Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Most na Wensum
Strona 16 z 17 • 1 ... 9 ... 15, 16, 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Most na rzece Wensum
Jedna z ważniejszych rzek Norfolk, szeroka i malowniczo płynąca pomiędzy polami i zielonymi lasami, przyciąga nie tylko miłośników natury, ale także zielarzy. Na jej brzegach rośnie wiele niezwykle rzadkich ziół oraz roślin o niespotykanych nigdzie indziej właściwościach. Gęsto zarośnięte tereny niekiedy utrudniają dostęp do wody, lecz gdy już uda się przedrzeć przez wysokie chaszcze - które zdają się chronić swych sekretnych cudów zielarstwa - trud okaże się więcej niż opłacalny, dzieląc się z wytrwałym wędrowcem bujną zielenią. Rosną tutaj rzadkie lecznicze liście oraz gałązki niezbędne do eliksirów lub magicznych rytuałów. Najwięcej tego rodzajów flory porasta brzegi Wensum tuż przy znanym moście, łączącym dwa niewielkie miasteczka. Jest nieco zaniedbany, kamienie obsypują się z wsporników, niezwykle rzadko pojawiają się tam ludzie, stanowi jednak doskonałe miejsce do obserwowania brzegów rzeki w poszukiwaniu specjalnej roślinności.
Spojrzenie błąkało się wśród otaczającej je ciemności, ozdobionej zdawać się mogło tak bardzo odległymi gwiazdami. Jakże samotny był to widok, sama pośród iluzji niekończącej się pustki. Towarzystwo odganiało jednak wszelki strach, a kuriozalny widok kobiety próbującej opanować spódnicę dodawał temu odrobinę uśmiechu. W tej ciszy głos blondynki wydawał się być bardzo wyraźny. - Skoro pani tak mówi - stwierdziła, próbując skupić na niej spojrzenie. To nie było jednak tak łatwe, gdy obie balansowały w stanie nieważkości. Zaufała jej na słowo i pewnie w innych okolicznościach z czystej ciekawości zapytałaby jej skąd ten pewny ton. Teraz jednak uwaga umykała w kierunku otaczających ją ciał niebieskich.
- Tak, tak, moja różdżka - powiedziała, próbując uchwycić ją w palce. Teraz przyszła pewność, że tą magiczną chwilę dzieliła z osobą o magicznych zdolnościach. Ciemne oczy na chwilę znów uciekły w stronę kobiety. Drobna dłoń próbowała uchwycić jej nadgarstek, złapać za dłoń. To palce czarownicy jako pierwsze zacisnęły się na jej przegubie. Drugą ręką szczęśliwie udało jej się utrzymać własną różdżkę. Ascendio czarownicy pociągnęło je w stronę ziemi, jednak gdy blondynka ledwie dotknęła ziemi czar prysł i obie poszybowały z powrotem w głąb nieba. Już wolna poszybowała nieco wyżej niż zaradna czarownica. Starannie zawinęła fałdy spódnicy, by kobieta nie dostrzegła tego czego nie powinien oglądać nikt poza samą Roselyn. - Tak, tak się wydawało. Jakby ta mgła rozlała się po drodze, a potem uleciała w powietrze - przytaknęła. Słowa czarownicy uspokoiły ją. Wszakże nikt nie chciałby być uwięziony tutaj na zawsze. - Kilometrów? - zapytała nieco zbita z tropu. - Oh, doświadczyłam kiedyś czegoś podobnego! - wykrzyknęła niczym Archimedes. Niemalże rok temu, gdy wraz z Jaydenem kierowani ciekawością wkradli się do zmaterializowanego w noc Samhain hotelu. Wtedy też poszybowali ku nocnemu niebu, by ułożyć planety w odpowiedniej kolejności. Tamte przedziwne miejsce stawiało im wyzwania, tutaj z kolei zdawać się mogło, że obie kobiety padły ofiarą przypadku i czyjegoś niedopatrzenia.
Próbując odnaleźć przyjemnym w tym dziwnym stanie, ponownie zwróciła wzrok w stronę kobiety - Bardzo panią przepraszam, ale nie zdążyłam się przedstawić. Roselyn. Jestem pewna, że widziała pani moje pończochy, więc nie mam nic przeciwko temu, by mówiła mi pani po imieniu - powiedziała. Niezdarnym ruchem próbowała zwrócić się w stronę czarownicy, zamiast tego z jednej z kieszeni wysunęła się para kluczy, która poszybowała jeszcze wyżej. - Musimy chyba jakoś zabić czas w oczekiwaniu.
- Tak, tak, moja różdżka - powiedziała, próbując uchwycić ją w palce. Teraz przyszła pewność, że tą magiczną chwilę dzieliła z osobą o magicznych zdolnościach. Ciemne oczy na chwilę znów uciekły w stronę kobiety. Drobna dłoń próbowała uchwycić jej nadgarstek, złapać za dłoń. To palce czarownicy jako pierwsze zacisnęły się na jej przegubie. Drugą ręką szczęśliwie udało jej się utrzymać własną różdżkę. Ascendio czarownicy pociągnęło je w stronę ziemi, jednak gdy blondynka ledwie dotknęła ziemi czar prysł i obie poszybowały z powrotem w głąb nieba. Już wolna poszybowała nieco wyżej niż zaradna czarownica. Starannie zawinęła fałdy spódnicy, by kobieta nie dostrzegła tego czego nie powinien oglądać nikt poza samą Roselyn. - Tak, tak się wydawało. Jakby ta mgła rozlała się po drodze, a potem uleciała w powietrze - przytaknęła. Słowa czarownicy uspokoiły ją. Wszakże nikt nie chciałby być uwięziony tutaj na zawsze. - Kilometrów? - zapytała nieco zbita z tropu. - Oh, doświadczyłam kiedyś czegoś podobnego! - wykrzyknęła niczym Archimedes. Niemalże rok temu, gdy wraz z Jaydenem kierowani ciekawością wkradli się do zmaterializowanego w noc Samhain hotelu. Wtedy też poszybowali ku nocnemu niebu, by ułożyć planety w odpowiedniej kolejności. Tamte przedziwne miejsce stawiało im wyzwania, tutaj z kolei zdawać się mogło, że obie kobiety padły ofiarą przypadku i czyjegoś niedopatrzenia.
Próbując odnaleźć przyjemnym w tym dziwnym stanie, ponownie zwróciła wzrok w stronę kobiety - Bardzo panią przepraszam, ale nie zdążyłam się przedstawić. Roselyn. Jestem pewna, że widziała pani moje pończochy, więc nie mam nic przeciwko temu, by mówiła mi pani po imieniu - powiedziała. Niezdarnym ruchem próbowała zwrócić się w stronę czarownicy, zamiast tego z jednej z kieszeni wysunęła się para kluczy, która poszybowała jeszcze wyżej. - Musimy chyba jakoś zabić czas w oczekiwaniu.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Była niemal pewna, że nie miały do czynienia z miksturą. Jej wiedza alchemiczna była szeroka, gdzieś w pamięci odnotowała, aby zapytać o to mistrza Lacework. Stary alchemik który przekazywał jej wiedzę, zdawał się znać wszelkie mikstury jakie istniały na świecie… I zapewne kilkanaście innych, nie znanych szerszemu gronu. Kto wie, może on będzie w stanie wytłumaczyć jej, co się zadziało na tym moście? Nie wiedziała. Próba sprowadzenia się na ziemię nie przyniosła niestety większego rezultatu. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku towarzyszącej jej dziewczyny, unoszącej się odrobinę wyżej, niż ona.
- W takim razie, pozostaje nam czekać. - Odparła wyraźnie zadowolona z potwierdzenia teorii. Skoro utkwiły w chmurze gazu, ten z pewnością z czasem rozmyje się w powietrzu, pozwalając im powrócić na ziemię. Panna Burroughs miała tylko nadzieję, że powrót na stabilną ziemię nie okaże się bolesny. Ostatnim, na co miała ochotę było nabicie siniaków na jasnej skórze.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi panny Burroughs, która zastanawiała się, jak zobrazować dziewczynie odległość w sposób zrozumiany, pozbawiony naukowych określeń.
- To taka odległość, jak z centrum Londynu do Oksfordu, tylko w górę. - Odparła, uznając to porównanie za całkiem niezłe. Znajdowały się na terenie Anglii, a co za tym idzie, towarzysząca jej czarownica winna być w stanie wyobrazić sobie odległość, o jakiej mówiła. - Naprawdę? Mogę zapytać, w jakich okolicznościach? - Ciekawość błysnęła w szaroniebieskich tęczówkach. Alchemiczne zapędy zmuszały ją, do zgłębiania również astronomicznej wiedzy, która stała się jedną z jej pasji. Delikatny rumieniec przyozdobił buzię panny Burroughs. Nie były w stanie uniknąć odsłaniania niektórych części garderoby w tych okolicznościach. Pocieszeniem pozostawał fakt dzielenia tych chwil z kobietą, która zdawała się zbytnio tym faktem nie przejmować.
- Frances Burroughs. - Przedstawiła się, rezygnując jednak z uścisku dłoni z powodu mało sprzyjających temu warunków. - A skoro obie widziałyśmy, jakie pończochy nosimy, mów mi po imieniu. - Dodała, posyłając jej delikatny uśmiech. Panna Burroughs ułożyła ręce jak do pływania, by przesunąć się odrobinę wyżej, aby jej twarz znajdowała się na wysokości twarzy Roselyn. Sposób zdawał się działać, wzbudzając w dziewczynie chęć sprawdzenia, czy i winnej płaszczyźnie, również była w stanie zapanować nad kierunkiem poruszania się. - Och, powinnyśmy! - Odpowiedziała z entuzjazmem. Ostrożnie przesunęła się tak, by leżeć na brzuchu, po czym spróbowała popłynąć w powietrzu.
- Opowiedz mi coś, droga Roselyn. Co Cię pasjonuje? Co ostatnio czytałaś? Czy masz jakieś zwierzęta? - Zapytała, nie uważając tych pytań za przekroczenie konwenansów. Ot, proste, niezbyt personalne pytania wywołujące konwersację, która mogła zająć ich umysły na pewien wycinek czasu. Frances przesunęła się odrobinę w powietrzu, rozbawienie błysnęło na jej twarzy, przyozdobionej szerokim uśmiechem.
- W takim razie, pozostaje nam czekać. - Odparła wyraźnie zadowolona z potwierdzenia teorii. Skoro utkwiły w chmurze gazu, ten z pewnością z czasem rozmyje się w powietrzu, pozwalając im powrócić na ziemię. Panna Burroughs miała tylko nadzieję, że powrót na stabilną ziemię nie okaże się bolesny. Ostatnim, na co miała ochotę było nabicie siniaków na jasnej skórze.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi panny Burroughs, która zastanawiała się, jak zobrazować dziewczynie odległość w sposób zrozumiany, pozbawiony naukowych określeń.
- To taka odległość, jak z centrum Londynu do Oksfordu, tylko w górę. - Odparła, uznając to porównanie za całkiem niezłe. Znajdowały się na terenie Anglii, a co za tym idzie, towarzysząca jej czarownica winna być w stanie wyobrazić sobie odległość, o jakiej mówiła. - Naprawdę? Mogę zapytać, w jakich okolicznościach? - Ciekawość błysnęła w szaroniebieskich tęczówkach. Alchemiczne zapędy zmuszały ją, do zgłębiania również astronomicznej wiedzy, która stała się jedną z jej pasji. Delikatny rumieniec przyozdobił buzię panny Burroughs. Nie były w stanie uniknąć odsłaniania niektórych części garderoby w tych okolicznościach. Pocieszeniem pozostawał fakt dzielenia tych chwil z kobietą, która zdawała się zbytnio tym faktem nie przejmować.
- Frances Burroughs. - Przedstawiła się, rezygnując jednak z uścisku dłoni z powodu mało sprzyjających temu warunków. - A skoro obie widziałyśmy, jakie pończochy nosimy, mów mi po imieniu. - Dodała, posyłając jej delikatny uśmiech. Panna Burroughs ułożyła ręce jak do pływania, by przesunąć się odrobinę wyżej, aby jej twarz znajdowała się na wysokości twarzy Roselyn. Sposób zdawał się działać, wzbudzając w dziewczynie chęć sprawdzenia, czy i winnej płaszczyźnie, również była w stanie zapanować nad kierunkiem poruszania się. - Och, powinnyśmy! - Odpowiedziała z entuzjazmem. Ostrożnie przesunęła się tak, by leżeć na brzuchu, po czym spróbowała popłynąć w powietrzu.
- Opowiedz mi coś, droga Roselyn. Co Cię pasjonuje? Co ostatnio czytałaś? Czy masz jakieś zwierzęta? - Zapytała, nie uważając tych pytań za przekroczenie konwenansów. Ot, proste, niezbyt personalne pytania wywołujące konwersację, która mogła zająć ich umysły na pewien wycinek czasu. Frances przesunęła się odrobinę w powietrzu, rozbawienie błysnęło na jej twarzy, przyozdobionej szerokim uśmiechem.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Świat krył w sobie jeszcze niezliczoną ilość tajemnic. Arkana alchemii, numerologii, starożytnych run i astronomii były wciąż niepoznane, a ich sekrety towarzyszyły ich codzienności. Zwykły spacer wśród leśnych ścieżek, wizyta domowa i działanie tajemniczego gazu, który rozpostarł przed nimi niebo pełne gwiazd. Umysł chciałby odgadnąć ten sekret, ale brakło mu poszlak, które nakierowałyby go na rozwiązanie. Pozostało mu jedynie zamknąć się w doznaniach. Poczuć niekomfortowy stan nieważkości, dopatrzeć się tego co niewidoczne było do tej pory. Oddać się temu doświadczeniu, by być może wkrótce, gdy już mgła opadnie odkryć jego istotę.
- Miejmy nadzieję, że niedługo, wyjątkowo odrobina wiatru by nie zaszkodziła - brwi złączyły się w jedną linię, obnażając całkiem młodą zmarszczkę. Przez chwilę dała się pochłonąć temu wydarzeniu, kompletnie zapominając że przecież nie mogła tu lewitować w nieskończoność. Czekały ją obowiązki - zarówno w domu, tak jak i w lecznicy. Dobrze znane spięcie powróciło, świadomość szybko pędzących dni, godzin. Rose potrafiła nawet najbardziej niezwykłe chwile obrócić w zwykłość.
Próbowała wyobrazić sobie tą odległość. Wszakże nigdy nie przeprawiła się tam ani miotłą, ani na grzbiecie magicznego zwierzęcia. Teleportacja i dostęp do świstoklików skutecznie zaburzał jej poczucie odległości. Porzuciła jednak szybko to rozważania - Ależ oczywiście. W poprzednim roku na obrzeżach Londynu pojawił się budynek, tak po prostu znikąd. Można było do niego wejść, jednak… Nie wiem czy to dobre określenie, jednak wydawało się jakby stawiał nam wyzwania. Pozwalał odejść, gdy się im sprostało - przerwała na chwilę, gdy jej ciało obróciło się wbrew staraniom Wright i przez chwilę była tyłem do kobiety. - W trakcie jednego z tych wyzwań unieśliśmy się, dokładnie jak teraz, by ustalić położenie planet względem słońca - dokończyła, gdy znów powróciła do dawnej pozycji, skupiając spojrzenie na twarzy młodziutkiej czarownicy.
- Dobrze więc, bardzo miło mi cię poznać, Frances - powiedziała, wyginając usta w uprzejmym uśmiechu.
Z niemałym uznaniem obserwowała jak czarownica sprytnie pokonuje dzielącą je odległość. Jakże osobliwy był to widok - Jestem uzdrowicielką, więc głównie dedykuje swoje zainteresowania - zaczęła, chociaż ciężko było tym krótkim stwierdzeniem wypełnić ich czas. Znacznie lepiej czuła się w roli słuchacza niźli mówcy. Umiejętności rozmawiania z nieznajomymi rozwinęła dopiero pracując z pacjentami. Robiąc krótką pauzę, zebrała myśli - Może nie jest to zbyt inspirujące zajęcie, ale ostatnimi czasu zajęłam się krawiectwem - krótki śmiech, wydobył się spomiędzy warg. Jak bardzo nieciekawie to brzmiało. - Tak bardzo mnie to zawsze denerwowało, ale odkryłam dość ciekawą pracę traktującą o łączeniu skór i komponentów pochodzenia zwierzęcego. Odpowiednio połączone czynią czarodziejską szatę odporniejszą na poszczególne czynniki - wyjaśniła. - Niezbyt dobra ze mnie szwaczka, a właściwie to całkiem okropna, ale ta kwestia bardzo mnie zainteresowała. Numerologia to tak bardzo szeroka dziedzina - uśmiechnęła się. Większość nie podzielała jej drobnych fascynacji. Wszakże niewielu odnajdywało przyjemność w precyzji, teoriach i procesie tworzenia magicznych komponentów. Rose łatwo dawała się temu ponieść - A ty, Frances? Czym się zajmujesz i co cię fascynuje? - zapytała, wpatrując się w kobietę.
- Frances, czy wydaje ci się jakbyśmy opadały? - zapytała, próbując skupić się na tym co czuje i w istocie zdawało jej się jakby powoli, nieznacznie kierowały się ku ziemi.
- Miejmy nadzieję, że niedługo, wyjątkowo odrobina wiatru by nie zaszkodziła - brwi złączyły się w jedną linię, obnażając całkiem młodą zmarszczkę. Przez chwilę dała się pochłonąć temu wydarzeniu, kompletnie zapominając że przecież nie mogła tu lewitować w nieskończoność. Czekały ją obowiązki - zarówno w domu, tak jak i w lecznicy. Dobrze znane spięcie powróciło, świadomość szybko pędzących dni, godzin. Rose potrafiła nawet najbardziej niezwykłe chwile obrócić w zwykłość.
Próbowała wyobrazić sobie tą odległość. Wszakże nigdy nie przeprawiła się tam ani miotłą, ani na grzbiecie magicznego zwierzęcia. Teleportacja i dostęp do świstoklików skutecznie zaburzał jej poczucie odległości. Porzuciła jednak szybko to rozważania - Ależ oczywiście. W poprzednim roku na obrzeżach Londynu pojawił się budynek, tak po prostu znikąd. Można było do niego wejść, jednak… Nie wiem czy to dobre określenie, jednak wydawało się jakby stawiał nam wyzwania. Pozwalał odejść, gdy się im sprostało - przerwała na chwilę, gdy jej ciało obróciło się wbrew staraniom Wright i przez chwilę była tyłem do kobiety. - W trakcie jednego z tych wyzwań unieśliśmy się, dokładnie jak teraz, by ustalić położenie planet względem słońca - dokończyła, gdy znów powróciła do dawnej pozycji, skupiając spojrzenie na twarzy młodziutkiej czarownicy.
- Dobrze więc, bardzo miło mi cię poznać, Frances - powiedziała, wyginając usta w uprzejmym uśmiechu.
Z niemałym uznaniem obserwowała jak czarownica sprytnie pokonuje dzielącą je odległość. Jakże osobliwy był to widok - Jestem uzdrowicielką, więc głównie dedykuje swoje zainteresowania - zaczęła, chociaż ciężko było tym krótkim stwierdzeniem wypełnić ich czas. Znacznie lepiej czuła się w roli słuchacza niźli mówcy. Umiejętności rozmawiania z nieznajomymi rozwinęła dopiero pracując z pacjentami. Robiąc krótką pauzę, zebrała myśli - Może nie jest to zbyt inspirujące zajęcie, ale ostatnimi czasu zajęłam się krawiectwem - krótki śmiech, wydobył się spomiędzy warg. Jak bardzo nieciekawie to brzmiało. - Tak bardzo mnie to zawsze denerwowało, ale odkryłam dość ciekawą pracę traktującą o łączeniu skór i komponentów pochodzenia zwierzęcego. Odpowiednio połączone czynią czarodziejską szatę odporniejszą na poszczególne czynniki - wyjaśniła. - Niezbyt dobra ze mnie szwaczka, a właściwie to całkiem okropna, ale ta kwestia bardzo mnie zainteresowała. Numerologia to tak bardzo szeroka dziedzina - uśmiechnęła się. Większość nie podzielała jej drobnych fascynacji. Wszakże niewielu odnajdywało przyjemność w precyzji, teoriach i procesie tworzenia magicznych komponentów. Rose łatwo dawała się temu ponieść - A ty, Frances? Czym się zajmujesz i co cię fascynuje? - zapytała, wpatrując się w kobietę.
- Frances, czy wydaje ci się jakbyśmy opadały? - zapytała, próbując skupić się na tym co czuje i w istocie zdawało jej się jakby powoli, nieznacznie kierowały się ku ziemi.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Panna Burroughs kiwnęła delikatnie głową, słysząc słowa, opuszczające usta towarzyszącej jej czarownicy. Również miała nadzieję, że nie przyjdzie jej spędzić tu całego dnia - obowiązki czekały, tak samo jak ingrediencje, księgi oraz kociołki, zachęcające go działania. W tym jednak momencie to nie od czarownic zależało, kiedy minie działanie tej dziwnej mgły, jaka spowiła urokliwe okolice mostu.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa, jakie padały z ust towarzyszącej jej czarownicy. Sama z pewnością nie przekroczyłaby progu budynku, który magicznie pojawił się w okolicy. Nie posiadała w sobie wielkich pokładów odwagi, nie ciągnęło ją do niebezpiecznych wyzwań… Chyba, że chodziło o naukowe odkrycia. Jedynie w tej dziedzinie była w stanie znaleźć w sobie odwagę, pozwalającą jej podejmować ryzykowne działania. Gdzieś w środku poczuła więc zalążki podziwu, kierowanego względem dziewczyny.
- Och, to fascynująca historia! Udało Wam się odkryć wszystkie jego pomieszczenia? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Lubiła słuchać opowieści o przygodach, których jej samej nie przyszło nigdy zaznać. Z zachwytem chłonęła wszelkie opowiastki, jakże odmienne od jej życia, przepełnionego książkami, odczynnikami oraz alchemicznymi ingrediencjami.
Uśmiechnęła się słodko, słysząc wspomnienie o zawodzie dziewczyny. Przez chwilę, szaroniebieskie spojrzenie uważnie przejechało po jej buzi, zastanawiając się, czy kiedyś przyszło jej zauważyć tę twarz gdzieś, na szpitalnym korytarzu… Więcej jednak czasu spędzała w pracowniach.
- Kiedyś pracowałam w szpitalu… - Wtrąciła nieśmiało, nie kontynuując jednak tematu, zbyt zajęta przysłuchiwaniem się słowom, jakie padały z ust czarnowłosej czarownicy. - Och, słyszałam o tym! Nie miałam jednak jeszcze okazji, aby sprawdzić tę teorię w praktyce. - Odpowiedziała, z wyraźnym ożywieniem w głosie. Krawiectwo nie było sztuką jej nieznaną. Wychowała się w rodzinie nie posiadającej wiele pieniądza, a co za tym idzie, nie raz przyszło jej szyć własne stroje bądź przerabiać sukienki po mamie. Dopiero niedawno jednak natrafiła na wzmiankę możliwości wykorzystania numerologii w sztuce krawiectwa. Nie miała jednak nigdy okazji, aby ją wypróbować, nadal zgłębiając arkana numerologii, którą wcześniej, niestety, przyszło jej zaniedbać.
- Jeśli kiedyś miałabyś ochotę, mogę dać Ci kilka lekcji szycia. Mama nauczyła mnie jak szyć proste cześci garderoby oraz je przerabiać. Ponoć każda, szanująca się kobieta powinna wiedzieć, jak zacerować pończochy. - Odpowiedziała, z odrobiną rozbawienia w głosie przy ostatnim zdaniu, jakie padło z jej ust. Kolejne pytanie sprawiło, że szaroniebieskie spojrzenie błysnęło w specyficzny sposób, a na twarzy panny Burroughs pojawił się szeroki uśmiech.
- Jestem alchemikiem. Asystuję jednemu z wybitnych profesorów. - Oznajmiła, z dumą w delikatnym głosie. Nie było łatwo zdobyć tę posadę, zwłaszcza będąc młodą kobietą. - Prowadzimy badania nad eliksirami, próbujemy przesuwać granice i badamy nowe możliwości. W wolnym czasie prowadzę własne projekty i próbuję poznać wszystkie tajemnice, jakie skrywają magiczne mikstury. Większość dni spędzam nad kociołkiem, w książkach bądź robiąc obliczenia. - Dodała, wzruszając delikatnymi ramionami. Doskonale wiedziała, że jej zainteresowania znacząco odbiegają od zainteresowań dziewcząt w jej wieku, nie miała jednak zamiaru odkładać na bok wielkich marzeń.
- Och… Może? Nie jestem w stanie stwierdzić, w którą stronę jest do dołu… - Odpowiedziała, odrobinę zbita z tropu poczuciem nieważkości. Czy most był nad jej głowami? A może pod stopami lub z boku? Nie była w stanie tego stwierdzić.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa, jakie padały z ust towarzyszącej jej czarownicy. Sama z pewnością nie przekroczyłaby progu budynku, który magicznie pojawił się w okolicy. Nie posiadała w sobie wielkich pokładów odwagi, nie ciągnęło ją do niebezpiecznych wyzwań… Chyba, że chodziło o naukowe odkrycia. Jedynie w tej dziedzinie była w stanie znaleźć w sobie odwagę, pozwalającą jej podejmować ryzykowne działania. Gdzieś w środku poczuła więc zalążki podziwu, kierowanego względem dziewczyny.
- Och, to fascynująca historia! Udało Wam się odkryć wszystkie jego pomieszczenia? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Lubiła słuchać opowieści o przygodach, których jej samej nie przyszło nigdy zaznać. Z zachwytem chłonęła wszelkie opowiastki, jakże odmienne od jej życia, przepełnionego książkami, odczynnikami oraz alchemicznymi ingrediencjami.
Uśmiechnęła się słodko, słysząc wspomnienie o zawodzie dziewczyny. Przez chwilę, szaroniebieskie spojrzenie uważnie przejechało po jej buzi, zastanawiając się, czy kiedyś przyszło jej zauważyć tę twarz gdzieś, na szpitalnym korytarzu… Więcej jednak czasu spędzała w pracowniach.
- Kiedyś pracowałam w szpitalu… - Wtrąciła nieśmiało, nie kontynuując jednak tematu, zbyt zajęta przysłuchiwaniem się słowom, jakie padały z ust czarnowłosej czarownicy. - Och, słyszałam o tym! Nie miałam jednak jeszcze okazji, aby sprawdzić tę teorię w praktyce. - Odpowiedziała, z wyraźnym ożywieniem w głosie. Krawiectwo nie było sztuką jej nieznaną. Wychowała się w rodzinie nie posiadającej wiele pieniądza, a co za tym idzie, nie raz przyszło jej szyć własne stroje bądź przerabiać sukienki po mamie. Dopiero niedawno jednak natrafiła na wzmiankę możliwości wykorzystania numerologii w sztuce krawiectwa. Nie miała jednak nigdy okazji, aby ją wypróbować, nadal zgłębiając arkana numerologii, którą wcześniej, niestety, przyszło jej zaniedbać.
- Jeśli kiedyś miałabyś ochotę, mogę dać Ci kilka lekcji szycia. Mama nauczyła mnie jak szyć proste cześci garderoby oraz je przerabiać. Ponoć każda, szanująca się kobieta powinna wiedzieć, jak zacerować pończochy. - Odpowiedziała, z odrobiną rozbawienia w głosie przy ostatnim zdaniu, jakie padło z jej ust. Kolejne pytanie sprawiło, że szaroniebieskie spojrzenie błysnęło w specyficzny sposób, a na twarzy panny Burroughs pojawił się szeroki uśmiech.
- Jestem alchemikiem. Asystuję jednemu z wybitnych profesorów. - Oznajmiła, z dumą w delikatnym głosie. Nie było łatwo zdobyć tę posadę, zwłaszcza będąc młodą kobietą. - Prowadzimy badania nad eliksirami, próbujemy przesuwać granice i badamy nowe możliwości. W wolnym czasie prowadzę własne projekty i próbuję poznać wszystkie tajemnice, jakie skrywają magiczne mikstury. Większość dni spędzam nad kociołkiem, w książkach bądź robiąc obliczenia. - Dodała, wzruszając delikatnymi ramionami. Doskonale wiedziała, że jej zainteresowania znacząco odbiegają od zainteresowań dziewcząt w jej wieku, nie miała jednak zamiaru odkładać na bok wielkich marzeń.
- Och… Może? Nie jestem w stanie stwierdzić, w którą stronę jest do dołu… - Odpowiedziała, odrobinę zbita z tropu poczuciem nieważkości. Czy most był nad jej głowami? A może pod stopami lub z boku? Nie była w stanie tego stwierdzić.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciężko było stwierdzić co tamtej nocy co strzeliło jej, im do głowy. Już dawno przestała marzyć o przygodach i dreszczu emocji. Tych odczuwała zanadto każdego dnia, próbując stawić czoła codzienności. Strach przed wojną, przed kolejnym wybuchem anomalii, przed kolejną tragedią, trud łączenia macierzyństwa z pracą, utrzymanie w tym własnej tożsamości. Jej życie było chaotyczne, nie potrzeba było w nim więcej niepokojów, a jednak tamtej wieczora wraz z Jaydenem przekroczyli próg hotelu Transylwania. W poszukiwaniu czego? Dziś również nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Być może dała się wciągnąć w zwykłą pogoń za ekscytacją, uciec od tego co doczesne w ramiona płytkich strachów, zaczerpnąć głęboko powietrza. Poczuć, że żyje, a nie tylko dryfuje. Tamte uczucia już były jej obce. Wydarzenia ostatnich miesięcy zepchnęły je na granice świadomości. Już czuła, że żyje. Czuła każdy dzień i w nagrodę chciała dostać każdy kolejny.
- Nie jestem pewna - wzruszyła bezładnie ramionami - Podejrzewam, że było ich znacznie więcej niż te, które dane było nam odkryć. Hotel szybko wykurzył nas stamtąd, zresztą… sami nie chcieliśmy spędzić tam ani minuty dłużej. Chociaż fascynujące, to nie było zbyt dobre doświadczenie - na ustach zatańczył nieco ponury uśmiech. Nie zakwalifikowała by tych wspomnień do tych najgorszych, takich, których nie chciała nawet pamiętać. Nie było to jednak nic miłego, jedyną rzeczą wartą zapamiętania był towarzysz, z którym ramię w ramię pokonywała kolejne wyzwania. Zgrani tak bardzo jak jeszcze w Hogwarcie, wtedy zdawało jej się że tak będzie już zawsze.
- Ja również - odpowiedziała jej szybko - Trochę boję się, że mogłabym je uszkodzić lub w nieodpowiedni sposób połączyć, z pewnością brak mi odpowiedniej precyzji. Co zresztą wymawia mi duch, zamieszkujący mój dom. Ilekroć tylko próbuje zrobić coś sama, ona mnie dręczy i ciągle poprawia - rozbawiony uśmiech zatańczył na ustach brunetki - Więc w tym wypadku teoria jest mi bardziej znana niż praktyka. Przykładowo skóry gryfa ze względu na jej właściwości używa się przy obszywaniu strojów do quidditcha, jeśli połączy się umiejętnie ten materiał ze strojem gracza, będzie go lepiej chronił w trakcie lotu czy nawet w trakcie upadku. Skóry Salamandry z kolei chronią przed ogniem… To naprawdę interesująca umiejętność. Potrafić połączyć te dwie dziedziny, żeby stworzyć coś nowego, nasyconego magią - powiedziała, nie tracąc pogodnego uśmiechu.
Jej matka nie nauczyła jej szyć. Nie miała na to zbyt wiele czasu. Prowadziła lecznicę i musiała opanować trójkę Wrightów. Podarte sukienki czy dziurawe spodnie brata nosiła do miejscowej szwaczki, której odwdzięczała się pomocą medyczną. Później jako dorosła kobieta nie nabyła tej umiejętności, ograniczając się do tego co najprostsze. Umiała zaszyć skarpetkę brzydkim luźnym szwem, a do naprawy ubrań brakło jej cierpliwości. Teraz jednak było jej trudniej niż w Londynie. Zarabiała znacznie mniej, nie było pieniędzy na nowe ubrania, a Melanie miała szybko wyrosnąć z tych starych. Potrzebowała być samowystarczalna, więc nawet niegrzeczny, szorstki ton praprababki Jaydena nie odstraszał jej. W końcu nawet w grubiańskich uwagach, kryła się praktyka wiekowej kobiety.
W ciemnych oczach błysnęły iskry zaskoczenia. Panna Burrough z pewnością nie bała się obcych. Przez chwilę zamyśliła się nad propozycją kobiety - Mogłybyśmy spróbować - powiedziała po krótkim zastanowieniu. - Ja przyniosłabym książkę, z której korzystam. Być może udałoby się nam połączyć te dwie dziedziny - dodała po chwili.
Uwaga skupiła się na słowach alchemiczki - Moja matka była uzdrowicielką, ale była bardzo biegła w wykonywaniu mikstur leczniczych. Niestety, nie poszłam w jej ślady pod tym względem, a szkoda - alchemia to fascynująca dziedzina. Mimo codziennej styczności z nią, zawsze ciężko było mi się skupić na łączeniu składników. Jakoś nie potrafiłam się w tym odnaleźć. W Hogwarcie zwykle kończyłam z obrzydliwą mazią w kociołku - zaśmiała się krótko.
Parsknęła krótko, nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć na jej pytanie. Gdzie był dół, a góra. Jej ciało nie podlegało teraz żadnym zasadom. Poczuła to jednak intensywniej za kilka chwil, gdy jej ciało opadło jakby kilka cali niżej. Otoczyła spojrzeniem otulającą je iluzję, ciemność nagle zaczęła wydawać się być odrobinę bardziej transparentna, a gwiazdy bladły. Chwyciła nadgarstek Frances, gdy obie kolejnym gwałtownym szarpnięciem osunęły się w dół. Kolejne trwało znacznie dłużej, a różdżka skierowana w stronę podłoża nakreśliła kształt znanego zaklęcia - Lento - wyszeptała, a ich ciała zatrzymały się w locie tuż nad drewnianym mostem. - Było blisko - powiedziała, próbując poprawić ubranie. - Naprawdę miło mi było cię poznać, Frances.
- Nie jestem pewna - wzruszyła bezładnie ramionami - Podejrzewam, że było ich znacznie więcej niż te, które dane było nam odkryć. Hotel szybko wykurzył nas stamtąd, zresztą… sami nie chcieliśmy spędzić tam ani minuty dłużej. Chociaż fascynujące, to nie było zbyt dobre doświadczenie - na ustach zatańczył nieco ponury uśmiech. Nie zakwalifikowała by tych wspomnień do tych najgorszych, takich, których nie chciała nawet pamiętać. Nie było to jednak nic miłego, jedyną rzeczą wartą zapamiętania był towarzysz, z którym ramię w ramię pokonywała kolejne wyzwania. Zgrani tak bardzo jak jeszcze w Hogwarcie, wtedy zdawało jej się że tak będzie już zawsze.
- Ja również - odpowiedziała jej szybko - Trochę boję się, że mogłabym je uszkodzić lub w nieodpowiedni sposób połączyć, z pewnością brak mi odpowiedniej precyzji. Co zresztą wymawia mi duch, zamieszkujący mój dom. Ilekroć tylko próbuje zrobić coś sama, ona mnie dręczy i ciągle poprawia - rozbawiony uśmiech zatańczył na ustach brunetki - Więc w tym wypadku teoria jest mi bardziej znana niż praktyka. Przykładowo skóry gryfa ze względu na jej właściwości używa się przy obszywaniu strojów do quidditcha, jeśli połączy się umiejętnie ten materiał ze strojem gracza, będzie go lepiej chronił w trakcie lotu czy nawet w trakcie upadku. Skóry Salamandry z kolei chronią przed ogniem… To naprawdę interesująca umiejętność. Potrafić połączyć te dwie dziedziny, żeby stworzyć coś nowego, nasyconego magią - powiedziała, nie tracąc pogodnego uśmiechu.
Jej matka nie nauczyła jej szyć. Nie miała na to zbyt wiele czasu. Prowadziła lecznicę i musiała opanować trójkę Wrightów. Podarte sukienki czy dziurawe spodnie brata nosiła do miejscowej szwaczki, której odwdzięczała się pomocą medyczną. Później jako dorosła kobieta nie nabyła tej umiejętności, ograniczając się do tego co najprostsze. Umiała zaszyć skarpetkę brzydkim luźnym szwem, a do naprawy ubrań brakło jej cierpliwości. Teraz jednak było jej trudniej niż w Londynie. Zarabiała znacznie mniej, nie było pieniędzy na nowe ubrania, a Melanie miała szybko wyrosnąć z tych starych. Potrzebowała być samowystarczalna, więc nawet niegrzeczny, szorstki ton praprababki Jaydena nie odstraszał jej. W końcu nawet w grubiańskich uwagach, kryła się praktyka wiekowej kobiety.
W ciemnych oczach błysnęły iskry zaskoczenia. Panna Burrough z pewnością nie bała się obcych. Przez chwilę zamyśliła się nad propozycją kobiety - Mogłybyśmy spróbować - powiedziała po krótkim zastanowieniu. - Ja przyniosłabym książkę, z której korzystam. Być może udałoby się nam połączyć te dwie dziedziny - dodała po chwili.
Uwaga skupiła się na słowach alchemiczki - Moja matka była uzdrowicielką, ale była bardzo biegła w wykonywaniu mikstur leczniczych. Niestety, nie poszłam w jej ślady pod tym względem, a szkoda - alchemia to fascynująca dziedzina. Mimo codziennej styczności z nią, zawsze ciężko było mi się skupić na łączeniu składników. Jakoś nie potrafiłam się w tym odnaleźć. W Hogwarcie zwykle kończyłam z obrzydliwą mazią w kociołku - zaśmiała się krótko.
Parsknęła krótko, nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć na jej pytanie. Gdzie był dół, a góra. Jej ciało nie podlegało teraz żadnym zasadom. Poczuła to jednak intensywniej za kilka chwil, gdy jej ciało opadło jakby kilka cali niżej. Otoczyła spojrzeniem otulającą je iluzję, ciemność nagle zaczęła wydawać się być odrobinę bardziej transparentna, a gwiazdy bladły. Chwyciła nadgarstek Frances, gdy obie kolejnym gwałtownym szarpnięciem osunęły się w dół. Kolejne trwało znacznie dłużej, a różdżka skierowana w stronę podłoża nakreśliła kształt znanego zaklęcia - Lento - wyszeptała, a ich ciała zatrzymały się w locie tuż nad drewnianym mostem. - Było blisko - powiedziała, próbując poprawić ubranie. - Naprawdę miło mi było cię poznać, Frances.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Panna Burroughs z wyraźnym zaciekawieniem słuchała słów towarzyszące jej dziewczyny. Nigdy wcześniej nie spotkała się z podobnymi dziwami, nawet podczas anomalii… Co zapewne było spowodowane głównie tym, iż większość czasu spędzała albo w z nosem w kociołkach albo między pożółkłymi stronicami ksiąg. Nie często miała okazję do przygód które nie były bezpośrednio powiązane z eliksirami bądź wykraczającymi po za bezpieczne ściany swojej pracowni lub miejskiej biblioteki.
- To naprawdę fascynująca historia. Dziękuję, że mi ją opowiedziałaś. - Odpowiedziała, wyraźnie zachwycona opowiastką. Lubiła słuchać podobnych historii, choćby przez fakt, że jej zapewne nigdy nie przyjdzie doświadczyć podobnych zdarzeń.
Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy poruszyły kolejny temat. Kwestia czarodziejskich szat była nader interesująca. A panna Burroughs doskonale znała kilka osób, którym z pewnością przydałyby się wzmocnione magią odzienia.
- Wydaje mi się, że jeśli opanujesz podstawy krawiectwa, nie powinnaś ich uszkodzić. A precyzję da się wyrobić, wierz mi, to jedynie kwestia praktyki. - Odpowiedziała z delikatnym rozbawieniem widocznym na delikatnej twarzy. Sama z początku posiadała pewne problemy z precyzyjnością, lecz lata pracy nad eliksirami skutecznie pozwoliły jej ją wypracować. W swym zawodzie nie mogła pozwolić sobie na chociażby jeden, najmniejszy błąd. Ingrediencje musiały być dokładnie przygotowane, a podczas choćby mieszania w kociołku, nie mogła pozwolić sobie choćby na jeden, niewielki gest zawahania. - Faktycznie, to o czym mówisz jest niezwykle interesujące. Sama nie pogardziłabym rękawiczkami ze skóry salamandry. - Uśmiechnęła się do ciemnowłosej. Nie raz przyszło jej przypalić opuszki palców bądź i całe dłonie podczas przyrządzania najróżniejszych mikstur… Zwłaszcza na początku, gdy dopiero zgłębiała sztuki alchemii a kociołki nie raz wybuchały, okrywając ją swoją zawartością.
Eteryczna alchemiczka nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co dokładnie działo się w czarodziejskim świecie. Od dwóch miesięcy zamieszkiwała urocze, odludne miejsce w hrabstwie Surrey co sprawiało, że informacje docierały do niej z opóźnieniem… A ona nigdy nie była dobrze zorientowana w tej całej polityce, zdecydowanie lepiej odnajdując się w tematach naukowych.
- Och, z przyjemnością spróbuję. Wychodzę z założenia, że najlepsze rezultaty osiąga się łącząc teorię z praktyką. Wyślij mi proszę sowę, jeśli będziesz chciała się spróbować. - Jej niewielki domek był na tyle dobrze zabezpieczony, iż dziewczę nie musiało obawiać się niechcianego obrotu sytuacji. Po za tym… Panna Wright sprawiała niezwykle przyjazne wrażenie. I Frances była niemal pewna, że nie miała żadnych, chociaż najmniejszych złych zamiarów.
- Jeśli chciałabyś kiedyś nadrobić braki, zapraszam. Alchemia naprawdę jest pełna fascynujących zagadnień oraz skrytych w niej cudowności. - Odpowiedziała uprzejmie. I ona parsknęła śmiechem, gdy sens jej słów dodarł do jej umysłu. Odrobinę zaskoczona zerknęła na dłoń obejmującą jej nadgarstek, nie odsunęła się jednak, z przerażeniem zauważając, że powoli opadają w dół. Pisk przerażenia wyrwał się z jej gardła gdy opadły odrobinę wyżej, na szczęście towarzyszka zapanowała nad sytuacją prędzej, nim ona zdążyła wyciągnąć różdżkę. Ostrożnie Frances postawiła odziane w pantofelki stopy na moście, po czym dokładnie poprawiła sukienkę okrywającą jej ciało.
- Mnie również było miło cię poznać, Roselyn. Mam nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze spotkać. - Uprzejmie pożegnała się z czarodziejką, po czym rozpoczęła poszukiwana swoich rzeczy. Odnalazła koszyczek oraz rozsypane po moście ingrediencje, by udać się na ponowne poszukiwania tych, które opadły odrobinę dalej.
| zt. x2
- To naprawdę fascynująca historia. Dziękuję, że mi ją opowiedziałaś. - Odpowiedziała, wyraźnie zachwycona opowiastką. Lubiła słuchać podobnych historii, choćby przez fakt, że jej zapewne nigdy nie przyjdzie doświadczyć podobnych zdarzeń.
Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy poruszyły kolejny temat. Kwestia czarodziejskich szat była nader interesująca. A panna Burroughs doskonale znała kilka osób, którym z pewnością przydałyby się wzmocnione magią odzienia.
- Wydaje mi się, że jeśli opanujesz podstawy krawiectwa, nie powinnaś ich uszkodzić. A precyzję da się wyrobić, wierz mi, to jedynie kwestia praktyki. - Odpowiedziała z delikatnym rozbawieniem widocznym na delikatnej twarzy. Sama z początku posiadała pewne problemy z precyzyjnością, lecz lata pracy nad eliksirami skutecznie pozwoliły jej ją wypracować. W swym zawodzie nie mogła pozwolić sobie na chociażby jeden, najmniejszy błąd. Ingrediencje musiały być dokładnie przygotowane, a podczas choćby mieszania w kociołku, nie mogła pozwolić sobie choćby na jeden, niewielki gest zawahania. - Faktycznie, to o czym mówisz jest niezwykle interesujące. Sama nie pogardziłabym rękawiczkami ze skóry salamandry. - Uśmiechnęła się do ciemnowłosej. Nie raz przyszło jej przypalić opuszki palców bądź i całe dłonie podczas przyrządzania najróżniejszych mikstur… Zwłaszcza na początku, gdy dopiero zgłębiała sztuki alchemii a kociołki nie raz wybuchały, okrywając ją swoją zawartością.
Eteryczna alchemiczka nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co dokładnie działo się w czarodziejskim świecie. Od dwóch miesięcy zamieszkiwała urocze, odludne miejsce w hrabstwie Surrey co sprawiało, że informacje docierały do niej z opóźnieniem… A ona nigdy nie była dobrze zorientowana w tej całej polityce, zdecydowanie lepiej odnajdując się w tematach naukowych.
- Och, z przyjemnością spróbuję. Wychodzę z założenia, że najlepsze rezultaty osiąga się łącząc teorię z praktyką. Wyślij mi proszę sowę, jeśli będziesz chciała się spróbować. - Jej niewielki domek był na tyle dobrze zabezpieczony, iż dziewczę nie musiało obawiać się niechcianego obrotu sytuacji. Po za tym… Panna Wright sprawiała niezwykle przyjazne wrażenie. I Frances była niemal pewna, że nie miała żadnych, chociaż najmniejszych złych zamiarów.
- Jeśli chciałabyś kiedyś nadrobić braki, zapraszam. Alchemia naprawdę jest pełna fascynujących zagadnień oraz skrytych w niej cudowności. - Odpowiedziała uprzejmie. I ona parsknęła śmiechem, gdy sens jej słów dodarł do jej umysłu. Odrobinę zaskoczona zerknęła na dłoń obejmującą jej nadgarstek, nie odsunęła się jednak, z przerażeniem zauważając, że powoli opadają w dół. Pisk przerażenia wyrwał się z jej gardła gdy opadły odrobinę wyżej, na szczęście towarzyszka zapanowała nad sytuacją prędzej, nim ona zdążyła wyciągnąć różdżkę. Ostrożnie Frances postawiła odziane w pantofelki stopy na moście, po czym dokładnie poprawiła sukienkę okrywającą jej ciało.
- Mnie również było miło cię poznać, Roselyn. Mam nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze spotkać. - Uprzejmie pożegnała się z czarodziejką, po czym rozpoczęła poszukiwana swoich rzeczy. Odnalazła koszyczek oraz rozsypane po moście ingrediencje, by udać się na ponowne poszukiwania tych, które opadły odrobinę dalej.
| zt. x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nieco podniszczony i zaniedbany most na Wensum wciąż stanowi jeden z istotniejszych punktów okolicy - tylko dzięki niemu można się przeprawić przez nurt w okręgu dziesiątek mil. Przejęcie go oznaczałoby zablokowanie wrogim siłom swobodne przemieszczanie się i dało możliwość kontrolowania tej części terenu. Należało się jednak spieszyć - nie tylko Wy wpadliście na podobną myśl.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Ścieżka pokojowa jest niemożliwa.
Zakon Feniksa/Rycerze Walpurgii: Most można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Pod kamieniami wszak znalazł swoje legowisko nieduży troll rzeczny. Nigdy nikomu nie wadził, ale odkąd grupa czarodziejów zniszczyła okoliczną roślinność, stworzenie stało się agresywne i niespokojne. Gdy zjawiacie się na miejscu i badacie stabilność podniszczonego mostu, atakuje was niezbyt duży, młody, ale niebezpieczny troll. Postaci bez biegłości ONMS dadzą się zaskoczyć i otrzymają na start -40 PŻ.
Walka: Rzuty kością za trolla wykonuje pierwszy z graczy, który pojawi się w wątku. Troll ma żywotność równą 200 oraz statystyki: sprawność 35, zwinność 5. Atakuje na zmianę dwoma typami ataków:
- Uderzenie maczugą - na zmianę wszystkie postacie obecne w wątku. Troll uderza zgodnie z mechaniką walki wręcz, stosując potężne ciosy (część ciała można wybrać dowolnie).
- Skok (obszarowe) - troll wyskakuje w górę i spada z dużą siłą, trzęsąc podłożem. Wszystkie postacie obecne w wątku rzucają kością na utrzymanie się na nogach, ST jest równe 50, do rzutu dolicza się podwojoną statystykę zwinności. W razie upadku, postać odnosi obrażenia równe 15 (tłuczone).
Troll nie broni się przed atakami, atakuje w każdej turze.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
8 grudnia 1957 r.
Wszystko zaczynało się od dróg. I na drogach miało się również zakończyć. Kto trzymał w garści szlaki, ten zabierał i odbierał, ten łączył i dzielił. Ten miał władzę. Zupełnie jak różdżka, która w pewnej dłoni, w godnej dłoni mogła zabić. Odebrać siły lub je przywrócić. Niezależnie od ceny, niezależnie od strachu. Żadne z nich nie było tchórzami. Przychodzili tu gotowi splunąć w twarz przeciwnościom losu. Nędzna niewiadoma stojąca na straży tej ścieżki powinna zostać zmieciona z powierzchni ziemi, a oni, jego słudzy, mogli będą wywiesić czarną flagę i odtąd decydować, komu wolno przejść, kto był godzien przedostać się na drugą stronę. Kraj stawał się gniazdem wyłącznie rodowitych czarodziejów, wolny od szlamu, w pełni magiczny, oczyszczony. Do takiej Anglii mogła powrócić i takiej tez obiecała pilnować, kiedy tylko pierwszy raz od wielu lat stanęła na londyńskich ulicach. Jej krewni znali oddanie i siłę Iriny, wiedzieli, że była zdeterminowana natchniona obietnicami śmierci, jej posłuszna i przez nią tylko kuszona. Nie spodziewała się powodzenia. Nie zamierzała stać bezczynnie, nie wyobrażała sobie przymykać oczu na wślizgujący się po omacku szlam. Powinni wzmocnić granice, postawić wyższe mury i zaostrzyć środki bezpieczeństwa. Żaden mugolski transport nie mógł się tędy przedostać, żadna niegodna twarz, żaden zamaskowany zakonny terrorysta. Irina nie potrzebowała żadnej zachęty, bez zawahania opuściła Nokturn, odpowiedziała na wezwanie Rycerzy. Była pewna, mocna i nie okazywała lęku. W cieniach podniszczonego mostu kryć się mogły niespodzianki, dlatego nie mogli zjawiać się tutaj nieprzygotowani. Zaopatrzona w czarny medalion, w sprzyjającą piekielnym mocom różdżkę i garść przydatnych eliksirów rzuciła wyzwanie przejściu ponad rzeką.
Ubrana w czarny strój, bez niewygodnej spódnicy i zbyt długiej peleryny, zbliżyła się do mostu. Pod podeszwami pokruszyły się kamienie. W szarym spojrzeniu kryły się stalowe ostrza. Wyczuwała coś. W powietrzu pachniało stęchlizną. Obojętny był jej widok nagich drzew i przesuszonych gałęzi. Nie miały żadnego znaczenia. Powinni jasno postawić warunki, określić, do kogo należał ten teren i kto go strzegł. Bez durnych negocjacji i zabawy w kotka i myszkę. Na wojnie wygrywali ci mocni, a nie ci, którzy potrafili jęczeć głośniej. Gotowa była przelać szlamowatą krew, podsunąć śmierci jeszcze tych kilka słabowitych kreatur, niegodnych dotyku magii, niegodnych doświadczenia jej cudu. Wiotkich, uzbrojonych w czcze idee, w durnowate namiętności, którymi raczej już żadnej bitwy nie wygrają. Oni zaś władali czarami znacznie silniejszymi, bezwzględnymi, zdolnymi przegonić z tych ziem wszystkie zdradliwe szczury. Do dzieła.
Popatrzyła po swoich towarzyszach. Musieli być gotowi. Zadanie należało wykonać. Porażka pozostawała niedopuszczalna. Czarny Pan na nich liczył.
Weszła głębiej na most, krok był pewny, choć ostrożny. Trzeba było zweryfikować, czy nadawał się do ich planów i w jakim właściwie był stanie. Wyglądał raczej nędznie. Jeśli miał służyć do ważnych transportów, powinni zadbać, by wzrosła jego wartość. Zbliżyła się bariery i ułożyła na niej dłoń. Zerknęła w dół. W ułamku sekundy dopadł ją potężny ból – ostry cios w bok, który odrzucił kobiece ciało o kilka chaotycznych kroków, prosto na środek mostu. Rozzłoszczona szybko poszukała sprawcy. Między nimi stał troll. Paskudny, niezbyt rosły, ale za to głodny wrażeń. Zaraza. Natychmiast uniosła różdżkę, ignorując promieniujący ból, który zmusił ciało do zrezygnowania ze zbyt pewnej postawy. – Adolebitque!
181/221 (-40 od trolla, tłuczone), -5
Ekwipunek wysłany do MG.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Irina Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k10' : 3
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k10' : 3
Nie sądził, że zaangażuje się w to szaleństwo i pozostanie na miejscu. Zawsze był tym, który obrywał, lizał rany i wracał po jeszcze, lecz zwykle miał w tym egoistyczne cele, pobudki mające zadowolić tylko i wyłącznie jego. Tym razem coś się zmieniło, coś spowodowało, że ryzykował w imię idei, której nie dawał wiary na początku i sceptycznie podchodził do zbyt pięknych wizji tego, co może przynieść przyszłość, lecz teraz widział, iż było warto. Grudzień przyniósł ze sobą spokój i powrót do pełnej sprawności, a przynajmniej dla niego, nawet jeśli ciągle łapał się na wahaniu, gdy chciał zacisnąć na czymś dłoń. Niestety, ale również co gorsze niósł również nudę, której musiał zaradzić szybko. Dlatego szukał zaczepki, wszędzie i w każdym momencie, więc kiedy nadarzyła się okazja, aby zrobić coś innego nie zawahał się ani na moment. Kontrola nad kolejnymi miejscami była im potrzebna, była niezbędna, jeśli chcieli pozbyć się bojówek zakonu. Trzeba było ich ograniczyć, najlepiej wypchnąć z Anglii, aby nie przeszkadzali, usunąć skutecznie. Każda opcja była kusząca. Na miejscu nie zjawił się jako pierwszy, lecz chwilę później. Ciemny wysłużony już płaszcz, zlewał jego sylwetkę z otoczeniem, ale nie ograniczał ruchów. W kieszeniach niezmiennie skrytych było kilka fiolek, mających być wybawieniem, gdy coś może pójść nie tak. Tym razem nie łudził się, że będzie równie spokojnie, a wręcz liczył na coś więcej, nieujawniony potencjał tej okolicy, która mogła dostarczyć rozrywki jemu i jego towarzyszą. Dziś łaknął wyzwania, chciał zacisnąć palce na judaszowcu i skierować zaklęcie przeciwko intruzom, którzy staną przed nimi. Dać im poznać siłę najpotężniejszej z dziedzin magii, która nie wybaczała błędów. Nie jeden raz miał okazję odczuć to na własnej skórze, poczuć ból pod czaszką i zawsze wniosek był ten sam… było warto. Uważne spojrzenie prześlizgnęło się po otoczeniu, drodze prowadzącej na most, dostrzegając tylko pozorny spokój tego miejsca. Brak innego, swobodnego sposobu na przeprawienie się przez rzekę w najbliższej okolicy, potwierdzał przydatność tego miejsca. Czuł dziwny zapach unoszący się w powietrzu, dlatego szukał wzrokiem tego, co odbiegało w jakiś sposób od normy otoczenia. Podchodząc bliżej, dostrzegł to, lecz było za późno by ostrzec Irinę. Nie zdążył powiedzieć ani słowa, nawet skierować wiązki zaklęcia w trolla, aby odwrócić jego uwagę. Zamiast tego złapał za szatę ostatniego z towarzyszy, żeby zatrzymać go, by nie wszedł w zasięg trolla, który zdawał się zdenerwowany.- Protego Maxima.- rzucił cicho, wyciągając judaszowiec przed siebie.
Ekwipunek wysłany do mg
Ekwipunek wysłany do mg
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Szarpana wiatrem peleryna czernią oplatała całe jego ciało, nie chował twarzy w cieniu kaptura; jasne, jakby wyjałowione z kolorów włosy, matowo wiły się wokół bladej twarzy, gdy zimne oczy prześlizgiwały się ospale po terytorium, po którym kroczyli pewnie we trójkę - idąc po swoje, zagarnąć ziemie, które winny należeć do Rycerzy. I w jakimś stopniu - choć niewystarczającym - już należały. Milczącym przemarszem cała trójka dotarła do miejsca, skąd roztaczał się widok na meandrującą Wensum.
Aorta rzeki przecinała horyzont, gdzieś przed nimi zamajaczył też chybotliwy, stary most; i choć był w opłakanym stanie, to jednak, według pozyskanych przez nich informacji, miał strategiczne znaczenie. Pozostawał spoiwem, jedynym w okolicy - uniemożliwienie korzystania z niego wrogom było celem nadrzędnym.
Poszatkowany płachtami brudnego śniegu krajobraz uniemożliwiał mu zaobserwowanie tego, co ostatnimi czasy wyczytał w księgach poświęconych ingrediencjom zielarskim. Wyłowił jednak wzrokiem kilka cennych składników, porastających rzeczne zbocza także zimą.
Gdy tylko dotarli na skrzypiący pod ich ciężarem most, poczuł jednocześnie szarpnięcie, jak i zauważył tarczę, osłaniającą go w ostatniej chwili, odgradzając od rozwścieczonego trolla. Którego złość zdołała dosięgnąć Irinę.
Tego się nie spodziewał. Nie miał pojęcia, jakim cudem Cillian w ogóle dostrzegł ten ruch i był w stanie zareagować w porę; lecz na podziękowania przyjdzie pora później.
Skuł się lodowym gniewem, bez słowa wyciągając różdżkę w stronę kreatury. Zaklęcie Iriny mknęło już w stronę trolla, zaraz spętają go ogniste łańcuchy; w jednej chwili pomyślał o innym, które zatrzyma go w miejscu; obrzucił uważnym spojrzeniem masywne, krótkie nogi trolla, a zaraz potem spróbował postał czarnomagiczną klątwę w stronę prawej - tak by wyłamać kości ze stawu kolanowego.
- Distorsio - wyinkantował starannie, zastanawiając się, co dalej - ponownie to samo zaklęcie, by całkiem go unieruchomić? Nie było jednak czasu na jakikolwiek inny ruch; miał tylko nadzieję, że troll jest tu sam, że nie zaalarmowali jemu podobnych.
ekwipunek wysłany do MG
Aorta rzeki przecinała horyzont, gdzieś przed nimi zamajaczył też chybotliwy, stary most; i choć był w opłakanym stanie, to jednak, według pozyskanych przez nich informacji, miał strategiczne znaczenie. Pozostawał spoiwem, jedynym w okolicy - uniemożliwienie korzystania z niego wrogom było celem nadrzędnym.
Poszatkowany płachtami brudnego śniegu krajobraz uniemożliwiał mu zaobserwowanie tego, co ostatnimi czasy wyczytał w księgach poświęconych ingrediencjom zielarskim. Wyłowił jednak wzrokiem kilka cennych składników, porastających rzeczne zbocza także zimą.
Gdy tylko dotarli na skrzypiący pod ich ciężarem most, poczuł jednocześnie szarpnięcie, jak i zauważył tarczę, osłaniającą go w ostatniej chwili, odgradzając od rozwścieczonego trolla. Którego złość zdołała dosięgnąć Irinę.
Tego się nie spodziewał. Nie miał pojęcia, jakim cudem Cillian w ogóle dostrzegł ten ruch i był w stanie zareagować w porę; lecz na podziękowania przyjdzie pora później.
Skuł się lodowym gniewem, bez słowa wyciągając różdżkę w stronę kreatury. Zaklęcie Iriny mknęło już w stronę trolla, zaraz spętają go ogniste łańcuchy; w jednej chwili pomyślał o innym, które zatrzyma go w miejscu; obrzucił uważnym spojrzeniem masywne, krótkie nogi trolla, a zaraz potem spróbował postał czarnomagiczną klątwę w stronę prawej - tak by wyłamać kości ze stawu kolanowego.
- Distorsio - wyinkantował starannie, zastanawiając się, co dalej - ponownie to samo zaklęcie, by całkiem go unieruchomić? Nie było jednak czasu na jakikolwiek inny ruch; miał tylko nadzieję, że troll jest tu sam, że nie zaalarmowali jemu podobnych.
ekwipunek wysłany do MG
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 2, 7, 8, 8
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 2, 7, 8, 8
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 8
'k10' : 8
wracamy z szafki
Z nieco większym trudem niż poprzednio podparła się na łokciach i dźwignęła obite ciało. Ścisnęła mocniej usta, dusząc niezadowolenie. Kolejny raz, nawet z resztą życia, dziki wróg okazał się mocniejszy. Ciężko było to zaakceptować. Wkrótce jednak mogła ujrzeć, że ich obite kończyny nie poszły na marnę.
Przez niszczejący pomost przelewała się krew tej nędznej kreatury. Wąskie strumienie szkarłatu wędrowały między szpary, miedzy dziury i pokruszone kawałki nawierzchni. Jeszcze kilka skoków więcej i cała misja okazałaby się kompletną katastrofą. Most wymagał wzmocnienia i wiedziała to, znając się jedynie na rzeźbie. Boki kruszyły się, a głupawe tańce trolla jedynie wstrząsnęły całą konstrukcją. Bronił go jak rozjuszone smoczysko – do ostatniej zachowanej kropli krwi. Padł ciężko, został pokonany. Przyjmowała ten widok jako całkowicie oczywisty fakt. Wymęczone ciało nie robiło na niej żadnego wrażenia. Gardziła takimi jak on. W sile i dzikości upatrywała broń, ale bez manipulacji czarnej magii był bezużyteczny, jak intruz, bezmyślna przeszkoda, która mogła ich najwyżej lekko obtłuc i nic więcej. Narobił rabanu, potrząsnął sypiącą się budowlą i ostatecznie i tak przegrał. Podeszła bliżej porzuconej postaci. W kałuży krwi zanurzyła pantofel. W czerwonej, świetlistej tafli nie dostrzegła jednak nic prócz lekkich zarysów własnego odbicia. Co za żenujący widok. Tak bardzo bronił swego domu. Pokręciła głową i oderwała wzrok od pociętych bebechów. Popatrzyła po swoich towarzyszach. Dopiekł im wszystkim. Poprawiła ułożenie płaszcza i rozprostowała zagniecenia na rękawach. Różdżki jednak wciąż nie schowała. Nie mieli pewności, że po drugiej stronie nie chował się kolejny tutejszy, zapalony w boju stwór. Takich jak on, takich miernych bestii śmierć nawet nie przyjmowała. Rozkładali się gdzieś w zapomnieniu, pożerani przez sępy, wyjadani przez zuchwałe robactwo. Nie zasługiwał na żadne jej wspomnienie. Przeszła kilka kroków, a jej podeszwy wyznaczyły krwawy ślad. Czuła lekki ból, nieco dekoncentrujący, ale była w stanie iść dalej. Posiniaczone ciało nie zamierzało zwijać się w pół, nie była tchórzem, nie ryczała jak dzieciak, któremu ktoś podłożył nogę. Oni dwaj wyglądali również na całkiem sprawnych. Ostre, krótkie spojrzenie oceniło krytycznie całość sytuacji.
- Nareszcie padł – pochwaliła ich w tej nieoczywistej formie, choć bez cienia uśmiechu, bez żadnej wyraźniej miny. Fantastyczna obrona Cilliana nie dała tej bestii pokiereszować jej bardziej, a mroczne czary Borgina dopełniły dzieła. Czuła satysfakcję, oglądając torturowane kończyny. Teraz jednak mieli to już za sobą. Mogli przejść do kolejnego etapu. Byłoby co prawda znacznie lepiej, gdyby nie oberwała, ale to nieważne, kilka draśnięć nie mogło zniweczyć tych planów. Wiatr roznosił resztki wonnej śmierci. Rozejrzała się czujnie. Byli sami?
Irina: 160/221 (-61 od trolla, tłuczone), -10
Z nieco większym trudem niż poprzednio podparła się na łokciach i dźwignęła obite ciało. Ścisnęła mocniej usta, dusząc niezadowolenie. Kolejny raz, nawet z resztą życia, dziki wróg okazał się mocniejszy. Ciężko było to zaakceptować. Wkrótce jednak mogła ujrzeć, że ich obite kończyny nie poszły na marnę.
Przez niszczejący pomost przelewała się krew tej nędznej kreatury. Wąskie strumienie szkarłatu wędrowały między szpary, miedzy dziury i pokruszone kawałki nawierzchni. Jeszcze kilka skoków więcej i cała misja okazałaby się kompletną katastrofą. Most wymagał wzmocnienia i wiedziała to, znając się jedynie na rzeźbie. Boki kruszyły się, a głupawe tańce trolla jedynie wstrząsnęły całą konstrukcją. Bronił go jak rozjuszone smoczysko – do ostatniej zachowanej kropli krwi. Padł ciężko, został pokonany. Przyjmowała ten widok jako całkowicie oczywisty fakt. Wymęczone ciało nie robiło na niej żadnego wrażenia. Gardziła takimi jak on. W sile i dzikości upatrywała broń, ale bez manipulacji czarnej magii był bezużyteczny, jak intruz, bezmyślna przeszkoda, która mogła ich najwyżej lekko obtłuc i nic więcej. Narobił rabanu, potrząsnął sypiącą się budowlą i ostatecznie i tak przegrał. Podeszła bliżej porzuconej postaci. W kałuży krwi zanurzyła pantofel. W czerwonej, świetlistej tafli nie dostrzegła jednak nic prócz lekkich zarysów własnego odbicia. Co za żenujący widok. Tak bardzo bronił swego domu. Pokręciła głową i oderwała wzrok od pociętych bebechów. Popatrzyła po swoich towarzyszach. Dopiekł im wszystkim. Poprawiła ułożenie płaszcza i rozprostowała zagniecenia na rękawach. Różdżki jednak wciąż nie schowała. Nie mieli pewności, że po drugiej stronie nie chował się kolejny tutejszy, zapalony w boju stwór. Takich jak on, takich miernych bestii śmierć nawet nie przyjmowała. Rozkładali się gdzieś w zapomnieniu, pożerani przez sępy, wyjadani przez zuchwałe robactwo. Nie zasługiwał na żadne jej wspomnienie. Przeszła kilka kroków, a jej podeszwy wyznaczyły krwawy ślad. Czuła lekki ból, nieco dekoncentrujący, ale była w stanie iść dalej. Posiniaczone ciało nie zamierzało zwijać się w pół, nie była tchórzem, nie ryczała jak dzieciak, któremu ktoś podłożył nogę. Oni dwaj wyglądali również na całkiem sprawnych. Ostre, krótkie spojrzenie oceniło krytycznie całość sytuacji.
- Nareszcie padł – pochwaliła ich w tej nieoczywistej formie, choć bez cienia uśmiechu, bez żadnej wyraźniej miny. Fantastyczna obrona Cilliana nie dała tej bestii pokiereszować jej bardziej, a mroczne czary Borgina dopełniły dzieła. Czuła satysfakcję, oglądając torturowane kończyny. Teraz jednak mieli to już za sobą. Mogli przejść do kolejnego etapu. Byłoby co prawda znacznie lepiej, gdyby nie oberwała, ale to nieważne, kilka draśnięć nie mogło zniweczyć tych planów. Wiatr roznosił resztki wonnej śmierci. Rozejrzała się czujnie. Byli sami?
Irina: 160/221 (-61 od trolla, tłuczone), -10
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 16 z 17 • 1 ... 9 ... 15, 16, 17
Most na Wensum
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk