Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Magiczny tartak
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Magiczny tartak w Auchavan
Stary tartak na obrzeżach miasteczka pod lasem to duży budynek z okalającymi go mniejszymi. Duży plac przed głównym budynkiem zawalony jest ściętymi drzewami, a trawę już dawno temu pokryły trociny.
Główną halę tartaku zajmują maszyny i stanowiska pracownicze. Na ścianach wiszą różne narzędzia, które używane są raczej rzadko, przeważnie wtedy kiedy pracy jest mało i ludzie chcą pracować wolniej by zająć czymś czas i czas leciał szybciej. W powietrzu unosi się przyjemny zapach świeżo ściętego drewna, a hałas jaki tu panuje sprawia, że kiedy wychodzi się na zewnątrz jeszcze przez chwilę dzwoni ci w uszach.
Na prawo od wejścia do głównej hali znajdują się drzwi prowadzące do biura kierownika, a obok nich wejście do pomieszczenia socjalnego, które robi jednocześnie za kuchnie i jadalnie jak również i palarnie (przeważnie w zimie). Po lewej od głównego wejścia do tarkatu znajdziemy schody, które prowadzą na piętro, gdzie znajduje się kilka raczej nieużywanych pomieszczeń. Większość z nich robi za małe magazyny niepotrzebnych rzeczy.
Na tyłach budynku, bardziej pod lasem znajdziemy trzy duże wiaty, pod którymi składowane jest drewno, to przerobione czy też jeszcze czekające na przeróbkę. Po lewej od głównego budynku płynie rzeka, w przy której zbierają się mieszkańcy Auchavan by raz do roku urządzać duży piknik i bawić się przez kilka dni, kiedy to tartak jest akurat zamknięty.
Główną halę tartaku zajmują maszyny i stanowiska pracownicze. Na ścianach wiszą różne narzędzia, które używane są raczej rzadko, przeważnie wtedy kiedy pracy jest mało i ludzie chcą pracować wolniej by zająć czymś czas i czas leciał szybciej. W powietrzu unosi się przyjemny zapach świeżo ściętego drewna, a hałas jaki tu panuje sprawia, że kiedy wychodzi się na zewnątrz jeszcze przez chwilę dzwoni ci w uszach.
Na prawo od wejścia do głównej hali znajdują się drzwi prowadzące do biura kierownika, a obok nich wejście do pomieszczenia socjalnego, które robi jednocześnie za kuchnie i jadalnie jak również i palarnie (przeważnie w zimie). Po lewej od głównego wejścia do tarkatu znajdziemy schody, które prowadzą na piętro, gdzie znajduje się kilka raczej nieużywanych pomieszczeń. Większość z nich robi za małe magazyny niepotrzebnych rzeczy.
Na tyłach budynku, bardziej pod lasem znajdziemy trzy duże wiaty, pod którymi składowane jest drewno, to przerobione czy też jeszcze czekające na przeróbkę. Po lewej od głównego budynku płynie rzeka, w przy której zbierają się mieszkańcy Auchavan by raz do roku urządzać duży piknik i bawić się przez kilka dni, kiedy to tartak jest akurat zamknięty.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:04, w całości zmieniany 2 razy
23 IV 1957
Znalezienie szansy na zarobek nie było dla Kierana proste, mógł podejmować się tylko dorywczych prac. Większość swojego czasu przeznaczał na działania partyzanckie i jeśli sam nie wyruszał w teren, to zajmował się planowaniem kolejnych posunięć w oparciu o otrzymane raporty oraz informacje płynące ze strony członków Zakonu Feniksa. Biuro Aurorów, choć zdelegalizowane, wciąż stanowiło jego odpowiedzialność. Udało mu się rozwiązać kwestię zaopatrywania aurorów w eliksiry, ale w tych niespokojnych czasach tylko tyle zdołał zdziałać. Bolało go to, że nie mógł przyzwoitym ludziom – gotowym i wyszkolonym do walki z czarną magią – zapewnić godziwego wynagrodzenia. Sam zresztą został pozbawiony źródła dochodów, dlatego trzymał się myśli, że duża część aurorów działała pod jego rozkazami, ponieważ byli przekonani, że dalsza walka ma sens. Jeszcze wiele mogli zdziałać, musieli tylko chcieć. Zresztą, aurorem nie zostawał byle kto, do tego potrzebne było przekonanie, iż nie jest to jakaś tam profesja, lecz najprawdziwsza misja, powołanie. Podobnie rzecz miała się z dołączaniem sojuszników do Zakonu, to też był wyraz wiary w lepsze jutro.
Gdy ponownie usłyszał o możliwości złapania fuchy w tartaku, wcale się nie wahał. Rozchodziło się prawda o jednodniową pomoc w innym tartaku położonym w Szkocji, ale właściciel tartaku pod Coxwold szepnął o Kieranie dobre słowo swojemu druhowi z tej samej profesji. Rineheart miał również możliwość zaprosić do współpracy kogoś jeszcze. Nazwisko Tonks znów wpadło mu do głowy jako pierwsze, ale tym razem to Michael był tym, kto mógł mieć czas i z pewnością potrzebował pieniędzy na utrzymanie. Listownie złożył mu propozycję, a ten nie odmówił. Mieli spotkać się przed szkockim lasem i wyruszyć po drzew do wyrębu. Bardziej doświadczeni pracownicy tartaku byli zbyt zajęci obrabianiem tych już ściętych. Ściąć oznaczone drzewa w wyznaczonym sektorze lasu i przenieść je do tartaku – łatwizna.
Kieran zaledwie kilka minut czekał na Michael, wcześniej zdołał rozmówić się z kierownikiem zmiany, przy okazji mogąc obserwować pracę ludzi przy piłach. Tonks zjawił się, Kieran wyciągnął do niego dłoń, aby mogli powitać się solidnym uściskiem. Próżno było jednak szukać na jego twarzy jakichkolwiek emocji, wciąż trzymał je w ryzach, aby nie zwariować z powodu masy niepokoju o Jackie. – Dobrze, że jesteś. Zbierajmy się, mamy wyrobić się do sześciu godzin, a czeka nas trochę chodzenia – po tych słowach ruszył w las, wiedząc jaki kierunek obrać i gdzie się potem zatrzymać.
Znalezienie szansy na zarobek nie było dla Kierana proste, mógł podejmować się tylko dorywczych prac. Większość swojego czasu przeznaczał na działania partyzanckie i jeśli sam nie wyruszał w teren, to zajmował się planowaniem kolejnych posunięć w oparciu o otrzymane raporty oraz informacje płynące ze strony członków Zakonu Feniksa. Biuro Aurorów, choć zdelegalizowane, wciąż stanowiło jego odpowiedzialność. Udało mu się rozwiązać kwestię zaopatrywania aurorów w eliksiry, ale w tych niespokojnych czasach tylko tyle zdołał zdziałać. Bolało go to, że nie mógł przyzwoitym ludziom – gotowym i wyszkolonym do walki z czarną magią – zapewnić godziwego wynagrodzenia. Sam zresztą został pozbawiony źródła dochodów, dlatego trzymał się myśli, że duża część aurorów działała pod jego rozkazami, ponieważ byli przekonani, że dalsza walka ma sens. Jeszcze wiele mogli zdziałać, musieli tylko chcieć. Zresztą, aurorem nie zostawał byle kto, do tego potrzebne było przekonanie, iż nie jest to jakaś tam profesja, lecz najprawdziwsza misja, powołanie. Podobnie rzecz miała się z dołączaniem sojuszników do Zakonu, to też był wyraz wiary w lepsze jutro.
Gdy ponownie usłyszał o możliwości złapania fuchy w tartaku, wcale się nie wahał. Rozchodziło się prawda o jednodniową pomoc w innym tartaku położonym w Szkocji, ale właściciel tartaku pod Coxwold szepnął o Kieranie dobre słowo swojemu druhowi z tej samej profesji. Rineheart miał również możliwość zaprosić do współpracy kogoś jeszcze. Nazwisko Tonks znów wpadło mu do głowy jako pierwsze, ale tym razem to Michael był tym, kto mógł mieć czas i z pewnością potrzebował pieniędzy na utrzymanie. Listownie złożył mu propozycję, a ten nie odmówił. Mieli spotkać się przed szkockim lasem i wyruszyć po drzew do wyrębu. Bardziej doświadczeni pracownicy tartaku byli zbyt zajęci obrabianiem tych już ściętych. Ściąć oznaczone drzewa w wyznaczonym sektorze lasu i przenieść je do tartaku – łatwizna.
Kieran zaledwie kilka minut czekał na Michael, wcześniej zdołał rozmówić się z kierownikiem zmiany, przy okazji mogąc obserwować pracę ludzi przy piłach. Tonks zjawił się, Kieran wyciągnął do niego dłoń, aby mogli powitać się solidnym uściskiem. Próżno było jednak szukać na jego twarzy jakichkolwiek emocji, wciąż trzymał je w ryzach, aby nie zwariować z powodu masy niepokoju o Jackie. – Dobrze, że jesteś. Zbierajmy się, mamy wyrobić się do sześciu godzin, a czeka nas trochę chodzenia – po tych słowach ruszył w las, wiedząc jaki kierunek obrać i gdzie się potem zatrzymać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
23 IV
Znów był bezrobotny, choć to bezrobocie wyglądało zupełnie inaczej niż miesiące po powrocie z Norwegii. Wtedy stracił wolę do życia, wliczając w to zainteresowanie pieniędzmi czy troskę o przyszłość. Nie pamiętał nawet, czy miał wtedy oszczędności, czy - pogrążony w depresji i niemożności pogodzenia się z nową, wilkołaczą naturą - wydawał po prostu bardzo mało. Powrót do pracy w Ministerstwie był dla niego zbawienny, dając nadzieję i oznaczając pogodzenie się z likantropią.
Teraz był bezrobotny tylko w teorii i przypominał sobie o tym dopiero, gdy zerkał na stan swoich oszczędności i nie widział tam zwyczajowej wypłaty. Na swoje szczęście, przez lata odkładał pieniądze, miał do wykarmienia tylko siebie i niechętnie wydawał pieniądze na luksusy. Dlatego rozwiązanie Biura Aurorów nie było natychmiastową katastrofą dla jego finansów - gdy sfinalizuje sprzedaż chaty w Mickleham, będzie miał nawet dość oszczędności, by kupić bezpieczniejszy dom. Problem w tym, że wygasło jego źródło dochodu, a środki na utrzymanie mogą stopnieć szybko. Przynajmniej nie miał czasu zbyt często nad tym rozmyślać, bo działalność dla Zakonu i praca dla Longbottoma i Rinehearta pro bono pochłaniały większość jego czasu.
Wiadomość od szefa mile go zaskoczyła i przyjął propozycję bez wahania. Praca fizyczna nie była mu straszna, każdy grosz się przyda i to dobra okazja, by porozmawiać o dalszych krokach Biura Aurorów. Michael regularnie dostawał i spełniał wytyczne otrzymane od Kierana, ale obaj byli do tej pory zbyt zabiegani, aby zamienić więcej niż kilka słów lub zaszyfrowanych listów.
-Dzięki za zaproszenie. - odpowiedział Kieranowi na powitanie. Dobrze było widzieć Rinehearta, ale na widok jego poważnej twarzy, Michael pohamował chęć uśmiechu. Jeszcze staranniej tłumił w sobie wszelkie myśli o Vincencie - jego nagłej wprowadzce i jeszcze bardziej zaskakującej wyprowadzce. Młody Rineheart unikał tematu swojego ojca, a Michael nie chciałby wplątywać się w ich relacje. Choć już się chyba wmieszał, najpierw oferując Vincentowi gościnę, a potem znajdując z brunetem nić porozumienia. Merlinie, gdyby Vince pomieszkał u nich dłużej, to pewnie nawet by się zaprzyjaźnili.
-Chodźmy. Codziennie rąbię u siebie drewno, a nigdy nie pracowałem w tartaku. - Mike rozejrzał się ciekawie po okolicy, po czym ruszył za Kieranem. Gdy przeszli już dobry kawałek, a okolica zaczęła wydawać się pozbawiona żywego ducha, odezwał się znowu.
-Są jakieś wieści od reszty aurorów? - spytał cicho. Nie ze wszystkimi miał okazję pracować, nie miał pojęcia, czy Kieran zebrał już wszystkich rozproszonych po Bezksiężycowej Nocy (choćby Jackie...) i po ludzku martwiło go, jak się miewają. -Zastanawiam się też... - dodał po chwili wahania. Nie chciał przysparzać Kieranowi jeszcze większej ilości trosk, ale... -...czy Ministerstwo obrać na celownik mieszkające w Londynie rodziny tych, którzy zginęli na służbie kilka miesięcy temu i i czy wiedzą oni o potencjalnie bezpośrednim niebezpieczeństwie. Kilka dni temu zabezpieczyłem z Blakiem jedno z wejść do miasta, więc w razie potrzeby mogę skontaktować się z kim trzeba. - zaoferował. Do głowy przychodziło choćby mu małżeństwo z "Pod Raptuśnikiem", które niedawno straciło dwóch synów i nie zaprzestało prowadzenia swojego lokalu.
Znów był bezrobotny, choć to bezrobocie wyglądało zupełnie inaczej niż miesiące po powrocie z Norwegii. Wtedy stracił wolę do życia, wliczając w to zainteresowanie pieniędzmi czy troskę o przyszłość. Nie pamiętał nawet, czy miał wtedy oszczędności, czy - pogrążony w depresji i niemożności pogodzenia się z nową, wilkołaczą naturą - wydawał po prostu bardzo mało. Powrót do pracy w Ministerstwie był dla niego zbawienny, dając nadzieję i oznaczając pogodzenie się z likantropią.
Teraz był bezrobotny tylko w teorii i przypominał sobie o tym dopiero, gdy zerkał na stan swoich oszczędności i nie widział tam zwyczajowej wypłaty. Na swoje szczęście, przez lata odkładał pieniądze, miał do wykarmienia tylko siebie i niechętnie wydawał pieniądze na luksusy. Dlatego rozwiązanie Biura Aurorów nie było natychmiastową katastrofą dla jego finansów - gdy sfinalizuje sprzedaż chaty w Mickleham, będzie miał nawet dość oszczędności, by kupić bezpieczniejszy dom. Problem w tym, że wygasło jego źródło dochodu, a środki na utrzymanie mogą stopnieć szybko. Przynajmniej nie miał czasu zbyt często nad tym rozmyślać, bo działalność dla Zakonu i praca dla Longbottoma i Rinehearta pro bono pochłaniały większość jego czasu.
Wiadomość od szefa mile go zaskoczyła i przyjął propozycję bez wahania. Praca fizyczna nie była mu straszna, każdy grosz się przyda i to dobra okazja, by porozmawiać o dalszych krokach Biura Aurorów. Michael regularnie dostawał i spełniał wytyczne otrzymane od Kierana, ale obaj byli do tej pory zbyt zabiegani, aby zamienić więcej niż kilka słów lub zaszyfrowanych listów.
-Dzięki za zaproszenie. - odpowiedział Kieranowi na powitanie. Dobrze było widzieć Rinehearta, ale na widok jego poważnej twarzy, Michael pohamował chęć uśmiechu. Jeszcze staranniej tłumił w sobie wszelkie myśli o Vincencie - jego nagłej wprowadzce i jeszcze bardziej zaskakującej wyprowadzce. Młody Rineheart unikał tematu swojego ojca, a Michael nie chciałby wplątywać się w ich relacje. Choć już się chyba wmieszał, najpierw oferując Vincentowi gościnę, a potem znajdując z brunetem nić porozumienia. Merlinie, gdyby Vince pomieszkał u nich dłużej, to pewnie nawet by się zaprzyjaźnili.
-Chodźmy. Codziennie rąbię u siebie drewno, a nigdy nie pracowałem w tartaku. - Mike rozejrzał się ciekawie po okolicy, po czym ruszył za Kieranem. Gdy przeszli już dobry kawałek, a okolica zaczęła wydawać się pozbawiona żywego ducha, odezwał się znowu.
-Są jakieś wieści od reszty aurorów? - spytał cicho. Nie ze wszystkimi miał okazję pracować, nie miał pojęcia, czy Kieran zebrał już wszystkich rozproszonych po Bezksiężycowej Nocy (choćby Jackie...) i po ludzku martwiło go, jak się miewają. -Zastanawiam się też... - dodał po chwili wahania. Nie chciał przysparzać Kieranowi jeszcze większej ilości trosk, ale... -...czy Ministerstwo obrać na celownik mieszkające w Londynie rodziny tych, którzy zginęli na służbie kilka miesięcy temu i i czy wiedzą oni o potencjalnie bezpośrednim niebezpieczeństwie. Kilka dni temu zabezpieczyłem z Blakiem jedno z wejść do miasta, więc w razie potrzeby mogę skontaktować się z kim trzeba. - zaoferował. Do głowy przychodziło choćby mu małżeństwo z "Pod Raptuśnikiem", które niedawno straciło dwóch synów i nie zaprzestało prowadzenia swojego lokalu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Na początku drogi nie zamienili z sobą słowa, obaj wiedzieli, że muszą upewnić się czy nikt ich nie słyszy, gdy zaczną już rozmowę. Zeszli z drogi prowadzącej przez las na jedną z wąskich ścieżek i to na niej mogli poczuć się nieco swobodniej. Pytanie o los innych aurorów sprawiło, że Kieran zmarszczył brwi i zacisnął usta, wyrażając w ten sposób niepokój własnej duszy. W pierwszej chwili pomyślał o Jackie. To było instynktowne, choć ojcowska troska obudziła się w nim zbyt późno. Wierzył, że jego córka jak najszybciej stanie się silna, pewnego dnia nawet silniejsza od niego, aby mogła kontynuować walkę o lepszy świat. Bliski był znów zacząć rozmyślać o swoich błędach, ale skierowane do niego pytanie dotyczyło także wielu innych osób. Sytuacja, w której znalazło się Biuro Aurów, mocno go martwiła, ale również frustrowała. Jako szef, niezależnie od zdelegalizowania jednostki, wciąż odpowiadał za swoich ludzi. Walczyli ci, którzy tego chcieli, Rineheart nikogo nie zmuszał do działania, mógł tylko uświadamiać jak wiele mogą stracić, jeśli zaprzestaną bronić słusznych wartości. Zwalczanie zła było warte każdego ryzyka, a nawet złożenis ostatecznej ofiary. Nie wszyscy przeżyją wojnę. Już podczas walk o Londyn stracili wielu towarzyszy, po tamtej nocy niektórzy dla dobra wlasnych rodzin zrezygnowali z dalszych bojów.
– Większość ma się tak dobrze, jak tylko może w tych chorych czasach – odpowiedział ostrożnie, próbując ograniczyć emocje. – Z tego co wiem, większość zdołała ujść z Londynu wraz ze swoimi rodzinami, ale być może komuś nie udała się ta sztuka. Mam tylko wieści o kilku rodzinach zmarłych już aurorów – zmarszczył brwi, rozczarowany tym, że nie pomyślał o losie wdów i osieroconych dzieci. To po prostu mu umknęło, choć gdyby tylko otrzymał list z prośbą o pomoc, ruszyłby z nią natychmiast. – Jeśli wiesz o rodzinie potrzebującej pomocy, powinniśmy działać – oznajmił pewny swojej racji, zarazem dając Tonksowi wolną rękę do działania, w końcu to on zwrócił uwagę na to, gdzie jeszcze powinni skierować swoją uwagę.
Jeszcze chwilę maszerowali, póki Kieran nie odnalazł pierwszego oznaczonego drzewa. Wyciągnął różdżkę i skierował ją na podstawę pnia. Wypowiedział inkantację zaklęcia Defodio arbor, zaklęcie żłobiące zmodyfikowane przez pracowników tartaku ścięło drzewo za jednym zamachem, to przechyliło się zaraz i opadło szybko bokiem, nie zagrażając im podczas pracy. – Zetniemy wyznaczone drzewa, potem zwiążemy razem linami i przetransportujemy do tartaku – szybko ustalił tryb ich pracy, chcąc w ten sposób ją usprawnić. Zbliżył się do wysokiej sosny i zaczął z pomocą magii usuwać gałęzie od pnia. – Wydałem dyspozycje odnośnie patroli w Londynie i wszystko zaplanowałem tak, aby nie kolidowało z działaniami Zakonu – zaczął temat, jeszcze Ne wdając się w szczegóły.
– Większość ma się tak dobrze, jak tylko może w tych chorych czasach – odpowiedział ostrożnie, próbując ograniczyć emocje. – Z tego co wiem, większość zdołała ujść z Londynu wraz ze swoimi rodzinami, ale być może komuś nie udała się ta sztuka. Mam tylko wieści o kilku rodzinach zmarłych już aurorów – zmarszczył brwi, rozczarowany tym, że nie pomyślał o losie wdów i osieroconych dzieci. To po prostu mu umknęło, choć gdyby tylko otrzymał list z prośbą o pomoc, ruszyłby z nią natychmiast. – Jeśli wiesz o rodzinie potrzebującej pomocy, powinniśmy działać – oznajmił pewny swojej racji, zarazem dając Tonksowi wolną rękę do działania, w końcu to on zwrócił uwagę na to, gdzie jeszcze powinni skierować swoją uwagę.
Jeszcze chwilę maszerowali, póki Kieran nie odnalazł pierwszego oznaczonego drzewa. Wyciągnął różdżkę i skierował ją na podstawę pnia. Wypowiedział inkantację zaklęcia Defodio arbor, zaklęcie żłobiące zmodyfikowane przez pracowników tartaku ścięło drzewo za jednym zamachem, to przechyliło się zaraz i opadło szybko bokiem, nie zagrażając im podczas pracy. – Zetniemy wyznaczone drzewa, potem zwiążemy razem linami i przetransportujemy do tartaku – szybko ustalił tryb ich pracy, chcąc w ten sposób ją usprawnić. Zbliżył się do wysokiej sosny i zaczął z pomocą magii usuwać gałęzie od pnia. – Wydałem dyspozycje odnośnie patroli w Londynie i wszystko zaplanowałem tak, aby nie kolidowało z działaniami Zakonu – zaczął temat, jeszcze Ne wdając się w szczegóły.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nieustannie znajdował sobie zajęcia i zadania do wykonania. Zabieganie odciągało go w końcu od myśli o ofiarach poległych w wyniku działań Ministerstwa oraz od roztrząsania własnej śmiertelności. Sophia Carter, wcześniej Edith Bones, a jeszcze wcześniej najwspanialsza mama na świecie... To śmierć pani Tonks była dla Michaela pierwszym impulsem do otrząśnięcia się z apatii wyrwała Michaela z apatii i walki o lepszą przyszłość, ale wszystko zdawało się zmieniać na gorsze.
Choć i dzisiaj mieli mieć ręce pełne roboty, to Michael przeczuwał, że spotkanie z Kieranem przypomni mu o wszystkich, których stracili. A także o tym, jak bardzo różniły się ich obecne nastroje i okoliczności od entuzjazmu i nadziei, które ogarnęły Mike'a, gdy dowiedział się o Zakonie w połowie grudnia. Wtedy jeszcze żyła Bones, wtedy jeszcze nie palono biznesów na Pokątnej, wtedy jeszcze mieli pracę, wtedy jeszcze mieli Londyn...
Wiedział jednak, że frustracja prowadzi do niczego. Porażkę i gorycz trzeba było przekuć w ciężką pracę, tylko tak można przetrwać - mając nadzieję na sukces. Nawet jeśli nigdy nie będzie im dane zobaczyć naocznie tego sukcesu, to aurorzy narażali własną skórę właśnie po to, aby to innym było dane żyć w bezpieczniejszym świecie. Dlatego kurs miał za zadanie odsiać tych mniej oddanych i tym, którym brakowało odwagi. Dlatego aurorem było się nie tylko w godzinach pracy, ale nawet gdy ta praca już nie istniała. Nawet rąbiąc drewno.
Słowa Kierana o rodzinach aurorów skomentował tylko krótkim konkretem, szkoda było strzępić języka na sentymenty:
-Odwiedzę tych, o których wiem i dyskretnie zasięgnę języka odnośnie tego, jak ma się reszta. Spiszę potem raport... czy coś. - zawahał się pod koniec, bo czy nadal mieli pisać raporty? Trudno wyplenić stare nawyki, ale po raz pierwszy od kilku lat przyszło mu do głowy, czy ta nudna dokumentacja jest w ogóle potrzebna. Może bezpieczniej będzie po prostu wysyłać patronusy? Przynajmniej pomiędzy szefem i aurorami, którzy byli członkami Zakonu. Działalność w dwóch organizacjach robiła się nieco skomplikowana, więc Mike z wdzięcznością kiwnął głową, gdy usłyszał o nowych dyspozycjach Kierana.
-Doskonale, od jutra mogę być gotowy do patroli. A jeśli ktoś jest godny zaufania... mogę się nimi zająć. - zaoferował, pamiętając, że wdrażanie do Zakonu nowych sojuszników wymaga czasu. Jemu pomagał nie tylko Rineheart, ale i rodzeństwo, chciał więc odpłacić przysługę. Szef i tak miał już sporo na głowie, a Tonks podświadomie chciał go odciążyć. Chętnie poruszyłby jeszcze temat wiedźmich strażników i policjantów, którzy stanęli po ich stronie (co się z nimi stało, czy Rineheart coś wiedział?), ale może to nie był odpowiedni moment? Mike był spostrzegawczy i jego uwadze nie umknęło, że Kieran postarzał się przez ostatnie kilka tygodni. Pamiętał też, jak źle wyglądał na spotkaniu Zakonu, mówiąc o zaginięciu Jackie. Teraz wydawał się trzymać lepiej, w końcu wszyscy musieli się trzymać, ale nadal nie było słychać żadnych wieści o zaginionej aurorce.
To mogła być Just albo Gabriel. Szybko zdusił niekomfortową myśl, mocniej zacisnął palce na różdżce i za przykładem Kierana zaczął usuwać gałęzie z drugiego drzewa. Nigdy jeszcze nie robił czegoś takiego, więc podpatrywał szefa kątem oka - ale szło mu całkiem nieźle. Doświadczenie z rąbaniem drewna dla własnego kominka ułatwiało podłapanie natury poważniejszej pracy.
Choć i dzisiaj mieli mieć ręce pełne roboty, to Michael przeczuwał, że spotkanie z Kieranem przypomni mu o wszystkich, których stracili. A także o tym, jak bardzo różniły się ich obecne nastroje i okoliczności od entuzjazmu i nadziei, które ogarnęły Mike'a, gdy dowiedział się o Zakonie w połowie grudnia. Wtedy jeszcze żyła Bones, wtedy jeszcze nie palono biznesów na Pokątnej, wtedy jeszcze mieli pracę, wtedy jeszcze mieli Londyn...
Wiedział jednak, że frustracja prowadzi do niczego. Porażkę i gorycz trzeba było przekuć w ciężką pracę, tylko tak można przetrwać - mając nadzieję na sukces. Nawet jeśli nigdy nie będzie im dane zobaczyć naocznie tego sukcesu, to aurorzy narażali własną skórę właśnie po to, aby to innym było dane żyć w bezpieczniejszym świecie. Dlatego kurs miał za zadanie odsiać tych mniej oddanych i tym, którym brakowało odwagi. Dlatego aurorem było się nie tylko w godzinach pracy, ale nawet gdy ta praca już nie istniała. Nawet rąbiąc drewno.
Słowa Kierana o rodzinach aurorów skomentował tylko krótkim konkretem, szkoda było strzępić języka na sentymenty:
-Odwiedzę tych, o których wiem i dyskretnie zasięgnę języka odnośnie tego, jak ma się reszta. Spiszę potem raport... czy coś. - zawahał się pod koniec, bo czy nadal mieli pisać raporty? Trudno wyplenić stare nawyki, ale po raz pierwszy od kilku lat przyszło mu do głowy, czy ta nudna dokumentacja jest w ogóle potrzebna. Może bezpieczniej będzie po prostu wysyłać patronusy? Przynajmniej pomiędzy szefem i aurorami, którzy byli członkami Zakonu. Działalność w dwóch organizacjach robiła się nieco skomplikowana, więc Mike z wdzięcznością kiwnął głową, gdy usłyszał o nowych dyspozycjach Kierana.
-Doskonale, od jutra mogę być gotowy do patroli. A jeśli ktoś jest godny zaufania... mogę się nimi zająć. - zaoferował, pamiętając, że wdrażanie do Zakonu nowych sojuszników wymaga czasu. Jemu pomagał nie tylko Rineheart, ale i rodzeństwo, chciał więc odpłacić przysługę. Szef i tak miał już sporo na głowie, a Tonks podświadomie chciał go odciążyć. Chętnie poruszyłby jeszcze temat wiedźmich strażników i policjantów, którzy stanęli po ich stronie (co się z nimi stało, czy Rineheart coś wiedział?), ale może to nie był odpowiedni moment? Mike był spostrzegawczy i jego uwadze nie umknęło, że Kieran postarzał się przez ostatnie kilka tygodni. Pamiętał też, jak źle wyglądał na spotkaniu Zakonu, mówiąc o zaginięciu Jackie. Teraz wydawał się trzymać lepiej, w końcu wszyscy musieli się trzymać, ale nadal nie było słychać żadnych wieści o zaginionej aurorce.
To mogła być Just albo Gabriel. Szybko zdusił niekomfortową myśl, mocniej zacisnął palce na różdżce i za przykładem Kierana zaczął usuwać gałęzie z drugiego drzewa. Nigdy jeszcze nie robił czegoś takiego, więc podpatrywał szefa kątem oka - ale szło mu całkiem nieźle. Doświadczenie z rąbaniem drewna dla własnego kominka ułatwiało podłapanie natury poważniejszej pracy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Dopiero teraz uświadamiał sobie, że nie pomyślał o wszystkim, choć starał się unikać luk podczas planowania. Na całe szczęście byli jeszcze ludzie dostrzegający pewne problemy, gotowi podzielić się z nim podobną myślą. Spojrzał na towarzysza z cieniem jakiejś wdzięczności, choć bardzo trudno dostrzegalnym przez tę wieczną powagę, co obecna była na jego twarzy, krzywionej również przez podejrzliwość i w ostatnich dniach także rozgoryczenie. Na propozycję Michaela jedynie przytaknął, szczerze wierząc, że są jeszcze inni tak bardzo gotowi do działania.
Kiedy usłyszał wątpliwość w głosie drugiego czarodzieja, mocno zmarszczył brwi. – Wciąż wymagam składania raportów, ale nie trzeba się nad nimi głowić i składać tych bzdurnych deklaracji o wykorzystanym ekwipunku i listy rzuconych zaklęć, po prostu muszę wiedzieć kto, co i gdzie zrobił. Krótko i konkretnie, aby łatwo to zrozumieć. Przepływ informacji jest ważny – objaśnił sprawę tyczącą się raportów, mocno przekonany, że nikt ich nie podsłuchuje, choć może powinien upewnić się co do tego z pomocą zaklęcia. Ale nie widział nikogo w pobliżu, nie słyszał cudzy kroków poza swoimi i tymi Tonksa.
– Wolałbym, żebyś skupił się na tych zakonowych patrolach w ścisłym centrum i portowej dzielnicy – to zresztą miały być miejsca ich wzmożonej uwagi, gdzie również swoje wpływy mogli poszerzać Rycerze Walpurgii. Inne zadania wolał powierzyć pozostałym aurorom. – Podzieliłem ludzi na trzy grupy, pierwszą dowodzę ja, drugą Hopkirk, trzecią Edwards – te nazwiska nie powinny brzmieć mu obco, wymienieni przez niego starszy aurorzy budzili duży szacunek dzięki swoim dokonaniom. – Pod moją komendą znajdują się wszyscy aurorzy, którzy działają w Zakonie. Już wspominałem Justine, że nikt nie powinien jej kłopotać, więc ciebie też nie. My zresztą i tak realizujemy patrole zgodnie z wytycznymi Zakonu, podejmujemy się innych zadań. Gdybyś jednak chciał realizować jakieś cele w oparciu o siły Biura, nie musisz się wahać, tylko daj wcześniej znać.
Powrócił do oporządzania pnia pod jego dalszą obróbkę już w tartaku. Kiedy tylko skończył ogołacać go z gałęzi, skierował się w stronę kolejnego oznaczonego drzewa. Poruszył różdżką, wypowiedział inkantację i ściął kolejną sosnę u samej jej podstawy, aby potem obserwować jak ta opada leniwie na bok. Również ją zaczął odpowiednio przygotowywać.
Kiedy usłyszał wątpliwość w głosie drugiego czarodzieja, mocno zmarszczył brwi. – Wciąż wymagam składania raportów, ale nie trzeba się nad nimi głowić i składać tych bzdurnych deklaracji o wykorzystanym ekwipunku i listy rzuconych zaklęć, po prostu muszę wiedzieć kto, co i gdzie zrobił. Krótko i konkretnie, aby łatwo to zrozumieć. Przepływ informacji jest ważny – objaśnił sprawę tyczącą się raportów, mocno przekonany, że nikt ich nie podsłuchuje, choć może powinien upewnić się co do tego z pomocą zaklęcia. Ale nie widział nikogo w pobliżu, nie słyszał cudzy kroków poza swoimi i tymi Tonksa.
– Wolałbym, żebyś skupił się na tych zakonowych patrolach w ścisłym centrum i portowej dzielnicy – to zresztą miały być miejsca ich wzmożonej uwagi, gdzie również swoje wpływy mogli poszerzać Rycerze Walpurgii. Inne zadania wolał powierzyć pozostałym aurorom. – Podzieliłem ludzi na trzy grupy, pierwszą dowodzę ja, drugą Hopkirk, trzecią Edwards – te nazwiska nie powinny brzmieć mu obco, wymienieni przez niego starszy aurorzy budzili duży szacunek dzięki swoim dokonaniom. – Pod moją komendą znajdują się wszyscy aurorzy, którzy działają w Zakonie. Już wspominałem Justine, że nikt nie powinien jej kłopotać, więc ciebie też nie. My zresztą i tak realizujemy patrole zgodnie z wytycznymi Zakonu, podejmujemy się innych zadań. Gdybyś jednak chciał realizować jakieś cele w oparciu o siły Biura, nie musisz się wahać, tylko daj wcześniej znać.
Powrócił do oporządzania pnia pod jego dalszą obróbkę już w tartaku. Kiedy tylko skończył ogołacać go z gałęzi, skierował się w stronę kolejnego oznaczonego drzewa. Poruszył różdżką, wypowiedział inkantację i ściął kolejną sosnę u samej jej podstawy, aby potem obserwować jak ta opada leniwie na bok. Również ją zaczął odpowiednio przygotowywać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Surowa mina Kierana i nakaz pisania raportów przypomniały mu o normalności, w której nie sposób było uciec od biurokracji, a szef przypominał o sumienności nieznoszącym sprzeciwu tonem. Choć taki sposób komunikacji czasem peszył młodych kursantów, to Michaelowi przypominał o domu - praca była wszak jego prawdziwym domem, zastępując mu życie prywatne odkąd ukończył kurs aurorski. Dzięki sile woli pohamował cisnący się na usta sentymentalny uśmiech, chcąc podejść do zadania z należytą powagą.
-Oczywiście. - potwierdził krótko, a potem skupił się na dłuższy moment na obrabianym przez siebie drzewie. Jedna większa gałąź zadrżała niebezpiecznie, tak jakby chciała spaść na ziemię zbyt gwałtownie, ale Tonks szybko rzucił Wingardium Leviosa, miękko nawigując drewno na ziemię. Wyglądało na to, że temat był zakończony, ale nagle Michaelowi przyszło do głowy coś jeszcze.
-Archiwa też będą kiedyś ważne. - uświadomił sobie. Nie chodziło przecież tylko o przepływ informacji, ale... -Dla przyszłych pokoleń, dla historii. Ogrom już spłonął w Ministerstwie Magii, ale nasze dokumenty, jeśli zostaną bezpiecznie przechowane... będą znakiem, że cały czas działaliśmy pod rządem prawowitego Ministra. Że nie jesteśmy buntownikami. - odchrząknął nieco nerwowo, bowiem do niedawna nigdy nie poruszał w pracy tematów politycznych, a na pewno nie przy Kieranie. Dopiero od obalenia Longbottoma ich praca stała się nierozerwalnie związana z polityką, a jego chyba dopiero teraz wzięło na sentymenty.
Na powrót skupił się na drzewie, słuchając dalszych wytycznych.
-Doskonale. - skinął głową, na znak, że przyjął swoje wytyczne do wiadomości. -Skupię się na patrolach i zadaniach Zakonu, ale odezwę się, gdybym miał więcej czasu. Złapałem też wstępnie kilka zleceń na zabezpieczanie biznesów w mieście, gdyby któryś z naszych ludzi potrzebował dodatkowego grosza, możesz ich do mnie przysłać. - zaoferował. Możliwe nawet, że odstąpi niezwiązanym z Zakonem aurorom część swoich kontaktów - znajomi sklepikarze potrzebowali ochrony, gdy w mieście szerzyło się bezprawie, a on nie był w stanie przyjść do wszystkich. Z mugolską krwią był jeszcze bardziej narażony na ryzyko niż jego koledzy, a poza tym...
-...powinieneś o czymś wiedzieć, szefie. - odezwał się po dłuższej chwili, z ciężkim sercem i ważąc chwilę słowa. Nigdy nie chciał kłopotać Rineheart'a swoją likantropią i życiem prywatnym, zawsze chciał udowodnić, że jest taki sam, albo lepszy, niż reszta. Najpierw jako mugolak, potem jako wilkołak. Tyle, że teraz na szali nie stało jedynie jego życie prywatne. -Byłem w rejestrze wilkołaków, mogę być teraz na celowniku... nie tylko jako auror. - obwieścił krótko, licząc, że Rineheart domyśli się reszty. Ministerstwo wszak głośno chwaliło się tym, że brygadziści pilnują każdego wilkołaka z rejestru. A poszukiwany auror i członek Zakonu Feniksa musiał mieć na tyle oleju w głowie, by nie pokazywać się w czasie pełni tam, gdzie kręcili się ludzie Ministerstwa - choć łamał tym samym prawo. -Uważam, kupiłem też nowy dom i porzucę stary adres, ale... - uparcie spoglądał na drzewo, zastanawiając się, czy Rineheart był kiedyś w sytuacji, o którą zamierza zapytać. Ale chyba... musiał wiedzieć? Był przecież najbardziej doświadczony z całego Biura. -...masz jakieś rekomendacje? W razie zostania złapanym? Jak uniknąć Veritaserum i tym podobnych? - rzucił, starając się nadać swojemu posępnemu tonowi nieco lżejsze brzmienie. Kieran musiał wiedzieć, o co pytał, bo nie chodziło mu przecież o antidotum do Veritaserum. Ministerstwo musiało mieć milion sposobów na przesłuchiwanie buntowików siłą, a Michael nie zamierzał dać się wziąć żywcem, ani ocknąć w celi już po pełni.
Musiał mieć plan awaryjny, na wszelki wypadek.
-Oczywiście. - potwierdził krótko, a potem skupił się na dłuższy moment na obrabianym przez siebie drzewie. Jedna większa gałąź zadrżała niebezpiecznie, tak jakby chciała spaść na ziemię zbyt gwałtownie, ale Tonks szybko rzucił Wingardium Leviosa, miękko nawigując drewno na ziemię. Wyglądało na to, że temat był zakończony, ale nagle Michaelowi przyszło do głowy coś jeszcze.
-Archiwa też będą kiedyś ważne. - uświadomił sobie. Nie chodziło przecież tylko o przepływ informacji, ale... -Dla przyszłych pokoleń, dla historii. Ogrom już spłonął w Ministerstwie Magii, ale nasze dokumenty, jeśli zostaną bezpiecznie przechowane... będą znakiem, że cały czas działaliśmy pod rządem prawowitego Ministra. Że nie jesteśmy buntownikami. - odchrząknął nieco nerwowo, bowiem do niedawna nigdy nie poruszał w pracy tematów politycznych, a na pewno nie przy Kieranie. Dopiero od obalenia Longbottoma ich praca stała się nierozerwalnie związana z polityką, a jego chyba dopiero teraz wzięło na sentymenty.
Na powrót skupił się na drzewie, słuchając dalszych wytycznych.
-Doskonale. - skinął głową, na znak, że przyjął swoje wytyczne do wiadomości. -Skupię się na patrolach i zadaniach Zakonu, ale odezwę się, gdybym miał więcej czasu. Złapałem też wstępnie kilka zleceń na zabezpieczanie biznesów w mieście, gdyby któryś z naszych ludzi potrzebował dodatkowego grosza, możesz ich do mnie przysłać. - zaoferował. Możliwe nawet, że odstąpi niezwiązanym z Zakonem aurorom część swoich kontaktów - znajomi sklepikarze potrzebowali ochrony, gdy w mieście szerzyło się bezprawie, a on nie był w stanie przyjść do wszystkich. Z mugolską krwią był jeszcze bardziej narażony na ryzyko niż jego koledzy, a poza tym...
-...powinieneś o czymś wiedzieć, szefie. - odezwał się po dłuższej chwili, z ciężkim sercem i ważąc chwilę słowa. Nigdy nie chciał kłopotać Rineheart'a swoją likantropią i życiem prywatnym, zawsze chciał udowodnić, że jest taki sam, albo lepszy, niż reszta. Najpierw jako mugolak, potem jako wilkołak. Tyle, że teraz na szali nie stało jedynie jego życie prywatne. -Byłem w rejestrze wilkołaków, mogę być teraz na celowniku... nie tylko jako auror. - obwieścił krótko, licząc, że Rineheart domyśli się reszty. Ministerstwo wszak głośno chwaliło się tym, że brygadziści pilnują każdego wilkołaka z rejestru. A poszukiwany auror i członek Zakonu Feniksa musiał mieć na tyle oleju w głowie, by nie pokazywać się w czasie pełni tam, gdzie kręcili się ludzie Ministerstwa - choć łamał tym samym prawo. -Uważam, kupiłem też nowy dom i porzucę stary adres, ale... - uparcie spoglądał na drzewo, zastanawiając się, czy Rineheart był kiedyś w sytuacji, o którą zamierza zapytać. Ale chyba... musiał wiedzieć? Był przecież najbardziej doświadczony z całego Biura. -...masz jakieś rekomendacje? W razie zostania złapanym? Jak uniknąć Veritaserum i tym podobnych? - rzucił, starając się nadać swojemu posępnemu tonowi nieco lżejsze brzmienie. Kieran musiał wiedzieć, o co pytał, bo nie chodziło mu przecież o antidotum do Veritaserum. Ministerstwo musiało mieć milion sposobów na przesłuchiwanie buntowików siłą, a Michael nie zamierzał dać się wziąć żywcem, ani ocknąć w celi już po pełni.
Musiał mieć plan awaryjny, na wszelki wypadek.
Can I not save one
from the pitiless wave?
– Właśnie tak – przyznał Michaelowi rację, choć nie czynił tego z wielką radością. Nigdy wcześniej nie krył się ze swoim negatywnym stosunkiem do całej tej papierowej roboty, jaką aurorzy byli niepotrzebnie obarczani, jednak w dużej mierze to dzięki raportom mógł mieć pewność kto działał na jakim terenie i z czym miał do czynienia podczas swojego patrolu. Dodatkowo jego rozmówca też wskazał ważne powody skłaniające do archiwizowania dokumentacji sporządzanej w czasie wojny. Usprawnienie działania Biuro Aurorów i myśl o wymierzeniu w przyszłości zbrodniarzom kary, to im właśnie przyświecało, te dwa cele były najważniejsze. – Będę pamiętał – wyrzucił z siebie bardziej mrukliwie w odpowiedzi na ofertę Tonksa, jednak myślami wciąż krążył wokół poruszonego już wcześniej wątku udzielenie pomocy niektórym rodzinom. Fizyczna praca przy powalonym drzewie wcale nie przeszkadzała mu analizować różnych aspektów, przeciwnie, ciało działało mechanicznie, umysł dzięki temu mógł skupiać się na innych sprawach.
Z zamyślenia wyrwał go głos drugiego czarodzieja. Oderwał się od drzewa, prostując sylwetkę, aby spojrzeć na Tonksa uważnie. Po usłyszeniu pierwszych słów mocno zmarszczył brwi, nie próbując nawet powstrzymać tego naturalnego dla siebie odruchu. Nie powiedział nic, woląc wysłuchać tego, jakie środki zaradcze zostały już podjęte, aby członek Zakonu Feniksa nie wpadł w łapska ministerialnych służb. Zakup nowego domu był dobrym krokiem.
– Veritaserum mogą przełamać łzy nimfy – podzielił się dobrze znanym faktem, choć z góry wiedział, że nie tego tyczy się pytanie. Rineheart na nowo pochylił się i z pomocą zaklęcia odrąbał kolejną potężną gałąź. – Kiedyś trafiłem na gnidę, co nie chciała zeznawać – tak naprawdę rzadko trafiał na czarnoksiężnika, co decydował się potulnie na współpracę, ale musiał zacząć jakoś swoją opowieść. – Nie można nikomu ot tak odebrać wspomnień i rzucić do myślodsiewni, a żaden sędzia Wizengamotu nie zgodził się na użycie wobec drania legilimencji – w obecnej sytuacji nie sądził, aby ograniczenia prawne mogły stanowić jakąkolwiek przeszkodę dla obecnej władzy, skłonnej zadać ból każdemu, to staje przeciw niej. Być może w szeregach Rycerzy kryli się ludzie o szczególnych umiejętnościach, gotowi spenetrować cudzy umysł bez litości. – Użycie Veritaserum zostało uznane za jedyne wyjście, ale wtedy skurwiel odgryzł sobie język, rozumiesz? Musieliśmy czekać, aż uzdrowiciel wyhoduje mu nowy, żeby wreszcie zmusić go do mówienia. Przynajmniej nie próbował tej samej sztuczki drugi raz, gdy wcześniej prawie udławił się własną krwią – aurorzy musieli przejąć się stanem ujętego potwora, ale czy obecne służby pochyliłyby się nad losem ujętego czarodzieja, co okaleczyłby się z własnej woli w taki sposób?
Veritaserum zmuszało do mówienia prawdy. Jeśli ktoś nie ma fizycznej możliwości odpowiadać na pytania, to eliksir nie skłoni go w zamian do tego, aby składał szczere zdania na papierze z pomocą pióra. Wszystko można obejść, trzeba być tylko wyjątkowo bystrym lub zdesperowanym. Kieran przytoczył ten przykład dość swobodnie, mimowolnie ciekaw tego, czy Tonks zdobyłby się na coś podobnego w ekstremalnych okolicznościach. – Mogę polecić jeszcze oklumencję, ale nauczyć się jej wcale nie jest tak prosto – coś o tym wiedział. Jemu nigdy nie udało się opanować tej sztuki, a uczenie o niej Jackie mentalnymi atakami i dla niego było trudne. Obdzieranie z jakiejkolwiek intymności własnego dziecka wcale nie było jego marzeniem, ale było konieczne, skoro sama zapragnęła stawiać czoła zwyrodnialcom o umysłach owładniętych przez czarną magię.
Z zamyślenia wyrwał go głos drugiego czarodzieja. Oderwał się od drzewa, prostując sylwetkę, aby spojrzeć na Tonksa uważnie. Po usłyszeniu pierwszych słów mocno zmarszczył brwi, nie próbując nawet powstrzymać tego naturalnego dla siebie odruchu. Nie powiedział nic, woląc wysłuchać tego, jakie środki zaradcze zostały już podjęte, aby członek Zakonu Feniksa nie wpadł w łapska ministerialnych służb. Zakup nowego domu był dobrym krokiem.
– Veritaserum mogą przełamać łzy nimfy – podzielił się dobrze znanym faktem, choć z góry wiedział, że nie tego tyczy się pytanie. Rineheart na nowo pochylił się i z pomocą zaklęcia odrąbał kolejną potężną gałąź. – Kiedyś trafiłem na gnidę, co nie chciała zeznawać – tak naprawdę rzadko trafiał na czarnoksiężnika, co decydował się potulnie na współpracę, ale musiał zacząć jakoś swoją opowieść. – Nie można nikomu ot tak odebrać wspomnień i rzucić do myślodsiewni, a żaden sędzia Wizengamotu nie zgodził się na użycie wobec drania legilimencji – w obecnej sytuacji nie sądził, aby ograniczenia prawne mogły stanowić jakąkolwiek przeszkodę dla obecnej władzy, skłonnej zadać ból każdemu, to staje przeciw niej. Być może w szeregach Rycerzy kryli się ludzie o szczególnych umiejętnościach, gotowi spenetrować cudzy umysł bez litości. – Użycie Veritaserum zostało uznane za jedyne wyjście, ale wtedy skurwiel odgryzł sobie język, rozumiesz? Musieliśmy czekać, aż uzdrowiciel wyhoduje mu nowy, żeby wreszcie zmusić go do mówienia. Przynajmniej nie próbował tej samej sztuczki drugi raz, gdy wcześniej prawie udławił się własną krwią – aurorzy musieli przejąć się stanem ujętego potwora, ale czy obecne służby pochyliłyby się nad losem ujętego czarodzieja, co okaleczyłby się z własnej woli w taki sposób?
Veritaserum zmuszało do mówienia prawdy. Jeśli ktoś nie ma fizycznej możliwości odpowiadać na pytania, to eliksir nie skłoni go w zamian do tego, aby składał szczere zdania na papierze z pomocą pióra. Wszystko można obejść, trzeba być tylko wyjątkowo bystrym lub zdesperowanym. Kieran przytoczył ten przykład dość swobodnie, mimowolnie ciekaw tego, czy Tonks zdobyłby się na coś podobnego w ekstremalnych okolicznościach. – Mogę polecić jeszcze oklumencję, ale nauczyć się jej wcale nie jest tak prosto – coś o tym wiedział. Jemu nigdy nie udało się opanować tej sztuki, a uczenie o niej Jackie mentalnymi atakami i dla niego było trudne. Obdzieranie z jakiejkolwiek intymności własnego dziecka wcale nie było jego marzeniem, ale było konieczne, skoro sama zapragnęła stawiać czoła zwyrodnialcom o umysłach owładniętych przez czarną magię.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Znał Rinehearta na tyle długo, by nie odwrócić wzroku widząc jego zmarszczone brwi. Utrzymał kontakt wzrokowy, usiłując nie okazać na własnej twarzy wstydu ani zażenowania. Gdy wracał do Ministerstwa, niektórzy szeptali przecież, że wilkołak-auror będzie tylko problemem. Nie Rineheart, nigdy na głos.
Nie chciał być dla niego kolejnym problemem, a już na pewno nie teraz. Wiedział też jednak, że potencjalnych problemów nie zamiata się pod dywan.
Przeniósł spojrzenie na drzewo dopiero, gdy Kieran zaczął mówić o łzach nimfy. Nie, nie o to pytał. Nie wspominając o koszcie takiego środka zaradczego (a nie było go teraz stać nawet na eliksir tojadowy), był w głębi ducha przekonany, że Ministerstwo i zwolennicy Czarnego Pana nie poprzestaliby na Veritaserum.
Pomógł szefowi odrąbać kolejną gałąź, a potem zerknął na niego z zaciekawieniem. Do czego zmierzała opowieść o czarnoksiężniku, który nie chciał zeznawać? Miała być anegdotą, przestrogą, czy rozwiązaniem? Uniósł brwi, słysząc kulminację całej historii.
-Ciekawe, jak mocno musiał gryźć. - rzucił na pozór równie swobodnie, zdobywając się nawet na blady uśmiech. Tak, jakby był to dobry żart. Jego oczy pozostały jednak smutne.
Zrozumiał przesłanie.
-Prościej dla niego byłoby się zabić. Musiał wiedzieć, że potrafimy wyhodować nowy język. - dodał nagle, momentalnie poważniejąc. Na moment znów powrócił do obrabiania drzewa, ale kątem oka zerkał co jakiś czas na Rinehearta. Jak się zabić, w razie potrzeby? Nie uczyli ich tego na kursie, uczyli ich raczej unikać śmierci. Nigdy wcześniej nie zaszła w polityce taka sytuacja. Nigdy nie groziło im to, że aurorzy będą traktowani przez władzę jak dranie i buntownicy. Jak potwory, niewygodne i niebezpieczne karaluchy. Domyślał się, jak nie na rękę było Malfoyowi to, że całe Biuro pełne najlepszych ludzi wykwalifikowanych do walki z czarną magią zniknęło. Cieszył się, że to Rineheart - a nie on - wiedział o wszystkich dyspozycjach. Dla niego i wszystkich najlepiej było wiedzieć jak najmniej o swoich kolegach, ale i tak wiedział przecież za dużo. Najgorsza zaś była jego pięta Achillesowa - mógł na siebie uważać, pilnować się i bronić przez wszystkie dni i noce w miesiącu oprócz jednej. Brygadziści wiedzieli zaś, że jest wtedy bezbronny (bądź niebezpieczny inaczej - Mike nigdy nie pogodził się jednak z kłami i pazurami i wciąż za swą najlepszą broń uważał różdżkę). Nie wiedzieli tylko, gdzie go szukać, a on nie wiedział, czy nie skończą mu się kiedyś lasy i kryjówki.
Drgnął na wzmiankę o oklumencji.
-Jeśli będziesz miał kiedyś czas - uśmiechnął się blado, wiedząc jak z tym krucho albo znasz jakiegoś nauczyciela, chciałbym rozpocząć naukę. - oznajmił pewnie. -W ich szeregach jest ktoś, kto potrafił rzucić Viento Somnia zwalające z nóg. - skrzywił się lekko na wspomnienie marcowego pojedynku. Miał za sobą tyle lat doświadczenia, a dał się pokonać jednym zaklęciem. To dowodziło jednak tylko, jak potężni czarnoksiężnicy służyli Czarnemu Panu; jak bardzo musiał się pilnować i jak bardzo nagląca była potrzeba zapanowania nad własnym umysłem i koszmarami. Wiedział, że ciało zawodzi i nie da się nic na to poradzić - chciał więc mieć władzę chociaż nad własną głową.
Nie chciał być dla niego kolejnym problemem, a już na pewno nie teraz. Wiedział też jednak, że potencjalnych problemów nie zamiata się pod dywan.
Przeniósł spojrzenie na drzewo dopiero, gdy Kieran zaczął mówić o łzach nimfy. Nie, nie o to pytał. Nie wspominając o koszcie takiego środka zaradczego (a nie było go teraz stać nawet na eliksir tojadowy), był w głębi ducha przekonany, że Ministerstwo i zwolennicy Czarnego Pana nie poprzestaliby na Veritaserum.
Pomógł szefowi odrąbać kolejną gałąź, a potem zerknął na niego z zaciekawieniem. Do czego zmierzała opowieść o czarnoksiężniku, który nie chciał zeznawać? Miała być anegdotą, przestrogą, czy rozwiązaniem? Uniósł brwi, słysząc kulminację całej historii.
-Ciekawe, jak mocno musiał gryźć. - rzucił na pozór równie swobodnie, zdobywając się nawet na blady uśmiech. Tak, jakby był to dobry żart. Jego oczy pozostały jednak smutne.
Zrozumiał przesłanie.
-Prościej dla niego byłoby się zabić. Musiał wiedzieć, że potrafimy wyhodować nowy język. - dodał nagle, momentalnie poważniejąc. Na moment znów powrócił do obrabiania drzewa, ale kątem oka zerkał co jakiś czas na Rinehearta. Jak się zabić, w razie potrzeby? Nie uczyli ich tego na kursie, uczyli ich raczej unikać śmierci. Nigdy wcześniej nie zaszła w polityce taka sytuacja. Nigdy nie groziło im to, że aurorzy będą traktowani przez władzę jak dranie i buntownicy. Jak potwory, niewygodne i niebezpieczne karaluchy. Domyślał się, jak nie na rękę było Malfoyowi to, że całe Biuro pełne najlepszych ludzi wykwalifikowanych do walki z czarną magią zniknęło. Cieszył się, że to Rineheart - a nie on - wiedział o wszystkich dyspozycjach. Dla niego i wszystkich najlepiej było wiedzieć jak najmniej o swoich kolegach, ale i tak wiedział przecież za dużo. Najgorsza zaś była jego pięta Achillesowa - mógł na siebie uważać, pilnować się i bronić przez wszystkie dni i noce w miesiącu oprócz jednej. Brygadziści wiedzieli zaś, że jest wtedy bezbronny (bądź niebezpieczny inaczej - Mike nigdy nie pogodził się jednak z kłami i pazurami i wciąż za swą najlepszą broń uważał różdżkę). Nie wiedzieli tylko, gdzie go szukać, a on nie wiedział, czy nie skończą mu się kiedyś lasy i kryjówki.
Drgnął na wzmiankę o oklumencji.
-Jeśli będziesz miał kiedyś czas - uśmiechnął się blado, wiedząc jak z tym krucho albo znasz jakiegoś nauczyciela, chciałbym rozpocząć naukę. - oznajmił pewnie. -W ich szeregach jest ktoś, kto potrafił rzucić Viento Somnia zwalające z nóg. - skrzywił się lekko na wspomnienie marcowego pojedynku. Miał za sobą tyle lat doświadczenia, a dał się pokonać jednym zaklęciem. To dowodziło jednak tylko, jak potężni czarnoksiężnicy służyli Czarnemu Panu; jak bardzo musiał się pilnować i jak bardzo nagląca była potrzeba zapanowania nad własnym umysłem i koszmarami. Wiedział, że ciało zawodzi i nie da się nic na to poradzić - chciał więc mieć władzę chociaż nad własną głową.
Can I not save one
from the pitiless wave?
O jego przypadłości krążyły różne pogłoski, bo ludzie lubią sobie pewne historie ubarwiać. Kieran nie słuchał plotek, zawsze uznawał je tylko za czcze gadanie, co nie jest w stanie niczego zmienić, a przynajmniej nie na lepsze. Przecież Tonks nie wybrał dla siebie takiego losu, nie chciał wcale raz w miesiącu stawać się bezrozumnym monstrum skłonnym zaatakować pierwszą lepszą napotkaną osobę. Wypełnił narzucony mu przez prawo obowiązek, zarejestrował się jako wilkołak, aby nie narażać innych, jednak przez poczciwość był teraz celem dla przedstawicieli jeszcze jednej ministerialnej służby. Zatem Rineheart wcale go za nic nie winił, do całego tematu podchodził z całkiem dużą jak na siebie wyrozumiałością. Obok siebie miał teraz człowieka gotowego do walki, nie żadną bestię i zarazem myślał o tym, że tę jedną noc podczas pełni trzeba jakoś przecierpieć, bo nie wiedział z jakim dokładnie bólem fizycznym i psychicznym wiąże się przemiana.
Nie każdy potrafiłby sobie odgryźć język, właściwie mało kto uznałby taki sposób okaleczenia się za wyjście z sytuacji. Kieran beznamiętnie zruszył ramionami, jakoś nigdy nie zastanawiając się nad tym, czy tamta gnida bardzo cierpiała, bardziej był zirytowany tym, że wyhodowanie jęzora zajmie aż miesiąc, co przedłuży wszystkie procedury z racji tego, że niemy drań nie złoży zeznań. Pisać też nie chciał i wtedy przypadkiem ktoś połamał mu wszystkie paluchy w prawej dłoni kilka dni przed przybyciem uzdrowiciela w celu sprawienia mu nowego języka. – Nie ma co próbować zrozumieć wariata. Jak dla mnie grał na czas. Wszyscy myśleliśmy, że chce kogoś kryć, czekaliśmy nawet na nazwiska wspólników, ale ten tylko sobie pogrywał, odwlekając rozpoczęcie rozprawy sądowej i tym samym odesłanie go do Azkabanu.
Nadszedł koniec historii z morałem. Rineheart na nowo wyprostował się i z pomocą kilku rzuconych Wingardium Leviosa ułożył oporządzone drzewa – ścięte i pozbawione gałęzi – blisko siebie w jeden stos, co ostatecznie przybrał kształt piramidy. Potem przy obu końcach i pośrodku przewiązał grubymi pasami z ciemnej skóry pnie.
– Mam w Zakonie kilku oklumentów, masz już resztą wgląd w listę członków i rozpiskę ich talentów – oznajmił spokojnie, w duchu doceniając chęć nauki u aurora. – Ja mogę na końcu nauki przetestować bariery otaczające twój umysł z pomocą oklumencji. Jeśli będą wystarczająco solidne, nie rozerwę ich na strzępy – a był do tego zdolny, kiedy miał do czynienia z kimś, kto dopiero uczył się sztuki zamykania swojego umysłu na mentalne ingerencje. – Dobra, możemy już ruszać z drewnem. Ja pilnuję przodu, a ty tyłu.
Po tych słowach znów rzucił zaklęcie, z pomocą którego związany stos uniósł się w powietrze. Wolnym krokiem ruszył z powrotem w stronę tartaku. Jak zdadzą pożądany surowiec, powinni otrzymać zapłatę.
Nie każdy potrafiłby sobie odgryźć język, właściwie mało kto uznałby taki sposób okaleczenia się za wyjście z sytuacji. Kieran beznamiętnie zruszył ramionami, jakoś nigdy nie zastanawiając się nad tym, czy tamta gnida bardzo cierpiała, bardziej był zirytowany tym, że wyhodowanie jęzora zajmie aż miesiąc, co przedłuży wszystkie procedury z racji tego, że niemy drań nie złoży zeznań. Pisać też nie chciał i wtedy przypadkiem ktoś połamał mu wszystkie paluchy w prawej dłoni kilka dni przed przybyciem uzdrowiciela w celu sprawienia mu nowego języka. – Nie ma co próbować zrozumieć wariata. Jak dla mnie grał na czas. Wszyscy myśleliśmy, że chce kogoś kryć, czekaliśmy nawet na nazwiska wspólników, ale ten tylko sobie pogrywał, odwlekając rozpoczęcie rozprawy sądowej i tym samym odesłanie go do Azkabanu.
Nadszedł koniec historii z morałem. Rineheart na nowo wyprostował się i z pomocą kilku rzuconych Wingardium Leviosa ułożył oporządzone drzewa – ścięte i pozbawione gałęzi – blisko siebie w jeden stos, co ostatecznie przybrał kształt piramidy. Potem przy obu końcach i pośrodku przewiązał grubymi pasami z ciemnej skóry pnie.
– Mam w Zakonie kilku oklumentów, masz już resztą wgląd w listę członków i rozpiskę ich talentów – oznajmił spokojnie, w duchu doceniając chęć nauki u aurora. – Ja mogę na końcu nauki przetestować bariery otaczające twój umysł z pomocą oklumencji. Jeśli będą wystarczająco solidne, nie rozerwę ich na strzępy – a był do tego zdolny, kiedy miał do czynienia z kimś, kto dopiero uczył się sztuki zamykania swojego umysłu na mentalne ingerencje. – Dobra, możemy już ruszać z drewnem. Ja pilnuję przodu, a ty tyłu.
Po tych słowach znów rzucił zaklęcie, z pomocą którego związany stos uniósł się w powietrze. Wolnym krokiem ruszył z powrotem w stronę tartaku. Jak zdadzą pożądany surowiec, powinni otrzymać zapłatę.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
-Może lepiej być kaleką niż znaleźć się w towarzystwie dementorów. - wzruszył ramionami Michael, kwitując tym samym opowieść Kierana. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Rineheart podchodzi do czynów tamtego człowieka niemal bezemocjonalnie, jedynie z irytacją i frustracją.
Zazdrościł mu. Sam musiał w końcu żyć ze świadomością, że jeden moment zawahania zaważył na życiu jego i innych. Jedno potraktowanie czarnoksiężnika zbyt miękko z uwagi na dawną znajomość zaowocowało śmiercią dwójki aurorów, ugryzieniem... Cud, że wrócił do pracy po tak dużym błędzie.
Nie był z Rineheartem na tyle blisko, by wiedzieć ile lat zajęło jemu stwardnienie, niedopuszczanie emocji do głosu, unikanie błędów. Nie wiedział zresztą, czy Kieran nadal popełnia owe błędy - miał okazję poznać go w jak najlepszym świetle. Gdy młody Tonks zaczynał kurs, Rineheart był już doświadczony, a Michael zawsze chciał być taki, jak on.
Jeśli bycie najlepszym aurorem oznaczało zdławienie ludzkich odruchów, poskromienie uczuć, naukę oklumencji - niech i tak będzie. Michael powinien się za to zabrać dawno temu, zamiast czekać aż wojna go do tego zmusi.
-Dobrze. Odezwę się. - potwierdził, starając się nie okazać, że "rozrywanie barier jego umysłu na strzępy" brzmi nieco strasznie. Nigdy nie miał do czynienia z żadnym legilimentą, ale lepiej dać się poszatkować Kieranowi niż komuś innemu. Zresztą, jeszcze długa droga przed nim. Może pod koniec nauki, perspektywa wpuszczenia szefa Biura Aurorów do własnej głowy nie będzie wzbudzać w nim takiego lęku jak teraz. Będzie musiał jeszcze raz przejrzeć tą listę oklumentów w Zakonie - na spotkaniu był zbyt zaaferowany, ale wydawało mu się, że mignęło mu tam nazwisko Blake'a. Wiedział, że obecność byłego Notta wśród Zakonników wciąż jest kontrowersyjna, ale sam już dwukrotnie współpracował z Percivalem - raz z przypadku, raz z wyboru - i chyba mógłby mu zaufać.
Omówili już wszystko, co dręczyło Michaela - nie trzeba było więc dalej strzępić języka i można było skupić się już tylko na drewnie. Pracowali w ciszy i efektywnie, aż Rineheart dał komendę do powrotu. Michael skinął głową, rzucił odpowiednie zaklęcie i ruszył za szefem, pilnując od tyłu aby drewno leciało do celu stabilnie.
W tartaku odebrał wynagrodzenie za dzień pracy, jeszcze raz podziękował Rineheartowi za zaproszenie, a potem każdy z nich ruszył w swoją stronę. Może i skończyli na dziś pracę zarobkową w tartaku, ale nadal mieli przecież ręce pełne roboty.
/zt x 2
Zazdrościł mu. Sam musiał w końcu żyć ze świadomością, że jeden moment zawahania zaważył na życiu jego i innych. Jedno potraktowanie czarnoksiężnika zbyt miękko z uwagi na dawną znajomość zaowocowało śmiercią dwójki aurorów, ugryzieniem... Cud, że wrócił do pracy po tak dużym błędzie.
Nie był z Rineheartem na tyle blisko, by wiedzieć ile lat zajęło jemu stwardnienie, niedopuszczanie emocji do głosu, unikanie błędów. Nie wiedział zresztą, czy Kieran nadal popełnia owe błędy - miał okazję poznać go w jak najlepszym świetle. Gdy młody Tonks zaczynał kurs, Rineheart był już doświadczony, a Michael zawsze chciał być taki, jak on.
Jeśli bycie najlepszym aurorem oznaczało zdławienie ludzkich odruchów, poskromienie uczuć, naukę oklumencji - niech i tak będzie. Michael powinien się za to zabrać dawno temu, zamiast czekać aż wojna go do tego zmusi.
-Dobrze. Odezwę się. - potwierdził, starając się nie okazać, że "rozrywanie barier jego umysłu na strzępy" brzmi nieco strasznie. Nigdy nie miał do czynienia z żadnym legilimentą, ale lepiej dać się poszatkować Kieranowi niż komuś innemu. Zresztą, jeszcze długa droga przed nim. Może pod koniec nauki, perspektywa wpuszczenia szefa Biura Aurorów do własnej głowy nie będzie wzbudzać w nim takiego lęku jak teraz. Będzie musiał jeszcze raz przejrzeć tą listę oklumentów w Zakonie - na spotkaniu był zbyt zaaferowany, ale wydawało mu się, że mignęło mu tam nazwisko Blake'a. Wiedział, że obecność byłego Notta wśród Zakonników wciąż jest kontrowersyjna, ale sam już dwukrotnie współpracował z Percivalem - raz z przypadku, raz z wyboru - i chyba mógłby mu zaufać.
Omówili już wszystko, co dręczyło Michaela - nie trzeba było więc dalej strzępić języka i można było skupić się już tylko na drewnie. Pracowali w ciszy i efektywnie, aż Rineheart dał komendę do powrotu. Michael skinął głową, rzucił odpowiednie zaklęcie i ruszył za szefem, pilnując od tyłu aby drewno leciało do celu stabilnie.
W tartaku odebrał wynagrodzenie za dzień pracy, jeszcze raz podziękował Rineheartowi za zaproszenie, a potem każdy z nich ruszył w swoją stronę. Może i skończyli na dziś pracę zarobkową w tartaku, ale nadal mieli przecież ręce pełne roboty.
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
23 XI 1957
Szkocka ziemia pozostawała nietknięta przez wojenną zawieruchę, takie przynajmniej można było odnieść wrażenie na pierwszy rzut oka. Być może w czarodziejskiej społeczności żyjącej w tym kraju zaczął tlić się ten sam konflikt, jaki opanował angielskie hrabstwa, prawdopodobnie dochodziło do jakichś incydentów, lecz to wciąż nie była regularna wojna. Trup nie słał się gęsto po ziemi pokrytej krwią i przeoranej mocą różnych zaklęć. Czuć było napięcie wywołane niepewnością odnośnie tego, co może ukazać najbliższa przyszłość, chyba każdy po cichu szykował się do walki lub ucieczki. Kilka miesięcy, może rok; prędzej czy później ponura rzeczywistość nadejdzie, a nieszczęście będzie mogło dotknąć każdego. Wciąż jednak było o co walczyć. Szanse na zwycięstwo malały, lecz dumne dusze wciąż można było zachęcić do zrywu. Należało tylko uważać bardziej, aby nie stracić celu z oczu, płomień nadziei musiał zostać podtrzymany za wszelką cenę.
Zakon Feniksa trwał dalej, to było ogromne pocieszenie, dla Kierana właściwie jedno z nielicznych, kiedy wszyscy wokół zamartwiali się o żywność oraz inne dobra – środki higieny osobistej, ubiór, materiały budowlane. Musiał dość szybko odnaleźć się w zastanych po długiej nieobecności realiach, jeśli nie chciał skończyć marnie. Jeśli chciał jeść, musiał częściej chwytać się dorywczych prac. Tego dnia jego śniadaniem była szklanka mleka i kilka sucharów, nie za wiele dla tak sporego ciała. Oszczędności w końcu się skończą, choć większym problemem było nawiązanie odpowiednich kontaktów. Opierać się musiał na starych znajomościach, właśnie dlatego zawędrował do szkockiej mieściny Auchavan, na jej obrzeżu, blisko lasu i rzeki, odnajdując tartak w tym samym miejscu, gdzie widział go ostatnio. Jak wiele zdążyło się zmienić od maja. Zakład stolarski pracował dalej, rąk do pracy wciąż potrzebowano, choć proponowana stawka była mniejsza. Gorsze warunki finansowe były zrozumiałe, nie mogły go zniechęcić, kiedy gotów był chwycić się różnych zajęć.
Pomyślał o tym samym człowieku, co niegdyś, chętnego do wysiłku fizycznego druha znajdując po raz kolejny w Tonksie. Chciał zresztą zamienić z nim parę słów, od kolejnej osoby usłyszeć o tym, co wydarzyło się w czasie jego dłużącej się nieobecności. To cud, że wrócił. Szczęście zadecydowało o jego losie i było to absurdalne, zarazem tak bardzo prawdziwe. On, Kieran Rineheart, człowiek zatwardziały został prawie pokonany przez nieprzyjazny świat. A jednak powrócił.
Czekał przy wejściu do wielkiej hali, przyglądając się zmokniętemu podłożu pokrytemu trocinami. Kolejna ulewa nadeszła, ciężkie krople deszczu spadły z nieba spod gęstych, ciemnych chmur. Miał dość tej pogody. Palce prawej dłoni nerwowo obracały różdżką, co chwila ściskając ją z powodu prymitywnej potrzeby upewnienia się, że coś może zapewnić mu bezpieczeństwo. Wypatrzył w końcu wychodzącego z lasu Michaela.
– Musimy powycinać deski do większej dostawy – oznajmił spokojnie, bez wielkich emocji, ciesząc się z tego, że pod wieczór dano im więcej prywatności, kiedy inni pracownicy, ci zatrudnieni na stałe, skończyli już swoje zmiany. – Przy okazji możemy porozmawiać. O Biurze, Zakonie, innych sprawach – przyjrzał się Tonksowi dłużej, po cichu zastanawiając, czy czarodziej spyta go o cokolwiek, bądź powie coś z własnej inicjatywy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Szkocka ziemia pozostawała nietknięta przez wojenną zawieruchę, takie przynajmniej można było odnieść wrażenie na pierwszy rzut oka. Być może w czarodziejskiej społeczności żyjącej w tym kraju zaczął tlić się ten sam konflikt, jaki opanował angielskie hrabstwa, prawdopodobnie dochodziło do jakichś incydentów, lecz to wciąż nie była regularna wojna. Trup nie słał się gęsto po ziemi pokrytej krwią i przeoranej mocą różnych zaklęć. Czuć było napięcie wywołane niepewnością odnośnie tego, co może ukazać najbliższa przyszłość, chyba każdy po cichu szykował się do walki lub ucieczki. Kilka miesięcy, może rok; prędzej czy później ponura rzeczywistość nadejdzie, a nieszczęście będzie mogło dotknąć każdego. Wciąż jednak było o co walczyć. Szanse na zwycięstwo malały, lecz dumne dusze wciąż można było zachęcić do zrywu. Należało tylko uważać bardziej, aby nie stracić celu z oczu, płomień nadziei musiał zostać podtrzymany za wszelką cenę.
Zakon Feniksa trwał dalej, to było ogromne pocieszenie, dla Kierana właściwie jedno z nielicznych, kiedy wszyscy wokół zamartwiali się o żywność oraz inne dobra – środki higieny osobistej, ubiór, materiały budowlane. Musiał dość szybko odnaleźć się w zastanych po długiej nieobecności realiach, jeśli nie chciał skończyć marnie. Jeśli chciał jeść, musiał częściej chwytać się dorywczych prac. Tego dnia jego śniadaniem była szklanka mleka i kilka sucharów, nie za wiele dla tak sporego ciała. Oszczędności w końcu się skończą, choć większym problemem było nawiązanie odpowiednich kontaktów. Opierać się musiał na starych znajomościach, właśnie dlatego zawędrował do szkockiej mieściny Auchavan, na jej obrzeżu, blisko lasu i rzeki, odnajdując tartak w tym samym miejscu, gdzie widział go ostatnio. Jak wiele zdążyło się zmienić od maja. Zakład stolarski pracował dalej, rąk do pracy wciąż potrzebowano, choć proponowana stawka była mniejsza. Gorsze warunki finansowe były zrozumiałe, nie mogły go zniechęcić, kiedy gotów był chwycić się różnych zajęć.
Pomyślał o tym samym człowieku, co niegdyś, chętnego do wysiłku fizycznego druha znajdując po raz kolejny w Tonksie. Chciał zresztą zamienić z nim parę słów, od kolejnej osoby usłyszeć o tym, co wydarzyło się w czasie jego dłużącej się nieobecności. To cud, że wrócił. Szczęście zadecydowało o jego losie i było to absurdalne, zarazem tak bardzo prawdziwe. On, Kieran Rineheart, człowiek zatwardziały został prawie pokonany przez nieprzyjazny świat. A jednak powrócił.
Czekał przy wejściu do wielkiej hali, przyglądając się zmokniętemu podłożu pokrytemu trocinami. Kolejna ulewa nadeszła, ciężkie krople deszczu spadły z nieba spod gęstych, ciemnych chmur. Miał dość tej pogody. Palce prawej dłoni nerwowo obracały różdżką, co chwila ściskając ją z powodu prymitywnej potrzeby upewnienia się, że coś może zapewnić mu bezpieczeństwo. Wypatrzył w końcu wychodzącego z lasu Michaela.
– Musimy powycinać deski do większej dostawy – oznajmił spokojnie, bez wielkich emocji, ciesząc się z tego, że pod wieczór dano im więcej prywatności, kiedy inni pracownicy, ci zatrudnieni na stałe, skończyli już swoje zmiany. – Przy okazji możemy porozmawiać. O Biurze, Zakonie, innych sprawach – przyjrzał się Tonksowi dłużej, po cichu zastanawiając, czy czarodziej spyta go o cokolwiek, bądź powie coś z własnej inicjatywy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 08.08.21 16:52, w całości zmieniany 2 razy
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
23.11
Świat trochę poszarzał, a trochę się rozsypał piętnastego listopada (a może sypał się już od dawna, kawałek po kawałku), ale gdzieniegdzie nadal przewijały się piękne kolory. List od Rinehearta wydawał się przebłyskiem zieleni, nadziei - mentor żył, wrócił. Niepewność nadeszła dopiero, gdy Tonks chwycił za pióro by odpisać. Postanowił niczego nie taić i wyrzucić z siebie wieści o innym zakresie obowiązków od razu, zanim Kieran dowie się tego od kogoś innego. Wyrzucenie z siebie upokarzającej informacji, a nawet jeszcze bardziej upokarzającej prośby o kontakt do magipsychiatry, było chociaż łatwiejsze na papierze niż na żywo. Przynajmniej w teorii.
Kilka miesięcy temu Michael wysłałby list i spróbował nie myśleć o sprawie, ale teraz ktoś nie pozwalał mu zapomnieć. Fenrira wyjątkowo bawiła ta cała sytuacja - a jeśli przez moment odczuł lekkie poczucie winy, to po namyśle uznał, że nudziarz Michael ma go za wiele. Wystarczy dla dwojga. Przynajmniej masz więcej czasu na tartak i przynajmniej za to ci z a p ł a c ą. Będzie tu jakieś jedzenie? - przed wyjściem z domu wypił eliksir uspokajający, by uciszyć szyderczy (ja poważnie ci radzę...) głos. Uważnie odmierzył niewielką porcję - nie chciał być dzisiaj osłabiony, a o ingrediencje było trudno. Zapasami przepisanymi przez uzdrowiciela po powrocie z Azkabanu gospodarował oszczędnie, choć i tak większość musiał zużyć jeszcze w październiku.
Pojawił się w tartaku w nowej szacie od Trixie, z magicznym kompasem, fałszoskopem i białymi kryształami upchniętymi w kieszeniach. Nie, żeby potrzebował fałszoskopu akurat przy Rinehearcie - ale nie ruszał się już bez urządzenia z domu, coraz częściej owładnięty typową dla doświadczonych aurorów mieszanką ostrożności i paranoi. Szczególnie, że miał pracować w towarzystwie człowieka poszukiwanego listem gończym i nie wiedział, czy nastroje wśród znajomych Kierana zmieniły się odkąd wojna i głód zaczęły być coraz bardziej odczuwalne.
Trochę schudł, odkąd ostatni raz widział się z Kieranem. Za to nabrał wprawy w rąbaniu drewna. Zgodnie z zaleceniami Farleya, bo właściwie z jego wykładu o ludzkiej psychice zapamiętał tylko konkretne rady, rąbał drewno na opał w swoim domu ilekroć czuł gniew. A mógł na palcach jednej ręki policzyć dni, gdy go nie czuł. Już nie miał gdzie trzymać tego drewna, część zawiózł aż ojcu do Kornwalii. Cieszył się, że będzie mógł przekuć część tej energii w pieniądze. Powinien odwiedzić tartak już wcześniej, samemu, ale jakoś... zawsze było za dużo do zrobienia. Przynajmniej teraz miał odrobinę więcej czasu wolnego.
Omiótł Rinehearta uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, co się z nim działo i czy opowie coś z własnej inicjatywy. Domyślał się, że pewnie tłumaczył to już wielu osobom. Może starszym aurorom, a nie tym normalnym.
-Czego już się dowiedziałeś, a co uzupełnić? - spytał rzeczowo, zamierzając szybko przejść do konkretów i niczego nie zatajać. Kieran Rineheart, Szef Biura Aurorów, Gwardzista, zasługiwał na wszystkie informacje o tym, co działo się przez jego nieobecność.
Może poza tą, że Vincent więcej przesiadywał w domu Tonksów niż we własnym.
Skinął głową, omiatając deski wzrokiem. Chwycił siekierę z o wiele większą pewnością niż w lipcu i przystąpił do dzieła. Mógł opowiadać, pracując.
-Piętnastego spotkaliśmy się, po raz pierwszy po powrocie z Azkabanu. Ustaliliśmy plan działania, skupiony na obronie przyjaznych nam hrabstw. - nie był strategiem, ale w jego tonie zadźwięczała kiepsko maskowana nuta niecierpliwości. Trwała wojna, powinni szybko zabezpieczyć defensywę ruszyć do kontrofensywy zdecydowanie - nie był jednak strategiem i zdał się w tej kwestii na zdanie reszty.
-W Azkabanie nie straciliśmy nikogo z naszej ekipy, ale dowiedzieliśmy się, że zmarła tam Pomona Vane. A Ministerstwo... wiedziało o naszej obecności w Zakazanym Lesie. Dlatego Minister przeniósł portal. - zacisnął mocniej szczękę. Wreszcie podniósł wzrok i wyrzucił z siebie jedyne nurtujące go pytanie. -Jak... jak stamtąd zniknąłeś? - teleportacja była przecież niemożliwa, choć od niedawna Michael znał nowy jej rodzaj, możliwy dzięki magii Zakonu Feniksa. Nigdy jeszcze jej nie użył - i nie wiedział czy chce, nie znając ryzyka.
Świat trochę poszarzał, a trochę się rozsypał piętnastego listopada (a może sypał się już od dawna, kawałek po kawałku), ale gdzieniegdzie nadal przewijały się piękne kolory. List od Rinehearta wydawał się przebłyskiem zieleni, nadziei - mentor żył, wrócił. Niepewność nadeszła dopiero, gdy Tonks chwycił za pióro by odpisać. Postanowił niczego nie taić i wyrzucić z siebie wieści o innym zakresie obowiązków od razu, zanim Kieran dowie się tego od kogoś innego. Wyrzucenie z siebie upokarzającej informacji, a nawet jeszcze bardziej upokarzającej prośby o kontakt do magipsychiatry, było chociaż łatwiejsze na papierze niż na żywo. Przynajmniej w teorii.
Kilka miesięcy temu Michael wysłałby list i spróbował nie myśleć o sprawie, ale teraz ktoś nie pozwalał mu zapomnieć. Fenrira wyjątkowo bawiła ta cała sytuacja - a jeśli przez moment odczuł lekkie poczucie winy, to po namyśle uznał, że nudziarz Michael ma go za wiele. Wystarczy dla dwojga. Przynajmniej masz więcej czasu na tartak i przynajmniej za to ci z a p ł a c ą. Będzie tu jakieś jedzenie? - przed wyjściem z domu wypił eliksir uspokajający, by uciszyć szyderczy (ja poważnie ci radzę...) głos. Uważnie odmierzył niewielką porcję - nie chciał być dzisiaj osłabiony, a o ingrediencje było trudno. Zapasami przepisanymi przez uzdrowiciela po powrocie z Azkabanu gospodarował oszczędnie, choć i tak większość musiał zużyć jeszcze w październiku.
Pojawił się w tartaku w nowej szacie od Trixie, z magicznym kompasem, fałszoskopem i białymi kryształami upchniętymi w kieszeniach. Nie, żeby potrzebował fałszoskopu akurat przy Rinehearcie - ale nie ruszał się już bez urządzenia z domu, coraz częściej owładnięty typową dla doświadczonych aurorów mieszanką ostrożności i paranoi. Szczególnie, że miał pracować w towarzystwie człowieka poszukiwanego listem gończym i nie wiedział, czy nastroje wśród znajomych Kierana zmieniły się odkąd wojna i głód zaczęły być coraz bardziej odczuwalne.
Trochę schudł, odkąd ostatni raz widział się z Kieranem. Za to nabrał wprawy w rąbaniu drewna. Zgodnie z zaleceniami Farleya, bo właściwie z jego wykładu o ludzkiej psychice zapamiętał tylko konkretne rady, rąbał drewno na opał w swoim domu ilekroć czuł gniew. A mógł na palcach jednej ręki policzyć dni, gdy go nie czuł. Już nie miał gdzie trzymać tego drewna, część zawiózł aż ojcu do Kornwalii. Cieszył się, że będzie mógł przekuć część tej energii w pieniądze. Powinien odwiedzić tartak już wcześniej, samemu, ale jakoś... zawsze było za dużo do zrobienia. Przynajmniej teraz miał odrobinę więcej czasu wolnego.
Omiótł Rinehearta uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, co się z nim działo i czy opowie coś z własnej inicjatywy. Domyślał się, że pewnie tłumaczył to już wielu osobom. Może starszym aurorom, a nie tym normalnym.
-Czego już się dowiedziałeś, a co uzupełnić? - spytał rzeczowo, zamierzając szybko przejść do konkretów i niczego nie zatajać. Kieran Rineheart, Szef Biura Aurorów, Gwardzista, zasługiwał na wszystkie informacje o tym, co działo się przez jego nieobecność.
Skinął głową, omiatając deski wzrokiem. Chwycił siekierę z o wiele większą pewnością niż w lipcu i przystąpił do dzieła. Mógł opowiadać, pracując.
-Piętnastego spotkaliśmy się, po raz pierwszy po powrocie z Azkabanu. Ustaliliśmy plan działania, skupiony na obronie przyjaznych nam hrabstw. - nie był strategiem, ale w jego tonie zadźwięczała kiepsko maskowana nuta niecierpliwości. Trwała wojna, powinni szybko zabezpieczyć defensywę ruszyć do kontrofensywy zdecydowanie - nie był jednak strategiem i zdał się w tej kwestii na zdanie reszty.
-W Azkabanie nie straciliśmy nikogo z naszej ekipy, ale dowiedzieliśmy się, że zmarła tam Pomona Vane. A Ministerstwo... wiedziało o naszej obecności w Zakazanym Lesie. Dlatego Minister przeniósł portal. - zacisnął mocniej szczękę. Wreszcie podniósł wzrok i wyrzucił z siebie jedyne nurtujące go pytanie. -Jak... jak stamtąd zniknąłeś? - teleportacja była przecież niemożliwa, choć od niedawna Michael znał nowy jej rodzaj, możliwy dzięki magii Zakonu Feniksa. Nigdy jeszcze jej nie użył - i nie wiedział czy chce, nie znając ryzyka.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wyraźnie poczuł na sobie spojrzenie, które dokładnie studiowało jego sylwetkę i nie mógł drugiego czarodzieja za to winić, bo zdawał sobie sprawę z tego jak źle wygląda. Schudł, jego skóra poszarzała, a ostatnie golenie nie wyszło mu najlepiej. Po prostu wyglądał jak gówno, choć od czasu powrotu starał się jakoś poprawić swoją kondycję. O jedzenie było trudno, ale miał na tyle dużo szczęścia, że udało mu się dostać kaszankę i zjadł porządną porcję przed pracą. Kaszanka nigdy nie smakowała tak dobrze i musiał się powstrzymywać, aby nie opchać się nią za mocno. Wykonywał też codziennie ćwiczenia, pomimo mniejszej masy musiał zadbać o mięśnie należycie. Michael też jednak nie miał na twarzy tyle świeżości co kiedy. Pieprzona wojna przysparzała różne rodzaju zmartwień każdemu, to było pewne.
– Powiedz mi ile tylko jesteś w stanie, bo naprawdę nie wiem, co już zostało mi powiedziane, a co jeszcze nie. Wiem tyle, że wszyscy jakoś wrócili do Oazy, to było dla mnie najważniejsze – odparł zgodnie z prawdą, bo naprawdę zadręczał się myślą, że jego niekompetencja mogła ściągnąć na całą grupę nieszczęście. Zresztą, nie miał nic przeciwko temu, aby wszystko usłyszeć raz jeszcze, nawet jeśli z całkowicie innej perspektywy, to być może pozwoli mu odkryć jakie nastroje panują w organizacji. Sądził, że po rozlaniu się wojny na obszar całej Anglii morale mogły nie być szczególnie wysokie. Dodatkowo informacji nie uzyskiwał z pierwszego lepszego źródła, miał dużo wiary w Tonksa, w końcu niejedno przeżył, nawet podróż do Azkabanu przetrwał w jednym kawałku.
– Nie musisz dziś chwytać za siekierę, drzewa mamy już ścięte, musimy tylko powycinać deski z pomocą piły – oznajmił plan ich działania, od razu sobie przypominając, że do podobnych czynności podchodził wraz z jego siostrą. Ujęcie Justine dostarczyło wielu osobom wielu zmartwień, Kieran wciąż nie wiedział, jak Gwardzistka usprawiedliwiła swoje postępowanie. Zapewne wszystko co należało na ten temat powiedzieć powiedział lord Longbottom, Rineheart sam zresztą popełnił podczas misji w Tower ogromny błąd. Jak mógł się tak pomylić? Co zrobił źle?
Ruchem różdżki wprawił ostrze w ruch, ucinając myśli rytmicznym dźwiękiem metalu. – Będzie odpowiadał za lewitację wielkich bloków drewna, ja będę naprowadzał je na ostrze, zgoda? – zerknął na Michaela porozumiewawczo, przygotowując się do działania. Nawet jeśli pewne hałasy miały im przeszkadzać w konwersacji, jakoś się z tym uporają, innego wyjścia nie było, skoro im obu zależało na zarobku.
Dobrze było dowiedzieć się o ostatnim spotkaniu Zakonu, choć nie padły żadne szczegóły odnośnie toczonych w jego trakcie rozmów. Informacja o przeniesieniu portalu była dla niego niezwykle istotna, z ostatniego wydania Proroka Codziennego zdołał dowiedzieć się, że w Zakazanym Lesie poległy wszystkie centaury, z którymi Zakon nawiązał przymierze. Pocieszał się tylko myślą, że wróg nie ogłosił zwycięstwa, to by się właśnie wydarzyło, gdyby Oaza została odkryta.
– Teleportowałem się – odparł szczerze, nie kryjąc własnej goryczy, ponieważ to nigdy nie powinno mieć miejsca. Studiowanie magii metodą odkrytą przez Zakon Feniksa umożliwiło mu zainicjowanie tego procesu w miejscu, wokół którego zostały nałożone solidne bariery przeciw teleportacji, jednak nie sposób było nie myśleć o tym akcie jako tchórzliwej ucieczce. – Po wyjątkowo nieudanej legilimencji nie byłem sobą, w tym całym otumanieniu zostałem zaatakowany przez więźnia, a ten chwycił za różdżkę. Nawet nie wiem jak to się stało, potem była walka, rozszczepiło mi prawą dłoń i dwa kolejne miesiące spędziłem samotnie na wyspie bez magii, gdzie na próżno było szukać choćby jednego pieprzonego drzewa na budowę tratwy – po chwili rozwinął swoje tłumaczenie, a złość narastała w nim stopniowo, zmuszając do zaciśnięcia dłoni. Pokręcił głową, nie chcąc pogrążać się w tej goryczy po porażce. Stało się, czasu nie cofnie, ale odpokutuje tę słabość, ta wojna jest jeszcze do wygrania, musiał w to wierzyć. – Przenieś ten największy blok po ściętym drzewie tutaj, Wingardium Leviosa wystarczy.
– Powiedz mi ile tylko jesteś w stanie, bo naprawdę nie wiem, co już zostało mi powiedziane, a co jeszcze nie. Wiem tyle, że wszyscy jakoś wrócili do Oazy, to było dla mnie najważniejsze – odparł zgodnie z prawdą, bo naprawdę zadręczał się myślą, że jego niekompetencja mogła ściągnąć na całą grupę nieszczęście. Zresztą, nie miał nic przeciwko temu, aby wszystko usłyszeć raz jeszcze, nawet jeśli z całkowicie innej perspektywy, to być może pozwoli mu odkryć jakie nastroje panują w organizacji. Sądził, że po rozlaniu się wojny na obszar całej Anglii morale mogły nie być szczególnie wysokie. Dodatkowo informacji nie uzyskiwał z pierwszego lepszego źródła, miał dużo wiary w Tonksa, w końcu niejedno przeżył, nawet podróż do Azkabanu przetrwał w jednym kawałku.
– Nie musisz dziś chwytać za siekierę, drzewa mamy już ścięte, musimy tylko powycinać deski z pomocą piły – oznajmił plan ich działania, od razu sobie przypominając, że do podobnych czynności podchodził wraz z jego siostrą. Ujęcie Justine dostarczyło wielu osobom wielu zmartwień, Kieran wciąż nie wiedział, jak Gwardzistka usprawiedliwiła swoje postępowanie. Zapewne wszystko co należało na ten temat powiedzieć powiedział lord Longbottom, Rineheart sam zresztą popełnił podczas misji w Tower ogromny błąd. Jak mógł się tak pomylić? Co zrobił źle?
Ruchem różdżki wprawił ostrze w ruch, ucinając myśli rytmicznym dźwiękiem metalu. – Będzie odpowiadał za lewitację wielkich bloków drewna, ja będę naprowadzał je na ostrze, zgoda? – zerknął na Michaela porozumiewawczo, przygotowując się do działania. Nawet jeśli pewne hałasy miały im przeszkadzać w konwersacji, jakoś się z tym uporają, innego wyjścia nie było, skoro im obu zależało na zarobku.
Dobrze było dowiedzieć się o ostatnim spotkaniu Zakonu, choć nie padły żadne szczegóły odnośnie toczonych w jego trakcie rozmów. Informacja o przeniesieniu portalu była dla niego niezwykle istotna, z ostatniego wydania Proroka Codziennego zdołał dowiedzieć się, że w Zakazanym Lesie poległy wszystkie centaury, z którymi Zakon nawiązał przymierze. Pocieszał się tylko myślą, że wróg nie ogłosił zwycięstwa, to by się właśnie wydarzyło, gdyby Oaza została odkryta.
– Teleportowałem się – odparł szczerze, nie kryjąc własnej goryczy, ponieważ to nigdy nie powinno mieć miejsca. Studiowanie magii metodą odkrytą przez Zakon Feniksa umożliwiło mu zainicjowanie tego procesu w miejscu, wokół którego zostały nałożone solidne bariery przeciw teleportacji, jednak nie sposób było nie myśleć o tym akcie jako tchórzliwej ucieczce. – Po wyjątkowo nieudanej legilimencji nie byłem sobą, w tym całym otumanieniu zostałem zaatakowany przez więźnia, a ten chwycił za różdżkę. Nawet nie wiem jak to się stało, potem była walka, rozszczepiło mi prawą dłoń i dwa kolejne miesiące spędziłem samotnie na wyspie bez magii, gdzie na próżno było szukać choćby jednego pieprzonego drzewa na budowę tratwy – po chwili rozwinął swoje tłumaczenie, a złość narastała w nim stopniowo, zmuszając do zaciśnięcia dłoni. Pokręcił głową, nie chcąc pogrążać się w tej goryczy po porażce. Stało się, czasu nie cofnie, ale odpokutuje tę słabość, ta wojna jest jeszcze do wygrania, musiał w to wierzyć. – Przenieś ten największy blok po ściętym drzewie tutaj, Wingardium Leviosa wystarczy.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skinął głową i - bez zbędnej zwłoki, zniżonym głosem, zabrał się do opowieści, dostosowując ton do jednostajnego dźwięku piłowania drewna. Manewrował przy tym różdżką, dostarczając Kieranowi kolejne bloki za pomocą Wingardium Leviosa.
-Dostaliśmy się do Tower przez Bramę Zdrajców, bez zwracania na siebie uwagi. Chyba zauważył nas jeden strażnik, ale go spetryfikowałem. W samym więzieniu przywołaliśmy iluzję Skamandra, by odciągnąć od nas uwagę i - niewidzialni - dostaliśmy się do przejścia do Azkabanu. Uprawnienia sir Longbottoma dla starszych aurorów... - urwał na sekundę, marszcząc lekko brwi. Czasami udawało mu się ignorować uporczywą świadomość, że nie był już starszym aurorem, "na razie nie", cokolwiek to miało znaczyć. Harold Longbottom najwyraźniej wierzył, że Tonks dojdzie do siebie po wizytach u magipsychiatry, ale sceptyczny wobec medyków Mike - coraz mniej. Przełknął ślinę, wiedząc, że będzie musiał porozmawiać o tym z Rineheartem (a może już wie? To byłaby pewna ulga), ale odwlekając ten moment z palącym wstydem. -...uprawnienia dla starszych aurorów najwyraźniej nadal są w mocy, nie wiem czy nowa władza zapomniała się ich pozbyć, czy też nie była w stanie... W każdym razie, wrota otworzyły się dla mojej dłoni. W samym Azkabanie rozdzieliliśmy się, moja grupa poszła po Justine, a Billy, Cedric i Lydia usłyszeli krzyk Pomony Sprout i ruszyli w jej stronę. Nie zdążyli, Pomonę pocałował dementor. - streszczał rzeczowo, sucho, jak każdy auror, ale na wspomnienie pocałunku dementora lekko zadrżał mu głos.
Poszedł wtedy po Justine, jako jej starszy brat. Pomona... Pomony nie znał, nie pomyślał nawet w Azkabanie, by iść po nią. Sądził, że reszta zdąży, że sobie poradzą. Dopiero teraz, gdy Just była już bezpieczna, docierało do niego, że bez żadnego zawahania zignorował żonę swojego przyjaciela, kuzynkę innych przyjaciół. Nie powiedział o tym nikomu, starał się o tym nie myśleć, dopiero teraz - otwierając się przed Rineheartem - zdał sobie sprawę, że jego słowa brzmią jak wyrok.
O ile ktokolwiek mógłby uratować Pomonę. Ale co jeśli...? Cóż, będzie musiał żyć z tym wyrzutem sumienia. Nie pierwszym.
-Nasze patronusy znalazły celę Just w labiryncie. Wcześniej przekonaliśmy się, że każda cela jest obłożona pułapką, tą skomplikowaną, z lodowymi soplami. - nie znał się na numerologii ani runach na tyle, by pamiętać konkretną nazwę Glacienmortem.
Do tej pory wzrok miał uporczywie utkwiony w różdżce i drewnie, ale na chwilę przerwał pracę. Zamiast podnieść kolejny blok drewna, z powagą spojrzał prosto na Kierana, podchwytując jego spojrzenie.
-Vincent potrafi rozbrajać i deaktywować tą pułapkę. Zrobił to dwukrotnie, bezbłędnie. Twój syn uratował mi tam życie. - gdy zaczynał całą historię, nie chciał się przyznawać, że wszedł do celi bez uprzedniego rzucenia Carpiene, ale zasługi młodszego Rinehearta wydawały się ważniejsze niż porażka samego Michaela. Zwłaszcza, że intuicja podpowiadała aurorowi, że Kieran nigdy nie dowie się o sukcesach syna od nikogo innego. Zwłaszcza od samego Vincenta.
Poznawszy młodszego Rinehearta lepiej, podskórnie wyczuwał już napiętą atmosferę między ojcem i synem, więc - mając nadzieję, że nie przekroczył właśnie żadnych granic - szybko przeniósł wzrok na kolejny blok drewna i jeszcze szybciej rzucił następne Wingardium Leviosa.
-Druga grupa spowodowała chyba wybuch - gdy wydostaliśmy się z Azkabanu z Justine, korytarz był zrujnowany i pusty. Mogliśmy bez przeszkód odlecieć do Oazy. - zakończył opowieść, a potem z uwagą wysłuchał samego Kierana. Skinął głową, zaciskając lekko szczękę.
Też byłby w takiej sytuacji wściekły.
-Dobrze, że wróciłeś. Jak się wydostałeś i jak twoja ręka? - krótkie, oszczędne słowa, zdradzające radość i ulgę po powrocie szefa. Bez niego Biuro nie było takie samo.
Miał jeszcze kilka pytań, ale nagle odstawił blok drewna i zmarszczył lekko brwi.
-Chwila... - czy mu się zdawało, czy usłyszał coś między drzewami?
Albo może... wyczuł?
Wiatr wiał w końcu w ich stronę, niosąc za sobą złe przeczucie (albo zły zapach, inny od woni drewna, przyjemnej nawet dla nadwrażliwego nosa).
-Homenum Revelio. - wymamrotał, wiedząc, że przynajmniej Kieran nie weźmie go za paranoika.
-Dostaliśmy się do Tower przez Bramę Zdrajców, bez zwracania na siebie uwagi. Chyba zauważył nas jeden strażnik, ale go spetryfikowałem. W samym więzieniu przywołaliśmy iluzję Skamandra, by odciągnąć od nas uwagę i - niewidzialni - dostaliśmy się do przejścia do Azkabanu. Uprawnienia sir Longbottoma dla starszych aurorów... - urwał na sekundę, marszcząc lekko brwi. Czasami udawało mu się ignorować uporczywą świadomość, że nie był już starszym aurorem, "na razie nie", cokolwiek to miało znaczyć. Harold Longbottom najwyraźniej wierzył, że Tonks dojdzie do siebie po wizytach u magipsychiatry, ale sceptyczny wobec medyków Mike - coraz mniej. Przełknął ślinę, wiedząc, że będzie musiał porozmawiać o tym z Rineheartem (a może już wie? To byłaby pewna ulga), ale odwlekając ten moment z palącym wstydem. -...uprawnienia dla starszych aurorów najwyraźniej nadal są w mocy, nie wiem czy nowa władza zapomniała się ich pozbyć, czy też nie była w stanie... W każdym razie, wrota otworzyły się dla mojej dłoni. W samym Azkabanie rozdzieliliśmy się, moja grupa poszła po Justine, a Billy, Cedric i Lydia usłyszeli krzyk Pomony Sprout i ruszyli w jej stronę. Nie zdążyli, Pomonę pocałował dementor. - streszczał rzeczowo, sucho, jak każdy auror, ale na wspomnienie pocałunku dementora lekko zadrżał mu głos.
Poszedł wtedy po Justine, jako jej starszy brat. Pomona... Pomony nie znał, nie pomyślał nawet w Azkabanie, by iść po nią. Sądził, że reszta zdąży, że sobie poradzą. Dopiero teraz, gdy Just była już bezpieczna, docierało do niego, że bez żadnego zawahania zignorował żonę swojego przyjaciela, kuzynkę innych przyjaciół. Nie powiedział o tym nikomu, starał się o tym nie myśleć, dopiero teraz - otwierając się przed Rineheartem - zdał sobie sprawę, że jego słowa brzmią jak wyrok.
O ile ktokolwiek mógłby uratować Pomonę. Ale co jeśli...? Cóż, będzie musiał żyć z tym wyrzutem sumienia. Nie pierwszym.
-Nasze patronusy znalazły celę Just w labiryncie. Wcześniej przekonaliśmy się, że każda cela jest obłożona pułapką, tą skomplikowaną, z lodowymi soplami. - nie znał się na numerologii ani runach na tyle, by pamiętać konkretną nazwę Glacienmortem.
Do tej pory wzrok miał uporczywie utkwiony w różdżce i drewnie, ale na chwilę przerwał pracę. Zamiast podnieść kolejny blok drewna, z powagą spojrzał prosto na Kierana, podchwytując jego spojrzenie.
-Vincent potrafi rozbrajać i deaktywować tą pułapkę. Zrobił to dwukrotnie, bezbłędnie. Twój syn uratował mi tam życie. - gdy zaczynał całą historię, nie chciał się przyznawać, że wszedł do celi bez uprzedniego rzucenia Carpiene, ale zasługi młodszego Rinehearta wydawały się ważniejsze niż porażka samego Michaela. Zwłaszcza, że intuicja podpowiadała aurorowi, że Kieran nigdy nie dowie się o sukcesach syna od nikogo innego. Zwłaszcza od samego Vincenta.
Poznawszy młodszego Rinehearta lepiej, podskórnie wyczuwał już napiętą atmosferę między ojcem i synem, więc - mając nadzieję, że nie przekroczył właśnie żadnych granic - szybko przeniósł wzrok na kolejny blok drewna i jeszcze szybciej rzucił następne Wingardium Leviosa.
-Druga grupa spowodowała chyba wybuch - gdy wydostaliśmy się z Azkabanu z Justine, korytarz był zrujnowany i pusty. Mogliśmy bez przeszkód odlecieć do Oazy. - zakończył opowieść, a potem z uwagą wysłuchał samego Kierana. Skinął głową, zaciskając lekko szczękę.
Też byłby w takiej sytuacji wściekły.
-Dobrze, że wróciłeś. Jak się wydostałeś i jak twoja ręka? - krótkie, oszczędne słowa, zdradzające radość i ulgę po powrocie szefa. Bez niego Biuro nie było takie samo.
Miał jeszcze kilka pytań, ale nagle odstawił blok drewna i zmarszczył lekko brwi.
-Chwila... - czy mu się zdawało, czy usłyszał coś między drzewami?
Albo może... wyczuł?
Wiatr wiał w końcu w ich stronę, niosąc za sobą złe przeczucie (albo zły zapach, inny od woni drewna, przyjemnej nawet dla nadwrażliwego nosa).
-Homenum Revelio. - wymamrotał, wiedząc, że przynajmniej Kieran nie weźmie go za paranoika.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Magiczny tartak
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja