Pracownia
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia
Zajmująca ponad połowę mieszkania, pracownia jest sercem tego miejsca. Wszystkie ściany pokryte są półkami, na których piętrzą się księgi, słoiki na ingrediencje i gotowe eliksiry. Jedno jedyne okno jest zawsze szczelnie zasłonięte, a na karniszu w lekkim przeciągu suszą się pęki ziół. Centralną część pomieszczenia zajmuje stół z miejscem na kociołek. Próg tego pomieszczenia przekracza wyłącznie Rita i jej nieliczni przyjaciele.
Serce waliło jej jak oszalałe, krew pełna adrenaliny szumiała w uszach, płuca paliły żywym ogniem. Całe jej ciało zaciekle walczyło o powietrze, o życiodajny tlen, który rozjaśniłby coraz gęściejszą mgłę przed jej oczami. Próbowała unieść różdżkę, ale nie była w stanie. Poruszenie ręką było niemożliwe, a co dopiero wymuszenie na sobie wysiłku jakim jest zaklęcie? Czy się bała? Trochę tak. Któż by się nie bał, przecież instynkt strachem motywuje do przetrwania. Nie chciała umierać, chwytała się resztek świadomości jak tonący brzytwy. Ale z każdą kolejną chwilą utrzymanie się na powierzchni było coraz trudniejsze. Bolało, bolało jak cholera. Nie powinna być tym zaskoczona, przecież akurat z bólem była oswojona od lat najmłodszych. W jej świecie przemoc obecna była od zawsze - najpierw w domu, później na ulicy, bo Nokturn rządził się wszak swymi prawami. Ale to nie ból fizyczny był najgorszy. Znacznie bardziej bolało ją zdradzone zaufanie, które każda kolejna sekunda tej tortury zmieniała w palącą nienawiść. O Morgano, jakże chciałaby teraz odpłacić mu się pięknym za nadobne! To były ostatnie przebłyski jej świadomych myśli. Jeśli wyjdę z tego cało, zdechniesz w męczarniach, Mulciber. - obiecywała gorączkowo, nie walcząc już nawet o kolejny oddech. Mogła wiele wybaczyć, ale to było zbyt dużo. Vasilly był dla niej jak rodzina - czy trzeba przypominać, że Ci członkowie rodziny, którzy jako ostatni podnieśli na nią rękę skończyli paskudnie? Zdradzonego zaufania nie odpuszczała, bo nie stać jej było na luksus wybaczenia. Popełniał więc błąd pozwalając jej żyć - ona w swojej wściekłości nie będzie litościwa, o nie.
Była tak zamroczona, że nie czuła tych kopniaków, nie czuła szkła wbijającego się w odsłoniętą skórę. Choć zapewne wkrótce dokładnie przypomni sobie każde uderzenie. Nie słyszała ani słowa, jedynie jak przez mgłę widziała jego twarz i ten obraz zapadł jej głęboko w pamięć. Straciła świadomość na chwilę przed tym jak cofnął zaklęcie. Na szczęście organizm zareagował i bez jej udziału, gdy tylko ciemny dym zniknął, jej płuca zaczęły normalnie pracować.
Była tak zamroczona, że nie czuła tych kopniaków, nie czuła szkła wbijającego się w odsłoniętą skórę. Choć zapewne wkrótce dokładnie przypomni sobie każde uderzenie. Nie słyszała ani słowa, jedynie jak przez mgłę widziała jego twarz i ten obraz zapadł jej głęboko w pamięć. Straciła świadomość na chwilę przed tym jak cofnął zaklęcie. Na szczęście organizm zareagował i bez jej udziału, gdy tylko ciemny dym zniknął, jej płuca zaczęły normalnie pracować.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Płuca zaczęły pracować, choć dla alchemiczki każda sekunda wydawała się wiecznością, zaklęcie nie zostało rzucone na wystarczająco długo, by pozbawić życia. Owszem, Rita będzie odczuwać jego skutki jeszcze przez najbliższy tydzień w postaci uporczywego kaszlu wzmagającego się przy nadmiernym wysiłku. O papierosach nie ma tu także mowy - płuca potrzebują odpowiedniego czasu na regenerację.
Rita straciła przytomność tylko na kilka minut - zapewne obudziła ją pierwsza fala kaszlu godnego gruźlika - inne obrażenia dawały o sobie znać, gdy poziom adrenaliny we krwi zaczął opadać, a wrażenie płonących płuc przestało być głównym bodźcem wywołującym ból.
Rozsądnym byłoby udanie się do Cassandry, by uzdrowicielka usunęła krwiaki powstałe po kopniakach, a także w profesjonalny sposób wyciągnęła szkło, które wbiło się jeszcze głębiej w plecy Rity, gdy straciła przytomność.
+10 punktów dla obojga za pojedynek.
Rita straciła przytomność tylko na kilka minut - zapewne obudziła ją pierwsza fala kaszlu godnego gruźlika - inne obrażenia dawały o sobie znać, gdy poziom adrenaliny we krwi zaczął opadać, a wrażenie płonących płuc przestało być głównym bodźcem wywołującym ból.
Rozsądnym byłoby udanie się do Cassandry, by uzdrowicielka usunęła krwiaki powstałe po kopniakach, a także w profesjonalny sposób wyciągnęła szkło, które wbiło się jeszcze głębiej w plecy Rity, gdy straciła przytomność.
+10 punktów dla obojga za pojedynek.
Cóż za święto lasu, Anthony Burke zjawił się w skromnych progach sklepu Borgina & Burke’a, by sprawdzić jak się mają jego ulubiony wspólnik i pracownicy. Borgina niestety nie zastał, przecież żaden z nich nie był przywiązany do stołka za kontuarem od kiedy mieli niezastąpionego Amodeusa Prince’a, geniusza w kwestii prowadzenia księg rachunkowych i wszelkiej innej papierkowej roboty, na którą Burke jak zwykle nie miał czasu. Dlatego był niesamowicie wdzięczny młodemu teoretykowi magii, że wytrzymywał z nimi tak długo i nigdy nie przyszło mu do głowy, by przejść do konkurencji. Chociaż tego nie mógł się po nim spodziewać, byłby to cios prosto w serce, zwłaszcza, że obaj starali się jak mogli wraz z Borginem, by wszystkim ich podopiecznym żyło się jak najlepiej. Sklep był już zamknięty, a on w ciszy wertował kolejne grube tomiszcze w towarzystwie wodnej fajki, starając się rozczytać niektóre bardziej koślawie zapisane słowa. Na zapleczu panowała grobowa cisza, dźwięki z głównej ulicy Nokturnu nie dochodziły do tego miejsca. Bliżej mu było raczej do tyłów kamienicy, pod którymi stał szereg szaf. Wciąż odkładał na potem, jak mógłby się nimi zająć. Żadna z nich nie była poszukiwaną szafką zniknięć. Natomiast jedna posiadała w sobie intruza pod postacią bogina. Zdołali go jednak unieszkodliwić, by nie uprzykrzał życia klientom. Z hukiem zamknął księgę rachunkową za lipiec i miał już wstać od stołu, by przejrzeć składownię artefaktów, kiedy jego ciszę zakłóciły podejrzane dźwięki dochodzące z kawalerki Rity Sheridan. Z mieszkania tej kobiety bardzo często słychać było różne dziwne melodie, a kiedy kociołek zaczynał się kopcić, smród niósł się aż tutaj, do tego stopnia, że trzeba było wietrzyć całe zaplecze i główne pomieszczenie, by ktokolwiek zechciał w ogóle wejść do środka. Podniósł wzrok na sufit, który zaczął się równomiernie usypywać i natychmiast podjął decyzję, by sprawdzić co tam się dzieje. Kamienica, w której się znajdowali posiadała dwie klatki schodowe, jedną główną, drugie schody raczej przeciwpożarowe przeznaczone były tylko dla nielicznych. Do tych miał stosunkowo bliżej, dlatego ruszył biegiem co trzy stopnie, co i raz nawołując imię alchemiczki. Kiedy wpadł do pracowni panny Sheridan, cóż, po sąsiedzku przez okno, usłyszał jak intruz zatrzaskuje za sobą drzwi mieszkania. Zabiję gnoja. To jedno pomyślał, kiedy zobaczył w jakim stanie jest kobieta. Tylko to skłoniło go do zostania, zamiast ruszyć w pościg za tym zwyrodnialcem. Ukląkł przy Ricie badając wzrokiem obrażenia, jakich doznała, a złość i nienawiść do tego podczłowieka, którego kroki już dawno ucichły coraz bardziej w nim wzbierała. Zauważył szkło wbite w plecy, a pod rozdarciami sukni ślady krwiaków, które przybierały kolor dojrzałych śliwek. Zastanawiał się co zrobić, by przy podnoszeniu szkło nie wbiło się jeszcze mocniej w jej ciało. Wydawało mu się, że jest nieprzytomna, jednak fala kaszlu jaka ją ogarnęła, zbudziłaby nawet umarłego. Podsunął jej ramię pod szyję i pomógł się podnieść na tyle, na ile było to możliwe. Ułożył ją w pozycji, w której mogła spokojnie oddychać, kiedy kolejny kaszel dał na chwilę o sobie zapomnieć.
- Nie wiem kto Ci to zrobił, Rito, ale znajdę go i zamorduję, jego truchło spreparuję na artefakty, a resztę sprzedam do Paliczów. – Warczał pod nosem odgarnął jej przyklejone do skroni włosy na bok, nie mogąc powstrzymać się od pogładzenia kobiety po policzku. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, jednak teraz stało się to samoistnie. – Moja kochana, dzielna, dziewczynka. – Dopiero kiedy doszły do jego uszu, słowa, które nie wiedzieć dlaczego wydostały się z jego gardła, zorientował się, że faktycznie musiał wypowiedzieć to na głos. A przecież palił tylko odrobinę. Nikt prócz Prince’a nie jest w stanie ogarnąć całomiesięcznej księgi rachunkowej na trzeźwo. Nikt. No może Borgin, ale poza tym to n i k t.
- Teraz zaniosę Cię do Cassandry. Postaraj się zarzucić mi ramię na szyi, o o o właśnie tak… – Powiedział, delikatnie pomagając jej przewiesić jej ramie przez swój kark. Objął ją delikatnie, cały czas pilnując, by nie dopuszczać do gwałtownych ruchów, które sprawiłyby, że szkło wejdzie jeszcze głębiej. Oby tylko nie doszło do krwotoku wewnętrznego, myślał z przerażeniem, kiedy podnosił Ritę z podłogi. Pozwolił by czarnowłosa głowa spoczęła na jego ramieniu. Gdyby nie zaistniałe okoliczności, byłoby mu całkiem przyjemnie. – Miejmy nadzieję, że w lecznicy trafimy na Cass, a nie na jej śmierdzącego trolla. Jeśli jej nie będzie, to poślę po mojego przyjaciela. Jest wybitnym uzdrowicielem, niejednokrotnie ratował mi życie. Wyjdziesz z tego. Nie możesz zostawić mnie samego na Nokturnie, Rito. Zapamiętaj to sobie. – Mruknął w jej włosy, ruszając w kierunku drzwi, którymi wcześniej uciekł ten gnój. Jeszcze Cię dopadnę.
- Nie wiem kto Ci to zrobił, Rito, ale znajdę go i zamorduję, jego truchło spreparuję na artefakty, a resztę sprzedam do Paliczów. – Warczał pod nosem odgarnął jej przyklejone do skroni włosy na bok, nie mogąc powstrzymać się od pogładzenia kobiety po policzku. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, jednak teraz stało się to samoistnie. – Moja kochana, dzielna, dziewczynka. – Dopiero kiedy doszły do jego uszu, słowa, które nie wiedzieć dlaczego wydostały się z jego gardła, zorientował się, że faktycznie musiał wypowiedzieć to na głos. A przecież palił tylko odrobinę. Nikt prócz Prince’a nie jest w stanie ogarnąć całomiesięcznej księgi rachunkowej na trzeźwo. Nikt. No może Borgin, ale poza tym to n i k t.
- Teraz zaniosę Cię do Cassandry. Postaraj się zarzucić mi ramię na szyi, o o o właśnie tak… – Powiedział, delikatnie pomagając jej przewiesić jej ramie przez swój kark. Objął ją delikatnie, cały czas pilnując, by nie dopuszczać do gwałtownych ruchów, które sprawiłyby, że szkło wejdzie jeszcze głębiej. Oby tylko nie doszło do krwotoku wewnętrznego, myślał z przerażeniem, kiedy podnosił Ritę z podłogi. Pozwolił by czarnowłosa głowa spoczęła na jego ramieniu. Gdyby nie zaistniałe okoliczności, byłoby mu całkiem przyjemnie. – Miejmy nadzieję, że w lecznicy trafimy na Cass, a nie na jej śmierdzącego trolla. Jeśli jej nie będzie, to poślę po mojego przyjaciela. Jest wybitnym uzdrowicielem, niejednokrotnie ratował mi życie. Wyjdziesz z tego. Nie możesz zostawić mnie samego na Nokturnie, Rito. Zapamiętaj to sobie. – Mruknął w jej włosy, ruszając w kierunku drzwi, którymi wcześniej uciekł ten gnój. Jeszcze Cię dopadnę.
Anthony Burke
Zawód : Łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jak mogę im odmówić,
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gęsta ciemność łaskawie uwolniła ją od bólu i targających ciałem emocji. Jednak nie dane jej było cieszyć się nią długo, bo atak kaszlu wyrwał ją z głębin nieświadomości, znów wrzucając w pełną dokuczliwych bodźców, rzeczywistość. To nie była miła pobudka - ból, jakby tysiąc igieł wypełniało jej płuca, wycisnął jej znów łzy z oczu. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że ktoś jest obok i pomaga jej usiąść, by łatwiej przyszło jej chciwe łapanie oddechu. Jakiś mężczyzna, bez wątpienia. W pierwszej chwili przeraziła się, że to wciąż Vasilly budzi ją tylko po to, by zaraz podjąć przerwaną zabawę. Chciał szukać różdżki, próbować się bronić - ale wtedy rozpoznała przemawiający do niej głos.
- Anthony. - szepnęła z ulgą, rozluźniając się natychmiast. Cudowny spokój rozlał się po jej ciele, gdy zrozumiała, że już nic jej nie grozi. Co zaszło? Czy Burke ją uratował? Jak długo była nieprzytomna? Nie miała pojęcia. Uniosła jedną dłoń do twarzy, by otrzeć wywołane atakiem kaszlu łzy i dopiero wtedy utkwiła w nim na wpół przytomne spojrzenie. Nie miała siły dociekać teraz co zaszło po tym jak straciła przytomność. Wystarczyło jej to, że on był obok, a niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
- Wpadasz w odwiedziny, a ja nawet nie mam jak poczęstować Cię drinkiem. - szepnęła siląc się na żart. Nie była w stanie podnieść głosu ponad ten ochrypły szept, gardło miała obolałe od czarnej magii i wcześniejszego podduszenia. Na szyi z pewności wykwitał jej już elegancki siniak. Och i z pewnością nie tylko tam! Z każdą chwilą coraz wyraźniej odczuwała wszystkie odniesione obrażenia.
- Cass... - zaczęła, ale nie musiała kontynuować; Burke już wiedział, gdzie powinna się znaleźć. Uśmiechnęła się blado, przytakując mu kiwnięciem głowy. Musiała natychmiast dostać się do lecznicy. I nie chodziło tylko o to, że u przyjaciółki otrzyma niezbędną pomoc medyczną. Musiała sprawdzić czy Cassandra i jej córeczka są całe. Musiała się upewnić, że Mulciber nie odwiedził także ich. Myśl o tym, że coś mogłoby się im stać napawała ją czystym przerażeniem. "Jak mogłam być taka głupia?" - zapytała samą siebie, jednocześnie obejmując ramieniem szyję swego niespodziewanego wybawcy. Zagryzła wargi, tłumiąc pomruk bólu, bo podniesienie się wcale nie było takim prostym zadaniem.
- Zatłukę go, jak go znajdę. - wymamrotała, gdzieś w ramię Tony'ego, wdzięczna, że przejął na siebie większość jej ciężaru; bez jego pomocy nie pozbierałaby się z podłogi tak szybko. Nie słyszała gróźb, które poczynił zaraz po przybyciu, bo pewnie natychmiast zabroniłaby mu wprowadzenia ich w życie. Odzyska spokój, dopiero wtedy, gdy osobiście odpłaci się Vasylowi. Lepiej niech już teraz Mulciber zacznie uważać gdzie i co pije - jej zemsta z pewnością będzie bolesna i przyjdzie niespodziewanie, w kilku kroplach zdradzieckiej trucizny.
Ból, no właśnie. On paradoksalnie pomagał jej utrzymać się przy świadomości. Myślała już nieco jaśniej, gnana potrzebą natychmiastowego upewnienia się, że z mieszkankami lecznicy wszystko jest w porządku. Oby były w domu, bo Rita nie zamierzała szukać pomocy nigdzie indziej - choćby przyszło czekać jej na progu do samego rana. Póki co nie chciała się o to kłócić z Tonym, mając nadzieję, że znajdzie wszystko czego jej trzeba na Nokturnie.
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieram. - odpowiedziała mu, brzmiąc znacznie pewniej niż jeszcze chwilę temu. - Jeden kundel to za mało żeby się mnie pozbyć... Zresztą zginąłbyś tu beze mnie. Nie mogłabym na to pozwolić, mój drogi. - śmiała się z trudem, wprost do jego ucha, rozbawiona tym jak ironicznie brzmi to wszystko, gdy to on ratuje jej skórę. I gdy niewiele brakło, by to właśnie ów kundel pozbawił ją życia. Ale to nic, to nic. Takie jak ona są trudne do zabicia.
[ztx2]
- Anthony. - szepnęła z ulgą, rozluźniając się natychmiast. Cudowny spokój rozlał się po jej ciele, gdy zrozumiała, że już nic jej nie grozi. Co zaszło? Czy Burke ją uratował? Jak długo była nieprzytomna? Nie miała pojęcia. Uniosła jedną dłoń do twarzy, by otrzeć wywołane atakiem kaszlu łzy i dopiero wtedy utkwiła w nim na wpół przytomne spojrzenie. Nie miała siły dociekać teraz co zaszło po tym jak straciła przytomność. Wystarczyło jej to, że on był obok, a niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
- Wpadasz w odwiedziny, a ja nawet nie mam jak poczęstować Cię drinkiem. - szepnęła siląc się na żart. Nie była w stanie podnieść głosu ponad ten ochrypły szept, gardło miała obolałe od czarnej magii i wcześniejszego podduszenia. Na szyi z pewności wykwitał jej już elegancki siniak. Och i z pewnością nie tylko tam! Z każdą chwilą coraz wyraźniej odczuwała wszystkie odniesione obrażenia.
- Cass... - zaczęła, ale nie musiała kontynuować; Burke już wiedział, gdzie powinna się znaleźć. Uśmiechnęła się blado, przytakując mu kiwnięciem głowy. Musiała natychmiast dostać się do lecznicy. I nie chodziło tylko o to, że u przyjaciółki otrzyma niezbędną pomoc medyczną. Musiała sprawdzić czy Cassandra i jej córeczka są całe. Musiała się upewnić, że Mulciber nie odwiedził także ich. Myśl o tym, że coś mogłoby się im stać napawała ją czystym przerażeniem. "Jak mogłam być taka głupia?" - zapytała samą siebie, jednocześnie obejmując ramieniem szyję swego niespodziewanego wybawcy. Zagryzła wargi, tłumiąc pomruk bólu, bo podniesienie się wcale nie było takim prostym zadaniem.
- Zatłukę go, jak go znajdę. - wymamrotała, gdzieś w ramię Tony'ego, wdzięczna, że przejął na siebie większość jej ciężaru; bez jego pomocy nie pozbierałaby się z podłogi tak szybko. Nie słyszała gróźb, które poczynił zaraz po przybyciu, bo pewnie natychmiast zabroniłaby mu wprowadzenia ich w życie. Odzyska spokój, dopiero wtedy, gdy osobiście odpłaci się Vasylowi. Lepiej niech już teraz Mulciber zacznie uważać gdzie i co pije - jej zemsta z pewnością będzie bolesna i przyjdzie niespodziewanie, w kilku kroplach zdradzieckiej trucizny.
Ból, no właśnie. On paradoksalnie pomagał jej utrzymać się przy świadomości. Myślała już nieco jaśniej, gnana potrzebą natychmiastowego upewnienia się, że z mieszkankami lecznicy wszystko jest w porządku. Oby były w domu, bo Rita nie zamierzała szukać pomocy nigdzie indziej - choćby przyszło czekać jej na progu do samego rana. Póki co nie chciała się o to kłócić z Tonym, mając nadzieję, że znajdzie wszystko czego jej trzeba na Nokturnie.
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieram. - odpowiedziała mu, brzmiąc znacznie pewniej niż jeszcze chwilę temu. - Jeden kundel to za mało żeby się mnie pozbyć... Zresztą zginąłbyś tu beze mnie. Nie mogłabym na to pozwolić, mój drogi. - śmiała się z trudem, wprost do jego ucha, rozbawiona tym jak ironicznie brzmi to wszystko, gdy to on ratuje jej skórę. I gdy niewiele brakło, by to właśnie ów kundel pozbawił ją życia. Ale to nic, to nic. Takie jak ona są trudne do zabicia.
[ztx2]
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
5 sierpnia
Pracownia była w opłakanym stanie, doskonale więc oddawała samopoczucie właścicielki. Rita czuła się źle i było to po niej wyraźnie widać. Na niezdrowo pobladłej twarzy nie można było dostrzec żadnych uczuć, a w czarnych tęczówkach odbijało się jedynie zmęczenie. Fioletowa pręga na szyi już bladła, ale wciąż dało się ją dostrzec. Kobieta poruszała się ostrożnie, by nie urazić gojących się pleców. Najgorszy był jednak kaszel, który powracał wciąż i wciąż. Duszące, bolesne ataki raz po raz wyciskały jej łzy z oczu. Za każdym, gdy próbowała nieudolnie złapać oddech, przeklinała w duchu swego oprawcę i obiecywała mu nieskończone męczarnie za to co jej zrobił.
Fakt, że krzywdę uczyniono w jej własnym domu, w ukochanej pracowni, wszystko pogarszał. Czuła się niepewnie w swoim królestwie, krążąc po pokruszonym szkle zaścielającym podłogę. Znajome wnętrze, teraz wydawało się obce i odległe. Uznała jednak, że przywrócenie mu właściwego stanu znacząco poprawi jej samopoczucie. Gdy tylko udało jej się wstać z łóżka, opuściła lecznicę i podążyła do domu. Drzwi były zamknięte, okno - wcześniej otwarte na oścież - teraz tylko delikatnie uchylone (na szczęście! przynajmniej pozbyła się zapachu formaliny). Nie była pewna, kto zadbał o bezpieczeństwo jej domu - Cassandra, Anthony? - ale była za to wdzięczna. Wciąż było tu wiele wartościowych rzecz, których nie chciałaby stracić.
Zabrała się do pracy powoli, gdyż na zbyt duży wysiłek nie mogła sobie jeszcze pozwolić. Pracowała jednak metodycznie i skutecznie - wkrótce na podłodze nie było już ani śladu po szkle i zaschniętej krwi (jej własnej!). Rozpaliła ogień pod kociołkiem i zagotowała w nim nieco wody, do której dorzuciła garść liści eukaliptusa. Para niosąca orzeźwiający zapach pomagała jej w oddychaniu i niwelowała pozostałości przykrych zapachów. Usiadła przy stole z kawałkiem pergaminu i piórem. Spisywała listę zakupów. Większości składników i wyposażenia pracowni nie udało jej się uratować, będzie musiała je odkupić. Nie mogła sobie pozwolić na braki, to zwyczajnie się nie godziło! Popijała herbatę - zaraz po alkoholu najlepsze lekarstwo na smutki - i błądziła myślami gdzieś między czarnym rynkiem składników, a zaszłymi wydarzeniami. Na szczęście miała podzielną uwagę i nadal zachowywała czujność. Dlatego, gdy tylko usłyszała skrzypienie drzwi wejściowych uniosła głowę znad notatek i zmrużyła nieufnie oczy. Nie ośmieliłby się. - pomyślała, natychmiast biegnąć myślami do Vasilly'ego. Musiał się domyślać, że skręciłaby mu kark, gdyby tylko znów postawił stopę w jej domu. Mimo tego zacisnęła palce na różdżce i niespokojnie wyczekiwała nadchodzącego gościa. Któż miał czelność niepokoić ją w jej własnym domu? ZNOWU.
Pracownia była w opłakanym stanie, doskonale więc oddawała samopoczucie właścicielki. Rita czuła się źle i było to po niej wyraźnie widać. Na niezdrowo pobladłej twarzy nie można było dostrzec żadnych uczuć, a w czarnych tęczówkach odbijało się jedynie zmęczenie. Fioletowa pręga na szyi już bladła, ale wciąż dało się ją dostrzec. Kobieta poruszała się ostrożnie, by nie urazić gojących się pleców. Najgorszy był jednak kaszel, który powracał wciąż i wciąż. Duszące, bolesne ataki raz po raz wyciskały jej łzy z oczu. Za każdym, gdy próbowała nieudolnie złapać oddech, przeklinała w duchu swego oprawcę i obiecywała mu nieskończone męczarnie za to co jej zrobił.
Fakt, że krzywdę uczyniono w jej własnym domu, w ukochanej pracowni, wszystko pogarszał. Czuła się niepewnie w swoim królestwie, krążąc po pokruszonym szkle zaścielającym podłogę. Znajome wnętrze, teraz wydawało się obce i odległe. Uznała jednak, że przywrócenie mu właściwego stanu znacząco poprawi jej samopoczucie. Gdy tylko udało jej się wstać z łóżka, opuściła lecznicę i podążyła do domu. Drzwi były zamknięte, okno - wcześniej otwarte na oścież - teraz tylko delikatnie uchylone (na szczęście! przynajmniej pozbyła się zapachu formaliny). Nie była pewna, kto zadbał o bezpieczeństwo jej domu - Cassandra, Anthony? - ale była za to wdzięczna. Wciąż było tu wiele wartościowych rzecz, których nie chciałaby stracić.
Zabrała się do pracy powoli, gdyż na zbyt duży wysiłek nie mogła sobie jeszcze pozwolić. Pracowała jednak metodycznie i skutecznie - wkrótce na podłodze nie było już ani śladu po szkle i zaschniętej krwi (jej własnej!). Rozpaliła ogień pod kociołkiem i zagotowała w nim nieco wody, do której dorzuciła garść liści eukaliptusa. Para niosąca orzeźwiający zapach pomagała jej w oddychaniu i niwelowała pozostałości przykrych zapachów. Usiadła przy stole z kawałkiem pergaminu i piórem. Spisywała listę zakupów. Większości składników i wyposażenia pracowni nie udało jej się uratować, będzie musiała je odkupić. Nie mogła sobie pozwolić na braki, to zwyczajnie się nie godziło! Popijała herbatę - zaraz po alkoholu najlepsze lekarstwo na smutki - i błądziła myślami gdzieś między czarnym rynkiem składników, a zaszłymi wydarzeniami. Na szczęście miała podzielną uwagę i nadal zachowywała czujność. Dlatego, gdy tylko usłyszała skrzypienie drzwi wejściowych uniosła głowę znad notatek i zmrużyła nieufnie oczy. Nie ośmieliłby się. - pomyślała, natychmiast biegnąć myślami do Vasilly'ego. Musiał się domyślać, że skręciłaby mu kark, gdyby tylko znów postawił stopę w jej domu. Mimo tego zacisnęła palce na różdżce i niespokojnie wyczekiwała nadchodzącego gościa. Któż miał czelność niepokoić ją w jej własnym domu? ZNOWU.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieści rozchodziły się szybciej niżby mógł sobie to wyobrazić przeciętny zjadacz chleba, sieć informacji działała prężnie, nie pozwalając ani na chwilę na zastój istotnych wiadomości. A taką właśnie dla Octaviusa była praktycznie każda ciekawostka na temat jego starszej siostry, dlatego z zainteresowaniem wysłuchał nowin przyniesionych przez jednego ze stałych klientów Białej Wywerny. Widok właściciela sklepu z czarnomagicznymi przedmiotami niosącego na rękach znaną na Nokturnie trucicielkę wywołał spore poruszenie na uliczce i wśród zaułków. Kroki skierowane do lecznicy tylko utwierdziły postronnych obserwatorów w przekonaniu, że ktoś nareszcie dobrał się do tyłka pannie Ricie, a bohaterski Burke jak zwykle pośpieszył jej na ratunek. Jaka księżniczka, taki rycerz, parsknął cicho w myślach Sheridan i podsunął staremu plotkarzowi kubek z rumem prawie pod sam czerwony nos. Kątem oka zahaczył o tarczę zegara z rozczarowaniem stwierdzając, że jeszcze kilka godzin dane mu będzie spędzić na obsługiwaniu mniej lub bardziej zapijaczonych gości speluny. Po usłyszanych przed paroma chwilami nowinach niespecjalnie mógł skupić się na wykonywanej pracy - oczywiście nie chodziło tu o wycieranie blatu z resztek rozlanego alkoholu. Myśli barmana krążyły wokół osoby siostry przez co ciężko było mu wyłapać z spośród szmeru rozmów informacji mogących później zamienić się w złocistego galeona, a może nawet kilka. Wiedział już, że tego wieczora będzie stratny. Jednak czymże było to w obliczu nieszczęścia, które spotkało jego jedyną bliską krewną?! Mrużąc jadowicie zielone oczy, uśmiechnął się pod nosem. Ciekawe kto w ten sposób odważył się potraktować naczelną nokturnowską trucicielkę. Pewnym był, że nie tylko jego nurtowało to pytanie. Mógłby założyć się o futro Gajusza, że przynajmniej kilka osób byłoby skorych nieźle zapłacić za dostęp do tej informacji. Wiedział już że po skończonej zmianie nie wróci wprost do swojego mieszkania - zahaczy o lokum Rity, a jeśli będzie trzeba to i do lecznicy Cassandry zajrzy narażając się na towarzystwo trolla uzdrowicielki. Czego nie robi się w trosce o zdrowie i dobro ukochanej siostry?
Kilka godzin później szybkim krokiem przemierzał opustoszałe jeszcze uliczki. Pierwsze promienie słońca nieśmiało wychylały się spomiędzy gęstych chmur, jakby próbując przekonać nielicznych przechodniów, że będzie to dobry dzień. Wsunąwszy dłonie w kieszenie kurtki skierował się w stronę mieszkania siostry, chmurnym spojrzeniem lustrując mijane zaułki - nie, bynajmniej nie robił tego w trosce o swoje bezpieczeństwo. Miał nadzieję, że zanim dojdzie pod kamienicę będącą celem porannego spaceru jego wozak zdąży już wrócić z nocnego polowania i odnajdzie go wśród uliczek. Zwyczajem Octaviusa i Gajusa stały się wspólne powroty z pracy do domu i tym razem nie było inaczej. Zanim przy jego nodze pojawiło się radośnie podskakujące fretkopodobne stworzenie usłyszał spomiędzy dwóch śmietników głośno wyartykułowane powitanie. Uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem, ciesząc się z wczesnej pory, która skutecznie zniechęcała większość czarodziei do opuszczenia przytulnych mieszkań. Mimo że przyzwyczajony był do tego, że wozak ochrzcił go mianem kurwiszona, niekoniecznie w smak było mu dzielenie się tą informacją z resztą świata (i tak zbyt wiele osób podchwyciło już to określenie). Pohamowawszy nieco entuzjazm zwierzątka, podrapał je za uchem i już razem z Gajusem dotarł pod drzwi prowadzące do mieszkania Rity. Nie przejmował się czymś tak przyziemnym jak pukanie; wiedząc, że klamka nie jest obłożona jakąś ohydną klątwą, schwycił ją i otworzył drzwi. Już stojąc na progu obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem, nie zauważając jednak niczego niezwykłego. Uciszając rozentuzjazmowanego nowym otoczeniem Gajusa, skierował się do pracowni siostry mając nadzieję, że właśnie tam ją zostanie. Machnięciem różdżki otworzył drzwi prowadzące do pomieszczenia i stanął na jego progu, wychodząc spojrzeniem na przeciw Ricie. Wyglądała... no cóż, niekorzystanie (tego określenia będziemy się trzymać). Widząc ją w takim stanie upewnił się, że staruszek z Białej Wywerny nie zmyślał na temat ostatnich wydarzeń. Octavius skrzywił wargi w czymś co zapewne miało być uśmiechem i skinął podbródkiem w stronę różdżki trzymanej przez kobietę.
- Trochę za późno na dbanie o swoje bezpieczeństwo, Margerito - rzucił z przekąsem, specjalnie kładąc nacisk na ostatnie słowo. Wszedł do środka zostawiając za sobą otwarte drzwi i zbliżył się do siostry, uważnym spojrzeniem mierząc jej postać. Dopiero stojąc przed nią uświadomił sobie, że naprawdę się o nią martwił, a jego obecność u niej wcale nie była tak tylko do końca próbą podreperowania swoich finansów. Blaknący siniec widoczny na jasnej szyi kobiety spowodował, że coś w środku zapiekło go dotkliwie, a szczęki zacisnęły się uwydatniając i tak już mocno zarysowane żuchwy.
Kilka godzin później szybkim krokiem przemierzał opustoszałe jeszcze uliczki. Pierwsze promienie słońca nieśmiało wychylały się spomiędzy gęstych chmur, jakby próbując przekonać nielicznych przechodniów, że będzie to dobry dzień. Wsunąwszy dłonie w kieszenie kurtki skierował się w stronę mieszkania siostry, chmurnym spojrzeniem lustrując mijane zaułki - nie, bynajmniej nie robił tego w trosce o swoje bezpieczeństwo. Miał nadzieję, że zanim dojdzie pod kamienicę będącą celem porannego spaceru jego wozak zdąży już wrócić z nocnego polowania i odnajdzie go wśród uliczek. Zwyczajem Octaviusa i Gajusa stały się wspólne powroty z pracy do domu i tym razem nie było inaczej. Zanim przy jego nodze pojawiło się radośnie podskakujące fretkopodobne stworzenie usłyszał spomiędzy dwóch śmietników głośno wyartykułowane powitanie. Uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem, ciesząc się z wczesnej pory, która skutecznie zniechęcała większość czarodziei do opuszczenia przytulnych mieszkań. Mimo że przyzwyczajony był do tego, że wozak ochrzcił go mianem kurwiszona, niekoniecznie w smak było mu dzielenie się tą informacją z resztą świata (i tak zbyt wiele osób podchwyciło już to określenie). Pohamowawszy nieco entuzjazm zwierzątka, podrapał je za uchem i już razem z Gajusem dotarł pod drzwi prowadzące do mieszkania Rity. Nie przejmował się czymś tak przyziemnym jak pukanie; wiedząc, że klamka nie jest obłożona jakąś ohydną klątwą, schwycił ją i otworzył drzwi. Już stojąc na progu obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem, nie zauważając jednak niczego niezwykłego. Uciszając rozentuzjazmowanego nowym otoczeniem Gajusa, skierował się do pracowni siostry mając nadzieję, że właśnie tam ją zostanie. Machnięciem różdżki otworzył drzwi prowadzące do pomieszczenia i stanął na jego progu, wychodząc spojrzeniem na przeciw Ricie. Wyglądała... no cóż, niekorzystanie (tego określenia będziemy się trzymać). Widząc ją w takim stanie upewnił się, że staruszek z Białej Wywerny nie zmyślał na temat ostatnich wydarzeń. Octavius skrzywił wargi w czymś co zapewne miało być uśmiechem i skinął podbródkiem w stronę różdżki trzymanej przez kobietę.
- Trochę za późno na dbanie o swoje bezpieczeństwo, Margerito - rzucił z przekąsem, specjalnie kładąc nacisk na ostatnie słowo. Wszedł do środka zostawiając za sobą otwarte drzwi i zbliżył się do siostry, uważnym spojrzeniem mierząc jej postać. Dopiero stojąc przed nią uświadomił sobie, że naprawdę się o nią martwił, a jego obecność u niej wcale nie była tak tylko do końca próbą podreperowania swoich finansów. Blaknący siniec widoczny na jasnej szyi kobiety spowodował, że coś w środku zapiekło go dotkliwie, a szczęki zacisnęły się uwydatniając i tak już mocno zarysowane żuchwy.
