Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Ruiny w zagajniku, Skirza
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ruiny w zagajniku
W samym sercu niewielkiego zagajnika, znajdującego się na terenach wioski rybackiej Skirza w północnej części Szkocji, znajdują się ruiny jeszcze do niedawna zamieszkałe przez jasnowidza. Mury ukryte są na skutek zaklęcia Fideliusa i tylko okoliczna, starsza zielarka wie jak odnaleźć dobytek zmarłego w samotności mężczyzny. Reszta mieszkańców uznała go za szaleńca, kiedy to jawnie opowiadał o swej umiejętności modyfikacji przyszłości podczas własnych wizji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
| 01.10
Na spotkaniu Zakonu przedstawiono im szczegóły misji, którą mieli wykonać. Charlie przyszło znaleźć się w parze ze znanym jej z Munga uzdrowicielem, Archibaldem Prewettem. Była zadowolona z towarzystwa i przekonana, że powinno im się dobrze współpracować. Prewett był zupełnie inny niż większość szlachetnie urodzonych, był dobry i pomagał Zakonowi swoimi uzdrowicielskimi umiejętnościami.
By wykonać misję, musieli wyprawić się aż do Szkocji. Na szczęście świstoklik sprawnie przeniósł ich do wsi Skirza. Rozumiała, że rozproszenie poszczególnych grup jest konieczne, aby mogli otoczyć pierścieniem Azkaban i uruchomić moce starych czakramów. Podejrzewała jednak, że znalezienie go nie będzie aż tak łatwe, bo musieli najpierw odnaleźć ruiny domostwa zmarłego przed laty jasnowidza, który wierzył, że moc czakramu pozwala mu widzieć przyszłość. Niestety, dom był ukryty pod zaklęciem Fideliusa i nie dało się go znaleźć bez pomocy osoby, która znała sekret jego umiejscowienia. Podobno istniała jedna taka osoba; reszta mieszkańców uznała jasnowidza za wariata i nikt go nie odwiedzał.
- Musimy ją odnaleźć i poprosić, by nam pomogła. Tylko ona może wiedzieć, gdzie powinniśmy szukać tego domu – odezwała się cicho Charlie, kiedy pojawili się w wiosce. Z tego co było jej wiadomo, sekret umiejscowienia domostwa znała kobieta, która niegdyś zaopatrywała zmarłego jasnowidza w zioła.
Szli wiejską uliczką, przyglądając się mijanym domostwom i ich obejściom. Tylko przy jednym zobaczyli coś, co mogło wyglądać na małą, przydomową hodowlę ziół.
- Może to tutaj? – zastanowiła się. Był to traf w ciemno, choć starszy mężczyzna, który akurat ich mijał, potwierdził, że w domku tym mieszkała staruszka zajmująca się zielarstwem. To był trop, który warto było sprawdzić, w tak niewielkiej mieścinie z pewnością nie było aż tak wielu zielarek. Ta kobieta mogła coś wiedzieć.
Po chwili wahania ruszyła w stronę domu i zapukała. Nie wiedziała, co zostaną w środku i czy kobieta w ogóle będzie skora do pomocy, ale liczyła na to, że jej uprzejmość oraz dobre, szlacheckie wychowanie Archibalda pozwolą im zdobyć jej zaufanie na tyle, by powiedziała im, jak dostać się do miejsca, którego szukali. Rzecz jasna nie mogli zdradzić jej swojego dokładnego celu i powodów zainteresowania tym, co znajdowało się w domu jasnowidza, więc musieli naprędce wymyślić wiarygodny pretekst. Już na pierwszy rzut oka było widać, że byli tutaj obcy, szczególnie Archibald. Charlene rzuciła mu jednak spojrzenie – jako uzdrowiciel z pewnością wiedział, jak radzić sobie z różnymi ludźmi, na pewno stykał się w Mungu z rozmaitymi przypadkami.
Ale w końcu ktoś im otworzył. W drzwiach ukazała się wiekowa czarownica. Na pierwszy rzut oka mogła dobiegać dziewięćdziesiątki lub nawet setki. Była niziutka i miała na sobie wyświechtaną szatę wydzielającą silną woń ziół. Jej dom wyglądał na zaniedbany; prawdopodobnie rzadko miewała gości.
- Dzień dobry. Chcielibyśmy z panią porozmawiać. Nie zajmiemy wiele czasu – zaczęła uprzejmie Charlie. Miała nadzieję, że staruszka wpuści ich do środka i zechce im wysłuchać, a także odpowiedzieć im na parę pytań. Nie sprawiała wrażenia osoby zbyt ufnej wobec dwójki obcych.
Na spotkaniu Zakonu przedstawiono im szczegóły misji, którą mieli wykonać. Charlie przyszło znaleźć się w parze ze znanym jej z Munga uzdrowicielem, Archibaldem Prewettem. Była zadowolona z towarzystwa i przekonana, że powinno im się dobrze współpracować. Prewett był zupełnie inny niż większość szlachetnie urodzonych, był dobry i pomagał Zakonowi swoimi uzdrowicielskimi umiejętnościami.
By wykonać misję, musieli wyprawić się aż do Szkocji. Na szczęście świstoklik sprawnie przeniósł ich do wsi Skirza. Rozumiała, że rozproszenie poszczególnych grup jest konieczne, aby mogli otoczyć pierścieniem Azkaban i uruchomić moce starych czakramów. Podejrzewała jednak, że znalezienie go nie będzie aż tak łatwe, bo musieli najpierw odnaleźć ruiny domostwa zmarłego przed laty jasnowidza, który wierzył, że moc czakramu pozwala mu widzieć przyszłość. Niestety, dom był ukryty pod zaklęciem Fideliusa i nie dało się go znaleźć bez pomocy osoby, która znała sekret jego umiejscowienia. Podobno istniała jedna taka osoba; reszta mieszkańców uznała jasnowidza za wariata i nikt go nie odwiedzał.
- Musimy ją odnaleźć i poprosić, by nam pomogła. Tylko ona może wiedzieć, gdzie powinniśmy szukać tego domu – odezwała się cicho Charlie, kiedy pojawili się w wiosce. Z tego co było jej wiadomo, sekret umiejscowienia domostwa znała kobieta, która niegdyś zaopatrywała zmarłego jasnowidza w zioła.
Szli wiejską uliczką, przyglądając się mijanym domostwom i ich obejściom. Tylko przy jednym zobaczyli coś, co mogło wyglądać na małą, przydomową hodowlę ziół.
- Może to tutaj? – zastanowiła się. Był to traf w ciemno, choć starszy mężczyzna, który akurat ich mijał, potwierdził, że w domku tym mieszkała staruszka zajmująca się zielarstwem. To był trop, który warto było sprawdzić, w tak niewielkiej mieścinie z pewnością nie było aż tak wielu zielarek. Ta kobieta mogła coś wiedzieć.
Po chwili wahania ruszyła w stronę domu i zapukała. Nie wiedziała, co zostaną w środku i czy kobieta w ogóle będzie skora do pomocy, ale liczyła na to, że jej uprzejmość oraz dobre, szlacheckie wychowanie Archibalda pozwolą im zdobyć jej zaufanie na tyle, by powiedziała im, jak dostać się do miejsca, którego szukali. Rzecz jasna nie mogli zdradzić jej swojego dokładnego celu i powodów zainteresowania tym, co znajdowało się w domu jasnowidza, więc musieli naprędce wymyślić wiarygodny pretekst. Już na pierwszy rzut oka było widać, że byli tutaj obcy, szczególnie Archibald. Charlene rzuciła mu jednak spojrzenie – jako uzdrowiciel z pewnością wiedział, jak radzić sobie z różnymi ludźmi, na pewno stykał się w Mungu z rozmaitymi przypadkami.
Ale w końcu ktoś im otworzył. W drzwiach ukazała się wiekowa czarownica. Na pierwszy rzut oka mogła dobiegać dziewięćdziesiątki lub nawet setki. Była niziutka i miała na sobie wyświechtaną szatę wydzielającą silną woń ziół. Jej dom wyglądał na zaniedbany; prawdopodobnie rzadko miewała gości.
- Dzień dobry. Chcielibyśmy z panią porozmawiać. Nie zajmiemy wiele czasu – zaczęła uprzejmie Charlie. Miała nadzieję, że staruszka wpuści ich do środka i zechce im wysłuchać, a także odpowiedzieć im na parę pytań. Nie sprawiała wrażenia osoby zbyt ufnej wobec dwójki obcych.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Minęły zaledwie dwa tygodnie od zakończenia szczytu, a jednocześnie swego rodzaju rewolucji w życiu Archibalda. Jeszcze nie zdążył przyzwyczaić się do tytułowania siebie nestorem, a palec ciągle swędział od rodowego sygnetu. Nie mógł powiedzieć, że ta rola mu całkiem nie odpowiada - to ogromny zaszczyt, o którym marzył, ale niekoniecznie tak szybko. Myślał, że ten dzień nadejdzie za czterdzieści lat, a nie dwa miesiące po trzydziestych urodzinach. Nie miał jednak innego wyjścia jak spiąć się w sobie i jak najszybciej zrozumieć z czym to nestorowanie w zasadzie się je. Wuj Eddard był przy tym niezastąpiony - znajdował dla niego czas przy każdym dylemacie, a miał ich sporo. Chyba dlatego spotkanie z Charlene wypadło mu z głowy i musiał trochę się nagimnastykować, żeby przesunąć zaplanowane wcześniej spotkania. Trochę obawiał się, że nie ma teraz głowy do tak poważnych zadań, ale musiał na ten dzień zapomnieć o rodzinnych problemach i skupić się na Zakonie.
Nie miał okazji współpracować z Charlene poza szpitalem, ale wierzył, że uda im się sprawnie wykonać zadanie. Co prawda nie było proste, ale nie mogło okazać się trudniejsze niż złapanie sowy. - Sprawdźmy - zaproponował, słysząc odpowiedź nieznajomego mężczyzny. Odpowiedział pytającym spojrzeniem na znaczące spojrzenie Charlene; nie rozumiał o co jej chodzi. Nie zabrał ze sobą żadnej rodowej biżuterii, elegancką szatę wyjściową zostawił w szafie - naprawdę starał się nie wyglądać jak lord, ale z niektórych przyzwyczajeń nawet nie zdawał sobie sprawy.
- Dzień dobry - zawtórował pannie Leighton, uśmiechając się przyjaźnie. Kiwnął głową, potwierdzając jej słowa. - Tylko minutkę - dodał dość głośno, bo nie był pewny czy staruszka dobrze ich słyszy. Na pierwszy rzut oka mogła mieć około stu lat, a w tym wieku już pewne procesy zaczynają szwankować. - O! Czy to mimbulus mimbletonia? - Zapytał, zaglądając jej przez ramię do wnętrza mieszkania. - Jaki wspaniały okaz! Czym pani ją podlewała, że taka urosła? - Kontynuował swoje zachwyty, nie do końca prawdziwe, ale postanowił nawiązać z kobietą nić porozumienia za pomocą wspólnego zainteresowania. - Interesuję się zielarstwem i mam problem ze swoim mimbulusem. Nie chce mi wyrosnąć - zaczął się żalić, mając wrażenie, że wyraz jej twarzy jakby zelżał.
Nie miał okazji współpracować z Charlene poza szpitalem, ale wierzył, że uda im się sprawnie wykonać zadanie. Co prawda nie było proste, ale nie mogło okazać się trudniejsze niż złapanie sowy. - Sprawdźmy - zaproponował, słysząc odpowiedź nieznajomego mężczyzny. Odpowiedział pytającym spojrzeniem na znaczące spojrzenie Charlene; nie rozumiał o co jej chodzi. Nie zabrał ze sobą żadnej rodowej biżuterii, elegancką szatę wyjściową zostawił w szafie - naprawdę starał się nie wyglądać jak lord, ale z niektórych przyzwyczajeń nawet nie zdawał sobie sprawy.
- Dzień dobry - zawtórował pannie Leighton, uśmiechając się przyjaźnie. Kiwnął głową, potwierdzając jej słowa. - Tylko minutkę - dodał dość głośno, bo nie był pewny czy staruszka dobrze ich słyszy. Na pierwszy rzut oka mogła mieć około stu lat, a w tym wieku już pewne procesy zaczynają szwankować. - O! Czy to mimbulus mimbletonia? - Zapytał, zaglądając jej przez ramię do wnętrza mieszkania. - Jaki wspaniały okaz! Czym pani ją podlewała, że taka urosła? - Kontynuował swoje zachwyty, nie do końca prawdziwe, ale postanowił nawiązać z kobietą nić porozumienia za pomocą wspólnego zainteresowania. - Interesuję się zielarstwem i mam problem ze swoim mimbulusem. Nie chce mi wyrosnąć - zaczął się żalić, mając wrażenie, że wyraz jej twarzy jakby zelżał.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Charlie nie była zbyt obeznana w szlacheckich zwyczajach, ale podejrzewała, że Archibald miał sporo na głowie, tym bardziej, że oprócz rodowych obowiązków miał jeszcze na głowie obowiązki uzdrowiciela – a ci w obecnych czasach zdecydowanie nie mogli narzekać na brak zajęć. Na szczęście udało mu się znaleźć w napiętym rozkładzie dnia moment, kiedy mogli wspólnie wyprawić się do Szkocji i odnaleźć miejsce, o które chodziło Zakonowi. Podejrzewała, że nie będzie to aż tak łatwo, skoro poszukiwane miejsce było ukryte pod Fideliusem i żeby go odnaleźć, musieli poznać sekret jego umiejscowienia.
Nie ulegało wątpliwości, że nieśmiała Charlie nie była mistrzynią przekonywania ludzi do ustępstw, ale Archibald zapewne znał się na tym lepiej. Zawsze wyobrażała sobie, że szlachcice od maleńkiego uczą się takich rzeczy i z pewnością świetnie radzą sobie w kontaktach z ludźmi, wiedząc, co wypada powiedzieć w jakiej sytuacji. Mógł ubrać się zwyczajnie i zostawić w domu swoje strojne szaty, ale nie mógł zostawić tam swojego wychowania i obycia, które mogło okazać się przydatne w pertraktacjach ze starą czarownicą. Charlie trochę na to liczyła, kiedy szli już w stronę jej domku. Ludzie bywali różni, starsi także. Niektórzy bardzo chętnie opowiadali o wszystkim, inni byli nieufni wobec obcych.
A tutaj, chcieli czy nie, byli obcymi. Przybyszami spoza hermetycznego środowiska maleńkiej miejscowości, a w obecnych niespokojnych czasach staruszka miałaby pełne prawo im nie ufać. Ale Archibald całkiem zgrabnie zaczął od komplementów na temat roślin, których nie brakowało w skromnym obejściu wiekowej czarownicy. Także Charlie mogła zauważyć stojące na parapetach doniczki, niektóre zioła rosły także na zewnątrz. Z pewnością było tu wiele roślin przydatnych w alchemii, a sama kobieta musiała mieć niezwykłą wiedzę.
- Ma pani naprawdę piękne okazy roślin – postanowiła ciągnąć taktykę zastosowaną przez Archibalda, kiedy kobieta po chwili wahania pozwoliła im wejść do środka, choć była wyraźnie zdystansowana. Ale może jak zmiękczą kobietę pochlebstwami na temat jej zbiorów magicznej flory, stanie się bardziej chętna do porozmawiania także na inne tematy? – Zajmuję się alchemią i ostatnimi czasy staram się zgłębiać bardziej szczegółową wiedzę na temat roślin użytecznych w eliksirotwórstwie. Jestem pewna, że pani z pewnością ma na ten temat ogromną wiedzę. W wiosce dowiedzieliśmy się, że jest pani tutejszą zielarką – mówiła, wcale nie kłamiąc, bo ostatnio naprawdę dokształcała się w zakresie zielarstwa, czytała na ten temat książki i gdy miała luźniejszy dzień, parę razy odwiedziła londyński ogród magibotaniczny. Dobry alchemik musiał posiadać także ponadprzeciętną wiedzę o ingrediencjach, zwłaszcza że eliksiry lecznicze warzono głównie z tych roślinnych. – Dlatego właśnie przyszliśmy do pani. Słyszeliśmy, że zaopatruje pani tutejszych mieszkańców w zioła – kontynuowała; chodziło im konkretnie o jedną z tych osób, ale póki co jedynie ostrożnie przybliżała się do tematu. Nie mogli na wejściu otwarcie zapytać o zmarłego jasnowidza, to mogłoby wzbudzić podejrzenia staruszki i sprawić, że wyprosiłaby ich od razu, nie zamierzając wdać się w rozmowę. Póki co kobieta przysłuchiwała im się uprzejmie i potakiwała, ale czy to się nie zmieni, kiedy wejdą na właściwy temat?
Nie ulegało wątpliwości, że nieśmiała Charlie nie była mistrzynią przekonywania ludzi do ustępstw, ale Archibald zapewne znał się na tym lepiej. Zawsze wyobrażała sobie, że szlachcice od maleńkiego uczą się takich rzeczy i z pewnością świetnie radzą sobie w kontaktach z ludźmi, wiedząc, co wypada powiedzieć w jakiej sytuacji. Mógł ubrać się zwyczajnie i zostawić w domu swoje strojne szaty, ale nie mógł zostawić tam swojego wychowania i obycia, które mogło okazać się przydatne w pertraktacjach ze starą czarownicą. Charlie trochę na to liczyła, kiedy szli już w stronę jej domku. Ludzie bywali różni, starsi także. Niektórzy bardzo chętnie opowiadali o wszystkim, inni byli nieufni wobec obcych.
A tutaj, chcieli czy nie, byli obcymi. Przybyszami spoza hermetycznego środowiska maleńkiej miejscowości, a w obecnych niespokojnych czasach staruszka miałaby pełne prawo im nie ufać. Ale Archibald całkiem zgrabnie zaczął od komplementów na temat roślin, których nie brakowało w skromnym obejściu wiekowej czarownicy. Także Charlie mogła zauważyć stojące na parapetach doniczki, niektóre zioła rosły także na zewnątrz. Z pewnością było tu wiele roślin przydatnych w alchemii, a sama kobieta musiała mieć niezwykłą wiedzę.
- Ma pani naprawdę piękne okazy roślin – postanowiła ciągnąć taktykę zastosowaną przez Archibalda, kiedy kobieta po chwili wahania pozwoliła im wejść do środka, choć była wyraźnie zdystansowana. Ale może jak zmiękczą kobietę pochlebstwami na temat jej zbiorów magicznej flory, stanie się bardziej chętna do porozmawiania także na inne tematy? – Zajmuję się alchemią i ostatnimi czasy staram się zgłębiać bardziej szczegółową wiedzę na temat roślin użytecznych w eliksirotwórstwie. Jestem pewna, że pani z pewnością ma na ten temat ogromną wiedzę. W wiosce dowiedzieliśmy się, że jest pani tutejszą zielarką – mówiła, wcale nie kłamiąc, bo ostatnio naprawdę dokształcała się w zakresie zielarstwa, czytała na ten temat książki i gdy miała luźniejszy dzień, parę razy odwiedziła londyński ogród magibotaniczny. Dobry alchemik musiał posiadać także ponadprzeciętną wiedzę o ingrediencjach, zwłaszcza że eliksiry lecznicze warzono głównie z tych roślinnych. – Dlatego właśnie przyszliśmy do pani. Słyszeliśmy, że zaopatruje pani tutejszych mieszkańców w zioła – kontynuowała; chodziło im konkretnie o jedną z tych osób, ale póki co jedynie ostrożnie przybliżała się do tematu. Nie mogli na wejściu otwarcie zapytać o zmarłego jasnowidza, to mogłoby wzbudzić podejrzenia staruszki i sprawić, że wyprosiłaby ich od razu, nie zamierzając wdać się w rozmowę. Póki co kobieta przysłuchiwała im się uprzejmie i potakiwała, ale czy to się nie zmieni, kiedy wejdą na właściwy temat?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Całe szczęście, że Charlene podchwyciła temat i zaczęła rozmawiać ze staruszką o alchemii. Archibald naprawdę cieszył się, że ma coś z tą kobietą wspólnego, w przeciwnym wypadku nie był pewny czy udałoby mu się ją jakoś udobruchać. Naprawdę kiepski z niego wojownik, za to posiada jedną pożyteczną cechę dzięki swojemu wychowaniu i doświadczeniu w pracy, czyli umiejętność rozmawiania z ludźmi. Na tym jednym się znał, więc bez większego stresu przekroczył próg skromnego mieszkania staruszki, faktycznie kierując swe kroki ku doniczce ze wspomnianą rośliną. Okaz aż tak się nie wyróżniał, choć rzeczywiście sprawiał wrażenie zadbanego. - Wszyscy byli pod wrażeniem pani umiejętności - dodał, pochylając się nad jednym z liści mumbulusa. Zerknął jednak na Charlene, kontrolując w jakim stanie jest staruszka - mimo wszystko nie przyszli tutaj na pogawędki i musieli w końcu poruszyć najważniejszy temat. Czas nie był po ich stronie. Archibald odchrząknął cicho, prostując się i odchodząc od rośliny. Podszedł do Charlene, stając nieopodal drzwi. - Podobno zaopatrywała pani jakiegoś jasnowidza - powiedział najuprzejmiej jak potrafił, ale twarz kobiety i tak wykrzywił niezadowolony grymas. Archibald zerknął na swoją towarzyszkę porozumiewawczo - na pewno trafili do odpowiedniej osoby tylko jak ją zmusić do dalszej współpracy? Przecież nie mogli stąd po prostu wyjść skoro już tak wiele czasu poświęcili na odnalezienie tej kobiety, poza tym ich cel był zbyt istotny. - Chcemy się dowiedzieć gdzie mieszkał - powiedział prosto z mostu, obserwując jak staruszka zaczyna się ze wszystkiego wykręcać i krzątać po domu. Westchnął cicho, spoglądając na swoją towarzyszkę - nie chciał dobitnie nakazywać staruszce przekazać im odpowiednich informacji, ale z drugiej strony nie mogli sobie pozwolić na zbytnie przedłużanie tego spotkania. - Proszę nie kłamać, my dobrze wiemy, że zaopatrywała go pani w potrzebne ingrediencje - przeniósł wzrok z powrotem na staruszkę, krzyżując dłonie na piersi. Nie zamierzał stąd wyjść dopóki nie otrzyma wszystkich potrzebnych informacji.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Charlie czuła, że zagadanie o sprawy powiązane z alchemią będzie na miejscu i pomoże za chwilę przejść do właściwego tematu. Chciała pokazać starej zielarce, że jako alchemik interesuje się tematami ingrediencji i szanuje wiedzę, którą kobieta niewątpliwie posiadła przez długie lata swego życia. Gdyby nie to, że musieli wypełnić misję, z chęcią dowiedziałaby się od kobiety czegoś więcej o ziołach, bo ostatnimi czasy starała się podciągnąć swoje zielarskie umiejętności i w wolnych chwilach zgłębiała temat. Jeśli chciała w przyszłości przeprowadzić jakieś własne badania, potrzebowała czegoś więcej niż podstawy.
Rośliny staruszki z pewnością były bardziej zadbane niż reszta jej domostwa. Wiele z nich wyglądało interesująco, niektóre rozpoznała dzięki temu, że ostatnio często wertowała zielarskie woluminy. W jednym z nich także widziała okaz mimbulusa, więc poznała roślinę, którą wskazał Archibald.
Mężczyzna niedługo później postanowił przejść do rzeczy, wspominając o jasnowidzu. Czas ich naglił, ale Charlie spojrzała na niego ukradkiem; nie była pewna, czy tak szybkie rozpoczęcie tego tematu nie sprawi, że starucha zamilknie i ich wyprosi. Nie mogli być pewni, jaki miała stosunek do tej sprawy i jaka zażyłość łączyła ją kiedyś ze zmarłym. Teraz jednak nie żył, więc zdradzenie położenia jego domu nie powinno mieć takiego znaczenia. Nie mogli mu już w żaden sposób zagrozić.
Mogła jednak zauważyć, że kobieta rzeczywiście nie była zadowolona i kiedy Archibald zaczął zadawać bardziej dokładne pytania, zaczęła się wykręcać, zrzucając winę na zaniki pamięci i swój sędziwy wiek. Wypierała się takiej znajomości, chociaż nawet Charlie mogła zauważyć wcześniejszy wyraz twarzy staruchy, kiedy Prewett zadał pierwsze pytanie. Bez wątpienia trafili do właściwej osoby, tylko jak przekonać ją, by powiedziała im prawdę, by uwierzyła w ich dobre intencje? Może Archibald zaczął temat zbyt szybko, zanim zyskali zaufanie kobiety? Może niepotrzebnie osaczył ją swoimi pytaniami, przez co kobieta zaczęła się wykręcać od odpowiedzi i zachowywać wyraźnie nerwowo? Może powinni powiedzieć to w inny sposób, na przykład że szukają roślin, które rosną w pobliżu domostwa jasnowidza, lub coś w tym rodzaju? Kobieta nie powinna wiedzieć, że szukali kręgu.
- Nie mamy złych zamiarów – zapewniła ją, patrząc wprost na nią, by widziała malującą się w jej oczach szczerość. Jej niewinna, łagodna aparycja powinna być pomocna, Charlie z pewnością była jedną z ostatnich osób, które można by podejrzewać o niecne intencje. – Chcemy tylko odnaleźć jego dom. Później stąd odejdziemy i nie będziemy już niepokoić ani pani, ani nikogo. To naprawdę ważne, proszę nam pomóc – mówiła wciąż, starając się przekonać kobietę do współpracy. Naprawdę bardzo chciała rozwiązać sprawę po dobroci, więc zachowywała delikatność i wyczucie. – Nie wiemy, kim dla pani był ten mężczyzna, ale podobno i tak nie żyje, umarł samotnie. Może to czas, by ktoś go odnalazł?
Kobieta w końcu spojrzała w jej stronę i powiedziała, że może im pomóc, ale miała swój warunek: musieli sprowadzić do niej medyka, który pomoże jej zwalczyć dolegliwości, które odczuwała.
- To się dobrze składa, bo mój towarzysz jest uzdrowicielem i z pewnością chętnie pani pomoże – powiedziała, spoglądając na Archibalda. Była pewna, że mężczyzna może zbadać kobietę i postawić diagnozę, a także zalecić odpowiednie leczenie. Jako doświadczony uzdrowiciel na pewno znał się na dolegliwościach dużo lepiej niż Charlie.
Rośliny staruszki z pewnością były bardziej zadbane niż reszta jej domostwa. Wiele z nich wyglądało interesująco, niektóre rozpoznała dzięki temu, że ostatnio często wertowała zielarskie woluminy. W jednym z nich także widziała okaz mimbulusa, więc poznała roślinę, którą wskazał Archibald.
Mężczyzna niedługo później postanowił przejść do rzeczy, wspominając o jasnowidzu. Czas ich naglił, ale Charlie spojrzała na niego ukradkiem; nie była pewna, czy tak szybkie rozpoczęcie tego tematu nie sprawi, że starucha zamilknie i ich wyprosi. Nie mogli być pewni, jaki miała stosunek do tej sprawy i jaka zażyłość łączyła ją kiedyś ze zmarłym. Teraz jednak nie żył, więc zdradzenie położenia jego domu nie powinno mieć takiego znaczenia. Nie mogli mu już w żaden sposób zagrozić.
Mogła jednak zauważyć, że kobieta rzeczywiście nie była zadowolona i kiedy Archibald zaczął zadawać bardziej dokładne pytania, zaczęła się wykręcać, zrzucając winę na zaniki pamięci i swój sędziwy wiek. Wypierała się takiej znajomości, chociaż nawet Charlie mogła zauważyć wcześniejszy wyraz twarzy staruchy, kiedy Prewett zadał pierwsze pytanie. Bez wątpienia trafili do właściwej osoby, tylko jak przekonać ją, by powiedziała im prawdę, by uwierzyła w ich dobre intencje? Może Archibald zaczął temat zbyt szybko, zanim zyskali zaufanie kobiety? Może niepotrzebnie osaczył ją swoimi pytaniami, przez co kobieta zaczęła się wykręcać od odpowiedzi i zachowywać wyraźnie nerwowo? Może powinni powiedzieć to w inny sposób, na przykład że szukają roślin, które rosną w pobliżu domostwa jasnowidza, lub coś w tym rodzaju? Kobieta nie powinna wiedzieć, że szukali kręgu.
- Nie mamy złych zamiarów – zapewniła ją, patrząc wprost na nią, by widziała malującą się w jej oczach szczerość. Jej niewinna, łagodna aparycja powinna być pomocna, Charlie z pewnością była jedną z ostatnich osób, które można by podejrzewać o niecne intencje. – Chcemy tylko odnaleźć jego dom. Później stąd odejdziemy i nie będziemy już niepokoić ani pani, ani nikogo. To naprawdę ważne, proszę nam pomóc – mówiła wciąż, starając się przekonać kobietę do współpracy. Naprawdę bardzo chciała rozwiązać sprawę po dobroci, więc zachowywała delikatność i wyczucie. – Nie wiemy, kim dla pani był ten mężczyzna, ale podobno i tak nie żyje, umarł samotnie. Może to czas, by ktoś go odnalazł?
Kobieta w końcu spojrzała w jej stronę i powiedziała, że może im pomóc, ale miała swój warunek: musieli sprowadzić do niej medyka, który pomoże jej zwalczyć dolegliwości, które odczuwała.
- To się dobrze składa, bo mój towarzysz jest uzdrowicielem i z pewnością chętnie pani pomoże – powiedziała, spoglądając na Archibalda. Była pewna, że mężczyzna może zbadać kobietę i postawić diagnozę, a także zalecić odpowiednie leczenie. Jako doświadczony uzdrowiciel na pewno znał się na dolegliwościach dużo lepiej niż Charlie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Archibald nie chciał tracić czasu na pogawędki. Ich twarze wyróżniały się z tłumu - czuł, że za chwilę może do pomieszczenia wejść jakaś niepożądana osoba. Musieli wydobyć ze starej kobieciny wszystkie potrzebne informacje jak najszybciej, a jak na złość w ogóle nie chciała współpracować. Nawet chwalenie roślin nic nie dało, a wiedział z doświadczenia, że każdy zielarz jest tak dumny ze swoich okazów jak z własnych dzieci. Jej wiedza musiała być niezwykle ważna i niepokojąca, skoro tak zawzięcie zatrzymywała wszystko dla siebie. - Naprawdę - dodał, chociaż prawdopodobnie niepotrzebnie, bo ich słowa zdawały się po niej spływać. Archibald mimo wszystko starał się zachować pogodę ducha i wciąż uśmiechał się przyjaźnie, stojąc nieopodal drzwi. Słuchał słów Charlene, kiwając jedynie głową, nie chcąc się powtarzać. Wszystko jej wyjaśniła, dokładniej się nie dało. Drgnął dopiero gdy usłyszał jej prośbę. Zerknął na Charlene z ulgą wymalowaną na twarzy - na czym jak na czym, ale na tym się znał. - Tak, jestem uzdrowicielem, to prawda - powiedział, podchodząc z powrotem do staruszki. Podwinął rękawy i od razu zabrał się do pracy, prosząc kobietę aby gdzieś usiadła. Przecież nie mógł ryzykować, że zaraz zmieni zdanie. - Mówi pani, że nie może czasem korzystać z magii? - Upewnił się, oglądając dokładnie plamy na rękach. Starał się być jak najdelikatniejszy, żeby przypadkowym ruchem nie przestraszyć kobiety, która znowu się przed nimi zamknie. Potrzebowali tych informacji. - Hmm - westchnął, kontynuując badanie. Dość szybko wpadł na diagnozę, ale musiał się upewnić co do jej słuszności. Nie chciał jej okłamać. - Choruje pani na mandragorę - zawyrokował po paru minutach. - To dość powszechna choroba w pani wieku. Polega na stopniowym uszkodzeniu korzeni nerwowych, stąd ten ból. Ulgę przyniesie ciepło w postaci okładów czy najlepiej eliksiru rozgrzewającego. Poza tym powinna pani unikać wysiłku fizycznego i ograniczyć czarowanie. Powinno się poprawić - dodał, patrząc na nią oczekująco, ale kobieta zażyczyła sobie jeszcze leczącego eliksiru. Archibald westchnął zniecierpliwiony. - Charlene, poradzisz sobie?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Nie było tak łatwo dotrzeć do tej kobiety. Choć wielu zielarzy bardzo chętnie dzieliło się wiedzą, ta staruszka wydawała się skryta i oszczędna w słowach, zwłaszcza kiedy zboczyli na temat jasnowidza. O ile na początku jeszcze odpowiadała na ich pytania, tak w tym momencie zaczęła wypierać się takiej znajomości, jakby rzeczywiście miała coś do ukrycia, albo nawet po śmierci czarodzieja czuła się w obowiązku strzec jego tajemnic. Dopiero po kolejnych próbach przekonywania ze strony Charlie zgodziła się im pomóc, ale pod warunkiem, że sprowadzą do niej uzdrowiciela, który zdiagnozuje jej nieprzyjemne dolegliwości. Szczęśliwie Archibald był uzdrowicielem i mógł to zrobić od razu, więc Charlie nie musiała kłopotać się ściąganiem tutaj kogoś innego, co mogłoby okazać się problematyczne, biorąc pod uwagę brak działającej teleportacji.
Odsunęła się, nie przeszkadzając mu w zbadaniu staruszki. Czasem naprawdę robiło to na niej wrażenie, jak uzdrowiciele z łatwością potrafili rozpoznawać różne choroby. Jej rola ograniczała się do warzenia odpowiednich mikstur. Nazwę mandragory kojarzyła, w Mungu też czasem trafiali się chorzy na nią, a uzdrowiciele zlecali alchemikom warzenie eliksirów rozgrzewających.
- Tak, poradzę sobie – rzekła do Archibalda, po czym zwróciła się znów do staruchy. – Ma tutaj gdzieś pani kociołek i ingrediencje? Postaram się od razu przygotować kilka dawek i pokażę pani, jak zrobić to samej. To stosunkowo prosty eliksir.
Staruszka zaprowadziła ją do czegoś w rodzaju malutkiej, prowizorycznej suszarni ziół zaaranżowanej w niewielkim pokoju z tyłu domu. Było tam sporo różnego rodzaju ingrediencji roślinnych zwieszających się w pękach z sufitu, ale był też stolik z kociołkiem i niezbędnymi przyborami. Stara czarownica wskazała też na szafkę, w której Charlie mogła znaleźć inne ingrediencje. Przeszukała ją i wybrała łącznie dwie ingrediencje zwierzęce i trzy roślinne, jak było to wymagane w przypadku eliksirów leczniczych. Szybko zagotowała w kociołku wodę i zabrała się do pracy, a po jakichś trzydziestu minutach eliksir był gotowy. Charlie szczegółowo poinstruowała kobietę, jak może wykonać sobie więcej dawek samodzielnie. Podczas robienia eliksiru staruszka cały czas patrzyła jej na ręce, jakby chciała upewnić się, że alchemiczka nie wrzuci do kotła niczego o trujących właściwościach, ale ostatecznie chyba była zadowolona z wyników jej pracy, bo zgodziła się powiedzieć jej, jak dojść do domu jasnowidza.
Charlie zapamiętała te informacje i wróciła do Archibalda. Razem opuścili domostwo staruszki i wyszli na zewnątrz.
- Powiedziała mi, którędy iść – wyjaśniła, mając nadzieję, że starsza kobieta mówiła prawdę i rzeczywiście znajdą odpowiednie miejsce. No cóż, zaraz mieli się przekonać.
Szli przez jakiś czas, a Charlie odnajdywała na ich drodze charakterystyczne punkty, o których wspomniała kobieta, choć było coraz trudniej, bo słońce już zaszło i zaczęło się ściemniać. Chata jasnowidza miała znajdować się w zagajniku blisko brzegu. Tam właśnie się udali, ale jako że był już październik, zmrok zapadał szybciej i robiło się coraz ciemniej, choć kiedy przybyli do wioski, był jeszcze dzień. Najwyraźniej szukanie domu zielarki i rozmowa z nią zajęła więcej czasu niż myśleli.
Ale w końcu udało im się odnaleźć rozpadające się ruiny.
- To wygląda, jakby od wielu lat nikogo tutaj nie było – odezwała się szeptem, jakby obawiając się mówić głośno w miejscu o tak ponurej aurze.
Ale nie mieli czasu do stracenia. Musieli ostrożnie wejść do środka i znaleźć okrąg. Dom w środku również był prawdziwą ruiną, nieużytkowaną od lat. W jednym z pomieszczeń odnaleźli coś, co rzeczywiście mogło być czakramem. Spoczywały na nim ludzkie szczątki, zapewne należące do jasnowidza. Czarodziej uznany przez mieszkańców wioski za dziwaka umarł tutaj samotnie i przez lata nikt go nie znalazł. Był to z pewnością bardzo smutny los. Charlie wzdrygnęła się na ten nieprzyjemny widok, ale musieli ostrożnie przesunąć kości, by oczyścić czakram, nie ryzykując że pozostałości jasnowidza zaburzą przepływ mocy.
- Spróbuję go wybudzić, a ty rzucisz patronusa, dobrze? Mam nadzieję, że potrafisz wyczarować cielesnego, bo ja niestety nie – westchnęła ze smutkiem, kiedy krąg wydawał się gotowy do próby wybudzenia. Zdecydowanie musiała podszkolić swoje umiejętności obronne oraz patronusa. Pozostawało jej mieć nadzieję, że jej mocy wystarczy, by prawidłowo aktywować krąg. Nie była zbyt silną czarownicą, jej wiodącą dziedziną były eliksiry. Ale musieli wykonać misję najlepiej, jak potrafili. Należało to zrobić zgodnie ze sposobem opracowanym przez grupę badawczą, do której Charlie niestety nie należała, choć bardzo by tego chciała.
Podeszła bliżej kręgu, kierując na niego różdżkę. Starała się skupić całą swoją moc, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby wykonać zadanie i umożliwić Archibaldowi stworzenie patronusa.
| aktywuję krąg, docelowa moc: ST = 50
Odsunęła się, nie przeszkadzając mu w zbadaniu staruszki. Czasem naprawdę robiło to na niej wrażenie, jak uzdrowiciele z łatwością potrafili rozpoznawać różne choroby. Jej rola ograniczała się do warzenia odpowiednich mikstur. Nazwę mandragory kojarzyła, w Mungu też czasem trafiali się chorzy na nią, a uzdrowiciele zlecali alchemikom warzenie eliksirów rozgrzewających.
- Tak, poradzę sobie – rzekła do Archibalda, po czym zwróciła się znów do staruchy. – Ma tutaj gdzieś pani kociołek i ingrediencje? Postaram się od razu przygotować kilka dawek i pokażę pani, jak zrobić to samej. To stosunkowo prosty eliksir.
Staruszka zaprowadziła ją do czegoś w rodzaju malutkiej, prowizorycznej suszarni ziół zaaranżowanej w niewielkim pokoju z tyłu domu. Było tam sporo różnego rodzaju ingrediencji roślinnych zwieszających się w pękach z sufitu, ale był też stolik z kociołkiem i niezbędnymi przyborami. Stara czarownica wskazała też na szafkę, w której Charlie mogła znaleźć inne ingrediencje. Przeszukała ją i wybrała łącznie dwie ingrediencje zwierzęce i trzy roślinne, jak było to wymagane w przypadku eliksirów leczniczych. Szybko zagotowała w kociołku wodę i zabrała się do pracy, a po jakichś trzydziestu minutach eliksir był gotowy. Charlie szczegółowo poinstruowała kobietę, jak może wykonać sobie więcej dawek samodzielnie. Podczas robienia eliksiru staruszka cały czas patrzyła jej na ręce, jakby chciała upewnić się, że alchemiczka nie wrzuci do kotła niczego o trujących właściwościach, ale ostatecznie chyba była zadowolona z wyników jej pracy, bo zgodziła się powiedzieć jej, jak dojść do domu jasnowidza.
Charlie zapamiętała te informacje i wróciła do Archibalda. Razem opuścili domostwo staruszki i wyszli na zewnątrz.
- Powiedziała mi, którędy iść – wyjaśniła, mając nadzieję, że starsza kobieta mówiła prawdę i rzeczywiście znajdą odpowiednie miejsce. No cóż, zaraz mieli się przekonać.
Szli przez jakiś czas, a Charlie odnajdywała na ich drodze charakterystyczne punkty, o których wspomniała kobieta, choć było coraz trudniej, bo słońce już zaszło i zaczęło się ściemniać. Chata jasnowidza miała znajdować się w zagajniku blisko brzegu. Tam właśnie się udali, ale jako że był już październik, zmrok zapadał szybciej i robiło się coraz ciemniej, choć kiedy przybyli do wioski, był jeszcze dzień. Najwyraźniej szukanie domu zielarki i rozmowa z nią zajęła więcej czasu niż myśleli.
Ale w końcu udało im się odnaleźć rozpadające się ruiny.
- To wygląda, jakby od wielu lat nikogo tutaj nie było – odezwała się szeptem, jakby obawiając się mówić głośno w miejscu o tak ponurej aurze.
Ale nie mieli czasu do stracenia. Musieli ostrożnie wejść do środka i znaleźć okrąg. Dom w środku również był prawdziwą ruiną, nieużytkowaną od lat. W jednym z pomieszczeń odnaleźli coś, co rzeczywiście mogło być czakramem. Spoczywały na nim ludzkie szczątki, zapewne należące do jasnowidza. Czarodziej uznany przez mieszkańców wioski za dziwaka umarł tutaj samotnie i przez lata nikt go nie znalazł. Był to z pewnością bardzo smutny los. Charlie wzdrygnęła się na ten nieprzyjemny widok, ale musieli ostrożnie przesunąć kości, by oczyścić czakram, nie ryzykując że pozostałości jasnowidza zaburzą przepływ mocy.
- Spróbuję go wybudzić, a ty rzucisz patronusa, dobrze? Mam nadzieję, że potrafisz wyczarować cielesnego, bo ja niestety nie – westchnęła ze smutkiem, kiedy krąg wydawał się gotowy do próby wybudzenia. Zdecydowanie musiała podszkolić swoje umiejętności obronne oraz patronusa. Pozostawało jej mieć nadzieję, że jej mocy wystarczy, by prawidłowo aktywować krąg. Nie była zbyt silną czarownicą, jej wiodącą dziedziną były eliksiry. Ale musieli wykonać misję najlepiej, jak potrafili. Należało to zrobić zgodnie ze sposobem opracowanym przez grupę badawczą, do której Charlie niestety nie należała, choć bardzo by tego chciała.
Podeszła bliżej kręgu, kierując na niego różdżkę. Starała się skupić całą swoją moc, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby wykonać zadanie i umożliwić Archibaldowi stworzenie patronusa.
| aktywuję krąg, docelowa moc: ST = 50
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Spacerował spokojnie po pomieszczeniu, przyglądając się pozostałym roślinom zielarki, kiedy Charlene zajęła się warzeniem eliksiru. Musiał przyznać, że każdy kolejny okaz był ładniejszy od poprzedniego - kobieta musiała mieć naprawdę dobrą rękę do roślin. Rory na pewno byłby zachwycony, widząc tę mimbulus mimbletonię. Liście były idealnie zielone, to się rzadko zdarza! Co jakiś czas zerkał na Charlene i staruszkę, upewniając się, że wszystko idzie po ich myśli. Całe szczęście, że kobieta w końcu obdarzyła ich zaufaniem. Stanął niedaleko drzwi, czekając aż wypije eliksir, po czym kiwnął głową Charlene - czas na nich. - Bardzo dziękujemy za pomoc, wszystkiego dobrego - powiedział, uśmiechając się na odchodne, ale odetchnął głęboko, kiedy tylko znaleźli się poza jej chatą. Chciał już mieć to za sobą.
- To miejsce nie wygląda zachęcająco - dodał, czując jak przez jego ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz. Miał nadzieję, że nic na nich nie wyskoczy zza muru, chociaż z drugiej strony wcale by się nie zdziwił, gdyby jednak coś takiego miało miejsce. Wyciągnął różdżkę i zacisnął na niej mocniej palce, chcąc być gotowym na każdą ewentualność. Ruszył za Charlene, rozglądając się rozstawionymi kręgami. Na szczęście dość szybko udało im się je znaleźć. - To chyba tutaj - mruknął, przyglądając się znalezisku. - Najlepiej jeżeli szybko to załatwimy i stąd pójdziemy - nie czuł się zbyt pewnie w tej scenografii, cały czas czuł czyjś oddech na karku. - Tak, dobrze, zajmę się tym - zaproponowany przez nią podział obowiązków brzmiał rozsądnie, nawet jeżeli Archibald nie czuł się zbyt pewnie w rzucaniu patronusów. Prawdę powiedziawszy nawet nie pamiętał kiedy jakiegoś rzucał, ale przecież nie mógł teraz zrezygnować. Odsunął się nieznacznie, kiedy Charlene zajęła się aktywacją kręgu. Serce zaczęło mu bić szybciej niż zazwyczaj, wyjątkowo silnie reagując na stres. To nie była sytuacja, w której Archibald czuł się pewnie. Znał się tylko na magomedycynie, pozostałe działy magii pozostawały dla niego raczej tajemnicą. Niemniej zauważył, że akcja Charlene się powiodła - krąg jakby się zaświecił, nie pozostawało więc nic innego, jak szybko zabrać się za swoją część zadania. Odetchnął głęboko i podszedł bliżej kręgu, kierując różdżkę w powietrze. Przymknął na moment oczy, chcąc przywołać wspomnienie beztroskiego dzieciństwa w Weymouth, tego jak biegał po plaży i kąpał się w oceanie. To zawsze go uspokajało i napełniało jego serce radością. Oby wystarczyło. - Expecto patronum
Rzucam patronusa, docelowa moc: ST=50
- To miejsce nie wygląda zachęcająco - dodał, czując jak przez jego ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz. Miał nadzieję, że nic na nich nie wyskoczy zza muru, chociaż z drugiej strony wcale by się nie zdziwił, gdyby jednak coś takiego miało miejsce. Wyciągnął różdżkę i zacisnął na niej mocniej palce, chcąc być gotowym na każdą ewentualność. Ruszył za Charlene, rozglądając się rozstawionymi kręgami. Na szczęście dość szybko udało im się je znaleźć. - To chyba tutaj - mruknął, przyglądając się znalezisku. - Najlepiej jeżeli szybko to załatwimy i stąd pójdziemy - nie czuł się zbyt pewnie w tej scenografii, cały czas czuł czyjś oddech na karku. - Tak, dobrze, zajmę się tym - zaproponowany przez nią podział obowiązków brzmiał rozsądnie, nawet jeżeli Archibald nie czuł się zbyt pewnie w rzucaniu patronusów. Prawdę powiedziawszy nawet nie pamiętał kiedy jakiegoś rzucał, ale przecież nie mógł teraz zrezygnować. Odsunął się nieznacznie, kiedy Charlene zajęła się aktywacją kręgu. Serce zaczęło mu bić szybciej niż zazwyczaj, wyjątkowo silnie reagując na stres. To nie była sytuacja, w której Archibald czuł się pewnie. Znał się tylko na magomedycynie, pozostałe działy magii pozostawały dla niego raczej tajemnicą. Niemniej zauważył, że akcja Charlene się powiodła - krąg jakby się zaświecił, nie pozostawało więc nic innego, jak szybko zabrać się za swoją część zadania. Odetchnął głęboko i podszedł bliżej kręgu, kierując różdżkę w powietrze. Przymknął na moment oczy, chcąc przywołać wspomnienie beztroskiego dzieciństwa w Weymouth, tego jak biegał po plaży i kąpał się w oceanie. To zawsze go uspokajało i napełniało jego serce radością. Oby wystarczyło. - Expecto patronum
Rzucam patronusa, docelowa moc: ST=50
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Zdobycie informacji o położeniu domu jasnowidza nie było końcem ich zadania. Musieli jeszcze go odnaleźć, a także znaleźć w nim magiczny krąg i odpowiednio go aktywować. Od razu, gdy tylko skończyła udzielać staruszce ostatnich porad dotyczących eliksirów rozgrzewających i odpowiednich okładów dołączyła do Archibalda i wyruszyli na poszukiwania. Jak się okazało, kobieta powiedziała jej prawdę i w końcu, choć nie od razu, znaleźli zrujnowane, zapomniane przez ludzi domostwo. Smutny był los tych, którzy zostali uznani za dziwaków i popadali w zapomnienie, by w końcu samotnie umrzeć.
Miejsce trąciło nieprzyjemną aurą zanim jeszcze weszli do środka. Charlie czuła przebiegające po plecach dreszcze, kiedy przestąpiła pleśniejący próg i spojrzała na sufit, by upewnić się, czy nie zawali im się na głowy. Nie ulegało wątpliwości że musieli poruszać się tu ostrożnie. Stawiając kolejne kroki także kurczowo ściskała w dłoni różdżkę, niepewna, co zastanie parę metrów dalej. Ale z całą pewnością od bardzo dawna nikogo tu nie było, a od śmierci właściciela domostwa też musiało minąć wiele czasu, biorąc pod uwagę, że zastali już tylko wyschnięte na wiór kości. Być może umarł kiedy jej jeszcze nawet nie było na świecie, a teraz krąg, wokół którego niegdyś zbudował swój dom, miał przysłużyć się ważnej sprawie i pomóc Zakonowi w przygotowaniu bezpiecznej przeprawy do Azkabanu. Charlie nie miała w niej uczestniczyć, ale chciała pomóc innym chociaż w taki sposób, docierając do jednego z kręgów.
- Tak, miejmy to możliwie szybko za sobą – przytaknęła w odpowiedzi na jego słowa. Dom był naprawdę nieprzyjemny, zwłaszcza że lada moment miało zrobić się już całkowicie ciemno. Pasek jaśniejszego nieba na zachodzie stopniowo zanikał, ustępując miejsca nadciągającemu zmrokowi. Szybko uprzątnęli kości i Charlie jako pierwsza zabrała się do zadania, biorąc na siebie rozbudzenie kręgu. Nie mogła mieć pewności, czy to jej się uda, ale starała się zrobić wszystko tak, jak zalecali badacze.
Kiedy podziałała na krąg swoją mocą, ten rozjarzył się magią, co znaczyło, że jej się udało. Aktywowała krąg. Potem przyszła kolej na Archibalda, który miał stworzyć patronusa. Najwyraźniej jednak stres i presja dały mu się wyjątkowo we znaki, a może był to kaprys magii, która od maja była niestabilna i nieprzewidywalna. A może to coś było w aurze tego miejsca, która przyprawiała o gęsią skórkę i nie sprzyjała materializowaniu szczęśliwych, radosnych wspomnień.
- Nie wyszło? – zapytała cicho. Nie była pewna, czy jego zaklęcie mogło wzmocnić świstoklik dla Zakonników. Jej wiedza o silnej białej magii była ledwie podstawowa. Mimo to miała nadzieję, że się powiedzie, i że dzięki połączonym siłom wszystkich grup, które wybrały się do kręgów, uda im się uzyskać wystarczającą moc, by zapewnić innym bezpieczną przeprawę do Azkabanu, który jawił się teraz jako najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie.
- Tak czy inaczej chyba nic tu po nas – odezwała się po chwili. – Miejmy nadzieję, że innym grupom się powiedzie.
A co, jeśli nie? Jeśli nie uda im się osiągnąć celu i sprawić, że Zakonnicy bezpiecznie dotrą do Azkabanu wraz z dziećmi, zniszczą źródło anomalii, a później wrócą żywi? Przejęta nagłą obawą spojrzała w stronę Archibalda, po czym skierowała się nieśmiało w stronę wyjścia z domostwa, pragnąc jak najszybciej je opuścić.
Miejsce trąciło nieprzyjemną aurą zanim jeszcze weszli do środka. Charlie czuła przebiegające po plecach dreszcze, kiedy przestąpiła pleśniejący próg i spojrzała na sufit, by upewnić się, czy nie zawali im się na głowy. Nie ulegało wątpliwości że musieli poruszać się tu ostrożnie. Stawiając kolejne kroki także kurczowo ściskała w dłoni różdżkę, niepewna, co zastanie parę metrów dalej. Ale z całą pewnością od bardzo dawna nikogo tu nie było, a od śmierci właściciela domostwa też musiało minąć wiele czasu, biorąc pod uwagę, że zastali już tylko wyschnięte na wiór kości. Być może umarł kiedy jej jeszcze nawet nie było na świecie, a teraz krąg, wokół którego niegdyś zbudował swój dom, miał przysłużyć się ważnej sprawie i pomóc Zakonowi w przygotowaniu bezpiecznej przeprawy do Azkabanu. Charlie nie miała w niej uczestniczyć, ale chciała pomóc innym chociaż w taki sposób, docierając do jednego z kręgów.
- Tak, miejmy to możliwie szybko za sobą – przytaknęła w odpowiedzi na jego słowa. Dom był naprawdę nieprzyjemny, zwłaszcza że lada moment miało zrobić się już całkowicie ciemno. Pasek jaśniejszego nieba na zachodzie stopniowo zanikał, ustępując miejsca nadciągającemu zmrokowi. Szybko uprzątnęli kości i Charlie jako pierwsza zabrała się do zadania, biorąc na siebie rozbudzenie kręgu. Nie mogła mieć pewności, czy to jej się uda, ale starała się zrobić wszystko tak, jak zalecali badacze.
Kiedy podziałała na krąg swoją mocą, ten rozjarzył się magią, co znaczyło, że jej się udało. Aktywowała krąg. Potem przyszła kolej na Archibalda, który miał stworzyć patronusa. Najwyraźniej jednak stres i presja dały mu się wyjątkowo we znaki, a może był to kaprys magii, która od maja była niestabilna i nieprzewidywalna. A może to coś było w aurze tego miejsca, która przyprawiała o gęsią skórkę i nie sprzyjała materializowaniu szczęśliwych, radosnych wspomnień.
- Nie wyszło? – zapytała cicho. Nie była pewna, czy jego zaklęcie mogło wzmocnić świstoklik dla Zakonników. Jej wiedza o silnej białej magii była ledwie podstawowa. Mimo to miała nadzieję, że się powiedzie, i że dzięki połączonym siłom wszystkich grup, które wybrały się do kręgów, uda im się uzyskać wystarczającą moc, by zapewnić innym bezpieczną przeprawę do Azkabanu, który jawił się teraz jako najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie.
- Tak czy inaczej chyba nic tu po nas – odezwała się po chwili. – Miejmy nadzieję, że innym grupom się powiedzie.
A co, jeśli nie? Jeśli nie uda im się osiągnąć celu i sprawić, że Zakonnicy bezpiecznie dotrą do Azkabanu wraz z dziećmi, zniszczą źródło anomalii, a później wrócą żywi? Przejęta nagłą obawą spojrzała w stronę Archibalda, po czym skierowała się nieśmiało w stronę wyjścia z domostwa, pragnąc jak najszybciej je opuścić.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Przywołał wesołe wspomnienie z dzieciństwa, kiedy biegał ze swoim bratem po dziedzińcu rodzinnej posiadłości. To zawsze wystarczało, żeby wyczarować cielesnego patronusa - okazałego wodnego żółwia, który fruwał nad jego głową. Tym razem z różdżki wydobyło się jedynie marne światło, w niczym nie przypominające żadnego zwierzęcia. Z pewnością przekląłby soczyście, gdyby tylko miał to w zwyczaju. Zamiast tego machnął ze złością różdżką, jakby chciał coś strząsnąć z jej czubka. - Nie - powiedział po chwili, kiedy uspokoił chociaż część wzburzonych emocji. Nie mógł uwierzyć, że poległ właśnie w takiej sytuacji! Kolejny raz mu nie wyszło, kolejny raz uświadomił sobie, że jego pomoc dla Zakonu powinna się ograniczyć do pomocy medycznej. Kiedy się wreszcie nauczy, że żaden z niego wojownik. Bardziej nadaje się do jednostki badawczej, o ile wreszcie weźmie się porządnie do roboty. Ostatnio za dużo miał na głowie. - Nie wyszło - powtórzył bardziej dla samego siebie, wzdychając przy tym cicho. Rozejrzał się po kręgu; całe szczęście, że chociaż misja Charlene się powiodła. Nie wrócą do domów z niczym. - Tak, masz rację, nic tu po nas - schował różdżkę za pazuchą niezwykle codziennego stroju jak na Archibalda (nie chciał się wyróżniać ubraniem na tle wioski), po czym zerknął na swój ulubiony zegarek. Czekał go jeszcze wieczór listów do napisania, chociaż miał ochotę sobie to odpuścić i spędzić leniwy wieczór. Kiedy ostatnio spędził leniwy wieczór? - Na pewno im się powiedzie - powiedział zdecydowanym głosem, bo jeżeli faktycznie to miało się udać, to musieli w nich wierzyć. Nigdy nie był przesądny, ale po ostatnich wydarzeniach zaczął sądzić, że takie rzeczy również mają znaczenie. Los, przypadek, wiara. Spojrzał na Charlene, zmuszając się na lekki uśmiech, który miał potwierdzić wypowiedziane przed chwilą słowa. Następnie ruszył za Charlene, wychodząc z domostwa. Odwrócił się jeszcze na moment, ostatni raz spoglądając na nie do końca aktywowany krąg. Miał nadzieję, że to wystarczy. Musiało wystarczyć. Potem złapał za świstoklik i wrócił do domu.
zt x2
zt x2
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Spisane szybko odpowiednie namiary miejsca spotkania zostały przyjęte z cichą zgodą i wyznaczonego dnia Jayden zjawił się w najbardziej wysuniętym na północny wschód cyplu Szkocji. Wybrał je nie bez powodu, ale nie spodziewał się, że i pogoda będzie szła mu na rękę. Dzień wszak przyświecał wychodzeniu na zewnątrz i normalnie spędziłby go razem z Pomoną, obserwując jej zmagania w ogrodzie i pomagając przy bardziej wysiłkowych zadaniach. Gdyby świat był normalny, spędzaliby w ten sposób każde popołudnie, jednak rzeczywistość pisała się w odmiennych kolorach i aktualne spotkanie nie miało nieść w sobie żadnego prostego elementu, jakby mogło się komuś wydawać. Chociaż znajdowała się w tym cząstka również obcowania z kimś, kto zdawał się nie być przeżarty niegodziwością oraz paranoją, obaj mieli wyciągnąć z tego coś dla siebie w aspekcie całkowicie pozaspołecznym. Ostatni moment, w którym Vane widział się z aurorem oscylował w ramach zadziornego pojedynku, który teraz jednak miał przyjąć odmienną formę. Formę, która również miała być swojego rodzaju ochroną i wyjściem za granicę starć pełnych zaklęć. Wiadomość, którą Vane przesłał do Michaela była zmobilizowaniem ich po kilkunastu dniach do podjęcia kolejnej aktywności, o której rozmawiali. Jayden potrzebował tego nie dla siebie, ale czuł obowiązek przyświecający mu wraz z posiadaniem rodziny. Żony. A wkrótce również i dziecka, które sprawiało, że astronom dostrzegał swoje braki i chciał je wypełniać w odpowiedni sposób. Zamierzał chronić to, co kochał i nic pod tym względem się w nim nie zmieniło. I zmienić nie miało.
Kolejne spotkanie z Tonksem nie było przypadkowe i nie znajdowało się nigdzie w pobliżu miejsca zamieszkania — kogokolwiek. Praktycznie sam kraniec Szkocji nie był miejscem turystycznym i pożądanym, a specyfika określonego zagajnika otoczona była tajemnicą. Okoliczni rozmawiali tylko o oszalałym jasnowidzu, woląc trzymać się z daleka na wypadek jego trwającej tam obecności. Ruiny jego domu w lesie wydawały się więc mało atrakcyjnym miejscem dla przypadkowych osób, a na tyle też nieznanym, że mało kto potrafił do nich dotrzeć. Stara zielarka natrafiła kiedyś na Jaydena w okolicy, gdy prowadził swoje obserwacji i podczas rozmowy z nią, astronom dowiedział się o istnieniu tego miejsca. Później nawet go tam zaprowadziła, chociaż ostrzegła, że nie powinni byli naruszać spokoju zmarłego. Mimo to Vane wiedział już, że odpowiednie zaklęcie chroniło okolicę i mogło im sprzyjać na wypadek, gdyby zapuścił się tam ktoś niepożądany. Pojawiając się przed czasem, Jay czekał niedaleko pozostałości domostwa, zastanawiając się nad tym, jak miało mu pójść tym razem i czy miał być pojętnym uczniem, czy właśnie jego absolutnym przeciwieństwem. Dla własnego dobra i dobra jego bliskich zamierzał jednak dać z siebie wszystko, starając się wykorzystać najmniejszy z momentów składowych przydarzającej się okazji.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał wrażenie, że minęły wieki, odkąd ostatni raz trenował z Jaydenem. Przez ten czas zdążył oberwać czarnomagicznym zaklęciem, które zmuszało go do przyjmowania eliksiru antydepresyjnego przez cały kwiecień i powodowało bezsenność. Pod koniec marca zdążył poznać smak porażki w starciu z potężnym czarnoksiężnikiem, a później ponownie, w obliczu potęgi i bezwzględności ludzi Ministerstwa na ulicach Londynu. Jego brat zdążył umrzeć i powrócić do życia, a Michael przespał cały ten dramat, poddawany intensywnej kuracji magipsychiatrycznej w świętym Mungu. Stracił pracę, stracił poczucie bezpieczeństwa, stracił nawet rachubę czasu. Dopiero list od Vane'a przypomniał mu o normalności i obietnicy kolejnego treningu. Prośba profesora nieco go zaskoczyła, ale potem przywołała - pierwszy od dłuższego czasu - uśmiech na niewyspaną twarz. W obliczu tego wszystkiego, Michael naprawdę miał ochotę coś rozwalić albo kogoś uderzyć.
Tak jak poprzednio, zaufał Jaydenowi w kwestii wyboru odpowiedniego miejsca, Skryte w lesie ruiny nie rozczarowywały. Były odludne, a w razie zmęczenia można nawet przysiąść na murku. Idealnie. Ciekawe, czy to zainteresowanie astronomią skłoniło profesora do poznania tylu na wpół dzikich zakątków Anglii? Michael znał się na gwiazdach tylko minimalnie, ale na tyle, by przeczuwać, że nocą rozciągał się tutaj spektakularny widok na ciemne niebo - nieskażone światłem, zasłonione tylko co najwyżej koronami drzew.
Nie przybył tutaj jednak rozmawiać o gwiazdach, miał pilniejsze pytania.
-Vane. - gdy spotkali się miesiąc temu był wesoły i odprężony, ale teraz miał brwi ściągnięte w wyrazie powagi i wpatrywał się w kolegę z nieskrywaną troską. -Zakładam, że skoro tu jesteś to wszystko w porządku, ale... jak się masz? Ty, twoja rodzina? - dopiero pytając, uświadomił sobie, że nic nie wiedział o rodzinie Jaydena. Byli bezpieczni? Mieszkali niegdyś w Londynie, czy pierwszego kwietnia znajdowali się poza stolicą?
-No i... - zmierzył profesora uważnym spojrzeniem. -Biłeś się kiedykolwiek na pięści? Skąd taki pomysł? - był od niego wyższy i nieco tęższy. Szczerze mówiąc, wolałby wymierzać ciosy w kogoś innego. Ale jakoś wątpił, że trafi mu się okazja do bijatyki z Czarnym Panem lub Cronusem Malfoyem, więc musiał zadowolić się wyobraźnią.
Tak jak poprzednio, zaufał Jaydenowi w kwestii wyboru odpowiedniego miejsca, Skryte w lesie ruiny nie rozczarowywały. Były odludne, a w razie zmęczenia można nawet przysiąść na murku. Idealnie. Ciekawe, czy to zainteresowanie astronomią skłoniło profesora do poznania tylu na wpół dzikich zakątków Anglii? Michael znał się na gwiazdach tylko minimalnie, ale na tyle, by przeczuwać, że nocą rozciągał się tutaj spektakularny widok na ciemne niebo - nieskażone światłem, zasłonione tylko co najwyżej koronami drzew.
Nie przybył tutaj jednak rozmawiać o gwiazdach, miał pilniejsze pytania.
-Vane. - gdy spotkali się miesiąc temu był wesoły i odprężony, ale teraz miał brwi ściągnięte w wyrazie powagi i wpatrywał się w kolegę z nieskrywaną troską. -Zakładam, że skoro tu jesteś to wszystko w porządku, ale... jak się masz? Ty, twoja rodzina? - dopiero pytając, uświadomił sobie, że nic nie wiedział o rodzinie Jaydena. Byli bezpieczni? Mieszkali niegdyś w Londynie, czy pierwszego kwietnia znajdowali się poza stolicą?
-No i... - zmierzył profesora uważnym spojrzeniem. -Biłeś się kiedykolwiek na pięści? Skąd taki pomysł? - był od niego wyższy i nieco tęższy. Szczerze mówiąc, wolałby wymierzać ciosy w kogoś innego. Ale jakoś wątpił, że trafi mu się okazja do bijatyki z Czarnym Panem lub Cronusem Malfoyem, więc musiał zadowolić się wyobraźnią.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ruiny w zagajniku, Skirza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja