Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey
Warsztat w Outwood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stary warsztat
Stary warsztat Roberta Andersona był dość znany w Outwood - wiosce położonej w hrabstwie Surrey, stosunkowo niedaleko od Londynu. Ponoć zapewniał elektryczne zaplecze całej okolicy, gwarantował prąd w każdym mugolskim domu. Niegdyś działał prężnie, wynalazca urzędujący w jego wnętrzu był znakomitym znawcą w swojej dziedzinie, dlatego ludzie często przychodzili do niego w sprawie drobniejszych i większych napraw. Sprzedawał również przeróżne, mugolskie cacka.
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Skupiła się bardziej na człowieku, niż na lustrze, zamrożonym i bez wątpienia w jakiś sposób magicznym. Krajobraz, ukazany zamiast odbicia, zdecydowanie nie zachęcał - od samego patrzenia wydało jej się, że odczuwalna temperatura opadła o kilka dodatkowych stopni. Szczęknęła zębami, a w chwili, w której mężczyzna przysiadł, ciaśniej owinęła się tweedowym płaszczem. Pamięć usłużnie podsunęła zaklęcia, Caldasę, rzucenie której miało szansę ją przerosnąć i Caelum, stosowniejsze, podtrzymywane, mogące ochronić przed zimnem. Być może z tego ostatniego nieznajomy korzystał, zanim tu trafiła, skoro pomimo wychłodzenia utrzymał się przy życiu. Słuchała słów, na razie na dalszy plan spychając wrażenie, że niebawem chłód zacznie i ją okradać z sił. Nie natychmiast. Ten etap jeszcze nie nastąpił, ale nie łudziła się specjalnie, że obecny stan rzeczy długo się utrzyma. Pomyśli o tym, jeśli będzie miała okazję. Na własnych błędach uczyła się przecież najlepiej - czy brak próby rozbrojenia wynędzniałego człowieka okaże się jedną z nich, cóż. Nie lekceważyła go. Obecna w wypowiedzi pogarda wobec mugoli, swoboda, z jaką mówił o Andersonie i Laurze, w życie których wtargnął, powinna zaważyć na ocenie i podejściu. Vera, z natury nieskora do żywszych, bardziej emocjonalnych reakcji, po prostu odnotowała ten fakt w myślach, tuż obok wzmianki o próbie zawładnięcia mocą okiełznanej anomalii.
- Ambitne - stwierdziła. Prawdopodobnie bardziej ambitne niż głupie, choć mogła się mylić - na myśl o anomaliach cierpła jej skóra. Zestawienie tego obrazka z dzieckiem, w tym przypadku martwym, nieprzyjemnym ukłuciem przypomniało o sprawach Zakonu. Porzucenie tematu i ucieczka, gdyby nawet była jeszcze możliwa, ostatecznie przestawało wchodzić w grę.
- Andersona już nie ma. Brązowe włosy, blizny na twarzy, objawy klątwy głodu, była przyczyną śmierci - pociągnęła tą myśl, badawczo wpatrując się w mężczyznę, doszukując się u niego śladów rozpoznania. Nie mógł być wiele starszy od niej, początkowe wrażenie okazało się mylące. Jak dotąd nie próbował jej zaatakować, okazał się również skłonny powiedzieć znacznie więcej, niż oczekiwała. Trudno byłoby tu mówić o szczególnych pokładach współczucia, ale kiedy pod koniec urywanej relacji nagle się rozkleił - wydawało jej się, że raczej nie udawałby takiego przerażenia - obrała wyuczoną w domu Helgi metodę postępowania. To jest czekała, aż się pozbiera i mówiła, cichym i spokojnym tonem.
- Dementor tłumaczy wrażenie przy hexa revelio, działanie którego objęło dziewczynkę, nim pobiegła na piętro. Być może trochę zbagatelizowałam ten szczegół. Inne istnienia obecne w jej ciele wydały mi się istotniejsze. W tej chwili nie mam pojęcia, jak się do ciebie zwracać - pytanie zawisło w powietrzu - ale jeżeli z jakiegoś powodu wolisz zachować ten szczegół dla siebie, mogę zostać przy badaczu.
- Vera - przedstawiła się - w lewej kieszeni płaszcza mam tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa. Teraz ją wyjmę - przełożyła różdżkę do prawej dłoni i zgodnie z tym, o czym mówiła, podeszła kilka kroków i zaproponowała czekoladę, do decyzji nieznajomego pozostawiając, czy ją przyjmie, czy nie. Cukier dodawał sił, a odkąd przy naprawie anomalii niewiele zabrakło, by zgubiła się w podziemiach, nawyk noszenia ze sobą odrobiny jedzenia powoli się utrwalał.
- Skoro boi się tylko zimna, patronus raczej nie utrzyma jej na dystans? - podejrzewała, że już tego próbował. Gdyby wraz z wchłonięciem dementora udzieliła jej się ta cecha, o Sophię i Alexa mogła by być spokojniejsza. Z drugiej strony, zastanawiała się, ile początkowej świadomości pozostało w ciele Laury. Cecily, ze swoją przestrogą, by uważać na dziecko, najwyraźniej miała rację. Jej nieobecność - i brak śladów na śniegu - , które świadczyłyby, że magia przerzuciła tu ją i Rufusa - uwierała bardziej, niż Vera była skłonna przyznać.
- Wiesz, jak zginęli pozostali? Spotkałeś się z nimi, kontaktowałeś w jakiś sposób, siedząc tutaj? Albo gdzie właściwie jest to tutaj?
Zależało jej na powrocie do warsztatu.
| Komórka. Znów rzucam na spostrzegawczość (II, +30), weryfikuję prawdziwość ewentualnych odpowiedzi i przekazuję czekoladę.
- Ambitne - stwierdziła. Prawdopodobnie bardziej ambitne niż głupie, choć mogła się mylić - na myśl o anomaliach cierpła jej skóra. Zestawienie tego obrazka z dzieckiem, w tym przypadku martwym, nieprzyjemnym ukłuciem przypomniało o sprawach Zakonu. Porzucenie tematu i ucieczka, gdyby nawet była jeszcze możliwa, ostatecznie przestawało wchodzić w grę.
- Andersona już nie ma. Brązowe włosy, blizny na twarzy, objawy klątwy głodu, była przyczyną śmierci - pociągnęła tą myśl, badawczo wpatrując się w mężczyznę, doszukując się u niego śladów rozpoznania. Nie mógł być wiele starszy od niej, początkowe wrażenie okazało się mylące. Jak dotąd nie próbował jej zaatakować, okazał się również skłonny powiedzieć znacznie więcej, niż oczekiwała. Trudno byłoby tu mówić o szczególnych pokładach współczucia, ale kiedy pod koniec urywanej relacji nagle się rozkleił - wydawało jej się, że raczej nie udawałby takiego przerażenia - obrała wyuczoną w domu Helgi metodę postępowania. To jest czekała, aż się pozbiera i mówiła, cichym i spokojnym tonem.
- Dementor tłumaczy wrażenie przy hexa revelio, działanie którego objęło dziewczynkę, nim pobiegła na piętro. Być może trochę zbagatelizowałam ten szczegół. Inne istnienia obecne w jej ciele wydały mi się istotniejsze. W tej chwili nie mam pojęcia, jak się do ciebie zwracać - pytanie zawisło w powietrzu - ale jeżeli z jakiegoś powodu wolisz zachować ten szczegół dla siebie, mogę zostać przy badaczu.
- Vera - przedstawiła się - w lewej kieszeni płaszcza mam tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa. Teraz ją wyjmę - przełożyła różdżkę do prawej dłoni i zgodnie z tym, o czym mówiła, podeszła kilka kroków i zaproponowała czekoladę, do decyzji nieznajomego pozostawiając, czy ją przyjmie, czy nie. Cukier dodawał sił, a odkąd przy naprawie anomalii niewiele zabrakło, by zgubiła się w podziemiach, nawyk noszenia ze sobą odrobiny jedzenia powoli się utrwalał.
- Skoro boi się tylko zimna, patronus raczej nie utrzyma jej na dystans? - podejrzewała, że już tego próbował. Gdyby wraz z wchłonięciem dementora udzieliła jej się ta cecha, o Sophię i Alexa mogła by być spokojniejsza. Z drugiej strony, zastanawiała się, ile początkowej świadomości pozostało w ciele Laury. Cecily, ze swoją przestrogą, by uważać na dziecko, najwyraźniej miała rację. Jej nieobecność - i brak śladów na śniegu - , które świadczyłyby, że magia przerzuciła tu ją i Rufusa - uwierała bardziej, niż Vera była skłonna przyznać.
- Wiesz, jak zginęli pozostali? Spotkałeś się z nimi, kontaktowałeś w jakiś sposób, siedząc tutaj? Albo gdzie właściwie jest to tutaj?
Zależało jej na powrocie do warsztatu.
| Komórka. Znów rzucam na spostrzegawczość (II, +30), weryfikuję prawdziwość ewentualnych odpowiedzi i przekazuję czekoladę.
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Kolejna cicha, pozbawiona spektakularnego magicznego upodlenia się porażka. Nie było węży, nie było czarnomagicznych wybuchów, jednak nie było i efektów. Padając kontrolowanie na kolana przy Louisie wyraz mojej twarzy zmienił się z zestresowanego i skupionego na pełen żałosnego poczucia zawodu. Uroki to nie była moja najmocniejsza strona, zgadzałem się w tym ze sobą całkowicie, jednak nie byłoby mi na miejscu również zaprzeczyć, że wypadałoby się w sobie spiąc w momentach krytycznych i zagrażających życiu bądź zdrowiu, czyli dokładnie takich jak ten. W normalnej sytuacji westchnąłbym przeciągle, jednak nie miałem czasu na jakieś zabawy przeponą kiedy obok mnie Louis odchodził od zmysłów. Na moich oczach owady wręcz odbiły się od niego, po czym w szaleńczym, spanikowanym locie odnalazły okno.
- Jestem tu, już wszystko dobrze, poleciały - ostrożnie wyciągnąłem schowaną w skórzanej, czarnej rękawiczce dłoń, delikatnie gładząc mugola po ramimeniu. Wzrok skupiłem jednak na kilku metalowych korpusikach, które w ostatnim agonalnym drżeniu próbowały poderwać swoje pancerzyki, być może już świadome tego, że nie będzie im to dane. Na jego kolejne słowa oderwałem analityczny wzrok od stworzonek, nawet się do chłopaka niemrawo uśmiechając. - Może - odparłem, znów wracając jednak do mojego wcześniejszego obiektu zainteresowania i rozmyślań. Ten cały dom zdawał się być jakiś... niestandardowy. Z tego co słyszałem wcześniej byłem przekonany, że takie miejsca są śmiertelnymi pułapkami, które tylko czekają na popełnienie przez nieostrożnego intruza choćby najmniejszego błędu, aby rozliczyć go z życia w ułamku sekundy. Tutaj coś było zdecydowanie nie tak...
Moje rozmyślania przerwał kobiecy głos, w pierwszych słowach karcąc mnie i Botta teatralnym szeptem. Zaskoczony poderwałem spojrzenie znad podłogi, starając się zlokalizować jego źródło, po chwili do niego docierając.
- Przepraszamy, nie chcieliśmy nikogo przestraszyć. W gruncie rzeczy sami jesteśmy dość przelęknieni - pokornie odpowiedziałem obrazowi ściszonym głosem, nadal gdzieś z tyłu głowy mając to, że wielki potwór czai się tuż za nami. Coś jednak mi się nie zgadzało. Zamrugałem kilkakrotnie, analizując jeszcze raz to, co powiedziała kobieta w granatowej sukni - i wtedy przyszło mi olśnienie. Tostery atakujące nas kiedy próbowaliśmy wejść do pokoju na parterze, dokładnie tego, gdzie znajdowały się znalezione później przez Sophię telewizory. Chaotycznie szukające ucieczki mechaniszyneryjne, czy jakoś tak, żuczki, pluszowy miś chowający się pod łóżkiem...
Zanim zdążyłem odpowiedzieć zrobił to Bott, ale nie do końca byłem przekonany co do jego odpowiedzi. Chyba nie o to było pytanie.
- Tamci? Czy masz na myśli ludzi czy wszystkie ożywione rzeczy w domu? - zapytałem po cichu, na uwadze mając wcześniejsze strofowanie, zaraz jednak odnajdując pytanie jeszcze ważniejsze. - Czego się boicie? - zaniepokojonym szeptem zapytałem kobietę z obrazu, czując, że odpowiedź na to pytanie może być kluczową wskazówką do rozwiązania tajemnicy tego dziwnego warsztatu.
Kiedy z korytarza dobiegł mnie głos Sophii zdębiałem, otwierając szeroko oczy i unosząc w wyrazie skrajnego zaskoczenia brwi. Yeti. Yeti. YETI.
- Yeti - wyszeptałem w zafascynowaniu połączonym z czymś w stylu wymieszanej z trwogą czci. Odwróciłem się przez ramie, podnosząc w końcu z klęczek i zbliżając ostrożnie do drzwi. Po raz kolejny całkowicie nie poświęciłem choćby odrobiny uwagi temu, co w tym czasie robi Louis - być może za chwilę znów mając przypłacić to czyimś uszczerbkiem na zdrowiu, choćby moim własnym, mentalnym - w pełni oddając się uważnemu obserwowaniu stwora na przyprószanym śniegiem korytarzu. Niech to rozżarzona skra ciepnie, Julia dałaby się chyba przypalić i pokroić, żeby w tej chwili móc być na moim miejscu. Przykucając przycupnąłem sobie we framudze, chowając różdżkę w rękawie i starając się zignorować uporczywe przypomnienia żeber, że jeszcze nie do końca było z nimi wszystko w porządku. Poruszałem się tak spokojnie jak tylko byłem w stanie, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Yeti były cholernie inteligentne tle wielu innych magicznych stworzeń - może próby dogadania się z człekokształtnym pójdą mi lepiej niż z wrednym, aroganckim niuchaczem?
- Cześć kolego - powiedziałem, a wraz ze słowami moje usta opuścił delikatny cień pary. Spoglądając na naszego nowego towarzysza z przyjaznym uśmiechem, z wolna zdjąłem rękawiczkę z lewej dłoni. Porysowana bliznami po oskórowaniu skóra ledwo zetknęła się z chłodnym powietrzem, a już zaczęła przybierać czerwonawy kolor. Pociągnąłem cicho nosem, wyciąganą powoli w stronę stwora dłoń odwracając wierzchem do dołu. - Najedliśmy się przez ciebie strachu... ale nie chcesz nas skrzywdzić, prawda? - mówiłem bardzo powoli i wyraźnie, w pełni korzystając z lat ćwiczenia intonacji i dykcji. - Nie zrobimy ci krzywdy - zapewniłem, zatrzymując wyciągniętą w kierunku yeti wyprostowaną rękę. podekscytowane serce rwało mi się w piersi, lecz pozostawałem tak spokojny, jak tylko cały wyniesiony ze szpitala profesjonalizm mi na to pozwalał. Jednocześnie mój umysł działał na pełnych obrotach, starając się wymyślić coś, co mogłoby zjednać nam sympatię człowieka gór, bowiem wolałem nawet nie rozważać opcji, w której miałby się na nas rozwścieczy. - Macie może coś... nie wiem... zabawkę jakąś? Jedzenie? - zapytałem, zerkając ostrożnie na znajdującą się po mojej lewej Sophię, obejrzenia się na Louisa nie ryzykując - z łagodnym wyrazem twarzy wróciłem do szukania kontaktu wzrokowego z yetim.
| Omgomgomg rzucam na zaprzyjaźnianie się z yeti!
- Jestem tu, już wszystko dobrze, poleciały - ostrożnie wyciągnąłem schowaną w skórzanej, czarnej rękawiczce dłoń, delikatnie gładząc mugola po ramimeniu. Wzrok skupiłem jednak na kilku metalowych korpusikach, które w ostatnim agonalnym drżeniu próbowały poderwać swoje pancerzyki, być może już świadome tego, że nie będzie im to dane. Na jego kolejne słowa oderwałem analityczny wzrok od stworzonek, nawet się do chłopaka niemrawo uśmiechając. - Może - odparłem, znów wracając jednak do mojego wcześniejszego obiektu zainteresowania i rozmyślań. Ten cały dom zdawał się być jakiś... niestandardowy. Z tego co słyszałem wcześniej byłem przekonany, że takie miejsca są śmiertelnymi pułapkami, które tylko czekają na popełnienie przez nieostrożnego intruza choćby najmniejszego błędu, aby rozliczyć go z życia w ułamku sekundy. Tutaj coś było zdecydowanie nie tak...
Moje rozmyślania przerwał kobiecy głos, w pierwszych słowach karcąc mnie i Botta teatralnym szeptem. Zaskoczony poderwałem spojrzenie znad podłogi, starając się zlokalizować jego źródło, po chwili do niego docierając.
- Przepraszamy, nie chcieliśmy nikogo przestraszyć. W gruncie rzeczy sami jesteśmy dość przelęknieni - pokornie odpowiedziałem obrazowi ściszonym głosem, nadal gdzieś z tyłu głowy mając to, że wielki potwór czai się tuż za nami. Coś jednak mi się nie zgadzało. Zamrugałem kilkakrotnie, analizując jeszcze raz to, co powiedziała kobieta w granatowej sukni - i wtedy przyszło mi olśnienie. Tostery atakujące nas kiedy próbowaliśmy wejść do pokoju na parterze, dokładnie tego, gdzie znajdowały się znalezione później przez Sophię telewizory. Chaotycznie szukające ucieczki mechaniszyneryjne, czy jakoś tak, żuczki, pluszowy miś chowający się pod łóżkiem...
Zanim zdążyłem odpowiedzieć zrobił to Bott, ale nie do końca byłem przekonany co do jego odpowiedzi. Chyba nie o to było pytanie.
- Tamci? Czy masz na myśli ludzi czy wszystkie ożywione rzeczy w domu? - zapytałem po cichu, na uwadze mając wcześniejsze strofowanie, zaraz jednak odnajdując pytanie jeszcze ważniejsze. - Czego się boicie? - zaniepokojonym szeptem zapytałem kobietę z obrazu, czując, że odpowiedź na to pytanie może być kluczową wskazówką do rozwiązania tajemnicy tego dziwnego warsztatu.
Kiedy z korytarza dobiegł mnie głos Sophii zdębiałem, otwierając szeroko oczy i unosząc w wyrazie skrajnego zaskoczenia brwi. Yeti. Yeti. YETI.
- Yeti - wyszeptałem w zafascynowaniu połączonym z czymś w stylu wymieszanej z trwogą czci. Odwróciłem się przez ramie, podnosząc w końcu z klęczek i zbliżając ostrożnie do drzwi. Po raz kolejny całkowicie nie poświęciłem choćby odrobiny uwagi temu, co w tym czasie robi Louis - być może za chwilę znów mając przypłacić to czyimś uszczerbkiem na zdrowiu, choćby moim własnym, mentalnym - w pełni oddając się uważnemu obserwowaniu stwora na przyprószanym śniegiem korytarzu. Niech to rozżarzona skra ciepnie, Julia dałaby się chyba przypalić i pokroić, żeby w tej chwili móc być na moim miejscu. Przykucając przycupnąłem sobie we framudze, chowając różdżkę w rękawie i starając się zignorować uporczywe przypomnienia żeber, że jeszcze nie do końca było z nimi wszystko w porządku. Poruszałem się tak spokojnie jak tylko byłem w stanie, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Yeti były cholernie inteligentne tle wielu innych magicznych stworzeń - może próby dogadania się z człekokształtnym pójdą mi lepiej niż z wrednym, aroganckim niuchaczem?
- Cześć kolego - powiedziałem, a wraz ze słowami moje usta opuścił delikatny cień pary. Spoglądając na naszego nowego towarzysza z przyjaznym uśmiechem, z wolna zdjąłem rękawiczkę z lewej dłoni. Porysowana bliznami po oskórowaniu skóra ledwo zetknęła się z chłodnym powietrzem, a już zaczęła przybierać czerwonawy kolor. Pociągnąłem cicho nosem, wyciąganą powoli w stronę stwora dłoń odwracając wierzchem do dołu. - Najedliśmy się przez ciebie strachu... ale nie chcesz nas skrzywdzić, prawda? - mówiłem bardzo powoli i wyraźnie, w pełni korzystając z lat ćwiczenia intonacji i dykcji. - Nie zrobimy ci krzywdy - zapewniłem, zatrzymując wyciągniętą w kierunku yeti wyprostowaną rękę. podekscytowane serce rwało mi się w piersi, lecz pozostawałem tak spokojny, jak tylko cały wyniesiony ze szpitala profesjonalizm mi na to pozwalał. Jednocześnie mój umysł działał na pełnych obrotach, starając się wymyślić coś, co mogłoby zjednać nam sympatię człowieka gór, bowiem wolałem nawet nie rozważać opcji, w której miałby się na nas rozwścieczy. - Macie może coś... nie wiem... zabawkę jakąś? Jedzenie? - zapytałem, zerkając ostrożnie na znajdującą się po mojej lewej Sophię, obejrzenia się na Louisa nie ryzykując - z łagodnym wyrazem twarzy wróciłem do szukania kontaktu wzrokowego z yetim.
| Omgomgomg rzucam na zaprzyjaźnianie się z yeti!
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Kinkiety za kobietami zapłonęły, gdy źródło światła, którym była lampka, ostatecznie zgasło. Pokój pogrążył się w półmroku. Rysy kobiet nie były tak dobrze widoczne. Kobieta w granatowej sukience wyraźnie zmartwiła się, gdy Louis wspomniał o Andersonie.
– Och, ty nic nie wiesz? Pan Robert nie żyje – odpowiedziała smutno. – A Laura… och, mała Laura – westchnęła ciężko. – To już nie jest Laura, którą prawdopodobnie znałeś. To monstrum. Monstrum, które zostało stworzone przez tego… – skrzywiła się z irytacją. – Tego… człowieka. Chociaż byłabym daleka od tego stwierdzenia. Zaklął nas w tych obrazach i nie chciał wypuścić. Tamiza miała strzec małą Laurę. Ale… mała Laura zrobiła jej coś złego. Coś przerażającego – ściszyła swój głos do minimum, zgłoski piszczały niepokojąco. – Tamtych ludzi, którzy przyszli i chcieli nam pomóc. – kobieta spojrzała na Alexandra, gdy ten zadał to jedno pytanie, które przejęło ją do samego płótna. Otworzyła usta. – Jej. Jeśli w końcu to z niej wyjdzie, wszyscy zginiemy pod gruzami warsztatu. A wy razem z nami.
Jej twarz wykrzywiona była w strachu, w obawie o swoje życie – nawet, jeśli była tylko w obrazie, żyła, napędzana magią.
– W piwnicy pan Anderson umieścił transformator. Nie wiem nic więcej. Ale on cały czas mówił, że trzeba je zniszczyć, bo inaczej Laura pochłonie więcej żyć, a kiedy urośnie… – nie dokończyła. – Istnieje dziwna więź między nią a urządzeniem na dole.
Spojrzała na chłopaka, który zaczął siłować się z agregatem. Wystarczyła Louisowi chwila, żeby odpowiednio dopasować do siebie elementy – prądnica idealnie wcisnęła się w pustą przestrzeń. Chłopak usłyszał ciche klekotanie, które przyspieszało i przyspieszało, aż cały mechanizm zaczął wibrować. Nie był zepsuty, brakowało mu tylko elementu. Louis mógł być pewien, że agregat działał – dodatkowe burczenie, lekkie, które rozbrzmiało za chwilę, dodatkowo go w tym upewniło.
Kobieta z obrazu uśmiechnęła się.
– Brawo. A teraz uciekaj stąd – uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiło go zmartwienie. – I zamknij za sobą drzwi. Cicho.
Yeti uważnie obserwowało Sophię i do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby oboje mieli wobec siebie nieco zamiary – kobieta wykonywała powolne ruchy, stworzenie nie ruszyło się z miejsca. Zaczął jednak szybciej oddychać, wypychając przez nos gorące obłoki pary. Niecierpliwił się? Bał? Wycofał się, obserwując kobietę uważnym spojrzeniem, tym samym obdarzył za chwilę Alexa, który nagle wyszedł z pokoju… i stanął z nim niemal oko w oko. Niebieska skóra na nosie yeti ego zmarszczyła się, a spod spodu wyłoniły się białe jak śnieg kły. Zwierzę wydusiło z siebie ostrzegawczy, niski pomruk, ale ten w jednej chwilo urwał się, kiedy Alex wypowiedział słowo „jedzenie” i yeti pomknął za spojrzeniem Farleya. W miejscu, gdzie yeti siedział, powstawał szron.
Yeti miał ich na wyciągnięcie łapy.
– Ambitne – mruknął, prychając pogardliwie pod nosem. – Teraz tego żałuję. To mnie przerosło. W dodatku ona… - palce u dłoni sztywniały nieprzyjemnie, skrzywił się. – Chciała mnie już pożreć. To gorsze niż pocałunek dementora. To gorsze niż śmierć. Jednocześnie żyjesz i chcesz umrzeć. Jednocześnie umarłeś i chcesz żyć – ściągnął w pięści ośnieżony materiał płaszcza. – Była dość słaba, by dokończyć dzieła. On mnie obronił. Nie nadałem mu imienia. Ale jest dobry. I zmęczony – spojrzał w stronę lustra. – To świstoklik do jego domu. Nie wiem, czy jest jeszcze sprawny, był nastawiony na zamrożenie spory czas… ale jeśli… jeśli tak, będzie chciał wrócić. – zacisnął powieki. Był zmarniały, ale wciąż twardo się trzymał. – Tak, tak, to on, to Anderson – wdarł się między jej słowa. – Zamknąłem go tam – nie patrzył na swoje winy, nie liczył się z nimi. – Moje imię nie ma już znaczenia, Vera – spojrzał na nią z ukosa, kiedy podchodziła do niego z czekoladą. – Zostaw ją. Wam przyda się bardziej. W końcu przyszliście tutaj, bo was wezwała. Ta część Laury, która chce umrzeć, bo żyje wbrew swojej woli. Więc zachowaj dla siebie. Jesteś tu sama? Pewnie nie. Pozostali nie dali sobie z nią rady – z nią i z… yeti. Tak, to yeti. Nie byli wobec niego zbyt przyjaźnie nastawieni, chcieli go zabić. Nie zdołali. Więc on zabił ich. – zęby szczękały z zimna. Pomiędzy nimi zawisła cisza. Zbyt długa, by nazwać ją chwilową.
– Mogę ci powiedzieć, co musicie zrobić, żeby ją uwolnić i pozbyć się anomalii z tego miejsca. Mogę to zrobić, jeśli mnie zabijesz.
Ze swojego rękawa wyjął stary, zardzewiały sztylet.
– Jeśli mnie wchłonie, nie wyjdziecie stąd już nigdy.
Vera była absolutnie pewna, że człowiek przed nią mówił prawdę.
| Na odpis macie czas do 20 stycznia do godz. 22.
Słuchanie jednej strony kasety to jedna akcja. Do obsługi telefonu potrzebne jest mugoloznawstwo na przynajmniej I poziomie.
Wasze zadania:
Oswajanie Yeti trwa - ST niestety wzrosło do 65. Wciąż wlicza się bonus z biegłości ONMS. Wystarczy wam jeden sukces (jeden osoby lub obu w osiągnięciu ST), żeby zdobyć jego zaufanie. Użycie odpowiedniego rekwizytu daje bonus +10 do rzutu.
Vera nie wie, gdzie się znajduje.
Rufus i Cecily mogą dołączyć, ale przed napisaniem postu proszę o kontakt ze mną.
– Och, ty nic nie wiesz? Pan Robert nie żyje – odpowiedziała smutno. – A Laura… och, mała Laura – westchnęła ciężko. – To już nie jest Laura, którą prawdopodobnie znałeś. To monstrum. Monstrum, które zostało stworzone przez tego… – skrzywiła się z irytacją. – Tego… człowieka. Chociaż byłabym daleka od tego stwierdzenia. Zaklął nas w tych obrazach i nie chciał wypuścić. Tamiza miała strzec małą Laurę. Ale… mała Laura zrobiła jej coś złego. Coś przerażającego – ściszyła swój głos do minimum, zgłoski piszczały niepokojąco. – Tamtych ludzi, którzy przyszli i chcieli nam pomóc. – kobieta spojrzała na Alexandra, gdy ten zadał to jedno pytanie, które przejęło ją do samego płótna. Otworzyła usta. – Jej. Jeśli w końcu to z niej wyjdzie, wszyscy zginiemy pod gruzami warsztatu. A wy razem z nami.
Jej twarz wykrzywiona była w strachu, w obawie o swoje życie – nawet, jeśli była tylko w obrazie, żyła, napędzana magią.
– W piwnicy pan Anderson umieścił transformator. Nie wiem nic więcej. Ale on cały czas mówił, że trzeba je zniszczyć, bo inaczej Laura pochłonie więcej żyć, a kiedy urośnie… – nie dokończyła. – Istnieje dziwna więź między nią a urządzeniem na dole.
Spojrzała na chłopaka, który zaczął siłować się z agregatem. Wystarczyła Louisowi chwila, żeby odpowiednio dopasować do siebie elementy – prądnica idealnie wcisnęła się w pustą przestrzeń. Chłopak usłyszał ciche klekotanie, które przyspieszało i przyspieszało, aż cały mechanizm zaczął wibrować. Nie był zepsuty, brakowało mu tylko elementu. Louis mógł być pewien, że agregat działał – dodatkowe burczenie, lekkie, które rozbrzmiało za chwilę, dodatkowo go w tym upewniło.
Kobieta z obrazu uśmiechnęła się.
– Brawo. A teraz uciekaj stąd – uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiło go zmartwienie. – I zamknij za sobą drzwi. Cicho.
Yeti uważnie obserwowało Sophię i do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby oboje mieli wobec siebie nieco zamiary – kobieta wykonywała powolne ruchy, stworzenie nie ruszyło się z miejsca. Zaczął jednak szybciej oddychać, wypychając przez nos gorące obłoki pary. Niecierpliwił się? Bał? Wycofał się, obserwując kobietę uważnym spojrzeniem, tym samym obdarzył za chwilę Alexa, który nagle wyszedł z pokoju… i stanął z nim niemal oko w oko. Niebieska skóra na nosie yeti ego zmarszczyła się, a spod spodu wyłoniły się białe jak śnieg kły. Zwierzę wydusiło z siebie ostrzegawczy, niski pomruk, ale ten w jednej chwilo urwał się, kiedy Alex wypowiedział słowo „jedzenie” i yeti pomknął za spojrzeniem Farleya. W miejscu, gdzie yeti siedział, powstawał szron.
Yeti miał ich na wyciągnięcie łapy.
– Ambitne – mruknął, prychając pogardliwie pod nosem. – Teraz tego żałuję. To mnie przerosło. W dodatku ona… - palce u dłoni sztywniały nieprzyjemnie, skrzywił się. – Chciała mnie już pożreć. To gorsze niż pocałunek dementora. To gorsze niż śmierć. Jednocześnie żyjesz i chcesz umrzeć. Jednocześnie umarłeś i chcesz żyć – ściągnął w pięści ośnieżony materiał płaszcza. – Była dość słaba, by dokończyć dzieła. On mnie obronił. Nie nadałem mu imienia. Ale jest dobry. I zmęczony – spojrzał w stronę lustra. – To świstoklik do jego domu. Nie wiem, czy jest jeszcze sprawny, był nastawiony na zamrożenie spory czas… ale jeśli… jeśli tak, będzie chciał wrócić. – zacisnął powieki. Był zmarniały, ale wciąż twardo się trzymał. – Tak, tak, to on, to Anderson – wdarł się między jej słowa. – Zamknąłem go tam – nie patrzył na swoje winy, nie liczył się z nimi. – Moje imię nie ma już znaczenia, Vera – spojrzał na nią z ukosa, kiedy podchodziła do niego z czekoladą. – Zostaw ją. Wam przyda się bardziej. W końcu przyszliście tutaj, bo was wezwała. Ta część Laury, która chce umrzeć, bo żyje wbrew swojej woli. Więc zachowaj dla siebie. Jesteś tu sama? Pewnie nie. Pozostali nie dali sobie z nią rady – z nią i z… yeti. Tak, to yeti. Nie byli wobec niego zbyt przyjaźnie nastawieni, chcieli go zabić. Nie zdołali. Więc on zabił ich. – zęby szczękały z zimna. Pomiędzy nimi zawisła cisza. Zbyt długa, by nazwać ją chwilową.
– Mogę ci powiedzieć, co musicie zrobić, żeby ją uwolnić i pozbyć się anomalii z tego miejsca. Mogę to zrobić, jeśli mnie zabijesz.
Ze swojego rękawa wyjął stary, zardzewiały sztylet.
– Jeśli mnie wchłonie, nie wyjdziecie stąd już nigdy.
Vera była absolutnie pewna, że człowiek przed nią mówił prawdę.
| Na odpis macie czas do 20 stycznia do godz. 22.
Słuchanie jednej strony kasety to jedna akcja. Do obsługi telefonu potrzebne jest mugoloznawstwo na przynajmniej I poziomie.
Wasze zadania:
Oswajanie Yeti trwa - ST niestety wzrosło do 65. Wciąż wlicza się bonus z biegłości ONMS. Wystarczy wam jeden sukces (jeden osoby lub obu w osiągnięciu ST), żeby zdobyć jego zaufanie. Użycie odpowiedniego rekwizytu daje bonus +10 do rzutu.
Vera nie wie, gdzie się znajduje.
Rufus i Cecily mogą dołączyć, ale przed napisaniem postu proszę o kontakt ze mną.
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 142/170 -5 (-28 cięte)
• Cecily - 207/207
• Alexander - 220/220
• Sophia - 233/240 (-7 szarpane)
• Rufus - 242/242
• Vera - 190/202 (-7 szarpane, -5 poparzenie na twarzy)
Ekwipunek:
• Louis - skórzana, zniszczona torba-listonoszka, a w niej: prądnica, scyzoryk, paczka papierosów, paczka zapałek, portfel z dokumentami i drobniakami, notes i ołówek; kaseta „6”, kaseta nie podpisana, radio
• Cecily - różdżka, metalowy przedmiot, eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 8 ),
• Alexander - różdżka, czerwony kryształ i fluoryt (zawieszone na szyi pod swetrem), bransoleta z włosów syreny (prawy nadgarstek pod rękawami), antidotum podstawowe (1 porcja) i czyścioszek (1 porcja, stat. 29), fiolka ze wspomnieniem
• Sophia - przy sobie różdżka, metalowy przedmiot, zawieszone na rzemieniu schowanym pod ubraniem fluoryt, onyks czarny i amulet z jeleniego poroża, broszka z alabastrowym jednorożcem, w torbie kanapka z serem, eliksiry: maść z gwiazdy wodnej (1 porcja, stat. 10), kameleon (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29), czyścioszek (1 porcja, stat. 29)• Rufus - różdżka i metalowy przedmiot
• Vera - różdżka, metalowy przedmiot, oko ślepego, tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa, zabezpieczone przed stłuczeniem eliksiry od Charlene: znieczulający (2 porcje, stat. 20), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5)
- Mapa:
- PIĘTRO:
Sposób poruszania się:
W jednej kolejce możecie podjąć się przejścia z jednego pokoju do drugiego (przekroczenie drzwi) oraz dokonać jednej akcji. W zamian możecie przejść przez dwa pokoje, ale bez możliwości dokonywania akcji. Jeśli nie przemieszczacie się, wciąż obowiązuje tylko jedna akcja (zaklęcie lub rzut na biegłość, itp.).
Legenda:
Literki na mapie odpowiadają waszym imionom.
Dodałam cyfry do ciał - jeśli chcecie zainteresować się którymś (wszystkimi jednocześnie nie możecie), to mam nadzieję, że to pomoże!
Błękitne paski na piętrze to lustra
Widziała, że yeti przyglądał jej się uważnie. Początkowo nie ruszał się z miejsca, choć zaczął szybciej oddychać i po chwili nieco się cofnął. Bał się? Sophia zdała sobie sprawę, że nie wiadomo jak yeti był wcześniej traktowany przez ludzi. Co, jeśli ktoś zrobił mu w przeszłości krzywdę, przez co stworzenie się ich bało? Nie wróżyłoby to dobrze, bo przerażone, zaszczute zwierzę mogło stać się niebezpieczne.
Jej wcześniejsze słowa przywołały jednak Alexa, który wynurzył się z pokoju i znalazł się tuż obok yeti, dołączając do prób przekonania zwierzęcia o ich niegroźności. Yeti zamruczał ostrzegawczo, ale kiedy usłyszał wypowiedziane przez Alexa słowo „jedzenie”, wyraźnie się ożywił. Sophia przypomniała sobie o kanapce, którą miała w torbie, a której nie zjadła w pracy. Mogli jej użyć jako próbę zdobycia zaufania zwierzęcia. Kto wie, kiedy ostatni raz go karmiono?
- Mam kanapkę – powiedziała, powolnym ruchem sięgając do torby i wydobywając złożoną z dwóch kromek chleba kanapkę z serem w środku, póki co owiniętą w papier. Kanapki były dość koślawe, ale yetiemu nie powinno to przeszkadzać, o ile w ogóle jadały chleb z serem. Szynki akurat w domu nie miała, ale właściwie to nie była pewna czym się takie istoty żywią. Oby nie ludźmi. Wolałaby umrzeć w bardziej bohaterski sposób niż w brzuchu zwierzęcia. – Pewnie jesteś głodny, co? – odezwała się głośniej, by usłyszał ją stwór. Starała się podtrzymać z nim kontakt i odpakowała pieczywo z papieru śniadaniowego, pokazując je zwierzęciu. – Chcesz kanapkę? Dobra kanapka.
Żeby nie rozdrażnić ani nie wystraszyć zwierzęcia podchodzeniem zbyt blisko, zbliżyła się tylko kawałek, a potem powoli i ostrożnie położyła kanapkę na ziemi w pobliżu yeti i znowu cofnęła się o kilka kroków w tył, przez cały czas unikając wykonywania gwałtownych ruchów. Oby ten mały przyjazny gest okazał się wystarczający, by yeti postanowił nie robić sobie z nich kolacji.
| próbuję oswajać yeti, ONMS I, daję mu kanapkę z serem
Jej wcześniejsze słowa przywołały jednak Alexa, który wynurzył się z pokoju i znalazł się tuż obok yeti, dołączając do prób przekonania zwierzęcia o ich niegroźności. Yeti zamruczał ostrzegawczo, ale kiedy usłyszał wypowiedziane przez Alexa słowo „jedzenie”, wyraźnie się ożywił. Sophia przypomniała sobie o kanapce, którą miała w torbie, a której nie zjadła w pracy. Mogli jej użyć jako próbę zdobycia zaufania zwierzęcia. Kto wie, kiedy ostatni raz go karmiono?
- Mam kanapkę – powiedziała, powolnym ruchem sięgając do torby i wydobywając złożoną z dwóch kromek chleba kanapkę z serem w środku, póki co owiniętą w papier. Kanapki były dość koślawe, ale yetiemu nie powinno to przeszkadzać, o ile w ogóle jadały chleb z serem. Szynki akurat w domu nie miała, ale właściwie to nie była pewna czym się takie istoty żywią. Oby nie ludźmi. Wolałaby umrzeć w bardziej bohaterski sposób niż w brzuchu zwierzęcia. – Pewnie jesteś głodny, co? – odezwała się głośniej, by usłyszał ją stwór. Starała się podtrzymać z nim kontakt i odpakowała pieczywo z papieru śniadaniowego, pokazując je zwierzęciu. – Chcesz kanapkę? Dobra kanapka.
Żeby nie rozdrażnić ani nie wystraszyć zwierzęcia podchodzeniem zbyt blisko, zbliżyła się tylko kawałek, a potem powoli i ostrożnie położyła kanapkę na ziemi w pobliżu yeti i znowu cofnęła się o kilka kroków w tył, przez cały czas unikając wykonywania gwałtownych ruchów. Oby ten mały przyjazny gest okazał się wystarczający, by yeti postanowił nie robić sobie z nich kolacji.
| próbuję oswajać yeti, ONMS I, daję mu kanapkę z serem
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Kidy kobieta z obrazu powiedziała Louisowi, że Anderson nie żyje, moją twarz wykrzywił grymas żalu. Spojrzałem na chłopaka współczująco.
- Chcieliśmy powiedzieć ci to jak już stąd wyjdziemy. Dziewczyny znalazły go na dole - powiedziałem, wyciągając rękę i kładąc ją na moment na ramieniu Louisa. Nie jesteś sam. Niedługo jednak mogłem pozwolić sobie na chwilę zadumy. Zmarszczyłem brwi nad usłyszanymi informacjami. Czyli to Laura była potworem, o którym mówił mężczyzna na parterze, to ona stanowiła największe zagrożenie w warsztacie. Wchłaniała istnienia. Przecież! Poczuliśmy coś jak aurę dementora, kiedy tamten biedak na dole wyzionął ducha - jego w takim razie też musiała wchłonąć. Ciarki przebiegły mi po plecach kiedy pomyślałem, jak niewiele brakowało, żeby Louis się na nią napatoczył wtedy, gdy wystrzelił do góry po schodach. Gdyby nie zaklęcie Sophii...
Potrząsnąłem głową, wyrzucając tę myśl z głowy. To było w przeszłości, nie było co tego rozgrzebywać - mieliśmy aktualnie ważniejsze zmartwienia na głowie, jak chociażby yeti. Kiedy obnażył kły mój żołądek skręcił się niebezpiecznie w lęku, a wyciągnięta do stworzenia ręka zadrżała lekko. Musiałem jednak trzymać rezon - nie powinienem okazywać lęku. Wziąłem spokojny wdech i wydech, odrywając spojrzenie od grzebiącej w torbie Sophii i przenosząc je na powrót na wielką stopę.
- Musisz być bardzo głodny - zawtórowałem Sophii łagodnym tonem, dalej siedząc w miejscu, w którym byłem. - Zaopiekujemy się tobą - zapewniłem yeti, zastanawiając się, jak bardzo odmienne nastawienie musieli mieć ci na dole. Ślady pazurów w końcu nabrały jakiegoś większego sensu, jednak dopóki człowiek gór nie był po naszej stronie nie powinienem się z tego aż tak bardzo cieszyć. Za jeden zły ruch mogliśmy skończyć tak jak oni. - Louis, tylko powoli. Nie rób gwałtownych ruchów - powiedziałem, kiedy usłyszałem jak zbliża się do drzwi. Odsunąłem się delikatnie od kanapki, pokazując, że ona mnie w ogóle nie interesuje, zamiast tego jeszcze odrobinę wyciągnąłem lewą dłoń w kierunku yeti, jednocześnie mając tylko nadzieję, że nie skończę jak Brendan. Starałem się być opanowany, przy każdym wypowiadanym słowie uważając, aby przypadkiem nie błysnąć zębami. Nie wpatrywałem się yeti prosto w oczy, nie cały czas - błądziłem wzrokiem gdzieś w ich okolicy, to patrzyłem niżej na jego pokrytą futrem pierś. Mimowolnie zacząłem zastanawiać się, jakie jego futro jest w dotyku. Wydawało się być całkiem miękkie...
| Próbuję obłaskawić yeti :")
- Chcieliśmy powiedzieć ci to jak już stąd wyjdziemy. Dziewczyny znalazły go na dole - powiedziałem, wyciągając rękę i kładąc ją na moment na ramieniu Louisa. Nie jesteś sam. Niedługo jednak mogłem pozwolić sobie na chwilę zadumy. Zmarszczyłem brwi nad usłyszanymi informacjami. Czyli to Laura była potworem, o którym mówił mężczyzna na parterze, to ona stanowiła największe zagrożenie w warsztacie. Wchłaniała istnienia. Przecież! Poczuliśmy coś jak aurę dementora, kiedy tamten biedak na dole wyzionął ducha - jego w takim razie też musiała wchłonąć. Ciarki przebiegły mi po plecach kiedy pomyślałem, jak niewiele brakowało, żeby Louis się na nią napatoczył wtedy, gdy wystrzelił do góry po schodach. Gdyby nie zaklęcie Sophii...
Potrząsnąłem głową, wyrzucając tę myśl z głowy. To było w przeszłości, nie było co tego rozgrzebywać - mieliśmy aktualnie ważniejsze zmartwienia na głowie, jak chociażby yeti. Kiedy obnażył kły mój żołądek skręcił się niebezpiecznie w lęku, a wyciągnięta do stworzenia ręka zadrżała lekko. Musiałem jednak trzymać rezon - nie powinienem okazywać lęku. Wziąłem spokojny wdech i wydech, odrywając spojrzenie od grzebiącej w torbie Sophii i przenosząc je na powrót na wielką stopę.
- Musisz być bardzo głodny - zawtórowałem Sophii łagodnym tonem, dalej siedząc w miejscu, w którym byłem. - Zaopiekujemy się tobą - zapewniłem yeti, zastanawiając się, jak bardzo odmienne nastawienie musieli mieć ci na dole. Ślady pazurów w końcu nabrały jakiegoś większego sensu, jednak dopóki człowiek gór nie był po naszej stronie nie powinienem się z tego aż tak bardzo cieszyć. Za jeden zły ruch mogliśmy skończyć tak jak oni. - Louis, tylko powoli. Nie rób gwałtownych ruchów - powiedziałem, kiedy usłyszałem jak zbliża się do drzwi. Odsunąłem się delikatnie od kanapki, pokazując, że ona mnie w ogóle nie interesuje, zamiast tego jeszcze odrobinę wyciągnąłem lewą dłoń w kierunku yeti, jednocześnie mając tylko nadzieję, że nie skończę jak Brendan. Starałem się być opanowany, przy każdym wypowiadanym słowie uważając, aby przypadkiem nie błysnąć zębami. Nie wpatrywałem się yeti prosto w oczy, nie cały czas - błądziłem wzrokiem gdzieś w ich okolicy, to patrzyłem niżej na jego pokrytą futrem pierś. Mimowolnie zacząłem zastanawiać się, jakie jego futro jest w dotyku. Wydawało się być całkiem miękkie...
| Próbuję obłaskawić yeti :")
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Wyraz twarzy Leighton był tego najlepszym potwierdzeniem - ani nie była sama, ani ludzie, których zostawiła za sobą, naprawiając diagram, nie byli jej obojętni. Choć może lepiej byłoby, gdyby było inaczej. Pominęła próby zaprzeczania, kłamcą była jeszcze gorszym, niż mówcą - tylko zmarnowałaby czas i zamieniający się w parę oddech. Moment na łapanie za słówka był kiepski, ale myślami uczepiła się tego „tu”. W połączeniu z zaśnieżonym pokojem i obawą przed Laurą przemawiało na niekorzyść wersji z opuszczeniem warsztatu.
- Jeżeli będzie cień szansy, żeby wyjść z tego bez walki, na pewno się go uczepią - wzruszyła ramionami - i zapewne będą się trzymać do ostatniej chwili.
Co oczywiście mogło nie wystarczyć. Yeti. Prawdziwe, żywe yeti. Z deklaracjami, że teraz nic jej nie zaskoczy, wolała być dzisiaj naprawdę ostrożna. Przycupnęła obok mężczyzny i pozwoliła ciszy trwać, nie wyrwała się z dziesiątką pytań. Nie przerywała, gdy mówił. A później pomilczała jeszcze trochę, kiedy wyjął sztylet i zaproponował wiedzę w zamian za własną śmierć. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było, że Alexander - praktycznie magipsychiatra, jak myślała o młodym uzdrowicielu - lepiej nadawał się do takich rozmów. Jakichkolwiek rozmów, bo w przypadku Very trudno było mówić o wyczuciu. Dostrzegała logikę kryjącą się za tą propozycją. Świstoklik, o ile zadziała, przestanie zamrażać pomieszczenie, zniknie więc jedyne, co wedle słów tego człowieka trzymało Laurę na dystans.
- Żywego nie mogę cię tu zostawić - przyjrzała mu się z namysłem - czyli zgadzamy się w przynajmniej tej jednej kwestii.
Czarnoksiężnik, klątwiarz i morderca, ale - do tej pory - nie zaatakował jej i nie okłamał. Odpuściła sobie roztrząsanie zagadnień moralnych, i tak nie miała zapędów w kierunku wartościowania ludzkiego życia. Praktycznie żadnych powodów, żeby zdobyć się na zaufanie, za to co najmniej kilka przemawiających za przystaniem na jego warunki, a jednak Vera nie życzyła mu paskudnej śmierci.
- Może tak jeszcze nie przyzwyczajaj się do myśli o wykrwawieniu się w tym zimnie, co? Pewnie, że chcę wiedzieć - wyjęła z kieszeni fiolkę ze szmaragdowym eliksirem i położyła ją tuż przed nim, na tabliczce czekolady - ale ze śmiercią jeszcze zdążysz, dziewczynki na razie tu nie ma. Eliksir znieczulający, mam tego dwie fiolki. Stan ogólny się od niego nie poprawia, ale pozwala funkcjonować. Mogę dobrać dawkę, rzucić Caelum - przy tej temperaturze nawet ryzyko anomalii zaczynało się wydawać odrobinę mniej zniechęcające – a skoro już raz ci pomógł, czemu nie miałbyś chwycić za ten świstoklik razem ze mną?
| samobójczy rzut na retorykę...? I ewentualne przekazanie eliksiru znieczulającego.
- Jeżeli będzie cień szansy, żeby wyjść z tego bez walki, na pewno się go uczepią - wzruszyła ramionami - i zapewne będą się trzymać do ostatniej chwili.
Co oczywiście mogło nie wystarczyć. Yeti. Prawdziwe, żywe yeti. Z deklaracjami, że teraz nic jej nie zaskoczy, wolała być dzisiaj naprawdę ostrożna. Przycupnęła obok mężczyzny i pozwoliła ciszy trwać, nie wyrwała się z dziesiątką pytań. Nie przerywała, gdy mówił. A później pomilczała jeszcze trochę, kiedy wyjął sztylet i zaproponował wiedzę w zamian za własną śmierć. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było, że Alexander - praktycznie magipsychiatra, jak myślała o młodym uzdrowicielu - lepiej nadawał się do takich rozmów. Jakichkolwiek rozmów, bo w przypadku Very trudno było mówić o wyczuciu. Dostrzegała logikę kryjącą się za tą propozycją. Świstoklik, o ile zadziała, przestanie zamrażać pomieszczenie, zniknie więc jedyne, co wedle słów tego człowieka trzymało Laurę na dystans.
- Żywego nie mogę cię tu zostawić - przyjrzała mu się z namysłem - czyli zgadzamy się w przynajmniej tej jednej kwestii.
Czarnoksiężnik, klątwiarz i morderca, ale - do tej pory - nie zaatakował jej i nie okłamał. Odpuściła sobie roztrząsanie zagadnień moralnych, i tak nie miała zapędów w kierunku wartościowania ludzkiego życia. Praktycznie żadnych powodów, żeby zdobyć się na zaufanie, za to co najmniej kilka przemawiających za przystaniem na jego warunki, a jednak Vera nie życzyła mu paskudnej śmierci.
- Może tak jeszcze nie przyzwyczajaj się do myśli o wykrwawieniu się w tym zimnie, co? Pewnie, że chcę wiedzieć - wyjęła z kieszeni fiolkę ze szmaragdowym eliksirem i położyła ją tuż przed nim, na tabliczce czekolady - ale ze śmiercią jeszcze zdążysz, dziewczynki na razie tu nie ma. Eliksir znieczulający, mam tego dwie fiolki. Stan ogólny się od niego nie poprawia, ale pozwala funkcjonować. Mogę dobrać dawkę, rzucić Caelum - przy tej temperaturze nawet ryzyko anomalii zaczynało się wydawać odrobinę mniej zniechęcające – a skoro już raz ci pomógł, czemu nie miałbyś chwycić za ten świstoklik razem ze mną?
| samobójczy rzut na retorykę...? I ewentualne przekazanie eliksiru znieczulającego.
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Zamarłem słysząc słowa pani z obrazu.
- Robert... nie żyje? - wymamrotałem za nią zgaszony czując jak ogarnia mnie smutek. Szczerze mówiąc liczyłem na to... miałem wielką nadzieję, że jednak jakoś udało mu się to przetrwać: tą bestię, tostery, czy te dziwne żuki... no i Laurę. W miarę jak portret mówił, czułem jak ciarki przebiegają mi po plecach. Wyjątkowo nieprzyjemne. "Wszyscy zginiemy pod gruzami warsztatu" - zagrzmiało mi w głowie.
Może to wszystko na nic? Może porywaliśmy się z motyką na słońce? Może trzeba odpuścić? W moje myśli wdarły się wątpliwości. Ale z drugiej strony wciąż liczyłem na to, że jeśli naprawię te cholerne agregaty, Laura wróci do normy, ba... WSZYSTKO wróci do normy. Właśnie dlatego czym prędzej podszedłem do urządzenia ignorując szept Alexa.
- Kiedy działały wszystko było w porządku - mruknąłem, choć sam nie wiedziałem czy bardziej do siebie, by dodać sobie otuchy, czy do obrazu. Przecież to nie mógł być przypadek, że prądnica trafiła właśnie do mnie, prawda? To by było zbyt nieprawdopodobne.
No i proszę: dłubałem, dłubałem, ale części faktycznie idealnie do siebie pasowały i już zaraz potem przymocowałem prądnicę do agregatu. Cóż za sukces! Tym bardziej, że od razu się włączył i...
Spojrzałem na panią z obrazu. Uciekać?
- Postaram się wszystko naprawić... żeby wróciło do normalności - odpowiedziałem jej jeszcze, jakbym chciał zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że zrobię wszystko co w mojej mocy... ale faktycznie już ruszyłem w stronę korytarza, a kiedy wyszedłem i zamknąłem za sobą cicho drzwi... i zdałem sobie sprawę z tego, że stoję tuż obok wielkiego, białego stwora. Omal nie krzyknąłem, przysięgam! Ale zamiast tego otwarłem szerzej oczy i rozdziawiłem buzię, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Niechtowszystkiekometywszechświata! Chciałem odwrócić się na pięcie i zwiać do pokoju (jak bohatersko!), z którego właśnie wyszedłem, ale głos Alexa mnie zatrzymał. Odetchnąłem i powoli, baaaaardzo powoli uniosłem wyżej ręce (pokiereszowane, ale o tym akurat zapomniałem, a jeśli takie stwory są jak rekiny i zapach krwi wywołuje w nich agresję?!) w poddańczym geście przy okazji pokazując bestii (to na bank była TA bestia), że jestem totalnie i bez jakiejkolwiek wątpliwości BEZBRONNY. Taki też się czułem. Bezbronny i przerażony.
- Nie zjedz nas, Polar, proszę. Słowo honoru, nie mamy złych intencji - wymamrotałem cicho, choć nie wiedziałem czy to coś pomoże i czy takie stwory w ogóle rozumieją ludzką mowę.
I tak, wiedziałem, że TO z pewnością NIE był niedźwiedź polarny... ale jakoś Polar do niego pasował, nie? Od Polaris - najjaśniejszej gwiazdy w gwiazdozbiorze Małej Niedźwiedzicy.
Oby jemu też się spodobało to imię.
ll dołączam się do próby oswojenia yeti. Bez ONMS
- Robert... nie żyje? - wymamrotałem za nią zgaszony czując jak ogarnia mnie smutek. Szczerze mówiąc liczyłem na to... miałem wielką nadzieję, że jednak jakoś udało mu się to przetrwać: tą bestię, tostery, czy te dziwne żuki... no i Laurę. W miarę jak portret mówił, czułem jak ciarki przebiegają mi po plecach. Wyjątkowo nieprzyjemne. "Wszyscy zginiemy pod gruzami warsztatu" - zagrzmiało mi w głowie.
Może to wszystko na nic? Może porywaliśmy się z motyką na słońce? Może trzeba odpuścić? W moje myśli wdarły się wątpliwości. Ale z drugiej strony wciąż liczyłem na to, że jeśli naprawię te cholerne agregaty, Laura wróci do normy, ba... WSZYSTKO wróci do normy. Właśnie dlatego czym prędzej podszedłem do urządzenia ignorując szept Alexa.
- Kiedy działały wszystko było w porządku - mruknąłem, choć sam nie wiedziałem czy bardziej do siebie, by dodać sobie otuchy, czy do obrazu. Przecież to nie mógł być przypadek, że prądnica trafiła właśnie do mnie, prawda? To by było zbyt nieprawdopodobne.
No i proszę: dłubałem, dłubałem, ale części faktycznie idealnie do siebie pasowały i już zaraz potem przymocowałem prądnicę do agregatu. Cóż za sukces! Tym bardziej, że od razu się włączył i...
Spojrzałem na panią z obrazu. Uciekać?
- Postaram się wszystko naprawić... żeby wróciło do normalności - odpowiedziałem jej jeszcze, jakbym chciał zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że zrobię wszystko co w mojej mocy... ale faktycznie już ruszyłem w stronę korytarza, a kiedy wyszedłem i zamknąłem za sobą cicho drzwi... i zdałem sobie sprawę z tego, że stoję tuż obok wielkiego, białego stwora. Omal nie krzyknąłem, przysięgam! Ale zamiast tego otwarłem szerzej oczy i rozdziawiłem buzię, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Niechtowszystkiekometywszechświata! Chciałem odwrócić się na pięcie i zwiać do pokoju (jak bohatersko!), z którego właśnie wyszedłem, ale głos Alexa mnie zatrzymał. Odetchnąłem i powoli, baaaaardzo powoli uniosłem wyżej ręce (pokiereszowane, ale o tym akurat zapomniałem, a jeśli takie stwory są jak rekiny i zapach krwi wywołuje w nich agresję?!) w poddańczym geście przy okazji pokazując bestii (to na bank była TA bestia), że jestem totalnie i bez jakiejkolwiek wątpliwości BEZBRONNY. Taki też się czułem. Bezbronny i przerażony.
- Nie zjedz nas, Polar, proszę. Słowo honoru, nie mamy złych intencji - wymamrotałem cicho, choć nie wiedziałem czy to coś pomoże i czy takie stwory w ogóle rozumieją ludzką mowę.
I tak, wiedziałem, że TO z pewnością NIE był niedźwiedź polarny... ale jakoś Polar do niego pasował, nie? Od Polaris - najjaśniejszej gwiazdy w gwiazdozbiorze Małej Niedźwiedzicy.
Oby jemu też się spodobało to imię.
ll dołączam się do próby oswojenia yeti. Bez ONMS
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Jak tylko Sophia wyciągnęła ze swojej torby kanapkę, yeti przechylił głowę na bok, przyglądając się odwijanej paczuszce z wyraźnym zaciekawieniem. Rozszerzył ciemno niebieskie nozdrza, gdy podeszła bliżej i położyła przed nim jedzenie, ryzykując własnym życiem – wciąż wystarczyła chwila, żeby rzucił się na nich albo uciekł. A kto chciał widzieć rozszalałego yeti na ulicach Londynu?
Człekokształtny stwór nie spuszczał z was oczu, utrzymywał cały czas taką postawę, która umożliwiała mu szybką reakcję, był nieco zgrabiony, przykucnięty na tylnych nogach. Ale jego twarz zdawała się łagodnieć z każdym słowem i każdą zachętą. Często zerkał w stronę kanapki. Na pewno zauważył wyciągniętą ku sobie dłoń Alexa, ale wyraźnie ją zignorował – wasze starania dążyły do szczęśliwego końca. Reszty dopełnił Louis, bo choć na pewno na zwierzętach nie znał się tak dobrze, to instynktownie zrobił coś, co was uratowało – nadał mu imię. Yeti zareagował od razu, patrząc na niego z mieszanką zdziwienia i zmieszania. A zaraz potem usiadł na podłodze, wywołując drżenie ścian, i sięgnął jedną łapą po kanapkę, niemal od razu ze smakiem ja pochłaniając. Alex mógł w tej chwili go dotknąć – faktycznie, jego futro było miękkie i puszyste, choć przy samej skórze wyczuł jakby obtłuszczoną, twardą okrywę. Polar poklepał się po brzuchu i oblizał niebieskie, grube palce w prawej łapie. Zaburczał coś w nieco wyższej tonacji, przyjaźnie i wskazał łapą na drzwi za ich plecami (pokój V), zaraz potem poklepał się łapą po piersi. Jego wzrok osiadł na Louisie.
Czarodziej patrzył na Verę uważnym, choć zmęczonym wzrokiem. Różdżkę wciąż trzymał w dłoni, choć silniejszy uścisk trzymał na sztylecie. W końcu na jego ustach zatańczył krótki, nerwowy i ironiczny uśmieszek.
– Na razie. To, że boi się zimna, nie znaczy, że w poszukiwaniu kolejnej duszy, kolejnego medium energii nie będzie szukała nawet na niesprzyjającym dla niej terytorium. – odparł cicho. Wypowiedź Very nie wiadomo, czy go przekonała do czegokolwiek, ale na razie nie podejmował żadnych starań, które mogłyby im zaszkodzić.
Spojrzał w stronę drzwi, za którymi oboje mogli usłyszeć głośne tąpnięcie.
– Ci, z którymi tu przyszłaś, chyba świetnie sobie radzą – szepnął i oblizał spierzchnięte usta. – Będziesz tak sterczeć czy coś zrobisz?
| Na odpis macie czas do 26 stycznia do godz. 22.
Słuchanie jednej strony kasety to jedna akcja. Do obsługi telefonu potrzebne jest mugoloznawstwo na przynajmniej I poziomie.
Wasze zadania:
Yeti został oswojony, możecie wydawać mu polecenia. W związku z tym, że Louis miał najwyższy wynik, yeti słucha każdego jego słowa, próśb i rozkazów od Sophii i Alexa może nie posłuchać - za każdym razem MG wykonywał będzie test sporny, wynik powyżej 40 będzie oznaczał, że yeti podejmie współpracę, wynik poniżej - nie.
Vera nie wie, gdzie się znajduje.
Rufus i Cecily mogą dołączyć, ale przed napisaniem postu proszę o kontakt ze mną.
Człekokształtny stwór nie spuszczał z was oczu, utrzymywał cały czas taką postawę, która umożliwiała mu szybką reakcję, był nieco zgrabiony, przykucnięty na tylnych nogach. Ale jego twarz zdawała się łagodnieć z każdym słowem i każdą zachętą. Często zerkał w stronę kanapki. Na pewno zauważył wyciągniętą ku sobie dłoń Alexa, ale wyraźnie ją zignorował – wasze starania dążyły do szczęśliwego końca. Reszty dopełnił Louis, bo choć na pewno na zwierzętach nie znał się tak dobrze, to instynktownie zrobił coś, co was uratowało – nadał mu imię. Yeti zareagował od razu, patrząc na niego z mieszanką zdziwienia i zmieszania. A zaraz potem usiadł na podłodze, wywołując drżenie ścian, i sięgnął jedną łapą po kanapkę, niemal od razu ze smakiem ja pochłaniając. Alex mógł w tej chwili go dotknąć – faktycznie, jego futro było miękkie i puszyste, choć przy samej skórze wyczuł jakby obtłuszczoną, twardą okrywę. Polar poklepał się po brzuchu i oblizał niebieskie, grube palce w prawej łapie. Zaburczał coś w nieco wyższej tonacji, przyjaźnie i wskazał łapą na drzwi za ich plecami (pokój V), zaraz potem poklepał się łapą po piersi. Jego wzrok osiadł na Louisie.
Czarodziej patrzył na Verę uważnym, choć zmęczonym wzrokiem. Różdżkę wciąż trzymał w dłoni, choć silniejszy uścisk trzymał na sztylecie. W końcu na jego ustach zatańczył krótki, nerwowy i ironiczny uśmieszek.
– Na razie. To, że boi się zimna, nie znaczy, że w poszukiwaniu kolejnej duszy, kolejnego medium energii nie będzie szukała nawet na niesprzyjającym dla niej terytorium. – odparł cicho. Wypowiedź Very nie wiadomo, czy go przekonała do czegokolwiek, ale na razie nie podejmował żadnych starań, które mogłyby im zaszkodzić.
Spojrzał w stronę drzwi, za którymi oboje mogli usłyszeć głośne tąpnięcie.
– Ci, z którymi tu przyszłaś, chyba świetnie sobie radzą – szepnął i oblizał spierzchnięte usta. – Będziesz tak sterczeć czy coś zrobisz?
| Na odpis macie czas do 26 stycznia do godz. 22.
Słuchanie jednej strony kasety to jedna akcja. Do obsługi telefonu potrzebne jest mugoloznawstwo na przynajmniej I poziomie.
Wasze zadania:
Yeti został oswojony, możecie wydawać mu polecenia. W związku z tym, że Louis miał najwyższy wynik, yeti słucha każdego jego słowa, próśb i rozkazów od Sophii i Alexa może nie posłuchać - za każdym razem MG wykonywał będzie test sporny, wynik powyżej 40 będzie oznaczał, że yeti podejmie współpracę, wynik poniżej - nie.
Vera nie wie, gdzie się znajduje.
Rufus i Cecily mogą dołączyć, ale przed napisaniem postu proszę o kontakt ze mną.
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 142/170 -5 (-28 cięte)
• Cecily - 207/207
• Alexander - 220/220
• Sophia - 233/240 (-7 szarpane)
• Rufus - 242/242
• Vera - 190/202 (-7 szarpane, -5 poparzenie na twarzy)
Ekwipunek:
• Louis - skórzana, zniszczona torba-listonoszka, a w niej: prądnica, scyzoryk, paczka papierosów, paczka zapałek, portfel z dokumentami i drobniakami, notes i ołówek; kaseta „6”, kaseta nie podpisana, radio
• Cecily - różdżka, metalowy przedmiot, eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 8 ),
• Alexander - różdżka, czerwony kryształ i fluoryt (zawieszone na szyi pod swetrem), bransoleta z włosów syreny (prawy nadgarstek pod rękawami), antidotum podstawowe (1 porcja) i czyścioszek (1 porcja, stat. 29), fiolka ze wspomnieniem
• Sophia - przy sobie różdżka, metalowy przedmiot, zawieszone na rzemieniu schowanym pod ubraniem fluoryt, onyks czarny i amulet z jeleniego poroża, broszka z alabastrowym jednorożcem, w torbie kanapka z serem, eliksiry: maść z gwiazdy wodnej (1 porcja, stat. 10), kameleon (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29), czyścioszek (1 porcja, stat. 29)• Rufus - różdżka i metalowy przedmiot
• Vera - różdżka, metalowy przedmiot, oko ślepego, tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa, zabezpieczone przed stłuczeniem eliksiry od Charlene: znieczulający (2 porcje, stat. 20), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5)
- Mapa:
- PIĘTRO:
Sposób poruszania się:
W jednej kolejce możecie podjąć się przejścia z jednego pokoju do drugiego (przekroczenie drzwi) oraz dokonać jednej akcji. W zamian możecie przejść przez dwa pokoje, ale bez możliwości dokonywania akcji. Jeśli nie przemieszczacie się, wciąż obowiązuje tylko jedna akcja (zaklęcie lub rzut na biegłość, itp.).
Legenda:
Literki na mapie odpowiadają waszym imionom.
Dodałam cyfry do ciał - jeśli chcecie zainteresować się którymś (wszystkimi jednocześnie nie możecie), to mam nadzieję, że to pomoże!
Błękitne paski na piętrze to lustra
Warsztat w Outwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey