Wydarzenia


Ekipa forum
Wyspa Coquet, Northumberland
AutorWiadomość
Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]17.07.18 18:43
First topic message reminder :

Wyspa Coquet

Niewielka wyspa na Morzu Północnym do niedawna znana była na Wyspach Brytyjskich z wyjątkowo urokliwej latarni morskiej osadzonej koło niewielkiej mugolskiej wsi. Wraz z nadejściem maja wyspę nawiedził kataklizm. Stanowiące połowę mieszkańców trzysta osób zginęło pod gruzami budynków zniszczonych trzęsieniem ziemi i w powodziach zalewających wyspę. Mugole, którym udało sie ujść z życiem opuścili ją, zostawiając ze wszystkim, co się uchowało. Od tamtej pory nad niewielkim skrawkiem lądu kotłują się czarne chmury, z których nieustannie pada deszcz, można tam również zaobserwować wyjątkowo piękne i zabójczo groźne wyładowania atmosferyczne. Aktualnie na Coquet mieszka kilkunastu czarodziejów, którzy mierzą się z nieprzemijającymi pogodowymi anomaliami. Miejsce to pozostało jednak niezwykle z powodu wyjątkowo rzadkich okazów roślinnych i zwierzęcych ingrediencji, przyciąga również miłośników przygód i nauki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Coquet, Northumberland - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]15.07.19 1:31
Skinęła głową, przyjmując do wiadomości wyjaśnienia. Bez wątpienia nie chciałaby spotkać na swojej drodze przemienionego wilkołaka, bo nawet nie potrafiłaby z nim walczyć. Nie miała za sobą szkolenia, jakie przeszła Sigrun, która z tropienia i pokonywania wilkołaków uczyniła sposób na życie. Dlatego poczuła ulgę, że do pełni pozostało jeszcze trochę czasu i nie staną oko w oko z bestią.
- To dobrze – rzekła. – Lepiej będzie mi się pracować bez żadnego wilkołaka w pobliżu, osłabionego czy nie.
Szły dalej, zapuszczając się coraz głębiej do pieczary, która rzeczywiście wydawała się dogodną kryjówką. Mimo że głębiej nie było już śniegu, nadal było tu dość ślisko, dlatego stawiała kroki powoli i ostrożnie, by nie poślizgnąć się na zimnej, wilgotnej skale. Jak się okazało, jaskinia była też zamieszkała przez nietoperze, które spłoszone światłem zaczęły uciekać. Jeden prawie się z nią zderzył, więc syknęła i odpędziła go dłonią, skupiając się na opowiedzeniu Rookwood o klątwach, które mogłyby potencjalnie znaleźć zastosowanie w tym miejscu i pod które miała bazy. To do brygadzistki należał wybór, bo sama najlepiej wiedziała czego oczekuje.
- Ta klątwa zrani go i osłabi, ale nie tak, by go zabić. Będzie na ciebie czekał unieruchomiony – zapewniła.
Szły jeszcze trochę. Jaskinia była znacznie rozleglejsza niż mogła początkowo zakładać. W pewnym momencie zrobiło się tak nisko, że musiała iść bardzo pochylona, żeby nie zawadzać głową o twarde sklepienie, a w pewnym momencie niemal pełzać, ale w końcu dotarły na miejsce, do większej przestrzeni, gdzie korytarz rozszerzał się i sklepienie było wyższe, więc można się było wreszcie wyprostować. I tu było zimno, choć nie aż tak jak na zewnątrz, w wichurze i śnieżycy.
Rozejrzała się dookoła, oceniając wielkość pomieszczenia, a także najbardziej dogodne miejsce do wyrycia run.
- Jeszcze nie musisz, na razie tylko wyryję runy, ale klątwę aktywuję później – powiedziała. Klątwy na miejsca nakładało się inaczej niż na przedmioty; to z przedmiotami miała do czynienia najczęściej zarówno przy zdejmowaniu przekleństw, jak i próbach nakładania. – Wybiorę miejsce, w którym twoja ofiara nie powinna zauważyć run przedwcześnie.
Poprosiła Sigrun, by trzymała zapaloną różdżkę tak, aby mogła dobrze widzieć ścianę, na której zamierzała wyryć runy. Wybrała skrawek ściany blisko podłoża, za niewielkim załomem, tak, aby wchodzący do pieczary wilkołak nie zauważył ich przed wejściem w pułapkę. Z torby wyjęła odpowiednią bazę przeznaczoną właśnie do tej klątwy i ostrożnie zanurzyła w niej koniec różdżki, co miało sprawić, że nawet skała stanie się podatna na wyrycie run. Potem przycisnęła różdżkę do zimnego kamienia i zaczęła ryć na nim sekwencję run niezbędnych do stworzenia tej klątwy. Póki klątwa nie zostanie aktywowana, nie powinno się nic wydarzyć. Przed napełnieniem czarną magią były to tylko niewielkie znaki na ścianie.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]17.07.19 16:00
Bez wątpienia to lepiej, że przemienionego wilkołaka nie będzie w pobliżu, jednakże wygłoszenie tej oczywistości na głos nie wiedzieć czemu wzbudziło w niej rozbawienie. Zabini miała skłonność do artykułowania takich rzeczy, czasami brzmiało to nieco komicznie, dlatego Sigrun nie mogła się powstrzymać, by się z nią trochę nie podroczyć.
- Przelękłabyś się, Zabini? - spytała zaczepnie, oglądając się na nią przez ramię z szelmowskim uśmieszkiem. - Chyba nie zaniedbujesz nauki czarnej magii, prawda?
Doskonale wiedziała, że sama znajomość czarnomagicznych zaklęć nie wystarczy. Należało wiedzieć jak i gdzie wymierzyć celnie zaklęcie, trafić w czuły punkt bestii, by zadać jej ból. Wilkołaki były cholernie twarde i wytrzymałe; samo ciskanie w nich zaklęciami na oślep nie zdałoby egzaminu. Bez odpowiedniego przeszkolenia, treningu i wiedzy o tych stworzeniach, nikt nie miałby najmniejszych szans, chyba że zdarzyłby się jakiś cud. Tyle, że wciąż było przed pełnią: wilkołak wyglądał na schorowanego, osłabionego człowieka, z nim dałyby sobie radę z łatwością. Zabini chyba się go nie obawiała. Lepiej, żeby nie.
- No i doskonale, o to właśnie mi chodziło. Długo czekać nie będzie, przybędę od razu, kiedy powiadomi mnie o tym zaklęcie - stwierdziła z zadowoleniem Sigrun, stękając cicho z wysiłku, gdy musiała się w tym futrze niemal przeczołgać po wilgotnym, brudnym kamieniu, by dostać się do pieczary.
Stanęła na środku pieczary, skoro nie musiała się odsuwać, z uniesioną różdżką. Lumos maxima, mruknęła pod nosem, a pod niskim sufitem pojawiła się kula światła, która rozjaśniła jaskinię i Zabini mogła lepiej się rozejrzeć. Rookwood umiliła sobie czekanie papierosem.
- A jeśli je dostrzeże, może je przełamać? - dopytywała dociekliwie. - Nie musi znaleźć się blisko tych run? - Z tego co było jej wiadomo, to Lefford nie miał nic wspólnego z łamaniem klątw, ale skąd miała wiedzieć, czy czasami ich nie znał? Starożytnych run nauczano w Hogwarcie. Jeśli zapamiętał ich choć trochę i znał się na białej magii, cały plan mógł spalić na panewce. On zorientuje się, że jest tropiony, a ona będzie musiała zaczynać od nowa.
Gdy Lyanna zaczęła bazgrać coś różdżką po kamiennej ścianie, podeszła bliżej i zaczęła się przyglądać runom z ciekawością.
- Czy trzeba ich dotykać, by je przełamać? Może mogłabym posmarować tę ścianę płynnym srebrem, tak na wszelki wypadek? Srebro mocno je osłabia - zasugerowała Rookwood, skupiając na twarzy wiedźmy uważne spojrzenie.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]18.07.19 15:22
Nie zaniedbywała nauki czarnej magii, jednak ta wiedza prawdopodobnie na niewiele by się zdała, skoro przemienione wilkołaki były znacznie silniejsze od czarodziejów, nie mówiąc o mugolach. Czy zdążyłaby go powalić zanim on dopadłby ją? Nie wiadomo, nie była znawcą magicznych stworzeń i posiadała tylko podstawową wiedzę ze szkoły. Nie znała ich słabych punktów, nie zdawała sobie też do końca sprawy z tego, że nawet gdyby spotkały tam wilkołaka teraz, byłby po prostu osłabionym człowiekiem. Tego jednak by się nie obawiała; lękiem napawał ją tylko obraz bestii zdolnej ją zabić lub także uczynić wilkołakiem. Jak większość czarodziejów, przynajmniej tych konserwatywnych, myślała o wilkołakach z niechęcią i wzgardą, woląc nie mieć z nimi nic do czynienia nawet w ludzkiej postaci.
- Nie zaniedbuję – zapewniła jednak. - A niedługo dodatkowo będę mogła wzmocnić swoją różdżkę mocą płynącą z miejsc naprawionych przez nas anomalii.
Szły dalej, aż w końcu nie bez trudu dotarły do pieczary, która miała być kryjówką dla wilkołaka, a po nałożeniu klątwy stanie się groźną pułapką. Lyanna po przedostaniu do środka wyprostowała się i rozejrzała, próbując wybrać najlepsze miejsce do umieszczenia run. Wiedziała, że musi wyryć je w takim miejscu, gdzie ofiara nie wypatrzy ich przedwcześnie, przed postawieniem stóp na podłożu pieczary.
Dzięki wyczarowanej przez Sigrun kuli światła mogła dokładniej przyjrzeć się skałom, a także rozpocząć pracę nad wyryciem run.
- Jeśli nie jest runistą biegłym w białej magii, nie powinien dać sobie z tym rady. Zresztą, kiedy już stanie na tej podłodze, ból raczej uniemożliwi mu należyte skupienie, a przytwierdzenie nóg do podłoża nie pozwoli znaleźć run i ich odczytać. Bez ich odczytania i zrozumienia, z jaką klątwą ma do czynienia, nie złamie jej – wyjaśniła, z niezwykłą starannością rzeźbiąc znaki końcem różdżki zanurzonym w bazie pod klątwę. – Jeśli jest podejrzliwy, przed wejściem do pieczary może rzucić Hexa revelio. Temu niestety nie mogę zapobiec, ale jeśli tego nie zrobi, to z progu pieczary nie ma możliwości, by dostrzegł to miejsce. Musiałby podejść bliżej i mieć źródło światła, a klątwa zadziała zaraz po tym jak postawi pierwszy krok.
Dobrze wybrała miejsce, bo najpierw rozejrzała się z progu, upewniając się, które powierzchnie są dobrze widoczne od wejścia, a które są częściowo ukryte i wymagają przemieszczenia się, by je dojrzeć.
- Nie, ale trzeba je odczytać. Nie można złamać klątwy nie wiedząc, co właściwie chce się złamać. – W łamaniu klątw ważna była intencja i zrozumienie tego, z czym miało się do czynienia. Próbując rzucać zaklęcie bez tej wiedzy łatwo było narazić się na zwrócenie siły klątwy przeciw sobie. – Możesz jednak użyć płynnego srebra, jeśli chcesz go dodatkowo osłabić. Może najlepiej gdzieś przy wejściu, by był narażony na kontakt z nim? – W końcu, jeśli klątwa zadziała, wilkołak nawet nie zdoła przejść tych kilku metrów do miejsca z runami.
Po chwili skończyła rycie ostatniej runy. Spojrzała na efekt swoich prac; starała się uwiecznić runy jak najdokładniej, zgodnie z ich naturą oraz z zamierzeniem, które miało przemienić je w tę konkretną klątwę.
- Gotowe. Zanim ją aktywuję, musimy wyjść z tej pieczary – odezwała się po chwili, prostując się i odsuwając od run. Teraz, zanim opuszczą system jaskiń, pozostanie już tylko jedno: aktywacja klątwy i oddalenie się od objętego nią miejsca.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]19.07.19 11:17
Sigrun skinęła lekko głową w wyrazie aprobaty; to, że Zabini nie zaniedbywała nauki dało się odczuć, coraz lepiej radziła sobie z anomaliami pętając je siłą swojej czarnej magii. To było dla nich w tamtym momencie najważniejsze, oby jednak nie poprzestawała wyłącznie na tym; bardziej, niż jej umiejętności w łamaniu klątw, potrzebowali tego, by nauczyła się je nakładać, rozsiewać zniszczenie i śmierć.
- Jeszcze tego nie zrobiłaś? - dopytała zdziwiona, unosząc jasne brwi. - Zaznaczyliśmy chyba jasno, by z tym nie zwlekać - burknęła z wyraźną przyganą w głosie. Sądziła, że Rycerze Walpurgii dostali jasny komunikat: zawiedli, nie mogli sobie pozwolić na to po raz kolejny, potrzebowali wzmocnienia i siły. Ich genialni badacze przyszli im z pomocą, opracowując procedurę wtłoczenia ich własnej, czarnej magii do używanej różdżki, potęgując jej potencjał magiczny. Rookwood nie rozumiała do końca dlaczego tak się działo i jak dokładnie ów proces wyglądał, oddala swoją różdżkę w ręce Valerija Dolohova, ale odkąd dostała ją z powrotem - czuła wyraźnie, że jej czarnomagiczne czary są silniejsze.
- Wątpię, by wiedział, że jest śledzony. Obserwuję go od jakiegoś czasu, zachowuje się niezbyt ostrożnie, wątpliwe by nagle przyszło mu do głowy rzucać Hexa revelio, ale zawsze biorę pod uwagę pewien margines błędu. Jeśli to zrobi, wymyślę coś innego - odpowiedziała Lyannie, wysłuchawszy najpierw jej tłumaczeń. Młodsza czarownica zdołała nawet ją zaintrygować opowieścią o działaniu klątwy Lodowy Dolem. - Czy może uwolnić się z pułapki w inny sposób? Skruszyć lód? Używając Ascendio, czy Abesio? - dopytała jeszcze, chcąc przygotować się na każdą ewentualność. Pomyślała, że mogłaby rzucić jeszcze zaklęcie, które nie pozwoli mu opuścić pieczary.
- Ukryj je dobrze - mruknęła, kiedy Lyanna skończyła końcem różdżki znaczyć runy w chłodnym, wilgotnym kamieniu. Skinęła głową, kierując się w stronę wąskiego, niskiego wyjścia, którym się tu dostały. Wypełzła znów na korytarz, zaczekała aż Lyanna uczni to samo i wtedy cofnęła zaklęcie Lumos maxima, pozostał jedynie blask końca jej różdżki.
Nie do końca rozumiała na czym polega aktywacja tej klątwy, przyglądała się Lyannie z ciekawością, cierpliwie czekając aż skończy. Rzuciła wówczas dwa własne zaklęcie, chcąc mieć pewność, że Lefford będzie tu na nią czekał, jeśli wpadnie w pułapkę.
- To wszystko? - upewniła się, a uzyskawszy potwierdzenie zawróciła i zaczęła prowadzić wiedźmę w stronę wyjścia. Gdy znalazły się niemal na zewnątrz, lewa ręka Rookwood zniknęła w kieszeni płaszcza. Wyciągnęła sakiewkę i rzuciła nagle w stronę Lyanny, niczym kafla, jakby chciała sprawdzić, czy nie straci orientacji w nagłej chwili. - To dla ciebie. Jeśli będę potrzebować innej klątwy, to moja sowa cię znajdzie - wyrzekła Sigrun, oglądając się na Zabini przez ramię. By wrócić do Anglii nie potrzebowała już pomocy i wskazówek łowczyni. Rookwood rozmyła się w powietrzu, pod postacią kłębu czarnego dymu znikając w śnieżnej zamieci.

| zt


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]20.07.19 1:41
Była coraz lepsza. Radziła sobie z anomaliami, choć też z pewnością dużo było w tym roboty Sigrun, znacznie bieglejszej od niej w mrocznej magii. To z nią dokonała wszystkich swoich napraw magii i naprawionych miejsc prawdopodobnie było już dość, by mogła zgłosić się do jednego z badaczy i przeprowadzić procedurę.
- Jeszcze nie, ale zrobię to możliwie szybko, by móc korzystać z jej zwiększonych możliwości. Muszę tylko zebrać dobry materiał dla badaczy – powiedziała. Zdawała sobie sprawę, że cała procedura trochę potrwa, należało pozyskać materiał i przekazać jego oraz różdżkę w ręce kogoś z ich grupy badawczej, by mógł wtopić cząstki w rdzeń. A później będzie mogła cieszyć się ulepszoną różdżką, z pewnością lepiej współpracującą z nią przy czarnej magii. Również nie rozumiała zawiłości tego procesu, ale zamierzała skorzystać z tego, że dało się przekuć lukę w sposobie naprawy na ich korzyść.
- Na szczęście dla ciebie, wydostanie się z tego to nie taka prosta sprawa. Gdyby można było tak po prostu użyć takich zaklęć, ta klątwa nie byłaby tak groźna, jednak to wiązałoby się ze zbyt wielkim bólem, może nawet rozszczepieniem i poważnym okaleczeniem – rzekła. Spodziewała się, że jeśli już ofiara wpadnie w pułapkę, to będzie musiała czekać aż ktoś go z niej wybawi, chyba że zaryzykuje utratę stóp, choć bez nich i tak daleko nie ucieknie. Takie klątwy nakładano zwykle w celu ochrony różnych miejsc, by potencjalny złodziej nie mógł ich zrabować i uciec ze skarbami. Musiał czekać na ratunek, który często nie nadchodził. Będąc za granicą nie raz znajdowała w przeklętych miejscach kości ofiar klątw, najczęściej mugoli. Ich jednak nigdy nie żałowała. Nieświadomi zagrożenia poważali się na kalanie miejsc magii i ponosili tego konsekwencje.
Naniosła runy na ścianę bardzo starannie i w przemyślanym miejscu. Zależało jej na dalszej pomyślnej współpracy z Sigrun, dlatego chciała wypełnić zlecenie dla niej możliwie jak najlepiej. Niczego nie robiła po łebkach, tym bardziej że nakładanie klątw było niebezpieczne i błąd mógł ją wiele kosztować. Zarówno w nakładaniu, jak i zdejmowaniu klątw nic nie mogło być dziełem przypadku i lekkomyślności.
Później wyszły z pieczary. Dopiero, gdy żadna z nich już nie miała kontaktu z podłożem tej konkretnej jaskini, którą objęła klątwą, aktywowała przekleństwo. Uniosła różdżkę i starając się napełnić nałożone runy siłą czarnej magii, wyszeptała: „Ordior”.
- Tak, już wszystko – rzekła, odwracając się na pięcie. Teraz powinny stąd wyjść.
Na zewnątrz Sigrun rzuciła w jej stronę mieszek z zapłatą. Lyanna pochwyciła go w locie; najwyraźniej pozostało jej trochę spostrzegawczości i refleksu po czasach, kiedy była szukającą w drużynie Slytherinu.
- Będę więc czekać na list – powiedziała, wiedząc, że gdy tylko Sigrun będzie potrzebować przysługi, czy to zdjęcia jakiejś klątwy czy nałożenia, na pewno nawiąże kontakt. Dla Lyanny oznaczało to nie tylko współpracę w organizacji, ale też stałego klienta korzystającego z jej umiejętności.
Rookwood po chwili zniknęła, rozmywając się w smudze czarnej mgły. Zabini jeszcze nie posiadła tej umiejętności, więc nie pozostało jej nic innego, jak powrót na miotle.

| zt.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]14.05.20 20:08
16. maj

Odkąd tylko wkroczyłem w dorosłe życie nazywano mnie pracoholikiem. Wkroczyłem na ścieżkę kariery aurora nie tylko z powodu ambicji, czy względów finansowych, lecz przede wszystkim dominowały tu powody prywatne. Pragnienie zemsty było silniejsze niż chęć zarobienia pieniędzy, które zawsze schodziły w moim przypadku na dalszy plan. Posada aurora była dobrze opłacana i cieszyła się szacunkiem społeczeństwa (przynajmniej do czasu), to były miłe atuty, lecz kierowało mną zupełnie co innego. Od chwili śmieci mojego ojca pragnąłem odnaleźć jego mordercę. Wiedziałem, że nie spocznę, dopóki nie poniesie konsekwencji swoich czynów. Ciężko pracowałem na to, by dostać się na kurs aurorski i go ukończyć. Gdy wreszcie dostałem się do Głównego Biura Aurorów wpadłem w wir pracy; odnalazłszy trop mordercy ojca dostałem natomiast nie małej obsesji na jego punkcie. Czasami zastanawiałem się jak i kiedy w moim życiu pojawiła się Allya, skoro tyle czasu poświęcałem pracy. Nawet, gdy wypełniłem swój cel, który mi przyświecał tyle lat, znalazłem jego, to nie spocząłem na laurach.
Po śmierci żony i córki praca natomiast stała się sensem mojego życia. Jedynym sposobem na odkupienie win. Byłem przekonany, że jeśli uda mi się zamknąć wystarczająco wielu czarnoksiężników, to w ukoi to moje wyrzuty sumienia. Bo to, że nigdy się ich nie pozbędę, byłem więcej niż pewne. Pracowałem od świtu do zmierzchu, często też nocami, pracę zabierałem do domu i dzięki niej nie miałem czasu, by myśleć, rozpamiętywać, samego siebie zadręczać.
Niestety także i pracę los zdołał mi odebrać. Na przełomie marca i kwietnia Biuro Aurorów zostało przez nowy rząd Ministerstwa Magii rozwiązane. Lord Cronus Malfoy, marionetka Lorda Voldemorta, w końcu dopiął swego. Odkąd tylko bezprawnie przejął stanowisko Ministra Magii próbował zinwigilować Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Opierał mu się naprawdę długo, lecz w obliczu jego wpływów i siły jaką dysponowali Rycerze Walpurgii w końcu pękł. Ja zaś straciłem źródło swojego zarobku. Celu na całe szczęście nie utraciłem. Po spotkaniu z Kieranem Rineheart, który otworzył mi oczy na wiele spraw i uświadomił o prawdzie o jakiej dotychczas nie miałem pojęcia, wciąż mogłem walczyć z ciemnymi mocami i zamierzałem to czynić.
Wiedziałem jednak, że powinienem szukać okazji do zarobienia. Miałem pewne oszczędności, lecz nie wiedziałem co będzie dalej. Przyszłość nie malowała się w jasnych barwach. Mogło minąć sporo czasu nim Zakon Feniksa zdoła oswobodzić Londyn, a co dopiero Ministerstwo Magii... Oszczędności musiałem pozostawić na godzinę naprawdę czarną. Tymczasem od półtorej miesiąca chwytałem się tego, czego tylko mogłem. Wypytywałem dawnych przyjaciół, znajomych, krewnych, czy nie potrzebują pomocy, bądź nie znają kogoś, kto może jej potrzebować. Praca fizyczna nie była dla mnie hańbą, w tej chwili mogłem robić cokolwiek, co nie równało się zbrodni. W życiu nie posunąłbym się do tego, by kraść, czy oszukiwać. Z przestępczością wciąż walczyłem i nie zamierzałem spocząć. Zwyrodnialców, którzy wykorzystywali sytuację, miałem ochotę rozszarpać i żałowałem, że nie mogłem ich aresztować, bądź choćby wezwać magicznej policji.
Takim to sposobem wylądowałem w kwietniu choćby i w magicznym tartaku. Pracowałem tam fizycznie przy wyrąbie drzew i jego obróbce u czarodzieja o nazwisku Havisham. Było to jednak zajęcie jedynie dorywcze, ale pozwoliło mi zarobić trochę grosza. Liczyłem, że Havisham się jeszcze do mnie odezwie. Udało mi się także złapać kilka zleceń, które bardziej odpowiadały moim umiejętnościom. Na magicznej policji nie można było teraz polegać, ludzie to wiedzieli, a potrzebowali pomocy. Właściciel niewielkiego biznesu powierzył mi zadanie odnalezienia zaginionej córki w drugiej połowie kwietnia. Zniknięcia w czasie wojennej zawieruchy nie były niczym dziwnym. Connors był przekonany, że Polly została porwana, jednakże ze zdobytych przeze mnie informacji wynikło, że uciekła z narzeczonym, nieakceptowanym przez rodziców, mając nadzieję, że w tej zawierusze nie zdołają ich odnaleźć.
Dorabiałem także pełniąc funkcję stróża, czy też może ochroniarza. Tak oto 16 maja o świcie znalazłem się na statku noszącego imię "Słodka Sue", który miał dobić do brzegu Wyspy Coquet. O tym miejscu krążyły różne legendy. Pogoda nigdy się tutaj nie poprawiała, lecz to nie burze były głównym zmartwieniem kapitana, zaś czający się w porcie bandyci, mogący podjąć próbę rabunku. Wypłynęliśmy o świcie i podróż minęła dość spokojnie, lecz kiedy tylko dobiliśmy do brzegu spełniły się najgorsze ze scenariuszy.
Z nieba lało się jak z cebra. Na tle ciemnych chmur błyskały co kilka chwil błyskawice, a do nich dołączyły zaklęcia rzucane przez ukrytych w przystani zbirów.
Deprimo! Ignitio! Lamino!
Przez szum deszczu trudno było mi początkowo ocenić z iloma przeciwnikami mieliśmy do czynienia. Nas było kilku. Kątem oka dostrzegłem pędzące w moim kierunku noże, ale na całe szczęście w porę udało mi się wyczarować odpowiednio silną tarczę, która wchłonęła w siebie ostrza. We mgle wypatrzyłem zarys męskiej sylwetki i natychmiast poderwałem różdżkę do góry, wypowiedziałem formułę odpowiedniego zaklęcia. - Petrificus Totalus!
Nie czekałem, nie patrzyłem na to, czy się obroni, czy też padnie spetryfikowany na ziemię. To miało okazać się za chwilę. Podbiegłem do kapitana, w którego pędziły dwa inne zaklęcia, mówił sam, że nie jest biegły w magii obronnej, dlatego twardo powiedziałem: - Protego maxima!
Biała magia zawsze była moją silniejszą stroną, choć wciąż miałem sporo pracy przed sobą. W takich chwilach jak ta musiałem pozostać bardziej skupiony i skoncentrowany, by nie popełnić żadnego błędu. Widząc jak ten, który atakował kapitana, próbuje dostać się na pokład wymierzyłem w niego różdżką krzycząc: - Obscuro! - Moje zaklęcie było na tyle silne, że przedarło się przez tarczę zbira i na jego oczy zasłoniła opaska nie do zdarcia. Ja zaś nie ustępowałem. Zacząłem iść do przodu nie opuszczając różdżki, uchylając się przed urokiem, który mknął w kierunku jednego z naszych. - Expelliarmus! - krzyknąłem, by zaraz po tym posłać w ślad za tym zaklęciem kolejne. - Esposas!
Bandyta najwyraźniej przecenił swoje możliwości, a może nie spodziewał się, że na statku starego, poczciwego Theseusa znajdzie się tylu młodszych czarodziejów gotowych bronić jego statku i transportowanego nań towaru. Widziałem, że drugi zatrudniony przez żeglarza czarodziej zdołał powalić na ziemię oprycha atakującego z przystani. Kolejny ukrywał się za niewysokim murem niczym tchórz i wychylał jedynie po to, by rzucić zaklęcia.
- Deprimo! - krzyknąłem, celując w tę zasłonę, by silnym podmuchem wiatru zniszczyć ją i odsłonić przeciwnika. Za pierwszym razem zaklęcie nie było dość silne, rozkruszyło kilka cegieł, oprych zaś posłał w moim kierunku ładunki elektryczne. Oberwałem w lewe ramię i bolało po stokroć bardziej, niż zwykle, bo z nieba nieustannie lał deszcz. Prąd i woda to wyjątkowo niedobre połączenie. Stęknąłem z bólu, ale nie opuściłem różdżki. Wyczarowałem kolejny wiatr i tym razem rozkruszyłem mur, pozbawiając przeciwnika osłony; musiał stanąć na nogi i się ze mną zmierzyć. Rozbłysła przede mną tarcza, przed nim również. Nie wiedziałem jak długo ciskaliśmy w siebie zaklęciami i ile to wszystko trwało. Poza piorunami na niebie błyskały także inne zaklęcia. Ludzie krzyczeli, Theseus wrzeszczał, ale wydawało mi się, że zyskujemy przewagę.
- Petrificus totalus! - wypowiedziałem twardo i tym razem mój atak zdołał się przedrzeć przez obronę zbira. Padł na ziemię, ale nie wiedziałem na jak długo tam zostanie. Wycelowałem różdżką w miejsce nieopodal, skupiając się mocno na tym, by poprawnie rzucić zaklęcie Abesio i teleportować się obok. Na całe szczęście udało mi się nie rozszczepić. W chwili, kiedy pochylałem się jednak, by wyrwać oprychowi różdżkę i przełamać ją na pół, wyrzucić do morza, poczułem bardzo silny ból. Nie wiedziałem, że mamy do czynienia jeszcze z jednym. Trafił mnie zaklęciem w plecy. Czułem jak strużki krwi, z ran po ostrzach Lamino, spływają po moich plecach, ale zacisnąłem zęby. Odwróciłem się natychmiast i obroniłem przed kolejnym zaklęciem.
Wściekłe przekleństwo wyrwało się przed samą inkantacją, którą zamierzałem w niego cisnąć. Wyjątkowo brzydkie. - Ignitio - powiedziałem zaraz potem. Kula ognia mknęła w deszczu, nie gasnąć, by sięgnąć szerokiej piersi nieznajomego; palona skóra zaskwierczała i nawet tutaj czułem jej smród. - Expelliarmus! - zawołałem, chcąc go rozbroić, wydawał się silniejszy od innych. Z pomocą przyszedł mi inny zatrudniony przez Theseusa stróż - zaatakowaliśmy go we dwóch i udało nam się go powalić.
Najmniejszy z całej bandy, zapewne najmłodszy, widząc, że wszyscy jego kumple zostali rozbrojeni, bądź spetryfikowani po prostu... Zwiał. Zwiał jak tchórz. Uciekł do najbliższej uliczki, a kiedy rzuciłem się za nim biegiem z zamiarem schwytania go, usłyszałem jedynie głośny trzask. Zdążył się teleportować.
- Cholera jasna... - warknąłem pod nosem i niezadowolony powróciłem na statek, by sprawdzić, co się działo i czy udało im się coś skraść. Na całe szczęście Theseusowi udało się w porę czarami zabezpieczyć wejście pod podkład. Pomimo odniesionych obrażeń pozostałem z nimi do końca, by mieć pewność, że z Wyspy Coquet powrócą bezpiecznie. Dopiero, kiedy Słodka Sue wyruszyła w drogę powrotną, a Theseus wręczył mi sakiewkę z gaelonami, teleportowałem się do Doliny Godryka, aby odnaleźć uzdrowiciela.

ZT.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Coquet, Northumberland - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]30.07.20 19:45

7 lipca 1957 roku



Nie była pewna, czy unikat możliwych do zdobycia tu ingrediencji wynikała z natury wyspy, czy może z działania wciąż wiszącej czarną chmurą na niebie anomalii pogodowej. Nadmiar czasu zachęcał jednak do przekonania się o tym na własne oczy, a dość nietypowe zlecenie naskrobane na pergaminie niedbałą kursywą niosło za sobą obietnicę sowitego zarobku wynagradzającego dyskomfort okoliczności. Pomimo tego, że pod koniec czerwca Dudley Sheridan z godnym podziwu poświęceniem przyczynił się do zmniejszenia strachu przed wodą, Wren nie zamierzała próbować dostać się na brzeg Coquet na pokładzie żadnej łodzi; cięty deszcz huraganu sprawiał, że wokół opuszczonej enklawy szalały zajadłe fale rozmywające nadbrzeżny piasek, niepewnie kołysały każdym promem, niezależnie od jego wielkości - poza tym czarownica nie zakładała towarzystwa. Opłacony przewoźnik mógłby stawiać ultimatum, gdy warunki na wodzie przybrałyby niepokojący fason; zdecydowała się zatem teleportować do miejsca, które pamiętała z czasów niedługo po ukończeniu Hogwartu, udało jej się wtedy uczestniczyć w kilku pozornie prostych wyprawach w poszukiwaniu zamówionych ingrediencji pod patronatem bardziej doświadczonych podróżników. Odwiedziła też Coquet - lecz zastana wtenczas wyspa w niczym nie przypominała tego, co rozpostarło się teraz przed czarnymi oczyma.
Ciężkie krople jęły spływać po bladej twarzy jak szybko nogi dotknęły podłoża i sylwetka przybrała materialną formę, wiedziona dawnym wspomnieniem na brzeg, nieopodal miejsca gdzie woda mieszała się z piaskiem. Wren prędko naciągnęła na głowę kaptur ciemnogranatowej szaty, zmrużyła oczy wypatrując śladów znajomej niegdyś cywilizacji kwitnącej pośród odizolowanego od rodzinnych rejonów lądu. Tam, gdzie niegdyś górowała nad wszechrzeczą urokliwa latarnia morska swym światłem wskazująca drogę statkom przecinającym Morze Północne, teraz nie było ani jednego śladu. Rozsiane dokoła domki zalegały gruzem, szeptem pośród porywistego wiatru opowiadały o tragedii trzęsienia ziemi, która pochłonęła setki niewinnych istnień. Na tle szarugi chmur wiszących nad głową niczym ostrze niepozornego kata, był to widok naprawdę ponury.
Skórzane buty zatapiały się w błocie gdy czarownica w końcu ruszyła do przodu, wśród gwałtownego deszczu zapuszczając się coraz głębiej w objęcia zdradliwego Coquet; była tu w konkretnym celu, przybyła po piołun i bez niego nie miała zamiaru odejść, nawet jeśli należało to opłacić poszukiwaniem rośliny pośród gruzów, błyskawic i nadzorujących ląd czarodziejów zmagających się z anomalią okolicznej aury. Tych jednak spotykać nie zamierzała, jeśli nie było to konieczne - ostrożnym krokiem przemierzała to, co pod władanie podjęła kwitnąca roślinność, niespętana ludzkim dotykiem natura, z pełną świadomością omijając wciąż stojące chaty.
Gdyby nie dudnienie deszczu, plask kropel uderzających o tafle rozległych kałuż, na wyspie musiałaby panować okrutna cisza. Wraz z odejściem setek zamieszkujących osadę mugoli z każdego kąta uleciało życie. Jeszcze do niedawna drzemiąca w najdrobniejszym zakątku dusza ujmującego, skromnego, prawdziwie dobrego miejsca uległa nicości - a przemierzając kolejne metry czarownica miała wrażenie, jakby zewsząd otaczały ją duchy, niematerialne i niewidoczne, lecz wciąż pogrążone w żałobie. Z cichym westchnieniem dobyła różdżki i rozświetliła drogę za pomocą lumos, z usłanej kamieniem dróżki przechodząc na zielonkawe połacie krzewów i roślin wszelkiej maści. Wiedziała, jak wygląda piołun, znała jego podstawowe działanie, kwiaty pamiętała z książkowych ilustracji i alchemicznych sklepów jakimi usłana była Pokątna - wiedziała zatem dobrze czego szuka, nawet jeśli do tej pory nigdy samodzielnie nie połasiła się na poszukiwania zielarskich dobroci. Wysokie pnącza falowały na wietrze; niektóre splatały się ze sobą, inne całkowicie kładły się do snu pod naciskiem wichury, a całe przedsięwzięcie okazało się wcale nie tak łatwe jak pierwotnie zakładała. Obawa przed przypadkowym zdeptaniem cennej ingrediencji nakazywała stawiać kroki jeszcze ostrożniej, wolniej, spojrzenie kruczych tęczówek taksowało okolicę spod zmarszczonych brwi i kurtyny wilgotnych rzęs - aż nieopodal zamajaczyły liście znajomego kształtu. Krzaczek był niewielki, otaczały go inne, mniej ważne gatunki, ale był, a to wystarczyło, by Wren wydała z siebie pełny satysfakcji pomruk, wolną ręką sięgnęła więc do torby, wyszukując w jej przepastnej otchłani szklanej buteleczki i niewielkiego nożyka o zakrzywionym ostrzu. Pochyliwszy się nad zdobyczą, pochwyciła różdżkę między zęby i łagodnym, dokładnym ruchem zaczęła wycinać zamówione przez znajomego alchemika listki. Dzięki Merlinie - jej szaty były już kompletnie przemoczone a ciało niechętnie witało się z panującym na wyspie zimnem, zaczynała już odczuwać pierwsze nieprzyjemne dreszcze. Czas do domu.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]15.08.20 15:10
Nie wahał się długo, gdy otrzymał zlecenie. Czuł, że potrzebował wyjechać, wyrwać się i oczyścić myśli po tygodniowym pobycie w Tower. I chociaż widział i rozumiał troskę siostry, by zatrzymać go w mieszkaniu dłużej - Kai nie potrafił dłużej usiedzieć w miejscu. Zdążył odchorować przesłuchania i większość, jego widocznych skutków, ale czuł się przeraźliwe wręcz zmęczony. Cienie nadal malowały jasne spojrzenie, a praca i krótka podróż miały być remedium na mętlik, który zajął myśli. Gdyby nie interwencja lady Selwyn, była możliwość, że do tej pory siedziałby w celi. I już pierwszego dnia po wyjściu zadbał, by całe zamówienie wraz z sowitym dodatkiem ingrediencyjnym, dotarło w ręce szlachcianki. Był wdzięczny.
Nie bawił się w próby przenoszenia świstoklikiem, czy teleportacją. Nawet jeśli krótka, ale intensywna podróż łodzią należała do mało bezpiecznych i zdecydowanie wyczerpujących, odbył ją z przyjemnością. Nikła namiastka długich podróży statkiem, które witał z niezachwianą radością. Nawet burzowa, wręcz sztormowa pogoda była znamienna. Z uporem siedział przy dziobie łódki, podczas gdy wiatr ciskał w jego twarz deszczowym biczem i szarpał mokre włosy. Na tle ciemniejącego granatem odcieni nieba, tańczyły jasne linie piorunów, które kumulowały się widocznie nad wyłaniającym się zarysem wyspy.
Wysiadł na niespokojnym brzegu, jeszcze przez moment pomagając w mocowaniu i ukryciu łodzi przed szalejąca pogodą. Miał kilka dni, nim odpłyną, a więc i czas na realizację powierzonego mu zadnia. Wyspa, chociaż nie zachęcała nieostającą, burzową atmosferą, kryła w sobie skarby, o które warto było się postarać. Oferowana za nie suma stanowiła kusząca zachętę, ale - to właśnie możliwość podróży i żywa bliskość natury była wystarczającą stawką. Miał już zapowiedziany nocleg w jednym z niewielu, wciąż prosperujących domów, zamieszkanych przez czarodziejów. I tam miały znaleźć się jego rzeczy. Ze sobą wziął tylko torbę, kilka mieszków na ingrediencje, dodatkowo magicznie zabezpieczonych przed wszędobylską wilgocią i ewentualnym potłuczeniem fiolek. Warunki były wyjątkowo niesprzyjające, dlatego nieprzemakalny płaszcz z kapturem był niezastąpiony. Tak jak wzmocnione skórą, wysokie buty, w których dodatkowo trzymał niewielki nóż. Różdżka bezpiecznie tkwiła przy rękawie, dodatkowo zahaczając o skórzane rękawiczki bez palców. Piersiówka przy boku, wypełniona była alkoholowa mieszanką na bazie ziół i masła. Jeden z rumuńskich specyfików, który nauczył się nosić ze sobą podczas podróży. Rozgrzewające, mocno energetyczna mieszanka, która nie raz stawiała jego i towarzyszy na nogi podczas długotrwałych, wyczerpujących wędrówek.
Naciągnął na głowę kaptur i ruszył w głąb wyspy, brodząc w błotnistej ścieżce, która wskazywała kierunek tylko przez moment, niknąć pośród rozmytych falami deszczu korytarzykach. Im jednak dalej niosły go kroki, tym ziemia zdawała się być mniej pęczniejąca od wilgoci. Skalne nasypy, pośród coraz gęstszego lasu co nieco mówiły o tym, czego może się spodziewać w miejscowej florze. Przynajmniej częściowo. Magiczne anomalie, które zaatakowały wyspę - wstrząsnęły także roślinnością i zamieszkującymi je istotami. Musiał być czujny i znaleźć upatrzone miejsce, które zaznaczył sobie na prowizorycznej mapie. Na pierwszy plan wysuwał się piołun. Mógł znaleźć jeszcze kilka, wyjątkowych miejsca na ten gatunek zioła, ale obfitość i ilość, jaką tu zapowiadano, przeważała nad innymi. Tym bardziej, ze w jednym miejscu miał okazję znaleźć nie tylko komplet zamówionych składników, ale i pełny zapas ingrediencyjnych perełek. Ślady niedużych łap, czy rozmywających się od deszczu pozostałości trawiennych mówiły o tym wyraźnie.
Panujący półmrok początkowo nie przeszkadzał mu. Oczy przyzwyczaiły się do mniejszej ilości światła i bystro otaczał spojrzeniem mijaną okolicę, uważnie stawiając kolejne kroki. I prawdopodobnie dlatego, to nikły blask światła przyciągnął uwagę i wskazał mu nowy kierunek. Niespieszny i nie od razu ujawniony. zatrzymał się w oddaleniu, przystając najpierw przy pniu wysokiego drzewa. Pochylona sylwetka wydawała się mocno skupiona na wykonywanej czynności. Mimowolnie wysunął różdżkę z rękawa. Chwycił jej trzon, by w razie konieczności, być gotowym do zaklęciowej reakcji. Wyłonił się z kryjówki i wciąż zachowując względną ciszę, ruszył do nieznajomej. Sądząc po drobnej posturze i blasku światła - miał do czynienie z czarownicą. Okolica pod stopami, wyglądała na pełen dywan ziół rozmaitej wersji. Kępki piołunu były jednymi z nich, otulone dodatkowo jego brzydką, bo trującą, bahankową wersję. I chociaż było to nieprawdopodobne w tych warunkach, mogły być pozostałością po pierwotnej strukturze rosnących wokół ziół.
Z pewnym zaskoczeniem odkrył, znajdując się wystarczająco blisko by czarownica dostrzegła jego obecność, rozpoznać bardzo charakterystyczną linię oczu i ciemne jak sama noc źrenice i włosy - To niebezpieczna przygoda dla samotnej czarownicy - odezwał się, niejako na przywitanie, oscylując spojrzeniem z twarzy, na dłonie i przycinane właśnie zioło. W zagłębiu okolicy, pośród drzew, wiatr zdawał się nie huczeć tak głośno, pozwalając nawet na rozmowę - Widzę nie tylko mnie skusiły rosnące tu rośliny - dodał jeszcze, podciągając w lekkim uśmiechu wilgotne od deszczu usta.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]15.08.20 20:46
Najpierw jej uszu dobiegły słowa. Potem pod ciężarem stóp charakterystyczny plask wydała z siebie zmoczona ulewą roślinność, pośród której lawirował na tyle wprawnie, by nie zdeptać żadnej drogocennej łodygi, nie zmiażdżyć kwiatów obiecujących galeony. A potem podniosła wyżej głowę, by spojrzeniem obrzucić właściciela melodii głosu, której nie mogłaby nie poznać, nawet jeśli wyplenianie jej z pamięci należało do często praktykowanego rytuału. Czy spośród wszystkich męskich osobników czarodziejskiej społeczności musiała trafić akurat na niego? Na przeklętym krańcu świata owładniętym popielatymi chmurami, przecinanym ścianą porywistego deszczu, w ledwie zamieszkałej oazie splendoru natury odzyskującej dawno utraconą nad wyspą władzę w objęciach nawilżającej ją anomalii - stał nieopodal, z przyjazną mimiką i ustami wygiętymi w lekkim uśmiechu, równie przemoczony i ubłocony. Krople opadły z rzęs gdy Wren mrugnęła kilka razy, w nadziei, że roztoczony przed nią obraz to jedynie senna mara lub kolejny skutek uboczny rozsianej nad wyspą magii, ale koniec końców i to pragnienie okazało się płonne, zwodnicze. Mag wydawał się prawdziwy, co gorsza oczekiwał reakcji; z pełnym niezadowolenia pomrukiem wyprostowała plecy i odgarnęła kosmyk czarnych włosów przylepiony do policzka.
- Clearwater - jeśli Merlin ma dla mnie choć odrobinę mądrej przychylności, niech trzaśnie cię teraz piorun. Jego nazwisko wypowiedziała cicho, bardziej do siebie niźli w geście powitania, a głos zanikł wśród wciąż słyszalnego wiatru smagającego roślinność, porywającego materiał płaszczy. Pewnego dnia będzie jej dane w spokoju doprowadzić powzięte plany do końca, bez interwencji równie nieciekawych person - ale to jeszcze nie ten czas. Nie dziś, nie tutaj. Hebanowe tęczówki zarejestrowały widoczną w jego dłoni różdżkę i o ile instynkt podpowiadał, że powinna dobyć też swoją, odpowiedzieć nieufnością na nieufność, o tyle nie spodziewała się, by ktoś jego pokroju był w stanie zrobić jej krzywdę. A jeśli spróbuje, najwyżej wbije mu w oko nożyk, wydobędzie z oczodołu gałkę i sprzeda ją na użytek nieważnej dla historii ich świata klątwy.
- Nie martw się, jestem tu z tobą, nic ci nie grozi - odparła już głośniej, z zimnym przekąsem, na śmiało wysnutą teorię na temat rzekomego zagrożenia samotnej podróży. Wspomnienia powracały na wierzch świadomości z każdym błyskiem w jego oku; pamiętała jak młodzian podśmiewał się z uroczego walentynkowego prezentu, który zdecydowała się mu podrzucić, jak zakładał, że przeznaczony był jego równie durnemu bratu, jak patrzył na nią z brutalnym rozbawieniem, uważając jej przejaw chwilowej, emocjonalnej odwagi jako najzabawniejszy żart roku szkolnego. I o ile wtedy nie była w stanie okazać mu niechęci, o tyle teraz nadrabiała ten fakt z nawiązką.
- Są moje. Znajdź własne pole - melodia głosu stała się ostra, wroga, jasno ukazywała, że nie miał czego szukać na tutejszych połaciach; nawet jeśli celem jej wyprawy był piołun, Wren nagle nabrała ochoty na zebranie każdego zioła w promieniu mili, terytorialnie gotowa bronić znalezionych przez siebie krzewów przed jego łapskami. Będę tu tak długo, jak długo ty będziesz chciał szukać ingrediencji w okolicy. I nie dam ci zebrać niczego. Nawet jeśli miała przez to nadłożyć drogi i czasu, była gotowa do poświęceń w imię większego dobra - w imię wymierzenia stosownej nauczki, uprzykrzenia mu życia w minimalnym stopniu, bo nic nie mogło równać się ze szkolnym wybrykiem, który Kai zaserwował jej. - A jeśli po drodze trafisz na bagno, zawołaj głośno. Nie chciałabym przegapić takiego widoku. - Wiadomą kwestią było to, komu w podobnym pojedynku kibicowałaby Chang. Uniesiona wyniośle głowa obróciła się wówczas w kierunku piołunu, do którego czarownica pochyliła się ponownie, przystępując do tej samej czynności. Niemal z namaszczeniem przecinała łodygi rośliny, modląc się w duszy, by Clearwater pierwszy raz w trakcie swej marnej egzystencji zaskoczył ją błyskotliwością i zrozumiał przekaz - idź stąd, nie chcę cię widzieć.
Idź stąd, bo wciąż wyglądasz tak samo przystojnie.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]25.08.20 18:41
Praca w terenie miała to do siebie, że należało być przygotowanym na każde warunki. Prażące słońce i duszący piasek w ustach, gdy opadała na ciebie pustynna burza, czy też morska fala uderzająca w burty statku kołyszącego się jak sklejony z zapałek domek - nie miało to znaczenia. A w przypadku Kaia, było nawet niedoścignioną zachętą. Ta sama, przygnała go na pogrążoną w burzowej aurze wyspie. I prawdopodobnie też, gnało go w kierunku kobiet, które były uosobieniem tajemnicy. Ale i tu - skrajności w końcu odpychały go. Skrajna natarczywość, czy wycofanie - obie te cechy pochłaniały rzeczywistą naturę kobiet, która przecież tak fascynowała mężczyzn. Niezależnie od tego, czy się do tego przyznawali, czy nie. Gdzie znajdowała się w tym Wren? I czemu ilekroć spotykał jej drobną sylwetkę, mierzyć się miał z przepełnionym gniewem i urazą ciemnookim spojrzeniem?
Wiatr szarpał brzegami płaszcza, który otulał ramiona, chroniąc przed wilgocią. Dzielił go krótki dystans od czarownicy, która powoli uniosła wilgotne od deszczu oblicze. Powinien być zaskoczony ofiarowaną wrogością, ale ostatnie tygodnie wypłukały go nieco ze standardowych oczekiwań. Czuł się bardziej zmęczony niż zwykle, z nadzieją na odzyskanie sił pracową podróżą. Pozostał niewzruszony, chociaż czuł nierównomierny impuls irytacji, szarpiący cierpliwością, jak wiatr czernią kobiecych włosów - Właśnie dlatego się martwię - usta pozostały w tym samym wyrazie, ale z oczu zniknęła początkowa iskra. Zdusił też kiełkujący żal. Musiał pozbyć się tej drażniącej go, żałosnej maniery, którą otrzymał w spadku po przesłuchaniach. Dlatego przeniósł uwagę na znajome teraz, odsuwając gdzieś w bok znamiona przeszłości. tej bliższej i dalszej, która - być może odsłoniłaby mu sekret panny Chang i jej nietuzinkowo ajencyjnego zachowania. Nawet jeśli rzucała ku niemu negatywną emocją, ta - zawsze wiązać się musiała z pewnym afektem. W końcu nienawiść też była silną emocją, a te nie wynikały "z niczego".
Mimowolnie podążył za ruchem bladej, kobiecej dłoni, która zgarnęła krucze pasmo z policzka. Było w tym coś urokliwego, zupełnie rożnego od ciosanych wzgardą słów - Taka pewność siebie - nawet jeśli pozorna - nie zawsze cię uratuje - ciężko było stwierdzić, czy była to odpowiedź na zaczepną uwagę, czy też kontynuacja rady, jaką sam wystosował. Kobiety, chociaż słabsze fizycznie, miały cały arsenał broni, którymi - biegłe specjalistki - się posługiwały. Częściej wolał nieświadomie wyprowadzane sztuczki. Ale nie było to regułą.
- Twoje? - uniósł ciemne brwi, wyraźnie tym razem rozbawiony. Nawet on nie rościł sobie podobnych praw. Postąpił naprzód, wsuwając przy okazji różdżkę głębiej w rękaw, deklarując tym samym fakt, ze nie planował niczego niegodziwego - Jestem pewien, że bardziej drapieżni mieszkańcy okolicy, nie zgodzą się z tobą - przechylił głowę, ogarniając spojrzeniem przestrzeń za plecami czarownicy - Tu niedaleko jest sieć jaskiń. Wystarczająco wysoko, by uniknąć zalania. Idealne miejsce dla akromantuli - mówił bez złośliwości, relacjonując informacje, których sam się doszukał i zebrał. Nigdy nie podejmował się zlecenia, zanim nie przygotował gruntu pod poszukiwania. Wargi rozciągnęły się w uśmiechu, na ostatnie, wypowiedziane przez kobietę zdanie. Pochylił w miejscu, opierając kolanem o błotniste podłoże. Ciężki od wilgoci kaptur opadł głębiej na czoło, nadając obliczu skupienia i dziwnej ostrości, którą dostrzec mogła tylko osoba znajdująca się tuz obok -  Zanim poszukam sobie swego bagna... - wysunął dłoń, przelotnie sięgnąć po cienką łodyżkę roślin, które ścinała własnie Wren, nie urywając jednak ani jednego listka - wiesz, że to nie piołun, prawda? - zaczekał, aż czarownica na niego spojrzy i niezależnie od reakcji skośnookiej piękności, oparł rękę na kolanie i w jednym ruchu podniósł się do pionu.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]25.08.20 19:08
Nie czuła już zimna władającego wyspą. Nie czuła porywistych kropel pragnących rozciąć skórę na wzór małych, ostrych igiełek spadających z czarnych chmur wiszących nad ich głowami. Przepełniał ją ogień, wściekłość, do głosu dochodziły dawne niesnaski i żale - pierwszy cios w naiwne, dziewczęce serce, echo rozbawionego śmiechu młodzieńca o nieimponującym ilorazie inteligencji, ale tak posągowo pięknego, imponującego chyba każdej uczennicy o różowych policzkach i sercu bijącym szybciej na jego widok. Być może uraza byłaby mniejsza, gdyby odrzucił ją w sposób świadomy, kulturalny i delikatny, zamiast popisywać się przed światem ułomnością rozumu i odrzucając jasne niczym słońce znaki wskazujące, że obiektem jej westchnień był on, przeklęty Kai, nie zaś jego starszy brat. Dziś pewnie nawet tego nie pamiętał. Nie rozumiał wrogości bijącej od jej oblicza, nie rozumiał dlaczego każdy przejaw jego obecności sprawiał, że fukała i warczała, pokazywała pazury - ale to jego problem.
- Uratuje, przed kim? Przed tobą? - odgryzła się szybko, ze słów mężczyzny rozumiejąc to, co umysł akurat zrozumieć zapragnął. Nieważne były jego intencje. Pal licho dobre rady, które na opuszczonej, owładniętej anomaliami wyspie mogłyby uratować jej skórę, do diabła z o wiele bardziej rozległym doświadczeniem, które winna chłonąć zamiast bezmyślnie odrzucać. Instynkt był silniejszy. Prymitywny, pierwotny i obezwładniający, sprawiał, ze reagowała w sposób automatyczny, postrzegając go jako oczywistego wroga niż przyjaciela w niedoli ponurych okoliczności.
Nawet gdy Clearwater cofnął dłoń trzymającą różdżkę a drewno skrył głębiej pod materiałem rękawa płaszcza, Wren nie uczyniła tego samego. Kasztanowiec wciąż mierzył w niego podejrzliwie, gotów usłuchać swej zdenerwowanej pani i wystrzelić wybraną inkantację w jego kierunku na nawet najdrobniejszy przejaw wrogich zamiarów - bo musiał przecież takie mieć, zawsze miał. Szczególnie teraz, gdy próbował zastraszyć ją okoliczną fauną o agresywnej naturze, znanej ze swoich predyspozycji do żywienia się na ludzkiej ofierze; przynajmniej po tylu latach wciąż mógł poszczycić się nienaruszoną przez starość wyobraźnią. Godne przyklaśnięcia - niemal mu uwierzyła.
- Czyżbyś odwiedzał krewnych? - syknęła wciąż rozjuszona, dodatkowo podirytowana faktem, że musiał mieć ją za tchórza, za kapitulanta, który przelęknie się obozowej opowiastki o wielkich pająkach skrywających się pośród wilgotnych kamieni i jaskiniowych ciemności. - Zawsze wiedziałam, że Clearwaterowie mają coś z pajęczaków. Jesteście podobnie odrażający, nawet bez dodatkowych kończyn - generalizowała bo mogła, bo wszystkim im należała się kara za to, jak potraktował ją w dzieciństwie. A w tym wszystkim nie zdawała sobie sprawy jak wiele energii traciła teraz na swą złość; w przypadku katastrofy lub konieczności prędkiej ewakuacji z Coquet jej deficyt okaże się niezwykle bolesny.
Śledząc jego ruchy wciąż wyciągniętą naprzód różdżką obserwowała, jak Kai sięga do rośliny i ocenia ją delikatnym ruchem, ogląda z uwagą, a potem naśmiewa się z jej rzekomego braku zielarskiej wiedzy. Czarownica była pewna, że para wściekłości uleciała wówczas z jej uszu; miała ochotę odnaleźć tę akromantulę i rzucić jej go na pożarcie.
- Bardzo zabawne, na twoim poziomie - zmarszczyła wrogo brwi, czując, jak krople deszczu dostają się pod kaptur i spływają po zaczerwienionej gamą emocji twarzy, jak skapują z rzęs i dostają się do oczu. - Wiem jak wygląda piołun, Clearwater. Jeśli myślisz, że uda ci się... - Urwała. Musiała urwać. Dobiegający zza ich pleców dźwięk nie mógł być już wynikiem samego deszczu; coś poruszyło drzewami, kory zazgrzytały, złamała się gałąź i z hukiem opadła na mokre podłoże. Chang wyprostowała się gwałtownie, zdumiona, i w błyskawicznym geście obróciła się w kierunku czarnej ściany lasu, którego liście trzepotały już pod wpływem nie tylko wiatru. - Co to? - spytała ciszej, niepewnie. Spodziewała się, ale umysł nie dopuszczał do siebie możliwości, że jego wcześniejsze, ostrzegawcze słowa mogły być prawdą.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]31.08.20 21:53
Porywisty wiatr i szeleszczący zawistnie deszcz próbował z uporem zerwać nasunięty na włosy kaptur płaszcza. Przytrzymał gestem splątane zapięcie i klamrę, poprawiając chropowatą, ciężką od wilgoci materię, utrzymując ciało względnie suchym. Chłód czuł bardzo wyraźnie, a przeciskające się dreszcze przypominały o czekającej go jeszcze dziś wędrówce. A mimo to, odnajdował w tym pewne ożywcze wrażenie, dalekie od ludzkich utyskiwań. czasem nawet zdawało mu się, że łatwiej mu było zrozumieć magiczne bestie, niż człowiecze zachowania. Chociaż - raz jeszcze - niektórym ludziom niedaleko było do dzikich stworzeń. Gdyby zastanowić się, Wren mogłaby takie przypominać - rozjuszoną kotkę warczącą złowrogo na obcego, który wdarł się nieproszony na jej teren. Ale ani on nie był wrogiem, ani czarownica magiczną bestią, którą musiałby ujarzmić. Chyba.
- A masz powody, by tak uważać? - uniósł obie, ciemne brwi, doszukując się jakiejkolwiek poszlaki, która wskazałby mu serwowaną wrogość. Im dalej prowadziła ich krótka wymiana zdań, tym większą furią zdawała się emanować kobieta, nieproporcjonalnie rosnąca do sytuacji. On przynajmniej, nie odnajdował punktów zapalnych, które mogłyby podjudzać do bardziej intensywnego działania. Bywał irytujący, prowokował, zawstydzał, zgrywał cwaniaka, ale tylko ktoś wyjątkowo zasłużony mógł liczyć na jego głęboką niechęć. Jak Wroński.
Cokolwiek powiedział, rozbijało się o maskę uporu, przekornie, czy też nie odwracając do góry nogami każdą przedstawioną informację. Niechęć, czy nawet nienawiść rządziły się własnymi prawami, ale w sytuacjach przetrwania powinny były schodzić na dalszy plan. Cóż, a podobno to on był tym głupszym. Głoszona teoria ewolucji istot widocznie miała swoje mankamenty w rozwoju.
Różdżka, nawet jeśli wsunięta głębiej w rękawie mogła w każdej chwili zostać użyta. Nie był kretynem, by dać się zwieść obyczajom. A nawet jeśli nie chodziło o samą czarownicę, nie znajdował się w znajomym i bezpiecznym terenie. Okolica już z samego opisu należała do niepokojących. Obfitych w ingrediencyjne skarby, ale i przez to pełnych "żywych" składników, które chętnie potraktowałyby nieświadomego zagrożenia osobnika. Tak działała natura. Także, a może szczególnie, ta magiczna.
Coś mu w oczach pociemniało, uśmiech zgasł całkowicie, pozostawiając tylko nieprzyjemną zadrę. Kobieta mogła ciskać w niego wymyślonymi obelgami, ale arsenał zarzutów zaczynał sięgać za daleko. Clearwaterowie. A wiec nie tylko on. jego brat, którego już nie było i siostra, której poprzysiągł ochronę - Polecam nie przekraczać pewnych granic, bo możesz tego pożałować. Los bywa bardzo przewrotny - odezwał się dużo chłodniej. Nie miał najmniejszej ochoty na użeranie się z furiatką, która tak szybko trafiła w czuły punkt. Zamilkł, skupiając się już tylko na dostrzeżonej ignorancji. Powiedziałby, ze był zmęczony, ale zdecydował się potraktować czarownicę po prostu jak rozwścieczoną kotkę. Czyli zignorować. Zainteresowanie przeniósł na ucinane rośliny. Sam potrzebował piołunu, wiedział, że znajdzie go na polanie, ale nie wszystko co widział należało do rzeczonego gatunku. Fałszywki sprytnie wtapiały się pomiędzy drogocenne kępki ziół - Zabawne będzie dopiero, jak oddasz go klientowi - wiedziony przeczuciem, doświadczeniem, czy też wychwyconym wrażeniem, obrócił głowę za siebie. W tym samym momencie, w którym czarownica podnosiła się z rzucaną ku niemu, kolejną tyradą wyrzutów, usłyszał kroki. Na pewno nienależące do ludzkich. Większe, chociaż bardziej zwinne. Potem już głośniejsze, bardziej nachalne i wyraziste ślady obecności. Ta sama, wcześniej schowana różdżka, pojawiła się w palcach, ale pozostawał w milczeniu, początkowo tylko danymi mu zmysłami starając się ocenić, z czym mieli do czynienie. A z każdym kolejnym szelestem i złamaną gałęzią, miał mniej wątpliwości - Mój krewny - odpowiedział cicho, z gasnąca gdzieś złością, ze stłumionym napięciem szeptem, który wypowiadał wraz z krokiem w tył i wyciągnięciem dłoni za siebie, instynktownie starając się przesunąć czarownicę za siebie - Bardzo powoli wycofuj się i patrz pod nogi. Omijaj pajęczyny jeśli zobaczysz. Są wrażliwe na ruch - z głosu zniknął chłód, pozostawało tylko napięte powagą tchnienie - Homenum Revelio - cicha inkantacja zakołysała dłonią i rozlała się magią wokół, rozświetlając jedną, bardzo charakterystycznym kształtem i sześcioma, może więcej, drobniejszymi, które sunęły z dwóch przeciwległych stron. Odetchnął ze świstem przez zaciśnięte zęby - Kojarzysz zaklęcie Arania Exumei? - nie odwracał się, ale bez zawahania złapał kobiecy nadgarstek, wciąż przytrzymując za sobą - zadziała na te mniejsze. Jeśli zdążą dobiec - uderz czarem i biegnij. Za nami jest wolne przejście - kontynuował, stawiając kolejne kroki do tyłu, nieustannie się cofając. Wciąż była szansa, że usuną się z pola widzenia. Patrząc jednak na rozświetlone postaci, miał duże na to wątpliwości.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]01.09.20 20:58
Kotkę, pomyślał, podczas gdy w rzeczywistości było jej bliżej do rosłego matagota odsłaniającego kły w złowieszczej obietnicy. Clearwater nie musiał się wysilać, nie musiał prowokować - jego obecność, fakt, że płuca wypełniały się powietrzem a serce grzechotało złowrogo w piersi wystarczały, by najeżała się co rusz, ostrzyła pazury, gotowa do ataku jeśli tylko da jej powód. A dawał. Odrzucał wspaniałomyślnie oferowane sugestie by opuścił otaczający ją skrawek wyspy, by zaprzestał wydawania z siebie dźwięków, by raz na zawsze znikł z pola widzenia i wrócił tam skąd przyszedł. Jak mogła niegdyś patrzeć na niego z uwielbieniem? Jak mogła, nawet po tym, gdy w akcie młodzieńczej głupoty lekką ręką odrzucił jej wyznanie, gdy stał się dla niej personą non grata pośród murów Hogwartu? Dziś przypominał jej brodawkolep sunący oślizgłym ruchem po antycznym przedmiocie, brudząc jego historyczny urok kiślowatej konsystencji śluzem. Przypominał go z twarzy, a także z syku, który jęło wydawać z siebie stworzenie pod wpływem niechcianego dotyku czy zbyt niewygodnej atencji - syczał na nią teraz, broniąc rodzinnego honoru, grożąc. Los bywa przewrotny, powiedział, i zrozumiała, że poniekąd miał rację; ledwie wspomniał o zamieszkujących systemy jaskiń stworzeniach, a te już jawiły się na jego rozkaz, wiedzione koniecznością wsparcia pobratymca w starciu, którego samodzielnie nie był w stanie zwyciężyć.
- Mogłeś uprzedzić o planowanym zjeździe - warknęła, choć czuła, jak i jej mięśnie opuszcza skierowana w niego wściekłość. Nie mogła tracić na nią energii, musiała ulokować ją gdzie indziej, tam, gdzie spoczywała gwarancja swego bezpieczeństwa i przeżycia ponuro nadciągającego spotkania. Rozgrzewała ją już nie tylko złość - ale i lęk, a z niego płynąca adrenalina wyostrzająca zmysły, słodka, upragniona; mogłaby ponownie skoczyć mu do gardła, zarzucić, że chciał ją zdeptać, jednak tym razem odczytała w ciszy zamiary Clearwatera i sama poruszyła się w tył, ostrożnie i cicho. Najciszej jak potrafiła. Może zwierzę - zwierzęta? - ich miną? Może gdzieś w oddali pojawi się smaczniejszy kąsek? Rzucone przez mężczyznę zaklęcie nie sugerowało jednak, by zagrożenie miało niebawem oddalić się z pobliskich zarośli, wręcz przeciwnie - w ścianie ciemnego lasu, zmrużywszy oczy, zaczęła dostrzegać równie ciemne kształty. Błyszczące przecinającymi niebo piorunami ślepia, liczne i idealnie okrągłe.
- Tak - odparła półszeptem, gorącym, ochrypłym, czując, jak dłoń zaciska się asekuracyjnie wokół jej nadgarstka i niemal na oślep kieruje do bezpieczeństwa. Jej wzrok skupiony był gdzie indziej. Cofali się, to ona była teraz jego oczyma, przyglądała się podmokłej trawie, a gdy natrafili na pierwszą z pajęczyn pokrywającą wyższe połacie, szarpnęła Clearwaterem tak, by zmienił tor ruchu i również ominął lepkie niebezpieczeństwo. Choć może winna była go zostawić - na pożarcie krewnym, samej sobie zapewniając możliwość ucieczki. - Co zadziała na te większe? - spytała ostro, nie było już sensu ukrywać, że posiadała znacznie mniejsze doświadczenie w obcowaniu z magicznymi stworzeniami niż on - a to dotychczas zgromadzone z pewnością nie oscylowało wokół spotkań z akromantulami. To było pierwsze. Bo było - nie mieli szansy ujść już niezauważeni, nie wówczas gdy dziesiątki rytmicznych uderzeń odnóży brodziło w kałużach krokiem zbyt prędkim, zbyt głodnym. Wren przeklęła w myślach, uniosła wolną, dzierżącą różdżkę rękę i wycelowała drewnem kasztanowca praktycznie przez ramię czarodzieja, w jeden z mniejszych, zastraszająco syczących okazów mknących w ich kierunku. - Arania exumei! - powtórzyła przywołaną przez niego w pamięci inkantację, a światło zaklęcia błysnęło z krańca różdżki, uderzając w pajęczaka i odrzucając go nieznacznie, sprawiając, że ten ugiął się w rozprzestrzeniającej się po włochatym cielsku fali bólu. Zdychaj. Zdychaj i ty - kolejny czar pomknął w stronę drugiego pająka nadchodzącego ze strony przeciwnej, zanim Chang odwróciła się i skierowała różdżkę za siebie, za nich, skora przez moment wyswobodzić nadgarstek z jego uścisku... Tylko po to, by finalnie wydać z siebie niezadowolone warknięcie, chwycić go za rękę i wymówić w myślach ascendio. Chciała zwiększyć dystans dzielący ich od szybkich, zwinnych bestii - dać mu możliwość rozprawić się z tymi większymi w mniej ostatecznych okolicznościach. - Co jeszcze wiesz o tej wyspie? Możemy natrafić na coś gorszego od zgrai twoich stęsknionych... och, na Merlina, arania exumei! Twoich stęsknionych krewnych? - Nikt nie raczył jej wcześniej poinformować o rozeźlonej towarzystwem faunie strzegącej Coquet - przynajmniej nie tak groźnej jak akromantule, spodziewała się zatem, że każdy kolejny krok mógł pchnąć ich w paszcze jeszcze czarniejszego scenariusza. Unieszkodliwiła już trzy mniejsze pajęczaki - ile jeszcze miało wypełznąć z cienia? Nie wiedziała nawet, uwagę skupiając na młodych okazach nadciągających ze stron, że zmierzała na nich teraz ogromnych rozmiarów, dorosła akromantula - a wszystko to po to, by zdobyć piołun, który deptali na oślep podczas ucieczki.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]14.09.20 0:46
Kotka. Zdecydowanie kotka, której nieświadomie nastąpił boleśnie na ogon. Nie żaden matagot, czy inna równie złowieszcza magiczna bestyjka. I nie chodziło nawet o fakt, niedoceniania zdolności panny Chang. Syczała groźne, prychała na niego, ale nawet jeśli bez kłopotu potrafiłaby go poważnie podrapać, zranić, nie widział w niej realnego niebezpieczeństwa. Nie był wrogiem i nie uznawał w czarownicy takiego, niezależnie od ilości jadu, który starała się mu zaserwować. Ktoś inny na jego miejsce prawdopodobnie już dawno straciłby cierpliwość, ale tak w przypadku dzikich, magicznych stworzeń, wymagających opanowanych działań na dłuższą perspektywę, tak (może nawet całkiem świadomie) traktował Wren. I byłby skłonny nawet nadać ich nietuzinkowej znajomości niepowagi, ale w pamięci pozostawały mu tylko intensywne w zawiści spojrzenie i nieprzyjemne słowa. Lubił wyzwania, ale jeśli nie dostrzegało się zmian mimo prób ujarzmienia, to po co miał się starać? Tym bardziej, że czuł coraz większe znużenie. Wolał pracować z prawdziwymi bestiami, niż użerać się z niezrozumiała furią. I niemal, jak na życzenie - tak myśli, jak i "odwróconego losu", który zasugerował czarownicy, pojawiło się i niebezpieczeństwo. Bardziej realne niż, wściekłość rozjuszonej kotki. Akromantula. I jej mniejsi pobratymcy.
- To niezapowiedziana wizyta - odpowiedział na wydechu, nim przyjął postawę obronną, niby nawyk wzięty z pojedynkowych sparingów. W jednej chwili wzmogło eis pulsowanie krwi pompującej pokłady adrenaliny. Zmysły wyostrzały się, a czujność podnosiła współczynnik reakcji. I czy był to na przyszłość błąd, nie miał zamiaru pozwolić by "jego" złośnicza kotka zbyt blisko poznała uroki nietuzinkowej, obiadowej przyjaźni z pajęczakami. A było czego się obawiać. Dla wiecznie głodnej bestii i jej dzieci, dwójka dorosłych czarodziei byłaby nie lada przysmakiem - Uciekające mięęęso... stój - aż zjeżyły mu się włosy na karku, gdy usłyszał obcy, dziwnie chropowaty, chociaż stłumiony głos bestii. Jeśli jeszcze chwile temu łudził się, że nie zostaną zauważeni, w tej chwili nie miał wątpliwości. To nie on był tutaj łowcą, a wykonanie zlecenia zeszło na ostatni plan. Ciemne kształty coraz liczniej, w ciszy wypełzały zza drzew i zwalisk skalnych, zupełnie, jakby czaiły się tam od dłuższego czasu, czekając na rozkaz królowej.
- Luminis virtute - rzucił, gdy tylko dostrzegł największy z kształtów i bynajmniej nie opuszcza różdżki - świetnie - odpowiedział w tym samym półtonie, nie obracając jednak spojrzenia od linii zaklęcia, która uderzyła w stworzenie. Donośna mieszanka pisku i bulgotu urwała się już po chwili - Arania exumei! - głośniej, dużo głośniej, by wzmocnić nie tylko moc rzucanego czaru, ale i wypluć własną emocję. Groźba była oczywista, niebezpieczeństwo pełzło z kilkunastu stron z głównym nosicielem pajęczego instynktu - Planta auscultatoris - powtórna inkantacja, ale tym razem wskazał pod nogi sunącego ku nim stworzenia. Wielkie, owłosione kończyny poruszały się zastraszająco zwinnie i jeśli nie uda im się zatrzymać, żywa konfrontacja mogła się skończyć mało ekscytującą konsumpcją. Nawet, jeśli samo spotkanie, miało w sobie znamiona fascynacji.
Liczył, że wielkie, rozłożyste drzewa wokół polany, sięgały korzeniami na tyle daleko, by chwyciły bestię i chociaż tymczasowo unieruchomiły - Nie zostaniemy na kolacji - odpowiedział na kolejne, dudniąca gniewem słowa. Zabawa w udawanie, że nikt nikogo nie zauważył, nie miała już sensu.
Ciepło trzymanej dłoni i szarpnięcia, by nie stanął na pajęczych sieciach, ułatwiały wycofywanie. Bezpośrednia walka, choć kusiła ogromem możliwości, w tak niewielkiej i w dodatku przymusowej drużynie, nie miała najmniejszego sensu - To zależy, czy chcesz zranić i rozwścieczyć, czy tylko zyskać nieco czasu - rzucił w odpowiedzi, samemu, celując w drugą opcję - boją się ognia - pająki, nawet te wielkie, miały swoje słabości, a nawet lęki i naturalnych wrogów. Wachlarz wyborów był szeroki, ale ten kurczył się z każdą chwilą, gdy bestie skracały dystans. Zdążył jeszcze rzucić podwojoną ilość aranii, nim poczuł silniejszy zacisk na przedramieniu i domyślił się znamiennej formuły zaklęcia, które szarpnęło nim do tyłu. W ciągu kilku sekund zwiększyli odległość od zbliżającej się akromantuli - Pavor veneno - nie upadł, podpierając się ciężkim hamowaniem butów, a wyciągnięta różdżka wskazała miejsce, w którym jeszcze przed chwilą byli.
- Naprawdę nic nie wiesz o tej wyspie? - niemal warknął, ale emocję ponownie skierował i skumulował w zaklęciu, gdy drobne kształty, gdzieś poza rozlewająca się mgłą, wyłoniły się, gnając w ich stronę - to siedliszcze cennych składników ingrediencyjnych, niekoniecznie w postaci już gotowej i obrobionej. To magiczna wyspa, z wciąż działającą mocą niedawnych anomalii. Jak myślisz? - dodał pospiesznie, wciąż rozdrażniony, z dudniącym w uszach pulsem, dostrzegając, że trafiają na bardziej piaszczystą część, być może też pozbawioną walorów polowań dla bestii. Mocniej z tej strony zacinający deszcz i silniej szarpiący płaszczami wiatr działać mógł tym razem na ich korzyść. Nawet jeśli pajęczaki były wygłodniałe i uparte w swym polowaniu, ich kolejne czary, atmosfera i okoliczności, mogły "przekonać" wielookich łowców do powstrzymania instynktu. Przynajmniej tym razem.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Wyspa Coquet, Northumberland [odnośnik]14.09.20 1:50
Zapowiedziana czy nie, nie mogła być ostatnią. Wren nie zamierzała tu umierać. Stać się pokarmem dla wygłodniałej akromantuli-matki i towarzyszących jej maleństwom mknącym przez wysokie trawy. Nie w jego towarzystwie - nie dziś, nie z nim. Śmierć u boku Clearwatera znaczyłaby tyle co dudniący w uszach śmiech rozbawionego do rozpuku przeznaczenia po raz ostatni grającego jej na nerwach, karzącego za nieistniejące przewinienia, wiedziała jednak, że żaden z utkanych z pajęczyn losu scenariuszy nie mógłby okazać się tak czarnym. Tak tragikomicznym. Spojrzała zatem krzywo na towarzysza swoich kłopotów, gdy ten ponownie podjął grę cieni, jaką kamuflowali rozkwitające niczym ciernie komplikacje; pobawiłaby się z nim dłużej, dalej, tylko po to, by z ciekawością zaobserwować jaką uwije przed nią balladę związków z magicznymi bestiami, lecz czas ich naglił - wprost proporcjonalnie do częstotliwości uderzających o niemal już drżącą ziemię odnóży. Widziała jak zmienia się jego postawa, czy zamierzał rozprawić się z pajęczakami na pięści? Przez moment zatliła w niej chęć zadania tego pytania werbalnie, głośno, złośliwie, powstrzymała ją w sobie dla dobra ogółu - nie teraz. Następnym razem, przy kolejnej okazji pozwoli sobie dolać oliwy do ognia i patrzeć, jak Clearwater płonie w jej rozszalałych językach, pozbawiony cierpliwości do niezrozumiałej przez siebie wrogości. I rozumieć jej nie musiał. Wystarczyło, że Chang znała jej powody, pamiętała jak boleśnie przeżyła dawne zawody miłosne, pierwsze w swym życiu, jak te wryły się bolesnym żłobieniem między fałdy mózgu i nakazywały odpowiadać mu agresją. Teraz musieli jednak współpracować - by móc dalej kultywować tę niechęć.
Ciskał zaklęciami, które prędko kojarzyła w głowie i w pełnej zawirowania chwili starała się zapamiętać. Wydawały się skuteczne, oślepiająca inkantacja wydarła bulgoczące piśnięcie z pajęczej formy i spowolniła jej ruchy, sprawiła, że kilka młodszych przedstawicieli gatunku dopadło matki, upewniając się, że wszystko z nią w porządku. Ich widoczność pozostawała wciąż bez zarzutu - sprawiło to zatem, że, prócz kilku dodatkowych wydechów, zyskali niewiele. A mimo wszystko Wren nie zdecydowała się narzekać - jej własna inwencja ograniczała się do zadawania młodszym akromantulom zasłużonego bólu zgodnie z przypomnianą przez niego inkantacją, nie była w spotkaniu z nimi tak kreatywna, co chwytający stery dowodzenia Kai.
Planta auscultatoris okazała się już w pohamowaniu tempa kroków głodnej, syczącej w ich stronę matki bardziej skuteczna. Owinęła odnóża wysokim pnączem, przytwierdziła na chwilę przysadzistą, kolosalną formę do podłoża, dopóki pająk nie wykrzesał z siebie większej siły i nie przerwał pętających go więzów, piszcząc przeraźliwie. Rozwścieczał ją. Spowalniał, ale rozwścieczał. Łapcie ich, kąsajcie ich, zatrzymajcie mięso, syczała.
- Chcę zmiażdżyć - odparowała prędko Chang, pewnie, nienawistnie, choć tym razem nie adresując owej emocji w jego kierunku. Przeznaczona była akromantulom. Musiało istnieć jakieś zaklęcie zdolne do rozgniecenia wielkich ośmionogów na wzór ich mniejszych, zamieszkujących domy odpowiedników - nie wyobrażała sobie by było inaczej, a jednak Clearwater do tej pory po nie nie sięgnął. - Rozszarpać na strzępy - niewerbalne arania exumei pomknęło w stronę zbliżającego się od prawej strony stworzenia. - I zapomnieć, że kiedykolwiek miałam z nimi styczność - w tym samym momencie opadli na oddaloną od pajęczaków ziemię. Wren przesunęła dłoń na nadgarstek mężczyzny, nie chciała, by ich palce dalej pozostawały ze sobą splecione; mimo wszystko do piaszczystych terenów wiodła go niezmiennie, skora ten jeden, jedyny raz współpracować na sprawiedliwych warunkach. A on - decydował się to wszystko niszczyć, zaprzepaszczać, warczeć na nią tak, jakby to z jej winy na horyzoncie pojawiły się czarodziejskie bestie? W pierwszej chwili oczy rozwarły się w niedowierzaniu, szybko jednak zmrużyła je wrogo, w międzyczasie ciskając kolejną raniącą  inkantacją, gdy bliżej nich zamajaczył kolejny z miotu.
- Usłyszałbyś gdybym prosiła o wyjaśnienia z przewodnika - odwarknęła na powrót rozjuszona, niepewna, czy nie winna w tym momencie porzucić jego dłoni i spętać go zaklęciem po to, by otrzymał zasłużoną nauczkę w paszczach zbliżających się potworów. Mięso, stój, stój, wołała największa z akromantul, choć na błotnistym, rozmiękłym piasku zdawała się zwolnić, odnóża zapadały się w jego objęciach. - Zadałam ci proste pytanie. Czy jest tu coś gorszego niż akromantule. Krótka, zwięzła odpowiedź przewyższa twoje intelektualne możliwości? - mogłam się tego spodziewać, dodała w myślach, a jednak wciąż spełniała swoją rolę - pociągnęła rękę Clearwatera w bok, gdy pod ich stopami pojawiły się ostro zakończone kamienie wystające wysoko spod brązowego piachu, zmusiła go do ominięcia potencjalnego zagrożenia. Na jednym z nich zatrzymał się skrawek płaszcza; niesiony wiatrem materiał nabił się na grot jednego z głazów i zakleszczył się na nim, z głośnym warknięciem Wren zerwała go więc z ramion, odrzucając w bok. Nie miała już kaptura chroniącego ją przed deszczem. Ciężkie krople ulewy gubiły się w czarnych pasmach, osiadały na rzęsach, skapywały do oczu, ale nie zwolniła. Jeszcze nie. Nie przestawała też myśleć. - Salvio hexia - wypowiedziała już ciszej, skoncentrowana, tworząc przed nimi maskującą barierę. Poprzedzało je aeris, mające rozwiać resztę goniących ich bestii - wszystkie z nich nadchodzące teraz z tej samej strony - do tyłu. Ośmionoga matka, pozbawiona pewnego, stałego gruntu, zdawała się tracić werwę. Dla nich samych podłoże również nie było sojusznikiem - raz po raz stopy rozjeżdżały się na różne strony, Wren mogła jedynie domyślać się jak wielkim dyskomfortem było to dla odnóż wielu, większej ich liczby niż ludzkiej. Liczyła, że jeśli pajęczaki utracą zdolność dostrzeżenia ich na horyzoncie, stracą doszczętnie wszelkie resztki zainteresowania; tym samym szarpnęła Kaiem ponownie, tym razem zmuszając go do przystanięcia w miejscu. Nie wątpiła, że zwierzęta będą w stanie sobie charakterystyczną biologią wykryć ruch podłoża towarzyszący ich krokom. - Wyczują nasz zapach? - spytała ledwo dosłyszalnym szeptem, odrobinę niepewnym. Ryzykowali - za jej sprawą, wiedziała to, przygotowana na kolejne gromy ze strony towarzysza, który inicjatywę zrówna z ziemią, bo przecież powinna o tej wyspie i nieobrobionych ingrediencjach wiedzieć wszystko.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Wyspa Coquet, Northumberland
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach