Wyspa Coquet, Northumberland
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Wyspa Coquet
Niewielka wyspa na Morzu Północnym do niedawna znana była na Wyspach Brytyjskich z wyjątkowo urokliwej latarni morskiej osadzonej koło niewielkiej mugolskiej wsi. Wraz z nadejściem maja wyspę nawiedził kataklizm. Stanowiące połowę mieszkańców trzysta osób zginęło pod gruzami budynków zniszczonych trzęsieniem ziemi i w powodziach zalewających wyspę. Mugole, którym udało sie ujść z życiem opuścili ją, zostawiając ze wszystkim, co się uchowało. Od tamtej pory nad niewielkim skrawkiem lądu kotłują się czarne chmury, z których nieustannie pada deszcz, można tam również zaobserwować wyjątkowo piękne i zabójczo groźne wyładowania atmosferyczne. Aktualnie na Coquet mieszka kilkunastu czarodziejów, którzy mierzą się z nieprzemijającymi pogodowymi anomaliami. Miejsce to pozostało jednak niezwykle z powodu wyjątkowo rzadkich okazów roślinnych i zwierzęcych ingrediencji, przyciąga również miłośników przygód i nauki.
17.09 przyszli stąd
Zerknął na towarzysza i pokiwał lekko głową.
- Myślę, że jak się sprężymy i będziemy uważać, to uporamy się z tym raz dwa. - odparł spokojnie zaciągając się papierosem.
Naprawdę miał nadzieję, że uda im się to szybko załatwić. Sam nie dałby z pewnością rady, biorąc pod uwagę, że kompletnie nie zna się na runach i klątwach, ale z Drew pewnie pójdzie im raz dwa. Był gotowy na to, że pewnie zmoknął i zmarzną. W końcu na wyspie szalała wieczna burza i mieszkało tam zaledwie kilku czarodziei z tego co zdążył się zorientować. Ale przecież to bardzo dużo ułatwiało. Skoro mieszkało tam mało osób będą mogli na spokojnie przejść niezauważeni, istniało jednak prawdopodobieństwo, że ktoś zainteresuje się przybyszami. Miał jednak nadzieję, że pierwsza sprawdzi się jednak pierwsza opcja.
- Powiedział mi, że jest w stu procentach pewny, że to się tam znajduje. - odparł spokojnie kiwając głową, po czym sięgnął do kieszeni wyjmując z niej miedziany klucz pokazując mu - Dał mi klucz do skrzyni, więc skrzynia na pewno tam jest. Owszem, jeśli okaże się, że artefaktu tam nie ma, a koleś odmówi zapłaty, ładnie go poproszę by jednak zapłacił. - powiedział lekko uśmiechając się pod nosem.
Nie było opcji by wyszedł z tego z pustymi rękami. Po pierwsze zapłata mu się należy, nawet jeśli nic nie znajdą, bo jednak poświęca swój jakże cenny czas na wykonanie tej roboty, a to, że ewentualnie dostał złe informacje od zleceniodawcy to już nie jego problem. Po drugie obiecał połowę Drew, a żeby mu tą połowę dać, to przecież w ogóle musi coś dostać.
Wszedł za nim do budynku jednak nie rozglądał się w poszukiwaniu odpowiedniego światoklika. Zostawił to Macnair'owi, on się widać na tym znał. Sam Larson raczej rzadko kiedy korzystał z tego typu transportu, więc wolał zdać się na wspólnika.
- Wisior lub broszka. Klient nie był do końca pewny. Pewny był za to tego, że to będzie jedyna rzecz znajdująca się w skrzyni, więc musimy trzymać kciuki by się nie mylił. - odparł zatrzymując się przy odpowiednim świstoliku, by po chwili go złapać i przenieść się na wyspę.
Kiedy tylko poczuł znowu grunt pod stopami od razu, w tym samym momencie dostał w twarz wodą. Początkowo myślał, że ktoś mu trzasnął w twarz wiadrem wody, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że to jednak deszcz. A w zasadzie ulewa, oberwanie chmury jak cholera.
- Przysięgam, że podniosę mu cenę za okropne warunki pogodowe. - warknął pod nosem zakładając na głowę kaptur - Ruiny domu powinny znajdować się na północno-zachodniej stronie wyspy! To jedyne ruiny w tamtym rejonie! - zawołał do Drew starając się przekrzyczeć wyjący wiatr i hałas jaki powodował również spadający deszcz.
Zerknął na towarzysza i pokiwał lekko głową.
- Myślę, że jak się sprężymy i będziemy uważać, to uporamy się z tym raz dwa. - odparł spokojnie zaciągając się papierosem.
Naprawdę miał nadzieję, że uda im się to szybko załatwić. Sam nie dałby z pewnością rady, biorąc pod uwagę, że kompletnie nie zna się na runach i klątwach, ale z Drew pewnie pójdzie im raz dwa. Był gotowy na to, że pewnie zmoknął i zmarzną. W końcu na wyspie szalała wieczna burza i mieszkało tam zaledwie kilku czarodziei z tego co zdążył się zorientować. Ale przecież to bardzo dużo ułatwiało. Skoro mieszkało tam mało osób będą mogli na spokojnie przejść niezauważeni, istniało jednak prawdopodobieństwo, że ktoś zainteresuje się przybyszami. Miał jednak nadzieję, że pierwsza sprawdzi się jednak pierwsza opcja.
- Powiedział mi, że jest w stu procentach pewny, że to się tam znajduje. - odparł spokojnie kiwając głową, po czym sięgnął do kieszeni wyjmując z niej miedziany klucz pokazując mu - Dał mi klucz do skrzyni, więc skrzynia na pewno tam jest. Owszem, jeśli okaże się, że artefaktu tam nie ma, a koleś odmówi zapłaty, ładnie go poproszę by jednak zapłacił. - powiedział lekko uśmiechając się pod nosem.
Nie było opcji by wyszedł z tego z pustymi rękami. Po pierwsze zapłata mu się należy, nawet jeśli nic nie znajdą, bo jednak poświęca swój jakże cenny czas na wykonanie tej roboty, a to, że ewentualnie dostał złe informacje od zleceniodawcy to już nie jego problem. Po drugie obiecał połowę Drew, a żeby mu tą połowę dać, to przecież w ogóle musi coś dostać.
Wszedł za nim do budynku jednak nie rozglądał się w poszukiwaniu odpowiedniego światoklika. Zostawił to Macnair'owi, on się widać na tym znał. Sam Larson raczej rzadko kiedy korzystał z tego typu transportu, więc wolał zdać się na wspólnika.
- Wisior lub broszka. Klient nie był do końca pewny. Pewny był za to tego, że to będzie jedyna rzecz znajdująca się w skrzyni, więc musimy trzymać kciuki by się nie mylił. - odparł zatrzymując się przy odpowiednim świstoliku, by po chwili go złapać i przenieść się na wyspę.
Kiedy tylko poczuł znowu grunt pod stopami od razu, w tym samym momencie dostał w twarz wodą. Początkowo myślał, że ktoś mu trzasnął w twarz wiadrem wody, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że to jednak deszcz. A w zasadzie ulewa, oberwanie chmury jak cholera.
- Przysięgam, że podniosę mu cenę za okropne warunki pogodowe. - warknął pod nosem zakładając na głowę kaptur - Ruiny domu powinny znajdować się na północno-zachodniej stronie wyspy! To jedyne ruiny w tamtym rejonie! - zawołał do Drew starając się przekrzyczeć wyjący wiatr i hałas jaki powodował również spadający deszcz.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tradycyjnie już zakręciło mu się w głowie po wylądowaniu na twardym gruncie. Mrugnąwszy powiekami rozejrzał się dookoła z wyraźnym niesmakiem bijącym z twarzy, bowiem warunki były iście okropne – szalał deszcz, a porywisty wiatr zdolny był do wywrócenia każdego kto nie zachowa odpowiedniej ostrożności. Poprawiwszy szatę wysunął z wewnętrznej kieszeni piersiówkę, a następnie odkręcając wieko upił sporej ilości. Mimo, że śnieżny maj przyzwyczaił ich do kiepskiej aury, to nadal był zdecydowanie większym fanem ciepłych klimatów. -Chcesz?- spytał wysuwając w stronę Luka srebrny pojemnik.
- Caelum.- wypowiedział pewnym tonem zaraz gdy tylko dobył wężowego drewna. Nie zamierzał stawiać czoła pogodzie, bowiem była to z góry przegrana walka, toteż zważywszy na zapewne niekrótki spacer postanowił zadziałać zapobiegawczo i dla wszystkich korzystnie. Utworzona bariera zapewniała im schron, mogli spokojnie podążać do celu i przy okazji zapalić stibbonsa, którego kraniec już po chwili rozjarzył się przed szatyna wargami.
-Oni zawsze są pewni, choć nasłuchają się legend podczas gry w pokera.- rzucił zerkając na Luka. -Z resztą wiesz jak jest. Długo trudzisz się poszukiwaniami?- spytał trochę z ciekawości, trochę dla potrzymania rozmowy. Nigdy wcześniej nie spotkał go na szlaku, a dałby sobie rękę uciąć, iż z każdym londyńskim fanem artefaktów przynajmniej raz skrzyżował różdżki, nawet z kobietami, które nierzadko okazywały się godniejszym przeciwnikiem niżeli płeć przeciwna.
-Obyś był przekonywujący.- stwierdził w kontekście prośby o zapłatę, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Nie gardził niczym bardziej niżeli marnymi złodziejaszkami, którzy nie chcieli płacić wymyślając irracjonalne ku temu powody – za długo, za krótko, za szybko, za mozolnie. Idioci.
Rozciągający się krajobraz nie wróżył niczego dobrego – nizinne tereny skąpane były we mgle przecinanej raz po raz obfitymi opadami deszczu. Zakląwszy pod nosem starał się wyłapać cokolwiek więcej, jeden charakterystyczny element pozwalający szybciej obrać dobrą drogę. W pewnej chwili wzrok szatyna powędrował do brzegowej linii, gdzie fale rozbijały się o coś solidnego – zapewne mur tudzież naturalnie wyżłobioną wydmę. -Spójrz.- wskazał Larsonowi ów miejsce, po czym wyrzucił niedopałek i ściągnął z nich zaklęcie. Musiał zrobić to co zawsze – zmienić swą tożsamość. Nie przychodziło mu chodzić na misję we własnej skórze, bowiem anonimowość miała dla niego nader wielką wartość, a w końcu byłby zwykłym kretynem, gdyby nie korzystał ze swego daru.
Momentalnie podniósł się o kilka centymetrów, a jego sylwetka nabrała zdecydowanej tężyzny. Twarz wymłodniała o około dziesięć lat, zmyła z siebie blizny i wszelakie zadrapania. Po brodzie nie było śladu, podobnie jak po czarnych włosach – wówczas stały się jaśniejsze, wpadające w platynowy blond.
-W takim razie zwróćmy mu jego broszkę.- zakpił, by przyspieszyć tempa. Byli bardzo blisko celu, wystarczyło wygrać z cholerną pogodą, a następnie z? No właśnie z czym? Kto wie czy ruiny nie miały swych stałych, niematerialnych gości.
- Caelum.- wypowiedział pewnym tonem zaraz gdy tylko dobył wężowego drewna. Nie zamierzał stawiać czoła pogodzie, bowiem była to z góry przegrana walka, toteż zważywszy na zapewne niekrótki spacer postanowił zadziałać zapobiegawczo i dla wszystkich korzystnie. Utworzona bariera zapewniała im schron, mogli spokojnie podążać do celu i przy okazji zapalić stibbonsa, którego kraniec już po chwili rozjarzył się przed szatyna wargami.
-Oni zawsze są pewni, choć nasłuchają się legend podczas gry w pokera.- rzucił zerkając na Luka. -Z resztą wiesz jak jest. Długo trudzisz się poszukiwaniami?- spytał trochę z ciekawości, trochę dla potrzymania rozmowy. Nigdy wcześniej nie spotkał go na szlaku, a dałby sobie rękę uciąć, iż z każdym londyńskim fanem artefaktów przynajmniej raz skrzyżował różdżki, nawet z kobietami, które nierzadko okazywały się godniejszym przeciwnikiem niżeli płeć przeciwna.
-Obyś był przekonywujący.- stwierdził w kontekście prośby o zapłatę, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Nie gardził niczym bardziej niżeli marnymi złodziejaszkami, którzy nie chcieli płacić wymyślając irracjonalne ku temu powody – za długo, za krótko, za szybko, za mozolnie. Idioci.
Rozciągający się krajobraz nie wróżył niczego dobrego – nizinne tereny skąpane były we mgle przecinanej raz po raz obfitymi opadami deszczu. Zakląwszy pod nosem starał się wyłapać cokolwiek więcej, jeden charakterystyczny element pozwalający szybciej obrać dobrą drogę. W pewnej chwili wzrok szatyna powędrował do brzegowej linii, gdzie fale rozbijały się o coś solidnego – zapewne mur tudzież naturalnie wyżłobioną wydmę. -Spójrz.- wskazał Larsonowi ów miejsce, po czym wyrzucił niedopałek i ściągnął z nich zaklęcie. Musiał zrobić to co zawsze – zmienić swą tożsamość. Nie przychodziło mu chodzić na misję we własnej skórze, bowiem anonimowość miała dla niego nader wielką wartość, a w końcu byłby zwykłym kretynem, gdyby nie korzystał ze swego daru.
Momentalnie podniósł się o kilka centymetrów, a jego sylwetka nabrała zdecydowanej tężyzny. Twarz wymłodniała o około dziesięć lat, zmyła z siebie blizny i wszelakie zadrapania. Po brodzie nie było śladu, podobnie jak po czarnych włosach – wówczas stały się jaśniejsze, wpadające w platynowy blond.
-W takim razie zwróćmy mu jego broszkę.- zakpił, by przyspieszyć tempa. Byli bardzo blisko celu, wystarczyło wygrać z cholerną pogodą, a następnie z? No właśnie z czym? Kto wie czy ruiny nie miały swych stałych, niematerialnych gości.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Dopóki jego towarzysz nie rzucił zaklęcia ulewa już zdążyła im się dać we znaki. Larson miał wrażenie, że krople deszczu uderzają w jego twarz z taką siłą, że z pewnością zostaną mu po nich trwałe ślady jak nie rany. Nie ma w tym więc nic dziwnego, że był wdzięczny gdy Macnair rzucił zaklęcie. Nie przyznawał się do tego głośno, ale sam wolał ograniczać w tym momencie używanie magii, w każdym razie do czasu kiedy nie ustabilizują anomalii, a raczej do czasu kiedy Czarny Pan nie przejmie ich mocy.
- Dzięki.- odparł spokojnie przyjmując od niego piersiówkę i biorąc łyka, jednocześnie pozwalając mocnemu alkoholowi by rozgrzał jego gardło, a po chwili chociaż na moment i ciało.
Oddał pojemnik właścicielowi, po czym również wyciągnął papierosa i na spokojnie go odpalił. Zaciągnął się, po czym zerknął na Drew.
- Taaa, doskonale wiem jak to jest. W robocie nie raz słyszę opowieści wyssane z palca, jednak nie ma co zaprzeczać, że jakaś część prawdy w nich zawsze jest. - pokiwał głową - Ale przyznam się, że pierwszy raz mam do czynienia z tak małodoinformowanym klientem. - dodał spokojnie ponownie się zaciągając i wypuszczając kłęb dymu.
Zamyślił się na moment, jednocześnie odwracając od niego wzrok i zerkając przed siebie. Jak długo? Hm...sam już nie pamiętał jak to się zaczęło, mógł jedynie mniej więcej powiedzieć kiedy, ale na pewno nie jak.
- Jakoś po szkole zacząłem niedługo po tym jak zatrudniłem się w Kotle. Nie da się wyżyć tylko z pensji barmana. - wzruszył lekko ramionami - Nie zajmuję się stricte poszukiwaniami. Przeważnie przewożę towary, zdobywam różne rzeczy, a poszukiwanie takich rzeczy jak dzisiaj to można powiedzieć raczej od święta. Wole dokładnie wiedzieć co i gdzie się znajduję. Czasami jednak i taka rozrywka się przydaję. - wyjaśnił pokrótce.
Nie było sensu się więcej produkować. Może kiedyś uda im się usiąść przy kielichu jeśli postanowią kontynuować tą "znajomość", ale jednak w ten jakże piękny dzień byli tutaj w kompletnie innym celu niż pogawędki.
Nie odezwał się już na temat tego czy jest przekonywujący. Może i był dość młody jak na kogoś kto zajmował się takimi robotami, ale udało mu się już wyrobić sobie renomę. Ci, którzy w nim już wcześniej pracowali wiedzieli, że potrafi wycisnąć z klienta wszystkie pieniądze, które zostały mu obiecane za odwalenie roboty.
Słysząc znów głos towarzysza skierował wzrok w kierunku, który wskazywał. Definitywnie coś tam kiedyś było, słabo, bo słabo widoczny zarys czegoś co kiedyś możliwe, że było ścianą mógł dostrzec z tej odległości. Chciał się dokładniej przyjrzeć, jednak moment później znów dostał w twarz ścianą wody. Skrzywił się i zaklął pod nosem, po czym zerknął na Drew. Uniósł brew ku górze widząc jak się zmienia. Nie zdawał sobie sprawy, że jego kompan jest metamorfomagiem. Musiał przyznać, że to naprawdę przydatna zdolność. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz, widząc jak to działa, aż zaczął mu zazdrościć po cichu.
- Oby gra była warta świeczki. - mruknął naciągając na głowę bardziej kaptur i ruszając przed siebie szybciej niż wcześniej.
Kilka chwil i dotarli do ruin. Ostały się zaledwie trzy ściany, w jednej kiedyś było okno. Reszta to jedynie sterty kamieni mniejsze czy większe. Nie zmieniało to jednak faktu, że można było spokojnie stwierdzić, że było to coś na wzór dworku i to dość dużego. Pewnie gdyby nie pogoda mogliby zobaczyć, że stał on na sporym terenie i zapewne miał piękne ogrody przed katastrofą.
Larson rozejrzał się po czym przypomniał sobie rozmowę z klientem.
- Tędy. - rzucił do Drew, po czym skierował się w prawo, wspinając się po kamieniach do wschodniej części ruin.
- Dzięki.- odparł spokojnie przyjmując od niego piersiówkę i biorąc łyka, jednocześnie pozwalając mocnemu alkoholowi by rozgrzał jego gardło, a po chwili chociaż na moment i ciało.
Oddał pojemnik właścicielowi, po czym również wyciągnął papierosa i na spokojnie go odpalił. Zaciągnął się, po czym zerknął na Drew.
- Taaa, doskonale wiem jak to jest. W robocie nie raz słyszę opowieści wyssane z palca, jednak nie ma co zaprzeczać, że jakaś część prawdy w nich zawsze jest. - pokiwał głową - Ale przyznam się, że pierwszy raz mam do czynienia z tak małodoinformowanym klientem. - dodał spokojnie ponownie się zaciągając i wypuszczając kłęb dymu.
Zamyślił się na moment, jednocześnie odwracając od niego wzrok i zerkając przed siebie. Jak długo? Hm...sam już nie pamiętał jak to się zaczęło, mógł jedynie mniej więcej powiedzieć kiedy, ale na pewno nie jak.
- Jakoś po szkole zacząłem niedługo po tym jak zatrudniłem się w Kotle. Nie da się wyżyć tylko z pensji barmana. - wzruszył lekko ramionami - Nie zajmuję się stricte poszukiwaniami. Przeważnie przewożę towary, zdobywam różne rzeczy, a poszukiwanie takich rzeczy jak dzisiaj to można powiedzieć raczej od święta. Wole dokładnie wiedzieć co i gdzie się znajduję. Czasami jednak i taka rozrywka się przydaję. - wyjaśnił pokrótce.
Nie było sensu się więcej produkować. Może kiedyś uda im się usiąść przy kielichu jeśli postanowią kontynuować tą "znajomość", ale jednak w ten jakże piękny dzień byli tutaj w kompletnie innym celu niż pogawędki.
Nie odezwał się już na temat tego czy jest przekonywujący. Może i był dość młody jak na kogoś kto zajmował się takimi robotami, ale udało mu się już wyrobić sobie renomę. Ci, którzy w nim już wcześniej pracowali wiedzieli, że potrafi wycisnąć z klienta wszystkie pieniądze, które zostały mu obiecane za odwalenie roboty.
Słysząc znów głos towarzysza skierował wzrok w kierunku, który wskazywał. Definitywnie coś tam kiedyś było, słabo, bo słabo widoczny zarys czegoś co kiedyś możliwe, że było ścianą mógł dostrzec z tej odległości. Chciał się dokładniej przyjrzeć, jednak moment później znów dostał w twarz ścianą wody. Skrzywił się i zaklął pod nosem, po czym zerknął na Drew. Uniósł brew ku górze widząc jak się zmienia. Nie zdawał sobie sprawy, że jego kompan jest metamorfomagiem. Musiał przyznać, że to naprawdę przydatna zdolność. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz, widząc jak to działa, aż zaczął mu zazdrościć po cichu.
- Oby gra była warta świeczki. - mruknął naciągając na głowę bardziej kaptur i ruszając przed siebie szybciej niż wcześniej.
Kilka chwil i dotarli do ruin. Ostały się zaledwie trzy ściany, w jednej kiedyś było okno. Reszta to jedynie sterty kamieni mniejsze czy większe. Nie zmieniało to jednak faktu, że można było spokojnie stwierdzić, że było to coś na wzór dworku i to dość dużego. Pewnie gdyby nie pogoda mogliby zobaczyć, że stał on na sporym terenie i zapewne miał piękne ogrody przed katastrofą.
Larson rozejrzał się po czym przypomniał sobie rozmowę z klientem.
- Tędy. - rzucił do Drew, po czym skierował się w prawo, wspinając się po kamieniach do wschodniej części ruin.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchał z uwagą towarzysza, gdyż w ich fachu wiedza stanowiła niepodważalny fundament. To właśnie umiejętność słuchania i wyciągania odpowiednich wniosków ukierunkowywała ich poszukiwania, a także pozwoliła nabywać nowych klientów, których portfel pozwalał na skorzystanie z pomocy trudzących się w ów zawodzie specjalistów. Osób podających się za miłośników przygód związanych z artefaktami było wielu, jednakże jak w każdej branży większość bazowała jedynie na zawężonych terenach, gdzie nic nowego nie dało się już odkryć. Niejednokrotnie spotkał się też ze zwykłymi kłamcami, którzy nabijając sobie odpowiedni procent naciągali naiwnych ludzi na swe usługi, choć w rzeczywistości wykonywał je ktoś zupełnie inny. -Fakt. Każda plotka opiera się na ziarnie prawdy, które trzeba odnaleźć i dojść po nitce do kłębka. Zazwyczaj na samym końcu czeka miła niespodzianka związana z sowitym wynagrodzeniem. Wymaga to jednak sporych pokładów cierpliwości, a przede wszystkim cwaniactwa.- pokiwał wolno głową wypełniając przy tym usta tytoniowym dymem. Wypuściwszy go ku górze zerknął na towarzysza. -Może to jakaś pułapka? Nie nagrabiłeś sobie u nikogo?- spytał otwarcie będąc niejednokrotnie wystawianym na świecznik w podobny sposób. Jeśli mieli być przygotowani do walki, to wolał o tym wiedzieć. Whisky w końcu sama się nie wypije, a bez takowej w żyłach brakowało mu kreatywności w zadawaniu kolejnych ran przeciwnikowi oraz ignorowania bólu, jeśli to mu przyszło zmierzyć się z siłą czaru.
-Pensja barmana faktycznie nie należy do najlepszych.- o tak, wiedział co mówił. W końcu przeszło dekadę był barmanem na wschodnich ziemiach zatrudniając się u swojej ówczesnej partnerki. Całe szczęście, iż ta zaniechała poszukiwań i odpuściła mu zapewne solidną nauczkę za ograbienie jej mieszkania – całego, pieprzonego dorobku. Cóż, zawsze jej powtarzał, iż uczucia były dla osób słabych. -Tutaj mamy odmienne zdanie, ale to dobrze.- uniósł kącik ust ponownie zerkając na Luka. -W naszym fachu najbardziej cenię sobie przygodę, konieczność kombinowania, szukania poszlak i informacji finalnie prowadzących do upragnionego trofeum. Gotową trasę łapię tylko wtedy, gdy jest za to sowite wynagrodzenie tudzież konieczność zdobycia jakiejkolwiek gotówki. Tak też się zdarza.- stwierdził zgodnie z prawdą nie zamierzając ukrywać faktu, że z artefaktów można było żyć, ale nie tak jak inni sobie to wyobrażali. Faktycznie czasem przyszło znaleźć wartościową błyskotkę, jednak to był jednorazowy strzał, szybka, pełna sakwa, a potem mogło nie być nic kilka długich miesięcy. To była czysta loteria, nie zawsze zaangażowanie i zarwane noce przynosiły oczekiwany skutek.
Znajdując się w trzech ścianach naciągnął kaptur na głowę i rozejrzał się po skromnym wnętrzu szukając jakiegokolwiek charakterystycznego elementu. Na pierwszy rzut oka mógł odnieść wrażenie, że wszystko co tutaj kiedykolwiek znajdowało się zostało rozkradzione tudzież porwane przez nieustannie wiejący wiatr. Nie chciało mu się wierzyć, że przetrwała jakaś skrzynia, a w niej stek skarbów – nawet jeśli miała być przeklęta. -Idę.- krzyknął w kierunku Luka i ruszył za nim po stromym, kamiennym wzniesieniu utworzonym zapewne przez zawaloną ścianę. Zeskakując na twardy grunt zmrużył powieki dostrzegając drewnianą klapę przykrytą stertą ubytków z ruin, więc jeśli chcieli sprawdzić ów miejsce musieli się ich pozbyć. -Reducto.- wypowiedział kierując wężowe drewno na największą kamienną płytę, której zapewne nawet we dwójkę nie udałoby im się przenieść.
-Pensja barmana faktycznie nie należy do najlepszych.- o tak, wiedział co mówił. W końcu przeszło dekadę był barmanem na wschodnich ziemiach zatrudniając się u swojej ówczesnej partnerki. Całe szczęście, iż ta zaniechała poszukiwań i odpuściła mu zapewne solidną nauczkę za ograbienie jej mieszkania – całego, pieprzonego dorobku. Cóż, zawsze jej powtarzał, iż uczucia były dla osób słabych. -Tutaj mamy odmienne zdanie, ale to dobrze.- uniósł kącik ust ponownie zerkając na Luka. -W naszym fachu najbardziej cenię sobie przygodę, konieczność kombinowania, szukania poszlak i informacji finalnie prowadzących do upragnionego trofeum. Gotową trasę łapię tylko wtedy, gdy jest za to sowite wynagrodzenie tudzież konieczność zdobycia jakiejkolwiek gotówki. Tak też się zdarza.- stwierdził zgodnie z prawdą nie zamierzając ukrywać faktu, że z artefaktów można było żyć, ale nie tak jak inni sobie to wyobrażali. Faktycznie czasem przyszło znaleźć wartościową błyskotkę, jednak to był jednorazowy strzał, szybka, pełna sakwa, a potem mogło nie być nic kilka długich miesięcy. To była czysta loteria, nie zawsze zaangażowanie i zarwane noce przynosiły oczekiwany skutek.
Znajdując się w trzech ścianach naciągnął kaptur na głowę i rozejrzał się po skromnym wnętrzu szukając jakiegokolwiek charakterystycznego elementu. Na pierwszy rzut oka mógł odnieść wrażenie, że wszystko co tutaj kiedykolwiek znajdowało się zostało rozkradzione tudzież porwane przez nieustannie wiejący wiatr. Nie chciało mu się wierzyć, że przetrwała jakaś skrzynia, a w niej stek skarbów – nawet jeśli miała być przeklęta. -Idę.- krzyknął w kierunku Luka i ruszył za nim po stromym, kamiennym wzniesieniu utworzonym zapewne przez zawaloną ścianę. Zeskakując na twardy grunt zmrużył powieki dostrzegając drewnianą klapę przykrytą stertą ubytków z ruin, więc jeśli chcieli sprawdzić ów miejsce musieli się ich pozbyć. -Reducto.- wypowiedział kierując wężowe drewno na największą kamienną płytę, której zapewne nawet we dwójkę nie udałoby im się przenieść.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Zerknął na niego powoli paląc swojego papierosa i pokiwał lekko głową.
- Oj tak, sowite wynagrodzenie to najlepsze co cię może spotkać na końcu nitki. Nieciekawie tylko jest jak okazuje się, że nitka zawija się po drodze cholera wie jak długa jest. - powiedział spokojnie, jednocześnie pozwalając sobie przytoczyć porównanie, którego użył jego towarzysz.
Słysząc jego pytanie odnośnie pułapki zamyślił się na chwilę. Nie przypominał sobie, żeby ostatnio z kimś się zwadził, czy nadepnął na odcisk. Zawsze starał się utrzymywać ze swoimi klientami i współpracownikami dobre relację. Zdawał sobie sprawę, że dobre podejście do klienta czy innych osób, z którymi się pracuje jest bardzo ważne, ponieważ tworzy podwaliny czegoś co w przyszłości może ładnie i hojnie zaowocować. Ostatnio jedynie doprowadził do śmierci dwóch rzezimieszków, którzy zdobyli dla niego ciała dwóch mugoli. Wcześniej jednak zrobił porządny wywiad i dowiedział się, że w razie czego nikt by za nimi nie płakał i żądał zemsty. Z resztą dokładnie zatarł za sobą jakiekolwiek ślady więc nie było opcji by ktokolwiek wpadł na jego trop, nawet organy ścigania.
- Nie, u nikogo sobie nie nagrabiłem. - stwierdził pewnym siebie tonem odpowiadając w końcu na jego pytanie.
Wysłuchał jego słów i na moment lekko się zamyślił rozważając jego słowa. Przygoda przygodą, ale faktycznie jeśli chodziło o kombinowanie i szukanie wszelakich poszlak to było coś co również zaprzątało jego głowę nie raz. Jednak on robił to wszystko w momencie kiedy planował wypad, nie w jego trakcie. Lubił być przygotowany na każdą ewentualność i mieć zawsze plan awaryjny.
- Jak to mówią o gustach się nie dyskutuje. Każdy z nas ma swój sposób działania, ale nie ważne jaki by on nie był, najważniejsze by był efektywny. - odparł lekko kiwając głową, po czym dopalił swojego papierosa, a niedopałek odrzucił gdzieś na bok nie przejmując się już nim.
Wspiął się po wzniesieniu i rozejrzał się usilnie próbując utrzymać kaptur na głowie. Jeśli faktycznie znajdą tutaj jakąś skrzynie to będzie cud. Westchnął cicho patrząc na te wielkie płyty, które kiedyś z pewnością były częściami ścian. Kiedy jedna z płyt, na którą Drew rzucił zaklęcie poszła w drobiazgi Larson ukucnął przy niej i zajrzał pod spód odgarniając kawałki starej cegły. Nic niestety tam nie znalazł, żadnej skrzyni. Unosząc wzrok i siebie z kucków jego spojrzenie padło na zagłębienie w ziemi jakieś półtora metra od nich. Zeskoczył ze sterty gruzu, po czym podszedł do dziury i dłonią odgarnął wierzchnią warstwę błota.
- Bingo! - uśmiechnął się pod nosem widząc zardzewiały fragment kłódki i kawałek drewnianej pokrywy skrzyni. - Chyba znalazłem! - zawołał do Macnaira i machnął do niego ręką żeby podszedł.
W tym momencie jego wzrok przeniósł się gdzieś nad ramieniem towarzysza. Przez moment wpatrywał się intensywnie w przestrzeń, mylnie pustą. Dosłownie chwilę później dostrzegł błysk i w ostatniej chwili wyciągnął różdżkę.
- Protego! - zawołał robiąc krok w tył.
przenosimy się do szafki.
- Oj tak, sowite wynagrodzenie to najlepsze co cię może spotkać na końcu nitki. Nieciekawie tylko jest jak okazuje się, że nitka zawija się po drodze cholera wie jak długa jest. - powiedział spokojnie, jednocześnie pozwalając sobie przytoczyć porównanie, którego użył jego towarzysz.
Słysząc jego pytanie odnośnie pułapki zamyślił się na chwilę. Nie przypominał sobie, żeby ostatnio z kimś się zwadził, czy nadepnął na odcisk. Zawsze starał się utrzymywać ze swoimi klientami i współpracownikami dobre relację. Zdawał sobie sprawę, że dobre podejście do klienta czy innych osób, z którymi się pracuje jest bardzo ważne, ponieważ tworzy podwaliny czegoś co w przyszłości może ładnie i hojnie zaowocować. Ostatnio jedynie doprowadził do śmierci dwóch rzezimieszków, którzy zdobyli dla niego ciała dwóch mugoli. Wcześniej jednak zrobił porządny wywiad i dowiedział się, że w razie czego nikt by za nimi nie płakał i żądał zemsty. Z resztą dokładnie zatarł za sobą jakiekolwiek ślady więc nie było opcji by ktokolwiek wpadł na jego trop, nawet organy ścigania.
- Nie, u nikogo sobie nie nagrabiłem. - stwierdził pewnym siebie tonem odpowiadając w końcu na jego pytanie.
Wysłuchał jego słów i na moment lekko się zamyślił rozważając jego słowa. Przygoda przygodą, ale faktycznie jeśli chodziło o kombinowanie i szukanie wszelakich poszlak to było coś co również zaprzątało jego głowę nie raz. Jednak on robił to wszystko w momencie kiedy planował wypad, nie w jego trakcie. Lubił być przygotowany na każdą ewentualność i mieć zawsze plan awaryjny.
- Jak to mówią o gustach się nie dyskutuje. Każdy z nas ma swój sposób działania, ale nie ważne jaki by on nie był, najważniejsze by był efektywny. - odparł lekko kiwając głową, po czym dopalił swojego papierosa, a niedopałek odrzucił gdzieś na bok nie przejmując się już nim.
Wspiął się po wzniesieniu i rozejrzał się usilnie próbując utrzymać kaptur na głowie. Jeśli faktycznie znajdą tutaj jakąś skrzynie to będzie cud. Westchnął cicho patrząc na te wielkie płyty, które kiedyś z pewnością były częściami ścian. Kiedy jedna z płyt, na którą Drew rzucił zaklęcie poszła w drobiazgi Larson ukucnął przy niej i zajrzał pod spód odgarniając kawałki starej cegły. Nic niestety tam nie znalazł, żadnej skrzyni. Unosząc wzrok i siebie z kucków jego spojrzenie padło na zagłębienie w ziemi jakieś półtora metra od nich. Zeskoczył ze sterty gruzu, po czym podszedł do dziury i dłonią odgarnął wierzchnią warstwę błota.
- Bingo! - uśmiechnął się pod nosem widząc zardzewiały fragment kłódki i kawałek drewnianej pokrywy skrzyni. - Chyba znalazłem! - zawołał do Macnaira i machnął do niego ręką żeby podszedł.
W tym momencie jego wzrok przeniósł się gdzieś nad ramieniem towarzysza. Przez moment wpatrywał się intensywnie w przestrzeń, mylnie pustą. Dosłownie chwilę później dostrzegł błysk i w ostatniej chwili wyciągnął różdżkę.
- Protego! - zawołał robiąc krok w tył.
przenosimy się do szafki.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Ostatnio zmieniony przez Luke Larson dnia 16.12.18 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Luke Larson' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Ostatni z oponentów upadł na chłodną posadzkę, a szalejący wiatr przesunął jego truchło. Nie wiedział czy jedynie stracił przytomność, czy przyszło im pozbawić ich życia, jednak było mu to zupełnie obojętne – sami wcisnęli się mu pod różdżkę. -Wszystko dobrze?- rzucił pewnym tonem do Larsona nie zamierzając użalać się nad jego bojowymi ranami. Winien mocno trenować magię defensywną, mimo że dziś wyjątkowo przeszkadzały mu paskudne anomalie i szatyn o tym wiedział. Praktyki jednak nigdy za wiele, sam pamiętał jak miał z nią wielki problem – i nadal ma – dlatego o wiele większą wagę przykładał do ów dziedziny magii. Ogień należało zwalczać ogniem, ale podejmowanie ryzyka przyjęcia na siebie silnego czaru mogło w końcu okazać się najgorszą z możliwych taktyk.
-Wiesz kim byli? Lokali kretyni?- spytał Larsona licząc na sensowną odpowiedź. Czyżby to nie jego tajemniczy zleceniodawca nasłał na nich ów osiłków, aby uniknąć opłaty, kiedy wykonają za niego brudną robotę i znajdą tą paskudną błyskotkę? Walka okazała się wyjątkowo prosta, czarodzieje nawet go nie drasnęli, ale Luke oberwał i to wcale nie okazało się tylko zadrapaniem.
-Znasz kogoś kto Cię naprawi? ?Nie wygląda to najlepiej.- rzucił, bo choć nie widział ran to wiedział jak niesamowite mocne czarna magia siała spustoszenie wewnątrz organizmu. Była bezwzględna, wysysała siłę oraz energię każąc tego, który korzystał z niej bez odpowiedniego szacunku, skupienia, a często nawet umiejętności. Larson nie wyglądał na laika, zapewne było to drobne – ale mimo to bardzo kosztowne – potknięcie.
-Ruszaj, zaraz do Ciebie dołączę.- dodał po czym wskazał mu drogę do świstolika, a sam chwycił drewnianą skrzyneczkę, którą wcisnął pod pachę. Deszcz nie odpuszczał, podobnie jak wiatr, jednak nie zamierzał ryzykować anomalią dla chwili odpoczynku od warunków atmosferycznych. Byli już na finiszu, Luke był ranny, więc stanowiłoby to zwykłą głupotę zważywszy na fakt, że i tak był już kompletnie przemoczony.
Chwyciwszy świstolika ponownie wrócili do Londynu, a następnie rozeszli umawiając na kolejne spotkanie w ramach rozliczenia.
/zt x2
-Wiesz kim byli? Lokali kretyni?- spytał Larsona licząc na sensowną odpowiedź. Czyżby to nie jego tajemniczy zleceniodawca nasłał na nich ów osiłków, aby uniknąć opłaty, kiedy wykonają za niego brudną robotę i znajdą tą paskudną błyskotkę? Walka okazała się wyjątkowo prosta, czarodzieje nawet go nie drasnęli, ale Luke oberwał i to wcale nie okazało się tylko zadrapaniem.
-Znasz kogoś kto Cię naprawi? ?Nie wygląda to najlepiej.- rzucił, bo choć nie widział ran to wiedział jak niesamowite mocne czarna magia siała spustoszenie wewnątrz organizmu. Była bezwzględna, wysysała siłę oraz energię każąc tego, który korzystał z niej bez odpowiedniego szacunku, skupienia, a często nawet umiejętności. Larson nie wyglądał na laika, zapewne było to drobne – ale mimo to bardzo kosztowne – potknięcie.
-Ruszaj, zaraz do Ciebie dołączę.- dodał po czym wskazał mu drogę do świstolika, a sam chwycił drewnianą skrzyneczkę, którą wcisnął pod pachę. Deszcz nie odpuszczał, podobnie jak wiatr, jednak nie zamierzał ryzykować anomalią dla chwili odpoczynku od warunków atmosferycznych. Byli już na finiszu, Luke był ranny, więc stanowiłoby to zwykłą głupotę zważywszy na fakt, że i tak był już kompletnie przemoczony.
Chwyciwszy świstolika ponownie wrócili do Londynu, a następnie rozeszli umawiając na kolejne spotkanie w ramach rozliczenia.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nad niewielką wyspą Coquet w Northumberland zdawała się szaleć jeszcze potężniejsza burza, niż nad resztą Wielkiej Brytanii. Słynęła z dziwnych anomalii pogodowych zanim jeszcze rozpętała się ta czarnomagiczna niepogoda z początkiem listopada, ciągle padał tu deszcz, a teraz... Cóż, garstka czarodziejów, która pozostała na wysepce, musiała przechodzić przez piekło. Tyle, że to nie chęć pomocy przygnała tu Rookwood, a śledztwo, które prowadziła jako łowczyni wilkolaków, pracująca na zlecenie lorda Avery. Informacje, jakie udało jej się zdobyć w magicznym porcie w Londynie, dzięki niemałej pomocy Caelana w roli informatora, były dobrym tropem - takie miała przeczucie. Tym razem do sprawy podchodziła inaczej, chciała schwytać mieszańca jeszcze przed pełnią, nim przemieni się w krwiożerczą bestię.
- Gdy ostatnio rozmawiałyśmy, mówiłaś, że udało ci się nałożyć kilka klątw. Wtedy, w pubie, w październikowy wieczór - zaczęła Sigrun, kiedy wylądowały na niewielkim wzgórzu, przy jaskini, w której mogły schronić się przed wiatrem i zamiecią. Podróż trochę ją wymęczyła. Droga może nie była daleka, leciały szybko, ale warunki pogodowe... Cóż, z dnia na dzień stawały się coraz gorsze. Gdyby tylko przygotowała wcześniej świstoklik, byłoby im łatwiej, ale było już za późno, by odwiedzić kogoś, kto zna się na tym dużo lepiej; biorąc pod uwagę zakłócenia w eterze na teleportację, które powodowały anomalie, wolała nie ryzykować.
Spotkały się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, w samo południe, gdzie Sigrun pokrótce wyjaśniła Zabini na czym ma polegać ich jej rola i za co pragnie zapłacić - jeśli tylko wykona swoje zadanie należycie. Musiały wyruszyć na miotłach na wschód, pokonując długie mile nad Morzem Północnym; Zabini świetnie radziła sobie na miotle, podobnie jak i Rookwood, zamieć była silna, pogoda parszywa, ale nie strącila ich w morską toń. A to był dopiero początek tej nieprzygody.
- Mam nadzieję, że nabrałaś w tym więcej wprawy - stwierdziła, przewieszając miotłę przez plecy, tak by nie przeszkadzała w swobodnym poruszaniu się i cały czas miała ją przy sobie. - Potrzebuję zastawić pułapkę, tym razem bardziej wyjątkową, to już wiesz.
Szczelniej otuliła twarz szeroką chustą; schroniły się przed wiatrem, ale temperatura spadła mocno poniżej zera, dziś ten minus był wyjątkowo mocno odczuwalny. Sigrun narzuciła na grzbiet swój najcieplejszy płaszcz podszyty sobolim futrem, dłonie chroniła skórzanymi rękawicami, zaś buty z wysoką cholewą były zaczarowane, by nie przepuszczały wilgoci i zimna. Jedynie w odsłonięte, blade policzki i uszy szczypał ją mróz.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lyanna lubiła ciekawe zajęcia, a odkąd nadeszły anomalie, z robotą było trudniej i przyjmowała tylko naprawdę ciekawe zlecenia. Nie chciała ryzykować życiem (a z tym wiązało się zdejmowanie klątw przy szalejących anomaliach, kiedy to ryzyko wzrastało znacznie mimo że łamanie klątw nigdy nie należało do zajęć w pełni bezpiecznych) dla zadań byle jakich, nudnych lub kiepsko płatnych. Nie była instytucją charytatywną pomagającą potrzebującym i nadstawiającą karku dla innych. Odkąd działała na własną rękę już nie musiała słuchać się ministerialnych przełożonych, a mogła samodzielnie decydować, czym chce się zająć, a czym nie.
Do miejsca, które wybrała Sigrun była dość daleka droga, więc podróż ją wymęczyła, mimo że ubrała na siebie kilka warstw odzienia, w tym gruby, nieprzemakalny płaszcz i zabezpieczyła się jak tylko mogła. Gdy dotarła na miejsce była zziębnięta i oblepiona śniegiem, a na szaliku, którym obwiązała dolną część twarzy tuż pod miotlarskimi goglami, by uniknąć odmrożenia nosa i ust, widać było szron. Z tego powodu latała coraz rzadziej odkąd zaczęła się burza, a w grudniu dodatkowo dołączyły do niej śnieżyce. Od początku grudnia praktycznie osiadła w Londynie, niemal nie decydując się na opuszczanie go.
Jednak dla przysługi wykonywanej dla Sigrun mogła nieco się nagiąć. Darzyła śmierciożerczynię respektem nie tylko przez wzgląd na jej pozycję i umiejętności, ale także ceniła sobie ich współpracę.
- Z-zgadza się – potwierdziła, obniżając lekko szalik, by Sigrun mogła usłyszeć i zrozumieć jej słowa. Jej głos był nieco zachrypnięty i szczękała zębami, ale po chwili odchrząknęła, jednocześnie pocierając o siebie urękawiczone dłonie, bo mimo rękawiczek miała wrażenie, że prawie przymarzły do miotły. Na szczęście stały w wejściu do czegoś w rodzaju jaskini, więc były częściowo osłonięte od wiatru i śniegu, i mogły dojść do siebie, zanim zabiorą się za zasadniczą część zadania.
- Nie miałam wielu okazji do testów praktycznych, ale zgłębiałam teorię i runy niezbędne do zaklinania – dodała już wyraźniej. Były to długie godziny poświęcone studiowaniu ksiąg i manuskryptów, a następnie spisywania na pergaminach odpowiednich sekwencji run zgodnych z naturą danej klątwy. Odwrotność tego, czego nauczono ją w ministerstwie, gdy pokazywano jej jak należy klątwy zdejmować. Ale po co się ograniczać, skoro mogła poznać magię run też od tej drugiej, mroczniejszej strony?
- Zabrałam niezbędne rzeczy – oznajmiła. Wzięła ze sobą bazę pod klątwę, w której będzie musiała zanurzyć koniec różdżki, aby wyryć runy na miejscu, które posłuży jako pułapka. – Pozostaje tylko wytypować miejsce, które ma zostać zaklęte. I oczywiście wybrać klątwę. Nie znam jednak zwyczajów wilkołaków i nie wiem, które jest najbardziej prawdopodobne, że zwierzę akurat tam pobiegnie.
Liczyła więc, że wytypowaniem miejsca zajmie się Sigrun, a ona tylko nałoży klątwę. Czy to będzie ta jaskinia, czy może jednak nie? Normalne zwierzę pewnie szukałoby schronienia przed pogodą, ale czy wilkołaki odczuwały zimno i śnieg na tyle, by szukać kryjówki, a nie ofiar?
Do miejsca, które wybrała Sigrun była dość daleka droga, więc podróż ją wymęczyła, mimo że ubrała na siebie kilka warstw odzienia, w tym gruby, nieprzemakalny płaszcz i zabezpieczyła się jak tylko mogła. Gdy dotarła na miejsce była zziębnięta i oblepiona śniegiem, a na szaliku, którym obwiązała dolną część twarzy tuż pod miotlarskimi goglami, by uniknąć odmrożenia nosa i ust, widać było szron. Z tego powodu latała coraz rzadziej odkąd zaczęła się burza, a w grudniu dodatkowo dołączyły do niej śnieżyce. Od początku grudnia praktycznie osiadła w Londynie, niemal nie decydując się na opuszczanie go.
Jednak dla przysługi wykonywanej dla Sigrun mogła nieco się nagiąć. Darzyła śmierciożerczynię respektem nie tylko przez wzgląd na jej pozycję i umiejętności, ale także ceniła sobie ich współpracę.
- Z-zgadza się – potwierdziła, obniżając lekko szalik, by Sigrun mogła usłyszeć i zrozumieć jej słowa. Jej głos był nieco zachrypnięty i szczękała zębami, ale po chwili odchrząknęła, jednocześnie pocierając o siebie urękawiczone dłonie, bo mimo rękawiczek miała wrażenie, że prawie przymarzły do miotły. Na szczęście stały w wejściu do czegoś w rodzaju jaskini, więc były częściowo osłonięte od wiatru i śniegu, i mogły dojść do siebie, zanim zabiorą się za zasadniczą część zadania.
- Nie miałam wielu okazji do testów praktycznych, ale zgłębiałam teorię i runy niezbędne do zaklinania – dodała już wyraźniej. Były to długie godziny poświęcone studiowaniu ksiąg i manuskryptów, a następnie spisywania na pergaminach odpowiednich sekwencji run zgodnych z naturą danej klątwy. Odwrotność tego, czego nauczono ją w ministerstwie, gdy pokazywano jej jak należy klątwy zdejmować. Ale po co się ograniczać, skoro mogła poznać magię run też od tej drugiej, mroczniejszej strony?
- Zabrałam niezbędne rzeczy – oznajmiła. Wzięła ze sobą bazę pod klątwę, w której będzie musiała zanurzyć koniec różdżki, aby wyryć runy na miejscu, które posłuży jako pułapka. – Pozostaje tylko wytypować miejsce, które ma zostać zaklęte. I oczywiście wybrać klątwę. Nie znam jednak zwyczajów wilkołaków i nie wiem, które jest najbardziej prawdopodobne, że zwierzę akurat tam pobiegnie.
Liczyła więc, że wytypowaniem miejsca zajmie się Sigrun, a ona tylko nałoży klątwę. Czy to będzie ta jaskinia, czy może jednak nie? Normalne zwierzę pewnie szukałoby schronienia przed pogodą, ale czy wilkołaki odczuwały zimno i śnieg na tyle, by szukać kryjówki, a nie ofiar?
Nie skomentowała nijak szczękania zębami i drobnego zająknięcia. Było naprawdę zimno, a one leciały długie mile nad morzem, w szalejąca, śnieżną zamieć. Ta wyprawa była trudna i wymagająca, a Zabini, pomimo swojej wątłej, niemal kruchej sylwetki, przetrwała ją bez słowa narzekania i prąc uparcie do przodu. Miała w sobie siłę ducha, pchającą ją naprzód, pomimo niesprzyjających okoliczności; Sigrun to w niej dostrzegała i podobało jej się to. Wystarczyło Zabini popchnąć w dobrą stronę, stawała się coraz cenniejszym nabytkiem dla Rycerzy Walpurgii, ale i dla niej samej - jako runistka, w której w sprawie interesów mogła zaufać.
- No, to teraz trafiła ci się doskonała okazja do przećwiczenia tego, coś wyczytała w tych manuskryptach - stwierdziła Rookwood beztrosko, choć w głowie pojawiło się ziarno wątpliwości, czy w takim wypadku Lyanna nałoży klątwę skutecznie, jeśli dotąd tego nie robiła. W przypadku niepowodzenia, nie otrzyma zapłaty, zapewne nie spodziewała się po Sigrun niczego innego - dlatego wierzyła, że przyłoży się do swojej roboty. Liczyła na nią.
- Bardzo dobrze - skinęła głową, zerkając na torbę, jaką Zabini miała przy sobie. Nigdy dotąd nie była świadkiem przekleństwa jakie runista nakładał, czy to na przedmiot, czy konkretny obszar. To będzie ciekawe doświadczone. - Wiem, które miejsce. W tej jaskini, na szczęście, nie musimy póki co wychodzić na tę wichurę. Spotykają się tu, głębiej, w dole, jest tam pewna pieczara - opowiedziała blondynka, dzieląc się z Lyanną tym, czego zdołała się dowiedzieć przez ostatnie dni w magicznym porcie, gdzie węszyła w poszukiwaniu informacji, pod twarzą nieznajomego majtka. W towarzystwie Caelana było to o wiele prostsze; on, kapitan statku i przemytnik znany w tym półświatku, wprowadził ją z latwością tam, gdzie osoba z zewnątrz nie miała wstępu.
- Trudno mi wybrać klątwę, skoro ich nie znam. Opowiedz mi o tych, które znasz, a będę mogła stwierdzić jaka się nada dla wilkołaka. Mam tylko jeden warunek - nie może zabić go od razu. Najlepiej niech go zrani, osłabi, ale niech zostanie żywy, dopóki po niego nie wrócę. Znasz taką?
W prawej dłoni Sigrun pojawiła się cisowa różdżka. Uniosła ją przed siebie, wymamrotała formulę zaklęcia, a jej koniec rozjaśniał światłem, które rozproszyło mrok w jaskini. Zaczęła podążać w dół, gestem wskazując, by Lyanna ruszyła za nią.
- No, to teraz trafiła ci się doskonała okazja do przećwiczenia tego, coś wyczytała w tych manuskryptach - stwierdziła Rookwood beztrosko, choć w głowie pojawiło się ziarno wątpliwości, czy w takim wypadku Lyanna nałoży klątwę skutecznie, jeśli dotąd tego nie robiła. W przypadku niepowodzenia, nie otrzyma zapłaty, zapewne nie spodziewała się po Sigrun niczego innego - dlatego wierzyła, że przyłoży się do swojej roboty. Liczyła na nią.
- Bardzo dobrze - skinęła głową, zerkając na torbę, jaką Zabini miała przy sobie. Nigdy dotąd nie była świadkiem przekleństwa jakie runista nakładał, czy to na przedmiot, czy konkretny obszar. To będzie ciekawe doświadczone. - Wiem, które miejsce. W tej jaskini, na szczęście, nie musimy póki co wychodzić na tę wichurę. Spotykają się tu, głębiej, w dole, jest tam pewna pieczara - opowiedziała blondynka, dzieląc się z Lyanną tym, czego zdołała się dowiedzieć przez ostatnie dni w magicznym porcie, gdzie węszyła w poszukiwaniu informacji, pod twarzą nieznajomego majtka. W towarzystwie Caelana było to o wiele prostsze; on, kapitan statku i przemytnik znany w tym półświatku, wprowadził ją z latwością tam, gdzie osoba z zewnątrz nie miała wstępu.
- Trudno mi wybrać klątwę, skoro ich nie znam. Opowiedz mi o tych, które znasz, a będę mogła stwierdzić jaka się nada dla wilkołaka. Mam tylko jeden warunek - nie może zabić go od razu. Najlepiej niech go zrani, osłabi, ale niech zostanie żywy, dopóki po niego nie wrócę. Znasz taką?
W prawej dłoni Sigrun pojawiła się cisowa różdżka. Uniosła ją przed siebie, wymamrotała formulę zaklęcia, a jej koniec rozjaśniał światłem, które rozproszyło mrok w jaskini. Zaczęła podążać w dół, gestem wskazując, by Lyanna ruszyła za nią.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lyanna wiedziała, że chcąc być użyteczną dla sprawy, musiała znosić różne niedogodności i wyrzeczenia. Na swoją pozycję i szacunek innych rycerzy musiała zapracować, tym ciężej, że jej krew nie była czysta. Co prawda zadanie to nie było związane z organizacją, ale wiedziała, że Sigrun ocenia ją również pod kątem przydatności dla sprawy. Mimo trudnych, paskudnych wręcz warunków nie skarżyła się głośno, a brnęła przed siebie, jedynie w duchu z utęsknieniem czekając na wylądowanie i znalezienie choć skrawka osłoniętego od wiatru i śniegu miejsca.
I w końcu się w takim znalazły. Choć w jaskini też było zimno, to dzięki osłonięciu od warunków atmosferycznych miała wrażenie, że było tu cieplej.
Skinęła głową; rzeczywiście była to doskonała okazja do ćwiczenia praktycznego. Gdyby nie anomalie zapewne miałaby za sobą więcej testów praktycznych, ale musiała bazować na tym, co umiała oraz na teorii, którą intensywnie przyswajała, bo przez ograniczenie zleceń miała dużo czasu na jej studiowanie w domowym zaciszu. Wierzyła jednak, że to miało szansę się udać, skoro kilka klątw już nałożyła i dobrze znała runy jak i teorię, coraz lepiej radziła sobie z czarną magią.
- To świetnie się składa, nie będziemy musiały tego robić w śnieżycy – rzekła; trudno byłoby jej się skupić na poprawnym wyryciu run w wichurze i śniegu, a skupienie było istotne, więc potrzebowała spokojnego, osłoniętego miejsca, w którym mogła skoncentrować się na poprawnym wykonaniu zadania. – Przychodzą tu w ludzkiej postaci? Czy po przemianie? – zapytała dla upewnienia się. Taka jaskinia pewnie była dobrym miejscem do przechodzenia przemiany.
Ruszyły więc w głąb pieczary, zmierzając ku miejscu, gdzie miała zostać stworzona pułapka. Szła za Sigrun, która najwyraźniej znała drogę w przeciwieństwie do Zabini, która była tu pierwszy raz.
- To zależy od efektu, który chcesz uzyskać. Z klątw, które nie zabiją od razu, to na przykład klątwa znana „To”, wywołująca silne przerażenie. Z silniejszych klątw to na pewno klątwa Stosu, wywołuje poparzenia, ale nie powinna zabić ofiary, a jedynie ciężko ją zranić. Jeśli przychodzi tu więcej niż jeden, to jeszcze klątwa Eris, sprawiająca, że jej ofiary zaczynają darzyć się wrogością i atakować się wzajemnie, choć to może stanowić ryzyko, że pozabijają się nawzajem zanim przyjdziesz. Ewentualnie Lodowy Dolem, powoduje przymarznięcie stóp ofiary do podłoża i uniemożliwia przemieszczanie się – opisała kilka znanych sobie klątw nakładanych na miejsca, które mogłyby się tu sprawdzić. Do Sigrun należał ostateczny wybór, Lyanna na wszelki wypadek zabrała ze sobą kilka różnych baz pod klątwy, bo nie wiedziała, na jaką Rookwood się zdecyduje.
I w końcu się w takim znalazły. Choć w jaskini też było zimno, to dzięki osłonięciu od warunków atmosferycznych miała wrażenie, że było tu cieplej.
Skinęła głową; rzeczywiście była to doskonała okazja do ćwiczenia praktycznego. Gdyby nie anomalie zapewne miałaby za sobą więcej testów praktycznych, ale musiała bazować na tym, co umiała oraz na teorii, którą intensywnie przyswajała, bo przez ograniczenie zleceń miała dużo czasu na jej studiowanie w domowym zaciszu. Wierzyła jednak, że to miało szansę się udać, skoro kilka klątw już nałożyła i dobrze znała runy jak i teorię, coraz lepiej radziła sobie z czarną magią.
- To świetnie się składa, nie będziemy musiały tego robić w śnieżycy – rzekła; trudno byłoby jej się skupić na poprawnym wyryciu run w wichurze i śniegu, a skupienie było istotne, więc potrzebowała spokojnego, osłoniętego miejsca, w którym mogła skoncentrować się na poprawnym wykonaniu zadania. – Przychodzą tu w ludzkiej postaci? Czy po przemianie? – zapytała dla upewnienia się. Taka jaskinia pewnie była dobrym miejscem do przechodzenia przemiany.
Ruszyły więc w głąb pieczary, zmierzając ku miejscu, gdzie miała zostać stworzona pułapka. Szła za Sigrun, która najwyraźniej znała drogę w przeciwieństwie do Zabini, która była tu pierwszy raz.
- To zależy od efektu, który chcesz uzyskać. Z klątw, które nie zabiją od razu, to na przykład klątwa znana „To”, wywołująca silne przerażenie. Z silniejszych klątw to na pewno klątwa Stosu, wywołuje poparzenia, ale nie powinna zabić ofiary, a jedynie ciężko ją zranić. Jeśli przychodzi tu więcej niż jeden, to jeszcze klątwa Eris, sprawiająca, że jej ofiary zaczynają darzyć się wrogością i atakować się wzajemnie, choć to może stanowić ryzyko, że pozabijają się nawzajem zanim przyjdziesz. Ewentualnie Lodowy Dolem, powoduje przymarznięcie stóp ofiary do podłoża i uniemożliwia przemieszczanie się – opisała kilka znanych sobie klątw nakładanych na miejsca, które mogłyby się tu sprawdzić. Do Sigrun należał ostateczny wybór, Lyanna na wszelki wypadek zabrała ze sobą kilka różnych baz pod klątwy, bo nie wiedziała, na jaką Rookwood się zdecyduje.
- Z tego co mi wiadomo, to i w takiej, i w takiej. To ich kryjówka do spotkań, a w pełnię piją eliksir tojadowy, tu się ukrywają, by przetrwać noc - odpowiedziała łamaczce, krzywiąc się wyraźnie na wspomnienie tego dziwnego wynalazku. Nie popierała rozpowszechnienia jego receptury, udostępnienia korzystania z niej każdemu - to mogło doprowadzić do rozplenienia się wilkołaków, jeszcze pomyślą, że mogą normalnie funkcjonować w społeczeństwie. - Bez obaw. Pełnia dopiero za trzy dni. Nie powinno go tu teraz być, a nawet jeśli, będzie osłabiony, jakby chory - uściśliła Sigrun; przyszło jej do głowy, że Zabini może obawiać się starcia z bestią. Nic w tym dziwnego. Z wilkołakami nie ma żartów, to krwiożercze potwory, potężne i silne, nie wolno było ich lekceważyć, a łamaczka nie miała pojęcia o walce z nimi.
Ich kroki odbijały się echem w naturalnym korytarzu, prowadzącym w głąb jaskini; zniknął ubity śnieg, który zdołał wedrzeć się do środka, stąpały po nagiej, śliskiej skale. W pewnym momencie nie zauważyła obniżenia, zachwiała się bliska upadku, złapała równowagę opierając dłoń o lodowatą ścianę. Korytarz prowadził w dół, Rookwood bez zawahania kroczyła w tamtym kierunku, nie zwracając najmniejszej uwagi na nietoperze, wystraszone hałasem i światłem, czmychające na zewnątrz przed nimi. Odgłosy burzy stawały się coraz cichsze, Sigrun skupiała się zresztą na głosie Lyanny, opowiadającej o klątwach, które byłaby w stanie nałożyć na pieczarę, do jakiej zmierzały.
- Ich przerażenie na niewiele mi się przyda - stwierdziła po chwili zastanowienia, analizując wysunięte przez Lyannę propozycje. Klątwa stosu brzmiała zachęcająco, lecz istniało zbyt duże ryzyko, że Lefford zdechnie, nim Rookwood zdąży tu dotrzeć, albo uda mu się pieczarę opuścić i uzyskać pomoc, wtedy nigdy do niej nie powróci, świadom, że jest tropiony. Przekleństwo Eris także nie wchodziło w rachubę. Nie chciała by pozabijali się wzajemnie (choć ta wizja przywołała uśmieszek na usta, którego Lyanna dostrzec nie mogła, kiedy Sigrun była odwrócona do niej plecami). - Bingo. Lodowy Dolem brzmi dobrze. Nie uwolni się, dopóki klątwa nie zostanie przełamana. A ja nałożę na pieczarę zaklęcie ochronne. Powiadomi mnie, gdy się tu pojawi - oznajmiła zadowolona, dokonując ostatecznego wyboru.
Szły może - w pewnym momencie musiały niemal się przeczołgać - następne dziesięć minut, nim dotarły do legowiska; pieczara nie była wielka, na jej końcu majaczyły w blasku Lumos kolejne dwa korytarze, ale to tutaj się zatrzymywali. Świadczyły o tym brudne szmaty na ziemi, puste butelki, połamane krzesło.
- Rób swoje. Powinnam się odsunąć?
Ich kroki odbijały się echem w naturalnym korytarzu, prowadzącym w głąb jaskini; zniknął ubity śnieg, który zdołał wedrzeć się do środka, stąpały po nagiej, śliskiej skale. W pewnym momencie nie zauważyła obniżenia, zachwiała się bliska upadku, złapała równowagę opierając dłoń o lodowatą ścianę. Korytarz prowadził w dół, Rookwood bez zawahania kroczyła w tamtym kierunku, nie zwracając najmniejszej uwagi na nietoperze, wystraszone hałasem i światłem, czmychające na zewnątrz przed nimi. Odgłosy burzy stawały się coraz cichsze, Sigrun skupiała się zresztą na głosie Lyanny, opowiadającej o klątwach, które byłaby w stanie nałożyć na pieczarę, do jakiej zmierzały.
- Ich przerażenie na niewiele mi się przyda - stwierdziła po chwili zastanowienia, analizując wysunięte przez Lyannę propozycje. Klątwa stosu brzmiała zachęcająco, lecz istniało zbyt duże ryzyko, że Lefford zdechnie, nim Rookwood zdąży tu dotrzeć, albo uda mu się pieczarę opuścić i uzyskać pomoc, wtedy nigdy do niej nie powróci, świadom, że jest tropiony. Przekleństwo Eris także nie wchodziło w rachubę. Nie chciała by pozabijali się wzajemnie (choć ta wizja przywołała uśmieszek na usta, którego Lyanna dostrzec nie mogła, kiedy Sigrun była odwrócona do niej plecami). - Bingo. Lodowy Dolem brzmi dobrze. Nie uwolni się, dopóki klątwa nie zostanie przełamana. A ja nałożę na pieczarę zaklęcie ochronne. Powiadomi mnie, gdy się tu pojawi - oznajmiła zadowolona, dokonując ostatecznego wyboru.
Szły może - w pewnym momencie musiały niemal się przeczołgać - następne dziesięć minut, nim dotarły do legowiska; pieczara nie była wielka, na jej końcu majaczyły w blasku Lumos kolejne dwa korytarze, ale to tutaj się zatrzymywali. Świadczyły o tym brudne szmaty na ziemi, puste butelki, połamane krzesło.
- Rób swoje. Powinnam się odsunąć?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wyspa Coquet, Northumberland
Szybka odpowiedź