kuchnia z jadalnią
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia + jadalnia
Bijące serce uroczej chatki na uboczu. Wchodzi się do niego po otwarciu frontowych drzwi - kuchnia złączona z funkcją jadalni wzbudza same przyjemne uczucia. Bez względu na pogodę panującą na zewnątrz, w środku zawsze jest ciepło, przytulnie i w obu pomieszczeniach unosi się słodki zapach wypieków oraz świeżych ziół. Stół w centrum izby wygląda niepozornie; nosi jawne ślady użytkowania, nie zachwyca wielkością ani jakością wykonania, ale daje się magicznie powiększać do niewyobrażalnych rozmiarów, gdy ma pomieścić większą ilość gości. Przy ścianach porozstawiane są niezliczone szafki oraz szafy, kredensy oraz piec, gotowy do pieczenia i smażenia. W oknach wiszą skromne, czyste firanki, a ponad nimi zawieszone na sznurach wiszą pęta ususzonych przypraw czy warzyw. Z kuchni można wyjść wprost na tyły domu, a z jadalni iść schodami na piętro lub zapuścić się nieco bardziej w prawo i dotrzeć do salonu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Niekoniecznie chciała rozmawiać o swoich koszmarach, nie dzisiaj, nie teraz, co też obwieściła na głos z ponurym uśmiechem. Zapewniła jednak, że nie było w nich nic pocieszającego i każdy kończył się tragicznie dla któregoś z nich, ale jednocześnie zastrzegła, że z pewnością nie były to sny prorocze; nie miewała takich, na szczęście, chociaż to, co widziała w śnie nie było tak niemożliwe, jak mogłoby się wydawać. Potem z kolei pokiwała przecząco głową.
– Mam w sobie jeszcze resztki godności, żeby na nikogo nie donosić – i to czyniło ją z marszu podejrzaną, skoro była czystokrwistą czarownicą bez skonkretyzowanych poglądów a jednocześnie zadawała się z promugolskimi zwolennikami. Prawdopodobnie fakt, że mieszkała w Dolinie w pewnym stopniu chronił ją przed zainteresowaniem się tych, którym mogłoby się to nie spodobać, ale mimo to starała się być ostrożna. Z różnym skutkiem, niestety.
– Czuję się dobrze, głowa też mnie już nie boli – skłamała następnie bez zająknięcia – to tylko przeziębienie, poza tym muszę się nareszcie wyspać i jutro będzie lepiej – i zamierzała sobie w tym pomóc odpowiednim kadzidłem, zdając się na ozdrowieńczą moc zielarskich substancji. Innym problemem było to, że nie potrafiła odpoczywać i sobie odpuszczać, więc zamiast spędzić dzień pod kocem, miała zaplanowany szereg rzeczy do zrobienia, nad którymi teraz nie zamierzała się zastanawiać.
– Nie przepowiadam przyszłości, nie mam jak tego robić – westchnęła – pomagam odczytywać znaki i symbole, szukać między nimi odpowiedzi na pytania i w dalszym ciągu powtarzam ludziom, że we wróżby nie trzeba wierzyć, tylko brać je pod uwagę, bo wbrew pozorom są one bardzo pomocne, szczególnie kiedy tkwisz w martwym punkcie od jakiegoś czasu – wyjaśniła krótko. – Najczęściej ci co wracają, zjawiają się u mnie systematycznie; zdarza się, że przychodzą też ci, którzy mieli napotkać po drodze trudności... ale to rzadkie zjawisko – i wbrew temu co można było pomyśleć, nie miała w sobie odruchu triumfowania, gdy na początku jej nie wierzyli, wyzywali od szarlatanów, a potem wracali, żeby przyznać jej rację. Bardziej doceniała ich odwagę. – Powiedzmy, że jestem nadzwyczajną wróżbiarką; nie wciskam ludziom byle czego, po to, żeby naciągnąć ich na parę galeonów. Właściwie chyba mi ufają, bo przede wszystkim otwierają się na zwykłą rozmowę – wzruszyła ramionami, spodziewając się co Garry mógł, nawet mimowolnie, pomyśleć. Że dorabiała sobie filozofię tam, gdzie nie trzeba; że wierzyła w bajki o to, że mówiąc podobne rzeczy innym, nieco ich ogłupiała... spotykała się z wieloma zarzutami pod swoim adresem, a jednak grono osób zainteresowanych wróżbiarskim seansem wcale się nie kurczyło. Właściwie dostrzegała pewną zabawną zależność: najwięcej mieli do powiedzenia ci, którzy nigdy nie zwrócili się do niej z prośbą o postawienie choćby tarota, osoby z zamkniętymi umysłami, fiksujące się jedynie na swojej racji. Nie jej zadaniem było przekonywanie ich do zmiany zdania, na tym etapie życia była już zmęczona walką z wiatrakami. Inną kwestią było to, że potrafiła zarówno słuchać, jak i czytać ludzi, dostrzegać mowę ciała, odpowiednio ją interpretować – i czasem oczywiście ułatwiała sobie życie posiadając tę umiejętność, jak i wykorzystując podczas sesji odpowiednie kadzidła, ale koniec końców wychodziła z założenia, że to wszystko wychodziło na plus obu stronom.
Intuicja czy nie, wszystko sprowadzało się do tego, że porozmawiali i oczyścili gęstą atmosferę między sobą, chociaż na początku była sceptyczna całościowo do swojego pomysłu. Nie miała jednak ochoty męczyć się niepotrzebnie, skoro zdołała oswoić się z myślą, że najwidoczniej Weasley wcale nie był tak obojętny, jak sądziła.
– To brzmi jak pomysł na dwie osobne randki, niż jedną – zauważyła, spokojnie kończąc posiłek – ale ufam, że znasz się lepiej na planowaniu randek niż ja; pozwolę się zaskoczyć tym razem – w tym momencie nie zawracała sobie głowy tym, że na otwartych przestrzeniach w ostatnim czasie działy się rzeczy dość niepokojące i niekoniecznie sprzyjające randkom. Była ciekawa, czy rzeczywiście zrobi to, co obiecywał, czy zmieniło się coś w tej kwestii od paru lat i na samych słowach się skończy. Tymczasem zauważyła, że się zasiedziała; chociaż pogoda nie zachęcała do wychodzenia, przyszła tu z konkretnym zamiarem i nie chciała przerywać rodzinnego wieczoru dłużej, niż to konieczne. Sama nie znała czegoś takiego jak rodzinne wieczory, zważywszy na burzliwą relację między nią a rodzicami, ale sądziła, że to ważne; szczególnie dla rodzin, które rzeczywiście były z sobą zżyte.
– Na mnie pora, twoja mama chyba chciałaby spędzić z tobą trochę czasu skoro i tak rzadko tu bywasz – uśmiechnęła się i dopiła resztę herbaty, po czym podniosła się z miejsca.
– Mam w sobie jeszcze resztki godności, żeby na nikogo nie donosić – i to czyniło ją z marszu podejrzaną, skoro była czystokrwistą czarownicą bez skonkretyzowanych poglądów a jednocześnie zadawała się z promugolskimi zwolennikami. Prawdopodobnie fakt, że mieszkała w Dolinie w pewnym stopniu chronił ją przed zainteresowaniem się tych, którym mogłoby się to nie spodobać, ale mimo to starała się być ostrożna. Z różnym skutkiem, niestety.
– Czuję się dobrze, głowa też mnie już nie boli – skłamała następnie bez zająknięcia – to tylko przeziębienie, poza tym muszę się nareszcie wyspać i jutro będzie lepiej – i zamierzała sobie w tym pomóc odpowiednim kadzidłem, zdając się na ozdrowieńczą moc zielarskich substancji. Innym problemem było to, że nie potrafiła odpoczywać i sobie odpuszczać, więc zamiast spędzić dzień pod kocem, miała zaplanowany szereg rzeczy do zrobienia, nad którymi teraz nie zamierzała się zastanawiać.
– Nie przepowiadam przyszłości, nie mam jak tego robić – westchnęła – pomagam odczytywać znaki i symbole, szukać między nimi odpowiedzi na pytania i w dalszym ciągu powtarzam ludziom, że we wróżby nie trzeba wierzyć, tylko brać je pod uwagę, bo wbrew pozorom są one bardzo pomocne, szczególnie kiedy tkwisz w martwym punkcie od jakiegoś czasu – wyjaśniła krótko. – Najczęściej ci co wracają, zjawiają się u mnie systematycznie; zdarza się, że przychodzą też ci, którzy mieli napotkać po drodze trudności... ale to rzadkie zjawisko – i wbrew temu co można było pomyśleć, nie miała w sobie odruchu triumfowania, gdy na początku jej nie wierzyli, wyzywali od szarlatanów, a potem wracali, żeby przyznać jej rację. Bardziej doceniała ich odwagę. – Powiedzmy, że jestem nadzwyczajną wróżbiarką; nie wciskam ludziom byle czego, po to, żeby naciągnąć ich na parę galeonów. Właściwie chyba mi ufają, bo przede wszystkim otwierają się na zwykłą rozmowę – wzruszyła ramionami, spodziewając się co Garry mógł, nawet mimowolnie, pomyśleć. Że dorabiała sobie filozofię tam, gdzie nie trzeba; że wierzyła w bajki o to, że mówiąc podobne rzeczy innym, nieco ich ogłupiała... spotykała się z wieloma zarzutami pod swoim adresem, a jednak grono osób zainteresowanych wróżbiarskim seansem wcale się nie kurczyło. Właściwie dostrzegała pewną zabawną zależność: najwięcej mieli do powiedzenia ci, którzy nigdy nie zwrócili się do niej z prośbą o postawienie choćby tarota, osoby z zamkniętymi umysłami, fiksujące się jedynie na swojej racji. Nie jej zadaniem było przekonywanie ich do zmiany zdania, na tym etapie życia była już zmęczona walką z wiatrakami. Inną kwestią było to, że potrafiła zarówno słuchać, jak i czytać ludzi, dostrzegać mowę ciała, odpowiednio ją interpretować – i czasem oczywiście ułatwiała sobie życie posiadając tę umiejętność, jak i wykorzystując podczas sesji odpowiednie kadzidła, ale koniec końców wychodziła z założenia, że to wszystko wychodziło na plus obu stronom.
Intuicja czy nie, wszystko sprowadzało się do tego, że porozmawiali i oczyścili gęstą atmosferę między sobą, chociaż na początku była sceptyczna całościowo do swojego pomysłu. Nie miała jednak ochoty męczyć się niepotrzebnie, skoro zdołała oswoić się z myślą, że najwidoczniej Weasley wcale nie był tak obojętny, jak sądziła.
