tajemniczy zagajnik
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Zagajnik
Zagajnik to przyjemne, piękne miejsce. Znajduje się w Ottery St. Catchpole, oddalony o kilkadziesiąt metrów od domu Weasley'ów. Jest polaną otoczoną leśnymi drzewami. Zwykle w zagajniku można zastać niemagiczne zwierzęta; te znane czarodziejom unikają miejsc, w których mogłyby natknąć się na mugoli. Ta drobna niedogodność nie odbiera miejscu uroku; w samym centrum łąki ktoś kiedyś postawił prowizoryczną, drewnianą ławeczkę, z której możliwe jest podziwianie zachodu słońca.
Rzadko ktokolwiek tutaj przychodzi. Po miasteczku krąży smutna legenda o samobójstwie nieszczęśliwie zakochanej pary, która według opowieści miała powiesić się na gałęzi centralnego drzewa. Przez to w zagajniku nieprzerwanie trwa cisza i spokój, zmącone jedynie odgłosami natury.
Rzadko ktokolwiek tutaj przychodzi. Po miasteczku krąży smutna legenda o samobójstwie nieszczęśliwie zakochanej pary, która według opowieści miała powiesić się na gałęzi centralnego drzewa. Przez to w zagajniku nieprzerwanie trwa cisza i spokój, zmącone jedynie odgłosami natury.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
14.04.
Na horyzoncie niebo dopiero się różowiło zwiastując rychłe nadejście dnia, kiedy Gin w bryczesach wychynęła ze swojej sypialni czujnie rozglądając się po korytarzu i nasłuchując. Gdyby ją matka zobaczyła, to najpierw zrobiłaby jej awanturę za chodzenie w męskim stroju (wcale nie był męski! Audi uszyła go specjalnie dla niej do jazdy konnej! Był wygodny i do tego nawet elegancki), a potem wynalazłaby jej jakieś zajęcie na cały dzień. Nie, taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę, więc Gin musiała się wymknąć w czasie, kiedy wszyscy pozostali spali. Blady świt był akuratną porą, bo w całym dworku panowała cisza jak makiem zasiał. Idealnie.
Z toczkiem założonym już na głowę i butami w ręce, na bosaka wyszła z pokoju, praktycznie bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi i uważnie stawiając kroki (znała na pamięć rozmieszczenie skrzypiących elementów podłogi i schodów) zeszła na parter. Tu musiała być ostrożna, bo cierpiące na bezsenność ciotki czasami można było zastać o tej porze w którymś z salonów, więc jeszcze wzmogła czujność, ale chyba dopisywało jej szczęście, bo nigdzie nikogo nie było. No, nie licząc skrzata domowego, który z cichym trzaskiem teleportował się w holu, kiedy naciskała już na klamkę drzwi wyjściowych. Otwierał już usta zapewne, żeby zapytać czy czymś może służyć, ale Gin go uprzedziła wymownie przykładając palec do ust. Zamilkł momentalnie, choć miała wrażenie, że patrzy na nią surowym i oceniającym wzrokiem jej matki. Na pewno tylko jej się wydawało. Wróci do dworku zanim ktokolwiek zauważy jej nieobecność, poza tym nie robiła nic złego! To tylko spontaniczna konna przejażdżka, a nie koniec świata.
W chwili, gdy dosiadała swojej gniadej klaczy, czuła absolutną wolność. Już nic nie musiała, w końcu sama mogła decydować co i jak robić oraz dokąd się udać. Nikt nie miał już nad nią władzy.
Spięła wodze, po czym wypruły niczym strzały ze stajni, kierując się na wschód prosto w objęcia pierwszych promieni słońca. Dworek szybko znikł z horyzontu za plecami Gin. Dopiero wtedy pozwoliła Whisky zwolnić i przejść w kłus. Ciepły wiatr przyjemnie muskał jej twarz i figlarnie wyciągał kolejne kosmyki długich, rudych włosów tak skrzętnie ukrytych przez nią pod toczkiem. Powietrze miało rześki, wiosenny zapach i słony smak, wprawiające Gin w błogi spokój i jednocześnie nieopisaną radość. Na chwilę przechyliła się w siodle do przodu, kładąc na szyi klaczy, by mocno objąć jej szyję rękami. Kochana Whisky, coby bez niej zrobiła?
Jednak szybko wyprostowała się już jak należy.
- Dzisiaj mamy przed sobą ważną misję - powiedziała do klaczy poważnie. - Jestem dzielnym rycerzem, sir Virgilem z Puddlemere. Zmuszony rozkazem swej pięknej królowej, musiałem opuścić ją i zamek zaatakowany przez potężnego czarnoksiężnika. Ty jesteś najszybszym magicznym wierzchowcem w królestwie i jednym susem potrafisz pokonać kilka mil, ale przed nami daleka droga, Whisky. Naszym zadaniem jest przemierzyć wyspy w poszukiwaniu... - tutaj się zamyśliła na moment. - W poszukiwaniu niezwykłej czarownicy. Tylko ona jest w stanie zmierzyć się z czarnoksiężnikiem i go pokonać! - zakończyła, przechylając się w bok, by oderwać z mijanego krzewu suchą gałąź. Sprawnie ją oczyściła zamieniając w prawie prosty kijek. To znaczy nie kijek, tylko w miecz oczywiście. Uniosła go nad głowę.
- Do dzieła! - krzyknęła.
Do Ottery był spory kawał drogi. Gin, a właściwie sir Virgil, zdążył pokonać już bandytów, wrogi oddział rycerzy, a na końcu został raniony podczas walki ze smokiem. Na szczęście uratował go bardzo stary czarodziej do złudzenia przypominający przydrożny głaz. Przed południem jednak tętent końskich kopyt odbił się od frontowej ściany uroczego domku Weasleyów. Gin zamiast zatrzymać klacz, zeskoczyć z jej grzbietu i zapukać do drzwi (jak każdy inny, dobrze wychowany czarodziej), pokierowała ją dalej okrążając domostwo. Dopiero kiedy znalazła się pod odpowiednim oknem zagwizdała przeciągle w znanym Rii sygnale... niezmiennym co najmniej od dziesięciu lat, jeśli nie dłużej. Z pewnych rzeczy się po prostu nie wyrasta, zresztą - tak było o niebo zabawniej niż pukać do drzwi.
Na horyzoncie niebo dopiero się różowiło zwiastując rychłe nadejście dnia, kiedy Gin w bryczesach wychynęła ze swojej sypialni czujnie rozglądając się po korytarzu i nasłuchując. Gdyby ją matka zobaczyła, to najpierw zrobiłaby jej awanturę za chodzenie w męskim stroju (wcale nie był męski! Audi uszyła go specjalnie dla niej do jazdy konnej! Był wygodny i do tego nawet elegancki), a potem wynalazłaby jej jakieś zajęcie na cały dzień. Nie, taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę, więc Gin musiała się wymknąć w czasie, kiedy wszyscy pozostali spali. Blady świt był akuratną porą, bo w całym dworku panowała cisza jak makiem zasiał. Idealnie.
Z toczkiem założonym już na głowę i butami w ręce, na bosaka wyszła z pokoju, praktycznie bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi i uważnie stawiając kroki (znała na pamięć rozmieszczenie skrzypiących elementów podłogi i schodów) zeszła na parter. Tu musiała być ostrożna, bo cierpiące na bezsenność ciotki czasami można było zastać o tej porze w którymś z salonów, więc jeszcze wzmogła czujność, ale chyba dopisywało jej szczęście, bo nigdzie nikogo nie było. No, nie licząc skrzata domowego, który z cichym trzaskiem teleportował się w holu, kiedy naciskała już na klamkę drzwi wyjściowych. Otwierał już usta zapewne, żeby zapytać czy czymś może służyć, ale Gin go uprzedziła wymownie przykładając palec do ust. Zamilkł momentalnie, choć miała wrażenie, że patrzy na nią surowym i oceniającym wzrokiem jej matki. Na pewno tylko jej się wydawało. Wróci do dworku zanim ktokolwiek zauważy jej nieobecność, poza tym nie robiła nic złego! To tylko spontaniczna konna przejażdżka, a nie koniec świata.
W chwili, gdy dosiadała swojej gniadej klaczy, czuła absolutną wolność. Już nic nie musiała, w końcu sama mogła decydować co i jak robić oraz dokąd się udać. Nikt nie miał już nad nią władzy.
Spięła wodze, po czym wypruły niczym strzały ze stajni, kierując się na wschód prosto w objęcia pierwszych promieni słońca. Dworek szybko znikł z horyzontu za plecami Gin. Dopiero wtedy pozwoliła Whisky zwolnić i przejść w kłus. Ciepły wiatr przyjemnie muskał jej twarz i figlarnie wyciągał kolejne kosmyki długich, rudych włosów tak skrzętnie ukrytych przez nią pod toczkiem. Powietrze miało rześki, wiosenny zapach i słony smak, wprawiające Gin w błogi spokój i jednocześnie nieopisaną radość. Na chwilę przechyliła się w siodle do przodu, kładąc na szyi klaczy, by mocno objąć jej szyję rękami. Kochana Whisky, coby bez niej zrobiła?
Jednak szybko wyprostowała się już jak należy.
- Dzisiaj mamy przed sobą ważną misję - powiedziała do klaczy poważnie. - Jestem dzielnym rycerzem, sir Virgilem z Puddlemere. Zmuszony rozkazem swej pięknej królowej, musiałem opuścić ją i zamek zaatakowany przez potężnego czarnoksiężnika. Ty jesteś najszybszym magicznym wierzchowcem w królestwie i jednym susem potrafisz pokonać kilka mil, ale przed nami daleka droga, Whisky. Naszym zadaniem jest przemierzyć wyspy w poszukiwaniu... - tutaj się zamyśliła na moment. - W poszukiwaniu niezwykłej czarownicy. Tylko ona jest w stanie zmierzyć się z czarnoksiężnikiem i go pokonać! - zakończyła, przechylając się w bok, by oderwać z mijanego krzewu suchą gałąź. Sprawnie ją oczyściła zamieniając w prawie prosty kijek. To znaczy nie kijek, tylko w miecz oczywiście. Uniosła go nad głowę.
- Do dzieła! - krzyknęła.
Do Ottery był spory kawał drogi. Gin, a właściwie sir Virgil, zdążył pokonać już bandytów, wrogi oddział rycerzy, a na końcu został raniony podczas walki ze smokiem. Na szczęście uratował go bardzo stary czarodziej do złudzenia przypominający przydrożny głaz. Przed południem jednak tętent końskich kopyt odbił się od frontowej ściany uroczego domku Weasleyów. Gin zamiast zatrzymać klacz, zeskoczyć z jej grzbietu i zapukać do drzwi (jak każdy inny, dobrze wychowany czarodziej), pokierowała ją dalej okrążając domostwo. Dopiero kiedy znalazła się pod odpowiednim oknem zagwizdała przeciągle w znanym Rii sygnale... niezmiennym co najmniej od dziesięciu lat, jeśli nie dłużej. Z pewnych rzeczy się po prostu nie wyrasta, zresztą - tak było o niebo zabawniej niż pukać do drzwi.
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawsze wstawała wcześnie rano. Nie lubiła spać, tracić czasu - ten przemykał między palcami zaskakująco szybko. Jeszcze nie tak dawno była zdezorientowaną czarownicą niebędącą pewną, czy Tony ją w ogóle lubił, a teraz mieli wziąć ślub. Wydarzenia występowały po sobie jedne za drugim, mknąc na łeb, na szyję, zmieniając całe dotychczasowe życie Weasley. Dlatego lubiła leniwe poranki z kubkiem gorącej czekolady z miętą. Lubiła wpatrywać się w kolorowe pejzaże wschodzącego słońca i przypominać sobie o tym, że nie wszędzie trzeba się spieszyć. Czasem wręcz trzeba zwolnić, nacieszyć się teraźniejszością, należycie ją docenić. Każda mijana sekunda w końcu stawała się przeszłością, która mogła już nigdy nie wrócić - pozostawiając jedynie gruby kurz tęsknoty. Za tym, co minęło, co zostało przeoczone. Nie podobała jej się ta ciemność nieświadomości, gdy zamykała oczy udając się w objęcia Morfeusza. Brak kontroli także doskwierał w codziennej egzystencji. Z tego powodu najlepiej dogadywała się z samotnymi porankami. Nie, to nie tak, że stroniła od towarzystwa. Po prostu dobrze jest czasem odnaleźć samego siebie w chaosie rutyny. Zastanowić się nad tym, co dalej. Obrać odpowiedni kierunek i podjąć najwłaściwsze decyzje. Ostatnio Ria miała do nich niezwykły talent, aczkolwiek czy takie szczęście mogło trwać wiecznie?
Zastanawiała się dziś nad tą kwestią. Przynajmniej do czasu, aż usłyszała kroki za drzwiami, na korytarzu. Matka musiała wstać; zerknęła więc na zegarek. Zawsze punktualna. Czy kiedykolwiek zaspała na śniadanie? Prawdopodobnie nie. Dlatego Rhiannon ruszyła prawdziwym galopem w dół domostwa, najprawdopodobniej skracając przy tym żywotność i tak już mocno sfatygowanych schodów. Nie obyło się bez reprymendy rodzicielki, którą jej córka skwitowała imponującym skokiem z czwartego stopnia oraz donośnym łupnięciem o parterową podłogę. Pani Weasley powinna się już do tego przyzwyczaić, rudowłosa robiła to niezmiennie od jakichś dwudziestu lat.
- Pomogę ci! - zagrzmiała, biegnąc prosto do kuchni. Zaczęła oczywiście od umycia kubka, ale szybko wbiła się w rytm przygotowywania śniadania. Jego konsumpcja przebiegła wyjątkowo sprawnie, bez zwyczajowego ociągania się, co samo w sobie mogło wydawać się podejrzane. Powód okazał się niesamowicie prosty - dzisiejszego dnia pewna Harpia miała w sobie nadliczbową ilość energii, którą musiała w jakiś sposób spożytkować. Nie minęła więc chwila nim zabrała się za sprzątanie domu oraz wspólne pielenie ogródka. Po wszystkim zdążyła się nawet odświeżyć i z zamiarem udzielenia pomocy sąsiadom planowała wyjść z domu, ale znajomy dźwięk docierający do uszu powstrzymał ją przed opuszczeniem swojego pokoju. Zamiast tego Ria usiadła na parapecie i otworzyła szeroko okno. Z uśmiechem odgwizdała pasującą melodię, po czym znów zbiegła niczym hipopotam po biednych schodach. - Wychodzę, nie czekaj z obiadem! - Tylko tyle zdążyła wykrzyknąć do mamy, choć zapobiegawczo wrzuciła kilka pozostawionych na później przysmaków do torby. Wreszcie przerzuciwszy ją przez ramię czarownica naprawdę opuściła budynek.
- No proszę, nikt dawno na mnie nie gwizdał - przywitała się wesoło z siedzącą na koniu Virginią. Jednak zamiast pozostać obok pobiegła szybko do sąsiada. W końcu nie miała swojego wierzchowca, ale pan Weatherly nie miał problemów z pożyczaniem zwierzęcia ulubionej sąsiadce. Całe szczęście! Głupio byłoby odmawiać przyjaciółce przejażdżki. Zresztą, to samo w sobie brzmiało jak koszmar. Dobrze, że w Ottery St. Catchpole mieszkali sami cudowni ludzie. - Dobra, jestem gotowa, gdzie ruszamy? - rzuciła w przestrzeń, gdy już wracała na grzbiecie nie-swojego dzielnego rumaka. Zbliżyła się przy tym do Whisky, niezbyt zgrabnie usiłując pogłaskać ją po chrapach. Powiedzmy, że się udało. - Ciekawe, czy wysłano już po ciebie inkwizycję - dodała nieco rozbawiona, choć w głębi duszy współczuła biednej Ginny. Życie w ograniczeniach brzmiało źle, ale zaraz… czy sama nie pakowała się właśnie w ten sam scenariusz?
Zastanawiała się dziś nad tą kwestią. Przynajmniej do czasu, aż usłyszała kroki za drzwiami, na korytarzu. Matka musiała wstać; zerknęła więc na zegarek. Zawsze punktualna. Czy kiedykolwiek zaspała na śniadanie? Prawdopodobnie nie. Dlatego Rhiannon ruszyła prawdziwym galopem w dół domostwa, najprawdopodobniej skracając przy tym żywotność i tak już mocno sfatygowanych schodów. Nie obyło się bez reprymendy rodzicielki, którą jej córka skwitowała imponującym skokiem z czwartego stopnia oraz donośnym łupnięciem o parterową podłogę. Pani Weasley powinna się już do tego przyzwyczaić, rudowłosa robiła to niezmiennie od jakichś dwudziestu lat.
- Pomogę ci! - zagrzmiała, biegnąc prosto do kuchni. Zaczęła oczywiście od umycia kubka, ale szybko wbiła się w rytm przygotowywania śniadania. Jego konsumpcja przebiegła wyjątkowo sprawnie, bez zwyczajowego ociągania się, co samo w sobie mogło wydawać się podejrzane. Powód okazał się niesamowicie prosty - dzisiejszego dnia pewna Harpia miała w sobie nadliczbową ilość energii, którą musiała w jakiś sposób spożytkować. Nie minęła więc chwila nim zabrała się za sprzątanie domu oraz wspólne pielenie ogródka. Po wszystkim zdążyła się nawet odświeżyć i z zamiarem udzielenia pomocy sąsiadom planowała wyjść z domu, ale znajomy dźwięk docierający do uszu powstrzymał ją przed opuszczeniem swojego pokoju. Zamiast tego Ria usiadła na parapecie i otworzyła szeroko okno. Z uśmiechem odgwizdała pasującą melodię, po czym znów zbiegła niczym hipopotam po biednych schodach. - Wychodzę, nie czekaj z obiadem! - Tylko tyle zdążyła wykrzyknąć do mamy, choć zapobiegawczo wrzuciła kilka pozostawionych na później przysmaków do torby. Wreszcie przerzuciwszy ją przez ramię czarownica naprawdę opuściła budynek.
- No proszę, nikt dawno na mnie nie gwizdał - przywitała się wesoło z siedzącą na koniu Virginią. Jednak zamiast pozostać obok pobiegła szybko do sąsiada. W końcu nie miała swojego wierzchowca, ale pan Weatherly nie miał problemów z pożyczaniem zwierzęcia ulubionej sąsiadce. Całe szczęście! Głupio byłoby odmawiać przyjaciółce przejażdżki. Zresztą, to samo w sobie brzmiało jak koszmar. Dobrze, że w Ottery St. Catchpole mieszkali sami cudowni ludzie. - Dobra, jestem gotowa, gdzie ruszamy? - rzuciła w przestrzeń, gdy już wracała na grzbiecie nie-swojego dzielnego rumaka. Zbliżyła się przy tym do Whisky, niezbyt zgrabnie usiłując pogłaskać ją po chrapach. Powiedzmy, że się udało. - Ciekawe, czy wysłano już po ciebie inkwizycję - dodała nieco rozbawiona, choć w głębi duszy współczuła biednej Ginny. Życie w ograniczeniach brzmiało źle, ale zaraz… czy sama nie pakowała się właśnie w ten sam scenariusz?
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
| 23 października ’57 |
Cotygodniowe wizyty w rodzinnym domu sprawiały nie lada problemów. Raz wydawało się, że wszystko było w porządku, a potem wychodziło na jaw, że jednak nie. Dziwne to takie było życie na kilka frontów, kiedy powoli zapominało się, jak to było, kiedy żyło się z całą rodziną w zgodzie i bez oszustw. Teraz wydawało się, że zarówno Ottery, jak i dziupla w Londynie są miejscami, gdzie mógł zawitać bez pytania, jednak zawsze wysyłał pocztą informację o pojawieniu się w rodowym miejscu. Wciąż zadziwiało, że nestor rodu mieszkał z rodzicami, a jednak wspólne głodowanie miało w sobie wiele uroku, tak jak wspólne obiady, na których często witały nowe twarze przyjaźnie witane przez Panią Weasley. On już dawno przemógł się w tym entuzjazmie, przestał martwić się o to, że robi coś niedobrego, witając każdego podróżującego ze szczerym uśmiechem. W Devon nie było powodu do zmartwień o nieznajomych, choć zwykle zapalała się gdzieś ta czerwona lampka, starał się powstrzymywać odruchy. Był przecież w gronie zaufanej rodziny, nie jakimś byle miejscu na Ziemi.
Pozwalając sobie na chwilę samotności przed pojawieniem się w domu pełnym rudych grzyw, które w wersji damskiej zwykły być równie długie, co jego (niestety żadna nie była równie lokowana!), poszedł do zagajnika. Bez zbędnych ceregieli odwrócił się do łąk i zamykając oczy, zaczął głęboko wdychać wspaniałe powietrze Devon. Coraz bardziej zapominał, jak wspaniałe było to dawne życie, kiedy mógł jedynie mknąć w górę i w dół, pozwalając wiatru uderzać w twarz zimnymi, wręcz bolącymi biczami powietrza. Zbliżał się zachód słońca. Kolacja nadchodziła powolnymi krokami, a on próbował poukładać ostatnie dni w spójną całość.
Cieszył się ze spotkania z Arturem, Elizabeth, Frances, choć jednocześnie denerwował na kolejną sprzedaż silnego narkotyku platynowłosej damie, której pomimo niechęci nie miał zamiaru skazywać na śmierć, bo przecież… nie tak go wychowywała matka! Może nie każdy zasługiwał na drugą szansę, ale z pewnością głupstwem było kolejne sprzedawanie używek, kiedy wiedział o tym, jak Michael… nie był w stanie brukać Ottery tak okropnymi myślami. To miejsce zasługiwało na coś więcej, tak samo, jak tragedia Jamesa spotkanego dzień po Tonksie. Sheila… imię nietypowe, pewnie nawet pośród cyganów, choć szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiedział wiele na temat tych psotników. Pewnie powinien się lepiej przygotować, zamiast błądzić od gospody do gospody w poszukiwaniu młodej panienki? Przecież na pewno musiała się gdzieś zatrzymać, o ile Londyn był miejscem, gdzie zawitała choćby na chwilę…
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Chociaż z Nealą umówiona była dopiero w dniu jutrzejszym, już dziś zawitała w okolice Ottery, nie kierując się jednak wprost do domu przyjaciółki. Chociaż towarzystwo młodej panny Weasley było jej niezwykłe drogie, a przyjaciółka zajmowała w jej sercu niezwykłe miejsce, tak Sheili brakowało po prostu chwili dla siebie. W końcu w Londynie nie mogła spokojnie spacerować ulicami, nie oglądając się za siebie albo nie martwiąc się zbytnio, czy czasem nagle ktoś nie postanowi się do czegoś przyczepić albo zaniepokoi się inną kwestią i nie postanowi zająć się jej osobą. Brakowało jej prostego spacerowania po miejscach, które wypełniała cisza nie wzbudzająca dreszczy, pod niebem, po którym ptaki nie bały się przelatywać, w słońcu, które nie padało jedynie na szare kamienne ściany. Chociaż przyroda nie była w pełni życia, chyląc się raczej w stronę snu, i tak miło było móc odwiedzić jakieś spokojne miejsce. I potańczyć.
Za tym też tęskniła, za upalnymi, niemal lepkimi wieczorami, gdzie jedynym, co wyrywało z ciągłego wirowania było zmęczenie i chęć spania, bardzo często wtedy, kiedy słońce już widniało na horyzoncie. Wibrująca melodia skrzypiec czy tamburynów wybijała wraz z nią rytm wybijany kiedy stawiało się kroki w tańcu. Teraz utknęła, nie mogąc nawet poprosić nikogo aby zagrał melodie z jej młodości. Nawet jeżeli teraz kroczyła przez miejsca w swoim stroju, ubrana w to, co jej pozostało po jej rodzinie. Musiała dopasować lekko strój po dwóch latach. Oczywiście ubrała jeszcze na siebie płaszcz, ale spod niego migały kolorowe wzory na spódnicy, długie rękawy wystawały spod wełny, a kolczyki w kształcie kół kołysały się lekko kiedy tak przechodziła z jednego miejsca na drugie.
Spodziewała się, że będzie sama, niestety jednak wydawało się, że nie będzie tak łatwo – ruda czupryna minęła jej gdzieś, a chociaż można było przypuszczać, że to jakiś Weasley, panna Doe wolała nie ryzykować. Chciała zawrócić od razu, nie przeszkadzając nikomu, nie było to jednak łatwe kiedy akurat jej nadejście zapowiedziały szeleszczące gałęzie i liście, które przesuwała ze sobą z miejsca na miejsce. Ostrożnie wychynęła zza drzewa, nie wychodząc całościowo, wciąż z nieufnością podchodząc do nowo napotkanych osób, zwłaszcza mężczyzn. Większość z nich była i tak już o wiele lepiej wprawiona w czarach i silniejsza fizycznie, wolała więc unikać konfrontacji.
- Proszę wybaczyć, nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Zaraz przejdę gdzieś w inne miejsce, aby się nie narzucać. – Mówiła ze spokojem, nie przejawiając sobą strachu albo niepewności, po prostu spokojnie informując, że przeszkadzać nie chciała i zaraz sobie pójdzie.
Za tym też tęskniła, za upalnymi, niemal lepkimi wieczorami, gdzie jedynym, co wyrywało z ciągłego wirowania było zmęczenie i chęć spania, bardzo często wtedy, kiedy słońce już widniało na horyzoncie. Wibrująca melodia skrzypiec czy tamburynów wybijała wraz z nią rytm wybijany kiedy stawiało się kroki w tańcu. Teraz utknęła, nie mogąc nawet poprosić nikogo aby zagrał melodie z jej młodości. Nawet jeżeli teraz kroczyła przez miejsca w swoim stroju, ubrana w to, co jej pozostało po jej rodzinie. Musiała dopasować lekko strój po dwóch latach. Oczywiście ubrała jeszcze na siebie płaszcz, ale spod niego migały kolorowe wzory na spódnicy, długie rękawy wystawały spod wełny, a kolczyki w kształcie kół kołysały się lekko kiedy tak przechodziła z jednego miejsca na drugie.
Spodziewała się, że będzie sama, niestety jednak wydawało się, że nie będzie tak łatwo – ruda czupryna minęła jej gdzieś, a chociaż można było przypuszczać, że to jakiś Weasley, panna Doe wolała nie ryzykować. Chciała zawrócić od razu, nie przeszkadzając nikomu, nie było to jednak łatwe kiedy akurat jej nadejście zapowiedziały szeleszczące gałęzie i liście, które przesuwała ze sobą z miejsca na miejsce. Ostrożnie wychynęła zza drzewa, nie wychodząc całościowo, wciąż z nieufnością podchodząc do nowo napotkanych osób, zwłaszcza mężczyzn. Większość z nich była i tak już o wiele lepiej wprawiona w czarach i silniejsza fizycznie, wolała więc unikać konfrontacji.
- Proszę wybaczyć, nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Zaraz przejdę gdzieś w inne miejsce, aby się nie narzucać. – Mówiła ze spokojem, nie przejawiając sobą strachu albo niepewności, po prostu spokojnie informując, że przeszkadzać nie chciała i zaraz sobie pójdzie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Łapanie chwil dla siebie bywało wyjątkowe, szczególnie w Londynie. Wychowywany od berbecia pośród domostwa wiecznie pulsującego życiem powinien być przyzwyczajony — nie był. Cisza i spokój. Dwa wyrazy, które nie były mu zbyt dobrze znane, ale jak miały być, skoro urodził się rudy? Niektórzy powiadali, że to przekleństwo, wtedy mówił, że ma nadzieję przyciągnąć całe to nieszczęście, żeby nikt z rodziny nie musiał, bo przecież mieli ten sam kolor włosów. Nie urodził się wojownikiem, ale posiadał pewien upór i chęć brania wszystkiego na swoje barki, jakby mógł zbawić cały cholerny świat. Próbował. Wciąż nawet szukał tej zaginionej siostry Jamesa, choć spotkanie wydawało się już mgliste w porównaniu do minionych dni, mimo to pamiętał. Zdjęcie plątało się w kieszeni jego kurtki, nawet tutaj, nawet teraz, od czasu do czasu patrzył na nie przypominając sobie, jak z Rią mieli własne chwile swobody i swawoli. Szkoda, że to wszystko już minęło. Kiedy?
Z początku nie rozpoznał głosu, dopiero wzrok przykuty do znajomej twarzy sprawił, że momentalnie zastygł w bezruchu. Sheila. Od momentu ich ostatniego, felernego spotkania w parku zapomniał kilka dość elementarnych kwestii. Miała to imię, choć czy na pewno było tym samym? Może coś ponownie się przejęzyczył? Chyba nawet nie był w stanie do tego dojść tak szybko, kiedy wzięła go z zaskoczenia. Co robiła w Devon?
- Cześć - rzucił krótko, dopiero po chwili orientując się, że nie zna jej w tym wcieleniu. Widziała tylko inne twarze, nie tą prawdziwą z długimi, kręconymi włosami. Speszyłby się, gdyby nie fakt, że chciał naprawić swój błąd niemalże od razu. Nawet nie zwrócił uwagi na jej komentarz o przeniesieniu się gdzieś indziej. Był w sporym szoku. - ym.. wybacz... dzień dobry! - poprawił się niemalże natychmiast, wyciągając w jej kierunku rękę w przyjaznym geście. Nie wiedział już, czy tak się robiło, czy wymagane były jakieś ukłony. Zapomniał już, jaka była młoda, ale zdecydowanie niegłupia. Może faktycznie wzięła sobie jego radę do serca? Jeremy potrafił przecież przestraszyć, choć próbując jej pomóc, raczej nie był brany jako tak straszna postać. - Mów mi Reggie, Reggie Weasley. - przedstawił się śmiało, pierwszy raz wyjawiając jej swoje nazwisko i drugie imię, czy też pseudonim. Miło było poznać kogoś we własnej skórze, co z tego, że już się znali. - Z przyjemnością skorzystam z towarzystwa... miejscowa? - spalił głupa, próbując jakoś dowiedzieć się, co tutaj robiła. Kto wie, może choć raz faktycznie zdoła mu zaufać, bo przecież Londyn nie kojarzył się z wielkimi pokładami ufności względem drugiego czarodzieja. Devon było inne. Był tam cały przekrój społeczeństwa, włącznie z mugolami. Wierzył, że zdoła zapomnieć o niektórych z okrutnych obrazów ze stolicy, jak on o swojej chęci samotności. Była miłą niespodzianką.
Z początku nie rozpoznał głosu, dopiero wzrok przykuty do znajomej twarzy sprawił, że momentalnie zastygł w bezruchu. Sheila. Od momentu ich ostatniego, felernego spotkania w parku zapomniał kilka dość elementarnych kwestii. Miała to imię, choć czy na pewno było tym samym? Może coś ponownie się przejęzyczył? Chyba nawet nie był w stanie do tego dojść tak szybko, kiedy wzięła go z zaskoczenia. Co robiła w Devon?
- Cześć - rzucił krótko, dopiero po chwili orientując się, że nie zna jej w tym wcieleniu. Widziała tylko inne twarze, nie tą prawdziwą z długimi, kręconymi włosami. Speszyłby się, gdyby nie fakt, że chciał naprawić swój błąd niemalże od razu. Nawet nie zwrócił uwagi na jej komentarz o przeniesieniu się gdzieś indziej. Był w sporym szoku. - ym.. wybacz... dzień dobry! - poprawił się niemalże natychmiast, wyciągając w jej kierunku rękę w przyjaznym geście. Nie wiedział już, czy tak się robiło, czy wymagane były jakieś ukłony. Zapomniał już, jaka była młoda, ale zdecydowanie niegłupia. Może faktycznie wzięła sobie jego radę do serca? Jeremy potrafił przecież przestraszyć, choć próbując jej pomóc, raczej nie był brany jako tak straszna postać. - Mów mi Reggie, Reggie Weasley. - przedstawił się śmiało, pierwszy raz wyjawiając jej swoje nazwisko i drugie imię, czy też pseudonim. Miło było poznać kogoś we własnej skórze, co z tego, że już się znali. - Z przyjemnością skorzystam z towarzystwa... miejscowa? - spalił głupa, próbując jakoś dowiedzieć się, co tutaj robiła. Kto wie, może choć raz faktycznie zdoła mu zaufać, bo przecież Londyn nie kojarzył się z wielkimi pokładami ufności względem drugiego czarodzieja. Devon było inne. Był tam cały przekrój społeczeństwa, włącznie z mugolami. Wierzył, że zdoła zapomnieć o niektórych z okrutnych obrazów ze stolicy, jak on o swojej chęci samotności. Była miłą niespodzianką.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
W pewien sposób rozumiała odczucie Reggiego – nie w pełni, nie przechodziła rzeczy tak, jak on, ani nie czekały jej identyczne wyznania. Był to jakiś delikatny ułamek tej jego części, ale tęskniła również za tym, co dawne. Niektórzy mogliby się kłócić, że teraz jej było lepiej, że wyjęta ze swojej kultury, która jedyne co budziła to niepokój, Sheila mogła zacząć nowe życie, z dala od miejsca uznawanego przez innych za krzywdzącą. Miała pracę, która dawała jej jak zarobić na życie, miała dach nad głową, którego nie trzeba było łatać. Uczyła ją kobieta, która ją ratowała, a ona pomagała jej w pracy. Mimo to, Sheila nie uważała, aby teraz było lepiej. Wcześniej było dobrze, kiedy miała rodzinę. Cisza i spokój były obce w jej życiu, ale nie narzekała. Cisza Londynu była przerażająca i nikt jej nie chciał.
Spojrzała na niego nieco zaniepokojona, ale zaraz potem, kiedy się przedstawił, przechyliła głowę w zaciekawieniu. Kolejny Weasley…to w sumie coś miłego. Miała okazję gościć już wcześniej u wujostwa Neali i mogła z całą pewnością powiedzieć, że byli to dobrzy ludzie. Ktoś z tytułem szlacheckim zawsze jawił się jej dość dziwacznie, jakby z innego wszechświata – te wszystkie zasady czy zachowania, tak jakby od dawna wyuczano ich jako bycia odległymi od prawdziwych ludzi. Ale tak nie było, przynajmniej w przypadku Neali i jej wujków. Traktowali ją nie jak obcą, nie jak cygankę. Nie skakali do przyjmowania jej jako członka rodziny na już i teraz, ale nie wystawiali jej za drzwi, albo nie traktowali jak potencjalnej służącej. Chyba tym chętniej pomagała im we wszystkim.
- Miło mi poznać. – Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech kiedy wyciągnęła dłoń aby uściskać jego własną. Uniosła lekko brwi, kiedy zapytał o jej pochodzenie. Myślała, że raczej rodzina kojarzyła ludzi w okolicy, ale może też niekoniecznie bywał tutaj? Nikt nie mówił, że trzeba było być przyzwyczajonym do rodzinnej ziemi – nikt nie rozumiał tego lepiej niż ona.
- Jeżeli chcesz pobyć sam to wcale nie problem…- Wiedziała, że dla niektórych takie chwile samotności potrafiły być jedynym wypoczynkiem, jaki kiedykolwiek mieli mieć, dlatego nie marudziła, starając się najlepiej aby go nie zakłócać. Nie skojarzyła go wcale jako kuzyna Neali, skoro ta przedstawiała go zawsze jako Uriena, stąd i skojarzyła go bardziej z jakimś innym kuzynem, być może z innej części rodziny.
- Sheila Doe. Przyjechałam w odwiedziny do Nelki, chociaż widzimy się dopiero jutro. Chciałam skorzystać z możliwości i rozejrzeć się po okolicy, póki jeszcze mam chwilę dla siebie. Neala jest urocza, ale następne dni spędzimy głównie na pomaganiu w okolicy. – Skoro i tak wiedział, że tu będzie, to nie miało znaczenia, czy mu powie, co będzie robić, czy nie. Jeżeli był tym, za kogo się podawał, będzie wiedzieć, kim jest Nelka. Jeżeli zaś kłamał odnośnie swojego nazwiska, dała mu znać, że ktoś zacznie jej szukać na wypadek gdyby coś planował.
- Ale ty chyba nie zwiedzasz okolicy? – Zapytała jeszcze, przechylając lekko głowę i przyglądając się mu z uwagą.
Spojrzała na niego nieco zaniepokojona, ale zaraz potem, kiedy się przedstawił, przechyliła głowę w zaciekawieniu. Kolejny Weasley…to w sumie coś miłego. Miała okazję gościć już wcześniej u wujostwa Neali i mogła z całą pewnością powiedzieć, że byli to dobrzy ludzie. Ktoś z tytułem szlacheckim zawsze jawił się jej dość dziwacznie, jakby z innego wszechświata – te wszystkie zasady czy zachowania, tak jakby od dawna wyuczano ich jako bycia odległymi od prawdziwych ludzi. Ale tak nie było, przynajmniej w przypadku Neali i jej wujków. Traktowali ją nie jak obcą, nie jak cygankę. Nie skakali do przyjmowania jej jako członka rodziny na już i teraz, ale nie wystawiali jej za drzwi, albo nie traktowali jak potencjalnej służącej. Chyba tym chętniej pomagała im we wszystkim.
- Miło mi poznać. – Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech kiedy wyciągnęła dłoń aby uściskać jego własną. Uniosła lekko brwi, kiedy zapytał o jej pochodzenie. Myślała, że raczej rodzina kojarzyła ludzi w okolicy, ale może też niekoniecznie bywał tutaj? Nikt nie mówił, że trzeba było być przyzwyczajonym do rodzinnej ziemi – nikt nie rozumiał tego lepiej niż ona.
- Jeżeli chcesz pobyć sam to wcale nie problem…- Wiedziała, że dla niektórych takie chwile samotności potrafiły być jedynym wypoczynkiem, jaki kiedykolwiek mieli mieć, dlatego nie marudziła, starając się najlepiej aby go nie zakłócać. Nie skojarzyła go wcale jako kuzyna Neali, skoro ta przedstawiała go zawsze jako Uriena, stąd i skojarzyła go bardziej z jakimś innym kuzynem, być może z innej części rodziny.
- Sheila Doe. Przyjechałam w odwiedziny do Nelki, chociaż widzimy się dopiero jutro. Chciałam skorzystać z możliwości i rozejrzeć się po okolicy, póki jeszcze mam chwilę dla siebie. Neala jest urocza, ale następne dni spędzimy głównie na pomaganiu w okolicy. – Skoro i tak wiedział, że tu będzie, to nie miało znaczenia, czy mu powie, co będzie robić, czy nie. Jeżeli był tym, za kogo się podawał, będzie wiedzieć, kim jest Nelka. Jeżeli zaś kłamał odnośnie swojego nazwiska, dała mu znać, że ktoś zacznie jej szukać na wypadek gdyby coś planował.
- Ale ty chyba nie zwiedzasz okolicy? – Zapytała jeszcze, przechylając lekko głowę i przyglądając się mu z uwagą.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Pomimo mieszkania w tym samym mieście każde posiadało inne odczucia. Ona potrafiła usłyszeć głuszę Londynu, on zwykle trafiał na głośne chrzęsty i nieprzyjemne piski związane z portem. Każde miało jakąś własną cząstkę, która faktycznie istniała w tym samym czasie, a jedynie innym miejscu. Potężne dzielnice oddzielające ich od siebie była liczona w milach toteż nic dziwnego, że nie mieli okazji dostrzec tego samego, choć szczerze powiedziawszy, chyba nie potrafiłby żałować. Przecież wrócił na Wyspy Brytyjskie, to samo w sobie było wielkim szczęściem. Powrót do Devon był pewnego rodzaju nadmiarem szczęścia, który tonowany był poprzez wszelkie próby zachowywania się tak jak kiedyś. Wszystko się zmieniło, powinien wiedzieć lepiej. Przecież przed rodzicami nie musiał udawać, a jednak niewypowiedziane słowa i wszelkie informacje dotyczące tego, czym się teraz zajmuje oraz gdzie mieszka sprawiały, że tworzył się między nimi mur. Sam sobie kopał tę górkę, a jednak nie potrafił inaczej, bo przecież zmuszanie ich do zmartwień nie było tym, czego faktycznie pożądał.
- Również miło mi poznać. - przypomniał sobie kurtuazyjne słowa, kiedy tylko zwróciła się w jego stronę. Młodziutka dziewczyna wydawała się w podobnym wieku co Neala, choć zważywszy na ich spotkania w Londynie, domyślał się, że była pełnoletnia. Jakby ta przeklęta liczba sprawiała, że dziewczęta nabierają nieco rozumu w głowie. Wciąż pamiętał to wyjście Neali sprzed kilku dni i chyba właśnie ono sprawiało, że myśli nie zdążyły zbyt szybko wyłapać imienia poszukiwanej przez Jamesa siostry. Coś ewidentnie zaświtało w jego głowie, jednak nie był pewien, czy kwestią była ona, czy też jej nazwisko wypowiedziane przed stwierdzeniem jej odwiedzin Neali. Znały się... ciekawe skąd! Patrząc na ostatnie towarzystwo, z pewnością przydałaby się jakaś porządna koleżanka, która ustawiłaby ją na nogi. Sheila wydawała się stosunkowo rozsądna, bo przecież nie siedziała wciąż w Londynie, prawda?
- Sheila Doe. - powtórzył po niej z namysłem, wyłapując znajome tęczówki, które jakoś złudnie wydawały się dość znajome. Jakby już takie gdzieś widział. - Możesz zostać, jak najbardziej, warto trochę odpocząć przed ciężką pracą. - stwierdził szybko, szukając jakiegoś powiązania z dziewczyną. Nie był pewien, dlaczego instynkt kazał mu o czymś sobie przypomnieć, cóż to takiego mogło być? - Możesz zawitać w Ottery dzień wcześniej. - zaproponował śmiało, jakoś nawet nie biorąc pod uwagę, że mogłaby podawać się za kogoś innego, a nawet jeśli, to przecież szybciutko wszystko się okaże wielkim kłamstwem. Mimo to nie miał zamiaru celować w nią różdżką już na samym wstępie.
- Raczej nie, skoro jesteś przejazdem, mogę nieco oprowadzić. Obiecuję nie być żadnym bandziorem, Neala chyba by mnie zatłukła, gdybym spróbował Cię przestraszyć. - zaśmiał się dość swobodnie, próbując odnaleźć tę ulotną myśl, która dręczyła go od momentu jej przedstawienia się. - O ile niczego nie szukasz. - poszukiwania, tak to było coś z poszukiwaniami... ale co? Kogo? KOGO? Doe? James Doe? Ten pieprzony mały cygan, który walnął Waltera i wyciągnął Nealkę na nocną potańcówkę? Czy ona.. ? Nie, no nie może być! Jeszcze raz zerknął w piwno-zielone oczęta, które dobrze przecież kojarzył, a jednak jakoś starał się wcześniej wyprzeć taką możliwość. To była siostra Jamesa pieprzonego Doe, no wypisz wymaluj! Plusem było to, że była ładniejsza. Jego oczy próbowały nie być tak wyłupiastymi, jak czuł, że były. Cholera jasna, jak mógł wcześniej na to nie wpaść. Może to wcale nie była prawda? - A gdzie mieszkasz? Pewnie też z rodziną, co? - zapytał dość neutralnie, jakby go to wcale nie interesowało, choć czujnie wpatrujący się w nią wzrok raczej przeczył tej obojętności.
- Również miło mi poznać. - przypomniał sobie kurtuazyjne słowa, kiedy tylko zwróciła się w jego stronę. Młodziutka dziewczyna wydawała się w podobnym wieku co Neala, choć zważywszy na ich spotkania w Londynie, domyślał się, że była pełnoletnia. Jakby ta przeklęta liczba sprawiała, że dziewczęta nabierają nieco rozumu w głowie. Wciąż pamiętał to wyjście Neali sprzed kilku dni i chyba właśnie ono sprawiało, że myśli nie zdążyły zbyt szybko wyłapać imienia poszukiwanej przez Jamesa siostry. Coś ewidentnie zaświtało w jego głowie, jednak nie był pewien, czy kwestią była ona, czy też jej nazwisko wypowiedziane przed stwierdzeniem jej odwiedzin Neali. Znały się... ciekawe skąd! Patrząc na ostatnie towarzystwo, z pewnością przydałaby się jakaś porządna koleżanka, która ustawiłaby ją na nogi. Sheila wydawała się stosunkowo rozsądna, bo przecież nie siedziała wciąż w Londynie, prawda?
- Sheila Doe. - powtórzył po niej z namysłem, wyłapując znajome tęczówki, które jakoś złudnie wydawały się dość znajome. Jakby już takie gdzieś widział. - Możesz zostać, jak najbardziej, warto trochę odpocząć przed ciężką pracą. - stwierdził szybko, szukając jakiegoś powiązania z dziewczyną. Nie był pewien, dlaczego instynkt kazał mu o czymś sobie przypomnieć, cóż to takiego mogło być? - Możesz zawitać w Ottery dzień wcześniej. - zaproponował śmiało, jakoś nawet nie biorąc pod uwagę, że mogłaby podawać się za kogoś innego, a nawet jeśli, to przecież szybciutko wszystko się okaże wielkim kłamstwem. Mimo to nie miał zamiaru celować w nią różdżką już na samym wstępie.
- Raczej nie, skoro jesteś przejazdem, mogę nieco oprowadzić. Obiecuję nie być żadnym bandziorem, Neala chyba by mnie zatłukła, gdybym spróbował Cię przestraszyć. - zaśmiał się dość swobodnie, próbując odnaleźć tę ulotną myśl, która dręczyła go od momentu jej przedstawienia się. - O ile niczego nie szukasz. - poszukiwania, tak to było coś z poszukiwaniami... ale co? Kogo? KOGO? Doe? James Doe? Ten pieprzony mały cygan, który walnął Waltera i wyciągnął Nealkę na nocną potańcówkę? Czy ona.. ? Nie, no nie może być! Jeszcze raz zerknął w piwno-zielone oczęta, które dobrze przecież kojarzył, a jednak jakoś starał się wcześniej wyprzeć taką możliwość. To była siostra Jamesa pieprzonego Doe, no wypisz wymaluj! Plusem było to, że była ładniejsza. Jego oczy próbowały nie być tak wyłupiastymi, jak czuł, że były. Cholera jasna, jak mógł wcześniej na to nie wpaść. Może to wcale nie była prawda? - A gdzie mieszkasz? Pewnie też z rodziną, co? - zapytał dość neutralnie, jakby go to wcale nie interesowało, choć czujnie wpatrujący się w nią wzrok raczej przeczył tej obojętności.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Sheila żałowała wszystkiego. Od najmłodszych lat jej wszystkie reakcje, zajęcia, jej wybory takich detali jak jedzenie – były podyktowane innymi. Zasadami, dziadkami, rodzeństwem…teraz tego wszystkiego zabrakło a ona..nie umiała stanąć sama na nogi. Wiązała się przeszłością, bojąc się tego, co mogło nadejść. Nie chciała przyjmować do siebie informacji, że może już nikt z taboru nie został się żywy.
Pozwoliła sobie odpowiedzieć mu uśmiechem. Oczywiście, był obcy, ale wydawał się miły. W końcu nie spotkała jej jeszcze żadna krzywda. W głowie dzwoniły jej słowa o obcych, wypowiadane surowym tonem babci, a ona patrzyła na stojącego przed nią rudzielca tak, jakby się zastanawiała, jak czuł się w jej towarzystwie. W końcu niecodziennie pewnie w tych stronach pojawiała się obca osoba, która powoływała się na jego kuzynkę…chociaż w Ottery bywała już w przeszłości kiedy właśnie to zapoznała Nelkę.
- Cóż…tak właśnie się nazywam… - odpowiedziała, lekko unosząc brwi kiedy powtórzył jej imię i nazwisko. Na pewno się nigdy wcześniej nie spotkali – nawet, gdyby nie miała pamięci do twarzy, to na pewno nie zapomniałaby kuzyna Neali – więc nie podejrzewała, że właśnie w umyśle Reggie dogrzebuje się ostatniego fragmentu pamięci który mógłby podpowiedzieć mu, z czym powinna się mu kojarzyć. – Nie przeszkadza mi ciężka praca ani podróże. Po prostu nieczęsto mam czas pobyć sama. – Oraz pobyć sobą tak naprawdę. Spojrzenie bursztynowych tęczówek szybko skierowało się na rąbek kolorowej spódnicy. Czy tak wiele prosiła kiedy chciała po prostu zatańczyć flamenco? Nie miała nawet okazji do tego, aby zrobić to ostatnimi czasy, a tak przed obcym wydawało jej się to dziwaczne. Nawet jeżeli to przyjaźnie zachowujący się Weasley.
- Umówiona jestem z Nealą na jutro i nie chcę psuć jej niespodzianki. Dodatkowo czekam jeszcze aż dojedzie moja dostawa koców z Londynu. Będziemy je jutro rozwozić po domach. – Nie były to de facto jej koce, ale posłużenie się uproszczeniem pomagało zaoszczędzić na wielu godzinach tłumaczenia się z czegoś, co było historią dość zawiłą. W końcu na pewno miał wiele lepszych rzeczy do roboty niż słuchanie dramatycznej historii, a nawet w wypadku Neali nie do końca podzieliła się całą historią. Nie chciała opowiadać jej o trupach podczas kiedy wiedziała, że sama martwi się o swojego brata. Za dużo problemów miała Nelka na głowie aby Sheila była kolejnym z nich. – Zresztą, nie wiem, czy powinnam sama chodzić po wioskach i domach. My, cyganki, kradniemy serca mężczyzn i rzucamy klątwy. – Parsknęła cicho, przypominając sobie te wszystkie brednie, które wymyślali ludzie.
- Nie przewidywałam zwiedzania okolic, ale jeżeli masz chwilę, to w sumie chętnie rozejrzę się co ciekawego jest w okolicy. W Nealę nie wątpię – jest bardzo miła i kulturalna, ale serce ma lwa i na pewno by cię pogoniła. Szukam? – Zapytała jeszcze, tak jakby nie do końca rozumiała, co miał na myśli. Nie idąc tym samym tokiem myślenia co Reggie, myślała raczej przedmiotowo, a nie pamiętała, aby coś właśnie zgubiła. Dłonie wsunęła jeszcze do kieszeni, ale wszystko wydawało się na swoim miejscu.
Na pytanie o rodzinę zawahała się krótko, nie było jednak przecież szkody gdyby powiedziała mu nieco prawdy? W końcu wystarczyłoby, że zapytałby kuzynkę i dowiedziałby się tego samego.
- Nie, nie mieszkam z rodziną od dwóch lat. Rozstaliśmy się w dość…przykrych okolicznościach. Ale liczę na to, że kiedyś się jeszcze spotkamy.
Pozwoliła sobie odpowiedzieć mu uśmiechem. Oczywiście, był obcy, ale wydawał się miły. W końcu nie spotkała jej jeszcze żadna krzywda. W głowie dzwoniły jej słowa o obcych, wypowiadane surowym tonem babci, a ona patrzyła na stojącego przed nią rudzielca tak, jakby się zastanawiała, jak czuł się w jej towarzystwie. W końcu niecodziennie pewnie w tych stronach pojawiała się obca osoba, która powoływała się na jego kuzynkę…chociaż w Ottery bywała już w przeszłości kiedy właśnie to zapoznała Nelkę.
- Cóż…tak właśnie się nazywam… - odpowiedziała, lekko unosząc brwi kiedy powtórzył jej imię i nazwisko. Na pewno się nigdy wcześniej nie spotkali – nawet, gdyby nie miała pamięci do twarzy, to na pewno nie zapomniałaby kuzyna Neali – więc nie podejrzewała, że właśnie w umyśle Reggie dogrzebuje się ostatniego fragmentu pamięci który mógłby podpowiedzieć mu, z czym powinna się mu kojarzyć. – Nie przeszkadza mi ciężka praca ani podróże. Po prostu nieczęsto mam czas pobyć sama. – Oraz pobyć sobą tak naprawdę. Spojrzenie bursztynowych tęczówek szybko skierowało się na rąbek kolorowej spódnicy. Czy tak wiele prosiła kiedy chciała po prostu zatańczyć flamenco? Nie miała nawet okazji do tego, aby zrobić to ostatnimi czasy, a tak przed obcym wydawało jej się to dziwaczne. Nawet jeżeli to przyjaźnie zachowujący się Weasley.
- Umówiona jestem z Nealą na jutro i nie chcę psuć jej niespodzianki. Dodatkowo czekam jeszcze aż dojedzie moja dostawa koców z Londynu. Będziemy je jutro rozwozić po domach. – Nie były to de facto jej koce, ale posłużenie się uproszczeniem pomagało zaoszczędzić na wielu godzinach tłumaczenia się z czegoś, co było historią dość zawiłą. W końcu na pewno miał wiele lepszych rzeczy do roboty niż słuchanie dramatycznej historii, a nawet w wypadku Neali nie do końca podzieliła się całą historią. Nie chciała opowiadać jej o trupach podczas kiedy wiedziała, że sama martwi się o swojego brata. Za dużo problemów miała Nelka na głowie aby Sheila była kolejnym z nich. – Zresztą, nie wiem, czy powinnam sama chodzić po wioskach i domach. My, cyganki, kradniemy serca mężczyzn i rzucamy klątwy. – Parsknęła cicho, przypominając sobie te wszystkie brednie, które wymyślali ludzie.
- Nie przewidywałam zwiedzania okolic, ale jeżeli masz chwilę, to w sumie chętnie rozejrzę się co ciekawego jest w okolicy. W Nealę nie wątpię – jest bardzo miła i kulturalna, ale serce ma lwa i na pewno by cię pogoniła. Szukam? – Zapytała jeszcze, tak jakby nie do końca rozumiała, co miał na myśli. Nie idąc tym samym tokiem myślenia co Reggie, myślała raczej przedmiotowo, a nie pamiętała, aby coś właśnie zgubiła. Dłonie wsunęła jeszcze do kieszeni, ale wszystko wydawało się na swoim miejscu.
Na pytanie o rodzinę zawahała się krótko, nie było jednak przecież szkody gdyby powiedziała mu nieco prawdy? W końcu wystarczyłoby, że zapytałby kuzynkę i dowiedziałby się tego samego.
- Nie, nie mieszkam z rodziną od dwóch lat. Rozstaliśmy się w dość…przykrych okolicznościach. Ale liczę na to, że kiedyś się jeszcze spotkamy.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Być może gdyby wiedział o wszystkich tych trudnościach, jakie posiadała, zdołałby jej pomóc, jednak byli to mieszkańcy Londynu z krwi i kości, żadne nie zamierzało podzielić się tym, co w rzeczywistości działo się na ich kwadracie. Może to i dobrze? Przecież obarczanie innych własnymi problemami nie miało żadnego sensu. Nie należało dopytywać, jednak jakieś dziwne przeświadczenie trzymało go mocno w pewności, że właśnie tak należy. Im bardziej drążył, tym więcej wiedział. Choć był oczywiście ciekawski jak mało kto, to starał się unikać szczegółów, które mogły potem kosztować kogoś życie. Żyjąc w ciągłej niewiedzy, mógł pozwolić sobie na nieco większej swobody, a że zwykł wpadać w kłopoty, to mówiło raczej samo za siebie.
- Tak... ciekawe imię. - stwierdził dość zagadkowo, bo przecież wiedział, że to coś mu mówiło, tylko co. Brakowało jakiegoś spoiwa, które zmuszało jego umysł do ciągłego poszukiwania. - To chyba wolisz zostać sama, co? - zaproponował, podnosząc prawy kącik ust. W żadnym stopniu nie przeszkadzało mu oddalenie się do drzewa i polany, bo przecież nie była to jego własność, a nawet jeśli, dlaczego miałby jej nie dać złapać głębszego oddechu z daleka od Londyńskiej duchoty? Być może był październik, jednakże w żadnym stopniu nie oznaczało to, że wszyscy mieli prawo ich dusić powolnie opadającym dymem z kominów. Deszczowa pogoda nijak wpasowywała się w polepszenie tego stanu, wręcz przeciwnie jednak któż by się tym przejmował, kiedy ważniejszą kwestią jest brak jedzenia w półmisku?
- Twoja dostawa koców? - powtórzył z sugestywnym uśmieszkiem, bo przecież jedyne co mogła zrobić to kogoś okraść, chociaż... ze wszystkich napotkanych młodych dam Sheila wydawała się tą najbardziej rozgarniętą. Miała przecież sposobność na odpowiednią organizację takich dóbr, bo przecież jako krawcowa na pewno utrzymywała odpowiednie kontakty, a nawet jeśli nie, to wierzył w jej urok osobisty, ot co! - Cóż... jeśli chcesz, mogę zorganizować miejsce do spania w gospodzie, gdzie nikt z pewnością nie będzie próbował w żaden sposób powiedzieć o Tobie złe słowo. W Devon raczej nie ma problemów związanych z grupami etnicznymi. - stwierdził dość precyzyjnie, starając się wzbudzić w niej jakiś komfort, bo przecież głupio by było, gdyby ona im pomagała, a on próbował sabotować jej przyjazd i pobyt! Dopiero po przetworzeniu wszystkiego połączył kilka z kropek. Ten skurwiel James był cyganem... Sheila nie była skurwielką, coś więc zdecydowanie nie pasowało! Przecież już był bliski uwierzenia, że pomimo tego poczucia ckliwości, które tknęło go, gdy James opowiadał o swojej rodzinie, której szuka, cyganie to źli, wykorzystujący innych ludzie! Złodzieje, kłamcy i przede wszystkim krętacze, Sheila nie pasowała do tego obrazka. Znał ją przecież nie od dziś, choć ona niekoniecznie o tym wiedziała i wiedzieć nie musiała. - Zresztą, jeśli nie czujesz się bezpiecznie sama, mogę cię oprowadzić. - zaproponował dość śmiało, bo przecież nie miał żadnych złych intencji, a i jego serca nie musiała kraść, bo... no bo przecież już by to dawno zrobiła, gdyby miała w ogóle poczynić taki krok!
- Musisz w takim razie zdradzić, cóż takiego by cię interesowało. - zasugerował, a nawet zapytał wprost, bo przecież prosty z niego był chłop, szczególnie kiedy nie musiał się bawić jako byle aktorzyna. Nie sądził, żeby była wielką fanką latania na miotle.
Sheila Doe, cyganka, nie mieszka z rodziną od dwóch lat, rozstali się... i wtedy wszystko zaczęło wskakiwać na odpowiednie miejsce, a pod samym piedestałem stał James pieprzony Doe. Dlaczego ten gówniarz musiał tak często przewijać się w jego życiu? Czym zasłużył sobie na takie traktowanie? Jest rudy, to można go tak dręczyć? Tragedia z tymi cyganami... nie Sheila, ona była inna, no i może, nawet jeśli nie wszyscy cyganie, a sam jeden jedyny James, to ta reputacja i tak wisiała na włosku.
- Na pewno jeszcze się spotkacie. - odpowiedział mocno, trochę jakby ponownie coś obiecywał, ale już nie patrzył w jej oczy przypominające błyszczące tęczówki portowego grajka. Cholera z tymi cyganami, jak on ma to teraz jej powiedzieć? Może wcale nie musiał w ten sposób?
- Tak... ciekawe imię. - stwierdził dość zagadkowo, bo przecież wiedział, że to coś mu mówiło, tylko co. Brakowało jakiegoś spoiwa, które zmuszało jego umysł do ciągłego poszukiwania. - To chyba wolisz zostać sama, co? - zaproponował, podnosząc prawy kącik ust. W żadnym stopniu nie przeszkadzało mu oddalenie się do drzewa i polany, bo przecież nie była to jego własność, a nawet jeśli, dlaczego miałby jej nie dać złapać głębszego oddechu z daleka od Londyńskiej duchoty? Być może był październik, jednakże w żadnym stopniu nie oznaczało to, że wszyscy mieli prawo ich dusić powolnie opadającym dymem z kominów. Deszczowa pogoda nijak wpasowywała się w polepszenie tego stanu, wręcz przeciwnie jednak któż by się tym przejmował, kiedy ważniejszą kwestią jest brak jedzenia w półmisku?
- Twoja dostawa koców? - powtórzył z sugestywnym uśmieszkiem, bo przecież jedyne co mogła zrobić to kogoś okraść, chociaż... ze wszystkich napotkanych młodych dam Sheila wydawała się tą najbardziej rozgarniętą. Miała przecież sposobność na odpowiednią organizację takich dóbr, bo przecież jako krawcowa na pewno utrzymywała odpowiednie kontakty, a nawet jeśli nie, to wierzył w jej urok osobisty, ot co! - Cóż... jeśli chcesz, mogę zorganizować miejsce do spania w gospodzie, gdzie nikt z pewnością nie będzie próbował w żaden sposób powiedzieć o Tobie złe słowo. W Devon raczej nie ma problemów związanych z grupami etnicznymi. - stwierdził dość precyzyjnie, starając się wzbudzić w niej jakiś komfort, bo przecież głupio by było, gdyby ona im pomagała, a on próbował sabotować jej przyjazd i pobyt! Dopiero po przetworzeniu wszystkiego połączył kilka z kropek. Ten skurwiel James był cyganem... Sheila nie była skurwielką, coś więc zdecydowanie nie pasowało! Przecież już był bliski uwierzenia, że pomimo tego poczucia ckliwości, które tknęło go, gdy James opowiadał o swojej rodzinie, której szuka, cyganie to źli, wykorzystujący innych ludzie! Złodzieje, kłamcy i przede wszystkim krętacze, Sheila nie pasowała do tego obrazka. Znał ją przecież nie od dziś, choć ona niekoniecznie o tym wiedziała i wiedzieć nie musiała. - Zresztą, jeśli nie czujesz się bezpiecznie sama, mogę cię oprowadzić. - zaproponował dość śmiało, bo przecież nie miał żadnych złych intencji, a i jego serca nie musiała kraść, bo... no bo przecież już by to dawno zrobiła, gdyby miała w ogóle poczynić taki krok!
- Musisz w takim razie zdradzić, cóż takiego by cię interesowało. - zasugerował, a nawet zapytał wprost, bo przecież prosty z niego był chłop, szczególnie kiedy nie musiał się bawić jako byle aktorzyna. Nie sądził, żeby była wielką fanką latania na miotle.
Sheila Doe, cyganka, nie mieszka z rodziną od dwóch lat, rozstali się... i wtedy wszystko zaczęło wskakiwać na odpowiednie miejsce, a pod samym piedestałem stał James pieprzony Doe. Dlaczego ten gówniarz musiał tak często przewijać się w jego życiu? Czym zasłużył sobie na takie traktowanie? Jest rudy, to można go tak dręczyć? Tragedia z tymi cyganami... nie Sheila, ona była inna, no i może, nawet jeśli nie wszyscy cyganie, a sam jeden jedyny James, to ta reputacja i tak wisiała na włosku.
- Na pewno jeszcze się spotkacie. - odpowiedział mocno, trochę jakby ponownie coś obiecywał, ale już nie patrzył w jej oczy przypominające błyszczące tęczówki portowego grajka. Cholera z tymi cyganami, jak on ma to teraz jej powiedzieć? Może wcale nie musiał w ten sposób?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zarówno Sheila jak i Reggie nie chcieli, aby ktoś wiedział. Wydawało się, że każde z nich miało problemy, które trzymało dla siebie, jakby perspektywa podzielenia się swoim ciężarem oznaczała automatycznie obciążenie kogoś innego tym, czym się nie powinno. Oczywiście, Sheila powiedziała Neali o tym, że rozstała się ze swoją rodziną, bo przecież tak mocny element jej życia nie mógł przejść bez omówienia tego. Dlatego też oszczędzała jej informacji, nie chcąc aby mająca dużo na głowie panna Weasley jeszcze musiała się martwić za przyjaciółkę. Kłopoty zaś same za nią biegały i o nie nie musiała się nawet dopraszać.
- Cóż…nie, żebym miała na nie wpływ – zaśmiała się lekko, próbując sobie wyobrazić, jak za młodu żywiołowo kłóci się z matką, że imię jej się nie podoba. Sama w końcu nie miała nic do tego imienia, a mało kto śmiał się z tego powodu. Czy było wyjątkowe? Nie wiedziała – dużo cyganów miało bardziej skomplikowane imiona, dlatego jej było dopiero delikatnym zaznaczeniem głębokiego świata dziwacznych imion. Zresztą, kto jej to mówił – Reggie na pewno nie było przeciętnie spotykanym imieniem. I chyba skrótem. – Nie, spokojnie, nie przeganiam ani nie uciekam. – Trochę to zabrzmiało, jakby już go właśnie wyganiała, ale jeżeli rzeczywiście był kuzynem Neali, to jego towarzystwo zawsze było mile widziane.
- Brzmi to krócej niż „dostawa koców zorganizowana przez moją opiekunkę która postanowiła wysłać ich tutaj nieco przez fakt posiadania rodziny w okolicy, mając nadzieję, że parę osób przynajmniej zyska na tym, ale ponieważ nie może opuścić miejsca w dość pracowitym sezonie, wybrała mnie do pomocy a ja skorzystałam z tego i umówiłam się na spotkanie z Nealą, mając nadzieję, że przy okazji będę mogła pomóc w okolicy i w domu jej wujków u których będę mieszkać”. – Parsknęła, wiedząc, ze tak długo brzmiało to dość niedorzecznie, ale taka była prawda. Spojrzała na Reggiego z rozbawieniem, które potem jednak przeszło w cieplejszą minę, zwłaszcza, że wspomniał o tym, że tutaj nie bywało problemów.
- Dziękuję, będę wdzięczna. Cieszę się, że tutaj nie ma takiego kłopotu. Chociaż wiem, że część taborów mogła sprawiać kłopoty, wielu z nas jest jednak podróżnikami. – Nie była osobą która nie wiedziała, że niektórzy z cyganów sprawiali problemy. Nawet wśród samej etnicznej społeczności tacy ludzie byli często pogardzani. Inna sprawa, że pamięć o ostatnich latach była wciąż żywa i napięcia z gadziami wzrosły jak nigdy. – Dziękuję, jesteś bardzo uprzejmy. Chętnie bym zobaczyła coś ciekawego w okolicy. Nie mam jakiś większych preferencji, lubię niemal wszystko, co prawda miasta są nieco…nieswoje. Ale może niekoniecznie to pora na oglądanie jezior? Pomijając już fakt, że nie umiem pływać.
Miała wrażenie, że coś Reggiego dręczyło, ale czuła, że nie do końca ma prawa o to pytać. W końcu może miał jakieś problemy i właśnie, nie wypadało ich rozdrapywać.
- Dziękuję, to miłe, mam nadzieję, że tak będzie. A ty? Z tego co rozumiem, nie mieszkasz z rodziną? – Inaczej spotkaliby się już znacznie wcześniej i to nie w sytuacji, gdzie Sheila nie wiedziała, że miała z nim do czynienia w jego innej formie.
- Cóż…nie, żebym miała na nie wpływ – zaśmiała się lekko, próbując sobie wyobrazić, jak za młodu żywiołowo kłóci się z matką, że imię jej się nie podoba. Sama w końcu nie miała nic do tego imienia, a mało kto śmiał się z tego powodu. Czy było wyjątkowe? Nie wiedziała – dużo cyganów miało bardziej skomplikowane imiona, dlatego jej było dopiero delikatnym zaznaczeniem głębokiego świata dziwacznych imion. Zresztą, kto jej to mówił – Reggie na pewno nie było przeciętnie spotykanym imieniem. I chyba skrótem. – Nie, spokojnie, nie przeganiam ani nie uciekam. – Trochę to zabrzmiało, jakby już go właśnie wyganiała, ale jeżeli rzeczywiście był kuzynem Neali, to jego towarzystwo zawsze było mile widziane.
- Brzmi to krócej niż „dostawa koców zorganizowana przez moją opiekunkę która postanowiła wysłać ich tutaj nieco przez fakt posiadania rodziny w okolicy, mając nadzieję, że parę osób przynajmniej zyska na tym, ale ponieważ nie może opuścić miejsca w dość pracowitym sezonie, wybrała mnie do pomocy a ja skorzystałam z tego i umówiłam się na spotkanie z Nealą, mając nadzieję, że przy okazji będę mogła pomóc w okolicy i w domu jej wujków u których będę mieszkać”. – Parsknęła, wiedząc, ze tak długo brzmiało to dość niedorzecznie, ale taka była prawda. Spojrzała na Reggiego z rozbawieniem, które potem jednak przeszło w cieplejszą minę, zwłaszcza, że wspomniał o tym, że tutaj nie bywało problemów.
- Dziękuję, będę wdzięczna. Cieszę się, że tutaj nie ma takiego kłopotu. Chociaż wiem, że część taborów mogła sprawiać kłopoty, wielu z nas jest jednak podróżnikami. – Nie była osobą która nie wiedziała, że niektórzy z cyganów sprawiali problemy. Nawet wśród samej etnicznej społeczności tacy ludzie byli często pogardzani. Inna sprawa, że pamięć o ostatnich latach była wciąż żywa i napięcia z gadziami wzrosły jak nigdy. – Dziękuję, jesteś bardzo uprzejmy. Chętnie bym zobaczyła coś ciekawego w okolicy. Nie mam jakiś większych preferencji, lubię niemal wszystko, co prawda miasta są nieco…nieswoje. Ale może niekoniecznie to pora na oglądanie jezior? Pomijając już fakt, że nie umiem pływać.
Miała wrażenie, że coś Reggiego dręczyło, ale czuła, że nie do końca ma prawa o to pytać. W końcu może miał jakieś problemy i właśnie, nie wypadało ich rozdrapywać.
- Dziękuję, to miłe, mam nadzieję, że tak będzie. A ty? Z tego co rozumiem, nie mieszkasz z rodziną? – Inaczej spotkaliby się już znacznie wcześniej i to nie w sytuacji, gdzie Sheila nie wiedziała, że miała z nim do czynienia w jego innej formie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zwykle nikt nie zapędzał się w okolice Ottery tak po prostu, choć zdarzało się trafić na zbłąkane dusze poszukujące... czegoś. Czasem było to towarzystwo, innym razem chęć odnalezienia siebie lub zakątka, w którym była możliwość zaszycia się. Każdy miał własny cel, oni również, ci, którzy poznali się w Londynie, mieli okazję ponownego spotkania poza całym politycznym patriarchatem wyczuwalnym na karku. Gdzieś tam w świadomości cieszył się, że postanowiła się wyrwać, pytanie tylko, czy na zawsze?
- Ale to bardzo ładne imię, żeby nie było, że nie! - zaprotestował od razu, próbując się wytłumaczyć, bo przecież głupio byłoby, gdyby zrozumiała jego uwagę jakoś opacznie. Nigdy nie chciał zrobić nikomu przykrości, szczególnie tak młodej i obrotnej panience, która miała przed sobą jeszcze całe życie! - Dwakroć mi miło. - stwierdził na jej chęć pozostania w towarzystwie, posyłając już pełen, szeroki uśmiech, praktycznie objął on całą twarz, kiedy zaczęła opowiadać całą historię związaną z dostawą. Oznaczało to, że faktycznie miała szczery sposób załatwiania spraw i chyba głównie to spowodowało czerwień na jego uszach. Jakieś przekrzywione spojrzenie, które nabył w trakcie pobytu w Londynie, sprawiało, że widział większość rzeczy jako te skradzione, a Sheila właśnie świadczyła o tym, że wszystko miało swój początek i koniec w sprawiedliwości, tej samej, którą niegdyś się kierował. Nie wiedział już, kiedy to wszystko stało się tak skomplikowane. Ze ścigania dilerów stał się jednym z nich. Granica moralności ewidentnie została gdzieś przekroczona, ale przecież... prawie z tym skończył. Prawie. Brakowało jeszcze alternatywy, nad którą wciąż pracował.
- Wow - wyrwało się krótko z jego otwartej buzi, bo zaimponowała, bez dwóch zdań! - faktycznie musiałaś w to włożyć sporo wysiłku... - powiedział szczerze, doceniając to, że robiła coś dla ludności, której w ogóle nie znała. Wolontariuszka, na którą zasługiwali, oczywiście nie on, a mieszkańcy Devon i uciekinierzy, bo przecież znał swoich rodziców, dobrze wiedział, gdzie pójdą wszystkie te dobra. - Dziękuję za ten trud. - spoważniał na chwilę, pozwalając zmartwieniu wkraść się na twarz, już nie było uśmiechów, jedynie przepraszający wzrok i ulga. Neala potrafiła czasem zaprzyjaźnić się z kimś faktycznie przejmującym się tym, co tu i teraz... - Planujesz zostać tutaj na długo? Wprowadzasz się? - zapytał zaciekawiony, bo przecież nie miałby nic przeciwko temu, aby spróbowała nowego życia gdzieś poza Londynem, przecież sam to jej proponował! - Jak się poznałyście z Nealą? - ponownie nie był w stanie powstrzymać swojej wścibskości, nie mając nic złego na myśli. - Wędrowałaś z taborem? - podsunął, dobrze wiedząc, że nie była w grupie wędrowców, a może coś się zmieniło od ich ostatniego spotkania? Ludzie zmieniali zawody i miejsce zamieszkania dość szybko! Na podziękowanie jedynie uśmiechnął się sympatycznie, bo głupio byłoby powiedzieć, że nawet wtedy, kiedy zrobiła sobie krzywdę w parku, starał się dla niej jak najlepiej, nawet jeśli wyszło inaczej. Musiał pamiętać o tym, aby nie wyciągać przy niej różdżki, jeszcze by go porównała do tamtego knypka! Życie z wieloma twarzami zmuszało go do czujności we własnych słowach, już przecież nie raz przejechał się na wiedzy o osobach, które były niby pierwszy raz spotkanymi. - W taką jesień z pewnością jest zimno, a sam... też nie potrafię pływać - podpowiedział jej konspiracyjnym szeptem - ale przejście się po okolicy nie powinno być żadnym problemem! - zawyrokował przyjaźnie, przystając na jej propozycję turystycznej wycieczki. Nawet jeśli już tam nie mieszkał, dobrze znał poszczególne kąty, które z pewnością warto było odwiedzić! Wydawało się to równie rozsądnym, jak przemyślenie całej sytuacji, bo przecież właśnie odnalazł siostrę Jamesa, ale czy był tego stuprocentowo pewien? Co lepsze, czy miał ochotę przystawać na tamtą prośbę cygana, kiedy wykazał się on tak haniebnym czynem w stosunku do Nealki? Ich pojawienie się tamtego dnia... wszystko to było niewybaczalne, musiał to porządnie przemyśleć.
- Tak, nie było mnie jakiś czas, a teraz - zatrzymał się na chwilę myślą, próbując pohamować złość, która piekliła się na wspomnienie o tym chłopaczku. Długo mógł udawać, że te oczy nie przypominały Jamesowych? Momentalnie przypomniała mu się determinacja, z jaką mówił o tym, że musi ją odnaleźć i rudzielec już wiedział co zrobić. Nigdy nie potrafił się oprzeć pomocy nawet tym, którzy wrzucili mu kamyk do buta, choć Duży Jim przypominał bardziej orzecha, którego skorupka wciąż powracała do spracowanych zębów. Nawet niechęć spowodowana ostatnim spotkaniem nie mogła stać się przeszkodą, bo przecież coś mu obiecał, a to znaczyło wiele. - szukam własnego miejsca. - dokończył z dziwaczną pewnością. Wiedział, co należało zrobić, już wiedział. Wystarczyło jeszcze dowiedzieć się, czy wciąż pozostawała w Londynie i można odnaleźć ją w tym samym miejscu w Camden Town, bo przecież dobrze wiedział, gdzie mieszkała. Po felernym spotkaniu przecież zadbał o odprowadzenie jej w bezpiecznej odległości. Miał chyba za miękkie serce.
- Ale to bardzo ładne imię, żeby nie było, że nie! - zaprotestował od razu, próbując się wytłumaczyć, bo przecież głupio byłoby, gdyby zrozumiała jego uwagę jakoś opacznie. Nigdy nie chciał zrobić nikomu przykrości, szczególnie tak młodej i obrotnej panience, która miała przed sobą jeszcze całe życie! - Dwakroć mi miło. - stwierdził na jej chęć pozostania w towarzystwie, posyłając już pełen, szeroki uśmiech, praktycznie objął on całą twarz, kiedy zaczęła opowiadać całą historię związaną z dostawą. Oznaczało to, że faktycznie miała szczery sposób załatwiania spraw i chyba głównie to spowodowało czerwień na jego uszach. Jakieś przekrzywione spojrzenie, które nabył w trakcie pobytu w Londynie, sprawiało, że widział większość rzeczy jako te skradzione, a Sheila właśnie świadczyła o tym, że wszystko miało swój początek i koniec w sprawiedliwości, tej samej, którą niegdyś się kierował. Nie wiedział już, kiedy to wszystko stało się tak skomplikowane. Ze ścigania dilerów stał się jednym z nich. Granica moralności ewidentnie została gdzieś przekroczona, ale przecież... prawie z tym skończył. Prawie. Brakowało jeszcze alternatywy, nad którą wciąż pracował.
- Wow - wyrwało się krótko z jego otwartej buzi, bo zaimponowała, bez dwóch zdań! - faktycznie musiałaś w to włożyć sporo wysiłku... - powiedział szczerze, doceniając to, że robiła coś dla ludności, której w ogóle nie znała. Wolontariuszka, na którą zasługiwali, oczywiście nie on, a mieszkańcy Devon i uciekinierzy, bo przecież znał swoich rodziców, dobrze wiedział, gdzie pójdą wszystkie te dobra. - Dziękuję za ten trud. - spoważniał na chwilę, pozwalając zmartwieniu wkraść się na twarz, już nie było uśmiechów, jedynie przepraszający wzrok i ulga. Neala potrafiła czasem zaprzyjaźnić się z kimś faktycznie przejmującym się tym, co tu i teraz... - Planujesz zostać tutaj na długo? Wprowadzasz się? - zapytał zaciekawiony, bo przecież nie miałby nic przeciwko temu, aby spróbowała nowego życia gdzieś poza Londynem, przecież sam to jej proponował! - Jak się poznałyście z Nealą? - ponownie nie był w stanie powstrzymać swojej wścibskości, nie mając nic złego na myśli. - Wędrowałaś z taborem? - podsunął, dobrze wiedząc, że nie była w grupie wędrowców, a może coś się zmieniło od ich ostatniego spotkania? Ludzie zmieniali zawody i miejsce zamieszkania dość szybko! Na podziękowanie jedynie uśmiechnął się sympatycznie, bo głupio byłoby powiedzieć, że nawet wtedy, kiedy zrobiła sobie krzywdę w parku, starał się dla niej jak najlepiej, nawet jeśli wyszło inaczej. Musiał pamiętać o tym, aby nie wyciągać przy niej różdżki, jeszcze by go porównała do tamtego knypka! Życie z wieloma twarzami zmuszało go do czujności we własnych słowach, już przecież nie raz przejechał się na wiedzy o osobach, które były niby pierwszy raz spotkanymi. - W taką jesień z pewnością jest zimno, a sam... też nie potrafię pływać - podpowiedział jej konspiracyjnym szeptem - ale przejście się po okolicy nie powinno być żadnym problemem! - zawyrokował przyjaźnie, przystając na jej propozycję turystycznej wycieczki. Nawet jeśli już tam nie mieszkał, dobrze znał poszczególne kąty, które z pewnością warto było odwiedzić! Wydawało się to równie rozsądnym, jak przemyślenie całej sytuacji, bo przecież właśnie odnalazł siostrę Jamesa, ale czy był tego stuprocentowo pewien? Co lepsze, czy miał ochotę przystawać na tamtą prośbę cygana, kiedy wykazał się on tak haniebnym czynem w stosunku do Nealki? Ich pojawienie się tamtego dnia... wszystko to było niewybaczalne, musiał to porządnie przemyśleć.
- Tak, nie było mnie jakiś czas, a teraz - zatrzymał się na chwilę myślą, próbując pohamować złość, która piekliła się na wspomnienie o tym chłopaczku. Długo mógł udawać, że te oczy nie przypominały Jamesowych? Momentalnie przypomniała mu się determinacja, z jaką mówił o tym, że musi ją odnaleźć i rudzielec już wiedział co zrobić. Nigdy nie potrafił się oprzeć pomocy nawet tym, którzy wrzucili mu kamyk do buta, choć Duży Jim przypominał bardziej orzecha, którego skorupka wciąż powracała do spracowanych zębów. Nawet niechęć spowodowana ostatnim spotkaniem nie mogła stać się przeszkodą, bo przecież coś mu obiecał, a to znaczyło wiele. - szukam własnego miejsca. - dokończył z dziwaczną pewnością. Wiedział, co należało zrobić, już wiedział. Wystarczyło jeszcze dowiedzieć się, czy wciąż pozostawała w Londynie i można odnaleźć ją w tym samym miejscu w Camden Town, bo przecież dobrze wiedział, gdzie mieszkała. Po felernym spotkaniu przecież zadbał o odprowadzenie jej w bezpiecznej odległości. Miał chyba za miękkie serce.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Mało prawdopodobne, aby postanowiła się wyrwać – zawsze w końcu ustawiała wszystkie działania w swoim życiu pod kogoś innego. Najpierw pod tabor, potem pod rodzinę, a teraz…teraz pod to wspomnienie przeszłości które w niej przebijało. Sama miała nadzieję, że jej bracia i Eve odnajdą się kiedyś, dlatego pozostawała wciąż w Londynie. Nawet nie wiedziała, czy tam mogli być, ale tam był zawód którego mogła się nauczyć i mogła gdzieś pracować, a każdy kolejny knut, który okładała, mogła przeznaczyć na poszukiwania. Czy będzie mogła zająć się tym jakkolwiek, czy jednak nawet wydanie większej sumy będzie jedynie rzuceniem pieniędzy w błoto?
- Dziękuję, Reggie to…to też całkiem ciekawe imię. – Przechyliła lekko głowę, uśmiechając się do niego w zamian. Zaskoczyło ją, że Neala miała takiego miłego kuzyna, którego dotąd nie poznała. Wiedziała, że nieuprzejme byłoby przyjechać do kogoś w gościnę a potem wypytywać o jego całą rodzinę, dlatego niechętnie podchodziła do wściubiania nosa w nieswoje sprawy. Co innego taka rozmowa, tak jak teraz, kiedy po prostu stali na spokojnie, dlatego pytania, które wcześniej nie przychodziło jej do głowy, tak teraz się pojawiały. Czy by jednak jej odpowiedział? Czy dalej nie wypadało być wścibską.
- Nie ma za co mi dziękować, naprawdę, jestem tutaj po prostu pośrednikiem. – Posłała mu spokojny uśmiech, przechodząc lekko, sprawiając, że kolorowa spódnica zatańczyła lekko, a Sheila przestała ostatecznie chować gdzieś się na granicy wzroku, odruchowo też przestała kulić się i wyprostowała. Rozmowa zdecydowanie przybrała dla niej swobodniejszy ton, tak, że nawet pozwoliła się sobie zaśmiać kiedy zapytał, czy się tu wprowadza.
- Będę tu parę dni, nie chcę zbytnio przeciągać swojej wizyty, aby nie nadużywać gościnności. – Weasleye byli ludźmi, którzy tak dobrze i ciepło przyjmowali wszystkich potrzebujących, ale Sheila nie była ślepa i bardzo dobrze widziała, że sami groszem nie śmierdzieli, więc spędzanie długiego czasu kiedy stołowało się na ich koszt było zdecydowanie nieuprzejmością. Starała się odwdzięczyć jak mogła, ale jej zdolności były niewielkie tak naprawdę. Na pytanie o zapoznanie z Nealą uśmiech nieco uciekł z jej twarzy, nie dlatego, że pytanie było niedyskretne, ale dlatego, że niosło ze sobą przykre wspomnienia.
- Nie, nie wędrowałam, to było świeżo po tym, kiedy musiałam się rozstać z rodziną. – Rozstać się zabrzmiało o wiele lepiej, niż uciekać. – I zatrzymałam się w okolicy. Podczas spacerów tutaj poznałam Neale i tak jakoś…zaprzyjaźniłyśmy się od słowa do słowa. – Miło jej było, że akurat to przy niej młoda panna Weasley postanowiła się zatrzymać aby zacząć rozmowę, bo ta przyjaźń dawała jej wsparcie przez te wszystkie lata, zwłaszcza, kiedy nie miała zbyt wielu osób, na które mogłaby liczyć. Wątpiła jednak, aby w tym momencie rozpoznała Reggiego, nawet gdyby zaczął grozić jej różdżką tak jak wcześniej. Chyba, że rzeczywiście zacząłby machać nią przed twarzą i uparł się przypominać ten dziwny epizod w parku.
- W takim razie nikomu nie zdradzę tego, że wcale nie umiemy pływać – zaśmiała się cicho, znów relaksując się lekko, a potem kierując się w jego stronę. Nie wiedziała, gdzie chciał iść, więc to on miał prowadzić. Nie znała też jego przemyśleń na ten cały temat: nie wiedziała jeszcze nic o żadnym wyjściu na potańcówkę, nie wiedziała, że James ma jakąkolwiek relację z Reggiem pod innym imieniem. Zupełnie nieświadoma tego, że parę dni temu też był w jego okolicy, stała tutaj, łudząc się, że jej brat jeszcze żyje.
- Mam nadzieję, że znajdziesz swoją drogę.
- Dziękuję, Reggie to…to też całkiem ciekawe imię. – Przechyliła lekko głowę, uśmiechając się do niego w zamian. Zaskoczyło ją, że Neala miała takiego miłego kuzyna, którego dotąd nie poznała. Wiedziała, że nieuprzejme byłoby przyjechać do kogoś w gościnę a potem wypytywać o jego całą rodzinę, dlatego niechętnie podchodziła do wściubiania nosa w nieswoje sprawy. Co innego taka rozmowa, tak jak teraz, kiedy po prostu stali na spokojnie, dlatego pytania, które wcześniej nie przychodziło jej do głowy, tak teraz się pojawiały. Czy by jednak jej odpowiedział? Czy dalej nie wypadało być wścibską.
- Nie ma za co mi dziękować, naprawdę, jestem tutaj po prostu pośrednikiem. – Posłała mu spokojny uśmiech, przechodząc lekko, sprawiając, że kolorowa spódnica zatańczyła lekko, a Sheila przestała ostatecznie chować gdzieś się na granicy wzroku, odruchowo też przestała kulić się i wyprostowała. Rozmowa zdecydowanie przybrała dla niej swobodniejszy ton, tak, że nawet pozwoliła się sobie zaśmiać kiedy zapytał, czy się tu wprowadza.
- Będę tu parę dni, nie chcę zbytnio przeciągać swojej wizyty, aby nie nadużywać gościnności. – Weasleye byli ludźmi, którzy tak dobrze i ciepło przyjmowali wszystkich potrzebujących, ale Sheila nie była ślepa i bardzo dobrze widziała, że sami groszem nie śmierdzieli, więc spędzanie długiego czasu kiedy stołowało się na ich koszt było zdecydowanie nieuprzejmością. Starała się odwdzięczyć jak mogła, ale jej zdolności były niewielkie tak naprawdę. Na pytanie o zapoznanie z Nealą uśmiech nieco uciekł z jej twarzy, nie dlatego, że pytanie było niedyskretne, ale dlatego, że niosło ze sobą przykre wspomnienia.
- Nie, nie wędrowałam, to było świeżo po tym, kiedy musiałam się rozstać z rodziną. – Rozstać się zabrzmiało o wiele lepiej, niż uciekać. – I zatrzymałam się w okolicy. Podczas spacerów tutaj poznałam Neale i tak jakoś…zaprzyjaźniłyśmy się od słowa do słowa. – Miło jej było, że akurat to przy niej młoda panna Weasley postanowiła się zatrzymać aby zacząć rozmowę, bo ta przyjaźń dawała jej wsparcie przez te wszystkie lata, zwłaszcza, kiedy nie miała zbyt wielu osób, na które mogłaby liczyć. Wątpiła jednak, aby w tym momencie rozpoznała Reggiego, nawet gdyby zaczął grozić jej różdżką tak jak wcześniej. Chyba, że rzeczywiście zacząłby machać nią przed twarzą i uparł się przypominać ten dziwny epizod w parku.
- W takim razie nikomu nie zdradzę tego, że wcale nie umiemy pływać – zaśmiała się cicho, znów relaksując się lekko, a potem kierując się w jego stronę. Nie wiedziała, gdzie chciał iść, więc to on miał prowadzić. Nie znała też jego przemyśleń na ten cały temat: nie wiedziała jeszcze nic o żadnym wyjściu na potańcówkę, nie wiedziała, że James ma jakąkolwiek relację z Reggiem pod innym imieniem. Zupełnie nieświadoma tego, że parę dni temu też był w jego okolicy, stała tutaj, łudząc się, że jej brat jeszcze żyje.
- Mam nadzieję, że znajdziesz swoją drogę.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Nie sądził, żeby miała za uszami tak wielki brud, jak James. Zdecydowanie lepiej reprezentowała się jako Sheila Doe niż Sheila Doe, siostra Jamesa. Wciąż pamiętał jeszcze o trzecim z rodzeństwa, które napotkało jakieś trudności na swojej ścieżce. Nie miał pojęcia, że faktycznie każde z nich postanowiło pójść w swoją stronę ze względów bezpieczeństwa, czy przez machlojki któregoś z chłopaków, bo patrząc na dziewczynkę, ciężko było nazwać ją jakimś rozbójnikiem. Nie próbował nawet doglądać się tego, które zostało obdarzone największym ilorazem inteligencji, bo znając tę dwójkę, wiedział, że ona. Poradziła sobie, przetrwała i całkiem nieźle ustawiła! Szkoda tylko, że wszystko to miało miejsce w Londynie.
Machnął lekceważąco ręką na ten komplement, bo przecież to nawet nie było jego pierwsze, choć posłał przy tym sympatyczny uśmiech, żeby nie myślała, że z niego jakiś cham! Oczywiście chodziło tylko i wyłącznie o kuriozalność sytuacji, której mogła nie rozumieć... z pewnością Neala jej zdąży wyjaśnić, że jest w rzeczywistości Urienem, ale o takie drobnostki wolał się nawet nie zgłębiać.
- Pośrednik, czy nie, każda osoba zaangażowana dokłada się do wspólnego dzieła. - jakaś dziwaczna mądrość spłynęła z jego ust, choć przecież wierzył, że to właśnie wspólnymi siłami buduje się przyszłość. Razem, u podstaw, szkoda tylko, że mu było od tego tak daleko. Mimo wszystko rudowłosa kuzynka pomimo swojego pamiętnego występku posiadała na tyle siły, aby faktycznie robić, to o czym tak prężnie mówiło serce. Chyba chciał trochę złagodzić własne sumienie, pochwalając to, co robią dziewczęta, choć w rzeczywistości było to bardzo, ale to bardzo przydatne! Nawet nie próbował szukać argumentów na swoje wytłumaczenie, dlaczego sam wcale nie kiwną przy tym palcem... - Więc nawet nie próbuj odejmować sobie pochwał, należą się. - stwierdził przyjaźnie, posyłając kolejny szeroki uśmiech. Jakoś ciężko było mu powstrzymać kąciki ust od podnoszenia się w górę, kiedy miał świadomość, że tak porządna, sprawdzona dziewczyna pomaga Devon i co więcej, koleguje się z Nealą. Martwił się o dobór towarzystwa kuzynki, która jednak pomimo nabytych mądrości i prostoty w przekazie wydawała mu się tak dojrzała. Rodzina zawsze łatwo potrafiła mu zamydlić oczy, na szczęście, tylko na chwilkę.
- Rozumiem - przytaknął dość spokojnie, nie wyrywając się z całym 'zostań na dłużeeeeej', bo przecież nie był to jego dom, a tym bardziej zapasy, które kurczyły się pomimo tego, jak mama zapewniała o zaproszeniach na obiad. Przynajmniej o tyle dobrze, że mógł zapewnić im ryby, które przynosił praktycznie zawsze, prosząc przy tym, aby nie myśleli zbyt dużo, czym się zajmuje i gdzie mieszka, tak było lepiej. Nie wiedział już, czy dla niego, czy dla nich, na szczęście przez cały ten czas miał coś innego w głowie, nie jakieś tam własne dramaty. Zauważył jej rozluźnienie, co również kojąco wpłynęło na jego lekko spięte barki, czego wcześniej nawet nie wyczuwał. Przejmował się.
- W takim razie cieszę się, że zawitałaś w te rejony w trakcie swojej... - zatrzymał się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - wędrówki. - uśmiech nieco przygasł, bo przecież wciąż ze sobą walczył, czy pisać do cholernego Jamesa, czy nie? Zasługiwał na prawdę? Czy on w ogóle mógł i powinien to oceniać? Przecież był niczym więcej niż ten puch marny!
- Dzięki, też postaram się nikomu nie zdradzić. - odpowiedział równie wesołą nutą, którą dziewczyna potrafiła wyzwolić swoją aurą i błyszczącą uśmiechem buzią - nie zębami, a całokształtem. - Komu w drogę tego... kopią konie albo nie kopią, nie pamiętam, jak to tam było! - zawyrokował, klaszcząc w dłonie i proponując w ten sposób wycieczkę po okolicy, o której nie miała zielonego pojęcia. - Spacer nie będzie długi, obiecuję, a z pewnością też znajdzie się miejsce, gdzie mogłabyś znaleźć schron nad głową, skoro zamierzasz podziękować za Weasleyowską gościnność na te kilka dni. - próbował odseparować nieprzyjazne uczucia, którymi pałał Jamesa od tego tu dziewczęcia, które nie miało pojęcia o całej tej wiedzy. Starał się przykryć jakoś tą przykrość w swoich oczach, bo przecież z przyjemnością powiedziałby jej o bracie, ale... ale nie był Małym Jimem, nie był tym, którego twarz musiała ją odnaleźć, nie był tak szlachetnym sercem, które zapominało o kłamstwach, którymi należało się przykrywać dla własnego i innych bezpieczeństwa. Jej może i mógł ufać, ale reszcie świata już niekoniecznie.
Posłał jej niewyraźny uśmiech.
Jedyne co im zostało to wspólna pogawędka, spacer, a nawet zahaczenie o gospodę, gdzie udało się ulokować panienkę Doe na te noce przed wstąpieniem do Ottery. Wieczorna pora przyniosła mu godziny walki nad sobą, ciężkie pióro i wykończony z atramentu kałamarz.
| zt. x2
Machnął lekceważąco ręką na ten komplement, bo przecież to nawet nie było jego pierwsze, choć posłał przy tym sympatyczny uśmiech, żeby nie myślała, że z niego jakiś cham! Oczywiście chodziło tylko i wyłącznie o kuriozalność sytuacji, której mogła nie rozumieć... z pewnością Neala jej zdąży wyjaśnić, że jest w rzeczywistości Urienem, ale o takie drobnostki wolał się nawet nie zgłębiać.
- Pośrednik, czy nie, każda osoba zaangażowana dokłada się do wspólnego dzieła. - jakaś dziwaczna mądrość spłynęła z jego ust, choć przecież wierzył, że to właśnie wspólnymi siłami buduje się przyszłość. Razem, u podstaw, szkoda tylko, że mu było od tego tak daleko. Mimo wszystko rudowłosa kuzynka pomimo swojego pamiętnego występku posiadała na tyle siły, aby faktycznie robić, to o czym tak prężnie mówiło serce. Chyba chciał trochę złagodzić własne sumienie, pochwalając to, co robią dziewczęta, choć w rzeczywistości było to bardzo, ale to bardzo przydatne! Nawet nie próbował szukać argumentów na swoje wytłumaczenie, dlaczego sam wcale nie kiwną przy tym palcem... - Więc nawet nie próbuj odejmować sobie pochwał, należą się. - stwierdził przyjaźnie, posyłając kolejny szeroki uśmiech. Jakoś ciężko było mu powstrzymać kąciki ust od podnoszenia się w górę, kiedy miał świadomość, że tak porządna, sprawdzona dziewczyna pomaga Devon i co więcej, koleguje się z Nealą. Martwił się o dobór towarzystwa kuzynki, która jednak pomimo nabytych mądrości i prostoty w przekazie wydawała mu się tak dojrzała. Rodzina zawsze łatwo potrafiła mu zamydlić oczy, na szczęście, tylko na chwilkę.
- Rozumiem - przytaknął dość spokojnie, nie wyrywając się z całym 'zostań na dłużeeeeej', bo przecież nie był to jego dom, a tym bardziej zapasy, które kurczyły się pomimo tego, jak mama zapewniała o zaproszeniach na obiad. Przynajmniej o tyle dobrze, że mógł zapewnić im ryby, które przynosił praktycznie zawsze, prosząc przy tym, aby nie myśleli zbyt dużo, czym się zajmuje i gdzie mieszka, tak było lepiej. Nie wiedział już, czy dla niego, czy dla nich, na szczęście przez cały ten czas miał coś innego w głowie, nie jakieś tam własne dramaty. Zauważył jej rozluźnienie, co również kojąco wpłynęło na jego lekko spięte barki, czego wcześniej nawet nie wyczuwał. Przejmował się.
- W takim razie cieszę się, że zawitałaś w te rejony w trakcie swojej... - zatrzymał się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - wędrówki. - uśmiech nieco przygasł, bo przecież wciąż ze sobą walczył, czy pisać do cholernego Jamesa, czy nie? Zasługiwał na prawdę? Czy on w ogóle mógł i powinien to oceniać? Przecież był niczym więcej niż ten puch marny!
- Dzięki, też postaram się nikomu nie zdradzić. - odpowiedział równie wesołą nutą, którą dziewczyna potrafiła wyzwolić swoją aurą i błyszczącą uśmiechem buzią - nie zębami, a całokształtem. - Komu w drogę tego... kopią konie albo nie kopią, nie pamiętam, jak to tam było! - zawyrokował, klaszcząc w dłonie i proponując w ten sposób wycieczkę po okolicy, o której nie miała zielonego pojęcia. - Spacer nie będzie długi, obiecuję, a z pewnością też znajdzie się miejsce, gdzie mogłabyś znaleźć schron nad głową, skoro zamierzasz podziękować za Weasleyowską gościnność na te kilka dni. - próbował odseparować nieprzyjazne uczucia, którymi pałał Jamesa od tego tu dziewczęcia, które nie miało pojęcia o całej tej wiedzy. Starał się przykryć jakoś tą przykrość w swoich oczach, bo przecież z przyjemnością powiedziałby jej o bracie, ale... ale nie był Małym Jimem, nie był tym, którego twarz musiała ją odnaleźć, nie był tak szlachetnym sercem, które zapominało o kłamstwach, którymi należało się przykrywać dla własnego i innych bezpieczeństwa. Jej może i mógł ufać, ale reszcie świata już niekoniecznie.
Posłał jej niewyraźny uśmiech.
Jedyne co im zostało to wspólna pogawędka, spacer, a nawet zahaczenie o gospodę, gdzie udało się ulokować panienkę Doe na te noce przed wstąpieniem do Ottery. Wieczorna pora przyniosła mu godziny walki nad sobą, ciężkie pióro i wykończony z atramentu kałamarz.
| zt. x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Grudzień 1957 r.
Obiecał odwiedzić i opiekować się Nealą. Co prawda miała od tego jeszcze wiele osób i tego był pewien, ale i tak czuł taką potrzebę. Więzy krwi były jasne, a on martwił się o każdą kuzynkę. Dosłownie. To, że czasami nie wytrzymywał i krzyczał, nie znaczyło, że robił to specjalnie, bo po prostu mu się nudziło. Martwił się, bo przecież kto by się nie martwił w czasie wojny… a po tym, co stało się w listopadzie z Prudence – nie potrafił zachować dawnego spokoju, choćby fałszywego. Coś w nim pękło i zaczął zachowywać się jak typowy wybuchowy Macmillan.
Dlaczego wszystkie młodsze kuzynki myślały, że mogły równać się z doświadczonymi czarodziejami? Nawet on nie równał się z aurorami czy choćby z bardziej doświadczonymi osobami, które niegdyś na co dzień walczyły z czarną magią czy innymi istotami, które stanowiły zagrożenie dla innych. Dlaczego więc tak bardzo próbowały udowodnić, że i one były „czegoś warte”? Przecież ich obowiązkiem nie była walka, tylko wsparcie. I każdy był im wdzięczny za każdą minutę bycia u boku. Nikt nie oczekiwał od nich poświęcania własnego życia czy zdrowia.
A z drugiej strony sam może był wszystkiemu winny. Bycie na liście gończym niby nie zmieniało nic, poza nagłośnieniem stanu rzeczy… ale jednocześnie jakby podpalało do walki pozostałych Macmillanów. Virginia uparła się, że chciałaby ukończyć kurs medyczny, którego nie powinna kończyć, a Prudence… Prudence chciała żyć po swojemu, daleko od domu i pałaców z mężczyzną bez znaczącego nazwiska. I o ile pierwszą był w stanie zrozumieć, bo nie robiła nic wbrew dobru rodziny, o tyle z drugą miał problem. Rodzina jej potrzebowała. I choć sojusze łatwo można było rozwiązać, to potrzebowali wsparcia. Rozmowy z nią nie przynosiły jednak skutku… wszystko było aż nazbyt zagmatwane, a jego własne doświadczenie podpowiadało, że nie powinien się wtrącać, ale i nie powinien tego wszystkiego ignorować.
Wybrał się do Ottery St. Catchpole pod przykrywką obiecanej pomocy Neali. Prawdziwym powodem była jednak chęć odpoczęcia od Puddlemere. Choćby na kilka godzin. Przekazał jej wszystkie leki i koce, które obiecał, a potem zwyczajnie wyciągnął ją na przechadzkę. Zamiast jednak mówić milczał i tylko rozglądał się po otoczeniu. Czasem jedynie wspomniał coś zupełnie nieznaczącego, żeby tylko nie zapanowała między nimi nieprzyjemna cisza.
– Byłoby dobrze, gdybyś czasem odwiedziła Rię. Mogłabyś na przesilenie zimowe albo kiedy tylko byś chciała – mruknął nagle, ponawiając do znudzenia zaproszenie do Puddlemere. Nie zapraszał zresztą tylko on, a i starsza lady Macmillan. – Nie jest sama, nie żebym to sugerował, ale często wspomina o swoim domu, tu. A mnie ostatnio nie ma tak często w Puddlemere. Sama rozumiesz – dodał, chcąc się usprawiedliwić, jakoby to nie on, ale może jednak trochę on był winny czasem pojawiającego się smutku u małżonki. – A i… słyszałaś cokolwiek o Brendanie? Pisał do ciebie cokolwiek?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
tajemniczy zagajnik
Szybka odpowiedź