Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Jezioro Loch Morar
Strona 28 z 29 • 1 ... 15 ... 27, 28, 29
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Loch Morar
Na dalekiej północy, w malowniczej Szkocji, leży jedno z licznych jezior - Loch Morar. Ma ponad dziewiętnaście kilometrów długości, a jego głębokość sięga ponad trzystu metrów, co czyni go najgłębszym jeziorem Wysp Brytyjskich.
Okolica zachwyca; wzgórza wokół Loch Morar są malownicze i zielone, co dziwi - w zdecydowanej większości niezamieszkałe. Nawet typowe dla Szkocji rude krowy trudno tu znaleźć. Być może za sprawą pogłosek, których od kilku dekad jest coraz więcej - mówią o potworze w głębinach zwanym Morag. Jego istnienie nie zostało jednak potwierdzone nawet przez czarodziejów.
Okolica zachwyca; wzgórza wokół Loch Morar są malownicze i zielone, co dziwi - w zdecydowanej większości niezamieszkałe. Nawet typowe dla Szkocji rude krowy trudno tu znaleźć. Być może za sprawą pogłosek, których od kilku dekad jest coraz więcej - mówią o potworze w głębinach zwanym Morag. Jego istnienie nie zostało jednak potwierdzone nawet przez czarodziejów.
19 sierpnia
Co robi czarownica w lesie? Szuka dziatek, by je zaprowadzić do swojej z piernika? Z pewnością była taka Baba Jaga, jak z mugolskich bajek, jednak tutaj próżno jej szukać. Baba Jaga nie miała długich włosów w luźnych warkoczach, nie miała czerwonej spódnicy w czarne kropki. Niezbyt była finezyjna, wśród leśnych krzaczków widać ją było od razu. Z bajek było jej bliżej do Czerwonego Kapturka niż Baby Jagi. Ale tu z kolei również się nie zgadza, dziewczynka niosąca swojej babci koszyczek pełen smakołyków nie była czarownicą. A Lizzie była. Najwyraźniej nie pasowała do żadnej bajki, chociaż bardzo by chciała być bohaterką jakiejś. Nawet takiej zapomnianej. Ze Śpiącej Królewny dało się z kolei dowiedzieć, że księżniczki często kręcą się po lasach, więc może taka rola była jej pisana? Na razie wystarczyło, że tutaj nikt nie mógł jej zarzucić tego, że pakuje się w niebezpieczeństwo. Takie nastały czasy, że człowiek człowiekowi wilkiem, zaś dla średnio wykwalifikowanego czarodzieja, którym zdecydowanie była, jakiś zabłąkany bogin lub lis nie stanowił wielkiego zagrożenia. Zastanawiała się, czy może nie zabrać ze sobą do Oazy gałązki dzikiego jaśminowca. Nowy krzak w ogrodzie to nowy start? Może dzięki niemu szybciej przyzwyczai się do ciasnej chatynki.
Nigdy dotąd się nie przeprowadzała, urządzanie się na nowo było nieznanym uczuciem. Nie miała też specjalnej pomocy. Cedric zajmował się swoimi sprawami, w które nie chciała się mieszać, mama ostatnio nie czuła się najlepiej. I tak toczyło się życie, powoli i do przodu, wypełnione myślami o bajkach i próbowaniu odnalezienia zupełnie normalnego życia. Naprawdę bardzo chciała żyć zupełnie normalnie. Dlatego opuszczała raz na jakiś czas Oazę, czy to do Szkocji czy do Walii, nie traciła kontaktu z dawnymi przyjaciółmi, ostatnio spotkała się nawet z Isabellą, po wielu latach.
Spacer mijał w pochłonięciu myślami. Stawiała kolejne kroki na ścieżce póki nie trafiła na jedną z dzikich plaż, których dostatek było nad Loch Morar. Ścieżka schodziła nieco w dół, a zaraz po tym zejściu kończyły się drzewa. Dosłownie mniej niż dwa metry dalej mech i trawa przechodziły w piasek. W worku, który trzymała na ramieniu miała trochę małych ryb i glonów dla mieszkających w tych wodach druzgotków. Czasami je dokarmiała, na prośbę właścicielki Schroniska dla Magicznych Stworzeń. Podobno nad jeziorem coraz gorzej z rybami.
I pewnie wszystko przebiegłoby normalnie, nadal w myślach o bajkach, gdyby nie to, że jej wzrokowi nie umknął bardzo dziwny widok. Niedogaszone, prowizoryczne ognisko, złożony namiot, ubrania, resztki jedzenia. Była pewna, że nie wolno tu obozować, właśnie ze względu na druzgotki, do których tu przyszła. Najwyraźniej jakiś człowiek nie stosował się do tego. Swoje kroki skierowała w stronę brzegu, jednak kroki były bardzo powolne - jej buty zatapiały się w piasku.
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Ostatnio zmieniony przez Elizabeth Dearborn dnia 09.11.20 8:57, w całości zmieniany 1 raz
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 19 sierpnia
Zanurkował głęboko. Przeciął smugę kłębiącej się wokół wody, by sięgnąć dłonią niemal dna. Wiedział, czego miał się spodziewać, ale druzgotki nie atakowały go, omijały go nawet, traktując jako łowcę niekonieczne do rozdrażnienia. Potrafił zadbać, by stworzenia za takiego go uznały, dodatkowo pozostawiając kilka ryb dla co bardziej odważnych. Sam korzystał z dobrodziejstwa chłodu, jakie oferowało jezioro. Tym bardziej, że niedługo miał się zbierać. ostatecznie, to właśnie obecność otaczających go stworzeń i bogactwo wodnej flory i fauny, kazała mu poszukać innego miejsca do badań. Okolice jeziora musiał wykreślić z mapy. Nie przeszkadzało mu to jednak skorzystać z z tej chwili.
Koszula, spodnie i buty znalazły się niedaleko brzegu, wcześniej upewniając się, że okolica była raczej opustoszała. Słoneczne promienie grzały wystarczająco mocno, by po całym dniu pracy, w końcu odpuścić. Obecność tak dzikiej plaży, działała na niego pobudzająco i odprężająco jednocześnie, dlatego nim ponownie wynurzył się na powierzchnię, rezygnując z magicznej bąblogłowy, minęła dłuższa chwila.
Świat wyglądał dużo lepiej, gdy patrzył przez pryzmat jeziornej tafli. Skrzące się od promieni załamania wody i wirujące powierzchni obrazy sprawiały, że zaśmiał się, wywołując wokół serię kulistych drobin powietrza.
Przebił tarczę jeziora płynnie, stawiając stopy na dnie i wyłaniając się z wody przy akompaniamencie płynących wartko strug wody. Obiema dłońmi przetarł twarz i zaczesał półdługie włosy do tyłu. Grube krople wciąż sunęły ścieżkami po skórze, rozbijając się ostatecznie z wodą. Nie czuł chłodu, a popołudniowe słońce grzało wystarczająco intensywnie, by czuć na plecach niemal ciepłe mrowienie.
Nie zatrzymał się długo, pokonując dzielącą go od brzegu odległość, by zwolnić dopiero wtedy, gdy wspomniane "mrowienie" przekształciło się w niejasne wrażenie obserwacji. Obrócił głowę w bok, w poszukiwaniu źródła ewentualnego niepokoju, odnajdując spojrzeniem samotną sylwetkę niedaleko brzegu. Zamrugał, przez kilka sekund zastanawiając się - z kim właściwie miał do czynienie. Kobieta. Trzeba powiedzieć, bardzo ładna, młoda kobieta. W półdługiej spódnicy w koszuli i ciemnymi warkoczami rozrzuconymi na boki ramion. Nie wyglądała na intruza. Przynajmniej na takiego, który miałby stanowić realne zagrożenie. A jeśli miał do czynienia z leśnym duchem? Nimfą? Driadą? Tylko, nie przypominał sobie, by któraś ze znanych mu, magicznych istot, przybierających dziewczęcą postać - nosiły kolorowe sukienki.
Zanim pomyślał dokładnie co zrobić, posłał nieznajomej szeroki uśmiech. Jeden z tych zawadiackich, jakie posyłał dziewczętom na trybunach podczas szkolnych meczów quidditcha - Mam nadzieję, że podobają się pannie widoki? - odezwał się, gdy znalazł się wystarczająco blisko, by usłyszała jego słowa. I w żadnym wypadku nie przeszkadzał mu fakt, że znajdował się niemal w całkowitym negliżu. Nie skierował się jednak w stronę ciemnowłosej, a zgaszonego już jakiś czas temu ogniska i pozostawionym, oklejonych wilgocią i drobinami piasku - ubrań. I różdżki.
Zanurkował głęboko. Przeciął smugę kłębiącej się wokół wody, by sięgnąć dłonią niemal dna. Wiedział, czego miał się spodziewać, ale druzgotki nie atakowały go, omijały go nawet, traktując jako łowcę niekonieczne do rozdrażnienia. Potrafił zadbać, by stworzenia za takiego go uznały, dodatkowo pozostawiając kilka ryb dla co bardziej odważnych. Sam korzystał z dobrodziejstwa chłodu, jakie oferowało jezioro. Tym bardziej, że niedługo miał się zbierać. ostatecznie, to właśnie obecność otaczających go stworzeń i bogactwo wodnej flory i fauny, kazała mu poszukać innego miejsca do badań. Okolice jeziora musiał wykreślić z mapy. Nie przeszkadzało mu to jednak skorzystać z z tej chwili.
Koszula, spodnie i buty znalazły się niedaleko brzegu, wcześniej upewniając się, że okolica była raczej opustoszała. Słoneczne promienie grzały wystarczająco mocno, by po całym dniu pracy, w końcu odpuścić. Obecność tak dzikiej plaży, działała na niego pobudzająco i odprężająco jednocześnie, dlatego nim ponownie wynurzył się na powierzchnię, rezygnując z magicznej bąblogłowy, minęła dłuższa chwila.
Świat wyglądał dużo lepiej, gdy patrzył przez pryzmat jeziornej tafli. Skrzące się od promieni załamania wody i wirujące powierzchni obrazy sprawiały, że zaśmiał się, wywołując wokół serię kulistych drobin powietrza.
Przebił tarczę jeziora płynnie, stawiając stopy na dnie i wyłaniając się z wody przy akompaniamencie płynących wartko strug wody. Obiema dłońmi przetarł twarz i zaczesał półdługie włosy do tyłu. Grube krople wciąż sunęły ścieżkami po skórze, rozbijając się ostatecznie z wodą. Nie czuł chłodu, a popołudniowe słońce grzało wystarczająco intensywnie, by czuć na plecach niemal ciepłe mrowienie.
Nie zatrzymał się długo, pokonując dzielącą go od brzegu odległość, by zwolnić dopiero wtedy, gdy wspomniane "mrowienie" przekształciło się w niejasne wrażenie obserwacji. Obrócił głowę w bok, w poszukiwaniu źródła ewentualnego niepokoju, odnajdując spojrzeniem samotną sylwetkę niedaleko brzegu. Zamrugał, przez kilka sekund zastanawiając się - z kim właściwie miał do czynienie. Kobieta. Trzeba powiedzieć, bardzo ładna, młoda kobieta. W półdługiej spódnicy w koszuli i ciemnymi warkoczami rozrzuconymi na boki ramion. Nie wyglądała na intruza. Przynajmniej na takiego, który miałby stanowić realne zagrożenie. A jeśli miał do czynienia z leśnym duchem? Nimfą? Driadą? Tylko, nie przypominał sobie, by któraś ze znanych mu, magicznych istot, przybierających dziewczęcą postać - nosiły kolorowe sukienki.
Zanim pomyślał dokładnie co zrobić, posłał nieznajomej szeroki uśmiech. Jeden z tych zawadiackich, jakie posyłał dziewczętom na trybunach podczas szkolnych meczów quidditcha - Mam nadzieję, że podobają się pannie widoki? - odezwał się, gdy znalazł się wystarczająco blisko, by usłyszała jego słowa. I w żadnym wypadku nie przeszkadzał mu fakt, że znajdował się niemal w całkowitym negliżu. Nie skierował się jednak w stronę ciemnowłosej, a zgaszonego już jakiś czas temu ogniska i pozostawionym, oklejonych wilgocią i drobinami piasku - ubrań. I różdżki.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdecydowanie nie wyglądała jak jakakolwiek wodna zjawa. One były bardziej delikatne, naturalne, bardziej wtopione w otoczenie i zdecydowanie mniej porządne. Lizzie zaś była kobietą ułożoną, ubierała się schludnie i bardzo dbała, by jej wizerunek nie wyglądał brudno czy niechlujnie. Nimfy i driady podobno wyglądały pięknie, ale chyba wcale nie ucieszyłaby się z podrównania do nich, bo jednak żyły w wodzie lub błocie. A ona miała czyste buty. Przynajmniej do tej chwili, bo teraz niskie obcasy lekko zapadły się w mokrym piasku, oblepiając brązowy materiał. Przymknęła oczy, gdy padły na nie promienie słońca, by w końcu dostrzec, że zbliża się... Człowiek. Zdecydowanie człowiek. Mężczyzna.
To nie jest dla niej coś bardzo nietypowego, widok mężczyzny w niewielkiej ilości ubrań. Uzdrowiciele muszą poznawać ciało człowieka takim, jakim jest, bez tajemnic. Nie peszyło jej fachowe słownictwo, nawet to, na którego dźwięk dziewczęta pąsowiały na policzkach, oburzały się niezręcznie i czy też nerwowo chichotały. Była jednak... Niezwykle zaskoczona. Tak przynajmniej tłumaczyła sobie to w głowie, gdy spojrzenie objęło mężczyznę, co nie mówić, przystojnego mężczyznę, od samej twarzy aż po to miejsce, w którym skóra stykała się z taflą wody. To było krótkie, ale bardzo dokładne zlustrowanie, szybkie ogarnięcie sytuacji, nie było drugiego. Niespokojnie odwróciła wzrok, czując jak krew zaczyna dopływać szybciej do policzków, a dłonie nerwowo złapały za trzymaną na lewym ramieniu wielką sakwę z pokarmem dla druzgotków. I jeszcze jego twarda pewność siebie! Ten uśmiech, który kompletnie wytrącił ją z równowagi. Kto tak robił w podobnej sytuacji? Powinien odczuć choć ślad zażenowania, prawda? - Nie patrzyłam. - Odpowiedziała, wyraźnie, aczkolwiek nieco nerwowo. Zdążyła dokładnie przyjrzeć się jego ciału przez te kilka chwil. Dobrze zbudowany, utrzymany w formie i zdrowy. Zaczynała się zastanawiać w tej chwili, czy nie za wiele czasu poświęcała na opiekę nad bliską jej osobą, a zupełnie zaniedbała swoją kobiecą sferę. Dawno z nikim się nie spotkała, tak po prostu, by pozwolić kupić sobie kawkę, drinka czy kolację. Ostatnio chyba jeszcze w pięćdziesiątym szóstym. Może dlatego zareagowała od razu tak nerwowo? Zupełnie jakby nie widziała mężczyzny w bieliźnie! Jak cichy podlotek...
- Nie powinien pan tu pływać. To niebezpieczne. - Jej słowa wydawały się urwane, jakby chciała powiedzieć więcej, jednak powstrzymała się. Czarodzieja można rozpoznać po wielu rzeczach, po jego stylu mówienia, po ubraniach, ale nie zdarzyło jej się mieć przypadku, w którym poznałaby czy człowiek jest mugolem czy nie po jego braku ubrania. Akurat brak ubrania u wszystkich wyglądał bardzo podobnie, dzielił się na mniej i bardziej atrakcyjny...
Chyba zaczynała mieć w głowie natłok myśli. Jej spojrzenie na chwilę znów zjechało na tajemniczego nieznajomego, kiedy sięgnął po swoje ubrania, ale kiedy tylko ponownie spotkała jego wzrok, bardzo szybko się odwróciła, udając, że ciągle obserwowała podmywany wodą piasek. Przez chwilę wydawało jej się też, że wypatrzyła różdżkę. Głównie dlatego, niepozornie wysunęła kciukiem samą rączkę swojej różdżki z rękawa, zaczarowanego tak, że obecność przedmiotu w tym miejscu nie była widoczna i nie ograniczała ruchów. Nie miała zamiaru go atakować, ale czasy nie były spokojne i musiała mieć pod ręką coś do obrony...
To nie jest dla niej coś bardzo nietypowego, widok mężczyzny w niewielkiej ilości ubrań. Uzdrowiciele muszą poznawać ciało człowieka takim, jakim jest, bez tajemnic. Nie peszyło jej fachowe słownictwo, nawet to, na którego dźwięk dziewczęta pąsowiały na policzkach, oburzały się niezręcznie i czy też nerwowo chichotały. Była jednak... Niezwykle zaskoczona. Tak przynajmniej tłumaczyła sobie to w głowie, gdy spojrzenie objęło mężczyznę, co nie mówić, przystojnego mężczyznę, od samej twarzy aż po to miejsce, w którym skóra stykała się z taflą wody. To było krótkie, ale bardzo dokładne zlustrowanie, szybkie ogarnięcie sytuacji, nie było drugiego. Niespokojnie odwróciła wzrok, czując jak krew zaczyna dopływać szybciej do policzków, a dłonie nerwowo złapały za trzymaną na lewym ramieniu wielką sakwę z pokarmem dla druzgotków. I jeszcze jego twarda pewność siebie! Ten uśmiech, który kompletnie wytrącił ją z równowagi. Kto tak robił w podobnej sytuacji? Powinien odczuć choć ślad zażenowania, prawda? - Nie patrzyłam. - Odpowiedziała, wyraźnie, aczkolwiek nieco nerwowo. Zdążyła dokładnie przyjrzeć się jego ciału przez te kilka chwil. Dobrze zbudowany, utrzymany w formie i zdrowy. Zaczynała się zastanawiać w tej chwili, czy nie za wiele czasu poświęcała na opiekę nad bliską jej osobą, a zupełnie zaniedbała swoją kobiecą sferę. Dawno z nikim się nie spotkała, tak po prostu, by pozwolić kupić sobie kawkę, drinka czy kolację. Ostatnio chyba jeszcze w pięćdziesiątym szóstym. Może dlatego zareagowała od razu tak nerwowo? Zupełnie jakby nie widziała mężczyzny w bieliźnie! Jak cichy podlotek...
- Nie powinien pan tu pływać. To niebezpieczne. - Jej słowa wydawały się urwane, jakby chciała powiedzieć więcej, jednak powstrzymała się. Czarodzieja można rozpoznać po wielu rzeczach, po jego stylu mówienia, po ubraniach, ale nie zdarzyło jej się mieć przypadku, w którym poznałaby czy człowiek jest mugolem czy nie po jego braku ubrania. Akurat brak ubrania u wszystkich wyglądał bardzo podobnie, dzielił się na mniej i bardziej atrakcyjny...
Chyba zaczynała mieć w głowie natłok myśli. Jej spojrzenie na chwilę znów zjechało na tajemniczego nieznajomego, kiedy sięgnął po swoje ubrania, ale kiedy tylko ponownie spotkała jego wzrok, bardzo szybko się odwróciła, udając, że ciągle obserwowała podmywany wodą piasek. Przez chwilę wydawało jej się też, że wypatrzyła różdżkę. Głównie dlatego, niepozornie wysunęła kciukiem samą rączkę swojej różdżki z rękawa, zaczarowanego tak, że obecność przedmiotu w tym miejscu nie była widoczna i nie ograniczała ruchów. Nie miała zamiaru go atakować, ale czasy nie były spokojne i musiała mieć pod ręką coś do obrony...
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubił zapach powietrza nad wodą. Zdawało się bardziej czyste, rześkie. Intensywne. I w podobnej analogii odczytywał niektóre, bo kobiece spojrzenia. Te konkretne miały znamiona gorących impulsów, które ślizgały się się po skórze, przypominając nieco ulotny dotyk. I nie miał większych wątpliwości, że nieznajoma, którą tylko przez moment chciał pomylić z leśną driadą, była ich przyczyną w tej chwili. A co ważniejsze - nie przeszkadzało mu to. Podobało mu się. Tak - jak w przelotnej ocenie - podobała mu się nieznajoma. Wrażenie jednak odsunął, skupiając się na bardziej podstawionych elementach rzeczywistości - jak czujność na ewentualne zagrożenie. I kiedyś, w spokojniejszych czasach, pozwoliłby sobie na większą swobodę, doświadczył wystarczająco, by nie pozostawać beztroskim na otoczenie. I okoliczności.
Im bliżej jednak był brzegu, przecinając wodną toń, tym bardziej był pewien, że największe zagrożenie, rzeczywiście znajdowało się ukryte gdzieś na dnie jeziora. Łatwiej było mu więc być sobą, niemal mimowolnie odsłaniając znajomy, nieco bardziej zawadiacki uśmiech i równie pewne siebie słowa. Na odpowiednim gruncie, dawało też rozproszenie, które mógł wykorzystać w razie konieczności - Patrzyłaś - odpowiedział niemal, jak echo następujące po słowach nieznajomej. Z niezbywalną pewnością i kiełkującym rozbawieniem - I nie żałujesz - Nie konkretyzował, o jakie widoki mu chodziło, chociaż reakcja tajemniczej towarzyszki robiła to za niego.
Nawet jeśli pospiesznie odwróciła wzrok - on zrobił to dużo później, nieco dłużej przytrzymując jasne źrenice na urokliwie zaróżowionych licach. A gdy dotarł do plaży i wilgotnych od piasku ubrań, pochylił się sięgając po spodnie i... różdżkę. Tę jednak przekręcił tak, by skryła się w materii, którą wsunął na nogi i podciągnął wyżej. Drewienko znalazło się w w tylnej kieszeni, a on powtórnie spojrzał na kobietę. Znowu patrzyła. I doskonale o tym wiedział. Czy był zbyt pewny siebie? Możliwe. A może po prostu stwierdzał fakty, nauczony zdobytym doświadczeniem?
Wyprostował się, dopinając pasek spodni. Opuścił dłonie wzdłuż ciała i przechylił głowę najpierw na bok, jakby się nad czymś zastanawiał, potem przenosząc spojrzenie na falującą od wiatru, toń jeziora - Niebezpieczne tylko dla niezaznajomionych z okoliczną fauną - wzruszył ramieniem, nieco leniwie i wrócił spojrzeniem ku nieznajomej. Rozluźniał się, a początkowa czujność opadła w czarnych przewidywaniach - A panna co tutaj robi z tą torbą?... oprócz oceny dostępnych widoków? - uniósł pytająco brwi - domyślam się, że pływać panna nie będzie? - uśmiech poszerzył się, a w oczach błysnęło coś na kształt prowokacji. Tylko jednak przez chwilę, by nieco bardziej przenikliwie otoczyć sylwetkę obserwacją. Uniesione kąciki warg wciąż pozostawały widoczne, niemal wyzywające. Nie miał jednak zamiaru przekraczać pewnej granicy. Czym innym była pewność siebie, a czymś innym zadufanie.
Nie kwapił się nad zakładania koszuli, chociaż nachylił się, by unieść ja w dłonie. Zamiast tego, wciąż czują wilgoć kropel, które ściekały z włosów, przetarł twarz i ruszył brzegiem, pozostawiając za sobą buty i dogaszone ognisko. Nie spieszył się, nie chciał też mimo wszystko przestraszyć dziewczyny gwałtowniejszym gestem. Brak różdżki w dłoni - miał nadzieję - była wystarczającym sygnałem, że nie miał niecnych zamiarów. Zatrzymał się jednej w pewnej odległości, pozostawiając nieznajomej przestrzeń, gdyby jednak - chciała się wycofać - Nie spodziewałem się, że zastanę tu kogoś - dodał z namysłem. I teraz, będąc dużo bliżej, nie pozostawiał większego wyboru - jak się domyślał - czarownicy. Musiała patrzeć na niego (sam nie pozostawał dłużny). Przynajmniej, jeśli miała zamiar odpowiedzieć na jego pytania. A te, zadawał z pełnym rozmysłem.
Im bliżej jednak był brzegu, przecinając wodną toń, tym bardziej był pewien, że największe zagrożenie, rzeczywiście znajdowało się ukryte gdzieś na dnie jeziora. Łatwiej było mu więc być sobą, niemal mimowolnie odsłaniając znajomy, nieco bardziej zawadiacki uśmiech i równie pewne siebie słowa. Na odpowiednim gruncie, dawało też rozproszenie, które mógł wykorzystać w razie konieczności - Patrzyłaś - odpowiedział niemal, jak echo następujące po słowach nieznajomej. Z niezbywalną pewnością i kiełkującym rozbawieniem - I nie żałujesz - Nie konkretyzował, o jakie widoki mu chodziło, chociaż reakcja tajemniczej towarzyszki robiła to za niego.
Nawet jeśli pospiesznie odwróciła wzrok - on zrobił to dużo później, nieco dłużej przytrzymując jasne źrenice na urokliwie zaróżowionych licach. A gdy dotarł do plaży i wilgotnych od piasku ubrań, pochylił się sięgając po spodnie i... różdżkę. Tę jednak przekręcił tak, by skryła się w materii, którą wsunął na nogi i podciągnął wyżej. Drewienko znalazło się w w tylnej kieszeni, a on powtórnie spojrzał na kobietę. Znowu patrzyła. I doskonale o tym wiedział. Czy był zbyt pewny siebie? Możliwe. A może po prostu stwierdzał fakty, nauczony zdobytym doświadczeniem?
Wyprostował się, dopinając pasek spodni. Opuścił dłonie wzdłuż ciała i przechylił głowę najpierw na bok, jakby się nad czymś zastanawiał, potem przenosząc spojrzenie na falującą od wiatru, toń jeziora - Niebezpieczne tylko dla niezaznajomionych z okoliczną fauną - wzruszył ramieniem, nieco leniwie i wrócił spojrzeniem ku nieznajomej. Rozluźniał się, a początkowa czujność opadła w czarnych przewidywaniach - A panna co tutaj robi z tą torbą?... oprócz oceny dostępnych widoków? - uniósł pytająco brwi - domyślam się, że pływać panna nie będzie? - uśmiech poszerzył się, a w oczach błysnęło coś na kształt prowokacji. Tylko jednak przez chwilę, by nieco bardziej przenikliwie otoczyć sylwetkę obserwacją. Uniesione kąciki warg wciąż pozostawały widoczne, niemal wyzywające. Nie miał jednak zamiaru przekraczać pewnej granicy. Czym innym była pewność siebie, a czymś innym zadufanie.
Nie kwapił się nad zakładania koszuli, chociaż nachylił się, by unieść ja w dłonie. Zamiast tego, wciąż czują wilgoć kropel, które ściekały z włosów, przetarł twarz i ruszył brzegiem, pozostawiając za sobą buty i dogaszone ognisko. Nie spieszył się, nie chciał też mimo wszystko przestraszyć dziewczyny gwałtowniejszym gestem. Brak różdżki w dłoni - miał nadzieję - była wystarczającym sygnałem, że nie miał niecnych zamiarów. Zatrzymał się jednej w pewnej odległości, pozostawiając nieznajomej przestrzeń, gdyby jednak - chciała się wycofać - Nie spodziewałem się, że zastanę tu kogoś - dodał z namysłem. I teraz, będąc dużo bliżej, nie pozostawiał większego wyboru - jak się domyślał - czarownicy. Musiała patrzeć na niego (sam nie pozostawał dłużny). Przynajmniej, jeśli miała zamiar odpowiedzieć na jego pytania. A te, zadawał z pełnym rozmysłem.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To było doprawdy nieodpowiedzialne. W tej chwili myślała, że powinna zwinąć się stąd szybko, zamiast się pokazywać. Wiedziała jednak, że jeśli chciałaby uciec teraz - nie byłoby to ani zgrabne ani niedziwne. Wpakowała się w problem, ze zwykłej ciekawości i nie miała wielu opcji wyjścia. Na tę chwilę nie wiedziała jak zareagować na tę porażającą pewność siebie. Ona była nawet odrobinkę przytłaczająca. Miała mu odpowiedzieć, kiedy odbił piłeczkę, jednak z kolejnym zdaniem z tego zrezygnowała, spuszczając szybko wzrok. Za kogo on się uważał? Lub co gorsze - za kogo uważał ją! Czy naprawdę wyglądała na kobietę, którą do stopnia pokazywanego przez niego podoba się oglądanie półnagich obcych mężczyzn? Czy straciła już kompletnie cały profesjonalizm? Zaczynała go tracić w swoich oczach! Zacisnęła swoje obie dłonie na ramiączku swojej torby, nie patrzyła przy tym bezpośrednio na niego, jedynie zerkała niezbyt pewnie, patrząc w piasek.
To był dosyć taktyczny ruch. Pokazywała, że jest niegroźna. Nie uważała się też za specjalnie groźną, na pewno nie chciała też plątać się w konflikt, ale być może nie wpakuje się w kłopoty nieważne co się stanie i kim jest ten czarodziej. Nie wiedziała co odpowiedzieć, by wyjść z tej sytuacji z twarzą. Czy w ogóle był na to sposób? Bądź co bądź, nie chciała też, żeby źle o niej myślał... - Może? Przynajmniej wiem, że nie ma pan skoliozy. - Zaczepiła się o to, co umiała najlepiej. Głupie wyjście, przechodzić teraz na medyczne słówka.
Miała szczęście, że przesunęła spojrzeniem po nim dokładnie wtedy, kiedy ze sterty swoich rzeczy zabrał różdżkę. Jakie to lekkomyślne. Mogła spokojnie ją zabrać, bez żadnego problemu. Tutaj nadal mogła się teleportować. Nawet nie zauważyłby, a zostałby zupełnie rozbrojony.
Chyba przechodziło na nią przewrażliwienie Cedrica, ale naprawdę poczuła nieznacznie ukłucie zdenerwowania na takie zachowanie. Delikatne, bo przecież go nie znała, ale powinien być ostrożniejszy, czego mu nie powie... Bo po co w ogóle miałaby o to dbać? Wyglądał na dorosłego.
Lekko wzruszyła ramionami, po czym ułożyła torbę na ziemi. Patrząc na to, jak szybko zsunęła się z jej ramienia, można było wywnioskować, że jest ciężka, dlatego niosła ją na plecach. Mimo to nie była duża, więc musiała zostać potraktowana zaklęciem. Gdy materiał uderzył o ziemię, rozchyliły się lekko poły torby, ukazując zawartość. Były tam ryby. Po prostu surowe ryby. - Niekoniecznie. Ostatniego lata spadł śnieg, przez co populacja ryb się zmniejszyła i druzgotki głodują. W akcie desperacji mogą atakować. - Te stworzenia nigdy nie miały w zwyczaju okazywać aktów kanibalizmu, nawet w ogromnej desperacji. Ale ludzi mogły atakować. Bardzo rzadko, były w końcu rozumne, każda istota rozumna ma dużo oporów przed atakami na inną rozumną istotę, jednak to jezioro było zamknięte. Nie miały drogi ucieczki z małego akwenu. - Niedaleko jest schronisko. Dokarmiam je na... prośbę właścicielki. - Nie dostawała za to żadnych pieniędzy, więc z pewnością można powiedzieć, że została poproszona. Chociaż jak już udawało jej się wyrwać z Oazy dzięki umówieniu się na konkretną godzinę. Nie robiła tego często, więc korzystała tak jak tylko mogła. - Spodziewam się, że takie byłoby pańskie życzenie i to nie z powodu agresji druzgotków. - Odpowiedziała bezpośrednio na jego zaczepkę o pływaniu. Bądź co bądź, była w niej również cząstka gryfońskiego lwa, choć może gdyby jego pewność siebie nie wybuchła taką iskrą, nie poczułaby, że powinna odpowiedzieć czymś podobnym, ale aż takiej pewności z siebie nie wykrzesa, bo mężczyzna nawet nie założył koszuli. Mogła znów zwrócić na niego wzrok, próbując w myślach, wyjaśnić sobie, że na pewno nie robi tego specjalnie, tylko po to by ją podrażnić, że to z powodu ciepła. Ale jego uśmiech nie ułatwiał jej tego tłumaczenia. - Ale był pan na to przygotowany jak widzę... - Odpowiedziała, bez mruczenia pod nosem.
Namyślała się. Przez twarz przebiegało kilka emocji, najpierw cicha próba, później przełknięcie śliny i w końcu niepewne przełknięcie śliny. - Czy mogę spytać o pana godność?
To był dosyć taktyczny ruch. Pokazywała, że jest niegroźna. Nie uważała się też za specjalnie groźną, na pewno nie chciała też plątać się w konflikt, ale być może nie wpakuje się w kłopoty nieważne co się stanie i kim jest ten czarodziej. Nie wiedziała co odpowiedzieć, by wyjść z tej sytuacji z twarzą. Czy w ogóle był na to sposób? Bądź co bądź, nie chciała też, żeby źle o niej myślał... - Może? Przynajmniej wiem, że nie ma pan skoliozy. - Zaczepiła się o to, co umiała najlepiej. Głupie wyjście, przechodzić teraz na medyczne słówka.
Miała szczęście, że przesunęła spojrzeniem po nim dokładnie wtedy, kiedy ze sterty swoich rzeczy zabrał różdżkę. Jakie to lekkomyślne. Mogła spokojnie ją zabrać, bez żadnego problemu. Tutaj nadal mogła się teleportować. Nawet nie zauważyłby, a zostałby zupełnie rozbrojony.
Chyba przechodziło na nią przewrażliwienie Cedrica, ale naprawdę poczuła nieznacznie ukłucie zdenerwowania na takie zachowanie. Delikatne, bo przecież go nie znała, ale powinien być ostrożniejszy, czego mu nie powie... Bo po co w ogóle miałaby o to dbać? Wyglądał na dorosłego.
Lekko wzruszyła ramionami, po czym ułożyła torbę na ziemi. Patrząc na to, jak szybko zsunęła się z jej ramienia, można było wywnioskować, że jest ciężka, dlatego niosła ją na plecach. Mimo to nie była duża, więc musiała zostać potraktowana zaklęciem. Gdy materiał uderzył o ziemię, rozchyliły się lekko poły torby, ukazując zawartość. Były tam ryby. Po prostu surowe ryby. - Niekoniecznie. Ostatniego lata spadł śnieg, przez co populacja ryb się zmniejszyła i druzgotki głodują. W akcie desperacji mogą atakować. - Te stworzenia nigdy nie miały w zwyczaju okazywać aktów kanibalizmu, nawet w ogromnej desperacji. Ale ludzi mogły atakować. Bardzo rzadko, były w końcu rozumne, każda istota rozumna ma dużo oporów przed atakami na inną rozumną istotę, jednak to jezioro było zamknięte. Nie miały drogi ucieczki z małego akwenu. - Niedaleko jest schronisko. Dokarmiam je na... prośbę właścicielki. - Nie dostawała za to żadnych pieniędzy, więc z pewnością można powiedzieć, że została poproszona. Chociaż jak już udawało jej się wyrwać z Oazy dzięki umówieniu się na konkretną godzinę. Nie robiła tego często, więc korzystała tak jak tylko mogła. - Spodziewam się, że takie byłoby pańskie życzenie i to nie z powodu agresji druzgotków. - Odpowiedziała bezpośrednio na jego zaczepkę o pływaniu. Bądź co bądź, była w niej również cząstka gryfońskiego lwa, choć może gdyby jego pewność siebie nie wybuchła taką iskrą, nie poczułaby, że powinna odpowiedzieć czymś podobnym, ale aż takiej pewności z siebie nie wykrzesa, bo mężczyzna nawet nie założył koszuli. Mogła znów zwrócić na niego wzrok, próbując w myślach, wyjaśnić sobie, że na pewno nie robi tego specjalnie, tylko po to by ją podrażnić, że to z powodu ciepła. Ale jego uśmiech nie ułatwiał jej tego tłumaczenia. - Ale był pan na to przygotowany jak widzę... - Odpowiedziała, bez mruczenia pod nosem.
Namyślała się. Przez twarz przebiegało kilka emocji, najpierw cicha próba, później przełknięcie śliny i w końcu niepewne przełknięcie śliny. - Czy mogę spytać o pana godność?
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może jego zachowanie było nieodpowiedzialne. Być może, nie powinien zachowywać tych iskier w oczach i uśmiechu, które pozwalały nieść się wyobraźni w bardziej nieważkie obrazy. Być może też, powinien zapomnieć o próbie wyrwania tej odrobiny wolności w perspektywie ogromu cienia, które wisiało nad Anglią. Być może tak zrobiłby każdy, stateczny i bardzo porządny mężczyzna. Nie był tylko pewien, czy kwalifikował się w sugerowanej hierarchii. I był po prostu sobą. Na przekór. Może na złość. może w dziwacznej próbie testu, jak daleko mógł się posunąć. I jak szybko nieznajoma mogła się wycofać. Jeśli tylko chciała. Nigdy na siłę, bo i sam nienawidził tego. Chwytał momenty, delektował się chwilą. Czerpał przyjemność. Tylko cicho, z tyłu głowy, wciąż pamiętał o dudniącej gdzieś nad nimi, wojennej burzy. Niekoniecznie przypominając wszystkim o kładących się na ich historii cieniach. A może też, dostrzegając w delikatnym licu nieznajomej błysk, który pociągnął strunę tego zachowania.
Nie ruszyła się z miejsca. Płochliwe młódki, oburzone bezczelnym zachowaniem damy, zapewne już odwracałyby nie tylko wzrok, ale i pospieszny krok, znikając z pola widzenia. Ciemnowłosa nieznajoma, mimo ładnie rozlewających się różem policzków i spojrzenia uchodzącego od czasu do czasu gdzieś w przestrzeń, nie wydawała się być zbytnio oburzona i pozwalała sobie na więcej niż zawstydzona młódka. Podążył więc za uchwyconą nicią. Czy mylnie - miało się okazać potem - ...to dobrze, czy źle? - uniósł ciemne brwi w rzeczywistym zaciekawieniu. Nawet jeśli znał podstawy anatomii ludzkiej, wypowiedziane słowo brzmiało obco. Pozostawił na wargach lekki uśmiech, wciąż rejestrując kolejne, znajome sygnały, które świadczyć mogły przynajmniej o zainteresowaniu.
Wbrew opiniom, nie był lekkomyślny. Co prawda wiele z jego działań posiadało jej brzmienie, ale ostatnie wydarzenia całkiem skutecznie przypominały mu, że otaczająca rzeczywistość nie należała już do ej wolnościowej, tej której doświadczył podczas pobytu w Rumunii i wszystkich podróży. Miał o czym wspominać i do czego wracać, ale nie miał też najmniejszego zamiaru powtarzać nieprzyjemności z końca czerwca. Chociaż różdżką była pozostawiona wśród rzeczy na brzegu, była ukryta, a nieuprawnione wejście na teren obozowiska, zakończyłoby się nieprzyjemną niespodzianką, wystarczająco skuteczną, by zdążył dotrzeć do brzegu. O to jednak martwić się teraz nie musiał a jego uwagę zajmowało coś zgoła innego. A właściwie, ktoś.
Obserwował poczynania nieznajomej, gdy zsuwała torbę, która wydała z siebie ciche, raczej charakterystyczne, cięższe plaśnięcie. Przechylił głowę z lekkim zainteresowaniem, śledząc najpierw sama torbę, potem na sama czarownicę - bo że miała w sobie krew czarodziejska, był pewien. Mugol nie wiedział o istnieniu druzgotków - Rozumiem - kiwnął głową, będąc już całkiem blisko i nieco bardziej szczegółowo mógł przyjrzeć się tak samej właścicielce ciemnych oczu, jak i odłożonej na ziemię torby - Powiedzmy, że nie uznały mnie za wartościowy i warty ataku posiłek - skwitował bardziej zdawkowo, przysłuchując się dalszej relacji - ...a więc pracujesz w tym schronisku? - o samym miejscu rzeczywiście słyszał. Ba, nawet kontaktował się z właścicielami i zdążył już kilka razy załatwiać im kilka zleceń. Samej czarownicy, jednak do tej pory na miejscu nie spotkał, co niekoniecznie musiało być dziwne.
- Wbrew pozorom jestem świadom, że nie każde życzenie może być spełnione - odpowiedział nieco łagodniej. Nie przekroczył też pewnej granicy, wciąż pozostawiając nieznajomej przestrzeń, którą w razie potrzeby mogła zwiększyć. Przeniósł ciężar ciała na lewą stronę, a ramiona zaplótł przed sobą, z większym zainteresowaniem przyglądając się kobiecie - Możliwe - potwierdził, nie konkretyzując, po czym cicho, ze śmiechem westchnął. Ślepia błysnęły tym samym co na początku, łobuzerskim błyskiem - Czy będzie się pannie ze mną lepiej rozmawiać, jeśli założę koszulę? - postąpił jeden krok i lekko skinął głową - Kai - kusiło go dalsze droczenie i przeciągnięcie momentu odsłonięcia swojej tożsamości, ale przypuszczał, że byłoby to już przekroczenie pewnej granicy "konwenansów" i uprzejmości - a właściciele schroniska mają świadomość o mojej obecności tutaj i jeśli sobie tego panna zażyczy, za chwilę mnie tu nie będzie - dodał jeszcze, jednak nie zrobił kroku w tył, bardziej czekając na reakcję - chociaż przyznam, że byłoby mi szkoda okazji... do rozmowy i może pomocy - zawiesił na moment głos, uśmiechając się kącikiem ust. Zerknął wymownie na torbę wypełnioną rybami, szybko jednak wracając spojrzeniem do oczu nieznajomej - a panna pozwoli poznać swoje imię? - i jeszcze jeden krok.
Nie ruszyła się z miejsca. Płochliwe młódki, oburzone bezczelnym zachowaniem damy, zapewne już odwracałyby nie tylko wzrok, ale i pospieszny krok, znikając z pola widzenia. Ciemnowłosa nieznajoma, mimo ładnie rozlewających się różem policzków i spojrzenia uchodzącego od czasu do czasu gdzieś w przestrzeń, nie wydawała się być zbytnio oburzona i pozwalała sobie na więcej niż zawstydzona młódka. Podążył więc za uchwyconą nicią. Czy mylnie - miało się okazać potem - ...to dobrze, czy źle? - uniósł ciemne brwi w rzeczywistym zaciekawieniu. Nawet jeśli znał podstawy anatomii ludzkiej, wypowiedziane słowo brzmiało obco. Pozostawił na wargach lekki uśmiech, wciąż rejestrując kolejne, znajome sygnały, które świadczyć mogły przynajmniej o zainteresowaniu.
Wbrew opiniom, nie był lekkomyślny. Co prawda wiele z jego działań posiadało jej brzmienie, ale ostatnie wydarzenia całkiem skutecznie przypominały mu, że otaczająca rzeczywistość nie należała już do ej wolnościowej, tej której doświadczył podczas pobytu w Rumunii i wszystkich podróży. Miał o czym wspominać i do czego wracać, ale nie miał też najmniejszego zamiaru powtarzać nieprzyjemności z końca czerwca. Chociaż różdżką była pozostawiona wśród rzeczy na brzegu, była ukryta, a nieuprawnione wejście na teren obozowiska, zakończyłoby się nieprzyjemną niespodzianką, wystarczająco skuteczną, by zdążył dotrzeć do brzegu. O to jednak martwić się teraz nie musiał a jego uwagę zajmowało coś zgoła innego. A właściwie, ktoś.
Obserwował poczynania nieznajomej, gdy zsuwała torbę, która wydała z siebie ciche, raczej charakterystyczne, cięższe plaśnięcie. Przechylił głowę z lekkim zainteresowaniem, śledząc najpierw sama torbę, potem na sama czarownicę - bo że miała w sobie krew czarodziejska, był pewien. Mugol nie wiedział o istnieniu druzgotków - Rozumiem - kiwnął głową, będąc już całkiem blisko i nieco bardziej szczegółowo mógł przyjrzeć się tak samej właścicielce ciemnych oczu, jak i odłożonej na ziemię torby - Powiedzmy, że nie uznały mnie za wartościowy i warty ataku posiłek - skwitował bardziej zdawkowo, przysłuchując się dalszej relacji - ...a więc pracujesz w tym schronisku? - o samym miejscu rzeczywiście słyszał. Ba, nawet kontaktował się z właścicielami i zdążył już kilka razy załatwiać im kilka zleceń. Samej czarownicy, jednak do tej pory na miejscu nie spotkał, co niekoniecznie musiało być dziwne.
- Wbrew pozorom jestem świadom, że nie każde życzenie może być spełnione - odpowiedział nieco łagodniej. Nie przekroczył też pewnej granicy, wciąż pozostawiając nieznajomej przestrzeń, którą w razie potrzeby mogła zwiększyć. Przeniósł ciężar ciała na lewą stronę, a ramiona zaplótł przed sobą, z większym zainteresowaniem przyglądając się kobiecie - Możliwe - potwierdził, nie konkretyzując, po czym cicho, ze śmiechem westchnął. Ślepia błysnęły tym samym co na początku, łobuzerskim błyskiem - Czy będzie się pannie ze mną lepiej rozmawiać, jeśli założę koszulę? - postąpił jeden krok i lekko skinął głową - Kai - kusiło go dalsze droczenie i przeciągnięcie momentu odsłonięcia swojej tożsamości, ale przypuszczał, że byłoby to już przekroczenie pewnej granicy "konwenansów" i uprzejmości - a właściciele schroniska mają świadomość o mojej obecności tutaj i jeśli sobie tego panna zażyczy, za chwilę mnie tu nie będzie - dodał jeszcze, jednak nie zrobił kroku w tył, bardziej czekając na reakcję - chociaż przyznam, że byłoby mi szkoda okazji... do rozmowy i może pomocy - zawiesił na moment głos, uśmiechając się kącikiem ust. Zerknął wymownie na torbę wypełnioną rybami, szybko jednak wracając spojrzeniem do oczu nieznajomej - a panna pozwoli poznać swoje imię? - i jeszcze jeden krok.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapewne gdyby trafił na dziewczę, któremu brakuje wyrobionej pewności siebie, takowe już dawno uciekłoby w popłochu, zostawiając mężczyznę tutaj zaskoczonego, zdziwionego i pewnie wciąż bez spodni. Ale Lizzie, choć zdecydowanie nie dorównywała nieznajomemu, nie miała problemów z poczuciem własnej wartości. Znała swoje wady i zalety, potrafiła wymienić mnóstwo rzeczy, które w sobie lubiła, jak i takich, których nie. Nie bez powodu również trafiła do domu lwa. Pomimo dobrego wychowania, tliła się w niej ta iskierka, która spowodowała, że nie uciekła szybko, a wbijała wzrok w nieznajomego.
W dodatku kiedy stanął trochę bliżej, zaczęła mieć nieoparte wrażenie, że... Gdzieś go już widziała. Nie była w stanie powiedzieć gdzie. Może to jakaś zmiana wyglądu to spowodowała. Wiedziała z autopsji, że mężczyźni potrafią diametralnie zmienić swoją aparycję tylko przez sam fakt zapuszczenia kilkudniowego zarostu. A on miał jeszcze dłuższe włosy, które z resztą zazwyczaj kojarzyła bardziej z mężczyznami, których nie stać na fryzjera... Nieznajomy jednak na niezadbanego nie wyglądał. Ubrania miał czyste na tyle na ile mogły być takie, które dopiero co podniosło się z piasku, choć nie miała za bardzo okazji się przyjrzeć, bo nadal uciekała wzrokiem bezwiednie, gdy on na nią spoglądał. Musiała naprawdę się skupić, by nie uciec, a wtedy jej twarz przybierała bardzo zawziętą minę. Wręcz upartą. - To dobrze. - Odpowiedziała, już trochę pewniej. - Chodziło o trójpłaszczyznowe skrzywienie kręgosłupa, dosyć niepopularne, ale niezwykle szkodliwe. Można odczuwać bardzo nieprzyjemne, wieloletnie bóle... - Weszła na chwilę w trochę iny tryb, wyrzucając z siebie skrót podręcznika. Czy była zdenerwowana?
Tylko troszeczkę.
- N-nieważne, pana to nie interesuje... - Bo pewnie interesowało go pokazywanie klaty nowo poznanym kobietom. Wyglądał na takiego.
Nadal trzymała jedną dłoń na rączce swojej torby, gdy mężczyzna do niej zaglądał, najwyraźniej zaciekawiony. Musiała go zmartwić, nie było tam żadnych zwłok ani innych ciekawych rzeczy. No, najwyżej te rybie. Kiedy znowu zwrócił na nią spojrzenie, zaczesała tylko wolną ręką jeden kosmyk włosów za ucho, taki niemiły gagatek, który wypadł z jej prawego warkocza. Choć nadal nie posłała w jego stronę żadnego uśmiechu, łatwo było poznać, że raczej była dziewczyną, która nie narzekała na brak męskich spojrzeń. Jej ciemne oczy zabłyszczały tak, jakby chciała mu coś powiedzieć. Może dlatego, że ciągle miała wrażenie, że go znała, próbując przypomnieć sobie w odmętach pamięci tę twarz, nie mogąc jej z niczym powiązać... Dlaczego? Zapewne ta myśl będzie jej spędzać teraz sen z powiek. Jakim cudem zupełnie nieznajomy człowiek wydaje jej się tak znajomy. Nawet jego imię, które w końcu wyjawił, niewiele jej powiedziało...
- Może miałeś szczęście, albo niesmakowity wygląd. - Mruknęła, splatając w końcu ręce na piersi. Pokręciła lekko głową. - Tylko jako wolontariusz. Mają ostatnio trochę problemów... Z oczywistych względów. Ale nikt mi nie powiedział, że ktokolwiek... Tu będzie. Rozumiem, że też w nim nie pracujesz. - Ona również nigdy nie widziała go w schronisku, wtedy też raczej nie mówiłby o nich jako o właścicielach tego miejsca, ale bardziej jak o swoich przełożonych. Pytanie tylko, jeśli rzeczywiście był ugadany, czy nie był kimś z Ministerstwa. Jeśli tak - mogła się trochę wkopać. Postanowiła zostać ostrożna.
Zrozumiała nieco te intencje. Powolne kroki stawiane w jej stronę. Próbował ją oswoić, myśląc, że swoim głębokim głosem odwróci jej uwagę zupełnie. Trochę odwrócił, bo kiedy przystąpił już dosyć blisko - na tyle, że musiała unieść podbródek, by spojrzeć w jasne oczy czarodzieja - nawet nie cofnęła kroku. - Jak pan się domyślił? Właśnie tak by było. Więc gdyby pan był tak miły, poprosiłabym, żeby się pan ubrał. - Kai... Jego imię również niewiele jej mówiło. Może mężczyzna tylko przypominał kogoś znajomego? Nie miała wielu znajomych, którzy pozostawali przed nią w stanie negliżu takiego, że mogłaby spokojnie zacząć liczyć włoski na klatce piersiowej. Ale tego nie robiła, okej, to zajęłoby wieki! - Rzeczywiście, byłoby niezwykle miło otrzymać małą pomoc. - Ciągle uciekała wzrokiem na jego prawe ramię. Widziała, że tą właśnie ręką brał różdżkę w dłoń, gdy wkładał ją do kieszeni, więc na pewno był praworęczny i jeśli próbowałby ją zaatakować, to właśnie to ramię poruszyłoby się jako pierwsze. A ze swoim doświadczeniem z obserwowaniem i składaniem ramion, zauważyłaby to od razu, gdyby tylko wysłał sygnał o podniesienie dłoni. Wciąż wyglądało to jak jej niezręczność i dziewczęca nieśmiałość na widok mężczyzny w takiej sytuacji, ale właściwie po kilku minutach powoli zaczynała przestawać czuć tak paraliżujący szok. Wciąż nie czuła się do końca komfortowo, jednak to nie było już zdenerwowanie, które sprawiało, że mogłaby zupełnie zaniemówić. Jednak trochę plotła - to trzeba przyznać. - Może... - odpowiedziała w końcu. Nagle pochyliła się lekko i złapała za rączkę swojej torby, po czym zupełnie bez zdenerwowania po prostu podsunęła ją prosto pod ręce mężczyzny. - Ale może najpierw chciałby pan mi pomóc i powiedzieć trochę... Więcej o sobie? Jestem szalenie ciekawa. - Głowę przechyliła na bok, rzęsami zatrzepotała, jednak jej dłoń nie dotknęła jego, więc miał teraz wybór. Mógł po prostu odpuścić na tym etapie, a dziewczę w spódnicy w kropki po prostu zniknie w swojej własnej, dzielnej pracy i zapewne już nigdy go nie spotka. Nie uświadczy zawstydzonego spojrzenia oczu, błyszczących jak rozpuszczona w rondelku ciemna czekolada, już nie wspominając, że jej buty na bardzo niskim obcasie nie wydawały się zbyt przystosowane do chodzenia po piasku plaży. I wtedy pierwszy raz uśmiechnęła się trochę łagodnie, a trochę prosząco, w prawym policzku nawet pojawił się maleńki dołeczek.
W dodatku kiedy stanął trochę bliżej, zaczęła mieć nieoparte wrażenie, że... Gdzieś go już widziała. Nie była w stanie powiedzieć gdzie. Może to jakaś zmiana wyglądu to spowodowała. Wiedziała z autopsji, że mężczyźni potrafią diametralnie zmienić swoją aparycję tylko przez sam fakt zapuszczenia kilkudniowego zarostu. A on miał jeszcze dłuższe włosy, które z resztą zazwyczaj kojarzyła bardziej z mężczyznami, których nie stać na fryzjera... Nieznajomy jednak na niezadbanego nie wyglądał. Ubrania miał czyste na tyle na ile mogły być takie, które dopiero co podniosło się z piasku, choć nie miała za bardzo okazji się przyjrzeć, bo nadal uciekała wzrokiem bezwiednie, gdy on na nią spoglądał. Musiała naprawdę się skupić, by nie uciec, a wtedy jej twarz przybierała bardzo zawziętą minę. Wręcz upartą. - To dobrze. - Odpowiedziała, już trochę pewniej. - Chodziło o trójpłaszczyznowe skrzywienie kręgosłupa, dosyć niepopularne, ale niezwykle szkodliwe. Można odczuwać bardzo nieprzyjemne, wieloletnie bóle... - Weszła na chwilę w trochę iny tryb, wyrzucając z siebie skrót podręcznika. Czy była zdenerwowana?
Tylko troszeczkę.
- N-nieważne, pana to nie interesuje... - Bo pewnie interesowało go pokazywanie klaty nowo poznanym kobietom. Wyglądał na takiego.
Nadal trzymała jedną dłoń na rączce swojej torby, gdy mężczyzna do niej zaglądał, najwyraźniej zaciekawiony. Musiała go zmartwić, nie było tam żadnych zwłok ani innych ciekawych rzeczy. No, najwyżej te rybie. Kiedy znowu zwrócił na nią spojrzenie, zaczesała tylko wolną ręką jeden kosmyk włosów za ucho, taki niemiły gagatek, który wypadł z jej prawego warkocza. Choć nadal nie posłała w jego stronę żadnego uśmiechu, łatwo było poznać, że raczej była dziewczyną, która nie narzekała na brak męskich spojrzeń. Jej ciemne oczy zabłyszczały tak, jakby chciała mu coś powiedzieć. Może dlatego, że ciągle miała wrażenie, że go znała, próbując przypomnieć sobie w odmętach pamięci tę twarz, nie mogąc jej z niczym powiązać... Dlaczego? Zapewne ta myśl będzie jej spędzać teraz sen z powiek. Jakim cudem zupełnie nieznajomy człowiek wydaje jej się tak znajomy. Nawet jego imię, które w końcu wyjawił, niewiele jej powiedziało...
- Może miałeś szczęście, albo niesmakowity wygląd. - Mruknęła, splatając w końcu ręce na piersi. Pokręciła lekko głową. - Tylko jako wolontariusz. Mają ostatnio trochę problemów... Z oczywistych względów. Ale nikt mi nie powiedział, że ktokolwiek... Tu będzie. Rozumiem, że też w nim nie pracujesz. - Ona również nigdy nie widziała go w schronisku, wtedy też raczej nie mówiłby o nich jako o właścicielach tego miejsca, ale bardziej jak o swoich przełożonych. Pytanie tylko, jeśli rzeczywiście był ugadany, czy nie był kimś z Ministerstwa. Jeśli tak - mogła się trochę wkopać. Postanowiła zostać ostrożna.
Zrozumiała nieco te intencje. Powolne kroki stawiane w jej stronę. Próbował ją oswoić, myśląc, że swoim głębokim głosem odwróci jej uwagę zupełnie. Trochę odwrócił, bo kiedy przystąpił już dosyć blisko - na tyle, że musiała unieść podbródek, by spojrzeć w jasne oczy czarodzieja - nawet nie cofnęła kroku. - Jak pan się domyślił? Właśnie tak by było. Więc gdyby pan był tak miły, poprosiłabym, żeby się pan ubrał. - Kai... Jego imię również niewiele jej mówiło. Może mężczyzna tylko przypominał kogoś znajomego? Nie miała wielu znajomych, którzy pozostawali przed nią w stanie negliżu takiego, że mogłaby spokojnie zacząć liczyć włoski na klatce piersiowej. Ale tego nie robiła, okej, to zajęłoby wieki! - Rzeczywiście, byłoby niezwykle miło otrzymać małą pomoc. - Ciągle uciekała wzrokiem na jego prawe ramię. Widziała, że tą właśnie ręką brał różdżkę w dłoń, gdy wkładał ją do kieszeni, więc na pewno był praworęczny i jeśli próbowałby ją zaatakować, to właśnie to ramię poruszyłoby się jako pierwsze. A ze swoim doświadczeniem z obserwowaniem i składaniem ramion, zauważyłaby to od razu, gdyby tylko wysłał sygnał o podniesienie dłoni. Wciąż wyglądało to jak jej niezręczność i dziewczęca nieśmiałość na widok mężczyzny w takiej sytuacji, ale właściwie po kilku minutach powoli zaczynała przestawać czuć tak paraliżujący szok. Wciąż nie czuła się do końca komfortowo, jednak to nie było już zdenerwowanie, które sprawiało, że mogłaby zupełnie zaniemówić. Jednak trochę plotła - to trzeba przyznać. - Może... - odpowiedziała w końcu. Nagle pochyliła się lekko i złapała za rączkę swojej torby, po czym zupełnie bez zdenerwowania po prostu podsunęła ją prosto pod ręce mężczyzny. - Ale może najpierw chciałby pan mi pomóc i powiedzieć trochę... Więcej o sobie? Jestem szalenie ciekawa. - Głowę przechyliła na bok, rzęsami zatrzepotała, jednak jej dłoń nie dotknęła jego, więc miał teraz wybór. Mógł po prostu odpuścić na tym etapie, a dziewczę w spódnicy w kropki po prostu zniknie w swojej własnej, dzielnej pracy i zapewne już nigdy go nie spotka. Nie uświadczy zawstydzonego spojrzenia oczu, błyszczących jak rozpuszczona w rondelku ciemna czekolada, już nie wspominając, że jej buty na bardzo niskim obcasie nie wydawały się zbyt przystosowane do chodzenia po piasku plaży. I wtedy pierwszy raz uśmiechnęła się trochę łagodnie, a trochę prosząco, w prawym policzku nawet pojawił się maleńki dołeczek.
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeszłość - ta której tak mocno doświadczał zmysłowymi wrażeniami, do których gnał uparcie, dziś zdawały się odległe. Jak sny, które rozmazywały się po przebudzeniu. Wciąż je pamiętał, nadal wywoływały drgającą pod skórą przyjemność, ale - nie sądził by chciał wrócić do postaci siebie z tamtych lat. Nie sądził też, by aktualna, coraz ciemniej rysująca się nad Anglią teraźniejszość, przyjęła jego powrót z równą radością, co miejsca i kobiety z jego podróży. Nie znaczyło to jednak, że zniknął i odsunął cały dorobek beztroski, w której zapominał o problemach. O czasem chłopięcej łobuzerii, której znamiona potrafiły błysnąć w spojrzeniu, które posyłał nieznajomym.
Obecność takiej nieznajomej na chwilowo własnej plaży, nie zniknąć bez zaznaczenia jego ingerencji. Los sam podsuwał mu okazje, by wykorzystał nieco ze swego uroku. Można było mu zarzucić zbytnią pewność, ale dlaczego miał ją gasić? Dla sztucznej ułudy równości, dla niedowiarków we własne siły? Nie miał zamiaru chować czegoś, co uznawał za swoją wartość. Nikt nie miał prawa narzucać mu własnego światopoglądu. A nawet jeśli - był uparty we własnych decyzjach - Mhm, dziękuję. Diagnoza przyjęta - kiwnął głową, wprawiając w ruch opadające na szyję włosy, z których wciąż sączyły się jeziorne krople - To zależy. Jeśli opowiadasz o tym z taką pasją, to znaczy, że jest warte zainteresowania - uniósł kącik ust, a ślepia krążyły od twarzy nieznajomej, do opartych na torbie dłoni, po zanurzone w piasku stopy i kolorową sukienkę. Potrafił sobie wyobrazić, jakie wrażenie sprawiał, jak łatwo wciskano go w ciasne ramy bawidamka. Co prawda - było w tym dużo prawdy, ale nie był kretynem zapatrzonym we własne podboje. We własne ego i sposoby na jego wyolbrzymienie. Częściej jednak, nie starał się nawet wyprowadzić nikogo z błędu, wciskają na usta zawadiacki uśmiech, dla tych wszystkich, którzy znikali. Nie liczył na kolejne spotkania.
W przedstawionym obrazku było coś ulotnego, coś, co sprawiało, że wrażenie umknie razem z ciemnowłosą czarownicą. Musiał się zbliżyć, żeby zrozumieć, aby przekonać się, że nie toczy wizji w sennej bańce mydlanej. Przyjemnie było mu oprzeć spojrzenie na zaróżowionych licach, na świadomości, że mimo potencjalnie czających się niepokoi, trafili na darowany losem moment. odarty z cieni, które dręczyły mieszkańców Londynu i wypłukiwały drobiny beztroski, jakie pozostawały im w piersi.
- A może po prostu wiedzę - wzruszył ramieniem, z którego sypnęło się nieco przyklejonego do skóry piasku - Nie, a jeśli, to tylko dorywczo korzystają z mojej pomocy - odpowiedział w podobnym tonie, nie zniechęcając się podejrzliwością kobiety. Miała do tego prawo, ale do tej pory nie powiedział niczego, co mogłoby mu zagwarantować kłopoty. Na pewno, nie te profesyjne. Za to nieco konwersacyjnych naciągania granic przyzwoitości. Z tymi jednak umiał sobie poradzić, jeśli tylko dostrzegł, że warto. I po to też była konieczna prowokacja.
Pewne elementy działań wychodziły naturalnie, nie musiał zastanawiać się nad słowami, uśmiechem, czy gestem, by wywołać odpowiedni efekt. Ale z namysłem dokładał elementy, które zapewnić mu miały sukces znajomości. Brak koszuli, nawet jeśli przeczył przyzwoitości, przyciągał uwagę wystarczająco mocno, by uznać za korzyść - W porządku - zgodził się, odpowiadając nieco wolniej. Spoglądał na czarownicę nieco z góry - i zdejmę ją tylko, jeśli mnie o to kiedyś poprosisz - w głosie pojawiło się coś na kształt kolejnej prowokacji. A może i zapowiedzi na przyszłość. Niezależnie od konsekwencji spotkania. Odsunął się o krok, tylko po to, by stanąć obok czarownicy i zrównał się z nią - Nie - skwitował z uśmiechem, bez wahania - wystarczająco mnie poznałaś, nie dając nic w zamian - tym razem mówił, patrząc przed siebie, śledząc srebrzystą toń jeziora - ale pomogę z tym - wskazał na torbę, która niedługo potem znalazła się przy brzegu. Sam, wrócił na chwilę - zgodnie z prośbą, do miejsca, w którym wciąż leżała jego koszula. zarzucił ją na ramiona. Wracając do czarownicy, zapiał nawet kilka guzików.
Obecność takiej nieznajomej na chwilowo własnej plaży, nie zniknąć bez zaznaczenia jego ingerencji. Los sam podsuwał mu okazje, by wykorzystał nieco ze swego uroku. Można było mu zarzucić zbytnią pewność, ale dlaczego miał ją gasić? Dla sztucznej ułudy równości, dla niedowiarków we własne siły? Nie miał zamiaru chować czegoś, co uznawał za swoją wartość. Nikt nie miał prawa narzucać mu własnego światopoglądu. A nawet jeśli - był uparty we własnych decyzjach - Mhm, dziękuję. Diagnoza przyjęta - kiwnął głową, wprawiając w ruch opadające na szyję włosy, z których wciąż sączyły się jeziorne krople - To zależy. Jeśli opowiadasz o tym z taką pasją, to znaczy, że jest warte zainteresowania - uniósł kącik ust, a ślepia krążyły od twarzy nieznajomej, do opartych na torbie dłoni, po zanurzone w piasku stopy i kolorową sukienkę. Potrafił sobie wyobrazić, jakie wrażenie sprawiał, jak łatwo wciskano go w ciasne ramy bawidamka. Co prawda - było w tym dużo prawdy, ale nie był kretynem zapatrzonym we własne podboje. We własne ego i sposoby na jego wyolbrzymienie. Częściej jednak, nie starał się nawet wyprowadzić nikogo z błędu, wciskają na usta zawadiacki uśmiech, dla tych wszystkich, którzy znikali. Nie liczył na kolejne spotkania.
W przedstawionym obrazku było coś ulotnego, coś, co sprawiało, że wrażenie umknie razem z ciemnowłosą czarownicą. Musiał się zbliżyć, żeby zrozumieć, aby przekonać się, że nie toczy wizji w sennej bańce mydlanej. Przyjemnie było mu oprzeć spojrzenie na zaróżowionych licach, na świadomości, że mimo potencjalnie czających się niepokoi, trafili na darowany losem moment. odarty z cieni, które dręczyły mieszkańców Londynu i wypłukiwały drobiny beztroski, jakie pozostawały im w piersi.
- A może po prostu wiedzę - wzruszył ramieniem, z którego sypnęło się nieco przyklejonego do skóry piasku - Nie, a jeśli, to tylko dorywczo korzystają z mojej pomocy - odpowiedział w podobnym tonie, nie zniechęcając się podejrzliwością kobiety. Miała do tego prawo, ale do tej pory nie powiedział niczego, co mogłoby mu zagwarantować kłopoty. Na pewno, nie te profesyjne. Za to nieco konwersacyjnych naciągania granic przyzwoitości. Z tymi jednak umiał sobie poradzić, jeśli tylko dostrzegł, że warto. I po to też była konieczna prowokacja.
Pewne elementy działań wychodziły naturalnie, nie musiał zastanawiać się nad słowami, uśmiechem, czy gestem, by wywołać odpowiedni efekt. Ale z namysłem dokładał elementy, które zapewnić mu miały sukces znajomości. Brak koszuli, nawet jeśli przeczył przyzwoitości, przyciągał uwagę wystarczająco mocno, by uznać za korzyść - W porządku - zgodził się, odpowiadając nieco wolniej. Spoglądał na czarownicę nieco z góry - i zdejmę ją tylko, jeśli mnie o to kiedyś poprosisz - w głosie pojawiło się coś na kształt kolejnej prowokacji. A może i zapowiedzi na przyszłość. Niezależnie od konsekwencji spotkania. Odsunął się o krok, tylko po to, by stanąć obok czarownicy i zrównał się z nią - Nie - skwitował z uśmiechem, bez wahania - wystarczająco mnie poznałaś, nie dając nic w zamian - tym razem mówił, patrząc przed siebie, śledząc srebrzystą toń jeziora - ale pomogę z tym - wskazał na torbę, która niedługo potem znalazła się przy brzegu. Sam, wrócił na chwilę - zgodnie z prośbą, do miejsca, w którym wciąż leżała jego koszula. zarzucił ją na ramiona. Wracając do czarownicy, zapiał nawet kilka guzików.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trudno było go nie wepchnąć w takie ramy, gdy sam wskakiwał w nie od razu, z godnym podziwu zapałem. Oczywiście, że w głowie Liz od razu pojawiło się, że to jeden z tych facetów, o których jej brat mówił, że nie powinna z nimi rozmawiać. Ale bez przesady, to, że Cedric tak mówił, to nie znaczy, że Liz tego nie robiła - po prostu na własnej skórze musiała przekonać się kim tacy ludzie są. Z resztą - doskonale wiedziała. Rozmawiała z nimi, tańczyła, śmiała się, pozwalała mówić sobie komplementy. Dlatego też wiedziała, że za łatką bawidamka zawsze idzie coś jeszcze. Charyzma, urok, coś dodatkowego, co sprawiało, że ciągnęło do takiego człowieka. Sama uroda do tego nie wystarczała. Ale nigdy jeszcze nie zdarzyło się trafić na sytuację tak... Dziwną. Przypominało to bajkę o syrenie Aquacie oraz dostojnym żeglarzu, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Tylko tutaj odwrócone były role. Zerknęła na mężczyznę ciemnym oczkiem, oczami wyobraźni nie widząc go w tej chwili jak dobrze wyglądającego mężczyznę z kucykiem, a jak dobrze wyglądającego trytona z kucykiem... Ale skoro tryton to musiał leżeć na ziemi... I lekko podrygiwać jak ryba wyciągnięta na brzeg tetłając swe błękitne łuski w piasku i piszcząc ciężko Wody! Wody!. Zacisnęła usta, próbując nie zaśmiać się do swych własnych wyobrażeń.
Jakoś nagle poczuła się jakoś pewniej.
Korzystali z jego pomocy? Więc musiał pewnie być związany ze zwierzętami. Tylko tyle się dowiedziała. Wciąż było to mało. Niestety, z niej była dosyć podejrzliwa Biedronka. Ludzie mogli tego nie widzieć, ciągle trzymając jej obraz naiwnej i słodkiej dziewczyny, ale patrząc realnie, gdyby tak całkiem było, dawno zostałaby złapana w tym przedziwnym świecie. A ona z łatwością wykręcała się z kolejnych kłopotów, pomimo że umiała wchodzić w samo ich epicentrum.
Gry czasami dochodzą do takich momentów, że zwyczajnie nie ma odwrotu i trzeba położyć wszystkie karty na stół. Choć wymiana spojrzeniami i krótkimi słowami była niewątpliwie przyjemnym zajęciem, musiała to ukrócić, nim wpakuje się w sytuacje, w której nawet nikt nie usłyszy jej krzyku, jeśli tylko ten człowiek był po nieodpowiedniej stronie. Nie znała go i nie miała zamiaru oceniać na dobrze mu z oczu patrzy. Była siostrą aurora! I Gryfonką! Nie będzie tutaj małą ofiarą. - Dobra. - Odpowiedziała nagle z jakąś większą pewnością w głosie, gdy obserwowała jego spokojny krok w stronę porzuconych ubrań. - Mam na imię Liz. Jestem uzdrowicielką. - W sumie tego mógł się spokojnie domyślić. - Teraz Ty jesteś mi dłużny. I więcej się nie dowiesz, dopóki nie powiesz mi... Swojego nazwiska. - Zaryzykowała tym. Zaryzykowała, patrząc na niego mniej skrępowana, choć nadal zarówno jej twarz jak i uszy pokrywał cieplutki szkarłat, zdobiący ciepłą skórę muśniętą letnim słońcem. Cóż, najwyżej ponosi te ryby sama.
Przyznać trzeba, że założenie koszuli wywołało u niej spokojniejsze odetchnięcie. Może będzie mogła w jakiś konkretny sposób skupić się na rozmowie. Mama jej nigdy nie uczyła co robić w takich sytuacjach, wątpiła, że ktokolwiek poza nią się w takiej znalazł. Mężczyźni powinni zawsze zakładać ubrania przy kobietach, jeśli tylko są na siłach...
Jakoś nagle poczuła się jakoś pewniej.
Korzystali z jego pomocy? Więc musiał pewnie być związany ze zwierzętami. Tylko tyle się dowiedziała. Wciąż było to mało. Niestety, z niej była dosyć podejrzliwa Biedronka. Ludzie mogli tego nie widzieć, ciągle trzymając jej obraz naiwnej i słodkiej dziewczyny, ale patrząc realnie, gdyby tak całkiem było, dawno zostałaby złapana w tym przedziwnym świecie. A ona z łatwością wykręcała się z kolejnych kłopotów, pomimo że umiała wchodzić w samo ich epicentrum.
Gry czasami dochodzą do takich momentów, że zwyczajnie nie ma odwrotu i trzeba położyć wszystkie karty na stół. Choć wymiana spojrzeniami i krótkimi słowami była niewątpliwie przyjemnym zajęciem, musiała to ukrócić, nim wpakuje się w sytuacje, w której nawet nikt nie usłyszy jej krzyku, jeśli tylko ten człowiek był po nieodpowiedniej stronie. Nie znała go i nie miała zamiaru oceniać na dobrze mu z oczu patrzy. Była siostrą aurora! I Gryfonką! Nie będzie tutaj małą ofiarą. - Dobra. - Odpowiedziała nagle z jakąś większą pewnością w głosie, gdy obserwowała jego spokojny krok w stronę porzuconych ubrań. - Mam na imię Liz. Jestem uzdrowicielką. - W sumie tego mógł się spokojnie domyślić. - Teraz Ty jesteś mi dłużny. I więcej się nie dowiesz, dopóki nie powiesz mi... Swojego nazwiska. - Zaryzykowała tym. Zaryzykowała, patrząc na niego mniej skrępowana, choć nadal zarówno jej twarz jak i uszy pokrywał cieplutki szkarłat, zdobiący ciepłą skórę muśniętą letnim słońcem. Cóż, najwyżej ponosi te ryby sama.
Przyznać trzeba, że założenie koszuli wywołało u niej spokojniejsze odetchnięcie. Może będzie mogła w jakiś konkretny sposób skupić się na rozmowie. Mama jej nigdy nie uczyła co robić w takich sytuacjach, wątpiła, że ktokolwiek poza nią się w takiej znalazł. Mężczyźni powinni zawsze zakładać ubrania przy kobietach, jeśli tylko są na siłach...
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pamiętał czas beztroski i czas pracy. Zdarzało mu się wplatać jedno w drugie, gdy potrzebował osiągnąć jakiś cel, ale doświadczenie podróży dało mu wystarczająco wiele lekcji, by rozumiał konieczność rozdzielenia tych elementów. Dziś wybierać już nie musiał. Okazja sama podsunęła mu możliwość do wykazania się ze swoją naturą. A ta, wyjątkowo dziś wspierała okoliczności nieoczekiwanego spotkania.
Nie obawiał się odsłaniać ciało, gdy rzeczywistość temu sprzyjała. Nikt chyba nie spodziewał się, że wchodząc do jeziora, będzie… całkowicie ubrany?
Być może z premedytacją przeczekał moment, w którym już - zgodnie z konwenansami - powinien się ubrać. Ale nie przewidywał żadnych widzów jego kąpieli. Cieszył się wodnym otoczeniem i chłodem toni, która chroniła go przed letnią ciepłotą. Nie czuł się winny tylko dlatego, że poruszył dziewczęcy wstyd. Tym bardziej, że widok rozlewającego się różu na licach nieznajomej, był mu przyjemny. Większość kobiet, nawet nie zdawało sobie sprawy, jak ujmująco potrafiły wtedy wyglądać. I ile, nieświadomie mogły zyskać.
Bystrym spojrzeniu podróżnika nie umknęło kiełkujące rozbawienie, które ulotnie zakołysało się w oczach dziewczyny. Nie odgadł ich treści, ale cokolwiek wywołało podobną reakcję, pomogło jej poskładać i postawić się jego wizji. Nie była tak niewinna, jak mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. A patrzył wystarczająco długo, by być tego pewnym.
W niejasny sposób wydawało mu się, że kojarzył w niej coś nieuchwytnie znajomego. Wciąż jednak zataczając mgłę na wiedzy, która mogłaby mu wskazać właściwą informację. Nie przeszkadzało mu to jednak, odnajdując się w nieoczekiwanym zderzeniu tożsamości.
Zgoda, na którą trafił gdzieś w połowie wędrówki do porzuconej koszuli, wywołała zdawkowy uśmiech, ale go nie przeciągał, poważniej, gdy w końcu zrównał się z czarownicą, przejmując torbę z zawartością - Liz - powtórzył miękko usłyszane imię - to tak nie działa - nie zaśmiał się, chociaż miał ochotę, spoglądając na kobietę - to nie transakcja i nie będę cię do niczego zmuszał. Zechcesz, to opowiesz mi więcej - skwitował lekko, niemal od niechcenia. Wolał, by chęć pozostawała szczera, bez sztucznych nacisków, ale z drobną pomocą jego uroku.
Zatrzymał się przy brzegu tylko tymczasowo, odwracając głowę ku ślicznej uzdrowicielce - zamoczysz spódnicę, ale dołączysz? - zapytał krótko, samemu wciąż boso, wkraczając nieco głębiej w chłodną toń. Błyski światła odbijały się w lustrze wody, niby rzucane gdzieś z góry, szlachetne kamienie, ale Kai nie szukał tam uroku, a zwinnie przemykających cieni, ukrytych pod powierzchnią stworzeń - Clearwater - odezwał się, jakby wcale nie odpowiadał na prośbę ciemnowłosej. Przesunął torbę bardziej przed siebie i nachylił się, mącąc wodę najpierw tylko rozcapierzoną dłonią. Dopiero potem sięgając po rybę, którą zakleszczył w palcach, tuż przy skrzelach, nisko, z wyważonym zamachem, wrzucając do wody, gdzieś, w okolice rejonu, gdzie pływając, omijał żerowiska druzgotków. Miał pewność, że stworzenia bardzo szybko odnajdą oferowaną zdobycz.
zt
Nie obawiał się odsłaniać ciało, gdy rzeczywistość temu sprzyjała. Nikt chyba nie spodziewał się, że wchodząc do jeziora, będzie… całkowicie ubrany?
Być może z premedytacją przeczekał moment, w którym już - zgodnie z konwenansami - powinien się ubrać. Ale nie przewidywał żadnych widzów jego kąpieli. Cieszył się wodnym otoczeniem i chłodem toni, która chroniła go przed letnią ciepłotą. Nie czuł się winny tylko dlatego, że poruszył dziewczęcy wstyd. Tym bardziej, że widok rozlewającego się różu na licach nieznajomej, był mu przyjemny. Większość kobiet, nawet nie zdawało sobie sprawy, jak ujmująco potrafiły wtedy wyglądać. I ile, nieświadomie mogły zyskać.
Bystrym spojrzeniu podróżnika nie umknęło kiełkujące rozbawienie, które ulotnie zakołysało się w oczach dziewczyny. Nie odgadł ich treści, ale cokolwiek wywołało podobną reakcję, pomogło jej poskładać i postawić się jego wizji. Nie była tak niewinna, jak mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. A patrzył wystarczająco długo, by być tego pewnym.
W niejasny sposób wydawało mu się, że kojarzył w niej coś nieuchwytnie znajomego. Wciąż jednak zataczając mgłę na wiedzy, która mogłaby mu wskazać właściwą informację. Nie przeszkadzało mu to jednak, odnajdując się w nieoczekiwanym zderzeniu tożsamości.
Zgoda, na którą trafił gdzieś w połowie wędrówki do porzuconej koszuli, wywołała zdawkowy uśmiech, ale go nie przeciągał, poważniej, gdy w końcu zrównał się z czarownicą, przejmując torbę z zawartością - Liz - powtórzył miękko usłyszane imię - to tak nie działa - nie zaśmiał się, chociaż miał ochotę, spoglądając na kobietę - to nie transakcja i nie będę cię do niczego zmuszał. Zechcesz, to opowiesz mi więcej - skwitował lekko, niemal od niechcenia. Wolał, by chęć pozostawała szczera, bez sztucznych nacisków, ale z drobną pomocą jego uroku.
Zatrzymał się przy brzegu tylko tymczasowo, odwracając głowę ku ślicznej uzdrowicielce - zamoczysz spódnicę, ale dołączysz? - zapytał krótko, samemu wciąż boso, wkraczając nieco głębiej w chłodną toń. Błyski światła odbijały się w lustrze wody, niby rzucane gdzieś z góry, szlachetne kamienie, ale Kai nie szukał tam uroku, a zwinnie przemykających cieni, ukrytych pod powierzchnią stworzeń - Clearwater - odezwał się, jakby wcale nie odpowiadał na prośbę ciemnowłosej. Przesunął torbę bardziej przed siebie i nachylił się, mącąc wodę najpierw tylko rozcapierzoną dłonią. Dopiero potem sięgając po rybę, którą zakleszczył w palcach, tuż przy skrzelach, nisko, z wyważonym zamachem, wrzucając do wody, gdzieś, w okolice rejonu, gdzie pływając, omijał żerowiska druzgotków. Miał pewność, że stworzenia bardzo szybko odnajdą oferowaną zdobycz.
zt
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21 VI 1958
Gorący, czerwcowy dzień wydawał się być idealny do tego, aby ruszyć w daleką podróż. W podróż do Szkocji, która kojarzyła jej się ostatnio wyłącznie ze spokojem i malowniczymi krajobrazami. Obydwu tych rzeczy potrzebowała tak samo, jak powietrza. Od późnomajowej wizyty na plaży z Celine w jej duszy zakorzeniła się tęsknota za wodą, za pływaniem, za poznawaniem świata na kolejnej jego płaszczyźnie. Niestety — tak długo, jak pływać nie potrafiła, nie mogła spełnić tego niewielkiego marzenia, nie mogła pozwolić duszy uspokoić się, spojrzeć może w innym kierunku, na przykład na niebo, którego poznawaniem zajmowała myśli zawsze, gdy na ziemi robiło się za gorąco, czy też za głośno.
Dlaczego nie mogła zająć się nauką w Gloucestershire, gdzieś bliżej domu? Przede wszystkim dlatego, że się bała. Niewielkie rzeczki przepływające przez hrabstwo nie były może szczególnie wielkie (za wyjątkiem Severn), ale znajdowały się na tyle blisko jej okolicy, że w dziewczęcym sercu coraz gęściej rosły obawy, że ktoś może dojrzeć ją w trakcie prób, co niechybnie sprowadzi na nią falę wyśmiewania i zupełnie skruszy i tak już niepewny zapał. Wolała więc próbować gdzieś indziej, w miejscu na tyle odludnym, że szansa napotkania kogoś była jak najbliższa zeru.
I tak oto miotła zaprowadziła ją wprost do Szkocji, nad Loch Morar. Wylądowała nad brzegiem i westchnęła głośno, gdy jej stopy zetknęły się z twardą ziemią. Ostrożnie odłożyła Zmiatacza 5 na glebie zaraz przy brzegu, a później rozglądnęła się wokoło. Choć wytężała wzrok, jak tylko mogła, nie widziała nikogo — tak blisko, jak daleko. Nie słyszała także żadnych innych dźwięków poza tymi, które naturalnie należały do przyrody. Mogła więc z pełną skutecznością stwierdzić, że była tutaj sama.
Tylko to pozwoliło jej rozpiąć ozdobne guziki różowej sukienki z białym, karbowanym kołnierzykiem. Nim jednak zsunęła ją z ramion, chwyciła w palce różdżkę z drewna migdałowca, po czym nakierowała ją na swoją głowę.
— Bąblogłowa — wypowiedziała inkantację zaklęcia, a bańka powietrza otoczyła zaraz jej głowę. Uśmiechnęła się do siebie z uznaniem, po czym prędkim ruchem zsunęła sukienkę z ramion, a ta opadła na ziemię. Nie mogła już czekać na nic innego, tylko próbować wejść do wody.
Ta była przyjemnie chłodna, lecz Maria potrzebowała czasu, by się do niej przyzwyczaić. Rozpoczęła w ten sam sposób, jak próbowała ćwiczyć z Celine. Usiadła na ziemi w miejscu niedaleko brzegu tak, aby całe jej ciało pozostawało ukryte pod wodą, za wyjątkiem niewielkiego odcinka szyi oraz głowy. Oparła się pewnie dłońmi o podłoże, po czym poruszyła ciało, pragnąc skorzystać z wyporu wody. We wszystkich poradniku nauki pływania, który wpadł w jej dłonie na targu w Dolinie Godryka pisano, że najważniejszy był oddech. Musiała go unormować, jeżeli chciała potrafić unosić się na wodzie. Póki co przy pomocy Bąblogłowy, dla ratunku w przypadku, jakby miała zupełnie pójść na dno.
| samotna nauka pływania Marii: pod każdym postem o nauce pojawi się rzut kością k100. Nauka skończy się sukcesem, gdy łączna suma na kości k100 wyniesie 200 (wliczając kary do rzutu).
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
13.09
Przyjęła ten kieliszek tylko dlatego, że wielką nieuprzejmością byłoby odmówić; właściwie nie przypominała już sobie kto włożył jej go do ręki, ale wokół ciepłych basenów łaźni w Bath raz po raz kręciły się dziewczęta w ręcznikach i szlafrokach z różnymi tackami. Poczęstunek był bardzo skromny, a herbata gorzka, ale właściwie w tak dobrym, ciepłym towarzystwie nie miała na co narzekać i nawet było jej nieco głupio, że zabrała ze sobą własny sok. Dobrze, że przynajmniej zostawiła go w torbie. Nie dopasowała się też zupełnie swoim ładnym strojem kąpielowym, który do samego końca bardzo trudno było jej ściągnąć; zdecydowała się na to dopiero gdy zrozumiała, że nadzy są praktycznie wszyscy poza nią. Gorąca woda na rumianej, piegowatej skórze naprawdę była przyjemna, zdołała zdusić lęk przed głębinami, który potrafił wrócić do niej znikąd nawet pod prysznicem. Może to ten gwar, ta muzyka, te śmiechy. Może różowy drink w jej dłoni, który pachniał jak kwiaty i czekolada, jak letni powiew na ganku w lecznicy - uznała, że nie ma w tej woni niczego podejrzanego, że pewnie zrobili go czarodzieje, a oni mieli swoje sposoby na to, by jedzenie udziwniać i urozmaicać. Była go nawet ciekawa.
Ta ciekawość zaprowadziła ją do miejsca, w którym znajdowała się teraz; na kolanach w chłodnej wodzie, przy samym brzegu jeziora, w którego kierunku zaczęła poruszać się instynktownie i szybko. Pozostałości zawrotów głowy i bólu w okolicach brzucha (zawsze reagowała tak na świstokliki) nie mogły całkiem wypędzić z niej strachu przed utonięciem. Czaił się tam głęboko na dnie podświadomości, nawet kiedy świat wokół niej stał się nagle rozmyty, nierzeczywisty i ciepły. Wybiegła z wody na palcach, żeby złapać ręcznik - podniosła go jednak tylko, gdy przy uchu usłyszała szept. Serce momentalnie zabiło jej prędzej, po dekolcie i piegowatych policzkach rozlał się szkarłatny rumieniec. Te zalążki lęku, jakie pozostawiło w niej jezioro, prysnęły jak bańki mydlane pozostawiające zaledwie połyskującą mgiełkę. Na jej ramieniu znikąd znalazła się męska koszulka; w dłoni miała nagle nie tylko ręcznik, ale i bieliznę, którą wypuściła instynktownie, zawstydzona, ale też... podekscytowana.
- Czy to ty? - zawołała w ciemność, nie wiedząc nawet do końca za kim tęskni; czy liczyła na to, że Thomas? Nie, już chyba nie. Pragnęła jednak mężczyzny, dobrego mężczyzny, swojego własnego księcia, który będzie ją po wsze czasy kochał i którego sama będzie mogła pokochać z wzajemnością. Kogoś kto da jej gwiazdkę z nieba, kiedy ona da mu gromadkę dzieci. Kogoś, kto sprawi, że nigdy już nie będzie sama. - Proszę, pokaż się. Muszę cię zobaczyć - dodała z drżącą emocją, odgarniając złote kosmyki włosów za ucho.
Nie mogła jednak zmusić się do tego, by odsunąć ręcznik od piersi.
Well I've been on fire, dreaming of you
Tell me you don't
It feels like you do
Tell me you don't
It feels like you do
Przyjęła ten kieliszek tylko dlatego, że wielką nieuprzejmością byłoby odmówić; właściwie nie przypominała już sobie kto włożył jej go do ręki, ale wokół ciepłych basenów łaźni w Bath raz po raz kręciły się dziewczęta w ręcznikach i szlafrokach z różnymi tackami. Poczęstunek był bardzo skromny, a herbata gorzka, ale właściwie w tak dobrym, ciepłym towarzystwie nie miała na co narzekać i nawet było jej nieco głupio, że zabrała ze sobą własny sok. Dobrze, że przynajmniej zostawiła go w torbie. Nie dopasowała się też zupełnie swoim ładnym strojem kąpielowym, który do samego końca bardzo trudno było jej ściągnąć; zdecydowała się na to dopiero gdy zrozumiała, że nadzy są praktycznie wszyscy poza nią. Gorąca woda na rumianej, piegowatej skórze naprawdę była przyjemna, zdołała zdusić lęk przed głębinami, który potrafił wrócić do niej znikąd nawet pod prysznicem. Może to ten gwar, ta muzyka, te śmiechy. Może różowy drink w jej dłoni, który pachniał jak kwiaty i czekolada, jak letni powiew na ganku w lecznicy - uznała, że nie ma w tej woni niczego podejrzanego, że pewnie zrobili go czarodzieje, a oni mieli swoje sposoby na to, by jedzenie udziwniać i urozmaicać. Była go nawet ciekawa.
Ta ciekawość zaprowadziła ją do miejsca, w którym znajdowała się teraz; na kolanach w chłodnej wodzie, przy samym brzegu jeziora, w którego kierunku zaczęła poruszać się instynktownie i szybko. Pozostałości zawrotów głowy i bólu w okolicach brzucha (zawsze reagowała tak na świstokliki) nie mogły całkiem wypędzić z niej strachu przed utonięciem. Czaił się tam głęboko na dnie podświadomości, nawet kiedy świat wokół niej stał się nagle rozmyty, nierzeczywisty i ciepły. Wybiegła z wody na palcach, żeby złapać ręcznik - podniosła go jednak tylko, gdy przy uchu usłyszała szept. Serce momentalnie zabiło jej prędzej, po dekolcie i piegowatych policzkach rozlał się szkarłatny rumieniec. Te zalążki lęku, jakie pozostawiło w niej jezioro, prysnęły jak bańki mydlane pozostawiające zaledwie połyskującą mgiełkę. Na jej ramieniu znikąd znalazła się męska koszulka; w dłoni miała nagle nie tylko ręcznik, ale i bieliznę, którą wypuściła instynktownie, zawstydzona, ale też... podekscytowana.
- Czy to ty? - zawołała w ciemność, nie wiedząc nawet do końca za kim tęskni; czy liczyła na to, że Thomas? Nie, już chyba nie. Pragnęła jednak mężczyzny, dobrego mężczyzny, swojego własnego księcia, który będzie ją po wsze czasy kochał i którego sama będzie mogła pokochać z wzajemnością. Kogoś kto da jej gwiazdkę z nieba, kiedy ona da mu gromadkę dzieci. Kogoś, kto sprawi, że nigdy już nie będzie sama. - Proszę, pokaż się. Muszę cię zobaczyć - dodała z drżącą emocją, odgarniając złote kosmyki włosów za ucho.
Nie mogła jednak zmusić się do tego, by odsunąć ręcznik od piersi.
Mijające minuty coraz bardziej upewniały mnie w przeświadczeniu, że James mnie wystawił. Początkowo nerwowo kręciłem się po łaźni nie wiedząc co ze sobą zrobić, przeszło mi nawet przez myśl, aby po prostu wrócić do Warwick, jednakże na całe szczęście zmusiłem się do wykorzystania okazji i wszedłem do gorącej wody. Ta przyjemnie rozluźniła ciało, zdawała się dobrze działać na obolałe mięśnie, które wciąż dawały o sobie znać, a szczególnie lewa noga i dłonie. Drętwiały, drżały i utrudniały mi codzienne funkcjonowanie, jednak było to niczym w porównaniu do pierwszych tygodni po feralnych wydarzeniach. Szybko odrzuciłem te obrazy, obiecałem sobie zostawić to za sobą i ruszyć do przodu, mimo że koszmary wciąż powracały – szczególnie, gdy przebywałem w towarzystwie wszelkiej maści używek. Niczym sen na jawie; ponownie pojawiałem się zziajany na piaszczystej plaży starając się przepędzić zwierzę, próbując nakazać otaczającym mnie osobom, aby jak najszybciej uciekały, ale te pozostawały przy mnie wyraźnie odmawiając współpracy. Słyszałem krzyki oraz szum zbliżającej się fali. Widziałem śmierć i choć brzmiało to absurdalnie, czułem jej woń. To ja nią cuchnąłem. Czy to była kara? Może zaś cena za wyrwanie się ze szponów kostuchy? Nie wiedziałem i być może złakniony tych odpowiedzi oddawałem się środkom odurzającym jeszcze bardziej, dlatego kiedy tylko wręczono mi lekko różowawy napój upiłem go do dna. Poczułem nutę intensywnej słodyczy, a zaraz po tym moje nozdrza wypełnił zapach morskiej bryzy i palonego drewna. Mimowolnie się uśmiechnąłem i przymknąłem lekko powieki nawet nie walcząc z ich ciężkością. Do czasu.
Instynktownie wynurzyłem głowę i wyplułem wodę z ust, po czym łapczywie zaczerpnąłem powietrza. Rozejrzałem się po zupełnie nieznanej mi okolicy zastanawiając się, jakim cudem się tutaj znalazłem i co gorsza… zupełnie nagi. Spostrzegając brzeg bez zastanowienia ruszyłem w jego kierunku, choć nie bardzo wiedziałem co uczynić. Brak ubrań nie wydawał się wielkim zmartwieniem, ale zagubiona różdżka już owszem. Nie wyobrażałem sobie wracać pieszo, przecież kogokolwiek bym spotkał wziąłby mnie za świra – szczególnie teraz, gdy ludzie po katastrofie naprawdę zaczęli wariować.
Dopiero, gdy podpłynąłem bliżej twardego gruntu dostrzegłem leżący w piachu ręcznik. Wyrwałem z wody i chwyciłem go w dłonie, jakby w obawie, że ktoś może mnie uprzedzić – a co by nie mówić, z kawałkiem materiału wciąż wyglądałem jak idiota, ale chociaż miałem czym zakryć klejnoty. W chwili przewiązywania go w pasie zaobserwowałem sukienkę leżącą tuż obok moich stóp i nim zdążyłem jakkolwiek zareagować coś spadło mi na głowę. Ująłem w palce lekką odzież i wyraźnie uniosłem brwi zdając sobie sprawę, że było to nic innego jak… kobieca bielizna. Przełknąłem ślinę czując rosnące zawstydzenie, choć zdawało się to być zaledwie zalążkiem uczucia, jakie dopadło mnie po usłyszeniu cichego szeptu. Obróciłem się przez ramię mając wrażenie, że ktoś stał tuż za mną, ale zamiast tego dostrzegłem w bliskiej odległości sylwetkę nagiej dziewczyny. Mówiła do kogoś, szukała go. Czy to możliwe, że mnie? Czy naprawdę mógłbym mieć tyle szczęścia? Niemożliwe, nie. Nigdy by się za mną nie obejrzała.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku, nie byłem w stanie zapanować nad galopującym sercem. Stałem jak wryty próbując zmusić się do wykonania choćby kroku, do otworzenia ust i powiedzenia czegokolwiek, ale nie potrafiłem. Niby była tak blisko, ale wciąż poza moim zasięgiem. Jedno było pewne – przepadłem i w tej jednej popapranej chwili zdałem sobie sprawę, że była wszystkim czego w życiu pragnąłem, ale jak to ja.. nie potrafiłem sięgnąć po swoje.
Instynktownie wynurzyłem głowę i wyplułem wodę z ust, po czym łapczywie zaczerpnąłem powietrza. Rozejrzałem się po zupełnie nieznanej mi okolicy zastanawiając się, jakim cudem się tutaj znalazłem i co gorsza… zupełnie nagi. Spostrzegając brzeg bez zastanowienia ruszyłem w jego kierunku, choć nie bardzo wiedziałem co uczynić. Brak ubrań nie wydawał się wielkim zmartwieniem, ale zagubiona różdżka już owszem. Nie wyobrażałem sobie wracać pieszo, przecież kogokolwiek bym spotkał wziąłby mnie za świra – szczególnie teraz, gdy ludzie po katastrofie naprawdę zaczęli wariować.
Dopiero, gdy podpłynąłem bliżej twardego gruntu dostrzegłem leżący w piachu ręcznik. Wyrwałem z wody i chwyciłem go w dłonie, jakby w obawie, że ktoś może mnie uprzedzić – a co by nie mówić, z kawałkiem materiału wciąż wyglądałem jak idiota, ale chociaż miałem czym zakryć klejnoty. W chwili przewiązywania go w pasie zaobserwowałem sukienkę leżącą tuż obok moich stóp i nim zdążyłem jakkolwiek zareagować coś spadło mi na głowę. Ująłem w palce lekką odzież i wyraźnie uniosłem brwi zdając sobie sprawę, że było to nic innego jak… kobieca bielizna. Przełknąłem ślinę czując rosnące zawstydzenie, choć zdawało się to być zaledwie zalążkiem uczucia, jakie dopadło mnie po usłyszeniu cichego szeptu. Obróciłem się przez ramię mając wrażenie, że ktoś stał tuż za mną, ale zamiast tego dostrzegłem w bliskiej odległości sylwetkę nagiej dziewczyny. Mówiła do kogoś, szukała go. Czy to możliwe, że mnie? Czy naprawdę mógłbym mieć tyle szczęścia? Niemożliwe, nie. Nigdy by się za mną nie obejrzała.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku, nie byłem w stanie zapanować nad galopującym sercem. Stałem jak wryty próbując zmusić się do wykonania choćby kroku, do otworzenia ust i powiedzenia czegokolwiek, ale nie potrafiłem. Niby była tak blisko, ale wciąż poza moim zasięgiem. Jedno było pewne – przepadłem i w tej jednej popapranej chwili zdałem sobie sprawę, że była wszystkim czego w życiu pragnąłem, ale jak to ja.. nie potrafiłem sięgnąć po swoje.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
Gdyby miała jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby się zawahać i poprosić Justine o radę zanim napiła się dziwnie słodkiego i drogo wyglądającego alkoholu, pewnie by tu nie skończyła, ale jak to zwykle bywało, gdzieś pomiędzy niechęcią do zawracania siostrze głowy a własną impulsywną decyzją o "rozerwaniu się" (ostatecznie musiała udowodnić, że potrafi, skoro nie robiła tego niemal nigdy) przygasły jej ostatnie szare komórki. Taki stan nie był jej zupełnie obcy; ta lekkość, miękkość i piękno otoczenia, sylwetka obcego chłopca w barwach tak jaskrawych i czystych, że zdawała się oślepiać ją na wszystko inne. Miała wszelkie powody się obawiać - była w obcym miejscu, była sama, nie potrafiłaby się obronić przed nieznajomym, więcej - była naga! Ale tak jak nie martwiło ją to wcześniej, tak nie martwiło ją to teraz i jeśli nawet miało ją później dopaść to samo poczucie beznadziei zwane potocznie moralnym kacem, w tym momencie taka perspektywa zdawała się nie mniej odległa jak myśl, że mogłaby wziąć różdżkę do ręki i machnąć nią tak, żeby coś się stało.
Czasem rzeczy w życiu były zwyczajnie proste. Niektórzy rodzili się czarodziejami, inni nie, ale każdy rodził się na ten świat po to, żeby kochać i żeby znaleźć drugą połówkę swojego serca rozdartą wieki wcześniej. Kerstin znalazła swoją połówkę dzisiaj, bo najwyraźniej tego chciał los - cały szereg nieszczęść musiał się wydarzyć, żeby magia zlitowała się nad nią wreszcie i połączyła ją z mężczyzną, dla którego się urodziła.
To pewnie ta euforia sprawiła, że serce biło jej tak piękno, a po piegowatej skórze rozlał się żywy rumieniec. Było jej gorąco, było jej duszno, miała ochotę zrzucić ręcznik; ale zamiast tego owinęła go ciasno wokół piersi, żeby broń Boże nie zostać uznaną za bezwstydną przez mężczyznę, o którym wiedziała, że sam jest rycerski, i dobry, i miły, i czysty, i mądry, i troskliwy, i zdolny, i doskonały w każdej dziedzinie chociaż jeszcze nie wiedziała nawet jak ma na imię.
Ale tego mogła się dowiedzieć zaraz. Przede wszystkim - był jej przeznaczony i ona jemu, a to oznaczało, że już nigdy nie będzie sama. Wystarczyło, że okazała cierpliwość i przestała szukać na siłę.
- To ja, Kerstin - przywitała się nieśmiało, tak jakby powinni się znać. No, może nie znali się ciałem, ale na pewno duchem. Jego spojrzenie pieściło jej skórę intymniej niż jakikolwiek dotyk, ale widząc jego ostrożność i nieśmiałość (był taki uroczy!) czuła się w obowiązku wypełnić ciszę: - Możesz mówić mi Kerry. Chcesz je z powrotem? - Zmięła w ręce spodnie i bokserki, spoglądając na nie krótko, krytycznie; nie była jednak w stanie na zbyt długo odwracać wzroku od jego piwnych oczu. - Wiesz, możesz mi je oddać to ci je przeszyję i załatam dziurę - Niewielką, ale wyczuwała ją pod palcem. - Albo zrobię całkiem nowe. Mogę... mogę ci uszyć sweter albo skarpetki, wiesz, żebyś nie marznął. I w ogóle jeżeli będziesz chciał ze mną pójść do domu to mogłabym upiec ciasto z kruszonką. I moglibyśmy usiąść na tarasie i oglądać razem gwiazdy i pić herbatę, i... i mam nawet kota... och, ale ja brzmię głupio! - Rozłożyła ręce, zarumieniona i zawstydzona, i tak szaleńczo, szaleńczo zakochana, że zupełnie już nie wiedziała co ma zrobić, żeby go zatrzymać, żeby nie rozprysł się nagle jak sen, jak marzenie, więc pokonała kilka dzielących ich kroków, wyciągając tęsknie rękę i bardzo nieśmiało patrząc mu wyłącznie w oczy, mimo tego, że poza ręcznikiem był nagi. No ale nie chciała przecież jego ciała, nie tylko, sama nie zaznała jeszcze cielesnej miłości - chciała tylko jego serca i jego bliskości, i jego pocałunków, i żeby każdego dnia trzymał ją w ramionach i nie wypuszczał.
I nagle najbardziej okropną stała się myśl, że on mógłby nie chcieć tego samego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Czasem rzeczy w życiu były zwyczajnie proste. Niektórzy rodzili się czarodziejami, inni nie, ale każdy rodził się na ten świat po to, żeby kochać i żeby znaleźć drugą połówkę swojego serca rozdartą wieki wcześniej. Kerstin znalazła swoją połówkę dzisiaj, bo najwyraźniej tego chciał los - cały szereg nieszczęść musiał się wydarzyć, żeby magia zlitowała się nad nią wreszcie i połączyła ją z mężczyzną, dla którego się urodziła.
To pewnie ta euforia sprawiła, że serce biło jej tak piękno, a po piegowatej skórze rozlał się żywy rumieniec. Było jej gorąco, było jej duszno, miała ochotę zrzucić ręcznik; ale zamiast tego owinęła go ciasno wokół piersi, żeby broń Boże nie zostać uznaną za bezwstydną przez mężczyznę, o którym wiedziała, że sam jest rycerski, i dobry, i miły, i czysty, i mądry, i troskliwy, i zdolny, i doskonały w każdej dziedzinie chociaż jeszcze nie wiedziała nawet jak ma na imię.
Ale tego mogła się dowiedzieć zaraz. Przede wszystkim - był jej przeznaczony i ona jemu, a to oznaczało, że już nigdy nie będzie sama. Wystarczyło, że okazała cierpliwość i przestała szukać na siłę.
- To ja, Kerstin - przywitała się nieśmiało, tak jakby powinni się znać. No, może nie znali się ciałem, ale na pewno duchem. Jego spojrzenie pieściło jej skórę intymniej niż jakikolwiek dotyk, ale widząc jego ostrożność i nieśmiałość (był taki uroczy!) czuła się w obowiązku wypełnić ciszę: - Możesz mówić mi Kerry. Chcesz je z powrotem? - Zmięła w ręce spodnie i bokserki, spoglądając na nie krótko, krytycznie; nie była jednak w stanie na zbyt długo odwracać wzroku od jego piwnych oczu. - Wiesz, możesz mi je oddać to ci je przeszyję i załatam dziurę - Niewielką, ale wyczuwała ją pod palcem. - Albo zrobię całkiem nowe. Mogę... mogę ci uszyć sweter albo skarpetki, wiesz, żebyś nie marznął. I w ogóle jeżeli będziesz chciał ze mną pójść do domu to mogłabym upiec ciasto z kruszonką. I moglibyśmy usiąść na tarasie i oglądać razem gwiazdy i pić herbatę, i... i mam nawet kota... och, ale ja brzmię głupio! - Rozłożyła ręce, zarumieniona i zawstydzona, i tak szaleńczo, szaleńczo zakochana, że zupełnie już nie wiedziała co ma zrobić, żeby go zatrzymać, żeby nie rozprysł się nagle jak sen, jak marzenie, więc pokonała kilka dzielących ich kroków, wyciągając tęsknie rękę i bardzo nieśmiało patrząc mu wyłącznie w oczy, mimo tego, że poza ręcznikiem był nagi. No ale nie chciała przecież jego ciała, nie tylko, sama nie zaznała jeszcze cielesnej miłości - chciała tylko jego serca i jego bliskości, i jego pocałunków, i żeby każdego dnia trzymał ją w ramionach i nie wypuszczał.
I nagle najbardziej okropną stała się myśl, że on mógłby nie chcieć tego samego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Strona 28 z 29 • 1 ... 15 ... 27, 28, 29
Jezioro Loch Morar
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja