Korytarz przy skrytkach
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz przy skrytkach
Tuż po zjechaniu kolejką na jedne z wyższych poziomów, czarodzieje posiadający w banku swe oszczędności, znajdą się na krótkim korytarzu. Jest to jedna z wielu odnóg skomplikowanego labiryntu sejfów, torów, wagoników i jaskiń, w których wykuto kolejne sale. Ten konkretny korytarz znajduje się blisko powierzchni, jest często uczęszczany. Sklepienie stanowią setki skał, podłoże zaś jest wyślizgane od setek par butów - gdzieniegdzie wystają także stalaktyty i stalagmity. W środku jest cieplej niż na zewnątrz, powietrze zaś jest suche i nieco drażniące. Jedyne oświetlenie stanowią powtykane w kamienie co kilkanaście stóp płonące pochodnie.
Trzynaście goblinów patrzyło na niego raz po raz, jakby chciały skontrolować, z kim też mają do czynienia. Jayden udawał, że w tym czasie podziwia piękne zdobienia na ścianach, żeby nie podpuszczać ich jeszcze bardziej. Wiedział, że nie były to towarzystwie stworzenia i bywały bardzo podejrzliwe — nie raz i nie dwa bywał już w banku Gringotta, gdzie nie spotykały go żadne nieprzyjemności, ale polityczny chaos odbił się również i na tym miejscu. Widać było gołym okiem ogólne podenerwowanie, a sztaby czarodziejów w barwach szlacheckich rodów krążyły po najlepiej strzeżonym budynku Wielkiej Brytanii. Ministerstwo Magii musiało się odrodzić na ich warunkach, ale również i dzięki ich pieniądzom. Vane dumał nad tym, dlaczego w ogóle starali się podnieść z gruzów to, co zostało zniszczone, zamiast wymienić siedzibę. Nie posiadali rozległych posiadłości, które mogliby dostosować do własnych potrzeb? Ich służący jednak wybierali za ich pośrednictwem kolejne pieniądze ze skrytek, wywołując w zgromadzonych w Gringocie goblinach poczucie niepokoju. Rozumiał to i starał się być wyrozumiały, chociaż to wiercenie mu dziury w głowie przez tyle par oczu wcale nie było pokrzepiające. Gdyby nie wyraźna poprawa niektórych z jego ważnych relacji, zapewne byłby tym już z lekko poirytowany. Na razie pozostawał jednak myślami gdzie indziej, a przynajmniej na tyle, żeby nie odczuwać większej nerwowości grasującej po tym miejscu. Do tego wszystkie formalności trwały dwa razy dłużej niż normalnie... Musiał poprosić dyrektora Dippeta o wolny dzień, zanim jeszcze zdecydował się wybrać trochę pieniędzy ze swojej skrytki w celu zakupu paru rzeczy potrzebnych mu do przeprowadzki. Wydawać by się mogło, że takie rzeczy nic nie kosztowały, a jednak się mylił.
- Oto pańska różdżka, profesorze - zaskrzeczał główny z goblinów, wyciągając pokraczną dłoń o długich palcach i paznokciach. Jayden wyrwał się z transu podziwiania pracy dekoratora wnętrz i spojrzał na karzełka na podeście. Uśmiechnął się, dziękując równocześnie za poświęcony mu czas. Jego grymas nie został jednak odwzajemniony. Jak bardzo różniły się te stworki od skrzatów domowych... Jednak też miały wielką moc, o której granicach mało kto wiedział. A może nikt nie wiedział?
- Profesorze Vane. Proszę za mną. - Drugi głos rozległ się tuż koło jego nogi, a gdy tylko astronom tam spojrzał, zobaczył młodego goblina, który patrzył na niego z wyraźnym wyczekiwaniem. Nie czekając na odpowiedź, obrócił się na pięcie i poczłapał w stronę wagoników, które miały dostarczyć klienta na miejsce. Jay ruszył za istotą, będąc już przyzwyczajonym do ich opryskliwości i zdystansowania. Nie sądził jednak, że stać je było na błąd. Najwyraźniej jednak miał się o tym przekonać na własnej skórze akurat tego dnia. Korytarze wyglądały identycznie w każdej alejce, dlatego, gdyby nie jego przewodnik, czarodziej na pewno by się zagubił w plątaninie korytarzy. Odetchnął lekko, gdy dotarli na miejsce, a goblin otworzył jego skrytkę. Jednak dopiero gdy mężczyzna przekroczył próg, coś go tknęło.
- Przecież to... - zaczął, widząc zdecydowanie nie swoje rzeczy. Lub właściwie nie dostrzegając charakterystycznego nieładu, który znajdował się w jego skrytce. Tutaj panował zupełnie inny układ. Nie zdążył jednak wrócić na korytarz, bo grodzie zamknęło się tuż przed nosem Jaydena, a goblina już dawno za nimi nie było. - Halo?! - rzucił zdezorientowany astronom, uderzając dłonią w ciężkie drzwi, jednak te ani drgnęły, pozostając tak samo nieruchomymi, jak otaczające go ściany. - No, ruszcie się! - rzucił pod nosem, zmagając się z zamknięciem i napierając na wrota całym ciężarem. Nie mógł tu po prostu utknąć.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnie tygodnie przemknęły szybko, gwałtownie, jak różnorodne krajobrazy za oknem magiczne przyśpieszonego pociągu; kalejdoskop bodźców i nieznośny upływ czasu wywoływał mdłości, Deirdre więc mocno zaciskała powieki, cała zesztywniała, skupiona jedynie na powstrzymywaniu się od wrzasku przerażenia. Opanowanie kosztowało ją całą zgromadzoną energię, dlatego też egzystowała w transie, w katatonicznej rutynie, większość dni przesypiając. Nocami zaś błąkała się po najgorszych koszmarach, zawieszona gdzieś pomiędzy jawą a snem. Realność stała się tylko abstrakcyjnym pojęciem, nie przejmowała się więc ani potwornymi burzami, które objęły całkowite panowanie nad Wielką Brytanią, ani chłodem, ani domagającym się jedzenia organizmem. Tkwiła w zawieszeniu, dopiero tego ranka podejmując jakiekolwiek sensowne kroki, mające na celu uporządkowanie zgliszczy dawnego życia.
Nie pamiętała, jak znalazła się w Banku Gringotta, to nie było jednak istotne; otulona czarnym płaszczem, nie skrywającym już jednak doskonale pełnego, ciążowego brzucha, przemaszerowala przez główny hol. Pozornie mogła wydawać się pewna siebie, ale tak naprawdę na sercu zaciskało się lodowate imadło, utrudniające zachowanie kamiennej twarzy. Wydawała się chora i strapiona, co mało obchodziło obsługującego ją goblina. W ferworze politycznych zmian oraz w natłoku obowiązków - większość wystraszonych anomalijnymi burzami czarodziei pragnęła wybrać swe oszczędności - nie poświęcał wtapiającej się w tłum petentce presadnej uwagi. Sucho poprosił ją o różdżkę, a gdy już przesunął owłosionymi palcami po ciemnofioletowym drewnie i dokładnie przyjrzał się nieco szpiczastej końcówce, westchnął ciężko, mrucząc coś pod nosem. Deirdre odebrała różdżkę i nawet nie wytarła jej o rękaw szaty; było jej wszystko jedno, dalej ledwie muskała opuszkami taflę rzeczywistości, zamknięta w prywatnym piekle we własnej głowie, pełnym goryczy, żalu i ognisk wściekłości. Podążyła za goblinem nieśpiesznie, nawet nie orientując się, kiedy marmurowe posadzki i złote kandelabry ustąpiły półmrokowi kamiennych korytarzy. Szła przed siebie powoli, a ciepłe podmuchy wydobywajace się z wnętrza setek jaskiń muskały niezdrowo bladą twarz, odgarniając z niej długie, czarne włosy. W końcu stanęła przed swoją skrytką - na widok okrągłego wejścia i wybitego na srebrzystej tabliczce numeru zrobiło się jej mdło; goblin zdążył już odblokować mechanizm, po czym zniknął, a ona, została sama. Na progu bolesnego sprawdzenia swych zasobów.
Skrytka nigdy nie pękała w szwach a Deirdre nie mogła poszczycić się bogactwem, lecz kiedy mieszkała w Białej Willi w ogóle nie kłopotała się finansami. Teraz znów musiała stawić czoła finansom; bała się otworzenia drzwi, spojrzenia na to, co zostało z oszczędności. Czy Rosier mógł się tutaj dostać, wykorzystując upoważnienie, i wyczyścić wnętrze z ostatniego sykla? Czy na posadzce zobaczy choć stertę galeonów? Deirdre przymknęła na moment oczy i wypuściła powoli powietrze, po czym nacisnęła mechanizm. Zamki zastukały a grube drzwi odsunęły się z cichym trzaskiem, pozwalając zajrzeć do środka.
Gdyby tylko widoku nie przesłaniał...mężczyzna. Mericourt otworzyła szeroko oczy, w zupełnym zaskoczenu wpatrując się w czarodzieja, którego najwidocznej przyłapała na...kradzieży? Przez moment nie mogła zebrać myśli, po prostu, w całkowitym szoku, wpatrując się w tkwiącego po drugiej stronie drzwi człowieka. Nie była w pełni sobą, nie zapanowała nad niepokojem i zdziwieniem, ale nie sięgnęła też od razu po Zaklęcie Niewybaczalne. Zacisnęła palce na różdżce i uniosła ją przed siebie, celując nią w złodzieja. - Nie ruszaj się - wychrypiała trochę słabym tonem. - Wysyp wszystko, co masz w kieszeniach - rozkazała najpierw, pewna, że nieznajomy skrywa w szacie większość jej majątku.
Nie pamiętała, jak znalazła się w Banku Gringotta, to nie było jednak istotne; otulona czarnym płaszczem, nie skrywającym już jednak doskonale pełnego, ciążowego brzucha, przemaszerowala przez główny hol. Pozornie mogła wydawać się pewna siebie, ale tak naprawdę na sercu zaciskało się lodowate imadło, utrudniające zachowanie kamiennej twarzy. Wydawała się chora i strapiona, co mało obchodziło obsługującego ją goblina. W ferworze politycznych zmian oraz w natłoku obowiązków - większość wystraszonych anomalijnymi burzami czarodziei pragnęła wybrać swe oszczędności - nie poświęcał wtapiającej się w tłum petentce presadnej uwagi. Sucho poprosił ją o różdżkę, a gdy już przesunął owłosionymi palcami po ciemnofioletowym drewnie i dokładnie przyjrzał się nieco szpiczastej końcówce, westchnął ciężko, mrucząc coś pod nosem. Deirdre odebrała różdżkę i nawet nie wytarła jej o rękaw szaty; było jej wszystko jedno, dalej ledwie muskała opuszkami taflę rzeczywistości, zamknięta w prywatnym piekle we własnej głowie, pełnym goryczy, żalu i ognisk wściekłości. Podążyła za goblinem nieśpiesznie, nawet nie orientując się, kiedy marmurowe posadzki i złote kandelabry ustąpiły półmrokowi kamiennych korytarzy. Szła przed siebie powoli, a ciepłe podmuchy wydobywajace się z wnętrza setek jaskiń muskały niezdrowo bladą twarz, odgarniając z niej długie, czarne włosy. W końcu stanęła przed swoją skrytką - na widok okrągłego wejścia i wybitego na srebrzystej tabliczce numeru zrobiło się jej mdło; goblin zdążył już odblokować mechanizm, po czym zniknął, a ona, została sama. Na progu bolesnego sprawdzenia swych zasobów.
Skrytka nigdy nie pękała w szwach a Deirdre nie mogła poszczycić się bogactwem, lecz kiedy mieszkała w Białej Willi w ogóle nie kłopotała się finansami. Teraz znów musiała stawić czoła finansom; bała się otworzenia drzwi, spojrzenia na to, co zostało z oszczędności. Czy Rosier mógł się tutaj dostać, wykorzystując upoważnienie, i wyczyścić wnętrze z ostatniego sykla? Czy na posadzce zobaczy choć stertę galeonów? Deirdre przymknęła na moment oczy i wypuściła powoli powietrze, po czym nacisnęła mechanizm. Zamki zastukały a grube drzwi odsunęły się z cichym trzaskiem, pozwalając zajrzeć do środka.
Gdyby tylko widoku nie przesłaniał...mężczyzna. Mericourt otworzyła szeroko oczy, w zupełnym zaskoczenu wpatrując się w czarodzieja, którego najwidocznej przyłapała na...kradzieży? Przez moment nie mogła zebrać myśli, po prostu, w całkowitym szoku, wpatrując się w tkwiącego po drugiej stronie drzwi człowieka. Nie była w pełni sobą, nie zapanowała nad niepokojem i zdziwieniem, ale nie sięgnęła też od razu po Zaklęcie Niewybaczalne. Zacisnęła palce na różdżce i uniosła ją przed siebie, celując nią w złodzieja. - Nie ruszaj się - wychrypiała trochę słabym tonem. - Wysyp wszystko, co masz w kieszeniach - rozkazała najpierw, pewna, że nieznajomy skrywa w szacie większość jej majątku.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
przepraszam za obsuwę
To przestało być zabawne w momencie, w którym drzwi zatrzasnęły się, a Jayden nie miał żadne możliwości wydostania się, bo... No, właśnie. Jak skoro nie było żadnej klamki, uchwytu, zaklęcia zapewne również nie działały, a wiedząc o najnowszych anomaliach, profesor wolał nie ryzykować usmażeniem się lub spłonięciem żywcem w środku budynku, skąd nie mógł uciec. Co za potworność... Właśnie w momencie, gdy wszystko zaczynało się prostować, a właściwie tylko część jego świata ulegała poprawie. Reszta wciąż była tak samo brutalna, ale wolał uczepić się tego jednego zdarzenia niż tłamsić się na nowo całym złem. Potrząsnął głową, czując, że za bardzo zaczął znów wciągać się we własne myśli, zamiast skupić się na tym, jak powinien wyjść z nieswojej skrytki. Początkowo sądził, że może to światło go oszukiwało i był wśród swoich rzeczy, ale nie. Nie był pewien dlaczego w ogóle goblin poprowadził go właśnie tutaj. Przecież Jay nawet nie miał klucza do tej skrytki, a co dopiero miałby być jej właścicielem? Nie mieli tutaj jakichś odpowiednich zabezpieczeń na wypadek, gdyby magiczna istota otworzyła nie ten skarbiec co należało? Będąc dość często w murach banku Gringotta nie spotkał się jeszcze z taką niekompetencją. Sądził, że gobliny były nieomylne i bardzo pedantyczne. Perfekcjoniści w każdym calu, którzy nie mogli znieść wiecznie wesołego astronoma. A teraz? Teraz nawet i one nie miały nawet czasu, żeby zająć się odpowiednio klientami, którzy nie chcieli problemów. Vane na pewno ich nie chciał, chociażby z tego względu, że nie miał na nie siły.
Odetchnął, siłując się po raz kolejny z drzwiami i napierając na nie z całej mocy. Co ciekawe naprawdę drgnęły, jednak nie przez wzgląd na jego wysiłki. Wręcz przeciwnie. Czarodziej zachwiał się, starając się nie wpaść na kobietę przed sobą, dlatego gwałtownie się cofnął, o mało nie tracąc równowagi. - No, w koń... - zaczął, ale nie skończył, bo kobieta wycelowała w niego różdżką. Najwyraźniej nie była wcale pomocą, a właścicielką skrytki. I to niezwykle znajomą, bo Jayden mógłby przysiąc, że kiedyś już ją widział. Nie było jednak czasu na kontemplowanie nad tą zagwozdką. Musiał jakoś się wytłumaczyć z tej niejednoznacznej sytuacji. - To pomyłka! Nie przyszedłbym przecież nikogo okradać - odparł hardo, stwierdzając oczywistość. Bo trzeba było być zaprawdę szalonym, żeby sądzić, że można było tak po prostu wejść do wielkiego skarbca w banku Gringotta i wyjść niezauważonym. Szaleństwo. - Nic nie zabrałem - powiedział kobiecie, gdy zażądała wysypania zawartości jego kieszeni. Absurd, ale co miał zrobić, żeby udowodnić tę pomyłkę? - Jeśli to ma cię uspokoić... - zaczął, po czym wolną ręką spokojnie sięgnąć do kieszeni i wyciągnął z niego kompas astronomiczny, mapę, cyrkiel, kawałki papieru i kilka innych rzeczy, które rzucał jej pod nogi, a które na pewno nie były złotem czy pieniędzmi. Nie były też specjalnie cenne. Cóż... Przynajmniej dla tych, którzy nie rozumieli astronomii lub nie zależało im na tej dziedzinie.
To przestało być zabawne w momencie, w którym drzwi zatrzasnęły się, a Jayden nie miał żadne możliwości wydostania się, bo... No, właśnie. Jak skoro nie było żadnej klamki, uchwytu, zaklęcia zapewne również nie działały, a wiedząc o najnowszych anomaliach, profesor wolał nie ryzykować usmażeniem się lub spłonięciem żywcem w środku budynku, skąd nie mógł uciec. Co za potworność... Właśnie w momencie, gdy wszystko zaczynało się prostować, a właściwie tylko część jego świata ulegała poprawie. Reszta wciąż była tak samo brutalna, ale wolał uczepić się tego jednego zdarzenia niż tłamsić się na nowo całym złem. Potrząsnął głową, czując, że za bardzo zaczął znów wciągać się we własne myśli, zamiast skupić się na tym, jak powinien wyjść z nieswojej skrytki. Początkowo sądził, że może to światło go oszukiwało i był wśród swoich rzeczy, ale nie. Nie był pewien dlaczego w ogóle goblin poprowadził go właśnie tutaj. Przecież Jay nawet nie miał klucza do tej skrytki, a co dopiero miałby być jej właścicielem? Nie mieli tutaj jakichś odpowiednich zabezpieczeń na wypadek, gdyby magiczna istota otworzyła nie ten skarbiec co należało? Będąc dość często w murach banku Gringotta nie spotkał się jeszcze z taką niekompetencją. Sądził, że gobliny były nieomylne i bardzo pedantyczne. Perfekcjoniści w każdym calu, którzy nie mogli znieść wiecznie wesołego astronoma. A teraz? Teraz nawet i one nie miały nawet czasu, żeby zająć się odpowiednio klientami, którzy nie chcieli problemów. Vane na pewno ich nie chciał, chociażby z tego względu, że nie miał na nie siły.
Odetchnął, siłując się po raz kolejny z drzwiami i napierając na nie z całej mocy. Co ciekawe naprawdę drgnęły, jednak nie przez wzgląd na jego wysiłki. Wręcz przeciwnie. Czarodziej zachwiał się, starając się nie wpaść na kobietę przed sobą, dlatego gwałtownie się cofnął, o mało nie tracąc równowagi. - No, w koń... - zaczął, ale nie skończył, bo kobieta wycelowała w niego różdżką. Najwyraźniej nie była wcale pomocą, a właścicielką skrytki. I to niezwykle znajomą, bo Jayden mógłby przysiąc, że kiedyś już ją widział. Nie było jednak czasu na kontemplowanie nad tą zagwozdką. Musiał jakoś się wytłumaczyć z tej niejednoznacznej sytuacji. - To pomyłka! Nie przyszedłbym przecież nikogo okradać - odparł hardo, stwierdzając oczywistość. Bo trzeba było być zaprawdę szalonym, żeby sądzić, że można było tak po prostu wejść do wielkiego skarbca w banku Gringotta i wyjść niezauważonym. Szaleństwo. - Nic nie zabrałem - powiedział kobiecie, gdy zażądała wysypania zawartości jego kieszeni. Absurd, ale co miał zrobić, żeby udowodnić tę pomyłkę? - Jeśli to ma cię uspokoić... - zaczął, po czym wolną ręką spokojnie sięgnąć do kieszeni i wyciągnął z niego kompas astronomiczny, mapę, cyrkiel, kawałki papieru i kilka innych rzeczy, które rzucał jej pod nogi, a które na pewno nie były złotem czy pieniędzmi. Nie były też specjalnie cenne. Cóż... Przynajmniej dla tych, którzy nie rozumieli astronomii lub nie zależało im na tej dziedzinie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myślała, że nic nie będzie w stanie jej zaskoczyć, że stabilny stan katatonii utrzyma się już na zawsze, a jedynymi wypełniającymi ją emocjami będzie lęk, dezorientacja i rozpacz. Myliła się, życie potrafiło serwować najznamienitsze przekąski w postaci słodkich niespodzianek, wprowadzających do nawet tragicznej rutyny szczyptę pikantnej nowości. Szkoda, że w tym przypadku los postanowił wyrwać ją z okowów marazmu postawieniem na drodze kolejnej przeszkody w postaci złodzieja. Niezwykle sprytnego, Gringott słynął ze swoich zabezpieczeń, więc ten, kto odważył się włamać do należącej do Deirdre skrytki, musiał być szalenie utalentowany pod względem rabunków - lub też szalenie głupi. W pierwszej chwili nie była w stanie ocenić, z którym rodzajem czarodzieja ma do czynienia, wpatrywała się w niego uważnie, bez mrugnięcia, a długie palce kurczowo obejmowały ciemnofioletowe drewno różdżki. - Zapewne tak mówi każdy, dosłownie każdy, przyłapany na gorącym uczynku złodziej - odparła spokojnym, opanowanym tonem, choć napięte rysy twarzy oraz błyszczące oczy zdradzały lekki zdenerwowanie oraz niemalże zwierzęcą czujność. Tłumaczenia czarodzieja nie zdały się na nic, cóż innego mógł powiedzieć rabuś, napotkany w trakcie wykonywania dość samobójczego skoku na galeony? Złodziejaszek - rozsądnie dla jedności swego ciała i głowy - nie wykonywał gwałtownych ruchów ani, przynajmniej na razie, nie szykował się do ucieczki, spełniając rozkaz ciągle spiętej Deirdre, próbującej wyjaśnić tą sytuację. Mechanizm obronny skrytki musiał zatrzymać przestępcę w środku, tak, na pewno to właśnie się wydarzyło; ale dlaczego nie wszczęto alarmu? - Rzuć na ziemię też różdżkę. Dla własnego dobra - poleciła znów tonem nie znoszącym sprzeciwu. Co, jeśli nieznajomy zaatakowałby ją znienacka? Potrafiła się obronić, ale teraz, w wyraźnym, brzemiennym stanie była osłabiona, powolniejsza; wolała nie próbować swych sił ze spryciarzem, łasym na bogactwa skrywane w banku.
Nagle - poczuła lekkie zażenowanie, dziwne, obce uczucie; jeśli rzezimieszek liczył na syty połów, srogo pomylił się w wyborze numeru skrytki. W wykutej w skale jaskini leżało zaledwie kilka stosów sykli i knutów oraz jeden, samotny galeon. Deirdre widziała teraz dokładnie wnętrze sejfu, a pustka, rozpościerająca się za plecami nieznajomego aż bila po oczach. Co nie oznaczało, że zamierzała puścić tę napaść płazem. Zerknęła w dół na dziwne, niezrozumiałe dla niej przyrządy; dotknęła lunety czubkiem obcasa, obkręcając ją lekko. - Złodziej posiadający fałszoskop? Urocze - skomentowała, dalej tym samym, beznamiętnym tonem, wykazując się przy tym absolutną niewiedzą na temat astronomii. - Jeśli jesteś na tyle wykwalifikowany, by włamać się do Gringotta, zapewne masz też zaczarowane kieszenie lub torbę - ponownie spojrzała ostro na mężczyznę, wywrócenie kieszeni nie było żadną gwarancją. Dalej celowała w niego różdżką, czekając na bardziej wyczerpującą odpowiedź - i jednocześnie grając na czas, nie wiedziała, czy powinna dokonywać samowolnego aresztowania w Gringocie i czy to nie ściągnęłoby na nią przesadnej uwagi. Do tej pory przemykała w półcieniach półświatka, zamierzała też pozostać tam jak najdłużej, skryta przed czujnymi spojrzeniami aurorów.
Nagle - poczuła lekkie zażenowanie, dziwne, obce uczucie; jeśli rzezimieszek liczył na syty połów, srogo pomylił się w wyborze numeru skrytki. W wykutej w skale jaskini leżało zaledwie kilka stosów sykli i knutów oraz jeden, samotny galeon. Deirdre widziała teraz dokładnie wnętrze sejfu, a pustka, rozpościerająca się za plecami nieznajomego aż bila po oczach. Co nie oznaczało, że zamierzała puścić tę napaść płazem. Zerknęła w dół na dziwne, niezrozumiałe dla niej przyrządy; dotknęła lunety czubkiem obcasa, obkręcając ją lekko. - Złodziej posiadający fałszoskop? Urocze - skomentowała, dalej tym samym, beznamiętnym tonem, wykazując się przy tym absolutną niewiedzą na temat astronomii. - Jeśli jesteś na tyle wykwalifikowany, by włamać się do Gringotta, zapewne masz też zaczarowane kieszenie lub torbę - ponownie spojrzała ostro na mężczyznę, wywrócenie kieszeni nie było żadną gwarancją. Dalej celowała w niego różdżką, czekając na bardziej wyczerpującą odpowiedź - i jednocześnie grając na czas, nie wiedziała, czy powinna dokonywać samowolnego aresztowania w Gringocie i czy to nie ściągnęłoby na nią przesadnej uwagi. Do tej pory przemykała w półcieniach półświatka, zamierzała też pozostać tam jak najdłużej, skryta przed czujnymi spojrzeniami aurorów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gdyby wiedział, że dzisiaj coś takiego się mu zdarzy, nie ruszałby się do miasta. W końcu to nie była zbyt przyjemna sytuacja. Nawet zazwyczaj ugodowy profesor poczuł zwyczajną irytację tym całym cyrkiem. Szczególnie że pomyłka kogoś innego sprowadziła na niego nieprzyjemne doznania i oskarżenia o kradzież. Co za absurd! Wpierw zamknięcie w obcej skrytce, a później nadejście ratunku, ale nie w takiej formie, w jakiej by sobie tego życzył. Daleko było czarownicy do pokojowego nastawienia, jednak co miał zrobić? Mógł jedynie starać się ją uspokoić. Wiedział, że znajdował się w dość niefortunnej oprawie, ale... Miała rację. Trzeba było być wyjątkowo głupim, żeby próbować okraść zamkniętą skrytkę. Co z niego byłby za złodziej na dobrą sprawę? Nie chciałby być tak żałosnym przestępcą. W ogóle nie chciałby być, ale jeśli już by był, to na pewno nie tak tępym. Jeśli miał wyjść cało i bez szwanku na reputacji stanie, będzie o czym rozmawiać w Hogwarcie. Zapewne grono pedagogiczne nie miało dać mu spokoju. Już nie dawali z uwagi na cały chaos, który się dział w ostatnich miesiącach w życiu astronoma. A teraz to... Oskarżenie o kradzież i bycie rzezimieszkiem. Świetnie. - Ilu takich spotkałaś? - spytał, zanim stwierdził, że powinien był się ugryźć w język. Ale trudno. I tak szedł już kobiecie na rękę. Nie przejawiał żadnej agresji, wyrzucił wszystkie swoje rzeczy na ziemię, ręce na widoku. Co jeszcze mógł zrobić? Przecież nic więcej przy sobie nie miał. Myślał, że wszystko pójdzie mniej więcej dobrze, gdy... To następne słowa rozkazu kazały mu zareagować w odmienny sposób. - Nie - odparł, marszcząc brwi. Oddać różdżkę? Co jeszcze? Dać się skuć jak ostatni złoczyńca i zamknąć w Tower of London? Odsiedzieć z kryminalistami kilka nocek, będąc niewinnym? W tym bałaganie politycznych niesnasek nikt by nie zwracał uwagi na to, że zamknęli nie tego co trzeba. Lub w ogóle zajmowali się zwykłą pomyłką, nie wielką kradzieżą. - Jesteś z policji? Może biura aurorów? - spytał, szczerze w to wątpiąc. Jeśli jednak była, to mogła mu pokazać jakiś dokument. - Zawołaj kogo chcesz, ale nie myśl, że oddam różdżkę nieznajomej. - Trzymał się swojego i nie zamierzał rezygnować. Nie robił wciąż gwałtownych ruchów, jednak palce mocniej chwyciły za magiczną broń, gdyby zamierzało się dziać tutaj coś... Niespodziewanego. Z jego strony nie miało się nic wydarzyć. - Ostrożnie proszę. To luneta - mruknął poruszony, widząc jak kobieta butem trąciła jego rzeczy. To nie była byle jaka luneta. Miał ją ze sobą, odkąd tylko dziadek przekazał mu ów przedmiot do podziwiania większych ciał niebieskich. - Nie wiem co to fałszoskop. - Z dalszym przebiegiem wszystko nabierało coraz więcej kolorów absurdu. Jego spojrzenie z wyraźnie ugodowego przerodziło się w zażenowanie i zmęczenie zaistniałą sytuacją. Gdyby mógł, ukryłby twarz w dłoniach. - Może jeszcze mam się rozebrać? - rzucił, nie wiedząc już jak zareagować. Nie zamierzał oddawać różdżki. Co to za cyrk? Gdzie ten goblin? To już przestało być śmieszne. - Przecież mówiłem... - zaczął, przejeżdżając dłonią przez twarz, czując frustrację nieporozumieniem. - Nie jestem złodziejem. Znalazłem się tu przypadkiem. Przyprowadził mnie tu młody goblin. Najwyraźniej cały ten zamęt go... Zagubił. Zanim zrozumiałem, że nie jestem w swojej skrytce, właz się zamknął. - Odczekał chwilę, wzdychając ciężko i starając się uspokoić. - Wezwij kogoś i rozwiążmy to na spokojnie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmrużyła oczy, co tylko podkreśliło ich koci kształt: nie spodobało się jej pytanie nieznajomego, ale nie zamierzała go zignorować. – Zbyt wielu, by dać się nabrać na sztuczki chodzącej niewinności – odparła po prostu, bez wrogości, jedynie informacyjnie. Wenus nauczyło ją czujności w towarzystwie mężczyzn, po których należało spodziewać się zawsze najgorszego. I chociaż stojący w progu skrytki bankowej mężczyzna sprawiał bardzo łagodne wrażenie, to mógł jedynie tak wyglądać, skrywając pod maską zdezorientowanego przejęcia oskarżeniami prawdziwą twarz rzezimieszka, gotowego poderżnąć jej gardło celnie rzuconym Lamino. Zrobiła krok w lewą stronę, bliżej otwartych, ciężkich drzwi, instynktownie chcąc przybliżyć się do ewentualnej bariery, za jaką mogłaby się szybko schować. Najbardziej niepozorni czarodzieje bywali najbardziej niebezpieczni.
- Nie, ale jestem odpowiedzialną obywatelką, która nie będzie przymykać oka na kradzież cudzego mienia, niezależnie, do kogo należy – odparła dumnie i całkowicie szczerze; przestrzeganie regulaminów i prawa było dla niej podstawą egzystencji; rzecz jasna prawa, które sama wyznawała. Ład, porządek i sprawiedliwość, tym powinno kierować się państwo, które na ich oczach otrzepywało się z popiołów. – Nie chcę, żebyś mi ją oddał, po prostu ją odłóż – wyjaśniła zdecydowanie. Naprawdę nie rozumiał, że było to podstawowym wymogiem bezpieczeństwa? Ciężarna kobieta natknęła się na obcego czarodzieja we własnej skrytce, chęć rozbrojenia go była więc zdroworozsądkowym rozwiązaniem, dopóki nie zjawią się tutaj funkcjonariusze lub – na co liczyła znacznie bardziej – gobliny. Troska bruneta o tajemniczy przyrząd, lśniący teraz pod obcasem jej buta, wzbudziłaby w niej zadowolenie, może nawet wesołość i w innych okolicznościach chętnie pobawiłaby się tym najwidoczniej ważnym dla astronoma przedmiotem, finalnie tłukąc drogocenne szkiełko: teraz jednak nie odczuwała satysfakcji, była zmęczona i obolała. Uniosła wyżej brwi na dziwne prychnięcie mężczyzny, po czym skutecznie udała skrajne zawstydzenie. – Co też pan proponuje– wychrypiała, doskonale odmalowując na swej twarzy czerwony rumieniec. Na moment uciekła wzrokiem, kiedyś lubiła odgrywać rolę delikatnej niewiasty, ale nawet to nie sprawiło jej radości. – Dlaczego mam panu zaufać? To niedorzeczne – wypowiedziała na głos myśli ich obydwojga, ciągle sfrustrowana trzymaną przez podejrzewanego złodzieja różdżką. Najchętniej podeszłaby do złotego dzwonka alarmowego, zawieszonego w wykutej wnęce na każdym piętrze, ale wtedy musiałaby stracić z oczu łasego na jej złoto – a raczej brak jej złota – rzezimieszka. – Jeśli wezwę gobliny, a pan oskarży je o popełnianie błędów – będąc przyłapanym w cudzej skrytce – zapewne skończy pan jako pokarm dla trzymanych na niższych piętrach smoków – poinformowała rzeczowo, okrzepnięta na tyle w tej niewygodnej sytuacji, że powróciła do uprzejmości wobec nieznajomego. Ciągle trzymając go jednak w zasięgu unieruchamiającego zaklęcia, gdyby zamierzał rzucić się do ucieczki lub faktycznie zacząć się rozbierać.
- Nie, ale jestem odpowiedzialną obywatelką, która nie będzie przymykać oka na kradzież cudzego mienia, niezależnie, do kogo należy – odparła dumnie i całkowicie szczerze; przestrzeganie regulaminów i prawa było dla niej podstawą egzystencji; rzecz jasna prawa, które sama wyznawała. Ład, porządek i sprawiedliwość, tym powinno kierować się państwo, które na ich oczach otrzepywało się z popiołów. – Nie chcę, żebyś mi ją oddał, po prostu ją odłóż – wyjaśniła zdecydowanie. Naprawdę nie rozumiał, że było to podstawowym wymogiem bezpieczeństwa? Ciężarna kobieta natknęła się na obcego czarodzieja we własnej skrytce, chęć rozbrojenia go była więc zdroworozsądkowym rozwiązaniem, dopóki nie zjawią się tutaj funkcjonariusze lub – na co liczyła znacznie bardziej – gobliny. Troska bruneta o tajemniczy przyrząd, lśniący teraz pod obcasem jej buta, wzbudziłaby w niej zadowolenie, może nawet wesołość i w innych okolicznościach chętnie pobawiłaby się tym najwidoczniej ważnym dla astronoma przedmiotem, finalnie tłukąc drogocenne szkiełko: teraz jednak nie odczuwała satysfakcji, była zmęczona i obolała. Uniosła wyżej brwi na dziwne prychnięcie mężczyzny, po czym skutecznie udała skrajne zawstydzenie. – Co też pan proponuje– wychrypiała, doskonale odmalowując na swej twarzy czerwony rumieniec. Na moment uciekła wzrokiem, kiedyś lubiła odgrywać rolę delikatnej niewiasty, ale nawet to nie sprawiło jej radości. – Dlaczego mam panu zaufać? To niedorzeczne – wypowiedziała na głos myśli ich obydwojga, ciągle sfrustrowana trzymaną przez podejrzewanego złodzieja różdżką. Najchętniej podeszłaby do złotego dzwonka alarmowego, zawieszonego w wykutej wnęce na każdym piętrze, ale wtedy musiałaby stracić z oczu łasego na jej złoto – a raczej brak jej złota – rzezimieszka. – Jeśli wezwę gobliny, a pan oskarży je o popełnianie błędów – będąc przyłapanym w cudzej skrytce – zapewne skończy pan jako pokarm dla trzymanych na niższych piętrach smoków – poinformowała rzeczowo, okrzepnięta na tyle w tej niewygodnej sytuacji, że powróciła do uprzejmości wobec nieznajomego. Ciągle trzymając go jednak w zasięgu unieruchamiającego zaklęcia, gdyby zamierzał rzucić się do ucieczki lub faktycznie zacząć się rozbierać.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Ostatnimi czasy dość często bywał w Londynie, by zajrzeć na Ulicę Pokątną i nie tylko, by sprawdzić stan swojej skrytki bankowej. Tak naprawdę mało go to interesowało, bo nigdy nie musiał martwić się o fundusze. Posada nauczyciela w Hogwarcie zapewniała bardzo godziwe wynagrodzenie, a Jayden nie był też osobą, która patrzyła na każdy knut, widząc w nich jedyną drogę ku szczęściu. Teraz jednak planował opuścić Hogsmeade i nie musieć wstawać każdego poranka ze świadomością, że Pandora nie miała pojawić się już nigdy w tych czterech ścianach. Nie mieszkali ze sobą zbyt długo, jednak śmierć kuzynki nie była czymś, z czym łatwo mógł się oswoić. Podanie mu tej informacji również nie było subtelne przez co zupełnie wybił się ze swojego normalnego rytmu życia i stanu, w jakim się znajdował. Potrzebował przeliczyć, na co i gdzie byłoby go stać w przypadku szukania nowego domu. Nie chciał zatrzymywać się w Londynie ani w Szkocji. Vane'owie pochodzili z Irlandii i właśnie tam uciekały często myśli profesora, by wrócić na ziemię swoich przodków.
Zanim jednak cokolwiek z tego było możliwe, musiał przejść problem, w którym się znalazł. Nie obchodziło go już, co tak naprawdę się wydarzyło. Chciał po prostu wyjść z banku i wrócić do Hogwartu, żeby nie musieć być oskarżanym o kolejny błąd. To śmieszne. Nie zrobił nic złego, źle nim pokierowano, a fakt, że znalazł się, gdzie się znalazł, nie było jego życzeniem. Gdyby wiedział... Powinien był podpytać młodego goblina czy to na pewno jego skarbiec. Z drugiej jednak strony nigdy nie był świadkiem pomyłki tych magicznych istot. Co więc się wydarzyło? Czy aktualny chaos związany z odbudową Ministerstwa Magii aż tak wpłynął na to, co działo się między pracownikami banku Gringotta?Najwidoczniej koniec tego roku nie miał być bardziej szczęśliwy od poprzednich miesięcy. Jak wszystko miało się psuć, to wszystko. Jay nie zareagował na słowa kobiety, nie chcąc się już kłócić. Chciał stąd wyjść. To wszystko. - Zapewne tak właśnie zrobią, nie chcąc wyjaśnić jak dokładnie dostałem się do cudzej skrytki - odparł, wiedząc, że gobliny były bardzo czułe na punkcie swojej pracy i jeśli podejrzewałyby kogoś o złodziejstwo, nie zabiłyby go ot tak. W końcu jak się mógł tam dostać? Jak mógł przejść ich zabezpieczenia? A jeśli w ich szeregach był ktoś, kto mu pokazał przejście? A może faktycznie to wszystko było jedynie pomyłką? Cokolwiek by to miało być, wylądowanie jako obiad u jednego ze smoków w dolnych częściach banku było aż nadto wymyślne.
Zanim jednak cokolwiek z tego było możliwe, musiał przejść problem, w którym się znalazł. Nie obchodziło go już, co tak naprawdę się wydarzyło. Chciał po prostu wyjść z banku i wrócić do Hogwartu, żeby nie musieć być oskarżanym o kolejny błąd. To śmieszne. Nie zrobił nic złego, źle nim pokierowano, a fakt, że znalazł się, gdzie się znalazł, nie było jego życzeniem. Gdyby wiedział... Powinien był podpytać młodego goblina czy to na pewno jego skarbiec. Z drugiej jednak strony nigdy nie był świadkiem pomyłki tych magicznych istot. Co więc się wydarzyło? Czy aktualny chaos związany z odbudową Ministerstwa Magii aż tak wpłynął na to, co działo się między pracownikami banku Gringotta?Najwidoczniej koniec tego roku nie miał być bardziej szczęśliwy od poprzednich miesięcy. Jak wszystko miało się psuć, to wszystko. Jay nie zareagował na słowa kobiety, nie chcąc się już kłócić. Chciał stąd wyjść. To wszystko. - Zapewne tak właśnie zrobią, nie chcąc wyjaśnić jak dokładnie dostałem się do cudzej skrytki - odparł, wiedząc, że gobliny były bardzo czułe na punkcie swojej pracy i jeśli podejrzewałyby kogoś o złodziejstwo, nie zabiłyby go ot tak. W końcu jak się mógł tam dostać? Jak mógł przejść ich zabezpieczenia? A jeśli w ich szeregach był ktoś, kto mu pokazał przejście? A może faktycznie to wszystko było jedynie pomyłką? Cokolwiek by to miało być, wylądowanie jako obiad u jednego ze smoków w dolnych częściach banku było aż nadto wymyślne.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowo uparty rzezimieszek znów ją ignorował, nie reagując na żadne pytanie i wyjaśnienie dotyczące kwestii bezpieczeństwa. Sytuacja podobała się jej coraz mniej, a dezorientacja ustąpiła narastającej frustracji, nie ukazującej się jednak w żaden sposób na bladej twarzy. Czujnie obserwowała każdy jego ruch, spodziewając się, że mężczyzna odłoży różdżkę, co bez wątpienia usprawni proces wzywania bezstronnych goblinów - niestety, nic takiego nie miało miejsca, zrezygnowany czarodziej trwał w swym postanowieniu. Deirdre uniosła nieco brwi, skoro chciał stąd jak najszybciej wyjść i nie miał nic do ukrycia, dlaczego to wszystko utrudniał? Nie mialo to najmniejszego sensu i gdyby posiadała w skrytce więcej skarbów, mogących paść ofiarą beztroskiej grabieży, zapewne zapobiegawczo zneutralizowałaby zagrożenie szybkim zaklęciem petryficusa. Wolała jednak nie wymierzać sprawiedliwości na własną rękę, uznanie ze strony magicznej policji lub aurorów mogłoby skupić na niej przesadnie wiele uwagi; zresztą, z bankowego konta czarodziej mógł wynieść co najwyżej garść sykli. - Skoro chcesz podjąć ryzyko- skomentowała, prawie wzruszając ramionami, na co nie pozwalała uprzejma czujność. Cofnęła się o krok, potem o drugi, ciągle trzymając różdżkę w pogotowiu. Na moment przesłoniły ją otwarte drzwi skrytki, ciężkie, wzmocnione, z magicznym zamkiem - czy miała do czynienia z kuglarzem, znającym niesamowite sztuczki, pozwalające na włamanie do tego miejsca? Cóż, o tym - i o jego losie - zadecydują gobliny, najpierw jednak musiała wezwać te stworzenia, wypełniając swój obywatelski obowiązek. Gdy znalazła się przy wykutej w ścianie wnęce ze złotym dzwonem, dotknęła go końcem różdżki, a on - rozkołysał się i rozdzwonił. Wąskie, strome korytarze czeluści Banku Gringotta wypełniły się trudnym do wytrzymania hałasem. Powietrze wręcz wibrowało od irytującego dźwięku, budzącego nie tylko strażników, ale i z pewnością umarłych. Deirdre ledwie powstrzymała chęć zakrycia uszu: alarm nie trwał jednak długo, zanim się spostrzegła, na krańcu korytarza pojawiła się trójka goblinów, śpieszących w ich stronę. Podejrzliwe, małe oczka wwiercały się to w nią, to w stojącego na progu skrytki czarodzieja. - Ten czarodziej włamał się do mojej skrytki: gdy przekręciłam klucz, przebywał w środku - powiedziała od razu, wyczekując jakiejś reakcji lub interwencji. - Nie uciekał, odsłonił też kieszenie, ale chciałabym upewnić się, że nic nie zniknęło ze środka - dodała, przedstawiając obiektywnie całe zdarzenie. Nie zamierzała ferować wyroków a jedynie zadbać o resztę swego mienia.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie interesowało go specjalnie, co kobieta sobie o nim myślała. Nie miał wszak na to wpływu, gdy postanowiła go oskarżyć o kradzież. Miała ku temu wszelkie powody, lecz dlaczego w taki sposób? Czemu tak agresywnie? Może sam był przewrażliwiony jak każdy w ostatnim czasie? Czasie pełnym katastrof, wydarzeń zagotowujących krew w żyłach, zmian, nad którymi nikt nie miał kontroli. Aktualna sytuacja nie zapowiadała się najlepiej. Oczywistym było, że zaczęła się wojna, która gnieździła się pod powierzchnią już długi czas i wybuchła, raniąc dokoła swojego miejsca narodzin wielu czarodziejów i czarownic. Konflikt miał pochłonąć jeszcze większą ilość ofiar i niestety nie miały to być zapewne osoby zaangażowane bezpośrednio w walki. W końcu kto ostatnio ucierpiał na szaleństwie, które ogarnęło całą Wielką Brytanię? Anomalie zabrały z łóżek dzieci, a mugolskie, niemagiczne potomstwo zostało obłożone strasznymi, niezrozumianymi dlań przekleństwami. W Hogwarcie panował więc jeden wielki chaos, bo nie wiadomo było, kiedy ani skąd nadejdzie uderzenie i zaskoczenie. Niewinne istoty niosły w sobie wielką magię, nad którą nie potrafiły zapanować. Nikt nie potrafił.
I pomiędzy tymi wszystkimi nieszczęściami stał się właśnie on. Przyłapany na kradzieży profesor, który nie zawinił. Ale jednak nie wyglądało to najlepiej. To w ogóle nie wyglądało. Nie odezwał się, jednak gdy kobieta zdecydowała się przywołać gobliny, obserwował uważnie całe zbiegowisko, które się wytworzyło. Jak mógł się spodziewać, strażnicy nie wyglądali na szczęśliwych i łypali na niego groźnie, słuchając relacji kobiety. - Znalazłem się tu przypadkiem. Jeden z waszych goblinów zaprowadził mnie do złej skrytki. - zaczął, ale zaraz gobliny pokręciły głowami i kazały przenieść się do odpowiedniego miejsca przesłuchania. Vane spędził jeszcze dwie godziny na tłumaczeniu się z zaistniałej sytuacji, a o jego końcowym wyroku zaważyło odnalezienie młodego, nieuważnego goblina, który został zapewne obłożony wieloma reprymendami. Jaydenowi nic nie udowodniono, przeproszono sucho — bo gobliny nie miały w zwyczaju specjalnie się rozdrabniać — i wypuszczono po spisaniu niezwykle szczegółowego raportu. Co za dzień...
|zt
I pomiędzy tymi wszystkimi nieszczęściami stał się właśnie on. Przyłapany na kradzieży profesor, który nie zawinił. Ale jednak nie wyglądało to najlepiej. To w ogóle nie wyglądało. Nie odezwał się, jednak gdy kobieta zdecydowała się przywołać gobliny, obserwował uważnie całe zbiegowisko, które się wytworzyło. Jak mógł się spodziewać, strażnicy nie wyglądali na szczęśliwych i łypali na niego groźnie, słuchając relacji kobiety. - Znalazłem się tu przypadkiem. Jeden z waszych goblinów zaprowadził mnie do złej skrytki. - zaczął, ale zaraz gobliny pokręciły głowami i kazały przenieść się do odpowiedniego miejsca przesłuchania. Vane spędził jeszcze dwie godziny na tłumaczeniu się z zaistniałej sytuacji, a o jego końcowym wyroku zaważyło odnalezienie młodego, nieuważnego goblina, który został zapewne obłożony wieloma reprymendami. Jaydenowi nic nie udowodniono, przeproszono sucho — bo gobliny nie miały w zwyczaju specjalnie się rozdrabniać — i wypuszczono po spisaniu niezwykle szczegółowego raportu. Co za dzień...
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć złoty dzwon alarmowy zatrzymał się już w miejscu, Deirdre ciągle czuła nieprzyjemne wibracje w tyle głowy, jakby echo tego ogłuszającego dźwięku ugrzęzło pomiędzy kośćmi czaszki już na zawsze, niczym rój rozwścieczonych szerszeni. Zmrużyła nieco oczy, ale nie dała po sobie poznać ani zdenerwowania ani napadu bólu, czujnie obserwując działania nieznajomego. Podejrzewała, że w chwili wybrzmienia alarmu, wykorzysta chwilową nieuwagę, by wesoło uciec przed wymiarem goblińskiej sprawiedliwości – nic takiego się jednak nie stało, czarodziej ani drgnął, dalej wpatrując się w przestrzeń przed sobą z mieszaniną irytacji i znużenia. Mericourt nieco opuściła różdżkę, ciągle mając ją jednak w pogotowiu, i z niecierpliwością, zapewne równą tej odczuwanej przez złodziejaszka, oczekiwała pojawienia się goblinów.
Nie musiała długo czekać, wkrótce wąski, podziemny korytarz zapełnił się strażnikami o długich palcach, niechętnych spojrzeniach i dziwnych włóczniach trzymanych w owłosionych dłoniach. A może były to tylko kijki lub jakiegoś rodzaju broń? Zupełnie się na tym nie znała, zresztą, nie to było najważniejsze, a szybkie rozwiązanie sytuacji. Od razu przystąpiła do rzetelnego wyjaśniania okoliczności, nie wdając się jednak w rozpaczliwe szczegóły: osądzenie podejrzanego leżało w rękach goblinów: wątpiła, by te istoty zgłaszały podobne wypadki magicznej policji, wolały wymierzać kary osobiście, w Banku Gringotta mając pewną autonomię. Bez mrugnięcia okiem wpatrywała się więc w plecy zabieranego gdzieś mężczyzny, poszturchiwanego, otoczonego gromadą goblinów, syczących coś w swym języku. Jeden z nich został obok niej, niechętnie przepraszając za zaistniałą sytuację, po czym wyciągnął z kieszeni pergamin, by mogła upewnić się, że nic nie zostało zabrane ze skrytki. Spoglądała na krótkie podliczenie z skrywanym zażenowaniem i paniką: oszczędności topniały w zastraszającym tempie, a wkrótce w ogóle nie będzie potrzebowała skrytki w tym miejscu. Rozejrzała się po wnętrzu, na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało, goblin zaoferował jednak, że przeliczy pozostałe sykle. Dławiąc się wewnętrznym wstydem, zgarnęła ostatnie galeony i opuściła pomieszczenie, zastanawiając się, czy gdyby w środku spoczywała mała fortuna, złodziejaszek także z takim spokojem oddałby się w ręce goblinów.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
15.09 - praca & specjalizacja
Steffen po raz pierwszy wylądował w salach do przesłuchiwania (choć gobliny nazywały je po prostu pokojami do prywatnej rozmowy, a w ich języku brzmiało to jeszcze inaczej i jakoś upiornie), co dowodziło, że chyba otrzymał jakąś niepisaną akceptację goblinów. Albo i nie. Wpuszczający go do bocznego korytarza goblin spojrzał na młodszego specjalistę spode łba. Steff wciąż przyzwyczajał się do mimiki goblinów (a pracował z nimi już prawie pięć miesięcy!), ale ta zdawała się wyrażać mieszaninę dezaprobaty i kpiny.
-Groguh jest dziś w terenie, a sytuacja wymaga sprawnego działania. - warknął goblin Hrothug powołując się na starszego specjalistę, aby Steffen sobie zbyt wiele nie wyobrażał. Cattermole uniósł lekko brew, zdając sobie sprawę, że Groguh zajmuje się zdejmowaniem najtrudniejszych klątw, i to tych nałożonych na osoby. Specyfika pracy w Gringottcie polegała na przedostawaniu się do dobrze zabezpieczonych miejsc i zdobywaniu antycznych przedmiotów, dlatego ich dział specjalistów od klątw nałożonych na ludzi był znacząco mniejszy. I zwykle działał w terenie, pilnując, by nikt nie wpadł w nic paskudnego podczas zagranicznych i angielskich interesów banku. Klątwa na osobie w samym Gringottcie... cóż, Steff słyszał, że skrytki są najwymyślniej zabezpieczone, ale oficjalnie gobliny zabezpieczały swój bank, nie krzywdząc (nadmiernie) ludzi. Coś tutaj nie grało.
Hrothug zauważył podejrzliwą minę młodego łamacza klątw i ze złością przewrócił oczyma, prowadząc go do salki przesłuchań, czy tam prywatnego pokoju, jak kto woli.
-Rzucisz okiem na Edgara Doge, lat pięćdziesiąt trzy, właściciel księgarni. - wyrecytował niemalże mechanicznie, spojrzenie utkwiwszy w korytarzu. -Ruszył w stronę skrytki innej niż swoja i wszedł w nasze zabezpieczenia. Wariacja klątwy "To", zmodyfikowana tak, by działać jak pułapka, a nie klątwa, sam wiesz. - choć Steffen nie umiał jeszcze nakładać tej pułapki, to załapał się na końcowe etapy projektu, który gobliny wdrażały teraz w niektórych skrytkach. Chciały przestraszyć ewentualnych złodziei na tyle, by ci myśleli tylko o ucieczce, a nie o śmiałych i nierealnych planach rabowania Gringotta. -Na tym sprawa powinna się skończyć, zabezpieczenie ma odstraszać, a klienci zazwyczaj mylą drogę przypadkowo. Zazwyczaj, bo Doge nie zachowuje się tak, jak się... spodziewaliśmy. Nie próbował się tłumaczyć, ba, od razu nas zaatakował! Myślimy, że może jest szalony, w końcu tylko wariat próbowałby nas okradać. - goblin gadał, wyjątkowo dużo jak na siebie, a Steff kiwał gorączkowo głową, wdzięczny, że Hrothug nadal nie patrzył w jego stronę. Sam obrabował w końcu to miejsce, a teraz robił za eksperta od zabezpieczeń. -Ale Hexa Revelio wykazało klątwę. Sam zobaczysz jaką. Zdejmiesz ją, bardzo dyskretnie, a następnie przesłuchasz klienta w mojej obecności. Może dostaniesz za to jakiś bonus z jego skrytki, nie jesteśmy w końcu instytucją charytatywną. - Hrothug zachichotał pod nosem, a Steffen aż się wzdrygnął, rozumiejąc, że gobliny dorwały właśnie najwyraźniej przeklętego człowieka, a teraz chcą wystawić mu rachunek za "pomoc." Wiedział też, że nie wypuszczą go stąd bez tej pomocy. Nie, gdy chodziło o ich bezpieczeństwo.
-Skąd wiadomo, że nie zareagował agresją na nasze zabezpieczenia? - mruknął Steff cicho, i dopiero wtedy Hrothug spiorunował go wzrokiem.
-Nie muszę chyba mówić, że w naszym banku nie miałby żadnej styczności z klątwami. A zabezpieczenie wywołuje strach, nie agresję. Lepiej, żeby twoje śledztwo potwierdziło właśnie tą wersję zdarzeń, rozumiesz, c z ł o w i e k u? - warknął z wyczuwalną pogardą, ale na Steffenie groźba nie zrobiła wrażenia. Gobliny nie groziły ani się nie gniewały, nie zazwyczaj. A Cattermole wiedział już, że Hrothug kłamie. Tak, to mało prawdopodobne, by cokolwiek przeklęło Edgara w banku, ale nie niemożliwe. Klienci przechowywali w banku przeklęte przedmioty, a same gobliny zabezpieczały niektóre skrytki nawet klątwami - Steff wiedział to z doświadczenia, w podziemiach natknął się przecież na Klątwę Błotnistego Potwora. Wiedział, że pracuje tutaj zbyt krótko, by się do tego przyznali, więc grzecznie udawał. Wiedział też, że na szali zawisł właśnie los nowych zabezpieczeń i że to dlatego Hrothug jest tak nerwowy. Doge był na podstawowym poziomie bankowych skrytek, z dala od tych najpilniej strzeżonych. Tutaj nie było klątw, tylko zabezpieczenia. A choć Steffen wiedział, że zmodyfikowana pułapka jest inspirowana klątwą "To", choć brał udział w pracach nad jej zaimplementowaniem (dalekich od czarnej magii), to wiedział też, że gobliny chcą uniknąć jakichkolwiek podejrzeń o to, że klient został przeklęty przy skrytkach dla klasy średniej. Fakt, że ktoś reagował na ich zabezpieczenia agresją, a nie strachem, mógł też opóźnić prace nad szerszą implementacją nowych pułapek, a nawet wyrzucić projekt do kosza.
Nikt tego nie chciał.
Steff postanowił jednak podejść do sprawy uczciwie. Może i Hrothug chciał konkretną odpowiedź, ale łamacz klątw musiał poznać prawdę i tylko prawdę. To leżało zresztą w interesie banku.
Doge siedział z dłońmi przykutymi do stołu, a nogi miał spięte Esposas. Obrzucił Steffena i goblina gniewnym spojrzeniem i splunął przed siebie.
-Ty plugawcu! Złodzieju! Moje pieniądze mi zabierzesz! Zabiję cię, ty podludziu! - wrzasnął do Hrothuga, początkowo zupełnie ignorując Steffena. Cattermole zerknął na goblina pytająco, ale ten ani nie wydawał się obrażony (choć Steff czuł, że Hrothug to zapamięta i że kwota ich "pomocy" mogła właśnie wzrosnąć) ani nie zamierzał opuścić pomieszczenia. Cattermole westchnął, nie wiedząc, czemu łudził się, że goblin zapewni im prywatność.
-Spokojnie, chcemy tylko pomóc. Steffen Cattermole, młodszy specjalista od zabezpieczeń. - przedstawił się łagodnie, a Doge zerknął na niego, najpierw z obojętnym zdziwieniem, a potem z narastającą wrogością. Steff łudził się, że będzie mniej agresywny w stosunku do człowieka, w dodatku nieznajomego, ale Edgar nagle szarpnął się i zaczął miotać w stronę Steffa podobnymi oskarżeniami.
-Hexa Revelio. - usiłując nie słuchać "klienta", Cattermole sięgnął po dobrze znaną sobie inkantancję. Hrothug potwierdził już, że zaklęcie przyniesie efekty, ale nie dodał jakie. Czyżby chciał, by Cattermole sprawdził to sam? A może to kolejny test? A może... coś naprawdę zaskoczyło gobliny na tyle, że nie miały pewności?
Wtem Cattermole zobaczył mgłę, poczuł znajome podszepty magii i aż zachłysnął się powietrzem.
-To Klątwa Opętania. - zdał sobie sprawę, odruchowo mówiąc to na głos. Aura była znajoma, zbyt znajoma. Łagodniejsza niż tam, u Macmillanów, ale nie do pomylenia. Hrothug drgnął, ale podejrzliwe spojrzenie zwiastowało, że chyba już to wiedział. I że nie był zadowolony.
-Jesteś pewien? - wycedził, a w jego głosie wybrzmiało lekkie niedowierzanie. Steffen był młody, starszy goblin nie miał o nim jeszcze dobrego zdania.
-Najzupełniej. - przytaknął Steff, odrywając spojrzenie od Doge'a. Ten szarpał się i pluł, podobieństwo do Archibalda było niezaprzeczalne. -To ona was nasłała?! Esther? Niedoczekanie!!! Chcecie ze mnie zrobić wariata! - krzyczał, ale Steff już go nie słuchał, nie było sensu. Zanotował tylko w pamięci imię Esther, będzie musiał o nią potem spytać.
-Świetnie, czyli musimy czekać na Groguha żeby ją zdjął, a nie możemy go odesłać do domu... - warknął Hrothug pod nosem, a Steffen z przykrością zrozumiał, że wezwano go tutaj tylko dla potwierdzenia tego, co gobliny wykryły już wcześniej. Może potrzebowali nawet ludzkiego świadka, czy coś.
-Umiem ją zdjąć. - zaprotestował, marszcząc lekko brwi. Goblin wbił w niego przenikliwe spojrzenie. -Ale musi pan... musisz wyjść. - dodał Steffen, prostując się odruchowo. -Jęzlep. - nauczony doświadczeniem, posłał zaklęcie uciszające w Doge'a (przepraszam, dodał w myślach), a potem spojrzał wyczekująco na Hrothuga. -Zasady bezpieczeństwa, muszę zostać z nim sam. - powtórzył uparcie. -A jeśli coś mi się stanie, to poczekamy na Groguha. - dodał chytrze i chyba właśnie to przekonało goblina. Hrothug uśmiechnął się jakoś złośliwie, zapewne wyobrażając sobie kompromitację młodego łamacza klątw, obu mężczyzn w kaftanach bezpieczeństwa, oczekujących na ingerencję powracającego z podróży Groguha. Może właśnie o to chodziło - nie mogli zostawić tutaj Doge'a na kilka dni, nie tak po prostu. Opętanego nie mogli wypuścić też na miasto. Niezręczna sytuacja, zapewne został przeklęty wcześniej, ale klątwa aktywowała się akurat tutaj, może pod wpływem strachu wywołanego zabezpieczeniem - hipotetyzował Steffen. Nie wyglądało to dobrze dla reputacji goblinów, ale gdyby mogli zwalić winę na Steffena... tak, to uratowałoby wszystkim skórę.
Ich niedoczekanie. - pomyślał ambitnie, obserwując jak drzwi zamknęły się za Hrothugiem. Gdy kroki goblina ucichły, skierował różdżkę na Edgara. Wziął głęboki wdech, gdy mężczyzna walczył ze zlepionym językiem.
Spokój. Już raz dał radę. Ta klątwa była trochę mniej potężna, czuł to. Wyobraził sobie runy, spróbował wczuć się w magię, zrozumieć powiązania. Zamknął oczy.
Finite Incantatem.
Otworzył oczy, kontrolnie pomyślał o Belli, ale nie odczuł żadnej wrogości względem narzeczonej.
-Hexa Revelio. - szepnął, ale mgła nie ukazała się nigdzie. Czysto, było czysto! Udało mu się. Sprawniej niż za pierwszym razem u Macmillanów.
Zdjął z Edgara Jęzlepa, przeprosił i usiadł aby przesłuchać delikwenta. Niech Hrothug sobie poczeka, ha. Goblin pewnie nie spodziewa się, że Steffenowi poszło tak szybko.
Gdy Hrothug wrócił do sali, Doge był już spokojny, a Steffen zyskał od wdzięcznego mężczyzny mnóstwo informacji. Edgar czuł się gorzej już od miesiąca, zwalając to na przepracowanie, sytuację w Londynie i kłopoty z żoną. Po namyśle przyznał jednak, że nie wiedział czemu Esther ostatnio tak go irytowała i przypomniał sobie, że w sierpniu miał przekazać komuś jakiś stary manuskrypt z piwnicy, ale klient nigdy się nie zjawił. Steffen niechętnie musiał zostawić tą informację w rękach goblina - to do Hrothuga należała decyzja, czy przekażą tą wiadomość policji, czy obiecają dyskrecję zechcą za opłatą szukać książki w księgarni Hrothuga (w teorii nie był to ich interes, ale w praktyce...). Tak czy siak, klątwa bezsprzecznie nie miała nic wspólnego z Gringottem, była też raczej na tyle stara, że Steff wykluczył celowe działanie - raczej ogromny pech przy handlu dawnymi artefaktami i księgami. Katalizatorem agresji wobec pracowników Gringotta wydawał się strach spowodowany goblińskimi pułapkami - ale złość manifestowała się w Edgarze już od dawna i to właśnie tajemnicze szepty kazały mu skierować się ku cudzym skrytkom.
Steffen postanowił skrupulatnie zanotować to wszystko w prywatnych, szyfrowanych notatkach, już w domu. Fascynujące - klątwa wydawała się działać łagodniej od tej nałożonej na Archibalda i Alexandra (pomny przykładu Gwardzisty, doradził Edgarowi wizytę w Mungu), lecz jej mechanizm był taki sam. Może to wiek run, a może zapis? Szkoda, szkoda, że nie znalazł tej księgi - nie wiedział jeszcze, że nazajutrz Hrothug sam poprosi go o to, by udał się do księgarni i że gobliny dobiją z Doge'm targu. Manuskrypt w zamian za dyskrecję. Te ustalenia pozostawały jeszcze poza jego kompetencjami, ale gdy wychodzili z sali, stary goblin rzucił pod nosem: -To trudna klątwa. - i Steffen wiedział, że to największy komplement, jaki mógł otrzymać od Hrothuga.
/zt ~1620 słów
Steffen po raz pierwszy wylądował w salach do przesłuchiwania (choć gobliny nazywały je po prostu pokojami do prywatnej rozmowy, a w ich języku brzmiało to jeszcze inaczej i jakoś upiornie), co dowodziło, że chyba otrzymał jakąś niepisaną akceptację goblinów. Albo i nie. Wpuszczający go do bocznego korytarza goblin spojrzał na młodszego specjalistę spode łba. Steff wciąż przyzwyczajał się do mimiki goblinów (a pracował z nimi już prawie pięć miesięcy!), ale ta zdawała się wyrażać mieszaninę dezaprobaty i kpiny.
-Groguh jest dziś w terenie, a sytuacja wymaga sprawnego działania. - warknął goblin Hrothug powołując się na starszego specjalistę, aby Steffen sobie zbyt wiele nie wyobrażał. Cattermole uniósł lekko brew, zdając sobie sprawę, że Groguh zajmuje się zdejmowaniem najtrudniejszych klątw, i to tych nałożonych na osoby. Specyfika pracy w Gringottcie polegała na przedostawaniu się do dobrze zabezpieczonych miejsc i zdobywaniu antycznych przedmiotów, dlatego ich dział specjalistów od klątw nałożonych na ludzi był znacząco mniejszy. I zwykle działał w terenie, pilnując, by nikt nie wpadł w nic paskudnego podczas zagranicznych i angielskich interesów banku. Klątwa na osobie w samym Gringottcie... cóż, Steff słyszał, że skrytki są najwymyślniej zabezpieczone, ale oficjalnie gobliny zabezpieczały swój bank, nie krzywdząc (nadmiernie) ludzi. Coś tutaj nie grało.
Hrothug zauważył podejrzliwą minę młodego łamacza klątw i ze złością przewrócił oczyma, prowadząc go do salki przesłuchań, czy tam prywatnego pokoju, jak kto woli.
-Rzucisz okiem na Edgara Doge, lat pięćdziesiąt trzy, właściciel księgarni. - wyrecytował niemalże mechanicznie, spojrzenie utkwiwszy w korytarzu. -Ruszył w stronę skrytki innej niż swoja i wszedł w nasze zabezpieczenia. Wariacja klątwy "To", zmodyfikowana tak, by działać jak pułapka, a nie klątwa, sam wiesz. - choć Steffen nie umiał jeszcze nakładać tej pułapki, to załapał się na końcowe etapy projektu, który gobliny wdrażały teraz w niektórych skrytkach. Chciały przestraszyć ewentualnych złodziei na tyle, by ci myśleli tylko o ucieczce, a nie o śmiałych i nierealnych planach rabowania Gringotta. -Na tym sprawa powinna się skończyć, zabezpieczenie ma odstraszać, a klienci zazwyczaj mylą drogę przypadkowo. Zazwyczaj, bo Doge nie zachowuje się tak, jak się... spodziewaliśmy. Nie próbował się tłumaczyć, ba, od razu nas zaatakował! Myślimy, że może jest szalony, w końcu tylko wariat próbowałby nas okradać. - goblin gadał, wyjątkowo dużo jak na siebie, a Steff kiwał gorączkowo głową, wdzięczny, że Hrothug nadal nie patrzył w jego stronę. Sam obrabował w końcu to miejsce, a teraz robił za eksperta od zabezpieczeń. -Ale Hexa Revelio wykazało klątwę. Sam zobaczysz jaką. Zdejmiesz ją, bardzo dyskretnie, a następnie przesłuchasz klienta w mojej obecności. Może dostaniesz za to jakiś bonus z jego skrytki, nie jesteśmy w końcu instytucją charytatywną. - Hrothug zachichotał pod nosem, a Steffen aż się wzdrygnął, rozumiejąc, że gobliny dorwały właśnie najwyraźniej przeklętego człowieka, a teraz chcą wystawić mu rachunek za "pomoc." Wiedział też, że nie wypuszczą go stąd bez tej pomocy. Nie, gdy chodziło o ich bezpieczeństwo.
-Skąd wiadomo, że nie zareagował agresją na nasze zabezpieczenia? - mruknął Steff cicho, i dopiero wtedy Hrothug spiorunował go wzrokiem.
-Nie muszę chyba mówić, że w naszym banku nie miałby żadnej styczności z klątwami. A zabezpieczenie wywołuje strach, nie agresję. Lepiej, żeby twoje śledztwo potwierdziło właśnie tą wersję zdarzeń, rozumiesz, c z ł o w i e k u? - warknął z wyczuwalną pogardą, ale na Steffenie groźba nie zrobiła wrażenia. Gobliny nie groziły ani się nie gniewały, nie zazwyczaj. A Cattermole wiedział już, że Hrothug kłamie. Tak, to mało prawdopodobne, by cokolwiek przeklęło Edgara w banku, ale nie niemożliwe. Klienci przechowywali w banku przeklęte przedmioty, a same gobliny zabezpieczały niektóre skrytki nawet klątwami - Steff wiedział to z doświadczenia, w podziemiach natknął się przecież na Klątwę Błotnistego Potwora. Wiedział, że pracuje tutaj zbyt krótko, by się do tego przyznali, więc grzecznie udawał. Wiedział też, że na szali zawisł właśnie los nowych zabezpieczeń i że to dlatego Hrothug jest tak nerwowy. Doge był na podstawowym poziomie bankowych skrytek, z dala od tych najpilniej strzeżonych. Tutaj nie było klątw, tylko zabezpieczenia. A choć Steffen wiedział, że zmodyfikowana pułapka jest inspirowana klątwą "To", choć brał udział w pracach nad jej zaimplementowaniem (dalekich od czarnej magii), to wiedział też, że gobliny chcą uniknąć jakichkolwiek podejrzeń o to, że klient został przeklęty przy skrytkach dla klasy średniej. Fakt, że ktoś reagował na ich zabezpieczenia agresją, a nie strachem, mógł też opóźnić prace nad szerszą implementacją nowych pułapek, a nawet wyrzucić projekt do kosza.
Nikt tego nie chciał.
Steff postanowił jednak podejść do sprawy uczciwie. Może i Hrothug chciał konkretną odpowiedź, ale łamacz klątw musiał poznać prawdę i tylko prawdę. To leżało zresztą w interesie banku.
Doge siedział z dłońmi przykutymi do stołu, a nogi miał spięte Esposas. Obrzucił Steffena i goblina gniewnym spojrzeniem i splunął przed siebie.
-Ty plugawcu! Złodzieju! Moje pieniądze mi zabierzesz! Zabiję cię, ty podludziu! - wrzasnął do Hrothuga, początkowo zupełnie ignorując Steffena. Cattermole zerknął na goblina pytająco, ale ten ani nie wydawał się obrażony (choć Steff czuł, że Hrothug to zapamięta i że kwota ich "pomocy" mogła właśnie wzrosnąć) ani nie zamierzał opuścić pomieszczenia. Cattermole westchnął, nie wiedząc, czemu łudził się, że goblin zapewni im prywatność.
-Spokojnie, chcemy tylko pomóc. Steffen Cattermole, młodszy specjalista od zabezpieczeń. - przedstawił się łagodnie, a Doge zerknął na niego, najpierw z obojętnym zdziwieniem, a potem z narastającą wrogością. Steff łudził się, że będzie mniej agresywny w stosunku do człowieka, w dodatku nieznajomego, ale Edgar nagle szarpnął się i zaczął miotać w stronę Steffa podobnymi oskarżeniami.
-Hexa Revelio. - usiłując nie słuchać "klienta", Cattermole sięgnął po dobrze znaną sobie inkantancję. Hrothug potwierdził już, że zaklęcie przyniesie efekty, ale nie dodał jakie. Czyżby chciał, by Cattermole sprawdził to sam? A może to kolejny test? A może... coś naprawdę zaskoczyło gobliny na tyle, że nie miały pewności?
Wtem Cattermole zobaczył mgłę, poczuł znajome podszepty magii i aż zachłysnął się powietrzem.
-To Klątwa Opętania. - zdał sobie sprawę, odruchowo mówiąc to na głos. Aura była znajoma, zbyt znajoma. Łagodniejsza niż tam, u Macmillanów, ale nie do pomylenia. Hrothug drgnął, ale podejrzliwe spojrzenie zwiastowało, że chyba już to wiedział. I że nie był zadowolony.
-Jesteś pewien? - wycedził, a w jego głosie wybrzmiało lekkie niedowierzanie. Steffen był młody, starszy goblin nie miał o nim jeszcze dobrego zdania.
-Najzupełniej. - przytaknął Steff, odrywając spojrzenie od Doge'a. Ten szarpał się i pluł, podobieństwo do Archibalda było niezaprzeczalne. -To ona was nasłała?! Esther? Niedoczekanie!!! Chcecie ze mnie zrobić wariata! - krzyczał, ale Steff już go nie słuchał, nie było sensu. Zanotował tylko w pamięci imię Esther, będzie musiał o nią potem spytać.
-Świetnie, czyli musimy czekać na Groguha żeby ją zdjął, a nie możemy go odesłać do domu... - warknął Hrothug pod nosem, a Steffen z przykrością zrozumiał, że wezwano go tutaj tylko dla potwierdzenia tego, co gobliny wykryły już wcześniej. Może potrzebowali nawet ludzkiego świadka, czy coś.
-Umiem ją zdjąć. - zaprotestował, marszcząc lekko brwi. Goblin wbił w niego przenikliwe spojrzenie. -Ale musi pan... musisz wyjść. - dodał Steffen, prostując się odruchowo. -Jęzlep. - nauczony doświadczeniem, posłał zaklęcie uciszające w Doge'a (przepraszam, dodał w myślach), a potem spojrzał wyczekująco na Hrothuga. -Zasady bezpieczeństwa, muszę zostać z nim sam. - powtórzył uparcie. -A jeśli coś mi się stanie, to poczekamy na Groguha. - dodał chytrze i chyba właśnie to przekonało goblina. Hrothug uśmiechnął się jakoś złośliwie, zapewne wyobrażając sobie kompromitację młodego łamacza klątw, obu mężczyzn w kaftanach bezpieczeństwa, oczekujących na ingerencję powracającego z podróży Groguha. Może właśnie o to chodziło - nie mogli zostawić tutaj Doge'a na kilka dni, nie tak po prostu. Opętanego nie mogli wypuścić też na miasto. Niezręczna sytuacja, zapewne został przeklęty wcześniej, ale klątwa aktywowała się akurat tutaj, może pod wpływem strachu wywołanego zabezpieczeniem - hipotetyzował Steffen. Nie wyglądało to dobrze dla reputacji goblinów, ale gdyby mogli zwalić winę na Steffena... tak, to uratowałoby wszystkim skórę.
Ich niedoczekanie. - pomyślał ambitnie, obserwując jak drzwi zamknęły się za Hrothugiem. Gdy kroki goblina ucichły, skierował różdżkę na Edgara. Wziął głęboki wdech, gdy mężczyzna walczył ze zlepionym językiem.
Spokój. Już raz dał radę. Ta klątwa była trochę mniej potężna, czuł to. Wyobraził sobie runy, spróbował wczuć się w magię, zrozumieć powiązania. Zamknął oczy.
Finite Incantatem.
Otworzył oczy, kontrolnie pomyślał o Belli, ale nie odczuł żadnej wrogości względem narzeczonej.
-Hexa Revelio. - szepnął, ale mgła nie ukazała się nigdzie. Czysto, było czysto! Udało mu się. Sprawniej niż za pierwszym razem u Macmillanów.
Zdjął z Edgara Jęzlepa, przeprosił i usiadł aby przesłuchać delikwenta. Niech Hrothug sobie poczeka, ha. Goblin pewnie nie spodziewa się, że Steffenowi poszło tak szybko.
Gdy Hrothug wrócił do sali, Doge był już spokojny, a Steffen zyskał od wdzięcznego mężczyzny mnóstwo informacji. Edgar czuł się gorzej już od miesiąca, zwalając to na przepracowanie, sytuację w Londynie i kłopoty z żoną. Po namyśle przyznał jednak, że nie wiedział czemu Esther ostatnio tak go irytowała i przypomniał sobie, że w sierpniu miał przekazać komuś jakiś stary manuskrypt z piwnicy, ale klient nigdy się nie zjawił. Steffen niechętnie musiał zostawić tą informację w rękach goblina - to do Hrothuga należała decyzja, czy przekażą tą wiadomość policji, czy obiecają dyskrecję zechcą za opłatą szukać książki w księgarni Hrothuga (w teorii nie był to ich interes, ale w praktyce...). Tak czy siak, klątwa bezsprzecznie nie miała nic wspólnego z Gringottem, była też raczej na tyle stara, że Steff wykluczył celowe działanie - raczej ogromny pech przy handlu dawnymi artefaktami i księgami. Katalizatorem agresji wobec pracowników Gringotta wydawał się strach spowodowany goblińskimi pułapkami - ale złość manifestowała się w Edgarze już od dawna i to właśnie tajemnicze szepty kazały mu skierować się ku cudzym skrytkom.
Steffen postanowił skrupulatnie zanotować to wszystko w prywatnych, szyfrowanych notatkach, już w domu. Fascynujące - klątwa wydawała się działać łagodniej od tej nałożonej na Archibalda i Alexandra (pomny przykładu Gwardzisty, doradził Edgarowi wizytę w Mungu), lecz jej mechanizm był taki sam. Może to wiek run, a może zapis? Szkoda, szkoda, że nie znalazł tej księgi - nie wiedział jeszcze, że nazajutrz Hrothug sam poprosi go o to, by udał się do księgarni i że gobliny dobiją z Doge'm targu. Manuskrypt w zamian za dyskrecję. Te ustalenia pozostawały jeszcze poza jego kompetencjami, ale gdy wychodzili z sali, stary goblin rzucił pod nosem: -To trudna klątwa. - i Steffen wiedział, że to największy komplement, jaki mógł otrzymać od Hrothuga.
/zt ~1620 słów
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21 listopada 1957, godzina 13:00
Trzynaście razy powinna się zastanowić, zanim znów sama pójdzie do banku, nie pozwalając sobie na wychodzenie samodzielne z domu. Tak, jak dramatycznie to brzmiało, tak Sheila nie spodziewała się, że w życiu można mieć aż tyle pecha. Nie tylko musiała liczyć się z tym, że na głowie miała jakiegoś dziwnego człowieka, który ganiał ją raz po parku, gdzie nie umiała się nawet obronić się przed jednym jastrzębiem. Spotkała jeszcze ducha, który próbował ją oczarować, latawcem prawie zrobiła krzywdę znanemu pisarzowi, sowa przyniosła jej dziwaczną wiadomość, a w ramach zakupów natykała się na kobiety, które ktoś przeklął, wykorzystując do tego sprzęty gospodarstwa domowego. Spotykała jeszcze dziwacznych mężczyzn związanych z jej przyjaciółką, a w początkach tego miesiąca zdawano jej dość niewygodne pytania. Nie chciała wykrakać, ale ostatecznie liczyła, że dziwne sytuacje i pech jej został wyczerpany, a przynajmniej znalezienie Jamesa miałoby pomóc na to, aby zapewnić temu wsparcie. O, jakże się musiała oczywiście mylić. Nie skupiła się na drodze kiedy goblin ją prowadził, czytając pewne polecenia, która miała zapisane na kartce, próbując zrozumieć, co konkretnie potrzebowała od niej Adelaida. W końcu chętnie załatwiała cokolwiek było potrzeba, zwłaszcza w ramach pracy. Jeżeli tylko potrzebowała, aby podejść do innej części miasta, zdecydowanie nie mogła narzekać. Szkoda tylko, że tym razem w wyniku rejestracji nie miała nawet własnej różdżki i nie mogła z nim tym zrobić, niż tylko codziennie chodzić do biura i próbować dopytać się o to, czy w ogóle możliwe, aby odzyskać ją jak najszybciej. Nie miała jednak odpowiedniego statusu, aby ktoś brał ją w ogóle na poważnie. Nie, żeby to była jakakolwiek nowość w życiu. Różdżka jednak mogłaby przydać jej się zdecydowanie w momencie, w którym drzwi skrytki zamknęły się za nią…a ona zorientowała się, że jest absolutnie w złym miejscu.
Próbowała uderzać w drzwi, starając się wezwać pomoc albo wydostać z pomieszczenia, w którym się znalazła, jednak jedyne, co tym zyskała, to czerwone odciski na dłoniach. Chciała wyjść jak najszybciej, bo kto wie, kiedy pojawi się właściciel? Mógł to zrobić za parę godzin, a mógł chcieć przyjść dopiero po tygodniu. Wtedy w tym miejscu odnajdą zapewne tylko jej zwłoki. Nie chciała zostać zwłokami! Ta myśl przeraziła ją na tyle, że gwałtownym mruganiem odgoniła od siebie wszelki sposób płaczu, oddychając głęboko. Usiadła w miejscu tuż przy drzwiach, nie chcąc nawet patrzeć na zawartość skrytki. Może jednak goblin zorientuje się, że zatrzymał ją w nieodpowiednim skarbcu i zaraz wróci, a ona nawet nie chciała widzieć, co znajdowało się za jej plecami. Nie, żeby miało ją kusić, po prostu im mniej zapamięta z tego pomieszczenia, tym lepiej.
Kiedy usłyszała otwieranie drzwi, poderwała się z ziemi, z bijącym sercem wpatrując się w osobę, która miała stanąć po drugiej stronie drzwi. Miała nadzieję, że ktokolwiek tam stanie, nie rzuci jej na wstępie jakiegoś morderczego zaklęcia na nią.
- Przepraszam, nie widziała pani bardzo młodego goblina po drodze? Zamknął mnie tutaj na kto wie jak długo, a ja nawet nie mam pojęcia, w jakiej skrytce jestem. To na pewno nie jest skrytka, w której powinnam się znaleźć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Jeżeli Evelyn Despenser czegoś nienawidziła, to z pewnością było to wszystko związane z papierologią i instytucjami publicznymi. Nie pamiętała, gdy ostatni raz była zmuszona przyjść do swojej skrytki, zazwyczaj odwlekając ten obowiązek najbardziej jak się tylko dało. Dziś jednak było inaczej, czasy się zmieniły, a ona musiała się jakoś zabezpieczać i jako, że jej farma nie była najlepiej strzeżonym miejscem, wszystko co cenniejsze zaczęła zwyczajnie przenosić do swojej skrytki. Tak też było i tym razem, gdy dzierżąc spory plik dokumentów dotyczących hodowli, weszła nazbyt pewnym krokiem do banku, próbując sprawiać wrażenie niezwykle zajętej, wręcz nie do zatrzymania, byle tylko jak najszybciej wejść i jeszcze szybciej wyjść, opuścić to miejsce, wrócić na swoje ziemie. Miejsce, które niegdyś napawało ją dobrymi wspomnieniami, związanymi ze wspólnym odwiedzaniem skrytki z ojcem, dziś było dla niej jednym z bardziej nieprzyjemnych, wywołujących dziwne spięcie, zupełnie jakby roznosiła się tu zła aura. Cóż, teraz była dorosła, zdawała sobie sprawę, że w skrytkach czaiły się przeróżne rzeczy, niekiedy przerażające i może to właśnie wprawiało ją w tak dziwne, niekomfortowe odczucia. Narzuciła takie tempo w drodze do skrzynki, że pracownik miał nikłe możliwości nadążenia za jej krokiem, któremu niebezpiecznie blisko było do sprintu, to też podbiegał za nią, zmuszony do wysiłku, a niechętny do wysłuchiwania się komentarzy ze strony kobiety. Prawdopodobnie z tego względu, będąc już na miejscu, czym prędzej zrobił, co musiał i czmychnął, byle dalej od nawiedzonej Despenserówny mamroczącej niezrozumiale pod nosem. Po otworzeniu drzwi, nie zauważyła z początku nic niezwykłego, nie miała bowiem żadnych podstaw, by sądzić, że cokolwiek będzie przebiegać inaczej niż zwykle, a jednak. Ruszyła zdecydowanym krokiem do środka, lecz gdy tylko zauważyła zarys ludzkiej sylwetki, stanęła niczym porażona, próbując w pierwszej chwili przetworzyć to, co właśnie przed nią stanęło. - Na litość Merlina, co znowu… – wyrwało się z ust kruczowłosej, która najwidoczniej nie mogła się pogodzić z dzisiejszym pechem, jakby cały świat próbował jej udowodnić, że wyjście z domu było okropnym pomysłem, a ona z każdą chwilą zaczynała coraz bardziej przyznawać temu rację. Zauważyła młodą kobietę, dość roztrzęsioną, przynajmniej na pierwszy rzut oka, to było jednak za mało, by wywołać współczucie i chęć okazania pomocy. Toż ta kobieta była w jej skrytce. Skrytce, w której nigdy nie powinna się znaleźć, nie było szans, aby taka ewentualność mogła się zadziać, a nawet jeśli – w banku było tyle skrytek, że na pewno nie zadziałoby to właśnie w tej. Cofnęła się do framugi, blokując tym samym sobą samą wyjście ze skrytki, co by czarownica nie zdążyła, nawet nie spróbowała jej uciec. Dłoń Szkotki mimowolnie skierowała się w kierunku różdżki ukrytej w obszernej kieszeni bordowej. Minę miała znudzoną, jakby co najmniej co tydzień przytrafiał się w jej skrytce niechciany gość, choć jakby się bardziej przyjrzeć, zajrzeć w zimne, stalowoniebieskie tęczówki kobiety, dałoby się zauważyć rozdrażnienie i gniew. Zlustrowała kobietę z dołu do góry, próbując ocenić z kim to ma do czynienia, nie chciała dać się zwieść młodej twarzy, mało to na świecie było młodych, a nawet nieletnich złodziejaszków? Może sprawiała jedynie wrażenie niepozornej, a tak naprawdę sporo miała za uszami, kto wie. – Och… - westchnęła, słysząc wytłumaczenie ze strony dziewczyny, jakby naprawdę zaczynała ją rozumieć i wraz z tym miała zamiar zacząć jej współczuć. – Zapewniam, że ta skrytka jest ostatnią, w której powinnaś się znaleźć – mruknęła wreszcie, czujnie obserwując nieznajomą, jakby ta w każdej chwili mogła zrobić coś głupiego, no, przynajmniej mniej durnego od włamania się do obcej skrytki. – Goblina? Młodego? Który cię tu uwięził zapewne, bo innego wytłumaczenia, jak rozumiem, nie przygotowałaś? – w akcie retorycznego zapytania uniosła pytająco jedną z brwi, dla Evelyn każdy goblin wyglądał identycznie i cała ta historia wydawała się być nierealna, tak, jakby ktoś próbował jej wmówić, że smoki nie istnieją. Absolutnie nie wierzyła w ani jedno usłyszane słowo, sytuacja wydawała się być tak abstrakcyjna, że aż niemożliwa do zaakceptowania. Omiotła spojrzeniem skrytkę, próbując sprawdzić, czy nic się nie zmieniło i czy wszystko pozostało na swoim miejscu, jednak sama nie za często tu zaglądała, swoją drogą, od razu postanowiła, że taka sytuacja nie może się powtórzyć, już ona zmyje głowę komu trzeba, wszczynając awanturę, gdy tylko się upora z tym, co tu zastała. – Chciałaś mnie okraść – po tonie głosu, którym owe słowa zostały wypowiedziane, nie można było do końca stwierdzić, czy Despenser właśnie zadała pytanie, czy wygłosiła oskarżenie, jednak pewne było to, że oczekiwała jakiejś reakcji, odpowiedzi, zanim podejmie konkretne kroki po których nie będzie już odwrotu. Obecnie postrzegała ją jako intruza, będąc nieufną do granic i choć dostrzegała strach w posturze i zachowaniu kobiety, nie traktowała tego poważnie, sama potrafiła całkiem nieźle kłamać, a skoro jej to przychodziło z łatwością, to czemu u obcej osoby miało to wyglądać inaczej?
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Papierologia był Sheili tak obca jak zagraniczne podróże, chociaż ostatnio musiała się tym nieco zająć. Miała jednak niemal wrażenie, że to był dopiero początek i wszystko nagle będzie na jej głowie. Zwłaszcza, że teraz zajęła się próbą życia tak, by nikt nie mógł się do niej przyczepić, co jednak oznaczało, że na każdym kolejnym miejscu musiała się spodziewać jakiegoś problemu albo niepewności. Albo czegoś jeszcze gorszego. Teraz jednak biurokracja mogła być jej najmniejszym problemem, zwłaszcza jeżeli w perspektywie było trafienie do Tower, to być może dalej była na to szansa. Oby nie zaczęła tu nagle płakać.
„Na litość Merlina, co znowu…”
Cóż, to była bardziej niż odpowiednia reakcja na to, co można było powiedzieć kiedy znajdowało się obcą osobę w swojej skrytce u Gringotta i Sheila najpewniej zareagowałaby podobnie. Jedyne co, mogła się cieszyć, że jej narodowość nie była wypisana na jej czole, bo bardzo dobrze wiedziała, jak łatwo można było otrzymać łatkę złodzieja tylko dlatego, że ktoś postanowił, że na kogoś trzeba było zrzucić winę, a kto miałby być lepszy niż grupa, która trzymała się dla wszystkich na uboczu i niechętnie dzieliła się jakąkolwiek wiedzą. Nie umiała rozsądzić, kto najczęściej w sporach o kradzież miał rację, a kto nie, ale zdecydowanie nie czuła się na sile, aby rozsądzać się jeszcze o własne pochodzenie. Kim natomiast była kobieta, która stawała przed nią? Nie miała nawet bladego pojęcia.
Nie, że pragnęła być złośliwa albo niemiła, nie nie. Po prostu pierwszy raz widziała tę twarz, nie tak, jakby nagle garnęła się do spotkania, bo za tymi szarymi oczyma było coś, co sprawiało, że Sheila chciała się mieć na baczności. Czasem chciała spiąć się i uciec kiedy mogło dochodzić do takich sytuacji, gdy ktoś inny stawał naprzeciwko niej i podejmował się niewygodnego dialogu. Ta sytuacja zdecydowanie nie była komfortowa, ale pomiędzy nią a upragnioną wolnością, stała właśnie właścicielka skrytki, która wpatrywała się w Sheilę z uwagą godną drapieżnika. Nie próbowałaby się obok niej przeciskać, a przynajmniej nie do momentu, kiedy ta nie uniosłaby na nią różdżki z zamiarem rzucenia jakiegoś zaklęcia.
- Pozwolę sobie powiedzieć, że każda skrytka poza tą, do której zmierzałam, jest ostatnią, w której powinnam się znaleźć – zauważyła, chociaż w jej głosie nie brzmiała niechęć albo jakaś agresja czy nieuprzejmość. Raczej zgadzała się z tym, co było powiedziane, bo przecież nawet nie korciło jej aby zaglądać do innych miejsc w Gringottcie. Może niektórzy taką potrzebę mieli, może niektórzy połasiliby się na próbę zdobycia skarbów, które tak w rzeczywistości nie były ich. Niektórzy jeszcze próbowaliby się ugadać na pożyczkę, ale to nigdy jej nie interesowało. Miała na głowie własne problemy aby do tego dodać ugodę z goblinami, która na pewno by się jej nie zwróciła.
Kiedy zobaczyła, jak dłoń nieznajomej sięga w kierunku czegoś ukrytego, o czym Sheila mogła jedynie spodziewać się, że było różdżką, Sheila wyciągnęła dłonie na bok, tak aby pokazać, że sama zamiaru nie ma sięgać po swoją (nie, żeby mogła, skoro nawet jej przy sobie nie miała). Spojrzeniem zlustrowała kobietę – zdenerwowanie zmieniło się w zaskoczenie, a zaraz potem w niezrozumienie. Na początku wysłuchała tej reakcji, jakby jej słowa miały zostać właśnie wzięte za żart! Na to oskarżenie o kradzież prawie się obruszyła, w ostatniej chwili gryząc się w język, aby nie krzyknąć z oburzenia. Było to zupełnie idiotyczne i najchętniej sporo by powiedziała na ten temat, musiała jednak powstrzymać się i zachować jak człowiek. A przynajmniej z jakąś godnością, aby nie wyjść na rozwydrzoną, rozkapryszoną nastolatkę.
- Nie przygotowałam wytłumaczenia innego, bo nie mam co przygotowywać kiedy mówię prawdę. A jeżeli byłabym złodziejem, to muszę przyznać, nad wyraz mało inteligentnym, skoro zdecydowałabym się na próbę włamania się do skrytki nie posiadając przy sobie nawet własnej różdżki. Może mnie pani przeszukać w dowolny sposób, jeżeli pani chce, ale jej nie znajdzie. Nawet komisja rejestracji jeszcze tego nie wie. – Słowa jej były spokojne i wywarzone, tak aby nie można było ich uznać za agresję, ale jednocześnie podkreślała sama absurd tej sytuacji, bo chyba nikt by nie wierzył, że mogłaby okraść kogokolwiek idąc bez podstawowej ochrony, którą zapewniała różdżka. – Nie wiem też, kim pani jest, ani też nie patrzyłam na to, co znajduje się w skrytce, dlatego nie wiem, co mogłabym ukraść. Byłabym więc chyba najgorszym i najgłupszym złodziejem w historii. Mimo to, nie jestem, na swoje szczęście, bo wystarczy mi zawód krawcowej, bo nie potrzebuję problemów z prawem.
„Na litość Merlina, co znowu…”
Cóż, to była bardziej niż odpowiednia reakcja na to, co można było powiedzieć kiedy znajdowało się obcą osobę w swojej skrytce u Gringotta i Sheila najpewniej zareagowałaby podobnie. Jedyne co, mogła się cieszyć, że jej narodowość nie była wypisana na jej czole, bo bardzo dobrze wiedziała, jak łatwo można było otrzymać łatkę złodzieja tylko dlatego, że ktoś postanowił, że na kogoś trzeba było zrzucić winę, a kto miałby być lepszy niż grupa, która trzymała się dla wszystkich na uboczu i niechętnie dzieliła się jakąkolwiek wiedzą. Nie umiała rozsądzić, kto najczęściej w sporach o kradzież miał rację, a kto nie, ale zdecydowanie nie czuła się na sile, aby rozsądzać się jeszcze o własne pochodzenie. Kim natomiast była kobieta, która stawała przed nią? Nie miała nawet bladego pojęcia.
Nie, że pragnęła być złośliwa albo niemiła, nie nie. Po prostu pierwszy raz widziała tę twarz, nie tak, jakby nagle garnęła się do spotkania, bo za tymi szarymi oczyma było coś, co sprawiało, że Sheila chciała się mieć na baczności. Czasem chciała spiąć się i uciec kiedy mogło dochodzić do takich sytuacji, gdy ktoś inny stawał naprzeciwko niej i podejmował się niewygodnego dialogu. Ta sytuacja zdecydowanie nie była komfortowa, ale pomiędzy nią a upragnioną wolnością, stała właśnie właścicielka skrytki, która wpatrywała się w Sheilę z uwagą godną drapieżnika. Nie próbowałaby się obok niej przeciskać, a przynajmniej nie do momentu, kiedy ta nie uniosłaby na nią różdżki z zamiarem rzucenia jakiegoś zaklęcia.
- Pozwolę sobie powiedzieć, że każda skrytka poza tą, do której zmierzałam, jest ostatnią, w której powinnam się znaleźć – zauważyła, chociaż w jej głosie nie brzmiała niechęć albo jakaś agresja czy nieuprzejmość. Raczej zgadzała się z tym, co było powiedziane, bo przecież nawet nie korciło jej aby zaglądać do innych miejsc w Gringottcie. Może niektórzy taką potrzebę mieli, może niektórzy połasiliby się na próbę zdobycia skarbów, które tak w rzeczywistości nie były ich. Niektórzy jeszcze próbowaliby się ugadać na pożyczkę, ale to nigdy jej nie interesowało. Miała na głowie własne problemy aby do tego dodać ugodę z goblinami, która na pewno by się jej nie zwróciła.
Kiedy zobaczyła, jak dłoń nieznajomej sięga w kierunku czegoś ukrytego, o czym Sheila mogła jedynie spodziewać się, że było różdżką, Sheila wyciągnęła dłonie na bok, tak aby pokazać, że sama zamiaru nie ma sięgać po swoją (nie, żeby mogła, skoro nawet jej przy sobie nie miała). Spojrzeniem zlustrowała kobietę – zdenerwowanie zmieniło się w zaskoczenie, a zaraz potem w niezrozumienie. Na początku wysłuchała tej reakcji, jakby jej słowa miały zostać właśnie wzięte za żart! Na to oskarżenie o kradzież prawie się obruszyła, w ostatniej chwili gryząc się w język, aby nie krzyknąć z oburzenia. Było to zupełnie idiotyczne i najchętniej sporo by powiedziała na ten temat, musiała jednak powstrzymać się i zachować jak człowiek. A przynajmniej z jakąś godnością, aby nie wyjść na rozwydrzoną, rozkapryszoną nastolatkę.
- Nie przygotowałam wytłumaczenia innego, bo nie mam co przygotowywać kiedy mówię prawdę. A jeżeli byłabym złodziejem, to muszę przyznać, nad wyraz mało inteligentnym, skoro zdecydowałabym się na próbę włamania się do skrytki nie posiadając przy sobie nawet własnej różdżki. Może mnie pani przeszukać w dowolny sposób, jeżeli pani chce, ale jej nie znajdzie. Nawet komisja rejestracji jeszcze tego nie wie. – Słowa jej były spokojne i wywarzone, tak aby nie można było ich uznać za agresję, ale jednocześnie podkreślała sama absurd tej sytuacji, bo chyba nikt by nie wierzył, że mogłaby okraść kogokolwiek idąc bez podstawowej ochrony, którą zapewniała różdżka. – Nie wiem też, kim pani jest, ani też nie patrzyłam na to, co znajduje się w skrytce, dlatego nie wiem, co mogłabym ukraść. Byłabym więc chyba najgorszym i najgłupszym złodziejem w historii. Mimo to, nie jestem, na swoje szczęście, bo wystarczy mi zawód krawcowej, bo nie potrzebuję problemów z prawem.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Reakcja Evelyn była zwyczajna, bo choć mogła od razu wezwać wsparcie, nie skorzystała z tej możliwości i to nie ze względu na swoje zawahanie, a z uwagi na czas, którego nie chciała marnować na czcze gadanie z urzędnikami. Gobliny miały to do siebie, że niekoniecznie wprawnie się z nimi rozmawiało, a inni? Pewnie w pierwszej chwili kazaliby opowiadać wszystko od początku, dopytując o zbędne szczegóły, gdy przecież fakty było widać jak na dłoni. Zbędne alarmowanie całego banku spowodowałoby jedynie bezsensowne zamieszanie i znów zawracało całą sprawę do punktu wyjścia, więc to wolała wykorzystać w ostateczności.
- Cieszę się okrutnie, że się w tej kwestii zgadzamy – syknęła z niesmakiem, próbując przełknąć gorzki smak własnych słów. Cofnęła jedną nogę, jakby chciała wrócić na korytarz, by zawołać pomoc. Kogoś, kto ogarnie tę sytuację i wymierzy sprawiedliwość, doprowadzając tym samym tę sprawę do porządku. Powinna już wracać, być w drodze do domu, do zwierząt, do swojej ziemi. W drodze do miejsca w którym czuła się bezpiecznie. Kiedyś nie miałaby serca z góry oskarżać, wyrokować w podobnych sytuacjach, być tak oziębłą na tłumaczenia drugiej osoby. Właśnie, kiedyś - w czasach, gdy miała ogromne serce, rozdzielając je na wszystkich, mając wielkie pokłady zaufania i chęci pomocy, uczucie przynależności do społeczeństwa, przywilej bycia postrzeganą jako normalna obywatelka, zwykła czarownica, a dziś? Z klątwą likantropii, bliznami, samotnością, wiecznym dreszczem czającym się pod skórą, uczuciem obcych oczu utkwionych w plecach, mając poczucie, że wszyscy wiedzą o jej sekretach… Nie miała skrupułów. Zaufanie do obcych straciła wraz z rodziną, wraz z odejściem brata, który w jej oczach teraz mógłby być równie dobrze martwy. To on i tylko on był przyczyną rozpadu rodziny. To przez Sorena rodzice wyjechali, a potem umarli. To przez niego zmarł jej przyjaciel, na jej oczach, a jej życie wywróciło się do góry nogami i choć blizny się zrosły, wciąż pamiętała tę błogość, która ją otaczała przy umieraniu. Krew na śniegu, gorące łzy na policzkach, śpiew ptaków na drzewach, księżyc w pełni na niebie i ciemność zasnuwającą stalowoniebieskie oczy. Nigdy sobie nie wybaczy, że zaufała oczom potwora, barwie tęczówek tak podobnych do własnych. Chwila zawahania kosztowała ją wiele, zbyt wiele, bo to już nie był jej brat, choć podobno oczy kłamać nie mogły.
Teraz stała tu, patrzyła na młodą kobietę, która rozpościerała ręce, próbując pokazać, że własnej różdżki nie wyciągnie i co gorsze, nie zamierza się bronić wcale przed Szkotką. Choć serce Despenser krzyczało, by jej zaufała, bo to tylko głupi przypadek, błąd, pomyłka, to umysł ściągał ją w drugą stronę, wciągając w szpony podejrzliwości. Znowu musiała wybierać i decydować, mając świadomość, że jednym wprawnym ruchem mogła narazić na szwank reputację drugiej osoby. Czy słusznie?
Słuchając słów, na twarzy kruczowłosej dało się ujrzeć małe zmiany, których nawet nie próbowała ukryć, a przecież na jej ustach właśnie błądziło coś, co można było spokojnie nazwać nikłym uśmiechem, jakby to, co właśnie usłyszała ją bawiło. – Po prawdzie, tak, byłabyś najdurniejszym złodziejem o jakim kiedykolwiek słyszałam - jedna z brwi kruczowłosej podjechała do góry, jakby oceniając napływające informacje, przetwarzając słowa, próbując dojść prawdy, która uspokoi jej myśli i pozwoli uwierzyć, że takie przypadki, nawet w tych paskudnych czasach, wciąż mają prawo się zdarzać, nawet w instytutach takich, jak ta. – Kto porywa się na wycieczkę do banku bez różdżki? – Dodała z niemalże namacalnym oburzeniem, ale wtenczas zrobiła coś, co mogło być równie bezmyślnym zagraniem. Weszła głębiej do swojej skrytki i odłożyła dokumenty tam, gdzie trafić docelowo powinny. Gdyby kobieta jej uciekła raczej i tak nie zdołałaby opuścić banku z uwagi na prędkość podniesienia alarmu, przynajmniej to więc napawało spokojem i pewnością właścicielkę skrytki, która najwyraźniej nie miała już zamiaru stać jak kołek z naręczem dokumentów w jednej dłoni i różdżką w drugiej. Powróciła wzrokiem do kobiety wolno, jakby specjalnie przeciągając czas, co innego miała do stracenia? Korzystała z każdej sekundy, która pozwalała jej się oswoić z dzisiejszym zdarzeniem. – Dobrze, porozmawiajmy. Może ci uwierzę, wtedy nie zwołam tu połowy banku, a nawet pomogę znaleźć tego kurdupla i sprawić, by ten dzień był jego ostatnim tutaj, ale najpierw powiedz mi coś o sobie, coś prawdziwego. - zamilkła na chwilę, jakby starając się nadać bieg wydarzeń, przyspieszyć efekty - Jesteś krawcową… Gdzie? – Postawiła na zwyczajną rozmowę, skoro miała tu i tak stracić więcej czasu niż pierwotnie zakładała, to nie widziała przeciwskazań, by bliżej poznać ów domniemaną złodziejkę, która widocznie miała całkiem wiele szczęścia, nie trafiła bowiem na kogoś, kto z góry zrobiłby jej krzywdę lub z góry skazał na godziny tłumaczenia się rzeszy osób ze swojego występku. Może i Evelyn była nieufna, ale miała jeszcze intuicję, a ta podpowiadała jej, że w słowach kobiety jest coś prawdziwego.
- Cieszę się okrutnie, że się w tej kwestii zgadzamy – syknęła z niesmakiem, próbując przełknąć gorzki smak własnych słów. Cofnęła jedną nogę, jakby chciała wrócić na korytarz, by zawołać pomoc. Kogoś, kto ogarnie tę sytuację i wymierzy sprawiedliwość, doprowadzając tym samym tę sprawę do porządku. Powinna już wracać, być w drodze do domu, do zwierząt, do swojej ziemi. W drodze do miejsca w którym czuła się bezpiecznie. Kiedyś nie miałaby serca z góry oskarżać, wyrokować w podobnych sytuacjach, być tak oziębłą na tłumaczenia drugiej osoby. Właśnie, kiedyś - w czasach, gdy miała ogromne serce, rozdzielając je na wszystkich, mając wielkie pokłady zaufania i chęci pomocy, uczucie przynależności do społeczeństwa, przywilej bycia postrzeganą jako normalna obywatelka, zwykła czarownica, a dziś? Z klątwą likantropii, bliznami, samotnością, wiecznym dreszczem czającym się pod skórą, uczuciem obcych oczu utkwionych w plecach, mając poczucie, że wszyscy wiedzą o jej sekretach… Nie miała skrupułów. Zaufanie do obcych straciła wraz z rodziną, wraz z odejściem brata, który w jej oczach teraz mógłby być równie dobrze martwy. To on i tylko on był przyczyną rozpadu rodziny. To przez Sorena rodzice wyjechali, a potem umarli. To przez niego zmarł jej przyjaciel, na jej oczach, a jej życie wywróciło się do góry nogami i choć blizny się zrosły, wciąż pamiętała tę błogość, która ją otaczała przy umieraniu. Krew na śniegu, gorące łzy na policzkach, śpiew ptaków na drzewach, księżyc w pełni na niebie i ciemność zasnuwającą stalowoniebieskie oczy. Nigdy sobie nie wybaczy, że zaufała oczom potwora, barwie tęczówek tak podobnych do własnych. Chwila zawahania kosztowała ją wiele, zbyt wiele, bo to już nie był jej brat, choć podobno oczy kłamać nie mogły.
Teraz stała tu, patrzyła na młodą kobietę, która rozpościerała ręce, próbując pokazać, że własnej różdżki nie wyciągnie i co gorsze, nie zamierza się bronić wcale przed Szkotką. Choć serce Despenser krzyczało, by jej zaufała, bo to tylko głupi przypadek, błąd, pomyłka, to umysł ściągał ją w drugą stronę, wciągając w szpony podejrzliwości. Znowu musiała wybierać i decydować, mając świadomość, że jednym wprawnym ruchem mogła narazić na szwank reputację drugiej osoby. Czy słusznie?
Słuchając słów, na twarzy kruczowłosej dało się ujrzeć małe zmiany, których nawet nie próbowała ukryć, a przecież na jej ustach właśnie błądziło coś, co można było spokojnie nazwać nikłym uśmiechem, jakby to, co właśnie usłyszała ją bawiło. – Po prawdzie, tak, byłabyś najdurniejszym złodziejem o jakim kiedykolwiek słyszałam - jedna z brwi kruczowłosej podjechała do góry, jakby oceniając napływające informacje, przetwarzając słowa, próbując dojść prawdy, która uspokoi jej myśli i pozwoli uwierzyć, że takie przypadki, nawet w tych paskudnych czasach, wciąż mają prawo się zdarzać, nawet w instytutach takich, jak ta. – Kto porywa się na wycieczkę do banku bez różdżki? – Dodała z niemalże namacalnym oburzeniem, ale wtenczas zrobiła coś, co mogło być równie bezmyślnym zagraniem. Weszła głębiej do swojej skrytki i odłożyła dokumenty tam, gdzie trafić docelowo powinny. Gdyby kobieta jej uciekła raczej i tak nie zdołałaby opuścić banku z uwagi na prędkość podniesienia alarmu, przynajmniej to więc napawało spokojem i pewnością właścicielkę skrytki, która najwyraźniej nie miała już zamiaru stać jak kołek z naręczem dokumentów w jednej dłoni i różdżką w drugiej. Powróciła wzrokiem do kobiety wolno, jakby specjalnie przeciągając czas, co innego miała do stracenia? Korzystała z każdej sekundy, która pozwalała jej się oswoić z dzisiejszym zdarzeniem. – Dobrze, porozmawiajmy. Może ci uwierzę, wtedy nie zwołam tu połowy banku, a nawet pomogę znaleźć tego kurdupla i sprawić, by ten dzień był jego ostatnim tutaj, ale najpierw powiedz mi coś o sobie, coś prawdziwego. - zamilkła na chwilę, jakby starając się nadać bieg wydarzeń, przyspieszyć efekty - Jesteś krawcową… Gdzie? – Postawiła na zwyczajną rozmowę, skoro miała tu i tak stracić więcej czasu niż pierwotnie zakładała, to nie widziała przeciwskazań, by bliżej poznać ów domniemaną złodziejkę, która widocznie miała całkiem wiele szczęścia, nie trafiła bowiem na kogoś, kto z góry zrobiłby jej krzywdę lub z góry skazał na godziny tłumaczenia się rzeszy osób ze swojego występku. Może i Evelyn była nieufna, ale miała jeszcze intuicję, a ta podpowiadała jej, że w słowach kobiety jest coś prawdziwego.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Korytarz przy skrytkach
Szybka odpowiedź