Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey
Warsztat w Outwood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stary warsztat
Stary warsztat Roberta Andersona był dość znany w Outwood - wiosce położonej w hrabstwie Surrey, stosunkowo niedaleko od Londynu. Ponoć zapewniał elektryczne zaplecze całej okolicy, gwarantował prąd w każdym mugolskim domu. Niegdyś działał prężnie, wynalazca urzędujący w jego wnętrzu był znakomitym znawcą w swojej dziedzinie, dlatego ludzie często przychodzili do niego w sprawie drobniejszych i większych napraw. Sprzedawał również przeróżne, mugolskie cacka.
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
Kolejne wciskane przez Louisa na panelu kombinacje lśniły na zielono i przenosiły odpowiedni gwiazdozbiór na podłogę. Konstelacja Kompasu, Kruka, Łabędzia, Wagi, Tarczy i Małej Niedźwiedzicy… zalśniły razem na północnym niebie – tuż pod transformatorem. Kiedy ostatni moduł zabłysł, na transformatorze włączyły się kontrolki i w jednej chwili cała metalowa klatka pojaśniała od elektrycznych promieni jak bicze strzelających od kratki do kratki. W tym samym momencie Sophii udało się wypuścić ze swojej różdżki kolejne smugi potężnych zaklęć i zareagowały one z mugolskim urządzeniem jak katalizatory – promienie wydostały się z kraty i zaczęły pustoszyć pomieszczenia dookoła siebie, siekąc zbłądzonymi ładunkami bez jakiejkolwiek kontroli. Mogliście stać się ofiarami każdego z nich, a doznane obrażenia mogły należeć do tych poważniejszych. Stało się to zaledwie ułamki sekund zanim Alexandrowi udało się zamknąć Anomalię we wnętrzu metalowej klatki.
Co jednak było najważniejsze – wszystkie wiązki białych błyskawic dosięgły w pierwszej kolejności Anomalię, pochwytując ją tak, że wiła się i szarpała w olbrzymiej agonii, nie szczędząc wam krzyków pełnych bólu. Zbłądzone ładunki rozrywały ją na poszczególne fragmenty, tak, że puchła od środka, kumulując w sobie światło i magiczną energię, która w końcu wybuchła, falą uderzeniową zmiatając was z nóg. Ba, nie tylko was! Stworzyła niebezpiecznie szerokie leje w ścianach, które z zaskakującą szybkością zaczęły się walić – niemal wam na głowy, bo wejście z drabinką, które do tej pory wydawało się stabilne, kruszyło się i wyginało metalowe schodki. Te szybko odpadły, nie mogły już być przez was użyte, a wspięcie się po ścianie wiązało się z ryzykiem pogrzebania żywcem przez gruz.
Polar ryknął jeszcze raz i wyciągnął w dół rękę, żebyście mogli z jego pomocą się stąd wydostać. Niestety miejsca było dla wszystkich stanowczo za mało. To wszystko udało się Alexandrowi dostrzec na pierwszy rzut oka – cały parter zaczynał się zapadać. Huk lecących gruzów zagłuszał głosy.
| Na odpis macie czas do 6 marca do godz. 18.
Magicus extremos (tylko Alexander) +20 (3/3)
Impedimenta na anomalii (2/2)
Wasze zadania:
To ostatnia tura, w której macie szansę (poniekąd) bez szwanku wydostać się z warsztatu!
1. Ucieczka przed zbłąkanymi ładunkami elektrycznymi to ST 80, doliczana jest podwójna zwinność, nie uchroni przed nimi protego. Obrażenia to -25 pż (poparzenie elektryczne).
2. Ucieczka przed lecącymi gruzami to ST 60, doliczana jest podwójna zwinność, protego ochroni. Obrażenia to -30 pż (tłuczone).
3. Yeti może podnieść bez ST jedną osobę, druga musi się jakimś sposobem wdrapać po jego ręce i możliwie po ścianie – ST to 50, doliczana podwójna sprawność.
4. Wspinaczka po ścianie to ST 80, doliczana jest podwójna sprawność.
Wszystkie wymienione powyżej + rzucenie zaklęcia lub skorzystanie z biegłości to akcje. Wy możecie podjąć się tylko dwóch z nich. Dodam, że należy rzucić unik o wyniku wyższym niż 75, żeby uniknąć zarówno zbłądzonych ładunków, jak i gruzów.
Poglądowe zdjęcie na główną klatkę i transformator (wnętrze) - klik.
Co jednak było najważniejsze – wszystkie wiązki białych błyskawic dosięgły w pierwszej kolejności Anomalię, pochwytując ją tak, że wiła się i szarpała w olbrzymiej agonii, nie szczędząc wam krzyków pełnych bólu. Zbłądzone ładunki rozrywały ją na poszczególne fragmenty, tak, że puchła od środka, kumulując w sobie światło i magiczną energię, która w końcu wybuchła, falą uderzeniową zmiatając was z nóg. Ba, nie tylko was! Stworzyła niebezpiecznie szerokie leje w ścianach, które z zaskakującą szybkością zaczęły się walić – niemal wam na głowy, bo wejście z drabinką, które do tej pory wydawało się stabilne, kruszyło się i wyginało metalowe schodki. Te szybko odpadły, nie mogły już być przez was użyte, a wspięcie się po ścianie wiązało się z ryzykiem pogrzebania żywcem przez gruz.
Polar ryknął jeszcze raz i wyciągnął w dół rękę, żebyście mogli z jego pomocą się stąd wydostać. Niestety miejsca było dla wszystkich stanowczo za mało. To wszystko udało się Alexandrowi dostrzec na pierwszy rzut oka – cały parter zaczynał się zapadać. Huk lecących gruzów zagłuszał głosy.
| Na odpis macie czas do 6 marca do godz. 18.
Magicus extremos (tylko Alexander) +20 (3/3)
Impedimenta na anomalii (2/2)
Wasze zadania:
To ostatnia tura, w której macie szansę (poniekąd) bez szwanku wydostać się z warsztatu!
1. Ucieczka przed zbłąkanymi ładunkami elektrycznymi to ST 80, doliczana jest podwójna zwinność, nie uchroni przed nimi protego. Obrażenia to -25 pż (poparzenie elektryczne).
2. Ucieczka przed lecącymi gruzami to ST 60, doliczana jest podwójna zwinność, protego ochroni. Obrażenia to -30 pż (tłuczone).
3. Yeti może podnieść bez ST jedną osobę, druga musi się jakimś sposobem wdrapać po jego ręce i możliwie po ścianie – ST to 50, doliczana podwójna sprawność.
4. Wspinaczka po ścianie to ST 80, doliczana jest podwójna sprawność.
Wszystkie wymienione powyżej + rzucenie zaklęcia lub skorzystanie z biegłości to akcje. Wy możecie podjąć się tylko dwóch z nich. Dodam, że należy rzucić unik o wyniku wyższym niż 75, żeby uniknąć zarówno zbłądzonych ładunków, jak i gruzów.
Poglądowe zdjęcie na główną klatkę i transformator (wnętrze) - klik.
