Cmentarz
Strona 2 z 24 • 1, 2, 3 ... 13 ... 24
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Cmentarz
Cmentarz założony w erze wiktoriańskiej, bujnie porośnięty drzewami, krzakami oraz kwiatami i chwastami, które wyrosły tu wyłącznie w sposób naturalny. Otoczony jest kamiennym murkiem. Rzędy niezliczonych mogił ciągną się długimi sznurami przecinanymi alejkami, krzewami, żywopłotami i drzewami, podczas gdy zimna mgła przysłania niekiedy pole widzenia, mogłoby się zdawać, że cmentarz unosi się w powietrzu, gdzieś między chmurami, w tej ciszy, tym chłodzie. Niesamowite tło stanowią zapierające dech w piersiach widoki na panoramę Londynu, rozciągające się na południe od głównej stacji metra. Jest to jedno z największych i najstarszych miejsc pochowku w całej Wielkiej Brytanii. Architektura sięgająca dziewiętnastego wieku wzbudza ogromny podziw i jest inspiracją dla wielu artystów. Ta różnorodna sceneria od kilkunastu lat zaczęła powoli popadać w ruinę, zyskując jeszcze więcej na swym nietypowym uroku. W oddali, w jednym z zachodnich sektorów, znajduje się miejsce pochówku czarodziejów - osłonięte magią i rzędami brzóz, jeszcze cichsze i smutniejsze, z posągami aniołów, kamiennymi ławeczkami i wiecznie płonącymi ognikami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Na karku czułem spojrzenie Sama, który nie odezwał się ani słowem. Zastanawiałem się czy niezręczna cisza sugeruje mi, bym odszedł nie kłopocząc przyjaciela zbędnymi pytaniami, na które nie chciał odpowiedzieć. Minęła dłuższa chwila, nim sam przerwał milczenie, a jego słowa utwierdziły mnie jednie w przekonaniu, że naruszyłem dla niego świętość. – Przypadek, szukałem grobu. Pojawił się kolejny umarlak do zarejestrowania, sprawdzałem czy to zwykła zbieżność nazwisk czy celowe działanie – odpowiadam nieco pewniej niż na początku. Czuję się niezręcznie z myślą, że Skamander mógł założyć, że… szpieguję go? Pokiwałem tylko głową, słysząc dalszą część. Niechcący odkryłem coś, czym nie chciał się nigdy dzielić. W myślach obiecałem sobie, by o nic go już nie pytać. Prostując się zauważyłem jego nieprzychylne spojrzenie. Czy chodziło o ten liść? Liczę, że tym niepotrzebnym gestem nie wyprowadziłem go z równowagi jeszcze bardziej. – Wiedziała, kogo upolowała? – Słowa same wyślizgują się z moich ust. Powinienem skończyć z żartami, to nie miejsce ani temat na tego typu swawole. – Nie chciałem cię obrazić. Żałuję, że nie poznałem kobiety, która skradła ci serce. Sądziłem, że to nigdy nie miało miejsca.– Tłumaczę się zakłopotany swoją nieporadnością. Po raz pierwszy nie wiem jak z nim rozmawiać.
Gość
Gość
Choć każde z nich spoglądało z zupełnie innej perspektywy, to musiał przyznać, że..zachowywali się podobnie. Ani Ignaś, ani Samuel nie potrafili się jeszcze odnaleźć w zaistniałej sytuacji, trochę po omacku wędrując przez słowa i własne zachowania. Najlepiej chyba, sprawdzała się tu intuicja, bo - żadne z aurorskich szkoleń, które obaj przeszli, nie nadawało się do wykorzystania. Może, nie licząc opanowania względem - nieoczekiwanej i zdecydowanie, niecodziennej - dla każdego z nich - sytuacji.
Pierwszy moment, rzeczywiście kusił, by odesłać Prevetta. W końcu, przyszedł tu sam, nie planując żadnych niespodzianek. Chciał tylko..na chwilę wrócić do kogoś, kto zniknął kilka lat temu, zabierając ze sobą fragment jego duszy. I choć wydawało się, że pozostawiona pustka, nie była duża, miał wrażenie, że coraz więcej zakamarków pochłania.
- Nie musisz się tłumaczyć, już...wystarczy - poruszył ramionami, próbując raz jeszcze odegnać niespokojne wizje - praca - dodał, jakby sam chciał znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Przecież to się zdarzało. Wysyłali ich czasem w tak odludne miejsca, że...kiedyś mógłby tutaj trafić nie z osobistych pobudek, a właśnie w aurorskiej misji.
Nawet gdyby chciał, nawet jeśli niepojęta, gniewna nuta podpowiadała coś innego, nie mógł mieć wyrzutów do przyjaciela - a kogo upolowała? - odbił pytaniem, zastanawiając się, jak widział go drugi auror. Czy też postrzegał go przez pryzmat jego zawadiackich uśmiechów, posyłanych kobietom? czy przez pracę i często narwane pomysły? W końcu, nawet Samuel zaczynał wierzyć, że taki na prawdę był - Igni, nie wiem co mam ci powiedzieć - przyznał w końcu szczerze - sądziłem, że to nie będzie możliwe, ale widocznie nawet ja miałem serce - wyciągnął rękę z kieszeni, by sięgnąć ramienia przyjaciela - każdy ma jakieś tajemnice, pamiętasz? - choć wyrazy były ułożone zgodnie, w pytaniu kryła się niema próba odsunięcia się od tematu, którego teraz nie dało się uniknąć.
Pierwszy moment, rzeczywiście kusił, by odesłać Prevetta. W końcu, przyszedł tu sam, nie planując żadnych niespodzianek. Chciał tylko..na chwilę wrócić do kogoś, kto zniknął kilka lat temu, zabierając ze sobą fragment jego duszy. I choć wydawało się, że pozostawiona pustka, nie była duża, miał wrażenie, że coraz więcej zakamarków pochłania.
- Nie musisz się tłumaczyć, już...wystarczy - poruszył ramionami, próbując raz jeszcze odegnać niespokojne wizje - praca - dodał, jakby sam chciał znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Przecież to się zdarzało. Wysyłali ich czasem w tak odludne miejsca, że...kiedyś mógłby tutaj trafić nie z osobistych pobudek, a właśnie w aurorskiej misji.
Nawet gdyby chciał, nawet jeśli niepojęta, gniewna nuta podpowiadała coś innego, nie mógł mieć wyrzutów do przyjaciela - a kogo upolowała? - odbił pytaniem, zastanawiając się, jak widział go drugi auror. Czy też postrzegał go przez pryzmat jego zawadiackich uśmiechów, posyłanych kobietom? czy przez pracę i często narwane pomysły? W końcu, nawet Samuel zaczynał wierzyć, że taki na prawdę był - Igni, nie wiem co mam ci powiedzieć - przyznał w końcu szczerze - sądziłem, że to nie będzie możliwe, ale widocznie nawet ja miałem serce - wyciągnął rękę z kieszeni, by sięgnąć ramienia przyjaciela - każdy ma jakieś tajemnice, pamiętasz? - choć wyrazy były ułożone zgodnie, w pytaniu kryła się niema próba odsunięcia się od tematu, którego teraz nie dało się uniknąć.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie tak to miało wyglądać. Nie w zimnym deszczu, na cmentarzu i praktycznie pustym kościele. Miał wrócić, wejść do pachnącego ciastem domu, przytulić mamę i uścisnąć dumnego ojca. Tak to właśnie sobie wyobrażał. Zamiast tego dostał sowę podczas jednej z akcji, która się zakończyła. Zamykali winnych i odwozili w odpowiednie miejsce, gdy przyszedł list zawiadamiający o tym, że w końcu dostał kilka dni wolnego, o które tak zabiegał. Raiden zamierzał je przeznaczyć na odpoczynek i tak właśnie zrobił. Jedyne co przyniósł mu pierwszy dzień to ogłoszenie w gazecie, oznajmiające o tym że William i Marlene Carterowie nie żyli. Zarżnięci przez wilkołaka w drodze powrotnej z restauracji. Gdy wrócił do mieszkania, zastał kilka listów. W tym jeden od kuzynki, która przelewała swój ból i cierpienie na papier, błagając go by wracał czym prędzej. Nie trzeba było go prosić dwa razy. Wiadomym było, że w zaistniałej sytuacji nie zamierzał zostawać w Chicago. Wrócił, jednak zupełnie nie tak jak być powinno. Nikt nie powinien wracać do domu na pogrzeb swoich bliskich. Nie miał czasu nawet, żeby pomóc w przygotowaniach. Wszystkim musiała zająć się Sophia, a on dotarł dosłownie chwilę po rozpoczęciu ceremonii. Słuchał słów żałobników, jednak sam siedział na samym końcu, mając w głowie jedynie obraz ich rozgruchotanych ciał. Zniszczonych przez pazury i szczęki wilkołaka. Jednak nie pasowało mu to. Podejrzewał, że to miało być jedynie upozorowane na takowe. Znał swoich rodziców i ich radykalne poglądy zmiany świata magicznego na lepsze miejsce dla mugoli. Nie bali się mówić o tym wprost, a fakt, że ojciec pracował w Ministerstwie musiał być uciążliwy dla wielu. Mimo że nie widzieli się przez ponad dekadę, Raiden znał ich na wskroś. Gdy znaleźli się na cmentarzu, a trumny włożono do świeżo wykopanych grobów, stał w milczeniu, obserwując jak ziemia zasypuje drewniane skrzynie. Chciał złapać kontakt wzrokowy ze swoją małą Sophią, ale ta stała jedynie przytulona przez jakąś kobietę, pogrążona cała we łzach. A deszcz padał dalej zamieniając dzień w jeszcze gorszy niż normalnie. Odmówiono ostatnie modlitwy, po czym zaczęto formować kolejkę do jego młodszej siostry w sprawie kondolencji. Żałobnicy odeszli kawałek od grobów, jednak Raiden został, stojąc i wpatrując się w nagrobek z imionami i nazwiskami swoich rodziców. Nikt ze zgromadzonych go nie rozpoznał lub nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy skupili się na Sophii, a on mógł zostać przez chwilę z nimi po jedenastu latach. Na osobności.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 01.10.16 20:25, w całości zmieniany 2 razy
Nie ma niczego prostego w śmierci. Nie da się na nią przygotować, nie można jej zrozumieć ani się z nią pogodzić. Jednak jest coś co pozwala nam myśleć, że czasami jest lepsza niż życie. Spokojniejsza, a czasem zwyczajnie wyczekiwana. I nie zdajesz sobie z niej sprawy dopóki nie dotknie Cię osobiście. Oczywiście widzisz tych wszystkich płaczących ludzi, wierzysz w ich żal i stratę, ale współczucie jest jedynym co możesz im dać. Myśląc, że to wystarczy, a przecież nigdy nie wystarcza. Dopiero kiedy dowiesz się, że dotyka to Twoich bliskich. Wtedy łatwiej Ci jest wyobrazić sobie ogrom tej tragedii. Nawet go poczuć. Judith nie lubiła wszelkich rodzinnych spotkań. Jednak przyjście na pogrzeb uznała za konieczne. Od zawsze mieli dobre relacje i mogła powiedzieć, że byli dla niej naprawdę bliską rodziną. Przez dłuższy czas trzymała się na uboczu. Nikt nie powinien ingerować w żałobę najbliższych. Kiedy ceremonia dobiegła końca ludzie zaczęli ustawiać się przy Sophie chcąc złożyć jej wyrazy współczucia. Przez myśl jej przeszło, że starszy Carter nie dotarł na czas. Już miała dołączyć do kolejki kiedy jej wzrok padł na stojącego nadal przy grobie mężczyznę. Ciężko było w nim zobaczyć coś znajomego. Nie dziwiła się, że go nie poznali. Teraz przygarbiony, smutny… nie przypominał jej kuzyna, którego znała. Podeszła do mężczyzny i zatrzymując się obok niego przeniosła wzrok na jego twarz. - Raiden – to nie było pytanie, to nawet nie było zawahanie. Wiedziała, że to on. - Tak bardzo mi przykro. - powiedziała zgodnie z prawdą i przeniosła wzrok na ledwo zasypany ziemią grób. - Dobrych ludzi nie powinny spotykać złe rzeczy. Nie zasłużyli na to. - odparła ze smutkiem w głosie.
I show not your face but your heart's desire
Nie widział jej już całe lata. I nie zauważył, że podeszła do niego przez to, że był zapatrzony w świeżo zakopany grób. Mieli pozytywne relacje, gdy byli dziećmi, ale nie byli jakoś specjalnie związani. Nie to co na przykład z Pomoną, jednak o niej teraz Raiden nie myślał. Tak naprawdę nie zauważyłby kuzynki, gdyby nie stanęła zaraz obok i nie wypowiedziała jego imienia. To było ciężkie, ale musiał sobie poradzić. Musiał oderwać spojrzenie od nagrobków. Ale nie potrafił. Dlatego też nie przeniósł wzroku z marmurowych płyt na twarz Judith. Jedynie poznał jej delikatny głos, który nie zmienił się od wielu lat.
- Powinienem tu być - odparł jedynie, czując jak serce podchodzi mu do gardła. Gdyby nie zaczęła mówić, nie czułby, że się rozkleja. Teraz nie mógł temu zapobiec. Ale nie zamierzał dawać tej... Satysfakcji? Komu jednak? Na pewno nie Judith. Może nie chciał przyznać przed samym sobą, że najchętniej zostałby sam i zaczął płakać. Dalej nie patrzył na kuzynkę. Nie chciał.
- Powinienem tu być - odparł jedynie, czując jak serce podchodzi mu do gardła. Gdyby nie zaczęła mówić, nie czułby, że się rozkleja. Teraz nie mógł temu zapobiec. Ale nie zamierzał dawać tej... Satysfakcji? Komu jednak? Na pewno nie Judith. Może nie chciał przyznać przed samym sobą, że najchętniej zostałby sam i zaczął płakać. Dalej nie patrzył na kuzynkę. Nie chciał.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Mężczyzna zmienił się od czasów ich dzieciństwa. Nie dziwiła się, że inni po prostu go nie poznali. W dzisiejszym dniu to nie miało znaczenia. Wszyscy w końcu przyszli tutaj w jednym celu. Nie wiedziała co chce mu powiedzieć. W końcu wszystkie słowa wydawały się być w tym momencie bezsensowne. Nie ma słów, które w jakikolwiek sposób załagodziłyby stratę rodziców. Nigdy. Słysząc jego słowa drgnęła. Znała go na tyle by wiedzieć, że będzie pluł sobie w twarz za to, że kiedy to się stało nie był na miejscu. Tylko przecież nie ma w tym nic dziwnego. Sama pewnie robiłaby to samo. - Nie mogłeś wiedzieć… nikt nie wiedział. - odparła chcąc postawić jeszcze jeden krok w jego kierunku, ale rezygnując z tego. Ona też by tego nie chciała. Ludzi. Pocieszenia. - Choć to okropne to nic nie mogłeś zrobić. Nie obwiniaj się.
I show not your face but your heart's desire
Jak miał się nie zmienić? Oczywiście, że się zmienił. Nie tylko z dzieciaka stał się mężczyzną, ale widać było na nim lata ciężkiej pracy. I może nie było to widoczne na jego twarzy, to w pewnej postawie i dziwnej aurze, która go otaczała. Dobijała go teraz nie tylko śmierć rodziców. Odpowiedzialność za Sophię, która nie chciała go widzieć. Powrót do kraju, którego nie widział tyle lat. Znajome okolice identyczne jak za czasów dzieciństwa, a jednak zmienione nie do poznania. Zmarszczył brwi na słowa Judith. Wiedział, że to powie. Było to bardzo w jej stylu – dobrej duszyczki, która chciała pomagać. Jednak Raiden nie chciał stać się celem jej zabiegów niesienia chorej potrzeby uszczęśliwiania wszystkich dookoła.
- Rozmawiałaś z Sophią? – spytał, zmieniając temat. Nie potrzebował jej pocieszenia. Nie chciał, żeby było jej mu go żal. Może i byli kiedyś blisko, ale wolał darować sobie te pozory rozumiejącego się kuzynostwa. Nie było to prawdziwe. A na pewno nie w tej chwili, w której stał nad grobem dwóch najbliższych mu kiedyś ludzi. Jego autorytetów. Część jego samego umarła razem z nimi. Nie wiedział czy Judith zdawała sobie z tego sprawę czy nie. Nie miało to znaczenia. Żyła w zupełnie innym świecie niż on i zapewne nigdy nie miała zrozumieć jak to jest. Była dzieckiem. Zabawne jak wiele mogło zmienić się w ciągu dziesięciu lat. Jak on mógł się zmienić.
- Rozmawiałaś z Sophią? – spytał, zmieniając temat. Nie potrzebował jej pocieszenia. Nie chciał, żeby było jej mu go żal. Może i byli kiedyś blisko, ale wolał darować sobie te pozory rozumiejącego się kuzynostwa. Nie było to prawdziwe. A na pewno nie w tej chwili, w której stał nad grobem dwóch najbliższych mu kiedyś ludzi. Jego autorytetów. Część jego samego umarła razem z nimi. Nie wiedział czy Judith zdawała sobie z tego sprawę czy nie. Nie miało to znaczenia. Żyła w zupełnie innym świecie niż on i zapewne nigdy nie miała zrozumieć jak to jest. Była dzieckiem. Zabawne jak wiele mogło zmienić się w ciągu dziesięciu lat. Jak on mógł się zmienić.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Czuła, że powinna zostawić go samego. Każdy potrzebuje czasu na żałobę. Pożegnanie się nawet jeśli będzie one już tylko czystym monologiem. Potrafiła sobie jednak wyobrazić jak to jest stracić najbliższych. Potrafiła się utożsamić z tak wielkim bólem. Pokiwała głową, kiedy nie pociągnął tematu dalej. Chciała powiedzieć coś więcej, ale nie wbrew jego woli. W końcu idealnie wiedzieli, że w tym momencie nic nie przyniesie ukojenia. Złość, smutek, żal… negatywne emocje, które nie pozwolą nawet na chwile przebić się zdrowemu rozsądkowi. - Nie – zaczęła niepewnie. Wiedziała, że powinna się spotkać z kuzynką jak tylko dowiedziała się o śmierci jej rodziców, ale to było trudne. Tym bardziej kiedy dowiedziała się o przyczynie śmierci. Jej wzrok powędrował mimowolnie do grupki ludzi składających właśnie kondolencje siostrze Cartera. - Nie odkąd się dowiedziałam. Ona wie, że tu jesteś? Wie, że przyjechałeś? - wiedziała, że relacje między tym rodzeństwem są napięte. Nie wiedziała jednak jak bardzo. Fakt, że mężczyzny nie było przez kilka lat zmienił całkowicie jej postrzeganie.
I show not your face but your heart's desire
Może i każdy potrzebował czasu na żałobę. To była akurat prawda i ciężko było się z nią nie zgodzić. Faktem było jednak to, że on na razie jej nie czuł. Chodziło przecież o utratę. Dowiedział się dosłownie wczoraj o tym całym zajściu, a teraz stał nad grobem rodziców. To nie była żałoba. To było rozdarcie i szok. Podczas żałoby wiedziano za kim się płacze. Teraz on nie był pewien czy chodziło o rodziców naprawdę, czy o niego samego. Część wnętrza Raidena przepadał i nigdy nie miała już wrócić. Oznaczało to więc że cierpiał sam po sobie? To by było egoistyczne i puste. Nie. Musiał się wpierw zrehabilitować i znaleźć to, po co przyjechał. Jedynym co mógł zrobić było odpłacenie się za śmierć rodziców. Zapewnienie też bezpieczeństwa siostrze i dopilnowania, by nie spotkało jej nic złego. Przecież właśnie o to teraz chodziło. To było jego głównym zadaniem i priorytetem. Wiedział, że Sophia go dostrzegła. Jednak nikt więcej. Jej obojętność lub właściwie nieme obarczenie go winą, bolało. Ale nie zamierzał tego przyznawać. A przynajmniej nie na głos. I nie swojej kuzynce.
- Znajdę tego, kto to zrobił - powiedział i mimo że jedyną osobą, która mogła go usłyszeć była Judith to nie mówił do niej. Obiecał to im - ojcu i matce. Był im to winny i nie zamierzał tym razem zawieść. Odwrócił się od kuzynki, nie patrząc w jej stronę i zniknął wśród uliczek starego cmentarza.
|zt x2
- Znajdę tego, kto to zrobił - powiedział i mimo że jedyną osobą, która mogła go usłyszeć była Judith to nie mówił do niej. Obiecał to im - ojcu i matce. Był im to winny i nie zamierzał tym razem zawieść. Odwrócił się od kuzynki, nie patrząc w jej stronę i zniknął wśród uliczek starego cmentarza.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
3 marca
Nie padało. Ze stalowoszarych, napęczniałych wodą chmur przestało w końcu cieknąć, choć i tak topniejący z początkiem marca śnieg dawno zmienił się w pluchę, po której musiał przejść kondukt żałobny. To tak, jakby okrutny los zlitował się na moment, dając chwilę wytchnienia w tej ponurej aurze, wystarczająco wilgotnej by obawiać się, że niesiona dębowa trumna za moment się rozpadnie, spuszczając zbyt szybko gnijące ciało.
Mężczyzna ściągnął ciemne, gęste brwi ku sobie, a między nimi pojawiła się pionowa zmarszczka, zwykle symbolizująca irytację. Wpatrywał się w grobowy dół z wyczekiwaniem, aż skrzynia z ciałem zanurzy się w gliniastym okopie i zniknie pod grubą warstwą spulchniałej ziemi. Słuchał, choć nie słyszał słów urzędnika, który rozwodził się nad sensem istnienia. Filozoficzne gnioty wygłaszane zawsze w tym samym tonie, choć ubrane w inne słowa nie docierały do niego w sposób w jaki powinny. Odpowiednim zachowaniem byłoby sprawianie wrażenia przejętego przemową, która powinna poruszyć ludzkie dusze i zagłębić się w tajemnice drogi ku światłości, przywodzić na myśl wspomnienia ze zmarłym i piękne chwile. Poruszyć, wzruszyć. Wymawiane nieustannie imię odbijało się echem od okolicznych nagrobków, brzmiąc wzniośle, czyli tak jak zwykle traktuje się martwych, niezależnie od tego jacy byli za życia. Jakby im się należało w chwili śmierci.
Graham. Graham Mulciber. Był jego bratem, bliźniaczą cząstką, łagodniejszą i zdecydowanie przychylniejszą światu połową. Utraconym przed trzydziestoma laty tworem wyobraźni, elementem, który powinien zapełniać pustkę w robaczywym sercu. Podobno bliźniaki łączy niezrozumiała dla innych więź, coś czego nie da się wytłumaczyć w żaden logiczny sposób. Czy było to przeczucie, czy cichy szept do ucha, a może niezrozumiała wizja pojawiająca się w dwóch jasnowidzących umysłach jednocześnie — nigdy nie będzie wiadomo. Jeśli więc coś takiego istniało kiedykolwiek pomiędzy Mulciberami, zostanie zabrane do grobu, jak największa tajemnica. Ale on sam nie czuł nic. Kompletną pustkę. Śmierć Grahama nie była dla niego zaskoczeniem, choć nigdy jej nie przewidział. Podejrzewał, że jego charakter i poczynania szybko wpędzą go do grobu. I proszę, oto stał nad nim, zastanawiając się nad tym, kim w istocie dla niego był przez cały ten czas. Czy był bliski? Czy czuł wobec niego przywiązanie? Czy czuł stratę, czy to tylko świadomość, że był i odszedł? Jego twarz nie wyrażała niczego. Jedynie wbite w jedno konkretne miejsce spojrzenie wskazywało na to, że był pogrążony w swoich własnych myślach, z dala od tego wszystkiego, co działo się na cmentarzu.
Poruszył się dopiero, gdy delikatna kobieca dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu, jakby miała mu o czymś przypomnieć. Zerknął na nią tylko pobieżnie i wyprostował się, wracając myślami do miejsca w którym się znajdował i uczynił swoją powinność.
Trumna znajdowała się już w dole. Kucnął więc nad rowem, trzymając w dłoni garść jedynej suchej ziemi zebranej z naczynia i spojrzał w czeluście piekła. Tak wyglądał koniec. Ponuro i przygnębiająco. I tak będzie kończył każdy z nich, w gronie bliskich i przyjaciół, lub samotnie jeśli na to własnie zasłuży. Grahama żegnali Ci, którzy powinni, Ci którzy chcieli, lub Ci którzy musieli przez wzgląd na stosunki.
Oto odchodził auror, brat, syn i mąż, Graham Mulciber. Niechaj ziemia mu miękką będzie.
Nie mówiąc nic, rzucił na trumnę to, co trzymał w dłoni i stanął prosto, ostatni raz patrząc na niego. I był pewien, że pomimo zamkniętch w grobie oczu, które za chwilę wygryzą robaki, patrzył na niego właśnie teraz, zgrzytając zębami i zaciskając w złości pięści. Ale cokolwiek miał do powiedzenia musiał zachować to dla siebie, bo już nigdy nikt go nie usłyszy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
/ And I got you addicted to trying to be bulletproof
You have too much to lose /
You have too much to lose /
Wiedziała, że musi tu być. To nie było czyste pragnienie, ale obowiązek, któremu poddała się zgodnie z wolą ojca, który przez wiele lat ciągle powtarzał co powinna robić, by nie przynieść wstydu rodzinie. Dzisiejszego ranka nie dała mu nawet powodu ani tym bardziej sposobności do rzucenia jakimkolwiek argumentem, który jasno sugerowałby, że jej obowiązkiem jest poddanie się jego decyzji. Zrobiła to dla samej siebie, bo chciała uniknąć kolejnej awantury, jakby nie mając wewnętrznej siły na przeciwstawienie się nieuchronności losu, który był aż nazbyt przytłaczający. Posiadała zbyt wiele zmartwień, a niepewności otulały jej serce, które biło w nierównomiernym rytmie, gdy tkwiła obok mężczyzny, którego znała, a który wydawał się tak obcy. Miała pewność tego kim jest, ale nie była pewna tego co czuje. Nagle emocje i uczucia uleciały w eter i choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego do kogo żywi sentyment, urazę, żal bądź gniew, tak nie umiała przypasować tym twarzom konkretnych bodźcow. Każdy tkwił na tym samym poziomie, choć przecież najważniejsi wciąż znajdowali honorowe miejsce w sercu byłej aurorki. Dwa miesiace stagnacji były jednak torturą, która żniwa zbierała w sposób niezrozumiały, bo im szybciej mijały kolejne dni, tym ona mocniej gubiła się w gąszczu zdarzeń. Nieustanna praca nad projektem, a także notatki jakie zaprzątały myśli Katyi nawet w tak ważnej i podniosłej chwili okazały się istotniejsze. Kurczowo trzymała się ramienia Mulcibera i modliła w duchu, by nie zemdleć. Daleka była jednak od rozpaczy, choć zadawała sobie wciąż pytanie - co się z tobą stało, Grahamie? Szukała odpowiedzi, ale ta nie nadchodziła i to przez to poczuła ucisk bezradności, wszak oddałaby wiele za możliwość cofnięcia się w czasie do dnia, w którym znalazła ciało brata Ramseya i bez względu na konsekwencje, poprowadziłaby swoje prywatnie śledztwo.
Czarna woalka zakrywała pół twarzy dziewczyny, a jedynym elementem ściągającym uwagę mogły być jej karminowe usta, które teraz ściśnięte w wąską linię nie dopuszczały możliwości wyduszenia z siebie jakiegokolwiek słowa. Ciemny, elegancki płaszcz otulał drobne ciało Katyi i chronił przed chłodem, by tylko nie podrażnić jeszcze bardziej obolałych stawów, które bez eliksirów zdawały się być bezużytecznie. Kręgosłup i odcinek lędźwiowy przypominał o drobnym wypadku, który utrudniał swobodne poruszanie się, toteż starając się robić dobrą minę do złej gry, nie puszczała ramienia mężczyzny, który pogrążony w głębokiej zadumie zdawał się nie kontaktować z ziemią, która winna mu być teraz bliższa niż kiedykolwiek wcześniej.
Obróciła się lekko w bok i przygryzła policzek od środka. Czuła, że ciągle jest obserwowana, co budziło w niej dziwnego rodzaju niepokój i to stąd powróciła pospiesznie spojrzeniem na zebranych, by ostatecznie spuścić wzrok na białą lilię, którą trzymała kurczowo w dłoniach. Otulał ją srebrzysty pyłek, jakby była zaczarowana, ale dokładnie to uczyniła jej młoda czarownica, gdy przed wyjściem z domu rzuciła na nią zaklęcie. Miała nigdy nie więdnąć i pozostać w stanie nienaruszonym nawet wtedy, gdy ziemia do reszty pochłonie pamięć o młodym aurorze. To jedyne na co była gotowa, wszak nie mogła pozwolić sobie na zbyt wiele w stronę brata Ramseya, gdyż musiałaby wtedy wydusić z siebie, że wiedziała o śmierci jego bliźniaka od przynajmniej tygodnia. Jak wyjawiłaby mu sekret, że to właśnie ona wraz z kilkoma osobami odnalazły martwe ciało, gdy przeszukiwali dom Slughorna? To nie miało sensu.
- Przykro mi - wydusiła w końcu z siebie na jednym wydechu, choć ledwie słyszalnie. Nie była zdolna do większych fraz, którymi powinna uraczyć mężczyznę. Trzymała się raczej na uboczu, jeżeli chodziło o emocjonalną płaszczyznę. Dwa miesiące stworzyły w jej głowie pustkę i choć czuła obok Mulcibera, a także zaciągała się zapachem jego perfum, który zawsze od razu przypadł dziewczynie do gustu, coś nie układało się w spójną całość. Nie rozumiała tego, stąd mimowolnie zacisnęła smukłe palce na jego ramieniu i, pomimo że nie patrzyła na niego, to starała się zachować zimną krew. Serce zakołowało w jej piersi, co zmusiło ją do wypuszczenia powietrza i w głowie pojawiła się myśl, by pozostawić go samego z własnymi rozterkami. Nie chciała mu przeszkadzać, bo wiedziała jak cisza była wskazana, gdy to umysł był zalewany z każdej możliwej strony dziwnym wspomnieniem czegoś, co nie istniało. Ona sama zaczęła przyglądać się swojej dłoni, na której nosiła pierścień zakonu i to wtedy zdała sobie sprawę, że nie wierzy już w nic, co zostało jej wpojone. Nie było dobra ani zła; istniała tylko potęga. - Po pogrzebie muszę zamienić z tobą słowo, sprawa jest dość delikatna, a ty możesz okazać się kluczowym jej elementem - powiedziała spokojnie i przekrzywiła lekko głowę w bok, by obdarzyć go tym samym intensywnym spojrzeniem, które kierowała na niego od początku, gdy tylko przedzierał się przez granicę zasad. Dlaczego jednak nie była pewna, że jest to prawdą?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 25.10.16 17:58, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nierównomierne, niezmiernie irytujące telepanie w czaszce oznajmiało, że nie mogła karmić się tak niewielką dawką snu. Noc wydawała się tak samo drażniąca, jak wieczór, w którym schowała głowę pod poduszkę, by zdusić narastające zaciskanie w gardle i...łzy. Nienawidziła płakać, a mimo to, szarpana kolejny raz koszmarami - zrywała się przerażona wizją jej własnego brata. Martwego. O sczerniałej twarzy, pogruchotanych kościach i wykrzywioną namiastką warg, poszarpanych w krwawą miazgę. Na nowo szyderczo ciskając w nią magią, która przez koniuszki palców wbijała się milionem igieł i nieustającym strachem, ze zawiodła. Od samego początku. Budziła się własnym krzykiem, tłumiąc głos w mokrej od potu poduszce.
Była zmęczona, z cienkimi, sino barwionymi żyłkami pod oczami, z bladą od zmęczenia twarzą i rozpuszczonymi włosami, których nie miała ochoty związywać. Tylko spojrzenie, stalowoszarych źrenic pozostawało czujne, przenikliwe, niepodobne do aury gniewnego dystansu, który prezentowała - nawet - krocząc samotnie między nagrobkami.
Nienawidziła pogrzebów. Nienawidziła całej, paskudnej otoczki, dźwięku opuszczanej trumny w dół i zgrzytu opadającego pisaku. A jednak - przyszła. Zaciskając palce zwinięte w pięść i ukryte w kieszeniach kurtki i spiętymi ramionami. Słowem - wpisywała się w ponury, żałobny nastrój całkiem nieźle, chociaż - nie planowała zabiegu jaki osiągnęła. Przyszła, bo zniknął z powierzchni czarodziejskiego świata kolejny Mulciber i czuła w żyłach niemal żywą iskrę powinności. I nie miało (prawie) znaczenia, że Graham zginął prawdopodobnie z tych samych powodów co jej brat. Czy ona skończy tak samo kiedyś? A może wcześniej? Cień krzywego drgnienia warg zakołysał się na jej obliczu, by zniknąć w mgnieniu oka.
Powierzchnia wokół dołu była nieznośnie miękka, dając nieprzyjemne wrażenie zapadania. Dodatkowo, odurzający i mdlący wręcz zapach rozkopanej ziemi, przyprawiał Mię o dodatkowe powody pojawiania się na jej czole gniewno-ponurego marsa. I dlatego, początkowo stała w lekkim oddaleniu, obserwując jak opuszczają trumnę w dół, przy akompaniamencie chrapliwego jazgotu urzędnika na temat filozoficznych aspektów śmierci. Jakby w ogóle się znał. Prychnęła cicho i zacisnęła wargi mocniej, a palce poruszyły się, jakby za chwilę miała wycelować cios. Dlatego skupiła się na sylwetce stojącej najbliżej krawędzi grobu, mężczyznę wpatrzonego w w obsypujący się piach, z oczami, tak jak u niej - koloru stalowej szarości. Wyraz oblicza miał nieodgadniony, chociaż Mia odnajdywała pojedyncze, znajome emocje, skrywane pod niemal niezarysowaną maską. Był jej cichym mentorem i...jedną z mikroskopijnej grupy ludzi, których uznawała za bliskie. Nigdy nie podzieliłaby się tą wiedzą z Ramseyem, ale była to naturalna cecha Mulciberów.
Uczucia były przecież iluzją.
Nie poruszyła się, gdy skupiła uwagę na kobiecej sylwetce trwającej obok kuzyna, zmrużyła gniewne spojrzenie, kierując je na aurorkę. Katya drażniła ją. I w żaden wytłumaczalny sposób nie potrafiła określić - dlaczego. Nie zastanawiała się jednak, gdy ruszyła z miejsca, kierując swoje kroki ku stojącej obok dwójki. Wystarczająco szybko, by usłyszeć ostatnie, wypowiadane słowa.
- Po pogrzebie Ramsey idzie na spotkanie z rodziną - dokładniej mówiąc - ze mną -Mówiła spokojnie i wystarczająco cicho, by usłyszeli go tylko adresaci. Nieprzyjemny błysk w źrenicach świadczył, że nie znosiła sprzeciwu. Niemal beznamiętnie podniosła rękę, by oderwać ułożoną dłoń Katyi na ramieniu kuzyna.
Była zmęczona, z cienkimi, sino barwionymi żyłkami pod oczami, z bladą od zmęczenia twarzą i rozpuszczonymi włosami, których nie miała ochoty związywać. Tylko spojrzenie, stalowoszarych źrenic pozostawało czujne, przenikliwe, niepodobne do aury gniewnego dystansu, który prezentowała - nawet - krocząc samotnie między nagrobkami.
Nienawidziła pogrzebów. Nienawidziła całej, paskudnej otoczki, dźwięku opuszczanej trumny w dół i zgrzytu opadającego pisaku. A jednak - przyszła. Zaciskając palce zwinięte w pięść i ukryte w kieszeniach kurtki i spiętymi ramionami. Słowem - wpisywała się w ponury, żałobny nastrój całkiem nieźle, chociaż - nie planowała zabiegu jaki osiągnęła. Przyszła, bo zniknął z powierzchni czarodziejskiego świata kolejny Mulciber i czuła w żyłach niemal żywą iskrę powinności. I nie miało (prawie) znaczenia, że Graham zginął prawdopodobnie z tych samych powodów co jej brat. Czy ona skończy tak samo kiedyś? A może wcześniej? Cień krzywego drgnienia warg zakołysał się na jej obliczu, by zniknąć w mgnieniu oka.
Powierzchnia wokół dołu była nieznośnie miękka, dając nieprzyjemne wrażenie zapadania. Dodatkowo, odurzający i mdlący wręcz zapach rozkopanej ziemi, przyprawiał Mię o dodatkowe powody pojawiania się na jej czole gniewno-ponurego marsa. I dlatego, początkowo stała w lekkim oddaleniu, obserwując jak opuszczają trumnę w dół, przy akompaniamencie chrapliwego jazgotu urzędnika na temat filozoficznych aspektów śmierci. Jakby w ogóle się znał. Prychnęła cicho i zacisnęła wargi mocniej, a palce poruszyły się, jakby za chwilę miała wycelować cios. Dlatego skupiła się na sylwetce stojącej najbliżej krawędzi grobu, mężczyznę wpatrzonego w w obsypujący się piach, z oczami, tak jak u niej - koloru stalowej szarości. Wyraz oblicza miał nieodgadniony, chociaż Mia odnajdywała pojedyncze, znajome emocje, skrywane pod niemal niezarysowaną maską. Był jej cichym mentorem i...jedną z mikroskopijnej grupy ludzi, których uznawała za bliskie. Nigdy nie podzieliłaby się tą wiedzą z Ramseyem, ale była to naturalna cecha Mulciberów.
Uczucia były przecież iluzją.
Nie poruszyła się, gdy skupiła uwagę na kobiecej sylwetce trwającej obok kuzyna, zmrużyła gniewne spojrzenie, kierując je na aurorkę. Katya drażniła ją. I w żaden wytłumaczalny sposób nie potrafiła określić - dlaczego. Nie zastanawiała się jednak, gdy ruszyła z miejsca, kierując swoje kroki ku stojącej obok dwójki. Wystarczająco szybko, by usłyszeć ostatnie, wypowiadane słowa.
- Po pogrzebie Ramsey idzie na spotkanie z rodziną - dokładniej mówiąc - ze mną -Mówiła spokojnie i wystarczająco cicho, by usłyszeli go tylko adresaci. Nieprzyjemny błysk w źrenicach świadczył, że nie znosiła sprzeciwu. Niemal beznamiętnie podniosła rękę, by oderwać ułożoną dłoń Katyi na ramieniu kuzyna.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wpatrywał się dłużej niż powinien w czarną otchłań grobowca, w którym spoczęło ciało jego brata. Wolał sprawiać wrażenie przygnębionego sytuacją, niż zamyślonego, nawet jeśli poza dziwną świadomością jakiejś niezrozumiałej straty było mu wszystko jedno. Powinien ubolewać, cierpieć, opłakiwać jego odejście. I wygodniej byłoby gdyby tak właśnie postrzegali go inni w tej sytuacji, nawet Ci, którzy wiedzieli, że skrywa wszystko pod kamiennym wyrazem twarzy. Wiele w ten sposób mógłby uprościć, wykorzystać swój niby stan w późniejszym czasie. Tymczasem on zastanawiał się nad tym, gdzie była Cornelia i dlaczego nie pojawiła się na pogrzebie. To właśnie z nią chciał porozmawiać, gdy to wszystko się skończy. Miał pewną sprawę do załatwienia, a jej nieuchwytność była problematyczna. Spodziewał się jej tu, nawet jeśli jej stan nie został rozpowszechniony. Była jednak jego żoną, partnerką dla tych, którzy nie znali prawdy (a była ich zdecydowana większość). Powinna się pojawić, prawda? Rozejrzał się ukradkiem, ale nie dostrzegł jej w pobliżu. Zamiast niej jednak poczuł obok siebie znajomy zapach, który działał na niego kojąco.
— Jesteśmy na pogrzebie — zauważył trafnie, nieco karcącym tonem do obu kobiet, choć to Mia wydawała się małą prowokatorką. Ona nie lubiła nikogo, wobec każdego była niechętna i zdystansowana, a on zdawał się to tolerować. Doskonale ją rozumiał. Przypisałby to Mulciberom, ale Graham był inny. Jej brat też był inny, ale może właśnie dlatego obaj zamknięci byli w drewnianych trumnach, na wieki zagrzebanych pod wilgotną ziemią. Jeden obok drugiego. Czyż to nie był doskonały dowód na to, że dobrzy i słabi szybko sczezną, wyeliminowani jako wadliwe jednostki w tym ponurym i brutalnym świecie?
Rodzina? Czym właściwie była rodzina? Zadał sobie to pytanie w myślach, spoglądając znów w kierunku dołu, który zaraz zostanie zasypany ziemią. Czy rodziną był bliźniak, odciągnięty po urodzeniu, z którym nie udało się nigdy nadrobić straconego czasu? Czy była nią matka, która oddała jedno ze swoich dzieci obcemu? Czy był ojciec, którego po trzydziestu latach miał szansę spotkać po raz pierwszy? Czy może była nią kuzynka, która postanowiła pójść w ślady braci i łapać takich jak on?
A może chodzi tylko o nazwisko, które ich łączyło?
Czym jesteś, Rodzino?
Przymknął na moment powieki, przewidując, że pogoda szybko przyniesie ból głowy.
— Lady Ollivander lada chwila będzie rodziną — mruknął posępnie, lecz rzeczowo, poprawiając kołnierz czarnego płaszcza i obrócił się lekko, spoglądając na Mię, w jakiś usprawiedliwiający sposób. — Muszę odprowadzić ją do domu. — A później z przyjemnością zanurzę się w bezkresnych oceanach ognistej, która pozwoli choć na chwilę odciąć zasilanie.
— Jesteśmy na pogrzebie — zauważył trafnie, nieco karcącym tonem do obu kobiet, choć to Mia wydawała się małą prowokatorką. Ona nie lubiła nikogo, wobec każdego była niechętna i zdystansowana, a on zdawał się to tolerować. Doskonale ją rozumiał. Przypisałby to Mulciberom, ale Graham był inny. Jej brat też był inny, ale może właśnie dlatego obaj zamknięci byli w drewnianych trumnach, na wieki zagrzebanych pod wilgotną ziemią. Jeden obok drugiego. Czyż to nie był doskonały dowód na to, że dobrzy i słabi szybko sczezną, wyeliminowani jako wadliwe jednostki w tym ponurym i brutalnym świecie?
Rodzina? Czym właściwie była rodzina? Zadał sobie to pytanie w myślach, spoglądając znów w kierunku dołu, który zaraz zostanie zasypany ziemią. Czy rodziną był bliźniak, odciągnięty po urodzeniu, z którym nie udało się nigdy nadrobić straconego czasu? Czy była nią matka, która oddała jedno ze swoich dzieci obcemu? Czy był ojciec, którego po trzydziestu latach miał szansę spotkać po raz pierwszy? Czy może była nią kuzynka, która postanowiła pójść w ślady braci i łapać takich jak on?
A może chodzi tylko o nazwisko, które ich łączyło?
Czym jesteś, Rodzino?
Przymknął na moment powieki, przewidując, że pogoda szybko przyniesie ból głowy.
— Lady Ollivander lada chwila będzie rodziną — mruknął posępnie, lecz rzeczowo, poprawiając kołnierz czarnego płaszcza i obrócił się lekko, spoglądając na Mię, w jakiś usprawiedliwiający sposób. — Muszę odprowadzić ją do domu. — A później z przyjemnością zanurzę się w bezkresnych oceanach ognistej, która pozwoli choć na chwilę odciąć zasilanie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 20.10.16 7:22, w całości zmieniany 1 raz
Pamiętała moment, w którym znalazła Grahama. Widziała jego martwe spojrzenie i niemal za każdym razem, gdy przymykała powieki, przypominała sobie obraz z domu profesora Slughorna. Gdy wiele lat temu rozpoczynała ścieżkę aurorską, to właśnie on jej pomagał. Podał pomocną dłoń i pozwolił poruszać się pewniej na terenie, którego nie znała, a który poznać powinna. Czysta abstrakcja, że w tej chwili stała nad grobem mentora, a także mężczyzny, którego początkowo oskarżała o bycie narzeczonym. Czy los z nich nie zakpił? A może to była intryga na skalę całego Londynu, by po wszystkim każdy mógł wyśmiać naiwną lady w twarz? Nie chciała dłużej o tym myśleć, bo dziwny ucisk odbierał swobodę w oddychaniu, a także sprawiał, że serce uderzało zbyt szybko i niespokojnie, a przecież to powinna w końcu zacząć praktykować. Zero nerwów i stresu, który wypalał jej dziurę w duszy i doprowadzał do stanu, gdzie uciekała przed światem. I teraz choć nie miała zamiaru powielać tego schematu, to wiedziała, że któregoś dnia nie będzie mieć wyboru. Połamano ją na zbyt wiele cząstek, by z łatwością powrócić do formy, w której winna być każda szlachcianka w jej wieku. Oczekująca na ślub i pierwszą noc z mężczyzną, od którego już nie ucieknie, a także potomstwo, bo czyż nie tego chcą kobiety? Katya była całkowitą odwrotnością tego - "co należy". Ona pragnęła rozwiązać zagadkę, bez której nie potrafiłaby ruszyć na przód. Zbyt wiele niejasności i niedopowiedzeń męczyło jej umysł, a śmierć bliźniaka Ramseya była jedną z niewiadomych.
Spojrzała z politowaniem na Mię, która była jej całkowicie obojętna. Nie miało dla Katyi znaczenia, że nosi nazwisko Mulciber i jest spokrewniona z jej narzeczonym. Kimże ona była, by móc w ten sposób odzywać się do kobiety wyższej stanem? Jakim prawem odważyła się dotknąć ciała aurorki? Cóż takiego w sobie miała, że jej butna i arogancka postawa nawet kogoś tak mizernego w emocjach jak młoda Ollivander, zirytowała? Rudowłosa dziewczyna patrzyła nieustannie w oczy młodszej i uśmiechnęła się drwiąco. Była mądrzejsza, bardziej doświadczona i przez to nie planowała wdawać się w zbędną dyskusję z kimś, kto powinien ponieść karę za zbyt dużą poufałość.
- Doceniam gest, ale nie zamierzam być powodem zmiany twoich planów, toteż nie będę zajmowała ci czasu, który powinieneś poświęcić swojej - niesfornej -kuzynce - powiedziała spokojnie i w końcu uwolniła dłoń z uścisku Mii. Drażniło ją to, że zdobyła się na odwagę i bezczelnie przekroczyła próg przestrzeni osobistej lady. Katya nienawidziła obcego dotyku i tylko dlatego, że znała Ramseya nie rozdmuchała sytuacji do miana awantury, wszak nie był winny temu, że jego rodzina nie potrafiła się zachować w sposób należyty. Przy nim nie bała się też przekraczać granicy stosownej bliskości, która była zarezerwowana tylko dla wybranych, w których gronie przyszła aurorka nie znalazła miejsca. Zero ogłady w tych czystokrwistych dziewuchach. - Moja sprawa jest nagląca, ale widocznie muszę zwrócić się z nią do kogoś innego; to nic, doprawdy - przyznała szczerze i nie kłamała. Była zawiedziona sposobem jestestwa młodej Mulciber, ale nie zamierzała jej wychowywać, bo czyż sama Katya nie była do niej wiele lat temu podobna, gdy za wszelką cenę odpychała od siebie każdego? To nie miało już wartości, stąd odpuściła pomysł z prośbą, którą chciała skierować w stronę Ramseya.
Spojrzała z politowaniem na Mię, która była jej całkowicie obojętna. Nie miało dla Katyi znaczenia, że nosi nazwisko Mulciber i jest spokrewniona z jej narzeczonym. Kimże ona była, by móc w ten sposób odzywać się do kobiety wyższej stanem? Jakim prawem odważyła się dotknąć ciała aurorki? Cóż takiego w sobie miała, że jej butna i arogancka postawa nawet kogoś tak mizernego w emocjach jak młoda Ollivander, zirytowała? Rudowłosa dziewczyna patrzyła nieustannie w oczy młodszej i uśmiechnęła się drwiąco. Była mądrzejsza, bardziej doświadczona i przez to nie planowała wdawać się w zbędną dyskusję z kimś, kto powinien ponieść karę za zbyt dużą poufałość.
- Doceniam gest, ale nie zamierzam być powodem zmiany twoich planów, toteż nie będę zajmowała ci czasu, który powinieneś poświęcić swojej - niesfornej -kuzynce - powiedziała spokojnie i w końcu uwolniła dłoń z uścisku Mii. Drażniło ją to, że zdobyła się na odwagę i bezczelnie przekroczyła próg przestrzeni osobistej lady. Katya nienawidziła obcego dotyku i tylko dlatego, że znała Ramseya nie rozdmuchała sytuacji do miana awantury, wszak nie był winny temu, że jego rodzina nie potrafiła się zachować w sposób należyty. Przy nim nie bała się też przekraczać granicy stosownej bliskości, która była zarezerwowana tylko dla wybranych, w których gronie przyszła aurorka nie znalazła miejsca. Zero ogłady w tych czystokrwistych dziewuchach. - Moja sprawa jest nagląca, ale widocznie muszę zwrócić się z nią do kogoś innego; to nic, doprawdy - przyznała szczerze i nie kłamała. Była zawiedziona sposobem jestestwa młodej Mulciber, ale nie zamierzała jej wychowywać, bo czyż sama Katya nie była do niej wiele lat temu podobna, gdy za wszelką cenę odpychała od siebie każdego? To nie miało już wartości, stąd odpuściła pomysł z prośbą, którą chciała skierować w stronę Ramseya.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Półmrok jaki panował na cmentarzu, wywołany ciemnymi, deszczowymi chmurami - w żadne sposób nie przeszkadzał Mii. Przynajmniej, jeśli chodzi o aspekty relacyjne do zaistniałej rzeczywistości. Na jej twarzy wciąż malowało się zmęczenie i przebijająca się - wybitnie w spojrzeniu - gniewna nuta. Irytowała ją obecność niektórych osób na pogrzebie. Drażniła ją też nieobecność pewnych jednostek, więc zbierając całość - i tak była niezadowolona. Nie była przyzwyczajona, żeby ufać cichemu głosikowi, gdzieś na dnie świadomości, że powinna się uspokoić. Żyła gniewem, który napędzał ją do działania. I tylko czasem, z nieznanych jeszcze pobudek, działała wbrew...wyuczonym zachowaniom. A powtarzający się co jakiś czas ucisk w klatce piersiowej, gdy wspominała brata, nie mógł mieć z tym nic wspólnego. Bo nie.
Odwzajemniła spojrzenie Katyi, z satysfakcją dostrzegając malującą się na jej obliczu irytację. Wzrok, który posłała jej szlachcianka - zignorowała. Uniosła tylko wyżej brew, może odrobinę mocniej zaciskając palce na jej ramieniu. Nie lubiła arystokratek. Z zadartym nosem i ego sięgającym dużo wyżej niż ich realne wartości (jeśli jakieś posiadały). Panna Olliwander była idealnym przykładem tego pustego wzoru. Wywyższając się, jakby stanowiły pępek świata. I nie rozumiała dlaczego w ogóle ktokolwiek chciałby mieć za żonę coś takiego. I spędzać z nią całe życie. Chociaż...może dlatego tak wielu arystokratów korzystało z usług dam do towarzystwa? Nie mogąc zdzierżyć posiadania w swoim domu pustej lalki?
Czy Ramsey cokolwiek w niej widział? Wykrzywiła lekko usta na słowa kuzyna, ale skrzyżowała z nim spojrzenie i przeniosła uwagę na jego narzeczoną. Jak miło, że ja ignorowała, odpowiadając tylko mężczyźnie. Podobno szlachcie należał się szacunek, tak? Tylko na taką wartość trzeba było zasługiwać, a pustej frazy nie miała zamiaru uznawać. Katya nie zasługiwała na szacunek Mii
- Nie moją - odpowiedziała nieco ciszej, kierując słowa wyłącznie do Mulcibera. Jej rodziną był tylko on. Nie miała nikogo innego. Nikogo więcej nie potrzebowała. Tym bardziej kogoś, kto na jej kuzyna nie zasługiwał - Stać cię na więcej - dodała jeszcze, rozluźniając uchwyt i przestępując krokiem w bok, by znaleźć się na granicy grobowej przepaści. Nie skomentowała słów arystokratki, poświęciła jej tylko dodatkowe, pełne pogardy spojrzenie, ale ostatecznie stwierdziła, że ciekawszym zajęciem jest wpatrywanie w obsypujący się, wilgotny piach. Nachyliła się, by chwycić w palce garstkę. Przez moment zaciskała palce na ciemnej brei, po czym - odpychając chęć umazania stojącej obok Olliwander, rzuciła grudkę w dół. Odsunęła się jeszcze krok, zwiększając dystans między nią a kobietą, ale czujnie zerkała na kuzyna. Chciała go stąd zabrać. Chciała, by ją ktoś stąd zabrał. A mimo to balansowała na granicy grobowego dołu, jakby prowokowała niewidzialną odpowiedź.
Nie dziś Mia.
Odwzajemniła spojrzenie Katyi, z satysfakcją dostrzegając malującą się na jej obliczu irytację. Wzrok, który posłała jej szlachcianka - zignorowała. Uniosła tylko wyżej brew, może odrobinę mocniej zaciskając palce na jej ramieniu. Nie lubiła arystokratek. Z zadartym nosem i ego sięgającym dużo wyżej niż ich realne wartości (jeśli jakieś posiadały). Panna Olliwander była idealnym przykładem tego pustego wzoru. Wywyższając się, jakby stanowiły pępek świata. I nie rozumiała dlaczego w ogóle ktokolwiek chciałby mieć za żonę coś takiego. I spędzać z nią całe życie. Chociaż...może dlatego tak wielu arystokratów korzystało z usług dam do towarzystwa? Nie mogąc zdzierżyć posiadania w swoim domu pustej lalki?
Czy Ramsey cokolwiek w niej widział? Wykrzywiła lekko usta na słowa kuzyna, ale skrzyżowała z nim spojrzenie i przeniosła uwagę na jego narzeczoną. Jak miło, że ja ignorowała, odpowiadając tylko mężczyźnie. Podobno szlachcie należał się szacunek, tak? Tylko na taką wartość trzeba było zasługiwać, a pustej frazy nie miała zamiaru uznawać. Katya nie zasługiwała na szacunek Mii
- Nie moją - odpowiedziała nieco ciszej, kierując słowa wyłącznie do Mulcibera. Jej rodziną był tylko on. Nie miała nikogo innego. Nikogo więcej nie potrzebowała. Tym bardziej kogoś, kto na jej kuzyna nie zasługiwał - Stać cię na więcej - dodała jeszcze, rozluźniając uchwyt i przestępując krokiem w bok, by znaleźć się na granicy grobowej przepaści. Nie skomentowała słów arystokratki, poświęciła jej tylko dodatkowe, pełne pogardy spojrzenie, ale ostatecznie stwierdziła, że ciekawszym zajęciem jest wpatrywanie w obsypujący się, wilgotny piach. Nachyliła się, by chwycić w palce garstkę. Przez moment zaciskała palce na ciemnej brei, po czym - odpychając chęć umazania stojącej obok Olliwander, rzuciła grudkę w dół. Odsunęła się jeszcze krok, zwiększając dystans między nią a kobietą, ale czujnie zerkała na kuzyna. Chciała go stąd zabrać. Chciała, by ją ktoś stąd zabrał. A mimo to balansowała na granicy grobowego dołu, jakby prowokowała niewidzialną odpowiedź.
Nie dziś Mia.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 24 • 1, 2, 3 ... 13 ... 24
Cmentarz
Szybka odpowiedź