Sala balowa
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Sala balowa to ogromne pomieszczenie z wysokim sufitem, gdzie naturalnie królują rodowe barwy Parkinsonów. Odcienie zieleni na ścianach, szmaragdowa poświata padająca na marmurową podłogę, rozproszona przez światło ze złotych żyrandoli nieustannie przypomina gościom, kto jest gospodarzem urządzanych tu bankietów i tańców. W pomieszczeniu zadbano o doskonałą akustykę, konieczną dla licznych szampańskich i wystawnych zabaw. Przy większych okazjach salę zdobią lśniące, lodowe statuy jednorożców, nimf i leśnych driad - rzeźby nigdy się nie topią, a każdy, kogo oświetli ich rozproszony blask, na ten jeden magiczny wieczór staje się piękniejszy i bardziej atrakcyjny.
Poruszała się z niezwykłą lekkością pośród wypowiadanych słów, krążąc wokół nich z perlistym śmiechem osiadłym na różanych ustach oraz prawdziwie dziecięcym błyskiem w oku, gdy wyciągała delikatne rączki po kolejne słodkie komplementy wypadające spomiędzy warg rozmówców. Zgrabnym ruchem ujmowała rąbek misternie zdobionej spódnicy sukni i odsuwała się o krok, gdy pewne wypowiedzi wywoływały zmarszczenie kształtnego noska w niezadowoleniu i zaraz to obracała się na samych czubkach palców stóp, obleczonych w najprzedniejsze pantofelki, gotowa odwrócić bieg dysputy na własną korzyść. Potrafiła wdzięcznie dygnąć, gdy ostrze surowej oceny kierowało się wprost ku łabędziej szyi i swoista pokora wraz z nienagannym wychowaniem zawarta w tym geście sprawiała, iż niekorzystny osąd mijał o ledwie kilka cali karmelowe kosmyki. Była w stanie uczynić to wszystko z urokiem oraz nieświadomością zrodzoną z młodego wieku i czasem musiała się upominać, niczym najsurowsza z guwernantek, iż każdy ruch powinna cechować również ostrożnością. Jakże jednak mogła ją zbyt długo podtrzymywać, gdy oto zastygała w bezruchu wobec istoty tak niezwykłej? Śmiech zamierał na płatkach warg, inspiracja wprawiała serce w drżący trzepot i tylko resztki samokontroli powstrzymywały młodziutką panienkę przed zachowywaniem się niczym niedorzeczny podlotek. Ale czy było to takie dziwne? Tak bez planu większego, bez wiedzy zgromadzonej poprzez subtelne obserwacje, płynąć w tej wspólnej konwersacji, poddać się atmosferze zawodu oraz olśnienia całkowitego. Przykre okoliczności przyćmiewała obecność lorda Rosiera, wena płynęła wraz z błękitną krwią w żyłach i musiała z żalem przyznać, iż te kilka skradzionych sekund, na które sobie pozwalała w miejscach publicznych, nigdy w pełni nie oddawały sprawiedliwości wizerunkowi oraz zachowaniu mężczyzny. Jak płaskie wydawały się postaci inspirowane jego osobą, gdy nawet najlichsze drgnięcie na przystojnej twarzy, miało w sobie więcej serca, więcej charakteru niż cokolwiek co zdołała napisać? Och! Słodki ból artysty nieukojonego wywoływał mimowolne zawstydzenie oraz potrzebę bycia zachłanną, skrytą pod cienkim materiałem chęci nauki. Poznania.
— Ach, sir. Pozwolę sobie zapewnić, iż jeszcze nigdy nie przyszło mi rzucać wyzwań, którym nikt nie zdołałby sprostać. I którym nie chciano by sprostać — oświadcza pewnie dama, na tak niecne zarzuty kierowane w jej stronę. Trudno jednak zaprzeczyć, iż oto właśnie nie tylko ego arystokraty zostało mile połechtane, o czym mogłyby świadczyć figlarne iskry zdobiące orzech tęczówek. Te zaraz gasną, gdyż głoszone przez Tristana prawdy są nazbyt istotne, by śmiała potraktować je zbyt trywialnie, umniejszyć jednym nieodpowiednim uśmiechem zdradzającym nadto wiele niewieściej pogody i naiwności. Mówił tak mądrze, tak ładnie, iż naprawdę żałowała, że nie mogła chwycić kruchej półwili za łokieć i szepnąć na jej ucho ledwo słyszalne: Spójrz Evandro, oto twój pan mąż, mężczyzna rozumny oraz przystojny, gotowy sięgnąć dla was po więcej, zapisać się na kartach historii. Ach, wasze potomstwo będzie prawdziwym darem dla naszego społeczeństwa. I jakieś ją wzruszenie na tę myśl ściska, iż najmilsza złotowłosa trafiła na najlepszego lorda spośród lordów, najprawdziwszego księcia z baśni. Nie, nie księcia. Czarodziej nie miał w sobie tej młodzieńczej buty, tego zawadiackiego błysku godnego chłystka. Nie, była w nim już ta powaga przyszłego ojca, dostojność zarządcy rezerwatu smoków. Spójrz Evandro, trafił ci się prawdziwy król róż. Elodie uśmiecha się więc, przytakując mu bez słowa, dziękując jednocześnie za tak uprzejmą akceptację życzeń niezwykle szczerych. Naprawdę miała nadzieję, iż zdobycie stworzenia, które przecież nie powinno istnieć było ledwie początkiem czegoś znacznie większego.
— Talenta oraz urok lady Melisande tym bardziej więc wprawiają w zachwyt sir — stwierdza miękko. Jak każda młoda lady, mogła odczuwać troskę oraz współczucie wobec niezachwianego stanu panieńskiego lady Rosier, która przecież nie traciła na latach (oraz piegach, jak mimowolnie i z niekończącym się smutkiem zauważała Parkinsonówna), jednak kpić w jakikolwiek sposób z pasji i rozwoju drogiej Mel? Nie śmiałaby tego nigdy uczynić! Rozwijanie swych umiejętności oraz zainteresowań i to tych korzystnych dla rodu nie było powodem do niechęci, czy krytyki — bardziej do podziwu, wskazywaniu na przykład (zawodowy, nie zaś cywilny naturalnie). Dlatego też gładko przychodziło perełce wypowiadać te wszystkie swoje wiary oraz nadzieje, wszak nie krył się weń ni gram fałszu i podstępności, a tylko szczere i pomyślne intencje.
— Pośpiech nigdy nie jest przyjacielem postępu — zgadza się mimowolnie, wiedząc ile uwagi oraz pokładów cierpliwości wymaga opieka nad żywym stworzeniem. A nad wiekowym gadem, tak zaskakująco kruchym w swej potędze, musiało być to tym bardziej trudne. Wystarczył jeden gest, źle dobrany pokarm by organizm mógł zareagować w sposób odmienny, chorobą skazić ciało, zaprzepaścić wiedzę behawioralną zaklętą w łuskach — Wszystko ma początek w drobnych krokach, nawet będąc oszołomioną, musi dostarczać ogromu wiedzy, choćby w najprostszych zachowaniach. To musi być niezwykłe, kiedy tak każdy dzień staje się drobnym odkryciem — pozwala sobie zauważyć, wyraźnie zaintrygowana tematem. Czy faktycznie rybojadka różniła się aż tak od znanych im obecnie smoków? Czy instynkt jej był zgoła inny od kuzynostwa żyjącego w rezerwacie? To było ciekawe zagadnienie, nawet jeśli ziejące ogniem bestie nie były tak śliczne i urocze jak chowane przez artystkę jednorożce. Ach, jednorożce. Temat wypaczeńca zdecydowanie pozbawił ją entuzjazmu wobec potencjalnie zdobywanej wiedzy. To takie smutne, być tak bezradnym, gdy okrutne Ministerstwo kpi sobie z cierpień zwierzęcia. Nie wypowiada na głos tej skargi, nie byłoby to w dobrym smaku, tak krytykować władzę, gdy nie było się mężczyzną. Kobiety winny koić polityczną zawieruchę ciepłem oraz powabem, podłości rządu zostawiając bardziej wykwalifikowanym, męskim dłoniom.
— Nie wy lordzie, tylko myśl sir. Myśl, jak bardzo przerażony i samotny musi być w tej chwili. Rzeczywistość bywa niezwykle przygnębiająca — mówi cicho jakby zawstydzona swą emocjonalnością. Była jednak opiekunką najniewinniejszego spośród magicznej fauny i było to mile widziane, tak martwić się — Dziękuję sir. Wasze słowa są niczym słońce wyglądające zza chmur, jestem pewna, że jego cierpienia dobiegną końca — przytakuje, przywołując łagodny uśmiech na wargi. Musiało tak być. Wujaszek Parkinson nie był głupi, wiedział, iż miał prawnie związane ręce i wszelkie próby odwrócenia efektu anomalii spotkają się z ministerialnymi konsekwencjami. Dlatego też uprzejmie odwracał wzrok i zmniejszał ochronę rezerwatu, pozwalając szalonym intruzom mierzyć się z anomalią. Podobne zabiegi napełniały Ellie szczerym strachem, iż jakieś nieodpowiednie osoby śmiały gościć na terenach należących do Parkinsonów, lecz ufała krewnemu. Nie zwykł się on mylić.
— Ach, sir. Pozwolę sobie zapewnić, iż jeszcze nigdy nie przyszło mi rzucać wyzwań, którym nikt nie zdołałby sprostać. I którym nie chciano by sprostać — oświadcza pewnie dama, na tak niecne zarzuty kierowane w jej stronę. Trudno jednak zaprzeczyć, iż oto właśnie nie tylko ego arystokraty zostało mile połechtane, o czym mogłyby świadczyć figlarne iskry zdobiące orzech tęczówek. Te zaraz gasną, gdyż głoszone przez Tristana prawdy są nazbyt istotne, by śmiała potraktować je zbyt trywialnie, umniejszyć jednym nieodpowiednim uśmiechem zdradzającym nadto wiele niewieściej pogody i naiwności. Mówił tak mądrze, tak ładnie, iż naprawdę żałowała, że nie mogła chwycić kruchej półwili za łokieć i szepnąć na jej ucho ledwo słyszalne: Spójrz Evandro, oto twój pan mąż, mężczyzna rozumny oraz przystojny, gotowy sięgnąć dla was po więcej, zapisać się na kartach historii. Ach, wasze potomstwo będzie prawdziwym darem dla naszego społeczeństwa. I jakieś ją wzruszenie na tę myśl ściska, iż najmilsza złotowłosa trafiła na najlepszego lorda spośród lordów, najprawdziwszego księcia z baśni. Nie, nie księcia. Czarodziej nie miał w sobie tej młodzieńczej buty, tego zawadiackiego błysku godnego chłystka. Nie, była w nim już ta powaga przyszłego ojca, dostojność zarządcy rezerwatu smoków. Spójrz Evandro, trafił ci się prawdziwy król róż. Elodie uśmiecha się więc, przytakując mu bez słowa, dziękując jednocześnie za tak uprzejmą akceptację życzeń niezwykle szczerych. Naprawdę miała nadzieję, iż zdobycie stworzenia, które przecież nie powinno istnieć było ledwie początkiem czegoś znacznie większego.
— Talenta oraz urok lady Melisande tym bardziej więc wprawiają w zachwyt sir — stwierdza miękko. Jak każda młoda lady, mogła odczuwać troskę oraz współczucie wobec niezachwianego stanu panieńskiego lady Rosier, która przecież nie traciła na latach (oraz piegach, jak mimowolnie i z niekończącym się smutkiem zauważała Parkinsonówna), jednak kpić w jakikolwiek sposób z pasji i rozwoju drogiej Mel? Nie śmiałaby tego nigdy uczynić! Rozwijanie swych umiejętności oraz zainteresowań i to tych korzystnych dla rodu nie było powodem do niechęci, czy krytyki — bardziej do podziwu, wskazywaniu na przykład (zawodowy, nie zaś cywilny naturalnie). Dlatego też gładko przychodziło perełce wypowiadać te wszystkie swoje wiary oraz nadzieje, wszak nie krył się weń ni gram fałszu i podstępności, a tylko szczere i pomyślne intencje.
— Pośpiech nigdy nie jest przyjacielem postępu — zgadza się mimowolnie, wiedząc ile uwagi oraz pokładów cierpliwości wymaga opieka nad żywym stworzeniem. A nad wiekowym gadem, tak zaskakująco kruchym w swej potędze, musiało być to tym bardziej trudne. Wystarczył jeden gest, źle dobrany pokarm by organizm mógł zareagować w sposób odmienny, chorobą skazić ciało, zaprzepaścić wiedzę behawioralną zaklętą w łuskach — Wszystko ma początek w drobnych krokach, nawet będąc oszołomioną, musi dostarczać ogromu wiedzy, choćby w najprostszych zachowaniach. To musi być niezwykłe, kiedy tak każdy dzień staje się drobnym odkryciem — pozwala sobie zauważyć, wyraźnie zaintrygowana tematem. Czy faktycznie rybojadka różniła się aż tak od znanych im obecnie smoków? Czy instynkt jej był zgoła inny od kuzynostwa żyjącego w rezerwacie? To było ciekawe zagadnienie, nawet jeśli ziejące ogniem bestie nie były tak śliczne i urocze jak chowane przez artystkę jednorożce. Ach, jednorożce. Temat wypaczeńca zdecydowanie pozbawił ją entuzjazmu wobec potencjalnie zdobywanej wiedzy. To takie smutne, być tak bezradnym, gdy okrutne Ministerstwo kpi sobie z cierpień zwierzęcia. Nie wypowiada na głos tej skargi, nie byłoby to w dobrym smaku, tak krytykować władzę, gdy nie było się mężczyzną. Kobiety winny koić polityczną zawieruchę ciepłem oraz powabem, podłości rządu zostawiając bardziej wykwalifikowanym, męskim dłoniom.
— Nie wy lordzie, tylko myśl sir. Myśl, jak bardzo przerażony i samotny musi być w tej chwili. Rzeczywistość bywa niezwykle przygnębiająca — mówi cicho jakby zawstydzona swą emocjonalnością. Była jednak opiekunką najniewinniejszego spośród magicznej fauny i było to mile widziane, tak martwić się — Dziękuję sir. Wasze słowa są niczym słońce wyglądające zza chmur, jestem pewna, że jego cierpienia dobiegną końca — przytakuje, przywołując łagodny uśmiech na wargi. Musiało tak być. Wujaszek Parkinson nie był głupi, wiedział, iż miał prawnie związane ręce i wszelkie próby odwrócenia efektu anomalii spotkają się z ministerialnymi konsekwencjami. Dlatego też uprzejmie odwracał wzrok i zmniejszał ochronę rezerwatu, pozwalając szalonym intruzom mierzyć się z anomalią. Podobne zabiegi napełniały Ellie szczerym strachem, iż jakieś nieodpowiednie osoby śmiały gościć na terenach należących do Parkinsonów, lecz ufała krewnemu. Nie zwykł się on mylić.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Lady Elodie Parkinson była jak słodycz skrupulatnie uwarzona przez wybitnego cukiernika, perfekcyjna w swoich ruchach, spojrzeniach i gestach maskujących właściwe arystokracji fałsze; jej oczy iskrzyły wrażliwą artystyczną głębią, dopraszającą się, by zastanowić się nad myślami, które kłębił się za czarnymi jak noc źrenicami przeszywającymi zagadkową enigmą. Była też piękna, nie tylko każdy jej gest, ale i każdy fragment stroju i ozdoby dobierany był z najwyższą starannością. Nie było mu trudno przyznać przed sobą samym, że obserwacja jej rzuconej na szachownicę pośród innych - niestety, dziś raczej mało znamienitych figur, choć nie przypuszczałby, że sam okaże się figurą znacznie istotniejszą, gdy nie minie nawet pół roku, figurą której obecność na tym wydarzeniu okazałaby się znacznie istotniejsza, niżeli dzisiaj, gdy nawiedzał jedynie jednego z niewielu dawnych przyjaciół, z którym dzielił szkolny pokój we Francji - sprawiało mu zwyczajną, szczerą przyjemność. I to nie tylko za sprawą gładkiej buzi i nienagannych manier, ale i dzięki słodkim słówkom wydobywającym się przez drobne usteczka. Była jak pocieszenie, promień słońca w tym potwornym spektaklu upadku dobrych obyczajów. Poniekąd rozumiał pobudki Marcela, ale przecież piękną półwilę mógł zachować dla siebie nie dawszy jej nazwiska - ani nie zapewniając swoim dzieciom tak chwiejnego, niewytwornego, wręcz słabego i nieprestiżowego rodowodu. Zawsze był lekkoduchem, zapewne w tym dniu nie myślał zbyt wiele o przyszłości swojego rodu; oby tylko kolejne męskie gałęzie Parkinsonów ulokowały swoje inwestycje lepiej. Jaka przykra wydawała mu się sytuacja samej Elodie - zapewne zawstydzonej zachowaniem krnąbrnego krewnego, a jednak zmuszonej grać swoją rolę jak zwykle. Jaka przykra wydawała mu się sytuacja wszystkich pięknych dam dzisiejszego dnia, zrównanych pozycją z panną młodą pochodzącą z gminu, nie czystą jak one, nie niosącą wielowiekowe dziedzictwo jak każda z nich.
Na jej przepełnione pewnością oświadczenie uśmiechnął się zagadkowo, tylko ustami, w oczach błyskały iskry, które trudno było rozszyfrować.
- Myli lady pojęcia - stwierdził w końcu z zastanowieniem - chcieć to móc, zatem to chęć warunkuje możliwość spełnienia onej prośby. Zdumiałoby mnie, gdyby usłyszała lady odmowę, choćby wyzwanie niosło znamiona niemożliwego. - Powstrzymał jednak dalsze słowa zapewniające panienkę, że kawalerowie daliby sobie za nią poucinać głowy - wobec jej niedawnych zaręczyn byłoby to wielce niestosowne nawet w formie niewinnego żartu. - W zasadzie, jeśli spojrzeć na to od tej strony - kontynuował, trochę jakby rozpracowywał wielce skomplikowany numerologiczny problem - znamię niemożliwości powstaje lub nie w momencie przyjęcia wystosowanej prośby, więc wypowiedzenie takiej w ogóle możliwe nie jest. Możliwe byłoby najdalej usłyszenie. - Powaga malowała się na jego twarzy, choć ciągnął rozmowę wcale nie poważnie. Skinął lekko głową, gładko przechodząc do pochwał pod adresem siostry - Melisande była wyjątkową kobietą, tak za sprawą umysłu i talentu, jak urody. Cenna perła w ich rodzie, budziła się w nim niechęć na myśl, że nestor ich rodziny musiał wreszcie zdecydować się ją oddać w cudze ręce. Absztyfikantów nie brakowało, problemem był wybór odpowiedniego - dość dobrego, by gwarantował Melisande przyszłość, na jaką zasługiwała, by jej zamążpójście nie było tak tragiczne, jak dzisiejsze, a równocześnie mógł przynieść intratne, wymierne korzyści polityczne zawartego mariażu. Polityka była tym trudniejsza, im mocniej się ją rozumiało, dochodząc do wniosku, że barwy czerni i bieli tak naprawdę wcale nie istniały.
- W jej imieniu dziękuję za te słowa - odparł więc krótko, niewątpliwie z niekrytą dumą - osiągnięcie jego siostry było wybitne.
I skinął także głową na wypowiedzianą maksymę, nie, pośpiech nie był przyjacielem w zasadzie niczego. Do działań lepiej było podchodzić na zimno, z wykalkulowanym rachunkiem. Jej słodkie słowa zachwytu nad wyspiarką mile łechtały, nie mógł kryć przed sobą samym przynajmniej, bo na zewnątrz zdradzać tego nie miał zamiaru, że oprócz pędu do wiedzy i odkryć, jakie zagnały go ku wyspiarce, istotny był dla niego poklask i chwała, jakie spadną na niego jako na smokologa. Nie tylko ze względu prestiż i wzmocnienie pozycji wewnątrz rodziny, ale i poza nią.
- Sam jej widok jest niezwykły - przyznał z na nowo rozjaśnioną w oku iskrą, naprawdę był niezwykły. - Dotąd nie zachowała się nawet jej ususzona skóra, widzieliśmy ją jedynie na rycinach - do tego starych i słabo wykonanych. Ujrzenie jej prawdziwej, taką, jak jej gatunek wyglądał za czasów, w których jej obecność była powszechniejsza, jest zaszczytem, którego nie spodziewałem się nigdy doznać - mówił dalej, dostrzegając w jej oczach zaintrygowanie tematem - Czas na obserwację jej temperamentu i zwyczajów przyjdzie, gdy minie pierwszy szok, a ona odnajdzie się w nowych warunkach. Mam nadzieję, że długi sen nie wpędzi jej w nostalgię - to odebrałoby jej chęci do adaptacji - dodał ostrożniej, płynnie wchodząc w temat odosobnionego jednorożca. - I mnie smuci jego samotność - zapewnił, choć bez wątpienia empatii do zwierzęcia miał w sobie mniej od młodej lady. - To straszne, co dzieje się w Anglii ostatnimi czasy. Nie trać nadziei, pani, tylko ciepło twojego serca trzyma go dziś zapewne przy życiu, nawet, jeśli nie wolno mu podejść bliżej. - Zadarł brodę lekko w górę, oglądając się przez ramię, gdy muzyka ucichła. Za moment rozwiną się kolejne nuty pieśni, nie mógł wiedzieć, jakiej. Skłonił się lekko, wyciągając ku Elodie dłoń - gestem ponawiając prośbę o obiecany mu taniec. - Lady pozwoli, odegnajmy tę przykrość - poprosił, odnajdując blask jej oczu ponownie, jeśli zasmucił ją myślą, rozweseli czynem.
Na jej przepełnione pewnością oświadczenie uśmiechnął się zagadkowo, tylko ustami, w oczach błyskały iskry, które trudno było rozszyfrować.
- Myli lady pojęcia - stwierdził w końcu z zastanowieniem - chcieć to móc, zatem to chęć warunkuje możliwość spełnienia onej prośby. Zdumiałoby mnie, gdyby usłyszała lady odmowę, choćby wyzwanie niosło znamiona niemożliwego. - Powstrzymał jednak dalsze słowa zapewniające panienkę, że kawalerowie daliby sobie za nią poucinać głowy - wobec jej niedawnych zaręczyn byłoby to wielce niestosowne nawet w formie niewinnego żartu. - W zasadzie, jeśli spojrzeć na to od tej strony - kontynuował, trochę jakby rozpracowywał wielce skomplikowany numerologiczny problem - znamię niemożliwości powstaje lub nie w momencie przyjęcia wystosowanej prośby, więc wypowiedzenie takiej w ogóle możliwe nie jest. Możliwe byłoby najdalej usłyszenie. - Powaga malowała się na jego twarzy, choć ciągnął rozmowę wcale nie poważnie. Skinął lekko głową, gładko przechodząc do pochwał pod adresem siostry - Melisande była wyjątkową kobietą, tak za sprawą umysłu i talentu, jak urody. Cenna perła w ich rodzie, budziła się w nim niechęć na myśl, że nestor ich rodziny musiał wreszcie zdecydować się ją oddać w cudze ręce. Absztyfikantów nie brakowało, problemem był wybór odpowiedniego - dość dobrego, by gwarantował Melisande przyszłość, na jaką zasługiwała, by jej zamążpójście nie było tak tragiczne, jak dzisiejsze, a równocześnie mógł przynieść intratne, wymierne korzyści polityczne zawartego mariażu. Polityka była tym trudniejsza, im mocniej się ją rozumiało, dochodząc do wniosku, że barwy czerni i bieli tak naprawdę wcale nie istniały.
- W jej imieniu dziękuję za te słowa - odparł więc krótko, niewątpliwie z niekrytą dumą - osiągnięcie jego siostry było wybitne.
I skinął także głową na wypowiedzianą maksymę, nie, pośpiech nie był przyjacielem w zasadzie niczego. Do działań lepiej było podchodzić na zimno, z wykalkulowanym rachunkiem. Jej słodkie słowa zachwytu nad wyspiarką mile łechtały, nie mógł kryć przed sobą samym przynajmniej, bo na zewnątrz zdradzać tego nie miał zamiaru, że oprócz pędu do wiedzy i odkryć, jakie zagnały go ku wyspiarce, istotny był dla niego poklask i chwała, jakie spadną na niego jako na smokologa. Nie tylko ze względu prestiż i wzmocnienie pozycji wewnątrz rodziny, ale i poza nią.
- Sam jej widok jest niezwykły - przyznał z na nowo rozjaśnioną w oku iskrą, naprawdę był niezwykły. - Dotąd nie zachowała się nawet jej ususzona skóra, widzieliśmy ją jedynie na rycinach - do tego starych i słabo wykonanych. Ujrzenie jej prawdziwej, taką, jak jej gatunek wyglądał za czasów, w których jej obecność była powszechniejsza, jest zaszczytem, którego nie spodziewałem się nigdy doznać - mówił dalej, dostrzegając w jej oczach zaintrygowanie tematem - Czas na obserwację jej temperamentu i zwyczajów przyjdzie, gdy minie pierwszy szok, a ona odnajdzie się w nowych warunkach. Mam nadzieję, że długi sen nie wpędzi jej w nostalgię - to odebrałoby jej chęci do adaptacji - dodał ostrożniej, płynnie wchodząc w temat odosobnionego jednorożca. - I mnie smuci jego samotność - zapewnił, choć bez wątpienia empatii do zwierzęcia miał w sobie mniej od młodej lady. - To straszne, co dzieje się w Anglii ostatnimi czasy. Nie trać nadziei, pani, tylko ciepło twojego serca trzyma go dziś zapewne przy życiu, nawet, jeśli nie wolno mu podejść bliżej. - Zadarł brodę lekko w górę, oglądając się przez ramię, gdy muzyka ucichła. Za moment rozwiną się kolejne nuty pieśni, nie mógł wiedzieć, jakiej. Skłonił się lekko, wyciągając ku Elodie dłoń - gestem ponawiając prośbę o obiecany mu taniec. - Lady pozwoli, odegnajmy tę przykrość - poprosił, odnajdując blask jej oczu ponownie, jeśli zasmucił ją myślą, rozweseli czynem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Potrafiła ukryć zawstydzenie pod wachlarzem ciemnych rzęs, niezadowolenie niknęło zaś w prostej linii miękkich ust, gdy z uniesionym podbródkiem obserwowała uroczystość, balansując perfekcyjnie na granicy neutralności podszytej chłodem. Nawet jeśli los w swej podłości postanowił skierować ostrze niepochlebnych opinii ku cienkim szyjom szlachetnych pereł, tak zamierzała znieść to poniżenie z godnością — tylko z lekka szklący się orzech spojrzenia przeczył tym jakże ambitnym zamierzeniom, gdy myślami sięgała do swych ukochanych krewniaczek, wciąż wolnych w beztrosce młodości i do konsekwencji, jakich mogły doznać tylko dlatego, iż Marcel śladem swojego pana ojca postanowił sięgnąć po coś — a raczej po kogoś — nieodpowiedniego. Młodziutka dama nie wiedziała, ile jeszcze okrucieństwa tego aktu czystego egoizmu jest w stanie przyjąć jej biedne, nieszczęsne serce. Okrucieństwa i bólu związanego z przyszłością słodkich kuzyneczek, które koił tylko urokliwy pierścionek ciążący na paluszku — szepcący cicho o bezpieczeństwie, osłaniający przed złośliwymi komentarzami, wszak ją wyda się k o r z y s t n i e nieprawdaż? — oraz obecność prawdziwie niezwykłego czarodzieja, zdobywcy, myśliciela, artysty. Nie było więc to trudne, tak zatracić się w rozmowie, w ciemnych oczach tchnących niezwykłym rozmysłem. Lord Rosier wydawał się wręcz nierealny, a przecież umysł Elodie, nawet jeśli odznaczał się godną podziwu fantazją, nie byłby w stanie stworzyć postaci tak ujmującej, zdolnej, a przy tym skromnej oraz niezaprzeczalnie przystojnej. A jednak stał tuż obok, dzieląc się własną myślą jakże hojnie. Wszelkie smutek oraz kaprysy Marcela zdawały się odchodzić w niepamięć, a przynajmniej do czasu aż rozmówca nie zechce przerwać uroku, jaki nieświadomie rzucił na młódkę.
Zmarszczyła lekko nosek na jego słowa, lecz zaraz rozpogodziła oblicze, czując, jak ciekawość niecierpliwie szarpie za rąbki duszy. Chyba właśnie tym objawiała się przepaść lat, która ich dzieliła — nieustannym głodem wiedzy od strony panienki, chęcią stąpania po ścieżkach przemyśleń dojrzalszych, bardziej doświadczonych.
— Niezwykle umiejętnie poddaje lord pod wątpliwość istnienie niemożliwego, na tyle pewnie, iż trudno jest mi nie zgodzić się na podobne twierdzenie — przyznaje Ellie, rezygnując prędko z chęci zaznaczenia, iż czym innym jest zgoda, a czym innym realizacja. Czyny mówią więcej, niż słowa lubowała sobie przypominać, jednak kiedy pewność rosiła głębokie tony głosu mężczyzny, była w stanie uwierzyć we wszystkie głoszone przezeń prawdy. Ach, to nie było zbyt mądre, pragnęła się skarcić, lecz nie potrafiła być wobec siebie zbyt surowa, gdy śledziła zafascynowana intrygujące iskry tańczące w czekoladowych tęczówkach smokologa.
Dygnęła wdzięcznie, przyjmując tym samym zarówno podziękowanie, jak i zgodne, pełne zadowolenia zakończenie tematu Melisande. Ta róża winna kwitnąć na ich oczach, nie w unoszących się w powietrzu wyrazach. Wiadomości o rybojadce natomiast chłonęła całą sobą, acz nie wydawało się, by lady Parkinson zamierzała wyrazić chęć ujrzenia jej na żywo. Być może z szacunku i taktu, dla tak kruchego w swej potędze stworzenia potrzebującego spokoju. A być może z niechęci dla kreślonych łuską cielsk, chociaż imponujących tak niemających w sobie nic z uroku jednorożców, przy których nie czuła się tak mała i bezradna. Nie, widok tak cennego zjawiska niech, póki co pozostanie w zasięgu spojrzenia specjalistów oraz wyjątkowych entuzjastów. Elodie mogła podziwiać smoczycę z daleka, w podobnych obserwacjach miała doprawdy niezwykłą wprawę.
Uśmiechnęła się zaraz delikatnie, tym razem pozwalając wkraść się nutom słodyczy na miękkie płatki warg. Pocieszenie Tristana smakowało miodem, nieugiętością oraz nadzieją, troska o podopiecznego nie była więc już tak nagląca, a wyciągnięta dłoń niemalże przywołała na jasne policzki młodzieńczy róż. Ile razy wyobrażała sobie podobną scenę?
— Odegnajmy — zgodziła się miękko, odstawiając na lewitującą tacę trzymane naczynie, a następnie złączyła swoją drobną rączkę z tą większą, pewniejszą. Pozwoliła poprowadzić się na parkiet, wsłuchana w pierwsze nuty utworu.
Zmarszczyła lekko nosek na jego słowa, lecz zaraz rozpogodziła oblicze, czując, jak ciekawość niecierpliwie szarpie za rąbki duszy. Chyba właśnie tym objawiała się przepaść lat, która ich dzieliła — nieustannym głodem wiedzy od strony panienki, chęcią stąpania po ścieżkach przemyśleń dojrzalszych, bardziej doświadczonych.
— Niezwykle umiejętnie poddaje lord pod wątpliwość istnienie niemożliwego, na tyle pewnie, iż trudno jest mi nie zgodzić się na podobne twierdzenie — przyznaje Ellie, rezygnując prędko z chęci zaznaczenia, iż czym innym jest zgoda, a czym innym realizacja. Czyny mówią więcej, niż słowa lubowała sobie przypominać, jednak kiedy pewność rosiła głębokie tony głosu mężczyzny, była w stanie uwierzyć we wszystkie głoszone przezeń prawdy. Ach, to nie było zbyt mądre, pragnęła się skarcić, lecz nie potrafiła być wobec siebie zbyt surowa, gdy śledziła zafascynowana intrygujące iskry tańczące w czekoladowych tęczówkach smokologa.
Dygnęła wdzięcznie, przyjmując tym samym zarówno podziękowanie, jak i zgodne, pełne zadowolenia zakończenie tematu Melisande. Ta róża winna kwitnąć na ich oczach, nie w unoszących się w powietrzu wyrazach. Wiadomości o rybojadce natomiast chłonęła całą sobą, acz nie wydawało się, by lady Parkinson zamierzała wyrazić chęć ujrzenia jej na żywo. Być może z szacunku i taktu, dla tak kruchego w swej potędze stworzenia potrzebującego spokoju. A być może z niechęci dla kreślonych łuską cielsk, chociaż imponujących tak niemających w sobie nic z uroku jednorożców, przy których nie czuła się tak mała i bezradna. Nie, widok tak cennego zjawiska niech, póki co pozostanie w zasięgu spojrzenia specjalistów oraz wyjątkowych entuzjastów. Elodie mogła podziwiać smoczycę z daleka, w podobnych obserwacjach miała doprawdy niezwykłą wprawę.
Uśmiechnęła się zaraz delikatnie, tym razem pozwalając wkraść się nutom słodyczy na miękkie płatki warg. Pocieszenie Tristana smakowało miodem, nieugiętością oraz nadzieją, troska o podopiecznego nie była więc już tak nagląca, a wyciągnięta dłoń niemalże przywołała na jasne policzki młodzieńczy róż. Ile razy wyobrażała sobie podobną scenę?
— Odegnajmy — zgodziła się miękko, odstawiając na lewitującą tacę trzymane naczynie, a następnie złączyła swoją drobną rączkę z tą większą, pewniejszą. Pozwoliła poprowadzić się na parkiet, wsłuchana w pierwsze nuty utworu.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Skinął lekko głową, gdy przyznała mu rację, bardziej niż słowami zainteresowany pozostając jej gładkim licem, słodkim głosem i pełnymi ustami. Elodie miała w sobie coś niepowtarzalnego i nie chodziło o czar młodości, nie o grację, z jaką stąpały na sali balowej damy, nawet nie o urodę, o jaką olśniewające geny Parkinosnów niezaprzeczalnie zadbały, a o coś, co dostrzeże tylko artysta, o wrażliwość, o niedostrzegalne dla oczu. Wdzięczne dygnięcie pieściło oczy, a dłoń, którą mu przekazała, ujął pewnie i ze zdecydowaniem; nie brakowało mu nigdy pewności siebie, uniesiony w górę podbródek, proste plecy i nienaganną postawę wyniósł z domu jeszcze jako dziecko. Poprowadził zatem swoją nieoczekiwaną towarzyszkę na parkiet bez zawahania, dżentelmeńsko dotrzymując towarzystwa damie, nim wybrzmiała melodia kolejnego tańca. Wśród krewnych Odette czuł się trochę jak sroka między wróblami, na weselu Parkinsona z dziewczyną znikąd jak na pogrzebie wielowiekowej tradycji, ale decyzja lorda nestora który na ten cyrk udzielił zgody musiała okazać się nieodwołalna - a żadne z nich wpływu na nią mieć nie mogło. Domyślał się, że serce słodkiej Elodie pękało na dwoje, domyślał się, jak potworny musiała czuć wstyd za własną rodzinę i jak uwłaczające to zdarzenie było dla niej jako lady. Wzniesienie znajdy na pozycje jej równą - a jako żony może nawet wyższą - było przecież świętokradztwem. Ależ, Odette ratowała uroda i nie zdziwiłby się, gdyby nie wykorzystała swego uroku, by przekonać do siebie tak Marcela, jak lorda nesora, znał wszak ten czar aż za dobrze, matka Evandry nie wżeniła się jednak w arystokrację wchodząc do niej z buta, najczystszej krwi wila była istotą nienaruszoną krwią mugolską nie mniej, co czarodziej. Nazwisko Baudelaire nie znaczyło zaś nic ponad wspomnieniem wyjątkowo utalentowanego poety choć dawno już martwego. Ciekawiło go, czy łączyła ich zbieżność nazwisk czy faktyczne pokrewieństwo, jednak nie aż tak, by spytać i z pewnością nie aż tak, by spytać o to na oficjalnej uroczystości - mogłoby to zostać poczytane za faux pas. Być może teraz wypadało wiedzieć więcej o tajemniczej rodzinie Baudelaire, skłamałby jednak, gdyby stwierdził, że w istocie go to interesowało. W Odette widział kobietę piękną, która niczym prócz urody nie wyróżniała się jednak z tłumu i niczym nie wykazała, że zasługiwała na zaszczyt, którego dziś dostępowała. O ileż przyjemnie było skupić się na stojącej przed nim Elodie, młodej, pięknej i znacznie wyżej urodzonej.
Położył wolną dłoń na jej plecach, porywając w kolejnego walca - w rytm melodii wirując między innymi parami. Początkowo patrzył jej w oczy, ale wnet oderwał wzrok w dal, nie chcąc dopuścić do tego, by zderzenie tych spojrzeń zostało przez kogokolwiek uznane za nieprzyzwoite. Elodie w tańcu płynęła jak łabędź jeziorem, dostojnie, z klasą i gracją, której mogłoby jej pozazdrościć wiele zgromadzonych dziś dam. Jego wzrok uciekł jednak do Evandry, którą w tłumie odnalazł, wciąż stojącą przy bracie, choć już nie zajmującą go rozmową, odnajdując jej błękitne tęczówki. Tuż po tym, gdy muzyka ucichła, wypuścił Elodie z objęć, kłaniając się przed nią dworsko w podzięce za taniec:
- Pani - Opuszczając tym samym jej towarzystwo, niegrzecznie i niewłaściwie byłoby spędzić przy niej zbyt dużo czasu.
zt x2
Położył wolną dłoń na jej plecach, porywając w kolejnego walca - w rytm melodii wirując między innymi parami. Początkowo patrzył jej w oczy, ale wnet oderwał wzrok w dal, nie chcąc dopuścić do tego, by zderzenie tych spojrzeń zostało przez kogokolwiek uznane za nieprzyzwoite. Elodie w tańcu płynęła jak łabędź jeziorem, dostojnie, z klasą i gracją, której mogłoby jej pozazdrościć wiele zgromadzonych dziś dam. Jego wzrok uciekł jednak do Evandry, którą w tłumie odnalazł, wciąż stojącą przy bracie, choć już nie zajmującą go rozmową, odnajdując jej błękitne tęczówki. Tuż po tym, gdy muzyka ucichła, wypuścił Elodie z objęć, kłaniając się przed nią dworsko w podzięce za taniec:
- Pani - Opuszczając tym samym jej towarzystwo, niegrzecznie i niewłaściwie byłoby spędzić przy niej zbyt dużo czasu.
zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sala balowa
Szybka odpowiedź