Gość
Gość
Widok brata wzbudził w niej sprzeczne emocje. Z jednej strony ulgę, bo to żadne zagrożenie... Z drugiej irytację, bo młodszy Sheridan z pewnością nie zwiastował spokojnego dnia. Jej wargi wykrzywiały się ze złością nim zdołała nad nimi zapanować. Margerita. Merlinie, jak bardzo ona nienawidziła tego imienia! Jego brzmienie przywoływało przed jej oczy obraz matki, która cedzi je przez zęby jak najgorszą możliwą obelgę. Dłoń alchemiczki zadrżała niebezpiecznie i widać było, że w ostatnim momencie powstrzymała się przed rzuceniem w niego jakimś wrednym zaklęciem - albo ciśnięciem pierwszym ciężkim przedmiotem, który będzie w jej zasięgu. Szczęście w nieszczęściu... nie zostało tu wiele rzeczy, którymi mogłaby w niego rzucać.
- Matka nie nauczyła Cię pukać? - odcięła się bez wahania celując słowami tak by zranić. Oko za oko, braciszku... Powoli odłożyła różdżkę na stół obok pióra i zapisanego drobnymi literami pergaminu. Splotła palce obu dłoni przed sobą i przechyliła lekko głowę w bok. Przyglądała się bratu spod zmrużonych powiek, usiłując odczytać i zinterpretować wyraz jego twarzy. Jak zwykle niczego nie była całkowicie pewna - zdolności aktorskie oboje mieli widać we krwi. Westchnęła cicho i oszczędnym ruchem głowy wskazała mu krzesło stojące pod ścianą, zachęcając tym samym, by przysunął je bliżej i usiadł przy stole. Przygasiła ogień pod kociołkiem, bo zaczynało robić się trochę za gorąco od tej całej pary unoszącej się w powietrzu.
- Co Cię do mnie sprowadza, Octaviusie? Nie powiesz mi chyba, że troska o moje zdrowie? - uśmiechnęła się z wyraźnym niedowierzaniem i uśmiech jak zazwyczaj nie sięgnął jej oczu, które patrzyły chłodno i podejrzliwie. Sięgnęła do najbliższej szafki i wyjęła jeszcze jedną filiżankę. Nie trzymała ich kuchni (tam miała tylko szklanki na rum i kilka wyszczerbionych talerzy), bo herbatę zawsze piła w pracowni. Cud, że nic im się nie stało w czasie tej awantury - miała do nich pewien sentyment, skoro były prezentem od ciotki Sheridan. Nalała mu herbaty z małego imbryka, a potem ostentacyjnie upiła łyk - Octavius był nieco przewrażliwiony i czasem odmawiał spożywania czegokolwiek w jej towarzystwie, jeśli wcześniej nie udowodniła mu, że nie próbuje go otruć. Przesunęła filiżankę w jego stronę, a potem upiła mały łyk ze swojej. Wolałaby szklaneczkę szkockiej na ukojenie nerwów... Jednak na kilka najbliższych dni musiała odstawić wszelkie używki, co nie przychodziło jej z łatwością. Ciągle kusiło ją by zapalić i tylko pojawiające się od czasu do czasu ataki kaszlu przypominały jej jak kiepski byłby to pomysł.
- Lepiej żeby ten twój zwierzak nie zrobił mi tutaj bałaganu. Dopiero skończyłam sprzątać. - dodała mimochodem znad brzegu filiżanki. Kiedy ją odstawiła, znów splotła dłonie na blacie i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. Była w gruncie rzeczy ciekawa powodu jego wizyty.
- Matka nie nauczyła Cię pukać? - odcięła się bez wahania celując słowami tak by zranić. Oko za oko, braciszku... Powoli odłożyła różdżkę na stół obok pióra i zapisanego drobnymi literami pergaminu. Splotła palce obu dłoni przed sobą i przechyliła lekko głowę w bok. Przyglądała się bratu spod zmrużonych powiek, usiłując odczytać i zinterpretować wyraz jego twarzy. Jak zwykle niczego nie była całkowicie pewna - zdolności aktorskie oboje mieli widać we krwi. Westchnęła cicho i oszczędnym ruchem głowy wskazała mu krzesło stojące pod ścianą, zachęcając tym samym, by przysunął je bliżej i usiadł przy stole. Przygasiła ogień pod kociołkiem, bo zaczynało robić się trochę za gorąco od tej całej pary unoszącej się w powietrzu.
- Co Cię do mnie sprowadza, Octaviusie? Nie powiesz mi chyba, że troska o moje zdrowie? - uśmiechnęła się z wyraźnym niedowierzaniem i uśmiech jak zazwyczaj nie sięgnął jej oczu, które patrzyły chłodno i podejrzliwie. Sięgnęła do najbliższej szafki i wyjęła jeszcze jedną filiżankę. Nie trzymała ich kuchni (tam miała tylko szklanki na rum i kilka wyszczerbionych talerzy), bo herbatę zawsze piła w pracowni. Cud, że nic im się nie stało w czasie tej awantury - miała do nich pewien sentyment, skoro były prezentem od ciotki Sheridan. Nalała mu herbaty z małego imbryka, a potem ostentacyjnie upiła łyk - Octavius był nieco przewrażliwiony i czasem odmawiał spożywania czegokolwiek w jej towarzystwie, jeśli wcześniej nie udowodniła mu, że nie próbuje go otruć. Przesunęła filiżankę w jego stronę, a potem upiła mały łyk ze swojej. Wolałaby szklaneczkę szkockiej na ukojenie nerwów... Jednak na kilka najbliższych dni musiała odstawić wszelkie używki, co nie przychodziło jej z łatwością. Ciągle kusiło ją by zapalić i tylko pojawiające się od czasu do czasu ataki kaszlu przypominały jej jak kiepski byłby to pomysł.
- Lepiej żeby ten twój zwierzak nie zrobił mi tutaj bałaganu. Dopiero skończyłam sprzątać. - dodała mimochodem znad brzegu filiżanki. Kiedy ją odstawiła, znów splotła dłonie na blacie i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. Była w gruncie rzeczy ciekawa powodu jego wizyty.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dał po sobie poznać, że słowa siostry podrażniły bolesne miejscem znajdujące się gdzieś w głębi strzaskanego serca. Uśmiechnął się, kręcąc ciemnowłosą głową. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że odpłaci mu pięknym za nadobne. Oko za oko, ząb za ząb - stara, ale widocznie wciąż aktualna zasada. Był jedną z nielicznych osób nieobawiających się nazywania Rity imieniem, którym obdarzyła ją matka. Nie bał się gniewu czarownicy, przecząc tym samym instynktowi samozachowawczemu, który w innych przypadkach działał niezawodnie. W milczeniu patrzył jak odkłada różdżkę na stół. Zdawać się mogło, że zastanawia się nad jej słowami. Pozwolił wybrzmieć się ciszy, która zapadła na ułamek sekundy za długo.
- Wiesz przecież, że moje maniery są doskonałe. Nie chciałem tracić czasu na rzeczy tak nieistotne w obliczu niepokojących wieści, których byłem adresatem - skłamał gładko, podchodząc do wskazanego krzesła i przystawiając je do stołu, przy którym siedziała Rita. Zanim do niej dołączył chwilę pokręcił się po pomieszczeniu, czując się nieco zbyt swobodnie jak na gościa, którym mimo wszystko był. Stojąc plecami do siostry pozwolił sobie na grymas niezadowolenia; jako dość częsty bywalec pracowni bez większych problemów dostrzegł jak niewiele z jej wyposażenia pozostało na swoim właściwym miejscu. W głowie Octaviusa ponownie zakiełkowało pytanie któż się ośmielił na podobną napaść i czym ona była spowodowana. Komu aż tak zalazła za skórę Sheridan? Usiadł na twardym krześle, wysuwając długie nogi przed siebie. Nie patrzył kobiecie w twarz, więc nie dane mu było delektować się jej charakterystycznym uśmiechem nie sięgającym ciemnych oczu. Uwaga Octaviusa skupiła się na imbryku, z którego czarownica nalewała parującej herbaty. Nie spuścił spojrzenia z jej delikatnych dłoni, dopóki ostentacyjnie nie zanurzyła warg w gorącym napoju, racząc się długim łykiem z filiżanki należącej do niego. Wiedział, że jest nieco zbyt przewrażliwiony na tym punkcie, i że ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie przejmował się tym zupełnie, uznając że lepiej wyjść na chama czy dziwaka niż skończyć w torsjach na podłodze. Nie ufał Ricie? No, niezupełnie.
- A co innego mogłoby mnie sprowadzać do Ciebie o tej nieludzkiej porze? Przeszedłem najszybciej jak mogłem - tym razem nie kłamał. No nie tak do końca, bo sam wierzył w swoje słowa. Wziął do rąk filiżankę, nie upijając z niej jednak ani kropli. Wydawał się zamyślony, gdy spokojnym spojrzeniem szacował niezdrowo bladą twarz kobiety. Osoba nie znająca Octaviusa mogłaby śmiało założyć, że ma przed sobą wzór przykładnego zaniepokojonego młodszego brata. - Co tu się stało? Słyszałem, że nie byłaś nawet w stanie sama dotrzeć do Cassandry. Nokturn zahuczał, moja Ty gwiazdko.
Skrzywił wargi w niewyraźnym uśmiechu, odstawiając nienapoczętą herbatę na stół. Długie palce prawej dłoni zastukały cicho o drewniany blat zakłócając tym samym cisze, która zapadła po słowach mężczyzny. Upomnienie na temat Gajusa zwiedzającego kąty pracowni zignorował; nie były one tym co go w danej chwili najbardziej interesowało, pomimo tego że wozak faktycznie mógł wyrządzić szkody.
- Wiesz przecież, że moje maniery są doskonałe. Nie chciałem tracić czasu na rzeczy tak nieistotne w obliczu niepokojących wieści, których byłem adresatem - skłamał gładko, podchodząc do wskazanego krzesła i przystawiając je do stołu, przy którym siedziała Rita. Zanim do niej dołączył chwilę pokręcił się po pomieszczeniu, czując się nieco zbyt swobodnie jak na gościa, którym mimo wszystko był. Stojąc plecami do siostry pozwolił sobie na grymas niezadowolenia; jako dość częsty bywalec pracowni bez większych problemów dostrzegł jak niewiele z jej wyposażenia pozostało na swoim właściwym miejscu. W głowie Octaviusa ponownie zakiełkowało pytanie któż się ośmielił na podobną napaść i czym ona była spowodowana. Komu aż tak zalazła za skórę Sheridan? Usiadł na twardym krześle, wysuwając długie nogi przed siebie. Nie patrzył kobiecie w twarz, więc nie dane mu było delektować się jej charakterystycznym uśmiechem nie sięgającym ciemnych oczu. Uwaga Octaviusa skupiła się na imbryku, z którego czarownica nalewała parującej herbaty. Nie spuścił spojrzenia z jej delikatnych dłoni, dopóki ostentacyjnie nie zanurzyła warg w gorącym napoju, racząc się długim łykiem z filiżanki należącej do niego. Wiedział, że jest nieco zbyt przewrażliwiony na tym punkcie, i że ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie przejmował się tym zupełnie, uznając że lepiej wyjść na chama czy dziwaka niż skończyć w torsjach na podłodze. Nie ufał Ricie? No, niezupełnie.
- A co innego mogłoby mnie sprowadzać do Ciebie o tej nieludzkiej porze? Przeszedłem najszybciej jak mogłem - tym razem nie kłamał. No nie tak do końca, bo sam wierzył w swoje słowa. Wziął do rąk filiżankę, nie upijając z niej jednak ani kropli. Wydawał się zamyślony, gdy spokojnym spojrzeniem szacował niezdrowo bladą twarz kobiety. Osoba nie znająca Octaviusa mogłaby śmiało założyć, że ma przed sobą wzór przykładnego zaniepokojonego młodszego brata. - Co tu się stało? Słyszałem, że nie byłaś nawet w stanie sama dotrzeć do Cassandry. Nokturn zahuczał, moja Ty gwiazdko.
Skrzywił wargi w niewyraźnym uśmiechu, odstawiając nienapoczętą herbatę na stół. Długie palce prawej dłoni zastukały cicho o drewniany blat zakłócając tym samym cisze, która zapadła po słowach mężczyzny. Upomnienie na temat Gajusa zwiedzającego kąty pracowni zignorował; nie były one tym co go w danej chwili najbardziej interesowało, pomimo tego że wozak faktycznie mógł wyrządzić szkody.
Gość
Gość
Gniewa kruka czarna wrona, a sam czarny jak i ona. - pomyślała z pewnym rozbawieniem. W gruncie to niegrzeczne wtargnięcie nieszczególnie ją obeszło, co najwyżej odrobinę zaskoczyło. Nie da się przecież zapomnieć, że ona sama miała w zwyczaj pojawiać się w cudzych domach bez zaproszenia (o jakimkolwiek pukaniu nie wspominając). Nie wierzyła jednak ani trochę w jego zmartwienie. Ich mała, dysfunkcyjna rodzinka nie działała przecież w ten sposób. Oczywiście Rita dbała o dobro brata, ale więcej było w tym poczucia obowiązku i wyrzutów sumienia, niż miłości. Podejrzewała - zapewne słusznie - że on myśli o niej dokładnie w ten sam sposób. Skoro pojawił się tak szybko bez wątpienia miał w tym jakiś interes. Musiała jeszcze tylko wymyślić jaki.
- Pod tym względem z pewnością nie masz sobie równych na salonach, braciszku. - odparła tonem tak miłym, iż oczywistym było, że to z jej strony jawna kpina. Nie dodała jednak nic więcej, najwyraźniej nie mając ochoty dyskutować na temat jego (braku) manier. Nie skomentowała też tego jak bawił się filiżanką, obracając ją nieustannie w palcach. Pewnie powinna mu wyperswadować, że naprawdę nie ma żadnego interesu w otruciu go, i że powinien czuć się bezpieczny w jej towarzystwie... Jednak byłoby to kolejne kłamstwo. Nikt nie mógł czuć się w jej obecności bezpieczny, a już na pewno nie jej krewni. Bez najmniejszych skrupułów pozbywała się wszystkich, którzy byli dla niej niewygodni - ilość wspólnych przodków nie dawała żadnej taryfy ulgowej. Przecież pozbyła się własnych rodziców! Czymże byłoby usunięcie brata, z którym spokrewniona była jedynie w połowie? Oczywiście nie planowała zamachów na jego życie. Właściwie całkiem ceniła sobie jego obecność w swoim życiu. Chyba nawet go lubiła. I naprawdę nie chciała jego krzywdy. Wszystko jednak mogło się zmienić, więc pochwalała tą ostrożność. Na Nokturnie to podstawa przetrwania.
- O tak, wyglądasz jakbyś tu biegł, gnany zmartwieniem. - parsknęła śmiechem, który niewiele miał jednak wspólnego z wesołością. Bliżej temu było raczej do gniewnego parsknięcia. Nie była w tej chwili zła na niego; tylko trochę na siebie i bardzo na Mulcibera. Jak bardzo to wszystko podkopie jej wizerunek? Przecież przez lata była nietykalna, niemal niezwyciężona! A teraz sprowadzono ja do roli damy w opresji, uratowanej przez cnego rycerza. Na jej twarzy nie widać było niczego poza obojętnością. Jednak jej pierś unosiła się szybko, gdy próbowała zapanować na rosnącym wzburzeniem. Ja Ci dam gwiazdkę, gnojku. - pomyślała, wbijając w niego lodowate spojrzenie. Jednak z jej ust zamiast słów wydobył się świszczący oddech, który w ułamku sekundy przerodził się w atak kaszlu. Zgięła się niemal w pół, puszczając filiżankę i obejmując ramieniem klatkę piersiową, jakby bała się, że zaraz cała się rozsypie. Drugą dłonią zasłoniła usta. Trwało to dłuższą chwilę i jako były-niedoszły uzdrowiciel, Octavius z pewnością szybko domyślił się, że to nie jest zwykłe przeziębienie. Wreszcie jej oddech wrócił do normy. Oczy zaszły jej łzami, a na ustach pojawiła się kropelka krwi - pękła spierzchnięta warga.
- To nie Twoja sprawa. - wychrypiała, podnosząc na niego wzrok i prostując się powoli. Otarła rękawem pękniętą wargę i ostrożnie upiła łyk herbaty, by zwilżyć gardło. - I tak oboje wiemy, że gówno Cię to obchodzi. - dodała krzywiąc się nieładnie. Bynajmniej nie był to wyrzut z jej strony. Raczej delikatnie zawoalowana sugestia, by się odwalił.
- Pod tym względem z pewnością nie masz sobie równych na salonach, braciszku. - odparła tonem tak miłym, iż oczywistym było, że to z jej strony jawna kpina. Nie dodała jednak nic więcej, najwyraźniej nie mając ochoty dyskutować na temat jego (braku) manier. Nie skomentowała też tego jak bawił się filiżanką, obracając ją nieustannie w palcach. Pewnie powinna mu wyperswadować, że naprawdę nie ma żadnego interesu w otruciu go, i że powinien czuć się bezpieczny w jej towarzystwie... Jednak byłoby to kolejne kłamstwo. Nikt nie mógł czuć się w jej obecności bezpieczny, a już na pewno nie jej krewni. Bez najmniejszych skrupułów pozbywała się wszystkich, którzy byli dla niej niewygodni - ilość wspólnych przodków nie dawała żadnej taryfy ulgowej. Przecież pozbyła się własnych rodziców! Czymże byłoby usunięcie brata, z którym spokrewniona była jedynie w połowie? Oczywiście nie planowała zamachów na jego życie. Właściwie całkiem ceniła sobie jego obecność w swoim życiu. Chyba nawet go lubiła. I naprawdę nie chciała jego krzywdy. Wszystko jednak mogło się zmienić, więc pochwalała tą ostrożność. Na Nokturnie to podstawa przetrwania.
- O tak, wyglądasz jakbyś tu biegł, gnany zmartwieniem. - parsknęła śmiechem, który niewiele miał jednak wspólnego z wesołością. Bliżej temu było raczej do gniewnego parsknięcia. Nie była w tej chwili zła na niego; tylko trochę na siebie i bardzo na Mulcibera. Jak bardzo to wszystko podkopie jej wizerunek? Przecież przez lata była nietykalna, niemal niezwyciężona! A teraz sprowadzono ja do roli damy w opresji, uratowanej przez cnego rycerza. Na jej twarzy nie widać było niczego poza obojętnością. Jednak jej pierś unosiła się szybko, gdy próbowała zapanować na rosnącym wzburzeniem. Ja Ci dam gwiazdkę, gnojku. - pomyślała, wbijając w niego lodowate spojrzenie. Jednak z jej ust zamiast słów wydobył się świszczący oddech, który w ułamku sekundy przerodził się w atak kaszlu. Zgięła się niemal w pół, puszczając filiżankę i obejmując ramieniem klatkę piersiową, jakby bała się, że zaraz cała się rozsypie. Drugą dłonią zasłoniła usta. Trwało to dłuższą chwilę i jako były-niedoszły uzdrowiciel, Octavius z pewnością szybko domyślił się, że to nie jest zwykłe przeziębienie. Wreszcie jej oddech wrócił do normy. Oczy zaszły jej łzami, a na ustach pojawiła się kropelka krwi - pękła spierzchnięta warga.
- To nie Twoja sprawa. - wychrypiała, podnosząc na niego wzrok i prostując się powoli. Otarła rękawem pękniętą wargę i ostrożnie upiła łyk herbaty, by zwilżyć gardło. - I tak oboje wiemy, że gówno Cię to obchodzi. - dodała krzywiąc się nieładnie. Bynajmniej nie był to wyrzut z jej strony. Raczej delikatnie zawoalowana sugestia, by się odwalił.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odchylił się do tyłu na krześle unosząc w powietrze dwie przednie nóżki i tak już dość chybotliwego mebla. Dłonie splótł za głową, czując przy tym łaskotanie ciemnych loków wijących się nad karkiem - niechybny znak, że od dłuższego czasu jego noga nie przekroczyła progu balwierza. Spokojnym, nieco kpiącym, spojrzeniem taksował postać siostry. Sprawiał wrażenie całkowicie odprężonego, co nie do końca było zgodne z prawdą. Zmęczenie dawało mu się we znaki. Nieprzespana pracująca noc nie pozwalała zachować całkowitej bystrości umysłu; myśli sunęły po głowie powoli, niekiedy zbaczając i z trudem wracając na właściwe tory. Siedząc na przeciwko Rity pożałował, że zjawił się u niej skoro świt, nie pozostawiając sobie czasu na regenerację. Poruszył delikatnie nozdrzami, zastanawiając się przez sekundę lub dwie czy została mu jeszcze odrobina wróżkowego pyłu gotowego odjąć od niego wizję snu będącego niepotrzebną stratą czasu. Kolejne słowa siostry zignorował będąc za bardzo zajęty własnymi myślami, a może po prostu nie mając ochoty na przepychanki i docinki nie mające w tym momencie większego sensu. Spojrzenie mężczyzny przesunęło się z twarzy Rity na jej coraz gwałtowniej unoszącą się pierś, a na ustach zatańczył mu półuśmiech. Był wybornym obserwatorem, który dodatkowo potrafił celnie wysuwać wnioski z tego co dane było mu dostrzec - zirytował ją bardziej niż było to jego początkowym zamysłem. Jego uwaga zadziałała celniej niżby przypuszczał. Chciała na nią odpowiedzieć; domyślał się, że zamiarem jej było ukąszenie, pokazanie, że podobne słowa nigdy nie powinny zostać skierowane ku jej osobie. Zamiast tego uraczyła go świszczącym oddechem, który momentalnie zamienił się w ochrypły kaszel rozdzierający płuca czarownicy. W milczeniu patrzył jak kobieta zgina się niemal wpół dusząc się coraz mocniej. Ani drgnął, jedynie ruchami oczu różniąc się od kamiennej figury. Spojrzeniem przeskoczył od roztrzaskanej porcelany ku Ricie i z powrotem, odliczając w myślach czas trwania słabości miotającej niechybnie obolałym ciałem czarownicy. Znał inkantację mogącą pomóc w podobnej sytuacji. Nie było to zaklęcie szczególnie wymagające, a mimo to nie sięgnął po różdżkę, pozwalając aby atak minął samoistnie. Dłuższą chwilę trwało zanim trucicielka wyprostowała się, ocierając rękawem wargi, na których dostrzegł perlącą się czerwienią plamkę. Pierwszy raz odkąd przekroczył próg mieszkania nie uśmiechał się kpiąco, a w jego oczach można było dostrzec niepokojący błysk.
- Jak zwykle harda - pokręcił głową, patrząc w jej zaszklone łzami oczy. Gdyby tylko widziała siebie w tym momencie. Wydała mu się wręcz krucha, a już na pewno niepodobna do kobiety, którą przyzwyczajony był widzieć w jej osobie. Tylko słowa dobywające się spomiędzy jej spękanych do krwi warg upewniały go w przekonaniu, że oto ma przed sobą tę samą osobę co zawsze. Żałosne, pomyślał, opadając w przód i opierając łokcie na stole. Ważył na języku kolejne słowa, niechybnie szykując się na stertę błota, którym zostanie obrzucony tuż po ich wypowiedzeniu. - Obydwoje wiemy, że nie masz racji. No, może faktycznie niekoniecznie w trosce mam Twoje samopoczucie... Jednak nie jest to kwestia tak zupełnie mi obojętna.
- Jak zwykle harda - pokręcił głową, patrząc w jej zaszklone łzami oczy. Gdyby tylko widziała siebie w tym momencie. Wydała mu się wręcz krucha, a już na pewno niepodobna do kobiety, którą przyzwyczajony był widzieć w jej osobie. Tylko słowa dobywające się spomiędzy jej spękanych do krwi warg upewniały go w przekonaniu, że oto ma przed sobą tę samą osobę co zawsze. Żałosne, pomyślał, opadając w przód i opierając łokcie na stole. Ważył na języku kolejne słowa, niechybnie szykując się na stertę błota, którym zostanie obrzucony tuż po ich wypowiedzeniu. - Obydwoje wiemy, że nie masz racji. No, może faktycznie niekoniecznie w trosce mam Twoje samopoczucie... Jednak nie jest to kwestia tak zupełnie mi obojętna.
Gość
Gość
To nie był oddech to było rzężenie. Jeszcze przez dłuższą chwilę każdemu jej wdechowi towarzyszył niepokojący świst dochodzący z jej klatki piersiowej. Jeśli jeszcze kilka chwil temu miała ochotę na papierosa, teraz już zupełnie straciła ochotę na cokolwiek. Zwykłe powietrze zdawało się ranić jej płuca, co dopiero dym tytoniowy. Zatęskniła za łóżkiem w lecznicy Cassandry, gdzie nikt jej nie niepokoił - co najwyżej Lisa wściubiała swój śliczny nosek, zapewne zgodnie z zaleceniem matki, sprawdzając czy ciocia dalej oddycha. Była zmęczona. Drażniło ją przenikliwe spojrzenie Octaviusa, które jak wiedziała - w przerażającym stopniu przypominało jej własny wzrok. Ich oczy miały inny kolor, to fakt. Rita czerń swoich tęczówek odziedziczyła po matce, gdy on spoglądał na nią zielonymi oczami ich wspólnego ojca. Jednak Rita nigdy nie widziała tak czujnego i inteligentnego wyrazu w wiecznie zapitych ślepiach Sheridana seniora. W bracie przerażało ją najbardziej to, że był do niej tak bardzo podobny w charakterze. Dwoje pozbawionych skrupułów materialistów, przecież to nie mogło skończyć się niczym dobrym! Na wszystkich i wszystko patrzyli przez pryzmat zysku, zwłaszcza na siebie nawzajem. I teraz, gdy ona była u kresu fizycznej wytrzymałości, gdy dopiero zaczynała wylizywać rany - on pojawiał się jak padlinożerca, czekający na ucztę. Morgano, czyż ona nie uczyniłaby tego samego? Przynajmniej lepiej udawałabym zmartwienie. - pomyślała z przekąsem, ostrożnie podnosząc się z krzesła.
- Czego więc chcesz? - zapytała, znów podsycając ogień pod kociołkiem. - Co chcesz uzyskać, braciszku? Nie myślisz chyba, że bez chwili wahania wyszepcę Ci wszystkie swoje sekrety na ucho. - zaśmiała się z wyraźnym trudem, jednocześnie krążąc wokół blatu i wyciągając z licznych szafek kolejne składniki. Nic wybitnie cennego, nic co mogłoby ulec zniszczeniu w czasie ataku furii Mulcibera. Papierowa torebka z sosnowymi igłami, pudełko pełne listków szałwii, odrobina mięty. Precyzyjnymi, niemal teatralnymi ruchami wrzucała zioła do kociołka. Kryła się za kłębami pary, które z każdą chwilą pachniały coraz intensywniej. Wilgoć przesycona ostrymi, świeżymi zapachami zdawała się oczyszczać jej zatrute czarną magią płuca. Oparła obie dłonie o blat i głęboko zaciągnęła się parą. Kiedy znów na niego spojrzała, jej ciemne oczy były tak zimne i przenikliwe jak zazwyczaj. Nie bez trudu uniosła maskę, która na chwilę wymknęła się z jej palców.
- No dalej, chłopcze. - mruknęła drwiąco, znów przechylając lekko głowę. Kryła irytację pod ciekawością, gładko wchodziła w swoją rolę wiecznie zdystansowanej panny Rity. Choć przed oczami latały jej czarne kropki (ewidentny skutek niedotlenienia), a nogi drżały ze zmęczenia, nie miała zamiaru mu tego pokazać. - Znasz zasady. Chcesz informacji, chcesz opowieści? Przekonaj mnie, że mi się to opłaci. - nie miała pojęcia jak wiele umiał dostrzec za tą fasadą, którą pośpiesznie wzniosła. Nie miała jednak zamiaru odsłaniać się przed kolejną osobą w tak krótkim okresie czasu. A już zwłaszcza przed Sheridanem - im nie można ufać.
- Czego więc chcesz? - zapytała, znów podsycając ogień pod kociołkiem. - Co chcesz uzyskać, braciszku? Nie myślisz chyba, że bez chwili wahania wyszepcę Ci wszystkie swoje sekrety na ucho. - zaśmiała się z wyraźnym trudem, jednocześnie krążąc wokół blatu i wyciągając z licznych szafek kolejne składniki. Nic wybitnie cennego, nic co mogłoby ulec zniszczeniu w czasie ataku furii Mulcibera. Papierowa torebka z sosnowymi igłami, pudełko pełne listków szałwii, odrobina mięty. Precyzyjnymi, niemal teatralnymi ruchami wrzucała zioła do kociołka. Kryła się za kłębami pary, które z każdą chwilą pachniały coraz intensywniej. Wilgoć przesycona ostrymi, świeżymi zapachami zdawała się oczyszczać jej zatrute czarną magią płuca. Oparła obie dłonie o blat i głęboko zaciągnęła się parą. Kiedy znów na niego spojrzała, jej ciemne oczy były tak zimne i przenikliwe jak zazwyczaj. Nie bez trudu uniosła maskę, która na chwilę wymknęła się z jej palców.
- No dalej, chłopcze. - mruknęła drwiąco, znów przechylając lekko głowę. Kryła irytację pod ciekawością, gładko wchodziła w swoją rolę wiecznie zdystansowanej panny Rity. Choć przed oczami latały jej czarne kropki (ewidentny skutek niedotlenienia), a nogi drżały ze zmęczenia, nie miała zamiaru mu tego pokazać. - Znasz zasady. Chcesz informacji, chcesz opowieści? Przekonaj mnie, że mi się to opłaci. - nie miała pojęcia jak wiele umiał dostrzec za tą fasadą, którą pośpiesznie wzniosła. Nie miała jednak zamiaru odsłaniać się przed kolejną osobą w tak krótkim okresie czasu. A już zwłaszcza przed Sheridanem - im nie można ufać.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl, że przyjście do mieszkania Rity było błędem. Jedną wielką stratą cennego czasu. Jego siostra nie była łatwym rozmówcą, szczególnie gdy tematem była ona sama. Pochłaniała ogromne nakłady energii, które bardzo często spalały się nie przynosząc spodziewanych efektów. Dawały dużo gryzącego cuchnącego dymu, a niewiele oczekiwanego ciepła - jak śmieci wrzucone w czeluści gorejącego pieca. Opuścił ciężkie powieki, skrywając poirytowane spojrzenie, którym niechybnie obdarowałby kobietę. Odczekał ledwie ze dwie sekundy nim ponownie otworzył oczy; nie dane było w nich dostrzec zniecierpliwienia, które coraz mocniej odczuwał. Rita tylko połowicznie miała rację. Nie zawsze chodziło mu o czysty zysk, nie był aż tak skończonym gnojem, chociaż wiedział, że właśnie takim chciałaby go widzieć. Tak było prościej, prawda?
- Rito - zaczął powoli, przesuwając dłonią po spalonym słońcem karku. Czuł się niezręcznie, nieoswojony z sytuacją, w której się znalazł. Naprawdę mu się to wszystko nie podobało. - Naprawdę sądzisz, że akurat to długo pozostanie Twoim sekretem? Szczerze wątpię. Zadałem u źródła proste pytanie. Myślisz, że wraz z odpowiedzią zyskam coś szczególnego dla siebie? Nie bądź śmieszna.
Obserwował powolne ruchy kobiety, tym razem dziwnie poruszony ociężałością widoczną w prawie każdym jej geście. Nie potrzebował odczytywać etykiet znajdujących się na pudełkach, aby wiedzieć co zostało dodane do kociołka. Mocna woń nie pozostawiała wątpliwości co do składników wywaru. Zmarszczył nieznacznie nos, niespecjalnie zachwycony aromatyczną mieszanką. Tak jak Ricie przynosiła ona ulgę przy obolałych płucach, tak jego drażniła. Nie odzywał się jednak na ten temat, nie chcąc dorzucać kolejnej dawki niepotrzebnej złośliwości. Szczerze powiedziawszy nie miał ochoty prowadzić dłużej tej rozmowy. Miał wrażenie jakby rzucał grochem o ścianę, patrząc jak odbija się od niej i rozsypuje na wszystkie strony, jakby mając nadzieję, że ktoś poślizgnie się na nim i złamie swój sztywny kręgosłup. Uniósł spojrzenie znad swoich dłoni, by napotkać na jego drodze zimne oczy siostry. Powstrzymał się przed ironicznym uśmiechem, który czaił się gdzieś w kącikach warg. Szybko wznosiła wokół siebie barykadę, która jeszcze chwilę temu opadła na skutek duszącego ataku szarpiącego jej ciałem.
- Co zyskasz? - parsknął cicho, jakby rozbawiony jej słowami, choć bynajmniej nie było mu do śmiechu. - Usiądź lepiej, zanim mi tu zemdlejesz, wystarczy, że Cassandra musi Cię niańczyć. Dałaś świetny pokaz samodzielnego radzenia sobie z podobnymi sytuacjami. Nie mam szczególnego interesu w tym całym cyrku. Więcej korzyści mam z Ciebie żywej i w dobrej formie niż ze stygłego truchła, któremu ponoć byłaś całkiem blisko.
Skrzywił się nieznacznie, patrząc jej w oczy. Chociaż faktycznie to zysk przemawiał za nim z samego początku to później widząc w jakim stanie znajduje się czarownica nie mógł powiedzieć żeby tylko i wyłącznie o to mu chodziło. Mimo wszystko była jedną z bliższych mu osób. Nie odeszła od niego, chociaż niejednokrotnie dawał ku temu powody. Świadomość, że ktoś mógł podnieść na nią rękę czy różdżkę godziła również w jakimś stopniu w niego. Czy tego chciała czy też nie. Była jego siostrą, jedyną rodziną, która mu pozostała (gdyby tylko wiedział jaki Rita miała wkład w zaistniałą sytuację!). Nie mógłby jej zaszkodzić, a przynajmniej chciał w to wierzyć. Nawet jeżeli nie było to do końca prawdą.
- Kto to był? Znam go? Albo ją - dokończył resztkę herbaty znajdującą się w filiżance, spojrzeniem odnajdując wozaka buszującego w jednym z kątów pracowni. Ze swoją cierpliwością i uporem doskonale sprawdzałby się w roli śledczego. Wydawać się mogło, że zupełnie nie przejął się słowami Rity, albo w ogóle ich nie dosłyszał skupiony wyłącznie na swoim celu.
- Rito - zaczął powoli, przesuwając dłonią po spalonym słońcem karku. Czuł się niezręcznie, nieoswojony z sytuacją, w której się znalazł. Naprawdę mu się to wszystko nie podobało. - Naprawdę sądzisz, że akurat to długo pozostanie Twoim sekretem? Szczerze wątpię. Zadałem u źródła proste pytanie. Myślisz, że wraz z odpowiedzią zyskam coś szczególnego dla siebie? Nie bądź śmieszna.
Obserwował powolne ruchy kobiety, tym razem dziwnie poruszony ociężałością widoczną w prawie każdym jej geście. Nie potrzebował odczytywać etykiet znajdujących się na pudełkach, aby wiedzieć co zostało dodane do kociołka. Mocna woń nie pozostawiała wątpliwości co do składników wywaru. Zmarszczył nieznacznie nos, niespecjalnie zachwycony aromatyczną mieszanką. Tak jak Ricie przynosiła ona ulgę przy obolałych płucach, tak jego drażniła. Nie odzywał się jednak na ten temat, nie chcąc dorzucać kolejnej dawki niepotrzebnej złośliwości. Szczerze powiedziawszy nie miał ochoty prowadzić dłużej tej rozmowy. Miał wrażenie jakby rzucał grochem o ścianę, patrząc jak odbija się od niej i rozsypuje na wszystkie strony, jakby mając nadzieję, że ktoś poślizgnie się na nim i złamie swój sztywny kręgosłup. Uniósł spojrzenie znad swoich dłoni, by napotkać na jego drodze zimne oczy siostry. Powstrzymał się przed ironicznym uśmiechem, który czaił się gdzieś w kącikach warg. Szybko wznosiła wokół siebie barykadę, która jeszcze chwilę temu opadła na skutek duszącego ataku szarpiącego jej ciałem.
- Co zyskasz? - parsknął cicho, jakby rozbawiony jej słowami, choć bynajmniej nie było mu do śmiechu. - Usiądź lepiej, zanim mi tu zemdlejesz, wystarczy, że Cassandra musi Cię niańczyć. Dałaś świetny pokaz samodzielnego radzenia sobie z podobnymi sytuacjami. Nie mam szczególnego interesu w tym całym cyrku. Więcej korzyści mam z Ciebie żywej i w dobrej formie niż ze stygłego truchła, któremu ponoć byłaś całkiem blisko.
Skrzywił się nieznacznie, patrząc jej w oczy. Chociaż faktycznie to zysk przemawiał za nim z samego początku to później widząc w jakim stanie znajduje się czarownica nie mógł powiedzieć żeby tylko i wyłącznie o to mu chodziło. Mimo wszystko była jedną z bliższych mu osób. Nie odeszła od niego, chociaż niejednokrotnie dawał ku temu powody. Świadomość, że ktoś mógł podnieść na nią rękę czy różdżkę godziła również w jakimś stopniu w niego. Czy tego chciała czy też nie. Była jego siostrą, jedyną rodziną, która mu pozostała (gdyby tylko wiedział jaki Rita miała wkład w zaistniałą sytuację!). Nie mógłby jej zaszkodzić, a przynajmniej chciał w to wierzyć. Nawet jeżeli nie było to do końca prawdą.
- Kto to był? Znam go? Albo ją - dokończył resztkę herbaty znajdującą się w filiżance, spojrzeniem odnajdując wozaka buszującego w jednym z kątów pracowni. Ze swoją cierpliwością i uporem doskonale sprawdzałby się w roli śledczego. Wydawać się mogło, że zupełnie nie przejął się słowami Rity, albo w ogóle ich nie dosłyszał skupiony wyłącznie na swoim celu.
Gość
Gość
Przerażała ją jej własna słabość. Nienawidziła tych chwil, gdy ciało i umysł wymykały się spod kontroli, gdy była niezdolna do zajęcia się samą sobą. Oczywiście ta mania nieustannej kontroli; to mistrzostwo w niekończących się kłamstwach i półprawdach - były pokłosiem jej zmarnowanego dzieciństwa. Nie znalazła oparcia w rodzicach, więc by przetrwać szybko nauczyła się, że ufać może wyłącznie sobie. I trwała tak przez lata, nieskończenie samotna w swojej samodzielności. Odtrącała każdego kto próbował się do niej zbliżyć, w obawie, że raz okazana słabość prędzej czy później obróci się przeciwko niej. Jak się okazuje miała słuszność... Czyż przywiązanie do Vasyla nie ściągnęło na nią ostatnich kłopotów? Wykorzystał każdy z jej słabych punktów, aż legła u jego stóp. Upokorzona. A przecież przysięgała sobie, że już nigdy nikt nie zrobi jej takiej krzywdy. To wspomnienie było nie tylko bolesne, przede wszystkim budziło w niej złość... i potęgowało ostrożność. Nikomu nie można ufać. - powtarzała w myślach jak zacięta płyta, wpatrując się nieustępliwe w zielone oczy brata. To prawda, łatwiej było jej wierzyć, że on też próbuje ją wykorzystać. Dzięki temu nie musiała się zastanawiać nad swoimi uczuciami, nie musiała się wahać. Wątpliwości, niepewność - nie miała na to siły i czasu, to ją niemal zabijało. Wybierała więc prostszą drogę zakładającą, że żadne z nich nie dba o to drugie. W swoim zakłamaniu posuwała się jeszcze dalej, wmawiając sobie, że i ona nie troszczy się o jego dobro. A przecież w jakiś dziwny i pokrętny sposób, szczerze zależało jej na Octaviusie. Przecież nie miała nikogo poza nim...
- Skąd mam wiedzieć komu potem o tym opowiesz? - spytała cicho, niemal z rozbawieniem. - Kochany bracie, czy ty masz pojęcie ilu ludzi chciałoby upewnić się, że już nigdy nie wstanę? - znów zaczęła się śmiać, ale zupełnie bez humoru. Zimno, z goryczą, z... obawą? - Jedno Twoje nieuważne słowo w czasie nalewania drinków i ani się obejrzę jak zapukają do moich drzwi. - maska znów wymykała się jej z palców. Wciąż była roztrzęsiona i zmęczona po ostatnich zajściach, to tylko pogłębiało wszystkie jej paranoje. Zacisnęła usta w wąską linię, gdy nagle zrozumiała, że znów odsłania zbyt wiele. Najchętniej nie powiedziałaby już nic więcej, tylko wyrzuciłaby go za drzwi! Chciała zostać sama, zwinąć się w kłębek w swojej maleńkiej sypialni i zasnąć. Naćpać się i choć na chwilę zapomnieć o tych wszystkich upokorzeniach, których doznała. O słabości jaką okazała przed Mulciberem, Cassandrą, Anthonym i - jak się okazuje! - całą resztą Nokturnu. Ale nim zdołała grzecznie zaproponować mu, by wyniósł się w cholerę, znów się odezwał. Szydził z niej. Wypominał jej na głos wszystko to co dręczyło ją nieustanie od kiedy tylko odzyskała przytomność w lecznicy. W czarnych tęczówkach błysnęła wściekłość, palce kurczowo zacisnęły się w pięści. Jakże prosto byłoby teraz rzucić w niego czymś ciężkim, obwinić o wszystko co złe i wyładować te emocje, które ją dusiły! Zranić, skrzywdzić, odpłacić się... Z trudem powstrzymała ostre słowa cisnące się na język, powtarzając sobie, że tym razem to nie on był winny. On tylko celnie uderzył w te bolesne miejsca. Wykrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu i zgodnie z życzeniem usiadła na wcześniejszym miejscu (dopiero wtedy uświadamiając sobie jak wiele wysiłku kosztowało ją utrzymanie się na nogach).
- I co zrobisz jak Ci powiem? - odparła trochę zbyt szybko, trochę zbyt emocjonalnie, ewidentnie znów tracąc nad sobą kontrolę. - Będziesz mnie niańczyć jak Cassandra? Obronisz mnie, mój mały braciszku? - filiżanki zadrżały na ozdobnych talerzykach, gdy Rita nagle przywaliła pięścią w stół. - Sama sobie z tym poradzę, rozumiesz? Dorwę tego zasranego Mulcibera i żywcem obedrę... - urwała nagle, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że powiedziała o jedno słowo za dużo. W ułamku sekundy cała wściekłość zniknęła zastąpiona rezygnacją. Rita zaklęła bezgłośnie i skryła twarz w dłoniach. Miała kurwa dość.
Nie jest dziś pani w formie, panno Sheridan...
- Skąd mam wiedzieć komu potem o tym opowiesz? - spytała cicho, niemal z rozbawieniem. - Kochany bracie, czy ty masz pojęcie ilu ludzi chciałoby upewnić się, że już nigdy nie wstanę? - znów zaczęła się śmiać, ale zupełnie bez humoru. Zimno, z goryczą, z... obawą? - Jedno Twoje nieuważne słowo w czasie nalewania drinków i ani się obejrzę jak zapukają do moich drzwi. - maska znów wymykała się jej z palców. Wciąż była roztrzęsiona i zmęczona po ostatnich zajściach, to tylko pogłębiało wszystkie jej paranoje. Zacisnęła usta w wąską linię, gdy nagle zrozumiała, że znów odsłania zbyt wiele. Najchętniej nie powiedziałaby już nic więcej, tylko wyrzuciłaby go za drzwi! Chciała zostać sama, zwinąć się w kłębek w swojej maleńkiej sypialni i zasnąć. Naćpać się i choć na chwilę zapomnieć o tych wszystkich upokorzeniach, których doznała. O słabości jaką okazała przed Mulciberem, Cassandrą, Anthonym i - jak się okazuje! - całą resztą Nokturnu. Ale nim zdołała grzecznie zaproponować mu, by wyniósł się w cholerę, znów się odezwał. Szydził z niej. Wypominał jej na głos wszystko to co dręczyło ją nieustanie od kiedy tylko odzyskała przytomność w lecznicy. W czarnych tęczówkach błysnęła wściekłość, palce kurczowo zacisnęły się w pięści. Jakże prosto byłoby teraz rzucić w niego czymś ciężkim, obwinić o wszystko co złe i wyładować te emocje, które ją dusiły! Zranić, skrzywdzić, odpłacić się... Z trudem powstrzymała ostre słowa cisnące się na język, powtarzając sobie, że tym razem to nie on był winny. On tylko celnie uderzył w te bolesne miejsca. Wykrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu i zgodnie z życzeniem usiadła na wcześniejszym miejscu (dopiero wtedy uświadamiając sobie jak wiele wysiłku kosztowało ją utrzymanie się na nogach).
- I co zrobisz jak Ci powiem? - odparła trochę zbyt szybko, trochę zbyt emocjonalnie, ewidentnie znów tracąc nad sobą kontrolę. - Będziesz mnie niańczyć jak Cassandra? Obronisz mnie, mój mały braciszku? - filiżanki zadrżały na ozdobnych talerzykach, gdy Rita nagle przywaliła pięścią w stół. - Sama sobie z tym poradzę, rozumiesz? Dorwę tego zasranego Mulcibera i żywcem obedrę... - urwała nagle, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że powiedziała o jedno słowo za dużo. W ułamku sekundy cała wściekłość zniknęła zastąpiona rezygnacją. Rita zaklęła bezgłośnie i skryła twarz w dłoniach. Miała kurwa dość.
Nie jest dziś pani w formie, panno Sheridan...
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwowanie jak wodze samokontroli wymykają się spomiędzy szczupłych palców panny Rity było... Interesujące? Niepokojące? Szokujące? Tak. Na pewno było to ciekawym doświadczeniem - rzadko kto miał możliwość przeżycia czegoś podobnego. Octavius przez chwilę czuł się niczym widz zasiadający na widowni teatru. Premierowe przedstawienie, doborowa obsada! Publiczność rozsmakowująca się w każdej minucie spektaklu, uważnie łowiąca każdy gest i słowo. Nie pomijająca niczego, żeby później móc wystawić recenzję. Ostrą i bezkompromisową? Czy może łagodną i pełną zrozumienia? Ciężko było cokolwiek wywnioskować z twarzy Octaviusa. Uważne zielone spojrzenie krzyżowało się z czarnymi zimnymi oczami - wyzywająco, prowokująco? Czuł się niczym sęp krążący nad dogorywającym zwierzęciem. Była słaba, a on to instynktownie wyczuwał. Rozsiadł się wygodniej na krześle, wyciągając przed siebie długie nogi. Sięgnął powoli do imbryka stojącego na stole i dolał sobie herbaty, nie zachowując przy tym zwykłych środków ostrożności. Czuł się górą w tej rozmowie? Zdecydowanie. Chociaż dyskretnego patrzenia Ricie na ręce nie zaniechał, choć bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznej potrzeby. Słysząc następne słowa siostry, uniósł filiżankę do ust, aby za nią ukryć wyraz poirytowania, który niechybnie wypełzłby na jego wargi. Miała rację? Ciężko było odpowiedzieć poprawnie na to pytanie. Słowa, których nie chciał wypowiedzieć rzadko opuszczały jego usta. Co innego, gdy złoty galeon błysnął mu przed oczami - zmieniało to postać rzeczy, bardzo często i bardzo gwałtowanie. Przekupna łajza gotowa za garść monet sprzedać prochy własnej matki... Czy aby na pewno? Tego Rita nie mogła wiedzieć. Kreowała swój własny świat na bazie wieloletnich doświadczeń. Widziała to, co widzieć chciała. Nie zamierzał tego zmieniać, bo i po co? Z Judasza do Mesjasza? Nie tędy droga.
- Nie możesz wiedzieć komu później o tym opowiem, racja - przytaknął niemal radośnie, odstawiając filiżankę na stół. Przechylił głowę na prawe ramię, mrużąc nieznacznie zielone ślepia. - Komuś zaczyna się burzyć domek z kart? A może powinienem powiedzieć zamek? To straszne kiedy traci się grunt pod nogami, prawda? - jedno pytanie za drugim, każde równie puste, niewymagające odpowiedzi. Mające na celu... Właśnie, co? Zapełnienie ciszy, która zapadła po słowach Rity? Danie upustu własnym myślom krążącym niespokojnie?
Odsunął się od stołu, wstając z krzesła. Drewniane nogi mebla nieprzyjemnie zazgrzytały na posadzce, płosząc wozaka, który z nerwów zaklął szpetnie. Octavius nie zwrócił na to szczególnej uwagi, przyzwyczajony do płochliwej natury stworzenia, tak samo jak do bluzgów dobiegających jego uszu o każdej możliwej porze dnia czy nocy. Przeszedł pomieszczenie w kilku długich krokach, jakby dłużej nie mogąc usiedzieć w miejscu. Zatrzymał się przy wrzącym kociołku, zaglądając do niego dość bezmyślnie. Był zmęczony całą tą sytuacją - nie przywykł do troski o kogokolwiek, nie podobało mu się to. Przerzucanie się kolejnymi warstwami błota i brudu przestawało bawić. To co miało być zwykłym zwęszeniem kolejnego lukratywnego interesu okazało się czymś więcej. Gdzieś z tyłu głowy pojawił się cichy szept by to wszystko rzucić w kąt, zaszyć się z dala od tej całej afery. Było to kuszące, przemawiało głęboko do tej obślizgłej części Sheridana, która zbyt często przejmowała kontrolę nad jego osobą. Nie tym razem, westchnął cicho i odwrócił się ponownie w stronę siostry. Objął spojrzeniem jej postać, chłonąc kolejne słowa niczym gąbka atrament. Nie przerywał, choć każde z nich było jak siarczysty policzek wymierzony w twarz. Skrzywiłby się zapewne, gdyby nie to, że na jego licu odmalował się wyraz tak głębokiego zdumienia, że nie zdołał nad nim w porę zapanować. Zasranego Mulcibera, zasranego Mulcibera, brzęczało mu cicho, acz irytująco w głowie. Pierwszy raz odkąd przekroczył próg pracowni czuł się zdezorientowany, bardziej pochłonięty swoimi myślami niż Ritą kryjącą twarz w dłoniach. To wszystko było, kurwa, tak abstrakcyjne.
- Graham? Co, dlaczego? - zmarszczył brew, nie ruszając się z miejsca. Nie mógł zrozumieć co mogłoby sprowokować ich przyjaciela do podobnego kroku, ciężko było mu w to wszystko uwierzyć. Nie miała jednak powodu żeby kłamać, oskarżać niewinnego tak ważnego dla nich człowieka. Uniósł dłoń do szyi, bezwiednie mierzwiąc ciemne loki wijące się niesfornie nad karkiem. Dlaczego to starszy z braci Mulciberów przyszedł mu na myśl wraz z groźbą wyplutą przez Ritę? Przyczyna była prosta. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, że Vasilly opuścił więzienne mury. Nie istniał on dla Octaviusa od przeszło dwóch lat, mimo że obydwoje zwali się swego czasu druhami. Informacje tym razem zawiodły, pozostawiając Sheridana spoglądającego na siostrę ze zdumieniem wymalowanym w zielonych oczach. Nie było w nich wcześniejszej kpiny, ni wściekłości właściwej w całej zaistniałej sytuacji. Jednym zdaniem Rita odzyskała wcześniej utraconą przewagę.
- Nie możesz wiedzieć komu później o tym opowiem, racja - przytaknął niemal radośnie, odstawiając filiżankę na stół. Przechylił głowę na prawe ramię, mrużąc nieznacznie zielone ślepia. - Komuś zaczyna się burzyć domek z kart? A może powinienem powiedzieć zamek? To straszne kiedy traci się grunt pod nogami, prawda? - jedno pytanie za drugim, każde równie puste, niewymagające odpowiedzi. Mające na celu... Właśnie, co? Zapełnienie ciszy, która zapadła po słowach Rity? Danie upustu własnym myślom krążącym niespokojnie?
Odsunął się od stołu, wstając z krzesła. Drewniane nogi mebla nieprzyjemnie zazgrzytały na posadzce, płosząc wozaka, który z nerwów zaklął szpetnie. Octavius nie zwrócił na to szczególnej uwagi, przyzwyczajony do płochliwej natury stworzenia, tak samo jak do bluzgów dobiegających jego uszu o każdej możliwej porze dnia czy nocy. Przeszedł pomieszczenie w kilku długich krokach, jakby dłużej nie mogąc usiedzieć w miejscu. Zatrzymał się przy wrzącym kociołku, zaglądając do niego dość bezmyślnie. Był zmęczony całą tą sytuacją - nie przywykł do troski o kogokolwiek, nie podobało mu się to. Przerzucanie się kolejnymi warstwami błota i brudu przestawało bawić. To co miało być zwykłym zwęszeniem kolejnego lukratywnego interesu okazało się czymś więcej. Gdzieś z tyłu głowy pojawił się cichy szept by to wszystko rzucić w kąt, zaszyć się z dala od tej całej afery. Było to kuszące, przemawiało głęboko do tej obślizgłej części Sheridana, która zbyt często przejmowała kontrolę nad jego osobą. Nie tym razem, westchnął cicho i odwrócił się ponownie w stronę siostry. Objął spojrzeniem jej postać, chłonąc kolejne słowa niczym gąbka atrament. Nie przerywał, choć każde z nich było jak siarczysty policzek wymierzony w twarz. Skrzywiłby się zapewne, gdyby nie to, że na jego licu odmalował się wyraz tak głębokiego zdumienia, że nie zdołał nad nim w porę zapanować. Zasranego Mulcibera, zasranego Mulcibera, brzęczało mu cicho, acz irytująco w głowie. Pierwszy raz odkąd przekroczył próg pracowni czuł się zdezorientowany, bardziej pochłonięty swoimi myślami niż Ritą kryjącą twarz w dłoniach. To wszystko było, kurwa, tak abstrakcyjne.
- Graham? Co, dlaczego? - zmarszczył brew, nie ruszając się z miejsca. Nie mógł zrozumieć co mogłoby sprowokować ich przyjaciela do podobnego kroku, ciężko było mu w to wszystko uwierzyć. Nie miała jednak powodu żeby kłamać, oskarżać niewinnego tak ważnego dla nich człowieka. Uniósł dłoń do szyi, bezwiednie mierzwiąc ciemne loki wijące się niesfornie nad karkiem. Dlaczego to starszy z braci Mulciberów przyszedł mu na myśl wraz z groźbą wyplutą przez Ritę? Przyczyna była prosta. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, że Vasilly opuścił więzienne mury. Nie istniał on dla Octaviusa od przeszło dwóch lat, mimo że obydwoje zwali się swego czasu druhami. Informacje tym razem zawiodły, pozostawiając Sheridana spoglądającego na siostrę ze zdumieniem wymalowanym w zielonych oczach. Nie było w nich wcześniejszej kpiny, ni wściekłości właściwej w całej zaistniałej sytuacji. Jednym zdaniem Rita odzyskała wcześniej utraconą przewagę.
Gość
Gość
Chyba jeszcze nigdy nie odsłoniła się przed nim w takim stopniu. Zawsze była królową samokontroli, doskonale umiejącą operować zarówno słowem jak i gestem. Co oczywiście wcale nie przyszło jej łatwo, z tym nie można się tak po prostu urodzić. Poświęciła lata by wyrobić w sobie te nawyki, by zapanować nad swoimi emocjami i nad swoim ciałem. Ukryła się za wysokimi murami, w których jej podatne na zranienia wnętrze pozostawało bezpieczne. Nie chciała być niczyją ofiarą. Nie chciała już nigdy więcej cierpieć tego co zafundowały jej lata młodzieńcze. Ale to było niemożliwe do osiągnięcia. Życie - szczególnie na Nokturnie - składało się przecież z większych i mniejszych tragedii. Najlepsze co mogła zrobić to dopilnować, by już nikt nigdy nie dostrzegł jej słabości.
I zwykle udawało jej się wytrwać w tym postanowieniu, co pomogło jej stworzyć wokół siebie otoczkę doskonale nieczułej i bezlitosnej kobiety. Jednak ostatnie dni zachwiały jej równowagę. Vasyli uszkodził jej pieczołowicie wznoszone mury obronne, zachwiał jej pewnością siebie. Sprawił, że cierpiała i lękała się. Wszystkie jej paranoje, które zwykle tak bardzo przydawały się na Nokturnie (bo stała czujność to podstawa przetrwania), teraz przeradzały się w zagrożenie. Wątpiła we wszystkich i wszystko. Miała wrażenie, że Ci których kochała i o których dbała, teraz będą próbowali ją zniszczyć. Octavius nie był wyjątkiem, wręcz przeciwnie był na samym szczycie jej listy. Przecież to rodzina zawsze krzywdziła ją najmocniej.
Ręce jej drżały, gdy ukradkiem ocierała oczy, które zaszły łzami. Na szczęście młodszy Sheridan był zbyt mocno pogrążony w swoich myślach, by to dostrzec. Potarła zmęczoną twarz dłońmi i powoli opuściła je na blat.
- Nie bądź śmieszny. - prychnęła cicho z wyraźnym politowaniem. Graham miałby jej coś zrobić? W pierwszym odruchu chciała bronić przyjaciela, ale potem lodowaty lęk zacisnął swoje palce na jej gardle. W sumie dlaczego nie? Brat zawsze był dla niego ważniejszy niż ona, to równie dobrze mógłby być on. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby, że młodszy Mulciber podniesie na nią rękę, ale proszę - jednak się odważył. Czemuż starszy z nich miałby być tym, który nie powinien wzbudzać jej lęku w równym stopniu?
- Vasyl. - podpowiedziała mu cicho, ponownie wbijając w niego czarne tęczówki. Nie próbowała już grać, przecież i tak nie było sensu. Mógł teraz przejrzeć każdą z jej nieudolnie skleconych masek, po co więc tracić energię? Czy widział w jej oczach żal? A może strach wymieszany z wściekłością? Czuła to wszystko, te emocje kłębiące się w poranionym, tak słabym teraz ciele. Za sam fakt doprowadzenia jej do tak żałosnego stanu, Mulciber powinien zginąć.
- Wyszedł z Tower i ubzdurał sobie, że to ja go tam wsadziłam. - uśmiechnęła się gorzko. - Jakbym nie znała lepszych sposób na pozbywanie się ludzi... - potrząsnęła lekko głową i sięgnęła do imbryka, by nalać sobie herbaty. - Jak się pewnie domyślasz nie padliśmy sobie w ramiona. - zakończyła niemal szeptem, a potem zamilkła, sącząc herbatę.
I zwykle udawało jej się wytrwać w tym postanowieniu, co pomogło jej stworzyć wokół siebie otoczkę doskonale nieczułej i bezlitosnej kobiety. Jednak ostatnie dni zachwiały jej równowagę. Vasyli uszkodził jej pieczołowicie wznoszone mury obronne, zachwiał jej pewnością siebie. Sprawił, że cierpiała i lękała się. Wszystkie jej paranoje, które zwykle tak bardzo przydawały się na Nokturnie (bo stała czujność to podstawa przetrwania), teraz przeradzały się w zagrożenie. Wątpiła we wszystkich i wszystko. Miała wrażenie, że Ci których kochała i o których dbała, teraz będą próbowali ją zniszczyć. Octavius nie był wyjątkiem, wręcz przeciwnie był na samym szczycie jej listy. Przecież to rodzina zawsze krzywdziła ją najmocniej.
Ręce jej drżały, gdy ukradkiem ocierała oczy, które zaszły łzami. Na szczęście młodszy Sheridan był zbyt mocno pogrążony w swoich myślach, by to dostrzec. Potarła zmęczoną twarz dłońmi i powoli opuściła je na blat.
- Nie bądź śmieszny. - prychnęła cicho z wyraźnym politowaniem. Graham miałby jej coś zrobić? W pierwszym odruchu chciała bronić przyjaciela, ale potem lodowaty lęk zacisnął swoje palce na jej gardle. W sumie dlaczego nie? Brat zawsze był dla niego ważniejszy niż ona, to równie dobrze mógłby być on. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby, że młodszy Mulciber podniesie na nią rękę, ale proszę - jednak się odważył. Czemuż starszy z nich miałby być tym, który nie powinien wzbudzać jej lęku w równym stopniu?
- Vasyl. - podpowiedziała mu cicho, ponownie wbijając w niego czarne tęczówki. Nie próbowała już grać, przecież i tak nie było sensu. Mógł teraz przejrzeć każdą z jej nieudolnie skleconych masek, po co więc tracić energię? Czy widział w jej oczach żal? A może strach wymieszany z wściekłością? Czuła to wszystko, te emocje kłębiące się w poranionym, tak słabym teraz ciele. Za sam fakt doprowadzenia jej do tak żałosnego stanu, Mulciber powinien zginąć.
- Wyszedł z Tower i ubzdurał sobie, że to ja go tam wsadziłam. - uśmiechnęła się gorzko. - Jakbym nie znała lepszych sposób na pozbywanie się ludzi... - potrząsnęła lekko głową i sięgnęła do imbryka, by nalać sobie herbaty. - Jak się pewnie domyślasz nie padliśmy sobie w ramiona. - zakończyła niemal szeptem, a potem zamilkła, sącząc herbatę.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia
Szybka odpowiedź