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 127/170 -10 (-28 cięte)
• Alexander - 210/220 (-10 cięte)
• Sophia - 203/240 -5 (-7 szarpane, -30 psychiczne)
•Cecily - 207/207
•Rufus - 242/242
•Vera - 190/202 (-7 szarpane, -5 poparzenie na twarzy)
Ekwipunek:
• Louis - skórzana, zniszczona torba-listonoszka, a w niej: scyzoryk, paczka papierosów, paczka zapałek, portfel z dokumentami i drobniakami, notes i ołówek; kaseta „6”, kaseta nie podpisana, radio, cewka zapłonowa
• Alexander - różdżka, czerwony kryształ i fluoryt (zawieszone na szyi pod swetrem), bransoleta z włosów syreny (prawy nadgarstek pod rękawami), antidotum podstawowe (1 porcja) i czyścioszek (1 porcja, stat. 29), fiolka ze wspomnieniem
• Sophia - przy sobie różdżka, metalowy przedmiot, zawieszone na rzemieniu schowanym pod ubraniem fluoryt, onyks czarny i amulet z jeleniego poroża, broszka z alabastrowym jednorożcem, w torbie kanapka z serem, eliksiry: maść z gwiazdy wodnej (1 porcja, stat. 10), kameleon (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29), czyścioszek (1 porcja, stat. 29)• Cecily - różdżka, metalowy przedmiot, eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 8 ),• Rufus - różdżka i metalowy przedmiot
• Vera - różdżka, metalowy przedmiot, oko ślepego, tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa, zabezpieczone przed stłuczeniem eliksiry od Charlene: znieczulający (2 porcje, stat. 20), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5)
Ej, to faktycznie nie było trudne!
Skupiony na wklepywaniu kolejnych konstelacji gwiazd, niemal nie zwracałem uwagi na to co działo się wokół. Nawet wołania Alexa nie słyszałem. Kruk, Łabędź, Waga, Tarcza... przy Małej Niedźwiedzicy się zawahałem, ale i na nią padło. Z zafascynowaniem patrzyłem jak przyciski jarzą się na zielono, co najprawdopodobniej oznaczało poprawnie odgadnięty gwiazdozbiór. Pewnie czułbym rozpierającą mnie dumę w chwili, kiedy ostatnie diody się rozświetliły, a transformator rozhulał na dobre, gdyby nie to, co stało się później.
- Niech to czarna dziura... - jęknąłem, kiedy energia elektryczna wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli, błyskawice śmigały wokół, a potwór zamknięty w elektrycznej pułapce wył i krzyczał z bólu. Mury już nie drżały, ale z hukiem rozpadały się na kawałki, a ja stałem jak słup soli zapatrzony na to przerażające widowisko i nie mogłem się ruszyć.
Dopiero ryk Polara otrząsnął mnie z tego bezwładu.
- Szybko, musimy stąd zwiewać! - spróbowałem przekrzyczeć kumulację tych wszystkich dźwięków, choć nie byłem pewny, czy to coś dało i ruszyłem w stronę białej łapy yeti starając się robić uniki przed zbłąkanymi ładunkami elektrycznymi i lecącymi mi na głowę kawałkami skał ze ściany. Serce waliło mi jak młotem, w uszach świszczało i huczało, a ja myślałem tylko o tym, żeby się stąd wydostać, żeby złapać się ręki Polara i uciec. I tylko miałem nadzieję, że Alex i Sophia są tuż za mną, bo nie sprawdzałem, nie odwracałem głowy, bałem się spojrzeć za siebie.
Szybciej, szybciej, szybciej! - ponaglałem się w myślach, jakby miało to faktycznie dodać mi super-prędkości. W akcie ostatecznej desperacji skoczyłem, by chwycić Polara za łapę i dzięki temu wydostać się na zewnątrz.
Akcje:
1. Robię uniki niczym ninja! ST 75 (-10 do kości)
2. Chcę, żeby mnie Polar wyciągnął bez ST
Skupiony na wklepywaniu kolejnych konstelacji gwiazd, niemal nie zwracałem uwagi na to co działo się wokół. Nawet wołania Alexa nie słyszałem. Kruk, Łabędź, Waga, Tarcza... przy Małej Niedźwiedzicy się zawahałem, ale i na nią padło. Z zafascynowaniem patrzyłem jak przyciski jarzą się na zielono, co najprawdopodobniej oznaczało poprawnie odgadnięty gwiazdozbiór. Pewnie czułbym rozpierającą mnie dumę w chwili, kiedy ostatnie diody się rozświetliły, a transformator rozhulał na dobre, gdyby nie to, co stało się później.
- Niech to czarna dziura... - jęknąłem, kiedy energia elektryczna wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli, błyskawice śmigały wokół, a potwór zamknięty w elektrycznej pułapce wył i krzyczał z bólu. Mury już nie drżały, ale z hukiem rozpadały się na kawałki, a ja stałem jak słup soli zapatrzony na to przerażające widowisko i nie mogłem się ruszyć.
Dopiero ryk Polara otrząsnął mnie z tego bezwładu.
- Szybko, musimy stąd zwiewać! - spróbowałem przekrzyczeć kumulację tych wszystkich dźwięków, choć nie byłem pewny, czy to coś dało i ruszyłem w stronę białej łapy yeti starając się robić uniki przed zbłąkanymi ładunkami elektrycznymi i lecącymi mi na głowę kawałkami skał ze ściany. Serce waliło mi jak młotem, w uszach świszczało i huczało, a ja myślałem tylko o tym, żeby się stąd wydostać, żeby złapać się ręki Polara i uciec. I tylko miałem nadzieję, że Alex i Sophia są tuż za mną, bo nie sprawdzałem, nie odwracałem głowy, bałem się spojrzeć za siebie.
Szybciej, szybciej, szybciej! - ponaglałem się w myślach, jakby miało to faktycznie dodać mi super-prędkości. W akcie ostatecznej desperacji skoczyłem, by chwycić Polara za łapę i dzięki temu wydostać się na zewnątrz.
Akcje:
1. Robię uniki niczym ninja! ST 75 (-10 do kości)
2. Chcę, żeby mnie Polar wyciągnął bez ST
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie w tempie, które ledwo byłem w stanie śledzić. Kolejne światła zapalały się w miarę jak Louis stał przy konsoli, Sophia rzucała zaklęcia, ja zatrzasnąłem klatkę i stałem tam, a kiedy transformator zadziałał cały świat zawalił mi się na głowę - dosłownie i w przenośni. Na chwilę zamarłem dając się porwać pięknu - tak, dokładnie, pięknu - agonii anomalii. Magia była potężna, widziałem to jak i doświadczałem sam jej potęgi, kiedy buzowała mi w żyłach. Teraz jednak to piękno niosło ze sobą skrajne niebezpieczeństwo. Wybuch, który towarzyszył rozpadowi anomalii wstrząsnął całym warsztatem, gnąc ściany piwnicy i fundamenty domu niczym kartki. Próbowałem krzyczeć, jednak każde słowo jakie z siebie wyrzucałem było zagłuszane przez rumor. Jedynym co mogłem więc zrobić było pociągnięcie za sobą Sophii i rzucenie się w kierunku ryczącego Polara. Louis biegł przed nami, a powietrze przecinały elektrycznie brzęczące wiązki i sypiące się gruzy. Próbowałem ich uniknąć, popchnąłem Sophię lekko w stronę yeti, a sam spróbowałem wskoczyć na ścianę i się po niej samodzielnie wspiąć mimo tego, że żebra protestowały przed takim obciążeniem. Nie zamierzałem ich słuchać, miałem w głębokim poważaniu to, co uważało moje ciało: ja chciałem przeżyć.
| No to hop, #1 - unik, #2 - wspinanie się po ścianie
| No to hop, #1 - unik, #2 - wspinanie się po ścianie
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 87
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 87
Jej zaklęcie pomknęło w stronę anomalii, a Louisowi udało się uruchomić mugolską instalację. Zbłąkane ładunki latały po całej piwnicy, siejąc spustoszenie i grożąc obrażeniami, ale część z nich dosięgła anomalii, która zaczęła wić się w konwulsjach, aż w końcu wybuchła. Sophia prawie straciła równowagę, wyzwolona energia uderzyła też w ściany, ostatecznie je osłabiając. Wszystko zaczęło walić się jeszcze szybciej i choć najwyraźniej pokonali tę anomalię raz na zawsze, zaraz mogli tu zostać pogrzebani żywcem. Warsztat miał przestać istnieć, a oni mieli ostatnie sekundy na ucieczkę.
Nie mogli już uciekać tą samą drogą, którą tu zeszli, bo drabinka z łoskotem odpadła od ściany, ale nadal pozostawał yeti mogący ich wyciągnąć. A przynajmniej część z nich, bo zdawała sobie sprawę, że nawet tak duże i silne stworzenie nie uniesie całej trójki.
Próbując uniknąć zarówno ładunków, jak i spadających z sufitu kamieni biegła w kierunku yeti, lekko popychając przed sobą Louisa.
- Ty pierwszy! – krzyknęła, choć nie wiedziała, czy w tym hałasie ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Ale mugol miałby tutaj najmniejsze szanse przeżycia, ich ciała były mniej wytrzymałe niż ciała czarodziejów i nie mógłby użyć magii. Jako auror i Zakonniczka musiała w pierwszej kolejności zadbać o bezpieczeństwo słabszych, i dopiero gdy upewniła się, że Louis pewnie złapał się ręki Polara, także zaczęła się wspinać. Próbowała uchwycić się ręki stworzenia, częściowo pomagając sobie nogami, którymi zaczęła wspinać się po ścianie w górę, wkładając w to całą swoją siłę i determinację. Musieli uciec.
1 – próbuję zrobić unik zarówno przed odłamkami gruzu, jak i ładunkami, st 75
2 – próbuję się wdrapać po ręce yeti, st 50
Nie mogli już uciekać tą samą drogą, którą tu zeszli, bo drabinka z łoskotem odpadła od ściany, ale nadal pozostawał yeti mogący ich wyciągnąć. A przynajmniej część z nich, bo zdawała sobie sprawę, że nawet tak duże i silne stworzenie nie uniesie całej trójki.
Próbując uniknąć zarówno ładunków, jak i spadających z sufitu kamieni biegła w kierunku yeti, lekko popychając przed sobą Louisa.
- Ty pierwszy! – krzyknęła, choć nie wiedziała, czy w tym hałasie ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Ale mugol miałby tutaj najmniejsze szanse przeżycia, ich ciała były mniej wytrzymałe niż ciała czarodziejów i nie mógłby użyć magii. Jako auror i Zakonniczka musiała w pierwszej kolejności zadbać o bezpieczeństwo słabszych, i dopiero gdy upewniła się, że Louis pewnie złapał się ręki Polara, także zaczęła się wspinać. Próbowała uchwycić się ręki stworzenia, częściowo pomagając sobie nogami, którymi zaczęła wspinać się po ścianie w górę, wkładając w to całą swoją siłę i determinację. Musieli uciec.
1 – próbuję zrobić unik zarówno przed odłamkami gruzu, jak i ładunkami, st 75
2 – próbuję się wdrapać po ręce yeti, st 50
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23, 34
'k100' : 23, 34
Piętro z hukiem spadało na parter, z kolei parter zapadał się, pogrzebując w gruzach najprawdopodobniej największe urządzenie elektryczne, jakie widziały oczy mugolskiego Londynu. Wszystko działo się w ciągu zaledwie kilku sekund, choć mogło wydawać się, że trwało to wieki. Louis mimo, że ruszał się zwinnie i gruzy usypał się tuż obok niego, nie zdołał odskoczyć przed wiązkami, które dotarły do niej, parząc skórę na rękach, pozostawiając na niej paskudne ślady. Ręka Polara wyciągnięta była jednak na tyle mocno, by mógł chwycić za nią i z pomocą yeti wydostać się na parter, do tego kawałka warsztatu, który jeszcze mógł służyć jako ucieczka. Louis mógł zobaczyć uchylone drzwi do składziku z narzędziami – dokładnie te, którymi dostał się na samym początku do środka.
Alexander miał zdecydowanie mniej szczęścia, a przez to, że z początku zostawał w tyle, spadające z góry fragmenty ścian boleśnie otarły się o jego skórę, zdzierając materiał, a potem skórę do krwi. Całość dopełniły parzące ciało elektryczne wiązki, na krótką chwilę paraliżujące mięśnie rąk, ale mimo to Gwardzista wciąż mógł czuć efekty zaklęcia rzuconego przez Sophię i dzięki niemu ciągnące w bólu tkanki okazały się nie być na tyle dużą przeszkodą – stanął w końcu na chwilowo stabilnym podłożu.
Sophii, być może przez to, że pozwoliła uciec Louisowi jako pierwszemu, nie udało się umknąć ani przed gruzem, ani przed wiązkami posłanymi przez transformator – kamienie zlatujące z góry, niemal podobnie jak Alexandrowi, zdarły szatę i poraniły skórę do krwi. Przez rany nie udało jej się wspiąć po ścianie, a przez jej niestabilność spadła na dół, boleśnie nabijając sobie kolejnych siniaków. Polar zawył, kiedy gruz obił się o jego plecy, mocno je kalecząc. Mimo wszystko wskazał wam jedyne wyjścia, samemu rozwierając ramiona tak, żeby chronić was przed kamieniami. Sophia nie miała już możliwości wdrapać się po ścianie, bo ta stawała się coraz bardziej krucha.
Nad wami pojawiło się nocne niebo, rozjarzone od gwiazd i mlecznego światła księżyca. Tworzyło niemal bajeczną otoczkę do katastrofy dziejącej się na waszych oczach. Piętro warsztatu już nie istniało, parter niemal w całości był zawalony, łącznie z drzwiami frontowymi. Trzymał się jedynie korytarz biegnący przez składzik z narzędziami.
| Na odpis macie czas do 7 marca do godz. 18.
Wasze zadania:
Korytarz biegnący przez składzik pozostaje jedyną drogą ucieczki.
To jest ostatnia tura (naprawdę), kiedy możecie wyjść z warsztatu – w następnej wszystko się zawali. Jeśli macie możliwość i chcecie (Louis i Alexander), w poście napiszcie, że podejmujecie się ucieczki poza warsztat.
Poglądowe zdjęcie na główną klatkę i transformator (wnętrze) - klik.
Alexander miał zdecydowanie mniej szczęścia, a przez to, że z początku zostawał w tyle, spadające z góry fragmenty ścian boleśnie otarły się o jego skórę, zdzierając materiał, a potem skórę do krwi. Całość dopełniły parzące ciało elektryczne wiązki, na krótką chwilę paraliżujące mięśnie rąk, ale mimo to Gwardzista wciąż mógł czuć efekty zaklęcia rzuconego przez Sophię i dzięki niemu ciągnące w bólu tkanki okazały się nie być na tyle dużą przeszkodą – stanął w końcu na chwilowo stabilnym podłożu.
Sophii, być może przez to, że pozwoliła uciec Louisowi jako pierwszemu, nie udało się umknąć ani przed gruzem, ani przed wiązkami posłanymi przez transformator – kamienie zlatujące z góry, niemal podobnie jak Alexandrowi, zdarły szatę i poraniły skórę do krwi. Przez rany nie udało jej się wspiąć po ścianie, a przez jej niestabilność spadła na dół, boleśnie nabijając sobie kolejnych siniaków. Polar zawył, kiedy gruz obił się o jego plecy, mocno je kalecząc. Mimo wszystko wskazał wam jedyne wyjścia, samemu rozwierając ramiona tak, żeby chronić was przed kamieniami. Sophia nie miała już możliwości wdrapać się po ścianie, bo ta stawała się coraz bardziej krucha.
Nad wami pojawiło się nocne niebo, rozjarzone od gwiazd i mlecznego światła księżyca. Tworzyło niemal bajeczną otoczkę do katastrofy dziejącej się na waszych oczach. Piętro warsztatu już nie istniało, parter niemal w całości był zawalony, łącznie z drzwiami frontowymi. Trzymał się jedynie korytarz biegnący przez składzik z narzędziami.
| Na odpis macie czas do 7 marca do godz. 18.
Wasze zadania:
Korytarz biegnący przez składzik pozostaje jedyną drogą ucieczki.
To jest ostatnia tura (naprawdę), kiedy możecie wyjść z warsztatu – w następnej wszystko się zawali. Jeśli macie możliwość i chcecie (Louis i Alexander), w poście napiszcie, że podejmujecie się ucieczki poza warsztat.
Poglądowe zdjęcie na główną klatkę i transformator (wnętrze) - klik.
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 102/170 -20 (-28 cięte, -25 elektryczne)
• Alexander - 155/220 -15 (-10 cięte, -25 elektryczne, -30 tłuczone/szarpane)
• Sophia - 148/240 -15 (-7 szarpane, -30 psychiczne, -25 elektryczne, -30 tłuczone/szarpane)
Ekwipunek:
• Louis - skórzana, zniszczona torba-listonoszka, a w niej: scyzoryk, paczka papierosów, paczka zapałek, portfel z dokumentami i drobniakami, notes i ołówek; kaseta „6”, kaseta nie podpisana, radio, cewka zapłonowa
• Alexander - różdżka, czerwony kryształ i fluoryt (zawieszone na szyi pod swetrem), bransoleta z włosów syreny (prawy nadgarstek pod rękawami), antidotum podstawowe (1 porcja) i czyścioszek (1 porcja, stat. 29), fiolka ze wspomnieniem
• Sophia - przy sobie różdżka, metalowy przedmiot, zawieszone na rzemieniu schowanym pod ubraniem fluoryt, onyks czarny i amulet z jeleniego poroża, broszka z alabastrowym jednorożcem, w torbie kanapka z serem, eliksiry: maść z gwiazdy wodnej (1 porcja, stat. 10), kameleon (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29), czyścioszek (1 porcja, stat. 29)
Sytuacja w warsztacie pogarszała się z sekundy na sekundę. Sophii nie udało się uniknąć zbłąkanych ładunków, które poraziły ją boleśnie, ani spadających z góry fragmentów gruzu. Poczuła twarde uderzenia w ciało, które rozdzierały materiał ubrań i raniły skórę. Wolną od różdżki ręką próbowała osłaniać głowę i zawzięcie parła do przodu, jako auror była wytrzymalsza fizycznie niż przeciętny czarodziej, była w stanie wytrzymać więcej niż ktoś, kto nie przeszedł kursu aurorskiego.
Puszczenie Louisa przodem było naturalne i oczywiste, bo nie darowałaby sobie, gdyby naraziła go na większe niebezpieczeństwo. Nie zapominała o tym, kim była – a była nie tylko aurorem, ale i Zakonniczką Feniksa, jej obowiązkiem było chronić innych. I nawet kiedy zsunęła się po niestabilnej ścianie z powrotem w dół, boleśnie obijając nogi przy upadku na zaścieloną gruzem podłogę piwnicy, wiedziała że postąpiła słusznie. Póki była przytomna, tak długo mogła czarować i próbować uratować się magią, Louis nie miałby tej możliwości.
Budynek kruszył się w zastraszającym tempie, ściana nie dawała już wystarczającego podparcia, by mogła spróbować wspiąć się po niej w górę i dołączyć do reszty. Otrzymane rany trochę ją zresztą osłabiły, ale nie na tyle, by nie mogła użyć magii.
Uniosła różdżkę, kierując ją w górę, w stronę skąd dobiegało jej uszu wycie yeti i gdzie zapewne musiała znajdować się jakaś bezpieczna droga wyjścia. Musiała dołączyć do reszty i to jak najszybciej. Musiała użyć zaklęcia, które pomoże jej wyskoczyć z pułapki zanim resztki parteru i piętra pogrzebią ją całkowicie.
- Ascendio! – krzyknęła, próbując wyrwać się z zawalającej się piwnicy.
| próbuję wyskoczyć w kierunku bezpiecznej drogi wyjścia
Puszczenie Louisa przodem było naturalne i oczywiste, bo nie darowałaby sobie, gdyby naraziła go na większe niebezpieczeństwo. Nie zapominała o tym, kim była – a była nie tylko aurorem, ale i Zakonniczką Feniksa, jej obowiązkiem było chronić innych. I nawet kiedy zsunęła się po niestabilnej ścianie z powrotem w dół, boleśnie obijając nogi przy upadku na zaścieloną gruzem podłogę piwnicy, wiedziała że postąpiła słusznie. Póki była przytomna, tak długo mogła czarować i próbować uratować się magią, Louis nie miałby tej możliwości.
Budynek kruszył się w zastraszającym tempie, ściana nie dawała już wystarczającego podparcia, by mogła spróbować wspiąć się po niej w górę i dołączyć do reszty. Otrzymane rany trochę ją zresztą osłabiły, ale nie na tyle, by nie mogła użyć magii.
Uniosła różdżkę, kierując ją w górę, w stronę skąd dobiegało jej uszu wycie yeti i gdzie zapewne musiała znajdować się jakaś bezpieczna droga wyjścia. Musiała dołączyć do reszty i to jak najszybciej. Musiała użyć zaklęcia, które pomoże jej wyskoczyć z pułapki zanim resztki parteru i piętra pogrzebią ją całkowicie.
- Ascendio! – krzyknęła, próbując wyrwać się z zawalającej się piwnicy.
| próbuję wyskoczyć w kierunku bezpiecznej drogi wyjścia
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Huk był nie do wytrzymania. Wszystko się trzęsło - resztki ścian, podłoga pod moimi stopami i ja. Trząsłem się jak galareta, ale jednocześnie adrenalina uderzyła mi do głowy z taką siłą, że nie zwracałem na to uwagi. Ba, nawet biegłem szybciej, a nogi mi się nie plątały i byłem jakiś taki zwinniejszy i...
