Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Skara Brae, Sandwick
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Skara Brae
Najlepiej zachowane na świecie osiedle neolityczne, znajdujące się na głównej wyspie leżącego u wybrzeży Szkocji archipelagu Orkadów. Do roku 1850 osiedle to znajdowało się pod wydmami zatoki Skaill - wtedy dopiero zostało odsłonięte przez silne wiatry i sztormy. Osada składa się z 8 wzniesionych z kamienia domostw, które były w neolicie połączone kamiennymi tunelami - w dzisiejszych czasach niektóre z nich posiadają odsłonięte przejścia.
The member 'Claude Cunningham' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Koncentrował się wyłącznie na wyciszeniu pułapki, odgradzając się od obrazu podsuwanego przez wysłane na zwiady oko; poczuł, jak magia gaśnie, ustępuje, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się węzeł magiczny, nie dało się już nic wyczuć.
- Cave zostało wyciszone, spróbuję zająć się także ostatnim tangiem - wtrącił, gdy tylko udało mu się uporać z jednym zabezpieczeniem; pytanie lorda nestora nieco go zastanowiło, tak jak i fakt, że Burke sięga do kieszeni, po zapisany pergamin. Czyżby otrzymał bardziej szczegółowe informacje odnośnie kryjówki? - Lord Craig Burke - przytaknął Cunninghamowi - najpewniej wszyscy Rycerze otrzymali wieści właśnie od Burke'a - sir listownie poinformował o tym, że znalazł się w posiadaniu informacji dotyczących lokalizacji kryjówek Zakonu - dodał jeszcze, choć nie miał pojęcia, czemu lord nestor zadał to pytanie dopiero teraz, już w trakcie akcji.
- Przez szczelinę w gruzowisku barykadującym wejście do jaskini, w której schroniła się uciekająca dwójka, udało mi się przecisnąć wyczarowanym okiem, lecz niewiele tak naprawdę widać, tylko czerń i pył - żadnych błyskających zaklęć, żadnych przemykających cieni. Zupełnie tak, jakby nikogo już środku nie było - lecz w to nie wierzył. Nie teleportowali się - a więc coś, na czym im zależało, znajdowało się w tej grocie. - Mogę nadłożyć drogi - wtrącił tylko, gdy Claude zaproponował, aby się podzielili. Trudno było mu wejść w skórę drugiego człowieka - nawet jeśli był to ktoś mu bliski, a tym bardziej w przypadku ludzi, których motywacji nie potrafił zrozumieć również wówczas, kiedy usilnie próbował. Zdawało mu się, że wrogowie mieli za mało czasu, aby utrudnić zejście z klifu tym, którzy ruszą ich śladem - faktycznie mogli jednak zadbać o zabezpieczenia wcześniej; niekoniecznie te natury magicznej.
Zamilknął, stawiając krok w stronę silnego źródła magii; czuć było, że ostatnie tango wymagało włożenia więcej energii w jego utworzenie, sama struktura pułapki okazała się dużo bardziej skomplikowana niż w przypadku cave. Równie ostrożnie jak poprzednio zaczął lawirować magią w niewidzialnym labiryncie, do którego środka próbował dotrzeć, aby wyciszyć hipocentrum zabezpieczenia.
połowicznie udany oculus - 2/3
magicus Claude'a 2/3 (+10)
próbuję wyciszyć magią ostatnie tango, wykorzystując znajomość starożytnych run na poziomie III (bazowe st obniżone o 10); st 65
- Cave zostało wyciszone, spróbuję zająć się także ostatnim tangiem - wtrącił, gdy tylko udało mu się uporać z jednym zabezpieczeniem; pytanie lorda nestora nieco go zastanowiło, tak jak i fakt, że Burke sięga do kieszeni, po zapisany pergamin. Czyżby otrzymał bardziej szczegółowe informacje odnośnie kryjówki? - Lord Craig Burke - przytaknął Cunninghamowi - najpewniej wszyscy Rycerze otrzymali wieści właśnie od Burke'a - sir listownie poinformował o tym, że znalazł się w posiadaniu informacji dotyczących lokalizacji kryjówek Zakonu - dodał jeszcze, choć nie miał pojęcia, czemu lord nestor zadał to pytanie dopiero teraz, już w trakcie akcji.
- Przez szczelinę w gruzowisku barykadującym wejście do jaskini, w której schroniła się uciekająca dwójka, udało mi się przecisnąć wyczarowanym okiem, lecz niewiele tak naprawdę widać, tylko czerń i pył - żadnych błyskających zaklęć, żadnych przemykających cieni. Zupełnie tak, jakby nikogo już środku nie było - lecz w to nie wierzył. Nie teleportowali się - a więc coś, na czym im zależało, znajdowało się w tej grocie. - Mogę nadłożyć drogi - wtrącił tylko, gdy Claude zaproponował, aby się podzielili. Trudno było mu wejść w skórę drugiego człowieka - nawet jeśli był to ktoś mu bliski, a tym bardziej w przypadku ludzi, których motywacji nie potrafił zrozumieć również wówczas, kiedy usilnie próbował. Zdawało mu się, że wrogowie mieli za mało czasu, aby utrudnić zejście z klifu tym, którzy ruszą ich śladem - faktycznie mogli jednak zadbać o zabezpieczenia wcześniej; niekoniecznie te natury magicznej.
Zamilknął, stawiając krok w stronę silnego źródła magii; czuć było, że ostatnie tango wymagało włożenia więcej energii w jego utworzenie, sama struktura pułapki okazała się dużo bardziej skomplikowana niż w przypadku cave. Równie ostrożnie jak poprzednio zaczął lawirować magią w niewidzialnym labiryncie, do którego środka próbował dotrzeć, aby wyciszyć hipocentrum zabezpieczenia.
połowicznie udany oculus - 2/3
magicus Claude'a 2/3 (+10)
próbuję wyciszyć magią ostatnie tango, wykorzystując znajomość starożytnych run na poziomie III (bazowe st obniżone o 10); st 65
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Uważnie przyglądał się mężczyznom, wciąż ściskając w dłoni kawałek pergaminu z naprędce zapisaną informacją od Craiga. Cały czas nie wiedział gdzie dokładnie się znajduje, w której części kraju, w którym hrabstwie. Serce przyspieszyło swój rytm, kiedy próbował rozeznać się w sytuacji. Czy mógł im zaufać? Mówili z sensem, powtórzyli informacje, które miał zapisane w liście. Nie atakowali go, a gdyby im na tym zależało, zapewne już dawno wyciągnęliby w jego stronę różdżkę. Nie uciekali przed nim, więc nie mogli być osobami, których podobno miał dzisiaj szukać. Edgar chciał uwierzyć, że faktycznie przysłał ich tutaj Craig, ale nie potrafił tak do końca. Pozostawał czujny. Schował liścik z powrotem do wewnętrznej kieszeni płaszcza, odchrząkując przy tym cicho. Różdżkę wciąż trzymał w pogotowiu, kiedy w ciszy powędrował swoim spojrzeniem w stronę opisywanej plaży. Jaskinia, schronienie, uciekająca dwójka czarodziejów. Jeszcze raz posłał mężczyznom podejrzliwe spojrzenie. Czy na pewno byli po jego stronie, czy nie próbowali go namówić do zabicia nieodpowiednich ludzi.
Nie, to niemożliwe, przecież nie mogli wiedzieć o jego problemach z pamięcią. Nikt o nich nie wiedział poza najbliższą rodziną, wszystkim nakazał dyskrecję. Zacisnął usta w wąską linię, walcząc z samym sobą; przez jego zmęczoną głowę przebiegało mnóstwo myśli jednocześnie, ale w końcu postanowił uwierzyć ich tłumaczeniom. – Pułapki – Powtórzył po Claudzie, uczepiając się pierwszego z istotnych słów, które zapamiętał. – Wszystkie są już zdjęte? – Upewnił się, przeskakując spojrzeniem swoich błękitnych oczu z jednego mężczyzny na drugiego. – Poradzisz sobie sam? – Nie wiedział kim jest ani jakimi dysponuje umiejętnościami, był niski i chudy, nie sprawiał wrażenia silnego czarodzieja. – Nie będziemy się rozdzielać – Zadecydował po chwili, choć wcale nie był pewny, czy podejmuje dobrą decyzję. Robił to po omacku, choć starał się wyciągnąć najistotniejsze informacje z tych strzępków, które od nich dostał. Wolał ich jednak mieć przy sobie. Jeszcze raz spojrzał na plażę i odległą jaskinię, na stromy klif, który mógł utrudnić im wędrówkę. – Idziemy krótszą drogą – podobno gonił ich czas. – Wy przodem – chciał ich mieć na oku, na wszelki wypadek.
Nie, to niemożliwe, przecież nie mogli wiedzieć o jego problemach z pamięcią. Nikt o nich nie wiedział poza najbliższą rodziną, wszystkim nakazał dyskrecję. Zacisnął usta w wąską linię, walcząc z samym sobą; przez jego zmęczoną głowę przebiegało mnóstwo myśli jednocześnie, ale w końcu postanowił uwierzyć ich tłumaczeniom. – Pułapki – Powtórzył po Claudzie, uczepiając się pierwszego z istotnych słów, które zapamiętał. – Wszystkie są już zdjęte? – Upewnił się, przeskakując spojrzeniem swoich błękitnych oczu z jednego mężczyzny na drugiego. – Poradzisz sobie sam? – Nie wiedział kim jest ani jakimi dysponuje umiejętnościami, był niski i chudy, nie sprawiał wrażenia silnego czarodzieja. – Nie będziemy się rozdzielać – Zadecydował po chwili, choć wcale nie był pewny, czy podejmuje dobrą decyzję. Robił to po omacku, choć starał się wyciągnąć najistotniejsze informacje z tych strzępków, które od nich dostał. Wolał ich jednak mieć przy sobie. Jeszcze raz spojrzał na plażę i odległą jaskinię, na stromy klif, który mógł utrudnić im wędrówkę. – Idziemy krótszą drogą – podobno gonił ich czas. – Wy przodem – chciał ich mieć na oku, na wszelki wypadek.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedział dlaczego Nestor Burke stał się taki dociekliwy właśnie w tym momencie. Przez chwilę Claude pomyślał o tym, że być może w tym miejscu znajduje się nie tyle co pułapka skrywająca cudzą obecność, a taka która atakuje umysł. Odrzucił szybko ten pomysł przypominając sobie to, co mówił do niego przed chwilą klątwołamacz pokroju Edgara - zaklęcie wykrywające wyczułoby zagrożenie. To nie mógł więc być efekt magii tej ziemi. Nieco więc z większą uwagę przyglądał się Rycerzowi. Nie było w tym raczej żadnej nieufności, a coś ze zwykłej, zachowawczej przezorności. Claude widział i odczuwał to co działo się z lordem Tristanem po wyprawie. Nie wiedział jednak jakie piętno czarna magia odcisnęła na Edgarze. Choć było to frustrujące to nie pytał. Nie mógł i nie wypadało mu biorąc pod uwagę pozycję, jak i okoliczności. Milcząco zatem czekał.
- To będzie ostatnie - zawierucha, cave inimicum i ostatnie tango. Niedługo będą mogli ruszyć dalej. Lokaj obracał ze z niecierpliwością w palcach drewno swojej różdżki przytakując nestorowi na jego decyzje. W porządku. Skinieniem głowy przyjął jego wolę. Ruszą więc razem najkrótszą drogą. Ostatecznie nie wiedzieli kogo się mieli spodziewać.
Wyszedł na przód bo w końcu wraz z Calderem doskonale zdawali sobie sprawę z kierunku - Miałeś okazję wyjrzeć zza groty na plażę, czy zaklęcie zdążyło stracić już na mocy? Widziałeś, czy ciągle tam są? - podpytał zerkając na Caldera niemalże biegnąc chociaż domyślał się już odpowiedzi. Wątpił by dostrzegł tę dwójkę którą wykryli przed grotą lub by ci ciągle pod nią stali.
Kiedy dobiegli do krańca klifu. Z sercem przypartym do piersi skoczył by momentalnie znaleźć się na plaży - Lento - wypowiedział przez zaciśnięte strachem gardło. Magia go nie zawiodła - tak jak chciał znalazł się błyskawicznie znalazł się na linii brzegowej. Wycelował różdżkę w Caldera z zamiarem sprowadzenia go w to samo miejsce - Mobilicorpus
- To będzie ostatnie - zawierucha, cave inimicum i ostatnie tango. Niedługo będą mogli ruszyć dalej. Lokaj obracał ze z niecierpliwością w palcach drewno swojej różdżki przytakując nestorowi na jego decyzje. W porządku. Skinieniem głowy przyjął jego wolę. Ruszą więc razem najkrótszą drogą. Ostatecznie nie wiedzieli kogo się mieli spodziewać.
Wyszedł na przód bo w końcu wraz z Calderem doskonale zdawali sobie sprawę z kierunku - Miałeś okazję wyjrzeć zza groty na plażę, czy zaklęcie zdążyło stracić już na mocy? Widziałeś, czy ciągle tam są? - podpytał zerkając na Caldera niemalże biegnąc chociaż domyślał się już odpowiedzi. Wątpił by dostrzegł tę dwójkę którą wykryli przed grotą lub by ci ciągle pod nią stali.
Kiedy dobiegli do krańca klifu. Z sercem przypartym do piersi skoczył by momentalnie znaleźć się na plaży - Lento - wypowiedział przez zaciśnięte strachem gardło. Magia go nie zawiodła - tak jak chciał znalazł się błyskawicznie znalazł się na linii brzegowej. Wycelował różdżkę w Caldera z zamiarem sprowadzenia go w to samo miejsce - Mobilicorpus
The member 'Claude Cunningham' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Strzępy słów rozmawiających ze sobą Rycerzy docierały do niego z dali, wciąż pozostawał skupiony na tym, by nie popełnić żadnego błędu w trakcie rozbrajania pułapki. Zajęło mu to nieco więcej czasu niż w przypadku tej pierwszej, ostatecznie jednak poczuł, że magia wycisza się, niknie.
- Wszystkie są już zdjęte - powiedział po prostu - nie, na plaży nikogo nie było, musieli zostać w grocie.
Mogli ruszyć dalej, w stronę jaskini. Na szczycie skarpy z lekką rezerwą zaczął szacować wysokość dzielącą ich od plaży, w tym czasie Claude dostał się już na sam dół, a zaraz potem pomógł Borginowi pokonać bezpiecznie kawałek, którego próba przejścia na własnych nogach skończyłaby się najpewniej osunięciem się po grząskim gruncie. Mając tego świadomość nawet lewitowanie w powietrzu nie było najgorsze; choć spiął się cały, gdy tylko stracił poczucie, że stoi na twardym gruncie; nienawidził latania. Kurczowo zaciśnięte dłonie rozluźniły się nieco, gdy znowu mógł stanąć o własnych siłach.
- Dziękuję - wyuczonym tonem okazał wdzięczność; wzrok pomknął ku górze, ku nestorowi - odczekali chwilę, by mógł do nich dołączyć.
Smętne kłącza wiły się po piaszczystej ścianie, przeciskały się przez kamienną skarpę - nieco na prawo, stojąc tyłem do morza, dało się dostrzec gruzowisko; a wirujące w powietrzu drobinki kurzu nie zdążyły jeszcze opaść.
Cała ta sterta kamieni tworzyła konstrukcję chyboczącą się niepewnie; wyglądało to tak, jakby jednym zaklęciem można było trafić w odpowiedni punkt i usuwając go naruszyć całą resztę. Kamienie nachylone były pod kątem, więcej znajdowało się ich u spodu, im wyżej, tym cieńsza pozostawała warstwa; kiedy znalazł się tuż obok, przyjrzał się całości z bliska, dostrzegając jeden z otoczaków, na których opierała się środkowa część zawaliska.
- Bombarda - wyinkantował, a gdy tylko strumień mocy opuścił jego różdżkę, pospiesznie cofnął się spory krok w tył. W różdżką gotową do tego, by osłonić się przed spadającym na niego kamieniem; impet odrzucił je jednak do wnętrza jaskini. Rozsypały się po ziemi, tworząc przejście.
Padające światło pozwoliło też na to, by na chwilę przed tym, nim wyczarowane oko zniknęło, Borgin zdołał jeszcze ujrzeć mężczyznę osłaniającego jakąś drugą osobę, chyba kobietę, przed nadlatującymi w ich stronę kamieniami. Skryli się za masywnym głazem, tak, że trudno było ich dostrzec od wejścia - ale z góry nie stanowiło to już większego problemu.
- Dwójka, po lewej, za głazem - rzucił jeszcze do Rycerzy, wkraczając do środka. Przedzierając się przez kurtynę kurzu, który opadł na ciemną szatę, twarz i jasne włosy.
oculus - 3/3
- Wszystkie są już zdjęte - powiedział po prostu - nie, na plaży nikogo nie było, musieli zostać w grocie.
Mogli ruszyć dalej, w stronę jaskini. Na szczycie skarpy z lekką rezerwą zaczął szacować wysokość dzielącą ich od plaży, w tym czasie Claude dostał się już na sam dół, a zaraz potem pomógł Borginowi pokonać bezpiecznie kawałek, którego próba przejścia na własnych nogach skończyłaby się najpewniej osunięciem się po grząskim gruncie. Mając tego świadomość nawet lewitowanie w powietrzu nie było najgorsze; choć spiął się cały, gdy tylko stracił poczucie, że stoi na twardym gruncie; nienawidził latania. Kurczowo zaciśnięte dłonie rozluźniły się nieco, gdy znowu mógł stanąć o własnych siłach.
- Dziękuję - wyuczonym tonem okazał wdzięczność; wzrok pomknął ku górze, ku nestorowi - odczekali chwilę, by mógł do nich dołączyć.
Smętne kłącza wiły się po piaszczystej ścianie, przeciskały się przez kamienną skarpę - nieco na prawo, stojąc tyłem do morza, dało się dostrzec gruzowisko; a wirujące w powietrzu drobinki kurzu nie zdążyły jeszcze opaść.
Cała ta sterta kamieni tworzyła konstrukcję chyboczącą się niepewnie; wyglądało to tak, jakby jednym zaklęciem można było trafić w odpowiedni punkt i usuwając go naruszyć całą resztę. Kamienie nachylone były pod kątem, więcej znajdowało się ich u spodu, im wyżej, tym cieńsza pozostawała warstwa; kiedy znalazł się tuż obok, przyjrzał się całości z bliska, dostrzegając jeden z otoczaków, na których opierała się środkowa część zawaliska.
- Bombarda - wyinkantował, a gdy tylko strumień mocy opuścił jego różdżkę, pospiesznie cofnął się spory krok w tył. W różdżką gotową do tego, by osłonić się przed spadającym na niego kamieniem; impet odrzucił je jednak do wnętrza jaskini. Rozsypały się po ziemi, tworząc przejście.
Padające światło pozwoliło też na to, by na chwilę przed tym, nim wyczarowane oko zniknęło, Borgin zdołał jeszcze ujrzeć mężczyznę osłaniającego jakąś drugą osobę, chyba kobietę, przed nadlatującymi w ich stronę kamieniami. Skryli się za masywnym głazem, tak, że trudno było ich dostrzec od wejścia - ale z góry nie stanowiło to już większego problemu.
- Dwójka, po lewej, za głazem - rzucił jeszcze do Rycerzy, wkraczając do środka. Przedzierając się przez kurtynę kurzu, który opadł na ciemną szatę, twarz i jasne włosy.
oculus - 3/3
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cały czas czuł się niekomfortowo w tej sytuacji, ale postanowił zaufać ich słowom. Wiedzieli o Craigu – to go trochę uspokoiło, choć gdzieś z tyłu głowy wciąż czaiła się niepewność. Czy na pewno stali po jego stronie? Czy nie zdobyli tych informacji podstępem? Edgara zaczynała ogarniać paranoja, lecz starał się zachować kamienny wyraz twarzy, nie chciał wydać swoich podejrzeń. Puścił obydwu mężczyzn przodem, różdżkę trzymając w pogotowiu. Wpatrywał się w ich plecy, wyczulony na każdy niespodziewany ruch, który mógłby się okazać atakiem. Odpowiadali na jego pytania, współpracowali z nim, ale wciąż nie mógł być stuprocentowo pewny.
Zatrzymał się dopiero na szczycie klifu. Jeden z mężczyzn bez większego zastanowienia rzucił się w dół, sprawnie lądując nieopodal groty, by po chwili pomóc temu drugiemu. Znali się, ufali sobie. Edgar nie dołączył do nich od razu. Przez chwilę stał blisko krawędzi i przyglądał im się z góry, pozwalając przepłynąć wszystkim zaniepokojonym myślom. To był najlepszy moment, żeby ich zostawić i odejść, ale list od Craiga wciąż nie dawał mu spokoju. Nie znalazł się w tym miejscu, gdziekolwiek był, przypadkiem. Miał zadanie do wykonania, a ci mężczyźni, czy tego chciał czy nie, wiedzieli o co w nim chodzi.
Zdarzało mu się już skakać z klifu, ale do wody – w tych warunkach uruchomił się w nim instynkt samozachowawczy, dlatego przez chwilę (krótką, na dwa dłuższe wdechy) się wahał, lecz w końcu zrobił krok w przód. – Lento – rzucił szybko, by uchronić się przed bolesnym upadkiem. Na szczęście zaklęcie zadziałało i płynnie znalazł się na dole obok swoich towarzyszy. Dalej trzymał się z tyłu, krok za nimi.
Zasłonił oczy przedramieniem, żeby uchronić się przed ewentualnym pyłem, wpadającym mu pod powieki, kiedy blondyn wywarzył przejście. Zaraz potem machnął różdżką na szatyna, żeby wszedł do groty za blondynem, samemu zamykając ten krótki pochód. Dwóch na trzech – nie powinni mieć z nimi większego problemu.
Lecimy do szafki
Zatrzymał się dopiero na szczycie klifu. Jeden z mężczyzn bez większego zastanowienia rzucił się w dół, sprawnie lądując nieopodal groty, by po chwili pomóc temu drugiemu. Znali się, ufali sobie. Edgar nie dołączył do nich od razu. Przez chwilę stał blisko krawędzi i przyglądał im się z góry, pozwalając przepłynąć wszystkim zaniepokojonym myślom. To był najlepszy moment, żeby ich zostawić i odejść, ale list od Craiga wciąż nie dawał mu spokoju. Nie znalazł się w tym miejscu, gdziekolwiek był, przypadkiem. Miał zadanie do wykonania, a ci mężczyźni, czy tego chciał czy nie, wiedzieli o co w nim chodzi.
Zdarzało mu się już skakać z klifu, ale do wody – w tych warunkach uruchomił się w nim instynkt samozachowawczy, dlatego przez chwilę (krótką, na dwa dłuższe wdechy) się wahał, lecz w końcu zrobił krok w przód. – Lento – rzucił szybko, by uchronić się przed bolesnym upadkiem. Na szczęście zaklęcie zadziałało i płynnie znalazł się na dole obok swoich towarzyszy. Dalej trzymał się z tyłu, krok za nimi.
Zasłonił oczy przedramieniem, żeby uchronić się przed ewentualnym pyłem, wpadającym mu pod powieki, kiedy blondyn wywarzył przejście. Zaraz potem machnął różdżką na szatyna, żeby wszedł do groty za blondynem, samemu zamykając ten krótki pochód. Dwóch na trzech – nie powinni mieć z nimi większego problemu.
Lecimy do szafki
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Victor Vegard był człowiekiem iście specyficznym; ogromne doświadczenie w dziedzinie łamania klątw i uroków umocniło jego renomę niemalże w całym, magicznym półświatku. Posiadał swe nietuzinkowe zasady, których przestrzegał nieprzerwalnie i bezwarunkowo. Praktycznie nie miał sobie równych, będąc pionierem ów wymagającej dziedziny. Wydawał surowe polecenia, bez zastanowienia angażował swych dawnych współpracowników, niezależnie od pory dnia, czy obecnego miejsca zamieszkania. Nie zwracał uwagi na praktykę odbytą w ramach wspólnego zawodu; wszyscy znajdowali się na jednej, ujmującej płaszczyźnie pławiąc się w wyższości podstarzałego czarodzieja, pozwalającego nazywać się prawdziwym mentorem. Z surową zaciekłością prowadził swych podopiecznych, żądając bezwarunkowej perfekcji. Nigdy nie chwalił, lecz zawsze posuwał się do najsroższej, motywującej krytyki. Jeśli ktokolwiek nie wytrzymywał narzuconej presji, odchodził w milczeniu tracąc okazję do międzynarodowej renomy. On sam pamiętał ten nietypowy moment, w którym pod wpływem czarodziejskiego alkoholu, odrzucony przez wielkiego geniusza, bezczelnie wyzwał go na pojedynek, który o mały włos nie przepłacił swym cennym żywotem. Leżał wtedy na skrawku kamiennego bruku łapiąc urwane oddechy. Obolałe ciało nie potrafiło zmienić pozycji, a krew sączyła się z otwartych ran. To właśnie wtedy mężczyzna dał mu szansę, stawiając wszystko na jedną kartę. Przyjął go pod swe ramiona, stawiając kilka nieprzekraczalnych warunków. Bez pomocy medyka, podniósł się na własne nogi podążając śladami bardziej doświadczonego. Przez lata rozwinął swe umiejętności, stał się samowystarczalny. Dzisiejszego dnia, gdy dziób hebanowego kruka uderzał w cienką strukturę salonowej szyby, wiedział, że on powrócił. Odbierając skrawek idealnie przyciętego pergaminu, wiedział z kim ma do czynienia. Na moment rozsiadł się na miękkiej kanapie zezwalając, aby śnieżnobiały pies ułożył się tuż obok. Jean rozpoczęła zawzięte obwąchiwanie ciasno zapisanej stronicy, starając się ugryźć najbliższy, pofalowany róg. Ciemnowłosy podniósł arkusz marszcząc brwi w zadziwieniu, mieszanym z lekkim niezadowoleniem; czy właśnie wczytywał się w szereg nieuzasadnionych pretensji? Pokiwał głową w niezadowoleniu mamrocząc pod nosem:
– Bezczelny staruch. – zadanie nie było do końca sprecyzowane. Miejsce oraz data rozpoczęcia nowej eskapady pojawiła się po wypowiedzeniu znajomych liter. Nie wiedział z jak trudnym przedsięwzięciem przyjdzie im się mierzyć, jak podłe przekleństwo podłożono na starych, szkockich ruinach. Kto stanie się jego kompanem? Czy będą to osoby znane, godne zaufania, nie uwikłane w krwawe, wojenne perypetie? Jakie sutki zastanie na miejscu, znając skomplikowaną specyfikę klątw? Czy dotykały kogoś bezpośrednio, intensywnie? Westchnął ciężko i zgniótł list w prawej dłoni. Niedowierzał. Druga dłoń przejechała po zmęczonej twarzy, a on sam zamyślił się na moment. Dryfował w oddali, wchodził w rolę, rozkładał akcję na najdrobniejsze czynniki pierwsze. Dlaczego właśnie on? Dlaczego w tak kulminacyjnym momencie? Nie był przecież odpowiednio przygotowany, miał tak wiele równie istotnych obowiązków. Victor Vegard wtargnął do jego życia gwałtownie, wsuwając ciężki bucior między zamykane drzwi... Skąd dowiedział się o jego pochodzeniu? Odetchnął ciężko i podniósł się do pionu. Musiał przygotować ekwipunek, dokształcić się przed rozpoczęciem zleconej misji. Wolnym krokiem ruszył w stronę pracowni, a wierny towarzysz podążył za nim skacząc na wysokość łydek. To będzie ciężka i wymagająca noc.
Chłodne, mgliste przedpołudnie roztaczało nietypową, specyficzną aurę. Jesień na dobre rozgościła się na angielskich ziemiach sprowadzając intensywne opady rzęsistego deszczu oraz silniejsze podmuchy porywistego wiatru strącającego kolorowe liście. Wilgotne trawy mieniły się w ostatnim, krótkim promieniu słońca, dając nadzieją na całkiem łagodną zimę. Ubrany w wygodny, ciepły strój oraz cienką, grafitową pelerynę pojawił się na wyznaczonym miejscu z posępnym humorem i mocno podkrążonymi oczami. Skórzana torba pełna runicznych manuskryptów obijała się o prawe biodro, wirując w statycznym rytmie. Głogowa broń spoczywała w dłoni będąc w stałej gotowości. Neolityczne ruiny ukazywały swój potężny majestat rozciągając się wzdłuż całego archipelagu. Morskie fale rozbijały się o nadbrzeżne skały, rozmiękczały tony żółtawego piasku. Było nieprzyjemnie, warunki pogodowe nie sprzyjały dzisiejszej pracy. Gdy tylko zbliżył się do obozu, zobaczył kilku śmiałków rozstawiających strzeliste namioty tworzące podstawę przyszłego obozu. Jeden z nich, wysoki, barczysty o charakterystycznych, rudawych wąsach, uniósł się znad ziemi trzymając metalową rurkę i uśmiechnął chytrze, rozpoznając dawno niewidzianego kooperanta: – Niech mnie oczy nie mylą, Rineheart we własnej osobie! – krzyknął nagle zwracając uwagę pozostałych łamaczy. Zerwał się do przyspieszonego marszu, aby jak najszybciej znaleźć się w zasięgu przybysza. Vincent uniósł kącik ust do góry, przyglądając się nieco zmienionej sylwetce Keenana Hendersona. Pamiętał go sprzed kilku lat, gdy wspólnie przemierzali odległe tereny gorącego, dalekiego wschodu. Zrzeszeni pod zwierzchnictwem tego samego zarządcy, wędrowali między piaskami wyniszczającej pustyni, wchodzili w głąb strzelistych piramid stawiając czoła niezbadanej, pradawnej mocy. Wydawać się mogło, że nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Mężczyzna zrobił kilka kroków i pozwolił zamknąć się w lekkim uścisku: – Co, ciebie też przysłał tu ten stary zgred? Jak zwykle nie ma żadnych barier, czekam co takiego wymyśli na Wigilię… – rzucił jeszcze z wyraźnym zdegustowaniem, wpadając w swój typowy słowotok. Spojrzenie brązowych oczu badawczo przyglądał się niemrawemu profilowi gościa, który w końcu zdobył się na odpowiedź: – Myślałem jednak, że tak się stęskniłeś. – żachnął. – Dwa dni temu dostałem list. – westchnął ciężko i pokręcił głową: – Lepszego momentu nie mógł sobie wybrać, ale mniejsza z tym. Pokażesz mi z czym mamy do czynienia? – przeszedł do meritum nie chcąc tracić czasu. Szatyn pokiwał głową rozweselony i na samym początku zaprowadził go do serca obozowiska. Vincent zapoznał się z pozostałymi badaczami, odnotowując zupełnie nowe twarze. Przywitał się lekkim, niewymuszonym chłodem; w tak wymagającej dziedzinie, budowanie zaufania trwało naprawdę dużo czasu. Pozbył się przyniesionych tobołków i zszedł w dół starożytnych ruin lawirując między kamiennymi korytarzami. Uważnie przyglądał się każdemu elementowi niesamowitej zabudowy, niegdyś zatopionej pod gęstą pianą wzburzonej wody. Kolejne, ostrożne korki utwierdzały w przekonaniu, iż atmosfera stawała się coraz gęstsza, gorętsza, spłycała oddech. Zmarszczy brwi dość podejrzliwie: – Robi wrażenie, co? – nie można było temu zaprzeczyć, jednakże łamacz skupił się na wyczuwalnych objawach, drżące powietrze dawało do zrozumienia, że domniemane przekleństwo czyhało tuż za zakrętem. – Czujesz to? – zapytał nagle, lecz nie musiał szukać potwierdzenia; widok, który ukazał się jasnym tęczówkom zmroził krew w żyłach. Cała roślinność otaczająca kamienną budowlę zmieniła się w zeschnięte, zgniłe pobojowisko. Płaty wypalonej trawy pokrywały część przestrzeni, mech porastający ściany zamienił się w czarną maź wydającą specyficzny odór. Drzewa i pobliskie krzewy straciły liście oraz część gałęzi, zachorowały na nieznane choroby. Woda dopływająca do najbliższego brzegu była brunatno-zielona, skażona, zapchana trującymi glonami i dziwnymi ustrojstwami. Śmierć unosiła się nad niewielkim ekosystemem porażając bruneta do granic możliwości. Jako coraz bardziej profesjonalny zielarz, nie mógł patrzeć na tak tragiczny stan roślinnych sojuszników: – Na Merlina… Czegoś takiego dawno nie wiedziałem. – wyszeptał z szeroko otwartymi powiekami. Głos złamał się w jednej chwili. – I ja również. Przeklęta magia przepływa przez każdy zakamarek tej części ruin, co więcej rozprzestrzenia się na resztę terytorium. Rzuciliśmy pierwsze zabezpieczenia, ale za kilka godzin będziemy musieli je ponowić, inaczej plugawa magia przebije się przez nie, bez żadnych oporów. – wyjaśnił wkładając ręce do kieszeni i przyglądając się całości. Vincent doszukiwał się jakichś szczegółów, konkretów, które mogły wskazać przyczynę piekielnego zatrucia: – Jestem przekonany, że na tym obszarze istnieje więcej niż jedna klątwa. Źle nałożone runy musiały wejść ze sobą w jakąś dziwną interakcję, powodować widoczne skutki, które nie pasują mi do żadnej, potocznie znanej klątwy. Wybór miejsca nie był przypadkowy, te ruiny mają w sobie jakąś nietypową moc... – zauważył i zaproponował od razu wysuwając pierwsze wnioski. Mistrz miał całkowitą rację, mieli do czynienia z czymś nieprawdopodobnym; walka może potrwać kolejne, długie dni. Czy właśnie dlatego ściągnął tutaj najbardziej doświadczonych specjalistów? – Czy mamy jakieś ofiary? – dopytał jeszcze, widząc spojrzenie Hendersona. Ten pokiwał głową i zbliżył się do partnera: – Kilku samozwańczych turystów. Niestety nie przeżyli. Ze szczątkowych informacji wiemy, że mieli potworne halucynacje, gorączkę oraz wysypkę wypalającą część skóry… Medycy nie potrafili wyleczyć tego zwykłymi zaklęciami. Zetknięcie się z choć odrobiną tej obrzydliwej zgnilizny, może powodować koniec. – mieszkaniec Irlandii, przesunął się w bok, aby zejść jak najbliżej bezpiecznego terenu. Wyciągnął głogową różdżkę i szepnął dobrze znaną inkantację: – Hexa Revelio! – kilka światełek w kolorze mlecznej bieli rozbłysło pod warstwą wyniszczonej natury. Niestety żaden z kształtów nie był na tyle wyraźny, aby domyślić się jakie runy zdobiły kawałki pradawnych budowli. Pokręcił głową: – Trzeba natychmiast znaleźć sposób na oczyszczenie miejsc, w których znajdują się runy, inaczej nic nie zdziałamy. Wracajmy do obozu, mam ze sobą kilka manuskryptów, chciałbym, abyś pomógł mi je przestudiować. Czy uda nam się jeszcze dzisiaj przeprowadzić wywiad z lokalnymi mieszkańcami? – zapytał pewnie chowając różdżkę pod płachtą peleryny. Keenan pokiwał głową i zeskakując z elementu historii podążył w stronę obozu. Zasiedli przy drewnianym stole i rozłożyli pergaminy zapisane drobnymi znaczkami. Niezrozumiałe dla zwykłego człowieka, dla nich tworzyły prawdziwą, fascynującą zagadkę. Wiedzieli, że to dopiero początek zawiłego zadania, z którym przyszło im się zmierzyć. Po kilku godzinach zaciętych rozmów i skrupulatnych notatek, przeprowadzili szereg przesłuchań z mieszkańcami najbliższych miejscowości oraz turystami, którzy nie odważyli się wtykać rąk w niezidentyfikowane materie. Wszyscy obserwowali podobne zjawiska, zeznawali o konkretnych objawach wśród znajomych osób. Całe obozowisko zdawało sobie sprawę, że praca rozciągnie się na najbliższe tygodnie, a może nawet miesiące? Stary Vegard wpakował ich krwiożerczą paszczę lwa, nie chcą brudzić swych spracowanych rączek. Cholerny manipulant.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ogromne, grube płaty kleistego śniegu wylatywały z mleczno-szarego nieba wirując w niezidentyfikowanym, niejednoznacznym tańcu. Spadając niezwykle szybko, zatrzymywały się na zabłoconym chodniku, rozmiękczonej ziemi pobliskich terenów zielonych. Podwyższona temperatura nie zdążyła roztopić nieregularnych kształtów. Rozbielona warstwa wzrastała z każdą, przemijającą sekundą zwiastując, iż srogość przewidywanej zimy była potwierdzona i uzasadniona. Rekordowe amplitudy przeszywającego mrozu, czaiły się w zaciemnionej przestrzeni, ostrzegając najbardziej narażonych mieszkańców. Wojenne, nieprzemijające brzemię nie pozwalało na zgromadzenie odpowiedniej ilości zapasów. Brakowało podstawowych produktów, przejmowano potężne transportowce, rozkradano cenny towar, zasilający turbiny spowolnionego rynku. On również odczuwał te kluczowe zmiany. Zmniejszone dostawy, o wiele rzadsze zlecenia, zminimalizowane składowisko najcenniejszych nabytków. Nie wszystko udało mu się rozmnożyć; proces rozsadzania wymagał całkowitego poświęcenia, czasu, którego w obecnej sytuacji praktycznie nie posiadał. Wojenna zawierucha, czynna działalność wśród przedstawicieli samozwańczej rebelii, odciągała od typowych, zawodowych sprawunków. Wymagająca sztuka planowania czasu, wspinała się na strome, chybotliwe wyżyny. Dbałość o dobrobyt oraz stałe przychody, krzyżowały się z ideologiczną potrzebą zwalczania coraz bardziej bezwzględnego wroga. Świadomość, iż najbliższe jednostki doświadczają cierpienia, codziennego narażenia cennego, tak młodego żywota, działała niczym napędzający katalizator. Coraz częściej przekładał wcześniej ustalone spotkania. Rezygnował z handlowej wymiany, porzucał profitowe polecenia, aby wspomóc walczących o lepsze jutro, broniących uciemiężonych obywateli. Nie odczuwał destruktywnych emocji, postępował zgodnie z własnym sumieniem, zgodnie z panującą chwilą rozłożoną na przemijających miesiącach nowego, zagadkowego roku. Dzisiejszego dnia, nie miał zbyt wiele czasu na dokładne przygotowania. Stosik korespondencji traktującej ten sam przypadek, zdobił okrągły, salonowy stolik, zapełniony pożółkłymi, wyszczerbionymi pergaminami, opasłymi księgami oraz kubkami z zielonkawym, niedokończonym naparem. Misja powierzona przez surowego mentora, przedłużała się o dobrych kilka tygodni. Jesienne wezwanie na sam środek neolitycznych ruin, nie przyniosło końcowych, wymiernych efektów. Profesjonalna, zmieszana grupa, ściągnięta z każdego zakątka świata, nie przewidziała znaczących uwarunkowań. Klątwy, które pastwiły się nad ów rozległym terytorium, przysłaniały zakamuflowane pułapki, runy wskazujące, iż powierzchowny problem znajdował się jeszcze dalej, jeszcze głębiej. Sięgał do samego źródła, przenikając zamrożone warstwy brązowej ziemi. Od kilku dni, próbował doszukać się dodatkowych przesłanek. Przechodząc przez archaiczne manuskrypty, analizował charakter starodawnego zapisu. Patrzył na kształty, przerysowywał symbole, poszukiwał innego, nieznanego znaczenia, przybliżającego do rozwiązania niezatrzymanie umierających organizmów. Całymi nocami nie opuszczał stanowiska pracy; przygarbione plecy, obgryziony ołówek, dogasające palenisko i niezadowolony kompan w postaci niewielkiego zwierzaka, stały się jego nieodłączonym towarzyszem. Wynotowywał pierwsze przemyślenia, domysły wymagające konsultacji. Przeciwnik parał się potężnymi źródłami plugawej magii, użytej w sposób całkowicie niekonwencjonalny i niebanalny. Ogromne westchnienie wydobyło się z jego ust, gdy po raz kolejny wymazywał zapisane zdanie. Stres przegryzał niewymagającym posiłkiem, który podtrzymywał przemęczone ciało. Błądził po omacku, nie znając właściwego kierunku. Nie posiadał ugruntowanych konkretów; ponowne spotkanie razem z pozostałymi przedstawicielami zbliżało się wielkimi krokami. Dlatego też w pośpiechu dopakował mniejszą, skórzaną torbę. Wrzucił pogniecione notatki, fiolki leczniczych eliksirów oraz najpotrzebniejszych przedmiotów. Nie zdążył dopiąć długiego płaszcza, owinąć się granatowym szalikiem – wybiegł na zewnątrz, tonąc w skołtunionej zawiei. Znajomy trzask, nieprzyjemna teleportacja przywiodła o na skraj obozowiska. Stawił się na styk, wbiegając do jednego z największych namiotów. Długie świeczki wisiały nad drewnianym, podłużnym stołem, oświetlając niewielką przestrzeń. Dostrzegł ogromne mapy okolicy, posążki chroniące przed najgorszym rodzajem rzuconych uroków, rozpostarte księgi, opisujące powiązane sytuacje. Wokół stołu zgromadziły się znajome twarze; osobistości z półświatka łamaczy klątw, podróżników, szaleńców, wciągniętych w ciągłe poszukiwanie absorbujących przygód. Na samym środku siedział on - rosły, podstarzały mężczyzna o surowej, a jednocześnie zamyślonej twarzy. Włosy ściągnięte w ciasny kucyk, opadały na wyprostowane ramiona. Przymknięte powieki wskazywały skupienie, wewnętrzną medytację. Nosił jednokolorowe, stonowane szaty z lejącego, ochronnego materiału. Przypominał szamana, stąpającego po ziemi nieco pewniej i twardziej. Gdy Rineheart przemieścił się w głąb prowizorycznego gabinetu, głowy zgromadzonych odwróciły się w jego stronę. Zobaczył przelotne uśmiechy, skinienie głowy, niepokój wyrysowany w różnokolorowych źrenicach. Tylko przewodnik, nie wykonał żadnego, gwałtownego ruchu. Odezwał się w najmniej spodziewanym momencie, mrożąc monotonnym, statycznym, niskim głosem człowieka z północy: – Spóźniłeś się… – wychrypiał karcąco, otwierając oczy, wbijając przenikliwe spojrzenie w kolorze wieczornej zieleni, prosto w pierś swego podopiecznego. Ciemnowłosy zamarł, a oddech zatrzymał się po środku klatki piersiowej. Zawsze taki był. Czepiał się najmniejszych szczegółów, wynotowywał nawet dwuminutowe, nieznaczące spóźnienia, czy inne wykroczenia. Silne poczucie dyscypliny, stawało się niewypowiedzianą paranoją. Jasny błękit skrzyżował się z oceną, a twarz pozostała niewzruszona. Obszedł drewno, znajdując wolne miejsce na samym jego końcu. Zasiadł w kompletnej ciszy. Wyłożył spakowane materiały i odkładając torbę, splatając dłonie przed sobą, odwrócił głowę w stronę Vegarda, mówiąc poważne: – Przepraszam. – skryte pod warstwą urażonej dumy. Mężczyzna pozwolił mu poczuć się jak nowicjusz, żółtodziób, którego kilkanaście lat temu odnalazł w jednej z leśnych, bułgarskich tawern. Przeprosiny puścił mimo uszu. Jeszcze raz prześlizgnął się po zbielałych twarzach wszystkich zgromadzonych, aby następnie wygłosić: – Zdajecie sobie sprawę, że przez okres prawie trzech miesięcy nie udało nam się rozwiązać, ów niesamowitej zagadki? – wyczuwalny akcent czaił się między głoskami. Odpowiednie nacechowanie emocjonalne, dodawało wymiary, wzmagało poczucie winy, gdyż głowy niektórych zgromadzonych opadły w kierunku sękatego brzegu. – Coś ważnego, wręcz istotnego zostało przez nas pominięte. Wymagający proces codziennej pracy, nie zniwelował skutków plugastwa, rozpuszczonego na tej ziemi. Jakieś wnioski, przemyślenia? Przygotowaliście jakieś rozwiązania, które moglibyśmy zaimplementować? – pytał wprost. Nie musiał się angażować, był wystarczająco doświadczony, ustawiony w nienaruszalnej pozycji. Jego wzrok niespecjalnie zatrzymał się na lekko przemoczonym Rinehearcie, przenikając przez jego plecy. Odchrząknął głośniej, ściskając w dłoniach najświeższe, pokreślone zapiski: – Wydaje mi się, że jedną z przyczyn może być złe odczytanie i odszyfrowanie zapisanych run. – wypowiedział pewnie. Zauważył, że inni poruszyli się nieznacznie: – Dlaczego? – padło sformułowanie z drugiego końca namiotu. Przysadzisty łamacz klątw, pochodzący z wschodniej Europy, łypał na swego kolegę. Czyżby pracował przy tej części zadania? – runy, które tam występowały, były przecież oczywiste. Wraz z grupą sprawdzaliśmy je kilka razy, fragment po fragmencie. – zaparł się burzliwie z wyrazistą nutą niecierpliwości. Vegard spojrzał w jego stronę z dezaprobatą, aby dopowiedzieć chłodne: – Rineheart, kontynuuj. – pokiwał głową i uniósł kartkę: – Nie podważam złego odczytania znaków. Na pierwszy rzut oka, każdy z nas, nazwałby je tak samo. Wyglądają jak runy ze standardowego, dobrze znanego alfabetu. Jest ich o wiele więcej, są ułożone w niestandardowej kombinacji, która miała na celu wywołać widoczne, śmiertelne skutki, ale… – zapowiedział z nutką tajemnicy, budując napięcie. – Przeszukałem wiele manuskryptów. Próbowałem dostać się do najstarszych ksiąg, traktujących tematykę klątw, czy pradawnych alfabetów. Cofnąłem się, aż do Starożytności… I właśnie tam musimy się zatrzymać. Niektóre runy były zapisywane inaczej, odwrotnie. – tłumaczył. – Choć wyglądały jak standardowe, zamienione miejscem w hierarchii rzędu, przejmowały część właściwości odpowiadającej runy. Były nieuporządkowane, o wiele bardziej niebezpieczne, mógłbym nazwać je dzikimi…. – rzucał w sam środek przestrzeni, kontrolując coraz bardziej zaskoczone reakcje. – To niemożliwe… – wydukała jedna z kobiet, zwracając się bezpośrednio do mentora: – Czy w takim wypadku runy, mogłyby w ogóle rezonować, działać? – zapytała retorycznie. Staruszek ponownie przymknął oczy – słuchał. Co jakiś czas, kiwał głową beznamiętnie. Wiedzieli, że wtrąci się w odpowiednim momencie: – Nasz przypadek jest równocześnie tchnięty potężną, czarną magią. Ten rodzaj energii, siły, potrafi wywrócić wszystko co wydawało się standardowe. Upośledzić coś, co wydaje się nieprzesuwalne. – zakomunikował dosadnie, aby nie było już żadnych wątpliwości. – Wydaje mi się, że pozbywając się nałożonych pułapek, musimy przepisać runiczny szyfr na nowo, w odpowiedniej kolejności. – wymienił. – Przywrócić rytm, odnaleźć balans… Tylko jak zabezpieczyć się przed trucizną? – zapytał zgromadzonego ogółu. Vegard, pozwalał im na swobodę, chciał, aby to oni kreowali przebieg spotkania oraz finalne rozwiązanie. Ryzykował, jednakże nie przestawał ich uczyć: – Przygotowanie nowego zabezpieczenia? Utkanie z nitek magii coś w rodzaju ochronnego mostu, dzięki, któremu będziemy mogli swobodnie poruszać się wzdłuż zapisków? – powiedział szczupły chłopak, którego kojarzył z ostatniej misji. Edwin, młody nabytek o niezwykłym potencjale. Vincent uśmiechnął się lekko; przypomniał mu samego siebie. – Czy, aby na pewno posiadamy tak dużo czasu, aby pracować nad zupełnie nowym zabezpieczeniem? – wybełkotał ten sam, przysadzisty jegomość, podważający wcześniejszą teorię. – A mamy inne wyjście? – człowiek północy, skonfrontował wypowiedź i westchnął krótko. Najwidoczniej sam nie widział na ten moment lepszych rozwiązań: – Zabierzcie się do pracy i nie traćcie czasu. Za trzy godziny widzimy się tu ponownie, aby dokonać aktualizacji. Wierzę, że poradzicie sobie w rozdysponowaniu zadań. Powodzenia. – po tym sformułowaniu, wyciągnął przydługą fajkę i pstryknięciem placów, odpalił dziwną, dymiącą zawartość. Nie pochwalił, nie podziękował. Zachowywał się jak zawsze. Rineheart przytrzymał na nim przeszywający, podirytowany wzrok jasnych tęczówek, po czym w akompaniamencie szurania, podniósł się do góry, chcąc znaleźć się w odpowiedniej grupie. Naprawdę go nienawidził.
zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| 13.09
W jej ręce jakby znikąd pojawił się kieliszek z różowym płynem. Nie wiedziała, skąd i dlaczego; czyżby to jakaś magia organizatorów wydarzenia zwanego Nocą Oczyszczenia? To jakiś dziwny alkohol, czy może… eliksir? Jako osoba posiadająca pewną wiedzę alchemiczną zawsze podchodziła z pewnym dystansem do nieznanych sobie mikstur, woląc nie testować ich działania na sobie, ale mimo to jej ręka jakby bez udziału jej woli przysunęła kielich do ust. Nim upiła łyk poczuła jeszcze zapach lasu i sosnowego igliwia zmieszanego z wonią powietrza po burzy, starych książek i czegoś co przypominało leśne poziomki zbierane w dzieciństwie nieopodal domu ze starszym bratem. Mieszanka tych zapachów kojarzyła jej się bardzo miło i przyjemnie, ale zanim uświadomiła sobie, czym były, zawirowało jej w głowie jak po mocnym alkoholu, jej powieki opadły i poczuła jeszcze dziwne szarpnięcie… a potem, gdy znów otworzyła oczy, już nie widziała łaźni.
Była w miejscu, którego nie znała, ewidentnie było to na zewnątrz, ale z całą pewnością nie wyglądało to na Londyn ani na jej rodzinne Suffolk. Wokół było cicho, krajobraz zdawał się nosić na sobie ślady wydarzeń sprzed miesiąca, ale na swój sposób było w nim coś urzekającego. Po chwili zdała sobie też sprawę, że znajdowała się w wodzie, ale nie był to basen w łaźni, a naturalny twór, może rzeka lub jezioro. Znajdowała się niedaleko brzegu, więc mogła ruszyć ku niemu i wtedy poczuła, że wciąż była naga, ale dostrzegła ręcznik i natychmiast go pochwyciła, żeby obwiązać go wokół swojego ciała i zakryć wszystko to, co powinno być zakryte przed wzrokiem niepowołanych osób. Okolica wydawała się pusta, ale to nie znaczyło, że ktoś nie może się tutaj pojawić, a przecież nie chciała, żeby ktokolwiek potem mówił, że Yana Blythe obnaża się w miejscach ogólnodostępnych.
Co się dzieje? Czy to sen?, zastanawiała się w myślach, stopami wciąż stojąc w wodzie. Mokra skóra pokryła się gęsią skórką i zrobiło jej się trochę chłodno. Powinna poczuć niepokój, ale na swój sposób czuła się bezpiecznie, choć trudno byłoby jej racjonalnie to wytłumaczyć. Mimo to zaczęła rozglądać się za swoją różdżką, choć nie wiedziała, czy tu jest, czy może pozostała w łaźni. Choć równie dobrze, to wszystko mogło być wytworem jej wyobraźni, może nawdychała się czegoś co tam rozpylono, albo to ten dziwny trunek, pachnący, teraz sobie to uświadomiła, podobnie jak jej amortencja, którą miała okazję wąchać dawno temu podczas swojego niedokończonego kursu alchemicznego. Czy to możliwe, że ktoś napoił ją amortencją? Jeśli tak, to zdawała sobie sprawę, że zapała uczuciem do pierwszej osoby, którą zobaczy. Może lepiej nie powinna na nikogo patrzeć dopóki działanie trunku nie minie?
Nagle jednak usłyszała w swojej głowie nieznany szept: „Dam ci gwiazdkę z nieba”. Nie wiedziała, kto to do niej mówił, ale wtedy nagle z góry spadły na nią jakieś szmaty. Odruchowo próbowała strząsnąć je z siebie rękami, zauważając, że były to ubrania. Ale nie jej własne ubrania, wyglądały raczej na męskie. Skąd się tu wzięły? Czyżby jakiś fanatyk nocnych kąpieli rozbierając się przed wbiegnięciem do wody, niechcący rzucił ciuchami w jej stronę? A może specjalnie? A może… nikogo tu nie było i ubrania zostały tu przeniesione przypadkiem tak jak i ona?
- Hej, kto tym we mnie rzucił? – odezwała się w przestrzeń, upewniając się, czy ręcznik nadal dobrze oplatał jej ciało. Czy to był jakiś żart? Czy może naprawdę miała jakieś omamy i za chwilę ocknie się z powrotem w łaźni?
| spostrzegawczość (poziom II) na odnalezienie różdżki
W jej ręce jakby znikąd pojawił się kieliszek z różowym płynem. Nie wiedziała, skąd i dlaczego; czyżby to jakaś magia organizatorów wydarzenia zwanego Nocą Oczyszczenia? To jakiś dziwny alkohol, czy może… eliksir? Jako osoba posiadająca pewną wiedzę alchemiczną zawsze podchodziła z pewnym dystansem do nieznanych sobie mikstur, woląc nie testować ich działania na sobie, ale mimo to jej ręka jakby bez udziału jej woli przysunęła kielich do ust. Nim upiła łyk poczuła jeszcze zapach lasu i sosnowego igliwia zmieszanego z wonią powietrza po burzy, starych książek i czegoś co przypominało leśne poziomki zbierane w dzieciństwie nieopodal domu ze starszym bratem. Mieszanka tych zapachów kojarzyła jej się bardzo miło i przyjemnie, ale zanim uświadomiła sobie, czym były, zawirowało jej w głowie jak po mocnym alkoholu, jej powieki opadły i poczuła jeszcze dziwne szarpnięcie… a potem, gdy znów otworzyła oczy, już nie widziała łaźni.
Była w miejscu, którego nie znała, ewidentnie było to na zewnątrz, ale z całą pewnością nie wyglądało to na Londyn ani na jej rodzinne Suffolk. Wokół było cicho, krajobraz zdawał się nosić na sobie ślady wydarzeń sprzed miesiąca, ale na swój sposób było w nim coś urzekającego. Po chwili zdała sobie też sprawę, że znajdowała się w wodzie, ale nie był to basen w łaźni, a naturalny twór, może rzeka lub jezioro. Znajdowała się niedaleko brzegu, więc mogła ruszyć ku niemu i wtedy poczuła, że wciąż była naga, ale dostrzegła ręcznik i natychmiast go pochwyciła, żeby obwiązać go wokół swojego ciała i zakryć wszystko to, co powinno być zakryte przed wzrokiem niepowołanych osób. Okolica wydawała się pusta, ale to nie znaczyło, że ktoś nie może się tutaj pojawić, a przecież nie chciała, żeby ktokolwiek potem mówił, że Yana Blythe obnaża się w miejscach ogólnodostępnych.
Co się dzieje? Czy to sen?, zastanawiała się w myślach, stopami wciąż stojąc w wodzie. Mokra skóra pokryła się gęsią skórką i zrobiło jej się trochę chłodno. Powinna poczuć niepokój, ale na swój sposób czuła się bezpiecznie, choć trudno byłoby jej racjonalnie to wytłumaczyć. Mimo to zaczęła rozglądać się za swoją różdżką, choć nie wiedziała, czy tu jest, czy może pozostała w łaźni. Choć równie dobrze, to wszystko mogło być wytworem jej wyobraźni, może nawdychała się czegoś co tam rozpylono, albo to ten dziwny trunek, pachnący, teraz sobie to uświadomiła, podobnie jak jej amortencja, którą miała okazję wąchać dawno temu podczas swojego niedokończonego kursu alchemicznego. Czy to możliwe, że ktoś napoił ją amortencją? Jeśli tak, to zdawała sobie sprawę, że zapała uczuciem do pierwszej osoby, którą zobaczy. Może lepiej nie powinna na nikogo patrzeć dopóki działanie trunku nie minie?
Nagle jednak usłyszała w swojej głowie nieznany szept: „Dam ci gwiazdkę z nieba”. Nie wiedziała, kto to do niej mówił, ale wtedy nagle z góry spadły na nią jakieś szmaty. Odruchowo próbowała strząsnąć je z siebie rękami, zauważając, że były to ubrania. Ale nie jej własne ubrania, wyglądały raczej na męskie. Skąd się tu wzięły? Czyżby jakiś fanatyk nocnych kąpieli rozbierając się przed wbiegnięciem do wody, niechcący rzucił ciuchami w jej stronę? A może specjalnie? A może… nikogo tu nie było i ubrania zostały tu przeniesione przypadkiem tak jak i ona?
- Hej, kto tym we mnie rzucił? – odezwała się w przestrzeń, upewniając się, czy ręcznik nadal dobrze oplatał jej ciało. Czy to był jakiś żart? Czy może naprawdę miała jakieś omamy i za chwilę ocknie się z powrotem w łaźni?
| spostrzegawczość (poziom II) na odnalezienie różdżki
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Yana Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Lubił alkohol, cenił sobie jego smak oraz to co czynił z ludźmi. Wielokrotnie polewał innym chcąc wydobyć odpowiednie informacje lub spowolnić przeciwnika. Kac potrafił zadziałać lepiej niż śmiertelna rana, a dzięki temu niczyjego życia nie miał na sumieniu.
Jednak nawet jak dla niego, różowy alkohol nie pasował mu swym wyglądem, zapowiadał ulepek, jak wata cukrowa dla dzieci. A mimo to, kieliszek znalazł się w dłoni marynarza, a następnie jego zawartość objęła we władanie kubki smakowe. Za lepiącą słodyczą poszedł zapach - taki, jakiego się zupełnie nie spodziewał. Morska bryza, zmieszana z aromatem starego drewna, doprawiona szczyptą róży. Nim zdążył połączyć jakieś fakty, zastanowić się nad tym co właśnie poczuł i co wypił - stał się ociężały, a zaraz po tym szarpnięcie, wirowanie, które mogło doprowadzić do rewolucji żołądkowych sprawiły, że znalazł się w innym miejscu.
Krater? Czy właśnie siedział w wodzie w kraterze po meteorycie? Rozejrzał się wokół lekko oniemiały. Po czkawce teleportacyjniej, którą przeżył jakiś czas temu, zakładał, że właśnie ma powtórkę z rozrywki. Wszystko ładnie pięknie, ale był nagi. Dopiero parę sekund później dostrzegł leżący ręcznik. Tyle dobrego.
Tak jak w przypadku czkawki z poprzedniego razu, nie wiedział gdzie jest i kogo napotka, a kogoś na pewno.
Nie minęła długa chwila jak usłyszał kobiecy głos. Całkowicie obcy. Już miał odpowiedzieć, ale poczuł jak na ramiona spada mu czyjeś ubranie, i słyszy głos. Kolejny. Odmienny od tego kobiecego.
Zapomniał o nim szybko kiedy zorientował się, że trzyma w dłoni kobiecą halkę.
-Ktoś tu we mnie rzuca swoją bielizną. - Zakpił z nieukrywanym rozbawieniem w głosie. Nie wiedział gdzie się znajduje, ale równie dobrze mógł to wykorzystać na swoją korzyść. Sięgając po ręcznik wyskoczył z wody i owinął go wokół bioder. Nie przejmując się tym, że jest praktycznie nagi, a kawałek materiału chronił go przed całkowitym odkryciem ruszył w stronę kobiecego głosu. I po chwili ją zobaczył.
Młodą, ciemnowłosą, delikatną. Po prostu śliczną dziewczynę. Przyjemne sensacje w okolicy podbrzusza jawnie sugerowały jemu samemu, że spodobała mu się.
Wyciągnął w jej stronę halkę jaką złapał kiedy spadała mu na ramiona.
-Czy to twoje? - Zapytał podając element ubrania, a ciemnymi tęczówkami zlustrował ją od stóp do głów. Owinięta tylko w ręcznik. Ukazująca kruchość obojczyków, miękką linię szyi, smukłość łydek. Matka natura bywała okrutna wobec mężczyzn. Resztę ubrań trzymał przy sobie. Nie miał zamiaru ot tak ich oddawać. Wieczór, tak dziwnie przerwany, teraz zapowiadał się niezwykle interesująco.
|Rzut na dostrzeżenie różdżki
Jednak nawet jak dla niego, różowy alkohol nie pasował mu swym wyglądem, zapowiadał ulepek, jak wata cukrowa dla dzieci. A mimo to, kieliszek znalazł się w dłoni marynarza, a następnie jego zawartość objęła we władanie kubki smakowe. Za lepiącą słodyczą poszedł zapach - taki, jakiego się zupełnie nie spodziewał. Morska bryza, zmieszana z aromatem starego drewna, doprawiona szczyptą róży. Nim zdążył połączyć jakieś fakty, zastanowić się nad tym co właśnie poczuł i co wypił - stał się ociężały, a zaraz po tym szarpnięcie, wirowanie, które mogło doprowadzić do rewolucji żołądkowych sprawiły, że znalazł się w innym miejscu.
Krater? Czy właśnie siedział w wodzie w kraterze po meteorycie? Rozejrzał się wokół lekko oniemiały. Po czkawce teleportacyjniej, którą przeżył jakiś czas temu, zakładał, że właśnie ma powtórkę z rozrywki. Wszystko ładnie pięknie, ale był nagi. Dopiero parę sekund później dostrzegł leżący ręcznik. Tyle dobrego.
Tak jak w przypadku czkawki z poprzedniego razu, nie wiedział gdzie jest i kogo napotka, a kogoś na pewno.
Nie minęła długa chwila jak usłyszał kobiecy głos. Całkowicie obcy. Już miał odpowiedzieć, ale poczuł jak na ramiona spada mu czyjeś ubranie, i słyszy głos. Kolejny. Odmienny od tego kobiecego.
Zapomniał o nim szybko kiedy zorientował się, że trzyma w dłoni kobiecą halkę.
-Ktoś tu we mnie rzuca swoją bielizną. - Zakpił z nieukrywanym rozbawieniem w głosie. Nie wiedział gdzie się znajduje, ale równie dobrze mógł to wykorzystać na swoją korzyść. Sięgając po ręcznik wyskoczył z wody i owinął go wokół bioder. Nie przejmując się tym, że jest praktycznie nagi, a kawałek materiału chronił go przed całkowitym odkryciem ruszył w stronę kobiecego głosu. I po chwili ją zobaczył.
Młodą, ciemnowłosą, delikatną. Po prostu śliczną dziewczynę. Przyjemne sensacje w okolicy podbrzusza jawnie sugerowały jemu samemu, że spodobała mu się.
Wyciągnął w jej stronę halkę jaką złapał kiedy spadała mu na ramiona.
-Czy to twoje? - Zapytał podając element ubrania, a ciemnymi tęczówkami zlustrował ją od stóp do głów. Owinięta tylko w ręcznik. Ukazująca kruchość obojczyków, miękką linię szyi, smukłość łydek. Matka natura bywała okrutna wobec mężczyzn. Resztę ubrań trzymał przy sobie. Nie miał zamiaru ot tak ich oddawać. Wieczór, tak dziwnie przerwany, teraz zapowiadał się niezwykle interesująco.
|Rzut na dostrzeżenie różdżki
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Kenneth Fernsby' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
To naprawdę było jak dziwaczny sen lub omamy. Nie wiedziała, gdzie jest i jaka magia ją tu przeniosła ani w jakim celu. Przecież miała po prostu zażyć relaksującej, oczyszczającej kąpieli wśród innych czarownic. Nikt nie uprzedzał o dodatkowych atrakcjach, choć może była to jakaś forma sabotażu? W końcu zawieszenie broni już nie obowiązywało, więc jakiś szlamolub z pokręconym poczuciem humoru mógł postanowić spłatać psikusa czystokrwistym czarownicom, by potem czerpać przyjemność z ich bezradności po tym, jak budziły się nagie w jakichś nieznanych zakamarkach kraju. I to jeszcze najprawdopodobniej napojone amortencją, co mogło narazić co poniektóre z nich na skandal towarzyski. Jaka była prawda, tego nie wiedziała. Udało jej się jednak wypatrzyć swoją różdżkę tuż przy linii wody i sięgnęła po nią. Lepiej było mieć ją przy sobie.
Najwyraźniej jednak, wbrew temu co z początku myślała, wcale nie była tu sama. Ktoś rzucił w nią ubraniami. Czy to był ten sam żartowniś, za którego sprawą tu trafiła? Czy może przypadkowa osoba, która uznała, że ten wieczór jest odpowiedni, by wykąpać się w tej rzece lub jeziorze, cokolwiek to było?
Usłyszała męski głos, ale odmienny od tego, który wcześniej rozbrzmiał w jej głowie. Odruchowo odwróciła się w jego stronę, na moment zapominając o tym, że prawdopodobnie była pod wpływem amortencji i że spojrzenie na kogoś może wywołać uczucia do tej osoby. To był zwykły odruch, ale jej spojrzenie spoczęło na sylwetce młodego mężczyzny, najwyżej parę lat starszego od niej. I zdała sobie sprawę, że ów mężczyzna jej się podobał, że chociaż był jej zupełnie obcy, wzbudził w niej uczucia, jakich wcześniej nigdy nie doświadczyła.
Na chwilę zaniemówiła, obserwując go wielkimi, ciemnymi oczami odcinającymi się od bladej twarzy okolonej ponadprzeciętnie bujną grzywą loków, i dopiero po chwili spojrzała na halkę w jego dłoniach.
- To moje… - potwierdziła, przyjmując swoją własność z powrotem. – A to twoje? – zapytała, wskazując na męskie elementy garderoby leżące na ziemi obok niej, tam gdzie spadły, kiedy strząsnęła je ze swojej głowy i ramion. Ale właściwie nie musiał ich zakładać, skoro bez nich lepiej widziała jego wyrzeźbioną sylwetkę, wyidealizowaną wpływem eliksiru mamiącego jej umysł. – To ty mnie tu przeniosłeś, czy to przypadkowy zbieg okoliczności, że przechodziłeś w tej okolicy? Jeszcze przed chwilą byłam w łaźni… A teraz jestem tutaj. I nie wiem, skąd masz moje ubrania, skoro zostawiłam je w przebieralni Zacisza Kirke, a teraz jesteśmy… nie mam pojęcia, gdzie, ale to nie wygląda mi na Londyn.
Ale pod wpływem eliksiru nie żałowała, że się tu pojawił. Amortencja przejęła władzę nad jej racjonalnością i teraz chciała po prostu na niego patrzeć i słuchać jego głosu, kimkolwiek był i skądkolwiek się tu wziął. Narzuciła na siebie halkę, choć wciąż nie odwinęła się z ręcznika. I patrzyła na niego, bo wydawał jej się teraz niesamowicie przystojny i fascynujący.
Najwyraźniej jednak, wbrew temu co z początku myślała, wcale nie była tu sama. Ktoś rzucił w nią ubraniami. Czy to był ten sam żartowniś, za którego sprawą tu trafiła? Czy może przypadkowa osoba, która uznała, że ten wieczór jest odpowiedni, by wykąpać się w tej rzece lub jeziorze, cokolwiek to było?
Usłyszała męski głos, ale odmienny od tego, który wcześniej rozbrzmiał w jej głowie. Odruchowo odwróciła się w jego stronę, na moment zapominając o tym, że prawdopodobnie była pod wpływem amortencji i że spojrzenie na kogoś może wywołać uczucia do tej osoby. To był zwykły odruch, ale jej spojrzenie spoczęło na sylwetce młodego mężczyzny, najwyżej parę lat starszego od niej. I zdała sobie sprawę, że ów mężczyzna jej się podobał, że chociaż był jej zupełnie obcy, wzbudził w niej uczucia, jakich wcześniej nigdy nie doświadczyła.
Na chwilę zaniemówiła, obserwując go wielkimi, ciemnymi oczami odcinającymi się od bladej twarzy okolonej ponadprzeciętnie bujną grzywą loków, i dopiero po chwili spojrzała na halkę w jego dłoniach.
- To moje… - potwierdziła, przyjmując swoją własność z powrotem. – A to twoje? – zapytała, wskazując na męskie elementy garderoby leżące na ziemi obok niej, tam gdzie spadły, kiedy strząsnęła je ze swojej głowy i ramion. Ale właściwie nie musiał ich zakładać, skoro bez nich lepiej widziała jego wyrzeźbioną sylwetkę, wyidealizowaną wpływem eliksiru mamiącego jej umysł. – To ty mnie tu przeniosłeś, czy to przypadkowy zbieg okoliczności, że przechodziłeś w tej okolicy? Jeszcze przed chwilą byłam w łaźni… A teraz jestem tutaj. I nie wiem, skąd masz moje ubrania, skoro zostawiłam je w przebieralni Zacisza Kirke, a teraz jesteśmy… nie mam pojęcia, gdzie, ale to nie wygląda mi na Londyn.
Ale pod wpływem eliksiru nie żałowała, że się tu pojawił. Amortencja przejęła władzę nad jej racjonalnością i teraz chciała po prostu na niego patrzeć i słuchać jego głosu, kimkolwiek był i skądkolwiek się tu wziął. Narzuciła na siebie halkę, choć wciąż nie odwinęła się z ręcznika. I patrzyła na niego, bo wydawał jej się teraz niesamowicie przystojny i fascynujący.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Skara Brae, Sandwick
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja