Pokój Gabriela
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Gabriela
Pokój Gabriela zdawał się nie zmieniać na przestrzeni lat. Łóżko stało niezmiennie pod oknem, stara, drewniana szafa na prawo od wejścia, a biurko u stóp łózka. Była to mała, całkowicie zagospodarowana przestrzeń. Na ścianach widniały plakaty mugolskich zespołów muzycznych i drużyn Quidditcha. Na biurku piętrzyly się stosy papierów, listów i teczek. Sypialnia została utrzymana w raczej stonowanych, można nawet powiedzieć mdłych kolorach.
Cóż, z pewnością nie spodziewał się, że przyjdzie mu dzisiaj przyjąć w swojej sypialni niezapowiedzianego gościa. Natomiast nie miał jej niczego za złe, przecież to nie tak, że zrobiła to z premedytacją i sama wyglądała na nieźle wystraszoną całą sytuacją. No może nie tyle przestraszoną co zdenerwowaną i skołowaną. No i miał jeszcze odrobinę serca i dobrej woli, dlatego nie miał zamiaru bezpardonowo wyrzucać jej z domu kiedy na zewnątrz ciężko było zobaczyć swoją wyciągniętą dłoń z powodu ściany deszczu, a szybki bieg od Błędnego Rycerza do wejścia Ministerstwa skutkował przemoknięciem do suchej nitki. Gdy wspomniała coś tam o robieniu kłopotu, niedbale machnął ręką. - Przestań, to żaden kłopot. Sympatycznie będzie z kimś porozmawiać, bo jak możesz zauważyć całkiem tu cicho - mieszkał sam, żadna z sióstr nie raczyła zostać z nim w domu rodzinnym, a i brat postanowił uwić własne gniazdko, a co tu dużo mówić dom nie należał do najmniejszych biorąc pod uwagę fakt, że swego czasu potrafił pomieścić sześcioosobową rodzinę i to bez uczucia ciasnoty, dlatego gdy teraz został tutaj sam naprawdę czuł się czasem nieswojo we własnym domu. Do tego stopnia, że ostatnimi czasy obszar jego poruszania się po domostwie zawęził się do kuchni, łazienki i salonu, z którego uczynił swoją tymczasową sypialnię. Wyjątkiem było to, że dzisiaj postanowił odpocząć we własnym pokoju, który gdzieniegdzie jeszcze nosił ślady jego młodości - świadczyły o tym chociażby plakaty. - Naprawdę to żaden problem, proszę podaj mi płaszcz odwieszę go na korytarzu i przyniosę jakiś ręcznik - właściwie to jej zachowanie było całkiem urocze, prawda? Mimo to, że szczękała zębami nadal martwiła się, że mogłaby stanowić jakiś ciężar. Szybko wyszedł z pokoju, odwieszając płaszcz, który pozwolił sobie zabrać i przynosząc ręcznik dla niej i jeden, który położył w miejscu kałuży. - Myślę, że to powinno załatwić sprawę - stwierdził prawie że dumny z tego, w jaki sposób poradził sobie z pozostałością wody na podłodze. Rozejrzał się po pokoju, wypadałoby dać jej coś ciepłego do ubrania bo siedzenie w przemoczonych rzeczach mogłoby doprowadzić do jakiegoś przeziębienia? - Jesteśmy na przedmieściach Londynu, a konkretnej przy Manor Road - odpowiedział, uśmiechnąwszy się do swojego gościa. - Wolisz kawę czy herbatę? I może przyniósłbym ci coś suchego do ubrania? Może moje siostry zostawiły coś jeszcze w szafach - zaoferował. W najgorszym wypadku mógłby dać jej jakiś swój sweter, a zastępcze spodnie znalazłby pewnie w pokoju dziewczyn, ewentualnie ruszyłby na spotkanie ze starymi kartonami, w których mieściły się ich rzeczy z dzieciństwa.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się, wciąż zdenerwowana całą sytuacją, starając się zachować spokój. Nie potrafiła się jednak wyzbyć nerwowości w ruchach.
– Mieszkasz sam? – spytała, nieco niepewnym tonem; nie chciała się narzucać, ale pytanie wręcz samo spłynęło na jej język. Z resztą, sam przed chwilą zasugerował na nie odpowiedź, więc czuła, że chyba nie powinien poczuć się nim urażony.
Posłusznie podała płaszcz.
– Dziękuję – odparła tylko.
Zaczekała cierpliwie na Gabriela, rozglądając się dokładniej po jego pokoju. Dostrzegła kilka plakatów znanych sobie, mugolskich zespołów. Ich obecność wcale nie zdziwiła Gwen: mieszanie się światów w jej oczach było zawsze bardzo naturalne. To brak wiedzy o niemagicznych ludziach potrafił ją zaskakiwać, nie na odwrót.
Na twarzy dziewczyny wciąż malował się trochę nerwowy, grzeczny uśmiech, który przez stres tak przylgnął do jej twarzy, że nie znikał nawet, gdy w pokoju nie było gospodarza. Gdy zaś Gabriel wrócił, Gwen z wdzięcznością przyjęła od niego ręcznik, delikatnie odsączając włosy: to one, poza płaszczem, były najbardziej mokre. Ubranie, które miała pod spodem zachowało się w nie najgorszym stanie, choć malarka wciąż drżała z zimna.
– No to trochę mnie wywiało – stwierdziła. – Ale przynajmniej to dalej Londyn, a nie jakaś Szkocja… czy coś. – Wzruszyła ramionami.
Słysząc propozycje Gabriela związaną z ubraniem pokręciła natychmiast głową.
– Nie… nie trzeba, naprawdę, właściwie tylko rękawy mam trochę mokre, powinny zaraz wyschnąć. Na szczęście płaszcz dał radę. I herbatę, wolałabym herbatę jeśli można – powiedziała. – Nie chciałabym przypadkiem zniszczyć rzeczy twoich sióstr… a mam do tego tendencje – dodała po chwili.
Grzecznie czekała, aż Gabriel poleci jej, co ma zrobić: zaczekać tutaj, czy przejść do innego pomieszczenia. To ona wtargnęła do jego domu i w żadnym razie nie miała zamiaru próbować mu się narzucać. Nie chciała jednak, aby między nimi pojawiła się nieprzyjemna, wymuszona cisza, dlatego już po chwili ponownie otwarła usta:
– Ostatnio coś często przypadkiem wpadam na aurorów. – Zaśmiała się nerwowo. – Ty, Artur… i emm… Michael? Chyba tak się nazywał. Pewnie ich znasz? – spytała, nie mając świadomości, że ten ostatni jest jego bratem. Gabriel w końcu nie wymieniał przy niej swojego nazwiska.
– Mieszkasz sam? – spytała, nieco niepewnym tonem; nie chciała się narzucać, ale pytanie wręcz samo spłynęło na jej język. Z resztą, sam przed chwilą zasugerował na nie odpowiedź, więc czuła, że chyba nie powinien poczuć się nim urażony.
Posłusznie podała płaszcz.
– Dziękuję – odparła tylko.
Zaczekała cierpliwie na Gabriela, rozglądając się dokładniej po jego pokoju. Dostrzegła kilka plakatów znanych sobie, mugolskich zespołów. Ich obecność wcale nie zdziwiła Gwen: mieszanie się światów w jej oczach było zawsze bardzo naturalne. To brak wiedzy o niemagicznych ludziach potrafił ją zaskakiwać, nie na odwrót.
Na twarzy dziewczyny wciąż malował się trochę nerwowy, grzeczny uśmiech, który przez stres tak przylgnął do jej twarzy, że nie znikał nawet, gdy w pokoju nie było gospodarza. Gdy zaś Gabriel wrócił, Gwen z wdzięcznością przyjęła od niego ręcznik, delikatnie odsączając włosy: to one, poza płaszczem, były najbardziej mokre. Ubranie, które miała pod spodem zachowało się w nie najgorszym stanie, choć malarka wciąż drżała z zimna.
– No to trochę mnie wywiało – stwierdziła. – Ale przynajmniej to dalej Londyn, a nie jakaś Szkocja… czy coś. – Wzruszyła ramionami.
Słysząc propozycje Gabriela związaną z ubraniem pokręciła natychmiast głową.
– Nie… nie trzeba, naprawdę, właściwie tylko rękawy mam trochę mokre, powinny zaraz wyschnąć. Na szczęście płaszcz dał radę. I herbatę, wolałabym herbatę jeśli można – powiedziała. – Nie chciałabym przypadkiem zniszczyć rzeczy twoich sióstr… a mam do tego tendencje – dodała po chwili.
Grzecznie czekała, aż Gabriel poleci jej, co ma zrobić: zaczekać tutaj, czy przejść do innego pomieszczenia. To ona wtargnęła do jego domu i w żadnym razie nie miała zamiaru próbować mu się narzucać. Nie chciała jednak, aby między nimi pojawiła się nieprzyjemna, wymuszona cisza, dlatego już po chwili ponownie otwarła usta:
– Ostatnio coś często przypadkiem wpadam na aurorów. – Zaśmiała się nerwowo. – Ty, Artur… i emm… Michael? Chyba tak się nazywał. Pewnie ich znasz? – spytała, nie mając świadomości, że ten ostatni jest jego bratem. Gabriel w końcu nie wymieniał przy niej swojego nazwiska.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Właściwie to tak, kiedyś mieszkaliśmy tu całą rodziną - odpowiedział, nie tracąc z twarzy uśmiechu, chociaż okoliczności w jakich pozbył się kolejnych współlokatorów były raczej przykre. Matka odeszła w nieprzyjemnych okolicznościach, a ojca sami nakłonili, aby udał się do rodziny w Kornwalii - z dala od swoich dzieci był zdecydowanie bardziej bezpieczny. A reszta? Michael po prostu, po którymś z wyjazdów nie wrócił już do domu, zresztą nie mógł mieć im tego za złe bo sam przez pewien czas wynajmował mieszkanie bliżej centrum, ale ostatecznie wrócił do domu, gdy okazało się, że w mieszkaniu nie było nikogo, kto by na niego czekał. Jak się okazuje, tu też nie było śladu żywej duszy, ale przynajmniej czuł się bardziej swobodnie otoczony murami, które dobrze znał, spoglądając przez okno na widoki, które towarzyszyły mu w najlepszym okresie jego życia.
Starał się szybko wrócić z łazienki, niosąc ze sobą ręcznik, aby niespodziewany gość nie musiał zbyt długo czekać. Nie chciał też jej dodatkowo stresować, bo zdążył zauważyć, że cała sytuacja nie była dla czarownicy zbytnio komfortowa, więc ze swoich strony nie chciał niczego utrudniać. - Faktycznie, zawsze mogło być gorzej - to chyba fraza, która najlepiej opisuje podejście optymistów do życia; zawsze mogło być gorzej, nawet jeżeli wszystko spada ci prosto na głowę to nie przejmuj się bo przecież nie wiesz co podlejszego mógł zgotować dla ciebie los. - W takim razie herbata. I skoro tak uważasz to chociaż okryj się kocem, zapewne przemarzłaś na tym deszczu. Trzymaj - zwrócił się do niej, zabierając koc, który leżał złożony u stóp łóżka. Uśmiechnął się pod nosem, nie mogąc powstrzymać rozbawianie, pojawiającego się na myśl o tym, jak to dziwnie ich ścieżki potrafią się ze sobą przeplatać. - Tak, znam. Właściwie, Michael to mój starszy brat - przyznał, chociaż nie wiedział, czy w oczach Gwen, Mike zaprezentował się pozytywnie czy też wręcz przeciwnie. - Może przejdziemy do salonu? Rozpalę ogień w kominku, tu jest raczej chłodno - zaproponował, po czym wypuścił Gwen jako pierwszą, podprowadzając ją pod samo wejście. Sam zniknął na chwilę w kuchni, aby zająć się przygotowaniem herbaty. Starał się szybko wrócić z ciepłym napojem i ciastkami, które gdzieś udało mu się znaleźć i nadawały się do zjedzenia. Niestety, nie mógł przyśpieszyć procesu gotowania wody, dlatego dopiero gdy czajnik zaświstał, zwiastując gotowość do zalania herbaty, wrócił do pokoju, w którym pozostawił Gwen.
Starał się szybko wrócić z łazienki, niosąc ze sobą ręcznik, aby niespodziewany gość nie musiał zbyt długo czekać. Nie chciał też jej dodatkowo stresować, bo zdążył zauważyć, że cała sytuacja nie była dla czarownicy zbytnio komfortowa, więc ze swoich strony nie chciał niczego utrudniać. - Faktycznie, zawsze mogło być gorzej - to chyba fraza, która najlepiej opisuje podejście optymistów do życia; zawsze mogło być gorzej, nawet jeżeli wszystko spada ci prosto na głowę to nie przejmuj się bo przecież nie wiesz co podlejszego mógł zgotować dla ciebie los. - W takim razie herbata. I skoro tak uważasz to chociaż okryj się kocem, zapewne przemarzłaś na tym deszczu. Trzymaj - zwrócił się do niej, zabierając koc, który leżał złożony u stóp łóżka. Uśmiechnął się pod nosem, nie mogąc powstrzymać rozbawianie, pojawiającego się na myśl o tym, jak to dziwnie ich ścieżki potrafią się ze sobą przeplatać. - Tak, znam. Właściwie, Michael to mój starszy brat - przyznał, chociaż nie wiedział, czy w oczach Gwen, Mike zaprezentował się pozytywnie czy też wręcz przeciwnie. - Może przejdziemy do salonu? Rozpalę ogień w kominku, tu jest raczej chłodno - zaproponował, po czym wypuścił Gwen jako pierwszą, podprowadzając ją pod samo wejście. Sam zniknął na chwilę w kuchni, aby zająć się przygotowaniem herbaty. Starał się szybko wrócić z ciepłym napojem i ciastkami, które gdzieś udało mu się znaleźć i nadawały się do zjedzenia. Niestety, nie mógł przyśpieszyć procesu gotowania wody, dlatego dopiero gdy czajnik zaświstał, zwiastując gotowość do zalania herbaty, wrócił do pokoju, w którym pozostawił Gwen.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No tak, „kiedyś” większość mieszkała z rodziną, ona nie była wyjątkiem. Jak dobrze było mieszkać z kimkolwiek, nawet jeśli we Francji bezustannie kłóciła się z matką! Było jednak za późno, aby się wycofać, a przynajmniej takie miała wrażenie. Mur pomiędzy nią a jej rodzicielką bezustannie rósł i obecnie był chyba zbyt wysoki, aby Grey mogła swobodnie wrócić do domu swojego ojczyma, porzucając życie w świecie magii. Poza tym nie chciała opuszczać mieszkania, które zostawił jej tata: to była właściwie jedyna pamiątka po nim i przypomnienie, że kilka lat temu jeszcze żył i troszczył się o nią.
Przytaknęła słowom Gabriela, nie próbując drążyć tematu: nie miała ku temu najmniejszego powodu. Koc, który podał jej Tonks przyjęła bez oporu. Mogłaby co prawda tłumaczyć, że wcale nie jest jej zimno, ale przecież było. Wyziębiła się trochę, a to w połączeniu z lekkim szokiem, w jakim ciągle była, sprawiało, że trzęsła się jaj galareta. Zarzuciła więc go sobie na plecy.
– Dziękuje – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, szczerze wdzięczna, że Gabriel tak przejmuje się jej stanem… nawet jeśli przez to było jej trochę głupio.
Na twarzy Gwen pojawiło się zdziwienie, gdy dowiedziała się, kim dla Tonksa jest Michael; co prawda wilkołak wspominał jej o rodzeństwie, ale nie podawał ich imion. Malarkę zaś bezustannie zaskakiwało, jak mały jest magiczny świat i miała wrażenie, że już wkrótce przestanie za tym wszystkim nadążać.
– Naprawdę? – spytała zaskoczona, jednak nie miała zamiaru tłumaczyć się z tego, jak wyglądała jej relacja z Michaelem.
Bo właściwie… nie wyglądała. Wpadli na siebie dwukrotnie i każde z tych spotkać było w oczach rudowłosej przynajmniej dziwnie. Gwen właściwie nie miała szczególnej ochoty, by na ten temat myśleć, czy rozmawiać.
Przytaknęła na propozycje mężczyzny i grzecznie podążyła za nim do salonu, pozwalając sobie wejść do pomieszczenia. Usiadła na kanapie, wciąż jednak na tyle spięta, by nie rozsiadywać się jak u siebie. Siedziała wyprostowana, okrywając się mocniej kocem i rozglądając się wokół wciąż nieco zdenerwowanym wzrokiem.
Gdy Gabriel wrócił z zastawą Gwen podziękowała mu z uśmiechem.
– Musisz sobie dobrze radzić w kuchni, skoro mieszkasz sam? – spytała, aby nie tkwić z aurorem w nieprzyjemnym milczeniu. – Mieszkanie z kimś zwykle ułatwia takie rzeczy – zwróciła uwagę, sama wiedząc, jak wiele się nauczyła od kiedy mieszkała sama, mimo że wciąż gotowała raczej proste i bardzo podstawowe dania.
Przytaknęła słowom Gabriela, nie próbując drążyć tematu: nie miała ku temu najmniejszego powodu. Koc, który podał jej Tonks przyjęła bez oporu. Mogłaby co prawda tłumaczyć, że wcale nie jest jej zimno, ale przecież było. Wyziębiła się trochę, a to w połączeniu z lekkim szokiem, w jakim ciągle była, sprawiało, że trzęsła się jaj galareta. Zarzuciła więc go sobie na plecy.
– Dziękuje – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, szczerze wdzięczna, że Gabriel tak przejmuje się jej stanem… nawet jeśli przez to było jej trochę głupio.
Na twarzy Gwen pojawiło się zdziwienie, gdy dowiedziała się, kim dla Tonksa jest Michael; co prawda wilkołak wspominał jej o rodzeństwie, ale nie podawał ich imion. Malarkę zaś bezustannie zaskakiwało, jak mały jest magiczny świat i miała wrażenie, że już wkrótce przestanie za tym wszystkim nadążać.
– Naprawdę? – spytała zaskoczona, jednak nie miała zamiaru tłumaczyć się z tego, jak wyglądała jej relacja z Michaelem.
Bo właściwie… nie wyglądała. Wpadli na siebie dwukrotnie i każde z tych spotkać było w oczach rudowłosej przynajmniej dziwnie. Gwen właściwie nie miała szczególnej ochoty, by na ten temat myśleć, czy rozmawiać.
Przytaknęła na propozycje mężczyzny i grzecznie podążyła za nim do salonu, pozwalając sobie wejść do pomieszczenia. Usiadła na kanapie, wciąż jednak na tyle spięta, by nie rozsiadywać się jak u siebie. Siedziała wyprostowana, okrywając się mocniej kocem i rozglądając się wokół wciąż nieco zdenerwowanym wzrokiem.
Gdy Gabriel wrócił z zastawą Gwen podziękowała mu z uśmiechem.
– Musisz sobie dobrze radzić w kuchni, skoro mieszkasz sam? – spytała, aby nie tkwić z aurorem w nieprzyjemnym milczeniu. – Mieszkanie z kimś zwykle ułatwia takie rzeczy – zwróciła uwagę, sama wiedząc, jak wiele się nauczyła od kiedy mieszkała sama, mimo że wciąż gotowała raczej proste i bardzo podstawowe dania.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Czy to dziwne, że tęsknił za tym kiedyś? Prawdopodobnie nie. Dziwnie czuł się, gdy otwierał drzwi domostwa, wchodził do środka i jedyne co go mogło powitać to przygnębiająca cisza i chłód kontrastujące ze szmerem rozmów i śmiechem odbijającym się od ścian, który wypełniał każdy skrawek domu. Teraz? Cisza i chłód, ponieważ dom stał pusty podczas nieobecności Tonksa. To sprawiło, że i on coraz mniej chętnie wracał do domu - zapewne byłoby inaczej, gdyby wracał do jakiegoś małego mieszkania, które z założenia miało być miejscem do spania. Natomiast dom stojący przy Manor Road, opatrzony numerem trzydzieści pięć miał być wyjątkowy, jak wszystkie wspomnienia z nim związane. Natomiast nowe wspomnienia, które mogły wyprzeć poprzednie malowały się w mniej pozytywnych barwach, zakrawając o monotonię.
Nie wiedział czy zdziwienie Gwen powinien potraktować jako dobrą czy złą oznakę, ale ostatecznie nie chciał się wtrącać bo jakby nie patrzeć nie miał wpływu na to co już się między tą dwójką rozegrało. A i nie odpowiadał za czyny swojego brata, jeżeli ten w jakikolwiek sposób obraził Gwendolyn. Dlatego ograniczył się do delikatnego uśmiechu, który posłał w stronę czarownicy. - No tak wyszło, mam nadzieję, że nie zdążył narobić mi wstydu - pokusił się na żartobliwą odpowiedź. Trochę ciekawiło go skąd zaskoczenie Gwen. Dotyczyło to jedynie dosyć popularnej obserwacji "jaki to świat mały?" czy może coś jeszcze wpłynęło na jej decyzję? Chociaż ciekawość niesamowicie go męczyła to postanowił nie ciągnąć Gwen za język. Ostatecznie nie znali się zbyt dobrze i nie czuł się do końca swobodnie w jej towarzystwie, ale i coś blokowało możliwość zadania wścibskiego pytania.
Uśmiechnąwszy się wręczył jej herbatę, na stoliku kawowym stawiając tacę z ciastkami oraz dzbankiem, z którego wypływał cudowny zapach świeżo zaparzonego napoju. Sam nie rozsiadł się na kanapie, a podszedł do paleniska i ukucnął przy nim, podejmując się trudnego zadania rozpalenia ognia, które chociaż trochę ogrzeje pomieszczenie, w którym się znajdowali. - Wręcz przeciwnie. Do niedawna mieszkała tu moja najmłodsza siostra, nie musiałem się wtedy martwić o gotowanie, ale teraz mieszkam sam i wydaję fortunę na jedzenie na mieście. Pociesza mnie to, że i tak nie mam czasu na gotowanie, praktycznie całe dnie spędzam w pracy - w sumie trochę śmieszna sytuacja i chociaż Gabriel nigdy nie myślał o żonie jako o kobiecie odpowiedzialnej za pranie i gotowanie to w tym momencie potrzebował właśnie takiego wsparcia. - Jak tam twoje obrazy? - zagadnął, mając nadzieję, że niczego nie pomylił i dobrze kojarzył czym interesuje się Gweny.
Nie wiedział czy zdziwienie Gwen powinien potraktować jako dobrą czy złą oznakę, ale ostatecznie nie chciał się wtrącać bo jakby nie patrzeć nie miał wpływu na to co już się między tą dwójką rozegrało. A i nie odpowiadał za czyny swojego brata, jeżeli ten w jakikolwiek sposób obraził Gwendolyn. Dlatego ograniczył się do delikatnego uśmiechu, który posłał w stronę czarownicy. - No tak wyszło, mam nadzieję, że nie zdążył narobić mi wstydu - pokusił się na żartobliwą odpowiedź. Trochę ciekawiło go skąd zaskoczenie Gwen. Dotyczyło to jedynie dosyć popularnej obserwacji "jaki to świat mały?" czy może coś jeszcze wpłynęło na jej decyzję? Chociaż ciekawość niesamowicie go męczyła to postanowił nie ciągnąć Gwen za język. Ostatecznie nie znali się zbyt dobrze i nie czuł się do końca swobodnie w jej towarzystwie, ale i coś blokowało możliwość zadania wścibskiego pytania.
Uśmiechnąwszy się wręczył jej herbatę, na stoliku kawowym stawiając tacę z ciastkami oraz dzbankiem, z którego wypływał cudowny zapach świeżo zaparzonego napoju. Sam nie rozsiadł się na kanapie, a podszedł do paleniska i ukucnął przy nim, podejmując się trudnego zadania rozpalenia ognia, które chociaż trochę ogrzeje pomieszczenie, w którym się znajdowali. - Wręcz przeciwnie. Do niedawna mieszkała tu moja najmłodsza siostra, nie musiałem się wtedy martwić o gotowanie, ale teraz mieszkam sam i wydaję fortunę na jedzenie na mieście. Pociesza mnie to, że i tak nie mam czasu na gotowanie, praktycznie całe dnie spędzam w pracy - w sumie trochę śmieszna sytuacja i chociaż Gabriel nigdy nie myślał o żonie jako o kobiecie odpowiedzialnej za pranie i gotowanie to w tym momencie potrzebował właśnie takiego wsparcia. - Jak tam twoje obrazy? - zagadnął, mając nadzieję, że niczego nie pomylił i dobrze kojarzył czym interesuje się Gweny.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
– Nie, nie zdążył – powiedziała tylko, nie mając zamiaru ciągnąć tego tematu.
Jej spotkania z Michaelem były co najmniej dziwne, ale skoro Gabriel potwierdzał jego tożsamość to chyba jednak nie musiała się go obawiać. Zrobiło jej się trochę głupio: niepotrzebnie tak kombinowała i ukrywała miejsce swojego zamieszkania. Michael jako auror powinien jednak zrozumieć kobiecą ostrożność. A przynajmniej Gwen miała taką nadzieję. Chyba że wilkołak naprawdę był utajonym mordercą kobiet, o czym jego brat mógł nie mieć pojęcia, ale… ten scenariusz nie wydawał się Grey szczególnie prawdopodobny.
Gwen wyciągnęła dłoń po filiżankę. Napar wciąż był gorący, dlatego dziewczyna tylko przysunęła ją nieco bliżej siebie. Spokojnie obserwowała, jak mężczyzna próbuje rozpalić kominek. Mogłaby spróbować mu pomóc, jednak sama nie radziła sobie z tym najlepiej, a nie była przecież w swoim domu. Wolała się nie narzucać. Siedziała więc grzecznie, wciąż nieco zestresowana.
– Musicie mieć teraz nadmiar pracy – stwierdziła. – Ale wiesz, da się szybko gotować… Zupy na przykład: zrobisz jedną i masz na cały tydzień. Sama wiele nie potrafię, ale zawsze można zaoszczędzić kilka groszy. – Wzruszyła ramionami.
Rudowłosa zdawała sobie sprawę z tego, że jest w innej sytuacji, niż Gabriel: często pracowała w domu, a choćby z powodu swojego wieku pewnie zarabiała mniej. Grosz jednak i tak był przecież cenny. Choć może Gwen nie była najlepszym przykładem. Mogła próbować oszczędzać na jedzeniu, ale wycieczki na Pokątną często kończyły się spontanicznymi zakupami, na czym budżet malarki zdecydowanie cierpiał.
– Całkiem dobrze, dziękuję – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, podnosząc filiżankę i popijając z niej niewielkiego łyka. – Mam ostatnio trochę zamówień i projektów. Może za jakiś czas uda mi się zrezygnować z pracy w muzeum? To miłe miejsce, bardzo inspirujące, ale jednak zabiera mi trochę czasu, w trakcie którego mogłabym coś malować.
Naprawdę lubiła tamto miejsce, ale nie traktowała go jako miejsca, w którym chciała pracować zawsze. Tak mieć własną, olbrzymią pracownie, gdzieś na wsi, z dala od wszystkiego i móc po prostu cały dzień coś tworzyć! To było jej marzeniem, nie oprowadzanie ludzi po muzeum.
– Masz chyba dość dużą rodzinę. Ile was jest, trójka? – spytała, mgliście przypominając sobie, że Michael wspominał coś o „trzecim Tonksie w ministerstwie”, gdy spotkali się na początku miesiąca.
– Nie, nie zdążył – powiedziała tylko, nie mając zamiaru ciągnąć tego tematu.
Jej spotkania z Michaelem były co najmniej dziwne, ale skoro Gabriel potwierdzał jego tożsamość to chyba jednak nie musiała się go obawiać. Zrobiło jej się trochę głupio: niepotrzebnie tak kombinowała i ukrywała miejsce swojego zamieszkania. Michael jako auror powinien jednak zrozumieć kobiecą ostrożność. A przynajmniej Gwen miała taką nadzieję. Chyba że wilkołak naprawdę był utajonym mordercą kobiet, o czym jego brat mógł nie mieć pojęcia, ale… ten scenariusz nie wydawał się Grey szczególnie prawdopodobny.
Gwen wyciągnęła dłoń po filiżankę. Napar wciąż był gorący, dlatego dziewczyna tylko przysunęła ją nieco bliżej siebie. Spokojnie obserwowała, jak mężczyzna próbuje rozpalić kominek. Mogłaby spróbować mu pomóc, jednak sama nie radziła sobie z tym najlepiej, a nie była przecież w swoim domu. Wolała się nie narzucać. Siedziała więc grzecznie, wciąż nieco zestresowana.
– Musicie mieć teraz nadmiar pracy – stwierdziła. – Ale wiesz, da się szybko gotować… Zupy na przykład: zrobisz jedną i masz na cały tydzień. Sama wiele nie potrafię, ale zawsze można zaoszczędzić kilka groszy. – Wzruszyła ramionami.
Rudowłosa zdawała sobie sprawę z tego, że jest w innej sytuacji, niż Gabriel: często pracowała w domu, a choćby z powodu swojego wieku pewnie zarabiała mniej. Grosz jednak i tak był przecież cenny. Choć może Gwen nie była najlepszym przykładem. Mogła próbować oszczędzać na jedzeniu, ale wycieczki na Pokątną często kończyły się spontanicznymi zakupami, na czym budżet malarki zdecydowanie cierpiał.
– Całkiem dobrze, dziękuję – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, podnosząc filiżankę i popijając z niej niewielkiego łyka. – Mam ostatnio trochę zamówień i projektów. Może za jakiś czas uda mi się zrezygnować z pracy w muzeum? To miłe miejsce, bardzo inspirujące, ale jednak zabiera mi trochę czasu, w trakcie którego mogłabym coś malować.
Naprawdę lubiła tamto miejsce, ale nie traktowała go jako miejsca, w którym chciała pracować zawsze. Tak mieć własną, olbrzymią pracownie, gdzieś na wsi, z dala od wszystkiego i móc po prostu cały dzień coś tworzyć! To było jej marzeniem, nie oprowadzanie ludzi po muzeum.
– Masz chyba dość dużą rodzinę. Ile was jest, trójka? – spytała, mgliście przypominając sobie, że Michael wspominał coś o „trzecim Tonksie w ministerstwie”, gdy spotkali się na początku miesiąca.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Ulżyło mi - rzucił jeszcze uśmiechając się do niej. Wydawało mu się, że Gwen była spięta, a nie chciał, aby czuła się źle. Tym bardziej, że jeszcze dłuższą chwilę miała spędzić w jego towarzystwie przy Manor Road. Poza tym, nie dziwił się jej ostrożności w kontakcie z Michaelem. Nie zawsze mogli mieć pewność, że osoba, z którą się rozmawia, jest tą, za którą się podaje. Dlatego zachowawczość panny Grey zasługiwała na najwyższą pochwałę. Nawet jeżeli chodziło o jego brata, ponieważ to pokazywało, że dziewczyna miała głowę na karku mimo iż podczas pierwszego spotkania zasnęła, z głową wygodnie ułożoną na blacie stołu w herbaciarni. Zdaniem Gabriela była bardzo barwną i pozytywną postacią, której nie sposób zapomnieć.
Chwilę zajęło mu rozpalenie ognia, który po chwili pojawił się w kominku, podobnie jak kiełkujące wraz z płomieniem ciepło. Wyprostował się, wycierając dłonie o materiał spodni, zadowolony ze swojej roboty. Odwrócił się w jej stronę z delikatnym uśmiechem. - Właściwie to masz rację, powinienem poważnie zastanowić się nad swoimi zdolnościami kulinarnymi, a raczej ich brakiem - stwierdził w sumie nieco rozbawiony faktem, że chociaż od dłuższego czasu mieszkał sam to nigdy nie zbliżał się do kuchni podczas przygotowań, pojawiając się dopiero, aby skonsumować finalny wynik starań matki czy też którejś z sióstr. Zajął miejsce w jednym z foteli, sięgając po herbatę przygotowaną także dla siebie. Przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele wraz z upiciem kilku łyków herbaty współgrało z powolnym ocieplaniem się pomieszczenia. - Rozumiem, kiedy byłem na kursie aurorskim podejmowałem się pracy dorywczej, żeby nie obciążać rodziców. I chociaż nie było to nic fascynującego to jednak przez pewien czas zdążyłem się zżyć z tamtym miejscem i moment, w którym musiałem opuścić tę pracę na rzecz podjęcia się pracy w Biurze Aurorów, nie był łatwy - może sytuacja nie była identyczna, ale z pewnością miałą w sobie coś podobnego, co sprawiało, że Gabriel byłby w stanie zrozumieć z czym aktualnie boryka się Gwendolyn.
- Właściwie to czwórka. Michaela już poznałaś, mam jeszcze dwie młodsze siostry Justine i Lizzie - odparł. Jak widać naprawdę zrobiło się tu cicho, skoro wcześniej była ich naprawdę potężna grupa. Niestety, niegdyś zgrana rodzina teraz rozpadła się. Każde z nich zamknęło się w pewnym sensie, a Gabriel nie wiedział, czy ma siłę jeszcze na to, na wojowanie ze swoim własnym rodzeństwem o utrzymanie więzi. - A ty? Masz jakieś rodzeństwo? - zagadnął, podtrzymując rozmowę.
Chwilę zajęło mu rozpalenie ognia, który po chwili pojawił się w kominku, podobnie jak kiełkujące wraz z płomieniem ciepło. Wyprostował się, wycierając dłonie o materiał spodni, zadowolony ze swojej roboty. Odwrócił się w jej stronę z delikatnym uśmiechem. - Właściwie to masz rację, powinienem poważnie zastanowić się nad swoimi zdolnościami kulinarnymi, a raczej ich brakiem - stwierdził w sumie nieco rozbawiony faktem, że chociaż od dłuższego czasu mieszkał sam to nigdy nie zbliżał się do kuchni podczas przygotowań, pojawiając się dopiero, aby skonsumować finalny wynik starań matki czy też którejś z sióstr. Zajął miejsce w jednym z foteli, sięgając po herbatę przygotowaną także dla siebie. Przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele wraz z upiciem kilku łyków herbaty współgrało z powolnym ocieplaniem się pomieszczenia. - Rozumiem, kiedy byłem na kursie aurorskim podejmowałem się pracy dorywczej, żeby nie obciążać rodziców. I chociaż nie było to nic fascynującego to jednak przez pewien czas zdążyłem się zżyć z tamtym miejscem i moment, w którym musiałem opuścić tę pracę na rzecz podjęcia się pracy w Biurze Aurorów, nie był łatwy - może sytuacja nie była identyczna, ale z pewnością miałą w sobie coś podobnego, co sprawiało, że Gabriel byłby w stanie zrozumieć z czym aktualnie boryka się Gwendolyn.
- Właściwie to czwórka. Michaela już poznałaś, mam jeszcze dwie młodsze siostry Justine i Lizzie - odparł. Jak widać naprawdę zrobiło się tu cicho, skoro wcześniej była ich naprawdę potężna grupa. Niestety, niegdyś zgrana rodzina teraz rozpadła się. Każde z nich zamknęło się w pewnym sensie, a Gabriel nie wiedział, czy ma siłę jeszcze na to, na wojowanie ze swoim własnym rodzeństwem o utrzymanie więzi. - A ty? Masz jakieś rodzeństwo? - zagadnął, podtrzymując rozmowę.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się nieśmiało, słysząc słowa Gabriela, upijając z filiżanki kolejny łyk. Zapalony ogień naprawdę prędko rozgrzewał pokój i Gwen czuła się coraz to lepiej. Szczególnie, że ciepły koc oraz herbata zdecydowanie pomagały jej w szybkim rozgrzaniu się.
– Jak spróbujesz to na pewno dasz radę – skwitowała tylko na zakończenie tematu.
Ciekawe, czy gotowanie za pomocą magii, było łatwiejsze? Nigdy tego nie próbowała. W domu rodzinnym zawsze pomagała bez użycia różdżki, a w Hogwarcie nie musiała zbliżać się do kuchni. Teraz jednak nie było dobrych warunków, aby to przetestować. Niestety, przez anomalie takie próby wydawały się okropnym pomysłem. Ale gdy Ministerstwo sobie z nimi poradzi, Gwen bardzo chętnie spróbowałaby takiego sposobu gotowania. Na pewno szło by jej szybciej.
– O, gdzie pracowałeś? – dopytała, słysząc opowieść aurora. – Ale Biuro Aurorów chyba daje ci więcej możliwości? Pewnie musisz się często doszkalać – zauważyła. Właściwie każdy zawód wymagał szkoleń, ale Gabriel miał wyjątkowo odpowiedzialną funkcję, dlatego Gwen wydawało się, że pewnie mają bezustannie liczne kursy.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Chyba dobrze jest mieć wsparcie w takiej ilości rodzeństwa. Ale pewnie są dość zajęci? – spytała, przykładając filiżankę do ust.
Pokręciła głową na jego pytanie.
– Nie, niestety. Chciałabym, ale chyba na to trochę za późno. – Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
Raczej nie miała co liczyć na młodsze rodzeństwo, a nawet jeśli to i tak nie miała kontaktu z matką. Pewnie i tak przez długi czas, by go nie ujrzała. Poza tym dwadzieścia lat różnicy to naprawdę wiele i nie sądziła, aby była w stanie nawiązać typową dla rodzeństwa, bliską relację.
– Właściwie teraz jestem w Londynie sama. To potrafi być… przytłaczające – stwierdziła nagle, na moment spuszczając wzrok. Naprawdę brakowało jej kogoś, z kim mogłaby zupełnie i szczerze porozmawiać. Miała dosyć wracania do praktycznie pustego, cichego mieszkania, w którym nikt nigdy na nią nie czekał. Cóż jednak mogła poradzić? Sama wybrała sobie taką ścieżkę i tylko siebie mogła za to obwiniać. Z jednej strony swoboda cieszyła ją, z drugiej Gwen nie należała do osób lubiących samotność. Gabriel być może mieszkał sam, ale malarka nie wątpiła, że przy tak dużej rodzinie najpewniej ma się do kogo w razie czego zwrócić. A jej bliscy… nawet, gdyby matka Gwen była w Londynie to i tak nie zrozumiałaby w pełni większości problemów, które przeżywałaby jej córka.
– Jak spróbujesz to na pewno dasz radę – skwitowała tylko na zakończenie tematu.
Ciekawe, czy gotowanie za pomocą magii, było łatwiejsze? Nigdy tego nie próbowała. W domu rodzinnym zawsze pomagała bez użycia różdżki, a w Hogwarcie nie musiała zbliżać się do kuchni. Teraz jednak nie było dobrych warunków, aby to przetestować. Niestety, przez anomalie takie próby wydawały się okropnym pomysłem. Ale gdy Ministerstwo sobie z nimi poradzi, Gwen bardzo chętnie spróbowałaby takiego sposobu gotowania. Na pewno szło by jej szybciej.
– O, gdzie pracowałeś? – dopytała, słysząc opowieść aurora. – Ale Biuro Aurorów chyba daje ci więcej możliwości? Pewnie musisz się często doszkalać – zauważyła. Właściwie każdy zawód wymagał szkoleń, ale Gabriel miał wyjątkowo odpowiedzialną funkcję, dlatego Gwen wydawało się, że pewnie mają bezustannie liczne kursy.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Chyba dobrze jest mieć wsparcie w takiej ilości rodzeństwa. Ale pewnie są dość zajęci? – spytała, przykładając filiżankę do ust.
Pokręciła głową na jego pytanie.
– Nie, niestety. Chciałabym, ale chyba na to trochę za późno. – Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
Raczej nie miała co liczyć na młodsze rodzeństwo, a nawet jeśli to i tak nie miała kontaktu z matką. Pewnie i tak przez długi czas, by go nie ujrzała. Poza tym dwadzieścia lat różnicy to naprawdę wiele i nie sądziła, aby była w stanie nawiązać typową dla rodzeństwa, bliską relację.
– Właściwie teraz jestem w Londynie sama. To potrafi być… przytłaczające – stwierdziła nagle, na moment spuszczając wzrok. Naprawdę brakowało jej kogoś, z kim mogłaby zupełnie i szczerze porozmawiać. Miała dosyć wracania do praktycznie pustego, cichego mieszkania, w którym nikt nigdy na nią nie czekał. Cóż jednak mogła poradzić? Sama wybrała sobie taką ścieżkę i tylko siebie mogła za to obwiniać. Z jednej strony swoboda cieszyła ją, z drugiej Gwen nie należała do osób lubiących samotność. Gabriel być może mieszkał sam, ale malarka nie wątpiła, że przy tak dużej rodzinie najpewniej ma się do kogo w razie czego zwrócić. A jej bliscy… nawet, gdyby matka Gwen była w Londynie to i tak nie zrozumiałaby w pełni większości problemów, które przeżywałaby jej córka.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Tonks miał o tyle szczęścia, że praktycznie do teraz miał zawsze osobę, która dbała o zapełnienie jego żołądka. Przeważnie więc stołował się w maminej kuchni, delektując się smakiem obiadów domowej roboty, a jeżeli na Manor Road było mi nie do końca po drodze to w małym, londyńskim mieszkaniu czekała na niego Eddie z przygotowanym posiłkiem. A później? Wyjechał do Europy Wschodniej, a gdy wrócił ani Eddie, ani matki już nie było. I oczywiście w tej całej tragedii żołądek Gabriela był najmniej istotny, to pokazywało, że brakowało mu bliskich nawet w tych podstawowych sferach życia i zmuszało go to do wracania myślami do sylwetki matki, zadawanie sobie pytań odnośnie tego, dlaczego nie zapytał ją o tyle rzeczy?
- Pracowałem w sklepie z sklepie ze zwierzętami. I chociaż nie lubię kotów to praca była całkiem przyjemna. Właścicielka była bardzo sympatyczna i wyrozumiała - uśmiechnął się na wspomnienie starej pani Jenkins, której ulubionym zajęciem było głaskanie swojego pupila i parzenie herbaty. - Zdecydowanie, to jest to, co chciałem i chcę robić, ale pracę w tamtym miejscu wspominam bardzo dobrze. Teraz jest trochę pracy, kolejne szkolenia z różnych dziedzin, ale nie narzekam - powiedział, uśmiechnąwszy się do niej delikatnie. Zdziwiłaby się, ostatnio nie mieli ze sobą zbyt wielkiego kontaktu i rodzeństwo zaczęło się od niego odsunąć na tyle, że Gabriel miał wrażenie iż nie chcą od niego pomocy. A Tonks nie miał w zwyczaju narzucania się. - Takie uroki pracy w Ministerstwie - rzucił, wzruszywszy ramionami, chyba nie chcąc roztrząsać tematu. Bo prawda była taka, że nie było się nad czym zastanawiać. Ot, dorosłe życie pochłonęło każdego z nich, a zaangażowanie się w wojnę nie sprzyjało budowaniu rodzinnych relacji.
A mimo to nagle poczuł rosnące w nim współczucie, kiedy wspomniała o swojej samotności w Londynie. Być może nie powinien podejmować takiego tematu, skoro dopiero co się poznawali, było to przecież ich drugie spotkanie, ale raz się żyje, prawda? - Cóż, adres już znasz, jeżeli samotność doskwierałaby za mocno, sowa pewnie mnie tu znajdzie - rzucił, uśmiechnąwszy się w jej stronę, trochę jakby zachęcająco. Polubił Gwen, nawet jeżeli od samego pojawienia się tutaj wyglądała na niezwykle spiętą i nie chciała pozwolić sobie na rozluźnienie. Szanował to, trzymała się na baczności.
- Pracowałem w sklepie z sklepie ze zwierzętami. I chociaż nie lubię kotów to praca była całkiem przyjemna. Właścicielka była bardzo sympatyczna i wyrozumiała - uśmiechnął się na wspomnienie starej pani Jenkins, której ulubionym zajęciem było głaskanie swojego pupila i parzenie herbaty. - Zdecydowanie, to jest to, co chciałem i chcę robić, ale pracę w tamtym miejscu wspominam bardzo dobrze. Teraz jest trochę pracy, kolejne szkolenia z różnych dziedzin, ale nie narzekam - powiedział, uśmiechnąwszy się do niej delikatnie. Zdziwiłaby się, ostatnio nie mieli ze sobą zbyt wielkiego kontaktu i rodzeństwo zaczęło się od niego odsunąć na tyle, że Gabriel miał wrażenie iż nie chcą od niego pomocy. A Tonks nie miał w zwyczaju narzucania się. - Takie uroki pracy w Ministerstwie - rzucił, wzruszywszy ramionami, chyba nie chcąc roztrząsać tematu. Bo prawda była taka, że nie było się nad czym zastanawiać. Ot, dorosłe życie pochłonęło każdego z nich, a zaangażowanie się w wojnę nie sprzyjało budowaniu rodzinnych relacji.
A mimo to nagle poczuł rosnące w nim współczucie, kiedy wspomniała o swojej samotności w Londynie. Być może nie powinien podejmować takiego tematu, skoro dopiero co się poznawali, było to przecież ich drugie spotkanie, ale raz się żyje, prawda? - Cóż, adres już znasz, jeżeli samotność doskwierałaby za mocno, sowa pewnie mnie tu znajdzie - rzucił, uśmiechnąwszy się w jej stronę, trochę jakby zachęcająco. Polubił Gwen, nawet jeżeli od samego pojawienia się tutaj wyglądała na niezwykle spiętą i nie chciała pozwolić sobie na rozluźnienie. Szanował to, trzymała się na baczności.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na twarzy Gwen pojawiło się szczere zdziwienie, gdy Gabriel powiedział jej o kotach.
– Jak nie lubisz? Przecież one są takie puszyste… i kochane! – stwierdziła. Malarka nigdy nie uznawała wyższości jednego gatunku zwierzęcia nad innym. Kot, pies, sowa, nietoperz czy jednorożec: wszystkie miały w sobie coś uroczego. Gwen nigdy nie potrafiła wskazać tych najciekawszych i najlepszych zwierząt. – Ale to musiała być naprawdę przyjemna praca. Ostatnio byłam w rezerwacie jednorożców i wiesz… mogłabym tam pracować, gdyby ktoś mi pozwolił. O ile mogłabym malować tamtejsze plenery. – Zaśmiała się cicho, rozluźniając się w końcu na chwilę.
Sięgnęła ponownie po filiżankę, upijając łyka wciąż stygnącej herbaty.
– Och, szkolenia to bardzo fajna sprawa! W Hogwarcie rzadko skupiałam się na lekcjach i czuje, że przydałoby mi się jakieś poszerzające wiedzę. Choć wiesz, ostatnio sporo czytam i zorientowałam się, że w sumie chyba coś mi w tej głowie ze szkoły zostało – stwierdziła. Wiedziała przecież sporo o astronomii, pamiętała podstawy starożytnych run, a ostatnio czuła, że rozwinęła swoją wiedzę na temat magicznych stworzeń. Nie była chyba aż tak do tyłu z tym wszystkim, jak początkowo myślała.
Zaśmiała się ponownie, cicho i ciepło, gdy Gabriel zaproponował jej, że może do niego wysłać list.
– Chętnie napiszę, ale chyba aż tak źle zwykle nie jest – stwierdziła. – Ale no wiesz… moja matka jest we Francji, a nawet gdyby tu była to i tak nie do końca rozumiałaby magiczny świat. A że wyjechałam… trudno o utrzymanie bliskich relacji ze szkoły, gdy znikasz na dwa lata. – Wzruszyła ramionami, wzdychając. – Ale spotykam cały czas nowych ludzi, no i przygotowuje z przyjacielem wernisaż. Jakbyś chciał to zapraszam, ale na razie nie mamy nic poza pomysłem. Nie mam jeszcze ani daty, ani miejsca.
Zamilkła na chwilę, ponownie sięgając po herbatę.
– Pewnie sztuka to nie do końca twoja działka? – spytała, orientując się nagle, że dla Gabriela słowo „wernisaż” mogło być dość abstrakcyjne, nawet jeśli znał jego definicje. – Za to pewnie lepiej orientujesz się w anomaliach i tym wszystkim co się dziej w polityce… Świat magii to teraz taki nieprzyjemny chaos. – Dziewczyna wyraźnie posmutniała. – Trochę się boje, że sprawy jeszcze bardziej się pogorszą. I jeszcze ta pogoda. Trudno gdziekolwiek spokojnie wyjść, szczególnie, że nastroje ludzi nie są najlepsze. – Westchnęła.
– Jak nie lubisz? Przecież one są takie puszyste… i kochane! – stwierdziła. Malarka nigdy nie uznawała wyższości jednego gatunku zwierzęcia nad innym. Kot, pies, sowa, nietoperz czy jednorożec: wszystkie miały w sobie coś uroczego. Gwen nigdy nie potrafiła wskazać tych najciekawszych i najlepszych zwierząt. – Ale to musiała być naprawdę przyjemna praca. Ostatnio byłam w rezerwacie jednorożców i wiesz… mogłabym tam pracować, gdyby ktoś mi pozwolił. O ile mogłabym malować tamtejsze plenery. – Zaśmiała się cicho, rozluźniając się w końcu na chwilę.
Sięgnęła ponownie po filiżankę, upijając łyka wciąż stygnącej herbaty.
– Och, szkolenia to bardzo fajna sprawa! W Hogwarcie rzadko skupiałam się na lekcjach i czuje, że przydałoby mi się jakieś poszerzające wiedzę. Choć wiesz, ostatnio sporo czytam i zorientowałam się, że w sumie chyba coś mi w tej głowie ze szkoły zostało – stwierdziła. Wiedziała przecież sporo o astronomii, pamiętała podstawy starożytnych run, a ostatnio czuła, że rozwinęła swoją wiedzę na temat magicznych stworzeń. Nie była chyba aż tak do tyłu z tym wszystkim, jak początkowo myślała.
Zaśmiała się ponownie, cicho i ciepło, gdy Gabriel zaproponował jej, że może do niego wysłać list.
– Chętnie napiszę, ale chyba aż tak źle zwykle nie jest – stwierdziła. – Ale no wiesz… moja matka jest we Francji, a nawet gdyby tu była to i tak nie do końca rozumiałaby magiczny świat. A że wyjechałam… trudno o utrzymanie bliskich relacji ze szkoły, gdy znikasz na dwa lata. – Wzruszyła ramionami, wzdychając. – Ale spotykam cały czas nowych ludzi, no i przygotowuje z przyjacielem wernisaż. Jakbyś chciał to zapraszam, ale na razie nie mamy nic poza pomysłem. Nie mam jeszcze ani daty, ani miejsca.
Zamilkła na chwilę, ponownie sięgając po herbatę.
– Pewnie sztuka to nie do końca twoja działka? – spytała, orientując się nagle, że dla Gabriela słowo „wernisaż” mogło być dość abstrakcyjne, nawet jeśli znał jego definicje. – Za to pewnie lepiej orientujesz się w anomaliach i tym wszystkim co się dziej w polityce… Świat magii to teraz taki nieprzyjemny chaos. – Dziewczyna wyraźnie posmutniała. – Trochę się boje, że sprawy jeszcze bardziej się pogorszą. I jeszcze ta pogoda. Trudno gdziekolwiek spokojnie wyjść, szczególnie, że nastroje ludzi nie są najlepsze. – Westchnęła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zaśmiał się pod nosem. On miał na ten temat kompletnie inne zdanie.
- Niestety nie mogę podzielić twojego zdania. To małe, wredne, futrzane kreatury, które atakują małych chłopców - rzucił z udawaną złością, bo chociaż irracjonalny strach przed kocimi pazurami zniknął to niechęć do tych domowych pupili pozostała. Podobnie jak ta do odwiedzin u ciotki, której kot zapoczątkował tę antypatię. - Fakt, zapewne widoki zapierają dech w piersiach. Nic dziwnego, że chciałabyś je uwiecznić na obrazie - stwierdził, uśmiechnąwszy się do niej. Prawda była taka, że władze rezerwatu powinny być jeszcze za to wdzięczne. Jakby na to nie spojrzeć, obraz z widokiem pięknych krajobrazów zachęciłby znacznie większą ilość pasjonatów. W końcu każdy chciałby zobaczyć to na żywo, na własne oczy przekonać się o tym, czy krajobraz jest odwzorowaniem rzeczywistości czy jedynie wyobraźnią autorki.
- Jeżeli potrzebowałabyś pomocy z odświeżeniem sobie zaklęć szczególnie z zakresu obrony przed czarną magią, chętnie pomogę - odpowiedział, zerkając w stronę czarownicy. W końcu jakby nie patrzeć w tym się właśnie specjalizował.
Owszem, wernisaż to słowo które brzmiało Gabrielowi dosyć obco, ale zorientował się, że musi mieć to związek z malarstwem i skoro zapraszała go, to miało charakter jakiegoś wydarzenia publicznego. To były jego domysły i pewnie z nimi pozostanie. Nie chciał dopytywać, dziwnie czuł się za każdym razem, kiedy brakowało mu wiedzy w jakiejś dziedzinie. - Wiem o czym mówisz, a raczej mogę sobie wyobrazić. Niedawno wyjechałem na kilka miesięcy z Wielkiej Brytanii, a kiedy wróciłem już nic nie było takie, jakie zapamiętałem. Dużo się zmieniło w tak krótkim czasie - nieco sposępniał wypowiadając te słowa, ale nie mogło być inaczej. Zostawiał szczęśliwą rodzinę, a gdy wrócił dowiedział się o śmierci matki i patrzył na powolny rozpad ich rodziny. To jedno z najgorszych uczuć, jakie mu towarzyszyło. - W takim razie, jeżeli poznasz już miejsce i datę, chętnie wpadnę na wernisaż - dodał. Niegrzecznie było nie skorzystać z zaproszenia, a poza tym chciał jeszcze spotkać się z Gwendolyn. - Masz mnie, ale i tak chętnie się zjawię - odparł.
Nie dziwił się jej obawom i naprawdę chciałby jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Problem w tym, że nie wiedział tego i trudno było mu skłamać. Nie lubił tego, chociaż niekiedy kłamstwo w jego pracy było elementem niezbędnym.
Porozmawiali jeszcze chwilę, a kiedy Gwendolyn stwierdziła, że chce już wracać, odprowadził ją do samych drzwi.
/zt x 2
- Niestety nie mogę podzielić twojego zdania. To małe, wredne, futrzane kreatury, które atakują małych chłopców - rzucił z udawaną złością, bo chociaż irracjonalny strach przed kocimi pazurami zniknął to niechęć do tych domowych pupili pozostała. Podobnie jak ta do odwiedzin u ciotki, której kot zapoczątkował tę antypatię. - Fakt, zapewne widoki zapierają dech w piersiach. Nic dziwnego, że chciałabyś je uwiecznić na obrazie - stwierdził, uśmiechnąwszy się do niej. Prawda była taka, że władze rezerwatu powinny być jeszcze za to wdzięczne. Jakby na to nie spojrzeć, obraz z widokiem pięknych krajobrazów zachęciłby znacznie większą ilość pasjonatów. W końcu każdy chciałby zobaczyć to na żywo, na własne oczy przekonać się o tym, czy krajobraz jest odwzorowaniem rzeczywistości czy jedynie wyobraźnią autorki.
- Jeżeli potrzebowałabyś pomocy z odświeżeniem sobie zaklęć szczególnie z zakresu obrony przed czarną magią, chętnie pomogę - odpowiedział, zerkając w stronę czarownicy. W końcu jakby nie patrzeć w tym się właśnie specjalizował.
Owszem, wernisaż to słowo które brzmiało Gabrielowi dosyć obco, ale zorientował się, że musi mieć to związek z malarstwem i skoro zapraszała go, to miało charakter jakiegoś wydarzenia publicznego. To były jego domysły i pewnie z nimi pozostanie. Nie chciał dopytywać, dziwnie czuł się za każdym razem, kiedy brakowało mu wiedzy w jakiejś dziedzinie. - Wiem o czym mówisz, a raczej mogę sobie wyobrazić. Niedawno wyjechałem na kilka miesięcy z Wielkiej Brytanii, a kiedy wróciłem już nic nie było takie, jakie zapamiętałem. Dużo się zmieniło w tak krótkim czasie - nieco sposępniał wypowiadając te słowa, ale nie mogło być inaczej. Zostawiał szczęśliwą rodzinę, a gdy wrócił dowiedział się o śmierci matki i patrzył na powolny rozpad ich rodziny. To jedno z najgorszych uczuć, jakie mu towarzyszyło. - W takim razie, jeżeli poznasz już miejsce i datę, chętnie wpadnę na wernisaż - dodał. Niegrzecznie było nie skorzystać z zaproszenia, a poza tym chciał jeszcze spotkać się z Gwendolyn. - Masz mnie, ale i tak chętnie się zjawię - odparł.
Nie dziwił się jej obawom i naprawdę chciałby jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Problem w tym, że nie wiedział tego i trudno było mu skłamać. Nie lubił tego, chociaż niekiedy kłamstwo w jego pracy było elementem niezbędnym.
Porozmawiali jeszcze chwilę, a kiedy Gwendolyn stwierdziła, że chce już wracać, odprowadził ją do samych drzwi.
/zt x 2
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój Gabriela
Szybka odpowiedź