– To brzmi jak pomysł na dwie osobne randki, niż jedną – zauważyła, spokojnie kończąc posiłek – ale ufam, że znasz się lepiej na planowaniu randek niż ja; pozwolę się zaskoczyć tym razem – w tym momencie nie zawracała sobie głowy tym, że na otwartych przestrzeniach w ostatnim czasie działy się rzeczy dość niepokojące i niekoniecznie sprzyjające randkom. Była ciekawa, czy rzeczywiście zrobi to, co obiecywał, czy zmieniło się coś w tej kwestii od paru lat i na samych słowach się skończy. Tymczasem zauważyła, że się zasiedziała; chociaż pogoda nie zachęcała do wychodzenia, przyszła tu z konkretnym zamiarem i nie chciała przerywać rodzinnego wieczoru dłużej, niż to konieczne. Sama nie znała czegoś takiego jak rodzinne wieczory, zważywszy na burzliwą relację między nią a rodzicami, ale sądziła, że to ważne; szczególnie dla rodzin, które rzeczywiście były z sobą zżyte.
– Na mnie pora, twoja mama chyba chciałaby spędzić z tobą trochę czasu skoro i tak rzadko tu bywasz – uśmiechnęła się i dopiła resztę herbaty, po czym podniosła się z miejsca.
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
— Mhm, można o Tobie powiedzieć wiele - na przykład, że poczucie humoru się Ciebie nie ima — uśmiechnąłem się pobłażliwie, chcąc tym samym sprostować, że nie miałem tego na myśli na poważnie. — Ale nie znam wielu tak dumnych kobiet, więc nie myśl, że choć przez chwilę zwątpiłem w Twoją godność — upłynęło wiele lat od naszego rozstania, więc wszystko mogło się zmienić, ale wciąż była w moich oczach dawną Millie, za którą tak bardzo tęskniłem. Zresztą, żeby zrobić coś tak potwornego, jak donosicielstwo i skazać na śmierć wielu niewinnych ludzi, trzeba byłoby naprawdę nie mieć serca. A przecież Goshawk je miała, nawet jeśli czasami wydawało jej się, że potrafi je skrzętnie ukryć. Nie wiem, jak w ogóle mogłem dopuścić myśl, że niegdyś (wciąż?) bliska mi osoba mogłaby to zrobić.
Nie trzeba być uzdrowicielem, by wiedzieć, że czarodzieje nie chorują na przeziębienia. Wszyscy jesteśmy przecież dużo bardziej odporni i zazwyczaj nie imają się nas takie błahostki. Tym bardziej zmartwiłem się z początku o jej stan, ale wyszedłem z założenia, że to pewnie zwykły katar i sama lepiej zna sposoby, by z takowym sobie poradzić. Nie próbowałem wdawać się w dyskusję na temat jej stanu zdrowia, po prostu zaufałem, że wie, co robi — wolałem nie dramatyzować, w przypadku Millie takie rzeczy miały działanie odpychające, a jedną zbędną kłótnię już mieliśmy za sobą. Po co nam kolejna? — Mógłbym wyrecytować te słowa z pamięci. Zawsze powtarzasz to samo, a ja odpowiadam, że to tylko skrót myślowy. Wiem przecież, że Twój dar tkwi w przyswojonej wiedzy i otwartym umyśle, a nie talencie prekognicji — zapewniłem ją, że rozumiem, choć to słowa na wyrost, bo rozumiałem niewiele. — Nadzwyczajną kobietą — poprawiłem ją. — Od zawsze imponowała mi w Tobie pasja i nieugięta wola, by robić to, co kochasz mimo niepochlebnych opinii sceptyków, ignorantów i chamów — chciałem podkreślić, że w tej kwestii nic się nie zmieniło. — W czwartej klasie skwasiłem nawet nos Ślizgonowi, który wytykał Cię za to palcem i z przyjemnością zrobiłbym to drugi raz — nie była to chwalebna postawa lorda, ale za to dowód, że już w tak zamierzchłych czasach i okresie dojrzewania zależało mi na tej dziewczynie. Wspomniałem o tym, bo wciąż miałem wrażenie, że wydaje jej się, jakbym traktował ją z góry przez to, co robi w życiu; to nie było prawdą i nie musiała mi wykładać, że jest inna — ja zdawałem sobie z tego sprawę. — Byłbym chętny, gdybyś chciała mi kiedyś postawić tarota — zadeklarowałem, podtrzymując chęć do tego rodzaju aktywności. Dla mnie to była trochę zabawa, a trochę mistyczne doznanie, bo czasami jej interpretacje tych znaków i symboli się sprawdzały — za to wiedziałem, że ona podchodzi do tego z zupełną powagą, więc na tym tle nie zamierzałem robić sobie żartów.
Ta rozmowa przebiegła lepiej, niż mogłem to sobie wyobrazić. Mimo że w ogóle nie zakładałem, aby do podobnej sytuacji miało dojść, nie raz rozważałem, jakbym zachował się, gdyby doszło. Wałkowałem w głowie przeróżne scenariusze, ale żaden nie zakładał, że tak płynnie po kilku latach przejdziemy z kłótni do propozycji randkowania. — Jeżeli się martwisz, że zabraknie mi pomysłów na kolejne, to jeszcze nie raz Cię zaskoczę — powiedziałem z irytującą pewnością siebie w głosie. — Masz czas w piątek? Odebrałbym Cię z domu po osiemnastej — mimo początkowych obiekcji, zostało nam już tylko ustalenie daty spotkania, więc rzuciłem najbliższym wolnym terminem. W duchu czułem ekscytację, którą udało mi się okazać dość subtelnie; przynajmniej nie wyszedłem na dziecinnego idiotę.
Nie podobało mi się, że było jej tak spieszno do wyjścia, ale rozumiałem, że samopoczucie jej nie dopisywało. — Miałem z nimi kontakt codziennie przez ostatnie dwadzieścia dziewięć lat, więc nie będą źli, jeśli spędzę z Tobą trochę czasu. Mogę Cię chociaż odprowadzić? — spytałem, rozważając przez chwilę, czy rodzice mieliby coś przeciw, gdybym ją tu przenocował — ale sam powinienem wtedy zostać na noc, a wolałem tego uniknąć. Przywiązanie do tych czterech ścian wciąż było we mnie silne, każda wizyta wiązała się z niewymownym szczęściem, ale i bólem — ten drugi skutecznie odpychał mnie od długich posiedzeń.
Nie trzeba być uzdrowicielem, by wiedzieć, że czarodzieje nie chorują na przeziębienia. Wszyscy jesteśmy przecież dużo bardziej odporni i zazwyczaj nie imają się nas takie błahostki. Tym bardziej zmartwiłem się z początku o jej stan, ale wyszedłem z założenia, że to pewnie zwykły katar i sama lepiej zna sposoby, by z takowym sobie poradzić. Nie próbowałem wdawać się w dyskusję na temat jej stanu zdrowia, po prostu zaufałem, że wie, co robi — wolałem nie dramatyzować, w przypadku Millie takie rzeczy miały działanie odpychające, a jedną zbędną kłótnię już mieliśmy za sobą. Po co nam kolejna? — Mógłbym wyrecytować te słowa z pamięci. Zawsze powtarzasz to samo, a ja odpowiadam, że to tylko skrót myślowy. Wiem przecież, że Twój dar tkwi w przyswojonej wiedzy i otwartym umyśle, a nie talencie prekognicji — zapewniłem ją, że rozumiem, choć to słowa na wyrost, bo rozumiałem niewiele. — Nadzwyczajną kobietą — poprawiłem ją. — Od zawsze imponowała mi w Tobie pasja i nieugięta wola, by robić to, co kochasz mimo niepochlebnych opinii sceptyków, ignorantów i chamów — chciałem podkreślić, że w tej kwestii nic się nie zmieniło. — W czwartej klasie skwasiłem nawet nos Ślizgonowi, który wytykał Cię za to palcem i z przyjemnością zrobiłbym to drugi raz — nie była to chwalebna postawa lorda, ale za to dowód, że już w tak zamierzchłych czasach i okresie dojrzewania zależało mi na tej dziewczynie. Wspomniałem o tym, bo wciąż miałem wrażenie, że wydaje jej się, jakbym traktował ją z góry przez to, co robi w życiu; to nie było prawdą i nie musiała mi wykładać, że jest inna — ja zdawałem sobie z tego sprawę. — Byłbym chętny, gdybyś chciała mi kiedyś postawić tarota — zadeklarowałem, podtrzymując chęć do tego rodzaju aktywności. Dla mnie to była trochę zabawa, a trochę mistyczne doznanie, bo czasami jej interpretacje tych znaków i symboli się sprawdzały — za to wiedziałem, że ona podchodzi do tego z zupełną powagą, więc na tym tle nie zamierzałem robić sobie żartów.
Ta rozmowa przebiegła lepiej, niż mogłem to sobie wyobrazić. Mimo że w ogóle nie zakładałem, aby do podobnej sytuacji miało dojść, nie raz rozważałem, jakbym zachował się, gdyby doszło. Wałkowałem w głowie przeróżne scenariusze, ale żaden nie zakładał, że tak płynnie po kilku latach przejdziemy z kłótni do propozycji randkowania. — Jeżeli się martwisz, że zabraknie mi pomysłów na kolejne, to jeszcze nie raz Cię zaskoczę — powiedziałem z irytującą pewnością siebie w głosie. — Masz czas w piątek? Odebrałbym Cię z domu po osiemnastej — mimo początkowych obiekcji, zostało nam już tylko ustalenie daty spotkania, więc rzuciłem najbliższym wolnym terminem. W duchu czułem ekscytację, którą udało mi się okazać dość subtelnie; przynajmniej nie wyszedłem na dziecinnego idiotę.
Nie podobało mi się, że było jej tak spieszno do wyjścia, ale rozumiałem, że samopoczucie jej nie dopisywało. — Miałem z nimi kontakt codziennie przez ostatnie dwadzieścia dziewięć lat, więc nie będą źli, jeśli spędzę z Tobą trochę czasu. Mogę Cię chociaż odprowadzić? — spytałem, rozważając przez chwilę, czy rodzice mieliby coś przeciw, gdybym ją tu przenocował — ale sam powinienem wtedy zostać na noc, a wolałem tego uniknąć. Przywiązanie do tych czterech ścian wciąż było we mnie silne, każda wizyta wiązała się z niewymownym szczęściem, ale i bólem — ten drugi skutecznie odpychał mnie od długich posiedzeń.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Psychicznie poczuła się lepiej; wizja przespanej nocy, uspokojonych myśli była całkiem przyjemna, podobnie jak fakt, że odzyskała prawdopodobnie dobrego przyjaciela. Mimo romantycznej relacji, przede wszystkim się przyjaźnili. Od czasów szkolnych zdążyli poznać się na tyle, na ile nie pozwoliła nigdy nikomu i chyba to w całej tej sytuacji najbardziej ją dobijało; utrata bliskiej osoby nigdy nie była łatwa. Co miało wyniknąć z tego dalej: nie wiedziała, ale była w stanie się przekonać i wprowadzić w swoje rutynowe życie trochę nieprzewidywalności i powiewu świeżości, skoro w teorii mieli zaczynać od nowa, odbudować zaufanie. Czy czuła się źle z faktem, że na dobrą sprawę w dalszym ciągu ukrywała przed nim pewne dość istotne wydarzenia? Nie, nie w tym momencie, bowiem na tak poważne rozmowy musiał nadejść odpowiedni czas i miejsce. Fizycznie za to tym razem to ona czuła się nie najlepiej i tak też wyglądała. Mimo tego, że na ogół była silną jednostką, teraz przypominała prędzej kupkę nieszczęścia, która w dalszym ciągu szła w zaparte, że wszystko jest w porządku.
Szybko zapomniała, że niespodziewanie odczuła potrzebę położenia się pod ciepłym kocem. Spojrzała uważnie na Garry'ego, zastanawiając się skąd ta nagła zmiana i dlaczego po tylu latach nagle chciał, żeby przeczytała co w jego kartach świszczy, ale nie zapytała o to, uznając, że pewnie i tak nieprędko się to wydarzy.
– Dlaczego, skoro w niego nie wierzysz? – spytała podejrzliwie, zaraz po tym dodając enigmatycznie, niezbyt przekonująco – zastanowię się; tarot czuje, kiedy ktoś ma niejasne intencje lub zamkniętą głowę – nie zarzucała mu tego bezpośrednio, bardziej używała ogólników, by sprawdzić jego reakcję, z której była w stanie wiele wyczytać, ale niespodziewana propozycja randki skutecznie odwróciła jej uwagę i chęci od wiercenia mu dziury w brzuchu.
– Mam dużo czasu, w piątki zwłaszcza – uśmiechnęła się – nie wiedziałam, że rebelianci mają w tych czasach głowę do randkowania – nie miała nic przeciwko temu, co robił; z plątaniem się w szemrane akcje i działanie na rzecz promugoli, chociaż zdawała sobie sprawę, że kiedy tylko jakkolwiek zostanie z nim powiązana, to mogła mieć po prostu problemy. Chociaż sama osobiście nie angażowała się w żadne działania polityczne, nie miała pewnego, wyrobionego zdania ani nie obrała żadnej – przynajmniej nie wprost – strony, w jakimś stopniu podziwiała tych, którzy walczyli zarówno o swoje, jak i o uciśnionych. Gdy zauważyła, że niepotrzebnie przeciąga powrót do domu, zreflektowała się i pokręciła głową.
– Zobaczymy się w piątek; czuję, że mama cię przepyta a ja nie odbiorę jej tej przyjemności – posłała mu w powietrzu złośliwego całusa, pożegnała się z panią Weasley i nareszcie wróciła do siebie, pod upragniony koc, mając wrażenie, że zaraz wyzionie ducha.
zt
Szybko zapomniała, że niespodziewanie odczuła potrzebę położenia się pod ciepłym kocem. Spojrzała uważnie na Garry'ego, zastanawiając się skąd ta nagła zmiana i dlaczego po tylu latach nagle chciał, żeby przeczytała co w jego kartach świszczy, ale nie zapytała o to, uznając, że pewnie i tak nieprędko się to wydarzy.
– Dlaczego, skoro w niego nie wierzysz? – spytała podejrzliwie, zaraz po tym dodając enigmatycznie, niezbyt przekonująco – zastanowię się; tarot czuje, kiedy ktoś ma niejasne intencje lub zamkniętą głowę – nie zarzucała mu tego bezpośrednio, bardziej używała ogólników, by sprawdzić jego reakcję, z której była w stanie wiele wyczytać, ale niespodziewana propozycja randki skutecznie odwróciła jej uwagę i chęci od wiercenia mu dziury w brzuchu.
– Mam dużo czasu, w piątki zwłaszcza – uśmiechnęła się – nie wiedziałam, że rebelianci mają w tych czasach głowę do randkowania – nie miała nic przeciwko temu, co robił; z plątaniem się w szemrane akcje i działanie na rzecz promugoli, chociaż zdawała sobie sprawę, że kiedy tylko jakkolwiek zostanie z nim powiązana, to mogła mieć po prostu problemy. Chociaż sama osobiście nie angażowała się w żadne działania polityczne, nie miała pewnego, wyrobionego zdania ani nie obrała żadnej – przynajmniej nie wprost – strony, w jakimś stopniu podziwiała tych, którzy walczyli zarówno o swoje, jak i o uciśnionych. Gdy zauważyła, że niepotrzebnie przeciąga powrót do domu, zreflektowała się i pokręciła głową.
– Zobaczymy się w piątek; czuję, że mama cię przepyta a ja nie odbiorę jej tej przyjemności – posłała mu w powietrzu złośliwego całusa, pożegnała się z panią Weasley i nareszcie wróciła do siebie, pod upragniony koc, mając wrażenie, że zaraz wyzionie ducha.
zt
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prywatność w relacji pozostawia przestrzeń dla zaufania, a ponoć każda zdrowa znajomość winna być na nim oparta. Nawet gdybym zdawał sobie sprawę, że Millie trapią demony z przeszłości, łatwo było zatrzeć granice między troską i nachalnością — a my byliśmy w takich stosunkach, że nadmierne okazywanie ich mogłoby odgrodzić nas grubym murem. Wiele wskazywało, że zyskaliśmy szansę wyjść z tej strefy dyskomfortu; oczyściliśmy atmosferę i przystaliśmy na próbę odbudowania kruchej więzi, której niegdyś prawie nie dało się rozerwać. Prawie...
Nie było nic dziwnego w tym, że poprosiłem ją o postawienie tarota; mogłem spoglądać na to przez pryzmat sceptycyzmu, ale już dawniej czułem zaufanie do jej kobiecej intuicji i nie uważałem jej za oszustkę. Jakiej reputacji nie miałyby wróżbitki, to wciąż była dziedzina magii, a przecież z jej pomocą dało się osiągnąć niemal wszystko... ale bardziej prozaicznym powodem był fakt, że chciałem nawiązać z Goshawk nić porozumienia, okazać wsparcie w tym, czym się zajmuje. — Mogę nie wierzyć w karty, ale zawsze ufałem Twojemu osądowi — wzruszyłem ramionami, nie biorąc do siebie jej słów. — Nie przekonam się, że działa, póki tego nie doświadczę — zachęciłem jeszcze, bez zbędnego nacisku. Zastanowiłem się, czy sama bałaby się tego, co ujrzałaby w tych kartach; w końcu teraz była nieuchronnym elementem mojej przyszłości, jakkolwiek ta by się nie rysowała.
Nie lubiłem określenia rebeliant, lecz podchodziłem do świata z dystansem, bo tylko poczuciem humoru można było osłodzić sobie dramat codzienności. W towarzystwie miało to przyjemniejsze konsekwencje niż wylewanie potoku łez. — Nie każdy rebeliant żeni się z wojną, wyjątki nadal cenią sobie towarzystwo pięknych kobiet — odparłem półżartem z wyrazem komplementu. — No, po odwiedzinach takiego gościa z pewnością nie da mi spokoju. Do zobaczenia w piątek — odprowadziłem ją do drzwi, żegnając się z nią uśmiechem, a gdy dziewczyna sobie poszła, matka urządziła mi dość niezręczną pogawędkę.
zt
Nie było nic dziwnego w tym, że poprosiłem ją o postawienie tarota; mogłem spoglądać na to przez pryzmat sceptycyzmu, ale już dawniej czułem zaufanie do jej kobiecej intuicji i nie uważałem jej za oszustkę. Jakiej reputacji nie miałyby wróżbitki, to wciąż była dziedzina magii, a przecież z jej pomocą dało się osiągnąć niemal wszystko... ale bardziej prozaicznym powodem był fakt, że chciałem nawiązać z Goshawk nić porozumienia, okazać wsparcie w tym, czym się zajmuje. — Mogę nie wierzyć w karty, ale zawsze ufałem Twojemu osądowi — wzruszyłem ramionami, nie biorąc do siebie jej słów. — Nie przekonam się, że działa, póki tego nie doświadczę — zachęciłem jeszcze, bez zbędnego nacisku. Zastanowiłem się, czy sama bałaby się tego, co ujrzałaby w tych kartach; w końcu teraz była nieuchronnym elementem mojej przyszłości, jakkolwiek ta by się nie rysowała.
Nie lubiłem określenia rebeliant, lecz podchodziłem do świata z dystansem, bo tylko poczuciem humoru można było osłodzić sobie dramat codzienności. W towarzystwie miało to przyjemniejsze konsekwencje niż wylewanie potoku łez. — Nie każdy rebeliant żeni się z wojną, wyjątki nadal cenią sobie towarzystwo pięknych kobiet — odparłem półżartem z wyrazem komplementu. — No, po odwiedzinach takiego gościa z pewnością nie da mi spokoju. Do zobaczenia w piątek — odprowadziłem ją do drzwi, żegnając się z nią uśmiechem, a gdy dziewczyna sobie poszła, matka urządziła mi dość niezręczną pogawędkę.
zt
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
14.07.1958
Żar lał się z nieba przez całą drogę do Neali. Jak na złość na niebie nie było ani jednego obłoczka obiecującego choć chwilowy cień, a wiatr najwyraźniej po czerwcu postanowił wziąć sobie wolne. Liddy jednak takie kwestie nie byłyby w stanie powstrzymać przed przylotem do przyjaciółki w potrzebie.
Sprawa była pilna, bo po korespondencji, jaką wymieniły było widać jak na dłoni, że Neala bardzo przeżywa anonimowy list, który otrzymała, i Liddy nie mogła zostawić jej teraz z tym samej na pastwę bezpodstawnych wyrzutów sumienia. Niestety dobre serce Neali miało swoje minusy i czasami trzeba je było sprowadzić na ziemię... a przynajmniej choć trochę uspokoić.
Swoją drogą, co za głupi burak napisał jej, że za nią płacze?! Jeśli to nie był wredny żart, to ten ktoś ewidentnie ani trochę nie znał jej przyjaciółki. Faceci potrafią być czasami tak bezmyślni...! Nie, nie czasami. Czasami to oni myślą.
Kiedy Liddy wylądowała w okolicach domu Neali, była mokra od potu. Musiała odgarnąć przyklejone do twarzy wilgotne kosmyki włosów i spróbowała wysuszyć trochę koszulkę zaklęciem, ale bez jej zdejmowania nie było to takie proste. I na pewno niewystarczająco skuteczne, bo wciąż czuła, że materiał w niektórych miejscach wciąż przykleja jej się do pleców. Jak bardzo słońce mogło spalić jej twarz w ciągu tego lotu? Zresztą... nieważne. Nic nie było teraz ważne. Marzyła o szklance wody. Albo i o całym jej wiadrze.
Wolną od miotły ręką zapukała do drzwi, a po chwili się zreflektowała i zsunęła gogle lotnicze z twarzy tak, że zawisły jej na szyi.
Miała nadzieję, że to Neala otworzy drzwi, a nie ktoś inny z domowników, bo choć bardzo lubiła Weasleyów, to... nie była pewna czy ciocia Neali byłaby zachwycona widząc Liddy w takim nieświeżym stanie na swoim progu. I w tych lekko obdartych krótkich spodniach.
Może nie trzeba było pukać? Może powinna była po prostu się przekraść i na własną rękę znaleźć przyjaciółkę?
Bogowie, miotłę by oddała za szklankę wody...
Żar lał się z nieba przez całą drogę do Neali. Jak na złość na niebie nie było ani jednego obłoczka obiecującego choć chwilowy cień, a wiatr najwyraźniej po czerwcu postanowił wziąć sobie wolne. Liddy jednak takie kwestie nie byłyby w stanie powstrzymać przed przylotem do przyjaciółki w potrzebie.
Sprawa była pilna, bo po korespondencji, jaką wymieniły było widać jak na dłoni, że Neala bardzo przeżywa anonimowy list, który otrzymała, i Liddy nie mogła zostawić jej teraz z tym samej na pastwę bezpodstawnych wyrzutów sumienia. Niestety dobre serce Neali miało swoje minusy i czasami trzeba je było sprowadzić na ziemię... a przynajmniej choć trochę uspokoić.
Swoją drogą, co za głupi burak napisał jej, że za nią płacze?! Jeśli to nie był wredny żart, to ten ktoś ewidentnie ani trochę nie znał jej przyjaciółki. Faceci potrafią być czasami tak bezmyślni...! Nie, nie czasami. Czasami to oni myślą.
Kiedy Liddy wylądowała w okolicach domu Neali, była mokra od potu. Musiała odgarnąć przyklejone do twarzy wilgotne kosmyki włosów i spróbowała wysuszyć trochę koszulkę zaklęciem, ale bez jej zdejmowania nie było to takie proste. I na pewno niewystarczająco skuteczne, bo wciąż czuła, że materiał w niektórych miejscach wciąż przykleja jej się do pleców. Jak bardzo słońce mogło spalić jej twarz w ciągu tego lotu? Zresztą... nieważne. Nic nie było teraz ważne. Marzyła o szklance wody. Albo i o całym jej wiadrze.
Wolną od miotły ręką zapukała do drzwi, a po chwili się zreflektowała i zsunęła gogle lotnicze z twarzy tak, że zawisły jej na szyi.
Miała nadzieję, że to Neala otworzy drzwi, a nie ktoś inny z domowników, bo choć bardzo lubiła Weasleyów, to... nie była pewna czy ciocia Neali byłaby zachwycona widząc Liddy w takim nieświeżym stanie na swoim progu. I w tych lekko obdartych krótkich spodniach.
Może nie trzeba było pukać? Może powinna była po prostu się przekraść i na własną rękę znaleźć przyjaciółkę?
Bogowie, miotłę by oddała za szklankę wody...
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To tragedia jakaś była. Jedna wielka tragedia przecież. Całe miesiące starałam się jak nigdy, żeby nikt na mnie nie patrzył, nie zerkał, żeby włosów na palcach nie kręcić i pilnować ręce choć te czasem robiły co chciały. Może to ich wina była nadal? Tych rąk. Bo nagle wstałam i serce wzięło i zmroziło mi całkiem. A jak te słowa tak czytała to mojej głowie tylko jedno imię pobrzmiewało.
Leander.
Ale to nie miało sensu przecież. Leander mnie całował. Nie musiał za mną płakać po nocach. Nie, chwila, co, nie. Leander? Pokręciłam głową gubiąc wątek. Coś było nie takie. Ostatnio ciężko mi było się skupić, rozeznać w myślach własnych, gubiłam się, szukałam, traciłam i odnajdywałam. Tęskniłam.
CHWILA, LIST.
Skup się Neala, nakazałam sobie uderzając dłońmi w policzki, pokręciłam jeszcze raz głową w końcu skreślając dwa listy. One będą wiedzieć na pewno. Na pewno!
Liddie odpowiedziała pierwsza, Cellie pewnie coś zrobiła, ale ona też mi pomoże na pewno. Więc resztę czasu spędziłam w nerwowym oczekiwaniu wypełnionym chodzeniem po pokoju, a by czas zająć i to śledztwo rozpocząć skreśliłam list do Charliego. Głównie po to, by sprawdzić, bo przez to wszystko zapomniałam. Ale przy okazji mogłam też zapytać. Wuja nie było, ciocia robiła coś w salonie a gdy rozległo się pukanie krzyknęłam że to do mnie zbiegając po schodach. Otworzyłam drzwi z zdenerwowanym uśmiechem, wykonując już ruch, jakbym chciała ją objąć, ale zaraz się zatrzymałam marszcząc brwi. Nachyliłam się wpatrując się w spodnie, które miała na sobie, wyciągnęłam rękę łapiąc za końcówkę jednej z nogawek zadzierając głowę do góry.
- Czemu wzięłaś spodnie od Tommy’ego? - zapytała jej marszcząc brwi. On takie nosił zawsze jak chodzili razem zbierać porzeczek do lasu. Była wcześniej u niego i stała się jakaś tragedia plamiast co nie pozwoliła jej nosić spódnicy dalej własnej? Wyprostowała się, wyciągając rękę w której wnętrzu znajdowała się blizna. - Nieważne, chodź szybko. - pociągnęła ją za sobą na górę. Do pokoju, który należał teraz do niej. Dopiero w nim ją puściła wskazując brodą na biurko. - Kwiat i ten kryształ były razem z tym. - oznajmiła wchodząc i opadając na łóżko. - To tragedia jest wielka. Po co robiłam to wszystko jak i tak nic mi nie wyszło?! - zapytałam się jej z pretensja, układając dramatycznie rękę na czole. Zaraz jednak uniosłam się na łokciach. - Pożyczyć ci sukienkę jakąś? - zapytałam przekrzywiając głowę. A chwilę później byłam już na nogach. - Oh, naprawdę jestem okropną gospodynią. Napijesz się czegoś? Chcesz zostać tutaj, czy może pójdziemy na dwór, albo nad jezioro, na co masz ochotę? Mnie nie chce puszczać samej, bo mówi, że mam nawyk nie wracania do domu ostatnio. A to wcale nie tak jest. - zapytała jej w końcu reflektując się lekko.
Leander.
Ale to nie miało sensu przecież. Leander mnie całował. Nie musiał za mną płakać po nocach. Nie, chwila, co, nie. Leander? Pokręciłam głową gubiąc wątek. Coś było nie takie. Ostatnio ciężko mi było się skupić, rozeznać w myślach własnych, gubiłam się, szukałam, traciłam i odnajdywałam. Tęskniłam.
CHWILA, LIST.
Skup się Neala, nakazałam sobie uderzając dłońmi w policzki, pokręciłam jeszcze raz głową w końcu skreślając dwa listy. One będą wiedzieć na pewno. Na pewno!
Liddie odpowiedziała pierwsza, Cellie pewnie coś zrobiła, ale ona też mi pomoże na pewno. Więc resztę czasu spędziłam w nerwowym oczekiwaniu wypełnionym chodzeniem po pokoju, a by czas zająć i to śledztwo rozpocząć skreśliłam list do Charliego. Głównie po to, by sprawdzić, bo przez to wszystko zapomniałam. Ale przy okazji mogłam też zapytać. Wuja nie było, ciocia robiła coś w salonie a gdy rozległo się pukanie krzyknęłam że to do mnie zbiegając po schodach. Otworzyłam drzwi z zdenerwowanym uśmiechem, wykonując już ruch, jakbym chciała ją objąć, ale zaraz się zatrzymałam marszcząc brwi. Nachyliłam się wpatrując się w spodnie, które miała na sobie, wyciągnęłam rękę łapiąc za końcówkę jednej z nogawek zadzierając głowę do góry.
- Czemu wzięłaś spodnie od Tommy’ego? - zapytała jej marszcząc brwi. On takie nosił zawsze jak chodzili razem zbierać porzeczek do lasu. Była wcześniej u niego i stała się jakaś tragedia plamiast co nie pozwoliła jej nosić spódnicy dalej własnej? Wyprostowała się, wyciągając rękę w której wnętrzu znajdowała się blizna. - Nieważne, chodź szybko. - pociągnęła ją za sobą na górę. Do pokoju, który należał teraz do niej. Dopiero w nim ją puściła wskazując brodą na biurko. - Kwiat i ten kryształ były razem z tym. - oznajmiła wchodząc i opadając na łóżko. - To tragedia jest wielka. Po co robiłam to wszystko jak i tak nic mi nie wyszło?! - zapytałam się jej z pretensja, układając dramatycznie rękę na czole. Zaraz jednak uniosłam się na łokciach. - Pożyczyć ci sukienkę jakąś? - zapytałam przekrzywiając głowę. A chwilę później byłam już na nogach. - Oh, naprawdę jestem okropną gospodynią. Napijesz się czegoś? Chcesz zostać tutaj, czy może pójdziemy na dwór, albo nad jezioro, na co masz ochotę? Mnie nie chce puszczać samej, bo mówi, że mam nawyk nie wracania do domu ostatnio. A to wcale nie tak jest. - zapytała jej w końcu reflektując się lekko.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dosłownie chwilę później drzwi otwarły się przed Liddy, a na progu ujrzała swoją ewidentnie wzburzoną przyjaciółkę.
- Neala - uśmiechnęła się szeroko. - Jestem - oświadczyła, ale szybko uniosła ręce w obronnym geście, widząc, że przyjaciółka chce ją przytulić. - Nie, nie, lepiej się ze mną nie witaj, jestem cała... Co?
Neala niespodziewanie się schyliła przyglądając się sfatygowanym spodniom Liddy jak dziwacznemu stworzeniu. Swoją drogą Moorówna była z nich bardzo dumna, bo sama wpadła na pomysł, żeby obciąć nogawki w spodniach, które odziedziczyła po którymś ze starszych braci wieki temu. Wprawdzie nie przewidziała, że zaczną się przez to pruć... ale póki co spełniały swoją rolę bardzo dobrze. Nie wyobrażała już sobie latania na miotle w spódnicy czy sukience, które nie były ani trochę aerodynamiczne, a w tym upale, który panował od kilkunastu już dni także długie spodnie przestały być jakoś specjalnie komfortowe. I tak oto wpadła na ten genialny pomysł, żeby skrócić ich nogawki! Wykonanie faktycznie nie było aż tak genialne. Może powinna się zwrócić o radę do Marysi? Tak, to chyba był dobry pomysł.
- Od Tommy'ego? Ja wcale... - zaczęła, ale nie zdążyła skończyć zdania, a już została pociągnięta przez Nealę do środka. Niemal w biegu oparła miotłę o ścianę i ściągnęła buty prawie się przy tym zabijając.
- Dzień dobry! - zawołała jeszcze do domowników, jeśli jacyś byli. Chwilę później były już obie na piętrze w pokoju przyjaciółki, a kiedy ta wskazała na biurko, Liddy od razu do niego podeszła, rzuciła okiem na podarki i podniosła list.
- Najdroższy kwiecie,
kocham się w Tobie bez wzajemności,
czasem po nocach szlocham.
Choć wiem, że to bez sensu,
ale jednak Cię kocham.
Tylko Twój - wymruczała i prychnęła cicho. Cztery krótkie, lakoniczne linijki wyjątkowo kiepskiej rymowanki, nieznany Liddy charakter pisma... Można by to wziąć za żart już na wstępie, ale do tego ta róża i kryształ...
- Porównywałaś charakter pisma z innymi listami, które otrzymałaś? - zapytała rzeczowo w ferworze dochodzenia, puszczając mimo uszu pytanie o sukienkę i niemal zapominając jak bardzo chciało jej się pić. Dopiero Neala jej o tym przypomniała. Przecież miała w ustach pustynię!
- Och, tak! Wody! Najlepiej cały dzbanek. To słońce w trakcie lotu chciało mnie chyba ususzyć - machnęła przy tym ręką i... dotarł do niej delikatny zapach. Obcy zapach. Przysunęła pergamin do twarzy i powąchała. Męskie... perfumy? Który chłopak by...
- W mordkę jeżanki, całkiem ładne - wymsknęło jej się z zaskoczeniem. Jakoś nigdy nie zwracała uwagi na takie rzeczy, a to... nawet ta głupia rymowanka wydała jej się teraz bardziej urocza niż jeszcze przed chwilą. "Kocham się w Tobie bez wzajemności..."
Z zamyślenia (zamroczenia?) wyrwał ją znów głos Neali i Liddy odsunęła list od nosa. Miała jeszcze przez chwilę zamglone spojrzenie jak ktoś, kto wraca do rzeczywistości z głębokiej zadumy, ale dosłownie przez kilka sekund.
- Nie chcą cię puszczać samej?
Właściwie to nic dziwnego po tej akcji z bagnami. Z opowieści Neali brzmiało to bardziej jak dziwaczny, pokrętny sen niż prawdziwa historia, ale wierzyła jej słowom. Chętnie dowiedziałaby się też więcej, ale... teraz miały co innego na głowach.
- Na zewnątrz jest okropnie gorąco, uprzedzam, ale zgaduję, że masz już dość tego pokoju, hm? A jezioro... jezioro brzmi idealnie - uśmiechnęła się szeroko kiwając głową.
- Neala - uśmiechnęła się szeroko. - Jestem - oświadczyła, ale szybko uniosła ręce w obronnym geście, widząc, że przyjaciółka chce ją przytulić. - Nie, nie, lepiej się ze mną nie witaj, jestem cała... Co?
Neala niespodziewanie się schyliła przyglądając się sfatygowanym spodniom Liddy jak dziwacznemu stworzeniu. Swoją drogą Moorówna była z nich bardzo dumna, bo sama wpadła na pomysł, żeby obciąć nogawki w spodniach, które odziedziczyła po którymś ze starszych braci wieki temu. Wprawdzie nie przewidziała, że zaczną się przez to pruć... ale póki co spełniały swoją rolę bardzo dobrze. Nie wyobrażała już sobie latania na miotle w spódnicy czy sukience, które nie były ani trochę aerodynamiczne, a w tym upale, który panował od kilkunastu już dni także długie spodnie przestały być jakoś specjalnie komfortowe. I tak oto wpadła na ten genialny pomysł, żeby skrócić ich nogawki! Wykonanie faktycznie nie było aż tak genialne. Może powinna się zwrócić o radę do Marysi? Tak, to chyba był dobry pomysł.
- Od Tommy'ego? Ja wcale... - zaczęła, ale nie zdążyła skończyć zdania, a już została pociągnięta przez Nealę do środka. Niemal w biegu oparła miotłę o ścianę i ściągnęła buty prawie się przy tym zabijając.
- Dzień dobry! - zawołała jeszcze do domowników, jeśli jacyś byli. Chwilę później były już obie na piętrze w pokoju przyjaciółki, a kiedy ta wskazała na biurko, Liddy od razu do niego podeszła, rzuciła okiem na podarki i podniosła list.
- Najdroższy kwiecie,
kocham się w Tobie bez wzajemności,
czasem po nocach szlocham.
Choć wiem, że to bez sensu,
ale jednak Cię kocham.
Tylko Twój - wymruczała i prychnęła cicho. Cztery krótkie, lakoniczne linijki wyjątkowo kiepskiej rymowanki, nieznany Liddy charakter pisma... Można by to wziąć za żart już na wstępie, ale do tego ta róża i kryształ...
- Porównywałaś charakter pisma z innymi listami, które otrzymałaś? - zapytała rzeczowo w ferworze dochodzenia, puszczając mimo uszu pytanie o sukienkę i niemal zapominając jak bardzo chciało jej się pić. Dopiero Neala jej o tym przypomniała. Przecież miała w ustach pustynię!
- Och, tak! Wody! Najlepiej cały dzbanek. To słońce w trakcie lotu chciało mnie chyba ususzyć - machnęła przy tym ręką i... dotarł do niej delikatny zapach. Obcy zapach. Przysunęła pergamin do twarzy i powąchała. Męskie... perfumy? Który chłopak by...
- W mordkę jeżanki, całkiem ładne - wymsknęło jej się z zaskoczeniem. Jakoś nigdy nie zwracała uwagi na takie rzeczy, a to... nawet ta głupia rymowanka wydała jej się teraz bardziej urocza niż jeszcze przed chwilą. "Kocham się w Tobie bez wzajemności..."
Z zamyślenia (zamroczenia?) wyrwał ją znów głos Neali i Liddy odsunęła list od nosa. Miała jeszcze przez chwilę zamglone spojrzenie jak ktoś, kto wraca do rzeczywistości z głębokiej zadumy, ale dosłownie przez kilka sekund.
- Nie chcą cię puszczać samej?
Właściwie to nic dziwnego po tej akcji z bagnami. Z opowieści Neali brzmiało to bardziej jak dziwaczny, pokrętny sen niż prawdziwa historia, ale wierzyła jej słowom. Chętnie dowiedziałaby się też więcej, ale... teraz miały co innego na głowach.
- Na zewnątrz jest okropnie gorąco, uprzedzam, ale zgaduję, że masz już dość tego pokoju, hm? A jezioro... jezioro brzmi idealnie - uśmiechnęła się szeroko kiwając głową.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Co co? - powtórzyłam po niej wyrwana z wcześniejszych myśli i zmarszczonych brwi. Zamrugałam kilka razy zastanawiając się krótką chwilę. Zmarszczyłam je zaraz, ale uznałam je po chwili za całkowicie nieważne, bo najważniejsze teraz było to, coby wziąć i to całe fiasko z listem rozwiązać jak najszybciej przecież. Spojrzałam jeszcze raz na jej spodnie, unosząc jedną z brwi ku górze.
- Chodź. - ponagliłam ją, pociągając za sobą szybko, właściwie biegiem zaciągając do zajmowanego przeze mnie pokoju. Krzyczące powitanie Liddy spotkało się z rozbawionym odzewem wuja i cioci, którzy ledwie unieśli wzrok na biegające po schodach młode istoty. A potem opadłam na łóżko, dramatycznie, bezwładnie, najpierw brodą jej wskazując miejsce, tego felernego listu. Ułożyłam rękę na czole i wydymając usta patrzyłam jak podnosi go. A potem skrzywiłam się wyraźnie i brzydko kiedy zaczęła czytać kolejne słowa. Uniosłam się zaraz gwałtownie na ramionach.
- Nie wpadłam na to! - oznajmiłam przejęta, wyrzucając najpierw nogi w górę a potem podskoczyłam cała w kilku susach dopadając do szuflady w której trzymałam otrzymane listy. - Hm… - zastanowiłam się, przeglądając po kolei. - Mam Olivera, Jamesa, Marcela, Leona, Thomasa… - zatrzymałam się unosząc na nią wzrok podając jej ostatni z listów. - Dziewczyn i starszych chyba nie podejrzewamy? - zapytałam jej marszcząc lekko brwi. Czy jakaś byłaby na tyle… Chyba nie? A może Eve? Może nadal sądziła, że męża jej podrywać chce i to była jakaś dziwaczna próba… właśnie, czego? Wydęłam lekko usta marszcząc mocniej brwi. - A co z tymi, co ich znam, ale z nimi nie pisałam nic… napiszemy do nich? Znaczy, napisałam już do jednego. Zapytałam czy nie płacze czasem po nocy, chyba się nie zorientuje nie? - wyrzuciłam kolejne pytanie podnosząc się do pionu, przypominając sobie, że jednak Liddy to w gościach jest. - Wody! - przyklasnęłam w dłonie zostawiając ją na chwilę samą i zbiegając po nią na dół. Wróciłam wchodząc do środka.
- Nie boisz się, Liddy? Tej komety? - zapytałam spoglądając za okno. - Chciałabym iść do lasu, do reszty, tęsknie. - przyznałam marszcząc lekko brwi. Westchnęłam ciężko. - U nich jestem, jakby nie spojrzeć. A… ostatnio znów znalazłam się gdzieś nie wiedząc jak. Chyba trąca mnie szaleństwo. - orzekłam próbując jeszcze nie płakać. Podeszłam do szafy otwierając ją. - Ale możemy się wymknąć. - zastanowiłam się na głos. - Albo spróbować przemówić cioci, że przecież praktycznie widzieć nas będą. - no, to praktycznie to było trochę nad wymiar, ale jezioro było bliziutko. Z niego widać było domowe zabudowania. Wyciągnęłam kostiumy, bo przecież nie możemy tak iść w ubraniach. - I co, podobny któryś jest? - zapytałam jej, nachylając się obok. Mrużąc oczy żeby spróbować porównać jedne litery z innym. - Jamesa w sumie odrzuć. To na pewno nie on. - zadecydowałam wyciągając rękę po list od niego.
k6 z Bagien
- Chodź. - ponagliłam ją, pociągając za sobą szybko, właściwie biegiem zaciągając do zajmowanego przeze mnie pokoju. Krzyczące powitanie Liddy spotkało się z rozbawionym odzewem wuja i cioci, którzy ledwie unieśli wzrok na biegające po schodach młode istoty. A potem opadłam na łóżko, dramatycznie, bezwładnie, najpierw brodą jej wskazując miejsce, tego felernego listu. Ułożyłam rękę na czole i wydymając usta patrzyłam jak podnosi go. A potem skrzywiłam się wyraźnie i brzydko kiedy zaczęła czytać kolejne słowa. Uniosłam się zaraz gwałtownie na ramionach.
- Nie wpadłam na to! - oznajmiłam przejęta, wyrzucając najpierw nogi w górę a potem podskoczyłam cała w kilku susach dopadając do szuflady w której trzymałam otrzymane listy. - Hm… - zastanowiłam się, przeglądając po kolei. - Mam Olivera, Jamesa, Marcela, Leona, Thomasa… - zatrzymałam się unosząc na nią wzrok podając jej ostatni z listów. - Dziewczyn i starszych chyba nie podejrzewamy? - zapytałam jej marszcząc lekko brwi. Czy jakaś byłaby na tyle… Chyba nie? A może Eve? Może nadal sądziła, że męża jej podrywać chce i to była jakaś dziwaczna próba… właśnie, czego? Wydęłam lekko usta marszcząc mocniej brwi. - A co z tymi, co ich znam, ale z nimi nie pisałam nic… napiszemy do nich? Znaczy, napisałam już do jednego. Zapytałam czy nie płacze czasem po nocy, chyba się nie zorientuje nie? - wyrzuciłam kolejne pytanie podnosząc się do pionu, przypominając sobie, że jednak Liddy to w gościach jest. - Wody! - przyklasnęłam w dłonie zostawiając ją na chwilę samą i zbiegając po nią na dół. Wróciłam wchodząc do środka.
- Nie boisz się, Liddy? Tej komety? - zapytałam spoglądając za okno. - Chciałabym iść do lasu, do reszty, tęsknie. - przyznałam marszcząc lekko brwi. Westchnęłam ciężko. - U nich jestem, jakby nie spojrzeć. A… ostatnio znów znalazłam się gdzieś nie wiedząc jak. Chyba trąca mnie szaleństwo. - orzekłam próbując jeszcze nie płakać. Podeszłam do szafy otwierając ją. - Ale możemy się wymknąć. - zastanowiłam się na głos. - Albo spróbować przemówić cioci, że przecież praktycznie widzieć nas będą. - no, to praktycznie to było trochę nad wymiar, ale jezioro było bliziutko. Z niego widać było domowe zabudowania. Wyciągnęłam kostiumy, bo przecież nie możemy tak iść w ubraniach. - I co, podobny któryś jest? - zapytałam jej, nachylając się obok. Mrużąc oczy żeby spróbować porównać jedne litery z innym. - Jamesa w sumie odrzuć. To na pewno nie on. - zadecydowałam wyciągając rękę po list od niego.
k6 z Bagien
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 28.02.23 11:52, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Liddy uśmiechnęła się zadowolona, że wyszła z jakimś pomysłem, który może faktycznie pomóc w rozwiązaniu zagadki. Porównanie charakteru pisma było też najłatwiejszym sposobem, żeby odkryć ich anonima, choć... miało też swoje wady. Ten ktoś na przykład mógł być na tyle sprytny, żeby zmienić sposób pisania, żeby nie zostać odkryty. Albo ktoś napisał za niego, albo, jak słusznie zauważyła Neala, list mógł być od kogoś z kim wcześniej nie korespondowała. Ale jak na początek, to i tak jakiś pomysł, nie? Warto to zweryfikować. A nuż się uda...?
Na pytanie o to czy dziewczyny i starsi też są w kręgu podejrzanych, Liddy nabrała powietrza i wydęła policzki rzucając przyjaciółce dość bezradne spojrzenie.
- ...nie wiem - odparła w końcu wypuszczając powietrze. Jeśli to był jakiś żart, to mogła to napisać też dziewczyna. Zresztą nawet nie na żarty teoretycznie też by mogła napisać.
- Kurczaki, w ogóle o tym wcześniej nie pomyślałam...! To by mogło nawet pasować do tego "szlochania" i kochania bez wzajemności...? - powiedziała ostrożnie wciąż w zamyśleniu. To im trochę komplikowało sprawę, ale...
- ...może skupmy się na razie na tych listach, a jak żaden nie będzie pasował, to wtedy będziemy się zastanawiać co dalej? - zaproponowała. - Czekaj, czekaj... co?! Napisałaś do kogoś? Do chłopca? Z pytaniem czy płacze...? - najpierw Liddy patrzyła na przyjaciółkę w osłupieniu, jakby jej rude włosy nagle zmieniły się w pióra, ale już po chwili wargi jej zadrżały i ostatecznie nie wytrzymała i parsknęła serdecznym śmiechem zasłaniając usta i nos dłońmi. - Przepraszam! - wydusiła z siebie, choć wciąż wyraźnie rozbawiona starając się pohamować śmiech. - To nie z ciebie się śmieję. No... trochę tak, ale... - zaczynała nad sobą panować i wracać do rzeczowego tonu. - To słodkie, że o to zapytałaś w liście... ale wiesz, że on prawie na pewno nie odpisze ci na to szczerze? - zapytała przyglądając się Neali z wciąż błąkającym się po twarzy nikłym, dobrotliwym uśmiechem. Czasami zapominała, że dla wielu dziewczyn zachowanie i sposób myślenia chłopaków, były dość niezrozumiałe. Nie, żeby Liddy była jakąś ekspertką, choć od maleńkości otoczona tyloma braćmi, a potem kolegami, jakieś pojęcie o tym miała. Jasne, każdy chłopak był inny, to nie ulegało żadnej wątpliwości, ale... pod pewnymi względami byli do siebie baaardzo podobni.
- Do kogo to napisałaś? - zapytała już z czystej ciekawości.
Korzystając z chwili, kiedy przyjaciółka pognała po wodę, Liddy rozłożyła na jej łóżku wszystkie listy, żeby z tym anonimowym w dłoni nad nimi stanąć i dokładnie im się przyglądnąć. Pismo nie musiało być identyczne, ale zazwyczaj każdy miał coś w nim charakterystycznego. W przypadku Olivera było ono jakby rozciągnięte, jakby każde słowo było napisane jednym pociągnięciem pióra - zupełnie inaczej niż w przypadku anonima, więc Liddy niemal natychmiast je odłożyła na biurko. To nie to. Właśnie się pochylała nad listem Jima, kiedy Neala wpadła z powrotem do pokoju. Moore momentalnie porzuciła listy na rzecz wody - były rzeczy ważne i ważniejsze - którą może niezbyt elegancko, ale wypiła niemal jednym haustem.
A czy bała się komety? Tylko wzruszyła ramionami.
- Nic nie robi... lata sobie tylko - odparła. Owszem, może kometa nie była czymś zwyczajnym na niebie i tak, nawet w Lydii budziła jakiś dziwny, niezrozumiały dla niej niepokój... ale żeby się jej od razu bać? Burze były realnie groźniejsze... a i tak zdarzało jej się przez nie latać na miotle. Póki kometa nie próbowała jej dogonić i zmiażdżyć, ani nie pluła jakimiś kulami ognia i póki nie spadała na ziemię niszcząc wszystko wokół... to Liddy po prostu ją ignorowała.
Odłożyła puste naczynie z cichym westchnieniem ulgi i wróciła do listów. Zanim jednak zabrała się za ich analizę, zawiesiła na dłużej strapione spojrzenie na przyjaciółce. Rozumiała jej tęsknotę za towarzystwem przyjaciół, kiedy sama była od nich odcięta, też jej było źle. Ech, biedna Neala.
- To na pewno nie żadne szaleństwo - zaprzeczyła stanowczo, bo na samą myśl, że przyjaciółka może uważać, że zwariowała, budził się w niej wewnętrzny sprzeciw. Choć faktycznie to, że nie wiedziała jak się gdzieś znalazła było dość niepokojącym objawem. Tak się przynajmniej Liddy wydawało.
- Może po prostu... lunatykujesz? - zapytała. To by nie było wcale takie groźne... prawda? - Ostatnio też kiepsko sypiam, może masz tak samo? - podsunęła na pocieszenie, a po chwili pochyliła się nad listami. Szczerze mówiąc żaden z nich nie wyglądał jak napisany ręką tej samej osoby co anonimowy. Chociaż... jak zmrużyła lekko oczy i przekrzywiła głowę w prawo... i przymknęła lewe oko, to pismo Marcela nawet trochę przypominało, to którym napisano wiersz.
- Mogłybyśmy się wymknąć - przyznała przekrzywiając tym razem głowę w drugą stronę - ale jeśli się to wyda, to będziesz miała jeszcze bardziej przechlapane, a już i tak nie jest kolorowo... - kontynuowała. Z przekrzywioną w lewo głową pismo Marcela zaczęło wyglądać inaczej i już nie pasowało. Liddy westchnęła i odłożyła jego list na biurko.
- Może, żeby nie zamknęli cię do końca świata, lepiej będzie jak z nimi porozmawiamy? Będziesz w końcu ze mną. Blisko. - podniosła wreszcie głowę znad listów i spojrzała na wyciągnięte przez Nealę ubrania i uśmiechnęła się rozbawiona - W strojach kąpielowych. Wiadomo, że nie będziemy w nich latać nie wiadomo gdzie - skwitowała, choć wizja zrobienia całej wyprawy w takich strojach wyraźnie ją bawiła.
Kiedy przyjaciółka podeszła bliżej, Liddy przesunęła się trochę, żeby miała dobry pogląd na sytuację listową.
- Mówisz? - mruknęła w zastanowieniu, kiedy Neala stwierdziła, że James odpada - "N" faktycznie pisze zupełnie inaczej, ale "Y" już jest podobne, widzisz? - wskazała na litery, ale bez sprzeciwów oddała przyjaciółce list Jimmy'ego. - Teoretycznie mógłby to wysmarować dla głupiego żartu... ale nie wiem czy akurat tobie by wyciął taki numer. W dodatku po tej całej akcji... Nie, szczerze w to wątpię. Masz rację, to nie on.
Przed nimi zostały już tylko dwa listy - od Leona i od Thomasa. Pismo żadnego z nich tak na pierwszy rzut oka nie wyglądało jak to z anonimu, ale, hm, niektóre litery stawiali podobnie, inne zupełnie inaczej. Ciężko.
- Nie wiesz czy Leon albo Tom piszą wiersze? - zapytała przyglądając im się badawczo, po czym nagle, tknięta jakąś myślą, chwyciła oba pergaminy i jeden podstawiła Neali pod nos, a drugi sobie. - Czujesz coś? - zapytała wąchając list, ale czuła tylko zapach pergaminu, nic więcej.
- Ech, to chyba na nic - westchnęła zrezygnowana - może to wciąż od któregoś z nich, a może od kogoś zupełnie innego... Zróbmy tak: chodźmy nad wodę i tam zrobimy burzę mózgów. Przeanalizujemy każdego kandydata, wszystko co przemawia za i przeciwko niemu i może wtedy znajdziemy rozwiązanie? - zaproponowała.
Na pytanie o to czy dziewczyny i starsi też są w kręgu podejrzanych, Liddy nabrała powietrza i wydęła policzki rzucając przyjaciółce dość bezradne spojrzenie.
- ...nie wiem - odparła w końcu wypuszczając powietrze. Jeśli to był jakiś żart, to mogła to napisać też dziewczyna. Zresztą nawet nie na żarty teoretycznie też by mogła napisać.
- Kurczaki, w ogóle o tym wcześniej nie pomyślałam...! To by mogło nawet pasować do tego "szlochania" i kochania bez wzajemności...? - powiedziała ostrożnie wciąż w zamyśleniu. To im trochę komplikowało sprawę, ale...
- ...może skupmy się na razie na tych listach, a jak żaden nie będzie pasował, to wtedy będziemy się zastanawiać co dalej? - zaproponowała. - Czekaj, czekaj... co?! Napisałaś do kogoś? Do chłopca? Z pytaniem czy płacze...? - najpierw Liddy patrzyła na przyjaciółkę w osłupieniu, jakby jej rude włosy nagle zmieniły się w pióra, ale już po chwili wargi jej zadrżały i ostatecznie nie wytrzymała i parsknęła serdecznym śmiechem zasłaniając usta i nos dłońmi. - Przepraszam! - wydusiła z siebie, choć wciąż wyraźnie rozbawiona starając się pohamować śmiech. - To nie z ciebie się śmieję. No... trochę tak, ale... - zaczynała nad sobą panować i wracać do rzeczowego tonu. - To słodkie, że o to zapytałaś w liście... ale wiesz, że on prawie na pewno nie odpisze ci na to szczerze? - zapytała przyglądając się Neali z wciąż błąkającym się po twarzy nikłym, dobrotliwym uśmiechem. Czasami zapominała, że dla wielu dziewczyn zachowanie i sposób myślenia chłopaków, były dość niezrozumiałe. Nie, żeby Liddy była jakąś ekspertką, choć od maleńkości otoczona tyloma braćmi, a potem kolegami, jakieś pojęcie o tym miała. Jasne, każdy chłopak był inny, to nie ulegało żadnej wątpliwości, ale... pod pewnymi względami byli do siebie baaardzo podobni.
- Do kogo to napisałaś? - zapytała już z czystej ciekawości.
Korzystając z chwili, kiedy przyjaciółka pognała po wodę, Liddy rozłożyła na jej łóżku wszystkie listy, żeby z tym anonimowym w dłoni nad nimi stanąć i dokładnie im się przyglądnąć. Pismo nie musiało być identyczne, ale zazwyczaj każdy miał coś w nim charakterystycznego. W przypadku Olivera było ono jakby rozciągnięte, jakby każde słowo było napisane jednym pociągnięciem pióra - zupełnie inaczej niż w przypadku anonima, więc Liddy niemal natychmiast je odłożyła na biurko. To nie to. Właśnie się pochylała nad listem Jima, kiedy Neala wpadła z powrotem do pokoju. Moore momentalnie porzuciła listy na rzecz wody - były rzeczy ważne i ważniejsze - którą może niezbyt elegancko, ale wypiła niemal jednym haustem.
A czy bała się komety? Tylko wzruszyła ramionami.
- Nic nie robi... lata sobie tylko - odparła. Owszem, może kometa nie była czymś zwyczajnym na niebie i tak, nawet w Lydii budziła jakiś dziwny, niezrozumiały dla niej niepokój... ale żeby się jej od razu bać? Burze były realnie groźniejsze... a i tak zdarzało jej się przez nie latać na miotle. Póki kometa nie próbowała jej dogonić i zmiażdżyć, ani nie pluła jakimiś kulami ognia i póki nie spadała na ziemię niszcząc wszystko wokół... to Liddy po prostu ją ignorowała.
Odłożyła puste naczynie z cichym westchnieniem ulgi i wróciła do listów. Zanim jednak zabrała się za ich analizę, zawiesiła na dłużej strapione spojrzenie na przyjaciółce. Rozumiała jej tęsknotę za towarzystwem przyjaciół, kiedy sama była od nich odcięta, też jej było źle. Ech, biedna Neala.
- To na pewno nie żadne szaleństwo - zaprzeczyła stanowczo, bo na samą myśl, że przyjaciółka może uważać, że zwariowała, budził się w niej wewnętrzny sprzeciw. Choć faktycznie to, że nie wiedziała jak się gdzieś znalazła było dość niepokojącym objawem. Tak się przynajmniej Liddy wydawało.
- Może po prostu... lunatykujesz? - zapytała. To by nie było wcale takie groźne... prawda? - Ostatnio też kiepsko sypiam, może masz tak samo? - podsunęła na pocieszenie, a po chwili pochyliła się nad listami. Szczerze mówiąc żaden z nich nie wyglądał jak napisany ręką tej samej osoby co anonimowy. Chociaż... jak zmrużyła lekko oczy i przekrzywiła głowę w prawo... i przymknęła lewe oko, to pismo Marcela nawet trochę przypominało, to którym napisano wiersz.
- Mogłybyśmy się wymknąć - przyznała przekrzywiając tym razem głowę w drugą stronę - ale jeśli się to wyda, to będziesz miała jeszcze bardziej przechlapane, a już i tak nie jest kolorowo... - kontynuowała. Z przekrzywioną w lewo głową pismo Marcela zaczęło wyglądać inaczej i już nie pasowało. Liddy westchnęła i odłożyła jego list na biurko.
- Może, żeby nie zamknęli cię do końca świata, lepiej będzie jak z nimi porozmawiamy? Będziesz w końcu ze mną. Blisko. - podniosła wreszcie głowę znad listów i spojrzała na wyciągnięte przez Nealę ubrania i uśmiechnęła się rozbawiona - W strojach kąpielowych. Wiadomo, że nie będziemy w nich latać nie wiadomo gdzie - skwitowała, choć wizja zrobienia całej wyprawy w takich strojach wyraźnie ją bawiła.
Kiedy przyjaciółka podeszła bliżej, Liddy przesunęła się trochę, żeby miała dobry pogląd na sytuację listową.
- Mówisz? - mruknęła w zastanowieniu, kiedy Neala stwierdziła, że James odpada - "N" faktycznie pisze zupełnie inaczej, ale "Y" już jest podobne, widzisz? - wskazała na litery, ale bez sprzeciwów oddała przyjaciółce list Jimmy'ego. - Teoretycznie mógłby to wysmarować dla głupiego żartu... ale nie wiem czy akurat tobie by wyciął taki numer. W dodatku po tej całej akcji... Nie, szczerze w to wątpię. Masz rację, to nie on.
Przed nimi zostały już tylko dwa listy - od Leona i od Thomasa. Pismo żadnego z nich tak na pierwszy rzut oka nie wyglądało jak to z anonimu, ale, hm, niektóre litery stawiali podobnie, inne zupełnie inaczej. Ciężko.
- Nie wiesz czy Leon albo Tom piszą wiersze? - zapytała przyglądając im się badawczo, po czym nagle, tknięta jakąś myślą, chwyciła oba pergaminy i jeden podstawiła Neali pod nos, a drugi sobie. - Czujesz coś? - zapytała wąchając list, ale czuła tylko zapach pergaminu, nic więcej.
- Ech, to chyba na nic - westchnęła zrezygnowana - może to wciąż od któregoś z nich, a może od kogoś zupełnie innego... Zróbmy tak: chodźmy nad wodę i tam zrobimy burzę mózgów. Przeanalizujemy każdego kandydata, wszystko co przemawia za i przeciwko niemu i może wtedy znajdziemy rozwiązanie? - zaproponowała.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marszczyłam brwi zastanawiając się mocno nad wszystkimi możliwościami. Znaczy, zacznijmy od tego, że w sumie gdyby nie Liddy to bym siedziała i myślała nic nie robiąc. A druga sprawa, że w sumie nawet nie pomyślałabym, że to żart być mógł tylko. A przecież to najbardziej prawdopodobne było. Przecież tyle miesięcy robiłam wszystko żeby nikt się we mnie nie zakochał, że nie istniała możliwość, żeby ktoś w ogóle mógł.
- Tylko po co…? - zapytałam jej marszcząc brwi jeszcze mocniej. - Dziewczyny nie wpadają na takie pomysły… chyba…? - wypowiedziałam kolejne pytania bo chyba lepiej się znała jak ja. No ja bym takiego listu nie napisała, bo i po co.
- Dobra, skupmy się na nich. - zgodziłam się z nią, bo i tak nie miałam żadnego lepszeog pomysły wspominając przy okazji o tym liście, co napisałam do Charliego. Chciałam też zapytać Jamesa i Iana, ale najpierw zdecydowałam się napisać do niej i Celine i chyba dobrze tak wyszło. Potaknęłam głową, kiedy wypadło pytanie, no napisałam. Dokładnie tak, jak powiedziałam.
- No, znaczy inaczej to napisałam. - powiedziałam trochę mniej pewnie, odrobinę tracąc pewność jeśli o ten list konkretnie szło. A potem patrzyłam jak się tak patrzy na mnie i wybucha śmiechem. Rozszerzyłam oczy w zdumieniu nie nadążając za tym, co w tym takiego śmiesznego było. Zaraz je zmarszczyłam na powrót zaplatając dłonie na piersi.
- Słodkie. - powtórzyłam po niej prawie jakby to było coś bardzo niedobrego. - Czemu niby nie? - zapytałam jej nie rozumiejąc. - Do Charliego… pamiętasz? Mówiłam ci o nim. W Brenyn go poznałam i tak się zbierałam długo żeby sprawdzić czy… no wiesz, przeżył to wszystko. Więc zapytałam go ozdrowie, o to czy sypia dobrze i po tym zapytałam czy nie szlocha po nocy. A po tym poradziłam że jeśli strach go obejmuje po nocy, to żeby pomyślał o czymś dobrym. Myślałam że całkiem zmyślnie to zrobiłam. - mruknęłam niezadowolona, że jednak wychodziło na to, że po mojemu nie wyszło. Wypuściłam mrukliwie powietrze z ust wychodząc po wodę skoro Liddy ją chciała zmieniając na chwilę temat. Ciepło było, miałam ochotę nawet na wody trochę. Zerknęłam za okno.
- Nic? - powtórzyłam po niej trochę powątpiewająco a trochę z nadzieją, bo przecież jakby to cioci wyjaśnić to problem byłby żaden.
- Oh mam nadzieję, że nie, już dostatecznie dziwaczna jestem. - mruknęłam opadając znów na łóżko. Ale nie dopowiedziałam nic więcej strapiona widocznie. Coś nie tak było. Coś w sercu tłukło się strasznie i mnie gdzieś ciągnęło. Coś przeplatało się ze sobą. Zerknęłam ku Liddy i pokręciłam odrobinę głowa marszcząc brwi. - To nie było takie. - szepnęłam marszcząc znów brwi. - Ale to było jak ta kometa zajaśniała. Załatwiałam rzeczy, a potem nagle wiedziałam że muszę iść do lasu, bo tam wszyscy będą. A potem Montygon się zerwał, i podrażnił ranę i nagle zrozumiałam że nie wiem gdzie jestem. Celine tam była. Wszystko wybuchło. Znaczy nie wszystko, szkła w oknach. - pokręciłam znów głowa. - Zostawmy to, za dziwne to wszystko. - orzekłam w końcu nie miałam ochoty chyba rozmyślać nad tym, czy szaleństwo nie wyciągało po mnie rąk swoich.
- Pogadajmy z nimi. - wybrałam. - Powiesz im, że ona tylko lata. A wuja puści z nami to oko swoje jak będzie chciał… - zastanowiłam się na głos uderzając palcem kilka razy w dolną wargę. Poderwałam się do góry.
- Której akcji? - zapytałam jej kiedy na temat Jima przeszliśmy. Pokręciłam głową. - Chodzi mi o to, że on żonę ma, to na pewno nie napisał. Ale! Wiesz co, napiszę do niego od razu, szybko nam odpisze, jak mu z ołówkiem poślę pergamin zapytamy go czy chłopak by o tym płakaniu nie napisał i czy to on tego listu nie napisał. - postanowiłam podchodząc do biurka. - A my w tym czasie załatwimy sobie to pozwolenie na kąpiele. - usiadłam na krześle przy biurku wyciągając wolny pergamin. Odwróciłam w jej stronę głowę na pytanie, które padło i tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem.
- Thomasa jakoś nie widzę. Leon to nie wiem. - przyznałam zgodnie z prawdą. Zaraz marszcząc brwi jak pergamin znalazł się pod moim nosem. Początkowo w niezrozumieniem spojrzałam na nią, by zaraz mnie olśniło. Pokręciłam przecząco głową. - Nic a nic. - westchnęłam cicho bo to znaczyło, że stałyśmy w miejscu.
- Wiesz, poznałam jeszcze takiego jednego chłopaka jakiś czas temu. Iana. - przyznałam się jej odchylając na chwilę w krześle. - Powinniśmy do niego napisać? - przekrzywiłam trochę głowę na bok. - Ale wydaje mi się, że on średnio mnie lubi. Toleruje bardziej. - przyznałam jej zgodnie z prawdą po tej całej błotnej akcji i tych leśnych marach musiał uważać, że jestem jakaś niespełna rozumu co najmniej.
- Dobra, to chodź ich zapytamy. - orzekłam chwilę po tym, jak list do Jima skreśliłam. Co prawda można było iść go zapytać po prostu, ale nie byłam pewna czy chce go w całą sprawę wprowadzać i patrzeć jak się ze śmiechu zwija. Ciocia i wuja zgodnie z przewidywaniami zbyt chętni nie byli, by pozwolić nam iść mimo, że niewielkie jezioro praktycznie kilka (naście) kroków od domu było. Więc potrzeba było naprawdę wielu argumentów. Że Liddy lata i nic jej nie jest. Że ja to w sumie dorosła jestem. Że nie można tak siedzieć w strachu tylko i że rozważne będziemy. I że nie za długo. W końcu jednak się udało - choć nie bez walki i gotowe na pływanie z kocem, wodą i kapeluszami żeby słońce nie dopiekło ruszyłyśmy w drogę. Oko poleciało razem z nami mimo wszystko. Zerknęłam na nie niezadowolona, ale lepsze to, niż siedzieć dalej w tym domu kiedy tak ciepły. Potem wzrok przeniosłam w stronę komety i wzdrygnęłam się lekko. Ale więcej czasu nie było bo już byłyśmy na miejscu. Położyłam wszystko na ziemi, zsuwając buty ze stóp.
- Ten list jest jakiś bez sensu. - poskarżyłam się marudnie Liddie, palcem sprawdzając jaka jest woda w ogóle. - Od pół roku próbuje robić wszystko, żeby nikt nie zakochał się we mnie i co? - mruknęłam i machnęłam nogą rozchlapując trochę kropel.
chodźmy tu, bo to na dworze a tak naprawdę to jesteśmy nad jeziorkiem!
- Tylko po co…? - zapytałam jej marszcząc brwi jeszcze mocniej. - Dziewczyny nie wpadają na takie pomysły… chyba…? - wypowiedziałam kolejne pytania bo chyba lepiej się znała jak ja. No ja bym takiego listu nie napisała, bo i po co.
- Dobra, skupmy się na nich. - zgodziłam się z nią, bo i tak nie miałam żadnego lepszeog pomysły wspominając przy okazji o tym liście, co napisałam do Charliego. Chciałam też zapytać Jamesa i Iana, ale najpierw zdecydowałam się napisać do niej i Celine i chyba dobrze tak wyszło. Potaknęłam głową, kiedy wypadło pytanie, no napisałam. Dokładnie tak, jak powiedziałam.
- No, znaczy inaczej to napisałam. - powiedziałam trochę mniej pewnie, odrobinę tracąc pewność jeśli o ten list konkretnie szło. A potem patrzyłam jak się tak patrzy na mnie i wybucha śmiechem. Rozszerzyłam oczy w zdumieniu nie nadążając za tym, co w tym takiego śmiesznego było. Zaraz je zmarszczyłam na powrót zaplatając dłonie na piersi.
- Słodkie. - powtórzyłam po niej prawie jakby to było coś bardzo niedobrego. - Czemu niby nie? - zapytałam jej nie rozumiejąc. - Do Charliego… pamiętasz? Mówiłam ci o nim. W Brenyn go poznałam i tak się zbierałam długo żeby sprawdzić czy… no wiesz, przeżył to wszystko. Więc zapytałam go ozdrowie, o to czy sypia dobrze i po tym zapytałam czy nie szlocha po nocy. A po tym poradziłam że jeśli strach go obejmuje po nocy, to żeby pomyślał o czymś dobrym. Myślałam że całkiem zmyślnie to zrobiłam. - mruknęłam niezadowolona, że jednak wychodziło na to, że po mojemu nie wyszło. Wypuściłam mrukliwie powietrze z ust wychodząc po wodę skoro Liddy ją chciała zmieniając na chwilę temat. Ciepło było, miałam ochotę nawet na wody trochę. Zerknęłam za okno.
- Nic? - powtórzyłam po niej trochę powątpiewająco a trochę z nadzieją, bo przecież jakby to cioci wyjaśnić to problem byłby żaden.
- Oh mam nadzieję, że nie, już dostatecznie dziwaczna jestem. - mruknęłam opadając znów na łóżko. Ale nie dopowiedziałam nic więcej strapiona widocznie. Coś nie tak było. Coś w sercu tłukło się strasznie i mnie gdzieś ciągnęło. Coś przeplatało się ze sobą. Zerknęłam ku Liddy i pokręciłam odrobinę głowa marszcząc brwi. - To nie było takie. - szepnęłam marszcząc znów brwi. - Ale to było jak ta kometa zajaśniała. Załatwiałam rzeczy, a potem nagle wiedziałam że muszę iść do lasu, bo tam wszyscy będą. A potem Montygon się zerwał, i podrażnił ranę i nagle zrozumiałam że nie wiem gdzie jestem. Celine tam była. Wszystko wybuchło. Znaczy nie wszystko, szkła w oknach. - pokręciłam znów głowa. - Zostawmy to, za dziwne to wszystko. - orzekłam w końcu nie miałam ochoty chyba rozmyślać nad tym, czy szaleństwo nie wyciągało po mnie rąk swoich.
- Pogadajmy z nimi. - wybrałam. - Powiesz im, że ona tylko lata. A wuja puści z nami to oko swoje jak będzie chciał… - zastanowiłam się na głos uderzając palcem kilka razy w dolną wargę. Poderwałam się do góry.
- Której akcji? - zapytałam jej kiedy na temat Jima przeszliśmy. Pokręciłam głową. - Chodzi mi o to, że on żonę ma, to na pewno nie napisał. Ale! Wiesz co, napiszę do niego od razu, szybko nam odpisze, jak mu z ołówkiem poślę pergamin zapytamy go czy chłopak by o tym płakaniu nie napisał i czy to on tego listu nie napisał. - postanowiłam podchodząc do biurka. - A my w tym czasie załatwimy sobie to pozwolenie na kąpiele. - usiadłam na krześle przy biurku wyciągając wolny pergamin. Odwróciłam w jej stronę głowę na pytanie, które padło i tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem.
- Thomasa jakoś nie widzę. Leon to nie wiem. - przyznałam zgodnie z prawdą. Zaraz marszcząc brwi jak pergamin znalazł się pod moim nosem. Początkowo w niezrozumieniem spojrzałam na nią, by zaraz mnie olśniło. Pokręciłam przecząco głową. - Nic a nic. - westchnęłam cicho bo to znaczyło, że stałyśmy w miejscu.
- Wiesz, poznałam jeszcze takiego jednego chłopaka jakiś czas temu. Iana. - przyznałam się jej odchylając na chwilę w krześle. - Powinniśmy do niego napisać? - przekrzywiłam trochę głowę na bok. - Ale wydaje mi się, że on średnio mnie lubi. Toleruje bardziej. - przyznałam jej zgodnie z prawdą po tej całej błotnej akcji i tych leśnych marach musiał uważać, że jestem jakaś niespełna rozumu co najmniej.
- Dobra, to chodź ich zapytamy. - orzekłam chwilę po tym, jak list do Jima skreśliłam. Co prawda można było iść go zapytać po prostu, ale nie byłam pewna czy chce go w całą sprawę wprowadzać i patrzeć jak się ze śmiechu zwija. Ciocia i wuja zgodnie z przewidywaniami zbyt chętni nie byli, by pozwolić nam iść mimo, że niewielkie jezioro praktycznie kilka (naście) kroków od domu było. Więc potrzeba było naprawdę wielu argumentów. Że Liddy lata i nic jej nie jest. Że ja to w sumie dorosła jestem. Że nie można tak siedzieć w strachu tylko i że rozważne będziemy. I że nie za długo. W końcu jednak się udało - choć nie bez walki i gotowe na pływanie z kocem, wodą i kapeluszami żeby słońce nie dopiekło ruszyłyśmy w drogę. Oko poleciało razem z nami mimo wszystko. Zerknęłam na nie niezadowolona, ale lepsze to, niż siedzieć dalej w tym domu kiedy tak ciepły. Potem wzrok przeniosłam w stronę komety i wzdrygnęłam się lekko. Ale więcej czasu nie było bo już byłyśmy na miejscu. Położyłam wszystko na ziemi, zsuwając buty ze stóp.
- Ten list jest jakiś bez sensu. - poskarżyłam się marudnie Liddie, palcem sprawdzając jaka jest woda w ogóle. - Od pół roku próbuje robić wszystko, żeby nikt nie zakochał się we mnie i co? - mruknęłam i machnęłam nogą rozchlapując trochę kropel.
chodźmy tu, bo to na dworze a tak naprawdę to jesteśmy nad jeziorkiem!
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
kuchnia z jadalnią
Szybka odpowiedź