Ognisty gaj
Po wejściu do ignistego gaju należy rzucić kością k10. Poniżej opisane są skutki wywołane oddziaływaniem drzew:
1 - słyszysz ciche brzęczenie, jakby jakaś uparta mucha przelatywała ci od jednego ucha do drugiego. Dźwięk jest wyjątkowo uciążliwy, zaczynasz odganiać od siebie niewidzialne owady. To nieprzyjemne wrażenie będzie ci doskwierać przez cały pobyt w tym miejscu;
2 - nie dzieje się z tobą nic, najwyraźniej ta magia na ciebie nie oddziałuje;
3 - nos cię zaswędział, poczułeś dziwny, choć znajomy zapach, który przez chwilę nie dawał ci spokoju, nie mogłeś go z niczym skojarzyć. W końcu masz wrażenie, że coś się pali, po chwili jesteś pewien, że czujesz dym. Myślisz, że las się pali, nawet jeśli wokół ciebie nie ma ognia;
4 - masz wrażenie, że wokół ciebie zapadła zupełna cisza; jeśli do tej pory toczyłeś rozmowę lub słyszałeś jakieś dźwięki, nagle wszystko ustało. Zrobiło ci się wyjątkowo gorąco, zacząłeś się pocić, po skroni spłynęła ci stróżka potu; czujesz się tak, jakbyś stał w ogniu, jakby buchał w tobie ogień, powietrze dla ciebie robi się cięzkie i dławiące. To uczucie będzie ci towarzyszyć póki się nie rozbierzesz trochę;
5 - nagle rozbolała cię głowa; ból był tępy i promieniował od czoła do skroni. Rozmasowanie ich przyniesie chwilową ulgę, na moment wyda ci się, że wszystko jest w porządku, lecz po chwili z twojego nosa popłynie struga krwi, która szybko zmieni kolor na czarny. Ból głowy od razu po tym minie;
6 - nagle zrobiłeś się głodny; unoszące się w powietrzu zapachy rozbudziły twój apetyt i spowodowały, że nabrałeś ochoty na rozpalenie ogniska i przyrządzenie sobie posiłku - tu i teraz;
7 - czujesz przyjemny zapach - jest twoją amortencją, ale nie nie zdajesz sobie z tego sprawy; wprawia cię w wyjątkowo przyjemny nastrój, pozytywnie cię nastraja i skłania do zbliżeń lub zwierzeń, wywołuje w tobie gwałtowną potrzebę dotknięcia kogoś;
8 - nie dzieje się z tobą nic, najwyraźniej ta magia na Ciebie nie oddziałuje;
9 - boisz się, choć nie wiesz czego. To miejsce przyprawia cię o wrażenie niebezpieczeństwa, wywołuje dziwny niepokój i przywołuje w tobie niespokojne myśli, które dotyczą twojego towarzysza. Zaczynasz mieć obawy o swoje lub jego intencje, wszystko zaczyna ci się mieszać w głowie. Pomoże ci na to tylko kubeł zimnej wody;
Brón Trogain, początek sezonu żniw, od wieków wiązało się z błagalnymi rytuałami o udane zbiory. Głód, wojny i klęski żywiołowe wymagały potężniejszych ofiar, które druidzi składali w rytualnym paleniu "Wiklinowego Maga" - ogromnej, kilkunastometrowej figury z wikliny, w której niczym w klatce zamykano odpowiednie dary. Niektórzy Celtowie składali ofiary z ludzi - jeńców wojennych, niewinnych dziewic, a w najcięższych latach nawet z dobrowolnie poświęcającego się wodza - ale nie wszystkie tradycje są tak krwawe i w Wiklinowym Magu palono również bydło oraz pierwsze zebrane w danym roku owoce.
Po ciężkiej zimie i surowej wiośnie, oraz w obliczu trwającej wojny, Ministerstwo Magii wraz z ideą powrotu do tradycji zorganizowała obyczaj palenia Wiklinowego Maga.
Na powstałej jeszcze w trakcie magicznych anomalii polanie Ognistego Gaju wzniesiono monumentalną rzeźbę Wiklinowego Maga, którego głowa sięga ponad korony ognistych drzew. Postać jest pusta w środku - w jednej z prawych nóg znajduje się rampa, po której organizatorzy festiwalu wprowadzą do środka krowę, świnię i owce. Poświęcone zostaną również kosze z pierwszymi zebranymi w lipcu owocami. Rytualne spalenie Wiklinowego Maga odbywa się o zachodzie słońca codziennie od rozpoczęcia do końca festiwalu. Czarodzieje gromadzą się wokół figury, obserwując wniesienie do rzeźby ofiarnych darów. Następnie, pod czujnym okiem służb porządkowych, Wiklinowy Mag zostaje podpalony. Dym długo wznosi się nad drzewami, splatając się z zapachem palonej wołowiny i dźwiękiem celtyckich hymnów. Wdychany, wpływa na nastrój i podsuwa czarodziejom najróżniejsze wspomnienia - podobno każdy widzi w jego kształcie co innego.
Jeśli siódmego sierpnia o zmroku znajdziesz się w Ognistym Gaju i dołączysz do obrzędu palenia Wiklinowego Maga, rzuć kostką k6:
1: Wiatr wieje w Twoją stronę, dym wdziera ci się do nosa, oczy łzawią. Czujesz na języku smak popiołu. Gdy mrugasz i spoglądasz na płonącego Wiklinowego Człowieka przez chwilę myślisz, że rytuał jest równie pusty jak wiklinowa figura. Brakuje ofiary, brakuje krwi - i wtedy uświadamiasz sobie, że każdy z obecnych już coś poświęcił, że to wasz żal nadaje mocy Wiklinowemu Magowi. Gdy znowu mrugasz załzawionymi oczyma, widzisz w dymie obraz, który kojarzy Ci się z własnym poświęceniem - kogoś bliskiego, kogo utraciłeś, albo skojarzenie z pomyłką, której żałujesz. Wizja rozwieje się po kilku sekundach, pozostawiając w Tobie poczucie dziwnej pustki - zamiast zdjąć ciężar z Twoich ramion, rytuał przypomniał Ci o czymś, do czego być może nie chcesz wracać.
2: Coś trzeszczy w środku Wiklinowego Maga, iskry wznoszą się do rozgwieżdżonego nieba. Nie możesz oderwać wzroku od głowy figury, w której płoną dary i zwierzęta. Wtem trzask ognia przecina cienki, ludzki krzyk, dochodzący wprost z płomieni. Rozglądasz się wkoło z niedowierzaniem, ale nikt ze zgromadzonych zdaje się go nie słyszeć albo nie reagować. Musiałeś się przesłyszeć - dziś poświęcone zostały tylko zwierzęta... prawda? Nawet gdybyś chciał, nie możesz skupić się na dziwnych podejrzeniach - do głowy przychodzi ci myśl o innej nierozwiązanej tajemnicy lub niedogodności, bezpośrednio związanej z twoim życiem. Niezależnie od tego, czy są to rodzinne sekrety, skomplikowane znajomości, trudności zawodowe, czy poczucie jakiejś niesprawiedliwości - dym zmusza cię do myślenia o czymś, co zaburza twój spokój, nawet jeśli na co dzień starałeś się ignorować ten temat. Rozbudza zarazem twoją ciekawość, dając nadzieję na rozwiązanie zagadek lub pokonanie trudności.
3: Dym pachnie jak palone mięso, jak pieczona wołowina. Czujesz suchość w ustach, zaczyna ci burczeć w brzuchu, nawet jeśli już dzisiaj jadłeś. Ofiara pobudza twój apetyt i napełnia cię nadzieją, że żniwa faktycznie się powiodą, że będzie lepiej. Gdy mrugasz, przed sekundę widzisz na rozgwieżdżonym niebie jak dym układa się w kształt twojego największego materialnego pragnienia - czy to dom, symbol władzy, a może osoba, której pożądasz? Nabierasz optymistycznego przekonania, że to marzenie leży w twoim zasięgu i że spełni się na przestrzeni najbliższego roku.
4: Wojna trwa już długo, każdy w jakimś stopniu doświadczył jej okropieństw. Jeśli widziałeś skutki walk i kryzysu, dym przypomina ci o tych wspomnieniach - w przeciwnym wypadku twoja własna wyobraźnia podsuwa ci smutne, straszne obrazy. Przez kilka sekund czujesz się uwięziony we wspomnieniach okrucieństwa i przemocy, ale potem dym wzbija się w górę - i czujesz, że jeśli chcesz, mógłbyś pozostawić je za sobą. Wiklinowy Mag wyciszy konkretne wspomnienie lub wyborażenia, które powodują u ciebie lęk lub wyrzuty sumienia - nie zabierze ich zupełnie, nadal będziesz je pamiętać, ale bez przykrych uczuć z nimi związanymi. Aby przyjąć jego błogosławieństwo, musisz podjąć świadomą decyzję - możesz dalej żyć ze swoimi koszmarami.
5: Kręci ci się w głowie, cały gaj nagle wydaje się zbyt ciasny. Czujesz się częścią czegoś większego niż ty sam. Wielowiekowej tradycji, pokoleń czarodziejów, Matki Natury. Obecność na rytuale w jakiś sposób łączy cię z przesyconym magią wszechświatem. Gdy mrugasz, nagle nie jesteś już w Londynie - znajdujesz się w Stonehenge, wśród ubranych w długie szaty druidów. Hymn, który śpiewają jest taki sam jak ten, który rozbrzmiewa w Londynie. Po kilku sekundach świat znów wiruje i nadal stoisz na polanie Ognistego Gaju w 1958 roku (jeśli jesteś w towarzystwie, przez kilka sekund patrzyłeś w płomienie z nieobecną miną) ale wspomnienie obrzędu sprzed wielu wieków jest wyraźne i żywe w twojej pamięci, utwierdzając cię w przekonaniu, że rytuał bezpośrednio kontynuuje tradycje z przeszłości.
6: Płomienie wzbijają się ku nocnemu niemu, spektakl jest majestatyczny, piękny. Ogarnia cię radość, euforia, nadzieja. Ze wzruszeniem przypominasz sobie najradośniejsze wspomnienia - podobne do tych, których używałbyś (gdybyś potrafił) lub używasz do wyczarowania patronusa. Czujesz się lekko, a reszta wieczoru na pewno upłynie w beztroskiej i przyjemnej atmosferze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:15, w całości zmieniany 2 razy
Trzynaście długich minut minęło odkąd usłyszała pierwszy krzyk. To nie było żadne normalne wołanie kogoś w lesie czy chociażby z oddali. To nie krzyczał ktoś, kto się zgubił. Pracowała w różnych warunkach i kiedyś nie raz była świadkiem czyjegoś cierpienia. Sama również przecież znajdowała się w centrum zdarzeń, gdzie gardło dosłownie krwawiło od przeraźliwego wrzasku, ale nikt nie przychodził. Nikt jej nie słyszał... Nikt nie pomógł. Okazała się zbyt słaba, żeby samej wyrwać się z rąk oprawców, którzy brutalnie docisnęli ją do ziemi, odbierając całą pewność siebie. Długo trwało, zanim znów zaczęła uczyć się chodzić o własnych nogach, lecz teraz miała motywację, by wstawać codziennie z łóżka. Chociaż wciąż miano wdowy bolało niczym świeżo napiętnowanie, a spojrzenia ludzi ograbiały ją z jakiegokolwiek szacunku, nie poddawała się. Nigdy nie przejmowała się zdaniem innych ludzi i teraz również nie zamierzała tego robić. I nie robiła tego dla siebie. Jamie potrzebował matki tak samo, jak ona potrzebowała jego przy swoim sercu. Był jedyną dobrą rzeczą, którą zrobiła w swoim życiu i zapewne tak miało już pozostać. Nie sądziła, że z czegoś tak przesyconego chorobliwą ambicją zrodzi się coś tak cudownego. Nieskażony, dobry i chociaż miał jedynie trzy lata pozytywna magia, która od niego płynęła, była nie do opisania. Zawsze potrafił ją uspokoić, a jego spojrzenie zarówno wzruszało jak i dodawało otuchy. Miał oczy swojego ojca. Te ciepłe, mądre oczy, które mówiły, żeby się nie martwiła za dużo, nawet jeśli usta milczały. Te same, które promieniały bezgraniczną miłością. Wiedziała, że to wszystko było szczere, chociaż przed poznaniem Jamesa nie wiedziała, co tak naprawdę oznacza prawda. Nikt jej tego nie nauczył, a i ona od dziecka uczyła się gry, co było samo w sobie kłamstwem. Małe oszustwo rosło, aż przybrało rozmiary. Aż skończyło się czerwonymi od krwi dłońmi, nie tylko swoimi własnymi, lecz również i cudzymi. Nie było dnia, by nie tęskniła za swoim mężem. Złotym chłopcem, aurorem, którego nie spodziewała się kiedykolwiek polubić, a już na pewno nie pokochać. Nie znała miłości i dopiero on ją jej nauczył, za co była mu wdzięczna, bo dzięki temu mogła przelewać wszystko co miało ku Jamiemu. Gdy zasypiał przy niej podczas kolejnej czytanki, potrafiła wpatrywać się w tę anielską twarzyczkę godzinami. Chciała, żeby miał cudowne życie, żeby był cudownym człowiekiem. Żeby nie musiał mierzyć się z tym, co mówiono o jego rodzicach. Kiedyś zamierzała powiedzieć mu prawdę? Na pewno nie całą, ale od kiedy usłyszała o śmierci Jamesa, powtarzała swojemu synowi, że jej ojciec był bohaterem. Że chronił swoją rodzinę i kochał ich ponad wszystko. Że zginął, broniąc właśnie swojego ukochanego synka i jego mamy. By żyli dalej i nie zapominali o nim. Nie mogli o nim zapomnieć, wbrew temu, co mówili inni.
Zanim policja zabrała Cartera, Sintas złożyła obietnicę mężowi, że zawsze będzie chroniła ich małe dziecko i zamierzała tej obietnicy dotrzymać. Dlatego też wzięła się w garść i zaczęła pracować. Nie w Wiedźmiej Straży, nie w Ministerstwie Magii, gdzie wszystko przypominało jej o momencie aresztowania, ale na własnych warunkach. Zapewne powinna była spakować się i wyjechać najdalej od tego pieprzonego kraju, ale tego nie zrobiła. Jeszcze... Zamiast tego pilnowała oszczędności, które zostawili na wszelki wypadek z Jamesem i zajęła się ponownym zarobkiem. Nie chciała dotykać pieniędzy, które miały być przyszłością Jamiego. Ale z czegoś teraz musieli żyć. Dlatego zebrała się w sobie i ruszyła. Trop, który podłapała zaprowadził ją własnie tego dnia do ognistego gaju, gdzie usłyszała pierwszy krzyk. Nie była pewna, skąd dokładnie doszedł, bo gdy rozległ się on między drzewami, jej uwagę skupiało coś zupełnie innego. A mimo to porzuciła swoje dotychczasowe zajęcie, żeby zająć się wrzaskiem. Chciała szybko zlokalizować jego źródło, usidlić ciekawość i ruszyć dalej. Bo wątpiła, żeby tak po prostu w południowych porach po lesie krzątał się członek Zakonu Feniksa czy ich poplecznik. Chciała przeszukać to miejsce, gdzie w ostatnim czasie miało się spotkać kilka osób poszukiwanych przez Ministerstwo Magii. I cały kraj... Wiedziała jednak, że przeciwnicy aktualnej władzy cieszyli się dużym poparciem i plotki o nich mogły się rozlewać niczym szatańska pożoga. Nie tylko te prawdziwe, ale warto było się upewnić. W tym momencie pożałowała, że nie było przy niej Theo... Jak za dawnych lat. Nie chciała pracować z kimś innym, ale wiedziała, że będzie musiała. Tak czy inaczej... Sintas potrząsnęła jednak głową, chcąc pozbyć się na ten moment ów rozmyślań i zaczęła szukać źródła ludzkiego głosu.
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
'k10' : 6
Hep!
Jedno czknięcie, tyle wystarczyło, by nagłe, bezlitosne szarpnięcie zaciągnęło jej ciało w próżnię i wyrzuciło w przypadkowym miejscu tak niezgrabnie, że nie zdołała utrzymać się na prostych nogach i rozbiła kolanami o wystający kawałek korzenia. Syknęła, podpierając się dłońmi o zapadającą się ściółkę, a potem przysiadła pod drzewem, by ocenić rozległość obrażeń. Tkanina miękkich spodni była naderwana, pod spodem otarcie wzbierało gęstą, acz niezbyt masywną czerwienią. Drugie kolano tylko przybrudziła. Doskonale. Przeczuwała, że coś poszło niewłaściwie, gdy kilka godzin wcześniej teleportowała się po wyprawie na obrzeża stolicy. Doskwierał jej ból głowy, niedostatecznie się skupiła, a choć zdołała dokonać aportacji bez rozszczepienia, zniosło ją trochę w niewłaściwy kierunek, pozostawiając mdłe uczucie w przeponie i dźwięczenie w uszach. Zdążyła od tamtego czasu wrócić do mieszkania, usiąść do listów i najnowszego wydania księgi patomorfologii, ale ponura aura niebezpieczeństwa nie ustąpiła. Do ostatniej chwili wmawiała sobie, że nie zbiera jej się na czkawkę, ale proste uzdrowicielskie metody nie pomogły i teraz była tutaj. Do kurwy nędzy, że też zawsze musiało trafiać na nią.
Nie miała czasu chorować, nie miała czasu obracać się co chwila za plecy w oczekiwaniu na nieznane zagrożenie. Niekontrolowana teleportacja zawsze była niebezpieczna, a w czasie wojny mogła wpędzić Elvirę w olbrzymie problemy. I gdzie były teraz eliksiry osłabiające, kiedy ich potrzebowała?
- Episkey - wymruczała, zawieszając końcówkę białej różdżki nad przetartym kolanem. Spodniami mogła zająć się później, ale szanujący się uzdrowiciel nie lata z krwawiącą nogą.
Nie schowała różdżki do kieszeni, decydując, że najlepsze, co może w tej sytuacji zrobić, to upewnić się, że nie czyha na nią żadne zagrożenie. Dochodził środek nocy, a magia wyrzuciła ją w głębi piekielnego lasu. Każde drzewo jarzyło się tak, jakby płonęło od środka, lecz znikąd nie dobiegał jej powiew gorąca. Nie musiała obawiać się ognia. Zebrała się na równe rogi, poprawiając przekrzywiony płaszcz, a potem rozejrzała, oczarowana oranżowo-czerwoną poświatą. Nigdy dotąd nie słyszała o tym miejscu i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje - liczyła jednak, że odczeka do następnej teleportacji w samotności, rozkoszując się bezkresnym spokojem. Związane w warkocz włosy zarzuciła na lewe ramię, a potem zsunęła czarną rękawiczkę i przejechała palcami wzdłuż kory jednego z drzew. Powiew wiatru od strony północy sprawił, że zadrżała, mocniej otuliła się ramionami.
will you be satisfied?
'k10' : 9
Brón Trogain, początek sezonu żniw, od wieków wiązało się z błagalnymi rytuałami o udane zbiory. Głód, wojny i klęski żywiołowe wymagały potężniejszych ofiar, które druidzi składali w rytualnym paleniu "Wiklinowego Maga" - ogromnej, kilkunastometrowej figury z wikliny, w której niczym w klatce zamykano odpowiednie dary. Niektórzy Celtowie składali ofiary z ludzi - jeńców wojennych, niewinnych dziewic, a w najcięższych latach nawet z dobrowolnie poświęcającego się wodza - ale nie wszystkie tradycje są tak krwawe i w Wiklinowym Magu palono również bydło oraz pierwsze zebrane w danym roku owoce.
Po ciężkiej zimie i surowej wiośnie, oraz w obliczu trwającej wojny, Ministerstwo Magii wraz z ideą powrotu do tradycji zorganizowała obyczaj palenia Wiklinowego Maga.
Na powstałej jeszcze w trakcie magicznych anomalii polanie Ognistego Gaju wzniesiono monumentalną rzeźbę Wiklinowego Maga, którego głowa sięga ponad korony ognistych drzew. Postać jest pusta w środku - w jednej z prawych nóg znajduje się rampa, po której organizatorzy festiwalu wprowadzą do środka krowę, świnię i owce. Poświęcone zostaną również kosze z pierwszymi zebranymi w lipcu owocami. Rytualne spalenie Wiklinowego Maga odbywa się o zachodzie słońca codziennie od rozpoczęcia do końca festiwalu. Czarodzieje gromadzą się wokół figury, obserwując wniesienie do rzeźby ofiarnych darów. Następnie, pod czujnym okiem służb porządkowych, Wiklinowy Mag zostaje podpalony. Dym długo wznosi się nad drzewami, splatając się z zapachem palonej wołowiny i dźwiękiem celtyckich hymnów. Wdychany, wpływa na nastrój i podsuwa czarodziejom najróżniejsze wspomnienia - podobno każdy widzi w jego kształcie co innego.
Jeśli siódmego sierpnia o zmroku znajdziesz się w Ognistym Gaju i dołączysz do obrzędu palenia Wiklinowego Maga, rzuć kostką k6:
1: Wiatr wieje w Twoją stronę, dym wdziera ci się do nosa, oczy łzawią. Czujesz na języku smak popiołu. Gdy mrugasz i spoglądasz na płonącego Wiklinowego Człowieka przez chwilę myślisz, że rytuał jest równie pusty jak wiklinowa figura. Brakuje ofiary, brakuje krwi - i wtedy uświadamiasz sobie, że każdy z obecnych już coś poświęcił, że to wasz żal nadaje mocy Wiklinowemu Magowi. Gdy znowu mrugasz załzawionymi oczyma, widzisz w dymie obraz, który kojarzy Ci się z własnym poświęceniem - kogoś bliskiego, kogo utraciłeś, albo skojarzenie z pomyłką, której żałujesz. Wizja rozwieje się po kilku sekundach, pozostawiając w Tobie poczucie dziwnej pustki - zamiast zdjąć ciężar z Twoich ramion, rytuał przypomniał Ci o czymś, do czego być może nie chcesz wracać.
2: Coś trzeszczy w środku Wiklinowego Maga, iskry wznoszą się do rozgwieżdżonego nieba. Nie możesz oderwać wzroku od głowy figury, w której płoną dary i zwierzęta. Wtem trzask ognia przecina cienki, ludzki krzyk, dochodzący wprost z płomieni. Rozglądasz się wkoło z niedowierzaniem, ale nikt ze zgromadzonych zdaje się go nie słyszeć albo nie reagować. Musiałeś się przesłyszeć - dziś poświęcone zostały tylko zwierzęta... prawda? Nawet gdybyś chciał, nie możesz skupić się na dziwnych podejrzeniach - do głowy przychodzi ci myśl o innej nierozwiązanej tajemnicy lub niedogodności, bezpośrednio związanej z twoim życiem. Niezależnie od tego, czy są to rodzinne sekrety, skomplikowane znajomości, trudności zawodowe, czy poczucie jakiejś niesprawiedliwości - dym zmusza cię do myślenia o czymś, co zaburza twój spokój, nawet jeśli na co dzień starałeś się ignorować ten temat. Rozbudza zarazem twoją ciekawość, dając nadzieję na rozwiązanie zagadek lub pokonanie trudności.
3: Dym pachnie jak palone mięso, jak pieczona wołowina. Czujesz suchość w ustach, zaczyna ci burczeć w brzuchu, nawet jeśli już dzisiaj jadłeś. Ofiara pobudza twój apetyt i napełnia cię nadzieją, że żniwa faktycznie się powiodą, że będzie lepiej. Gdy mrugasz, przed sekundę widzisz na rozgwieżdżonym niebie jak dym układa się w kształt twojego największego materialnego pragnienia - czy to dom, symbol władzy, a może osoba, której pożądasz? Nabierasz optymistycznego przekonania, że to marzenie leży w twoim zasięgu i że spełni się na przestrzeni najbliższego roku.
4: Wojna trwa już długo, każdy w jakimś stopniu doświadczył jej okropieństw. Jeśli widziałeś skutki walk i kryzysu, dym przypomina ci o tych wspomnieniach - w przeciwnym wypadku twoja własna wyobraźnia podsuwa ci smutne, straszne obrazy. Przez kilka sekund czujesz się uwięziony we wspomnieniach okrucieństwa i przemocy, ale potem dym wzbija się w górę - i czujesz, że jeśli chcesz, mógłbyś pozostawić je za sobą. Wiklinowy Mag wyciszy konkretne wspomnienie lub wyborażenia, które powodują u ciebie lęk lub wyrzuty sumienia - nie zabierze ich zupełnie, nadal będziesz je pamiętać, ale bez przykrych uczuć z nimi związanymi. Aby przyjąć jego błogosławieństwo, musisz podjąć świadomą decyzję - możesz dalej żyć ze swoimi koszmarami.
5: Kręci ci się w głowie, cały gaj nagle wydaje się zbyt ciasny. Czujesz się częścią czegoś większego niż ty sam. Wielowiekowej tradycji, pokoleń czarodziejów, Matki Natury. Obecność na rytuale w jakiś sposób łączy cię z przesyconym magią wszechświatem. Gdy mrugasz, nagle nie jesteś już w Londynie - znajdujesz się w Stonehenge, wśród ubranych w długie szaty druidów. Hymn, który śpiewają jest taki sam jak ten, który rozbrzmiewa w Londynie. Po kilku sekundach świat znów wiruje i nadal stoisz na polanie Ognistego Gaju w 1958 roku (jeśli jesteś w towarzystwie, przez kilka sekund patrzyłeś w płomienie z nieobecną miną) ale wspomnienie obrzędu sprzed wielu wieków jest wyraźne i żywe w twojej pamięci, utwierdzając cię w przekonaniu, że rytuał bezpośrednio kontynuuje tradycje z przeszłości.
6: Płomienie wzbijają się ku nocnemu niemu, spektakl jest majestatyczny, piękny. Ogarnia cię radość, euforia, nadzieja. Ze wzruszeniem przypominasz sobie najradośniejsze wspomnienia - podobne do tych, których używałbyś (gdybyś potrafił) lub używasz do wyczarowania patronusa. Czujesz się lekko, a reszta wieczoru na pewno upłynie w beztroskiej i przyjemnej atmosferze.
Ponad nami ciemniały bezchmurne błękity. Zachodzące słońce gromadziło ludzi wokół wiklinowej figury, wielkiej, dumnie wznoszącej się pośrodku głodnych świętowania mieszkańców. Staliśmy u wrót lepszego świata, przedstawienie trwało, dzień za dniem rozpalano pochodnie, donoszono słodkie obfitości, chwaląc wizje nowego porządku. Nie szczędzono środków. Patrzyłam na stoiska pełne pokus i obietnic. Te chętnie przyciągały do siebie ludzi wymęczonych krzywdą i niedożywieniem. Ustępujący blask łaskotał odsłonięte ramiona. Zdobione przewiewną, ciemnofioletową i nieskończoną wstęgą materiału ciało posuwało się w przód. Coraz bliżej i bliżej, aż w końcu oczy objęły majestatyczną rzeźbę neutralnym, może tylko nieco znudzonym spojrzeniem. Jeszcze chwila i rozpocznie się głośne świętowanie. Pochód tac wypchanych smaczną ofiarą owijał się wonną ścieżką wokół zgromadzonych. Ja nie byłam chętna do zamalowania warg krwistą słodyczą owoców. Widziałam jednak, jak niektórzy łapczywie dobierali się do półmisków, jakby tychże darów smakowali pierwszy raz. Nasz pozycja pozwalała nam na pewien dostatek, choć oczywiście odczuwaliśmy skutki wojny. Skromność zapasów była jednak niczym w obliczu tego, co ci wszyscy nieświadomi ludzie mogli stracić. Najwierniejszą przyjaciółką wojny była bowiem śmierć. Bezlitosna, nieodwracalna, rozdzierająca serca. W kwiecistych gajach na pierwszy rzut oka próżno było wypatrywać jej śladów, lecz ja umiałam dostrzec ją wszędzie. Między beztroskimi twarzami, które za jednym jej szeptem mogłyby zachłysnąć się własnymi łzami. Pośród złocistych letnich plonów, za którymi czaiły się przydeptane dramaty i bezczelna nierówność. Dziś mieli się bawić, dziś mieli oddawać się śpiewom i tańcom, najadać i przepijać. Rytuał stawał się ostatnią wieczerzą, po której niespostrzeżenie nadejdzie kostucha. Nietrudno zgadnąć, jak wielu z nich odciągało myśli od już zaznanego cierpienia. Wiedziałam o tym dobrze. Londyn przez te miesiące złożył w ziemi wiele ciał. Tych godnych czarodziejów i tych, których nie miałam ochoty grzebać nawet na największym śmietnisku. Każda śmierć szlamy zbliżała nas do celu. Każdy pozyskany kawałek terenu pozbawiał nadziei karykaturalnych słabeuszy, wybryków magii, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Bezgłośne rozważania kotłowały się za zasłoną długich rzęs. Porządkowałam je. Dziś bardziej niż kiedykolwiek wiedziałam, kim jestem, gdzie jest moje miejsce i jaki mam cel. Dążenia zaś przynosiły pożądane efekty. Bezkrwawe tygodnie pozwalały zebrać siły, odpoczynek nie ugasił woli walki, ale mógł dodać sił. Za chwilę godzina pokoju przeminie i powrócimy na front. Na razie jednak zamierzałam korzystać i pozwolić sobie na nieco większą swobodę. Okoliczności letniego teatrzyku sprzyjały rozluźnieniu, czarem festiwalu mieliśmy cieszyć się wszyscy. Zanim jednak ogień strawi wiklinową kukłę, zamierzałam ukoić pragnienie w alkoholu. W tych okolicznościach zachęcał mnie bardziej od misternie szykowanego jadła. Gdy bydło zakwiliło rozpaczliwie zaganiane na podest, ja sięgałam długimi palcami prosto do kieliszka ustawianego na lewitującej tacy. Rodzaj trunku był obojętny, nie miałam specjalnych preferencji. Miał być dobry, satysfakcjonujący i przelewać do wnętrza niepisaną obietnicę. Towarzystwo wokół zaczynało się ścieśniać. Nadchodziła pora wielkiego ognia. Wzniosłam kielich, znacząc szklistą powłokę pieszczotą czerwonych ust. Tak łatwo mogłam sobie wyobrazić, że zamiast paru zaplecionych gałęzi w płomieniach staje coś zupełnie innego. Albo ktoś. Czarne widmo nigdy nie zasypiało. Jęki zwierząt skrzyżowały się z pradawną pieśnią, a wkrótce potem ogień rozlał się po ciągnącej się do różowego nieba figurze. Palce mocniej zacisnęłam na naczyniu, a chwilę później lekko zmrużyłam oczy. Wreszcie zaczynało się coś dziać.
Po pierwszych kilku wejrzeniach, gdy płomień pochłonął znaczną część rzeźby, rozejrzałam się wokół. Młodzi czarodzieje i czarownice, rumiane, pocieszne twarze. Naiwne i kruche. Ich cieszące się oczy karmiły się potęgą tradycji. Słońce niosło radość, a wizje ciepłej, iskrzącej się nocy pobudzały fantazje. Ramiona gęstego dymu ułożyły się wokół kręgu zgromadzonych. Tuż obok dostrzegłam mężczyznę. Nie wyglądał jak te barwne, kwieciste dzieciątka, które przestraszone przykładały dłonie do ust na widok palących się stworzeń. Nie pasował. Może właśnie dlatego poczułam ciekawość. Wonne dymy natarczywie wdzierały się do nosa, ale ja skupiałam się bardziej na zapachu palonego ciała. Dobrze go znałam. Mimo to poczułam znużenie i z zakamarków stroju wyjęłam papierosy. Wolna dłoń ścisnęła w dłoni metalowe pudełko.. Sugestywnie. Paznokieć postukał w pokrywę, ale dźwięk zapewne zniknął we wrzawie. To nic. Poczekałam, aż spojrzy w moją stronę, a potem w niemym geście zaproponowałam wydostanie się z tego tłumu. Wyglądał na takiego, którego nie trzeba było zachęcać dwa razy do palenia. Bez słowa jednak obróciłam się i zaczęłam przedostawać się przez labirynt ludzi. W pierwszej dłoni wciąż trzymałam kieliszek z magicznym koktajlem.
Nie było konieczności oglądać się za siebie.
k10 na koktajl
'k10' : 9
Nie pasuje do wymuskanych paniczyków, arystokracji, śmietanki świata czarodziejów, która gdzieś się tu kręciła; nie pasuje do tych, którzy wciąż mieszkali w Londynie i do tych, którzy przenieśli się tu po wielkiej czystce. Nie pasuje do chwilowo rozluźnionego towarzystwa, nie pasuje do chcących świętować, nie pasuje także do tych, którzy przyszli uczcić pamięć poległych. Nie pasuje ― i nigdy nie pasował, swoim zdaniem ― do wielkich przyjęć, festiwali i tym podobnych wymysłów i gdyby nie to utrudniające pracę zawieszenie broni, pewnikiem właśnie szarpałby się z jakimś trutniem w piwnicy, albo polował na wyznaczony cel.
Alternatywy w postaci pracy jednak nie miał, a zdrowy rozsądek nakazywał pokazanie się na drugim festiwalu ― w końcu wśród nieistotnych twarzy bywały też i takie, które widywał częściej niż przeciętny zjadacz chleba i wiedział ― och, wiedział o tym bardzo dobrze ― że uczestnictwo w festiwalu zostanie odebrane nawet lepiej niż “odpowiednio”.
Wędrował pomiędzy ludźmi bez specjalnego celu, snuł się, obserwował, oglądał, zapamiętywał. Ten tam naprzykrzał się jakiejś pannie, ale wystarczył jeden podejrzany ruch za dużo i już zgarnął go funkcjonariusz magipolicji. Tam w głębi polany, na skraju drzew, konspiracyjnym szeptem rozmawiały dwie bogato odziane damy, a po przejęciu wymalowanym w oczach odgadł, że przedmiotem rozmowy na pewno nie są żadne chwasty ani najnowsze dzieła. Tutaj ktoś rozwodził się nad tym, czy ― i jak ― kometa wpłynie na przebieg tej wojny, tam dalej ktoś pochłaniał kieliszek za kieliszkiem, z zapałem godnym lepszej sprawy opróżniając zawartość jednej z lewitujących tac. Kiedy przechodził obok, sięgnął po jeden z wysokich kieliszków i przystanął, odnajdując kolejną atrakcję na tej wieczór. Nie czuł współczucia wobec wprowadzanych do rzeźby zwierząt ― nie czułby go także wtedy, gdyby wprowadzano tam złapanych rebeliantów ― bez emocji obserwował podpalenie rzeźby. Kwik i pisk, swąd palonych tkanek, zapach popiołu i drewna ― to wszystko było znajome, w jego przypadku wręcz boleśnie oklepane, myśli samoistnie odpłynęły gdzieś dalej, do wspomnień naznaczonych krwią i ogniem. Do miejsc i wydarzeń w których odnajdywał się lepiej. Do miejsc i wydarzeń do których pasował.
Nie spodziewał się zaczepki, ale kątem oka wyłowił nikły, srebrny błysk, który zwabił jego uwagę w stronę elegancko ubranej kobiety. Zdawała się równie oswojona z nieprzyjemnymi dla szerszej publiki odgłosami i zapachami, co on sam i chyba to głównie go zainteresowało. Większość kobiet społeczeństwo nadal traktowało jak słabe jednostki, potrzebujące wiecznej ochrony i prowadzenia za rękę przez życie; rzadko trafiał na egzemplarze niewzruszone.
Powoli spuścił wzrok na papierośnicę, na długie palce, na blade dłonie, wyglądające tak, jakby ktoś wykuł je z alabastru. Sugestia przepłynęła w powietrzu w sposób niezauważony, subtelnie wkradła między myśli. Bez żalu opuścił swoje miejsce w tłumie i podążył za nową towarzyszką, poczęstował się używką, gdy mu tu zaoferowała. W ramach uprzejmości milcząco zaproponował jej odpalenie papierosa, wyjątkowo pamiętając o tym, że damy mają pierwszeństwo.
Oparł się barkiem o najbliższy pień drzewa, upił łyk alkoholu; smakował dziwnie.
― Nie pierwszy raz oglądasz palenie ciała ― zagaił, chwytając się jedynego faktu, który wydawał mu się pewny. ― I nie pierwszy raz masz do czynienia ze śmiercią ― dodał, choć sam nie wiedział, co kazało mu to powiedzieć. Sugestywny cień znudzenia obecny w jej oczach? Jakaś nienazwana emocja drżąca w kąciku jej warg?
Nie wiedział.
|k10 na koktajl
'k10' : 6
Nieruchoma, niemal spetryfikowana obserwowałam, jak czerpie ze swego kieliszka, dając się uwieźć pierwszym owocowym nutom. Jaka klątwa czaiła się wewnątrz? Drinki może i były piękne, ale dość zwodnicze. Mimo to korzystałam chętnie z intrygującej niepewności, jaką usta nasiąkały przy pierwszym łyku. Doświadczenie było dość ożywcze. Zupełnie jakbym znów miała dwadzieścia lat i wznosiła toast ponad gasnącym trupem. Tym razem śmiertelne dzieło wcale nie należało do mnie. Jego autor budował dla kostuchy posąg dość imponujący, ale sam dar pozostawiał wiele do życzenia. Widmo potrzebowało posilić się prawdziwie - z pewnością nie tymi ochłapami. Czy on sądził podobnie? Gdy pytał, pozwalając mi wreszcie usłyszeć swój głos, ja częstowałam się trunkiem, z miłym zaskoczeniem wyłapując jabłkowy smak. Cynamon łagodził przesadzoną słodycz, dodając do płynu nieco więcej udręki i powoli podsycając zmysły. Czułam, jak urok tego napoju niespiesznie rozprowadza się po moim wnętrzu, ale to jednak usta pozostały najbardziej oznaczone jego śladem. Patrzyłam mu w oczy, kiedy bystry umysł dzielił się jakże trafnymi wnioskami. Nawet spodobało mi się to, że już wiedział. Oczywiście, że nie roniłam łez, nie drżałam, nie marszczyłam nosa. Nie wstręt czy strach uczyniły mnie zbiegiem w tej podniosłej chwili.
Ja jestem śmiercią. Słowa jak echo obijały się o myśli, prowokując do pewnego spektaklu. Nie mógł ich jednak usłyszeć.
- To moja profesja. Służę jej - odpowiedziałam wreszcie, dając pole do popisu jego wyobraźni. Będzie odważny? Na tchórza raczej nie wyglądał. Głupcem też nie był. O czym pomyśli? Trwałam przy śmierci na więcej niż jeden sposób. Torturowałam, zamęczałam, zabijałam, grzebałam i upamiętniałam. Budowałam jej monumenty o wiele bardziej właściwsze od tego, co prezentowano na tej polanie.
Jeszcze raz przechyliłam szkło ku ustom, na nowo czując ujmujące smaki, tym razem to wanilia wyraźnie zakwitła na języku. Byłam ciekawa, jak mój nieznajomy wiązał swój żywot z ciemnym widmem. Czy jej służył? Czy za nią podążał? Czy podążał za nami? Festiwal londyński przyciągał tych, którzy dostrzegali słuszność zmian i triumfy nowych opiekunów stolicy. Objęła niespodziewanym ramieniem zaintrygowania postanowiłam sięgnąć po nie. Po jego sekrety.
- Ty również nie wydajesz się poruszony - zauważyłam, dobrze wiedząc, że chętnie wydostał się stamtąd razem ze mną. Pewność co do tego miałam już przy pierwszym spojrzeniu. Oczywiście nie było to żadnym przełomowym znacznikiem, albowiem wielu mężczyzn nosiło twardą skórę i stroniło od ckliwych szopek - a ta z pewnością była jedną z nich. - A jednak tutaj przyszedłeś - kontynuowałam, przyciągając do warg papierosa. Gdy świeża kurtyna dymu jeszcze raz oddzieliła nas od siebie, popatrzyłam w bok, na resztki palącego się spektaklu. - Co wolałbyś tam ujrzeć? - zapytałam, wciąż natchniona tym dziwnym uczuciem. Czułam, że da mi odpowiedzi. Leczy czy takie, które zdołają nasycić głodny umysł?
Albo kogo wolałbyś tam ujrzeć?
Dziwna sprawa.
Uniósł nieznacznie brwi, gdy powiedziała o wykonywanej profesji, a kiedy w jego wyobraźni zakiełkowało pierwsze, dość naturalne, podejrzenie ― odbiło się to w jego oczach mglistym błyskiem rozpoznania. Nie chciał odbierać jej profesjonalizmu czy skuteczności, ale nie wyglądała na kogoś jego pokroju ― na zwykłą morderczynię, na wykonawcę woli szefowej Familii czy innej mniej lub bardziej legalnej organizacji trzymającej Nokturn za mordę. Victor nieśpiesznie przeciągnął spojrzeniem po smukłej sylwetce nieznajomej, po niesamowicie pięknej twarz i zatrzymał się na oczach. Dość zimnych, ale patrzących tak przenikliwie, że ciarki przebiegły mu po plecach.
― Mamy więc punkt wspólny ― orzekł w końcu, dość ostrożnie zresztą. Nie miał w zwyczaju ukrywać się z tym, co robi, ale także niespieszno było mu się tym chwalić na prawo i lewo. Bądź co bądź prawo nadal było egzekwowane, a zabijanie stało w ogólnym konflikcie z tymi zapisami. Za mordowanie mugoli i brudnej krwi pewnie by mu wybaczyli, ale przecież jego zakres usług nie ograniczał się tylko do nich. Miał na rękach krew czystych czarodziejów, magicznych stworzeń, był pewien, że nawet i szlachecką, choć nigdy nie pytał o nazwiska i zbędne szczegóły.
Wspólny punkt ― pomyślał więc, unosząc kieliszek znów do ust, doskonale świadom tego, że ów punkt może być tak samo zaletą, jak i wadą. Musiał być ostrożny, dobierać dobrze słowa, sprawdzić na ile będzie mógł sobie pozwolić.
W odpowiedzi na jej kolejne słowa wzruszył ramionami.
― To chyba pierwsza taka akcja odkąd Londyn oczyszczono ― mruknął w końcu, zaciągnął się dymem. ― Największe skupisko czarodziejów i czarownic tego lata, mnogość informacji pływających w powietrzu i mnogość okazji do zawarcia nowych, interesujących znajomości. ― Posłał jej zaintrygowane spojrzenie, uniósł kieliszek w geście niemego toastu. Za nową znajomość, zdawały się mówić jego oczy. ― Żal byłoby nie skorzystać.
Odwrócił głowę w kierunku stosu, przelotnie zastanowiło go to, jak pozbędą się smrodu palonego ciała, którego nie zamaskuje byle wiązanka z kwiatów czy słomy, ale po krótkiej analizie uznał, że to nie jego problem. Od zbiegowiska, które narażało go na zarzyganie butów był względnie daleko, a towarzysząca mu kobieta wydawała się równie niewzruszona co on sam. Przyjrzał się jej zresztą kątem oka, znów, po raz kolejny. Blada skóra, posągowe rysy twarzy, dłonie o długich palcach, jakby zręczny rzeźbiarz wykuł je z alabastru. Myśl, że dłonie te najwidoczniej nie nawykły jedynie do trzymania kielicha czy papierosa podobała mu się chyba najbardziej.
Co wolałbyś tam ujrzeć?
Przez jego oczy przemknął cień grymasu, kiedy dotarło do niego, że odpowiedź jest jedna. Ojca.
― Prawdziwą ofiarę, a nie tylko jej namiastkę ― mruknął w końcu. ― Londyn wycierpiał tyle z rąk rebeliantów i popleczników fałszywego Ministra, że powinni spalić paru z nich. W ramach zadośćuczynienia ― niedbałym ruchem strzepnął popiół ― i dobrego przykładu. ― Ukrył się za odpowiedzią względnie poprawną, wpisującą się w trawiącą miasto narrację. Nie miałby przy tym problemu by faktycznie przyłożyć rękę do podobnej łapanki, nie wzruszyłoby go oglądanie palonych żywcem ludzi. W zaciszu własnych myśli skrzętnie pominął niewygodną myśl, wspomnienie właściwie, twarzy, które były mu w jakiś sposób znajome lub bliskie. Takie, których jednak wolałby nie widzieć na stosie.
Odsunął tę myśl, nim odbiła się w jego oczach. Skup się, Vale.
― Bonusowo mógłbym dorzucić własnego ojca, gdyby chuj nadal żył ― dodał, odsłaniając jedną z ciekawszy kart. Ciekawe, że w towarzystwie nieznajomej, czy też może za sprawą tego likieru, troski i paranoja wydawały mu się jakieś błahe, nie na miejscu. ― Ale niestety ― uśmiechnął się wisielczo ― spóźniliśmy się.
― A ty? ― Odwrócił głowę w jej stronę. ― Jak według ciebie wygląda godna ofiara? Śmiem twierdzić, że jej obecny stan cię nie zadowala.
- Doskonale – wymówiłam powoli i z nieskrywaną satysfakcją w głosie. Nie liczyłam na nawet na to, że uda się wyłowić z tego tłumu sensownego towarzysza, a tu proszę, ktoś, z kim potencjalnie mogłam dogadać się lepiej od pozostałych. Albo pozabijać. Cokolwiek robił ze śmiercią – wciąż nie dopadła jego samego, a zatem musiał być w tym całkiem niezły. Albo kłamał, choć… nie wydawało mi się.
- Powiadają, że w każdej znajomości upatrzeć można dobry interes – kiwnęłam znacząco głową i również wzniosłam kielich, wcale nie zdejmując z niego spojrzenia. Rozmazany ślad nieco rozcieńczonej czerwieni pozostał symbolicznie na moim szkle. – To prawda, następna okazja nieprędko może się wydarzyć, kiedy ponad wyspami na nowo rozpalą się wojenne nastroje – przyznałam, poniekąd czując pewien rodzaj udręki w tygodniach letniej beztroski. Wolałam już przejść do rzeczy, kontynuować działania. Niemniej w czasie zawieszenia broni faktycznie mogłam pilniej skupić się na dobru darowanych Macnairom ziem, a bez wstrzymania walk pogodzenie tego wszystkiego stałoby się jeszcze większym wyzwaniem. Ja dobrze wiedziałam, kim jestem i jaka jest moja rola. Mój towarzysz zaś, wciąż skryty pod płaszczem wygodnej tajemnicy, mógł okazać się każdym. Choć póki co zdawał się sprzyjać mi, nie uciekałam zbyt daleko w swych wnioskach.
- O tak, jestem pewna, że już niedługo zobaczymy ich na stosie. Usłyszymy przeraźliwy krzyk zdrajców i buntowników. Zawisną, spłoną, zgniją. Nikt po nich nie zapłacze. Będziemy patrzeć, jak śmierć zabiera ich wszystkich ze sobą i nie ma litości – wymówiłam soczyście, pozwalając sobie na nieznaczny uśmiech. Przy tym patrzyłam w dogasającą scenerię, na krótki moment uciekając myślami. Jeszcze trochę i ten kraj stanie się czysty i wolny, bez ciągłego strachu o życie i przyszłość dzieci, bez nasilającego się głodu. Letnia uciecha pozwalała na moment zapomnieć, ale wszyscy wiedzieliśmy, że wciąż misja nie dopełniła się. Jego odpowiedź była czymś, co chciałam usłyszeć. Zdawał się pojmować wagę konfliktu i obierać jedyną właściwą stronę. On – przypadkowy uczestnik londyńskiego festiwalu. Lecz ja doskonale wiedziałam, że jemu podobnych jest znacznie więcej. Razem zmienialiśmy świat.
- Ja mogłabym do twojego ojca dorzucić swojego męża, ale również… ktoś go bestialsko zamordował, jeszcze zanim zaczęła się ta wojna. Szkoda, dobrze wyglądałby na tym stosie – podchwyciłam, obróciwszy w końcu spojrzenie ku niemu. Tam już pozostałam, głęboko w jego oczach, z jasnym podkreśleniem, które być może zdoła odczytać, jeżeli faktycznie… był taki jak ja. Wciągnęłam mocniej powietrze i przytknęłam papierosa do warg. – Na pewno jest jeszcze ktoś, kogo moglibyśmy tam dorzucić. Ktoś z żywych. Tylko nudni i mdli ludzie nie mają wrogów – stwierdziłam, wcale nie widząc go w przytoczonej kategorii. Jeśli kręcił się przy śmierci, nie mógł być aż tak oczywisty. Londyn był skupiskiem wielkich znajomości i wielkich przedsięwzięć, a temu zwykle towarzyszyły głębokie konflikty. – W mojej branży każdy trup to interes – przyznałam dodatkowo, bez specjalnego poruszenia. Roboty było tak dużo, że nie mieliśmy czasu w ostatnich miesiącach podkładać sobie nóg. Razem sprzątaliśmy Londyn i okolice, choć mnie niekiedy nęciło rozdanie mocniejszy kart i podkręcenie atmosfery. Szkoda tylko, że nie miałam teraz czasu na takie zagrywki. - Ale wciąż nie pragnę ujrzeć tam nikogo bardziej niż rebeliantów - dokończyłam, patrząc na rozchodzących się powoli ludzi. Spektakl się kończył, a oni byli wciąż nienasyceni. Ja także. - Jeszcze jeden - zdecydowałam, wyciągając rękę do zaczarowanej, lewitującej tacy. Liczyłam, że nieznajomy dotrzyma mi towarzystwa.
k10 na koktajl.
'k10' : 1
Podobno na świecie nie istnieją przypadki, a jednak Valerie miała wrażenie, że wpada na swego przyjaciela ze szkolnych lat wyłącznie dzięki sprawkom przypadków. Mogła spodziewać się obecności Notta na Brón Trogain ― co jak co, ale nikt, kto nosił to nazwisko, nie pomijał okazji do świętowania. Valerie natomiast uwielbiała bywać w towarzystwie, dzięki czemu w trakcie trwania obchodów w Waltham Forest zdążyła nadrobić interpersonalne zaległości, zawiązać nowe więzi, jak i zaciskać te już istniejące. Widok oddającego się zabawie Nicholasa przypomniał jej jednak o czymś, co słyszała już kiedyś, jeszcze jako uczennica Hogwartu.
― Podobno Prewettowie chcieli konkurować z twoją rodziną o miano najlepszych gospodarzy właśnie na przykładzie Festiwalu Lata ― takie pogłoski najlepiej było konfrontować u źródła. Smukła dłoń Valerie zacisnęła się na rogu, który wypełniony został porzeczkowym winem. Nie miała jeszcze intencji upić chociaż odrobiny alkoholu; zamiast tego poruszyła łagodnie ręką, wprawiając ciecz w ruch. Przyglądała się jej ruchowi przez moment, wreszcie przenosząc spojrzenie skryte pod wachlarzem ciemnych rzęs na swego dzisiejszego towarzysza. ― Chyba niezbyt dobrze im to wychodzi, skoro nie potrafili nawet zadbać o to, by nie kalać własnej tradycji ― dodała, pozwalając ustom pokrytym czerwoną szminką, jej znakiem rozpoznawczym, ułożyć się w drobny, choć zaczepny uśmiech. Jasnoniebieskie oczy śpiewaczki zalśniły ciekawskim blaskiem, bo oto zapraszała Nicholasa do podzielenia się z nią swymi szczerymi odczuciami. Niesnaski w świecie czarodziejów mogły nie być brane na poważnie, jeżeli chodziło o tytuł króla balu (choć dla osób pokroju Nicholasa i Valerie takie tytuły nosiły szczególną wartość) ― co innego, gdy chodziło o życie i śmierć czarodziejów oraz magii. O ideały.
Aby mieć pewność, że Nicholas nie będzie miał jej za złe przywoływania wspomnień rywalizacji między Nottingham a Dorset, Valerie obróciła się wokół własnej osi, wprawiając w ruch nie tylko swą suknię w odcieniu głębokiej czerwieni, ale także rozpuszczone, choć wystylizowane na loki włosy, podobnie do tego, jak robiła to gdy wspólnie nosili na piersi tarcze Domu Węża. Roześmiała się przy tym perliście, przykładając opuszki palców do kącika ust.
― Ależ okazja jest zdecydowanie zbyt szczęśliwa, by psuć ją wspominkami o zdrajcach. Słyszałam, że niedaleko stąd, zaraz po zmroku, codziennie odbywa się obrzęd palenia wiklinowego maga ― zniżyła lekko głos, znów poszukując spojrzenia Nicholasa, zastanawiając się, czy zrozumiał poddawaną mu sugestię. Valerie oczywiście pragnęła udać się na owy obrządek w jego towarzystwie. Był wszak szanowanym czarodziejem o godnym nazwisku i idącym wraz z nim statusem. Gdyby komuś nierozsądnemu wpadło do głowy zakłócanie porządku, służby w pierwszej kolejności będą chciały zapewnić bezpieczeństwo jemu oraz oczywiście jego towarzyszce. Przynajmniej tak brzmieć miało oficjalne rozumowanie śpiewaczki.
Nigdy nie przyzna się przed nim, że choć ciekawość zjadała ją od środka i bardzo chciała być obecna przy owym obrzędzie, sama nie dała rady zdobyć się na odwagę. Za bardzo bała się ognia.
tradition honor excellence
and turn the knife
i know those
party games too
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3