Gabinet Elviry Multon
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Elviry Multon
Gabinet uzdrowicielki Multon znajduje się na samym końcu długiego korytarza, w miejscu, w którym dawniej królowała przeniesiona w późniejszych latach pracownia alchemiczna. Pokój jest stosunkowo niewielki, a drażniąca od progu woń przechowywanych przez Elvirę ziół przywołuje skojarzenia z jego dawnym użytkowaniem. Choć kolorystyka gabinetu nie różni się zbytnio od pozostałych pomieszczeń szpitalnych - ściany są białe, lekko podniszczone i zszarzałe, a podłogę wyłożono jasnymi płytkami - panuje tu przytłaczająca atmosfera. Nie ma okien, jedyne źródło światła stanowią liczne kandelabry, a niemal każdy róg został przysłonięty olbrzymią szafą pełną regałów i szuflad; ostała się jedynie ściana naprzeciw drzwi, przy której upchnięto przykrytą białym prześcieradłem kozetkę. Mniej więcej na środku pomieszczenia znajduje się pokaźne biurko z wygodnym fotelem dla uzdrowiciela i dwoma mniej wystawnymi postawionymi z myślą o pacjentach. Całości nie da się nazwać niechlujną; Elvira dba o czystość półek i porządek w dokumentach, jednak szalona jak na wielkość gabinetu liczba mebli oraz porozwieszane w prześwitach między nimi szczegółowe obrazy anatomiczne nadają mu klaustrofobicznego charakteru. Ciężko powiedzieć, by wystrój został podporządkowany dyktandu pacjentów; co poniektórzy mogą nawet odnieść wrażenie, że jest to pokój mający służyć przede wszystkim samej uzdrowicielce.
To cud, że z niecierpliwości jeszcze nie przebieram nogami. Wizyty u starego dobrego Byrona albo trwały dziesięć sekund - bo tyle zajmuje nabazgranie recept pismem niemożliwym do odczytania bez zaklęcia ujawniającego - albo przedłużały się do długich godzin, spędzanych już na czystej prywacie. Może to nie było zbyt mądre, ale parę razy zdarzyło nam się przyćpać w Mungu i dosłownie chodziliśmy po ścianach. Teraz uświadamiam sobie, jakie mieliśmy mocne nosy, skoro spartański wystrój gabinetu gwarantował nam jazdę bez trzymanki, ani tu kwiatka, ani obrazka, na którym wzrok mógłby sobie poużywać. Z Belviną tego na pewno nie spróbuję - ani mi to przez myśl nie przechodzi. Zrywam już z bujaniem w obłokach, przynajmniej połowicznie, co znaczy, że nie robię tego tutaj. Moje rozpasanie plus uzdrowiciel Blythe to niedobre połączenie, już je przecież próbowałem i za każdym razem wchodzi równie niedobrze jak shepard's pie w jakieś portowej karczmie.
Niech mnie nie wini, sam se nie wybrałem lekarza pierwszego kontaktu. Szczerze mówiąc z gaci wolałbym wyskakiwać przed facetem i to nie dlatego, że się czegoś wstydzę, ale tłumaczenie się z historii seksualnych przygód i podbojów jednak lepiej brzmi przed gościem, który rozumie ideę złapania tam syfa. Bardziej przez nieostrożność, bo higieny to przestrzegam jak nikt. Wlezę do każdego łóżka, ale prysznic co najmniej raz dziennie jest obowiązkowy. U obcych mam manię mycia rąk i zawsze patrzę, czy dziewczyna po wyjściu z łazienki ma wilgotne dłonie, a jeśli nie, to zbieram się szybciej niż mi staje. Złota zasada, ale jednak niewystarczająca, by uchronić się przed paskudnymi choróbskami, zwalczanymi na szczęście prędko i skutecznie - także dzięki pannie Blythe. Serio powinna dostać specjalne podziękowanie od rodu Lestrange, na piśmie, za specjalne zasługi.
I osobne ode mnie, za zachowanie serii moich przypadłości w tajemnicy. Taką mam nadzieję. Ja to bym się na uzdrowiciela nie nadawał, bo pojęcie sekretu jest dla mnie dość względne i prędzej czym później zaśmiewałbym się do rozpuku z moimi koleżkami z przypadłości pacjenta XYZ i tak dalej, aż w końcu trafiłbym historyjkę o czyimś ojcu albo matce no i wesołość by się skończyła.
-A owszem - odpowiadam z błyskiem w oku, choć nieco zaskoczony tą dociekliwością. Nie spodziewam się przecież kontynuacji tego wątku, ale chyba płacą jej na godziny, a poza mną pacjentów ani widu, ani słychu. W takiej sytuacji wolałbym rozmowę z przedstawicielem tego samego (albo i nie) gatunku niż nurkowanie pośród papierzysk - Ślepców Maeterlincka. Również rekomenduję, jeśli szuka panienka lektury do poduszki - dosłownie, bo przy pierwszym czytaniu zasnąłem. Dramat dobry, ale ja nie byłem wówczas w formie.
-Czy może mi panienka to zapisać? Zaleceń na kartkach nie wyprę tak szybko - proszę, bo jeśli przylepię kartki na lustrze, co stoi naprzeciw łóżka, a fiolki z eliksirami dam na szafkę nocną, to istnieje realna szansa, że regularność zachowam - i jak to, co to znaczy zbyt szybkiego? - stresuję się nagle, a krzesełko wcześniej tylko niewygodne zaczyna palić mnie w pośladki. Niby przygotowuję się na tą ewentualność i mam to przeczucie, że zejdę przedwcześnie, ale naprawdę nie chcę tego robić w taki sposób. Byłbym całkiem ładnym wieszakiem na kapelusze, ale no nie. Jestem za młody żeby umierać. Nigdy nie byłem w Australii. Nigdy nie leciałem na testralu. Nigdy nie robiłem miliona rzeczy, które chcę zrobić, więc wniosek jest prosty: jeszcze nie teraz.
-Och, to świetnie. Wiesz, panienko to naprawdę uciążliwe. I dla mnie i dla moich rozmówców - narzekam, no bo jak to konwersować z kimś, kiedy jedzie mi z paszczy - dziękuję. spróbuję z tymi goździkami - mówię i mam szczerą nadzieję, że to pyknie, bo mam dość dziwnych spojrzeń rzucanych w mą stronę, gdy moje ręce są związane
Niech mnie nie wini, sam se nie wybrałem lekarza pierwszego kontaktu. Szczerze mówiąc z gaci wolałbym wyskakiwać przed facetem i to nie dlatego, że się czegoś wstydzę, ale tłumaczenie się z historii seksualnych przygód i podbojów jednak lepiej brzmi przed gościem, który rozumie ideę złapania tam syfa. Bardziej przez nieostrożność, bo higieny to przestrzegam jak nikt. Wlezę do każdego łóżka, ale prysznic co najmniej raz dziennie jest obowiązkowy. U obcych mam manię mycia rąk i zawsze patrzę, czy dziewczyna po wyjściu z łazienki ma wilgotne dłonie, a jeśli nie, to zbieram się szybciej niż mi staje. Złota zasada, ale jednak niewystarczająca, by uchronić się przed paskudnymi choróbskami, zwalczanymi na szczęście prędko i skutecznie - także dzięki pannie Blythe. Serio powinna dostać specjalne podziękowanie od rodu Lestrange, na piśmie, za specjalne zasługi.
I osobne ode mnie, za zachowanie serii moich przypadłości w tajemnicy. Taką mam nadzieję. Ja to bym się na uzdrowiciela nie nadawał, bo pojęcie sekretu jest dla mnie dość względne i prędzej czym później zaśmiewałbym się do rozpuku z moimi koleżkami z przypadłości pacjenta XYZ i tak dalej, aż w końcu trafiłbym historyjkę o czyimś ojcu albo matce no i wesołość by się skończyła.
-A owszem - odpowiadam z błyskiem w oku, choć nieco zaskoczony tą dociekliwością. Nie spodziewam się przecież kontynuacji tego wątku, ale chyba płacą jej na godziny, a poza mną pacjentów ani widu, ani słychu. W takiej sytuacji wolałbym rozmowę z przedstawicielem tego samego (albo i nie) gatunku niż nurkowanie pośród papierzysk - Ślepców Maeterlincka. Również rekomenduję, jeśli szuka panienka lektury do poduszki - dosłownie, bo przy pierwszym czytaniu zasnąłem. Dramat dobry, ale ja nie byłem wówczas w formie.
-Czy może mi panienka to zapisać? Zaleceń na kartkach nie wyprę tak szybko - proszę, bo jeśli przylepię kartki na lustrze, co stoi naprzeciw łóżka, a fiolki z eliksirami dam na szafkę nocną, to istnieje realna szansa, że regularność zachowam - i jak to, co to znaczy zbyt szybkiego? - stresuję się nagle, a krzesełko wcześniej tylko niewygodne zaczyna palić mnie w pośladki. Niby przygotowuję się na tą ewentualność i mam to przeczucie, że zejdę przedwcześnie, ale naprawdę nie chcę tego robić w taki sposób. Byłbym całkiem ładnym wieszakiem na kapelusze, ale no nie. Jestem za młody żeby umierać. Nigdy nie byłem w Australii. Nigdy nie leciałem na testralu. Nigdy nie robiłem miliona rzeczy, które chcę zrobić, więc wniosek jest prosty: jeszcze nie teraz.
-Och, to świetnie. Wiesz, panienko to naprawdę uciążliwe. I dla mnie i dla moich rozmówców - narzekam, no bo jak to konwersować z kimś, kiedy jedzie mi z paszczy - dziękuję. spróbuję z tymi goździkami - mówię i mam szczerą nadzieję, że to pyknie, bo mam dość dziwnych spojrzeń rzucanych w mą stronę, gdy moje ręce są związane
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Zdecydowanie Francis musiał przyzwyczaić się, o ile jeszcze tego nie zrobił, że póki wpadał na wizyty do Niej, nic nie mogło pójść szybko i bez upewnienia czy wszystko jest w porządku. Przy pozostałych spotkaniach, potrafiła oszczędzić mu pozornie zmarnowanego czasu, lecz w przypadku poważnej choroby, nie zamierzała być już taka dobra. Chciała mieć całkowitą pewność, że wszystko jest w porządku, a jeśli coś się zmieniało i pogarszało, zamierzała działać jak najszybciej. Nawet jeśli nie zostanie na stałe uzdrowicielem prowadzącym jego przypadek, tak nie planowała ignorować swoich obowiązków.
Punkt dla niego, że nie próbował pogrywać z nią, jak to robił z Byronem. Nie była kompanem do ćpania, a już zwłaszcza w murach szpitala. Gdyby tylko miała świadomość, co ci dwaj wyczyniali. Wolałaby nawet nie wyobrażać sobie, jaka byłaby reakcja, gdyby coś takiego usłyszała… najpewniej nie skończyłoby się jedynie na wrogim spojrzeniu i kilku niewybrednych słowach. Pewne zachowania były głupie w codzienności, a w miejscu takim jak to, zahaczało o skrajny kretynizm, niebezpieczny dla postronnych.
Nie wątpiła, że lord wolałby zdejmować spodnie przed innym facetem. Wywoływałoby to pewnie mniejszy dyskomfort dla obu stron, zwłaszcza, że w takich przypadkach musiała wypytać o pewne szczegóły, które najchętniej później usuwałaby z pamięci. To nie tak, że czuła się skrępowana, słysząc co i jak, gdyż nawet jej prywatny sposób bycia sprawiał, że nie pojawiało się zawstydzenie oraz sam profesjonalizm też swoje robił. Niestety przeszkodą przed zmianą, był fakt, że nikt z uzdrowicieli nie chciał przejąć lorda Lestrange, a Belvina nie zamierzała szczególnie prosić kogokolwiek. Chyba pomimo wszystkich narzekań, zdążyła przywyknąć do niego.
Hm, jeśli miałaby być szczera, nie chciałaby nigdy zobaczyć czy usłyszeć podziękowań od rodu Lestrange, za leczenie takich chorób u jednego z Nich. Wolała robić swoje bez dziwniejszych sytuacji. Tak samo względem zachowania tajemnicy, ograniczała ją w tym mocno etyka zawodowa, ale również świadomość, że nie należało z pewnymi informacjami wychodzić do innych, nawet jeśli czasami pojawiała się przemożna chęć pożalenia na dany przypadek i obgadania całkowicie.
Unosi delikatnie brew, gdy pada potwierdzenie, a kiedy słyszy tytuł książki, jest bardziej zdziwiona.
- Maurice Maeterlinck, no proszę – zdecydowanie nie był to jej ulubiony autor, gdy już znajdywała moment, aby poczytać coś niezwiązanego z głównymi pasjami. Zdarzało się jednak, że sięgała po jego twórczość.- Wolę Pelléas et Mélisande – zdradziła, wypowiadając oryginalny tytuł z delikatnym akcentem.
Pokiwała głową lekko.
- Oczywiście – odparła, zapisując odpowiednie dawkowanie na dodatkowej kartce, by zaraz podać mu ją. Na całe szczęście dla niego posiadała pismo, które łatwo było rozczytać i nie była przez to tym statystycznym uzdrowicielem, po którym potrzeba było rozszyfrowywać zapiski.
- Eliksiry, które pan przyjmuje, wymagają regularności, aby maksymalnie spowolnić postępowanie choroby.- wyjaśniła, chociaż była pewna, że Byron musiał mu to mówić. Takie rzeczy były zawsze przekazywane pacjentom.- Proszę się nie martwić, jeśli tylko będzie się pan pilnował, wszystko będzie dobrze przez długie lata – dodała, aby się nie stresował. Uzdrowiciele robili, co mogli, ale po jego stronie również musiało być, chociaż minimum współpracy.
- Domyślam się.- przyznała. Nie było co ukrywać, że ten konkretny skutek uboczny wywaru, musiał być wyjątkowo uciążliwy w rozmowach z innymi.
- Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć? – spytała, dając mu szansę, aby poruszył tematy, których dotąd nie zdążył, a chciałby. Podała mu w końcu również receptę, na którą najpewniej czekał od chwili wejścia do gabinetu.
Punkt dla niego, że nie próbował pogrywać z nią, jak to robił z Byronem. Nie była kompanem do ćpania, a już zwłaszcza w murach szpitala. Gdyby tylko miała świadomość, co ci dwaj wyczyniali. Wolałaby nawet nie wyobrażać sobie, jaka byłaby reakcja, gdyby coś takiego usłyszała… najpewniej nie skończyłoby się jedynie na wrogim spojrzeniu i kilku niewybrednych słowach. Pewne zachowania były głupie w codzienności, a w miejscu takim jak to, zahaczało o skrajny kretynizm, niebezpieczny dla postronnych.
Nie wątpiła, że lord wolałby zdejmować spodnie przed innym facetem. Wywoływałoby to pewnie mniejszy dyskomfort dla obu stron, zwłaszcza, że w takich przypadkach musiała wypytać o pewne szczegóły, które najchętniej później usuwałaby z pamięci. To nie tak, że czuła się skrępowana, słysząc co i jak, gdyż nawet jej prywatny sposób bycia sprawiał, że nie pojawiało się zawstydzenie oraz sam profesjonalizm też swoje robił. Niestety przeszkodą przed zmianą, był fakt, że nikt z uzdrowicieli nie chciał przejąć lorda Lestrange, a Belvina nie zamierzała szczególnie prosić kogokolwiek. Chyba pomimo wszystkich narzekań, zdążyła przywyknąć do niego.
Hm, jeśli miałaby być szczera, nie chciałaby nigdy zobaczyć czy usłyszeć podziękowań od rodu Lestrange, za leczenie takich chorób u jednego z Nich. Wolała robić swoje bez dziwniejszych sytuacji. Tak samo względem zachowania tajemnicy, ograniczała ją w tym mocno etyka zawodowa, ale również świadomość, że nie należało z pewnymi informacjami wychodzić do innych, nawet jeśli czasami pojawiała się przemożna chęć pożalenia na dany przypadek i obgadania całkowicie.
Unosi delikatnie brew, gdy pada potwierdzenie, a kiedy słyszy tytuł książki, jest bardziej zdziwiona.
- Maurice Maeterlinck, no proszę – zdecydowanie nie był to jej ulubiony autor, gdy już znajdywała moment, aby poczytać coś niezwiązanego z głównymi pasjami. Zdarzało się jednak, że sięgała po jego twórczość.- Wolę Pelléas et Mélisande – zdradziła, wypowiadając oryginalny tytuł z delikatnym akcentem.
Pokiwała głową lekko.
- Oczywiście – odparła, zapisując odpowiednie dawkowanie na dodatkowej kartce, by zaraz podać mu ją. Na całe szczęście dla niego posiadała pismo, które łatwo było rozczytać i nie była przez to tym statystycznym uzdrowicielem, po którym potrzeba było rozszyfrowywać zapiski.
- Eliksiry, które pan przyjmuje, wymagają regularności, aby maksymalnie spowolnić postępowanie choroby.- wyjaśniła, chociaż była pewna, że Byron musiał mu to mówić. Takie rzeczy były zawsze przekazywane pacjentom.- Proszę się nie martwić, jeśli tylko będzie się pan pilnował, wszystko będzie dobrze przez długie lata – dodała, aby się nie stresował. Uzdrowiciele robili, co mogli, ale po jego stronie również musiało być, chociaż minimum współpracy.
- Domyślam się.- przyznała. Nie było co ukrywać, że ten konkretny skutek uboczny wywaru, musiał być wyjątkowo uciążliwy w rozmowach z innymi.
- Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć? – spytała, dając mu szansę, aby poruszył tematy, których dotąd nie zdążył, a chciałby. Podała mu w końcu również receptę, na którą najpewniej czekał od chwili wejścia do gabinetu.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć nie jestem do końca szczęśliwy, nie mogę też rzec, że los mnie jakoś szczególnie pokarał. Od jakiegoś czasu i oczywiście w tajemnicy chadzam sobie wesoło do psychoterapeuty i spowiadam mu się z każdej bolączki, jaka spada na moją udręczoną głowę i biedne ciało; narzekanie na kozetce nadaje temu względnie wysokiej rangi i może to placebo, ale zwyczajnie pozwala czuć się lepiej. Moje problemy - wydaje mi się, że są błahe, ale skoro niecierpliwie uwierają mnie tam gdzieś pod czaszką, to lepiej się za nie zabrać. I tak żalę się między innymi na to choróbsko, co w dalekiej (oby!) przyszłości uczyni ze mnie ogrodową rzeźbę, którą może ktoś mądry przerobi na fontannę. Czemu nie mogę być zdrowy? Albo chociaż cierpieć na świniowstręt, co przyczynia się co najwyżej do eliminacji z diety schabowych, których i tak nie lubię? Tego nikt mi nie przetłumaczy, a zapaści i schizy co do mojej choroby zdarzają mi się dość regularnie w postaci mikroataków paniki. Starczy, że coś upuszczę, nie daj Merlinie zbiję kieliszek albo z dłoni poleci działka: już wyobrażam sobie najgorsze. To skurcz palców, drętwienie mięśni, to się dzieje, już, teraz, natychmiast. Umieram, kamienieję, zastygam. Czy to źle, że tak się tego boję? Może powinienem brać coś na uspokojenie? Albo znieczulać się jeszcze bardziej, do zaniku świadomości i czucia. Mam słabość do bycia fluidem, płynem, mam słabość do giętkich kości i stanu nieważkości, osiągalnym po pracy języka i ślinianek. Ot, nabrać w usta i przełknąć, a potem to już droga, w której ciało jest bytem niekompatybilnym ze sobą albo i odwrotnie, połączonym z myślą tak silnie, że mięśnie odchodzą do lamusa, bo okazuje się, że są zbędne i w ogóle niepotrzebne. Mój psychiatra o tym wie, radzi, bym przestał - zawsze tak mówią, muszą - ale Belvinie tego nie powiem. Ogarnę się sam, jak zawsze, w dziewięciu przypadkach na dziesięć się udaje.
-A, tego nie znam - odpowiadam, niezbyt speszony tym brakiem wiedzy. Mam w głowie i tak za dużo tego szitu,a Maeterlinck raczej należy do pewnej niszy aniżeli do czołówki pisarzy znanych na świecie - to nie jest przypadkiem jakaś opera? - coś mi się kojarzy, że Debussy maczał tam palce. To chyba najdobitniej świadczy o Maeterlincku, skoro jego dzieła przypisuję komuś innemu.
-Dziękuję - odbieram kartkę i zaraz zwijam ją w trąbkę, żeby wsadzić do kieszeni. Zanim dotrę do domu pewnie będzie wyglądać, jak z gardła wyjęta, ale trudno. O ile się doczytam i połapię w tych wskazówkach, nie pożałuję. Muszę zacząć o siebie dbać, to już nie są przelewki, a realna groźba. No i wiadomo, jeśli coś miałoby mi się przytrafić, to wolałbym, żeby strzeliło znienacka i od razu, niż na raty. Powoli stawać się rzeźbą - thank u, next. Oddychającym i mówiącym kamieniem, ale bez krzty zapału - tym bardzo, ale to bardzo być nie chcę. Jeśli ktoś (ten mityczny ktoś) nie wynajdzie trwałego lekarstwa, naprawdę czeka mnie taki los, przeciągnięty w latach?
-Nie, to wszystko. Ewentualnie, gdyby była panienka tak dobra - tu słodzę, bo lepiej się gra na uprzejmość niż butę - to chętnie przyjąłbym też jakieś specyfiki na dobry sen. Coś uspokajającego. Stresuję się pracą, a choroba mi tego wcale nie ułatwia - coś tam ściemniam, a trochę w tym prawdy. Niemniej jednak taki zapasik eliksirków na złe mi nie wyjdzie. Moja prośba ma brzmieć nonszalancko, bo właściwie, jeśli Belvina mi ich nie przepisze, kupię je pokątnie na Nokturnie. Stratny nie będę, choć wolałbym załatwić wszystko od ręki.
-A, tego nie znam - odpowiadam, niezbyt speszony tym brakiem wiedzy. Mam w głowie i tak za dużo tego szitu,a Maeterlinck raczej należy do pewnej niszy aniżeli do czołówki pisarzy znanych na świecie - to nie jest przypadkiem jakaś opera? - coś mi się kojarzy, że Debussy maczał tam palce. To chyba najdobitniej świadczy o Maeterlincku, skoro jego dzieła przypisuję komuś innemu.
-Dziękuję - odbieram kartkę i zaraz zwijam ją w trąbkę, żeby wsadzić do kieszeni. Zanim dotrę do domu pewnie będzie wyglądać, jak z gardła wyjęta, ale trudno. O ile się doczytam i połapię w tych wskazówkach, nie pożałuję. Muszę zacząć o siebie dbać, to już nie są przelewki, a realna groźba. No i wiadomo, jeśli coś miałoby mi się przytrafić, to wolałbym, żeby strzeliło znienacka i od razu, niż na raty. Powoli stawać się rzeźbą - thank u, next. Oddychającym i mówiącym kamieniem, ale bez krzty zapału - tym bardzo, ale to bardzo być nie chcę. Jeśli ktoś (ten mityczny ktoś) nie wynajdzie trwałego lekarstwa, naprawdę czeka mnie taki los, przeciągnięty w latach?
-Nie, to wszystko. Ewentualnie, gdyby była panienka tak dobra - tu słodzę, bo lepiej się gra na uprzejmość niż butę - to chętnie przyjąłbym też jakieś specyfiki na dobry sen. Coś uspokajającego. Stresuję się pracą, a choroba mi tego wcale nie ułatwia - coś tam ściemniam, a trochę w tym prawdy. Niemniej jednak taki zapasik eliksirków na złe mi nie wyjdzie. Moja prośba ma brzmieć nonszalancko, bo właściwie, jeśli Belvina mi ich nie przepisze, kupię je pokątnie na Nokturnie. Stratny nie będę, choć wolałbym załatwić wszystko od ręki.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Mogła się tylko domyślać, że stan, w jakim był mężczyzna musi odciskać się na jego psychice. Studiując jego kartę oraz obserwując go każdorazowo, gdy zjawiał się w szpitalu, widziała, że choroba postępuje wolno i póki co jeszcze nie dokucza mu, tak wyraźnie jakby mogła. Wiedziała, że brak postępu widocznego na pierwszy rzut oka, nigdy nie wykluczał zmian w psychice, stanów, kiedy docierało się do ściany… jednej myśli, którą odpędzić było skrajnie ciężko. Mogła to zrozumieć, sama jeszcze niedawno cierpiała ze zgoła innego powodu, obecnie zakopanego głęboko poza świadomością dzięki nadmiarowi zajęć, jakie brała na siebie, właśnie po to, aby nie myśleć o niczym innym. Dlatego może gdzieś skrycie współczuła mu, lecz nie było to na tyle wyraźne, aby kiedykolwiek była skora wypowiedzieć to na głos. Ich znajomość nie nosiła znamion bliższych niż na poziomie pacjent-uzdrowiciel, stąd milczała i wysłuchiwała tego, co zamierzał powiedzieć. Miała nadzieję, że mówił wszystko, co tyczyło się jego stanu zdrowia i nie zatajał niczego z sobie tylko znanych powodów. Brakiem rozsądku, mógł zaszkodzić tylko samemu sobie, czego musiał być świadom po jej wcześniejszych słowach.
- Mimo wszystko nie polecam. Specyficzne jak wszystko, co stworzył Maeterlinck. Jeśli już katować się dramatami, lepiej wybrać coś mniej męczącego – odparła. Fakt, że mężczyzna nie kojarzył tego konkretnego dramatu, może działał na jego korzyść, nie musiał dzięki temu tracić czasu na zapominanie czegoś, co nie wnosiło wiele do życia.- Również. Po latach Debussy zrobił z tego operę i widać wyszło mu to lepiej, skoro kojarzy się głównie z nim – dodała mimochodem, mogąc w sumie pominąć ten temat, gdy nie był zbyt istotny.
Przez krótką chwilę, obserwuje go, gdy lord zwija kartkę i chowa do kieszeni. Naprawdę powinna wierzyć, że jej wskazówki ile razy dziennie musi przyjmować eliksiry, zostaną wprowadzone w życie? Miała wątpliwości, głównie przez miesiące ich współpracy, gdy wydawał się nie przyswajać informacji mających poprawiać jego egzystowanie bez dodatkowych chorób łapanych z głupoty.
Unosi delikatnie brew, słysząc pierwsze słowa, którymi najpewniej Francis próbował wkupić się w łaski.
- Dobrze, ale jeśli problemy ze snem, będą się przedłużać, proszę mi lub innemu uzdrowicielowi o tym powiedzieć – nie zamierza odmówić, bo jeśli faktycznie nie odpoczywa, nie jest to wcale dobre dla jego zdrowia.
Wstając z miejsca, zamyka jego kartę i wskazuje drzwi. Odprowadzając mężczyznę do jednej z pielęgniarek, która ma wydać mu wszystkie potrzebne eliksiry, wspomina jej o dwóch dawkach eliksiru na sen, by później pożegnać się z Francisem i wrócić do swoich zajęć. Miała jeszcze co robić..
| zt x2
- Mimo wszystko nie polecam. Specyficzne jak wszystko, co stworzył Maeterlinck. Jeśli już katować się dramatami, lepiej wybrać coś mniej męczącego – odparła. Fakt, że mężczyzna nie kojarzył tego konkretnego dramatu, może działał na jego korzyść, nie musiał dzięki temu tracić czasu na zapominanie czegoś, co nie wnosiło wiele do życia.- Również. Po latach Debussy zrobił z tego operę i widać wyszło mu to lepiej, skoro kojarzy się głównie z nim – dodała mimochodem, mogąc w sumie pominąć ten temat, gdy nie był zbyt istotny.
Przez krótką chwilę, obserwuje go, gdy lord zwija kartkę i chowa do kieszeni. Naprawdę powinna wierzyć, że jej wskazówki ile razy dziennie musi przyjmować eliksiry, zostaną wprowadzone w życie? Miała wątpliwości, głównie przez miesiące ich współpracy, gdy wydawał się nie przyswajać informacji mających poprawiać jego egzystowanie bez dodatkowych chorób łapanych z głupoty.
Unosi delikatnie brew, słysząc pierwsze słowa, którymi najpewniej Francis próbował wkupić się w łaski.
- Dobrze, ale jeśli problemy ze snem, będą się przedłużać, proszę mi lub innemu uzdrowicielowi o tym powiedzieć – nie zamierza odmówić, bo jeśli faktycznie nie odpoczywa, nie jest to wcale dobre dla jego zdrowia.
Wstając z miejsca, zamyka jego kartę i wskazuje drzwi. Odprowadzając mężczyznę do jednej z pielęgniarek, która ma wydać mu wszystkie potrzebne eliksiry, wspomina jej o dwóch dawkach eliksiru na sen, by później pożegnać się z Francisem i wrócić do swoich zajęć. Miała jeszcze co robić..
| zt x2
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet Elviry Multon
Szybka odpowiedź