Czarodziejski wąwóz
Strona 2 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Czarodziejski wąwóz
W pewnym zakątku zamglonego lasu znajduje się wąska ścieżka - odnajdzie ją tylko ktoś niezwykle spostrzegawczy. Ścieżynka zdaje się wydeptana setką bosych nóżek, prowadzi też w dół, w gęste krzewiny, za którymi rozciąga się widok na zadrzewiony wąwóz. Jego ściany są niezwykle strome, do wąwozu można zejść wyłącznie tą jedną drogą, a i ona nie należy do łatwych.
Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Miejsce odkryte przez uczestników eventu Noc - październik 1956Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Był zmęczony, wyczerpany, jakby kosztowało go to wiele wysiłku. Zbyt wiele. Palce zaciskały się na rękojeści sztyletu, czuł, że od tego tworzyły się już odciski. Zaciskał go kurczowo, z całej siły, z takim samym zaangażowaniem i determinacją dokonując wcześniej kolejnych pchnięć. Sztywne ramie było jakby nie jego własne, zmęczenie mięśni promieniowało od łokcia aż po bark. Wciąż miał przy sobie sztylet, jego dłonie pokryte były krwią, wycieranie ich o spodnie jakby niczego nie dawało, nei mógł się tego pozbyć. Było tego zbyt dużo. Na twarzy, dłoniach. Ciężki głęboki oddech wywołany fizycznym atakiem nie był jednak najbardziej gnębiący. To to dziwne uczucie, gdzieś w środku, rozwijające się w jego klatce piersiowej, gdzieś w mostku, pomiędzy przeponą, a końcówką tchawicy. Dziwny, nerwowy niepokój wprawiający w drgania tę część organizmu, spinający mięśnie, tkanki w gwałtownych, ledwie wyczuwalnych skurczach, które powodowały przyrost ciśnienia. Jakby ktoś włożył mu tam kamienie, które ciążyły w górnej części płuc, a on próbował je z siebie wypchnąć. Oddech grzązł mu w piersi. Czuł, że to uczynił, a jego wizja sprzed kilku dni się ziściła. Lepka posoka spływająca mu powoli po policzku była tego dowodem. Gdzie podziała się uzdrowicielka? Rozejrzał się wokół, kiedy wysoko rozkwitło światło. Jakie miał motywy? Nie uczyniłby tego bezmyślnie. Ani z zazdrości. A jeśli nosiła w sobie ciężar prymitywnego przypadkowego gacha? Mógłby to dla niej zrobić, tak. Za spółkowanie z innymi. Ale to nie to, problem tkwił gdzie indziej. Chciał się od niej uwolnić, wyzwolić. Była jak zbyt gęsta krew, należało ją rozrzedzić, a najlepiej przetoczyć od nowa. Zbyt lepka, zbyt przytłaczająca. Chciał z tym skończyć, zniszczyć to w środku. Tak wiec musiało być, to musiała być prawda. Musiał w to wierzyć, wszak zawsze miał słuszność. Potrzebował tej prawdy, toku myślenia, by zmyć z siebie brud niepewności i trwogę. Nie popełnił błędu, nie mógłby. Nie stać go było na to. Zrobił to, co chciał, co uznał za słuszne. Konsekwencje szły w ślad za czynami, nie było w tym jego winy. To ona, wszystko ona. Zasłużyła. Prowadziła go w złą stronę. Nie próbował odnaleźć ciała, chciał się od niego uwolnić. Od tych myśli, od wspomnień, zapachu, smaku, które toczyły się w jego organizmie jak choroba. Uwolnić ducha, którego zaklęła. A wiec to była szansa - na wyzwolenie, zapomnienie. Nie znajdzie go już nigdy. Nie tu, nie w pustce, w ciemności. Nie zmrozi szmaragdem spojrzenia. Potrzebował odnaleźć wyjście, wydostać się, uciec.
Wysokie, nagie drzewa nie wywołały w nim dreszczy — przeraźliwe, pełne dziwów i strachów miejsca wydawały mu się bliższe niż jasne i otwarte przestrzenie. To przecież nie tańczące cienie drzew wywoływały w nim ten niepokój i grozę, a własne, głupie myśli. Musiał odnaleźć spokój, równowagę. Nie było czego wspominać, odtwarzać w kółko w swej głowie. Kobiece ciało tkwiące na pniu, wyrzucające z siebie dźwięki szybko odjęło uwagę od zwodniczych rozważań. Jej włosy nie były ani długie, ani krucze, a strój odbiegał od jego wyobrażeń. Z wolna podniósł się i wolnym krokiem zbliżył do niej. Zatrzymał się dopiero, kiedy błysk rozjaśnił mrok. Rozejrzał się dookoła, po przeciwnej stronie rozjaśniał kolejny. Dziewczyna była żywa, przytomna — jej głos był donośny. Nie było potrzeby sprawdzać, co z nią, ale mogła mieć informacje.
— Co to za miejsce?— spytał oziębłym tonem, odwracając się od niej, by skierować różdżkę w przeciwną stronę.— Carpiene— wyszeptał. Chciał się upewnić, czy są tu sami — i nim ruszy, czy coś mu grozi. A może to wszystko było tylko snem? Koszmarem, który wykreował własny, umęczony umysł?
Wysokie, nagie drzewa nie wywołały w nim dreszczy — przeraźliwe, pełne dziwów i strachów miejsca wydawały mu się bliższe niż jasne i otwarte przestrzenie. To przecież nie tańczące cienie drzew wywoływały w nim ten niepokój i grozę, a własne, głupie myśli. Musiał odnaleźć spokój, równowagę. Nie było czego wspominać, odtwarzać w kółko w swej głowie. Kobiece ciało tkwiące na pniu, wyrzucające z siebie dźwięki szybko odjęło uwagę od zwodniczych rozważań. Jej włosy nie były ani długie, ani krucze, a strój odbiegał od jego wyobrażeń. Z wolna podniósł się i wolnym krokiem zbliżył do niej. Zatrzymał się dopiero, kiedy błysk rozjaśnił mrok. Rozejrzał się dookoła, po przeciwnej stronie rozjaśniał kolejny. Dziewczyna była żywa, przytomna — jej głos był donośny. Nie było potrzeby sprawdzać, co z nią, ale mogła mieć informacje.
— Co to za miejsce?— spytał oziębłym tonem, odwracając się od niej, by skierować różdżkę w przeciwną stronę.— Carpiene— wyszeptał. Chciał się upewnić, czy są tu sami — i nim ruszy, czy coś mu grozi. A może to wszystko było tylko snem? Koszmarem, który wykreował własny, umęczony umysł?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Absurdalność bieżących wydarzeń upewniła ją w przekonaniu, że to musi być sen. Chciała, żeby to był sen. W tym śnie głuchota nie byłaby aż tak straszna, jak mogłaby być w rzeczywistości. W tym śnie wierzyłaby, że kiedy się obudzi, wszystko wróci do normy. W śnie, widziała rzeczy, które mroziłyby jej krew w żyłach, gdyby zetknęła się z nimi w prawdziwym życiu. Nagie pnie drzew, odbijające się przerażającym cieniem przed nimi, kiedy błyskały światła, wprawiłyby ją zapewne w paraliż… gdyby to nie był tylko sen. Tylko sen, a jednak straszliwy, koszmarny, męczący, nie mający końca. To jego nieskończoność tak wywoływała tak naprawdę największy strach. Była w teatrze. Senne marzenie przerodziło się w senny koszmar, kiedy sala ucichła i w auli zapadła ciemność. Wyrywając się z głuchej pustki i ciszy, wyrwała się do kolejnego bezgłośnego koszmaru. A potem, kiedy obudziła się znów, wylądowała w jeszcze następnym. Bała się, że jeszcze długo się nie obudzi. I że jeszcze długo pozbawiona będzie jakiejkolwiek decyzyjności. W tym śnie nawiedził ją dziwny mężczyzna. Podchodził do niej z nożem, zakrwawioną twarzą i ostrzem. Chłód jego spojrzenia i odbijający się przerażający błysk w ciemnych oczach, w których słabo przebijało się migotliwe światło, owszem, wydawał się krwawym scenariuszem. Chociaż w pierwszym instynkcie cofnęła się od obcego o niepokojącej aparycji, zbyt mocno znała pułapki zagubionego umysłu, żeby dać się zastraszyć… mu. Cisza nie przestawała jej przerażać. Tylko on, kiedy odwrócił się do niej plecami, nie wydawał się już razić po oczach pełnym grozy wizerunkiem. Jeśli zmazać krew z rąk i twarzy, wydawał się całkiem przystojny. Mogła go kiedyś minąć na ulicy, a podstępny umysł podsuwał jej teraz ten wizerunek, jako godny zapamietania. Przez co trochę mniej upiorny. Odetchnęła, choć serce stanęło jej w gardle, kiedy oddalił się kilka kroków na pólnoc.
— Nie zostawiaj mnie.
Była bezradna wobec panującej ciszy. Miała wrażenie, że słowa padają jedynie w jej umyśle. Dlatego podeszła, szarpiąc go za rękaw koszuli. Zatrzymała go. Podążało za nim światło, a chociaż nie ufała mu wcale, bo jak można ufać wytworowi skrzywionej wyobraźni, była pewna, że nie chce zostać tu sama. W ciemności. W ciszy. W nicości. Jeśli miała do wyboru socjopatę, a utonięcie w braku czucia i braku powiązania z zywym światem, wybierała socjopatę. Jego skóra była zaskakująco ciepła, czuła materiał jego koszuli pod palcami, a w powietrzu słaby zapach… landrynek? I krwi. Dużo krwi. Póki nie była to posoka przelana z jej własnych żył, czuła się z tym w porządku. Na tyle na ile można było się czuć w tak mrocznej sennej wizji. Mężczyzna unosił różdżkę w powietrzu, a chociaż wypowiadał jakąś inkantację, nie słyszała jego słów. Skoro świat nie wybuchł, nie spłonął, nie pogrążył się w czarnoksięskich czeluściach… to było chyba dobre zaklęcie?
Zmęczona bezczynnością pociągnęła go za rękaw, wyprzedzając go, idąc za unoszącym się przed nimi, na północy, światłem w stronę innych rozbłysków. Bez większego zastanowienia. Zdając się na instynkt. Idąc krok przed nieznajomym, nie puszczała go. Nie chciała się zgubić. I zgubić jego. Nie chciała zgubić drogi, którą jej pokazał. Być może zupełnym przypadkiem. Tak to zinterpretowała.
— Nie zostawiaj mnie.
Była bezradna wobec panującej ciszy. Miała wrażenie, że słowa padają jedynie w jej umyśle. Dlatego podeszła, szarpiąc go za rękaw koszuli. Zatrzymała go. Podążało za nim światło, a chociaż nie ufała mu wcale, bo jak można ufać wytworowi skrzywionej wyobraźni, była pewna, że nie chce zostać tu sama. W ciemności. W ciszy. W nicości. Jeśli miała do wyboru socjopatę, a utonięcie w braku czucia i braku powiązania z zywym światem, wybierała socjopatę. Jego skóra była zaskakująco ciepła, czuła materiał jego koszuli pod palcami, a w powietrzu słaby zapach… landrynek? I krwi. Dużo krwi. Póki nie była to posoka przelana z jej własnych żył, czuła się z tym w porządku. Na tyle na ile można było się czuć w tak mrocznej sennej wizji. Mężczyzna unosił różdżkę w powietrzu, a chociaż wypowiadał jakąś inkantację, nie słyszała jego słów. Skoro świat nie wybuchł, nie spłonął, nie pogrążył się w czarnoksięskich czeluściach… to było chyba dobre zaklęcie?
Zmęczona bezczynnością pociągnęła go za rękaw, wyprzedzając go, idąc za unoszącym się przed nimi, na północy, światłem w stronę innych rozbłysków. Bez większego zastanowienia. Zdając się na instynkt. Idąc krok przed nieznajomym, nie puszczała go. Nie chciała się zgubić. I zgubić jego. Nie chciała zgubić drogi, którą jej pokazał. Być może zupełnym przypadkiem. Tak to zinterpretowała.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obryzgany krwią Bertie dzielnie trzymał w ręku kawałek skalpu oraz długie włosy, również posklejane czerwoną mazią. Nikt jednak nie odpowiadał na jego wołania, słowa zdawały się wsiąkać w otaczającą ich ciemność, niknąć w kilka sekund po opuszczeniu drżących, spierzchniętych ust. Oślepiająca kula światła ciągle lewitowała nad głową Botta. Pnie rosnących drzew rzucały nienaturalne, nierówne cienie na wilgotną, porośniętą mchem ziemię. Otoczenie wydawało się nierealne, wręcz niemożliwe, a postać Tildy także wydawała się żywcem wyciągnięta z jakiegoś snu.
Bezwładna ręka kobiety wisiała u boku ciała a paraliż zdawał się przesuwać z każdą chwilą wyżej, obejmując także lewy bark. Dziwne pieczenie, odrętwienie, ciepło - Fancourt mogła czuć narastający dyskomfort, udało się jej jednak wstać. Rozejrzenie się nic nie dało, poza promieniem światła kuli ciągle panowały całkowite ciemności. Wręcz fizyczne, niczym gęsta maź, nieprzenikniona, zamykająca ich w sferze sztucznego blasku.
Zaklęcie Bertiego powiodło się, mógł on zobaczyć dziwne świetliste sylwetki. Aura otaczała Tildę, nieco dalej, w gęstym mroku, widział odległe łuny, lśniące na krawędzi działania zaklęcia. Otaczały one trzy sylwetki, nieco od siebie oddalone, pozostające w pewnym dystansie. Wkrótce wrażenie rozmyło się i zniknęło, Bott pamiętał jednak mniej więcej miejsce przebywania odkrytych zaklęciem postaci.
Urok Tildy nie powiódł się - lub nie wykrył żadnych pułapek, nie mogła być tego pewna.
Mocny nacisk na rękojeści sztyletu drażnił dłonie Ramseya, wywoływał odciski, ale zakrwawione ostrze dalej znajdowało się pomiędzy palcami mężczyzny. Jego myśli wydawały się chaotyczne, ale pewne; tak, musiało tak być, myślał logicznie, mimo wszystko; rozważania składały się w jasny obraz, podsycane dziwnym drżeniem. Lodowatym szeptem, jakąś dziwną obecnością, istotą lub stworzeniem, które wciskało mu w dłonie nóż a w umysł - paranoiczne myśli, pozbawione jednakże szaleńczej otoczki. Zaklęcie Mulcibera pozwoliło mu na wyczucie najbliższego otoczenia. Na południu, tam, gdzie ciągle widniał jeden z rozbłysków, dostrzegł dwie sylwetki, stojące dość blisko. Podobnie na północy, przeczucie wskazywało dwie sylwetki, ludzkie. Od nich jednak oddzielały ich przedziwne wibracje, mogące sugerować, że znajdują się tam pułapki lub inne istoty, niemogące być człowiekiem.
Poza tym mrok wydawał się gęsty i cichy, pozbawiony dodatkowej obecności.
Blaithin nie słyszała wypowiedzi Ramseya ani własnych słów; była przerażona i oszołomiona, nie przywykła do braku bodźców płynących ze słuchu. Nie słyszała szmeru górujących nad nimi drzew, chrzęstu drobnych gałązek trzaskających pod stopami ani lepkich odgłosów rozrywanego krokami mchu. Pociągnęła mężczyznę za rękaw, kierując się na północ.
| Na odpis macie czas do 18.11 do 20:00
Bezwładna ręka kobiety wisiała u boku ciała a paraliż zdawał się przesuwać z każdą chwilą wyżej, obejmując także lewy bark. Dziwne pieczenie, odrętwienie, ciepło - Fancourt mogła czuć narastający dyskomfort, udało się jej jednak wstać. Rozejrzenie się nic nie dało, poza promieniem światła kuli ciągle panowały całkowite ciemności. Wręcz fizyczne, niczym gęsta maź, nieprzenikniona, zamykająca ich w sferze sztucznego blasku.
Zaklęcie Bertiego powiodło się, mógł on zobaczyć dziwne świetliste sylwetki. Aura otaczała Tildę, nieco dalej, w gęstym mroku, widział odległe łuny, lśniące na krawędzi działania zaklęcia. Otaczały one trzy sylwetki, nieco od siebie oddalone, pozostające w pewnym dystansie. Wkrótce wrażenie rozmyło się i zniknęło, Bott pamiętał jednak mniej więcej miejsce przebywania odkrytych zaklęciem postaci.
Urok Tildy nie powiódł się - lub nie wykrył żadnych pułapek, nie mogła być tego pewna.
Mocny nacisk na rękojeści sztyletu drażnił dłonie Ramseya, wywoływał odciski, ale zakrwawione ostrze dalej znajdowało się pomiędzy palcami mężczyzny. Jego myśli wydawały się chaotyczne, ale pewne; tak, musiało tak być, myślał logicznie, mimo wszystko; rozważania składały się w jasny obraz, podsycane dziwnym drżeniem. Lodowatym szeptem, jakąś dziwną obecnością, istotą lub stworzeniem, które wciskało mu w dłonie nóż a w umysł - paranoiczne myśli, pozbawione jednakże szaleńczej otoczki. Zaklęcie Mulcibera pozwoliło mu na wyczucie najbliższego otoczenia. Na południu, tam, gdzie ciągle widniał jeden z rozbłysków, dostrzegł dwie sylwetki, stojące dość blisko. Podobnie na północy, przeczucie wskazywało dwie sylwetki, ludzkie. Od nich jednak oddzielały ich przedziwne wibracje, mogące sugerować, że znajdują się tam pułapki lub inne istoty, niemogące być człowiekiem.
Poza tym mrok wydawał się gęsty i cichy, pozbawiony dodatkowej obecności.
Blaithin nie słyszała wypowiedzi Ramseya ani własnych słów; była przerażona i oszołomiona, nie przywykła do braku bodźców płynących ze słuchu. Nie słyszała szmeru górujących nad nimi drzew, chrzęstu drobnych gałązek trzaskających pod stopami ani lepkich odgłosów rozrywanego krokami mchu. Pociągnęła mężczyznę za rękaw, kierując się na północ.
| Na odpis macie czas do 18.11 do 20:00
- Mapa:
Mapa 1
ciemnozielona kropka - Ramsey
pomarańczowa kropka - Blaithin
czerwone rozbłyski - miejsca pułapek
żółte rozbłyski - widok sylwetek (ludzkich)
żólta łuna (koło) - zasięg zaklęć lumos maxima
Mapa 2
ciemnoniebieska kropka - Bertie
ciemnoróżowa kropka - Tilda
żółte rozbłyski - widok sylwetek (ludzkich)
żólta łuna (koło) - zasięg zaklęć lumos maxima
Każda dwójka znajduje się w kręgu światła, szerokim na kilka metrów, poza nim, nie widzi niczego, chyba, że w poście wspomniano inaczej.
Bertie i Tilda widzą się wzajemnie, mogą spróbować się porozumieć i prowadzić fizyczną interakcję.
Blaithin i Ramsey widzą się wzajemnie, mogą spróbować się porozumieć i prowadzić fizyczną interakcję. Gdybyście chcieli ruszyć w stronę światła, określcie w stronę którego (przyjmijmy określenia: północ - południe), oczywiście możecie się rozłączyć lub nie poruszać się wcale.
Obydwie te grupy nie widzą się nawzajem w żaden sposób.
- Informacje:
Żywotność:
Ramsey 215/215
Bertie 220/220
Blaithin 200/200
Tilda 200/200
Przez moment pomyślała, że znajdowali się w lesie - jak inaczej mogłaby wytłumaczyć ciemny mech uginający się pod jej ciężarem i otaczające ich drzewa? Na tę chwilę nie istniało jednak nic więcej, co mogłoby potwierdzić tę teorię, bo w dalszym ciągu nie miała pojęcia, czy wszystko to było jedynie senną marą, czy może miało w sobie choć okruch prawdy.
Jeśli był to tylko wyjątkowo okrutny koszmar, pragnęła jak najszybciej się z niego wybudzić, zwłaszcza że z każdą chwilą ciało zdawało się odmawiać jej posłuszeństwa. Odrętwienie stawało się coraz silniejsze, stopniowo obejmując też lewy bark, a Tilda miała niejasne przeczucie, że krążąca w jej krwiobiegu trucizna nie zamierzała na nim poprzestać.
Musieli się stąd wydostać.
Nie wiedziała, w jaki sposób, ale musieli.
- Posłuchaj - powiedziała, zwracając się do nieznajomego. Widziała, w jakim był stanie, dlatego starała się mówić łagodnie, ale z pewną dozą stanowczości. - Musimy się stąd jakoś wydostać - ubrała w słowa własne myśli. - Stanie w miejscu nic nam nie da ani tym bardziej nie pomoże Anie, jeśli gdzieś tutaj jest. Proponuję, żebyśmy spróbowali iść dalej - nie czuła entuzjazmu na myśl o tym, że mieli zagłębić się w czyhający między drzewami mrok, lecz nie mieli innej alternatywy.
Choć jej zaklęcie nie wskazało żadnych pułapek ani nie dało jakiegokolwiek innego efektu (lub może w ogóle się nie udało?), Tilda wciąż była nieufna. Dla własnego spokoju ducha musiała spróbować jeszcze raz, by zyskać pewność, że mogli ruszać dalej.
- Carpiene - rzekła ponownie, tym razem nieco głośniej i pewniej, łudząc się, że mogło to cokolwiek zmienić. Wypowiedziawszy inkantację, zamarła w ciszy, wytężając wzrok i usiłując dostrzec cokolwiek, co mogłoby wskazywać pułapkę.
Jeśli był to tylko wyjątkowo okrutny koszmar, pragnęła jak najszybciej się z niego wybudzić, zwłaszcza że z każdą chwilą ciało zdawało się odmawiać jej posłuszeństwa. Odrętwienie stawało się coraz silniejsze, stopniowo obejmując też lewy bark, a Tilda miała niejasne przeczucie, że krążąca w jej krwiobiegu trucizna nie zamierzała na nim poprzestać.
Musieli się stąd wydostać.
Nie wiedziała, w jaki sposób, ale musieli.
- Posłuchaj - powiedziała, zwracając się do nieznajomego. Widziała, w jakim był stanie, dlatego starała się mówić łagodnie, ale z pewną dozą stanowczości. - Musimy się stąd jakoś wydostać - ubrała w słowa własne myśli. - Stanie w miejscu nic nam nie da ani tym bardziej nie pomoże Anie, jeśli gdzieś tutaj jest. Proponuję, żebyśmy spróbowali iść dalej - nie czuła entuzjazmu na myśl o tym, że mieli zagłębić się w czyhający między drzewami mrok, lecz nie mieli innej alternatywy.
Choć jej zaklęcie nie wskazało żadnych pułapek ani nie dało jakiegokolwiek innego efektu (lub może w ogóle się nie udało?), Tilda wciąż była nieufna. Dla własnego spokoju ducha musiała spróbować jeszcze raz, by zyskać pewność, że mogli ruszać dalej.
- Carpiene - rzekła ponownie, tym razem nieco głośniej i pewniej, łudząc się, że mogło to cokolwiek zmienić. Wypowiedziawszy inkantację, zamarła w ciszy, wytężając wzrok i usiłując dostrzec cokolwiek, co mogłoby wskazywać pułapkę.
You have witchcraftin your lips
The member 'Tilda Fancourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
W pierwszym odruchu na szarpnięcie koszuli odpowiedział wzdrygnięciem się i próbą odepchnięcia od siebie tego, kto postanowił to uczynić. Spojrzał na kobietę nieprzyjemnie, nie szarpiąc się dłużej, ani nie poruszając w ogóle. Popatrzył na jej bladą twarz, a później na swoją rękę, zakrwawioną, obolałą. Rękę trzymającą sztylet. Nie wiedział, dlaczego wciąż kurczowo go tak trzymał, dlaczego go nie mógł wypuścić, nie chciał. Choć przecież miał różdżkę, choć to za jej sprawką zawsze czynił rzeczy znacznie gorsze i okrutniejsze. Krew tężała, zlepiała mu rękę z narzędziem w jedność, jak zastygająca na słońcu glina. Ale ona się nie bała. Nie obawiała się o własne życie. A może była świadkiem zdarzeń, które sprawiały, że wydawał jej się bezpieczniejszy niż wszystko inne, a może widziała, co robił i tego chciała, a może widziała zupełnie coś innego?
— Jak się tu znalazłaś?— spytał twardym, żądającym szybkiej odpowiedzi tonem. Patrzył jej przy tym w twarz, nie zamierzając udawać szlachetnego rycerza na białym aeotanie. Musiał wiedzieć, co sprawiło, że tu była. To mogło podpowiedzieć mu, dlaczego się tu znalazł. Umysł nie dopuszczał do siebie sprawiedliwych myśli — nie był tu za karę, nie trafił w dziwną pustkę, mierząc się z własnymi demonami. Nie wierzył w podobne iluzje, były jedynie wyrazem imaginacji, słabości, które uparcie przecież zwalczał. Żadne poczucie winy go nie sięgnie. Nie sięgnie go również dotkliwa strata; nie mógł wszak tracić czegoś, czego nie posiadał, do czego nie przywiązywał żadnej wagi, a przynajmniej sądził, że nie przywiązywał. Walczył o to latami, nie mógł być teraz w błędzie.
Pociągnęła go, a on ruszył za nią — może znała drogę, może poprowadzi go. A może była jedynie jego wyobrażeniem, odpowiedzią na jego ciche pytania? Może to jednak umysł wykreował jej postać, by go prowadziła, unikając prostych odpowiedzi? Nie, niemożliwe. Była tu prawdziwa, namacalna. Tak jaki on.
— Nie, tam nie. Tam coś jest. — Na południu dostrzegł dwie sylwetki, podobnie na północy, w którą zmierzali do tej pory. Lecz tam zaklęcie wykryło coś jeszcze. Coś z czym niekoniecznie musiał się mierzyć, jeśli chciał się tylko stąd wydostać. Zatrzymał się, odwracając za siebie, w drugą stronę. Nie planował podchodzić, by ujrzeć, co na niego czeka w ciemności. Mogło to być coś, co źle zareaguje na jego obecność, na światło. Nie zamierzał zbudzać potworów. Musiał się tylko wydostać. Ona szła dalej, materiał koszuli się naprężył gwałtownie. Obie dłonie miał jednak zajęte, lewą różdżką, a prawą sztyletem. Cofnął się więc jedynie, licząc, że wyślizgnie jej się z uścisku i ruszył w przeciwną stronę, na południe, tam, gdzie nie było żadnych pułapek. Ruszył krokiem zdecydowanym, pozostawiając dziewczynę za sobą. Jeśli chciała z nim iść, musiała trzymać się blisko. Bosymi stopami kroczył przed siebie.
| południe jednak
— Jak się tu znalazłaś?— spytał twardym, żądającym szybkiej odpowiedzi tonem. Patrzył jej przy tym w twarz, nie zamierzając udawać szlachetnego rycerza na białym aeotanie. Musiał wiedzieć, co sprawiło, że tu była. To mogło podpowiedzieć mu, dlaczego się tu znalazł. Umysł nie dopuszczał do siebie sprawiedliwych myśli — nie był tu za karę, nie trafił w dziwną pustkę, mierząc się z własnymi demonami. Nie wierzył w podobne iluzje, były jedynie wyrazem imaginacji, słabości, które uparcie przecież zwalczał. Żadne poczucie winy go nie sięgnie. Nie sięgnie go również dotkliwa strata; nie mógł wszak tracić czegoś, czego nie posiadał, do czego nie przywiązywał żadnej wagi, a przynajmniej sądził, że nie przywiązywał. Walczył o to latami, nie mógł być teraz w błędzie.
Pociągnęła go, a on ruszył za nią — może znała drogę, może poprowadzi go. A może była jedynie jego wyobrażeniem, odpowiedzią na jego ciche pytania? Może to jednak umysł wykreował jej postać, by go prowadziła, unikając prostych odpowiedzi? Nie, niemożliwe. Była tu prawdziwa, namacalna. Tak jaki on.
— Nie, tam nie. Tam coś jest. — Na południu dostrzegł dwie sylwetki, podobnie na północy, w którą zmierzali do tej pory. Lecz tam zaklęcie wykryło coś jeszcze. Coś z czym niekoniecznie musiał się mierzyć, jeśli chciał się tylko stąd wydostać. Zatrzymał się, odwracając za siebie, w drugą stronę. Nie planował podchodzić, by ujrzeć, co na niego czeka w ciemności. Mogło to być coś, co źle zareaguje na jego obecność, na światło. Nie zamierzał zbudzać potworów. Musiał się tylko wydostać. Ona szła dalej, materiał koszuli się naprężył gwałtownie. Obie dłonie miał jednak zajęte, lewą różdżką, a prawą sztyletem. Cofnął się więc jedynie, licząc, że wyślizgnie jej się z uścisku i ruszył w przeciwną stronę, na południe, tam, gdzie nie było żadnych pułapek. Ruszył krokiem zdecydowanym, pozostawiając dziewczynę za sobą. Jeśli chciała z nim iść, musiała trzymać się blisko. Bosymi stopami kroczył przed siebie.
| południe jednak
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Słowa nieznajomej kobiety docierały do niego jakby z oddali. Potrzebował krótkiej chwili, żeby je przeanalizować, w końcu jednak pokiwał głową. Z reguły doskonale odnajdował się w absurdach. To jego talent, podobnie jak uciekanie od problemów, upychanie tych mrocznych, nieprzyjemnych myśli w specjalną klatkę schowaną gdzieś z tyłu głowy. Chyba właśnie dlatego był aż tak zagubiony - wpadł w absurd w którym wszystko było mroczne i przerażające, a odzyskana dopiero co nadzieja zgasła jak zdmuchnięta świeca. Świat w jakim żyli był szalony i Bott to wiedział. Wiedział także, że dzieje się dookoła wiele złych rzeczy. Zawsze jednak obok całego tego mroku, choćby było go najwięcej, potrafił dostrzec iskierki dobra, pozytywne strony, nadzieję.
Teraz po prostu usiłował poukładać sobie wszystko w głowie, próbował nadać temu jakikolwiek sens, logikę. Po prostu - odnaleźć się.
- Masz rację. - przyznał. - Nie ma sensu tu stać.
Przyznał. Rozglądał się uważnie, w chwilę po rzuceniu zaklęcia chcąc rozeznać się w okolicy.
- Tam... tam ktoś jest. I tam. Dwie postaci. - serce przez sekundę zabiło mu mocniej, choć jakakolwiek logika kazała pamiętać, że Ana nie byłaby w stanie stać w tej chwili o własnych siłach. - Chodźmy do tej pojedynczej.
Zaproponował jeszcze. W jakiś sposób wydało mu się to bardziej bezpieczne i w jakiś sposób logiczne, bo chyba coś kazało mu mieć nadzieję, że to co tak skrzywdziło Anastasię teraz ją wyleczyło. Że nic jej nie jest i, że teraz jest podobnie zagubiona jak on.
Że jakoś się stąd wydostaną.
- Sądzisz, że są tu jakieś pułapki? - spytał po chwili słysząc inkantację kobiety. I nie to, że w nią nie wierzył. Nie znał jej, a chodziło w tej chwili o życie jego siostry. Jeśli w coś wejdą, nie da rady jej odnaleźć, nie może więc w pełni ufać zdolnościom kompletnie nieznajomej dziewczyny. I choć zwykle ufał innym w stu procentach, chciał wiedzieć że w razie powodzenia: przekazała mu wszystko. Że dostrzegła wszystko. Nie, żeby sam był wybitnie bystry. Sam postanowił rzucić czar.
- Carpiene.
Powtórzył po niej, ruszając zaraz po miękkim, wyjątkowo nieprzyjemnym podłożu w kierunku pojedynczej sylwetki.
- Co jest z twoim ramieniem?
|idziem na południe, w stronę pojedynczej sylwetki.
Teraz po prostu usiłował poukładać sobie wszystko w głowie, próbował nadać temu jakikolwiek sens, logikę. Po prostu - odnaleźć się.
- Masz rację. - przyznał. - Nie ma sensu tu stać.
Przyznał. Rozglądał się uważnie, w chwilę po rzuceniu zaklęcia chcąc rozeznać się w okolicy.
- Tam... tam ktoś jest. I tam. Dwie postaci. - serce przez sekundę zabiło mu mocniej, choć jakakolwiek logika kazała pamiętać, że Ana nie byłaby w stanie stać w tej chwili o własnych siłach. - Chodźmy do tej pojedynczej.
Zaproponował jeszcze. W jakiś sposób wydało mu się to bardziej bezpieczne i w jakiś sposób logiczne, bo chyba coś kazało mu mieć nadzieję, że to co tak skrzywdziło Anastasię teraz ją wyleczyło. Że nic jej nie jest i, że teraz jest podobnie zagubiona jak on.
Że jakoś się stąd wydostaną.
- Sądzisz, że są tu jakieś pułapki? - spytał po chwili słysząc inkantację kobiety. I nie to, że w nią nie wierzył. Nie znał jej, a chodziło w tej chwili o życie jego siostry. Jeśli w coś wejdą, nie da rady jej odnaleźć, nie może więc w pełni ufać zdolnościom kompletnie nieznajomej dziewczyny. I choć zwykle ufał innym w stu procentach, chciał wiedzieć że w razie powodzenia: przekazała mu wszystko. Że dostrzegła wszystko. Nie, żeby sam był wybitnie bystry. Sam postanowił rzucić czar.
- Carpiene.
Powtórzył po niej, ruszając zaraz po miękkim, wyjątkowo nieprzyjemnym podłożu w kierunku pojedynczej sylwetki.
- Co jest z twoim ramieniem?
|idziem na południe, w stronę pojedynczej sylwetki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zareagowała na jego szarpnięcie się, odwróceniem się przez ramię w jego kierunku. Wpatrywała się w niego bardzo uważnie. Koncentrowała wzrok na wszystkim, co była w stanie objąć tym spojrzeniem w tej ciemności. Brak bodźców słuchu próbowała nadrobić innymi. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, jak często kierowała się słuchem, dopóki nie została go pozbawiona. Starała się wierzyć, że to krótkotrwałe. I bez wyobrażania sobie życia bez muzyki, bez głosów najbliższych i wyjątkowych dźwięków otoczenia, wydawała się wystarczająco niespokojna. Czuła jedynie niepokój, jaki czuło się naturalnie ulegając innym zmysłom. Węchowi, czy wzrokowi. Nie słyszała jednak źródła tego niepokoju, nie znała kierunku, nie wiedziała, z której strony czeka ją niebezpieczeństwo i czy w ogóle czeka, czy jej lęk wywołany był jedynie jej wewnętrzną paniką. Mimo skupienia, jej wzrok był tępy, kiedy mężczyzna poruszał ustami. Nie miała pojęcia co powiedział. Jego twarz nie wyrażała jednak żadnej łagodności. Choć zawsze uważała, że skupia uwagę na mimice i odczytuje reakcje innych, teraz przekonała się, że nie była w tym tak dobra, jak podejrzewała, że jest. Bez głosu, bez analizy tonu, wskazówki na jego twarzy niewiele jej mówiły. Ruszyła za nim, naturalnie, choć wyrwał się z jej uścisku. Póki nie stwarzał zagrożenia dla niej, dawał jej poczucie, że przynajmniej on jest w stanie wyczuć niebezpieczeństwo wokół nich. Ona mogła uważać, jedynie na to co widziała. Więc śledziła jego reakcje. Jego pozorny spokój był zresztą zaraźliwy. Pomimo jej własnego otępienia, jego obecność sprowadzała na nią nie tyle pełne opanowanie, co niewiele znaczącą – ale jednak – drobną ulgę. Bała się zamykać oczy. Dlatego oczy bolały ją od powstrzymywania mrugnięcia. Odwróciła się za siebie, chcąc się domyślić, dlaczego zmienili kierunek chodu, ale nie dostrzegała niczego za swoimi plecami. Prócz ciemności i tych nagich drzew, które widziała już wcześniej. Przyśpieszyła jednak kroku, żeby nie zgubić mężczyzny. Jej pantofle zapadały się w ziemi pod stopami, nie wydając przy tym prawie żadnego dźwięku. Choć nie żeby akurat ją miało to przejąć.
— Dlaczego nie mam pojęcia co mówisz? — spytała siebie, a nie jego, bo gdyby to był jej sen, powinna go słyszeć. Teraz, kiedy zdała sobie sprawę, że to sen. Powinna móc nim pokierować. Otoczeniem, swoimi wyobrażeniami. Zamiast tego działa się odwrotność tego, co zaplanowała. Szła na południe, choć chciała na pólnoc. Nic nie słyszała. Nic nie potrafiła powiedzieć. Mężczyzna nie współpracował. Nawet magia zdawała się słuchać. Z niej akurat nie potrafiłą zrezygnować tak łatwo, jak z drogi, którą wcześniej obrała. Wyciągając różdżkę, odetchnęła, starając się uspokoić szybko bijące jej w piersi serce.
Jakikolwiek straszliwy urok nie zmącił jej umysłu, miała nadzieję odegnać go niewerbalnym Finite Incantatem. Uniosła końcówkę różdżki, zaciskając na niej palce, myśli skupiając na odegnaniu działającej na niej… klątwy? Miała nadzieję, że to klątwa. Klątwy dało się zdjąć.
— Dlaczego nie mam pojęcia co mówisz? — spytała siebie, a nie jego, bo gdyby to był jej sen, powinna go słyszeć. Teraz, kiedy zdała sobie sprawę, że to sen. Powinna móc nim pokierować. Otoczeniem, swoimi wyobrażeniami. Zamiast tego działa się odwrotność tego, co zaplanowała. Szła na południe, choć chciała na pólnoc. Nic nie słyszała. Nic nie potrafiła powiedzieć. Mężczyzna nie współpracował. Nawet magia zdawała się słuchać. Z niej akurat nie potrafiłą zrezygnować tak łatwo, jak z drogi, którą wcześniej obrała. Wyciągając różdżkę, odetchnęła, starając się uspokoić szybko bijące jej w piersi serce.
Jakikolwiek straszliwy urok nie zmącił jej umysłu, miała nadzieję odegnać go niewerbalnym Finite Incantatem. Uniosła końcówkę różdżki, zaciskając na niej palce, myśli skupiając na odegnaniu działającej na niej… klątwy? Miała nadzieję, że to klątwa. Klątwy dało się zdjąć.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Blaithin Fawley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zarówno Tilda jak i Bertie mogli mieć całkowitą pewność, że znajdują się w lesie, jednakże krąg światła nie pozwalał na dostrzeżenie jego szczegółów. Ogołocone, obdarte z gałęzi pnie sterczały w niedalekich odstępach a ich korony ginęły w mroku, pod nogami mieli natomiast wilgotny mech, czasem poprzerastany wysokimi paprociami. Ruszyli na południe, idąc blisko siebie, ostrożnie - szybko jednak wyszli zza kręgu mocnej Lumos Maximy. Ponownie otoczyła ich ciemność a z każdym krokiem, oddzielającym ich od świetlistej kuli, widzieli coraz mniej. Bott zdołał jednak wyczarować zaklęcie, ponownie odsłaniające przed nim świetlistą sylwetkę samotnej osoby oraz kilka miejsc, w których mogły znajdować się pułapki. Im szybciej zbliżaliście się do istoty, tym gęstszy mrok was ogarniał, ściskał wasze ciała, wślizgiwał się pod nieliczne ubrania i napływał do uszu, wypełniając je nieprzyjemnym brzęczeniem. Czuliście łaskotanie, mieliście wrażenie, że ktoś was obserwuje. Odległość przestała się liczyć, znajdowaliście się jednocześnie blisko i daleko wykrytej sylwetki.
Wtem - coś mocno szarpnęło skalp, tkwiący w dłoni Bertiego, wyrywając mu go z ręki, na karku poczuł zaś ciepły, kobiecy oddech. Zapachniało domem i perfumami, których używała Anastasia. - Dlaczego mi to zrobiłeś, braciszku? - wychlipiała, po karku spłynęły mu łzy, ale gdy się odwrócił nie zauważył niczego - mrok był zbyt gęsty, nie widział nawet twarzy obolałej Tildy. Im dłużej znajdowała się w mroku, tym mniej bolała ją ręka - zauważyła to ze zdziwieniem i niepokojem, paraliż nie sięgał już dalej niż do barku.
Fancourt nie widziała ani nie słyszała tego, co przydarzyło się Bertiemu - wyczuwała jednak coraz mocniej czyjąś obecność, ktoś stał przed nimi w mroku.
Również druga grupa powoli orientowała się w otaczającej ich, leśnej przestrzeni. Także widzieli drzewa, mech, gałęzie - a poza tym gęsty mrok. Mulciber nie porzucił ostrza, nie wdał się także w dyskusję z najwyraźniej głuchą lub w jakiś sposób przeklętą arystokratką. Kobieta była oszołomiona i rozkojarzona, nie skupiała się na odczytaniu ruchu warg towarzysza, skręcającego nagle w przeciwną stronę. Mężczyzna ruszył żwawo w mrok, przy przekraczaniu bariery Lumos Maximy przeszył go dreszcz, chłód zdawał się emanować zwłaszcza z trzymanego pomiędzy palcami ostrza. Pamiętał, gdzie jeszcze przed momentem widniały świetliste sylwetki, ale te wydawały się rozmywać, przesuwać - uciekać przed nimi? W całkowitym mroku nie widział zupełnie nic, z oczu zniknęła mu także mówiąca nienaturalnie głośno kobieta. Wyczuwał jednak, że znajduje się blisko miejsca, w którym widział przed chwilą łuny sylwetek.
Zaklęcie lady Fawley się nie powiodło, ciągle nic nie słyszała i w tej chwili - także nic nie widziała. Kula światła znalazła się za ich plecami, mogli do niej w każdej chwili powrócić - przed nimi zaś rozpościerała się ciemność. Blaithin nie wyczuwała obecności wywołanej zaklęciem Ramseya, nie słyszała też jego kroków. Ktoś jednak znajdował się tuż obok niej, ktoś, kogo nie widziała - myśląc, że to Mulciber, wyciągnęła rękę, ale zamiast natrafić na materiał koszuli, zacisnęła palce na czymś miękkim, nieco lepkim, delikatnym, przypominającym wstążki lub...włosy?
| Na odpis macie czas do 20.11 do 19:00
Wtem - coś mocno szarpnęło skalp, tkwiący w dłoni Bertiego, wyrywając mu go z ręki, na karku poczuł zaś ciepły, kobiecy oddech. Zapachniało domem i perfumami, których używała Anastasia. - Dlaczego mi to zrobiłeś, braciszku? - wychlipiała, po karku spłynęły mu łzy, ale gdy się odwrócił nie zauważył niczego - mrok był zbyt gęsty, nie widział nawet twarzy obolałej Tildy. Im dłużej znajdowała się w mroku, tym mniej bolała ją ręka - zauważyła to ze zdziwieniem i niepokojem, paraliż nie sięgał już dalej niż do barku.
Fancourt nie widziała ani nie słyszała tego, co przydarzyło się Bertiemu - wyczuwała jednak coraz mocniej czyjąś obecność, ktoś stał przed nimi w mroku.
Również druga grupa powoli orientowała się w otaczającej ich, leśnej przestrzeni. Także widzieli drzewa, mech, gałęzie - a poza tym gęsty mrok. Mulciber nie porzucił ostrza, nie wdał się także w dyskusję z najwyraźniej głuchą lub w jakiś sposób przeklętą arystokratką. Kobieta była oszołomiona i rozkojarzona, nie skupiała się na odczytaniu ruchu warg towarzysza, skręcającego nagle w przeciwną stronę. Mężczyzna ruszył żwawo w mrok, przy przekraczaniu bariery Lumos Maximy przeszył go dreszcz, chłód zdawał się emanować zwłaszcza z trzymanego pomiędzy palcami ostrza. Pamiętał, gdzie jeszcze przed momentem widniały świetliste sylwetki, ale te wydawały się rozmywać, przesuwać - uciekać przed nimi? W całkowitym mroku nie widział zupełnie nic, z oczu zniknęła mu także mówiąca nienaturalnie głośno kobieta. Wyczuwał jednak, że znajduje się blisko miejsca, w którym widział przed chwilą łuny sylwetek.
Zaklęcie lady Fawley się nie powiodło, ciągle nic nie słyszała i w tej chwili - także nic nie widziała. Kula światła znalazła się za ich plecami, mogli do niej w każdej chwili powrócić - przed nimi zaś rozpościerała się ciemność. Blaithin nie wyczuwała obecności wywołanej zaklęciem Ramseya, nie słyszała też jego kroków. Ktoś jednak znajdował się tuż obok niej, ktoś, kogo nie widziała - myśląc, że to Mulciber, wyciągnęła rękę, ale zamiast natrafić na materiał koszuli, zacisnęła palce na czymś miękkim, nieco lepkim, delikatnym, przypominającym wstążki lub...włosy?
| Na odpis macie czas do 20.11 do 19:00
- Mapa:
Mapa 1
ciemnozielona kropka - Ramsey
pomarańczowa kropka - Blaithin
ciemniejsze żólte kropki - miejsca, z których przyszliście
czerwone rozbłyski - miejsca pułapek
żółte rozbłyski - widok sylwetek (ludzkich)
żólta łuna (koło) - zasięg zaklęć lumos maxima
Mapa 2
ciemnoniebieska kropka - Bertie
ciemnoróżowa kropka - Tilda
ciemniejsze żólte kropki - miejsca, z których przyszliście
żółte rozbłyski - widok sylwetek (ludzkich)
żólta łuna (koło) - zasięg zaklęć lumos maxima
W tej kolejce - jeśli tak zdecydujecie - każdy, kto widział łuny obcych sylwetek, zdoła do nich dojść, na razie nie widząc ich jednak w mroku.
Mapy są poglądowe a postaci zagubione; dopóki MG nie zaznaczy inaczej, możecie poruszać się do 3 kratek na turę niezależnie od wykonywanej akcji. Możecie luźno określać kierunek swych kroków (w orientacji: góra, dół, prawo i lewo mapki).
Bertie i Tilda widzą się wzajemnie, mogą spróbować się porozumieć i prowadzić fizyczną interakcję.
Blaithin i Ramsey widzą się wzajemnie, mogą spróbować się porozumieć i prowadzić fizyczną interakcję.
Obydwie te grupy nie widzą się nawzajem w żaden sposób.
* W poprzednim poście MG pochrzanił mapkę Ramseya i Blaithin, ale już jest okej!
- Informacje:
Żywotność:
Ramsey 215/215
Bertie 220/220
Blaithin 200/200
Tilda 200/200
Szedł przed siebie, szukając spokoju i rozsądku, ale kiedy tylko opuścił granice światła otuliła go lepka ciemność. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, choć chłód do tej pory zawsze był sojusznikiem, wydał mu się nieprzyjemny, zbyt przenikliwy. Jakby otaczający go mrok miał wielkie oczy, którymi patrzył na niego i widział nie tylko kupę kości i mięśni, ale potrafił zobaczyć to, co jest pod powierzchnią skóry, co czai się w zjełczałej duszy, skutym lodem sercu i szalejącej, nabitej myślami głowie. Przełknął ślinę, zatrzymując się na moment. Choć wiedział, gdzie widział sylwetki, kiedy wszedł w ciemność wszystko zaczęło być takie samo. Stojąc nieruchomo obrócił głowę, by się rozejrzeć. Kula światła pozostawała tam, oświetlając nagie, przerażające drzewa.
— Jesteś tu?— spytał głucho, lecz wątpił, aby dziewczyna mu odpowiedziała. Zdawała się go nie słuchać, lub nie słyszeć, jakby była tuż obok, a jednak w innej rzeczywistości. — Lumos — szepnął, wyciągając przed siebie różdżkę. Choć bose stopy znajdowały się na miękkim mchu, musiał wiedzieć, co ma przed sobą. Miał ją skierowaną cały czas na południe, więc po chwili ruszył znów przed siebie, starając się być wrażliwym na otoczenie, na to, co widział mniej, bardziej na to, co czuł.
| Dalej przed siebie, na południe
— Jesteś tu?— spytał głucho, lecz wątpił, aby dziewczyna mu odpowiedziała. Zdawała się go nie słuchać, lub nie słyszeć, jakby była tuż obok, a jednak w innej rzeczywistości. — Lumos — szepnął, wyciągając przed siebie różdżkę. Choć bose stopy znajdowały się na miękkim mchu, musiał wiedzieć, co ma przed sobą. Miał ją skierowaną cały czas na południe, więc po chwili ruszył znów przed siebie, starając się być wrażliwym na otoczenie, na to, co widział mniej, bardziej na to, co czuł.
| Dalej przed siebie, na południe
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Niepotrzebnie dała Ramseyowi tak łatwo uwolnić się z jej uścisku. Pozbawienie zmysłu słuchu znacznie ograniczało jej możliwości interpretacji otoczenia i intuicyjność. Teraz, kiedy zostawili za sobą kulę światła, czuła wzrastający niepokój i czyjąś obecność obok siebie. Jako, że nie słyszała żadnych dźwięków i ostrzeżenia nadchodzącej osoby, założenie, że jest to Mulciber wydawało się całkiem naturalne. Próbowała chwycić jego koszulę, żeby drugi raz go nie zgubić, ale jej palce nie natrafiły na materiał. Poczuła nienaturalną lepkość na palcach, na którą zareagowała odskoczeniem w przód. Krzyknęła, choć nie mogła tego krzyku usłyszeć. Nie był to długi, zatrważający krzyk, tylko okrzyk zaskoczenia i wyraz jej strachu, którego nie musiała tłumić, ani nie musiała się go wstydzić, nieświadoma swojej reakcji. Miała nadzieję, że nie zgubiła mężczyzny bardzo mocno. Nie mógł być daleko przed nią. Jeszcze przed chwilą trzymała rękaw jego koszuli. Dlatego nie odskakiwała w bok. Nie chciała zgubić kierunków, więc zachowała ten, w którym podążała. Choć intuicyjnie chwyciła przy tym różdżkę, wyciągając ją w kierunku, z którego poczuła czyjąś obecność. W pierwszym instynkcie chciała rzucić zaklęcie rozświetlające mrok. Chcąc wiedzieć z czym się mierzy. Kiedy jednak podniosła dłoń z różdżką, nie wypowiedziała żadnej inkantacji.
Wewnętrznie zdała sobie sprawę z tego, że wiedza z czym się zmagała nie była jej potrzebna. Wolała nie wiedzieć, jak wygląda coś, co w dotyku jest tak nienaturalnie śliskie i nieprzyjemne. Zamiast tego chciała poczuć się bezpieczniejsza mogąc to unieruchomić. Nie od razu atakować z zamiarem zabicia czy uszkodzenia. Nie wiedziała z czym ma do czynienia, więc nie chciała tego rozwścieczyć. Jedynie dać sobie czas do zapoznania się z sytuacją. Skonfrontować się z bodźcami, jakie odbierało jej ciało. A jeśli byłby to człowiek, wolała od razu nie robić sobie z niego wroga.
Wbrew temu wszystkiemu, zanim rzuciła zaklęcie obronne, powtórzyła Finite Incantatem, szybszym krokiem podążając za kierunkiem, w którym zgubiła Ramseya. Na południe.
— To tylko twoja wyobraźnia, Blaithin. Tylko wybujała wyobraźnia… — powtarzała jak mantrę, postanawiając zaryzykować, że jeśli nie, ta wyobraźnia może ją dopaść. Nic dziwnego, skoro dalej myślała, że to sen i że się z niego wybudzi.
Wewnętrznie zdała sobie sprawę z tego, że wiedza z czym się zmagała nie była jej potrzebna. Wolała nie wiedzieć, jak wygląda coś, co w dotyku jest tak nienaturalnie śliskie i nieprzyjemne. Zamiast tego chciała poczuć się bezpieczniejsza mogąc to unieruchomić. Nie od razu atakować z zamiarem zabicia czy uszkodzenia. Nie wiedziała z czym ma do czynienia, więc nie chciała tego rozwścieczyć. Jedynie dać sobie czas do zapoznania się z sytuacją. Skonfrontować się z bodźcami, jakie odbierało jej ciało. A jeśli byłby to człowiek, wolała od razu nie robić sobie z niego wroga.
Wbrew temu wszystkiemu, zanim rzuciła zaklęcie obronne, powtórzyła Finite Incantatem, szybszym krokiem podążając za kierunkiem, w którym zgubiła Ramseya. Na południe.
— To tylko twoja wyobraźnia, Blaithin. Tylko wybujała wyobraźnia… — powtarzała jak mantrę, postanawiając zaryzykować, że jeśli nie, ta wyobraźnia może ją dopaść. Nic dziwnego, skoro dalej myślała, że to sen i że się z niego wybudzi.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
Czarodziejski wąwóz
Szybka odpowiedź