Wydarzenia


Ekipa forum
Fair Isle
AutorWiadomość
Fair Isle [odnośnik]15.10.18 1:00
First topic message reminder :

Fair Isle

Na zielonych pagórkach otulonej morską tonią Fair Isle, należącej do terytorium Szkocji, porozrzucane są pojedyncze domostwa i gospodarstwa. Szelest traw poruszanych morską bryzą i leniwe beczenie owiec zdaje się być muzyką, która wypełnia niezwykle sielankową atmosferę wyspy. Każdy tutaj każdego zna, lecz mieszkańcy są niezwykle gościnni - każdy przybysz witany jest wręcz z otwartymi ramionami, czego nie były w stanie zmienić nawet targające czarodziejskim światem zawirowania polityczne roku '56.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Fair Isle [odnośnik]09.05.24 21:32
Wargi Justine rozciągnęły się w uśmiechu - prawdziwym, szczerym, wypełnionym miłością i radością. Już dawno nie uśmiechała się w ten sposób. Chyba zapomniała jak to się robi - a może nie potrafiła już odnaleźć powodu, by robić to właśnie w ten sposób. Teraz, odurzona wypitym napojem ruszała na nowo zastanymi wcześniej mięśniami. To nic, że Ben nie pamiętał tego, co stało się wcześniej. Że nie pamiętał jej. Pozna ją na nowo - teraz we właściwy, odpowiedni sposób w taki w jaki powinien od samego początku. Wcześniej gdzieś zbłądzili po prostu, może to ona podjęła złe decyzje, nie rozumiejąc czym jest naprawdę miłość, póli nie wyrwało jej z łaźni i nie wrzuciło tutaj, prosto na przeciw niego, tego który był jej przeznaczony - musiał być. Czuła to dokładnie i czuła to wyraźnie, kiedy każda komórka jej ciała rwała się w jego kierunku, gdy oczy błądziły głodne bo znajomej już przecież twarzy. To nic, że nie pamiętał, we wszystko go wprowadzi. Będą szli razem, silni, wierni, złączeni ze sobą nie tylko sprawą ale i miłością. Wszechświat w końcu postanowił zrobić coś dla niej, po wszystkim co przeszła, po walkach których się podjęła odpłacał jej się w najprostszej, ale i najpiękniejsze formie, jaka znana była człowiekowi. W największej sile i największej słabości. Była pewna, że to ona tak samo, jak była pewna tego, że i on to czuje - widziała to w spojrzeniu którym na nią patrzył - czuła w każdym słowie które wypowiadał w jej kierunku.
Oczy Justine rozszerzyły się z początku w szczerym zdumieniu by chwilę później sprawnie zmienić się nerwowe rozbawienie, które wyciągnęło z jej warg czyty śmiech. Była pod wrażeniem - zarówno podejścia, jak i planów Wrighta o których mówił tak szczerze, prosto i otwarcie. Nie poprawiła go, nie mówiąc, że na nowo to nikoniecznie odpowiedni zwrot birorąc pod uwagę fakt, że właściwie nie zrobił tego wcześniej. Cieszyła ją wizja nadchodzących zaręczyn i wspólnego życia później.
- Nie mam nic przeciwko, żeby zaczekać. - zgodziła się przekręcając lekko głowę. - Ale wiesz, że zapamiętam go na pewno? I ten i każdy następny. - obiecała pozwalając by dłonie przesunęły się w górę ramion, a potem opadły w dół na nowo, przesuwając palcami po skórze. Cienkie wargi rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu, ale grymas zmienił się w odrobinę wyzywającym po krótkiej chwili kiedy pewna myśl przemknęła jej przez głowę. Odchyliła trochę plecy, przekrzywiając głowę. - Co dalej? - zapytała go mrużąc odrobinę oczy. - Co zrobisz po tym, kiedy już go osiągniesz? - ten cel, o którym mówił. Ją - choć przecież już miał ją w dłoni. A może dłoniach. Dużych, męskich, silnych, owijających się wokół niej jednak z łagodnością przeciwstawną do siły, którą od zawsze prezentował.
Padające pytanie przyjęła chwilową ciszą, przesunęła rękę niżej, palcami przesuwając po bliznach, które zdobiły jego ręce, zastanawiając się nad tym.
- Los nie był dla nas zbyt łaskawy. - orzekła po prostu. Czy można było to przypisać jemu? Nie wiedziała. Ale dzięki niemu też spotkali się dzisiaj w końcu orientując się dokładnie w całej sprawie. W końcu wszystko rozumiejąc. Mogąc iść razem dalej. Uniosła jasnoniebieskie spojrzenie zadzierając głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Twarz swojego towarzysza, przyjaciela, miłości. Pytanie o imię uniosło brwi Justine - ciągle zapomina o tym, że on naprawdę jej nie pamiętał. - Justine. - powiedziała po chwili, jej twarz złagodniała. Uniosła rękę układając ją na policzku mężczyzny. - Musi być ci ciężko. - powiedziała wędrując spojrzeniem po jego twarzy. - W świecie, który cię pamięta kiedy ty nie pamiętasz jego. - nie umiała sobie nawet tego wyobrazić. A może nie całkowicie. Może umiała sobie to w jakiś sposób wyobrazić inaczej nie byłaby w stanie pojąć, że to doświadczenie musi być trudne. Trafić do nieznanego miejsca i nieznanych ludzi w którym każdy coś o tobie wie, coś z tobą przeżył - a ty masz w głowie jedynie pustkę. Nieciągnący się wybór, wątpliwości, poszukiwania prawdy.
- Yhym. - potwierdziła cicho w jego wargi, muskając je własnymi, zaplatając ręce za jego karkiem. Rozciągając wargi w uśmiechu. Zaśmiała się cicho. - Tego mogę nie być w stanie spełnić. - orzekła, kiedy odzyskała na chwilę wolne wargi. - Ale mogę cię zapewnić, że nigdzie się nie wybieram. - ręka przesunęła się po klatce piersiowej Bena. Wargi znów odnalazły te należące do niego. Tego chciała, tego potrzebowała. I… też tego chciała, by ta noc trwała w nieskończoność. Nawet, jeśli nie było to możliwe do spełnienia.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Fair Isle - Page 6 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Fair Isle [odnośnik]19.05.24 18:13
Może tak było lepiej - nie pamiętać. Może amnezja okazała się szczęściem w nieszczęściu, zbawieniem w diabelskim przebraniu. Może tak własnie miało być, od zawsze, na zawsze. By zaczęli od nowa, z czystą kartą. By mógł pokochać ją tak, jak powinien wtedy, gdy w jej niewielkim mieszkaniu wracał z martwych, walcząc z własnymi demonami. Tamta bliskość wydarzyła się przypadkiem, zrodzona z rozpaczy; nie, to co teraz. Ben wydawał się zadziwiająco ślepy na fakty, lecz jakże mógł walczyć z amortencją? Nawet, gdyby zdawał sobie sprawę z przyczyn stanu gwałtownego zakochania, nie mógłby nic z nim zrobić. Pozwolił się więc oślepić, pewien, że teraz kocha zdrowiej, mocniej, poprawniej, a jego serce bije szybciej wyłącznie z czystych, nieskalanych zagubieniem, rozpaczą i żalem pobudek. Tak naprawdę przeszłość przeglądała się w krzywym zwierciadle, odbijając raz jeszcze tamten pogubiony, palący taniec uzależnienia, jedyną różnicą był łaskawie różowy woal miłości.
Nie zamierzał go zdzierać, wpatrzony w jasne oczy Justine z taką pasją i oddaniem, że niemal czuł targającą nim gorączkę. Potrzebę padnięcia na kolana już niedługo, może za tydzień; na Merlina, gotów był napaść na Bank Gringotta, byleby tylko ją zadowolić. Rzuciłby jej do stóp cały świat, obsypał złotem i kosztownościami; tak, może właśnie to zrobi. - Dostaniesz pierścionek z kamieniem droższym niż całe to hrabstwo - zapewnił szybko, pełen pasji i stuprocentowej pewności, że tak właśnie się stanie. Mocniej objął jej talię dłońmi, uśmiechając się coraz szerzej - i bardziej szaleńczo. - Potem - weźmiemy ślub. Jak najszybciej. Nie ma na co czekać. Potem - wybuduję nam dom. Mały, ale wygodny. Dam radę, jakoś. Mój szwagier się na tym zna, pomoże - kontynuował gorączkowy opis szaleńczych planów, w miłosnym upojeniu przekonany, że to wszystko będzie niezwykle proste. I on był prosty; amortencja nie wypaczała jego charakteru, pozbawiała go tylko drzazg i ran, łagodząc traumy, niepewności i lęki. Wszystko musiało się udać, miłość zwycięży każdą przeszkodę, a z nieba zaczną sypać się galeony. Tak działał świat, czyż nie? - A potem... - głos mu zadrżał, gdy pochylał się, przerywać snucie opowieści jeszcze jednym mocnym, głębokim pocałunkiem; nasycał się nim, próbując zebrać siły i odwagę przed zobrazowaniem kolejnego stopnia ich sielankowego życia. Czającego się tuż za zakrętem, za mgłą czekającego ich poranka. - Założymy rodzinę. Trójka dzieci, naprawdę to widzę. Chłopczyk i dwie dziewczynki. O złotych włosach i orzechowych oczach. Zdrowe, silne, pogodne dzieci - pragnął tego, jak najszybciej z nią. Prawdziwego domu. Ostoi, opoki w tych niespokojnych czasach. Ignorował fakt brutalnej wojny, własnych traum i końca świata, powtarzającego się każdego szarego dnia na nowo. Głód, przemoc, okrucieństwo, wieczny lęk - nagle zmalały do rozmiarów nieistotnego pyłku.
- Nie był łaskawy, ale będzie. Czujesz to tak samo mocno jak ja, prawda, Justine? - wyszeptał prosto w jej usta, wypowiadając jej imię łagodnie, pieszczotliwie, jakby w życiu nie rozsmakował się w podobnie słodkich głoskach. Jego mała Justine. Z bliźniaczymi ranami i doświadczeniami, bliska jego sercu, przeznaczona mu od zawsze. Tak wyrozumiała i troskliwa, że aż zawilgotniały mu oczy. Dbała o niego, werbalizowała to, co ciążyło mu na duszy; przełknął niezbyt elegancko i zbyt głośno ślinę, nie chcąc się rozpłakać. Czuł się kochany i czuł się bezpiecznie - a takie okoliczności z łatwością mogły roztrzaskać tamę rycerskości. Trafiła w sedno, było mu kurewsko ciężko; kąciki ust niepokojąco mu zadrżały, ale przecież nie mógł się smucić. Odnalazł szczęście w niej - i tylko to się teraz liczyło; ona, jej słodkie usta, wielkie, błękitne oczy i czułe słowa, którymi go pieściła, zaleczając rozjątrzone rany w ułamki sekund.
Znał jeszcze lepszy sposób na całkowite uzdrowienie - i chciał go jej pokazać. Pocałował ją znów, głębiej; nie zamierzał ronić łez ani się nad sobą użalać, los obdarował go najwspanialszą istotą na świecie. Dłonie już nie drżały, gdy sunął nimi wzdłuż jej szczupłych pleców niżej, aż do bioder, mocno wbijając palce w delikatną skórę, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Niemoralnie, bezpruderyjnie, może zbyt mocno, ale powstrzymywał się za długo. - Ja też. Nigdy - obiecał ochrypłym szeptem; noc mogła być długa, niewystarczająca, ale całe życie razem brzmiało już bardziej satysfakcjonująco. Zaczynając od teraz, od przyspieszonych oddechów, od ust uciekających od jej warg, by przemknąć wilgotną ścieżką pocałunków przez jej żuchwę aż do szyi, w którą wgryzł się lekko, oszołomiony zapachem i smakiem jej skóry. Może okazywał brak szacunku, może powinien poczekać do ślubu - nieświadom tego, co razem przeżyli - ale dopóki go nie zatrzymywała, nie zamierzał się ograniczać. Był tylko - aż? - zakochanym mężczyzną, a nic tak nie pieczętowało miłości jak dzielenie się własnym ciałem, szukanie w gorących pocałunkach odwzajemnienia, a w niecierpliwych ruchach dłoni: spełnienia obietnicy. Zsunął rękę jeszcze niżej, na krągłość biodra i pośladka, drugą zaś wplótł w jej włosy, powracając do głębokiego pocałunku, gotów, by tej nocy w końcu stali się jednością. Na teraz - i na wieczność.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 6 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Fair Isle [odnośnik]31.07.24 15:34
Nie sądziła, że poczuje to ponownie. Uczucie żywe, gorące, prowadzie. A może nie tyle, co nie sądziła, nie wierzyła, ale nie spodziewała się go znaleźć tutaj i dzisiaj. Zwłaszcza, że możliwość na własne szczęście przekreśliła już jakiś czas temu handlując własne szczęście na moc by być w stanie walczyć za ten świat. Świat w którym można się kochać, można żyć - a może po prostu istnieć bez względu na posiadaną czystość krwi, czy przywile które otrzymało się wraz z dobrym urodzeniem. Nie zastanawiała się jeszcze nad tym - nad kłamstwem, które owijało ją sprawnie z każdej strony pozwalając się mu objąć tak jak pozwalała na to ciepłym ramionom Benjamina przed nią.
To było cudowne uczucie - być kochanym. Piękne, ładne, wprowadzające ciało w przyjemne rozedrganie i nadzieję, że dalej będzie dobrze bo przecież byli razem. Na kolejne słowa brwi Justine uniosły się w krótkim zdziwieniu, przez chwilę patrzyła na niego z zaskoczeniem by zaraz zaśmiać się i unieść dłoń do męskiego policzka.
- Nie potrzebuję takiej fortuny na ręce. Wystarczysz mi ty. - odpowiedziała rozciągając wargi w uśmiechu. Nie był niezbędny - nawet sam pierścionek. Było jej wszystko jedno, liczyło się tyko to że był tu i był z nią nie planując odchodzić nigdzie indziej, nigdzie dalej. Ślub - też go chciała. - Możemy nawet jutro. - zgodziła się, nadal pewna, że wcale nie potrzebowała pierścionka. Słuchała padających planów. Dalsze zdawały się bliżej przyziemności. Mały dom wystarczy by pomieścić ich dwoje. Brwi uniosły się leciutko w oczach po raz pierwszy od dawna na chwilę zaszkliły się łzy. Naprawdę mogła? Miec to wszystko. Tak po prostu? Kiedy o tym mówił ufała mu całkowicie, wierzyła że tak. Pokiwała głową. - Dobrze. - zgodziła się, rozciągając cienkie wargi w uśmiechu. Chciała tego - domu, małego wygodnego, kupowana wizją którą roztaczał wokół ginąc w ciepłych ramionach wokół siebie. - A potem? - podjęła, rozochocona chętnie chcąc usłyszeć więcej - dlaczego by nie. Po raz pierwszy od bardzo dawana istniało coś więcej niż wojna za oknem. Zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu. - Czemu akurat dziewczynki dwie? - zapytała z rozbawieniem, ale nie kwestionowała tego. Trójka była idealna, dokładnie tyle ile straciła. Może wiedział podświadomie? Może umiał wynagrodzić jej wszystkie straty, których doznała wcześniej? Zaleczyć ranę w sercu. Domem, dziećmi, miłością, której nie rozumiała, nie dostrzegała wcześniej.
- Czuję. Teraz wszystko się ułoży. - zgodziła się, przesuwając ręką po jego twarzy, policzku, zawieszając jasne tęczówki na tych brązowych należących do niego. Teraz, razem, stawią czoło światu. Silniejsi dzięki temu co przeżyli.
Przesunęła ręce na jego kark kiedy pochylił się by ją pocałować, machinalnie wspinając się na palce, opierając na nim - w nim znajdując oparcie nie tylko fizycznie ale i metaforycznie, czując jak rozpala się jej ciało pod dotykiem większych dłoni. Zaśmiała się cicho w jego wargi, kiedy przyciągnął ją mocniej do siebie racząc krótkim zapewnieniem. Potaknęła kilka razy głową. - Bardzo dobrze. To mi pasuje. - zgodziła się, czując jak uśpiona dusza i ciało reagują. Chciała tego - pragnęła - znów należeć do kogoś w każdym ze znaczeń. - Chodź do mnie. - poprosiła go cicho chcąc by ich poprowadził, by ją wziął, przygarnął, zabrał ze sobą i był z nią już zawsze w każdym możliwym sposobie. Tym zwykłym, cielesnym jak najbardziej - nie musieli czekać do ślubu, przecież znali się już wcześniej. Ta noc, miała należeć do nich, do planów przyszłości i ponownego poznania siebie samych, miała należeć też do przyjemności, której ostatnio zdecydowanie jej brakowało.

| zt :pwease:



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Fair Isle - Page 6 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Fair Isle
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach