Pokój Gabriela
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój Gabriela
Pokój Gabriela zdawał się nie zmieniać na przestrzeni lat. Łóżko stało niezmiennie pod oknem, stara, drewniana szafa na prawo od wejścia, a biurko u stóp łózka. Była to mała, całkowicie zagospodarowana przestrzeń. Na ścianach widniały plakaty mugolskich zespołów muzycznych i drużyn Quidditcha. Na biurku piętrzyly się stosy papierów, listów i teczek. Sypialnia została utrzymana w raczej stonowanych, można nawet powiedzieć mdłych kolorach.
[21.07.1956]
Ciemne chmury zawsze nisko opadały nad brytyjską ziemią, ale od chwili jego powrotu wydawały się być zdecydowanie ciemniejsze. Czuł się tak, jakby wraz ze śmiercią matki ktoś zabrał kawałek słońca, na zawsze przysłaniając je burzową chmurą. A najgorsze było to, że nie mógł być na miejscu, gdy rodzina najbardziej go potrzebowała. Każdego dnia, od momentu dostania wiadomości o śmierci matki, zmagał się z wyrzutami sumienia. Powinien od samego początku być tu i wspomagać siostry, a przede wszystkim powinien być tu, gdy jego matka umierała; nie zrobił nic, aby ją uratować. Podczas, gdy najważniejsze osoby w jego życiu walczyły o życie, on siedział (względnie) bezpiecznie w Europie Wschodniej.
Na zewnątrz udawał, że wszystko jest w porządku; postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że poradził sobie ze śmiercią matki i przeszedł przez wszystkie etapy żałoby. Prawda była taka, że za fasadą pozornego optymizmu krył się ogromny ból po stracie jednej z najważniejszych osób w jego życiu. Rodzina była w jego życiu priorytetem, nie mógł z dnia na dzień zapomnieć o tym, że kiedyś miał matkę. Matkę, której nie pomógł, gdy doświadczyła krzywdy. Nie miał okazji się z nią pożegnać, przytulić i powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Ten ostatni raz. Jednakże wiedział, że swoje słabości musi włożyć do kieszeni i nie pozwolić im wyjść. Musiał być wsparciem dla młodszych sióstr, szczególnie dla Justine, która osobiście uczestniczyła w akcji. Chciał, aby wiedziała, że nikt jej nie obwinia o śmierć matki - on nie obarczył jej winą o to co się stało. Był pewien, że jego siostra zrobiła wszystko, aby uratować kobietę tak bliską ich sercu.
Salon nie był dobrym miejscem do rozmów, dlatego właśnie gdy wcześniej wspomniana siostra pojawiła się w rodzinnym domu, udali się do pokoju Gabriela, w którym (o dziwo) panował względny porządek. - Siadaj - wrzucił do niej, wskazując na łóżko, wyjątkowo dzisiaj zaścielone. W końcu niezbyt często zdarzały mu się dni wolne od pracy, prawdopodobnie to był jedyny powód, dla którego łóżko nie przypominało bałaganu po przejściu tornada.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedziała, że jej nie wini. Nikt nie obawiania, jednak to ona sama, była dla siebie największym katem. Nie potrafiła sobie wybaczyć - nadal nie. Tego, że pozwoliła pójść matce na przesłuchania do Ministerstwa - choć przecież nie mogła przewidzieć tego, co tam zajdzie. Tego, że oddała różdżkę. Tego, że udało im się ich wywieźć. Tego, że w wieży działała zbyt wolno. Gdyby tylko szybciej rozwiązała zagadkę, mogłaby dotrzeć do matki, żywej i całej. Wiedziała, że tak, gdy obejmowała ją ostatni raz, jej ciało nadal było ciepłe. To bolało jeszcze mocniej niż wszystko inne. Świadomość, że byli tak blisko, że ona była tak blisko i zawiodła. Nie tylko ją, ale i siebie samą.
Nie winiła też jego - nie mógł im pomóc, miał swoją pracę, ważną pracę do wykonania. Przebywając w Londynie i jego ściągnięto by na przesłuchania, których organizacja opierała się i powoływała na dekret, który nigdy nie istniał. Wtedy i on byłby w niebezpieczeństwie - nie wybaczyłaby sobie, gdyby jednego dnia straciła więcej, niż jedną osobę. Choć i tak było to o jedną za dużo.
Przyniesiony przez sowę list sprawił, że zmarszczyła lekko brwi, popijając ostatnie resztki zimnej kawy nad Wielką Księgą Transmutacji. Unikała go trochę, tak jak unikała większości ludzi, ale nie mogła robić tego w nieskończoność. Wiedziała, ze nie. Czy wiedział już, że nie zajmuje małego pokoiku na St. James Street, a sypia pod jednym dachem z jego znajomym z pracy? Czy słyszał już, że rzuciła pracę w pogotowiu i że przygotowuje się do egzaminów wstępnych do kursu aurorskiego? A może chce pomówić o próbie? Tonks wiedziała, że powinna była powiedzieć mu o wszystkim sama. Naprawdę, nie chciała inaczej, ale nie potrafiła jeszcze zebrać się w sobie. Odnaleźć odwagi.
Gubiła się w labiryntach własnej myśli, nie potrafiąc zrozumieć co tak naprawdę się dzieje. Nie wokół niej, w świecie - to rozumiała całkowicie. Gubiła się w sobie, w swoich pragnieniach i tym, co mogła. W swoim pożądaniu. W cichej tęsknocie serca, która rwała się jak szalona to śpiącego niewiele dalej mężczyzny, który - bardziej niż zwykle - zdawał jej się nie zauważać. Dlaczego? Nie zrobiła przecież nic. Nic, pozna jednym wyznaniem, od którego zdawało jej się, że z dniem na dzień jedynie staje się bardziej odległy.
Potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że dotarła pod wejście do domu. Wspięła się ciężko po schodach, powoli, czując jak wielka gula zaciska się w jej gardle. Wędrowała w ciszy za Gabrielem wprost do jego pokoju zauważając w nim porządek. Lewa brew na kilka sekund mimowolnie uniosła się ku górze, ale opadła wraz ze słowem, które wypowiedział w jej stronę. Posłusznie ruszyła na łóżko na którym usiadła. Zrzuciła buty już wcześniej, teraz jedynie podciągnęła bose stopy pod siebie, splatając je do tureckiego siadu.
- Gabs, ja... - zaczęła, jednak mnogość możliwych końców zdania, zdawała się zalewać ją potężną falą uniemożliwiając skończenie rozpoczętej wypowiedzi. Dlatego nie powiedziała nic, zagryzając lekko dolną wargę czekała. Czekała na to, co chciał jej powiedzieć.
Nie winiła też jego - nie mógł im pomóc, miał swoją pracę, ważną pracę do wykonania. Przebywając w Londynie i jego ściągnięto by na przesłuchania, których organizacja opierała się i powoływała na dekret, który nigdy nie istniał. Wtedy i on byłby w niebezpieczeństwie - nie wybaczyłaby sobie, gdyby jednego dnia straciła więcej, niż jedną osobę. Choć i tak było to o jedną za dużo.
Przyniesiony przez sowę list sprawił, że zmarszczyła lekko brwi, popijając ostatnie resztki zimnej kawy nad Wielką Księgą Transmutacji. Unikała go trochę, tak jak unikała większości ludzi, ale nie mogła robić tego w nieskończoność. Wiedziała, ze nie. Czy wiedział już, że nie zajmuje małego pokoiku na St. James Street, a sypia pod jednym dachem z jego znajomym z pracy? Czy słyszał już, że rzuciła pracę w pogotowiu i że przygotowuje się do egzaminów wstępnych do kursu aurorskiego? A może chce pomówić o próbie? Tonks wiedziała, że powinna była powiedzieć mu o wszystkim sama. Naprawdę, nie chciała inaczej, ale nie potrafiła jeszcze zebrać się w sobie. Odnaleźć odwagi.
Gubiła się w labiryntach własnej myśli, nie potrafiąc zrozumieć co tak naprawdę się dzieje. Nie wokół niej, w świecie - to rozumiała całkowicie. Gubiła się w sobie, w swoich pragnieniach i tym, co mogła. W swoim pożądaniu. W cichej tęsknocie serca, która rwała się jak szalona to śpiącego niewiele dalej mężczyzny, który - bardziej niż zwykle - zdawał jej się nie zauważać. Dlaczego? Nie zrobiła przecież nic. Nic, pozna jednym wyznaniem, od którego zdawało jej się, że z dniem na dzień jedynie staje się bardziej odległy.
Potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że dotarła pod wejście do domu. Wspięła się ciężko po schodach, powoli, czując jak wielka gula zaciska się w jej gardle. Wędrowała w ciszy za Gabrielem wprost do jego pokoju zauważając w nim porządek. Lewa brew na kilka sekund mimowolnie uniosła się ku górze, ale opadła wraz ze słowem, które wypowiedział w jej stronę. Posłusznie ruszyła na łóżko na którym usiadła. Zrzuciła buty już wcześniej, teraz jedynie podciągnęła bose stopy pod siebie, splatając je do tureckiego siadu.
- Gabs, ja... - zaczęła, jednak mnogość możliwych końców zdania, zdawała się zalewać ją potężną falą uniemożliwiając skończenie rozpoczętej wypowiedzi. Dlatego nie powiedziała nic, zagryzając lekko dolną wargę czekała. Czekała na to, co chciał jej powiedzieć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie wiedział, jak poradzić sobie z obecną sytuacją. Nie lubił być tym, który zabrania i przeprowadza moralizujące rozmowy, ale gdy między jednym, a drugim szelestem kartek Skamander burknął coś na temat Justine idącej w gabrielowe ślady, zamarł. W jednej chwili, jakby za sprawą czaru, optymizm spłynął z jego twarzy, która w tamtym momencie malowała się barwnymi kolorami kompletnie skrajnych emocji. Nie chciał, aby podejmowała pochopne decyzje; wojna się rozpoczęła, nie potrzebowali dodatkowych - a co najważniejsze - bezsensownych ofiar. To jak narażanie się dla samego narażania. Mogło to być zabawne w czasach szkoły, gdzie otoczeni murami zamku mogli czuć się bezpieczni. Teraz nie mogli, szczególnie oni, którzy pochodzili z mugolskiej rodziny. Musiał porozmawiać o tym z młodszą siostrą, spróbować do niej dotrzeć, ale przede wszystkim upewnić się, iż decyzja o zapisaniu się na kurs aurorski nie została podyktowana nagłym impulsem po śmierci ich matki. Owszem, dotknęło to ich wszystkich, ale z pewnością matka nie chciałaby, aby jej córka pochopnie podejmowała decyzje. Mimo iż Justine bardzo mocno angażowała się w sprawy Zakonu, Tonks nie miał tej pewności, czy wie na co się pisze, idąc na kurs aurorski. Czy popierał jej decyzję? Oczywiście, że nie. Czuł pewną odpowiedzialność za nią na swoich barkach; zawsze tak było, czy to podczas zwykłym zabaw, czy wtedy, gdy Komnata Tajemnic została otwarta, czy teraz. Mimo iż w większości przypadków odstępował Theo ten zaszczyt moralizowania rodzeństwa, tym razem coś kazało mu przeprowadzić niecodziennie poważną rozmowę; zrzucić chociaż na chwilę maskę optymizmu i szczerze porozmawiać z Just. Przecież nie mogła przed nim wiecznie uciekać, prawda? W pewien sposób postępował egoistycznie - rodzina zawsze stanowiła dla niego jedną z najwyższych wartości w życiu, a teraz, gdy grono najbliższych pomniejszyło się o jedną osobę, nie mógł dopuścić, aby zostawiła go także którakolwiek z sióstr. Pod pozornym optymizmem skrywał się człowiek niemalże złamany, przytłoczony sytuacją, którą zastał po powrocie, poczuciem winy i bezradnością, rozkładającą go na łopatki.
List był jego ostatnią deską ratunku, w jakiś sposób musiał ściągnąć ją do domu, w przeciwnym razie mógłby nie doczekać się dobrowolnej wizyty Just. W niezwyczajnym dla siebie milczeniu poprowadził siostrę do pokoju. Zamknął za nimi drzwi, czekając, aż ta zajmie wygodnie miejsce na łóżku. Podszedł do biurka, znajdującego się u stóp łóżka i swobodnie oparł się o jego dębową krawędź. Przez chwilę spokojnie patrzył na nią, czekając na to co sama będzie miała do powiedzenia.
- Justine Tonks, czy ty postradałaś zmysły? - zapytał, tracąc stoicki spokój z twarzy; zniknął także ten element sztucznej radości, a z lazurowych oczy wypłynęła fala silnych emocji, którą desperacko próbował zatrzymać. Bezsilność - jedno z najgorszych uczuć właśnie ogarniało Gabriela. Gdzieś w środku zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma szans na odwiedzenie jej od raz podjętej decyzji. - Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Długo miałaś zamiar mnie unikać? - zapytał, zaciskając nieco mocniej szczękę, która mocniej zarysowana, skryła się jednak pod zarostem. Doskonale wiedziała, że nie lubił tego typu rozmów, w których to on był tym, który zabraniał. Tym większe było jego sfrustrowanie - wychodził poza strefę swojego komfortu. - I kiedy masz zamiar ze mną porozmawiać o tym co się stało, Just? - nieco zelżał, pozbywając się srogiego theodoricowego wyrazu twarzy.
List był jego ostatnią deską ratunku, w jakiś sposób musiał ściągnąć ją do domu, w przeciwnym razie mógłby nie doczekać się dobrowolnej wizyty Just. W niezwyczajnym dla siebie milczeniu poprowadził siostrę do pokoju. Zamknął za nimi drzwi, czekając, aż ta zajmie wygodnie miejsce na łóżku. Podszedł do biurka, znajdującego się u stóp łóżka i swobodnie oparł się o jego dębową krawędź. Przez chwilę spokojnie patrzył na nią, czekając na to co sama będzie miała do powiedzenia.
- Justine Tonks, czy ty postradałaś zmysły? - zapytał, tracąc stoicki spokój z twarzy; zniknął także ten element sztucznej radości, a z lazurowych oczy wypłynęła fala silnych emocji, którą desperacko próbował zatrzymać. Bezsilność - jedno z najgorszych uczuć właśnie ogarniało Gabriela. Gdzieś w środku zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma szans na odwiedzenie jej od raz podjętej decyzji. - Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Długo miałaś zamiar mnie unikać? - zapytał, zaciskając nieco mocniej szczękę, która mocniej zarysowana, skryła się jednak pod zarostem. Doskonale wiedziała, że nie lubił tego typu rozmów, w których to on był tym, który zabraniał. Tym większe było jego sfrustrowanie - wychodził poza strefę swojego komfortu. - I kiedy masz zamiar ze mną porozmawiać o tym co się stało, Just? - nieco zelżał, pozbywając się srogiego theodoricowego wyrazu twarzy.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie unikała go specjalnie. Naprawdę, zwyczajnie, po prostu jakoś tak wychodziło. Miała się odezwać sama, powiedzieć mu jako pierwsza. Przecież nie chciała, by dowiedział się od kogoś innego, a jednak z jakiegoś powodu odkładała co chwilę moment wyznania prawdy, przesuwała go dalej - napisze list zaraz tylko jak wróci od Eileen, napisze go, jak tylko skończy transfiguracje z transmutacji, tylko jeszcze pójdzie na anomalię, tylko skończy dyżur. Co chwilę odnajdowała nowy powód, po którym już miała pisać list, ale znajdowało się coś pilniejszego. Finalnie stawiając ją na przeciw listu od bratu.
Wiedziała, że już wie.
Nie miała pojęcia skąd, może było w tym coś z bratersko-siostrzanej więzi. Ale, choć słowa jednoznacznie na to nie wskazywały, w i e d z i a ł a. Pewność całkowitą zyskała, gdy prowadził ją w milczeniu do własnego pokoju. Bez pytań, bez słów, bez czegokolwiek. Otaczała ich tylko cisza, którą ostatnio tak bardzo sobie umiłowała, a która dzisiaj zdawała jej się niewygodnie ciążyć.
Aż podskoczyła na łóżku, zupełnie nieświadomie, jakby całkowicie nie spodziewała się, że zwróci się do niej pełnym imieniem. A może to nie to, a dźwięk jaki otulał poszczególne zgłoski był zaczynkiem do drgnięcia. Nie pamiętała, by kiedyś przemawiał do niej w ten sposób. Rozchyliła lekko usta, mając zamiar coś na to odpowiedzieć. Najpewniej, że nie, wcale nie postradała zmysłów - a wręcz przeciwnie zdawało jej się, że właśnie te zmysły odzyskała. Zamknęła je jednak, gdy zaczął mówić dalej. Nos zmarszczył się, a usta ponownie się rozchyliły chcąc natychmiast zaprzeczyć. Jednak i tym razem żaden dźwięk nie opuścił jej warg, jakby właśnie przed chwilą ktoś użył na niej uroku wyciszającego. Zasznurowała więc wargi ponownie. Jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, że każda z wymówek, którą karmiła samą siebie, rzeczywiście sprowadzała się do tego, że unikała starszego brata. Wiedziała też już dlaczego, teraz, gdy patrzyła na jego twarz właściwie nie była do końca pewna z którym z braci rozmawia - choć jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego którego ma przed sobą. Dziwnie, paradoksalnie, niby inni, a w niektórych momentach tak bardzo podobni. Uniosła dłoń i założyła kilka jasnych - dzisiaj dłuższych niż zazwyczaj ostatnio, sięgających prawie do łopatek - właściwie prawie białych włosów za ucho. Tak jasny gest zdenerwowania, który zdradzał ją za każdym razem. Odwróciła spojrzenie, nie mogąc utrzymać kontaktu wzrokowego z bratem, a gdy zadał ostatnie pytanie zapadała się bardziej w ramiona. Ułożyła łokcie na kolanach, a w dłoniach ukryła twarz biorąc kilka wdechów gdy przez dziury między palcami obserwowała własne stopy.
W końcu uniosła głowę, odejmując dłonie od twarzy. Wyprostowała się, a spojrzenie zawiesiła na bracie. Przecież była pewna, naprawdę, całkowicie - wiedziała to w sercu.
- Niedługo. - odpowiedziała w końcu, pomijając jednak całkowicie pierwsze z pytań. Taki był plan. Wiedziała, że prędzej czy później musiała mu powiedzieć wszystko. Musiała, bo lepiej by dowiedział się od niej, niż minął gdzieś w zajmowanych przez aurorów użyczonych lokali. - To nie specjalnie, Gabs. - mruknęła, marszcząc znów nos. Bo i tak naprawdę było - nie robiła tego specjalnie, jej zwyczajowe lekkie roztrzepanie i równie trudne do ujarzmienia nawyki, czasem wrzucały coś do głowy, by coś innego całkowicie wyrzucić. - Co da rozmawianie o tym co się stało? - zawiesiła pytanie w przestrzeni. Westchnęła lekko, zgrabnie schodząc z łóżka i wstając. Zaczęła chodzić, przemierzać niewielki odcinek od ściany do ściany i mówić. - Przemyślałam to, naprawdę. - zapewniła jedynie zerkając na brata. - Posłuchaj... - zaczęła, zbierając się w sobie wzięła jeszcze jeden wdech, zawróciła na pięcie i ruszyła w kierunku drugiej ściany. - ...jest wojna. - powiedziała cicho, ponuro, żadne z nich tego nie chciało. Żadne z nich nie powinno musieć stawiać własnego życia na szali, jednak nikt nie wybierał kiedy dane było mu przyjść na świat. Nikt nie wybierał też świata w jakim przyszło mu żyć. - Czego oczekujesz? Żebym stała z tyłu, bezpiecznie, patrząc jak moi przyjaciele giną? Jak ginie moja rodzina? Jak ginie mężczyzna, którego kocham? - zatrzymała się, teraz zawieszając spojrzenie na bracie, nie uciekając już spojrzeniem, nie obawiając się słów, który wypowiadały jej usta - wierzyła w nie. - Czego byś chciał dla mnie, Gabby? - pytała dalej, jednak odpowiadała zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. - Męża i gromadki roześmianych dzieci? Nie mogę ich mieć. - nie, nie z powodów fizjologicznych, tylko dlatego, że nie mogłam mieć tego z tym z kim chciałam. Nie teraz, nie w tych czasach. Może nie nigdy. - W pogotowiu nie nauczą mnie jak walczyć. Zakon ma wiele innych zadań - poza dochodzącą do tego dzienną pracą - powinnam wymagać byście poświęcali swój czas na mnie? - pytała dalej, spokojnie, pewnie, całkowicie odmiennie do tego, jaka była wcześniej. Zmieniła się, wiedziała to już od jakiegoś czasu. - Czy nawet jeśli postawiłabym na to, bylibyście w stanie wyszkolić mnie szybciej i lepiej niż podczas kursu, dzieląc swój czas na pracę, zadania od pani profesor i mnie? - rzuciła kolejnym retorycznym pytaniem. Znała odpowiedzi, przemyślała to wszystko już wcześniej. Przestąpiła z nogi na nogę. Wypuściła powietrze z płuc, jakby dopiero teraz pozwalając sobie na oddech. Cofnęła się o krok, znów siadając na skraju łóżka. Teraz czekała, nie była pewna, czy powiedziała już wszystko - pewnie nie. Ale sama zgubiła się już w potoku własnych myśli i słów.
Wiedziała, że już wie.
Nie miała pojęcia skąd, może było w tym coś z bratersko-siostrzanej więzi. Ale, choć słowa jednoznacznie na to nie wskazywały, w i e d z i a ł a. Pewność całkowitą zyskała, gdy prowadził ją w milczeniu do własnego pokoju. Bez pytań, bez słów, bez czegokolwiek. Otaczała ich tylko cisza, którą ostatnio tak bardzo sobie umiłowała, a która dzisiaj zdawała jej się niewygodnie ciążyć.
Aż podskoczyła na łóżku, zupełnie nieświadomie, jakby całkowicie nie spodziewała się, że zwróci się do niej pełnym imieniem. A może to nie to, a dźwięk jaki otulał poszczególne zgłoski był zaczynkiem do drgnięcia. Nie pamiętała, by kiedyś przemawiał do niej w ten sposób. Rozchyliła lekko usta, mając zamiar coś na to odpowiedzieć. Najpewniej, że nie, wcale nie postradała zmysłów - a wręcz przeciwnie zdawało jej się, że właśnie te zmysły odzyskała. Zamknęła je jednak, gdy zaczął mówić dalej. Nos zmarszczył się, a usta ponownie się rozchyliły chcąc natychmiast zaprzeczyć. Jednak i tym razem żaden dźwięk nie opuścił jej warg, jakby właśnie przed chwilą ktoś użył na niej uroku wyciszającego. Zasznurowała więc wargi ponownie. Jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, że każda z wymówek, którą karmiła samą siebie, rzeczywiście sprowadzała się do tego, że unikała starszego brata. Wiedziała też już dlaczego, teraz, gdy patrzyła na jego twarz właściwie nie była do końca pewna z którym z braci rozmawia - choć jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego którego ma przed sobą. Dziwnie, paradoksalnie, niby inni, a w niektórych momentach tak bardzo podobni. Uniosła dłoń i założyła kilka jasnych - dzisiaj dłuższych niż zazwyczaj ostatnio, sięgających prawie do łopatek - właściwie prawie białych włosów za ucho. Tak jasny gest zdenerwowania, który zdradzał ją za każdym razem. Odwróciła spojrzenie, nie mogąc utrzymać kontaktu wzrokowego z bratem, a gdy zadał ostatnie pytanie zapadała się bardziej w ramiona. Ułożyła łokcie na kolanach, a w dłoniach ukryła twarz biorąc kilka wdechów gdy przez dziury między palcami obserwowała własne stopy.
W końcu uniosła głowę, odejmując dłonie od twarzy. Wyprostowała się, a spojrzenie zawiesiła na bracie. Przecież była pewna, naprawdę, całkowicie - wiedziała to w sercu.
- Niedługo. - odpowiedziała w końcu, pomijając jednak całkowicie pierwsze z pytań. Taki był plan. Wiedziała, że prędzej czy później musiała mu powiedzieć wszystko. Musiała, bo lepiej by dowiedział się od niej, niż minął gdzieś w zajmowanych przez aurorów użyczonych lokali. - To nie specjalnie, Gabs. - mruknęła, marszcząc znów nos. Bo i tak naprawdę było - nie robiła tego specjalnie, jej zwyczajowe lekkie roztrzepanie i równie trudne do ujarzmienia nawyki, czasem wrzucały coś do głowy, by coś innego całkowicie wyrzucić. - Co da rozmawianie o tym co się stało? - zawiesiła pytanie w przestrzeni. Westchnęła lekko, zgrabnie schodząc z łóżka i wstając. Zaczęła chodzić, przemierzać niewielki odcinek od ściany do ściany i mówić. - Przemyślałam to, naprawdę. - zapewniła jedynie zerkając na brata. - Posłuchaj... - zaczęła, zbierając się w sobie wzięła jeszcze jeden wdech, zawróciła na pięcie i ruszyła w kierunku drugiej ściany. - ...jest wojna. - powiedziała cicho, ponuro, żadne z nich tego nie chciało. Żadne z nich nie powinno musieć stawiać własnego życia na szali, jednak nikt nie wybierał kiedy dane było mu przyjść na świat. Nikt nie wybierał też świata w jakim przyszło mu żyć. - Czego oczekujesz? Żebym stała z tyłu, bezpiecznie, patrząc jak moi przyjaciele giną? Jak ginie moja rodzina? Jak ginie mężczyzna, którego kocham? - zatrzymała się, teraz zawieszając spojrzenie na bracie, nie uciekając już spojrzeniem, nie obawiając się słów, który wypowiadały jej usta - wierzyła w nie. - Czego byś chciał dla mnie, Gabby? - pytała dalej, jednak odpowiadała zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. - Męża i gromadki roześmianych dzieci? Nie mogę ich mieć. - nie, nie z powodów fizjologicznych, tylko dlatego, że nie mogłam mieć tego z tym z kim chciałam. Nie teraz, nie w tych czasach. Może nie nigdy. - W pogotowiu nie nauczą mnie jak walczyć. Zakon ma wiele innych zadań - poza dochodzącą do tego dzienną pracą - powinnam wymagać byście poświęcali swój czas na mnie? - pytała dalej, spokojnie, pewnie, całkowicie odmiennie do tego, jaka była wcześniej. Zmieniła się, wiedziała to już od jakiegoś czasu. - Czy nawet jeśli postawiłabym na to, bylibyście w stanie wyszkolić mnie szybciej i lepiej niż podczas kursu, dzieląc swój czas na pracę, zadania od pani profesor i mnie? - rzuciła kolejnym retorycznym pytaniem. Znała odpowiedzi, przemyślała to wszystko już wcześniej. Przestąpiła z nogi na nogę. Wypuściła powietrze z płuc, jakby dopiero teraz pozwalając sobie na oddech. Cofnęła się o krok, znów siadając na skraju łóżka. Teraz czekała, nie była pewna, czy powiedziała już wszystko - pewnie nie. Ale sama zgubiła się już w potoku własnych myśli i słów.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Przemierzając korytarz, skupiał się w ciszy; układał w logiczną całość argumenty, które powinny przekonać Justine do zmiany decyzji. Jeżeli to nie podziała, nie pozostało mu nic innego, jak wspierać Just w tym celu. Nie chciał, aby działała na własną rękę; skoro zdążył nabyć jakiegoś tam doświadczenia, miał zamiar podzielić się nim z siostrą. Nie chciał, aby popełniała jego błędy.
Nie lubił takich sytuacji - zdecydowanie wychodził poza strefę własnego komfortu, ale prawda była taka, że rodzina nie znała go z tej strony. Uchodził za rodzinnego błazna, dużego misia do przytulania, który nawet w najmniej stosownej sytuacji wrzucał ciekawostki z popkultury, nieważne czy mugolskiej, czy tej czarodziejskiej. Nikt nie znał tego Gabriela, który po stawiany w obliczu śmierci zachowywał zimną krew i z bezwzględnością podejmował decyzje, mogące zaważyć na czyimś życiu. Balansował na granicy odwagi i głupoty, ale czasem właśnie na tym polegał zawód aurora. Idąc na kurs też wydawało mu się, że wie na co się pisze, ale rzeczywistość malowała się w zdecydowanie ciemniejszych pracach. Nie wiedział, czy on sam był gotowy na to, aby wlać w jej serce tą czarną rzeczywistość.
Gdy Just drążyła dziurę w podłodze swoimi nerwowymi krokami, Gabriel stał spokojnie oparty biodrami o biurko; jedynie co jakiś czas przenosił ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Pokręcił głową; musiała z nim o tym porozmawiać, nie mogła zamknąć się w sobie, inaczej ta sprawa będzie niczym widmo ciągnęła się za nią przez całe życie. - Wiele, Just, musisz to przerobić, a tymczasem oddalasz się ode mnie. Nie chcę razem z matką stracić i siostry - wyjaśnił spokojnie, a z lazurowych tęczówek wpływała żywa troska. Oczywiście, że się martwił, w końcu była jego siostrą. Dzięki małej różnicy wieku odczuwali szczególną więź; gdzie Just tam i Gabriel, ale tym razem nie bardzo odpowiadał mu ten zestaw dwa w cenie jednego. Naprawdę wiele kosztowało go, aby nie wejść jej wpół słowa, ale profesjonalnie wcielił się w rolę pierworodnego Tonksa i ze spokojem obserwował poczynania blondynki, czekając na to, aż skończy swój wywód. Z każdym jej kolejnym słowem zdawał sobie sprawę z tego, że ona tak naprawdę podjęła decyzję, ale nie miał zamiaru od razu składać broni. - Akurat mi nie musisz o tym przypominać - odpowiedział, a ponura nuta zabrzmiała w jego głosie. Jako auror i członek Zakonu Feniksa doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jakich czasach przyszło im teraz żyć. Owszem, każdego dnia narażał życie, stając w pierwsze linii obrony; miał nadzieję, że teraz pod wodzą pana Longbottoma, Ministerstwo będzie pracowało sprawniej.
Chwilę zbierał myśli, zanim kolejne słowa wypłynęły spomiędzy jego warg. - Chcę żebyś żyła - trzy dobitnie podkreślone odbiły się echem po małym pokoju. Tego jedynie dla niej chciał - aby żyła i nie zostawiała go samego. Do tej pory wojna nie dotykała go osobiście, ale wyrwanie z jego objęć ukochanej matki, a także kolejnych przyjaciół z Zakonu, sprawiły, że najchętniej rozciągnąłby nad głowami sióstr ochronny parawan, chroniący je przed złem, które niesione było przez wojnę. - Oczekuję od ciebie racjonalnego myślenia, Just, tylko albo aż tyle. Nie chcę, abyś narażała swoje życie bezsensu pod wpływem emocji. Chcę mieć pewność, że nie robisz tego bo czujesz się winna śmierci matki - nie chciał rozmawiać z nią w ten sposób; jego ton był dobitny, a jednocześnie spokojny. Tylko w taki sposób mógł zachować spokój i tą theodoricowatość. - Tak Just, tego powinnaś wymagać, bo Zakon nie może wymagać tego, że wszyscy rzucą dotychczasowe zawody i pobiegną na kursy, a my - aurorzy - powinniśmy was szkolić tak, jak szkolono nas; kurs aurorski to nie kurs samoobrony Justine, to przygotowanie do pracy, w której śmierć jest twoim najbliższym towarzyszem. Będziesz zamykała się po każdej osobie, której nie uda ci się uratować? Jednego razu może to być absolutnie obcy ci człowiek, innym razem może to być najbliższa ci osoba - swój wywód podsumował głośnym westchnięciem. Podszedł do niej bliżej, kucając na przeciwko niej. Oparł ręce na jej kolanach, unosząc głowę ku górze, aby móc spojrzeć w jej twarz. - Czasy są zbyt niebezpieczne, nie złość się oto, że się o ciebie martwię.
Nie lubił takich sytuacji - zdecydowanie wychodził poza strefę własnego komfortu, ale prawda była taka, że rodzina nie znała go z tej strony. Uchodził za rodzinnego błazna, dużego misia do przytulania, który nawet w najmniej stosownej sytuacji wrzucał ciekawostki z popkultury, nieważne czy mugolskiej, czy tej czarodziejskiej. Nikt nie znał tego Gabriela, który po stawiany w obliczu śmierci zachowywał zimną krew i z bezwzględnością podejmował decyzje, mogące zaważyć na czyimś życiu. Balansował na granicy odwagi i głupoty, ale czasem właśnie na tym polegał zawód aurora. Idąc na kurs też wydawało mu się, że wie na co się pisze, ale rzeczywistość malowała się w zdecydowanie ciemniejszych pracach. Nie wiedział, czy on sam był gotowy na to, aby wlać w jej serce tą czarną rzeczywistość.
Gdy Just drążyła dziurę w podłodze swoimi nerwowymi krokami, Gabriel stał spokojnie oparty biodrami o biurko; jedynie co jakiś czas przenosił ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Pokręcił głową; musiała z nim o tym porozmawiać, nie mogła zamknąć się w sobie, inaczej ta sprawa będzie niczym widmo ciągnęła się za nią przez całe życie. - Wiele, Just, musisz to przerobić, a tymczasem oddalasz się ode mnie. Nie chcę razem z matką stracić i siostry - wyjaśnił spokojnie, a z lazurowych tęczówek wpływała żywa troska. Oczywiście, że się martwił, w końcu była jego siostrą. Dzięki małej różnicy wieku odczuwali szczególną więź; gdzie Just tam i Gabriel, ale tym razem nie bardzo odpowiadał mu ten zestaw dwa w cenie jednego. Naprawdę wiele kosztowało go, aby nie wejść jej wpół słowa, ale profesjonalnie wcielił się w rolę pierworodnego Tonksa i ze spokojem obserwował poczynania blondynki, czekając na to, aż skończy swój wywód. Z każdym jej kolejnym słowem zdawał sobie sprawę z tego, że ona tak naprawdę podjęła decyzję, ale nie miał zamiaru od razu składać broni. - Akurat mi nie musisz o tym przypominać - odpowiedział, a ponura nuta zabrzmiała w jego głosie. Jako auror i członek Zakonu Feniksa doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jakich czasach przyszło im teraz żyć. Owszem, każdego dnia narażał życie, stając w pierwsze linii obrony; miał nadzieję, że teraz pod wodzą pana Longbottoma, Ministerstwo będzie pracowało sprawniej.
Chwilę zbierał myśli, zanim kolejne słowa wypłynęły spomiędzy jego warg. - Chcę żebyś żyła - trzy dobitnie podkreślone odbiły się echem po małym pokoju. Tego jedynie dla niej chciał - aby żyła i nie zostawiała go samego. Do tej pory wojna nie dotykała go osobiście, ale wyrwanie z jego objęć ukochanej matki, a także kolejnych przyjaciół z Zakonu, sprawiły, że najchętniej rozciągnąłby nad głowami sióstr ochronny parawan, chroniący je przed złem, które niesione było przez wojnę. - Oczekuję od ciebie racjonalnego myślenia, Just, tylko albo aż tyle. Nie chcę, abyś narażała swoje życie bezsensu pod wpływem emocji. Chcę mieć pewność, że nie robisz tego bo czujesz się winna śmierci matki - nie chciał rozmawiać z nią w ten sposób; jego ton był dobitny, a jednocześnie spokojny. Tylko w taki sposób mógł zachować spokój i tą theodoricowatość. - Tak Just, tego powinnaś wymagać, bo Zakon nie może wymagać tego, że wszyscy rzucą dotychczasowe zawody i pobiegną na kursy, a my - aurorzy - powinniśmy was szkolić tak, jak szkolono nas; kurs aurorski to nie kurs samoobrony Justine, to przygotowanie do pracy, w której śmierć jest twoim najbliższym towarzyszem. Będziesz zamykała się po każdej osobie, której nie uda ci się uratować? Jednego razu może to być absolutnie obcy ci człowiek, innym razem może to być najbliższa ci osoba - swój wywód podsumował głośnym westchnięciem. Podszedł do niej bliżej, kucając na przeciwko niej. Oparł ręce na jej kolanach, unosząc głowę ku górze, aby móc spojrzeć w jej twarz. - Czasy są zbyt niebezpieczne, nie złość się oto, że się o ciebie martwię.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widziała go już kilka razy takim - poważnym. Jednak w żadnym z tych razów wcześniej nie był aż tak mocno, dogłębnie i całkowicie osadzony w tej formie. Ale i wcześniejsze problemy i okoliczności różniły się znacznie. Nie miała pojęcia dlaczego, ale właśnie w takich momentach mocno przypominał jej Samuela. Choć Skamander zdecydowanie szybciej werbalizował słowny zakaz, chyba odrobinę złoszcząc się na nią, za podjęte wcześniej decyzje. Z troski - wiedziała, że tak. A jednak mały, wredny chochlik szturchał ją boleśnie pod żebrami szepcąc, że zwyczajnie uważają ją za nieodpowiednią i niewystarczającą. Nie potrafiła zrozumieć tych różnych reakcji, a może nawet trzech - Samuela, Freda, Brendana i Gabriela. I Jackie, choć nie była do końca pewna jak właściwie wyglądała jej reakcja. Czasem ciężko było Tonks czytać ją z listów, wolała oceniać skalę jej krzyku niż odnajdywać jej wartość w kreślonych przez nią słowach. Czemu jedni sądzili iż wybiera dobrze, a inni zdawali się stawać w opozycji do tego zdania - jej zdania. Pozwolił jej mówić, nie wchodząc w zdania. A ona? Ona czekała na odpowiedź, całą, do końca. Do momentu, aż jego dłonie nie odnalazły swojego miejsca na jej kościstych kolanach, aż jej spojrzenie nie spotkało się z jego - tak samo jednakim. Naprawdę nie chciała się złościć, nie potrafiła jednak powstrzymać drżenia głosu.
- Dobrze, Gabriel. - zgodziła się, widocznie rozdrażniona. Właściwie tylko dlatego, że miał rację. Ale nie mógł przyrównywać innych śmierci do tej, bo ta poza samym tym miała nie okoliczności. - Porozmawiajmy. - mruknęła, a rozdrażnienie nie opuszczało jej twarzy. Odnajdowało ujście w mimice, marszcząc lekko brwi, zbliżając je do siebie. - Nie chcesz żebym narażała swoje życie bez sensu? - zaśmiała się, krótko, ponuro. - Słyszysz jak to brzmi, Gabby? Ja się nawet nie muszę starać. Ślizgoni w szkole, dwie klątwy - żeby było zabawniej, te same - tak, wiedziałam już Gabby, wiedziałam, że skłamaliście lata temu, że nigdy nie spadłam z miotły a rzuciłam się z klifu, sama za sprawą obłożenia klątwą - spotkanie z Mulciberem, przesłuchania, Złota Wieża. - zasznurowała usta, czując, jak jej głos się podnosi. Dlaczego ją do tego zmuszał, dlaczego nie potrafił zobaczyć w niej kogoś, kto był sobie w stanie poradzić? - To nie jest pochopna decyzja, dojrzewałam do niej już od jakiegoś czasu. Nie raz spotkałam już śmierć, widziałam rozwarte, martwe oczy człowieka, którego nie udało mi się uratować. Ale to co mnie tam spotkało, to nie strata bliskiej, czy też obcej osoby na nieudanej akcji. - powiedziała chłodno, cicho. Głos nadal drżał, gdy dłonie splatały się ze sobą i układały na nogach. Jego ciepły dotyk zdawał się ją parzyć. - Torturowali mnie, głodzili, zrobili całkowicie bezbronną. - kontynuowała nie spuszczając z niego spojrzenia. Chciał tego przecież, rozmowy. Nigdy nie mówiła o Złotej Wieży tak dosadnie. Zakonowi opowiedziała wszystko, nie pomijając żadnego ze szczegółów, jednak starała się relacjonować sprawnie, wykładając zimne fakty, nie pozwalając dojść do głosu emocjom. Podniosła się, nie mogąc dłużej wytrzymać jego dotyku. - Nie ma takiej ilości słów i czasu, by to przerobić. Nie ma takiej potrzeby. - odsunęła się na koniec pokoju. Każda z ran, którą jej zadali, która zdobiła jej ciało miała jej przypominać o tym, dlaczego. Dlaczego zdecydowała się diametralnie zmienić swoją ścieżkę. Nie tylko dla siebie, nie tylko po to, by nauczyć się więcej, przysposobić do walki - choć sądziła, że właśnie te argument najmocniej trafi do aurorów, do niego. Robiła to dla innych, by nigdy nie musieli przejść przez to co ona. Dla Lili, a może za nią. Za to, że coś takiego musiało spotkać istotę tak kruchą jak ona. Była zła, ale nie na niego. Na świat, za to, że zmuszał ich do takiego życia, do podejmowania takich kroków. Na ludzi, ze to, że niektórych dusze były czarniejsze niż bezgwiezdna noc. Chciał rozmawiać, więc dobrze. Będzie z nim rozmawiać - a może zwyczajnie wykrzyczy mu wszystko. Odwróciła się plecami, podciągając białą koszulę możliwie jak najbardziej ku górze, tak, że jego oczom ukazały się dwa długie równoległe ślady od ugryzień węża koło lewej łopatki. Następny niżej, trochę bardziej na prawo. Trzeci tylko kawałek nad linią spodni. - Mulciber, most Westminister, Serpensortia. Zostawił mnie tam na śmierć. - Puściła materiał, pozwalając by zasłonił ugryzienia. Odwróciła się ku niemu, szarpnęła za kołnierz białej koszuli, nie zwracając uwagi na to, że przy pociągnięciu oderwał się jeden z guzików. Odsłoniła skórę obojczyka, na której widniały blizny po kłach wampira. - Sasabonsam, Złota Wieża. Słyszałeś kiedyś jego krzyk? Doprowadza do szaleństwa, sprawia, że masz ochotę wyrwać sobie uszy, byle tego nie słyszeć. A wzrok? W odbiciu tęczówek widać tylko własną śmierć. - nie spuszczała spojrzenia z brata. Wzrok znaczył się pewnością. Nie robiła tego, by jej żałował. Chciała by zrozumiał. Była zła, ale nie podejmowała irracjonalnych decyzji. Puściła kołnierz, podwijając bluzkę, ponad splot słoneczny który zdobiły rozległe blizny - siedem ciętych linii tworzących nierówną gwiazdę. - Magiczna zbroja. Pieprzona magiczna zbroja którą musiałam pokonać bez magii. Z własnej winy. Własnej nieudolności. Jako córka Roweny powinnam rozwiązać tą zagadkę. To cena którą zapłaciłam. Nie, ceną było życie naszej matki. - Opuściła dłonie wzdłuż ciała, twarz pozostawała nieugięcie pewna, nadal znaczyła się rozdrażnieniem i złością. - Ze snu nie wyrywają mnie koszmary, tyko wspomnienia, które są rzeczywistością. Topię się, spadam w nicość, walczę, patrzę w oczy śmierci. Zniszczyli mnie, jednocześnie wzmacniającą. - zrzucali na kolana niezliczoną ilość razy. A ona za każdym razem podnosiła się silniejszą, bardziej doświadczona, nosząca blizny znaczone doświadczeniem. Bogatsza o wiedzę. - Nigdy nie wrócę do tego co było, zmieniłam się na zawsze. Będę walczyć w każdy z możliwych sposobów. By nikt więcej, później nie musiał. - zakończyła oddychając ciężko. Nie wiedząc kiedy tętno przyśpieszyło, zmuszając krew do szybszego krążenia.
- Dobrze, Gabriel. - zgodziła się, widocznie rozdrażniona. Właściwie tylko dlatego, że miał rację. Ale nie mógł przyrównywać innych śmierci do tej, bo ta poza samym tym miała nie okoliczności. - Porozmawiajmy. - mruknęła, a rozdrażnienie nie opuszczało jej twarzy. Odnajdowało ujście w mimice, marszcząc lekko brwi, zbliżając je do siebie. - Nie chcesz żebym narażała swoje życie bez sensu? - zaśmiała się, krótko, ponuro. - Słyszysz jak to brzmi, Gabby? Ja się nawet nie muszę starać. Ślizgoni w szkole, dwie klątwy - żeby było zabawniej, te same - tak, wiedziałam już Gabby, wiedziałam, że skłamaliście lata temu, że nigdy nie spadłam z miotły a rzuciłam się z klifu, sama za sprawą obłożenia klątwą - spotkanie z Mulciberem, przesłuchania, Złota Wieża. - zasznurowała usta, czując, jak jej głos się podnosi. Dlaczego ją do tego zmuszał, dlaczego nie potrafił zobaczyć w niej kogoś, kto był sobie w stanie poradzić? - To nie jest pochopna decyzja, dojrzewałam do niej już od jakiegoś czasu. Nie raz spotkałam już śmierć, widziałam rozwarte, martwe oczy człowieka, którego nie udało mi się uratować. Ale to co mnie tam spotkało, to nie strata bliskiej, czy też obcej osoby na nieudanej akcji. - powiedziała chłodno, cicho. Głos nadal drżał, gdy dłonie splatały się ze sobą i układały na nogach. Jego ciepły dotyk zdawał się ją parzyć. - Torturowali mnie, głodzili, zrobili całkowicie bezbronną. - kontynuowała nie spuszczając z niego spojrzenia. Chciał tego przecież, rozmowy. Nigdy nie mówiła o Złotej Wieży tak dosadnie. Zakonowi opowiedziała wszystko, nie pomijając żadnego ze szczegółów, jednak starała się relacjonować sprawnie, wykładając zimne fakty, nie pozwalając dojść do głosu emocjom. Podniosła się, nie mogąc dłużej wytrzymać jego dotyku. - Nie ma takiej ilości słów i czasu, by to przerobić. Nie ma takiej potrzeby. - odsunęła się na koniec pokoju. Każda z ran, którą jej zadali, która zdobiła jej ciało miała jej przypominać o tym, dlaczego. Dlaczego zdecydowała się diametralnie zmienić swoją ścieżkę. Nie tylko dla siebie, nie tylko po to, by nauczyć się więcej, przysposobić do walki - choć sądziła, że właśnie te argument najmocniej trafi do aurorów, do niego. Robiła to dla innych, by nigdy nie musieli przejść przez to co ona. Dla Lili, a może za nią. Za to, że coś takiego musiało spotkać istotę tak kruchą jak ona. Była zła, ale nie na niego. Na świat, za to, że zmuszał ich do takiego życia, do podejmowania takich kroków. Na ludzi, ze to, że niektórych dusze były czarniejsze niż bezgwiezdna noc. Chciał rozmawiać, więc dobrze. Będzie z nim rozmawiać - a może zwyczajnie wykrzyczy mu wszystko. Odwróciła się plecami, podciągając białą koszulę możliwie jak najbardziej ku górze, tak, że jego oczom ukazały się dwa długie równoległe ślady od ugryzień węża koło lewej łopatki. Następny niżej, trochę bardziej na prawo. Trzeci tylko kawałek nad linią spodni. - Mulciber, most Westminister, Serpensortia. Zostawił mnie tam na śmierć. - Puściła materiał, pozwalając by zasłonił ugryzienia. Odwróciła się ku niemu, szarpnęła za kołnierz białej koszuli, nie zwracając uwagi na to, że przy pociągnięciu oderwał się jeden z guzików. Odsłoniła skórę obojczyka, na której widniały blizny po kłach wampira. - Sasabonsam, Złota Wieża. Słyszałeś kiedyś jego krzyk? Doprowadza do szaleństwa, sprawia, że masz ochotę wyrwać sobie uszy, byle tego nie słyszeć. A wzrok? W odbiciu tęczówek widać tylko własną śmierć. - nie spuszczała spojrzenia z brata. Wzrok znaczył się pewnością. Nie robiła tego, by jej żałował. Chciała by zrozumiał. Była zła, ale nie podejmowała irracjonalnych decyzji. Puściła kołnierz, podwijając bluzkę, ponad splot słoneczny który zdobiły rozległe blizny - siedem ciętych linii tworzących nierówną gwiazdę. - Magiczna zbroja. Pieprzona magiczna zbroja którą musiałam pokonać bez magii. Z własnej winy. Własnej nieudolności. Jako córka Roweny powinnam rozwiązać tą zagadkę. To cena którą zapłaciłam. Nie, ceną było życie naszej matki. - Opuściła dłonie wzdłuż ciała, twarz pozostawała nieugięcie pewna, nadal znaczyła się rozdrażnieniem i złością. - Ze snu nie wyrywają mnie koszmary, tyko wspomnienia, które są rzeczywistością. Topię się, spadam w nicość, walczę, patrzę w oczy śmierci. Zniszczyli mnie, jednocześnie wzmacniającą. - zrzucali na kolana niezliczoną ilość razy. A ona za każdym razem podnosiła się silniejszą, bardziej doświadczona, nosząca blizny znaczone doświadczeniem. Bogatsza o wiedzę. - Nigdy nie wrócę do tego co było, zmieniłam się na zawsze. Będę walczyć w każdy z możliwych sposobów. By nikt więcej, później nie musiał. - zakończyła oddychając ciężko. Nie wiedząc kiedy tętno przyśpieszyło, zmuszając krew do szybszego krążenia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Śmiało można było stwierdzić hipokryzję bijącą od Gabriela, ale czy każdy człowiek nie zachowuje się w ten sposób, jeżeli w grę wchodzi życie ich najbliższych. Czuł, że na jego barki spadła odpowiedzialność za bezpieczeństwo ich rodziny. Skoro do tej pory sam nie założył własnej, całą swoją uwagę poświęcał siostrom. Decyzja Just miała na niego paraliżujący wpływ. Strach zaciskał przebrzydłe, długie szpony na jego gardle i płucach, nie pozwalając swobodnie oddychać. Wysłuchiwał jej słów z pozornym spokojem; pozornym, ponieważ pod maską stoickiego opanowania aż się gotowało. Nie od dzisiaj wiadomo, że gdyby tylko mógł znalazłby każdą z wymienionych tutaj osób, które śmiały podnieść różdżkę, czy rękę na bliskich jego sercu. W tym momencie nie było inaczej, jednakże wojna dobitniej przypominała mu o tym kim powinien być i jaka odpowiedzialność spadała na jego barki. Czuł, że spod szczelnie zamkniętej pokrywy uchodzi para; irytujące poczucie bezradności wobec krzywdy, która spotkała Justine była niewyobrażalna. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie zmienić przeszłości, ale mógł chciał ograniczyć ilość podobnych sytuacji w przyszłości. Przyszłości wyjątkowo niepewnej i malującej się w czarnych barwach, szczególnie dla takich jak oni brudnych.
- Just, mamy wojnę, złe rzeczy będą się zdarzać - jesteś gotowa na zmianę tych rzeczy w twoją codzienność? Chcę abyś zdała sobie sprawę z tego, że wykształcenie aurorskie nie zapewnia ci nietykalności i nie nadaje boskiej mocy; czy nie idealnym przykładem są Potterowie, dwójka wyszkolonych aurorów, a zginęli we własnym łóżku -lektura się przydała, heheh martwił się; to wszystko! I nie można było mu się dziwić. Chciał, aby rozumiała, że przejście kursu nie daje gwarancji na to, że nigdy więcej nie poczuje się bezbronna. Kurs to jedynie wiedza teoretyczna; to co potrafił teraz w większości pochodziło z doświadczenia podczas akcji. Mimo wszystko powrócił ten sam emocjonalny do bólu Gabriel, którego lazurowe oczy stały się dużo bardziej pochmurne - wyrażały frustrację z obecnej sytuacji. Bolało go ta bezsilność; dręczyły wyrzuty sumienia, bo wtedy go z nią nie było. Praca zmusiła Gabriela do wyjazdu z kraju, skąd nie mógł opiekować się siostrą - łudził się, że gdyby był na miejscu to wszystko wyglądałoby inaczej.
Odczuwał niemalże fizyczny ból, gdy odkrywała przed nim kolejne blizny świadczące o walce, którą musiała stoczyć. Wszechogarniająca bezsilność zgniatała go do parteru. Może to nie ona potrzebowała rozmowy, a on? Nosił w sercu wiele bólu, szczególnie go tam zamykając, aby nie ujrzał światła dziennego. Złożoność problemu zaczynała go przygniatać; mądrości kursów nie mówiły o tym jak radzić sobie w takich sytuacjach. Tym bardziej, że z uwagą dobierał kolejne słowa, aby nie powiedzieć czegoś pochopnie. Chociaż emocje cisnęły potok słów na jego usta, te pozostawały zamknięte. Walka pomiędzy temperamentem, a rozsądkiem odmalowywała się na jego twarzy bardzo intensywnie. Ściągnął brwi do środka. - Blizny zawsze bolą; a raczej wspomnienia, które wracają w nocy, spędzając sen z powiek. Każda z nich cię kształtuje, zmienia i prowadzi. Chcę mieć pewność, że dobrze odczytujesz ich znaczenie, Just. Każde życie jest na wagę złota, jako ratownik powinnaś to wiedzieć - nie chciał jej teraz prawić morałów; zapewne wysłuchała ich dosyć od Leanne i reszty. On musiał mieć pewien, że wyzbyła się najmniejszych wątpliwości. - Jeżeli jesteś tego naprawdę pewna to wiesz, że nie będę cię zatrzymywał. Jesteś dorosła i sama decydujesz o swoim życiu; chcę abyś znała wszystkie światła i cienie.
- Just, mamy wojnę, złe rzeczy będą się zdarzać - jesteś gotowa na zmianę tych rzeczy w twoją codzienność? Chcę abyś zdała sobie sprawę z tego, że wykształcenie aurorskie nie zapewnia ci nietykalności i nie nadaje boskiej mocy; czy nie idealnym przykładem są Potterowie, dwójka wyszkolonych aurorów, a zginęli we własnym łóżku -
Odczuwał niemalże fizyczny ból, gdy odkrywała przed nim kolejne blizny świadczące o walce, którą musiała stoczyć. Wszechogarniająca bezsilność zgniatała go do parteru. Może to nie ona potrzebowała rozmowy, a on? Nosił w sercu wiele bólu, szczególnie go tam zamykając, aby nie ujrzał światła dziennego. Złożoność problemu zaczynała go przygniatać; mądrości kursów nie mówiły o tym jak radzić sobie w takich sytuacjach. Tym bardziej, że z uwagą dobierał kolejne słowa, aby nie powiedzieć czegoś pochopnie. Chociaż emocje cisnęły potok słów na jego usta, te pozostawały zamknięte. Walka pomiędzy temperamentem, a rozsądkiem odmalowywała się na jego twarzy bardzo intensywnie. Ściągnął brwi do środka. - Blizny zawsze bolą; a raczej wspomnienia, które wracają w nocy, spędzając sen z powiek. Każda z nich cię kształtuje, zmienia i prowadzi. Chcę mieć pewność, że dobrze odczytujesz ich znaczenie, Just. Każde życie jest na wagę złota, jako ratownik powinnaś to wiedzieć - nie chciał jej teraz prawić morałów; zapewne wysłuchała ich dosyć od Leanne i reszty. On musiał mieć pewien, że wyzbyła się najmniejszych wątpliwości. - Jeżeli jesteś tego naprawdę pewna to wiesz, że nie będę cię zatrzymywał. Jesteś dorosła i sama decydujesz o swoim życiu; chcę abyś znała wszystkie światła i cienie.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć nie przyznawała się do tego, wiedziała, że najważniejsze rozmowy odkładała na sam koniec, jakby w ten sposób miało się cokolwiek zmienić. Tak samo, jak zdawała sobie sprawę, że im dłużej jakąś odkłada, tym większe jest prawdopodobieństwo, że informacja może nadejść z innej strony. A to było gorsze. Nie potrafiła jednak pokonać tego defektu, który nosiła z sobą. Przynajmniej na razie tego nie umiała.
Wolała Gabriela w swoim codziennym wydaniu, taki - spokojny, milczący i poważny - był inny. Trochę niewygodny, jak kamyk, który wleciał do buta, który kazał zatrzymać się by go wyjąć. Zatrzymać się - by się zastanowić i przemyśleć.
Ale ona myślała już dużo, a nawet bardzo wiele. W ostatnim czasie rozkładała wszystko na czynniki pierwsze i składała z powrotem, wracała do miejsc których nie chciała oglądać ponownie, błądziła w labiryncie własnych myśli, nie raz wchodząc w ślepy zaułek.
- Wiem o tym. - odpowiedziała tylko widocznie zła. Szczęka zacisnęła jej się, ale nie powiedziała nic więcej. Naprawdę sądził, że jest tak naiwna? Że wierzy, iż zostając aurorem stanie się nietykalna, że nic i nikt nie będzie mogło jej już dotknąć? Czego oczekiwał. Dlaczego przywoływał Potterów. Serce zerwało się boleśnie na myśl o Doerii, Charlusie, małym Jamsie. Jeszcze chwilę wcześniej wszyscy razem zebrali się na chrzcie młodego Pottera. Jeszcze chwilę wcześniej, zdawało się wszystko w porządku. Nie potrafiła nawet zrozumieć jak musiał czuć się Skamander, gdy wchodził w zgliszcza ich mieszkania. Jej świat w tamtym momencie zachwiał się w fundamentach, to wtedy po raz pierwszy zrozumiała naprawdę. Zacisnęła dłonie w pięści. Byli zbyt młodzi, zbyt dobrzy, zbyt szczęśliwi by zginąć. To nigdy nie powinno się stać - w którym momencie zawiedli pozwalając by ich przyjaciele stanęli twarzą w twarz ze śmiercią.
Mówiła, bo chciał tego. Może nie powinna być tak szorstka. Może powinna pozostawić wszystkie blizny tam, gdzie było ich miejsce - pod odrobinę za dużą koszulą. Może... nie zastanawiała się nad tym teraz. Nie chciała. Nie pokazywała ich dlatego, by jej współczuł. Nie robiła tego, by przynieść mu ból. Chciała by zrozumiał. Zrozumiał co przeszła i jak ją to zmieniła. Zrozumiał dlaczego zdecydowała się na ten radykalny błąd. Może to była skaza, rysa na ich istnieniu, głośne odmawianie stania za plecami. Bała się śmierci, ale nie bała się umrzeć wierna sprawie, której oddała się przyjmując pióro. Już wtedy była gotowa - choć nie miała jeszcze tej świadomości. Jej gotowość była ukryta, zamknięta głęboko w niej, musiała ją odnaleźć i zrobiła to. Zajęło jej to trochę, ale nie miało to znaczenia. Była gotowa.
Jej brwi również się ściągnęły na jego kolejne słowa, tworząc na jej twarzy niemal odbicie samego Gabriela. Jej czoło jednak niedługo znaczyła zmarszczka.
- Nie jesteś w stanie mnie zatrzymać. - odpowiedziała mu po prostu, zwyczajnie i szczerze. Nie chłodno, nie w złości. Stwierdzała jedynie, zwyczajnie, prawie tak jak komentuje się pogodę. Liczyła się z jego zdaniem, naprawdę i prawdziwie - tak jak ze zdaniem każdego, kto był jej bliski. Jednak ciężar podejmowanych decyzji mógł spoczywać tylko na jej brakach, nikogo innego. A ona, ten ciężar zamierzała unieść. Nie był w stanie zawrócić jej z obranej drogi, nie miał siły sprawczej by tego dokonać. Poproszona nie zrezygnowała by z postanowienia. Nie mógł też jej niczego zabronić - była dorosła. Mógł zaakceptować jej wybór i pomóc w przygotowaniach, albo nie. Miał tylko takie drogi, żadnej więcej.
I miała nadzieję, że zdecyduje się na pierwszą.
Była jednak świadoma tego, że może postanowić inaczej. Na to również była gotowa.
Wolała Gabriela w swoim codziennym wydaniu, taki - spokojny, milczący i poważny - był inny. Trochę niewygodny, jak kamyk, który wleciał do buta, który kazał zatrzymać się by go wyjąć. Zatrzymać się - by się zastanowić i przemyśleć.
Ale ona myślała już dużo, a nawet bardzo wiele. W ostatnim czasie rozkładała wszystko na czynniki pierwsze i składała z powrotem, wracała do miejsc których nie chciała oglądać ponownie, błądziła w labiryncie własnych myśli, nie raz wchodząc w ślepy zaułek.
- Wiem o tym. - odpowiedziała tylko widocznie zła. Szczęka zacisnęła jej się, ale nie powiedziała nic więcej. Naprawdę sądził, że jest tak naiwna? Że wierzy, iż zostając aurorem stanie się nietykalna, że nic i nikt nie będzie mogło jej już dotknąć? Czego oczekiwał. Dlaczego przywoływał Potterów. Serce zerwało się boleśnie na myśl o Doerii, Charlusie, małym Jamsie. Jeszcze chwilę wcześniej wszyscy razem zebrali się na chrzcie młodego Pottera. Jeszcze chwilę wcześniej, zdawało się wszystko w porządku. Nie potrafiła nawet zrozumieć jak musiał czuć się Skamander, gdy wchodził w zgliszcza ich mieszkania. Jej świat w tamtym momencie zachwiał się w fundamentach, to wtedy po raz pierwszy zrozumiała naprawdę. Zacisnęła dłonie w pięści. Byli zbyt młodzi, zbyt dobrzy, zbyt szczęśliwi by zginąć. To nigdy nie powinno się stać - w którym momencie zawiedli pozwalając by ich przyjaciele stanęli twarzą w twarz ze śmiercią.
Mówiła, bo chciał tego. Może nie powinna być tak szorstka. Może powinna pozostawić wszystkie blizny tam, gdzie było ich miejsce - pod odrobinę za dużą koszulą. Może... nie zastanawiała się nad tym teraz. Nie chciała. Nie pokazywała ich dlatego, by jej współczuł. Nie robiła tego, by przynieść mu ból. Chciała by zrozumiał. Zrozumiał co przeszła i jak ją to zmieniła. Zrozumiał dlaczego zdecydowała się na ten radykalny błąd. Może to była skaza, rysa na ich istnieniu, głośne odmawianie stania za plecami. Bała się śmierci, ale nie bała się umrzeć wierna sprawie, której oddała się przyjmując pióro. Już wtedy była gotowa - choć nie miała jeszcze tej świadomości. Jej gotowość była ukryta, zamknięta głęboko w niej, musiała ją odnaleźć i zrobiła to. Zajęło jej to trochę, ale nie miało to znaczenia. Była gotowa.
Jej brwi również się ściągnęły na jego kolejne słowa, tworząc na jej twarzy niemal odbicie samego Gabriela. Jej czoło jednak niedługo znaczyła zmarszczka.
- Nie jesteś w stanie mnie zatrzymać. - odpowiedziała mu po prostu, zwyczajnie i szczerze. Nie chłodno, nie w złości. Stwierdzała jedynie, zwyczajnie, prawie tak jak komentuje się pogodę. Liczyła się z jego zdaniem, naprawdę i prawdziwie - tak jak ze zdaniem każdego, kto był jej bliski. Jednak ciężar podejmowanych decyzji mógł spoczywać tylko na jej brakach, nikogo innego. A ona, ten ciężar zamierzała unieść. Nie był w stanie zawrócić jej z obranej drogi, nie miał siły sprawczej by tego dokonać. Poproszona nie zrezygnowała by z postanowienia. Nie mógł też jej niczego zabronić - była dorosła. Mógł zaakceptować jej wybór i pomóc w przygotowaniach, albo nie. Miał tylko takie drogi, żadnej więcej.
I miała nadzieję, że zdecyduje się na pierwszą.
Była jednak świadoma tego, że może postanowić inaczej. Na to również była gotowa.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Podobno tonący nawet brzytwy się chwyta - tak było teraz w przypadku Gabriela. Doskonale wiedział, że Justine nie da się odwieść od pomysłu aurorstwa, jeżeli faktycznie już to sobie postanowiła. A mimo iż miał świadomość, że próby przemówienia do rozsądku ukochanej siostry będą przypominać próbę walki z wiatrakami, to chwycił za miecz i rzucił się do walki, ponieważ nic innego mu nie pozostało. Sądził, że przywołanie dosyć drastycznych przykładów, które najbardziej obrazowałyby to jak wygląda aurorskie życie. On? Miał naprawdę dużo szczęścia, zapewne zdecydowana większość aurorów nie dożywała nawet do emerytury. Sam poczuł się niekomfortowo, gdy jego usta układały się w imiona zmarłych kolegów z pracy i towarzyszy w walce o dobrą sprawę. Zostawili po sobie syna - Jamesa. Gabriel miał nadzieję, że chłopiec kiedyś zrozumie iż jego rodzice polegli w słusznej sprawie; walcząc oto, aby on sam mógł żyć w lepszym świecie. Wierzył, że małemu nic się nie stanie i bezpiecznie przeżyje tę wojnę, gdziekolwiek teraz był. Jednakże właśnie tak wygląda rzeczywistość, gdy pracujesz jako jeden z elitarnej jednostki aurorskiej. Chciał oszczędzić jej tego wszystkiego. Szła wojna, która i tak niosła ze sobą wiele smutku, żalu, cierpienia i przede wszystkim śmierci. Czy był sens jeszcze sobie tego dokładać? Serce by mu pękło, gdyby wracający z akcji aurorzy przekazaliby mu smutną nowinę o śmierci siostry; to jeden z najgorszych koszmarów sennych, które spędzały sen z powiek Tonksa. Czy o tym mówił? Nie, nie zwykł dzielić się z nikim swoimi obawami i lękami, pod łóżko zamiatając cierpienie i ból, a także wyrzuty sumienia, które jego dotyczyły. Jak długo jeszcze uda mu się funkcjonować w ten sposób? Ile jeszcze miejsca zostało pod łóżkiem?
Na jej słowa, usta Gabriela wygięły się w bezradnym uśmiechu. Potarł dłonią czoło i bezradnie opuścił ręce wzdłuż ciała. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze, czy pod wpływem groźby próby samobójczej zdołałaby się ugiąć, ale wtedy zorientował się, że przecież by mu w to nie uwierzyła, dlatego szybko zaniechał ten pomysł. Nie był od prawienia morałów, czuł się niewygodnie w tej robili i zupełnie nie w jego stylu było moralizowanie i sprowadzanie na bezpieczniejszą drogę, ale w przeciwieństwie do Theo to on pracował jako auror i szczerze? Sam nie wiedział, czy zdecydowałby się na tę ścieżkę kariery, gdyby przyszło mu kształcić się w tych czasach. Być może powtórzyłby wybór? Sam nie wiedział.
- W takim razie, chyba jestem zmuszony pomóc ci w przygotowaniach, żebyś nie przyniosła mi wstydu i nie dała się zabić przy pierwszej okazji - rzucił w jej stronę już znacznie spokojniej i z typowym, gabrysiowym uśmiechem na twarzy. Miał nadzieję, że rozumiała iż jego zachowanie było podyktowane jedynie troską o jej dobro, w końcu był jej starszym bratem. Pytanie tylko, czy Just była gotowa na szkolenie w stylu swojego braciszka, który namiastkę swoich zdolności pokazał podczas prowadzenia domowej drużyny Quidditcha. - Ale od tej pory mówisz mi o wszystkim, nie chcę znowu czegoś dowiadywać się od innych, rozumiemy się? - rzucił, unosząc brew. - A teraz chodź tu do mnie, twardzielko - dodał, po chwili i pewnie zamknął ją w misiowatym uścisku, jak to przystało na całkiem normalnego Gabriela.
Na jej słowa, usta Gabriela wygięły się w bezradnym uśmiechu. Potarł dłonią czoło i bezradnie opuścił ręce wzdłuż ciała. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze, czy pod wpływem groźby próby samobójczej zdołałaby się ugiąć, ale wtedy zorientował się, że przecież by mu w to nie uwierzyła, dlatego szybko zaniechał ten pomysł. Nie był od prawienia morałów, czuł się niewygodnie w tej robili i zupełnie nie w jego stylu było moralizowanie i sprowadzanie na bezpieczniejszą drogę, ale w przeciwieństwie do Theo to on pracował jako auror i szczerze? Sam nie wiedział, czy zdecydowałby się na tę ścieżkę kariery, gdyby przyszło mu kształcić się w tych czasach. Być może powtórzyłby wybór? Sam nie wiedział.
- W takim razie, chyba jestem zmuszony pomóc ci w przygotowaniach, żebyś nie przyniosła mi wstydu i nie dała się zabić przy pierwszej okazji - rzucił w jej stronę już znacznie spokojniej i z typowym, gabrysiowym uśmiechem na twarzy. Miał nadzieję, że rozumiała iż jego zachowanie było podyktowane jedynie troską o jej dobro, w końcu był jej starszym bratem. Pytanie tylko, czy Just była gotowa na szkolenie w stylu swojego braciszka, który namiastkę swoich zdolności pokazał podczas prowadzenia domowej drużyny Quidditcha. - Ale od tej pory mówisz mi o wszystkim, nie chcę znowu czegoś dowiadywać się od innych, rozumiemy się? - rzucił, unosząc brew. - A teraz chodź tu do mnie, twardzielko - dodał, po chwili i pewnie zamknął ją w misiowatym uścisku, jak to przystało na całkiem normalnego Gabriela.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kochała go za to. Głównie za to, że zawsze był, może dlatego tak bardzo bała się powiedzieć o swoich planach tym, którzy byli jej najbliżsi. Wiedziała, że będą się martwić. Bała się, że będą próbowali zawrócić ją z obranej drogi. A ona nie mogła się już cofnąć. Czasem Tonks odnosiła wrażenie, że za jej plecami znajduje się przepaść. A może bardziej, że to ona sama spadała w przepaść - jak kiedyś, lata temu, wtedy kiedy o tym zapomniała i nikt nie postanowił powiedzieć jej, jaka była prawda. Spadała długo, by finalnie boleśnie grzmotnąć o ziemię łamiąc wszystkie kości i duszę. Zwłaszcza duszę, bo wszystko rozgrywało się w jakiejś metafizycznej sferze w której nie istniało pojęcie cielesności. Ale czuła ból wyraźnie, a wszystkie rany które zadano jej realnym świecie goiły się długo i miały piętnować jej ciało już na zawsze.
Przepaść, tak, to było dobre określenie.
Musiała od nowa wspinać się do góry, jednak nie zamierzała wracać na tą samą górę co wcześniej. Wybrała inną, ta starała nie nosiła niczego więcej, poza pewną śmiercią. Nie mogła już taka być - taka jak wcześniej. Stara góra uległa zniszczeniu, zrzucając ją z siebie. Od nowa budowała siebie, składając na nowo. Kość, po kości - ich zrosty nie były przyjemne, niektóre kawałki skruszyły się tak mocno, że nie dało się ich już uratować. Z każdą chwilą wspinała się coraz wyżej na nową górę. Inną, kompletnie nieznaną, całkowicie przerażającą.
Nie mogła dalej udawać, że nic się nie dzieje - nie chciała. Może nazywali ją głupią, może określali jako nieodpowiednią, ale postanowiła już. Chciała się w to rzucić, zatopić całkowicie, stawiać czoła codziennie nowym problemom w nadziei, że nikt inny nie będzie musiał. Nie, nikt inny - nikt słabszy, kto nie jest w stanie sam walczyć za siebie.
Nic nie było w stanie zmienić jej zdania i chyba Gabriel w końcu też to zrozumiał. Żadna groźba, żadna prośba, żadna obietnica. Musiała być wierna sobie, bo tylko w taki sposób mogła pozostać sobą. I choć wcześniej, a może i teraz czasem chciała być kimś innym, to wiedziała, że nigdy nie będzie. Metamorfomagia pozwalała jej przywdziać cudze, inne twarze, jednak nie zmieniało to faktu, że wewnątrz, mogła nosić tylko jedną.
Uniosła lekko brew, by zaraz podciągnąć niemrawo usta ku górze. Burza minęła, niebo - nad ich głowami - ponownie zasnuło się przejrzystym niebem. Przytaknęła głową na kolejna polecenie. Dobrze, postara się. Dowiadywanie się ostatnim rzeczywiście nie należało do najprzyjemniejszych. Jednak gdy wypowiedział ostatnie słowa nie zastanawiała się nawet chwilę. Choć umysł opierał się, ciało samo pomknęło w jego kierunku. Pozwoliła uwięzić się na kilka chwil w jego masywnych ramionach. Zatopiła twarz w klatce, nie wiedząc dlaczego pojedyncza łza uciekła jej z oka.
Twardzielko. Bębniło w uszach. Nadal się taką nie czuła. Czuła się dziwnie mała i krucha, zwłaszcza obejmowana przez większego i starszego brata. Ale zamierzała taką być. Odsunęła się po chwili ruszając do drzwi. Nacisnęła na klamkę, jednak nim wyszła odwróciła się w jego stronę.
- Wrócę jutro. Dzisiaj muszę jeszcze coś załatwić. - pociągnęła za klamkę otwierając drzwi. Odwróciła się by wyjść. Jednak zrobiła tylko krok, nim zatrzymała się znów. Głowa zwróciła się w stronę Gabriela, a spojrzenie zawiesiło się na jego twarzy. - Dziękuję, Gabby. - powiedziała, posyłając mu jeszcze jeden, krótki, mocno niemrawy uśmiech po którym wyszła. Jeszcze chwilę jej kroki niosły się po schodach i korytarzu, nim drzwi wyjściowe zaznaczyły jej wyjście.
| zt
Przepaść, tak, to było dobre określenie.
Musiała od nowa wspinać się do góry, jednak nie zamierzała wracać na tą samą górę co wcześniej. Wybrała inną, ta starała nie nosiła niczego więcej, poza pewną śmiercią. Nie mogła już taka być - taka jak wcześniej. Stara góra uległa zniszczeniu, zrzucając ją z siebie. Od nowa budowała siebie, składając na nowo. Kość, po kości - ich zrosty nie były przyjemne, niektóre kawałki skruszyły się tak mocno, że nie dało się ich już uratować. Z każdą chwilą wspinała się coraz wyżej na nową górę. Inną, kompletnie nieznaną, całkowicie przerażającą.
Nie mogła dalej udawać, że nic się nie dzieje - nie chciała. Może nazywali ją głupią, może określali jako nieodpowiednią, ale postanowiła już. Chciała się w to rzucić, zatopić całkowicie, stawiać czoła codziennie nowym problemom w nadziei, że nikt inny nie będzie musiał. Nie, nikt inny - nikt słabszy, kto nie jest w stanie sam walczyć za siebie.
Nic nie było w stanie zmienić jej zdania i chyba Gabriel w końcu też to zrozumiał. Żadna groźba, żadna prośba, żadna obietnica. Musiała być wierna sobie, bo tylko w taki sposób mogła pozostać sobą. I choć wcześniej, a może i teraz czasem chciała być kimś innym, to wiedziała, że nigdy nie będzie. Metamorfomagia pozwalała jej przywdziać cudze, inne twarze, jednak nie zmieniało to faktu, że wewnątrz, mogła nosić tylko jedną.
Uniosła lekko brew, by zaraz podciągnąć niemrawo usta ku górze. Burza minęła, niebo - nad ich głowami - ponownie zasnuło się przejrzystym niebem. Przytaknęła głową na kolejna polecenie. Dobrze, postara się. Dowiadywanie się ostatnim rzeczywiście nie należało do najprzyjemniejszych. Jednak gdy wypowiedział ostatnie słowa nie zastanawiała się nawet chwilę. Choć umysł opierał się, ciało samo pomknęło w jego kierunku. Pozwoliła uwięzić się na kilka chwil w jego masywnych ramionach. Zatopiła twarz w klatce, nie wiedząc dlaczego pojedyncza łza uciekła jej z oka.
Twardzielko. Bębniło w uszach. Nadal się taką nie czuła. Czuła się dziwnie mała i krucha, zwłaszcza obejmowana przez większego i starszego brata. Ale zamierzała taką być. Odsunęła się po chwili ruszając do drzwi. Nacisnęła na klamkę, jednak nim wyszła odwróciła się w jego stronę.
- Wrócę jutro. Dzisiaj muszę jeszcze coś załatwić. - pociągnęła za klamkę otwierając drzwi. Odwróciła się by wyjść. Jednak zrobiła tylko krok, nim zatrzymała się znów. Głowa zwróciła się w stronę Gabriela, a spojrzenie zawiesiło się na jego twarzy. - Dziękuję, Gabby. - powiedziała, posyłając mu jeszcze jeden, krótki, mocno niemrawy uśmiech po którym wyszła. Jeszcze chwilę jej kroki niosły się po schodach i korytarzu, nim drzwi wyjściowe zaznaczyły jej wyjście.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
[13.11]
Trzynaście minut - tyle czasu spędził w spokoju, leżąc na łóżku brzuchem do góry. Listopadowy wieczór nie różnił się niczym od poprzednich. Może jedynie tym, że wyjątkowo wcześnie znalazł się w domu i jeszcze wcześniej położył się wygodnie na swoim łóżku. Czasem człowiek potrzebował chwili dla siebie, chwili w której położy się, zamknie oczy i chociaż nie zaśnie to bezczynnie będzie leżał na łóżku. W taki letarg popadł właśnie Gabriel. Z wielkim zainteresowaniem oglądał swoje powieki od spodu, pozwalając swoim myślom beztrosko galopować w niewyznaczonym przez niego kierunku. A dotykały one najróżniejszych kwestii; przyszłości w Biurze Aurorów, kolejnych zakonowych zadań, anomalii, które niszczyły Londyn i inne rejony Wielkiej Brytanii. Jego myśli musnęły także rodzeństwa. Co robią? Dlaczego w ostatnim czasie spotykali się coraz mniej? Była jeszcze jedna osoba, do której myślami uciekał coraz częściej. Przed oczami nadal miał jej uśmiech, widział jak porywisty wiatr rozwiewa jej włosy, ale nie na długo, przecież deszcz zaraz moczy je doszczętnie i te przyklejają się siłą rzeczy do policzka. W swoim rozleniwieniu nie wpadłby na to, że przyjdzie mu dzisiaj gościć zagubionego wędrowca. Wsłuchiwał się w muzykę wygrywaną przez ciężkie krople deszczu na dachu jego domu. Z łoskotem uderzały o pokrywę, o parapety i szybę w oknie. Miał nadzieję, że tym razem jedno z okien nie postanowi otworzyć się z powodu dużego podmuchu wiatru.
Charakterystyczne "pyknięcie" i hałas zmusiły go do otworzenia oczu, a co więcej to szybkiej reakcji. Machinalnie wyciągnął rękę po różdżkę, którą nawet w domu miał stale pod ręką i wycelował w stronę intruza. Zdziwienie wymalowane na jego twarzy, gdy patrzył na drobną - i o dziwo - znajomą twarz kobiety, która widocznie swoim pojawieniem się tutaj była równie zdziwiona co sam Gabriel, było naprawdę ogromne. Przez chwilę trwał w tej pozycji, z różdżką wyciągniętą przed siebie. - Gwen? - wydukał w końcu powoli opuszczając różdżkę, na której nadal zaciskał uparcie palce. O ile do tej pory jego myśli płynęły leniwie o tyle teraz wpadły w dziki galop. Oczywiście, że pamiętał imię dziewczyny, której uratował torebkę przed upadkiem i kradzieżą. Nie sądził, że przyjdzie im się spotkać ponownie. A przynajmniej nie w takich okolicznościach.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynasty listopada… to oznaczało, że lało już niemal dwa tygodnie. Powietrze było wilgotne od nieustającego deszczu. Kto wie, może to jej melancholijny nastrój przyciągał nad Anglię te burzowe chmury? Gwen wcale by się nie zdziwiła. W końcu myśli i pragnienia potrafią nieść w sobie potężną magię.
Wracała akurat do domu, gdy sznurowania w bucikach rozwiązały się. Podeszła więc do najbliższej ławki, kładąc na nią parasolkę i pochylając się, aby naprawić problem. W końcu naprawdę bez problemu mogłaby się wywrócić, gdyby się na to nie zdecydowała. Często miała pecha, a była nieco zmęczona i zziębnięta, dlatego szansa na to była większa, niż zazwyczaj.
Gdy podniosła się, sięgając po parasolkę ledwo zauważyła, że dotyka jakiegoś ptaszka. Jej serce stanęło na ułamek sekundy. Chwilę później wokół rozległ się trzask i Gwen poczuła dziwne szarpnięcie w okolicach żołądka; takie, którego nie czuła od miesięcy, jeśli nie lat. Gdy wróciła w maju do Anglii, teleportacja już nie funkcjonowała.
Serce malarki zaczęło bić szybko, gdy poczuła, że jej cztery litery wylądowały na czymś miękkim. Powietrze w ciągu chwili stało się ciepłe i nieco bardziej suche niż na zewnątrz, a Gwen zdecydowanie była u kogoś w domu. Siedziała na skraju łóżka, mocząc pościel swoim mokrym płaszczem, widząc raczej jasne ściany i okno, zza którego widok wcale nie przypominał centrum Londynu, w którym była dopiero przed chwilą.
Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie, jednak nim zdążyła wziąć głęboki oddech usłyszała, że nie jest sama. Zerwała się więc odruchowo, odwracając się przodem do „napastnika”, a jej ręka odruchowo powędrowała do kieszeni płaszcza, szukając różdżki, której (a jakby inaczej) oczywiście w niej nie było. Ta część wyposażenia malarki znajdowała się w przewieszonej przez ramię, raczej starej i roboczej torbie.
W pierwszym odruchu nie rozpoznała mężczyzny, zbyt zszokowana całą zaistniałą sytuację, jednak gdy mężczyzna odezwał się, do Gwen powróciły wspomnienia z ich przypadkowego spotkania na Pokątnej. Jak on się nazywał? Mówiła wtedy coś o komiksach i Supermenie… Gabriel? Chyba Gabriel.
– Na Merlina, takbardzoprzepraszam – wydostało się z ust malarki; ruchy jej rąk były nerwowe, ale sugerowały, że chciałaby go w jakiś sposób „uspokoić”. – Ja… co… się… stało? To znaczy… akurat szłam, schyliłam się, pojawił się ten ptaszek, a potem… trzask… i jestem tutaj. Jejku, przepraszam, naprawdę nie wiem, jak do tego doszło.
Była wyraźnie zmieszana i zdenerwowana. Nie wiedziała, czy ma patrzeć na Gabriela, czy na wszystko wokół. Jednocześnie naprawdę nie chciała, aby auror źle sobie o niej pomyślał. Jak to tak można, wpadać nagle do czyjejś sypialni? Gwen z własnej woli na pewno by się na coś takiego nie zdecydowała, nawet, gdyby kogoś dobrze znała. A Gabriel był dla niej właściwie nieznajomą osobą.
Zestresowana, nawet nie zauważyła, że z jej płaszcza cieknie woda, chlapiąc podłogę w sypialni aurora.
Wracała akurat do domu, gdy sznurowania w bucikach rozwiązały się. Podeszła więc do najbliższej ławki, kładąc na nią parasolkę i pochylając się, aby naprawić problem. W końcu naprawdę bez problemu mogłaby się wywrócić, gdyby się na to nie zdecydowała. Często miała pecha, a była nieco zmęczona i zziębnięta, dlatego szansa na to była większa, niż zazwyczaj.
Gdy podniosła się, sięgając po parasolkę ledwo zauważyła, że dotyka jakiegoś ptaszka. Jej serce stanęło na ułamek sekundy. Chwilę później wokół rozległ się trzask i Gwen poczuła dziwne szarpnięcie w okolicach żołądka; takie, którego nie czuła od miesięcy, jeśli nie lat. Gdy wróciła w maju do Anglii, teleportacja już nie funkcjonowała.
Serce malarki zaczęło bić szybko, gdy poczuła, że jej cztery litery wylądowały na czymś miękkim. Powietrze w ciągu chwili stało się ciepłe i nieco bardziej suche niż na zewnątrz, a Gwen zdecydowanie była u kogoś w domu. Siedziała na skraju łóżka, mocząc pościel swoim mokrym płaszczem, widząc raczej jasne ściany i okno, zza którego widok wcale nie przypominał centrum Londynu, w którym była dopiero przed chwilą.
Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie, jednak nim zdążyła wziąć głęboki oddech usłyszała, że nie jest sama. Zerwała się więc odruchowo, odwracając się przodem do „napastnika”, a jej ręka odruchowo powędrowała do kieszeni płaszcza, szukając różdżki, której (a jakby inaczej) oczywiście w niej nie było. Ta część wyposażenia malarki znajdowała się w przewieszonej przez ramię, raczej starej i roboczej torbie.
W pierwszym odruchu nie rozpoznała mężczyzny, zbyt zszokowana całą zaistniałą sytuację, jednak gdy mężczyzna odezwał się, do Gwen powróciły wspomnienia z ich przypadkowego spotkania na Pokątnej. Jak on się nazywał? Mówiła wtedy coś o komiksach i Supermenie… Gabriel? Chyba Gabriel.
– Na Merlina, takbardzoprzepraszam – wydostało się z ust malarki; ruchy jej rąk były nerwowe, ale sugerowały, że chciałaby go w jakiś sposób „uspokoić”. – Ja… co… się… stało? To znaczy… akurat szłam, schyliłam się, pojawił się ten ptaszek, a potem… trzask… i jestem tutaj. Jejku, przepraszam, naprawdę nie wiem, jak do tego doszło.
Była wyraźnie zmieszana i zdenerwowana. Nie wiedziała, czy ma patrzeć na Gabriela, czy na wszystko wokół. Jednocześnie naprawdę nie chciała, aby auror źle sobie o niej pomyślał. Jak to tak można, wpadać nagle do czyjejś sypialni? Gwen z własnej woli na pewno by się na coś takiego nie zdecydowała, nawet, gdyby kogoś dobrze znała. A Gabriel był dla niej właściwie nieznajomą osobą.
Zestresowana, nawet nie zauważyła, że z jej płaszcza cieknie woda, chlapiąc podłogę w sypialni aurora.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Deszcz nie był niczym niezwykłym na wyspach. Niezwykłym zjawiskiem była natomiast burza, trwająca nieprzerwanie od kilku dni. Było to uciążliwe zjawisko, zważywszy na to, że każde wyjście poza ciepłe i suche cztery ściany kończyło się całkowicie przemoczonymi ubraniami, które w zamkniętym pomieszczeniu z wilgotnym powietrzem - no bo inne być nie mogło w tym czasie - nie chciało schnąć! I jak on miał sobie poradzić? Przecież jego szafa nie była bez dna i kiedyś zasoby czystych, suchych i odpowiednich do pory roku ubrań się skończą. I to całkiem szybko.
Pojawienie się w jego pokoju dziewczyny z herbaciarni było tak samo prawdopodobne jak to, że jutro Gabriel obudzi się jako światowej klasy baletnica - a trzeba tu nadmienić, że Tonks był kompletnym fajtłapą, jeżeli chodziło o tańczenie. Nigdy nie załapał o co chodzi z tym całym rytmem. Nie było mu to jakoś specjalnie do szczęścia potrzebne i nigdy nie zastanawiał się nad ewentualnymi lekcjami tańca. Może powinien o tym pomyśleć? Jednakże najpierw powinien zająć się swoim nieoczekiwanym - żeby nie powiedzieć nieproszonym - gościem.
Podejrzewał, że czarownica z własnej woli nie postanowiła zmaterializować się w jego sypialni, tym bardziej, że po jednym spotkaniu raczej nie wiedziała przy jakiej ulicy znajduje się dom Tonksa. No chyba, że miał do czynienia z super szpiegiem Rycerzy, który jedynie udawał niewinną, śpiącą przy stoliku malarkę, aby uśpić czujność aurora. Jednakże patrząc na Gwen wydawało mu się to naprawdę bardzo mało prawdopodobne. Mimo to nie opuścił gardy dopóty dopóki Gwen nie zaczęła się histerycznie tłumaczyć, wspominając coś o jakimś ptaku. No tak - było to jedyne logiczne rozwiązanie dla jej pojawienia się tutaj. Także, gdy tylko skończyła swoją rozdygotaną przemowę uśmiechnął się delikatnie w jej stronę. - Już dobrze, przecież to nie twoja wina. Ostatecznie dobrze, że trafiłaś tutaj - stwierdził, podnosząc się w końcu z łóżka, różdżkę wsuwając do tylnej kieszeni - i tak wielokrotnie słyszał, że to niebezpieczne. Przez chwilę stał w milczeniu, chcąc dobrać słowa tak, aby nie sprawić, że sytuacja stanie się jeszcze bardziej niezręczna. - Skoro już to ptaszysko postanowiło zostawić cię u mnie, to zostaniesz? Na dworze nieprzerwanie leje, a ty jesteś przemoczona do suchej nitki. Zrobię coś ciepłego do picia. I zdecydowanie przyniosę jakiś ręcznik - chyba tak powinien zachować się dżentelmen, kiedy w jego sypialni pojawia się przemoczona do suchej nitki młoda kobieta. Wątpił, aby podręczniki od savoir-vivre przewidywały taką ewentualność.
Pojawienie się w jego pokoju dziewczyny z herbaciarni było tak samo prawdopodobne jak to, że jutro Gabriel obudzi się jako światowej klasy baletnica - a trzeba tu nadmienić, że Tonks był kompletnym fajtłapą, jeżeli chodziło o tańczenie. Nigdy nie załapał o co chodzi z tym całym rytmem. Nie było mu to jakoś specjalnie do szczęścia potrzebne i nigdy nie zastanawiał się nad ewentualnymi lekcjami tańca. Może powinien o tym pomyśleć? Jednakże najpierw powinien zająć się swoim nieoczekiwanym - żeby nie powiedzieć nieproszonym - gościem.
Podejrzewał, że czarownica z własnej woli nie postanowiła zmaterializować się w jego sypialni, tym bardziej, że po jednym spotkaniu raczej nie wiedziała przy jakiej ulicy znajduje się dom Tonksa. No chyba, że miał do czynienia z super szpiegiem Rycerzy, który jedynie udawał niewinną, śpiącą przy stoliku malarkę, aby uśpić czujność aurora. Jednakże patrząc na Gwen wydawało mu się to naprawdę bardzo mało prawdopodobne. Mimo to nie opuścił gardy dopóty dopóki Gwen nie zaczęła się histerycznie tłumaczyć, wspominając coś o jakimś ptaku. No tak - było to jedyne logiczne rozwiązanie dla jej pojawienia się tutaj. Także, gdy tylko skończyła swoją rozdygotaną przemowę uśmiechnął się delikatnie w jej stronę. - Już dobrze, przecież to nie twoja wina. Ostatecznie dobrze, że trafiłaś tutaj - stwierdził, podnosząc się w końcu z łóżka, różdżkę wsuwając do tylnej kieszeni - i tak wielokrotnie słyszał, że to niebezpieczne. Przez chwilę stał w milczeniu, chcąc dobrać słowa tak, aby nie sprawić, że sytuacja stanie się jeszcze bardziej niezręczna. - Skoro już to ptaszysko postanowiło zostawić cię u mnie, to zostaniesz? Na dworze nieprzerwanie leje, a ty jesteś przemoczona do suchej nitki. Zrobię coś ciepłego do picia. I zdecydowanie przyniosę jakiś ręcznik - chyba tak powinien zachować się dżentelmen, kiedy w jego sypialni pojawia się przemoczona do suchej nitki młoda kobieta. Wątpił, aby podręczniki od savoir-vivre przewidywały taką ewentualność.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stopniowo zaczęła się uspokajać, szczególnie, że Gabriel chyba nie miał jej za złe tych nagłych odwiedzin. Sama naprawdę nie mogła nic na nie poradzić. Ach, ta magia! Nie pozwalała czarodziejom na teleportacje, a jakimś cudem małe ptaszki bez problemu korzystały z tej umiejętności.
– Mogłam bardziej uważać – stwierdziła już spokojniej. Może nie jej winą był sam akt teleportacji, ale gdyby zwróciła uwagę, być może zauważyłaby to stworzonko odpowiednio wcześnie.
Dziewczyna zaczęła delikatnie drżeć, zarówno z zimna, jak i emocji. Jej przemoczone, rude pukle zwisały smutno wokół twarzy, sprawiając, że Gwen mogła kojarzyć się z przemoczoną wiewiórką. Właściwie mama mówiła jej kiedyś, że ma dość duże zęby, to całkiem dobrze by się składało.
Zawahała się przed odpowiedzią na propozycje Gabriela.
– Wiesz, ja nie chcę robić kłopotu… i tak chyba zmoczyłam ci całą podłogę… – powiedziała, patrząc pod nogi; w sypialni Gabriela pojawiła się niemała kałuża.
Chwilę później jednak jej spojrzenie pokierowało się w stronę okna. Wciąż lało jak z cebra, a parasol…
Jęknęła cicho.
– Mój parasol został na ławce w środku Londynu, właśnie po niego sięgałam, gdy pojawił się ten ptaszek. Więc… może zostałabym… chociaż na chwilę, jeśli to nie problem – stwierdziła z rezygnacją, ściągając płaszcz. Pod spodem miała typowo mugolski strój: spodnie z wysokim stanem (które o wiele lepiej spisywały się w deszczu niż spódnice) i sweterek w zielonym odcieniu.
Naprawdę było jej głupio i Gabriel mógł bez problemu zauważyć nerwowość dziewczyny, która nie chciała sprawiać mu żadnego kłopotu, a doskonale wiedziała, że już mogła nim być. Co prawda mężczyzna zachowywał się sympatycznie, ale przecież Gwen nie czytała mu w myślach. Mógł być przecież bardzo niezadowolony z jej wizyty, tylko dobre wychowanie nie pozwalało mu na okazanie tego.
– Wysuszyłabym tę podłogę zaklęciem. Ale anomalie… zdecydowanie, przyda się ręcznik. Tylko gdzie mogłabym odwiesić płaszcz? Zaraz zrobi jeszcze większą kałużę – spytała, wzdychając.
Skoro już zrobiła bałagan, warto byłoby po sobie posprzątać, ale niestety, najszybsza metoda mogła bardzo łatwo zdemolować pokój Gabriela. Tego chyba nie chciało żadne z nich. Gwen chyba zapadłaby się pod ziemię, gdyby przypadkiem wywołała pożar, albo burzę w pokoju tylko przez próbę usunięcia wody z podłogi.
– Właściwie gdzie jesteśmy? – spytała, nie kojarząc widoku zza okna.
– Mogłam bardziej uważać – stwierdziła już spokojniej. Może nie jej winą był sam akt teleportacji, ale gdyby zwróciła uwagę, być może zauważyłaby to stworzonko odpowiednio wcześnie.
Dziewczyna zaczęła delikatnie drżeć, zarówno z zimna, jak i emocji. Jej przemoczone, rude pukle zwisały smutno wokół twarzy, sprawiając, że Gwen mogła kojarzyć się z przemoczoną wiewiórką. Właściwie mama mówiła jej kiedyś, że ma dość duże zęby, to całkiem dobrze by się składało.
Zawahała się przed odpowiedzią na propozycje Gabriela.
– Wiesz, ja nie chcę robić kłopotu… i tak chyba zmoczyłam ci całą podłogę… – powiedziała, patrząc pod nogi; w sypialni Gabriela pojawiła się niemała kałuża.
Chwilę później jednak jej spojrzenie pokierowało się w stronę okna. Wciąż lało jak z cebra, a parasol…
Jęknęła cicho.
– Mój parasol został na ławce w środku Londynu, właśnie po niego sięgałam, gdy pojawił się ten ptaszek. Więc… może zostałabym… chociaż na chwilę, jeśli to nie problem – stwierdziła z rezygnacją, ściągając płaszcz. Pod spodem miała typowo mugolski strój: spodnie z wysokim stanem (które o wiele lepiej spisywały się w deszczu niż spódnice) i sweterek w zielonym odcieniu.
Naprawdę było jej głupio i Gabriel mógł bez problemu zauważyć nerwowość dziewczyny, która nie chciała sprawiać mu żadnego kłopotu, a doskonale wiedziała, że już mogła nim być. Co prawda mężczyzna zachowywał się sympatycznie, ale przecież Gwen nie czytała mu w myślach. Mógł być przecież bardzo niezadowolony z jej wizyty, tylko dobre wychowanie nie pozwalało mu na okazanie tego.
– Wysuszyłabym tę podłogę zaklęciem. Ale anomalie… zdecydowanie, przyda się ręcznik. Tylko gdzie mogłabym odwiesić płaszcz? Zaraz zrobi jeszcze większą kałużę – spytała, wzdychając.
Skoro już zrobiła bałagan, warto byłoby po sobie posprzątać, ale niestety, najszybsza metoda mogła bardzo łatwo zdemolować pokój Gabriela. Tego chyba nie chciało żadne z nich. Gwen chyba zapadłaby się pod ziemię, gdyby przypadkiem wywołała pożar, albo burzę w pokoju tylko przez próbę usunięcia wody z podłogi.
– Właściwie gdzie jesteśmy? – spytała, nie kojarząc widoku zza okna.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój Gabriela
Szybka odpowiedź