Sala balowa
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sala balowa
Sala balowa to ogromne pomieszczenie z wysokim sufitem, gdzie naturalnie królują rodowe barwy Parkinsonów. Odcienie zieleni na ścianach, szmaragdowa poświata padająca na marmurową podłogę, rozproszona przez światło ze złotych żyrandoli nieustannie przypomina gościom, kto jest gospodarzem urządzanych tu bankietów i tańców. W pomieszczeniu zadbano o doskonałą akustykę, konieczną dla licznych szampańskich i wystawnych zabaw. Przy większych okazjach salę zdobią lśniące, lodowe statuy jednorożców, nimf i leśnych driad - rzeźby nigdy się nie topią, a każdy, kogo oświetli ich rozproszony blask, na ten jeden magiczny wieczór staje się piękniejszy i bardziej atrakcyjny.
11.08
Nadchodzi ten wielki dzień. Pełen stresu oraz emocji pulsujących w żyłach. Mam ochotę powiedzieć, że nic nie idzie po mojej myśli, ale to nieprawda - jest wręcz bajkowo. Udaję, że nie zauważam krzywych, nieprzychylnych spojrzeń Parkinsonów, odbierając od nich sztuczną uprzejmość jak najcenniejszy dar, jaki mi mogą ofiarować. Pewnie nadal uważają mnie za francuską pomyłkę, chociaż dostali nienajgorszy posag. Naturalnie, że nie może się on równać z tymi należącymi do panien ze szlachetnych, angielskich rodów, ale przecież mieszkańcy Broadway Tower nie są ani biedni, ani potrzebujący. Nie zamierzam jednak wnikać w politykę oraz ekonomię, to nie dla mnie. Chcę się po prostu cieszyć najpiękniejszym dniem życia - bez wyrzutów sumienia oraz zmartwień jakie powinny szpecić moją skroń. Na złość wszystkim jestem szczęśliwa i rozpromieniona, posyłam serdeczne, wyważone uśmiechy; nie marudzę i nie grymaszę, pewnie doprowadzając pozostałych do białej gorączki. Tego, że nie udaje im się obserwować mojego upadku mogącego być pretekstem do odwołania zaślubin. Postanawiam sobie, że to właśnie Marcel jest dla mnie najważniejszy - i dla niego chcę być idealna, również w oczach najbliższych mu osób. Kosztuje mnie to wiele cierpliwości oraz poświęceń, ale dla niego skłonna jestem zrobić wiele, wiele więcej. Szkoda, że nikt tego nie docenia.
Od samego świtu sztab służek dba o mój wygląd - począwszy od nieskazitelnego ciała, poprzez wysmakowaną bieliznę, kończąc wreszcie na kreacji dzisiejszego dnia. Absolutnie zachwycającą, najpiękniejszą, chociaż jest jedynie ozdobą dla mnie samej. To przede wszystkim ja olśniewam urodą, wdziękiem oraz niesamowitym urokiem niezaprzeczalnie atrakcyjnych genów. Pachnę słodko i kwiatowo, chociaż nienachalnie, biżuteria lśni na mojej smukłej szyi, cienkich nadgarstkach oraz kształtnych uszach - jednak centralnym punktem uwagi jest oczywiście dłoń zdobiona przez zaręczynowy pierścień. Wkrótce w tym samym miejscu zawita tam również obrączka, symbolem ostateczności. Zostanę żoną. Niby wiedziałam, że kiedyś to nastąpi, ale nie sądziłam, że towarzyszyć będą temu uczucia. Że serce będzie łopotać w klatce piersiowej, że wzruszenie będzie cisnąć się do kącików oczu - muszę się jednak opanować, żeby perfekcyjny, subtelny makijaż nie spłynął brzydką kaskadą brei na leciutko muśnięte różem policzki, a potem dalej, na gardło oraz obojczyki. Ta wizja wydaje mi się tak karykaturalna oraz tragiczna, że wzbudza we mnie trwogę - determinacja skutecznie pozwala trzymać wszystkie uczucia w ryzach.
Siedzę przed toaletką spoglądając w gładką taflę lustra odbijającą moją nieskazitelną twarz. Wszystko wygląda perfekcyjnie, a ja i tak dopytuję służki czy aby na pewno żaden kosmyk jasnych włosów nie odstaje za bardzo niż powinien. Piękny, skrupulatnie wykonany kok z wplecionymi weń białymi kwiatami robi wrażenie, ale wciąż targają mną obawy o detale. Naprawdę muszę wyglądać idealnie, tak, żeby wszyscy przestali wieszać na mnie psidwaki, a zamiast tego zachwycali się mą aparycją. Dopiero pojawienie się Solene dodaje mi otuchy i pozwala na przejście procesu przygotowawczego w pełni sił. Jeszcze tylko zaczepiony z tyłu głowy długi welon oraz kwiatowy bukiet wciśnięty w wypielęgnowaną dłoń - i mogę ruszać. Na korytarzu dopada mnie asysta wszystkich ciotek i nie-ciotek, po prostu kobiet dbających o to, żebym w odpowiednim opakowaniu dotarła na salę balową. Wkraczam do jej środka pewnym siebie krokiem, zaś obawy oraz niepewność odbija się jedynie w moich lśniących z podekscytowania oczach. Uśmiech nie schodzi z twarzy, postawa jest wyprostowana; goście bez krępacji mi się przyglądają i już wiem, że nie ma ich tutaj wszystkich. Trudno. Nie dowiedzą się jak wiele stracili - z niezachwianym poczuciem własnej wartości docieram wreszcie na scenę mającą być centrum wydarzeń najbliższych minut. Serce bije mi jak oszalałe, ledwie dostrzegam wspaniałe dekoracje sali balowej - finezyjne żyrandole, lodowe, nietopiące się rzeźby delikatnie poruszające fragmentami ciała, kolorowe, mieniące się światło oraz zieleń poprzeplataną złotem. Zaczyna mi się kręcić w głowie i dopiero widok Marcela pozwala mi złapać stabilny grunt na miękkich z emocji nogach.
Jak zawsze. Na zawsze.
Nadchodzi ten wielki dzień. Pełen stresu oraz emocji pulsujących w żyłach. Mam ochotę powiedzieć, że nic nie idzie po mojej myśli, ale to nieprawda - jest wręcz bajkowo. Udaję, że nie zauważam krzywych, nieprzychylnych spojrzeń Parkinsonów, odbierając od nich sztuczną uprzejmość jak najcenniejszy dar, jaki mi mogą ofiarować. Pewnie nadal uważają mnie za francuską pomyłkę, chociaż dostali nienajgorszy posag. Naturalnie, że nie może się on równać z tymi należącymi do panien ze szlachetnych, angielskich rodów, ale przecież mieszkańcy Broadway Tower nie są ani biedni, ani potrzebujący. Nie zamierzam jednak wnikać w politykę oraz ekonomię, to nie dla mnie. Chcę się po prostu cieszyć najpiękniejszym dniem życia - bez wyrzutów sumienia oraz zmartwień jakie powinny szpecić moją skroń. Na złość wszystkim jestem szczęśliwa i rozpromieniona, posyłam serdeczne, wyważone uśmiechy; nie marudzę i nie grymaszę, pewnie doprowadzając pozostałych do białej gorączki. Tego, że nie udaje im się obserwować mojego upadku mogącego być pretekstem do odwołania zaślubin. Postanawiam sobie, że to właśnie Marcel jest dla mnie najważniejszy - i dla niego chcę być idealna, również w oczach najbliższych mu osób. Kosztuje mnie to wiele cierpliwości oraz poświęceń, ale dla niego skłonna jestem zrobić wiele, wiele więcej. Szkoda, że nikt tego nie docenia.
Od samego świtu sztab służek dba o mój wygląd - począwszy od nieskazitelnego ciała, poprzez wysmakowaną bieliznę, kończąc wreszcie na kreacji dzisiejszego dnia. Absolutnie zachwycającą, najpiękniejszą, chociaż jest jedynie ozdobą dla mnie samej. To przede wszystkim ja olśniewam urodą, wdziękiem oraz niesamowitym urokiem niezaprzeczalnie atrakcyjnych genów. Pachnę słodko i kwiatowo, chociaż nienachalnie, biżuteria lśni na mojej smukłej szyi, cienkich nadgarstkach oraz kształtnych uszach - jednak centralnym punktem uwagi jest oczywiście dłoń zdobiona przez zaręczynowy pierścień. Wkrótce w tym samym miejscu zawita tam również obrączka, symbolem ostateczności. Zostanę żoną. Niby wiedziałam, że kiedyś to nastąpi, ale nie sądziłam, że towarzyszyć będą temu uczucia. Że serce będzie łopotać w klatce piersiowej, że wzruszenie będzie cisnąć się do kącików oczu - muszę się jednak opanować, żeby perfekcyjny, subtelny makijaż nie spłynął brzydką kaskadą brei na leciutko muśnięte różem policzki, a potem dalej, na gardło oraz obojczyki. Ta wizja wydaje mi się tak karykaturalna oraz tragiczna, że wzbudza we mnie trwogę - determinacja skutecznie pozwala trzymać wszystkie uczucia w ryzach.
Siedzę przed toaletką spoglądając w gładką taflę lustra odbijającą moją nieskazitelną twarz. Wszystko wygląda perfekcyjnie, a ja i tak dopytuję służki czy aby na pewno żaden kosmyk jasnych włosów nie odstaje za bardzo niż powinien. Piękny, skrupulatnie wykonany kok z wplecionymi weń białymi kwiatami robi wrażenie, ale wciąż targają mną obawy o detale. Naprawdę muszę wyglądać idealnie, tak, żeby wszyscy przestali wieszać na mnie psidwaki, a zamiast tego zachwycali się mą aparycją. Dopiero pojawienie się Solene dodaje mi otuchy i pozwala na przejście procesu przygotowawczego w pełni sił. Jeszcze tylko zaczepiony z tyłu głowy długi welon oraz kwiatowy bukiet wciśnięty w wypielęgnowaną dłoń - i mogę ruszać. Na korytarzu dopada mnie asysta wszystkich ciotek i nie-ciotek, po prostu kobiet dbających o to, żebym w odpowiednim opakowaniu dotarła na salę balową. Wkraczam do jej środka pewnym siebie krokiem, zaś obawy oraz niepewność odbija się jedynie w moich lśniących z podekscytowania oczach. Uśmiech nie schodzi z twarzy, postawa jest wyprostowana; goście bez krępacji mi się przyglądają i już wiem, że nie ma ich tutaj wszystkich. Trudno. Nie dowiedzą się jak wiele stracili - z niezachwianym poczuciem własnej wartości docieram wreszcie na scenę mającą być centrum wydarzeń najbliższych minut. Serce bije mi jak oszalałe, ledwie dostrzegam wspaniałe dekoracje sali balowej - finezyjne żyrandole, lodowe, nietopiące się rzeźby delikatnie poruszające fragmentami ciała, kolorowe, mieniące się światło oraz zieleń poprzeplataną złotem. Zaczyna mi się kręcić w głowie i dopiero widok Marcela pozwala mi złapać stabilny grunt na miękkich z emocji nogach.
Jak zawsze. Na zawsze.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wielkie łoże zasłane puchowymi pierzynami od świtu było puste. Odcisk leżącego na materacu męskiego ciała wciąż pozostawał ciepły, lecz Marcel ani myślał wracać do krainy snów, minionej nocy, wyjątkowo dla niego niegościnnej. Najpierw problemy ze zmrużeniem oczu - tutaj pomógł eliksir na sen, dosłownie eliksir, a nie mleko z miodem, które zwykł zażywać w podobnych przypadkach - potem koszmary, oblewające go zimnym potem i przerywające płytki odpoczynek. Najpierw przy ołtarzu nie czekała na niego Odette, a jakaś otyła poczwara, a na jej dłoni zamiast wspaniałego pierścienia pysznił się oblany różowym lukrem pączek, który pożarła, tym samym zrywając zaręczyny i wystawiając go na pośmiewisko. Kolejne projekcje wyjątkowego dnia wcale nie były lepsze: uciekająca panna młoda, niedopasowanie rodowej biżuterii do koloru jego muszki i spinek do mankietów, ożywający tort weselny miotający w gości bitą śmietaną... Marce nie mógł już dłużej tego znieść i zerwał się na nogi jeszcze przed kogutem, godziny dzielące go od świtu poświęcając na lamenty na cienie pod swoimi oczami. Głośno jęczał i ubolewał nad brzydkimi cieniami, szpecącymi jego idealną twarz, choć tak naprawdę wenwętrzne rozedrganie sprawiło coś innego niż wizerunkowa skaza. Bał się przyznać ojcu, matce, całemu sztabowi odpowiadającemu za jego wizualną oprawę, że się przejmuje. Że faktycznie dba o Odette, że zależy mu, aby cała uroczystość przebiegła perfekcyjnie i to nie z powodu społecznego awansu i wywindowania na szczyt towarzyskiej piramidy, ale ze względu na nią. Nie mogąc znieść napięcia, młodzieniec finalnie wygonił służbę ze swojej komnaty i smętnie spojrzał w lustro. Z tafli spoglądała na niego jego wierna kopia, chociaż zapamiętał się jako mniej zmęczonego, z oczami iskrzącymi się pełniej (jak u młodego, figlarnego szczeniaka). Mimo porannej wizyty balwierza na szczęsce nadal odcinał mu się cień zarostu - a może to tylko stres i ogólne wymięcie, spowodowane nerwowym oczekiwaniem?
-Bo wiesz, ja naprawdę ją kocham - powiedział Marcel do swojego odbicia, wyczekująco unosząc wzrok, jakby liczył na odpowiedź. Dobrą radę, jakiej nikt nie potrafił mu udzielić nikt, poza - najwyraźniej - nim samym - będę najlepszym mężem pod słońcem - obruszył się, podrywając się z miejsca i gniewnie odwracając zwierciadełko szkłem do dołu. Doigrało się, powątpiewając w jego możliwości. Chyba że sprytnie zagrało na jego ambicji? Skubane, wiedziało, gdzie uderzyć.
I trafiło, Marce otworzył okno, wpuszczająd do sypialni powiew świeżego powietrza, a wraz z nim, zdawałoby się, nieco rozsądku. I zapachu frezji prosto z ogrodu. Odetchnął kwiatową wonią i wpuścił służbę, już nie opierając się przed żadnym z pielęgnujących zabiegów, jakim zamierzano go poddać. Prócz ostatniegi wybiegu swego ojca, który chyba miał nadzieję nie dopuścić do ślubu, a przynajmniej uprzykrzyć go Odette i zmienić z najszczęśliwszego dnia w jej życiu na ten znienawidzony. Jak lekko pozwolił na ułożenie włosów, natarcie ciała pachnidłami, skropnienie nadgarstków drogimi perfumami i odzianie w drogie szaty, tak stanowczo odprawił piękne dziewczęta, przybyłe, aby go rozluźnić. Doskonale wiedział, kto za tym stoi, ale... nie gniewał się. Próba pozwoliła mu na odkrycie, że naprawdę się zmienił i że bez strachu o przyszłość wkrótce ujmie swą wybrankę za ręce, bez wahania powie tak i spędzi razem z nią resztę swojego życia. W spokoju, beztrosce i absolutnym szczęściu. Nie pamiętał kompletnie drogi na salę balową, ani tego kto właściwie go tam odprowadzał, jakoś ominął go zachwyt nad dekoracjami i nawet kwetsia strojów zgromadzonych gości pozostawała bez żadnego znaczenia. Czuł się trochę jak pijany, ale rozkołysanie minęło, kiedy drzwi się otworzyły i Marcel zobaczył Odette. Swoją przyszłą żonę.
Uśmiechnął się szeroko, nieco nieprzytomnie, śledząc każdy jej krok, obserwując nogi wyłaniające się spod długiej sukni, kosmyki złotych włosów, które celowo puszczono z eleganckiego koka. Wyglądała piękniej, niż mógł to sobie wymarzyć, była tuż przy nim, wreszcie wystarczająco blisko, by mógł spojrzeć jej prosto w oczy i ciszą przekazać gwarancję na wieczne szczęście. Stonowana czerń szaty Marcela kontrastowała z niewinną bielą kreacji Odette, ale kiedy stanęli tuż obok, nie istniały elementy bardziej dopasowane. Oczom Marcela uciekały szczegóły sali balowej, dekoracje, goście, szmaragdy i złoto zapodziały się w ferworze ciężkiego, otumaniającego zakochania. Mistrz ceremonii, postawny szpakowaty mężczyzna znakomicie wczuł się w rolę, prowadząc wzruszający monolog, aż w końcu zwrócił się do Odette. Tak? Tak. Tak. Tak. Powiedz to, Odette, powiedz, bo ja też chcę to zrobić, wykrzyczeć całemu światu, że chcę, żebyś została moją żoną, że cię kocham. Niezauważalnie ścisnął jej dłoń, czując, jak jego własna zaczyna się pocić. Tego właśnie chcesz Odette? Być ze mną, być przy mnie już na zawsze? Uszczęśliwię cię, wiem, że potrafię, tylko musisz zrobić coś jeszcze. Musisz powiedzieć tak/
-Bo wiesz, ja naprawdę ją kocham - powiedział Marcel do swojego odbicia, wyczekująco unosząc wzrok, jakby liczył na odpowiedź. Dobrą radę, jakiej nikt nie potrafił mu udzielić nikt, poza - najwyraźniej - nim samym - będę najlepszym mężem pod słońcem - obruszył się, podrywając się z miejsca i gniewnie odwracając zwierciadełko szkłem do dołu. Doigrało się, powątpiewając w jego możliwości. Chyba że sprytnie zagrało na jego ambicji? Skubane, wiedziało, gdzie uderzyć.
I trafiło, Marce otworzył okno, wpuszczająd do sypialni powiew świeżego powietrza, a wraz z nim, zdawałoby się, nieco rozsądku. I zapachu frezji prosto z ogrodu. Odetchnął kwiatową wonią i wpuścił służbę, już nie opierając się przed żadnym z pielęgnujących zabiegów, jakim zamierzano go poddać. Prócz ostatniegi wybiegu swego ojca, który chyba miał nadzieję nie dopuścić do ślubu, a przynajmniej uprzykrzyć go Odette i zmienić z najszczęśliwszego dnia w jej życiu na ten znienawidzony. Jak lekko pozwolił na ułożenie włosów, natarcie ciała pachnidłami, skropnienie nadgarstków drogimi perfumami i odzianie w drogie szaty, tak stanowczo odprawił piękne dziewczęta, przybyłe, aby go rozluźnić. Doskonale wiedział, kto za tym stoi, ale... nie gniewał się. Próba pozwoliła mu na odkrycie, że naprawdę się zmienił i że bez strachu o przyszłość wkrótce ujmie swą wybrankę za ręce, bez wahania powie tak i spędzi razem z nią resztę swojego życia. W spokoju, beztrosce i absolutnym szczęściu. Nie pamiętał kompletnie drogi na salę balową, ani tego kto właściwie go tam odprowadzał, jakoś ominął go zachwyt nad dekoracjami i nawet kwetsia strojów zgromadzonych gości pozostawała bez żadnego znaczenia. Czuł się trochę jak pijany, ale rozkołysanie minęło, kiedy drzwi się otworzyły i Marcel zobaczył Odette. Swoją przyszłą żonę.
Uśmiechnął się szeroko, nieco nieprzytomnie, śledząc każdy jej krok, obserwując nogi wyłaniające się spod długiej sukni, kosmyki złotych włosów, które celowo puszczono z eleganckiego koka. Wyglądała piękniej, niż mógł to sobie wymarzyć, była tuż przy nim, wreszcie wystarczająco blisko, by mógł spojrzeć jej prosto w oczy i ciszą przekazać gwarancję na wieczne szczęście. Stonowana czerń szaty Marcela kontrastowała z niewinną bielą kreacji Odette, ale kiedy stanęli tuż obok, nie istniały elementy bardziej dopasowane. Oczom Marcela uciekały szczegóły sali balowej, dekoracje, goście, szmaragdy i złoto zapodziały się w ferworze ciężkiego, otumaniającego zakochania. Mistrz ceremonii, postawny szpakowaty mężczyzna znakomicie wczuł się w rolę, prowadząc wzruszający monolog, aż w końcu zwrócił się do Odette. Tak? Tak. Tak. Tak. Powiedz to, Odette, powiedz, bo ja też chcę to zrobić, wykrzyczeć całemu światu, że chcę, żebyś została moją żoną, że cię kocham. Niezauważalnie ścisnął jej dłoń, czując, jak jego własna zaczyna się pocić. Tego właśnie chcesz Odette? Być ze mną, być przy mnie już na zawsze? Uszczęśliwię cię, wiem, że potrafię, tylko musisz zrobić coś jeszcze. Musisz powiedzieć tak/
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mawiają, że nie ma dla kobiety piękniejszego dnia niż jej ślub - do czasu, aż urodzi dzieci. Odnoszę wrażenie, że wiele w tym prawdy. Czy istnieje bardziej cukierkowe, przepełnione irytującym szczęściem oraz dramaturgią wydarzenie niż ceremonia zaślubin? Z pewnością nie. Może moje poglądy przedstawiają się w ten sposób, gdyż nigdy nie doświadczyłam aranżowanych zaręczyn mających na celu doprowadzenie do oczywistego zakończenia rozdziału - wtedy każda czarownica byłaby nieszczęśliwa. Zmuszona do zamążpójścia za kogoś, kogo nie zna lub nie lubi; co zabawniejsze, w obu przypadkach ten konkretny dzień podszyty jest wątpliwościami, jakie wylewają się ze wszystkich stron wprost na państwo młodych. To całkowita odmiana - stylu życia, czasem miejsca zamieszkania. Wejście w nowe środowisko. Dla mnie podwójnie obce, gdyż do tej pory nie znałam brytyjskiej szlachty od podszewki. Raczej istniałam gdzieś obok, z oczywistych względów nie zapraszana na sabaty, co znacząco uniemożliwiło mi dotarcie najgłębiej w to, co chcę teraz wniknąć. W co mogę wreszcie wniknąć. Kiedyś, jak jeszcze sobie wyobrażałam, że zostanę lady, nie spodziewałam się innego tematu zaprzątającego moją głowę. To miał być czysty biznes, krok do osiągnięcia sławy - tymczasem życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Przez to nie myślę o społecznych awansach tak jak o tych wszystkich ludziach patrzących na mnie z niechęcią pomimo, że to mój dzień. Mój, jeden jedyny, ten najważniejszy. Tego jednego dnia zasługuję na wszystko, co najlepsze. Na uśmiech, życzliwość, najszczersze życzenia powodzenia. Wiem, że tego nie otrzymam, nie w wymiarze prawdy. Nie zraża mnie to jednak. Dlatego, że myślę tylko o Marcelu i o tym, że wreszcie się odnaleźliśmy. W gąszczu niezdefiniowanych uczuć oraz wspomnień, nareszcie odnaleźliśmy siebie. To, co nas łączyło i co powinno łączyć już po wsze czasy. Czuję motyle w brzuchu łaskoczące niczym najdelikatniejsze z piór, tak jak czuję wylewające się zewsząd szczęście. Błyszczy ono w jasnych oczach, promienieje na jasnej skórze, wygina się w szczerym uśmiechu. Nawet w potarganych, zielonych włosach i w podartym łachmanie prezentowałabym się olśniewająco - wiem to, bo to zwyczajnie c z u j ę.
Emocje spłaszczają widoki, zamazując je staranną kreską oraz sprawiając, że nie mam tremy. To dlatego, że nic innego nie istnieje. Poza tym miejscem, do którego dołącza właśnie lord Parkinson. Zabójczo przystojny, niezaprzeczalnie dostojny i przede wszystkim niezwykle szykowny – jak zawsze, już na zawsze. A obok jestem ja, wschodząca gwiazda, lśniące słońce. Już spokojna, chociaż nadal podekscytowana. Bez obaw, bez wątpliwości i bez onieśmielenia ściskam bukiet w dłoniach, spojrzenie kierując na narzeczonego.
Mistrz ceremonii mówi tak naprawdę wszystko - przez moje liche umiejętności we władaniu językiem angielskim musimy zrezygnować z podniosłych przemów trafiających do serc zgromadzonych gości. Decydujemy się na subtelne potwierdzenie tego, co deklamuje czarodziej; mówienie po francusku byłoby niegrzeczne i nietaktowne. Jednak mam w pamięci przekonanie, że muszę wreszcie chwycić byka za rogi i rzeczywiście podreperować swój język. Jako lady Parkinson wręcz powinnam, chociaż nic nie jest w stanie mnie przekonać o wyższości angielskiego nad językiem miłości.
- Tak - wybrzmiewa więc wreszcie spomiędzy moich różowych warg. Pewnie, bez drżenia, bez zawahania. Twardo i jednocześnie miękko, dźwięcznie, jakbym ćwiczyła wypowiadanie tego jednego, krótkiego słowa przez ostatnie miesiące. Czekająca na mnie obrączka powinna zacząć mi ciążyć, tak samo jak widmo odpowiedzialności, ale zamiast tego czuję się tak niezwykle lekko. Jakby we właściwym miejscu. Czy tak będzie już zawsze?
Przez to nie myślę o społecznych awansach tak jak o tych wszystkich ludziach patrzących na mnie z niechęcią pomimo, że to mój dzień. Mój, jeden jedyny, ten najważniejszy. Tego jednego dnia zasługuję na wszystko, co najlepsze. Na uśmiech, życzliwość, najszczersze życzenia powodzenia. Wiem, że tego nie otrzymam, nie w wymiarze prawdy. Nie zraża mnie to jednak. Dlatego, że myślę tylko o Marcelu i o tym, że wreszcie się odnaleźliśmy. W gąszczu niezdefiniowanych uczuć oraz wspomnień, nareszcie odnaleźliśmy siebie. To, co nas łączyło i co powinno łączyć już po wsze czasy. Czuję motyle w brzuchu łaskoczące niczym najdelikatniejsze z piór, tak jak czuję wylewające się zewsząd szczęście. Błyszczy ono w jasnych oczach, promienieje na jasnej skórze, wygina się w szczerym uśmiechu. Nawet w potarganych, zielonych włosach i w podartym łachmanie prezentowałabym się olśniewająco - wiem to, bo to zwyczajnie c z u j ę.
Emocje spłaszczają widoki, zamazując je staranną kreską oraz sprawiając, że nie mam tremy. To dlatego, że nic innego nie istnieje. Poza tym miejscem, do którego dołącza właśnie lord Parkinson. Zabójczo przystojny, niezaprzeczalnie dostojny i przede wszystkim niezwykle szykowny – jak zawsze, już na zawsze. A obok jestem ja, wschodząca gwiazda, lśniące słońce. Już spokojna, chociaż nadal podekscytowana. Bez obaw, bez wątpliwości i bez onieśmielenia ściskam bukiet w dłoniach, spojrzenie kierując na narzeczonego.
Mistrz ceremonii mówi tak naprawdę wszystko - przez moje liche umiejętności we władaniu językiem angielskim musimy zrezygnować z podniosłych przemów trafiających do serc zgromadzonych gości. Decydujemy się na subtelne potwierdzenie tego, co deklamuje czarodziej; mówienie po francusku byłoby niegrzeczne i nietaktowne. Jednak mam w pamięci przekonanie, że muszę wreszcie chwycić byka za rogi i rzeczywiście podreperować swój język. Jako lady Parkinson wręcz powinnam, chociaż nic nie jest w stanie mnie przekonać o wyższości angielskiego nad językiem miłości.
- Tak - wybrzmiewa więc wreszcie spomiędzy moich różowych warg. Pewnie, bez drżenia, bez zawahania. Twardo i jednocześnie miękko, dźwięcznie, jakbym ćwiczyła wypowiadanie tego jednego, krótkiego słowa przez ostatnie miesiące. Czekająca na mnie obrączka powinna zacząć mi ciążyć, tak samo jak widmo odpowiedzialności, ale zamiast tego czuję się tak niezwykle lekko. Jakby we właściwym miejscu. Czy tak będzie już zawsze?
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ślub Marcela z niejaką panną - cóż, wygląda na to, dzisiaj już lady - Odette tylko Baudelaire budził w arystokratycznym półświatku wiele kontrowersji. Wystarczająco wiele, by pojawił się na miejscu wiedziony szczerą ciekawością, nie tylko z obowiązku i sympatii wobec rodziny dzielące jedyne słuszne poglądy. Z samym Marcelem dzielił zresztą najmłodsze lata życia - w dalekich górskich rejonach Francji, w obcym otoczeniu obcokrajowców. Nie zaskoczył go, polityka nigdy nie była jego konikiem, a małżeństwo z miłości - lub czaru wili - było czymś, z czym wydawało się żyć przynajmniej wygodnie. Ceremonii zaślubin przyglądał się bez wyrazu, trzymając pod rękę drogą małżonkę, dziś ubraną nad wyraz skromnie - to nie jej półwili czar miał przyćmić tego dnia wszystkich gości. A uroda panny młodej w istocie nie zawodziła. Lady Odette prezentowała się dumnie, pięknie i kwitnąco.
Niechętne mezaliansowi wydawały się zwłaszcza kobiety - czasem zastanawiało go, czy w grę wchodziła bardziej zazdrość, czy może obawa przed zagrożeniem ich pozycji. Jeśli arystokrata wolał wziąć sobie za żonę dziewczynę bez urodzenia, arogancko zrównując ją tym samym pozycją z własnymi siostrami, matką czy babką - po cóż nam były lady? Nastała wojna, Marcelu - wiele rodzin może wziąć ten czyn za ogromną potwarz. Sojusze były dziś potrzebne bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej za naszego życia. Wpierw dostrzegł naglące spojrzenie Evandry, dopiero potem - koniec ceremonii. Sakramentalne tak zdawało się wyjątkowo budzić mniej wzruszenia, a więcej obruszenia, Tristan jednak zdawał się być temu obojętny. Wstał, by zbliżyć się do młodej pary, prowadząc obok małżonkę, leniwym okiem obejmując wnętrze sali i kolejnych kości. Nie można było nazwać towarzystwa konserwatywnym, na zaproszeniach podkreślono, że kobiety niższe urodzeniem są tutaj dziś mile widziane. Czuł się dziwnie - jak w obcym gnieździe, powiew nowoczesności na tak starych salonach nie był mu w smak. Walczył za czystą krew.
Do pary młodej przodem puścił Evandrę, dorównując jej kroku po jej powitaniach - ściskając dłoń Marcela i muskając wyciągniętą przez Odette, jeśli ta to uczyniła. Szczerze mówiąc - choć nie wątpił w starania Parkinsonów, by przygotować ją do ślubu, nie był pewien, czy ta dziewczyna będzie potrafiła się zachować.
- Marcelu - powitał wpierw mężczyznę, raz jeszcze skinąwszy głową jego świeżo poślubionej małżonce. - Lady - Choć zapewne był to pierwszy dzień, w którym usłyszała podobny zwrot w swoją stronę. Niegdyś tytuły przyznawano wyłącznie z racji urodzenia - czarodzieje nie powinni byli od tego odchodzić. Nie miał jednak zwyczaju przełamywać etykiety, która wyrażała się w tej kwestii jasno - Najlepsze życzenia, obyście żyli zgodnie, długo i szczęśliwie - Życzenia były oszczędne, niewymuszone, ale też pozbawione nieszczerej wylewności. Minie wiele lat, nim lady Odette zasłuży sobie na uznanie w tych kręgach i zacznie cieszyć się szacunkiem podobnym innym kobietom na tej tylko pozornie tej samej pozycji. Podarek wręczył on, w ręce Marcela, drewniana szkatuła kryła fikuśną niedużą szklaną buteleczkę wody różanej. I książkę, był to naprawdę piękny egzemplarz oprawiony w wężową skórę, ręcznie kaligrafowany. Złote litery na okładce stanowiły: Skorowidz Czystości Krwi, Cantankerus Nott.
Kiedy zabawa się rozpoczęła, pierwszy taniec odtańczył z Evandrą - tę jednak szybko porwał jej dawno niewidziany brat. Nie przeszkadzał rodzeństwu - zamiast tego zaoferował przyniesienie jej napoju. Dopiero znad wazy ponczu dostrzegł osamotnioną Elodie - i z napełnionymi obiema szklaneczkami to do niej skierował swoje kroki. Dżentelmen nigdy nie powinien zostawić damy w potrzebie - choć w tym wypadku była to jedynie wymówka, młodziutka lady Parkinson bywała zaskakująco ciekawą towarzyszką konwersacji.
- Lady Elodie - skłonił się przed nią z szacunkiem - zauważalnie większym niż ten, który okazał przed Odette. Wysunął ku niej także dłoń z naczyniem - proponując poczęstunek. - Muzyka niebawem ucichnie - zauważył, walc dobiegał końca. Miał nadzieję, że przynajmniej w kwestii muzyki Parkinsonowie nie wprowadzą współczesnych fanaberii i pozostaną przy klasycznym tonie. - Czy wykażę się nietaktem, jeśli już teraz ośmielę się zamówić u panny kolejny taniec?
Niechętne mezaliansowi wydawały się zwłaszcza kobiety - czasem zastanawiało go, czy w grę wchodziła bardziej zazdrość, czy może obawa przed zagrożeniem ich pozycji. Jeśli arystokrata wolał wziąć sobie za żonę dziewczynę bez urodzenia, arogancko zrównując ją tym samym pozycją z własnymi siostrami, matką czy babką - po cóż nam były lady? Nastała wojna, Marcelu - wiele rodzin może wziąć ten czyn za ogromną potwarz. Sojusze były dziś potrzebne bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej za naszego życia. Wpierw dostrzegł naglące spojrzenie Evandry, dopiero potem - koniec ceremonii. Sakramentalne tak zdawało się wyjątkowo budzić mniej wzruszenia, a więcej obruszenia, Tristan jednak zdawał się być temu obojętny. Wstał, by zbliżyć się do młodej pary, prowadząc obok małżonkę, leniwym okiem obejmując wnętrze sali i kolejnych kości. Nie można było nazwać towarzystwa konserwatywnym, na zaproszeniach podkreślono, że kobiety niższe urodzeniem są tutaj dziś mile widziane. Czuł się dziwnie - jak w obcym gnieździe, powiew nowoczesności na tak starych salonach nie był mu w smak. Walczył za czystą krew.
Do pary młodej przodem puścił Evandrę, dorównując jej kroku po jej powitaniach - ściskając dłoń Marcela i muskając wyciągniętą przez Odette, jeśli ta to uczyniła. Szczerze mówiąc - choć nie wątpił w starania Parkinsonów, by przygotować ją do ślubu, nie był pewien, czy ta dziewczyna będzie potrafiła się zachować.
- Marcelu - powitał wpierw mężczyznę, raz jeszcze skinąwszy głową jego świeżo poślubionej małżonce. - Lady - Choć zapewne był to pierwszy dzień, w którym usłyszała podobny zwrot w swoją stronę. Niegdyś tytuły przyznawano wyłącznie z racji urodzenia - czarodzieje nie powinni byli od tego odchodzić. Nie miał jednak zwyczaju przełamywać etykiety, która wyrażała się w tej kwestii jasno - Najlepsze życzenia, obyście żyli zgodnie, długo i szczęśliwie - Życzenia były oszczędne, niewymuszone, ale też pozbawione nieszczerej wylewności. Minie wiele lat, nim lady Odette zasłuży sobie na uznanie w tych kręgach i zacznie cieszyć się szacunkiem podobnym innym kobietom na tej tylko pozornie tej samej pozycji. Podarek wręczył on, w ręce Marcela, drewniana szkatuła kryła fikuśną niedużą szklaną buteleczkę wody różanej. I książkę, był to naprawdę piękny egzemplarz oprawiony w wężową skórę, ręcznie kaligrafowany. Złote litery na okładce stanowiły: Skorowidz Czystości Krwi, Cantankerus Nott.
Kiedy zabawa się rozpoczęła, pierwszy taniec odtańczył z Evandrą - tę jednak szybko porwał jej dawno niewidziany brat. Nie przeszkadzał rodzeństwu - zamiast tego zaoferował przyniesienie jej napoju. Dopiero znad wazy ponczu dostrzegł osamotnioną Elodie - i z napełnionymi obiema szklaneczkami to do niej skierował swoje kroki. Dżentelmen nigdy nie powinien zostawić damy w potrzebie - choć w tym wypadku była to jedynie wymówka, młodziutka lady Parkinson bywała zaskakująco ciekawą towarzyszką konwersacji.
- Lady Elodie - skłonił się przed nią z szacunkiem - zauważalnie większym niż ten, który okazał przed Odette. Wysunął ku niej także dłoń z naczyniem - proponując poczęstunek. - Muzyka niebawem ucichnie - zauważył, walc dobiegał końca. Miał nadzieję, że przynajmniej w kwestii muzyki Parkinsonowie nie wprowadzą współczesnych fanaberii i pozostaną przy klasycznym tonie. - Czy wykażę się nietaktem, jeśli już teraz ośmielę się zamówić u panny kolejny taniec?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
To przypominało sen, skąpany w jasnych barwach oraz lekkich sekwencjach obrazów, wywołujących mimowolny uśmiech na ustach. Słodką baśń utkaną przez fantazyjne nici wyobraźni, tchnące naiwnością oraz niewinną nadzieją. Wiarą, iż wszystkie doświadczone dotąd nieprzyjemności rozpłyną się na wzór mgły, pozostawiając po sobie jedynie szczęście okraszone ciepłem promieni słońca. Mogłaby docenić takową wizję roztoczoną, zanurzyć się w historii rodem z najpiękniejszych romansów czytanych w zaciszu własnej pracowni, z psim pyszczkiem wtulonym sennie w jej kolana. Prześliczne dziewczę o rozkosznym charakterze przybywa do najwspanialszej stolicy magii, poszukując uznania oraz potwierdzenia swej wartości, by po odpowiedniej ilości napotkanych trudności móc poznać przystojnego mężczyznę, gotowego chronić ją od wszelkich zagrożeń i kiedy iskra szczerej miłości rozpala ich serca, przystojny mężczyzna okazuje się bogatym lordem pragnącym pojąć ją za żonę. Jego rodzina traktuje wybrankę z wdziękiem znaczonym chłodem oraz dystansem, a mimo to przyszłość obiera tylko najprzyjemniejsze barwy, modne w danym sezonie. Tak, potrafiłaby przyjąć w zadowoleniu taką powieść, cieszyć się losem bohaterki, jakby był on jej własnym. Lecz stojąc w obliczu prawdy niebywale okrutnej, nie potrafiła wykrzesać z siebie zbyt wiele entuzjazmu. Nazbyt przytłoczona odczuwanym zażenowaniem, szkarłatem znaczącym biel policzków oraz niechęcią tak silną, iż zaskakiwała ją samą — odrzucała precz wszelki romantyzm, urokliwość scen oraz podziw względem uczuć rzekomo prawdziwych. Pozostawała jedynie odraza oraz głębokie rozczarowanie, swoiste poczucie zdrady względem kultywowanych tradycji zaprzepaszczonych przez zwykłą francuską przybłędę. Czy naprawdę była ona warta tego zgorszenia, upodlenia oraz oddalenia się od rodziny, niepopierającej tak godnych pożałowania decyzji Marcelu? Tylko czas w swej dobroci mógł to ukazać.
Cóż to za smutny, smutny dzień, aż ma ochotę westchnąć nie kryjąc swego przygnębienia, gdy sala wypełnia się kolejnymi przedstawicielami klasy niższej. Nie może jednak tego uczynić, musi zachować uprzejmą powagę na swych licach, nawet jeśli myśli jej wiją się w objęciach wszechogarniającej czerni, a obawy o współczujące spojrzenia sięgające jej sylwetki, nie znikają wraz z każdą kolejną minutą trwania uroczystości. Mistrz ceremonii operuje wzniosłymi słowami, mającymi zapewnić zebranych o wyjątkowości tego spotkania i chociaż Ellie naprawdę się stara, tak nie potrafi porwać się ich znaczeniu. Są puste, podobnie jak puste są twarze arystokratów przyglądających się tej szaradzie, jak pusta jest wiara w prawdziwość bieli noszonej przez pannę młodą. Płyną swobodnie w powietrzu, aż w końcu ulegają zapomnieniu — jakże by chciała, by i zapomnieniu uległo znamienne tak padające z ust pary, na którego dźwięk młodziutka lady Parkinson instynktownie odwraca wzrok. Drga, dopiero gdy chłodne palce muskają wierzch jej dłoni, a orzech oczu dziewczęcia napotyka niezgłębioną ciemność tęczówek narzeczonego. Och, uśmiecha się z lekka przepraszająco, najwyraźniej ceremonia dobiegła końca i należało złożyć gratulacje świeżo upieczonym małżonkom. Już samo to sprawia, że żołądek ściska się boleśnie, lecz jak przystało na damę, kroczy wdzięcznie u boku lorda Burke, dzierżąc niewielki podarek. Z racji tego, iż wciąż była pod opieką swych rodziców, to oni mieli zaprezentować znacznie kosztowniejszy prezent. Ten, który posiadała Ellie, winien być traktowany jako ten od serca wręczony, choć mało tego serca w sercu było.
— Marcelu — wita się miękko, patrząc na swego kuzyna z łagodnością, której nie odczuwa w żadnym stopniu. Zawiódł ją niejako, choć pan ojciec był zdania, iż jabłko nie padło wcale tak daleko od jabłoni i nie jest on nawet zdziwiony, takim zabiegiem — Odette — dodaje, tym razem okraszając ton swego tonu lekką słodyczą. Być może, gdy odczuwany niesmak zmaleje, będzie w stanie wykrzesać z siebie litość, względem nieszczęsnej dziewczyny. Teraz ta mogła się cieszyć swym wielkim dniem, nieświadoma izolacji, jaką zakosztuje od szlachetnie urodzonych panien. Nigdy nie będzie jedną z nich, chociaż kto wie? Może Baudelaire lubiła samotność? Nie Elodie to oceniać — Mam nadzieję, iż już zawsze będziecie mieć siebie i w przyszłości nigdy, ale to nigdy nie zapomnicie, kim jesteście — wypowiada swe życzenia lekko, z uśmiechem pogodnym oczu niesięgającym. Te, gdy pada druga część zdania, skierowane są na zachwycającą półwilę. Zaraz po tym głos zabiera Quentin, racząc ich oszczędnymi gratulacjami i nim odchodzą, blondynka wręcza uroczo zapakowane zawiniątko. Jest to przepięknie ilustrowany, bogato zdobiony słownik francusko-angielski, który zapewne będzie wielką pomocą dla drogiej lady wciąż mającej problemy z językiem angielskim.
Muzyka rozbrzmiewa w każdym zakątku sali, współgra ona z głosami zebranych, skrzętnie omawiających niedawne wydarzenia oraz witających się z dawno niewidzianymi bliskimi. Pary sunęły po parkiecie, zachwycając elegancją ruchów oraz wspaniałym ubiorem i przez chwilę, czuła żal, iż nie znajduje się pośród nich. Żal ten jednak zanikał, gdy zerkała w stronę swego towarzysza teraz całkowicie otoczonego cioteczkami Parkinson. Szczerze współczuła brunetowi, najmilsze krewne potrafiły być doprawdy przerażające w tak licznym natężeniu. Skryła nawet dolną wargę opuszkami palców, chcąc stłumić chichot na usta się cisnący, ten jednak zamiera całkowicie, gdy głos męski sprawia, że cały świat cichnie i zostaje całkowicie przysłonięty przez postawną sylwetkę.
— Lord Rosier — wita się, dygając przy tym grzecznie. Nie potrafi zwrócić się do niego po imieniu, być może onieśmielona takim zabiegiem oraz znaczną śmiałością, być może nazbyt rozsmakowana w literach, jakie są w nim zawarte. Wykrzywia zaraz różane wargi w uśmiechu, wzrok zaś kieruje w stronę wyciągniętej dłoni z naczyniem. Tego dnia wydaje się bardziej szorstka niźli gładka, niczym u mężczyzny nawykłego walczyć każdego dnia z przeszkodami, silna oraz pewna. Z podziękowaniem odbiera szklaneczkę, wysłuchując słów Tristana — Wasze słowa sir, są ostatnim, co mogłabym uznać za nietakt tego dnia. Sprawił mi nimi lord ogromną przyjemność — ma nadzieję, iż nie jest nazbyt przesadna w swej wdzięczności. Ma też nadzieję, iż trzepocące serce oraz potrzeba — nie pragnienie, nie zachcianka, a potrzeba — zarejestrowania wszelkich zmian, jakie zaszły od ostatniego spotkania z czarodziejem, wraz z mijającą rozmową nieco ucichną — Proszę wybaczyć sir, nie zdołałam pogratulować wam ostatniego niezwykłego odkrycia. Jak się lord czuje, zapisując się na kartach historii? — pyta uprzejmie, nawiązując do pojawienia się żywej skamieliny. Rybojadki, która przecież winna być reliktem niźli oddychającym stworzeniem. Natura jednak potrafiła zaskakiwać, anomalie zaś niekoniecznie musiały siać jedynie spustoszenie. Czy podobny zabieg byłby niemile widziany w literaturze? Hm. Marszczy lekko brwi. Mogłaby tego użyć, zatoczyć krąg, wypełnić pewne fabularne luki. Wykrzesać wszystko z jednej, drobnej myśli. To byłoby dobre — tak jej się wydaje, pozwoliłoby rozwinąć lepszy warsztat, choć oznaczałoby to, iż musiałaby się głębiej przyjrzeć samej naturze anomalii. A to wydawało się takie...czasochłonne. Nic to jednak, przyjdzie jej się jeszcze zastanawiać nad kolejnym krokiem, gdy zasłoną milczenia osnują się ściany rezydencji. Obecnie, winna się cieszyć towarzystwem, spijać każdą wypowiedź, obserwować nawet najlżejsze drgnięcie mięśni na twarzy. Byleby dyskretnie. Byleby dokładnie. Dla dobra jej twórczości naturalnie, innego wytłumaczenia przecież nie mogła — nie chciała? — i nie zamierzała zaakceptować. To byłoby odrobinę nieodpowiednie.
Cóż to za smutny, smutny dzień, aż ma ochotę westchnąć nie kryjąc swego przygnębienia, gdy sala wypełnia się kolejnymi przedstawicielami klasy niższej. Nie może jednak tego uczynić, musi zachować uprzejmą powagę na swych licach, nawet jeśli myśli jej wiją się w objęciach wszechogarniającej czerni, a obawy o współczujące spojrzenia sięgające jej sylwetki, nie znikają wraz z każdą kolejną minutą trwania uroczystości. Mistrz ceremonii operuje wzniosłymi słowami, mającymi zapewnić zebranych o wyjątkowości tego spotkania i chociaż Ellie naprawdę się stara, tak nie potrafi porwać się ich znaczeniu. Są puste, podobnie jak puste są twarze arystokratów przyglądających się tej szaradzie, jak pusta jest wiara w prawdziwość bieli noszonej przez pannę młodą. Płyną swobodnie w powietrzu, aż w końcu ulegają zapomnieniu — jakże by chciała, by i zapomnieniu uległo znamienne tak padające z ust pary, na którego dźwięk młodziutka lady Parkinson instynktownie odwraca wzrok. Drga, dopiero gdy chłodne palce muskają wierzch jej dłoni, a orzech oczu dziewczęcia napotyka niezgłębioną ciemność tęczówek narzeczonego. Och, uśmiecha się z lekka przepraszająco, najwyraźniej ceremonia dobiegła końca i należało złożyć gratulacje świeżo upieczonym małżonkom. Już samo to sprawia, że żołądek ściska się boleśnie, lecz jak przystało na damę, kroczy wdzięcznie u boku lorda Burke, dzierżąc niewielki podarek. Z racji tego, iż wciąż była pod opieką swych rodziców, to oni mieli zaprezentować znacznie kosztowniejszy prezent. Ten, który posiadała Ellie, winien być traktowany jako ten od serca wręczony, choć mało tego serca w sercu było.
— Marcelu — wita się miękko, patrząc na swego kuzyna z łagodnością, której nie odczuwa w żadnym stopniu. Zawiódł ją niejako, choć pan ojciec był zdania, iż jabłko nie padło wcale tak daleko od jabłoni i nie jest on nawet zdziwiony, takim zabiegiem — Odette — dodaje, tym razem okraszając ton swego tonu lekką słodyczą. Być może, gdy odczuwany niesmak zmaleje, będzie w stanie wykrzesać z siebie litość, względem nieszczęsnej dziewczyny. Teraz ta mogła się cieszyć swym wielkim dniem, nieświadoma izolacji, jaką zakosztuje od szlachetnie urodzonych panien. Nigdy nie będzie jedną z nich, chociaż kto wie? Może Baudelaire lubiła samotność? Nie Elodie to oceniać — Mam nadzieję, iż już zawsze będziecie mieć siebie i w przyszłości nigdy, ale to nigdy nie zapomnicie, kim jesteście — wypowiada swe życzenia lekko, z uśmiechem pogodnym oczu niesięgającym. Te, gdy pada druga część zdania, skierowane są na zachwycającą półwilę. Zaraz po tym głos zabiera Quentin, racząc ich oszczędnymi gratulacjami i nim odchodzą, blondynka wręcza uroczo zapakowane zawiniątko. Jest to przepięknie ilustrowany, bogato zdobiony słownik francusko-angielski, który zapewne będzie wielką pomocą dla drogiej lady wciąż mającej problemy z językiem angielskim.
Muzyka rozbrzmiewa w każdym zakątku sali, współgra ona z głosami zebranych, skrzętnie omawiających niedawne wydarzenia oraz witających się z dawno niewidzianymi bliskimi. Pary sunęły po parkiecie, zachwycając elegancją ruchów oraz wspaniałym ubiorem i przez chwilę, czuła żal, iż nie znajduje się pośród nich. Żal ten jednak zanikał, gdy zerkała w stronę swego towarzysza teraz całkowicie otoczonego cioteczkami Parkinson. Szczerze współczuła brunetowi, najmilsze krewne potrafiły być doprawdy przerażające w tak licznym natężeniu. Skryła nawet dolną wargę opuszkami palców, chcąc stłumić chichot na usta się cisnący, ten jednak zamiera całkowicie, gdy głos męski sprawia, że cały świat cichnie i zostaje całkowicie przysłonięty przez postawną sylwetkę.
— Lord Rosier — wita się, dygając przy tym grzecznie. Nie potrafi zwrócić się do niego po imieniu, być może onieśmielona takim zabiegiem oraz znaczną śmiałością, być może nazbyt rozsmakowana w literach, jakie są w nim zawarte. Wykrzywia zaraz różane wargi w uśmiechu, wzrok zaś kieruje w stronę wyciągniętej dłoni z naczyniem. Tego dnia wydaje się bardziej szorstka niźli gładka, niczym u mężczyzny nawykłego walczyć każdego dnia z przeszkodami, silna oraz pewna. Z podziękowaniem odbiera szklaneczkę, wysłuchując słów Tristana — Wasze słowa sir, są ostatnim, co mogłabym uznać za nietakt tego dnia. Sprawił mi nimi lord ogromną przyjemność — ma nadzieję, iż nie jest nazbyt przesadna w swej wdzięczności. Ma też nadzieję, iż trzepocące serce oraz potrzeba — nie pragnienie, nie zachcianka, a potrzeba — zarejestrowania wszelkich zmian, jakie zaszły od ostatniego spotkania z czarodziejem, wraz z mijającą rozmową nieco ucichną — Proszę wybaczyć sir, nie zdołałam pogratulować wam ostatniego niezwykłego odkrycia. Jak się lord czuje, zapisując się na kartach historii? — pyta uprzejmie, nawiązując do pojawienia się żywej skamieliny. Rybojadki, która przecież winna być reliktem niźli oddychającym stworzeniem. Natura jednak potrafiła zaskakiwać, anomalie zaś niekoniecznie musiały siać jedynie spustoszenie. Czy podobny zabieg byłby niemile widziany w literaturze? Hm. Marszczy lekko brwi. Mogłaby tego użyć, zatoczyć krąg, wypełnić pewne fabularne luki. Wykrzesać wszystko z jednej, drobnej myśli. To byłoby dobre — tak jej się wydaje, pozwoliłoby rozwinąć lepszy warsztat, choć oznaczałoby to, iż musiałaby się głębiej przyjrzeć samej naturze anomalii. A to wydawało się takie...czasochłonne. Nic to jednak, przyjdzie jej się jeszcze zastanawiać nad kolejnym krokiem, gdy zasłoną milczenia osnują się ściany rezydencji. Obecnie, winna się cieszyć towarzystwem, spijać każdą wypowiedź, obserwować nawet najlżejsze drgnięcie mięśni na twarzy. Byleby dyskretnie. Byleby dokładnie. Dla dobra jej twórczości naturalnie, innego wytłumaczenia przecież nie mogła — nie chciała? — i nie zamierzała zaakceptować. To byłoby odrobinę nieodpowiednie.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie była kobietą z wszechmiar wyjątkową, nie tylko zresztą za sprawą przemiłej oku aparycji - należała do grona tych nielicznych dam, które w drodze wyjątku oprócz urody, miała też coś do powiedzenia. Daleko jej było do pustej lalki puszczonej między mężczyzn, by ją podziwiano, jej wnętrze wydawało się barwne, otulone mgiełką tajemniczego artyzmu. Zamyślone, wiecznie rozmarzone oczy nadawały jej aury śniącej poetki - nęcącej sekretami kryjącymi się za czarnym wachlarzem rzęs. Była bardzo młoda, ale wydawała się nie odstawać dojrzałością starszym od siebie - a obok takiej postaci Tristan nie mógł przejść obojętnie. Znudzenie wywołane przejęciem jego partnerki przez rodzinę ustąpiło zaintrygowaniu, w dobrym tonie było zresztą nie spędzać czasu wyłącznie z małżonką. Nie czuł tedy zmartwienia, kiedy młoda lady na jego powitanie zareagowała grzecznym ukłonem. Nie powstrzymał też subtelnego uśmiechu, który wykradł się na jego usta ironią słysząc jej podszyte niepozorną złośliwością słowa. Miała słuszność, tego dnia zadziało się wiele nietaktownych zdarzeń. Jednak o ile z jej ust podobna złośliwość wydawała się zwyczajnie urocza, z jego mogłaby zostać odczytana jako obraza rodziny będącej gospodarzem - nie podjął więc tej gry, swój dar dla młodej pary uznając za wystarczająco wymowny komentarz.
- Twoje szczęście, pani, obłędnie raduje me serce - odparł na jej słowa w podobnym tonie, z błądzącym na ustach uśmiechem, trochę żartem sprowokowanym entuzjazmem Elodie, trochę prawdą wiedzioną nie tyle dżentelmeńskim obowiązkiem, co prywatnym zadowoleniem. Ironia zniknęła z jego ust, miał nadzieję, że podobna odpowiedź jej nie urazi. - Pozostaje mi mieć nadzieję, że sam taniec nie wywoła zawodu - i obiecuję dochować wszelkich starań, by tak się nie stało. - Widział ją już na parkiecie, kroczyła lekko, z gracją, powabem jakiego brakowało wielu młodym damom, płynęła między parami jak łabędź po jeziorze - przyjemnością będzie z tym talentem obcować. Powitanie lady Parkinson wprawiło go w nastrój zbyt dobry, jak na tę żałobną okazję. - Karty historii - powtórzył za nią, smakując subtelny łyk ponczu, ni mniejszy, ni też większy, niż nakazywały dobre maniery. W przeciwieństwie do panny młodej uczono go ich wszak od urodzenia. - Czy to nie brzmi zbyt szumnie? - Udawana skromność przeważnie nie szła mu dobrze, z natury był człowiekiem aroganckim, pozbawionym przyzwoitości i pysznym. Pochwycenie dawno martwego smoka i przywrócenie go do życia wymagało zaś wiele tak od niego, jak od zespołu wywodzącego się z jego rezerwatu, który działał pod jego komendą. Słowa nie powstrzymały przepełnionych samozadowoleniem źrenic ani właściwej mu na co dzień dumnej postawy. Dokonane osiągnięcie budziło w nim dumę i łaknienie podziwu, nie zamierzał jednak epatować nimi przed Elodie, znał się na kobietach na tyle, by wiedzieć, że czcze przechwałki na niewielu z nich robiły wrażenie.
- Smoki to wyjątkowe stworzenia - podjął więc, niejako umykając przed odpowiedzią. - A ich skamieliny mogą kryć więcej sekretów, niż ktokolwiek sądził. Kornie - choć pokora była ostatnią cechą, którą można mu było przypisać - mam nadzieję, że nasze dalsze działania okażą się efektywne. Schwytanie jednej samicy pozwala na obalenie kilku tez z przeszłości oraz dokładniejszy opis zaginionego gatunku, tryumfem będzie jednak dopiero przywrócenie tej wyjątkowej rasy światu - zamiast pławić się w nietrwałym sukcesie, wolę skupić się na tym zadaniu. - To zaś było częściową prawdą. Naprawdę tego pragnął - i nie wątpił, że kiedy to osiągnie, nikt nie zastąpi go w roli faworyta nestora. - Nie będę jednak lady zanudzał szczegółami. Choć w moim mniemaniu wisi nad nimi romantyczna aura, zdaję sobie sprawę z tego, że moi podopieczni zdobyli raczej niewiele niewieścich serc. - Podobnie zresztą jak winna całej sytuacji niszcząca anomalia. - Nie jestem tu też jedynym zaklinaczem zwierząt. Doszły mnie słuchy, że sytuacja w stadzie, którego lady jest opiekunką, wreszcie zdołała się ustabilizować. - Widział go, kilka miesięcy temu razem z Morgothem, jednorożca zamienionego w chimirę końskiego smoka, przerażonego tym, że ciskał z pyska ogniem. Oni zawiedli. - Czy wolno mi spytać, jak się miewa ofiara? - W zasadzie nie wiedział, co wydarzyło się z jednorożcem, którego zainfekowała wówczas anomalia - czy przeżył, czy odszedł, czy potrafił poradzić sobie z traumą. Pierwszego maja, kiedy ten koszmar nadszedł, stracił trzy smoki - śmierć tak cennego magicznego stworzenia raniła niemal równie mocno, co śmierć czarodzieja krwi błękitnej. Stworzenie takie niosło sobą tradycję, było żywym skansenem pradawnej magii.
- Twoje szczęście, pani, obłędnie raduje me serce - odparł na jej słowa w podobnym tonie, z błądzącym na ustach uśmiechem, trochę żartem sprowokowanym entuzjazmem Elodie, trochę prawdą wiedzioną nie tyle dżentelmeńskim obowiązkiem, co prywatnym zadowoleniem. Ironia zniknęła z jego ust, miał nadzieję, że podobna odpowiedź jej nie urazi. - Pozostaje mi mieć nadzieję, że sam taniec nie wywoła zawodu - i obiecuję dochować wszelkich starań, by tak się nie stało. - Widział ją już na parkiecie, kroczyła lekko, z gracją, powabem jakiego brakowało wielu młodym damom, płynęła między parami jak łabędź po jeziorze - przyjemnością będzie z tym talentem obcować. Powitanie lady Parkinson wprawiło go w nastrój zbyt dobry, jak na tę żałobną okazję. - Karty historii - powtórzył za nią, smakując subtelny łyk ponczu, ni mniejszy, ni też większy, niż nakazywały dobre maniery. W przeciwieństwie do panny młodej uczono go ich wszak od urodzenia. - Czy to nie brzmi zbyt szumnie? - Udawana skromność przeważnie nie szła mu dobrze, z natury był człowiekiem aroganckim, pozbawionym przyzwoitości i pysznym. Pochwycenie dawno martwego smoka i przywrócenie go do życia wymagało zaś wiele tak od niego, jak od zespołu wywodzącego się z jego rezerwatu, który działał pod jego komendą. Słowa nie powstrzymały przepełnionych samozadowoleniem źrenic ani właściwej mu na co dzień dumnej postawy. Dokonane osiągnięcie budziło w nim dumę i łaknienie podziwu, nie zamierzał jednak epatować nimi przed Elodie, znał się na kobietach na tyle, by wiedzieć, że czcze przechwałki na niewielu z nich robiły wrażenie.
- Smoki to wyjątkowe stworzenia - podjął więc, niejako umykając przed odpowiedzią. - A ich skamieliny mogą kryć więcej sekretów, niż ktokolwiek sądził. Kornie - choć pokora była ostatnią cechą, którą można mu było przypisać - mam nadzieję, że nasze dalsze działania okażą się efektywne. Schwytanie jednej samicy pozwala na obalenie kilku tez z przeszłości oraz dokładniejszy opis zaginionego gatunku, tryumfem będzie jednak dopiero przywrócenie tej wyjątkowej rasy światu - zamiast pławić się w nietrwałym sukcesie, wolę skupić się na tym zadaniu. - To zaś było częściową prawdą. Naprawdę tego pragnął - i nie wątpił, że kiedy to osiągnie, nikt nie zastąpi go w roli faworyta nestora. - Nie będę jednak lady zanudzał szczegółami. Choć w moim mniemaniu wisi nad nimi romantyczna aura, zdaję sobie sprawę z tego, że moi podopieczni zdobyli raczej niewiele niewieścich serc. - Podobnie zresztą jak winna całej sytuacji niszcząca anomalia. - Nie jestem tu też jedynym zaklinaczem zwierząt. Doszły mnie słuchy, że sytuacja w stadzie, którego lady jest opiekunką, wreszcie zdołała się ustabilizować. - Widział go, kilka miesięcy temu razem z Morgothem, jednorożca zamienionego w chimirę końskiego smoka, przerażonego tym, że ciskał z pyska ogniem. Oni zawiedli. - Czy wolno mi spytać, jak się miewa ofiara? - W zasadzie nie wiedział, co wydarzyło się z jednorożcem, którego zainfekowała wówczas anomalia - czy przeżył, czy odszedł, czy potrafił poradzić sobie z traumą. Pierwszego maja, kiedy ten koszmar nadszedł, stracił trzy smoki - śmierć tak cennego magicznego stworzenia raniła niemal równie mocno, co śmierć czarodzieja krwi błękitnej. Stworzenie takie niosło sobą tradycję, było żywym skansenem pradawnej magii.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W urywanych oddechach i dłoniach gorączkowo przygładzających ciemne loki - na ten wyjątkowy dzień pozostawione w spokoju, nieujarzmione ciężką pomadą, kilkakrotnie zwiększającą ciężar jego głowy - kryła się nerwowość. Zwykła, prosta i ludzka. Nerwowość, a nie egzaltowany dramatyzm, ukochany przecież przed Marcela, lubiącego umilać sobie życie przeżywaniem go zbyt intensywnie, zbyt dosłownie. Pragnął egzystencji jak z bajki i taką też dostawał, więc zbędne gesty pozostawiał za jeszcze na wpół przymkniętymi drzwiami. Napisana przez niego baśń za kilka minut stanie się rzeczywistością, a jego królewna, prawdziwą żoną. Poślubioną mu kobietą, najpiękniejszą i najmilszą ze wszystkich. Szybkie spojrzenie w lustro; był gotowy, poza faktem, że zlizał z ust cały malinowy błyszczyk. Żadna tragedia, jego wargi po prostu nie zdadzą się równie pełne na ślubnych fotografiach, mógł się z tym pogodzić. Szalenie martwił się jednak o Odette, kiedy już odegnał od siebie chmary tych podłych demonów, jego myśli zaczęły prędko orbitować wokół panny Baudelaire, a już niedługo - lady Parkinson. Czy zostanie zaakceptowana przez socjetę? Czy kobiety z jego rodu będą jej przychylne i pomocne? Czy żadna nie podłoży jej smukłej nogi w trakcie drogi do ołtarza? Czy nestor pomimo swej zgody udzieli im błogosławieństwa? Skręcał się z nerwów i z emocji obserwując, jak Odette sunie wprost do niego, prowadzona przez swego ojca - głupi, kiedy go poznał wypalił obcesowo "teraz już wiem, po kim Odette odziedziczyła urodę" - prawie płynąc w powietrzu. Przysiągłby, że dziewczę nie dotyka stopami ziemi, a unosi się nad nią, zupełnie jak anioł. Westchnął z zachwytu i na moment zamknął oczy, już zaszklone od nadmiaru wzruszeń. Pobiorą się i będą żyli długo i szczęśliwie i nikt im w tym nie przeszkodzi. Tak właśnie to zaplanował i tak musiało się stać. Odette przedłuży wraz z nim szlachetną linię Parkinsonów, urodzi mu zdrowych i silnych dziedziców, będzie godnie reprezentować rodzinę u jego boku. Nikt jej niczego nie zarzuci - a jeśli tylko spróbuje, on już da delikwentowi popalić. Marce do bójki raczej się nie sadził, lecz w obronie honoru i czci własnej żony, gotów był ubrudzić pelerynę i porwać koszulę! A co!
Skromna, acz dosadna mowa mistrza ceremonii uskrzydla Marcela, który poczuł, jak na jego policzkach wykwitają nieokiełznane rumieńce. Nie może przestać się uśmiechać, w chwili, kiedy słyszy odpowiedź Odette. Cały świat zamiera, nie widzi nikogo poza nią: czas naprawdę dla niego zwolnił, pozwalając mu w pełni wykorzystać moment. Ona, cała w bieli, promienista, radosna, szczęśliwa, taka, jaką chciał oglądać ją już zawsze.
-Tak - potwierdził dumnie i donośnie, nie kryjąc wcale łez, które niemrawo spłynęły po gładko ogolonym policzku. Na sygnał mistrza ceremonii oraz to wyraźnie zaznaczone pozwolenie, objął Odette, nachylił się do niej i ściskając w swym męskim, bezpiecznym uścisku, złożył na jej wargach pierwszy tak doniosły pocałunek.
Skromna, acz dosadna mowa mistrza ceremonii uskrzydla Marcela, który poczuł, jak na jego policzkach wykwitają nieokiełznane rumieńce. Nie może przestać się uśmiechać, w chwili, kiedy słyszy odpowiedź Odette. Cały świat zamiera, nie widzi nikogo poza nią: czas naprawdę dla niego zwolnił, pozwalając mu w pełni wykorzystać moment. Ona, cała w bieli, promienista, radosna, szczęśliwa, taka, jaką chciał oglądać ją już zawsze.
-Tak - potwierdził dumnie i donośnie, nie kryjąc wcale łez, które niemrawo spłynęły po gładko ogolonym policzku. Na sygnał mistrza ceremonii oraz to wyraźnie zaznaczone pozwolenie, objął Odette, nachylił się do niej i ściskając w swym męskim, bezpiecznym uścisku, złożył na jej wargach pierwszy tak doniosły pocałunek.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiem czy czas niebezpiecznie zwalnia, czy wręcz przyspiesza. Bicie serca niemal rozrywa klatkę piersiową, ale to wszystko z ekscytacji. Pragnienia, jakie mną kieruje - zostania żoną. Nie byle kogo, a właśnie jego. Wiem, to brzmi tak idyllicznie, słodko oraz niepoważnie, ale nie mogę nic na to poradzić. To taki dziwny stan, kiedy wszystko jest piękne; muzyka piękniejsza niż najlepsza opera, zapachy znakomitsze od najdroższych perfum, obrazy stające przed oczami doskonalsze niż wszystkie płótna świata, włącznie z tymi największych artystów. Po prostu, świat się zmienia. W tym jego postrzeganie. Chwilowo wszelkie wątpliwości, obawy oraz troski po prostu uciekają w najdalsze odmęty podświadomości, gdyż nie trapi mnie nic. Patrząc na gładką twarz Marcela, wędrując przez jego ciepłe oczy do głębi młodzieńczej duszy wiem, że będzie dobrze dopóki zostaniemy razem. Naiwne, bajkowe myśli przesłaniają zdrowy rozsądek, który pojawi się krótko po pierwszym tańcu. Znów zacznę dostrzegać nieprzychylne spojrzenia, słyszeć szepty zawistnych osób – nie czekam na to. Odpycham wszelką wiedzę jak najdalej od świadomości, chcę cieszyć się tym, co teraz. Nikt nie jest w stanie tego zniweczyć. Nikt.
Wsłuchując się w pozbawioną udziwnień, ale wciąż romantyczną przemowę mistrza ceremonii, ledwie jestem w stanie zrozumieć pojedyncze słowa. Najważniejsza jest nasza bliskość. Marcel znajduje się na wyciągnięcie smukłej dłoni; te zaciskam jednak na bukiecie różnokolorowych kwiatów. Mogłabym przysiąc, że czuję ich zapach, zmieszany z wodą kolońską narzeczonego. On jednak szybko przekształca się w męża, kiedy kolejne tak wybrzmiewa w uszach. W powietrzu, niosąc tę nowinę wszystkim zebranym. Chcą czy nie - stało się. Małżeństwo zostaje zawarte, na oczach wszystkich świadków. Mam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi, kiedy dłonie przyrzeczonego mężczyzny obejmują moją talię, a pierwszy, magiczny pocałunek muska uśmiechnięte dotąd usta. Trwa to ledwie przyzwoitą chwilę, ale tyle wystarczy do rozkwitu szkarłatnego dowodu zawstydzenia na bladych policzkach. Uśmiecham się szeroko, dając się ponieść kolejnej napływającej fali pozytywnych emocji. Słucham błogosławieństw oraz innych formalności, chociaż ich treść do mnie nie dociera. Wciąż szumi mi w głowie, szczęście wraz ze wrzącą w żyłach krwią zagłuszają nawet delikatną muzykę wygrywaną przez instrumenty.
Wreszcie staję, ciesząc się z widoku rodziców oraz rodzeństwa - to jedyna rodzina, jaka zjawiła się na ziemiach Parkinsonów. Skandal z powodu braku mojej szlachetnej krwi musiał zostać okrojony do minimum, ale mi to nie przeszkadza. Mam obok siebie tych, na których mi zależy, cała reszta nie ma znaczenia. Uśmiech ani drgnie, kiedy sypią się kolejne gratulacje. Fałszywa słodycz sącząca się z ust nie jest w stanie mną zachwiać – jeszcze. Dziękuję wszystkim najpiękniej jak potrafię, nie wychodząc z roli. Aż wreszcie rozbrzmiewa muzyka. Głośniej niż dotychczas - nadszedł moment na pierwszy taniec.
Wsłuchując się w pozbawioną udziwnień, ale wciąż romantyczną przemowę mistrza ceremonii, ledwie jestem w stanie zrozumieć pojedyncze słowa. Najważniejsza jest nasza bliskość. Marcel znajduje się na wyciągnięcie smukłej dłoni; te zaciskam jednak na bukiecie różnokolorowych kwiatów. Mogłabym przysiąc, że czuję ich zapach, zmieszany z wodą kolońską narzeczonego. On jednak szybko przekształca się w męża, kiedy kolejne tak wybrzmiewa w uszach. W powietrzu, niosąc tę nowinę wszystkim zebranym. Chcą czy nie - stało się. Małżeństwo zostaje zawarte, na oczach wszystkich świadków. Mam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi, kiedy dłonie przyrzeczonego mężczyzny obejmują moją talię, a pierwszy, magiczny pocałunek muska uśmiechnięte dotąd usta. Trwa to ledwie przyzwoitą chwilę, ale tyle wystarczy do rozkwitu szkarłatnego dowodu zawstydzenia na bladych policzkach. Uśmiecham się szeroko, dając się ponieść kolejnej napływającej fali pozytywnych emocji. Słucham błogosławieństw oraz innych formalności, chociaż ich treść do mnie nie dociera. Wciąż szumi mi w głowie, szczęście wraz ze wrzącą w żyłach krwią zagłuszają nawet delikatną muzykę wygrywaną przez instrumenty.
Wreszcie staję, ciesząc się z widoku rodziców oraz rodzeństwa - to jedyna rodzina, jaka zjawiła się na ziemiach Parkinsonów. Skandal z powodu braku mojej szlachetnej krwi musiał zostać okrojony do minimum, ale mi to nie przeszkadza. Mam obok siebie tych, na których mi zależy, cała reszta nie ma znaczenia. Uśmiech ani drgnie, kiedy sypią się kolejne gratulacje. Fałszywa słodycz sącząca się z ust nie jest w stanie mną zachwiać – jeszcze. Dziękuję wszystkim najpiękniej jak potrafię, nie wychodząc z roli. Aż wreszcie rozbrzmiewa muzyka. Głośniej niż dotychczas - nadszedł moment na pierwszy taniec.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uśmiechał się bez wielkiego wysiłku. Uśmiechał się tak szeroko, jakby zaraz mu miały pęknąć policzki. Uśmiechał się od ucha do ucha - bez żadnych złowrogich konotacji z nacinaniem twarzy. Uśmiechał się tak pięknie i szczerze, że przeklęty Rosier, który w zeszłym roku pozbawił go tytułu laureata Najpiękniejszego Uśmiechu Tygodnika Czarownica, ze wstydu schowałby się w krzakach. Czuł się absurdalnie szczęśliwy, jakby płynne Felix Felicis trafiło do jego żył i wraz z tlenem rozprowadzało po jego organizmie to cudowne uczucie lekkości. Kiedy przysiągł, spłynęło na niego błogosławieństwo nieprzerwanego spokoju: oto stała przed nim świeżo poślubiona żona, z którą będzie już do końca swoich dni. Został nie tylko jej mężem, ale i opiekunem i na wszystkie karty z czekoladowych żab, zadba o to, by Odette nigdy nie wątpiła, czy jej decyzja okazała się słuszna. W myślach już poczynił stosowną listę, jak przychylić swej żonie nieba: obdarowanie setką sukni i klejnotów, wspólne objadanie się czekoladkami w ogromnym łożu z puchową pierzyną, wycieczka na latającym dywanie aż pod chmury, piknik na Polach Elizejskich, granie serenad po oknem i wyznawanie płomiennej i wiecznej miłości. Wymiana obrączek, stosunkowo prostych, z jednym tylko szmaragdowym oczkiem - nic nie mogło przyćmić jej urody - nie zmieniła tak naprawdę nic, poza tym, że dla zgromadzonych stała się właśnie lady Parkinson. Rumieni się i z tą czerwienią rozlewającą się na blade policzki sprawia wrażenie kruchej, przestraszonej, nieco zagubionej. Cóż to za uczucia, najdroższa? Dziś upijemy się razem nie winem a wspólnym szczęściem, myślał Marcel, ściskając jej porcelanowe dłonie i patrząc w jej oczy swoimi, ciepłymi i wilgotnymi ze wzruszenia. Z tyłu dochodziły go pierwsze szlochy, ciekawe kto to, wszystkie ciotki psioczyły, że nie wybrał którejś z panienek Nott. Nie obchodziły go dziś one i ich zeszłoroczne kostiumy, nie, kiedy wyciskał na ustach Odette ten pocałunek, uwznioślony i niezwykły, ten, na który czekał z niecierpliwością dziecka, wypatrującego pierwszej gwiazdki. Zamknął oczy, gdy delikatnie musnął jej wargi swoimi, najpierw ostrożnie, badawczo - dopiero później prawdziwie namiętnie, wtargnąwszy językiem wgłąb jej ust. Merlinie, były jeszcze słodsze, niż to sobie wyobrażał i... Musiał się opanować. Oderwał się od niej ruchem stylizowanym na opanowany i wziął pod ramię, odwracając się i uśmiechając do wszystkich zebranych. Szopka życzeń, przyjmowania prezentów - kiwał głową, dziękował, przedstawiał Odette tym, którzy jej nie znali, mówił, że spełniło się jego marzenie, aż w końcu przyszedł ten moment, że faktycznie mogli odetchnąć. Oboje.
-Wiesz - szepnął do niej, kładąc dłoń na jej talii, a drugą ujmując jej zgrabną rękę - wcale przed nimi nie kłamałem. Spełniło się moje marzenie - wyznał, spoglądając na nią czule spod długich rzęs i kołysząc się powoli w rytm muzyki. Taniec sprzyjał takim oświadczynom, oboje na nogach mieli dobrane buty, na całej sali nie było nikogo, kto bym im dorównał, nawet nieprzytomnym i skupionym tylko na sobie.
-Wiesz - szepnął do niej, kładąc dłoń na jej talii, a drugą ujmując jej zgrabną rękę - wcale przed nimi nie kłamałem. Spełniło się moje marzenie - wyznał, spoglądając na nią czule spod długich rzęs i kołysząc się powoli w rytm muzyki. Taniec sprzyjał takim oświadczynom, oboje na nogach mieli dobrane buty, na całej sali nie było nikogo, kto bym im dorównał, nawet nieprzytomnym i skupionym tylko na sobie.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ten zaszczytny tytuł przypadł Rosierowi - Marcel ma zdecydowanie piękniejszy uśmiech! Słodszy niż miód oraz zapierający dech w piersiach; nie bez powodu zresztą tyle kobiet mdleje na jego widok. Jednak nieodgadnione są wyroki Czarownicy, z którą na pewno nie chciałabym się sprzeczać. Chociaż czasem myślę, że dla niektórych warto. I on, wyśniony rycerz w nienagannie skrojonej szacie, jest jednym z nich. Żałuję jedynie, że zrozumienie nadeszło tak późno. Że po ucieczce z Francji nie odezwałam się wcześniej. Może nasza znajomość potoczyłaby się zupełnie inaczej, ale lubię sobie wyobrażać, że zaciągnęłaby nas do tego samego punktu wspólnego. Punktu, w którym stoimy naprzeciw siebie tak irytująco szczęśliwi. Na pewno na tej sali jest masa osób, która zechciałaby zedrzeć z nas uśmiechy, ale to nie dziś. Dziś nie istnieje taka siła, która potrafiłaby to zrobić - nawet najsroższy cruciatus, chociaż pewnie zmieniłabym zdanie, gdybym go doświadczyła.
Moje myśli wirują wraz z emocjami, którymi jestem wypełniona po same brzegi. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam tak mocno - i nie były to uczucia destrukcyjne. W gniew zapadam równie łatwo co zniecierpliwienie, ale ponad to nie ma we mnie miejsca na nic innego. Do teraz. Upycham poczucie szczęścia po wszystkich zakamarkach ciała, upinam je we fryzurze i wciskam do butów, starając się tym samym wypełnić nim swoje jestestwo.
Nie wiem jak to będzie. Nie mogę wiedzieć, kiedy jestem pijana tą chwilą, która trwa nieprzerwanie przez kolejne długie minuty. Dopiero jutro nastąpi otrzeźwienie i obawa. Nie powinnam jej czuć, skoro nikt nie rzucił się na mnie z pazurami, skoro lord nestor nie wypowiedział słów pełnych oburzenia i skoro żadna z zaproszonych kobiet nie lamentowała w głos nad nieodpowiednią partnerką dla Marcela. Powinnam odczuć coś na kształt ulgi, że dokonało się, ale tak naprawdę nic nie jest jeszcze przesądzone - przed nocą poślubną i potem już zawsze, podczas całego swojego życia będę czuć obawę. Obawę o to, że jeden fałszywy krok na wysokich obcasach i może grozić mi coś gorszego niż skręcona kostka. Ta świadomość nadpływa spokojnie do brzegu, jeszcze będąc jedynie ciemną plamą na kołyszących się falach. Daleko na linii horyzontu. Na pierwszym planie znajduje się świeżo poślubiony mąż, a także pierwszy, głęboki oddech. Zupełnie, jakbym wraz z pierwszym tańcem zrzuciła za ciasny, niemodny gorset. Ulga podszyta kolcami niepokoju osiada mi na sercu. Nie muszę udawać uprzejmości, tego, że nie widzę nieprzychylnych spojrzeń - mogę zaginąć w silnych ramionach obleczonych najdroższym materiałem budującym marynarkę. Przymykam na chwilę oczy kiedy obejmuję kark Marcela. Płyniemy w perfekcyjnym tańcu przez cały parkiet, żeby potem móc odpocząć na chwilę, w swoim towarzystwie. Uśmiecham się ciepło, intymnie. - Kto by pomyślał, że Marcel Parkinson marzył o ślubie - stwierdzam chichocząc cicho. - Jeśli o mnie chodzi, to przekracza moje najśmielsze marzenia - dodaję miękko, robiąc kolejny obrót. I kolejny, aż do końca świata - lub przynajmniej do końca uroczystości, raptem z niewielkimi przerwanie na złapanie oddechu.
Moje myśli wirują wraz z emocjami, którymi jestem wypełniona po same brzegi. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam tak mocno - i nie były to uczucia destrukcyjne. W gniew zapadam równie łatwo co zniecierpliwienie, ale ponad to nie ma we mnie miejsca na nic innego. Do teraz. Upycham poczucie szczęścia po wszystkich zakamarkach ciała, upinam je we fryzurze i wciskam do butów, starając się tym samym wypełnić nim swoje jestestwo.
Nie wiem jak to będzie. Nie mogę wiedzieć, kiedy jestem pijana tą chwilą, która trwa nieprzerwanie przez kolejne długie minuty. Dopiero jutro nastąpi otrzeźwienie i obawa. Nie powinnam jej czuć, skoro nikt nie rzucił się na mnie z pazurami, skoro lord nestor nie wypowiedział słów pełnych oburzenia i skoro żadna z zaproszonych kobiet nie lamentowała w głos nad nieodpowiednią partnerką dla Marcela. Powinnam odczuć coś na kształt ulgi, że dokonało się, ale tak naprawdę nic nie jest jeszcze przesądzone - przed nocą poślubną i potem już zawsze, podczas całego swojego życia będę czuć obawę. Obawę o to, że jeden fałszywy krok na wysokich obcasach i może grozić mi coś gorszego niż skręcona kostka. Ta świadomość nadpływa spokojnie do brzegu, jeszcze będąc jedynie ciemną plamą na kołyszących się falach. Daleko na linii horyzontu. Na pierwszym planie znajduje się świeżo poślubiony mąż, a także pierwszy, głęboki oddech. Zupełnie, jakbym wraz z pierwszym tańcem zrzuciła za ciasny, niemodny gorset. Ulga podszyta kolcami niepokoju osiada mi na sercu. Nie muszę udawać uprzejmości, tego, że nie widzę nieprzychylnych spojrzeń - mogę zaginąć w silnych ramionach obleczonych najdroższym materiałem budującym marynarkę. Przymykam na chwilę oczy kiedy obejmuję kark Marcela. Płyniemy w perfekcyjnym tańcu przez cały parkiet, żeby potem móc odpocząć na chwilę, w swoim towarzystwie. Uśmiecham się ciepło, intymnie. - Kto by pomyślał, że Marcel Parkinson marzył o ślubie - stwierdzam chichocząc cicho. - Jeśli o mnie chodzi, to przekracza moje najśmielsze marzenia - dodaję miękko, robiąc kolejny obrót. I kolejny, aż do końca świata - lub przynajmniej do końca uroczystości, raptem z niewielkimi przerwanie na złapanie oddechu.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uroczystość ślubna z tej perspektywy, urosła nagle w oczach Marcela do czegoś więcej niż kolejnej imprezy towarzyskiej. Blichtr, rewia mody, zaprezentowanie fryzur, makijażu, butów, szat skrojonych na miarę, wybranych przez rodzinę partnerów czy partnerek, zatańczenie walca najpiękniej ze wszystkich par: był na setkach takich wesel, które zlały mu się w tej chwili w jedną szeleszczącą wstęgę sukien i szampana z bąbelkami. Złote fajerwerki, wino płynące hojnym strumieniem, francuskie lub włoskie orkiestry, nimfy, a czasami także elfy sypiące na nowożeńców pyłek ze swych skrzydeł, hulaszcze zabawy, palenie cygar w pokojach przeznaczonych wyłącznie dla mężczyzn. Tak to wyglądało obok, kiedy obracał różne panny, nie pytając je nawet o imię, a ceremonia służyła mu wyłącznie do popisania się znakomitą formą na parkiecie o poplotkowaniu z lady Adelajdą Nott. Przed ołtarzem robiło się poważniej, a jednocześnie niesamowicie intymnie, choć zewsząd obserwowały go oczy krewnych, te przychylne, i te spragnione skandalu. Ściany mogły się walić, ludzie na zewnątrz umierać, rośliny więdnąć, a świat stawać w płomieniach, a i tak Marce byłby wniebowzięty, trzymając za ręce swoją świeżo poślubioną żonę. Prawie zachłysnął się własnymi łzami - otarł je chusteczką, niesamowicie dyskretnie - po czym wtulił się w jej drobne ramiona. On był jej opoką, a ona sensem jego życia, dzielonego na dwoje. Chciałby wsiąknąć w nią cały, opuścić balową salę i zamknąć się już w ich wspólnej komnacie, zdjąć z jej stóp wysokie szpilki, wyjąć z włosów spinki i położyć się w ciszy na małżeńskim łożu. Stres przekształcał się w zmęczenie i Marce czuł się już nieco pijany, choć uraczył się jedynie lampką szampana na odwagę. Odette działała na niego jak najdroższe trunki, poza tym, że od niej nie bolała go głowa, nigdy. Złota kobieta, wybrał najlepiej i wiedział to doskonale, podziwiając jej delikatny profil podczas dystyngowanego tańca. Sunęli po parkiecie jak zawodowcy, a reszta tylko patrzyła z zazdrością.
-A niech się udławią - cicho roześmiał się Marcel, próbując uspokoić Odette i przekazać jej, że zawsze będzie stać u jej boku. Teraz, kiedy byli już małżeństwem, nic nie mogło ich rozłączyć. Symbole miłości nosili na palcach, a uczucie w sercach, szczere i wzburzone do granic możliwości. Musnął palcami haftki na plecach jej sukni, nieznacznie potrącając drobne guziczki i uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem - nie marzyłem o ślubie. Marzyłem o ślubie z tobą - poprawił ją, filuternie przesuwając usta bliżej wrażliwej szyi. Nie dotknął jej, w ostatnim momencie okręcając Odette wokół jej własnej osi, by następnie złapać ją w ramiona i widowiskowo przechylić.
-nie masz pojęcia, jak bardzo się bałem, że mi odmówisz - wyznał, po czym zatrzymał ją w ostrożnym uścisku, przeciągającym się o kilka tonów za długo. Nie chciał jej już wypuścić, pragnął zaklęcia tej chwili w wieczności.
-A niech się udławią - cicho roześmiał się Marcel, próbując uspokoić Odette i przekazać jej, że zawsze będzie stać u jej boku. Teraz, kiedy byli już małżeństwem, nic nie mogło ich rozłączyć. Symbole miłości nosili na palcach, a uczucie w sercach, szczere i wzburzone do granic możliwości. Musnął palcami haftki na plecach jej sukni, nieznacznie potrącając drobne guziczki i uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem - nie marzyłem o ślubie. Marzyłem o ślubie z tobą - poprawił ją, filuternie przesuwając usta bliżej wrażliwej szyi. Nie dotknął jej, w ostatnim momencie okręcając Odette wokół jej własnej osi, by następnie złapać ją w ramiona i widowiskowo przechylić.
-nie masz pojęcia, jak bardzo się bałem, że mi odmówisz - wyznał, po czym zatrzymał ją w ostrożnym uścisku, przeciągającym się o kilka tonów za długo. Nie chciał jej już wypuścić, pragnął zaklęcia tej chwili w wieczności.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubiłam ślubów - byłam na kilku jak jeszcze mieszkałam z rodzicami we Francji. Nudne, nikomu niepotrzebne bzdury jak wtedy sądziłam. Państwo młodzi sztucznie zadowoleni, przecież wiadomo, że te mariaże zawarto z potrzeby pieniądza i prestiżu, nie miłości czy dobrej woli. Nie obchodzi mnie życie innych ludzi o ile nie dotyczy moich najbliższych lub nie dotyka mnie bezpośrednio. Dlatego takie zabawy uważałam za niezwykle irytujące. Obdarowywanie fałszywą radością spowodowaną szczęściem państwa młodych, drogimi prezentami udając, że znamy gust przyszłych małżonków i ci wszyscy ludzie myślący, że dobrze wyglądają. Część prezentowała się jak z jakiegoś żurnalu, ale pozostali to była katastrofa. Niemodne ubrania, stare dodatki, przykre fryzury i niegustowny makijaż, coś okropnego. Do tego przekonanie, że są wybitnymi tancerzami - co za kpina! Na szczęście ten czas minął, a własny ślub różni się całkowicie od tamtych przedstawień dla upośledzonej publiki. Widzę go w samych jasnych barwach, obleczony aksamitem słów i najpiękniejszym zapachem. Zmysły wyostrzają się, jednocześnie ulegając otępieniu bodźców nie tylko z zewnątrz, a może przede wszystkim z wewnątrz. To najdziwniejszy stan, w jakim się kiedykolwiek znalazłam. Nawet upojenie alkoholowe, jakiego raz się dopuściłam, nie może równać się z rzeczywistością zaklętą w Broadway Tower. Inne postrzeganie świata, niezaprzeczalna lekkość istnienia - oto co może zaoferować tak ulotne szczęście.
Dobrze, że dzień powoli chyli się ku upadkowi kiedy po raz kolejny udajemy się na parkiet. Instrumenty wygrywające piękne melodie zagłuszają większość zgiełku, rozmów oraz szeptów, które od czasu do czasu próbują wedrzeć się do mojej świadomości. Na razie skutecznie je odganiam poświęcając czas wyłącznie mężowi. To takie dziwne, myśleć o Marcelu w ten sposób - to zrozumiałe skoro minęło ledwie kilka godzin od tego stanu. Wydarzenie nadal pozostaje dość abstrakcyjnym, jeszcze nieprzetrawionym, ale mimo to realnym. Istnieje przecież w jego ramionach, które nie są żadnym złudzeniem - są rzeczywistością, jaką będą pisać. Wspólnie.
Uśmiecham się pięknie, kiedy lord Parkinson z taką wprawą odczytuje moje myśli. Śmieję się cicho wraz z nim, nie patrząc nawet na towarzystwo dookoła. - Nie ma większego romantyka od ciebie - przyznaję szczerze, ale jest mi niezwykle miło, że tak mówi. Ciekawe czy myślał w ten sposób o lady Fawley? Nie, nie mogę o tym myśleć. Zwłaszcza, że kolejne wyznanie wprawia mnie w zdziwienie. Otwieram szeroko oczy, tuż przed kolejnym obrotem. - Dlaczego miałabym? Jesteś najbliższą mi osobą - mówię. Nie mogłabym wyjść za nikogo innego. - A teraz jesteśmy też rodziną - dodaję z niesłabnącym uśmiechem. Żałuję, że cała ta otoczka niedługo się kończy. Ostatnie tańce, ostatnie toasty, ostatnie gratulacje. I pierwsze przebudzenie po nocy poślubnej. Nowy rozdział. Pachnący przyszłością.
zt.
Dobrze, że dzień powoli chyli się ku upadkowi kiedy po raz kolejny udajemy się na parkiet. Instrumenty wygrywające piękne melodie zagłuszają większość zgiełku, rozmów oraz szeptów, które od czasu do czasu próbują wedrzeć się do mojej świadomości. Na razie skutecznie je odganiam poświęcając czas wyłącznie mężowi. To takie dziwne, myśleć o Marcelu w ten sposób - to zrozumiałe skoro minęło ledwie kilka godzin od tego stanu. Wydarzenie nadal pozostaje dość abstrakcyjnym, jeszcze nieprzetrawionym, ale mimo to realnym. Istnieje przecież w jego ramionach, które nie są żadnym złudzeniem - są rzeczywistością, jaką będą pisać. Wspólnie.
Uśmiecham się pięknie, kiedy lord Parkinson z taką wprawą odczytuje moje myśli. Śmieję się cicho wraz z nim, nie patrząc nawet na towarzystwo dookoła. - Nie ma większego romantyka od ciebie - przyznaję szczerze, ale jest mi niezwykle miło, że tak mówi. Ciekawe czy myślał w ten sposób o lady Fawley? Nie, nie mogę o tym myśleć. Zwłaszcza, że kolejne wyznanie wprawia mnie w zdziwienie. Otwieram szeroko oczy, tuż przed kolejnym obrotem. - Dlaczego miałabym? Jesteś najbliższą mi osobą - mówię. Nie mogłabym wyjść za nikogo innego. - A teraz jesteśmy też rodziną - dodaję z niesłabnącym uśmiechem. Żałuję, że cała ta otoczka niedługo się kończy. Ostatnie tańce, ostatnie toasty, ostatnie gratulacje. I pierwsze przebudzenie po nocy poślubnej. Nowy rozdział. Pachnący przyszłością.
zt.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nic nie jest w stanie poruszyć tak, jak słowa — ta myśl, jakże nieśmiało zrodzona w umyśle osnutym oparami artyzmu, nie potrafi na dobre jej opuścić. Ukazuje się w szeleście bogato zdobionych spódnic, sunących po marmurowej posadzce w ulotnym tańcu, byleby tylko dalej od bieli materiału kalającej sam środek sali. W pustce spojrzenia, skrywaną za obłudną szczerością kierowaną w stronę członków rodziny gospodarzy, uprzejmie ignorującą przy tym niepewne sylwetki krewnych od strony panny młodej, stłoczonych blisko siebie, niby ostatnia deska ratunku przed zapomnieniem oraz ciszą. Jednak szczególne poruszenie, jakie dostrzega, nie jest wynikiem wypowiedzianej przysięgi przez parę głuptasów skazujących siebie na pogardę oraz niechęć w imię własnych uczuć. Ach, nie. Bierze się ono niezaprzeczalnie z ciepła głosu, podszytego swoistym czarem, wprawiającym w ruch wrażliwe struny duszy na wzór marionetkowych nici, wywołujących w płochym sercu podekscytowane drżenie, wzniecające subtelny płomień inspiracji nakazujący smakować każdy wypowiedziany wyraz, nadawać mu głębi większej, niźli ta była zamierzona. Pochwycić każdą emocję tlącą się w niskich tonach w drobne dłonie, sunąć smukłym paluszkiem po ich fakturze, by zrozumieć, zrozumieć. A przecież lorda Rosiera wydawała się nie rozumieć niemalże wcale, choć nie można było odmówić dziewczątku prób — jednak wystarczył jeden gest, jedno drgnięcie wąskich ust naznaczonych w samych kącikach niezrozumiałą surowością, by tworzony w głowie misterny obraz rozpadał się, wymykał spod wrażliwych opuszków, pozostawiając po sobie trudną do zidentyfikowaną pustkę oraz chęć nadania szlachcicowi zupełnie innej formy. Ona nigdy nie przemija, chociaż obecnie wydaje się nieco stłumiona, gdy tak orzech spojrzenia spogląda na szlachcica łagodnie, nieskończenie uprzejmie.
Doprawdy? Ma ochotę rzec, raduje twe serce sir? Nie rozchyla jednak ust, nie pozwala zdaniu wypłynąć w przesycone aromatem słodkiego kwiecia powietrze. Bo wie, że nie będzie w tym zdaniu żadnego wyzwania, pełnego brawury uniesienia brwi, iście kociej potrzeby igrania z ogniem, rzucenia niemej prowokacji. Nie, nie. Miast tego ukaże się naiwność młodego wieku, urok usposobienia oraz uwielbienie godne nieporadnego szczenięcia, podszyte nieskrępowaną radością, bo doprawdy? Raduje twe serce sir? Dlatego też posyła rozmówcy uśmiech, uśmiech delikatny i subtelny niczym machnięcie motylich skrzydeł, lecz nie skalany słodyczą — słodkie uśmiechy mają swoją wartość oraz znaczenie i nie powinny być nigdy ukazywane przy każdej okazji.
— Mówią, że nie ma potężniejszej siły niźli obietnica sir, pozwolę więc sobie oddalić wszelkie widmo zawodu i cieszyć się z waszej uprzejmości — odpowiada więc grzecznie lady Parkinson, pamiętając doskonale te wszystkie chwile, w których dwie sylwetki mknęły wdzięcznie po parkiecie. Wpierw złączone ze sobą w uścisku niepewnym, obcym, niechętnym by po miesiącach wspólnie dzielonych, mogły tchnąć zrozumieniem oraz uczuciem prawdziwym. Obserwowanie tańca zachwycającej Evandry oraz zapatrzonego w nią Tristana bywało bardziej zajmujące, niźli widziane niedawno sztuki wystawiane w operze oraz teatrze — Szumnie? Pozostaje nam więc tylko czekać, aż czas ukaże swe prawdy, choć proszę wybaczyć mi moją arogancję, nie spodziewam się rozczarowań pod tym względem — przyznaje nieśmiało Ellie, pewna, że arystokrata o ujmującym spojrzeniu był w stanie dokonać jeszcze wielu niezwykłych rzeczy i schwytanie bestii, która winna od wieków być martwa, będzie jedną z mniejszych. Ach! Czy zabrzmiała zarozumiale? Nazbyt ostentacyjnie ukazując swą aprobatę? W strapieniu upija drobny łyk chłodnego napoju, nie chcąc się przekonać o słuszności własnych podejrzeń.
— Przekształcenie osiągnięcia w kolejny cel, cóż za piękne działanie lordzie Rosier, czy mogę życzyć sir pomyślności w spełnieniu tych pragnień? Choć mając tak wykwalifikowaną kadrę, z lady Melisande na czele, szczęścia zdajecie się nie potrzebować. Oby tylko sama samica zdołała się zaaklimatyzować — dodaje z troską, czyż sama nie opiekowała się magicznymi stworzeniami? Wiedziała, jak zgubny dlań jest stres i samo wyobrażenie tego, co musiała przeżywać smoczyca, szczerze martwiło artystkę — Jednak pańscy podopieczni niezaprzeczalnie zdobyli podziw... — chyba chce nawet dodać coś więcej, splamić humorem kolejną część wypowiedzi, kiedy to czarodziej przywołuje obraz wypaczeńca. Nieszczęsna chimera, potwór będący niegdyś szlachetnym stworzeniem dalej przemierzał gniewnie tereny zarządu, znacząc ziemię ogniem oraz sypiącą się z cielska sierścią. Nie został on odratowany, jeszcze nie, wszak ulga i obawy odejdą wraz z końcem sierpnia, teraz jednak sytuacja wciąż nie wydawała się być opanowana, gości w rezerwacie wciąż ubywało, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Rozchyla na moment usta, acz nic z nich się nie dobywa, wzdycha zaraz cichutko.
— Snujecie przede mną piękną wizję, której rzeczywistość obiera prawdziwie okrutne barwy lordzie Rosier. Chociaż w istocie, stado zaczyna się przyzwyczajać do nowo obranego terytorium, tak na próżno szukać weń stabilizacji — odpowiada więc, nie kryjąc prawdy brzmiącej w słodyczy głosu. Szanowny lord wuj Parkinson nie ukrywał szaleństw anomalii z bardzo prostego powodu, miało to ukazać niekompetencję Ministerstwa Magii — które wciąż nie było w stanie opanować zaistniałej sytuacji oraz zmusić co wrażliwsze dusze, przejęte niedolą zwierząt do dokonywania charytatywnych wpłat na rzecz rezerwatu. Stąd też Ellie nie czuła, jakby zdradzała jakikolwiek sekret, zwierzając się drugiemu opiekunowi — Smutno sir, nie opuszcza okolic, w których zwykli przebywać pracownicy. Jakby szukał pomocy, której nie jest w stanie otrzymać... — czy zawiedliśmy? Ma ochotę zapytać, czyż w swej ufności jednorożce nie postanowiły pozostać na terenie rezerwatu, wierząc, iż zostaną tam otoczone opieką? Ach! To było zbyt smutne, by mogła o tym choćby i wspominać.
Doprawdy? Ma ochotę rzec, raduje twe serce sir? Nie rozchyla jednak ust, nie pozwala zdaniu wypłynąć w przesycone aromatem słodkiego kwiecia powietrze. Bo wie, że nie będzie w tym zdaniu żadnego wyzwania, pełnego brawury uniesienia brwi, iście kociej potrzeby igrania z ogniem, rzucenia niemej prowokacji. Nie, nie. Miast tego ukaże się naiwność młodego wieku, urok usposobienia oraz uwielbienie godne nieporadnego szczenięcia, podszyte nieskrępowaną radością, bo doprawdy? Raduje twe serce sir? Dlatego też posyła rozmówcy uśmiech, uśmiech delikatny i subtelny niczym machnięcie motylich skrzydeł, lecz nie skalany słodyczą — słodkie uśmiechy mają swoją wartość oraz znaczenie i nie powinny być nigdy ukazywane przy każdej okazji.
— Mówią, że nie ma potężniejszej siły niźli obietnica sir, pozwolę więc sobie oddalić wszelkie widmo zawodu i cieszyć się z waszej uprzejmości — odpowiada więc grzecznie lady Parkinson, pamiętając doskonale te wszystkie chwile, w których dwie sylwetki mknęły wdzięcznie po parkiecie. Wpierw złączone ze sobą w uścisku niepewnym, obcym, niechętnym by po miesiącach wspólnie dzielonych, mogły tchnąć zrozumieniem oraz uczuciem prawdziwym. Obserwowanie tańca zachwycającej Evandry oraz zapatrzonego w nią Tristana bywało bardziej zajmujące, niźli widziane niedawno sztuki wystawiane w operze oraz teatrze — Szumnie? Pozostaje nam więc tylko czekać, aż czas ukaże swe prawdy, choć proszę wybaczyć mi moją arogancję, nie spodziewam się rozczarowań pod tym względem — przyznaje nieśmiało Ellie, pewna, że arystokrata o ujmującym spojrzeniu był w stanie dokonać jeszcze wielu niezwykłych rzeczy i schwytanie bestii, która winna od wieków być martwa, będzie jedną z mniejszych. Ach! Czy zabrzmiała zarozumiale? Nazbyt ostentacyjnie ukazując swą aprobatę? W strapieniu upija drobny łyk chłodnego napoju, nie chcąc się przekonać o słuszności własnych podejrzeń.
— Przekształcenie osiągnięcia w kolejny cel, cóż za piękne działanie lordzie Rosier, czy mogę życzyć sir pomyślności w spełnieniu tych pragnień? Choć mając tak wykwalifikowaną kadrę, z lady Melisande na czele, szczęścia zdajecie się nie potrzebować. Oby tylko sama samica zdołała się zaaklimatyzować — dodaje z troską, czyż sama nie opiekowała się magicznymi stworzeniami? Wiedziała, jak zgubny dlań jest stres i samo wyobrażenie tego, co musiała przeżywać smoczyca, szczerze martwiło artystkę — Jednak pańscy podopieczni niezaprzeczalnie zdobyli podziw... — chyba chce nawet dodać coś więcej, splamić humorem kolejną część wypowiedzi, kiedy to czarodziej przywołuje obraz wypaczeńca. Nieszczęsna chimera, potwór będący niegdyś szlachetnym stworzeniem dalej przemierzał gniewnie tereny zarządu, znacząc ziemię ogniem oraz sypiącą się z cielska sierścią. Nie został on odratowany, jeszcze nie, wszak ulga i obawy odejdą wraz z końcem sierpnia, teraz jednak sytuacja wciąż nie wydawała się być opanowana, gości w rezerwacie wciąż ubywało, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Rozchyla na moment usta, acz nic z nich się nie dobywa, wzdycha zaraz cichutko.
— Snujecie przede mną piękną wizję, której rzeczywistość obiera prawdziwie okrutne barwy lordzie Rosier. Chociaż w istocie, stado zaczyna się przyzwyczajać do nowo obranego terytorium, tak na próżno szukać weń stabilizacji — odpowiada więc, nie kryjąc prawdy brzmiącej w słodyczy głosu. Szanowny lord wuj Parkinson nie ukrywał szaleństw anomalii z bardzo prostego powodu, miało to ukazać niekompetencję Ministerstwa Magii — które wciąż nie było w stanie opanować zaistniałej sytuacji oraz zmusić co wrażliwsze dusze, przejęte niedolą zwierząt do dokonywania charytatywnych wpłat na rzecz rezerwatu. Stąd też Ellie nie czuła, jakby zdradzała jakikolwiek sekret, zwierzając się drugiemu opiekunowi — Smutno sir, nie opuszcza okolic, w których zwykli przebywać pracownicy. Jakby szukał pomocy, której nie jest w stanie otrzymać... — czy zawiedliśmy? Ma ochotę zapytać, czyż w swej ufności jednorożce nie postanowiły pozostać na terenie rezerwatu, wierząc, iż zostaną tam otoczone opieką? Ach! To było zbyt smutne, by mogła o tym choćby i wspominać.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Śliczna Elodie jak zawsze olśniewała czarem, młodziutka panienka doskonale odnajdywała się w towarzystwie i z radością korzystała z atutów przekazanych jej wraz z krwią; tak jej prezentacja, ładna buzia, jak szczebiotane słowa dawały razem wytworny bukiet słodyczy niedoświadczonej młódki, była bystrzejsza od wielu swoich rówieśniczek, jednak to nieprzebrana wrażliwość wyróżniała ją spośród panien najmocniej - z rozbawieniem wygiął kącik ust, jedynie skinieniem głowy przyjmując elokwentne zwieńczenie tematu. Taniec z pięknymi kobietami nigdy go nie nudził, pewien był, że pomimo pewnej przykrości towarzyszącej dzisiejszej uroczystości - jakże potworną przewiną było rozrzedzanie szlachetnej krwi - być może zdoła jeszcze uszczknąć z tego wieczoru kroplę słodkiej przyjemności. Utrzymanie fasady skromności przychodziło mu z trudem, choć w złym tonie byłoby podjecie szczerości, Tristan wierzył, że jest w stanie zapisać karty historii własną jeszcze gęsto, nie tylko krwawym piórem.
- Pozwól zatem, pani, że i tym razem złożę obietnicę - dołożę wszelkich starań, by tym oczekiwaniom sprostać. Stawia mi lady coraz trudniejsze wyzwania - aż strach pomyśleć, jak zabrzmi kolejne. Żywię jednak nadzieję, że podobnie jak dwa poprzednie, nieść będzie za sobą iskrę przyjemności. - Wiara młodej lady radośnie podbudowała i tak zbyt wielkie ego, troszcząc się o nie jakby otulając jedwabnym miękkim szalem; tym przyjemniej było spędzić z nią te chwile.
- Tylko człowiek mało ambitny po osiągnięciu sukcesu osiądzie na laurach - odparł spokojnie, wiedząc, że apetyt zwykł rosnąć w miarę jedzenia; od młodej damy wymagano taktu, pokory i powściągliwości, ale lord winien wiedzieć, czego pragnie od życia i potrafić po to sięgnąć; być odważnym i gotowym do działania. Dla niejednego chłopca było to znacznie trudniejsze od wymagań stawianych kobietom, choć przyjęto mawiać, że to rola mężczyzn była prostsza. - Z tak szczerym i pięknym życzeniem pomyślność bez wątpienia zostanie osiągnięta znacznie prędzej - zapewnił ją, lekko skinąwszy głową w podzięce za piękne słowa, tak odnoszące się do niego, jak i jego siostry. Zdawał sobie sprawę z tego, że niektórzy kpili z Melisande za to, że miała rozum - ale nie miał zwyczaju przejmować się opiniami ludzi miałkich. Tylko głupiec nie doceniłby talentu płynącego wraz z jej krwią. - Bez drogiej Melisande i poprzedni sukces by się nie ziścił - I nie mówił tego przez grzeczność, zastąpiła Morgotha w kluczowym momencie. W momencie, w którym cała wyprawa mogła zakończyć się fiaskiem przez nagły atak choroby Yaxleya. - Jest zagubiona - mówił dalej, odnosząc się już do meritum, swojego najcenniejszego trofeum, pochwyconej wyspiarki. - Przebudziła się po długim śnie, w trakcie którego zmieniła się nie tylko ona, alei i cały otaczający ją świat. Potrzebuje czasu, aby oswoić się z rzeczywistością, ale staramy się pomagać jej przejść tę drogę. Nagły skok wywołałby szok, tu potrzeba czasu i długiej, mozolnej pracy nad jej psychiką. Cokolwiek się nie wydarzy, jej ciało bez wątpienia zostanie poddane wnikliwej analizie i ufam, że odnajdziemy w ten sposób odpowiedzi na przynajmniej kilka smokologicznych zagadek. - Nikły uśmiech przerwał wypowiedź, jakby w upewnieniu, czy swoim wywodem nie zanudził panienki. - Zasłużyli na ten podziw - zapewnił ją jeszcze, bo o ile we własnej sprawie wypadało być mu skromnym, tak z podopiecznych - mógł dumny być bez przeszkód. Na rozchylone usteczka wpierw spojrzał bez zrozumienia, dopiero po chwili pojmując, że podjął się tragicznego faux pas; plotki, które dotarły do jego uszu nie były sprawdzone - jednorożce wciąż znosić musiały swoją tragedię.
- Zasmuciłem cię, pani? - zapytał zatem ze szczerą troską, badając tak charakter oczu, jak noska i ustek wywołujących zmartwiony ton głosu. - Wybacz, nie to było moim zamiarem - usprawiedliwił się wnet, wsłuchując się jednakowo w opowieść z rezerwatu. Nieudolność Ministerstwa nie była niespodzianką, ale dramaty niesione mocą anomalii zaczynały budzić trwogę, ich moc zdawała się nie tylko nieograniczona, ale i nieskończona. To trwało zbyt długo. - Martwią się o swoją zgubę - westchnął - choć przecież ich dramat nie może trwać wiecznie. Przyjmij, proszę, moje życzenia rychłego zakończenia tego problemu. Dobrą wieścią jest, że nie próbuje uciekać, tylko trzyma się domu. Tam jest bezpieczny - może czekać na lepsze jutro. - Aż nadejdzie pomoc; Parkinsonowie z pewnością zdawali sobie sprawę z tego, jak można okiełznać anomalie, ale przypadek na ich terenie był szczególnie trudny. Stał tam - widział na własne oczy - i nie podołał.
- Pozwól zatem, pani, że i tym razem złożę obietnicę - dołożę wszelkich starań, by tym oczekiwaniom sprostać. Stawia mi lady coraz trudniejsze wyzwania - aż strach pomyśleć, jak zabrzmi kolejne. Żywię jednak nadzieję, że podobnie jak dwa poprzednie, nieść będzie za sobą iskrę przyjemności. - Wiara młodej lady radośnie podbudowała i tak zbyt wielkie ego, troszcząc się o nie jakby otulając jedwabnym miękkim szalem; tym przyjemniej było spędzić z nią te chwile.
- Tylko człowiek mało ambitny po osiągnięciu sukcesu osiądzie na laurach - odparł spokojnie, wiedząc, że apetyt zwykł rosnąć w miarę jedzenia; od młodej damy wymagano taktu, pokory i powściągliwości, ale lord winien wiedzieć, czego pragnie od życia i potrafić po to sięgnąć; być odważnym i gotowym do działania. Dla niejednego chłopca było to znacznie trudniejsze od wymagań stawianych kobietom, choć przyjęto mawiać, że to rola mężczyzn była prostsza. - Z tak szczerym i pięknym życzeniem pomyślność bez wątpienia zostanie osiągnięta znacznie prędzej - zapewnił ją, lekko skinąwszy głową w podzięce za piękne słowa, tak odnoszące się do niego, jak i jego siostry. Zdawał sobie sprawę z tego, że niektórzy kpili z Melisande za to, że miała rozum - ale nie miał zwyczaju przejmować się opiniami ludzi miałkich. Tylko głupiec nie doceniłby talentu płynącego wraz z jej krwią. - Bez drogiej Melisande i poprzedni sukces by się nie ziścił - I nie mówił tego przez grzeczność, zastąpiła Morgotha w kluczowym momencie. W momencie, w którym cała wyprawa mogła zakończyć się fiaskiem przez nagły atak choroby Yaxleya. - Jest zagubiona - mówił dalej, odnosząc się już do meritum, swojego najcenniejszego trofeum, pochwyconej wyspiarki. - Przebudziła się po długim śnie, w trakcie którego zmieniła się nie tylko ona, alei i cały otaczający ją świat. Potrzebuje czasu, aby oswoić się z rzeczywistością, ale staramy się pomagać jej przejść tę drogę. Nagły skok wywołałby szok, tu potrzeba czasu i długiej, mozolnej pracy nad jej psychiką. Cokolwiek się nie wydarzy, jej ciało bez wątpienia zostanie poddane wnikliwej analizie i ufam, że odnajdziemy w ten sposób odpowiedzi na przynajmniej kilka smokologicznych zagadek. - Nikły uśmiech przerwał wypowiedź, jakby w upewnieniu, czy swoim wywodem nie zanudził panienki. - Zasłużyli na ten podziw - zapewnił ją jeszcze, bo o ile we własnej sprawie wypadało być mu skromnym, tak z podopiecznych - mógł dumny być bez przeszkód. Na rozchylone usteczka wpierw spojrzał bez zrozumienia, dopiero po chwili pojmując, że podjął się tragicznego faux pas; plotki, które dotarły do jego uszu nie były sprawdzone - jednorożce wciąż znosić musiały swoją tragedię.
- Zasmuciłem cię, pani? - zapytał zatem ze szczerą troską, badając tak charakter oczu, jak noska i ustek wywołujących zmartwiony ton głosu. - Wybacz, nie to było moim zamiarem - usprawiedliwił się wnet, wsłuchując się jednakowo w opowieść z rezerwatu. Nieudolność Ministerstwa nie była niespodzianką, ale dramaty niesione mocą anomalii zaczynały budzić trwogę, ich moc zdawała się nie tylko nieograniczona, ale i nieskończona. To trwało zbyt długo. - Martwią się o swoją zgubę - westchnął - choć przecież ich dramat nie może trwać wiecznie. Przyjmij, proszę, moje życzenia rychłego zakończenia tego problemu. Dobrą wieścią jest, że nie próbuje uciekać, tylko trzyma się domu. Tam jest bezpieczny - może czekać na lepsze jutro. - Aż nadejdzie pomoc; Parkinsonowie z pewnością zdawali sobie sprawę z tego, jak można okiełznać anomalie, ale przypadek na ich terenie był szczególnie trudny. Stał tam - widział na własne oczy - i nie podołał.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sala balowa
Szybka odpowiedź