Wydarzenia


Ekipa forum
tyły domu
AutorWiadomość
tyły domu [odnośnik]10.06.18 0:32
First topic message reminder :

Za domem

Za domem, zamiast lasu, znajduje się sporej wielkości ogród. Otoczony białym płotem, który pokryty został przez wijącą się roślinność, sięga tak naprawdę jeszcze dalej - ale z braku funduszy Weasley'owie zdecydowali się ogrodzić jedynie niewielką część włości. W środku zawiera zadbany ogródek - z grządkami warzywnymi oraz kwiatowymi rabatkami. Taras nie został ściśle wydzielony. Umownie jest nim przestrzeń przy domu przykryta prowizoryczną markizą skrywającą drewniane, bujane fotele i niewielki, drewniany stolik. Za ogrodzeniem po prawej stronie rosną owocowe drzewa, a po lewej rozciąga się polana służąca za miejsce organizacji wszelkich rodzinnych przyjęć. Jednak największą atrakcją pozostaje oddalone na północ jeziorko, licznie oblegane przez wszystkich późną wiosną oraz latem.


[bylobrzydkobedzieladnie]



Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.


Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 13.06.18 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Ria Macmillan
Ria Macmillan
Zawód : ścigająca Harpii z Holyhead
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
be brave
especially when you're scared
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6105-ria-weasley https://www.morsmordre.net/t6110-rudy-rydz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6112-skrytka-nr-1520 https://www.morsmordre.net/t6111-ria-weasley

Re: tyły domu [odnośnik]05.05.24 23:47
- Oh. - wypadło w moich warg, które rozciągnęły się w uśmiechu, jak zawsze szczerym, choć dziś nadal trochę marnym. - T-to fakt. - zgodziłam się bo w tym krótkim powiedzeniu siedziało dużo prawdy. Trening w istocie czynił mistrza, bo jeśli poświęcało się czemuś dużo czasu i naprawdę się przykładało do tego - niezależnie od tego, czy był to jakiś sport, czy magia, czy dziedzina nauki albo coś artystycznego to stawało się w tym lepszym. Nabierało się wprawy i pewności co do własnych umiejętności i podejmowanych działań w tym względzie. Dlatego się uczyłam, żeby nie mieć wątpliwości, żeby móc pomagać coraz bardziej i coraz lepiej. Żeby można było mi zaufać że sobie poradzę z problemem.
Uśmiech pogłębił się odrobinę na kolejne z krótkich stwierdzeń. Odwróciłam tęczówki na chwilę zastnawiając się nad czymś.
- N-nie na wszy-szystko da się, b-b-być goootowym. - bo i w tym uświadomił mnie Brendan już dawno. Nie wszystko dało się przewidzieć. Nie na wszystko dało się znaleźć odpowiedzi. Było jednak coś, na co można było być gotowym za każdym razem, chociaż czasem wymagało to cierpliwości. - A-ale na to-o by wy-wysłucha-chać ty-tych co dla m-mnie wie-iele zna-naczą, za-zawsze sta-tarczy cza-czasu. - nie było to dla mnie problemem, przyjąć do siebie trochę kogoś ciężaru. Wiedziałam, że nie zawsze będę w stanie pomóc. A radzić mogę tylko z pryzmatu własnych przemyśleń wartości i doświadczeń, ale czasem wystarczało po prostu pozwolić komuś wyrzucić coś z siebie. Ja wyrzucałam od razu, taka byłam, nic nie potrafiłam poradzić na rodzącą się czasem i wręcz placą potrzebę, by wyjaśnić wszystko od razu. Rozwiać gromadzące się wątpliwości. Brendan mi opowie co się działo, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment- wierzyłam w to i nie miałam żadnych wątpliwości że ten nadzieje.
- Ży-żyjesz. - zgodziłam się a moja twarz mimowolnie nabrała trochę innego wyrazu - łagodnej ulgi, że to był sen jedynie. Wstydliwy z początku - co nadal wywoływało we mnie niezrozumienie do zobaczonych obrazów - ale tragiczny na końcu. - To-o nie brz-rzmi zbyt op-op-optymistycznie z two-woimi tenden-den-dencjami do tara-ra-patów. - mruknęłam, marszcząc nos odrobinę w żartobliwym grymasie, choć nie potrafiłam pozbyć się całkowicie zmartwienia z ramion. Bo martwiłam się niezmiennie. Zaskoczenie przemknęło mi przez twarz kiedy wspomniał o Montygonie. Otworzyłam usta chcąc mu przerwać, ale mówił dalej, nim zdążyłabym się odezwać. Mrugnęłam raz, potem drugi i trzeci - nigdy dwa razy, to było już silniejsze, choć głupie straszliwie. W końcu przypomniałam sobie, że wargi mogłabym jednak zamknąć. Zacisnęłam je, przesuwając spojrzenie na własne ręce, a potem wracając do Jamesa kiedy się podnosił.
- S-s-sądziłam, że wy-wystarczy mru-rugnąć dwa ra-ra-razy. - odpowiedziałam mu żartobliwie najwiązując do tego co wcześniej powiedział. Na kolejną propozycję rozchyliłam na chwilę szerzej oczy, by zaraz zaśmiać się lekko. - Na-a razie u-u-udało ci się mnie ca-całkiem prze-rze-konać. A-A-ale zapa-pa-pamiętam. Gdy-dy-dybym zwątpi-piła znów. - zapewniłam go, uśmiechając się szerzej, ceniłam to, że chciał żebym się nie martwila, nawet jeśli teraz żartował. - O i-i-ile są do-obre. Ni-ni-nikt nie-e chce trw-rwać w kosz-oszmara-rach w których tra-raci przyjaciół. - ja nie chciałam, chociaż wierzyłam, że miał racji trochę w miłych i ładnych snach, przyjemnie byłoby pozostać, gdyby były lepsze niż rzeczywistość.
- Ba-bardziej o-obawiała-ła by-bym się ci-cioci aaalbo Bre-brena. - zażartowałam, ale rozumiałam dokładnie o co mu chodzi. - Ji-jim, za-zanim pój-ójdziesz… - uniosłam na niego tęczówki - chcia-cia-ciałam ci po-po-powiedzieć, że wi-wi-widzę tw-twoją wy-wytrwa-wałość. - w oczach miałam powagę, ale i szczerość wargi unosiły się, choć na twarzy widać było zmęczenie. Ciocia kiedyś powiedziała mi, że ludziom - zwłaszcza bliskim - trzeba mówić rzeczy które dla nas zdają się oczywiste, bo nikt nie wie tego, co dzieje się w głowie kogoś innego. A czasem świadomość wsparcia, może komuś pomóc bardzo, kiedy jest ciężko. A zakładałam, że nie tylko mnie było. Bo też przeżył koszmar - najpierw w taborze, potem w Tower, a potem świat postanowił się skończyć. Na pewno się też martwił - o Aishę, o Eve o dziecko. I może mogło mu to pomóc - świadomość że widziałam jego drogę, to kim był i to jak się starał, przychodząc mimo że sam przyznał, że monotonność nie jest dla niego. - Nie sio-sio-siodłaj. - dodałam jeszcze, to była niepotrzebna praca, którą by wykonał. - Je-jestem z-za sła-łaba. Mi-minie z ty-tydzień, mo-może dwa ni-nim u-utrzy-rzymam się w sio-siodle. - wiedziałam, że jestem za słaba, żeby dać radę. Wejścia do mojej sypialni potrafiło mnie zmęczyć - dojście do stajni w tej chwili jawiło się niemal nieosiągalną wyprawą.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: tyły domu [odnośnik]06.05.24 0:56
— Na koniec świata... pewnie nie — odpowiedział jej od razu, wzruszając ramionami, choć nie zdziwiłby się wcale, gdyby znalazła na to jakiś złoty środek. Nie było go przy niej wtedy, nie wiedział — może właśnie tak się stało. Miała na wszystko plan i dlatego jego przyjaciele przetrwali. Dlatego Eve przeżyła i urodziła dziecko. Bał się spytać, czy to jej zasługa, przypisywał ją jej naturalnie. Tylko ona była pośród nich do tego stworzona. Prawdziwego ratowania innych, co udowodniła zaraz potem. Spojrzał na nią z odrobiną dziwnej powagi, jakby rozważał jej słowa, ale w gruncie rzeczy zastanawiał się, czym były te słowa kierowane prosto do niego. I nie wiedząc skąd i jak, poczuł nagłą i gwałtowna potrzebę powiedzenia jej wszystkiego — wszystkiego o czym myślał i wszystkiego, co czuł. Jakby te kilka słów zapoczątkowały poryw rwącej rzeki, wodospadu gwałtownie spadającego do doliny. Ale choć tyle miał do powiedzenia nie powiedział niczego, naiwnie przysłonięty wizją, że wiele dla niej znaczy także on.
Nim zdołał zebrać to wszystko i skierować ku niej konkretnych słowach, uśmiechnął się szeroko, trochę błogo i beztrosko, patrząc prosto na nią.
— Nie chcę cię martwić, ale to oznacza, że będziesz potrzebna szybciej niż sądzisz — odpowiedział jej zamiar tego wszystkiego, co się w nim skotłowało w jednej chwili. Miała rację, miał dziwną umiejętność pakowania się w kłopoty. A ona jakoś potrafiła go z nich wyciągnąć — nie tak prawdziwie, nie naprawdę, ale przecież dawała mu siłę, by poradził sobie z częścią sam.
Pamiętała.
Uśmiechnął się, wyszczerzył szeroko, choć okoliczności tej taktyki nie powinny napawać go dobrym humorem. Mimo to, nawet gdy powiódł wzrokiem po drzewach w ogrodzie, uśmiechał się błogo, nieco tęsknie. Zauważył, że mrugnęła trzy, nie dwa.
— Wystarczy — odpowiedział zaraz, wzruszając ramionami. Nie miał dla niej innej odpowiedzi i choćby chciał z tego zadrwić, zakpiłby sam z siebie przecież. — Już znikam — dodał szeptem, kiwając głową i śmiało powracając do niej spojrzeniem, udając przy tym, że nie doliczył się wszystkich. — Zasługujesz na dobry sen. Spokojny — pokusił się o wyznanie, zaraz potem grymas niepewności spowił jego twarz. — Twoja ciotka napewno znajdzie zioła, po których można tylko dobrze śnić. Ale i na to uważaj. Człowiek łatwo przyzwyczaja się do dobrego, poźniej trudno mu wrócić do rzeczywistości — przestrzegł ją ze smutkiem. Potem przytaknął, może zapamiętał. Pani Weasley nigdy nie zwróciła się w jego stronę z grymasem, nigdy nie była nieuprzejma, czy zła. Nie zakładał, że to dlatego, ze sobie nie zasłużył na złe traktowanie — choć rzeczywiście starał się okazywać jej jak największy szacunek. Był pewien, że była po prostu dobrą i ciepłą osobą o niezwykłej empatii. Może odbierał ją mylnie, mało kto był dla niego poczciwy, a ona nigdy nie serwowała mu obiadu z obowiązkiem odmalowanym na naznaczonej czasem twarzy. Jej brata nie znał, ale chciał go poznać — był ciekaw, czy byli do siebie podobni. Uśmiechnął się szeroko, nie do końca wierząc w jej założenia odnośnie jego. Podobnie jak pani Weasley. Przytaknął jednak z grzeczności. Kiedy jednak wyznała mu to coś, czego nie potrafił ani nazwać ani określić — w pierwszej chwili zaśmiał się nerwowo, nie był pewien o czym mówiła, do czego piła. Ale okraszony błahością śmiech nie mógł jej zarazić. Przełknął więc ślinę, próbując owy uśmiech ubrać na siebie jak strojny płaszcz i tak zachować, ale bladł z każdą chwilą. Serce zabiło mu szybciej, ale oparł w sobie pokusę, by złapać ją za dłoń. Przytulić, objąć. Zamyślił się przez chwilę.
— Złapałbym cię —zapewnił ją szczerze zaraz po tym. Gdyby zachwiała się w siodle, stałby na ziemi gotów do tego, by pomóc jej złapać pozycję, równowagę. Nie musiałby tego robić nawet siedząc na koniu. Złapałby ją, gdyby miała spaść, był tego całkiem pewien. — Ale jak chcesz. Poczekam w takim razie — odparł z wymuszoną, nieco teatralną nonszalancją. — Tyle ile będzie trzeba — nie do końca myślał już tylko o przygotowaniu konia; był tu od tego. Pracował tu po to, by w błyskawicznym tempie oporządzić każdego konia i przygotować go do drogi w zależności od upodobań i życzenia pana czy pani. Konie były codziennie czesane, czyszczone, codziennie gotowe na to, by zostać osiodłane lub zaprzężone. Czas miał ogromne znaczenie, zdążył się tu tego nauczyć. Stał przed nią chwilę, po czym skinął jej głową, palcami zaś zasalutował na odchodne i wrócił po worek, który porzucił w drodze. Będzie w stajni, gdyby go potrzebowała. Będzie tam nie tylko po to, by osiodłać jej konia.

| zt? :pwease:



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: tyły domu [odnośnik]24.06.24 22:58
- N-nie. - zgodziłam się, spoglądając na niego wzruszając łagodnie ramionami, odwracając tęczówki na bok, unosząc rękę, żeby w odruchu założyć za ucho kosmyki rudych włosów - choć tym razem ten gest nie wyszedł mi wcale, palce były wiotkie, pozbawione czucia, wyszło to dziwacznie. - N-na ko-ko-koniec ś-ś-świata n-nie. - przyznałam. Na to, co wtedy się stało nikt nie był gotowy i nikt nie wiedział jak zareagować. Konie zaczęły spadać z niema, wszystko ogarnął blask i huk, a potem nadciągnęła fala, która pochłonęła niemal wszystko ze sobą i wszystkich, którzy nie zdążyli się ewakuować. Dźwignęłam zmęczone tęczówki ku górze na kolejne słowa. To było miłe, być potrzebnym.
- T-to n-nie zma-martwienie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Przy-przywilej ba-bardziej. - znaleźć się w miejscu w którym własna obecność miała dla kogoś znaczenie. Gdzieś gdzie można było komuś pomóc. Ćwiczyłam sumiennie, codziennie i jadłam, mimo że apetytu nie miałam wcale. O to drugie dbała ciocia, stojąc nade mną i właściwie mnie karmiąc, kiedy nie radziłam sobie sama wcale.
Na mojej twarzy pojawiło się z początku zadowolenie, by zmienić w zdziwienie. Już? Tak szybko? Nie mrugnęłam przecież. Chyba? Zaraz uniosłam brwi, by później płynnie zmieniła się moja twarz w łagodną wdzięczność. Pokręciłam przecząco głową wsłuchując się w jego słowa.
- Za-za-zamierzam się z-z-z ni-nimi zmierzyć. Ko-ko-koszmarami - powiedziałam zgodnie z prawdą. Ze snami, było jak z rzeczywistością trochę - działo się w niej i dobrze i źle. To od nas zależało czy byliśmy w stanie iść dalej i może to było naiwne ale sądziłam, że podobnie jest ze snami, koszmary będą powracać, póki ich nie oswoję dla siebie całkiem. Zasypianie co wieczór z czymś co mi w tym pomagało nie było wyjściem - było dobre od czasu do czasu. - je-je-jeśli zmów się po-pojawią. - uzupełniłam, bo może dziś miałam mieć milszy sen niż ostatnio. Może nie miałam mieć żadnego tylko zapaść w sen i wstać rano, zmęczona wysiłkiem które zabierło mi teraz funkcjonowanie.
Wypowiedziane zdanie zrodziło się z potrzeby duszy - albo serca - i po prostu wypadło. Nie widziałam powodów, by je zatrzymać. Patrzyłam jak bez zrozumienia próbuje je przyjąć, ale nie wyjaśniłam nic więcej. Bo tylko o to chodziło. Że widziałam jaką drogę już pokonał i wiedziałam, jak bardzo się starał. Raz za razem i kolejny raz nawet jeśli nie wszystko szło tak jak miało. Uśmiechnęłam się łagodnie.
- Ni-ni-nie wąt-ątpie. - powiedziałam i w moim spojrzeniu na próżno byłoby szukać fałszu. To nie tego, że bym upadła obawiałam się najbardziej a tego, że uświadomiłabym sobie mocniej i boleśniej jak niesprawne miałam w tym momencie ciało, które funkcjonowało - a może trwało - i właściwie nic więcej. Uniosłam odrobinę kącik ust w przepraszającym geście. Wargi rozciągnęły mi się mocniej na padające zapewnienie a oczy wypełniły wdzięcznością. Uniosłam rękę przykładając ją do piersi i pochyliłam głowę w równie teatralnej odpowiedzi. Na ten moment nie zostało nic więcej do powiedzenia. Znajdę go, kiedy nie będę czuła się tak źle, kiedy będę mogła funkcjonować trochę lepiej. Dzisiaj już na pewno nie, bo czułam jak zmęczenie osiada mi na ramionach. - Dzię-ię-iękuję, Jim. - powiedziałam na pożegnanie, patrząc jak się oddala w stronę stajni pewna dziś tego, że znajdę go kiedy tylko choć odrobinę mi się poprawi, a krótka rozmowa nie będzie wyciągać ze mnie sił. Wiedziałam, że się starał udawać że nie, ale nawet jego mój widok zaskoczył - może nawet zmartwił. A ja, nie chciałam nikogo sobą martwić.

| zt x2


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 9 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

tyły domu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach