Domowa biblioteka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Domowa biblioteka
Dom na przedmieściach Londynu aktualnie jest nie tylko opuszczony, ale i prawie doszczętnie zniszczony. Kilka miesięcy temu był niewyróżniającym się na tle innych budynkiem należącym do podejrzanego o uprawianie czarnej magii czarodzieja. Pierwszego maja jego budynek zadrżał, dach zawalił się, a okna zostały wybite w wyniku dziwnego wybuchu magii w najbliższej okolicy. Od tamtej pory słuch o właścicielu zaginął, ale czarodzieje odwiedzają jego posiadłość przez pogłoski o interesujących księgach znajdujących się w jego domu — księgach, z których można skorzystać na miejscu, lecz nie można ich ze sobą zabrać. Wedle doniesień wiele z nich to pozycje czarnomagiczne, dla wielu — trudnodostępne. Wejść do środka może każdy, kto z powodzeniem otworzy sobie drzwi alohomorą. Tajemnicze pozycje są porozrzucane po całym domu, a każdego dnia o drugiej nad ranem znikają i pod wpływem pozostałej po anomalii wyczuwalnej energii zmieniają swoje położenie.
Aby odnaleźć księgę, po wejściu do środka należy rzucić kością k15. Poniżej znajdują się możliwe do odnalezienia pozycje. Każda próba zabrania ze sobą księgi skutkuje skondundowaniem czarodzieja i zniknięciem znaleziska.
1 - Znalazłeś "Zwariowane zaklęcia dla lekko stukniętych magów". Ten nawiedzony dom z pewnością próbuje ci coś przekazać.
2 - "Gdzie jest różdżka, jest i sposób", głosił tytuł księgi, która znalazła si pod twoimi nogami.
3 - Przydłgugi, ledwie mieszczący się na okładce tytuł: "Ukryte moce, o których posiadaniu nie masz pojęcia i z którymi nie wiesz, co począć, kiedy już zmądrzejesz" od razu zwrócił twoją uwagę.
4 - "Sonety Czarnoksiężnika" to pewnie najlepszy wybór do popołudniowej filiżanki herbaty.
5 - Brawo! Odnalazłeś: "Od jaja do piekła". Może podszkolisz swoją wiedzę o smokach.
6 - "Diabły Piętnastego Wieku" brzmią znajomo?
7 - Twoje oczy nie rozpoznały tej pozycji od razu. "Wszeszcząca księga" wydarła się, gdy tylko na moment ją otwarłeś.
8 - "O cieniach i duchach. Pod Osłoną Nocy - przewodnik po nekromancji" na dobry sen.
9 - Niezwykła "Księga potworów" wpadła w twoje ręce.
10 - Niemalże potknąłeś się o "Najczarniejsze Zakamarki Magii".
11 - Ujrzałeś wyjątkowo stare wydanie "Standardowej księgi zaklęć. Stopień 6" Mirandy Goshawk.
12 - Odnaleziona pozycja: "Połykacze ognia" zainteresowała cię swoją okładką. Mężczyzna na niej połykał ogień, a następnie wybuchał.
13 - Wygląda na to, że w twoje ręce wpadła zwykła książka kucharska. Może przynajmniej nauczysz się z niej robić dobre jajka na bekonie.
14 - "Wybitne postaci świata magii naszych czasów" może podszkolą twoją wiedzę o historii magii, ignorancie.
15 - "Klątwa Imperius" nie zawiera niestety instrukcji jak się jej przeciwstawić.
Lokalizacja zawiera kości.Aby odnaleźć księgę, po wejściu do środka należy rzucić kością k15. Poniżej znajdują się możliwe do odnalezienia pozycje. Każda próba zabrania ze sobą księgi skutkuje skondundowaniem czarodzieja i zniknięciem znaleziska.
1 - Znalazłeś "Zwariowane zaklęcia dla lekko stukniętych magów". Ten nawiedzony dom z pewnością próbuje ci coś przekazać.
2 - "Gdzie jest różdżka, jest i sposób", głosił tytuł księgi, która znalazła si pod twoimi nogami.
3 - Przydłgugi, ledwie mieszczący się na okładce tytuł: "Ukryte moce, o których posiadaniu nie masz pojęcia i z którymi nie wiesz, co począć, kiedy już zmądrzejesz" od razu zwrócił twoją uwagę.
4 - "Sonety Czarnoksiężnika" to pewnie najlepszy wybór do popołudniowej filiżanki herbaty.
5 - Brawo! Odnalazłeś: "Od jaja do piekła". Może podszkolisz swoją wiedzę o smokach.
6 - "Diabły Piętnastego Wieku" brzmią znajomo?
7 - Twoje oczy nie rozpoznały tej pozycji od razu. "Wszeszcząca księga" wydarła się, gdy tylko na moment ją otwarłeś.
8 - "O cieniach i duchach. Pod Osłoną Nocy - przewodnik po nekromancji" na dobry sen.
9 - Niezwykła "Księga potworów" wpadła w twoje ręce.
10 - Niemalże potknąłeś się o "Najczarniejsze Zakamarki Magii".
11 - Ujrzałeś wyjątkowo stare wydanie "Standardowej księgi zaklęć. Stopień 6" Mirandy Goshawk.
12 - Odnaleziona pozycja: "Połykacze ognia" zainteresowała cię swoją okładką. Mężczyzna na niej połykał ogień, a następnie wybuchał.
13 - Wygląda na to, że w twoje ręce wpadła zwykła książka kucharska. Może przynajmniej nauczysz się z niej robić dobre jajka na bekonie.
14 - "Wybitne postaci świata magii naszych czasów" może podszkolą twoją wiedzę o historii magii, ignorancie.
15 - "Klątwa Imperius" nie zawiera niestety instrukcji jak się jej przeciwstawić.
Komu innemu chciałabyś smęcić? Odpowiedź machinalnie nasuwała się na koniec języka, już niemalże wyrywała się z gardła, jednak Elyon udało się usidlić ją jeszcze zanim myśl nabrała melodii. Nie, nie chciałaby smęcić Cecily. Chciałaby opowiedzieć jej o pięknie zbrukanego złą wolą świata, pięknie wciąż trwającym, pięknie dopiero mającym nadejść - chciałaby śmiać się z nią do rozpuku i cieszyć się choćby tym okropnym deszczem dudniącym w pozostałości dachówek, tańczyć wśród kropel, deptać kałuże, obserwować wygrzebujące się z ziemi dżdżownice. I myśląc to właśnie - zrozumiała - że to samo robi z Marcellą. Jej dech zamarł na chwilę, jej mięśnie spięły się dosłownie na moment kilku uderzeń serca. Może właśnie to było tropem? Odnajdywanie jej w przyjaźni, rozumienie jej woli, nieupajanie się ciągłą samotnością i melancholią? Może po prostu nadszedł najwyższy czas, by porzucić całun ducha i odsunąć kurtynę, przez której szczelinę patrzyła dotychczas? Elyon nie posiadała jeszcze odpowiedzi na te pytania. Wiedziała jedynie, że dzięki podobnym myślom poczuła się jeszcze swobodniej obok przyjaciółki, jeszcze milej: po prostu.
- Nie doceniasz się - zauważyła nie pierwszy raz, zapewne też nie ostatni. Marcella miała w tym pewną wprawę, która niezmiernie działała czarownicy na nerwy. Tym razem jednak uśmiechnęła się tylko blado, kilkakrotnie stuknęła palcem w wierzch dłoni rudowłosej, - Czy do jej lecznicy nie trafiło ostatnio jakieś bezdomne zwierzę, które trzeba by było przygarnąć? Nie żebym była zainteresowana. Pytam z ciekawości. - Nostalgia uśmiechu rozbłysła chwilowym rozbójnictwem, zanim Figg uświadomiła jej znaczenie nadchodzącej z następnym porankiem daty. Miała ochotę uderzyć się znalezionym woluminem w czoło, mocno, porządnie, tak, by wyplenić ze swoich zachowań wszelkie przejawy beztroskiego idiotyzmu. Czy to zmęczenie dochodziło do głosu? Podkrążone fioletem oczy nie sprawiały wrażenia wyjątkowo myślących, jednak taka wpadka nie powinna się jej zdarzyć bez znaczenia na stan fizyczny.
- Merlinie, przepraszam cię - jęknęła żałośnie, zła na samą siebie. Pozostało jej teraz tylko zrehabilitować się odpowiednio, tak, jak do tej pory pomagała jej Marcella. Pozwoliła ciału opaść na usłaną księgami podłogę w całości, ręce owinęła wokół szyi przyjaciółki i pociągnęła ją do siebie dość zdecydowanie, starając się, by policjantka takowemu gestowi po prostu nie mogła odmówić. - Jeżeli chcesz, możemy przejść się jutro do jakiegoś rezerwatu. Może akurat nas wpuszczą? Myślę, że kiedy zobaczysz smoka na własne oczy, będziesz wiedziała, czy twoja mama też je lubiła. Co o nich myślała, czy były dla niej piękne, czy wręcz przeciwnie - przerażające. Tak jak ja noszę w sobie Cecily, tak ty nosisz swoją mamę - podjęła delikatnie.
- Nie doceniasz się - zauważyła nie pierwszy raz, zapewne też nie ostatni. Marcella miała w tym pewną wprawę, która niezmiernie działała czarownicy na nerwy. Tym razem jednak uśmiechnęła się tylko blado, kilkakrotnie stuknęła palcem w wierzch dłoni rudowłosej, - Czy do jej lecznicy nie trafiło ostatnio jakieś bezdomne zwierzę, które trzeba by było przygarnąć? Nie żebym była zainteresowana. Pytam z ciekawości. - Nostalgia uśmiechu rozbłysła chwilowym rozbójnictwem, zanim Figg uświadomiła jej znaczenie nadchodzącej z następnym porankiem daty. Miała ochotę uderzyć się znalezionym woluminem w czoło, mocno, porządnie, tak, by wyplenić ze swoich zachowań wszelkie przejawy beztroskiego idiotyzmu. Czy to zmęczenie dochodziło do głosu? Podkrążone fioletem oczy nie sprawiały wrażenia wyjątkowo myślących, jednak taka wpadka nie powinna się jej zdarzyć bez znaczenia na stan fizyczny.
- Merlinie, przepraszam cię - jęknęła żałośnie, zła na samą siebie. Pozostało jej teraz tylko zrehabilitować się odpowiednio, tak, jak do tej pory pomagała jej Marcella. Pozwoliła ciału opaść na usłaną księgami podłogę w całości, ręce owinęła wokół szyi przyjaciółki i pociągnęła ją do siebie dość zdecydowanie, starając się, by policjantka takowemu gestowi po prostu nie mogła odmówić. - Jeżeli chcesz, możemy przejść się jutro do jakiegoś rezerwatu. Może akurat nas wpuszczą? Myślę, że kiedy zobaczysz smoka na własne oczy, będziesz wiedziała, czy twoja mama też je lubiła. Co o nich myślała, czy były dla niej piękne, czy wręcz przeciwnie - przerażające. Tak jak ja noszę w sobie Cecily, tak ty nosisz swoją mamę - podjęła delikatnie.
we saw the power to change the future in our dream
Właśnie, chciała. Marcella też chciała cieszyć się i nie troszczyć o nic. Na chwilę zapomnieć o wszystkich tych rzeczach, o których śniła w koszmarach. O rzeczach, które widziała. Nie potrafiła jednak. Gdy zamykała oczy przypominała sobie smutne oczy ludzi dotkniętych bólem wojny. Najbardziej nie chciała widzieć takich oczu u Arabelli, u Constance, u Elyon, Shelli, Caileen, Lily... Niestety u jednej z nich już widziała. Nie chciała, by spotkały ją tak jak młoda panna Delacour, z którą spotkała się na jednej z ulic portowych. Nie chciała, by ich oczy spotkały te okropności. Wiedziała, że sobie poradzą, nie bała się, ale to obdziera człowieka z jego wrażliwości, ze szczęścia. Zwłaszcza dobrych ludzi, którzy czuli powinność wobec świata. Wiedziała, że to, co czuje jest w jej krwi. Jej ojciec tak mówił. Był cudownym człowiekiem, który stracił życie w okrutny sposób. Ale wiedziała, że nigdy nie chciał widzieć jej łez. Wiedziała, że chciałby widzieć ją walczącą i kończącą jego dzieło. Dzieło doprowadzające do pokoju.
- Po prostu siebie znam... - powiedziała z rozbawieniem. Doskonale wiedziała jak głupieje w momentach stresu, jak przestaje myśleć. Chciała nad tym pracować, ale gdy ostatnio próbowała - oberwała w kark. Jak znaleźć złoty środek w całym tym chaosie w głowie? Może powinna porozmawiać z bratem? - Nic o tym nie wiem... Nie pomagam jej tam, średnio znam się na zawierzętach...
Westchnęła. Jeszcze zrobiłaby jakiemuś krzywdę. Ujęła w dłoń dłoń dziewczyny i lekko pogłaskała ją kciukiem.
Zaśmiała się pod nosem. Nie miała Elly tego za złe. Nie mówiła o tym zbyt często, nie lubiła chwalić się śmiercią matki. Wolała spokojne rozmowy o głupich tematach. O kawie, gazecie, o Zwariowanych zaklęciach dla lekko stukniętych magów. Nie odkrywała się w pełni przed każdym...
- Nic się nie stało, głuptasie. - Pokręciła lekko głową. Wtuliła lekko nos w jej obojczyk, nadal chichocząc mimowolnie pod nosem. - Jutro nie mogę... Spędzam ten dzień z rodziną. Connie robi ciasto, Calum przyjeżdża... Mamy trochę do zrobienia. - Przyznała. - Ale niedawno zmieniłam różdżkę wiesz... Znowu jest smocza. To nie może być przypadek. Jeszcze ta książka. Nie wierzę w przypadki...
- Po prostu siebie znam... - powiedziała z rozbawieniem. Doskonale wiedziała jak głupieje w momentach stresu, jak przestaje myśleć. Chciała nad tym pracować, ale gdy ostatnio próbowała - oberwała w kark. Jak znaleźć złoty środek w całym tym chaosie w głowie? Może powinna porozmawiać z bratem? - Nic o tym nie wiem... Nie pomagam jej tam, średnio znam się na zawierzętach...
Westchnęła. Jeszcze zrobiłaby jakiemuś krzywdę. Ujęła w dłoń dłoń dziewczyny i lekko pogłaskała ją kciukiem.
Zaśmiała się pod nosem. Nie miała Elly tego za złe. Nie mówiła o tym zbyt często, nie lubiła chwalić się śmiercią matki. Wolała spokojne rozmowy o głupich tematach. O kawie, gazecie, o Zwariowanych zaklęciach dla lekko stukniętych magów. Nie odkrywała się w pełni przed każdym...
- Nic się nie stało, głuptasie. - Pokręciła lekko głową. Wtuliła lekko nos w jej obojczyk, nadal chichocząc mimowolnie pod nosem. - Jutro nie mogę... Spędzam ten dzień z rodziną. Connie robi ciasto, Calum przyjeżdża... Mamy trochę do zrobienia. - Przyznała. - Ale niedawno zmieniłam różdżkę wiesz... Znowu jest smocza. To nie może być przypadek. Jeszcze ta książka. Nie wierzę w przypadki...
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Wieść o tym, że Marcella miała już zaplanowane popołudnie - rodzinne, pokrzepiające, takie, jakim powinno być - okazała się smakować nieznacznym rozczarowaniem. Oczyma wyobraźni widziała już je obie przemierzające połacie rezerwatów, podziwiające trzymane tam smoki, oglądające je pierwszy raz z tak bliska. Czy zionęłyby ogniem? Czy byłyby skute łańcuchami, wędrowały swobodnie, latały? Elyon nie miała bladego pojęcia, na jakich zasadach dokładnie trzymano tam te majestatyczne gady, na ile rozkwitała ich wolność, a na ile kontrolował je człowiek, uważny i sceptyczny, zapobiegliwy - wyglądało jednak na to, że nie miała posiąść tej wiedzy w najbliższym czasie. Kiwnęła więc głową, mentalnie zanotowała, by kiedyś ponownie zasugerować podobną eskapadę. Może tym razem udałoby im się nakłonić Benjamina do uchylenia rąbka tajemnicy? A nuż nie naraziłby swojej pracy i reputacji, szmuglując dwie ciekawskie czarownice poza bramę, w sam środek serca kołyski smoków. W wyobraźni idealizowała te miejsca; czy byłyby podobnie piękne w rzeczywistości?
Uśmiechnęła się do przyjaciółki, kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- No dobrze. W takim razie będę liczyć na to, że nie spalicie obiadu, a z ciasta nie wyjdzie zakalec. Na waszą cześć też kupię sobie kawałek w cukierni i będę udawać, że ma podobny, rodzinny smak - zadeklarowała, zadowolona z pretekstu, po czym sięgnęła do kieszeni i zaczęła szukać czegoś w jej wnętrzu. Klucze od domu, fiolka łagodnego eliksiru na przeziębienie niesionego dla starszej sąsiadki, różdżka - i w końcu mały skarb, odpakowane pudełko Czekoladowej Żaby. - Co prawda już ją zjadłam, ale przynajmniej kartę potraktuj jako prezent, moje podziękowanie. To Morhołt Olbrzym, wielki irlandzki wojownik. - Wskazała na ilustrację karty; miały szczęście, bo wyniesiona na piedestał figura akurat zdecydowała się ukazać w pełnej okazałości. - Wielki nie tylko dlatego, że był olbrzymem. Wsławił się w wielu walkach jako odważny wojownik, a samemu umierając - zranił Tristana zatrutą strzałą. Pomyślałam, że jest prawie tak waleczny jak ty. - Na blade rysy, do poprzedniego uśmiechu, powrócił charakterystyczny, rozbójniczy akcent.
Uśmiechnęła się do przyjaciółki, kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- No dobrze. W takim razie będę liczyć na to, że nie spalicie obiadu, a z ciasta nie wyjdzie zakalec. Na waszą cześć też kupię sobie kawałek w cukierni i będę udawać, że ma podobny, rodzinny smak - zadeklarowała, zadowolona z pretekstu, po czym sięgnęła do kieszeni i zaczęła szukać czegoś w jej wnętrzu. Klucze od domu, fiolka łagodnego eliksiru na przeziębienie niesionego dla starszej sąsiadki, różdżka - i w końcu mały skarb, odpakowane pudełko Czekoladowej Żaby. - Co prawda już ją zjadłam, ale przynajmniej kartę potraktuj jako prezent, moje podziękowanie. To Morhołt Olbrzym, wielki irlandzki wojownik. - Wskazała na ilustrację karty; miały szczęście, bo wyniesiona na piedestał figura akurat zdecydowała się ukazać w pełnej okazałości. - Wielki nie tylko dlatego, że był olbrzymem. Wsławił się w wielu walkach jako odważny wojownik, a samemu umierając - zranił Tristana zatrutą strzałą. Pomyślałam, że jest prawie tak waleczny jak ty. - Na blade rysy, do poprzedniego uśmiechu, powrócił charakterystyczny, rozbójniczy akcent.
we saw the power to change the future in our dream
Wiedziała, że niedługo uda się na zobaczenie smoków, jednak nie wiedziała czy będzie chciała męczyć Elyon. Dziewczyna miała swoje sprawy, a kiedy już akurat znalazłaby wolny dzień, pewnie nie będzie on wolny dla Marcelli. Z resztą na pewno nie wpuszczą ich na teren rezerwatu. Musiałaby spróbować z kimś, kto tam pracował, kto mógłby jej pokazać. Czuła gdzieś w głębi siebie, że odnajdzie tam coś, czego potrzebuje jej serce. Może jakiś spokój? Jakąś radość? Tego najbardziej potrzeba.
Marcella spojrzała w stronę Elyon i z lekkim uśmiechem wsłuchała się w jej słowa, choć jej mina mówiła, jakby chciała coś powiedzieć cały czas. Tak się bardzo rozgadała, że aż przyjemnie było jej słuchać, dlatego uśmiech Marcelli zaczął wyglądać bardzo rozczulenie.
- Elly, wiem kim był Morhołt. Znam dzieje Tristana i Izoldy. - powiedziała rozbawiona i lekko pogłaskała ją po głowie, przyjmując od dziewczyny kartę. Bursztynowa karta, zupełnie zwyczajna, ale może chociaż doda ją do swojej bardzo skromnej kolekcji. - Obyś nie wykrakała. Wiesz, to zawsze był taki... Rodzinny dzień. - Przyznała. Calum nie chciał wpadać na obiad aż tak często, ale kiedy była rocznica, zawsze się pojawiał. Ze swoim głupim uśmiechem...
Marcella otworzyła książkę na stronie, na której widać było wykluwanie się smoka. Skrzywiła się lekko. Niby cud narodzin w dodatku rysowany, ale wcale tak cudownie to nie wyglądało. Nie, żeby miała coś do smoków, ale biologia to jednak trudny temat. Zwłaszcza biologia magicznych stworzeń. Przejrzała książkę, przeczytała kilka stron o nawykach niektórych gatunków. Zatrzymała się na tych, z których różdżkę posiadała.
Wsunęła kartę do kieszeni płaszcza i powoli, mozolnie podniosła się z miejsca. Zauważyła, że deszcz zaczyna padać słabiej i mogła być to ostatnia okazja, żeby się stąd zwinąć. Musiały przecież trafić do swoich świstoklików.
- Wracajmy do domu. Zaraz kompletnie zmarzniemy. - powiedziała i wyciągnęła rękę do koleżanki, żeby pomóc jej wstać. Księgę trzymała pod dłonią, kiedy stawiała kolejne kroki po skrzypiącej podłodze, powoli kierując się do wyjścia. Nie spodziewała się ani trochę, że księga zniknie jej spod rąk, gdy tylko przekroczą framugę drzwi frontowych... A jednak tak się stało i obie mogły pożegnać się ze wszystkimi nieprzeczytanymi stronami...
| zt x2
Marcella spojrzała w stronę Elyon i z lekkim uśmiechem wsłuchała się w jej słowa, choć jej mina mówiła, jakby chciała coś powiedzieć cały czas. Tak się bardzo rozgadała, że aż przyjemnie było jej słuchać, dlatego uśmiech Marcelli zaczął wyglądać bardzo rozczulenie.
- Elly, wiem kim był Morhołt. Znam dzieje Tristana i Izoldy. - powiedziała rozbawiona i lekko pogłaskała ją po głowie, przyjmując od dziewczyny kartę. Bursztynowa karta, zupełnie zwyczajna, ale może chociaż doda ją do swojej bardzo skromnej kolekcji. - Obyś nie wykrakała. Wiesz, to zawsze był taki... Rodzinny dzień. - Przyznała. Calum nie chciał wpadać na obiad aż tak często, ale kiedy była rocznica, zawsze się pojawiał. Ze swoim głupim uśmiechem...
Marcella otworzyła książkę na stronie, na której widać było wykluwanie się smoka. Skrzywiła się lekko. Niby cud narodzin w dodatku rysowany, ale wcale tak cudownie to nie wyglądało. Nie, żeby miała coś do smoków, ale biologia to jednak trudny temat. Zwłaszcza biologia magicznych stworzeń. Przejrzała książkę, przeczytała kilka stron o nawykach niektórych gatunków. Zatrzymała się na tych, z których różdżkę posiadała.
Wsunęła kartę do kieszeni płaszcza i powoli, mozolnie podniosła się z miejsca. Zauważyła, że deszcz zaczyna padać słabiej i mogła być to ostatnia okazja, żeby się stąd zwinąć. Musiały przecież trafić do swoich świstoklików.
- Wracajmy do domu. Zaraz kompletnie zmarzniemy. - powiedziała i wyciągnęła rękę do koleżanki, żeby pomóc jej wstać. Księgę trzymała pod dłonią, kiedy stawiała kolejne kroki po skrzypiącej podłodze, powoli kierując się do wyjścia. Nie spodziewała się ani trochę, że księga zniknie jej spod rąk, gdy tylko przekroczą framugę drzwi frontowych... A jednak tak się stało i obie mogły pożegnać się ze wszystkimi nieprzeczytanymi stronami...
| zt x2
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nie miał bladego pojęcia gdzie go prowadziła. Jej osoba go fascynowała, sposób, w jaki reagowała na jego proste opowieści, to z jaką uwagą obchodziła się ze swoimi książkami czy nawet to, że potrafił zrozumieć jej drobne gesty bez używania słów. Dopiero ją poznał. Leciał za nią dosłownie w nieznane, gdzieś poza Londyn, wiedząc tylko tyle, że umówiła się z rodzicami o szóstej, cokolwiek to miało znaczyć. Gdzie musiała być o tej szóstej? Skąd miał wiedzieć, czy już się ta szósta zbliża, nie mając zegarka? Czy to w ogóle było bezpieczne, żeby leciała gdzieś sama o tej szóstej, czy powinien lecieć z nią, by upewnić się, że dotarła na miejsce? Wiedział doskonale, że nie dałoby mu spokoju, gdyby pozwolił jej wracać samotnie; co innego środek popularnej ulicy, a co innego okolice miasta, które nie stanowiły przecież najpewniejszego miejsca spotkań.
- Jesteś pewna, że to tu? - wrócił niedawno, nie miał pojęcia o.. Niczym. Dosłownie. Budynek przed którym stanęli nie wyglądali jak miejsce w którym można było znaleźć niespotykane nigdzie indziej księgi; przynajmniej nie w stanie używalności, ale.. Z drugiej strony wychowując się w magicznym świecie wiedział, że wszystko mogło być zupełnie inne, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. W pierwszym odruchu miał jednak ochotę złapać jakiś kamień, cisnąć w budynek i sprawdzić, czy nie jest o krok od rozpadnięcia się na części pierwsze. Zamiast tego podszedł o te kilka kroków bliżej, zaglądając przez puste witryny, zastanawiając się jak właściwie dostaną się do środka. Resztki szyb tkwiły twardo w okiennicach, nie ryzykowałby przechodzenia przez nie, aż tak głupi nie był.. Dach wydawał się zapadnięty, owszem, ale nie w stopniu, który pozwalałby na wlecenie do środka. Z tego co mógł ocenić z miejsca w którym stał, jedyną opcją były drzwi. Wątpił, by były otwarte, ale zamiast zgadywać, lub lecieć do klamki, by ją sprawdzić, odwrócił się w stronę Marii. Skoro znała to miejsce.. Na pewno wiedziała jak dostać się do środka, prawda?
Może gdyby byli innym rodzajem osób, powinni bardziej przejąć się łatwością, z jaką przychodziło im wzajemne zaufanie; dziś jednak byli po prostu sobą — Ullem, ledwo co stawiającym pierwsze dorosłe kroki w Londynie oraz Marią o typowych dla siebie i niezrozumiałych dla innych barierach i mostach, które raz to miały ułatwiać, innym razem zupełnie przeszkadzać w kontakcie z drugim człowiekiem. Może gdyby nie to, jak Ull ją rozumiał, jak oddawał jej przestrzeń, próbował klarownie tłumaczyć swoje zachowanie i z czego ono wynikało, nie zabrałaby go tutaj. Może już w połowie ich rozmowy wybiegłaby z płaczem z Esów i Floresów, pozostawiając go zupełnie skonfundowanego, ze stosem nie swoich książek na parapecie.
Ale znaleźli się przed słynnym — nawet dla Marii, starsza siostra pisała jej kiedyś o tym w liście — domu na przedmieściach Londynu. Multon zadarła lekko głowę do góry, a ciepły, czerwcowy wiatr poruszył jej włosami i sukienką, odrobinę tylko, nie na tyle mocno, by zaalarmować dziewczę do przywiązania temu większej uwagi. Szarozielone spojrzenie skupione było tylko i wyłącznie na tym, co przed nimi. Dom nie prezentował się najlepiej, Ull mógł nie mieć wiedzy, dlaczego tak było i wyczuwać podstęp. Zadane pytanie zupełnie nie zdziwiło Marii, choć zdawało się wyrwać ją z jej własnych myśli. Gdy zwróciła głowę ku Borginowi, nie patrzyła jeszcze na niego. Musiało minąć kilka sekund, trzy bicia serca, nim ich spojrzenia się spotkały, oczy Marii rozszerzyły się nieco w zaskoczeniu taką śmiałością gestu (który przecież sama wykonywała), aż wreszcie uciekła wzrokiem znów w bok, uśmiechając się tylko nieśmiało pod nosem.
— Dokładnie tutaj. Z tym domem stało się coś nie tak w trakcie anomalii, ale krążą słuchy, że w środku dalej zachowało się wiele książek po starym właścicielu — szepnęła w ramach wyjaśnienia, niekoniecznie pewna, czy powinna czuć to, co czuje. Zazwyczaj w takich sytuacjach była osobą, która wolała się wycofać, strach ściskał jej serce przecież raczej prosto, nic sobie nie robiąc z kruchości, którą charakteryzowała się Maria, ale teraz... Teraz czuła w palcach drobne mrowienie, mrowienie ekscytacji, które wciąż utrzymywało kąciki ust w górze, które poprosiło, by prawa dłoń sięgnęła po różdżkę z migdałowcowego drewna. Ekscytację, która nie pozwoliła przecież (a może spleciona ze strachem, którego było po prostu mniej, nie zniknął zupełnie) podejść młodemu Borginowi do drzwi samemu. Pamiętała dalej przestrogi innych czarodziejów, by nie próbować otwierać drzwi samą klamką, po coś została wynaleziona Alohomora.
— Alohomora — szepnęła na wydechu, wykonując ruch nadgarstkiem, ale mrowienie pozostało tylko w czubkach palców, a zamek nawet nie drgnął, nie wydał z siebie ni jednego dźwięku. Maria spojrzała przepraszająco na stojącego niedaleko Ulla, wyciągnęła rękę przed siebie i ponowiła zaklęcie. — Alohomora — tym razem wiązka zaklęcia uderzyła w zamek, ten szczęknął krótko i cicho, lecz drzwi otworzyły się przed nimi szeroko, a zadowolona z siebie Maria wciąż trzymała różdżkę w dłoni. Jeżeli czegoś nauczyła się przez ostatnie trzy miesiące to tego, by w podobnych sytuacjach zawsze być w pogotowiu. Zaskoczenie dawało przewagę, a wciąż nie wiedziała, czy w domu — poza książkami oczywiście — nie czaiły się jeszcze inne pamiątki po wcześniejszym właścicielu.
Ostrożnie przestąpiła próg, tak układając stopy, by postarać się trafiać na te fragmenty desek, które nie zgrzytałyby parszywie, chcąc przejść przez pomieszczenia jak najciszej. Wreszcie, spojrzała na Ulla znad swego lewego ramienia.
— Wygląda na to, że jest bezpiecznie — oznajmiła, kierując się w stronę jasnego pomieszczenia; światło wpadało przez jedną z wyrw w dachu, a wiatr z zewnątrz wprawiał nagromadzony w pomieszczeniu kurz w ruch; cząsteczki tańczyły przed ich nosami, łaskocząc w nie nieco. Maria ze wszystkich sił próbowała nie kichnąć, lecz i to nie zdało się na wiele — kichnięcie nadeszło, a wraz z nim Maria zgięła się w pół, twarz zatrzymując kilkanaście, może kilkadziesiąt centymetrów przed jedną z książek.
| Skradanie II, rzucam na książkę
Ale znaleźli się przed słynnym — nawet dla Marii, starsza siostra pisała jej kiedyś o tym w liście — domu na przedmieściach Londynu. Multon zadarła lekko głowę do góry, a ciepły, czerwcowy wiatr poruszył jej włosami i sukienką, odrobinę tylko, nie na tyle mocno, by zaalarmować dziewczę do przywiązania temu większej uwagi. Szarozielone spojrzenie skupione było tylko i wyłącznie na tym, co przed nimi. Dom nie prezentował się najlepiej, Ull mógł nie mieć wiedzy, dlaczego tak było i wyczuwać podstęp. Zadane pytanie zupełnie nie zdziwiło Marii, choć zdawało się wyrwać ją z jej własnych myśli. Gdy zwróciła głowę ku Borginowi, nie patrzyła jeszcze na niego. Musiało minąć kilka sekund, trzy bicia serca, nim ich spojrzenia się spotkały, oczy Marii rozszerzyły się nieco w zaskoczeniu taką śmiałością gestu (który przecież sama wykonywała), aż wreszcie uciekła wzrokiem znów w bok, uśmiechając się tylko nieśmiało pod nosem.
— Dokładnie tutaj. Z tym domem stało się coś nie tak w trakcie anomalii, ale krążą słuchy, że w środku dalej zachowało się wiele książek po starym właścicielu — szepnęła w ramach wyjaśnienia, niekoniecznie pewna, czy powinna czuć to, co czuje. Zazwyczaj w takich sytuacjach była osobą, która wolała się wycofać, strach ściskał jej serce przecież raczej prosto, nic sobie nie robiąc z kruchości, którą charakteryzowała się Maria, ale teraz... Teraz czuła w palcach drobne mrowienie, mrowienie ekscytacji, które wciąż utrzymywało kąciki ust w górze, które poprosiło, by prawa dłoń sięgnęła po różdżkę z migdałowcowego drewna. Ekscytację, która nie pozwoliła przecież (a może spleciona ze strachem, którego było po prostu mniej, nie zniknął zupełnie) podejść młodemu Borginowi do drzwi samemu. Pamiętała dalej przestrogi innych czarodziejów, by nie próbować otwierać drzwi samą klamką, po coś została wynaleziona Alohomora.
— Alohomora — szepnęła na wydechu, wykonując ruch nadgarstkiem, ale mrowienie pozostało tylko w czubkach palców, a zamek nawet nie drgnął, nie wydał z siebie ni jednego dźwięku. Maria spojrzała przepraszająco na stojącego niedaleko Ulla, wyciągnęła rękę przed siebie i ponowiła zaklęcie. — Alohomora — tym razem wiązka zaklęcia uderzyła w zamek, ten szczęknął krótko i cicho, lecz drzwi otworzyły się przed nimi szeroko, a zadowolona z siebie Maria wciąż trzymała różdżkę w dłoni. Jeżeli czegoś nauczyła się przez ostatnie trzy miesiące to tego, by w podobnych sytuacjach zawsze być w pogotowiu. Zaskoczenie dawało przewagę, a wciąż nie wiedziała, czy w domu — poza książkami oczywiście — nie czaiły się jeszcze inne pamiątki po wcześniejszym właścicielu.
Ostrożnie przestąpiła próg, tak układając stopy, by postarać się trafiać na te fragmenty desek, które nie zgrzytałyby parszywie, chcąc przejść przez pomieszczenia jak najciszej. Wreszcie, spojrzała na Ulla znad swego lewego ramienia.
— Wygląda na to, że jest bezpiecznie — oznajmiła, kierując się w stronę jasnego pomieszczenia; światło wpadało przez jedną z wyrw w dachu, a wiatr z zewnątrz wprawiał nagromadzony w pomieszczeniu kurz w ruch; cząsteczki tańczyły przed ich nosami, łaskocząc w nie nieco. Maria ze wszystkich sił próbowała nie kichnąć, lecz i to nie zdało się na wiele — kichnięcie nadeszło, a wraz z nim Maria zgięła się w pół, twarz zatrzymując kilkanaście, może kilkadziesiąt centymetrów przed jedną z książek.
| Skradanie II, rzucam na książkę
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 9
'k15' : 9
Strona 2 z 2 • 1, 2
Domowa biblioteka
Szybka odpowiedź