Zamglony las
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglony las
Jeden z licznych, londyńskich parków wraz z nastaniem czerwca 1956 roku stał się nieprzebytym, ciemnym i nieprzyjemnym lasem, w którym coraz rzadziej usłyszeć można śpiew ptaków czy spotkać biegające w koronach drzew wiewiórki. Coraz częściej zaś między drzewami pojawiają się sylwetki dementorów, których obecność zaznacza zimna mgła, która nigdy lasu nie opuszcza. Nieznane jest też źródło dziwnych rysunków, które czasem znaleźć można przyczepione do pni. Zdają się być ze sobą zupełnie niepowiązane, stworzone jakby przez dziecko. Legenda głosi, że umieściła je grupa nastolatków próbująca zaznaczyć ścieżkę, którą zapuścili się w las. Nigdy jednak mieli z niego już nie wyjść, by potwierdzić tę opowieść. Wszyscy są jednak pewnie co do jednego - zabieranie rysunków z lasu przynosi nieszczęście. Dlatego też coraz mniej osób się do niego zapuszcza.
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
- To bardziej kwestia doświadczenia w ich odczuwaniu niż faktycznego widzenia. Magia rzadko jest w jakikolwiek sposób widzialna wszystko nią jednak w jakimś stopniu emanuje, posiada swoją aurę. Wpływając na otoczenie, konkretny nośnik można tę aurę identyfikować, przekształcać - i wiele więcej. Nie rozwijała się jednak w tej materii wiedząc, że dla niezainteresowanych teorią magii będzie brzmiało to jak bełkot. Dłoń którą nakryła świstoklik była jej wodzącą, za pomocą różdżki zwiększyła zagęszczenie magii w otoczeniu - Nie będę wchodziła w szczegóły, lecz ogólnie w odpowiedni sposób wpływam na aurę świstoklika, a ten dalej na najbliższe miejsce z którym jest powiązany. Magiczny impuls wraca tą samą drogą - przez świstoklik do mnie. Im mniejsza odległość od celu tym jest dla mnie mocniejszy. Można powiedzieć, że przeciągam z magią sznurek - i tak to właśnie widziała oczami wyobraźni. Ten niewidzialny, oplątany wokół nadgarstka prawej dłoni sznurek którym pociągała i poprzez który była przyciągana - Naturalnie w ekstramalnych warunkach aury faktycznie są widzialne zdarza się to jednak wyjątkowo rzadko. Przy zwykłych świstoklikach klasy tego guzikach jest to w zasadzie niemożliwe - mówiła o pół tonu ciszej niż normalnie. Miała na uwadze to gdzie się znajdowali, a ponure cienie które przewijały się między odległymi konarami drzew (a może to było jej złudzenie?) dopingowały ją w tym by nie próbowała zapomnieć.
- Zrobię co będę mogła - udzieliła niejednoznacznej odpowiedzi - Teraz, tak jak mówiła, zbliżamy się do najbliższego. Oznacza to, że miejsce do którego zmierzamy wcale nie musi być jednym z miejsc do których ten świstoklik powinien teleportować. Może być to przestrzeń lub przedmiot zaklęty przez tego samego człowieka który go stworzył - jego magia w tym przedmiocie, jak i innym była tą samą i mogła się przyciągać - lub nawet twórca we własnej osobie - wstrzymała nieco powietrze przenosząc pełne przestrogi spojrzenie na aurora. By uważał. Za ich dwójkę.
Przemieszczali się przez ponurą leśna knieję dalej. W kierunku który wskazała. Wylądowali w miejscu w którym nie dostrzegała niczego specjalnego. Wszędzie była mgła, nagie pnie drzew, a z nieba lał się deszcz. Ściągnęła brwi ku sobie zacieśniając dłoń na guziku pewna, że to powinno być tu. Wyciągnęła różdżkę by zyskać pewność. Odpowiedź jednak szybko przyszła sama chwilę po użytej przez Skamandera inkantacji. To czego szukali było skryte za iluzją, a czarownica już domyślała się kto był jej twórcą. Poruszyła nad świstoklikiem-guzikiem niemo różdżką by w kolejnej chwili wieść wzrokiem ku górze do rzeczonego połyskującego elementu.
- Zwierciadło - osądziła mając zadartą głowę i mrużąc oczy od lecącego na jej twarz śniegu - Mogło służyć do sztucznego przekierowania trasy świstoklika - w jej głosie dało się dosłyszeć podekscytowanie. Miała wrażenie, że wiedziała co się już zadziało. Musiała jedynie się upewnić. Wzniosła różdżkę wyżej - Portus - wypowiedziała tworząc świstoklikową wiązkę magii która poszybowała w górę w stronę umocowanego w koronach drzew lustra. Magiczna wstęga odbiła się od jej powierzchni zmieniając kierunek prostopadły do początkowego - Magiczne zwierciadło - poprawiła swój osąd chowając różdżkę i wyciągając z torby kompas - Dwadzieścia stopni od kierunku zachodniego w kierunku południowym - odczytała dokładne koordynaty kierunku w którym zwierciadło odbiło promień - W tamtym kierunku w linii prostej stąd powinno znajdować się miejsce z którego świstoklik-guzik miał swój początek. Nie mam pojęcia jak daleko. Może być to kwesta trzystu jardów, lecz również trzydziestu mil. Trudno mi stąd to oszacować. Trasa końcowa została w sposób sztuczny zmieniona przez to zwierciadło, które w jakiś sposób oddziałuje na świstoklikowe korytarze. Musiało zostać tu umieszczone przed tym jak testowałam swój świstoklik. Nie przewidziano że może pojawić się nowy korytarz na tej trasie. Ale się pojawił, i został odbity, i stąd moja podniebna wycieczka - poczuła ulgę, jak i satysfakcję płynącą z wiedzy - Proszę je zdjąć - zapowiedziała rześko spoglądając na umocowane do wysokiej gałęzi zwierciadło - Jak je zbadam będę mogła może konkretniej oszacować koordynaty początku
- Zrobię co będę mogła - udzieliła niejednoznacznej odpowiedzi - Teraz, tak jak mówiła, zbliżamy się do najbliższego. Oznacza to, że miejsce do którego zmierzamy wcale nie musi być jednym z miejsc do których ten świstoklik powinien teleportować. Może być to przestrzeń lub przedmiot zaklęty przez tego samego człowieka który go stworzył - jego magia w tym przedmiocie, jak i innym była tą samą i mogła się przyciągać - lub nawet twórca we własnej osobie - wstrzymała nieco powietrze przenosząc pełne przestrogi spojrzenie na aurora. By uważał. Za ich dwójkę.
Przemieszczali się przez ponurą leśna knieję dalej. W kierunku który wskazała. Wylądowali w miejscu w którym nie dostrzegała niczego specjalnego. Wszędzie była mgła, nagie pnie drzew, a z nieba lał się deszcz. Ściągnęła brwi ku sobie zacieśniając dłoń na guziku pewna, że to powinno być tu. Wyciągnęła różdżkę by zyskać pewność. Odpowiedź jednak szybko przyszła sama chwilę po użytej przez Skamandera inkantacji. To czego szukali było skryte za iluzją, a czarownica już domyślała się kto był jej twórcą. Poruszyła nad świstoklikiem-guzikiem niemo różdżką by w kolejnej chwili wieść wzrokiem ku górze do rzeczonego połyskującego elementu.
- Zwierciadło - osądziła mając zadartą głowę i mrużąc oczy od lecącego na jej twarz śniegu - Mogło służyć do sztucznego przekierowania trasy świstoklika - w jej głosie dało się dosłyszeć podekscytowanie. Miała wrażenie, że wiedziała co się już zadziało. Musiała jedynie się upewnić. Wzniosła różdżkę wyżej - Portus - wypowiedziała tworząc świstoklikową wiązkę magii która poszybowała w górę w stronę umocowanego w koronach drzew lustra. Magiczna wstęga odbiła się od jej powierzchni zmieniając kierunek prostopadły do początkowego - Magiczne zwierciadło - poprawiła swój osąd chowając różdżkę i wyciągając z torby kompas - Dwadzieścia stopni od kierunku zachodniego w kierunku południowym - odczytała dokładne koordynaty kierunku w którym zwierciadło odbiło promień - W tamtym kierunku w linii prostej stąd powinno znajdować się miejsce z którego świstoklik-guzik miał swój początek. Nie mam pojęcia jak daleko. Może być to kwesta trzystu jardów, lecz również trzydziestu mil. Trudno mi stąd to oszacować. Trasa końcowa została w sposób sztuczny zmieniona przez to zwierciadło, które w jakiś sposób oddziałuje na świstoklikowe korytarze. Musiało zostać tu umieszczone przed tym jak testowałam swój świstoklik. Nie przewidziano że może pojawić się nowy korytarz na tej trasie. Ale się pojawił, i został odbity, i stąd moja podniebna wycieczka - poczuła ulgę, jak i satysfakcję płynącą z wiedzy - Proszę je zdjąć - zapowiedziała rześko spoglądając na umocowane do wysokiej gałęzi zwierciadło - Jak je zbadam będę mogła może konkretniej oszacować koordynaty początku
angel heart | devil mind
Mimo skupienia na otoczeniu i nieprzyjemnemu wrażeniu obserwacji, które krążyło na granicy wyczuwalności, nie stracił uwagi na wypowiadanych przez kobietę wyrazów. Las mówił do niego wrażeniami, które odbierały jego zmysły, a Shelta - w rozumieniu Skamandera, mówiła o rzeczach analogicznych. Chociaż zawoalowanych naukowymi zawiłościami. Częściowo rozumiał pojęcie aury, chociaż w przypadku aurora, dotyczyło to zazwyczaj ludzi, których spotykał, intuicyjnie wyczuwając skrywane tajemnice. W przypadku miejsc naznaczonych czarna magią, było podobnie, ale wynikać to mogło ze zła ciemnych mocy, które organizm automatycznie odrzucał, jako nienaturalne. Vane mówiła jednak o czymś więcej, o czymś, o czym Skamander nie miał bladego pojęcia - Rozumiem teorię, ale nie jestem pewien praktycznej jej formy - nie starał się zgrywać, starając się zaimponować wiedzą, której nie posiadał. Wolał praktyczną formę działań - Czyli, wiem że do mnie mówisz, ale nie znam chińskiego - pociągnął kącik warg do góry, który opadł, gdy wzrok prześledził trajektorię lotu cienistej smugi gdzieś na lewo. Czy możliwe, ze zadomowiły się tutaj duchy? Ale lepiej duchy, niż obecność dementora. Chociaż tego - potrafił wyczuć bardzo szybko.
Spojrzał na kobiece dłonie, rzeczywiście próbując sobie wyobrazić ciąg nitek. Bardziej kojarzyło mu się to z teatrem kukiełek, ale na głos nie wspomniał przypomnianej wizji.
- Z twórcą będę musiał poradzić ja - podniósł wzrok, na moment cofając bark i odwracając się lekko do kobiety, starając się przysłonić jej sylwetkę potencjalnym obserwatorom - czymkolwiek były. Ale zamglony las pozostawał tak samo cichy i pełen niedopowiedzeń, jak na samym początku. Pozostawiając jednak wyraźnie wyczuwalne wrażenie. Ruszyli dalej, pozostawiając za sobą rozmokłe ślady, które bardzo szybko znikały pod deszczową strugą. Wilgoć wdzierała się coraz skuteczniej pod kaptur płaszcza, znacząc skroń cieknąca linia wody. Ostrożnie przetarł policzek, pozostając czujnym na otoczenie. Różdżka pozostawała przy palcach i nawet czuł jej drżenie, gdy pokonywali kolejna, chlupoczącą pod butami kałużę.
Zatrzymali się w miejscu, które w pieszym momencie, nie prezentowało niczego szczególnego (na miarę otoczenia). Ufał jednak umiejętnościom Vane. Co prawda znajdowali się w zupełnie innym miejscu, jak planowali, dalej od miejsca, w którym walczyli z czarnoksiężnikami, ale ślady, nie zawsze znajdowały się blisko zdarzeń. Tym bardziej poszukiwane odpowiedzi.
Magia odsłoniła nieco więcej prawdziwej rzeczywistości - Jak odbijane promienie światła? - Zasugerował porównanie, by samemu zrozumieć treść wypowiadanych słów. Zawiesił wzrok na błyszczącej powierzchni lustra, wyraźniej, dostrzegając prostą ramę, na których nie osiadała wilgoć i taflę ciemności, która kryła się na srebrzystej powierzchni - Wychodzi na to, że było też zawieszone wcześniej, niż zakładało nasze dochodzenie - zmarszczył brwi, przypominając sobie akcję i walkę. Tajemnicza sylwetka, dodatkowa, która stanowiła niewiadomą, musiała być związana własnie ze zwierciadłem. Dzięki niemu, jeden z czarnoksiężników musiał uciec. Chyba, że mieli do czynienie z bardzo dziwnym przypadkiem.
Proszę je zdjąć - skierował wzrok na panią naukowiec. Mówiła jak najbardziej poważnie - Najpierw muszę sprawdzić, czy nie ma na nim klątwy. Chyba nie chciałaby panna przypadkiem trafić na taką - wierzył, że badanie może pomóc, ale Skamander trzymał się aurorskich przyzwyczajeń - Hexa Revelio - wysunął różdżkę przed siebie, celując w błyszczący przedmiot. W tym samym momencie, dostrzeżone duchy rozpierzchły się, jakby przestraszone jego zaklęciem. Nie przerwał jednak inkantacji, czekając na efekty. A jednak, mimo pierwotnie dostrzeżonego, mglistego cienia, nie odnalazł znamion klątwy. Jeśli było ze zwierciadłem coś dziwnego, to dotyczyło innej natury - Coś w nim jest, ale to nie klątwa - mówił na głos, podchodząc bliżej drzewa przy którym umocowano osobliwe narzędzie. Najpierw dostrzegł szereg, cienkich nici, czy też sznurków, które utrzymywały zwierciadło w jednej pozycji. Przecięcie ich zaklęciem reducto, nie zmieniło jednak położenia. Lustro utrzymywało się w miejscu na innym czarze. Ostatecznie, wykorzystał więc Wingardium Leviosa, by sprowadzić je na ziemię, podsuwając bliżej Vane - Raczej powinniśmy je zabrać ze sobą. Zaraportuję o tej lokalizacji. Być może jest tutaj coś więcej - być może znaleźli punkt zwrotny w sprawie. Sam nie mógł działać dalej na własną rękę. Nie, kiedy nie miał przed oczami poszukiwanego zbiega, a jego towarzyszką był naukowiec.
Spojrzał na kobiece dłonie, rzeczywiście próbując sobie wyobrazić ciąg nitek. Bardziej kojarzyło mu się to z teatrem kukiełek, ale na głos nie wspomniał przypomnianej wizji.
- Z twórcą będę musiał poradzić ja - podniósł wzrok, na moment cofając bark i odwracając się lekko do kobiety, starając się przysłonić jej sylwetkę potencjalnym obserwatorom - czymkolwiek były. Ale zamglony las pozostawał tak samo cichy i pełen niedopowiedzeń, jak na samym początku. Pozostawiając jednak wyraźnie wyczuwalne wrażenie. Ruszyli dalej, pozostawiając za sobą rozmokłe ślady, które bardzo szybko znikały pod deszczową strugą. Wilgoć wdzierała się coraz skuteczniej pod kaptur płaszcza, znacząc skroń cieknąca linia wody. Ostrożnie przetarł policzek, pozostając czujnym na otoczenie. Różdżka pozostawała przy palcach i nawet czuł jej drżenie, gdy pokonywali kolejna, chlupoczącą pod butami kałużę.
Zatrzymali się w miejscu, które w pieszym momencie, nie prezentowało niczego szczególnego (na miarę otoczenia). Ufał jednak umiejętnościom Vane. Co prawda znajdowali się w zupełnie innym miejscu, jak planowali, dalej od miejsca, w którym walczyli z czarnoksiężnikami, ale ślady, nie zawsze znajdowały się blisko zdarzeń. Tym bardziej poszukiwane odpowiedzi.
Magia odsłoniła nieco więcej prawdziwej rzeczywistości - Jak odbijane promienie światła? - Zasugerował porównanie, by samemu zrozumieć treść wypowiadanych słów. Zawiesił wzrok na błyszczącej powierzchni lustra, wyraźniej, dostrzegając prostą ramę, na których nie osiadała wilgoć i taflę ciemności, która kryła się na srebrzystej powierzchni - Wychodzi na to, że było też zawieszone wcześniej, niż zakładało nasze dochodzenie - zmarszczył brwi, przypominając sobie akcję i walkę. Tajemnicza sylwetka, dodatkowa, która stanowiła niewiadomą, musiała być związana własnie ze zwierciadłem. Dzięki niemu, jeden z czarnoksiężników musiał uciec. Chyba, że mieli do czynienie z bardzo dziwnym przypadkiem.
Proszę je zdjąć - skierował wzrok na panią naukowiec. Mówiła jak najbardziej poważnie - Najpierw muszę sprawdzić, czy nie ma na nim klątwy. Chyba nie chciałaby panna przypadkiem trafić na taką - wierzył, że badanie może pomóc, ale Skamander trzymał się aurorskich przyzwyczajeń - Hexa Revelio - wysunął różdżkę przed siebie, celując w błyszczący przedmiot. W tym samym momencie, dostrzeżone duchy rozpierzchły się, jakby przestraszone jego zaklęciem. Nie przerwał jednak inkantacji, czekając na efekty. A jednak, mimo pierwotnie dostrzeżonego, mglistego cienia, nie odnalazł znamion klątwy. Jeśli było ze zwierciadłem coś dziwnego, to dotyczyło innej natury - Coś w nim jest, ale to nie klątwa - mówił na głos, podchodząc bliżej drzewa przy którym umocowano osobliwe narzędzie. Najpierw dostrzegł szereg, cienkich nici, czy też sznurków, które utrzymywały zwierciadło w jednej pozycji. Przecięcie ich zaklęciem reducto, nie zmieniło jednak położenia. Lustro utrzymywało się w miejscu na innym czarze. Ostatecznie, wykorzystał więc Wingardium Leviosa, by sprowadzić je na ziemię, podsuwając bliżej Vane - Raczej powinniśmy je zabrać ze sobą. Zaraportuję o tej lokalizacji. Być może jest tutaj coś więcej - być może znaleźli punkt zwrotny w sprawie. Sam nie mógł działać dalej na własną rękę. Nie, kiedy nie miał przed oczami poszukiwanego zbiega, a jego towarzyszką był naukowiec.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 28.07.19 20:42, w całości zmieniany 2 razy
Uśmiechnęła się miękko, przyzwyczajona, że nie zawsze wszystko potrafiła uprościć do tego stopnia by było przystępne dla każdego. Po części było to kwestią tego, iż obracała się w dość hermetycznym świecie pojęć oraz definicji. Po części jednak nieraz brakowało jej słów by odpowiednio coś przedstawić. Nie była dobrym mówcą i przekładanie myśli na słowa zawsze wychodziło jej dość specyficznie. Auror nie musiał jednak o niczym wiedzieć. Nie takie było w końcu zadanie i obowiązek. To było jej rolą by rozwikłać tą cześć zagadki. Będąc więc pod protekcja mężczyzny przemieszczała się za tym co czuła, za tą nikłą mgiełką srebrzącej magii której wiązkę wzmacniała swoją mocą. Przestrzeń do której doszli zaskoczyła ją swoją pustką. Na szczęście jedynie pozorną.
- Tak, dokładnie w ten sposób - przyznałam bo właśnie w ten sposób magia której użyła została przekierowana - Pierwszy raz widzę na oczy zwierciadło tego typu - przyznała z nasilającym się zainteresowaniem, jak i fascynacją. Wiedziała, ze takie istnieją. Wiele o nich czytała jako numerolog zajmujący się konstruowaniem magicznych sieci teleportacyjnych, lecz ich skonstruowanie było wyjątkowo trudne, a magiczny materiał do ich stworzenia rzadki i drogi. Nie zapowiadało się by w najbliższej przyszłości miała możliwość nad czymś lub przy czymś podobnym pracować, a tu proszę! Cóż za zrządzenie losu!
- Proszę się nie krepować - przyznała racje aurorowi dając mu pole do działania samej jedynie wyczekując momentu w którym magiczny artefakt zostanie ściągnięty. Z odległości bardzo trudno było mu się przyjrzeć, a co dopiero zbadać - Może być to magiczne widmo pozostające po odbiciu, Panie Skamander. Takie artefakty tworzone są z bardzo wrażliwych na magię surowców, a ja na nie przed chwilką oddziałałam - podtrzymywała dłoń nieco nad linią brwi tworząc prowizoryczny daszek mający chronić jej oczy przed zacinającym deszczem i śniegiem. Ciemne spojrzenie obserwowało lewitujące na dół zwierciadło do którego podeszła. Przeciągnęła dłonią po chłodnej i wilgotnej ramie wykonanej z czegoś co przypominało metal i granit jednocześnie. Jej twarz odbijała się w tafli zwierciadła w negatywie rozwiewając wątpliwości o tym, że jest to zwyczajne lustro. Niezwykłe.
- Mogę nieść zwierciadło. Nie jest duże, a może lepiej będzie, jak będzie Pan miał możliwość korzystania z obu dłoni - zaproponowała będąc gotową przyjąć każdą odpowiedź na jej propozycję. następnie zgodnie z sugestią zabrała się na drogę powrotną.
- Tak, dokładnie w ten sposób - przyznałam bo właśnie w ten sposób magia której użyła została przekierowana - Pierwszy raz widzę na oczy zwierciadło tego typu - przyznała z nasilającym się zainteresowaniem, jak i fascynacją. Wiedziała, ze takie istnieją. Wiele o nich czytała jako numerolog zajmujący się konstruowaniem magicznych sieci teleportacyjnych, lecz ich skonstruowanie było wyjątkowo trudne, a magiczny materiał do ich stworzenia rzadki i drogi. Nie zapowiadało się by w najbliższej przyszłości miała możliwość nad czymś lub przy czymś podobnym pracować, a tu proszę! Cóż za zrządzenie losu!
- Proszę się nie krepować - przyznała racje aurorowi dając mu pole do działania samej jedynie wyczekując momentu w którym magiczny artefakt zostanie ściągnięty. Z odległości bardzo trudno było mu się przyjrzeć, a co dopiero zbadać - Może być to magiczne widmo pozostające po odbiciu, Panie Skamander. Takie artefakty tworzone są z bardzo wrażliwych na magię surowców, a ja na nie przed chwilką oddziałałam - podtrzymywała dłoń nieco nad linią brwi tworząc prowizoryczny daszek mający chronić jej oczy przed zacinającym deszczem i śniegiem. Ciemne spojrzenie obserwowało lewitujące na dół zwierciadło do którego podeszła. Przeciągnęła dłonią po chłodnej i wilgotnej ramie wykonanej z czegoś co przypominało metal i granit jednocześnie. Jej twarz odbijała się w tafli zwierciadła w negatywie rozwiewając wątpliwości o tym, że jest to zwyczajne lustro. Niezwykłe.
- Mogę nieść zwierciadło. Nie jest duże, a może lepiej będzie, jak będzie Pan miał możliwość korzystania z obu dłoni - zaproponowała będąc gotową przyjąć każdą odpowiedź na jej propozycję. następnie zgodnie z sugestią zabrała się na drogę powrotną.
angel heart | devil mind
Wiedza, jaką posiadała kobieta, robiła wrażenie. Sam mógł przytaknąć i zrozumieć przedstawiane kwestie na bazie najprostszej analogii. Miał też świadomość, że naukowcy patrzyli na świat przez zupełnie inny pryzmat, niż pozostali. I wyglądało też na to, że nazwisko zobowiązywało. I chociaż nie mógł powiedzieć tego na głos, zdaje się kuzyn, astronom potrafił godzinami opowiadać o fascynacji niebem. Shelta - zapewne, gdyby jej pozwolić - popisałaby się jeszcze bardziej szczegółowo wiedzą na temat odkrycia, które miało miejsce - Rozumiem - potwierdził tylko, nie kontynuując już podanej kwestii. Nie miał pojęcia, co mógłby dodać prócz porównania, pozostawiając dalszą analizę towarzyszce.
Potrafił wychwycić wiele szczegółów z odkrytego zjawiska, ale lustro kojarzyło mu się przede wszystkim z ciemnymi mocami. Zbyt często spotykał się klątwami zawartymi w tafli zwierciadeł, by odrzucić nieprzyjemne wrażenia - W zasadzie, ja też - przez kilka sekund wpatrywał się w zawieszony przedmiot, jakby najpierw chciał przekonać swój wzrok, że tajemniczy obiekt nie stanowi zagrożenia - Chociaż zakładam, że chodzi nam o dwie różne kwestie - starał się nie być całkowitym ignorantem w kwestii literatury. Czytał, nawet dużo, a motyw luster pojawiał się w bardzo wielu formach i wariacjach. Naukowe dywagacje musiały sięgać po nie bardzo często.
Magia szczęśliwie nie dodała do zaklęcia nic spektakularnego, pozwalając na odkrycie i zminimalizowanie ewentualnego zagrożenia. Charakterystyczną dla klątw mgiełka nie otoczyła zwierciadła, pozostawiając je niemal czyste z tą sama, obserwowaną gołym okiem szara powłoką. Jego samego, coraz bardziej ciekawiło dostrzeżone zjawisko, a roziskrzone zainteresowaniem spojrzenie kobiety mówiło, że chciałaby mieć je w swoim posiadaniu. I zbadać - Nie przypominam sobie, żebym wcześniej coś takiego widział, dlatego zaufam Twojej opinii - zdarzało mu się minimalizować dystans, jaki miewają nieznajomi i do "panny Vane", zwracać się bardziej bezpośrednio. Ale jeśli zauważyła uchybienie, nie zwracała mu uwagi.
Odetchnął, gdy zwierciadło znalazło się niżej, podsuwając się pod kobiece dłonie. Nic po drodze nie zaatakowało, nie wybuchło, ani tym bardziej nie strzeliło ich piorunem. Nie mówił na głos o podejrzeniach, ale gotów był zareagować odpowiednio szybko, gdyby okazało się, że ściągany przedmiot był obłożony dodatkowa pułapką, niekoniecznie czarnomagiczną. Przez kilka sekund obserwował tak reakcję pani naukowiec, jak i samo lustro. Oprócz dostrzeżonych wcześniej elementów, nie zauważył większych zmian. Opuścił różdżkę niżej, chociaż nie wysuwał jej z dłoni, będąc w pogotowiu - proszę je najpierw zawinąć w to - przeciągnął zawieszoną na ramieniu torbę, wyciągając ciemno barwiona chustkę, którą zdarzało mu się zakładać, by przysłonić twarz. Mało skuteczna, ale zawsze, ochrona przed skażonym powietrzem lub dymem - Być może trzeba ją nieco powiększyć - zwierciadło nie było duże, pozwolił więc by kobieta zajęła się jego przeniesieniem - Tylko może ostrzegę, że jeśli chce panna zając się jego badaniem, najpierw trafi do nas - uśmiechnął się cierpko, gdy pokonywali drogę powrotną przez błotnista, ledwie widoczną "ścieżkę". Wcześniej oznaczył teren, by móc bez problemy znaleźć i wskazać ekipie właściwy kierunek. Dzięki umiejętnościom panny Vane, śledztwo, mogło nabrać własnie zupełnie nowego kierunku.
| zt x2
Potrafił wychwycić wiele szczegółów z odkrytego zjawiska, ale lustro kojarzyło mu się przede wszystkim z ciemnymi mocami. Zbyt często spotykał się klątwami zawartymi w tafli zwierciadeł, by odrzucić nieprzyjemne wrażenia - W zasadzie, ja też - przez kilka sekund wpatrywał się w zawieszony przedmiot, jakby najpierw chciał przekonać swój wzrok, że tajemniczy obiekt nie stanowi zagrożenia - Chociaż zakładam, że chodzi nam o dwie różne kwestie - starał się nie być całkowitym ignorantem w kwestii literatury. Czytał, nawet dużo, a motyw luster pojawiał się w bardzo wielu formach i wariacjach. Naukowe dywagacje musiały sięgać po nie bardzo często.
Magia szczęśliwie nie dodała do zaklęcia nic spektakularnego, pozwalając na odkrycie i zminimalizowanie ewentualnego zagrożenia. Charakterystyczną dla klątw mgiełka nie otoczyła zwierciadła, pozostawiając je niemal czyste z tą sama, obserwowaną gołym okiem szara powłoką. Jego samego, coraz bardziej ciekawiło dostrzeżone zjawisko, a roziskrzone zainteresowaniem spojrzenie kobiety mówiło, że chciałaby mieć je w swoim posiadaniu. I zbadać - Nie przypominam sobie, żebym wcześniej coś takiego widział, dlatego zaufam Twojej opinii - zdarzało mu się minimalizować dystans, jaki miewają nieznajomi i do "panny Vane", zwracać się bardziej bezpośrednio. Ale jeśli zauważyła uchybienie, nie zwracała mu uwagi.
Odetchnął, gdy zwierciadło znalazło się niżej, podsuwając się pod kobiece dłonie. Nic po drodze nie zaatakowało, nie wybuchło, ani tym bardziej nie strzeliło ich piorunem. Nie mówił na głos o podejrzeniach, ale gotów był zareagować odpowiednio szybko, gdyby okazało się, że ściągany przedmiot był obłożony dodatkowa pułapką, niekoniecznie czarnomagiczną. Przez kilka sekund obserwował tak reakcję pani naukowiec, jak i samo lustro. Oprócz dostrzeżonych wcześniej elementów, nie zauważył większych zmian. Opuścił różdżkę niżej, chociaż nie wysuwał jej z dłoni, będąc w pogotowiu - proszę je najpierw zawinąć w to - przeciągnął zawieszoną na ramieniu torbę, wyciągając ciemno barwiona chustkę, którą zdarzało mu się zakładać, by przysłonić twarz. Mało skuteczna, ale zawsze, ochrona przed skażonym powietrzem lub dymem - Być może trzeba ją nieco powiększyć - zwierciadło nie było duże, pozwolił więc by kobieta zajęła się jego przeniesieniem - Tylko może ostrzegę, że jeśli chce panna zając się jego badaniem, najpierw trafi do nas - uśmiechnął się cierpko, gdy pokonywali drogę powrotną przez błotnista, ledwie widoczną "ścieżkę". Wcześniej oznaczył teren, by móc bez problemy znaleźć i wskazać ekipie właściwy kierunek. Dzięki umiejętnościom panny Vane, śledztwo, mogło nabrać własnie zupełnie nowego kierunku.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zamglony las wzbudzał strach w sporej części mieszkańców. Gdy kilka dni temu, Schmidt rozmawiał z jednym ze znajomych po fachu, ten odradzał mu udania się w te strony. I Friedrich zupełnie nie rozumiał czemu. W Anglii znajdował się od niedawna. O Anomaliach słyszał z listów kilku znajomych, z którymi utrzymywał kontakt, zwykle jednak były to wiadomości pobieżne. Niedokładne oraz z pewnością nieistotne. Zapamiętał, by nie zabierać rozwieszanych obrazków... I udał się na polowanie.
Rodzina szlam skrywająca się w tych stronach nie była ciężką do wytropienia. Z nosem przy ziemi, Otto prowadził go w kierunku niewielkiej chatynki, skrytej gdzieś między konarami wysokich drzew. Podobało mu się to miejsce. Ciemne oraz nieprzyjazne, zdawało się być przeznaczone do podobnych jemu typów. Atmosfera chaosu była tą, którą najmocniej sobie upodobał. Chaos był wszędzie i towarzyszył mu przez całe, długie życie.
Zielone spojrzenie błysnęło niebezpiecznie, gdy wierny pies stanął w odpowiedniej pozie, wskazując odpowiednie miejsce. Przedstawienie pora rozpocząć. Bombarda otworzyła drzwi, wpuszczając do środka Friedricha wraz z ogarem, który od razu rzucił się na starszego mężczyznę, zaciskając kły na jego nadgarstku. Lamino powędrowało w jego plecy. Dziecko w kołysce zaczęło żałośnie płakać. Skrzywił się słysząc hałas. Pies w pysku przyniósł mu leżące na ziemi różdżki, które Schmidt schował do ciemnego płaszcza. Kolejne lamino upewniło go, że z pewnością mu nie uciekną.
Wpierw zajął się dzieckiem. Skręcił kark niemowlaka by chwilę później oderżnąć jego głowę od reszty ciała. Później skręcił kark ojca. Jego głowa dołączyła do niewielkiej torby, w której czekała na nie głowa ich synka. Piękne, rodzinne spotkanie.
Pewien, że zebrał całe żniwo zawołał psa, by podpalić paskudną, ledwo stojącą chatynkę. Praca była zakończona... A raczej wstrzymana, dopóty pies nie wydał z siebie warknięcia, oznajmiającego towarzystwo kogoś jeszcze. Chwilę później, z chatynki wypadła kolejna szlama. Na oko szesnastoletnia, wychudzona, z sukienką noszącą ślady po płomieniach.
- Fang sie, Otto! - Rozkazał psu, który ruszył w pogoń za młódką. A w ślad za nim ruszył i sam Friedrich. Z różdżką w dłoni, gotów rzucić śmiercionośne zaklęcie w odpowiednim momencie.
I nie sądził, że przyjdzie mu kogoś spotkać.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Zamglony las swą ponurą aurą oraz krążącymi wokół niego historiami, nieznośnie przypominał mu miejsce, gdzie przyszło mu trafić na chmarę dementorów. Fakt, że mógł spotkać tu te konkretne istoty, budził głęboko osadzony strach, wywołujący nerwowość i kolejne wyrzuty adrenaliny rozchodzącej się po organizmie przy każdym głośniejszym szmerze. Mijając kolejne drzewa, ciskał przekleństwami pod adresem starego przyjaciela, próbując ignorować nieznośne drżenie dłoni. Nigdy nie brnąłby dalej, gdyby nie ten specyficzny szwab, którego znalezienie okazywało się bardziej upierdliwe niż powinno, a to była najbardziej realna szansa na osiągnięcie celu. Odkąd pierwszy raz usłyszał, że Schmidt jest w Anglii, ba, że jest w Londynie starał się ustalić konkretniejsze miejsce, ale nie było to wcale takie proste. Nie dziwił się ludziom, że obawiali się podpaść komuś takiemu, komuś, kto z dumną obnosił się jako szmalcownik. Takie osoby były niebezpieczne, ale jemu to nie przeszkadzało, aby za dzieciaka zaprzyjaźnić się z tym czarodziejem i utrzymać ów znajomość na przestrzeni lat. Każdorazowy wypad do Austrii był polowaniem, już nie na zwierzęta, a jednostki… szlamy i mugoli. To działało na niego destrukcyjnie, lecz w okresie, gdy poddał się agresji oraz sadyzmowi, było najlepszym czasem, jaki wspominał.
Zatrzymał się w półkroku, słysząc hałas gdzieś przed sobą. Zaczynało naprawdę dokuczać mu poruszanie się w terenie bez psów. Przywykł, że są wsparciem dla zmysłów, ostrzegając szybciej niż sam był w stanie cokolwiek zauważyć. Czekał ze spokojem, spoglądając w stronę, skąd dobiegał kobiecy płaczliwy krzyk oraz odgłos biegu. Kiedy drobna i brudna dziewczyna wyłoniła się spomiędzy drzew i dopadła do niego, potrzebował chwili, aby połączyć fakty.
Więc Friedrich rozpoczął już swoje przedstawienie.
Kąciki jego ust uniosły się minimalnie, gdy zrozumiał, że tuląca się do niego młoda kobieta jest przyszłą ofiarą szmalcownika. Objął ją ramieniem, próbując uspokoić.
- Ciii… spokojnie, już nic ci nie grozi.- szepnął, sięgając do kieszeni po judaszowiec.- Pomogę Ci.- zapewnił łagodnie, przenosząc błękitne tęczówki z dziewczęcia na psa, który zjawił się jak znikąd. Warczący kundel wyrwał z kobiecego gardła głośniejszy szloch, co już zignorował.
- Otto, siad.- warknął, korzystając z tego, co potrafił od dziecka. Wątpił, aby pies posłuchał go tak do końca, pamiętając, jak gończy reagował na wszelkie komendy niezrównoważonego szwaba. Kiedyś sprawdzali to w praktyce i skończyło się kilkoma głębokimi ranami na przedramieniu Macnaira, po których na szczęście nie pozostały blizny.
Uniósł spojrzenie na mężczyznę, który w końcu postanowił zaszczycić ich swoją obecnością.
Starzejesz się, Fried. Zajęło ci trochę czasu, dotarcie tutaj.
Nie szczędził kpiny, komentując w myślach Schmidta, lecz słowa, które wypowiedział, brzmiały zdecydowanie inaczej.
- To On cię zaatakował? – spytał, nadal obejmując dziewczynę dla złudnego poczucia, że jest już bezpieczna.- Coś ty zrobił? Jesteś mordercą! – rzucił ostro, unosząc różdżkę przeciwko przyjacielowi. Próbował opanować rozbawienie sytuacją i bawieniem się czyimś życiem w bezduszny sposób, ale spojrzenie zdradzało wszystkie emocje, jakie w nim żyły.
Zatrzymał się w półkroku, słysząc hałas gdzieś przed sobą. Zaczynało naprawdę dokuczać mu poruszanie się w terenie bez psów. Przywykł, że są wsparciem dla zmysłów, ostrzegając szybciej niż sam był w stanie cokolwiek zauważyć. Czekał ze spokojem, spoglądając w stronę, skąd dobiegał kobiecy płaczliwy krzyk oraz odgłos biegu. Kiedy drobna i brudna dziewczyna wyłoniła się spomiędzy drzew i dopadła do niego, potrzebował chwili, aby połączyć fakty.
Więc Friedrich rozpoczął już swoje przedstawienie.
Kąciki jego ust uniosły się minimalnie, gdy zrozumiał, że tuląca się do niego młoda kobieta jest przyszłą ofiarą szmalcownika. Objął ją ramieniem, próbując uspokoić.
- Ciii… spokojnie, już nic ci nie grozi.- szepnął, sięgając do kieszeni po judaszowiec.- Pomogę Ci.- zapewnił łagodnie, przenosząc błękitne tęczówki z dziewczęcia na psa, który zjawił się jak znikąd. Warczący kundel wyrwał z kobiecego gardła głośniejszy szloch, co już zignorował.
- Otto, siad.- warknął, korzystając z tego, co potrafił od dziecka. Wątpił, aby pies posłuchał go tak do końca, pamiętając, jak gończy reagował na wszelkie komendy niezrównoważonego szwaba. Kiedyś sprawdzali to w praktyce i skończyło się kilkoma głębokimi ranami na przedramieniu Macnaira, po których na szczęście nie pozostały blizny.
Uniósł spojrzenie na mężczyznę, który w końcu postanowił zaszczycić ich swoją obecnością.
Starzejesz się, Fried. Zajęło ci trochę czasu, dotarcie tutaj.
Nie szczędził kpiny, komentując w myślach Schmidta, lecz słowa, które wypowiedział, brzmiały zdecydowanie inaczej.
- To On cię zaatakował? – spytał, nadal obejmując dziewczynę dla złudnego poczucia, że jest już bezpieczna.- Coś ty zrobił? Jesteś mordercą! – rzucił ostro, unosząc różdżkę przeciwko przyjacielowi. Próbował opanować rozbawienie sytuacją i bawieniem się czyimś życiem w bezduszny sposób, ale spojrzenie zdradzało wszystkie emocje, jakie w nim żyły.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Prywatność była rzeczą, którą Schmidt niezmiernie cenił. W swoim zawodzie musiał uważać komu oraz jakie informacje zdradza. Najwidoczniej Macnair nie postarał się wystarczająco, aby go odnaleźć. Biegł. Kilkanaście kroków przed dziewczyną, dawno przegoniony przez wiernego towarzysza, jedynie nie spuszczał jej z oczu… A gdy dziewczyna wypadła na niewielką polanę, wpadając wprost w ramiona jakiegoś mężczyzny przystanął. Skrył się za jednym z drzew, nie będąc na tyle głupim, by wypadać wprost na nieznajomą różdżkę.
Obserwował.
Zielone spojrzenie uważnie wodziło po przyuważonej scence. Złość napłynęła do żył, jednocześnie uruchamiając napływ adrenaliny. Przeklęty szlamolub! Coraz bardziej wszyscy przeciwnicy ideologii czystej krwi zaczynali działać mu na złość. Pchali się tam, gdzie nie powinni. Zadzierali z tymi, z którymi nie powinni jedynie utrudniając pracę, jaką przyszło mu wykonywać... oraz niezmiernie lubić.
Potrzebował chwili, aby rozpoznać znajomą sylwetkę. Tylko co ten parszywiec robił w tym miejscu? Był pewien, że nikt go nie śledził gdy przemierzał londyńskie ulice, nikt za nim nie podążał również wtedy wchodził między ponure drzewa zamglonego lasu. Czuł się tu nad wyraz dobrze. Ponure otoczenie pełne niepokoju oraz cieni wywoływało u niego ciepłe, niemal domowe uczucia, z resztą… Był najgorszym, co można było spotkać w tej okolicy, to zdawało się być pewne.
Zadowolenie przemknęło przez jego usta, gdy pies nie zareagował na komendę z ust Macnaira. Hugo Schmidt wiedział, jak szkolić zwierzęta by były posłuszne i w pełni oddane właścicielowi. A brak odpowiedniego akcentu w jego słowach, z pewnością działał na niekorzyść Cilliana. Pies zjeżył się obnażając ostre kły. Nie groził jednak znajomo pachnącemu mężczyźnie, lecz dziewczynie znajdującej się w jego ramionach. To ona była ofiarą, którą jego pan kazał złapać.
Schmidt wychylił się zza drzewa, by dołączyć do kolejnego, dziwnego przedstawienia cieni. Szedł spokojnie, zdawać by się mogło nawet, że beztrosko. Silne palce zaciskały się na różdżce, trzymanej w całkowitej gotowości. I nie miał oporów, aby w razie czego podnieść ją na dawnego kumpla. O czym powinien doskonale wiedzieć.
Paskudny, wilczy uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy Macnair wypowiedział swoje słowa. Czyżby przyjął rolę cudownego obrońcy? Z ust Schmidta wyrwał się basowy, nieprzyjemny dla ucha śmiech, gdy zauważył emocje błyszczące w męskich oczach.
- Jesteście następni. Lamino! - Mruknął unosząc różdżkę, by wypowiedzieć inkantację zaklęcia. Magiczne sztylety pomknęły w ich kierunku. Friedrich doskonale wiedział, że Cillian będzie w stanie obronić się przed tym zaklęciem. Nie raz, nie dwa przyszło im krzyżować różdżki. Powody bywały różne, znał jednak jego możliwości, a -skoro chciał się pobawić… Cóż, Austriak nie nie miał zamiaru krzyżować mu planów.
- Attacke, Otto! - Wydał ostre polecenie w swoim ojczystym języku. Z gardła psa wyrwało się złowrogie warknięcie po czym rzucił się w kierunku dziewczyny. Ostre zębiska zatopiły się w jej nodze gdzieś, odrobinę ponad jej kostką. Mocno, brutalnie i z uporem świadczącym o tym, że zwierze nie puści, dopóki nie dostanie odpowiedniej komendy. Biedne dziewczę zawyło z bólu, palce mocniej zaciskając na szacie Macnaira.
Obserwował.
Zielone spojrzenie uważnie wodziło po przyuważonej scence. Złość napłynęła do żył, jednocześnie uruchamiając napływ adrenaliny. Przeklęty szlamolub! Coraz bardziej wszyscy przeciwnicy ideologii czystej krwi zaczynali działać mu na złość. Pchali się tam, gdzie nie powinni. Zadzierali z tymi, z którymi nie powinni jedynie utrudniając pracę, jaką przyszło mu wykonywać... oraz niezmiernie lubić.
Potrzebował chwili, aby rozpoznać znajomą sylwetkę. Tylko co ten parszywiec robił w tym miejscu? Był pewien, że nikt go nie śledził gdy przemierzał londyńskie ulice, nikt za nim nie podążał również wtedy wchodził między ponure drzewa zamglonego lasu. Czuł się tu nad wyraz dobrze. Ponure otoczenie pełne niepokoju oraz cieni wywoływało u niego ciepłe, niemal domowe uczucia, z resztą… Był najgorszym, co można było spotkać w tej okolicy, to zdawało się być pewne.
Zadowolenie przemknęło przez jego usta, gdy pies nie zareagował na komendę z ust Macnaira. Hugo Schmidt wiedział, jak szkolić zwierzęta by były posłuszne i w pełni oddane właścicielowi. A brak odpowiedniego akcentu w jego słowach, z pewnością działał na niekorzyść Cilliana. Pies zjeżył się obnażając ostre kły. Nie groził jednak znajomo pachnącemu mężczyźnie, lecz dziewczynie znajdującej się w jego ramionach. To ona była ofiarą, którą jego pan kazał złapać.
Schmidt wychylił się zza drzewa, by dołączyć do kolejnego, dziwnego przedstawienia cieni. Szedł spokojnie, zdawać by się mogło nawet, że beztrosko. Silne palce zaciskały się na różdżce, trzymanej w całkowitej gotowości. I nie miał oporów, aby w razie czego podnieść ją na dawnego kumpla. O czym powinien doskonale wiedzieć.
Paskudny, wilczy uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy Macnair wypowiedział swoje słowa. Czyżby przyjął rolę cudownego obrońcy? Z ust Schmidta wyrwał się basowy, nieprzyjemny dla ucha śmiech, gdy zauważył emocje błyszczące w męskich oczach.
- Jesteście następni. Lamino! - Mruknął unosząc różdżkę, by wypowiedzieć inkantację zaklęcia. Magiczne sztylety pomknęły w ich kierunku. Friedrich doskonale wiedział, że Cillian będzie w stanie obronić się przed tym zaklęciem. Nie raz, nie dwa przyszło im krzyżować różdżki. Powody bywały różne, znał jednak jego możliwości, a -skoro chciał się pobawić… Cóż, Austriak nie nie miał zamiaru krzyżować mu planów.
- Attacke, Otto! - Wydał ostre polecenie w swoim ojczystym języku. Z gardła psa wyrwało się złowrogie warknięcie po czym rzucił się w kierunku dziewczyny. Ostre zębiska zatopiły się w jej nodze gdzieś, odrobinę ponad jej kostką. Mocno, brutalnie i z uporem świadczącym o tym, że zwierze nie puści, dopóki nie dostanie odpowiedniej komendy. Biedne dziewczę zawyło z bólu, palce mocniej zaciskając na szacie Macnaira.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Dobrze przewidział, że Otto zignoruje go w pewnym sensie. Ten kundel był oporny i musiał przyznać, że pierwszy raz spotkał się z futrzakiem tak zaciekłym, by nawet fakt, iż rozumiał go bardziej… jakby był swój, nie zmieniał nastawienia. Nadal miał jednak pewności, że to nie on stanie się ofiarą psich kłów, które będą szarpały skórę i mięśnie. Uniósł wzrok na przyjaciela, spoglądając na jego sylwetkę, gdy zbliżał się do nich. Poznał go? Czy za moment przyjdzie im skoczyć sobie do gardła?
Nie obawiał się pojedynku między z nim. Robili to już wielokrotnie, sięgając po cały zakres zaklęć, które znali, jakby byli wrogami, a nie wieloletnimi przyjaciółmi. Znali swoje umiejętności, spotykając się zbyt często, aby ta kwestia pozostawała tajemnicą. Jedyne czego nie rozumiał na przestrzeni lat to, dlaczego szwab nigdy nie sięgnął po czarną magię. Czemu nie pozwolił sobie zachłysnąć się potęgą tej dziedziny? Pytanie o to pozostawało bez odpowiedzi, aż przestał dociekać.
Nie mógł sobie odpuścić takiej zabawy, był pewien, że Fried to zrozumie. Ile to razy bawili się czyimś życiem dla zabicia czasu. Tym razem miało być podobnie, mała gra, gdy przyszło im znów się spotkać. Zamierzał jednak wyrzucić później szwabowi, że nie napomknął się nawet o przyjeździe do Anglii.
Uśmiech na jego wargach stał się wyraźniejszy, gdy dotarł do niego śmiech mężczyzny. Na nieszczęście, szukająca u niego ratunku dziewczyna, nie zauważyła tego. Nie dostrzegła, że wcale nie był jej bohaterem, a kolejnym oprawcą, który z lubością będzie obserwował ulatujące życie.
W błękitnych tęczówkach bez wątpienia błysnęła satysfakcja i zadowolenie, gdy usłyszał inkantację.
- Protego.- wypowiedział, broniąc głównie siebie, a przy okazji przerażone dziewczę. Zacisnął mocniej palce na judaszowcu, zerkając w dół na kundla, który na komendę przystąpił do ataku. Skrzywił się minimalnie, czując, jak dziewczyna zaciska mocniej palce na jego ubraniu. Krzyk był przepełniony cierpieniem i na jego gust, trochę za głośny. W pierwszej chwili zamierzał odczepić ją od siebie i posłać jeszcze jakieś zaklęcie w kierunku dawnego kompana, ale zmienił plan. Przynajmniej pierwszą część.- Bucco.- był pewien, że Fried zorientuje się, z jakiej dziedziny było ów zaklęcie. Nie znając tego, powinien wydedukować, co wybierał Macnair, mimo ceny jaką często przychodziło zapłacić za sięganie po czarnomagiczne inkantacje.
Kiedy szloch panny rozbrzmiał znów obok, przeklną pod nosem. Ciężko było się przez nią skupić, dlatego oderwał jej słabe dłonie od siebie i popchnął tak, aby straciła równowagę.
- Odwołaj psa.- burknął do Schmidta, a w międzyczasie przydepnął stanowczo łydkę dziewczyny, gdy ta próbowała podnieść się z ziemi i uciec.- Nie radzę.- mruknął do niej. Przenosząc spojrzenie na mężczyznę.- Ciężko Cię znaleźć, pączusiu.- rzucił kpiąco, wtrącając niemieckie słowo, jedyne, jakie zapamiętał i tym samym wracając do tego jednego określenia, które usłyszał dawno temu z ust ciotki Friedricha. Nadal go to bawiło, może nawet teraz odrobine bardziej, kiedy ten był szmalcownikiem i zaburzało to mocno jego wizerunek.- Zapomniałeś zahaczyć o Cranham, przez te swoje polowania? – burknął.
Nie obawiał się pojedynku między z nim. Robili to już wielokrotnie, sięgając po cały zakres zaklęć, które znali, jakby byli wrogami, a nie wieloletnimi przyjaciółmi. Znali swoje umiejętności, spotykając się zbyt często, aby ta kwestia pozostawała tajemnicą. Jedyne czego nie rozumiał na przestrzeni lat to, dlaczego szwab nigdy nie sięgnął po czarną magię. Czemu nie pozwolił sobie zachłysnąć się potęgą tej dziedziny? Pytanie o to pozostawało bez odpowiedzi, aż przestał dociekać.
Nie mógł sobie odpuścić takiej zabawy, był pewien, że Fried to zrozumie. Ile to razy bawili się czyimś życiem dla zabicia czasu. Tym razem miało być podobnie, mała gra, gdy przyszło im znów się spotkać. Zamierzał jednak wyrzucić później szwabowi, że nie napomknął się nawet o przyjeździe do Anglii.
Uśmiech na jego wargach stał się wyraźniejszy, gdy dotarł do niego śmiech mężczyzny. Na nieszczęście, szukająca u niego ratunku dziewczyna, nie zauważyła tego. Nie dostrzegła, że wcale nie był jej bohaterem, a kolejnym oprawcą, który z lubością będzie obserwował ulatujące życie.
W błękitnych tęczówkach bez wątpienia błysnęła satysfakcja i zadowolenie, gdy usłyszał inkantację.
- Protego.- wypowiedział, broniąc głównie siebie, a przy okazji przerażone dziewczę. Zacisnął mocniej palce na judaszowcu, zerkając w dół na kundla, który na komendę przystąpił do ataku. Skrzywił się minimalnie, czując, jak dziewczyna zaciska mocniej palce na jego ubraniu. Krzyk był przepełniony cierpieniem i na jego gust, trochę za głośny. W pierwszej chwili zamierzał odczepić ją od siebie i posłać jeszcze jakieś zaklęcie w kierunku dawnego kompana, ale zmienił plan. Przynajmniej pierwszą część.- Bucco.- był pewien, że Fried zorientuje się, z jakiej dziedziny było ów zaklęcie. Nie znając tego, powinien wydedukować, co wybierał Macnair, mimo ceny jaką często przychodziło zapłacić za sięganie po czarnomagiczne inkantacje.
Kiedy szloch panny rozbrzmiał znów obok, przeklną pod nosem. Ciężko było się przez nią skupić, dlatego oderwał jej słabe dłonie od siebie i popchnął tak, aby straciła równowagę.
- Odwołaj psa.- burknął do Schmidta, a w międzyczasie przydepnął stanowczo łydkę dziewczyny, gdy ta próbowała podnieść się z ziemi i uciec.- Nie radzę.- mruknął do niej. Przenosząc spojrzenie na mężczyznę.- Ciężko Cię znaleźć, pączusiu.- rzucił kpiąco, wtrącając niemieckie słowo, jedyne, jakie zapamiętał i tym samym wracając do tego jednego określenia, które usłyszał dawno temu z ust ciotki Friedricha. Nadal go to bawiło, może nawet teraz odrobine bardziej, kiedy ten był szmalcownikiem i zaburzało to mocno jego wizerunek.- Zapomniałeś zahaczyć o Cranham, przez te swoje polowania? – burknął.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Oczywiście, że poznał.
Istniały na tym świecie mordy, których nie dało się zapomnieć, a taką z pewnością była morda Cilliana Macnair. Nie raz krzyżowali różdżki, równie często krzyżowali pięści, jeszcze częściej obijali mordy tych, którzy nawinęli się im na drodze. Przeszli razem nie jedno, a co najmniej połowa tych wydarzeń sprawiała, że poznałby ten paskudny pysk niezależnie od okazji. Ba! Byłby pewien, że rozpoznałby nawet metamorfomaga, podszywającego się jego dobrego kumpla.
Przedstawienie zdawało się być pięknym wstępem do spotkania po… Cholera, nie był nawet w stanie określić, ile dokładnie upłynęło czasu odkąd widział starego kumpla. Praca oraz dodatkowe śledztwa pochłaniały lwią część jego czasu. Nie pomyślał nawet, aby odwiedzić strony w których kiedyś bywał Cillian. Złowrogi błysk pojawił się w jego oku, gdy tarcza roztoczyła się ponad parką, odbijając jego zaklęcie.
Znajoma inkantacja doleciała do jego uszu, szybko więc uniósł różdżkę. - Protego! - Wypowiedział, broniąc się przed atakiem kumpla. Nie da mu satysfakcji skopania jego tyłka czarnomagiczną inkantacją. I już, już miał wykonać kolejny atak, gdy Cillian zainteresował się drącą się wprost do jego ucha dziewczyną. Podły rechot opuścił jego usta gdy dziewczyna wyryła o ziemię, różdżka wylądowała gdzieś, za pazuchą. Teatrzyk skończył się wcześniej, nie miał jednak tego za złe Macnairowi.
- Bein, Otto. - Polecenie opuściło jego usta. Pies podbiegł do właściciela, który poklepał go po łbie, by podejść w kierunku przyjaciela. Rozbawione prychnięcie wyrwało się z jego ust, słysząc osobliwe określenie jego osoby. Zapewne, gdyby był to ktoś inny z pewnością już dawno oberwałby po mordzie. Szmalcownik złapał starego kumpla za barki, by siłą przyciągnąć jego ramiona i szorstko cmoknąć go w policzek, drapiąc przy tym przystrzyżonym zarostem. Droczył się. Robił mu na złość. Przesuwał granice jego cierpliwości, żeby zobaczyć najgłupszy wyraz twarzy, jaki Macnair potrafił zrobić. - Twój akcent jest okropny, cukiereczku - Mruknął, posyłając mu wilczy uśmiech. I on użył określenia cioteczki Helgi, jakie skierowała w kierunku Cilliana podczas ich pierwszego spotkania. Oko za oko, ząb za ząb. Schmidt odsunął się na przyzwoitą, męską odległość, przycisnął stopą do ziemi korpus szlamy i założył ręce na szerokiej piersi.
- A co, tęskniłeś za mną? Byłem pewien, że szybciej mnie znajdziesz. - Mruknął, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. No, nie spodziewał się takiego wyrzutu, ze strony starego kumpla. Zielone tęczówki na chwilę powędrowały w kierunku krzyczącej mugolaczki. - Chcesz się pobawić? - Spytał, ruchem podbródka wskazując na dziewczynę. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jego ust.
- Wybierałem się do Ciebie, wpierw jednak musiałem załatwić kilka spraw… - Mruknął, zapowiadając dłuższą oraz niezwykle ciekawą opowieść. I Macnair wiedział, że wystarczyło jedno pytanie, aby rozpoczął opowieść.
Istniały na tym świecie mordy, których nie dało się zapomnieć, a taką z pewnością była morda Cilliana Macnair. Nie raz krzyżowali różdżki, równie często krzyżowali pięści, jeszcze częściej obijali mordy tych, którzy nawinęli się im na drodze. Przeszli razem nie jedno, a co najmniej połowa tych wydarzeń sprawiała, że poznałby ten paskudny pysk niezależnie od okazji. Ba! Byłby pewien, że rozpoznałby nawet metamorfomaga, podszywającego się jego dobrego kumpla.
Przedstawienie zdawało się być pięknym wstępem do spotkania po… Cholera, nie był nawet w stanie określić, ile dokładnie upłynęło czasu odkąd widział starego kumpla. Praca oraz dodatkowe śledztwa pochłaniały lwią część jego czasu. Nie pomyślał nawet, aby odwiedzić strony w których kiedyś bywał Cillian. Złowrogi błysk pojawił się w jego oku, gdy tarcza roztoczyła się ponad parką, odbijając jego zaklęcie.
Znajoma inkantacja doleciała do jego uszu, szybko więc uniósł różdżkę. - Protego! - Wypowiedział, broniąc się przed atakiem kumpla. Nie da mu satysfakcji skopania jego tyłka czarnomagiczną inkantacją. I już, już miał wykonać kolejny atak, gdy Cillian zainteresował się drącą się wprost do jego ucha dziewczyną. Podły rechot opuścił jego usta gdy dziewczyna wyryła o ziemię, różdżka wylądowała gdzieś, za pazuchą. Teatrzyk skończył się wcześniej, nie miał jednak tego za złe Macnairowi.
- Bein, Otto. - Polecenie opuściło jego usta. Pies podbiegł do właściciela, który poklepał go po łbie, by podejść w kierunku przyjaciela. Rozbawione prychnięcie wyrwało się z jego ust, słysząc osobliwe określenie jego osoby. Zapewne, gdyby był to ktoś inny z pewnością już dawno oberwałby po mordzie. Szmalcownik złapał starego kumpla za barki, by siłą przyciągnąć jego ramiona i szorstko cmoknąć go w policzek, drapiąc przy tym przystrzyżonym zarostem. Droczył się. Robił mu na złość. Przesuwał granice jego cierpliwości, żeby zobaczyć najgłupszy wyraz twarzy, jaki Macnair potrafił zrobić. - Twój akcent jest okropny, cukiereczku - Mruknął, posyłając mu wilczy uśmiech. I on użył określenia cioteczki Helgi, jakie skierowała w kierunku Cilliana podczas ich pierwszego spotkania. Oko za oko, ząb za ząb. Schmidt odsunął się na przyzwoitą, męską odległość, przycisnął stopą do ziemi korpus szlamy i założył ręce na szerokiej piersi.
- A co, tęskniłeś za mną? Byłem pewien, że szybciej mnie znajdziesz. - Mruknął, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. No, nie spodziewał się takiego wyrzutu, ze strony starego kumpla. Zielone tęczówki na chwilę powędrowały w kierunku krzyczącej mugolaczki. - Chcesz się pobawić? - Spytał, ruchem podbródka wskazując na dziewczynę. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jego ust.
- Wybierałem się do Ciebie, wpierw jednak musiałem załatwić kilka spraw… - Mruknął, zapowiadając dłuższą oraz niezwykle ciekawą opowieść. I Macnair wiedział, że wystarczyło jedno pytanie, aby rozpoczął opowieść.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Nie wątpił, że szwab obroni się przed rzuconym zaklęciem z równą łatwością, jak zrobił to sam chwilę wcześniej. Pod tym względem nie martwił się o starego przyjaciela, a pewnie byłby wyjątkowo zszokowany, jakby czarnomagiczne zaklęcie sięgnęło celu i wyrządziło krzywdę. Co prawda miałby wtedy idealny pretekst na wykpienie szmalcownika oraz nie zapomniałby mu tego tak szybko. Względem niego był okrutnie wręcz pamiętliwy, wbijając szpilę w odpowiednich momentach. Jednak tak jak przewidywał, udane protego rozbłysło przed Austriakiem, a chwilę później charakterystyczny śmiech dobiegł do niego, dlatego skupił spojrzenie na mężczyźnie. Nie czuł się jakkolwiek źle z tym że zakończył ich małą zabawę szybciej, niż planował. Krzyki szlamy były jednak zbyt drażniące, aby znosić je dłużej. Zerknął przelotnie na kundla, gdy ten został komendą odwołany przez swego właściciela. Tyle dobrego, że Fried miał humor, aby posłuchać i nie nakręcać czworonoga dodatkowo, aby rzucał się do szyi ich drobnej ofiary.
Domyślał się, że mógł sobie pozwolić na więcej, użyć określenia, które usłyszał lata temu i nie spotka się to z żadnymi konsekwencjami. Przez cały okres znajomości, sukcesywnie przyzwyczajali siebie nawzajem do niełatwych charakterów, które posiadali. Dlatego teraz pewne rzeczy mówił bezmyślnie, podobnie było z odruchami i na równie wiele pozwalał przyjacielowi. Jednak to, co po chwili postanowił zrobić Schmidt, zbiło go lekko z tropu, ale nie odebrało całej pewności siebie. Błękitne tęczówki błądziły po twarzy towarzysza, zdradzając cień nieufności, która na moment pojawiła się z jego strony. Zaraz wykrzywił wargi w uśmiechu, który jednak wydawał się teraz jakiś inny, jakby nie jego. Brakowało kpiny i arogancji, którą często okazywał kumplowi.
- Jak zawsze. Płynne szczekanie w twoim języku i do tego z akcentem nie jest dla mnie.- odparł ze spokojem. Nigdy nie uczył się niemieckiego, stąd i braki w akcencie, ale jakoś nie planował tego zmieniać. Na określenie cukiereczek, zareagował bardziej zaczepnym uśmiechem, pamiętając dobrze zmieszanie, jakie odczuwał, gdy ciotka szwaba nazywała go w ten sposób. Jej serdeczność była zdecydowanie niekomfortowa.
Kiedy Schmidt odsunął się od niego, spojrzał ponownie na dziewczynę, która cicho łkała być może godząc się z tym, co zaraz miało się wydarzyć.
- Oczywiście, że tak. Sądzisz, że nie powinienem? – tak naprawdę nie tęsknił za jego towarzystwem jakoś wyjątkowo, a bardziej odczuwał cień rozdrażnienia, że to jemu przyszło fatygować się i odnaleźć znajomego, bo ten najwyraźniej nie spieszył się do tego. Był pewien, że Fried domyśli się tego.- Spróbuj następnym razem mniej zastraszać osoby, z którymi masz do czynienia to pewnie szybciej cię znajdę.- skrzywił się nieco, przypominając sobie, jak ciężko było wyciągnąć od kogokolwiek informacje gdzie przebywa szmalcownik.
-Z Tobą? – uniósł brew, ale widział, że mężczyzna wskazuje na szlamę.- Czyli jednak z Nią.- udał zawiedzionego, ale zdradziło go rozbawienie. Wzruszył ramionami.- To twoja zdobycz, nie zabiorę ci tej przyjemności.- odparł. Sam nie lubił, gdy ktoś odbierał mu zabawki, obojętnie czym one byłyby.
Skupił na nim uwagę, słysząc ten jawny wstęp do dłużej wypowiedzi. Najwyraźniej dużo ciekawego musiało wydarzyć się w ostatnim czasie i wystarczyło jedynie pociągnąć go za język, aby usłyszeć szczegóły.
- Słabe wytłumaczenie, więc czekam na konkrety.- zamierzał posłuchać, co takiego się działo. Zwykle nie lubił słuchać o problemach innych, ale w tym przypadku jak zawsze mógł zrobić wyjątek.
Domyślał się, że mógł sobie pozwolić na więcej, użyć określenia, które usłyszał lata temu i nie spotka się to z żadnymi konsekwencjami. Przez cały okres znajomości, sukcesywnie przyzwyczajali siebie nawzajem do niełatwych charakterów, które posiadali. Dlatego teraz pewne rzeczy mówił bezmyślnie, podobnie było z odruchami i na równie wiele pozwalał przyjacielowi. Jednak to, co po chwili postanowił zrobić Schmidt, zbiło go lekko z tropu, ale nie odebrało całej pewności siebie. Błękitne tęczówki błądziły po twarzy towarzysza, zdradzając cień nieufności, która na moment pojawiła się z jego strony. Zaraz wykrzywił wargi w uśmiechu, który jednak wydawał się teraz jakiś inny, jakby nie jego. Brakowało kpiny i arogancji, którą często okazywał kumplowi.
- Jak zawsze. Płynne szczekanie w twoim języku i do tego z akcentem nie jest dla mnie.- odparł ze spokojem. Nigdy nie uczył się niemieckiego, stąd i braki w akcencie, ale jakoś nie planował tego zmieniać. Na określenie cukiereczek, zareagował bardziej zaczepnym uśmiechem, pamiętając dobrze zmieszanie, jakie odczuwał, gdy ciotka szwaba nazywała go w ten sposób. Jej serdeczność była zdecydowanie niekomfortowa.
Kiedy Schmidt odsunął się od niego, spojrzał ponownie na dziewczynę, która cicho łkała być może godząc się z tym, co zaraz miało się wydarzyć.
- Oczywiście, że tak. Sądzisz, że nie powinienem? – tak naprawdę nie tęsknił za jego towarzystwem jakoś wyjątkowo, a bardziej odczuwał cień rozdrażnienia, że to jemu przyszło fatygować się i odnaleźć znajomego, bo ten najwyraźniej nie spieszył się do tego. Był pewien, że Fried domyśli się tego.- Spróbuj następnym razem mniej zastraszać osoby, z którymi masz do czynienia to pewnie szybciej cię znajdę.- skrzywił się nieco, przypominając sobie, jak ciężko było wyciągnąć od kogokolwiek informacje gdzie przebywa szmalcownik.
-Z Tobą? – uniósł brew, ale widział, że mężczyzna wskazuje na szlamę.- Czyli jednak z Nią.- udał zawiedzionego, ale zdradziło go rozbawienie. Wzruszył ramionami.- To twoja zdobycz, nie zabiorę ci tej przyjemności.- odparł. Sam nie lubił, gdy ktoś odbierał mu zabawki, obojętnie czym one byłyby.
Skupił na nim uwagę, słysząc ten jawny wstęp do dłużej wypowiedzi. Najwyraźniej dużo ciekawego musiało wydarzyć się w ostatnim czasie i wystarczyło jedynie pociągnąć go za język, aby usłyszeć szczegóły.
- Słabe wytłumaczenie, więc czekam na konkrety.- zamierzał posłuchać, co takiego się działo. Zwykle nie lubił słuchać o problemach innych, ale w tym przypadku jak zawsze mógł zrobić wyjątek.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Prychnął śmiechem, widząc wyraz rysujący się na twarzy przyjaciela. Doskonale wiedział, że przekroczył pewną granicę. Ba! Zrobił to specjalnie, tylko po to by zagrać na nerwach Macnaira. A widok jego pyska po fakcie z pewnością był tego wart. Och, z pewnością parę razy wypomni mu to zdarzenie w przyszłości.
- Powinieneś się nauczyć, uszy bolą. - Mruknął, posyłając mu kpiący uśmieszek. Friedrich tęsknił za ojczystą mową; za ostrymi, twardymi głoskami oraz specyficzną melodią wypowiadanych słów. Angielski w porównaniu do niemieckiego zdawał się być zbyt miękki, przypominający kogoś, kto wypowiadał słowa z pełnymi ustami. W jego ustach jednak, angielskie słowa zyskiwały ostrego, przyjemnego dla jego ucha akcentu.
Kolejne prychnięcie rozbawienia uleciało z jego ust.
- Oczywiście, że powinieneś. - Nie było innej możliwości. Wiedział, o co chodzi. Mancair nie musiał mu niczego tłumaczyć. Inne sprawy zaprzątały jednak jego umysł, aby mógł pozwolić sobie na poszukiwanie dawneg przyjaciela. I był pewien, że Cillian to zrozumie.
- Nie da rady, jakbym ich nie zastraszał, już dawno miałbym ogon. - Stwierdził, wzruszając ramionami. - Musisz mi powiedzieć, kto puścił farbę. - Dodał wyjątkowo poważnym tonem. Takie rzeczy nikomu nie mogły ujść płazem i Cillian powinien doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Respekt wymagał przestrzegania ustalonych zasad, a wydawanie informacji, nawet jeśli chodziło o dawnego przyjaciela, było cholernie podłym posunięciem. I nie miał zamiaru tego wybaczać.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, unosząc kąciki ust ku górze.
- Ze mną zabawisz się później, cukiereczku. - Odpowiedział, puszczając mu perskie oko. Bo to, że po tym gdy załatwi obowiązki udadzą się na niewielkiego drineczka bądź dwa, wydawał mu się oczywisty. Zwłaszcza po tym, jak opowie mu, co się wydarzyło.
Bez większego problemu szarpnął dziewczyną, podrywając ją na kolana. Silne dłonie zacisnęły się na jej szczęce by jednym, szybkim kuchem pociągnąć po skosie do góry, aby skręcić kark dziewczynie. Miał dość krzyków, które z pewnością przeszkodziłyby w jego opowieści.
- Ojciec zmarł w połowie maja… - Zaczął spokojnie, jakoby opowiadał o pogodzie. Z kieszeni wyjął nóż i przykucnął przy mugolce. Otto zaś usadowił się gdzieś, koło nogi Macnaira. - Znalazłem jego dziennik. Okazało się, że rodzina mojej matki żyje i ponoć ma się świetnie gdzieś w Anglii. - Zaczął, a złość pojawiła się w jego rysach. Nadal był wściekły za zatajenie tak ważnych informacji. Ostrze noża zatopiło się w gardle dziewczyny, powoli oddzielając jej głowę od reszty ciała. - Mało tego, mam dwóch przyrodnich braci. O jednym prawie nie ma informacji, drugi jednak mieszka w Londynie. Dokładniej na Śmiertelnym Nokturnie. Udało mi się go odnaleźć… Gość chce utrzymać ze mną kontakt i pomóc mi w szukaniu drugiego. Próbuję odnaleźć również rodzinę matki. - Wyjaśnił, czemu zwlekał z wizytą u przyjaciela. W zielonych oczach dało się wyczytać zarówno złość na ojca jak i rozczarowanie jego zachowaniem. Obkroił mięso jej szyi by jednym, prostym ruchem przełamać kości. Zakrwawioną głowę pomniejszył zaklęciem, po czym schował do swojej torby. Zwłoki uniósł zaklęciem. - Chodź, muszę posprzątać. - Mruknął, ruszając w kierunku miejsca, z którego wypłoszył dziewczynę. Oczekiwał odpowiedzi na swoje słowa, przemierzając leśne, doskonale zapamiętane dróżki. Nie lubił pozostawać po sobie śladów, jakiekolwiek by nie były.
- Powinieneś się nauczyć, uszy bolą. - Mruknął, posyłając mu kpiący uśmieszek. Friedrich tęsknił za ojczystą mową; za ostrymi, twardymi głoskami oraz specyficzną melodią wypowiadanych słów. Angielski w porównaniu do niemieckiego zdawał się być zbyt miękki, przypominający kogoś, kto wypowiadał słowa z pełnymi ustami. W jego ustach jednak, angielskie słowa zyskiwały ostrego, przyjemnego dla jego ucha akcentu.
Kolejne prychnięcie rozbawienia uleciało z jego ust.
- Oczywiście, że powinieneś. - Nie było innej możliwości. Wiedział, o co chodzi. Mancair nie musiał mu niczego tłumaczyć. Inne sprawy zaprzątały jednak jego umysł, aby mógł pozwolić sobie na poszukiwanie dawneg przyjaciela. I był pewien, że Cillian to zrozumie.
- Nie da rady, jakbym ich nie zastraszał, już dawno miałbym ogon. - Stwierdził, wzruszając ramionami. - Musisz mi powiedzieć, kto puścił farbę. - Dodał wyjątkowo poważnym tonem. Takie rzeczy nikomu nie mogły ujść płazem i Cillian powinien doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Respekt wymagał przestrzegania ustalonych zasad, a wydawanie informacji, nawet jeśli chodziło o dawnego przyjaciela, było cholernie podłym posunięciem. I nie miał zamiaru tego wybaczać.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, unosząc kąciki ust ku górze.
- Ze mną zabawisz się później, cukiereczku. - Odpowiedział, puszczając mu perskie oko. Bo to, że po tym gdy załatwi obowiązki udadzą się na niewielkiego drineczka bądź dwa, wydawał mu się oczywisty. Zwłaszcza po tym, jak opowie mu, co się wydarzyło.
Bez większego problemu szarpnął dziewczyną, podrywając ją na kolana. Silne dłonie zacisnęły się na jej szczęce by jednym, szybkim kuchem pociągnąć po skosie do góry, aby skręcić kark dziewczynie. Miał dość krzyków, które z pewnością przeszkodziłyby w jego opowieści.
- Ojciec zmarł w połowie maja… - Zaczął spokojnie, jakoby opowiadał o pogodzie. Z kieszeni wyjął nóż i przykucnął przy mugolce. Otto zaś usadowił się gdzieś, koło nogi Macnaira. - Znalazłem jego dziennik. Okazało się, że rodzina mojej matki żyje i ponoć ma się świetnie gdzieś w Anglii. - Zaczął, a złość pojawiła się w jego rysach. Nadal był wściekły za zatajenie tak ważnych informacji. Ostrze noża zatopiło się w gardle dziewczyny, powoli oddzielając jej głowę od reszty ciała. - Mało tego, mam dwóch przyrodnich braci. O jednym prawie nie ma informacji, drugi jednak mieszka w Londynie. Dokładniej na Śmiertelnym Nokturnie. Udało mi się go odnaleźć… Gość chce utrzymać ze mną kontakt i pomóc mi w szukaniu drugiego. Próbuję odnaleźć również rodzinę matki. - Wyjaśnił, czemu zwlekał z wizytą u przyjaciela. W zielonych oczach dało się wyczytać zarówno złość na ojca jak i rozczarowanie jego zachowaniem. Obkroił mięso jej szyi by jednym, prostym ruchem przełamać kości. Zakrwawioną głowę pomniejszył zaklęciem, po czym schował do swojej torby. Zwłoki uniósł zaklęciem. - Chodź, muszę posprzątać. - Mruknął, ruszając w kierunku miejsca, z którego wypłoszył dziewczynę. Oczekiwał odpowiedzi na swoje słowa, przemierzając leśne, doskonale zapamiętane dróżki. Nie lubił pozostawać po sobie śladów, jakiekolwiek by nie były.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Rzucił mu zirytowane spojrzenie, gdy usłyszał śmiech mężczyzny. Nie mógł jednak mieć mu za złe takich zagrywek, sam przecież nie jeden raz przekraczał granice, wymuszając na szwabie reakcję adekwatną do sytuacji. Najwyraźniej teraz przyszła pora na zemstę i niechętnie musiał przyznać, że w tej kwestii Schmidt był pomysłowy. Nie mniej wolał, aby sobie odpuścił kolejne buziaki i inne dziwne akcje, lecz milczał, nie mówiąc ani słowa o tym.
- Sprawianie ci bólu to moja najlepsza rozrywka, więc skoro w taki sposób mogę to osiągnąć… nie zmarnuję tego na rzecz idealnego akcentu.- odciął się, uśmiechając się w podobny sposób. Wiedział jakie podejście do angielskiego ma Fried, ale cóż, jak wieloma innymi rzeczami tą również nie przejmował się w żadnym stopniu. Szwab miał dość czasu, aby przywyknąć do innej melodii języka, którego musiał używać na przestrzeni lat.
Długoletnia znajomość z tym typem pozwalała na półsłówka i wszelakie niedopowiedzenia, których nie szczędzili sobie, ale tak jak teraz, specyficzna wymiana zdań i chwila złudnej tęsknoty za swoim towarzystwem, pozwoliła nakreślić sytuację. Dla postronnych nie wynikłoby z tego nic, lecz Cillian zrozumiał co miał i najpewniej działało to tak samo w drugą stronę.
- Zastanowię się.- oczywiście, że zamierzał później zdradzić, kto wsypał szwaba. Rozumiał dobrze, jak istotne jest nie zostawiać za sobą śladu, więc jeśli ktoś, kto niszczył, musiał spotkać się z odpowiednią karą. Pod tym względem działali identycznie i nie wątpił, że w odwrotnej sytuacji Schmidt również podał mu tę informację.
Rzucił mu nieco zadziorne spojrzenie.
- Spróbowałbyś odmówić. Skoro już cię dopadłem, coś mi się należy.- domyślał się, jak skończą tą noc i jak zawsze miał nieco mieszane odczucia. Austriak miał o wiele mocniejszą głowę do alkoholi niż on sam, a to zawsze kończyło się źle. Spotkanie po długim czasie wypadało jednak uczcić szklanką czegoś mocniejszego, chociaż i tak wolał Frieda jako kompana do innego rodzaju używek, które były mu bliższe swego czasu.
Cofnął się o krok, przestając przydeptywać dziewczynę, gdy szwab wyciągnął rękę, aby się nią zająć. Obserwował to pozornie beznamiętnie, lecz miał pewność, że błękitne tęczówki zdradzają emocje, których przeciętna osoba nie odczuwałaby teraz. Skupił się na opowieści, której podjął się przyjaciel, a w międzyczasie wyciągnął dłoń, kładąc ją na psim łbie. Otto był zdecydowanie milszym towarzyszem, gdy siedział obok i nastawiał się na głaskanie, niż gdy obnażał zębiska, gotów rzucić się do gardła.
- Coś go wykończyło? Czy wiek niespodziewanie zrobił swoje? – spytał nieco bezemocjonalnie, jakby rozmawiali o czymś innym niż śmierci starego Schmidta. Skupił większą uwagę na kumplu, gdy usłyszał o Śmiertelnym Nokturnie. To zdecydowanie nie były jego rejony, chociaż Macnairowie czuli się tam dobrze.- No proszę, nic dziwnego, że zapomniałeś o mnie, skoro znalazłeś sobie rodzinę.- rzucił nieco kpiąco, ale zastanawiał się nad jego słowami.- Kto okazał się twoim bratem? Może akurat go znam.- podjął, ciekaw czy faktycznie mógł kojarzyć.
Zrównał krok z Friedem, powoli pokonując odległość do miejsca, gdzie rozpoczęła się rzeź, a której nie miał okazji zobaczyć. Szkoda.
- Sprawianie ci bólu to moja najlepsza rozrywka, więc skoro w taki sposób mogę to osiągnąć… nie zmarnuję tego na rzecz idealnego akcentu.- odciął się, uśmiechając się w podobny sposób. Wiedział jakie podejście do angielskiego ma Fried, ale cóż, jak wieloma innymi rzeczami tą również nie przejmował się w żadnym stopniu. Szwab miał dość czasu, aby przywyknąć do innej melodii języka, którego musiał używać na przestrzeni lat.
Długoletnia znajomość z tym typem pozwalała na półsłówka i wszelakie niedopowiedzenia, których nie szczędzili sobie, ale tak jak teraz, specyficzna wymiana zdań i chwila złudnej tęsknoty za swoim towarzystwem, pozwoliła nakreślić sytuację. Dla postronnych nie wynikłoby z tego nic, lecz Cillian zrozumiał co miał i najpewniej działało to tak samo w drugą stronę.
- Zastanowię się.- oczywiście, że zamierzał później zdradzić, kto wsypał szwaba. Rozumiał dobrze, jak istotne jest nie zostawiać za sobą śladu, więc jeśli ktoś, kto niszczył, musiał spotkać się z odpowiednią karą. Pod tym względem działali identycznie i nie wątpił, że w odwrotnej sytuacji Schmidt również podał mu tę informację.
Rzucił mu nieco zadziorne spojrzenie.
- Spróbowałbyś odmówić. Skoro już cię dopadłem, coś mi się należy.- domyślał się, jak skończą tą noc i jak zawsze miał nieco mieszane odczucia. Austriak miał o wiele mocniejszą głowę do alkoholi niż on sam, a to zawsze kończyło się źle. Spotkanie po długim czasie wypadało jednak uczcić szklanką czegoś mocniejszego, chociaż i tak wolał Frieda jako kompana do innego rodzaju używek, które były mu bliższe swego czasu.
Cofnął się o krok, przestając przydeptywać dziewczynę, gdy szwab wyciągnął rękę, aby się nią zająć. Obserwował to pozornie beznamiętnie, lecz miał pewność, że błękitne tęczówki zdradzają emocje, których przeciętna osoba nie odczuwałaby teraz. Skupił się na opowieści, której podjął się przyjaciel, a w międzyczasie wyciągnął dłoń, kładąc ją na psim łbie. Otto był zdecydowanie milszym towarzyszem, gdy siedział obok i nastawiał się na głaskanie, niż gdy obnażał zębiska, gotów rzucić się do gardła.
- Coś go wykończyło? Czy wiek niespodziewanie zrobił swoje? – spytał nieco bezemocjonalnie, jakby rozmawiali o czymś innym niż śmierci starego Schmidta. Skupił większą uwagę na kumplu, gdy usłyszał o Śmiertelnym Nokturnie. To zdecydowanie nie były jego rejony, chociaż Macnairowie czuli się tam dobrze.- No proszę, nic dziwnego, że zapomniałeś o mnie, skoro znalazłeś sobie rodzinę.- rzucił nieco kpiąco, ale zastanawiał się nad jego słowami.- Kto okazał się twoim bratem? Może akurat go znam.- podjął, ciekaw czy faktycznie mógł kojarzyć.
Zrównał krok z Friedem, powoli pokonując odległość do miejsca, gdzie rozpoczęła się rzeź, a której nie miał okazji zobaczyć. Szkoda.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Prychnął z wyraźnym rozbawieniem w basowym głosie.
- Nie kuś. - Mruknął jedynie, unosząc brew ku górze. Ból zdawał się być nieodłączną częścią ich znajomości - czy to egzystencjalny ból istnienia po całej nocy balowania i ostrego chlania czy ból wywołany bójką w jaką się wdali bądź urządzonym pojedynkiem. I nie widział nic przeciw, ciesząc się z dobrego towarzystwa do zabawy oraz kompana do pojedynków.
Kiwnął jedynie głową na słowa, jakie padły z jego ust. Doskonale wiedział, że ten wyjawi mu kto miał za długi język, aby mógł zwyczajnie ten język odciąć, zapewne w towarzystwie samego Macnaira. Widział, że ten rodzaj rozrywki przypadł mu do gustu. I nie potrafił mu jej odmówić, zwłaszcza, jeśli nadarzała się ku temu sposobność… A dzisiejszy wieczór zapowiadał się ciekawiej, niż można by było przypuszczać.
Zielone spojrzenie utkwiło w twarzy przyjaciela.
- Dzisiejszego wieczoru, jestem tylko i wyłącznie twój. - Rozbawienie ponownie pojawiło się w jego głosie. Nie odmówi dobrej imprezy w towarzystwie starego kumpla. Zwłaszcza, że mieli wiele czasu do nadrobienia… I zapewne wiele informacji do wymienienia. Odpowiednia współpraca była kluczem do sukcesu, czyż nie? A Macnair był jedną z niewielu osób, z którymi Schmidt miał ochotę w jakikolwiek sposób współpracować.
Zajął się złapaną dziewczyną, sprawnie łamiąc jej kark. Kolejne trofeum, kolejna sakiewka złota, jaką miał otrzymać. Przynajmniej będą mieli co przepijać po tym, jak uda się po zapłatę.
- Problemy z sercem. Od marca nie było z nim ciekawie, w maju serce odmówiło działania… Masz pozdrowienia od ciotki Gerthrude, ponoć bardzo za Tobą tęskni, cukiereczku. - Mruknął, unosząc kąciki ust ku górze. Śmierć ojca kojarzyła mu się jedynie ze złością. Przynajmniej w tym momencie, gdy nie przetrawił jeszcze jego kłamstw.
- Co, zazdrosny jesteś? - Rzucił kąśliwie, rozpoczynając wędrówkę w kierunku chaty, z której wybiegła martwa mugolka. W pierwszej chwili nie odpowiedział na zadane pytanie, skupiając się na drodze, jaką przemierzali. Ostrożnie wszedł do chaty, wylał na trupy eliksir kurczący, po czym wrzucił je w miejsce paleniska, by podpalić je prostym zaklęciem.