- Ała! - jęknąłem, kiedy znienacka oberwałem wyładowaniem elektrycznym. Paskudnie mocnym wyładowaniem elektrycznym prosto w dłonie, które teraz piekły niemiłosiernie. Najpierw poranione od ataku mechanicznych żuków, teraz to... nawet nie chciałem na nie patrzeć, bo coś mi mówiło, że zrobiłoby mi się słabo od samego ich widoku. Zresztą... nie miałem teraz czasu, żeby się użalać nad sobą. Może nie byłem jednak taki znów zwinny, ale kiedy gruz sypał mi się na głowę, odskoczyłem na czas.
Kompletnie ignorując ból rąk uczepiłem się łapy Polara jak ostatniej deski ratunku. Tylko dzięki niemu wydostałem się z walącej się piwnicy. Gdybym miał wspinać się po murze... to zapewne nie wydostałbym się z warsztatu w ogóle. A teraz... a teraz jeszcze miałem szansę.
- Szybciej, szybciej, szybciej! - krzyczałem na resztę (a może i na siebie samego?) pod wpływem emocji, kompletnie akurat nad tym nie panując.
Nie odwróciłem się, żeby na nich spojrzeć i choćby sprawdzić, czy nie trzeba im pomóc. Trochę pewnie z tchórzostwa (wiem, to wstyd, ale nigdy odwagą nie grzeszyłem), trochę przez amok, w jaki wpadłem próbując się za wszelką cenę wydostać z tej śmiertelnie niebezpiecznej pułapki.
- Prędko! Do tylnego wyjścia! - wrzasnąłem, kiedy tylko z pomocą yeti znalazłem się na parterze i błyskawicznie rozeznałem w temacie drogi ucieczki. Przynajmniej w tym byłem niezły. Nie czekając też na nic ruszyłem biegiem w tamtą stronę, chcąc uciec z warsztatu. I tylko modliłem się w duchu, żeby Alex i Sophia biegli za mną i wydostali się z ruin. Musieli dać radę...! Tak samo jak Polar.
- Ała! - jęknąłem, kiedy znienacka oberwałem wyładowaniem elektrycznym. Paskudnie mocnym wyładowaniem elektrycznym prosto w dłonie, które teraz piekły niemiłosiernie. Najpierw poranione od ataku mechanicznych żuków, teraz to... nawet nie chciałem na nie patrzeć, bo coś mi mówiło, że zrobiłoby mi się słabo od samego ich widoku. Zresztą... nie miałem teraz czasu, żeby się użalać nad sobą. Może nie byłem jednak taki znów zwinny, ale kiedy gruz sypał mi się na głowę, odskoczyłem na czas.
Kompletnie ignorując ból rąk uczepiłem się łapy Polara jak ostatniej deski ratunku. Tylko dzięki niemu wydostałem się z walącej się piwnicy. Gdybym miał wspinać się po murze... to zapewne nie wydostałbym się z warsztatu w ogóle. A teraz... a teraz jeszcze miałem szansę.
- Szybciej, szybciej, szybciej! - krzyczałem na resztę (a może i na siebie samego?) pod wpływem emocji, kompletnie akurat nad tym nie panując.
Nie odwróciłem się, żeby na nich spojrzeć i choćby sprawdzić, czy nie trzeba im pomóc. Trochę pewnie z tchórzostwa (wiem, to wstyd, ale nigdy odwagą nie grzeszyłem), trochę przez amok, w jaki wpadłem próbując się za wszelką cenę wydostać z tej śmiertelnie niebezpiecznej pułapki.
- Prędko! Do tylnego wyjścia! - wrzasnąłem, kiedy tylko z pomocą yeti znalazłem się na parterze i błyskawicznie rozeznałem w temacie drogi ucieczki. Przynajmniej w tym byłem niezły. Nie czekając też na nic ruszyłem biegiem w tamtą stronę, chcąc uciec z warsztatu. I tylko modliłem się w duchu, żeby Alex i Sophia biegli za mną i wydostali się z ruin. Musieli dać radę...! Tak samo jak Polar.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Nie lubiłem uczucia, które przychodziło kiedy nie miałem kontroli. Nie oznaczało to jednak, że mogłem sobie pozwolić na luksus nie odczuwania go - życie cały czas pokazywało mi, że nie ważne jak bardzo się starałem i jak ciężko pracowałem nad tym, by cały czas stawać się coraz lepszym, coraz silniejszym to nigdy, ale to nigdy moje wysiłki nie były na tyle wystarczające aby móc chociażby stawać w szranki z tym co przygotowywało dla mnie życie. Bałem się konsekwencji własnych decyzji, bałem się mocy, która rozdarła mury niczym kartkę papieru. Bałem się mocy, która krążyła we mnie samym - kruchej skorupie którą tak wiele rzeczy mogło zmiażdżyć.
Krzyknąłem z bólu, kiedy chropowate odłamki walącego się stropy spadły na mnie. Zaraz jednak zacisnąłem szczękę dysząc ciężko, starając się skoczyć na ścianę, gdy dopadły mnie i zbłąkane ładunki. Krzyknąłem znów, po raz wtóry zagłuszony przez ryk destrukcji, a sparaliżowane mięśnie rąk zacisnęły się bez mojej woli na ścianie. Serce waliło mi jak oszalałe, a adrenalina najprawdopodobniej przekroczyła wszelkie możliwe poziomy. Wspinaj się. To jedyna szansa na ucieczkę. Ledwo łapiąc oddech przez bolące żebra, posapując przez naciąganą przy każdym ruchu skórę wszedłem jednak po chwiejącej i rozpadającej się ścianie - nie miałem pojęcia jak, nie wiedziałem co tak właściwie się stało, że mi się to udało. Czyżby strach? Nie miałem czasu się nad tym zastanowić, podłoga zapadała się jak zbyt cienki lód na jeziorze. Louis coś krzyczał, rzucając się do tylnego wyjścia - ale gdzie była Sophia?
DOm zadrżał, a ja odwróciłem się widząc aurorkę leżącą na ziemi.
- CARTER! - wrzasnąłem zdesperowany, spanikowany, zastanawiając się jak po nią wrócić. Ale ona miała lepszy plan, zdecydowanie lepszy: bo uciekała, co powinienem zrobić i ja. Dlatego jak tylko zauważyłem, że jest w stanie zadbać sama o siebie rzuciłem się w kierunku tylnego wejścia, ignorując ból, ignorując cisnące się do oczu łzy - po prostu biegłem, żeby wydostać się z tego koszmaru.
Krzyknąłem z bólu, kiedy chropowate odłamki walącego się stropy spadły na mnie. Zaraz jednak zacisnąłem szczękę dysząc ciężko, starając się skoczyć na ścianę, gdy dopadły mnie i zbłąkane ładunki. Krzyknąłem znów, po raz wtóry zagłuszony przez ryk destrukcji, a sparaliżowane mięśnie rąk zacisnęły się bez mojej woli na ścianie. Serce waliło mi jak oszalałe, a adrenalina najprawdopodobniej przekroczyła wszelkie możliwe poziomy. Wspinaj się. To jedyna szansa na ucieczkę. Ledwo łapiąc oddech przez bolące żebra, posapując przez naciąganą przy każdym ruchu skórę wszedłem jednak po chwiejącej i rozpadającej się ścianie - nie miałem pojęcia jak, nie wiedziałem co tak właściwie się stało, że mi się to udało. Czyżby strach? Nie miałem czasu się nad tym zastanowić, podłoga zapadała się jak zbyt cienki lód na jeziorze. Louis coś krzyczał, rzucając się do tylnego wyjścia - ale gdzie była Sophia?
DOm zadrżał, a ja odwróciłem się widząc aurorkę leżącą na ziemi.
- CARTER! - wrzasnąłem zdesperowany, spanikowany, zastanawiając się jak po nią wrócić. Ale ona miała lepszy plan, zdecydowanie lepszy: bo uciekała, co powinienem zrobić i ja. Dlatego jak tylko zauważyłem, że jest w stanie zadbać sama o siebie rzuciłem się w kierunku tylnego wejścia, ignorując ból, ignorując cisnące się do oczu łzy - po prostu biegłem, żeby wydostać się z tego koszmaru.
Louis podjął jedyną słuszną drogę ucieczki i dzięki temu, że decyzja nastąpiła szybko, udało mu się wyskoczyć na zewnątrz, poza obręb walących się murów warsztatu Andersona, choć wciąż na tyle blisko, że mógł zostać zmieciony przez falę pyłu, która miała niedługo się podnieść. Alexandrowi również zaledwie jedno mignięcie później udało się stanąć niedaleko Louisa. Oboje wydostaliście się z warsztatu.
Sophii, mimo ran i osłabienia, udało się nakierować moc na bezpieczne miejsce, do którego miała pociągnąć ją różdżka. Zaklęcie oderwało stopy aurorki od podłoża i poniosło ją do góry tak, że wylądowała tuż obok wejścia do składziku z narzędziami. Jednak wszystkie jej plany pokrzyżował efekt uboczny użycia czaru w miejscu najprawdopodobniej najbardziej skażonym energią anomalii. Dookoła warsztatu silny wiatr zaczął targać koronami drzew i pogasłymi latarniami, szarpał okiennicami i bluszczem porastającym cały warsztat. Wdarł się też do samego warsztatu, rzucając w porywach wszystkimi napotkanymi tam przedmiotami, rozbijając szyby i jeszcze stojące fragmenty ścian. W samym środku zawieruchy najpierw pojawił się piorun, który uderzył w jedną z latarni i ułamek sekundy później całą okolicę wypełnił huk grzmotu. Światło błysnęło, by za chwilę całkowicie zalać okolicę absolutnymi ciemnościami. Sophia nie miała już czasu, by uciekać – wiatr zwalał ją z nóg, gruzy raniły skórę, aż w końcu nadmiar fizycznych bodźców powalił ją na ziemię, odcinając świadomość od ciała.
Księżyc rozmył czarne kłęby i znów oświetlił swoją łuną dostrzegalny horyzont. Przed Alexandrem i Louisem malowało się prawdziwe pobojowisko – zburzona konstrukcja dawnego warsztatu było już tylko górą kamieni z wystającymi metalowymi rurami i wzmocnieniami. Gdzieś pod nimi leżała Sophia i oswojone yeti, i choć nie wiedzieliście, czy żyli, mogliście wierzyć, że istniała iskierka nadziei.
Jedno było pewne – wspólnymi siłami pokonaliście uosobienie anomalii, monstrum pustoszące okolicę, zło, przed którym ostrzegano was w raportach i poprzez usta przypadkowych ofiar. Powietrze, które znów było spokojne, szeptało głosami tych, którym nie udało się przeżyć. Wy jednak, w zapylonych ubraniach, ze wspomnieniami tego, co było, mogliście cieszyć się ocalonym życiem.
| To już koniec!
Szalenie dziękuję Wam za udział w wydarzeniu! Byliście super, wasze zaangażowanie i kreatywność nie raz dały mi do myślenia w bardzo pozytywnym sensie, a posty czytało się z ogromną przyjemnością! Mieć takich dzielnych ludzi przy sobie to skarb! Mam nadzieję, że satysfakcja po uratowaniu wielu istnień szybko nie minie!
Ostatnie zadanie:
Możecie poszukać Sophii – jeśli podejmiecie się tego zadania, dam wam w następnym poście wytyczne. Jeśli nie – Sophia otrzyma opis dalszych losów swojej postaci drogą prywatnej wiadomości.
Obrażenia należy wyleczyć fabularnie – wystarczy post w Mungu lub w przypadku Louisa, w innym miejscu, sugerujący mi, że został wyleczony.
Przez około dwa tygodnie po wydarzeniu będziecie czuli częste dreszcze, a wasze dłonie będą cierpły znacznie częściej niż zazwyczaj – skutek poparzeń elektrycznych po wybuchu anomalii.
Sophii, mimo ran i osłabienia, udało się nakierować moc na bezpieczne miejsce, do którego miała pociągnąć ją różdżka. Zaklęcie oderwało stopy aurorki od podłoża i poniosło ją do góry tak, że wylądowała tuż obok wejścia do składziku z narzędziami. Jednak wszystkie jej plany pokrzyżował efekt uboczny użycia czaru w miejscu najprawdopodobniej najbardziej skażonym energią anomalii. Dookoła warsztatu silny wiatr zaczął targać koronami drzew i pogasłymi latarniami, szarpał okiennicami i bluszczem porastającym cały warsztat. Wdarł się też do samego warsztatu, rzucając w porywach wszystkimi napotkanymi tam przedmiotami, rozbijając szyby i jeszcze stojące fragmenty ścian. W samym środku zawieruchy najpierw pojawił się piorun, który uderzył w jedną z latarni i ułamek sekundy później całą okolicę wypełnił huk grzmotu. Światło błysnęło, by za chwilę całkowicie zalać okolicę absolutnymi ciemnościami. Sophia nie miała już czasu, by uciekać – wiatr zwalał ją z nóg, gruzy raniły skórę, aż w końcu nadmiar fizycznych bodźców powalił ją na ziemię, odcinając świadomość od ciała.
Księżyc rozmył czarne kłęby i znów oświetlił swoją łuną dostrzegalny horyzont. Przed Alexandrem i Louisem malowało się prawdziwe pobojowisko – zburzona konstrukcja dawnego warsztatu było już tylko górą kamieni z wystającymi metalowymi rurami i wzmocnieniami. Gdzieś pod nimi leżała Sophia i oswojone yeti, i choć nie wiedzieliście, czy żyli, mogliście wierzyć, że istniała iskierka nadziei.
Jedno było pewne – wspólnymi siłami pokonaliście uosobienie anomalii, monstrum pustoszące okolicę, zło, przed którym ostrzegano was w raportach i poprzez usta przypadkowych ofiar. Powietrze, które znów było spokojne, szeptało głosami tych, którym nie udało się przeżyć. Wy jednak, w zapylonych ubraniach, ze wspomnieniami tego, co było, mogliście cieszyć się ocalonym życiem.
| To już koniec!
Szalenie dziękuję Wam za udział w wydarzeniu! Byliście super, wasze zaangażowanie i kreatywność nie raz dały mi do myślenia w bardzo pozytywnym sensie, a posty czytało się z ogromną przyjemnością! Mieć takich dzielnych ludzi przy sobie to skarb! Mam nadzieję, że satysfakcja po uratowaniu wielu istnień szybko nie minie!
Ostatnie zadanie:
Możecie poszukać Sophii – jeśli podejmiecie się tego zadania, dam wam w następnym poście wytyczne. Jeśli nie – Sophia otrzyma opis dalszych losów swojej postaci drogą prywatnej wiadomości.
Obrażenia należy wyleczyć fabularnie – wystarczy post w Mungu lub w przypadku Louisa, w innym miejscu, sugerujący mi, że został wyleczony.
Przez około dwa tygodnie po wydarzeniu będziecie czuli częste dreszcze, a wasze dłonie będą cierpły znacznie częściej niż zazwyczaj – skutek poparzeń elektrycznych po wybuchu anomalii.
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 102/170 -20 (-28 cięte, -25 elektryczne)
• Alexander - 155/220 -15 (-10 cięte, -25 elektryczne, -30 tłuczone/szarpane)
• Sophia - 50/240 -50 (-7 szarpane, -30 psychiczne, -25 elektryczne, -128 tłuczone/szarpane)
Biegłem jak umiałem najszybciej poprzez gruzowisko i między wciąż walącymi się ścianami. Huk, jaki mi przy tym towarzyszył, nagle zupełnie ucichł, a przynajmniej tak mi się zdawało, zamiast tego słyszałem tylko dudniące mi w piersi serce i własny, lekko chrapliwy i płytki oddech. To właśnie te dźwięki wypełniały mi teraz uszy. Sus za susem pokonywałem tor przeszkód aż w końcu jeden czy dwa dzieliły mnie od wydostania się z pułapki.
Udało się...? - nieśmiała myśl przemknęła mi przez głowę, kiedy wyskoczyłem poza obręb walących się murów. Serce wciąż waliło mi jak młotem, we łbie kołatało i ledwo łapałem oddech. Nie mogłem w to uwierzyć.
Udało się - kolejny przebłysk myśli, tym razem bardziej stanowczy i pewny. Przetoczyłem spojrzeniem po nadzwyczaj spokojnej i cichej (pomijając huk walącego mi się za plecami budynku) okolicy, po pięknym nocnym niebie, które wydawały się nieświadome tego, co przed chwilą się wydarzyło... co przeżyłem.
- UDAŁO SIĘ! - wyrwało mi się z piersi radośnie, by w tym samym przypływie radości i entuzjazmu odwrócić się z powrotem w stronę, skąd uciekłem. Skąd uciekliśmy, bo tuż obok mnie znalazł się również Alex, do którego uśmiechnąłem się promiennie i z ulgą. Tyle że... nie wszystko było w porządku. Dokładnie w momencie, kiedy zdałem sobie z tego sprawę i zmarszczyłem brwi... jakby z wnętrza ruiny zerwał się wicher pełen duszącego pyłu, który w jednej chwili uderzył we mnie i w Alexa. Był tak silny i niespodziewany, że z łatwością mnie przewrócił jakbym był dosłownie jakąś szmacianą lalką. Lądując na tyłku spróbowałem jeszcze zasłonić twarz obolałymi rękami, ale pył i kurz i tak dostały mi się do krtani, co skończyło się donośnym zanoszeniem się kaszlem. Nie widziałem dobrze, ale jakby znikąd pojawiło się rażące światło, a potem grzmot... by nagle wszystko ucichło jak za dotknięciem... jak ręką odjął.
Wciąż kaszląc i mrugając szybko powiekami, żeby pozbyć się spod nich pyłu, zacząłem się na nowo podnosić na trzęsące się nogi.
- A-alex...? - zapytałem słabo, po czym splunąłem na ziemię śliną zmieszaną z kurzem. Ohyda. Spróbowałem rozeznać się w sytuacji mimo piekących oczu i trochę zamazanego obrazu wciąż osłoniętego tumanami pyłu.
- P...POLAR?! - zawołałem, nigdzie nie dostrzegając jego masywnej sylwetki, która przecież powinna mi się rzucić w oczy momentalnie. - SOPHIA! - krzyknąłem po raz drugi, bo i jej nigdzie nie widziałem. Serce zabiło mi mocniej.
Kurz opadł, a przede mną roztoczył się straszny widok zgliszcz. To wyglądało jakby nic... jakby nikt, kto był w środku...
- POLAR! SOPHIA! - krzyknąłem przerażony i bez zastanowienia ruszyłem w stronę ruin. - Alex, pomóż mi! - zawołałem desperacko. MUSIELIŚMY ich znaleźć! Nie mogli być też przecież jakoś daleko od nas, bo biegli za nami, prawda? Byłem tego niemal pewny.
- Odezwijcie się! - wołałem dalej, kiedy kompletnie ignorując ból pokiereszowanych dłoni, zacząłem odrzucać kamienne bryły, które kiedyś zapewne były kawałkami ścian. Teraz przypominały zwykłe kamienie.
Udało się...? - nieśmiała myśl przemknęła mi przez głowę, kiedy wyskoczyłem poza obręb walących się murów. Serce wciąż waliło mi jak młotem, we łbie kołatało i ledwo łapałem oddech. Nie mogłem w to uwierzyć.
Udało się - kolejny przebłysk myśli, tym razem bardziej stanowczy i pewny. Przetoczyłem spojrzeniem po nadzwyczaj spokojnej i cichej (pomijając huk walącego mi się za plecami budynku) okolicy, po pięknym nocnym niebie, które wydawały się nieświadome tego, co przed chwilą się wydarzyło... co przeżyłem.
- UDAŁO SIĘ! - wyrwało mi się z piersi radośnie, by w tym samym przypływie radości i entuzjazmu odwrócić się z powrotem w stronę, skąd uciekłem. Skąd uciekliśmy, bo tuż obok mnie znalazł się również Alex, do którego uśmiechnąłem się promiennie i z ulgą. Tyle że... nie wszystko było w porządku. Dokładnie w momencie, kiedy zdałem sobie z tego sprawę i zmarszczyłem brwi... jakby z wnętrza ruiny zerwał się wicher pełen duszącego pyłu, który w jednej chwili uderzył we mnie i w Alexa. Był tak silny i niespodziewany, że z łatwością mnie przewrócił jakbym był dosłownie jakąś szmacianą lalką. Lądując na tyłku spróbowałem jeszcze zasłonić twarz obolałymi rękami, ale pył i kurz i tak dostały mi się do krtani, co skończyło się donośnym zanoszeniem się kaszlem. Nie widziałem dobrze, ale jakby znikąd pojawiło się rażące światło, a potem grzmot... by nagle wszystko ucichło jak za dotknięciem... jak ręką odjął.
Wciąż kaszląc i mrugając szybko powiekami, żeby pozbyć się spod nich pyłu, zacząłem się na nowo podnosić na trzęsące się nogi.
- A-alex...? - zapytałem słabo, po czym splunąłem na ziemię śliną zmieszaną z kurzem. Ohyda. Spróbowałem rozeznać się w sytuacji mimo piekących oczu i trochę zamazanego obrazu wciąż osłoniętego tumanami pyłu.
- P...POLAR?! - zawołałem, nigdzie nie dostrzegając jego masywnej sylwetki, która przecież powinna mi się rzucić w oczy momentalnie. - SOPHIA! - krzyknąłem po raz drugi, bo i jej nigdzie nie widziałem. Serce zabiło mi mocniej.
Kurz opadł, a przede mną roztoczył się straszny widok zgliszcz. To wyglądało jakby nic... jakby nikt, kto był w środku...
- POLAR! SOPHIA! - krzyknąłem przerażony i bez zastanowienia ruszyłem w stronę ruin. - Alex, pomóż mi! - zawołałem desperacko. MUSIELIŚMY ich znaleźć! Nie mogli być też przecież jakoś daleko od nas, bo biegli za nami, prawda? Byłem tego niemal pewny.
- Odezwijcie się! - wołałem dalej, kiedy kompletnie ignorując ból pokiereszowanych dłoni, zacząłem odrzucać kamienne bryły, które kiedyś zapewne były kawałkami ścian. Teraz przypominały zwykłe kamienie.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Pył wirował w powietrzu, ja gubiłem krok - szare obłoki przesłaniały spojrzenie, rumor walącego się budynku odbijał się echem w mojej głowie. Wydostanie się stąd było jedynym, o czym byłem w stanie myśleć. I niestety, zebrało to swoje żniwo.
Zanosząc się kaszlem wystrzeliłem z budynku. Żebra pulsowały nieznośnie przy każdym oddechu, jednak zdawały się niczym w porównaniu z bolesnym otarciem i tym, jak nieznośnie drżały i drętwiały mi dłonie. Wpierw nie byłem w stanie niczego dojrzeć poprzez siwe tumany kłebiące się dookoła. Zaraz jednak zamajaczył mi wśród nich ciemniejszy kształt, który szybko okazał się Louisem. Objąłem go spojrzeniem, sprawdzając, czy wszystko jest z nim we względnym porządku. Nie wydawało się, by miał zaraz umrzeć - wywołało to u mnie westchnienie ulgi połączone z donośnym kichnięciem i jęknięciem, kiedy pył zawirował mi w nosie i znów moje żebra wykonały krótki, gwałtowny ruch.
W akompaniamencie radosnego okrzyku Louisa obróciłem się, spoglądając na wciąż pogrążony w kurzu warsztat - czy też raczej jego resztki. Sterty gruzu nie zamarły jeszcze, ulegając ostatnim już, szczątkowym przekształceniom. Księżyc zdawał mi się świecić dość nieprzytomnie, rzucając światło na ogrom zniszczeń tak jakby od niechcenia, bez serca dla tego, co tu się wydarzyło. Szukałem wzrokiem Sophii - przecież widziałem, jak rzucała zaklęcie, powinna była się wydostać, lecz nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku. Ani jej, ani towarzyszącego nam yeti, który uratował nam skórę. Louisowie też nie zabrało wiele czasu, aby to zauważyć - patrzyłem ze spuszczonymi ramionami na to, jak zaczyna się szamotać i rozpaczliwie krzyczeć. Jakaś ciężka do przełknięcia gula uformowała się w moim gardle, jednak ruszyłem przed siebie, za mugolem.
- Spokojnie Louis, znajdziemy ich. Zaopiekujemy się nimi, zabiorę Sophię do Munga. Moja kuzynka ma lecznicę dla magicznych stworzeń, na pewno pomoże Polarowi. I ciebie też wyleczę, wszystko będzie dobrze - mówiłem spokojnie, lekko zachrypniętym głosem, ale pewnie: zupełnie jakbym przekonywał zarówno Botta, jak i samego siebie. Nie przestawałem przy tym ostrożnie przeszukiwać gruzowiska, starając się wypatrzeć wśród pyłu i odłamków czarownicę i białe futro yeti. Pomimo przeżycia i pokonania anomalii czułem dziwny smutek, podszepty wszystkich istnień, które straciły tu życie, świadomość tego, że nie wracaliśmy stąd wszyscy. Nie mogłem jednak stąd odejść - ani bez Carter, ani Merlinowi ducha winnego yeti. Chociaż jeszcze nie miałem kolorowego pojęcia, jak ich stąd zabiorę.
Zanosząc się kaszlem wystrzeliłem z budynku. Żebra pulsowały nieznośnie przy każdym oddechu, jednak zdawały się niczym w porównaniu z bolesnym otarciem i tym, jak nieznośnie drżały i drętwiały mi dłonie. Wpierw nie byłem w stanie niczego dojrzeć poprzez siwe tumany kłebiące się dookoła. Zaraz jednak zamajaczył mi wśród nich ciemniejszy kształt, który szybko okazał się Louisem. Objąłem go spojrzeniem, sprawdzając, czy wszystko jest z nim we względnym porządku. Nie wydawało się, by miał zaraz umrzeć - wywołało to u mnie westchnienie ulgi połączone z donośnym kichnięciem i jęknięciem, kiedy pył zawirował mi w nosie i znów moje żebra wykonały krótki, gwałtowny ruch.
W akompaniamencie radosnego okrzyku Louisa obróciłem się, spoglądając na wciąż pogrążony w kurzu warsztat - czy też raczej jego resztki. Sterty gruzu nie zamarły jeszcze, ulegając ostatnim już, szczątkowym przekształceniom. Księżyc zdawał mi się świecić dość nieprzytomnie, rzucając światło na ogrom zniszczeń tak jakby od niechcenia, bez serca dla tego, co tu się wydarzyło. Szukałem wzrokiem Sophii - przecież widziałem, jak rzucała zaklęcie, powinna była się wydostać, lecz nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku. Ani jej, ani towarzyszącego nam yeti, który uratował nam skórę. Louisowie też nie zabrało wiele czasu, aby to zauważyć - patrzyłem ze spuszczonymi ramionami na to, jak zaczyna się szamotać i rozpaczliwie krzyczeć. Jakaś ciężka do przełknięcia gula uformowała się w moim gardle, jednak ruszyłem przed siebie, za mugolem.
- Spokojnie Louis, znajdziemy ich. Zaopiekujemy się nimi, zabiorę Sophię do Munga. Moja kuzynka ma lecznicę dla magicznych stworzeń, na pewno pomoże Polarowi. I ciebie też wyleczę, wszystko będzie dobrze - mówiłem spokojnie, lekko zachrypniętym głosem, ale pewnie: zupełnie jakbym przekonywał zarówno Botta, jak i samego siebie. Nie przestawałem przy tym ostrożnie przeszukiwać gruzowiska, starając się wypatrzeć wśród pyłu i odłamków czarownicę i białe futro yeti. Pomimo przeżycia i pokonania anomalii czułem dziwny smutek, podszepty wszystkich istnień, które straciły tu życie, świadomość tego, że nie wracaliśmy stąd wszyscy. Nie mogłem jednak stąd odejść - ani bez Carter, ani Merlinowi ducha winnego yeti. Chociaż jeszcze nie miałem kolorowego pojęcia, jak ich stąd zabiorę.
Warsztat w Outwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey