Ogród za domem
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ogród
Ogród za domem, ogrodzony wysokim, żywopłotem, od lat skrywał wszelkie pomysły i zabawy latorośli Tonksów, przed wzrokiem mugoli. Wiąże się z nim wiele wspomnień, jednak lata świetności ma już dawno za sobą. Kilka starych drzew i trochę pożółkłej trawy. Od lat nie ma kto się nim zająć. Jest jednak dostatecznie duży, by pomieścić jednocześnie kilka osób i pozwolić każdej z nich na zagarnięcie odrobiny przestrzeni dla siebie. Przy płocie leżą stare, lekko zardzewiałe przedmioty - wiadro, młotek, rama okienna - choć nikt dokładnie nie wie, skąd tam się wzięły.
| 01.09
Pierwszy września - dzień, na który czeka każdy uczeń, w którym Hogwart Express rusza wraz z całą chmarą rozentuzjazmowanych młodych, obiecujących czarodziejów. Dla Gabriela - wspomnienie beztroskich lat, kiedy jego największym problemem było spakowanie dokładnie kufra na kolejny rok w szkole. Teraz, jak każdego dnia szedł do pracy, odwalał swoją robotę i zbierał się, aby wrócić do domu i chociaż chwilę spędzić z rodziną. Martwił się, oczywiście, że się martwił, nawet jeżeli ukrywał to za szerokim uśmiechem i beztroską rozmową. Doskonale wiedział, że zadawanie pytań będzie bezcelowe, a poza tym Justine była zbyt uparta, aby powiedzieć mu cokolwiek. Dlatego po prostu starał się być, jakby chcąc odpokutować swoją nieobecność podczas poprzedniej tragedii rodzinnej. Śmierć matki rozbiła każdego z nich i co do tego nie było wątpliwości. Owszem, Gabriel starał się przejść do porządku dziennego, ale codziennie bił się w pierś, a myśli co by było gdyby wracały do niego niczym natrętna mucha. Dziwnie było wychodzić z Ministerstwa ramię w ramię z Justine. Ciężko było mu omijać temat niedawnej próby, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek pytania są zbędne i właściwie bezcelowe. To nie tak, że chciał jej zabraniać, ale to chyba normalne iż nie lubił tego, gdy jego siostra narażała się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie żadna z nich nie czuła się dobrze z tym, kiedy Gabriel nie wracał do domu o określonej porze z powodu jakiejś aurorskiej akcji. Dlatego gryzł się w język i starał się być wsparciem, ale czy mu wychodziło? Trudno powiedzieć.
Korzystał z ostatnich chwil, kiedy Justine zostawała w rodzinnym domu i pewnie skoczył do jakiejś cukierni, bo kto nie lubi kruchych ciastek z kremem. Eklery - najlepszy wynalazek ludzkości, kruche z zewnątrz z mięciutkim nadzieniem w środku. To działało jak miód na jego kubki smakowe i w tak niespokojnych czasach nie miał zamiaru odmawiać sobie tej małej przyjemności.
- Kawy, herbaty? - spytał, kiedy weszli do domu, rzucając torbę w wejściu. Sam nastawił wodę i wyciągnął talerze. Miał zamiar spędzić ostatnie ciepłe wieczoru na tarasie. Trochę odpoczynku im nie zaszkodzi, prawda? A kto wie? Może potem Tonks da się namówić na jakiś mały trening.
Pierwszy września - dzień, na który czeka każdy uczeń, w którym Hogwart Express rusza wraz z całą chmarą rozentuzjazmowanych młodych, obiecujących czarodziejów. Dla Gabriela - wspomnienie beztroskich lat, kiedy jego największym problemem było spakowanie dokładnie kufra na kolejny rok w szkole. Teraz, jak każdego dnia szedł do pracy, odwalał swoją robotę i zbierał się, aby wrócić do domu i chociaż chwilę spędzić z rodziną. Martwił się, oczywiście, że się martwił, nawet jeżeli ukrywał to za szerokim uśmiechem i beztroską rozmową. Doskonale wiedział, że zadawanie pytań będzie bezcelowe, a poza tym Justine była zbyt uparta, aby powiedzieć mu cokolwiek. Dlatego po prostu starał się być, jakby chcąc odpokutować swoją nieobecność podczas poprzedniej tragedii rodzinnej. Śmierć matki rozbiła każdego z nich i co do tego nie było wątpliwości. Owszem, Gabriel starał się przejść do porządku dziennego, ale codziennie bił się w pierś, a myśli co by było gdyby wracały do niego niczym natrętna mucha. Dziwnie było wychodzić z Ministerstwa ramię w ramię z Justine. Ciężko było mu omijać temat niedawnej próby, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek pytania są zbędne i właściwie bezcelowe. To nie tak, że chciał jej zabraniać, ale to chyba normalne iż nie lubił tego, gdy jego siostra narażała się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie żadna z nich nie czuła się dobrze z tym, kiedy Gabriel nie wracał do domu o określonej porze z powodu jakiejś aurorskiej akcji. Dlatego gryzł się w język i starał się być wsparciem, ale czy mu wychodziło? Trudno powiedzieć.
Korzystał z ostatnich chwil, kiedy Justine zostawała w rodzinnym domu i pewnie skoczył do jakiejś cukierni, bo kto nie lubi kruchych ciastek z kremem. Eklery - najlepszy wynalazek ludzkości, kruche z zewnątrz z mięciutkim nadzieniem w środku. To działało jak miód na jego kubki smakowe i w tak niespokojnych czasach nie miał zamiaru odmawiać sobie tej małej przyjemności.
- Kawy, herbaty? - spytał, kiedy weszli do domu, rzucając torbę w wejściu. Sam nastawił wodę i wyciągnął talerze. Miał zamiar spędzić ostatnie ciepłe wieczoru na tarasie. Trochę odpoczynku im nie zaszkodzi, prawda? A kto wie? Może potem Tonks da się namówić na jakiś mały trening.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedziała, że jej decyzje nie były rozumiane przez wszystkich - a może, paradoksalnie ci, którzy byli jej najbliżsi zdawali się rozumieć je najmniej. Czyż przykładem nie był tego Skamander, który zdawał się wręcz niebotycznie zły na nią całą za to, jaką ścieżkę obrała. Czego oczekiwał? Że postanowi zająć miejsce gdzieś z tyłu, bardziej troszcąc się o życie swoje niż innych? Jak cel miałoby to wegetowanie? Gdzieś z tyłu, potęgowane jedynie ciągłym martwieniem się. I tak wiedziała, że będzie się martwić, ale ni mogła jedynie biernie stać, gdy była w stanie zrobić coś więcej.
Może nie wierzyli, że jest w stanie. Może nie sądzili, że podoła. A jednak stała tutaj, przed nimi wszystkimi, zarówno dostając się na kurs aurorski, jak i będąc już po Próbie. Zniszczona ponownie, po raz kolejny rzucona na kolana. Spokojnie pokonywała drgę z Tower do domu w towarzystwie brata. Zastanawiała się, czy i jego budził jej krzyk. Ją samą wyrywał ją kilka razy w nocy, ale nawet raz nie sądziła, że powinna postąpić inaczej, choć wiedziała, że czeka ją jeszcze najtrudniejsza z rozmów.
Zgodziła się zasiąść na tarasie domu, który przynosił jej tak wiele wspomnień. Teraz jednak, mimo wszystko najmocniej przypominał jej matkę, a jej wspomnienia wbijały się okrutnie w serce.
- Kawy. - odpowiedziała spokojnie bratu kierując się na taras. Zasiadła na jednym z drewnianych foteli układając stopy na drewnianym stołku który sobie podsunęła. Tak, potrzebowała choć chwili odpoczynku, przymknęła powieki tylko na krótką chwilę by zaraz otworzyć oczy i zlustrować spokojnym spojrzeniem znajomy widok. Już za chwilę słońce miało zacząć całkowicie się kryć, tym samym zwiastując nadejście nocy. Odetchnęła, jednocześnie lekko i ciężko. Wiedziała, że na usta Gabriela cisnęło się wiele pytań, ale wiedziała też, że na wiele nie jest w stanie mu odpowiedzieć. Gdy wyszedł na werandę wręczając jej kubek pełen ciemnej kawy oplotła go dłońmi i przymknęła powieki napawając się jego zapachem. - Możesz pytać, Gabby. Odpowiem ci na wszystko, na co będę mogła. - powiedziała spokojnie. Nie miała już na ramionach płaszcza, który skrywał wcześniej wystające pod koszuli bandaże. Wiedziała, że jest mu winna choć część odpowiedzi i chciała odpowiedzieć na to, na co tylko mogła. Niestety, nie wszystko mogla powiedzieć. Ale... może to i lepiej? Czy chciałaby by cierpiał wraz z nią? By opłakiwał dzieci, własnych siostrzeńców, którzy nigdy nie istnieli, a których istnienie czuła tak mocno. Nadal dokładnie pamiętała uczucie które towarzyszyło jej gdy nosiła je w łonie, choć nigdy do tego faktyczne nie doszło. Pamiętała jak Freddie i Margie rozwijali się pod jej sercem, by potem przyjść na świat. Świat, który nigdy nie istniał. Dłoń zadrżała lekko a paznokcie uderzyły w kubek. Tęskniła za nimi tak cholernie. Przymknęła powieki i odchyliła głowę by powstrzymać łzy napływające do oczu.
Może nie wierzyli, że jest w stanie. Może nie sądzili, że podoła. A jednak stała tutaj, przed nimi wszystkimi, zarówno dostając się na kurs aurorski, jak i będąc już po Próbie. Zniszczona ponownie, po raz kolejny rzucona na kolana. Spokojnie pokonywała drgę z Tower do domu w towarzystwie brata. Zastanawiała się, czy i jego budził jej krzyk. Ją samą wyrywał ją kilka razy w nocy, ale nawet raz nie sądziła, że powinna postąpić inaczej, choć wiedziała, że czeka ją jeszcze najtrudniejsza z rozmów.
Zgodziła się zasiąść na tarasie domu, który przynosił jej tak wiele wspomnień. Teraz jednak, mimo wszystko najmocniej przypominał jej matkę, a jej wspomnienia wbijały się okrutnie w serce.
- Kawy. - odpowiedziała spokojnie bratu kierując się na taras. Zasiadła na jednym z drewnianych foteli układając stopy na drewnianym stołku który sobie podsunęła. Tak, potrzebowała choć chwili odpoczynku, przymknęła powieki tylko na krótką chwilę by zaraz otworzyć oczy i zlustrować spokojnym spojrzeniem znajomy widok. Już za chwilę słońce miało zacząć całkowicie się kryć, tym samym zwiastując nadejście nocy. Odetchnęła, jednocześnie lekko i ciężko. Wiedziała, że na usta Gabriela cisnęło się wiele pytań, ale wiedziała też, że na wiele nie jest w stanie mu odpowiedzieć. Gdy wyszedł na werandę wręczając jej kubek pełen ciemnej kawy oplotła go dłońmi i przymknęła powieki napawając się jego zapachem. - Możesz pytać, Gabby. Odpowiem ci na wszystko, na co będę mogła. - powiedziała spokojnie. Nie miała już na ramionach płaszcza, który skrywał wcześniej wystające pod koszuli bandaże. Wiedziała, że jest mu winna choć część odpowiedzi i chciała odpowiedzieć na to, na co tylko mogła. Niestety, nie wszystko mogla powiedzieć. Ale... może to i lepiej? Czy chciałaby by cierpiał wraz z nią? By opłakiwał dzieci, własnych siostrzeńców, którzy nigdy nie istnieli, a których istnienie czuła tak mocno. Nadal dokładnie pamiętała uczucie które towarzyszyło jej gdy nosiła je w łonie, choć nigdy do tego faktyczne nie doszło. Pamiętała jak Freddie i Margie rozwijali się pod jej sercem, by potem przyjść na świat. Świat, który nigdy nie istniał. Dłoń zadrżała lekko a paznokcie uderzyły w kubek. Tęskniła za nimi tak cholernie. Przymknęła powieki i odchyliła głowę by powstrzymać łzy napływające do oczu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
W przypadku Gabriela rozumienie jej pobudek stało w opozycji do roli nadopiekuńczego brata, którym w istocie się stał. Roztaczał nad siostrami bezpieczny parasol, z którego Justine właśnie się wywinęła. Nie mógł mieć tego za złe, ponieważ doskonale mógł zrozumieć tą niepohamowaną chęć poświęcenia własnego życia dla dobra innych. I mimo pierwszej fali złości, której dał upust podczas rozmowy w pokoju, teraz starał się wykazywać wyrozumiałością i cierpliwością.
I paradoksalnie właśnie tego się bał, że ona podoła. Porażka zniechęciłaby ją do śmiania się śmierci prosto w oczy, a sukces dodałby wiatru w skrzydła. Z drugiej strony znał siostrę jak mało kto i wiedział, że nie odpuści. A nie chciał zwiększać dystansu między nimi, dziury wypełnionej tajemnicami, o których nie chcieli lub nie mogli powiedzieć. Nie chciał dopuścić do tego, aby wojna osłabiła relację między nimi, w końcu to właśnie teraz powinni trzymać się razem. To zabawne, ale od pewnego czasu czuł pewien spokój, dziwne opanowanie, które podejmowało próby poskromienia jego temperamentu i skłonności do pakowania się w kłopoty. Czyżby dorósł?
Krzyki? Nawet jeżeli budziły go w nocy to niepewność nie pozwalała mu wejść do jej pokoju. Być może były to te demony, z którymi musiała poradzić sobie sama? Miał dziwne wrażenie, że obecnie w relacji z siostrą musiał poruszać się ostrożnie, niczym w składziku z porcelaną. Być może to jego nadwrażliwość, a być może faktycznie tak było? Skinął jej głową i zniknął na chwilę w kuchni, aby po chwili gorącą wodą zagrzać kubki z kawą. Wrócił do niej już chwilę później, wręczając kubek wypełniony tym cudownym napojem, który podobno miał pobudzać. Widocznie na Tonksa nie działał, a może po prostu dla człowieka jego postury potrzebna była końska dawka kofeiny? Opadł ciężko na tarasowe krzesło, na chwilę pozwalając sobie na zatopienie się we własnych myślach. Po chwili jednak skupił spojrzenie błękitnych oczu na Justine, upijając gorący łyk Justine. - Cóż, na usta ciśnie mi się wiele pytań - zaczął niezręcznie, nie wiedząc do końca jak ubrać w słowa myśl, rodzącą się w jego głowie. - Nie chcę na ciebie naciskać, jeżeli chcesz zrzucić z siebie ciężar, którym możesz się ze mną podzielić, to jestem dla ciebie teraz i wiesz, że zawsze jestem - powiedział w końcu. Nieodpowiednie pytania mogłyby poruszyć niewygodny temat, wywołało lawinę bolesnych wspomnień. Zacisnął usta w wąską linię, widząc ból malujący się na jej twarzy. Może gdyby wiedział, byłoby mu łatwiej pomóc? A tak? Czuł tą znienawidzoną przez siebie bezsilność.
I paradoksalnie właśnie tego się bał, że ona podoła. Porażka zniechęciłaby ją do śmiania się śmierci prosto w oczy, a sukces dodałby wiatru w skrzydła. Z drugiej strony znał siostrę jak mało kto i wiedział, że nie odpuści. A nie chciał zwiększać dystansu między nimi, dziury wypełnionej tajemnicami, o których nie chcieli lub nie mogli powiedzieć. Nie chciał dopuścić do tego, aby wojna osłabiła relację między nimi, w końcu to właśnie teraz powinni trzymać się razem. To zabawne, ale od pewnego czasu czuł pewien spokój, dziwne opanowanie, które podejmowało próby poskromienia jego temperamentu i skłonności do pakowania się w kłopoty. Czyżby dorósł?
Krzyki? Nawet jeżeli budziły go w nocy to niepewność nie pozwalała mu wejść do jej pokoju. Być może były to te demony, z którymi musiała poradzić sobie sama? Miał dziwne wrażenie, że obecnie w relacji z siostrą musiał poruszać się ostrożnie, niczym w składziku z porcelaną. Być może to jego nadwrażliwość, a być może faktycznie tak było? Skinął jej głową i zniknął na chwilę w kuchni, aby po chwili gorącą wodą zagrzać kubki z kawą. Wrócił do niej już chwilę później, wręczając kubek wypełniony tym cudownym napojem, który podobno miał pobudzać. Widocznie na Tonksa nie działał, a może po prostu dla człowieka jego postury potrzebna była końska dawka kofeiny? Opadł ciężko na tarasowe krzesło, na chwilę pozwalając sobie na zatopienie się we własnych myślach. Po chwili jednak skupił spojrzenie błękitnych oczu na Justine, upijając gorący łyk Justine. - Cóż, na usta ciśnie mi się wiele pytań - zaczął niezręcznie, nie wiedząc do końca jak ubrać w słowa myśl, rodzącą się w jego głowie. - Nie chcę na ciebie naciskać, jeżeli chcesz zrzucić z siebie ciężar, którym możesz się ze mną podzielić, to jestem dla ciebie teraz i wiesz, że zawsze jestem - powiedział w końcu. Nieodpowiednie pytania mogłyby poruszyć niewygodny temat, wywołało lawinę bolesnych wspomnień. Zacisnął usta w wąską linię, widząc ból malujący się na jej twarzy. Może gdyby wiedział, byłoby mu łatwiej pomóc? A tak? Czuł tą znienawidzoną przez siebie bezsilność.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Próbowała wcześniej dokładnie wyjaśnić to, co nią powodowało. Jednak finalnie Just wiedziała, że z własnych czynów i decyzji, będzie rozliczać ją jedynie jej własne sumienie. Robienie czegoś zgodnie z wolą innych mogło działać tak długo, jak długo zgadzało się z jej własnymi myślami. Wiedziała, że nie wszyscy rozumieli to, co podpowiadało jej serce. Wiedziała, że niektórzy widzieli ją w innych miejscach. Wiedziała też, że Gabriel wolałby, żeby nie zmieniała tak drastycznie swojego życia. Ale nie był w stanie zawrócić jej z drogi którą obrała. Jedynym, który miał jakiekolwiek szanse by tego dokonać był Skamander, jednak zacząć musiałby szybciej. Każdy miesiąc w którym spotkały ją kolejne rzeczy, a on oddalał się coraz mocniej, coraz trudniej było im się odnaleźć wspólnie. Chociaż pocieszającym było to, że Just mimo wszystko zdołała odnaleźć siebie.
Nie żałowała żadnej z podjętych decyzji. Mimo trudu, które niosły ze sobą wiedziała że postępuje odpowiednio - że tak właśnie postąpić powinna. Dostanie się na kurs było cholernie trudne, ale jeszcze trudniejsza okazała się Próba. Mówienie o próbie było zakazane i doskonale wiedziała dlaczego. Wszystko, co działo się na niej zdawało odbywać się jakby w innym uniwersum. Świecie, który istniał i nie. Tam, tam każdy posiadał wszystko to, czego pragnął najmocniej, zderzał się ze wszytkimi marami i trwogami. Musiał zrezygnować też z tego co dostał tam. A może zwyczajnie Próba pokazywała możliwości, które mogłaby należeć do nich, gdyby nie zdecydowali się związać swojego życia i swojej magii z magią Zakonu Feniksa.
Do dzisiaj nie wiedziała, jednak wszystko zdawało się realne, wręcz boleśnie a skutki działań i czynów nadal czuła na swoim ciele przy każdym mniejszym ruchu.
Kurs jednak też nie rozpieszczał, pojawiła się na pierwszych zajęciach wyglądają marnie, jednak szczęśliwie dla niej nikt nie zapytał jej o nic - jedynie Randal spojrzał na nią unosząc lekko brwi ku górze. Nikt nie dawał je forów i jednocześnie zdawała się być im za to wdzięczna, jak i ich nienawidzić. Nawet teraz, siedząc na większym od niej tarasowym pół krześle pół fotelu, który swoimi rękami wykonywał jej wiedziała, że w okolicach prawej kości policzkowej nadal ma zaczerwienienie, które transmutuje w zasinienie. Oberwała podczas jednego ze sparingów i obrywała nie raz, brutalnie i szybko uświadamiając sobie, że największe braki ma - tak jak podejrzewała - jeśli chodzi o kondycje i fizyczność. Nie zajęła się jednak leczeniem tego, od jakiegoś czasu sięgała po magię lecznicza, gdy było to konieczne. Anomalie nadal potrafiły zdziałać więcej złego, niż dobrego. Zanurzyła usta w kawie, przymykając na kilka chwil powieki. Zacisnęła mocniej szczęki, gdy usłyszała swoja brata.
- Nie zostanę tutaj, Gabby. - powiedziała mu spokojnie, ostatnio mówiła to Leanne, nadal dziwiło ją to, jak siostra to przyjęła. Ale wiedziała, że jej obecność z każdym dniem, a może nawet chwilą może okazać się niebezpieczna. Nie miała złudzeń, Rycerze Walpurgii z pewnością dochodzili powoli do tego, kto znajduje się w szeregach Zakonu. Pamiętała dokładnie sylwetkę Mulcibera podczas pogrzebu Potterów. Jakie wnioski wyciągnął z tego widoku? Tylko on sam wiedział. Ale Just wiedziała jedno - im dalej od bliskich będzie się znajdowała, tym więcej - choć odrobinę - bezpieczeństwa będzie mogła im dać. Czemu więc nie sądziła dokładnie tak samo w stosunku do Skamandera?
Westchnęła. Serce, głupie, durne, serce.
| przesuniemy datę na 4?
Nie żałowała żadnej z podjętych decyzji. Mimo trudu, które niosły ze sobą wiedziała że postępuje odpowiednio - że tak właśnie postąpić powinna. Dostanie się na kurs było cholernie trudne, ale jeszcze trudniejsza okazała się Próba. Mówienie o próbie było zakazane i doskonale wiedziała dlaczego. Wszystko, co działo się na niej zdawało odbywać się jakby w innym uniwersum. Świecie, który istniał i nie. Tam, tam każdy posiadał wszystko to, czego pragnął najmocniej, zderzał się ze wszytkimi marami i trwogami. Musiał zrezygnować też z tego co dostał tam. A może zwyczajnie Próba pokazywała możliwości, które mogłaby należeć do nich, gdyby nie zdecydowali się związać swojego życia i swojej magii z magią Zakonu Feniksa.
Do dzisiaj nie wiedziała, jednak wszystko zdawało się realne, wręcz boleśnie a skutki działań i czynów nadal czuła na swoim ciele przy każdym mniejszym ruchu.
Kurs jednak też nie rozpieszczał, pojawiła się na pierwszych zajęciach wyglądają marnie, jednak szczęśliwie dla niej nikt nie zapytał jej o nic - jedynie Randal spojrzał na nią unosząc lekko brwi ku górze. Nikt nie dawał je forów i jednocześnie zdawała się być im za to wdzięczna, jak i ich nienawidzić. Nawet teraz, siedząc na większym od niej tarasowym pół krześle pół fotelu, który swoimi rękami wykonywał jej wiedziała, że w okolicach prawej kości policzkowej nadal ma zaczerwienienie, które transmutuje w zasinienie. Oberwała podczas jednego ze sparingów i obrywała nie raz, brutalnie i szybko uświadamiając sobie, że największe braki ma - tak jak podejrzewała - jeśli chodzi o kondycje i fizyczność. Nie zajęła się jednak leczeniem tego, od jakiegoś czasu sięgała po magię lecznicza, gdy było to konieczne. Anomalie nadal potrafiły zdziałać więcej złego, niż dobrego. Zanurzyła usta w kawie, przymykając na kilka chwil powieki. Zacisnęła mocniej szczęki, gdy usłyszała swoja brata.
- Nie zostanę tutaj, Gabby. - powiedziała mu spokojnie, ostatnio mówiła to Leanne, nadal dziwiło ją to, jak siostra to przyjęła. Ale wiedziała, że jej obecność z każdym dniem, a może nawet chwilą może okazać się niebezpieczna. Nie miała złudzeń, Rycerze Walpurgii z pewnością dochodzili powoli do tego, kto znajduje się w szeregach Zakonu. Pamiętała dokładnie sylwetkę Mulcibera podczas pogrzebu Potterów. Jakie wnioski wyciągnął z tego widoku? Tylko on sam wiedział. Ale Just wiedziała jedno - im dalej od bliskich będzie się znajdowała, tym więcej - choć odrobinę - bezpieczeństwa będzie mogła im dać. Czemu więc nie sądziła dokładnie tak samo w stosunku do Skamandera?
Westchnęła. Serce, głupie, durne, serce.
| przesuniemy datę na 4?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Doskonale wiedział, że mimo łączącej ich relacji Justine nie odpuści. I chociaż w pewnym sensie łamało mu to serce i przyprawiało dodatkowych zmartwień to zdawał sobie sprawę, że obecnie może jedynie wspierać siostrę, pomóc jej w kroczeniu drogą, którą obrała. Nie było to łatwe, miał wrażenie (może błędne), że każdym kolejny krok, który stawiała w stronę obranego celu, odsuwała go od siebie. Do tej pory nie zaprzątał tymi bzdurami głowy Just. Miała zbyt dużo problemów, aby dorzucać jej jeszcze nadmierną troskę starszego brata, który chyba chciał odpokutować swoją nieobecność w chwilach, gdy rodzina najbardziej go potrzebowała. Prawdopodobnie jeszcze długo będzie się samobiczował wyrzutami sumienia, ale nie narzekał. Nie miał zamiaru, przecież doskonale wiedział, że mają teraz dużo większe problemy niż to.
Czy wolałby, aby została w domu? Czy chciałby, żeby mogła zrzucić z siebie ciężar związany z próbą i zrzuciła chociaż jego część na barki starszego brata (w były szersze to i więcej miejsca)? Oczywiście, że chciał, ale jako człowiek realistycznie myślący musiał pogodzić się zarówno z uporem siostry, jak i zasadami Gwardzistów. Przyjmował to na klatę, próbując odnaleźć się w sytuacji. Poczucie dumy z tego jak silna stała się Just walczyło zażarcie z jego gigantycznym strachem o jej życie. Dlatego chciał mieć ją w domu, aby mieć pewność, że wróciła na noc bezpiecznie. Czy sam myślał o podążeniu śladami młodszej siostry i innych Gwardzistów? Być może, ale czuł, że jeszcze nie jest na to gotowy. Sam nie umiał wyjaśnić skąd takie przeczucie, ale po prostu wiedział, że to jeszcze nie czas dla niego.
Popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu, a gama uczuć jakie pojawiły się w jego oczach była tak szeroka, że w zasadzie trudno było odseparować jedno i odczytać cokolwiek. Tą chwilową batalię z emocjami zwieńczył delikatnym uśmiechem.
- Domyślam się, chociaż rani mnie świadomość tego, jak przykrym towarzystwem dla ciebie jestem, skoro tak szybko uciekasz - oczywiście żartował, chcąc chociaż trochę rozluźnić atmosferę, która od pewnego czasu panowała w tonksowym domu. Przecież nigdy nie był dobry w prawieniu moralistycznych kazań, to nie była jego rola, Theo sprawdzał się w tym znacznie lepiej. I choć myślenie Just było naprawdę szlachetne i godne podziwu to zapomniała o jednym. Tonksowie we krwi mieli tą samą zdolność do pakowania się w kłopoty. Także nawet jeżeli to nie Just ściągnie na nich uwagę to zrobi to prawdopodobnie sam Gabriel. Przedkładanie bezpieczeństwa innych nad własne też zdawało się być cechą przekazywaną genetycznie. Co prawda liczył, że może Just zmieni zdanie, ale nie chciał na siłę przekonywać jej, że zostanie w domu to dobry pomysł. - Wiem, że im bardziej będę naciskał, tym bardziej będziesz się zapierać, jaki to ma sens? - dodał po chwili już poważniej, nieco wzruszywszy ramionami. Razem z kubkiem w ręku podszedł do tarasowych barierek, opierając się o nie tyłem, tak aby widzieć Just. Czy tylko on nie lubił tych poważnych rozmów? Czy one musiały istnieć? Przecież on się czuł jak pierwotniak emocjonalny.
Czy wolałby, aby została w domu? Czy chciałby, żeby mogła zrzucić z siebie ciężar związany z próbą i zrzuciła chociaż jego część na barki starszego brata (w były szersze to i więcej miejsca)? Oczywiście, że chciał, ale jako człowiek realistycznie myślący musiał pogodzić się zarówno z uporem siostry, jak i zasadami Gwardzistów. Przyjmował to na klatę, próbując odnaleźć się w sytuacji. Poczucie dumy z tego jak silna stała się Just walczyło zażarcie z jego gigantycznym strachem o jej życie. Dlatego chciał mieć ją w domu, aby mieć pewność, że wróciła na noc bezpiecznie. Czy sam myślał o podążeniu śladami młodszej siostry i innych Gwardzistów? Być może, ale czuł, że jeszcze nie jest na to gotowy. Sam nie umiał wyjaśnić skąd takie przeczucie, ale po prostu wiedział, że to jeszcze nie czas dla niego.
Popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu, a gama uczuć jakie pojawiły się w jego oczach była tak szeroka, że w zasadzie trudno było odseparować jedno i odczytać cokolwiek. Tą chwilową batalię z emocjami zwieńczył delikatnym uśmiechem.
- Domyślam się, chociaż rani mnie świadomość tego, jak przykrym towarzystwem dla ciebie jestem, skoro tak szybko uciekasz - oczywiście żartował, chcąc chociaż trochę rozluźnić atmosferę, która od pewnego czasu panowała w tonksowym domu. Przecież nigdy nie był dobry w prawieniu moralistycznych kazań, to nie była jego rola, Theo sprawdzał się w tym znacznie lepiej. I choć myślenie Just było naprawdę szlachetne i godne podziwu to zapomniała o jednym. Tonksowie we krwi mieli tą samą zdolność do pakowania się w kłopoty. Także nawet jeżeli to nie Just ściągnie na nich uwagę to zrobi to prawdopodobnie sam Gabriel. Przedkładanie bezpieczeństwa innych nad własne też zdawało się być cechą przekazywaną genetycznie. Co prawda liczył, że może Just zmieni zdanie, ale nie chciał na siłę przekonywać jej, że zostanie w domu to dobry pomysł. - Wiem, że im bardziej będę naciskał, tym bardziej będziesz się zapierać, jaki to ma sens? - dodał po chwili już poważniej, nieco wzruszywszy ramionami. Razem z kubkiem w ręku podszedł do tarasowych barierek, opierając się o nie tyłem, tak aby widzieć Just. Czy tylko on nie lubił tych poważnych rozmów? Czy one musiały istnieć? Przecież on się czuł jak pierwotniak emocjonalny.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była cierpliwa i wytrwała. Widziała, że tak. Może nie najzdolniejsza, może nie najsilniejsza, ale nadrabiała uporem, który pchał ją do przodu. Nadrabiała niezłomnością postanowień, które podtrzymywała i do których dążyła. Była sobą, choć czasem właśnie to zdawało jej się przekleństwem. Wcześniej nie rozumiała, czemu ją odsuwał. Wcześniej, nie patrzyła na to z tej perspektywy. Tej samej dla nich obojga. Teraz to ona była tą, która odsuwała innych. Teraz to inni nie rozumieli tego, dlaczego postępuje właśnie w ten sposób. Ale nie była w stanie tego wyjaśnić. Nie, bez zdradzania tajemnicy Próby. A tego nie mogła uczynić.
Zresztą, zgodziła się walczyć. Postanowiła związać swoje życie, swoją duszę z Zakonem. Teraz należała już do dowództwa ich organizacji, wiedziała, że każdy jej kolejny krok będzie naszpikowany niebezpieczeństwem, że to przyciągnie w jej stronę wrogów. Nie chciała by wtedy obok znalazł się ktoś bliski. Choć równie dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że mogą uderzyć właśnie w nich.
Tylko zgodziła się nie mieć już słabości, a może zwyczajnie umieć sobie z nimi poradzić. Każdy kto znajdował się zbyt blisko niej był narażony. Jednak, nie rozumiała. Czemu skoro te same wątpliwości dotyczyły Skamandera, czemu nie mogli stać razem przeciwko wszystkiemu. Ale tego - miała nadzieję - dowiedzieć się już niedługo.
Zawiesiła na nim spojrzenie po wypowiedzianych słowach, widziała mnogość emocji, która przetoczyła się przez jego spojrzenie. Zatrzymane w ramach tęczówek, tak podobnych do nich. Nie była w stanie mu teraz pomóc. Może nie skończył walczyć, jednak podarował jej znajomy uśmiech.
- Już myślałam, że się nie domyślisz. - odpowiedziała mu żartem, chcąc pomóc w strząśnięciu poważnej atmosfery. Choć nie sądziła, by było to dla niej całkowicie możliwe. - Żaden. - dodała na jego kolejne pytanie. Bo i to było prawdą. Nikt nie był w stanie przekonać jej, by zawróciła z drogi. Nie teraz i nie wcześniej. Podniosła się z siedzenia i zsunęła ze stóp buty. Słońce właśnie zachodziło za horyzontem rzucając w ich kierunku pomarańczową poświatę. Mżawka - znamienna dla Londynu - sączyła się z nieba. Odstawiła kubek na drewniany stolik, zrobiony przez ich ojca. Zrzuciła też płaszcz, który zostawiła na fotelu. Ruszyła ku zejściu z werandy, które prowadziły na zielony trawnik. Doskonale znała uczucie jakie towarzyszyło jej, gdy bose stopy dotykały zimnej, wilgotnej trawy. Nie zaprzestawała wędrówki. Dopiero po kilku krokach zatrzymała się, zamknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Tutaj, zawsze pachniało jak dom. Uniosła głowę ku górze, pozwalając by krople spadały jej na twarz i rozłożyła dłonie na boki.
- Znajdź żonę, Gabby. W tym domu powinny dorastać szczęśliwe dzieci. - powiedziała odwracając się w jego kierunku. Uśmiechała się lekko, odrobinę smutno, ale musiał wiedzieć do czego się odnosiła. Do ich dzieciństwa. Do zabaw na tym trawniku, do kłótni i i do kawy, którą pijali rodzice na fotelach, które jeszcze przed chwilą zajmowali.
Zresztą, zgodziła się walczyć. Postanowiła związać swoje życie, swoją duszę z Zakonem. Teraz należała już do dowództwa ich organizacji, wiedziała, że każdy jej kolejny krok będzie naszpikowany niebezpieczeństwem, że to przyciągnie w jej stronę wrogów. Nie chciała by wtedy obok znalazł się ktoś bliski. Choć równie dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że mogą uderzyć właśnie w nich.
Tylko zgodziła się nie mieć już słabości, a może zwyczajnie umieć sobie z nimi poradzić. Każdy kto znajdował się zbyt blisko niej był narażony. Jednak, nie rozumiała. Czemu skoro te same wątpliwości dotyczyły Skamandera, czemu nie mogli stać razem przeciwko wszystkiemu. Ale tego - miała nadzieję - dowiedzieć się już niedługo.
Zawiesiła na nim spojrzenie po wypowiedzianych słowach, widziała mnogość emocji, która przetoczyła się przez jego spojrzenie. Zatrzymane w ramach tęczówek, tak podobnych do nich. Nie była w stanie mu teraz pomóc. Może nie skończył walczyć, jednak podarował jej znajomy uśmiech.
- Już myślałam, że się nie domyślisz. - odpowiedziała mu żartem, chcąc pomóc w strząśnięciu poważnej atmosfery. Choć nie sądziła, by było to dla niej całkowicie możliwe. - Żaden. - dodała na jego kolejne pytanie. Bo i to było prawdą. Nikt nie był w stanie przekonać jej, by zawróciła z drogi. Nie teraz i nie wcześniej. Podniosła się z siedzenia i zsunęła ze stóp buty. Słońce właśnie zachodziło za horyzontem rzucając w ich kierunku pomarańczową poświatę. Mżawka - znamienna dla Londynu - sączyła się z nieba. Odstawiła kubek na drewniany stolik, zrobiony przez ich ojca. Zrzuciła też płaszcz, który zostawiła na fotelu. Ruszyła ku zejściu z werandy, które prowadziły na zielony trawnik. Doskonale znała uczucie jakie towarzyszyło jej, gdy bose stopy dotykały zimnej, wilgotnej trawy. Nie zaprzestawała wędrówki. Dopiero po kilku krokach zatrzymała się, zamknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Tutaj, zawsze pachniało jak dom. Uniosła głowę ku górze, pozwalając by krople spadały jej na twarz i rozłożyła dłonie na boki.
- Znajdź żonę, Gabby. W tym domu powinny dorastać szczęśliwe dzieci. - powiedziała odwracając się w jego kierunku. Uśmiechała się lekko, odrobinę smutno, ale musiał wiedzieć do czego się odnosiła. Do ich dzieciństwa. Do zabaw na tym trawniku, do kłótni i i do kawy, którą pijali rodzice na fotelach, które jeszcze przed chwilą zajmowali.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Mógł się jedynie zastanawiać co skłaniało każdego z nich, po kolei do powolnego odpychania od siebie bliskich. Tylko czasem zastanawiał się, czy było to wyjście z sytuacji? Czy na końcu nie będą żałować, że dobrowolnie oddali cały czas, jaki został mi przeznaczony do spędzenia z najbliższymi, tu na ziemi? Gabriel często się nad tym zastanawiał, kiedy rozpoczął pracę aurora. Początki były trudne i na początku odpychał do siebie bliskich, urywając kontakt, ale wtedy widok tych aurorów, którzy po powrocie wracali do rodzinnego domu, gdzie czekały na nich ukochane żony, pociechy z utęsknieniem wypatrujące powrotu do domu. Była wojna, teraz każde z nich mogło zginąć, niezależnie jak daleko odsunie ich od siebie Justine. Czy to właśnie nie jej obecność mogłaby być gwarantem ich wspólnego bezpieczeństwa? Czy to we wspólnocie nie powinna tkwić siła ich organizacji? Jednakże to zdanie Gabriela, którego tam nie było razem z nią, który nie wiedział i zapewne nigdy nie dowie się co przyszło jej przeżyć. Czekał, aż sama to wszystko poukłada, aż sama podejmie temat, zdając sobie sprawę z tego, że nagabywaniem i próbą wywarcia na niej presji niczego nie zyska. Owszem, poświęcenie się dla Zakonu to szlachetna droga, na którą on sam nie był jeszcze gotowy, nie był pewien czy potrafiłby zaprzepaścić szansę na zbudowanie domu nawet w tak niespokojnych czasach. Być może było to możliwe, chciał w to wierzyć, wzrokiem pełnym nadziei patrząc w stronę Herewarda i Eileen.
- Auć, miałem nadzieję, że zaprzeczysz - odparł z zaczepnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Na jej krótką odpowiedź odpowiedział jedynie krótkim uśmiechem. Nie było sensu po raz kolejny wdawać się w tę dyskusję, już to uzgodnili. Stanął na wejściu na werandę z kubkiem w ręku, oparł się o jedną z belek podtrzymujących konstrukcję. Obserwował Justine, wspomnieniami wracając do chwil tak beztroskich, które składały się na wspomnienie dzieciństwa, na wspomnienie domu, którym nie tylko było konkretne miejsce, ale także ludzie go tworzący. Patrząc na Justine, oddającą się chwili błogiego spokoju, oczami wyobraźni widział również ją, jako małą dziewczynkę, która wesoło biegała po trawniku, zupełnie tak, jakby krople deszczu nie znaczyły jej skóry.
Zaskoczyła go bezpośredniość z jaką Justine wyraziła swoje życzenie? Spostrzeżenie? Uśmiechnął się smutno.
- Chyba prosisz oto, nie tą osobę co trzeba - odparł smutno. Gabriel nigdy nie był typem mężczyzny, który zmieniał partnerki jak rękawiczki. Jedna z nielicznych, które pojawiły się w życiu Tonksa, została w nim na dłużej, zadomowiła się w sercu Gabriela, a później równie szybko z niego uciekła. On wyjechał, ona nie wytrzymała i odeszła, pozostawiając po sobie pustkę. Rany się zabliźniały, on nie dawał po sobie poznać tego jak bardzo go to dotknęło. Tylko jak miał żyć dalej, kiedy los miast ręki, nogi czy oka zabrał mu coś wiele cenniejszego - serce. I chociaż gdzieś tam marzył o stworzeniu rodziny to nie był w stanie podjąć ryzyka ponownego zakochania się. Nie teraz, gdy nie mógłby wybierać pomiędzy jej miłością, a walką o lepsze jutro. Nie skomentował swojego stanowiska w żaden inny sposób jak poprzez niemrawy uśmiech.
- Ale masz rację, ten dom powinien być wypełniony śmiechem dzieci, lamentem spowodowanym zakazem zjedzenia słodyczy przed obiadem - znowu wrócił wspomnieniami do ich dzieciństwa.
- Auć, miałem nadzieję, że zaprzeczysz - odparł z zaczepnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Na jej krótką odpowiedź odpowiedział jedynie krótkim uśmiechem. Nie było sensu po raz kolejny wdawać się w tę dyskusję, już to uzgodnili. Stanął na wejściu na werandę z kubkiem w ręku, oparł się o jedną z belek podtrzymujących konstrukcję. Obserwował Justine, wspomnieniami wracając do chwil tak beztroskich, które składały się na wspomnienie dzieciństwa, na wspomnienie domu, którym nie tylko było konkretne miejsce, ale także ludzie go tworzący. Patrząc na Justine, oddającą się chwili błogiego spokoju, oczami wyobraźni widział również ją, jako małą dziewczynkę, która wesoło biegała po trawniku, zupełnie tak, jakby krople deszczu nie znaczyły jej skóry.
Zaskoczyła go bezpośredniość z jaką Justine wyraziła swoje życzenie? Spostrzeżenie? Uśmiechnął się smutno.
- Chyba prosisz oto, nie tą osobę co trzeba - odparł smutno. Gabriel nigdy nie był typem mężczyzny, który zmieniał partnerki jak rękawiczki. Jedna z nielicznych, które pojawiły się w życiu Tonksa, została w nim na dłużej, zadomowiła się w sercu Gabriela, a później równie szybko z niego uciekła. On wyjechał, ona nie wytrzymała i odeszła, pozostawiając po sobie pustkę. Rany się zabliźniały, on nie dawał po sobie poznać tego jak bardzo go to dotknęło. Tylko jak miał żyć dalej, kiedy los miast ręki, nogi czy oka zabrał mu coś wiele cenniejszego - serce. I chociaż gdzieś tam marzył o stworzeniu rodziny to nie był w stanie podjąć ryzyka ponownego zakochania się. Nie teraz, gdy nie mógłby wybierać pomiędzy jej miłością, a walką o lepsze jutro. Nie skomentował swojego stanowiska w żaden inny sposób jak poprzez niemrawy uśmiech.
- Ale masz rację, ten dom powinien być wypełniony śmiechem dzieci, lamentem spowodowanym zakazem zjedzenia słodyczy przed obiadem - znowu wrócił wspomnieniami do ich dzieciństwa.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuła jak mżawka opadała na niej niewielkimi kroplami mocząc włosy i jasną skórę, mocząc też koszulę, która miała wciśniętą niedbale w spodnie. Czasem wraz z deszczem przychodziło ukojenie i miała nadzieję, że ten ukoi ją i tym razem, choć wiedziała, że najważniejsza rozmowa jest jeszcze przed nią, że nie ucieknie przed spotkaniem z Skamanderem chyba zwyczajnie dlatego, że nie chce już więcej uciekać. Kochała go i wiedział o tym. Sama mu to powiedziała, choć sądziła, że nigdy nie da rady. Ale to nic nie zmieniło, a może właśnie jedynie sprawiła, że poczuła jak zdaje się każdego dnia jeszcze dalej. Nie mogła dłużej na to pozwalać, dłużej czekać. Miała go obok siebie, powinna była być szczęśliwa, ale jak mogła, skoro zasypiała w łóżku samotnie, podczas gdy on zajmował kanapę. Gdy zdawał się unikać z nią kontaktu, hamować gesty, by nie przyciągać jej bardziej. Ale, czy nie wiedział? Że mocniej już nie mógł.
Odwróciła się w kierunku brata, gdy wypowiadał słowa. Uśmiechnęła się szczerze i pokręciła głową.
- Brutalna prawda. - wypowiedziała jedynie, grożąc mu lekko palcem. Oboje wiedzieli, że to nie on był odpowiedzialnym za jej decyzję. A ona nie była w stanie wytłumaczyć dokładnie swoich postanowień. A jednak czuła się jak hipokrytka. Sama robiła to, co Skamander starając się odsunąć, by - jeśli nadejdzie uderzenie nie trafiło w nich tylko w nią, jednocześnie uważając, że on powinien pozwolić jej zostać. Westchnęła znów unosząc głowę ku górze. Co powinna zrobić? Jaką decyzję podjąć? Nie miała planu na rozmowę, jedynie list na którym spisała wszystko co miała mu do powiedzenia, co mogło by wylecieć jej z głowy, gdyby zatopiła się za mocno w jego ciemnym i mądrym spojrzeniu. Gdy jej odpowiedział uniosła lekko brew i pokręciła głową.
- Będziesz wspaniałym ojcem. - powiedziała mu jedynie, spokojnie bowiem tak właśnie myślała. Tak, jakby była pewna, że nim zostanie i nic tego nie zmieni niezależnie od tego co sam myślał. Gabrielowe serce posiadało w sobie tyle miłości, że byłby w stanie obdzielić ją nie tylko żonę, ale i kilka pociech. Sam nie zdawał sobie z tego sprawy nadal cierpiąc. Ale ponoć czas leczy rany. Naprawdę miała nadzieję, że i jego uleczy, że pozwoli mu odnaleźć tą, która da mu szczęście. Należało mu się to. Należało za to, jakim był człowiekiem.
- Pamiętasz, jak najadłeś się brzącków jagodowych? - zaśmiała się lekko kręcąc głową. Cała sytuacja nie wydałaby się nigdy, gdyby nie jeden gest. - Pokazałeś mi przy stole język i mama zauważyła, że jest fioletowy. - pokręciła głową, wsadzając dłonie w kieszenie. Westchnęła. Kiedyś, kiedyś było niezmącone problemami dzisiejszego świata. - Zatańczymy, czy powalczymy? - zapytała go, unosząc lekko kącik ust ku górze. To dziwne, ale po całym dniu zajęć i treningów nadal nie miała dość. Odrobinę paradoksalnie czuła w sobie dużo energii. Musiała ją jakoś spożytkować. A może zwyczajnie musiała robić cokolwiek, by nie wracać myślami ku rozmowie, która miała już zaraz się odbyć.
Odwróciła się w kierunku brata, gdy wypowiadał słowa. Uśmiechnęła się szczerze i pokręciła głową.
- Brutalna prawda. - wypowiedziała jedynie, grożąc mu lekko palcem. Oboje wiedzieli, że to nie on był odpowiedzialnym za jej decyzję. A ona nie była w stanie wytłumaczyć dokładnie swoich postanowień. A jednak czuła się jak hipokrytka. Sama robiła to, co Skamander starając się odsunąć, by - jeśli nadejdzie uderzenie nie trafiło w nich tylko w nią, jednocześnie uważając, że on powinien pozwolić jej zostać. Westchnęła znów unosząc głowę ku górze. Co powinna zrobić? Jaką decyzję podjąć? Nie miała planu na rozmowę, jedynie list na którym spisała wszystko co miała mu do powiedzenia, co mogło by wylecieć jej z głowy, gdyby zatopiła się za mocno w jego ciemnym i mądrym spojrzeniu. Gdy jej odpowiedział uniosła lekko brew i pokręciła głową.
- Będziesz wspaniałym ojcem. - powiedziała mu jedynie, spokojnie bowiem tak właśnie myślała. Tak, jakby była pewna, że nim zostanie i nic tego nie zmieni niezależnie od tego co sam myślał. Gabrielowe serce posiadało w sobie tyle miłości, że byłby w stanie obdzielić ją nie tylko żonę, ale i kilka pociech. Sam nie zdawał sobie z tego sprawy nadal cierpiąc. Ale ponoć czas leczy rany. Naprawdę miała nadzieję, że i jego uleczy, że pozwoli mu odnaleźć tą, która da mu szczęście. Należało mu się to. Należało za to, jakim był człowiekiem.
- Pamiętasz, jak najadłeś się brzącków jagodowych? - zaśmiała się lekko kręcąc głową. Cała sytuacja nie wydałaby się nigdy, gdyby nie jeden gest. - Pokazałeś mi przy stole język i mama zauważyła, że jest fioletowy. - pokręciła głową, wsadzając dłonie w kieszenie. Westchnęła. Kiedyś, kiedyś było niezmącone problemami dzisiejszego świata. - Zatańczymy, czy powalczymy? - zapytała go, unosząc lekko kącik ust ku górze. To dziwne, ale po całym dniu zajęć i treningów nadal nie miała dość. Odrobinę paradoksalnie czuła w sobie dużo energii. Musiała ją jakoś spożytkować. A może zwyczajnie musiała robić cokolwiek, by nie wracać myślami ku rozmowie, która miała już zaraz się odbyć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jakie to byłoby proste, gdyby wraz z kroplami deszczu spływającymi spokojnie po skórze, znikały wszystkie ich problemy. Niestety, świat nie był skonstruowany w ten sposób, a zastana przez nich rzeczywistość przysparzała im kłopotów i zmartwień każdego dnia, a kto jak nie oni - czarodzieje mugolskiego pochodzenia - odczuwali to jeszcze mocniej. Wojna nie była już tylko widmem, które zbliżało się niebezpiecznie do Wielkiej Brytanii. Wojna otuliła swoim czarnym, pełnym cierpienia płaszczem brytyjską społeczność czarodziejską, obezwładniając i paraliżując. Wojna już ich dosięgnęła, a oni musieli jakoś funkcjonować. Owszem, mogli schować się w mugolskim świecie i udawać, że problem nie istnieje, ale według Gabriela nie było to wyjście. Wyjściem nie było też odsuwanie się od siebie. Zarówno w rodzinie, jak i w Zakonie jedność stanowiła siłę. Jak więc mieli być silni, skoro jego najbliższa rodzina, najukochańsza młodsza siostra odsuwała go od siebie. Nie był kimś, kogo trzeba było chronić. Dołączając do Zakonu, a wcześniej podejmując szkolenie aurorskie sam podpisał na siebie wyrok śmierci i był tego w pełni świadomy. Niech Just nie odbiera mu możliwości decydowania o tym, co jest dla niego bezpieczne, a co nie. Ale milczał, dając jej czas i przestrzeń, aby sama uporała się z demonami.
- Słyszałaś o czymś takim jak białe kłamstwo - mruknął, jednocześnie uśmiechając się do niej delikatnie z tym zadziornym błyskiem w niebieskich oczach. Nie chciał jej zostawiać samej, po prostu nie chciał. Czy miał to wymalować czerwoną farbą na ścianie w jej pokoju? A może wysłać wyjca? Ta bezczynność powoli zaczynała go męczyć, chociaż naprawdę chciał jej dać przestrzeń. Cierpliwość mogła nie być najsilniejszą stroną charakteru Gabriela, nie w przypadku, w którym widział, że rodzinie dzieje się źle.
- Może. Kiedyś - rzucił trochę na odczepnego, chcąc odwieść ją od snucia planów na rodzinną przyszłość Gabriela. Naturalnie chciał mieć kiedyś dzieci, czuć jak mała piąstka zaciska się na jego palcu, jak trzyma w rękach małe zawiniątko. Na razie brakowało perspektyw, brakowało warunków. A może po prostu bał się, że nie podoła? Nawet jeżeli chciał wypełnić ten dom wesołym gwarem. W tym momencie pomieszczenia wypełnione były niemalże grobową ciszą. Nie mógł nie zaśmiać się na wspomnianą z dzieciństwa sytuację, którą pamiętał aż za dobrze. - Pamiętam aż za dobrze. Nadal jestem pewien, że specjalnie sprowokowałaś mnie do pokazania języka, żeby mama zobaczyła ten fioletowy kolor - stwierdził obdarzając siostrę szerokim, ciepłym uśmiechem. Na jej kolejną propozycję uniósł jedną brew ku górze. - Przecież wiesz kochana siostrzyczko, że jestem okropnym tancerzem - odparł, a na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego jak ciężkie chwile spędzała podczas szkolenia - sam je przechodził - i martwił się o nią, ale skoro miała być dobrze przygotowana to każdy następny trening będzie cenny. Tym bardziej, gdy jej ciało było wycieńczone szkoleniami.
- Słyszałaś o czymś takim jak białe kłamstwo - mruknął, jednocześnie uśmiechając się do niej delikatnie z tym zadziornym błyskiem w niebieskich oczach. Nie chciał jej zostawiać samej, po prostu nie chciał. Czy miał to wymalować czerwoną farbą na ścianie w jej pokoju? A może wysłać wyjca? Ta bezczynność powoli zaczynała go męczyć, chociaż naprawdę chciał jej dać przestrzeń. Cierpliwość mogła nie być najsilniejszą stroną charakteru Gabriela, nie w przypadku, w którym widział, że rodzinie dzieje się źle.
- Może. Kiedyś - rzucił trochę na odczepnego, chcąc odwieść ją od snucia planów na rodzinną przyszłość Gabriela. Naturalnie chciał mieć kiedyś dzieci, czuć jak mała piąstka zaciska się na jego palcu, jak trzyma w rękach małe zawiniątko. Na razie brakowało perspektyw, brakowało warunków. A może po prostu bał się, że nie podoła? Nawet jeżeli chciał wypełnić ten dom wesołym gwarem. W tym momencie pomieszczenia wypełnione były niemalże grobową ciszą. Nie mógł nie zaśmiać się na wspomnianą z dzieciństwa sytuację, którą pamiętał aż za dobrze. - Pamiętam aż za dobrze. Nadal jestem pewien, że specjalnie sprowokowałaś mnie do pokazania języka, żeby mama zobaczyła ten fioletowy kolor - stwierdził obdarzając siostrę szerokim, ciepłym uśmiechem. Na jej kolejną propozycję uniósł jedną brew ku górze. - Przecież wiesz kochana siostrzyczko, że jestem okropnym tancerzem - odparł, a na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego jak ciężkie chwile spędzała podczas szkolenia - sam je przechodził - i martwił się o nią, ale skoro miała być dobrze przygotowana to każdy następny trening będzie cenny. Tym bardziej, gdy jej ciało było wycieńczone szkoleniami.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Deszcz przyjemnie spływał po jej skórze, po twarzy, po krótkich tym razem włosach. A może krótkich ostatnim razem, bo coraz rzadziej sięgała po dłuższe włosy. Jednak nawet teraz jasne kosmyki odbijając światło mieniły się błękitem. Może nie postępowała dobrze, pewnie popełniała błędy, które widziała u Skamandera, a jednak sądziła - tak jak i on - że właśnie tak będzie lepiej. Ale nie mogła zrozumieć, czemu i on odsuwał ją. Była gwardzistką, zgodziła się oddać własne życie, była na pierwszym froncie tej wojny i miała tego świadomość. A mimo to, mimo to wątpiła, by miał jej pozwolić zostać z sobą. Wiedziała już gdzie skieruje swoje kroki, gdy Samuel jej odmówi. A potem? Potem musiała znaleźć dla siebie miejsce. Nowe, całkowicie nowe i prawdopodobnie samotne. Zastanawiała się, czy powie komukolwiek o nowej kryjówce, czy też nie - jeszcze nie wiedziała. Jednak na razie pozwalała by woda uderzała w jej ciepłą skórę.
- Oboje wiemy, że nie smakuje ono za dobrze. - odpowiedziała mu, nie spoglądając w jego kierunku. Stała z zamkniętymi powiekami, kierując głowę ku górze.Wdychała powietrze, które rozprzestrzeniało się po jej wnętrzu. Zdawkowe odpowiedzi zdawały się kończyć kolejny temat i wiedziała, że podejmowanie go ponownie nie ma sensu. Gabriel wyraźnie nie chciał na ten temat rozmawiać i nie mogła wymagać od niego by kontynuować. Sama nie miałaby za wiele do powiedzenia. Wiedziała, jaką byłaby matką. Wiedziała, że nawet dzieci nie było w stanie zatrzymać jej w domu, choć kochałaby je z całego serca. Kochałaby tak mocno, że miłość ta bolałaby, wypalała od środka. Tak samo jak ta, którą darzyła Skamandera. A jednak żadna z nich nie była w stanie jej powstrzymać. Nie teraz, nie nigdy. Gdyby było inaczej, nie przeszłaby Próby.
Lekki uśmiech wpłynął na oblicze Tonks, jednak ani nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła. To jedno miało zostać jej słodką tajemnicą już na zawsze.
- Wiem, ale tu i tak nikt nas nie widzi. - powiedziała wysuwając w jego stronę dłoń i zachęcając go gestem. - Możemy powalczyć, to już jest twój wybór. - powiedziała nadal stojąc z zamkniętymi powiekami. Westchnęła lekko. Kiedyś wszystko było łatwiejsze. Ale nie żałowała, że dowiedziała się o wszystkim, że była świadoma tego, co się działo. Dzień się kończył, a następne wcale nie miały być prostsze.
| zt x2
- Oboje wiemy, że nie smakuje ono za dobrze. - odpowiedziała mu, nie spoglądając w jego kierunku. Stała z zamkniętymi powiekami, kierując głowę ku górze.Wdychała powietrze, które rozprzestrzeniało się po jej wnętrzu. Zdawkowe odpowiedzi zdawały się kończyć kolejny temat i wiedziała, że podejmowanie go ponownie nie ma sensu. Gabriel wyraźnie nie chciał na ten temat rozmawiać i nie mogła wymagać od niego by kontynuować. Sama nie miałaby za wiele do powiedzenia. Wiedziała, jaką byłaby matką. Wiedziała, że nawet dzieci nie było w stanie zatrzymać jej w domu, choć kochałaby je z całego serca. Kochałaby tak mocno, że miłość ta bolałaby, wypalała od środka. Tak samo jak ta, którą darzyła Skamandera. A jednak żadna z nich nie była w stanie jej powstrzymać. Nie teraz, nie nigdy. Gdyby było inaczej, nie przeszłaby Próby.
Lekki uśmiech wpłynął na oblicze Tonks, jednak ani nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła. To jedno miało zostać jej słodką tajemnicą już na zawsze.
- Wiem, ale tu i tak nikt nas nie widzi. - powiedziała wysuwając w jego stronę dłoń i zachęcając go gestem. - Możemy powalczyć, to już jest twój wybór. - powiedziała nadal stojąc z zamkniętymi powiekami. Westchnęła lekko. Kiedyś wszystko było łatwiejsze. Ale nie żałowała, że dowiedziała się o wszystkim, że była świadoma tego, co się działo. Dzień się kończył, a następne wcale nie miały być prostsze.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jej jasne brwi miały naprawdę wielką chęć, by powędrować ku górze na ostatnie rewelacje, jednak powstrzymała się, coraz lepiej panuje nad własnymi emocjami. Jej myśli jednak gnały dalej. Pozostawione same sobie na sali treningowej, na której po raz kolejny zebrała srogi łomot tym razem od Waltera. Wychodząc znalazła Gabriela, mówiąc mu, że zamierza wejść do domu. Zamierzała, plan powstawała w czasie ćwiczeń, na których wyładowywała też złość. Nieskutecznie. Była zła. Zła, za lekkomyślność, którą potwierdzały czyny o których właśnie się dowiedziała. Zerknęła na duży zegar znajdujący się w głównej sali Biura Aurorów. Jeszcze godzina zajęć z metod śledczych. Przez głowę przemknęła jej myśl szybszego zwinięcia się, ale zrezygnowała z niej. Wiedziała, że potrzebuje każdej jednej godziny zajęć - tych i każdego innego.
To, musiało poczekać.
W końcu zegar wybił, a Just przeniosła swoje myśli z prowadzonych zajęć znów do niego. Pacan. Lekkomyślny do tego. Zaciskała wargi, mijając Kallie bez słowa. Zaraz jednak wróciła się, żeby pożegnać się z nią właściwie. Weszła do szatni i skierowała się własnej szafki. Nie zdążyła zaleczyć ran, ale nie były one wielkie. Przestała całkowicie przejmować się sinikami. Niektóre zaleczała w domu, ale w końcu uznała, że warto zajmować się tylko największymi. Wiedząc, że jutro zdobędzie kolejne. Wychodząc zerknęła jeszcze w głąb sali na chwilę spoglądajc na Skamandera zajętego czym innym. Westchnęła do siebie samej. Odpuścić, tego chciał, ale ona wiedziała, że nie będzie to takie proste.
Skup się, Tonks. Jeden pożar na raz. - nakazał sobie samej w myślach łapiąc za różdżkę. Nie myślała długo, teleportując się w zakamarek ulicy na której stał jej dom rodzinny. Gdy zbliżała się do niego z daleka zdawał się ponury. Pozbawiony życia, które niegdyś wypełniał śmiech i zapach szarlotki jej matki. Nadal za nią tęskniła. Wątpiła, by kiedykolwiek miała przestać. Straciła już zbyt wielu bliskich jej ludzi, przyjaciół, czyiśch ojców i matek, braci i sióstr. Nie godziła się na utratę kolejnych. Widziała rozpacz Eileen, gdyby mogła, odebrałaby ją od niej by nieść cierpienie w samotności. Wszystko w ogólnym rozrachunku wcale nie wyglądało dobrze. Owszem, udało im się powstrzymać anomalie - te więcej nie dręczył mieszkańców kraju. Ale zapłacili za to wielką cenę - tą ceną, było życie ich przyjaciela. Nikt im nie dał wyboru. Gdyby tylko mogła wybrać, podjąć decyzję, Hereward wyszedłby z Azkabanu żywy. Jej życie, znaczyło w jej rachunku mniej. Była sama, a Łobuzem miał się ktoś zająć. Jego śmierć zrobiła z Eileen wodwę ledwie po kilku miesiącach wspólnego życia. Wdowę przy nadziei. Jego dzieci nigdy go nie poznają, choć z pewnością wszyscy dopilnują tego, by dowiedziały się jak wielkim człowiekiem był ich ojciec. Mimo wszystko, wolałaby by los wziął ją.
Ale nikt nie zapytał ich o zdanie.
Weszła do domu i dopiero w nim wyciągnęła różdżkę. - Expecto Patronum. - wywołała posłańca, wykonując odpowiedni gest różdżką skupiając się na melodii niesionej przez feniksa i nadziei. Wyszła na drewniane schody i usiadła na nich. Dni nadal były mroźne - ale to nie miało znaczenia. Ułożyła dłonie na kolanach i z nieprzeniknionym spojrzeniem oczekiwała jego przyjścia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 28.08.19 23:34, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Niecierpliwym gestem potarł wierzchem zmarzniętej dłoni szluga wyciągniętego z kieszeni oddalającego się w stronę portowych magazynów przechodnia - kulturalnie poczęstował się zaledwie jednym papierosem, choć wystająca z kieszeni zmechaconego płaszcza rama była niemal pełna.
Kłęby wydmuchiwanego dymu scaliły się z parą wydobywającą się z fioletowawych ust - pół dnia spędzonego w terenie dało o sobie znać, miał już dosyć ziąbu i skostniałych dłoni. Jeszcze tylko jedna fajka - i schowa się w końcu do Parszywego, rozgrzeje palce o kufel z grzańcem.
Z na wpół przymkniętymi oczami zaciągał się zbyt łapczywie; niemrawym skinięciem przywitał się z garstką wchodzących do lokalu stałych bywalców, a kiedy zniknęli za drzwiami, tuż przed nim zmaterializowało się światło - przepełnione potężną mocą srebrzyste wiązki energii uformowane w zwierzęcy kształt.
Koziorożec - skrząc się coraz jaśniej, gdy wykonał dwa zgrabne skoki w powietrzu, zbliżając się do oniemiałego Burroughs - wpatrywał się w niego z niekomfortową intensywnością. Nie to było jednak najdziwniejsze.
Poznał jej głos - nie od razu, wydawał się matowy, wypłowiały; nie dał rady zestawić z nim zwyczajowego rozemocjonowania i wielobarwności emocji, którą całą feerią skrzyła się, gdy ze sobą rozmawiali; pełnym jej przekrojem, od pstrokatej ekscytacji krzyczącej jaskrawymi kolorami z każdego włókna zmierzwionych włosów aż po ostrzegawczą czerwień, czy purpurę irytacji. Nie potrafił odtworzyć w pamięci momentu, w którym ten głos brzmiałby równie blado.
Nigdy też nie widział takiego zastosowania Patronusa - już przywołanie nazwy samego zaklęcia zajęło mu dłuższą chwilę.
Koziorożec jeszcze przez chwilę nie spuszczał z niego wzroku, a potem bez ostrzeżenia wyrwał się do przodu; świetlisty posłaniec zamigotał enigmatycznym blaskiem raz jeszcze, a potem rozpierzchnął się, niknąc całkowicie i pozostawiając za sobą jedynie kotłujące się w Keatonie myśli.
Enigmatyczna treść wiadomości nie zwiastowała nic dobrego, piwo poczeka.
Cel (Manor Road 35), wola (muszę... co jej się stało?), namysł (albo...?).
Naście sekund - z wciąż niedopalonym papierosem w dłoni pojawił się przed doskonale znanym mu budynkiem, wyłaniającym się zza zaniedbanego bardziej niż zwykle żywopłotu. Pchnął furtkę, wdzierając się do środka - nie musiał długo szukać jej sylwetki wzrokiem, a gdy już objął ją - samym spojrzeniem - nie był pewien, czy spodziewał się ujrzeć właśnie to. Wątły światłocień, wciąż co prawda pulsujący wewnętrznym blaskiem, którego chyba nikt nie jest w stanie przygasić - ale pozostający dziwnie rozmyty, odległy.
Kiedyś wystarczyłoby zerknąć na okalające jej twarz kosmyki - nawet jeśli nie dało się wyłowić niczego z głębi samych oczu, jarzący się we włosach rubin ostrzegał go, że każde nieopatrzne słowo znowu skończy się ścieraniem się ich charakterów.
Ale dzisiaj niewiele potrafił z niej wyczytać - po październikowych rewelacjach dał jej przestrzeń, o którą nie prosiła, ale przecież musiała jej potrzebować, by odnaleźć się w zupełnie nowej roli; coraz skąpsze listy jedynie pogłębiały dzielący ich dystans - choć, paradoksalnie, nie ten emocjonalny, bo im bardziej lakoniczne słowa chłonął papier, tym więcej - tych nienapisanych - krążyło w jego myślach. Wokół jej osoby. Może potrzebowała pomocy? Już wcześniej? Czy zamiast czekać na wyraźny sygnał - jak dziś - nie powinien był pojawić się tydzień albo miesiąc temu?
Kopnął zaśnieżone wiadro, pozbywając się z niego zalegającego puchu, po czym postawił je dokładnie naprzeciwko niej - i choć przycupnęła na jednym ze schodów, a on usiadł na odwróconym wiadrze tuż poniżej, ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie.
- Po co ta cała otoczka? Mogłaś po prostu przyznać, że tęskniłaś - skąpy uśmiech pojawił się na twarzy tylko na chwilę - ale ustąpił miejsca niepokojowi, kiedy każda minuta analizy odsłaniała mu ją w pełniejszym obrazie.
Kłęby wydmuchiwanego dymu scaliły się z parą wydobywającą się z fioletowawych ust - pół dnia spędzonego w terenie dało o sobie znać, miał już dosyć ziąbu i skostniałych dłoni. Jeszcze tylko jedna fajka - i schowa się w końcu do Parszywego, rozgrzeje palce o kufel z grzańcem.
Z na wpół przymkniętymi oczami zaciągał się zbyt łapczywie; niemrawym skinięciem przywitał się z garstką wchodzących do lokalu stałych bywalców, a kiedy zniknęli za drzwiami, tuż przed nim zmaterializowało się światło - przepełnione potężną mocą srebrzyste wiązki energii uformowane w zwierzęcy kształt.
Koziorożec - skrząc się coraz jaśniej, gdy wykonał dwa zgrabne skoki w powietrzu, zbliżając się do oniemiałego Burroughs - wpatrywał się w niego z niekomfortową intensywnością. Nie to było jednak najdziwniejsze.
Poznał jej głos - nie od razu, wydawał się matowy, wypłowiały; nie dał rady zestawić z nim zwyczajowego rozemocjonowania i wielobarwności emocji, którą całą feerią skrzyła się, gdy ze sobą rozmawiali; pełnym jej przekrojem, od pstrokatej ekscytacji krzyczącej jaskrawymi kolorami z każdego włókna zmierzwionych włosów aż po ostrzegawczą czerwień, czy purpurę irytacji. Nie potrafił odtworzyć w pamięci momentu, w którym ten głos brzmiałby równie blado.
Nigdy też nie widział takiego zastosowania Patronusa - już przywołanie nazwy samego zaklęcia zajęło mu dłuższą chwilę.
Koziorożec jeszcze przez chwilę nie spuszczał z niego wzroku, a potem bez ostrzeżenia wyrwał się do przodu; świetlisty posłaniec zamigotał enigmatycznym blaskiem raz jeszcze, a potem rozpierzchnął się, niknąc całkowicie i pozostawiając za sobą jedynie kotłujące się w Keatonie myśli.
Enigmatyczna treść wiadomości nie zwiastowała nic dobrego, piwo poczeka.
Cel (Manor Road 35), wola (muszę... co jej się stało?), namysł (albo...?).
Naście sekund - z wciąż niedopalonym papierosem w dłoni pojawił się przed doskonale znanym mu budynkiem, wyłaniającym się zza zaniedbanego bardziej niż zwykle żywopłotu. Pchnął furtkę, wdzierając się do środka - nie musiał długo szukać jej sylwetki wzrokiem, a gdy już objął ją - samym spojrzeniem - nie był pewien, czy spodziewał się ujrzeć właśnie to. Wątły światłocień, wciąż co prawda pulsujący wewnętrznym blaskiem, którego chyba nikt nie jest w stanie przygasić - ale pozostający dziwnie rozmyty, odległy.
Kiedyś wystarczyłoby zerknąć na okalające jej twarz kosmyki - nawet jeśli nie dało się wyłowić niczego z głębi samych oczu, jarzący się we włosach rubin ostrzegał go, że każde nieopatrzne słowo znowu skończy się ścieraniem się ich charakterów.
Ale dzisiaj niewiele potrafił z niej wyczytać - po październikowych rewelacjach dał jej przestrzeń, o którą nie prosiła, ale przecież musiała jej potrzebować, by odnaleźć się w zupełnie nowej roli; coraz skąpsze listy jedynie pogłębiały dzielący ich dystans - choć, paradoksalnie, nie ten emocjonalny, bo im bardziej lakoniczne słowa chłonął papier, tym więcej - tych nienapisanych - krążyło w jego myślach. Wokół jej osoby. Może potrzebowała pomocy? Już wcześniej? Czy zamiast czekać na wyraźny sygnał - jak dziś - nie powinien był pojawić się tydzień albo miesiąc temu?
Kopnął zaśnieżone wiadro, pozbywając się z niego zalegającego puchu, po czym postawił je dokładnie naprzeciwko niej - i choć przycupnęła na jednym ze schodów, a on usiadł na odwróconym wiadrze tuż poniżej, ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie.
- Po co ta cała otoczka? Mogłaś po prostu przyznać, że tęskniłaś - skąpy uśmiech pojawił się na twarzy tylko na chwilę - ale ustąpił miejsca niepokojowi, kiedy każda minuta analizy odsłaniała mu ją w pełniejszym obrazie.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekała, mając dziwne przeczucie że nie będzie trwało to długo. Jakby on sam oczekiwał na kontakt z jej strony, który doprowadzi do dłuższego spotkania. Ale tym razem nie miała ona spłynąć na komentarzach sugerujących więcej. Na iluzjach przemykających między zdaniami, na ognistej palącej w język i chwilowych słabościach. I musiał zrozumieć to od razu, dostrzegając nieprzeniknioną maskę, pod którą skrywały się wszystkie jej myśli i emocje. Zdradzały ją gest i refleksy. Zaciśnięte w wąską kreskę usta. Lekko drgający na policzku mięsień, gdy zaciskała mocniej zęby wypuszczając chłodne powietrze przez nos. Ramiona skrywała pod ciemnym płaszczem, którego kołnierz był postawiony, a ciemne teraz włosy opadały na jej ramiona kontrastując z błękitem tęczówek.
Ciche skrzypnięcie furtki oznaczać mogło tylko jedno. Nie ruszyła się, jedynie jej spojrzenie wędrowało wraz z każdym jego ruchem. Nie drgnęła nawet o milimetr. Wiatr podwiał kosmyki brązowych włosów ku górze, niczym więcej jednak nie był w stanie poruszyć. Milczała, krzyżując z nim spojrzenie szybko i odważnie. Obserwując każdy jeden ruch, który dzisiaj jedynie bardziej ją irytował tak, że zdawało jej się że niewiele brakuje by zaczęła warczeć jak wściekły pies. Nie drgnęła też zaskoczona kopnięciem wiadra. Jasne tęczówki zeszły niżej wraz z nim, w końcu wpatrując się wprost przed siebie, na twarz, którą znała dobrze. Nawet słowo nie wypadło z zaciśniętych warg. Mierzyła się z nim na spojrzenia, gdy w końcu się odezwał. Błękit na chwilę przesunął się na uniesiony kącik warg, a później powrócił do oczu. Sama uniosła swój, ale było w tym geście coś, co nie zapowiadało nic dobrego. Białą różdżkę, którą trzymała między palcami przerzuciła do lewej ręki, a sama wychyliła się bardziej, bliżej w jego kierunku. Zawisła kawałek od niego, blisko, ale daleko. Jej prawa dłoń wystrzeliła szybko, chude palce zacisnęły się na materiale kurtki. Podniosła się, pociągając go za sobą.
Nie stawiał oporu. Ale nie zastanawiała się nawet dlaczego. Dawno nie była już tak zła, czuła jak emocja rozpala ją od środka, krąży w krwiobiegu. Pchnęła drzwi wejściowe i wciągnęła go do środka. Nie puściła, gdy zamykała za sobą drzwi. Różdżkę wepchnęła w kieszeń płaszcza i popchnęła go do wnętrza, wiedząc, że pozwala jej na to - miała zdecydowanie mniej siły. Gdyby zechciał mógł nie ruszyć się nawet o jeden krok, całkowicie blokując jej siłę.
- Wiedziałam, że rozsądku nie masz za krzty, ale powiedz mi Burroughs, tym razem naprawdę szukasz śmierci? - zapytała popychając go dalej przez korytarz na środek salonu. Teraz już nie kryła złości, która marszczyła jej brwi i odbijała się niezmiennie w spojrzeniu. - Taki jesteś mądry. - popchnęła go ponownie z siłą której z pewnością się po niej nie spodziewał. W ciągu ostatnich miesięcy zrobiła się taka. Silniejsza. Niezmiennie jednak słabsza od niego. Co nie zmieniało faktu, że aurorskie treningi odnosiły skutki. Tych czasem nawet nie zauważała. - Taki odważny. - kolejne pchnięcie. Przesuwała go przez salon w tylko sobie znanym kierunku. Zadzierając brodę ku górze, by niezmiennie gromić go spojrzeniem jasnych tęczówek w których rozgorzała burza. - Wiesz kto rządzi teraz Ministerstwem? - torpedowała kolejnymi pytaniami, które wpływały szybko, jak celne strzały trafiając prosto w niego razem z dłońmi. - To twój mądry pomysł? - zakpiła widocznie wściekła. Popchnęła go raz jeszcze w końcu jakby zadowolona z miejsca do którego dotarł. - A może sam Harold Longbottom stanął przed tobą i powiedział: proszę Keat, idź krzycz jak idiota na ulicy, że mnie popierasz. - złożyła dłonie jak do prośby i potrząsnęła nimi. - Baaaaardzo tego potrzebuję. - odegrała karykaturalną scenkę z brzmiącymi sarkastycznie głoskami. Ominęła go i przesunęła zawias w drzwiach wychodzących na ogródek za domem. Najpierw jej kroki odbiły się na drewnianym ganku. Przeszła przez niego szybkim krokiem. - NO DALEJ! CHODŹ. - krzyknęła nawet się na odwracając. - Chodź Keaton, pokażę Ci jak niewiele dzieli Cię od śmierci. - odwróciła się z biała różdżka w ręce i ognistym spojrzeniem. Ogród jej rodzinnego domu od zawsze skryty był przed mugolami. A sam dom obłożony, zaklęciami. Nikt nie był w stanie zobaczyć tego, co działo się w nim. Nikt, kto był mugolem z krwi i kości. Ona zaś stanęła na trawniku pokrytym śniegiem. Dopiero teraz odwróciła się w jego stronę. - Wszystkie chwyty dozwolone. Zaczynaj. - poleciła, wyciągając z kieszeni białą różdżkę. Trzymała ją w opuszczonej wzdłuż ciała ręce. Musiał wiedzieć, że skończyła mówić. Potwierdzała to też cisza, która oplotła się wokół niej. Zdawała się pewna swoich słów. I nie prosiła, wydawała polecenia.
Ciche skrzypnięcie furtki oznaczać mogło tylko jedno. Nie ruszyła się, jedynie jej spojrzenie wędrowało wraz z każdym jego ruchem. Nie drgnęła nawet o milimetr. Wiatr podwiał kosmyki brązowych włosów ku górze, niczym więcej jednak nie był w stanie poruszyć. Milczała, krzyżując z nim spojrzenie szybko i odważnie. Obserwując każdy jeden ruch, który dzisiaj jedynie bardziej ją irytował tak, że zdawało jej się że niewiele brakuje by zaczęła warczeć jak wściekły pies. Nie drgnęła też zaskoczona kopnięciem wiadra. Jasne tęczówki zeszły niżej wraz z nim, w końcu wpatrując się wprost przed siebie, na twarz, którą znała dobrze. Nawet słowo nie wypadło z zaciśniętych warg. Mierzyła się z nim na spojrzenia, gdy w końcu się odezwał. Błękit na chwilę przesunął się na uniesiony kącik warg, a później powrócił do oczu. Sama uniosła swój, ale było w tym geście coś, co nie zapowiadało nic dobrego. Białą różdżkę, którą trzymała między palcami przerzuciła do lewej ręki, a sama wychyliła się bardziej, bliżej w jego kierunku. Zawisła kawałek od niego, blisko, ale daleko. Jej prawa dłoń wystrzeliła szybko, chude palce zacisnęły się na materiale kurtki. Podniosła się, pociągając go za sobą.
Nie stawiał oporu. Ale nie zastanawiała się nawet dlaczego. Dawno nie była już tak zła, czuła jak emocja rozpala ją od środka, krąży w krwiobiegu. Pchnęła drzwi wejściowe i wciągnęła go do środka. Nie puściła, gdy zamykała za sobą drzwi. Różdżkę wepchnęła w kieszeń płaszcza i popchnęła go do wnętrza, wiedząc, że pozwala jej na to - miała zdecydowanie mniej siły. Gdyby zechciał mógł nie ruszyć się nawet o jeden krok, całkowicie blokując jej siłę.
- Wiedziałam, że rozsądku nie masz za krzty, ale powiedz mi Burroughs, tym razem naprawdę szukasz śmierci? - zapytała popychając go dalej przez korytarz na środek salonu. Teraz już nie kryła złości, która marszczyła jej brwi i odbijała się niezmiennie w spojrzeniu. - Taki jesteś mądry. - popchnęła go ponownie z siłą której z pewnością się po niej nie spodziewał. W ciągu ostatnich miesięcy zrobiła się taka. Silniejsza. Niezmiennie jednak słabsza od niego. Co nie zmieniało faktu, że aurorskie treningi odnosiły skutki. Tych czasem nawet nie zauważała. - Taki odważny. - kolejne pchnięcie. Przesuwała go przez salon w tylko sobie znanym kierunku. Zadzierając brodę ku górze, by niezmiennie gromić go spojrzeniem jasnych tęczówek w których rozgorzała burza. - Wiesz kto rządzi teraz Ministerstwem? - torpedowała kolejnymi pytaniami, które wpływały szybko, jak celne strzały trafiając prosto w niego razem z dłońmi. - To twój mądry pomysł? - zakpiła widocznie wściekła. Popchnęła go raz jeszcze w końcu jakby zadowolona z miejsca do którego dotarł. - A może sam Harold Longbottom stanął przed tobą i powiedział: proszę Keat, idź krzycz jak idiota na ulicy, że mnie popierasz. - złożyła dłonie jak do prośby i potrząsnęła nimi. - Baaaaardzo tego potrzebuję. - odegrała karykaturalną scenkę z brzmiącymi sarkastycznie głoskami. Ominęła go i przesunęła zawias w drzwiach wychodzących na ogródek za domem. Najpierw jej kroki odbiły się na drewnianym ganku. Przeszła przez niego szybkim krokiem. - NO DALEJ! CHODŹ. - krzyknęła nawet się na odwracając. - Chodź Keaton, pokażę Ci jak niewiele dzieli Cię od śmierci. - odwróciła się z biała różdżka w ręce i ognistym spojrzeniem. Ogród jej rodzinnego domu od zawsze skryty był przed mugolami. A sam dom obłożony, zaklęciami. Nikt nie był w stanie zobaczyć tego, co działo się w nim. Nikt, kto był mugolem z krwi i kości. Ona zaś stanęła na trawniku pokrytym śniegiem. Dopiero teraz odwróciła się w jego stronę. - Wszystkie chwyty dozwolone. Zaczynaj. - poleciła, wyciągając z kieszeni białą różdżkę. Trzymała ją w opuszczonej wzdłuż ciała ręce. Musiał wiedzieć, że skończyła mówić. Potwierdzała to też cisza, która oplotła się wokół niej. Zdawała się pewna swoich słów. I nie prosiła, wydawała polecenia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ogród za domem
Szybka odpowiedź