- Daniel Wroński. - Wyjawił w końcu imię przyrodniego brata, z zaciekawieniem zerkając w kierunku kumpla. - Jeśli znasz, powiedz co wiesz. - Dodał wzruszając ramieniem. Nie mieli okazji lepiej się poznać. Ich pierwsze spotkanie nie wyjaśniło wielu kwestii. Był ciekaw postaci brata, samemu nie do końca wiedząc, jak powinno utrzymywać się braterskie więzi… Zwłaszcza w momencie, gdy tego brata nie znało się przez większą część swojego życia. - Muszę iść po zapłatę, wtedy możemy iść się upić. - Dodał, kierując swoje kroki po za chatę. Niewielka torba zawierała głowy. Nic więcej nie było mu potrzebne.
- Nie kuś. - Mruknął jedynie, unosząc brew ku górze. Ból zdawał się być nieodłączną częścią ich znajomości - czy to egzystencjalny ból istnienia po całej nocy balowania i ostrego chlania czy ból wywołany bójką w jaką się wdali bądź urządzonym pojedynkiem. I nie widział nic przeciw, ciesząc się z dobrego towarzystwa do zabawy oraz kompana do pojedynków.
Kiwnął jedynie głową na słowa, jakie padły z jego ust. Doskonale wiedział, że ten wyjawi mu kto miał za długi język, aby mógł zwyczajnie ten język odciąć, zapewne w towarzystwie samego Macnaira. Widział, że ten rodzaj rozrywki przypadł mu do gustu. I nie potrafił mu jej odmówić, zwłaszcza, jeśli nadarzała się ku temu sposobność… A dzisiejszy wieczór zapowiadał się ciekawiej, niż można by było przypuszczać.
Zielone spojrzenie utkwiło w twarzy przyjaciela.
- Dzisiejszego wieczoru, jestem tylko i wyłącznie twój. - Rozbawienie ponownie pojawiło się w jego głosie. Nie odmówi dobrej imprezy w towarzystwie starego kumpla. Zwłaszcza, że mieli wiele czasu do nadrobienia… I zapewne wiele informacji do wymienienia. Odpowiednia współpraca była kluczem do sukcesu, czyż nie? A Macnair był jedną z niewielu osób, z którymi Schmidt miał ochotę w jakikolwiek sposób współpracować.
Zajął się złapaną dziewczyną, sprawnie łamiąc jej kark. Kolejne trofeum, kolejna sakiewka złota, jaką miał otrzymać. Przynajmniej będą mieli co przepijać po tym, jak uda się po zapłatę.
- Problemy z sercem. Od marca nie było z nim ciekawie, w maju serce odmówiło działania… Masz pozdrowienia od ciotki Gerthrude, ponoć bardzo za Tobą tęskni, cukiereczku. - Mruknął, unosząc kąciki ust ku górze. Śmierć ojca kojarzyła mu się jedynie ze złością. Przynajmniej w tym momencie, gdy nie przetrawił jeszcze jego kłamstw.
- Co, zazdrosny jesteś? - Rzucił kąśliwie, rozpoczynając wędrówkę w kierunku chaty, z której wybiegła martwa mugolka. W pierwszej chwili nie odpowiedział na zadane pytanie, skupiając się na drodze, jaką przemierzali. Ostrożnie wszedł do chaty, wylał na trupy eliksir kurczący, po czym wrzucił je w miejsce paleniska, by podpalić je prostym zaklęciem.
- Daniel Wroński. - Wyjawił w końcu imię przyrodniego brata, z zaciekawieniem zerkając w kierunku kumpla. - Jeśli znasz, powiedz co wiesz. - Dodał wzruszając ramieniem. Nie mieli okazji lepiej się poznać. Ich pierwsze spotkanie nie wyjaśniło wielu kwestii. Był ciekaw postaci brata, samemu nie do końca wiedząc, jak powinno utrzymywać się braterskie więzi… Zwłaszcza w momencie, gdy tego brata nie znało się przez większą część swojego życia. - Muszę iść po zapłatę, wtedy możemy iść się upić. - Dodał, kierując swoje kroki po za chatę. Niewielka torba zawierała głowy. Nic więcej nie było mu potrzebne.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Kąciki ust uniosły się w krzywym, paskudnym uśmiechu. Miał nie kusić? Będzie ciężko i to zdecydowanie. Ich znajomość była specyficzna, przyjaźń zdecydowanie niezdrowa, gdy mogli swobodnie rozmawiać, uprzykrzać życie innym, aby niespodziewanie skoczyć sobie do gardła. Z różnicy zdań, z kaprysu lub zwyczajnej chęci zabicia nudy. Zawsze był jakiś pretekst, by później to w przypadkowej jednostce znaleźć ofiarę na kolejne minuty bądź godziny.
Cóż, jeśli miał towarzyszyć przyjacielowi w dotarciu do osoby, która tak po prostu go sprzedała, zdecydowanie odradziłby mu odcinanie języka. Wyrwanie było ciekawsze, powolne i do bólu sadystyczne. Przez co bardziej wpisywało się w to, co mogli zaserwować osobie, jaka odważyła się wydać szwaba. Nie istotne, że tych informacji potrzebował właśnie on.
Uniósł lekko brew, gdy padła odpowiedź.
- Na to liczyłem.- odparł z wyraźnym echem zadowolenia w głosie.- Bo i tak nie zamierzałem się tobą dzielić dziś, jestem zbyt zaborczy po takim czasie.- dodał pozornie poważnie. Schmidt powinien jednak bez problemu zrozumieć, co kryło się pod tymi słowami, ile było w tym kpiny. Bez wątpienia mieli dużo do obgadania, czas jaki się nie widzieli, zmienił na pewno wiele i musieli się przekonać ile tak naprawdę.
Współpraca między nimi zawsze przebiegała gładko i satysfakcjonowała obie strony. Z perspektywy czasu żałował, że to nie Fried był z nim i jego bliźniakiem na polowaniu, które skończyło się śmiercią Caleba… szwab nie zdradziłby ich, nie doprowadziłby do tragedii. Tego był tak cholernie pewny.
Pokiwał głową, słysząc, co przydarzyło się ojcu Friedricha, ale nie rzucał słów współczucia, nie wypowiadał niczego, co nie brzmiałoby szczerze. Proste kłamstwa zostawiał dla siebie, wiedząc, że mężczyzna nie potrzebował ich.
- Może ją odwiedzę, jak będzie okazja.- zaśmiał się, słysząc od kogo ma pozdrowienia. Ciotka Gerthrude była dziwną kobietą, niezwykle ciepłą i serdeczną, a fakt, że miała na nazwisko Schmidt, tylko pogłębiało uczucie skołowania, gdy dochodziło do spotkania.
Zerknął na niego przelotnie, gdy zaczęli iść w stronę chaty. Miał go zbyć milczeniem, ale korciła go odpowiedź, ponownie podszyta kpiną, bo nic co mówił w jego kierunku, a co miało pozornie wydźwięk niezwykle zażyłej relacji między nimi, nie było ani trochę poważne.
- O ciebie? Zawsze. – parsknął, przenosząc spojrzenie na drogę. Niespodziewanie przypomniał sobie o dementorach kręcących się w okolicy, a to przyniosło lekki niepokój.
Stanął w drzwiach do domu, obserwując miejsce rzezi z cieniem uśmiechu, majaczącym na ustach. Nie przeszkadzał ani nie pomagał w zacieraniu śladów zdarzenia, bo to była robota Friedricha.
- Dan? – był szczerze zaskoczony, że to właśnie Wroński był spokrewniony ze szwabem.- Oczywiście, że znam i przyznam, że lepszy brat nie mógł ci się trafić. Znam Go od czasów szkoły, robiliśmy trochę interesów razem, a później, kiedy opuściłem Anglię pilnował, aby wszystkie transakcje przebiegały bez problemu. Był moim wspólnikiem i pewnie jeszcze nim zostanie, jak nadarzy się okazja, a sam będzie chciał.- wyjaśnił po krótce, bo na szczegóły przyjdzie jeszcze czas.- Zdobądź jego zaufanie, a nie pożałujesz tego.- dodał poważnie. Cenił Wrońskiego za całokształt i nigdy nie pożałował znajomości z nim.
- Jasne.- był gotów upić się z przyjacielem, nawet jeśli później tego pożałuje, a zdarzało się to prawie za każdym razem, kiedy spotykali się w różnych okolicznościach. Zamknął palce na różdżce, wychodząc z domu i teleportując się w okolicę miejsca, gdzie Fried miał odebrać zapłatę.
| zt x2
Cóż, jeśli miał towarzyszyć przyjacielowi w dotarciu do osoby, która tak po prostu go sprzedała, zdecydowanie odradziłby mu odcinanie języka. Wyrwanie było ciekawsze, powolne i do bólu sadystyczne. Przez co bardziej wpisywało się w to, co mogli zaserwować osobie, jaka odważyła się wydać szwaba. Nie istotne, że tych informacji potrzebował właśnie on.
Uniósł lekko brew, gdy padła odpowiedź.
- Na to liczyłem.- odparł z wyraźnym echem zadowolenia w głosie.- Bo i tak nie zamierzałem się tobą dzielić dziś, jestem zbyt zaborczy po takim czasie.- dodał pozornie poważnie. Schmidt powinien jednak bez problemu zrozumieć, co kryło się pod tymi słowami, ile było w tym kpiny. Bez wątpienia mieli dużo do obgadania, czas jaki się nie widzieli, zmienił na pewno wiele i musieli się przekonać ile tak naprawdę.
Współpraca między nimi zawsze przebiegała gładko i satysfakcjonowała obie strony. Z perspektywy czasu żałował, że to nie Fried był z nim i jego bliźniakiem na polowaniu, które skończyło się śmiercią Caleba… szwab nie zdradziłby ich, nie doprowadziłby do tragedii. Tego był tak cholernie pewny.
Pokiwał głową, słysząc, co przydarzyło się ojcu Friedricha, ale nie rzucał słów współczucia, nie wypowiadał niczego, co nie brzmiałoby szczerze. Proste kłamstwa zostawiał dla siebie, wiedząc, że mężczyzna nie potrzebował ich.
- Może ją odwiedzę, jak będzie okazja.- zaśmiał się, słysząc od kogo ma pozdrowienia. Ciotka Gerthrude była dziwną kobietą, niezwykle ciepłą i serdeczną, a fakt, że miała na nazwisko Schmidt, tylko pogłębiało uczucie skołowania, gdy dochodziło do spotkania.
Zerknął na niego przelotnie, gdy zaczęli iść w stronę chaty. Miał go zbyć milczeniem, ale korciła go odpowiedź, ponownie podszyta kpiną, bo nic co mówił w jego kierunku, a co miało pozornie wydźwięk niezwykle zażyłej relacji między nimi, nie było ani trochę poważne.
- O ciebie? Zawsze. – parsknął, przenosząc spojrzenie na drogę. Niespodziewanie przypomniał sobie o dementorach kręcących się w okolicy, a to przyniosło lekki niepokój.
Stanął w drzwiach do domu, obserwując miejsce rzezi z cieniem uśmiechu, majaczącym na ustach. Nie przeszkadzał ani nie pomagał w zacieraniu śladów zdarzenia, bo to była robota Friedricha.
- Dan? – był szczerze zaskoczony, że to właśnie Wroński był spokrewniony ze szwabem.- Oczywiście, że znam i przyznam, że lepszy brat nie mógł ci się trafić. Znam Go od czasów szkoły, robiliśmy trochę interesów razem, a później, kiedy opuściłem Anglię pilnował, aby wszystkie transakcje przebiegały bez problemu. Był moim wspólnikiem i pewnie jeszcze nim zostanie, jak nadarzy się okazja, a sam będzie chciał.- wyjaśnił po krótce, bo na szczegóły przyjdzie jeszcze czas.- Zdobądź jego zaufanie, a nie pożałujesz tego.- dodał poważnie. Cenił Wrońskiego za całokształt i nigdy nie pożałował znajomości z nim.
- Jasne.- był gotów upić się z przyjacielem, nawet jeśli później tego pożałuje, a zdarzało się to prawie za każdym razem, kiedy spotykali się w różnych okolicznościach. Zamknął palce na różdżce, wychodząc z domu i teleportując się w okolicę miejsca, gdzie Fried miał odebrać zapłatę.
| zt x2
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Zamglony las
Szybka odpowiedź