Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Dania - misja poboczna
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dania
obrzeża Odense 20 września 1956
Ramsey Mulciber i Cadan Goyle w poszukiwaniu szczątków dementora.
opłacone - misja poboczna
Ramsey Mulciber i Cadan Goyle w poszukiwaniu szczątków dementora.
opłacone - misja poboczna
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Mężczyzna z ulgą przyjął spokojną reakcję Mulcibera - podskórnie obawiał się, że ten może skrytykować samowolkę oraz pojawienie się znikąd, lecz nic takiego się nie stało. W kategoriach reakcji Ramseya jego mina mogła wręcz wyrażać zadowolenie, chociaż kąciki ust nie drgnęły a stalowoszare spojrzenie pozostawało przeszywająco beznamiętne, nawet gdy wypowiadał inkantację Zaklęcia Niewybaczalnego. Roderick szybko przesunął wzrok na jasnowłosą; była całkiem urodziwa. Na jego młodzieńczej twarzy wykwitł rumieniec, bynajmniej zawstydzenia - zarechotał głośno, robiąc krok do przodu za uciekającą dzieweczką; jego zaklęcie chybiło celu, niestety. - Żywą, martwe są zbyt sztywne - odparł beztrosko z głupkowatym uśmiechem: wiedział, że wśród Rycerzy może pozwolić sobie na więcej bezpośredniości, także jeśli chodzi o podejście do kobiet. Ta widocznie znalazła się na celowniku, można więc było zrobić z nią dosłownie wszystko - i obydwaj zamierzali to właśnie uczynić. - No i zobacz, jaka żwawa, powinna zaprezentować swą zwinność w przyjemniejszych okolicznościach - roześmiał się ponownie, nieprzyjemnie, lepko, podążając za Mulciberem na korytarz. Tam nie zdążył nawet unieść różdżki, śmiertelna inkantacja padła z ust Ramseya z mściwą, przerażającą precyzją, równie celnie uderzając biegnącą kobietę w plecy. Jasne włosy na sekundę zalśniły w szmaragdowej poświacie morderczego promienia, a sekundę później ślicznotka opadła na ziemię z rozłożonymi rękami, zapewne psując sobie swoją piękną twarzyczkę. - Ech, wisisz mi jakąś równie urodziwą panienkę, Mulciber - mruknął Roderick zawadiacko, lecz w jego głosie czaił się szacunek podszyty lękiem: na jego oczach Ramsey bez zawahania poradził sobie z niezwykle trudną klątwą; nie mrugnęła mu nawet powieka. Chciałby kiedyś zdobyć taką wiedzę i czarnoksięską moc, ale przecież nie mógł teraz gapić się na czarodzieja z zachwytem typowym dla fana Quidditcha. Mieli misję do wykonania.
Rod nieśpiesznie podszedł do martwej kobiety, mocnym kopnięciem przewracając ją na plecy. Westchnął - takie marnotrastwo ślicznej buzi i krągłego ciała - po czym wyjął zza pasa ostry nóż i pochylił się nad brzuchem jasnowłosej, rozcinając go głęboko, do trzewi; krew zalała posadzkę, jeszcze ciepła, wręcz pulsująca odebranym przed momentem życiem. Babranie się w strawionym pokarmie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale Flitwick robił to bez marudzenia, choć z grymasem obrzydzenia. W końcu udało mu się wymacać coś twardego, metalowego: wyciągnął z wybebeszonych trzewi czarownicy klucz, triumfalnie unosząc go w górę. Cały ociekał krwią i innymi płynami ustrojowymi, otarł go więc o spodnie. - Co teraz? Powinniśmy - zastanowil się dłuższą chwilę, przypominając sobie dyspozycje, przekazane im w Białej Wywernie - dotrzeć do tego Mauzoleum, tak? - upewnił się, a gdy Ramsey potwierdził jego przypuszczenia, dodając szczegóły o miejscu pogrzebania zwłok, Roderick zasalutował śmierciożercy. - Zajmę się tym. Wiesz, że pracuję jako przemytnik? - spytał z dumą, pewien, że Mulciber nie ma o tym pojęcia; nieważne, w końcu otrzymał szansę, by się wykazać. Oddał klucz śmierciożercy, po czym, wraz z nim, wyszedł z posiadłości, kierując swe kroki w stronę uprzednio wskazaną przez czarodzieja: w kierunku wody i drewnianego pomostu.
Mauzoleum miało znajdować się gdzieś wśród fal, na małej wysepce: Flitwick sądził, że będzie to prosta przeprawa, ale już kiedy stanął za sterem łodzi, zorientował się, że może być to trudniejsze niż przypuszczał. Woda była męta a jezioro płytkie, porośnięte liliami wodnymi oraz poprzetykane groźnymi płyciznami. Ręce mocno zaciskały się na sterze a pot wystąpił na czoło Rodericka: nie wdawał się w pogawędkę z Ramseyem, musiał skupić się na prowadzeniu łodzi przez niebezpieczne jezioro. - Trzymaj się - krzyknął tylko w pewnym momencie, gdy musiał wykonać wyjątkowo gwałtowny skręt, by ominąć wyłaniającą się nagle znikąd skałę. Otarli się o nią bokiem łodzi, ale później udało im się bez większych problemów dobić do wysepki. Niewielkiej, posępnej, spowitej mgłą. - To gdzie teraz? - spytał trochę głupkowato, karcąc się za taką namolność; schował dłonie w kieszeniach i zerknął na Ramseya, wiedząc, że to on wie znacznie więcej na temat ich dalszych działań.
Rod nieśpiesznie podszedł do martwej kobiety, mocnym kopnięciem przewracając ją na plecy. Westchnął - takie marnotrastwo ślicznej buzi i krągłego ciała - po czym wyjął zza pasa ostry nóż i pochylił się nad brzuchem jasnowłosej, rozcinając go głęboko, do trzewi; krew zalała posadzkę, jeszcze ciepła, wręcz pulsująca odebranym przed momentem życiem. Babranie się w strawionym pokarmie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale Flitwick robił to bez marudzenia, choć z grymasem obrzydzenia. W końcu udało mu się wymacać coś twardego, metalowego: wyciągnął z wybebeszonych trzewi czarownicy klucz, triumfalnie unosząc go w górę. Cały ociekał krwią i innymi płynami ustrojowymi, otarł go więc o spodnie. - Co teraz? Powinniśmy - zastanowil się dłuższą chwilę, przypominając sobie dyspozycje, przekazane im w Białej Wywernie - dotrzeć do tego Mauzoleum, tak? - upewnił się, a gdy Ramsey potwierdził jego przypuszczenia, dodając szczegóły o miejscu pogrzebania zwłok, Roderick zasalutował śmierciożercy. - Zajmę się tym. Wiesz, że pracuję jako przemytnik? - spytał z dumą, pewien, że Mulciber nie ma o tym pojęcia; nieważne, w końcu otrzymał szansę, by się wykazać. Oddał klucz śmierciożercy, po czym, wraz z nim, wyszedł z posiadłości, kierując swe kroki w stronę uprzednio wskazaną przez czarodzieja: w kierunku wody i drewnianego pomostu.
Mauzoleum miało znajdować się gdzieś wśród fal, na małej wysepce: Flitwick sądził, że będzie to prosta przeprawa, ale już kiedy stanął za sterem łodzi, zorientował się, że może być to trudniejsze niż przypuszczał. Woda była męta a jezioro płytkie, porośnięte liliami wodnymi oraz poprzetykane groźnymi płyciznami. Ręce mocno zaciskały się na sterze a pot wystąpił na czoło Rodericka: nie wdawał się w pogawędkę z Ramseyem, musiał skupić się na prowadzeniu łodzi przez niebezpieczne jezioro. - Trzymaj się - krzyknął tylko w pewnym momencie, gdy musiał wykonać wyjątkowo gwałtowny skręt, by ominąć wyłaniającą się nagle znikąd skałę. Otarli się o nią bokiem łodzi, ale później udało im się bez większych problemów dobić do wysepki. Niewielkiej, posępnej, spowitej mgłą. - To gdzie teraz? - spytał trochę głupkowato, karcąc się za taką namolność; schował dłonie w kieszeniach i zerknął na Ramseya, wiedząc, że to on wie znacznie więcej na temat ich dalszych działań.
I show not your face but your heart's desire
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc odpowiedź Rodericka. Nie planował rzeczywiście pozostawiać jej przy życiu i korzystać z dobrodziejstw jej ciała, ale jeśli miał spudłować, jego towarzysz mógł zrobić z nią co tylko by chciał. Ale szmaragdowy błysk rozświetlił ciemniejący korytarz, wiązka pomknęła wzdłuż niego, godząc kobietę w plecy. Czas na moment zwolnił, zatrzymał się. Widział jak jej ciało szybko wiotczeje i pewnie w jej oczach w tej samej chwili gasły ostatnie iskierki życia. Żałował, że jej nie widział, ale to było bez znaczenia. Czas ruszył, a ona runęła bezwładnie na ziemię, jak kłoda z cichym trzaśnięciem.
— Ups — mruknął beznamiętnie po chwili i zerknął na Rodericka, by przepraszająco wzruszyć ramionami. Czarnoksiężnik najwyraźniej zaczął snuć w swojej głowie lepkie plany względem niej. Przedwcześnie. I gdyby nie fakt, że nie chciała z nimi współpracować w kwestii odnalezienia grobu Augustusa, którego — jak podejrzewał wstępnie — nie zamierzali wcale bezcześcić, darzyłby ją minimalnym szacunkiem przez wzgląd na krew, która płynęła w jej żyłach i być może bystry umysł, który miała szanse odziedziczyć po dziadku. — Jak natrafię na jakąś dostatecznie żwawą dziewuchę to będę o tobie pamiętał — przyrzekł mu tym samym, powoli kierując się w jej stronę. Jego towarzysz był szybszy. Obrócił ją na plecy i zabrał się za czynienie honorów, dzięki czemu sam nie musiał brudzić rąk. Przyglądał się temu wszystkiemu z góry: jak wbija nóż w jej brzuch. Wiedział z doświadczenia, że w ciepłe, świeże ciało ostrze wchodziło jak w masło, nie musiał wkładać w to zbyt wiele siły. Rozorał ją i włożył w jej trzewia rękę, poszukując w nich klucza. Nie wyciągnął po niego reki od razu, Flitwick w miarę oczyścił go z niestrawionych resztek pokarmu i krwi.
— Został pochowany w kaplicy na jeziorze. Musimy sprawnie i nie zwracając na siebie zbyt wiele uwagi tam dostać. — Mógł zmienić się w kłąb czarnej mgły i spróbować go poszukać, ale ani Roderick, ani pewnie przeszukujący to miejsce Cadan nie potrafili uczynić tego samego. A nie planował wybierać się tam w pojedynkę. Mieli większe szansę powodzenia współpracując. Wątpliwości, co do sposobu przedostania się do grobowca szybko rozwiał Roderick. Uśmiechnął się skąpo i przelotnie.
— Nie miałem pojęcia — odparł mu jednak z zadowoleniem, odbierając w końcu od niego klucz, który obrócił kilkukrotnie w palcach przyglądając mu się uważnie. — Przeszukaj to miejsce, jak skończysz to spróbuj do nas dotrzeć — swoje słowa skierował w stronę Cadana i razem z Roderickiem opuścił posiadłość Prince'a i jego wnuczki. Szli ścieżką, którą dotarli do jego domu, w połowie drogi odbijając w prawo. Wąska ścieżka doprowadziła ich do szerzej dróżki, która kończyła się prowizorycznym, starym portem z długim drewnianym pomostem. W pobliżu nie było nikogo, gdzieś dalej na brzegu z siecią męczyło się dwóch rybaków.
Wybrał jedną z mniejszych i łatwiejszych w obsłudze łódek — taką, której nikt w przeciągu najbliższych kilku godzin nie zechce szukać i usiadł, plecami do dziobu. W trakcie tej krótkiej podróży oglądał klucz — analizując jego wgłębienia, wyobrażając sobie do jakiego zamka mógłby pasować i co może na nich czekać w zamkniętej krypcie numerologa. Był pewien, że jeśli miał się czego obawiać za życia zabezpieczył miejsce swego spoczynku w jakiś sposób. Być może wcale niezbyt trudny, jeśli jego wnuczka w ogóle nie chciała ich dopuścić do mauzoleum. Chwycił się burty, kiedy Flitwick nakazał mu się trzymać. Klucz schował do kieszeni i odwrócił się przez ramię, by obejrzeć sytuację. Wyglądało groźnie, ale bez trudu udało mu się ominąć zagrożenie i bezpiecznie documować do brzegu. Zeskoczył na ląd, nie uniknąwszy zmoczenia jednego buta. Wysepka była niewielka. Miniaturowa wręcz. Na jej środku, tuż przed nimi rozciągał się grobowiec, do którego od razu się skierował.
— Trzymaj się za mną — polecił mu, wyciągając klucz. Przystanął przy wrotach i wsunął klucz w dziurkę, z trudem go przekręcając. Drzwi otworzyły się z oporem, musiał dwukrotnie spróbować go przekręcić nim przeskoczył. W dół prowadziły schody. Niewiele było miejsca, a już na wstępnie dostrzegł ubytki w ścianie. Machnął różdżką, a z krańca jego różdżki błysnęło światło, dzięki któremu udało mu się ujrzeć część trasy w dół. Szybko jednak zorientował się, że z każdym przemierzonym krokiem nad ich głowami rozpalały się czerwone lampki. Utrzymał jednak światło na krańcu różdżki, schodząc powoli. Brak pośpiechu był spowodowany znakami, które wyryte były na ścianach. — Tu są runy — ale nie potrafił ich odczytać. Poza nimi, po przeciwnej stronie dostrzegł litery oraz liczby. Od razu uznał je za istotne - schodzili do grobowca numerologa. Nie bez powodu ktoś umieścił na tej drodze takie symbole. W całej plątaninie mniej lub bardziej bezsensownych znaków dostrzegł jedną prawidłowość. — Dziewiątka się powtarza — powiedział głośno, przystając na dwóch stopniach, by palcami lekko dotknąć wyżłobienia w ścianie. — Napisana w różny sposób, ale można by ją skomponować prawie z każdego wyrażenia. Z tego równania. I z tej sekwencji. Te słowa składają się na cyfrę. Dziewięć. I wartość składowa ich też wynosi dziewięć. Dziewiątka symbolizuje zakończenie cyklu potęgę, spełnienie. Uwiecznienie dzieła. I odrodzenie. — Pasowała do tego miejsca i do wybitnego numerologa, który chciał patetycznie upamiętnić swój żywot lub może raczej jego zakończenie.
Zerknął na Flitwicka i ruszył powoli na dół.
— Uznawana jest też za liczbę rytualną, która dość często miała pojawiać się w kulturze. To nie przypadek.
Kiedy zszedł na sam dół spotkali się z bramą. Biła od niej magia. Nie dostrzegł nigdzie w niej ani zamka ani klucza, żadnego mechanizmu, który mógłby ją otworzyć.
— Musi się otworzyć w sposób magiczny. Te runy na górze, co oznaczają?— spytał Flitwicka, spoglądając na niego.
— Ups — mruknął beznamiętnie po chwili i zerknął na Rodericka, by przepraszająco wzruszyć ramionami. Czarnoksiężnik najwyraźniej zaczął snuć w swojej głowie lepkie plany względem niej. Przedwcześnie. I gdyby nie fakt, że nie chciała z nimi współpracować w kwestii odnalezienia grobu Augustusa, którego — jak podejrzewał wstępnie — nie zamierzali wcale bezcześcić, darzyłby ją minimalnym szacunkiem przez wzgląd na krew, która płynęła w jej żyłach i być może bystry umysł, który miała szanse odziedziczyć po dziadku. — Jak natrafię na jakąś dostatecznie żwawą dziewuchę to będę o tobie pamiętał — przyrzekł mu tym samym, powoli kierując się w jej stronę. Jego towarzysz był szybszy. Obrócił ją na plecy i zabrał się za czynienie honorów, dzięki czemu sam nie musiał brudzić rąk. Przyglądał się temu wszystkiemu z góry: jak wbija nóż w jej brzuch. Wiedział z doświadczenia, że w ciepłe, świeże ciało ostrze wchodziło jak w masło, nie musiał wkładać w to zbyt wiele siły. Rozorał ją i włożył w jej trzewia rękę, poszukując w nich klucza. Nie wyciągnął po niego reki od razu, Flitwick w miarę oczyścił go z niestrawionych resztek pokarmu i krwi.
— Został pochowany w kaplicy na jeziorze. Musimy sprawnie i nie zwracając na siebie zbyt wiele uwagi tam dostać. — Mógł zmienić się w kłąb czarnej mgły i spróbować go poszukać, ale ani Roderick, ani pewnie przeszukujący to miejsce Cadan nie potrafili uczynić tego samego. A nie planował wybierać się tam w pojedynkę. Mieli większe szansę powodzenia współpracując. Wątpliwości, co do sposobu przedostania się do grobowca szybko rozwiał Roderick. Uśmiechnął się skąpo i przelotnie.
— Nie miałem pojęcia — odparł mu jednak z zadowoleniem, odbierając w końcu od niego klucz, który obrócił kilkukrotnie w palcach przyglądając mu się uważnie. — Przeszukaj to miejsce, jak skończysz to spróbuj do nas dotrzeć — swoje słowa skierował w stronę Cadana i razem z Roderickiem opuścił posiadłość Prince'a i jego wnuczki. Szli ścieżką, którą dotarli do jego domu, w połowie drogi odbijając w prawo. Wąska ścieżka doprowadziła ich do szerzej dróżki, która kończyła się prowizorycznym, starym portem z długim drewnianym pomostem. W pobliżu nie było nikogo, gdzieś dalej na brzegu z siecią męczyło się dwóch rybaków.
Wybrał jedną z mniejszych i łatwiejszych w obsłudze łódek — taką, której nikt w przeciągu najbliższych kilku godzin nie zechce szukać i usiadł, plecami do dziobu. W trakcie tej krótkiej podróży oglądał klucz — analizując jego wgłębienia, wyobrażając sobie do jakiego zamka mógłby pasować i co może na nich czekać w zamkniętej krypcie numerologa. Był pewien, że jeśli miał się czego obawiać za życia zabezpieczył miejsce swego spoczynku w jakiś sposób. Być może wcale niezbyt trudny, jeśli jego wnuczka w ogóle nie chciała ich dopuścić do mauzoleum. Chwycił się burty, kiedy Flitwick nakazał mu się trzymać. Klucz schował do kieszeni i odwrócił się przez ramię, by obejrzeć sytuację. Wyglądało groźnie, ale bez trudu udało mu się ominąć zagrożenie i bezpiecznie documować do brzegu. Zeskoczył na ląd, nie uniknąwszy zmoczenia jednego buta. Wysepka była niewielka. Miniaturowa wręcz. Na jej środku, tuż przed nimi rozciągał się grobowiec, do którego od razu się skierował.
— Trzymaj się za mną — polecił mu, wyciągając klucz. Przystanął przy wrotach i wsunął klucz w dziurkę, z trudem go przekręcając. Drzwi otworzyły się z oporem, musiał dwukrotnie spróbować go przekręcić nim przeskoczył. W dół prowadziły schody. Niewiele było miejsca, a już na wstępnie dostrzegł ubytki w ścianie. Machnął różdżką, a z krańca jego różdżki błysnęło światło, dzięki któremu udało mu się ujrzeć część trasy w dół. Szybko jednak zorientował się, że z każdym przemierzonym krokiem nad ich głowami rozpalały się czerwone lampki. Utrzymał jednak światło na krańcu różdżki, schodząc powoli. Brak pośpiechu był spowodowany znakami, które wyryte były na ścianach. — Tu są runy — ale nie potrafił ich odczytać. Poza nimi, po przeciwnej stronie dostrzegł litery oraz liczby. Od razu uznał je za istotne - schodzili do grobowca numerologa. Nie bez powodu ktoś umieścił na tej drodze takie symbole. W całej plątaninie mniej lub bardziej bezsensownych znaków dostrzegł jedną prawidłowość. — Dziewiątka się powtarza — powiedział głośno, przystając na dwóch stopniach, by palcami lekko dotknąć wyżłobienia w ścianie. — Napisana w różny sposób, ale można by ją skomponować prawie z każdego wyrażenia. Z tego równania. I z tej sekwencji. Te słowa składają się na cyfrę. Dziewięć. I wartość składowa ich też wynosi dziewięć. Dziewiątka symbolizuje zakończenie cyklu potęgę, spełnienie. Uwiecznienie dzieła. I odrodzenie. — Pasowała do tego miejsca i do wybitnego numerologa, który chciał patetycznie upamiętnić swój żywot lub może raczej jego zakończenie.
Zerknął na Flitwicka i ruszył powoli na dół.
— Uznawana jest też za liczbę rytualną, która dość często miała pojawiać się w kulturze. To nie przypadek.
Kiedy zszedł na sam dół spotkali się z bramą. Biła od niej magia. Nie dostrzegł nigdzie w niej ani zamka ani klucza, żadnego mechanizmu, który mógłby ją otworzyć.
— Musi się otworzyć w sposób magiczny. Te runy na górze, co oznaczają?— spytał Flitwicka, spoglądając na niego.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Obietnica Ramseya poprawiła humor Rycerza jeszcze bardziej, skinął więc głową w niemym podziękowaniu, ciągle trochę oszołomiony tym, czego był świadkiem. Jeszcze nigdy wcześniej nie widział z tak bliska efektów tego najpotworniejszego z Zaklęć Niewybaczalnych, potrzebował więc momentu, by otrząsnąć się z zachwytu. Zarówno umiejętnościami Mulcibera, jak i jeszcze ciepłymi wnętrznościami złotowłosej, którą (nie) stety musieli zostawić za sobą. Może Cadan z niej skorzysta, kto wie; Goyle zagubił się gdzieś w wąskich korytarzach posiadłości, a oni nie mieli czasu do stracenia. Należało jak najszybciej spętać dusze i wypełnić zadanie, powierzone im przez Czarnego Pana. Flitwick dopiero podczas drogi na wybrzeże oraz później, podczas dość bogatej w zdenerwowanie podróży przez płytkie i zdradzieckie wody jeziora, pojął, że pomoc Mulciberowi nie oznacza jedynie glorii, chwały i możliwości nauczenia się pewnych rzeczy od silnego Śmierciożercy - jeśli coś pójdzie nie tak, to zapewne on sam, Rod, będzie temu winny, a gniew Lorda Voldemorta był ostatnim, czego sobie życzył. I zapewne ostatnim, co zapamiętałby ze swego dość krótkiego i podłego życia. Woda jednak zawsze działała na niego uspokajająco, dlatego skupił się na kierowaniu łódką tak, by nie spieprzyć ich misji na jakiejś mieliźnie.
Dopiero, gdy wyszli na brzeg, odetchnął głębiej i poprawił zdezelowany płaszcz, trochę pytająco zerkając na Mulcibera. Mauzoleum, tak, mieli dostać się do jakiejś cmentarnej budki - i bez problemu ją znaleźli. Rycerz podążył bez słowa za Ramseyem, ponownie dobywając różdżki: kto wie, co mogło czaić się na tej bagiennej kępie. Albo w środku krypty, do której zeszli tuż po tym, gdy Śmierciożerca otworzył drzwi. Klucz pasował, nie spotkała ich żadna parszywa klątwa, mogli wejść dalej - i to właśnie zrobili. Flitwick posłusznie trzymał się z tyłu, wytężając wzrok, by w świetle czerwonawej łuny dostrzec ewentualne niebezpieczeństwa. Lub wskazówki: te drugie jako pierwszy spostrzegł Ramsey. Roderick również przystawał na kilku stopniach, przyglądając się runom. Kilka z nich nie miało sensu, lecz wielokrotnie powtarzała się ta poświęcona śmierci, przemijaniu, symbolizująca też cis i jarzębinę, drzewa posiadające magiczne moce bliskie wieczności. Mężczyźnie nieco dłużej zajęło połączenie wszystkich kropek w umyśle, ale gdy obydwaj znaleźli się już na dole, przy bramie, Roderick bez wahania stanął obok Ramseya. - Eihwaz. To runa Odyna, potęgi i przemijania, to runa nieodwracalna, częsta dla miejsc pochówku, lecz tylko czarodziejów niezwykle utalentowanych - powiedział: pasowała do znaczenia dziewiątki, do tego, o czym mówił wprawny numerolog. - Znałeś tego gościa? - spytał, burząc nieco klimat grobowca. Wpatrywał się w drzwi, nieco drżące: należało wypowiedzieć obie sentencje po sobie, ale pozostawiał honory Śmierciożercy. Mocniej zacisnął palce na różdżce, nie chciał dać zaskoczyć się duchom ani duszom, czymkolwiek się te dwa byty różniły. Musiał spisać się jak najlepiej, dlatego postanowił nieco wesprzeć Mulcibera. - Magicus extremos - mruknął, zaciskając dłoń na różdżce, by skupić się na magicznej mocy.
Dopiero, gdy wyszli na brzeg, odetchnął głębiej i poprawił zdezelowany płaszcz, trochę pytająco zerkając na Mulcibera. Mauzoleum, tak, mieli dostać się do jakiejś cmentarnej budki - i bez problemu ją znaleźli. Rycerz podążył bez słowa za Ramseyem, ponownie dobywając różdżki: kto wie, co mogło czaić się na tej bagiennej kępie. Albo w środku krypty, do której zeszli tuż po tym, gdy Śmierciożerca otworzył drzwi. Klucz pasował, nie spotkała ich żadna parszywa klątwa, mogli wejść dalej - i to właśnie zrobili. Flitwick posłusznie trzymał się z tyłu, wytężając wzrok, by w świetle czerwonawej łuny dostrzec ewentualne niebezpieczeństwa. Lub wskazówki: te drugie jako pierwszy spostrzegł Ramsey. Roderick również przystawał na kilku stopniach, przyglądając się runom. Kilka z nich nie miało sensu, lecz wielokrotnie powtarzała się ta poświęcona śmierci, przemijaniu, symbolizująca też cis i jarzębinę, drzewa posiadające magiczne moce bliskie wieczności. Mężczyźnie nieco dłużej zajęło połączenie wszystkich kropek w umyśle, ale gdy obydwaj znaleźli się już na dole, przy bramie, Roderick bez wahania stanął obok Ramseya. - Eihwaz. To runa Odyna, potęgi i przemijania, to runa nieodwracalna, częsta dla miejsc pochówku, lecz tylko czarodziejów niezwykle utalentowanych - powiedział: pasowała do znaczenia dziewiątki, do tego, o czym mówił wprawny numerolog. - Znałeś tego gościa? - spytał, burząc nieco klimat grobowca. Wpatrywał się w drzwi, nieco drżące: należało wypowiedzieć obie sentencje po sobie, ale pozostawiał honory Śmierciożercy. Mocniej zacisnął palce na różdżce, nie chciał dać zaskoczyć się duchom ani duszom, czymkolwiek się te dwa byty różniły. Musiał spisać się jak najlepiej, dlatego postanowił nieco wesprzeć Mulcibera. - Magicus extremos - mruknął, zaciskając dłoń na różdżce, by skupić się na magicznej mocy.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Spojrzał na Rodericka, kiedy tylko stanął przy nim. Symbole na ścianie nie pozostawały bez znaczenia. Miały uwiecznić cykl naukowca, efekty jego pracy, to co osiągnął za życia - nie dziwiło go to. Znaczenie run i cyfr było wyraźne. Ze wszystkich znaków i symboli dwa powtarzały się, a więc były ze sobą ściśle związane. Prince w ten sposób ukazał proces, który przypominał mu przesłania artystów, którzy w swoich dziełach zamykali cząstki siebie. Życie Agustusa dobiegło końca, zakończyło się, przeminęło. Ale odrodził się na nowo w efektach swojej pracy, we własnym dziele życie jego nazwisko będzie trwałe, przypisane do jego odkryć. — Dziewięć eihwaz — powtórzył po nim, nic mu to nie mówiło. — Przemijanie i odrodzenie — powiedział jeszcze w zadumie, spoglądając na bramę, a ta, z głuchym trzaskiem otwarła się. Ale ten dźwięk wydawał się cichy w porównaniu z tym, co nastąpiło później. Drzwi grobowca otwarły się, nie zdołał mu nawet odpowiedzieć na zadane pytanie. Z wnętrza wydobył się dziki wrzask i jęk, który w pierwszej chwili zagłuszył Mulcibera. Uniósł ręce, przytwierdzając je do uszu, a jego różdżka zgasła. Buchnęło w nich zimno. Wiatr, który zatrzepotał ich płaszczami był lodowaty i przeszywający aż do szpiku. Z wnętrza mauzoleum roznosiły się krzyki zmarłych. Poza Agustusem, ludzi których dusze wyssał poszukiwany przez nich dementor. Nie zastanawiał się, jak tu trafił — być może wnuczka Prince'a wpadła na pomysł prowadzenia eksperymentów nad nim. Spodziewałby się tego po niej, zważywszy na jej dziadka. Dusze otaczały ich ze wszystkich stron, choć dobiegały zza otwartej bramy. Nie widział jeszcze zbyt wiele, nie wkroczył do środka.
—Musimy wejść do środka i spętać dusze. Wiesz co robić?— upewnił się, spoglądając na Rodericka, kiedy już uszy przywykły do dźwięków. Te z każdą chwilą zdawały się coraz mniej straszne i pogrążające w nieszczęściu. Czuł wokół zapach śmierci. Była tu obecna. Nie mieli wiele czasu i musieli uważać, ale byli już na końcu swojej drogi — odnaleźli właściwe miejsca. Szczątki dementora musiały znajdować się wewnątrz komnaty. — Magicus extremos— powiedział jeszcze, skupiając się na zaklęciu, uspokajając. Chciał wzmocnić Rodericka. To może być mu potrzebne.
—Musimy wejść do środka i spętać dusze. Wiesz co robić?— upewnił się, spoglądając na Rodericka, kiedy już uszy przywykły do dźwięków. Te z każdą chwilą zdawały się coraz mniej straszne i pogrążające w nieszczęściu. Czuł wokół zapach śmierci. Była tu obecna. Nie mieli wiele czasu i musieli uważać, ale byli już na końcu swojej drogi — odnaleźli właściwe miejsca. Szczątki dementora musiały znajdować się wewnątrz komnaty. — Magicus extremos— powiedział jeszcze, skupiając się na zaklęciu, uspokajając. Chciał wzmocnić Rodericka. To może być mu potrzebne.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Z niepokojem obserwował bramę prowadzącą do najgłębszej części mauzoleum, zdenerwowany i zaniepokojony. Co, jeśli źle odczytał runy, wyryte na ścianach stromej klatki schodowej? Dałby sobie uciąć rękę albo pióro u ulubionego, wystawnego kapelusza, który zakładał na specjalne okazje, że się nie pomylił, że to eihwaz ze swymi cisowymi gałęziami i aurą śmierci miała doprowadzić ich do krypty, lecz ciągle istniała szansa na potknięcie. Mogące kosztować ich naprawdę wiele. Wstrzymał oddech, gdy Mulciber wypowiedział dwa odczytane przez nich znaczenia. Przez nieznośnie długą chwilę ciszy nic się nie działo i Rodericka oblały siódme poty, ale wtem rozległ się zgrzyt zawiasów i stukot kamieni. Brama została otwarta na oścież, umożliwiając im wejście do środka. Rozchylił usta, ponownie, zdziwiony, poddenerwowany i zarazem zażenowany swym nieudanym zaklęciem wzmacniającym. Chciał zabłysnąć a wyszło jak zawsze, lecz w odróżnieniu od niego, Śmierciożerca spisał się doskonale. Na galopujące gargulce, biegle rzucał nie tylko Niewybaczalne, ale i wzmacniające uroki. Flitwick poczuł napełniającą go siłę, pewność, magiczną moc, a palce ściskające różdżkę zadrżały przyjemnie.
Przygotowując się na to, co czekało za progiem. Do jego uszu dobiegły wrzaski, przerażający poszum, a włosy na karku stanęły mu dęba. Mieli do czynienia z przeklętymi duszami i musieli wykonać to zadanie jak najlepiej, by zadowolić Czarnego Pana. Roderick zbladł, ale kiwnął głową: tak, wiedział, co musiał zrobić, by spętać dusze i wykorzystać te skumulowaną moc w jedynym, słusznym celu. Wszedł do środka i - starając się zignorować przenikający go do kości chłód - przymknął powieki, skupiając się na pętającej mocy. Uniósł wyżej drewno różdżki, celując nim w kłębiące się w mauzoleum dusze, przeklęte, wyssane przez dementora, przemielone przez jego potworne wnętrzności. Chciał zdobyć ich jak najwięcej, zmusić do posłuszeństwa, sprawić, by służyły ich sprawie - i by przyczyniły się do wypełnienia misji powierzonej im przez Czarnego Pana. Starał się mierzyć siły na zamiary, lecz i tak dawał z siebie wszystko, skupiony na celu.
| próbuję średnią siłę, st 50
Przygotowując się na to, co czekało za progiem. Do jego uszu dobiegły wrzaski, przerażający poszum, a włosy na karku stanęły mu dęba. Mieli do czynienia z przeklętymi duszami i musieli wykonać to zadanie jak najlepiej, by zadowolić Czarnego Pana. Roderick zbladł, ale kiwnął głową: tak, wiedział, co musiał zrobić, by spętać dusze i wykorzystać te skumulowaną moc w jedynym, słusznym celu. Wszedł do środka i - starając się zignorować przenikający go do kości chłód - przymknął powieki, skupiając się na pętającej mocy. Uniósł wyżej drewno różdżki, celując nim w kłębiące się w mauzoleum dusze, przeklęte, wyssane przez dementora, przemielone przez jego potworne wnętrzności. Chciał zdobyć ich jak najwięcej, zmusić do posłuszeństwa, sprawić, by służyły ich sprawie - i by przyczyniły się do wypełnienia misji powierzonej im przez Czarnego Pana. Starał się mierzyć siły na zamiary, lecz i tak dawał z siebie wszystko, skupiony na celu.
| próbuję średnią siłę, st 50
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Nie poszukiwał wzrokiem szczątków samego Prince'a, choć był pewien, że mogły leżeć tu, pod innymi, pogrzebane na długo przed tym, jak dementorzy po zniszczeniu anomalii w najgorszym czarodziejskim więzieniu uciekli i rozpierzchli się po Wyspach Brytyjskich, a może i całym świecie. Jeśli jego wnuczka choć trochę odziedziczyła po nim zapał do magii i numerologii, na pewno odwiedzała to miejsce i na pewno za jej sprawką dementor dotarł aż tutaj, głęboko pod ziemię. Eliksir przygotowany przez badaczy doprowadził ich prawie na miejsce. Wierzył, że ich starania i ich badania stworzyły doskonałą i bezbłędną formę zabezpieczenia więzienia przed nieproszonymi gośćmi. Ale to był plan, a jego realizacja i wykonanie zależało już tylko od nich.
Wyprostował się, a jego uszy przywykły już do hałasu, który ich przywitał. Dzikiego pojękiwania zza światów. Czegoś, co w sali śmierci Departamentu Tajemnic było słodkim i przyjemnym dla ucha szeptem. Roderick zareagował szybko, wyciągając przed siebie różdżkę. Spróbował okiełznać dusze, które uwolnione rozpierzchły się po mauzoleum. Jeśli mieli wykorzystać ich siłę musiał je zgarnąć i okiełznać. Ale poradził sobie dobrze, bardzo dobrze. Jego opanowana ręka utrzymała różdżkę i wypływającą z niej magię. Mulciber wyczuwał wibracje, które zaburzyły to miejsce, kiedy Flitwick pętał dusze ze sobą, gromadził, wiązał magiczną nicią, która wzbierała na sile. A on musiał to wykorzystać. Przeszedł przez bramę, czując jak chłód go ogarnia całego, jak zimno przenika przez jego ciepłe ubranie, przez skórę głęboko do jego wnętrza i jeszcze silniej ściska jego serce. Przed nim czarna płachta, którą okryte były pewnie szczątki, wirowała na środku, jak primabalerina podczas występu. Skierował różdżkę w tę stronę. Wzmocnienie ochrony Azkabanu zależało od jego ruchu. Bariera, którą trzeba było utkać mogła udaremnić próby przedostania się do więzienia.
— Protego kletva — powiedział, zaciskając palce na swojej różdżce. Skoncentrował się na zaklęciu, potrzebował z niego wykrzesać więcej niż zwykle, musiał dać więcej, by utkać sieć.
| Wysoka siła, ST 70
Wyprostował się, a jego uszy przywykły już do hałasu, który ich przywitał. Dzikiego pojękiwania zza światów. Czegoś, co w sali śmierci Departamentu Tajemnic było słodkim i przyjemnym dla ucha szeptem. Roderick zareagował szybko, wyciągając przed siebie różdżkę. Spróbował okiełznać dusze, które uwolnione rozpierzchły się po mauzoleum. Jeśli mieli wykorzystać ich siłę musiał je zgarnąć i okiełznać. Ale poradził sobie dobrze, bardzo dobrze. Jego opanowana ręka utrzymała różdżkę i wypływającą z niej magię. Mulciber wyczuwał wibracje, które zaburzyły to miejsce, kiedy Flitwick pętał dusze ze sobą, gromadził, wiązał magiczną nicią, która wzbierała na sile. A on musiał to wykorzystać. Przeszedł przez bramę, czując jak chłód go ogarnia całego, jak zimno przenika przez jego ciepłe ubranie, przez skórę głęboko do jego wnętrza i jeszcze silniej ściska jego serce. Przed nim czarna płachta, którą okryte były pewnie szczątki, wirowała na środku, jak primabalerina podczas występu. Skierował różdżkę w tę stronę. Wzmocnienie ochrony Azkabanu zależało od jego ruchu. Bariera, którą trzeba było utkać mogła udaremnić próby przedostania się do więzienia.
— Protego kletva — powiedział, zaciskając palce na swojej różdżce. Skoncentrował się na zaklęciu, potrzebował z niego wykrzesać więcej niż zwykle, musiał dać więcej, by utkać sieć.
| Wysoka siła, ST 70
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Zimny pot ściekał mu po karku i plecach a dłoń zbielała, wykorzystywał całą dostępną w swym ciele i umyśle moc, by spętać dusze, przyzwać je w odpowiednie miejsce, nakazać im podążanie nieśmiertelną drogą w odpowiednim kierunku. Nie było to łatwe, ale mgliste i skazane na wieczne cierpienie istoty ugięły się pod jego magiczną wolą. Powiodło się, czuł to w chłodzie powietrza, które nagle zgęstniało, otaczając ich gęstym kokonem. Zmarnowanego życia, życia przetrawionego przez zagubionego dementora – nieistotne, nie rozczulał się nad losem tych niegdyś ludzi, czując po prostu wielką ulgę spowodowaną powodzeniem zadania. O udane zaklęcie, padające z różdżki Mulcibera, nie obawiał się w ogóle, widział już, że śmierciożerca jest gotowy na wszystko i potrafi tyle samo, dlatego udana, mocna bariera, wyczarowana przez Ramseya w ogóle go nie zdziwiła. Sprostanie temu, co oczekiwało na nich w tym wilgotnym mauzoleum wymagało wiele odwagi i talentu, ale mimo przeciwności losu w postaci nieskorej do pomocy kobiety i zagadek wyrytych na ścianach klatki schodowej, udało im się osiągnąć cel. Roderick jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się nieco tępo przed siebie, po czym, po głębokim i głośnym wydechu, spojrzał z uznaniem na stojącego obok czarnoksiężnika. – Nieźle nam poszło – skomentował, siląc się na pewną siebie nonszalancje, która w ogóle mu nie wyszła. Był zmęczony i przejęty, zarówno udaną misją, jak i towarzystwem Ramseya. Bardzo zależało mu na jego dobrej opinii i miał nadzieję, że ta wspólna przygoda nieco poprawi jego notowania w oczach śmierciożercy i wśród Rycerzy Walpurgii. Rzecz jasna nie to było najważniejsze: wypełnili rozkaz Czarnego Pana, tylko to się tak naprawdę liczyło i to napełniało Flitwicka prawdziwą dumą. Szkoda, że nie udało mu się poderwać tamtej złotowłosej, sztywnej panienki, ale mówi się trudno. – Wracamy? Znajdziemy Cadana i czas opuścić to dzikie miejsce – zaproponował, chowając różdżkę do kieszeni, a gdy otrzymał zgodę Ramseya, ruszył za nim w drogę powrotną, w górę, na względnie świeże powietrze, wcześniej upewniając się, że każdy element ich misji został należycie wypełniony.
| ztx2
| ztx2
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 2 • 1, 2
Dania - misja poboczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże