Czarodziejski wąwóz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Czarodziejski wąwóz
W pewnym zakątku zamglonego lasu znajduje się wąska ścieżka - odnajdzie ją tylko ktoś niezwykle spostrzegawczy. Ścieżynka zdaje się wydeptana setką bosych nóżek, prowadzi też w dół, w gęste krzewiny, za którymi rozciąga się widok na zadrzewiony wąwóz. Jego ściany są niezwykle strome, do wąwozu można zejść wyłącznie tą jedną drogą, a i ona nie należy do łatwych.
Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Miejsce odkryte przez uczestników eventu Noc - październik 1956Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Może nie powinna prowadzić? Co, jeśli prowadziła kobiety, które jej zaufały prosto na śmierć? Co jeśli nie potrafiła odnaleźć wyjścia z tej sytuacji? Co jeśli miała tutaj zginąć? Dlaczego sądziła, że może kogoś uratować? Co, jeśli nie? Co jeśli znów zawiedzie. Może nigdy nie powinna była… Niezliczona ilość pytań pojawiała się w jej głowie gdy wchodziła w ciemną pustkę. Wędrowała przed siebie z trudem. Jednak miała rację, ciemność skrywała w sobie mrok. Znów widziała Skamandera, który mordował dzieci - ich dzieci. Dłoń drżała lekko gdy znów podsuwał jej się ten obraz. Z trudem hamowała chęć wysłania patronusa w jego kierunku. Czy to był prawdziwie on? Ale nie mógł, bo jej dzieci w tym świecie nie istniały. Nie istniał nigdzie poza Próbą, gdzie zostawiła je razem z nim. Tamten Skamander na pewno się nimi zajął. Ten z tego świata nawet nie wiedział o ich istnieniu i nigdy nie miał się dowiedzieć. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce. To musiały być jej obawy, najgorsze, zrodzone ze strachu możliwe, które pokazywały jej się chcąc ją osłabić. Ale co… co jeśli były prawdą? Zaczynała wątpić w to, co rzeczywiście było realnym a co nie. Z ulgą dostrzegła ognisko. Lekkie wibracje anomalii zdawały się od niej docierać aż do nich. Jednak kilka kolejnych kroków i ostatni, ten nieuważny, zrzucił ją w dół z krawędzi urwiska.
Upadła w momencie uderzenie o ziemię wypuściła powietrze. Bolało, ale - choć z trudem - dźwignęła się na nogi. Dziecięcy głos dobiegł do jej uszu. Rozejrzała się, próbując wyostrzyć spojrzenie. Dzieci, nie. Małe pomioty szatana. Czemu zawsze chodziło o dzieci? Zasznurowała wargi. Zamrugała kilka razy, spoglądając na chłopca o blond włosach a później na swoją kostkę. Cofnęła się o krok, odruchowo, psiakość, wiedziała że ta wstążka nie może znaczyć nic dobrego. Nic to jednak nie dało, kilkanaście smarków otoczyło ją, prowadząc na środek wąwozu, lekko i delikatnie, nie stawiała oporu. Zaciskając obie dłonie, jedną na nożu lepkim od krwi, drugą na białej różdżce. Widziała truchło, choć nie miała pojęcia do kogo należało. Zrobiło jej się niedobrze, na widok ciała i gromadki dzieci siedzących dookoła. Niektóre nadal zanurzały dłonie w ciało jakby czegoś szukając. I wtedy do jej uszu doszedł głos Ramseya. Zacisnęła mocniej zęby.
- Och, chyba nie masz nas za nudziarzy, Ramsey. - powiedziała przybierając lekki ton, stawiając na razie niewielki opór na poczynania dzieci. Te jednak niezmiennie pchały ją do przodu. - Chata spaliła się przez pozostawienie włączonej kuchenki. - wyjaśniła spoglądając na chłopca blondyna, zakładając, że on tutaj przewodzi reszcie dzieci. Zerknęła w stronę Alix szarpiącej się z kobietą. Oddanie jej futra było najrozsądniejsze. To ona musiała być Lydią, to Lydią o którą pytała ją wcześniej szlachcianka. Wspomnienie inferiusa sprawiło, że przygryzła wargę. Nie mogła powiedzieć, że widziała w nim swojego syna, ale nie zamierzała tego zapomnieć. - Chata zaś zwaliła się przez zburzenie ściany w niej, którego dokonałeś sam, czyżbyś miał problemy z pamięcią? - zapytała znów zwracając się do Ramseya. Musiała jednak coś wymyślić. Wątpiła, by ich zabawa miała się dla niej dobrze skończyć. Rozejrzała się raz jeszcze nagle uświadamiając sobie, że widzi Bertiego. Z jego pomocą… z jego pomocą mogli więcej. Skinęła do siebie głową. Pozostanie przy nich dłużej nie mogło wyjść jej na dobre, jednak… ucieczka mogła je rozzłościć. Znów Bertie… Bertie mógł wiedzieć więcej. Może zamiast uciekać powinna z nimi porozmawiać podleczając się odrobinę? Ale magia lecznicza zdawała się jej nie słuchać. Znów anomalia, nią też trzeba było się zająć, tylko sama mogła nie dać rady. Czy Bertie też ją wyczuł?
Pierwsza chętna. Zacisnęła wargi.
- Co powiecie na kulki? - zapytała, pamiętając o komplecie który miała i który znalazła w domu. - Znalazłam je w chacie i zabrałam żeby znaleźć właściciela i poprosić go o partyjkę. - powiedziała głośno, jeśli płaszcze należały do Lydii, mogły i należeć kulki, może uwaga od nich odciągnie ją od Alix. - Albo na Berka? - zacisnęła mocniej dłoń na różdżce. Odwróciła się w kierunku Bertiego, a potem lewą rękę uderzyła jedno z dzieci w głowę. - Berek. - powiedziała, różdżką wskazując miejsce obok cukiernika. - Ascendio. - wybrała, mając nadzieję że chociaż teraz jej różdżka postanowi jej posłuchać. Tylko dlaczego miałaby, jeśli nie robiła tego wcześniej?
Upadła w momencie uderzenie o ziemię wypuściła powietrze. Bolało, ale - choć z trudem - dźwignęła się na nogi. Dziecięcy głos dobiegł do jej uszu. Rozejrzała się, próbując wyostrzyć spojrzenie. Dzieci, nie. Małe pomioty szatana. Czemu zawsze chodziło o dzieci? Zasznurowała wargi. Zamrugała kilka razy, spoglądając na chłopca o blond włosach a później na swoją kostkę. Cofnęła się o krok, odruchowo, psiakość, wiedziała że ta wstążka nie może znaczyć nic dobrego. Nic to jednak nie dało, kilkanaście smarków otoczyło ją, prowadząc na środek wąwozu, lekko i delikatnie, nie stawiała oporu. Zaciskając obie dłonie, jedną na nożu lepkim od krwi, drugą na białej różdżce. Widziała truchło, choć nie miała pojęcia do kogo należało. Zrobiło jej się niedobrze, na widok ciała i gromadki dzieci siedzących dookoła. Niektóre nadal zanurzały dłonie w ciało jakby czegoś szukając. I wtedy do jej uszu doszedł głos Ramseya. Zacisnęła mocniej zęby.
- Och, chyba nie masz nas za nudziarzy, Ramsey. - powiedziała przybierając lekki ton, stawiając na razie niewielki opór na poczynania dzieci. Te jednak niezmiennie pchały ją do przodu. - Chata spaliła się przez pozostawienie włączonej kuchenki. - wyjaśniła spoglądając na chłopca blondyna, zakładając, że on tutaj przewodzi reszcie dzieci. Zerknęła w stronę Alix szarpiącej się z kobietą. Oddanie jej futra było najrozsądniejsze. To ona musiała być Lydią, to Lydią o którą pytała ją wcześniej szlachcianka. Wspomnienie inferiusa sprawiło, że przygryzła wargę. Nie mogła powiedzieć, że widziała w nim swojego syna, ale nie zamierzała tego zapomnieć. - Chata zaś zwaliła się przez zburzenie ściany w niej, którego dokonałeś sam, czyżbyś miał problemy z pamięcią? - zapytała znów zwracając się do Ramseya. Musiała jednak coś wymyślić. Wątpiła, by ich zabawa miała się dla niej dobrze skończyć. Rozejrzała się raz jeszcze nagle uświadamiając sobie, że widzi Bertiego. Z jego pomocą… z jego pomocą mogli więcej. Skinęła do siebie głową. Pozostanie przy nich dłużej nie mogło wyjść jej na dobre, jednak… ucieczka mogła je rozzłościć. Znów Bertie… Bertie mógł wiedzieć więcej. Może zamiast uciekać powinna z nimi porozmawiać podleczając się odrobinę? Ale magia lecznicza zdawała się jej nie słuchać. Znów anomalia, nią też trzeba było się zająć, tylko sama mogła nie dać rady. Czy Bertie też ją wyczuł?
Pierwsza chętna. Zacisnęła wargi.
- Co powiecie na kulki? - zapytała, pamiętając o komplecie który miała i który znalazła w domu. - Znalazłam je w chacie i zabrałam żeby znaleźć właściciela i poprosić go o partyjkę. - powiedziała głośno, jeśli płaszcze należały do Lydii, mogły i należeć kulki, może uwaga od nich odciągnie ją od Alix. - Albo na Berka? - zacisnęła mocniej dłoń na różdżce. Odwróciła się w kierunku Bertiego, a potem lewą rękę uderzyła jedno z dzieci w głowę. - Berek. - powiedziała, różdżką wskazując miejsce obok cukiernika. - Ascendio. - wybrała, mając nadzieję że chociaż teraz jej różdżka postanowi jej posłuchać. Tylko dlaczego miałaby, jeśli nie robiła tego wcześniej?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wciąż zerkał na zwłoki. Nie mógł tego nie robić. Serce tłukło mu w piersi, a żołądek wariował. To była potworna śmierć, okrutna. Odpowiedź chłopca z kolei nic mu nie rozjaśniła, choć możliwe że i jego pytanie nie miało sensu. Zaciskał w dłoniach różdżki, w jednej różdżkę nieznajomej, w drugiej własną. Nie był już pewien, czy najrozsądniejszym rozwiązaniem nie będzie odejście stąd i szukanie Any, czy wyjścia gdziekolwiek indziej, jakkolwiek oba zadania w tej chwili wydawały mu się co najmniej beznadziejne.
Zaraz jednak pojawiły się kolejne osoby. Justine? Wcale nie ucieszył go widok znajomej twarzy. Chyba jedynie cały ten koszmar zdawał się być bardziej rzeczywisty przez nią. Tak czy inaczej kiedy nieznany mu mężczyzna zaczął mówić, jasnym było że zamierza dać ich wszystkich pożreć tym małym potworom, jeśli tylko ma mu to pomóc.
Chciał już krzyczeć do Justine, żeby ta przestała rozmawiać z dziećmi, a szybko od nich uciekała - zaledwie chwilę wcześniej był przecież świadkiem identycznej sceny, musiała uciekać. Kiedy jednak dotarła do niego inkantacja, odetchnął z ulgą i miał nadzieję, że jej czar się powiedzie. W tej samej chwili cholerna wariatka zaczęła szarpać kolejną kobietę. Wycelował w nią różdżkę (w leśną wariatkę), chcąc powstrzymać ją przed wciągnięciem kolejnej osoby pomiędzy tę bandę mięsożernych bachorów.
- Obscuro.
Wypowiedział wyraźnie.
Zaraz jednak pojawiły się kolejne osoby. Justine? Wcale nie ucieszył go widok znajomej twarzy. Chyba jedynie cały ten koszmar zdawał się być bardziej rzeczywisty przez nią. Tak czy inaczej kiedy nieznany mu mężczyzna zaczął mówić, jasnym było że zamierza dać ich wszystkich pożreć tym małym potworom, jeśli tylko ma mu to pomóc.
Chciał już krzyczeć do Justine, żeby ta przestała rozmawiać z dziećmi, a szybko od nich uciekała - zaledwie chwilę wcześniej był przecież świadkiem identycznej sceny, musiała uciekać. Kiedy jednak dotarła do niego inkantacja, odetchnął z ulgą i miał nadzieję, że jej czar się powiedzie. W tej samej chwili cholerna wariatka zaczęła szarpać kolejną kobietę. Wycelował w nią różdżkę (w leśną wariatkę), chcąc powstrzymać ją przed wciągnięciem kolejnej osoby pomiędzy tę bandę mięsożernych bachorów.
- Obscuro.
Wypowiedział wyraźnie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Po raz kolejny pogrążyła się w mroku, a ten całkowicie zawładnął jej bezradnym i ogarniętym bólem umysłem.
Nie słyszała już ani Justine, ani Alix, a ich sylwetki zniknęły w lepkiej ciemności, która nagle przerodziła się w nokturnowe kamienice o szarych kominach pnących się ku równie szaremu niebu. Nie wędrowała już przez las, tym razem mijała posępne zaułki, z każdym krokiem coraz intensywniej czując na karku oddech niebezpieczeństwa. Była niczym ścigane przez drapieżcę zwierzę – ranna, oszołomiona i uciekająca w panice przed nieuniknionym. Gdy poczuła pierwszy cios, próbowała jeszcze walczyć, ale po nim nadszedł ból, potem fetor, upokorzenie i obezwładniający ją strach – dzikie, pierwotne przerażenie, które ustąpiło dopiero wtedy, gdy wizja rozmyła się w blasku ognia.
I nagle poczuła, że spada; nie zauważyła krawędzi urwiska, a upadek poturbował ją boleśnie, choć za wszelką cenę próbowała nie wypuścić z dłoni różdżki i chronić zranioną rękę.
Gdy wreszcie podniosła się chwiejnie, spostrzegła obok Justine, a zaraz przed sobą dziwny, więcej niż niepokojący widok - zbiorowisko dzieci, olbrzymie ognisko, jasnowłosego chłopca siedzącego na skrzyni, a do tego kilka sylwetek, wśród których rozpoznała Ramseya, Bertiego i Alix, z którą szarpała się napotkana wcześniej szalona kobieta. Już w następnej chwili jej spojrzenie padło na grono ubrudzonych krwią dzieci, a gdy uświadomiła sobie, wokół czego lub kogo się zgromadziły, żołądek podszedł jej do gardła.
Czy czekał ich ten sam los?
Strach paraliżował ją do tego stopnia, że w milczeniu obserwowała prowadzoną przez dzieci Tonks. Choć przysłuchiwała się wymianie zdań, jej spojrzenie w panice lustrowało wąwóz, aż nagle padło na zagrzebaną w piachu różdżkę, która musiała należeć do kobiety zjedzonej przez dzieci. W tym samym momencie usłyszała inkantacje padające z dwóch różnych stron, więc niewiele myśląc i chcąc wykorzystać okazję, uniosła nieznacznie własną różdżkę.
- Accio różdżka – wyszeptała, nie spuszczając z oczu siedzących nieopodal dzieci i mając nadzieję, że uda jej się pochwycić różdżkę zamordowanej czarownicy. Ani trochę nie ufała upiornym maluchom i wolała nie myśleć, że mogłyby ją w jakiś sposób wykorzystać – one lub szalona kobieta.
Nie słyszała już ani Justine, ani Alix, a ich sylwetki zniknęły w lepkiej ciemności, która nagle przerodziła się w nokturnowe kamienice o szarych kominach pnących się ku równie szaremu niebu. Nie wędrowała już przez las, tym razem mijała posępne zaułki, z każdym krokiem coraz intensywniej czując na karku oddech niebezpieczeństwa. Była niczym ścigane przez drapieżcę zwierzę – ranna, oszołomiona i uciekająca w panice przed nieuniknionym. Gdy poczuła pierwszy cios, próbowała jeszcze walczyć, ale po nim nadszedł ból, potem fetor, upokorzenie i obezwładniający ją strach – dzikie, pierwotne przerażenie, które ustąpiło dopiero wtedy, gdy wizja rozmyła się w blasku ognia.
I nagle poczuła, że spada; nie zauważyła krawędzi urwiska, a upadek poturbował ją boleśnie, choć za wszelką cenę próbowała nie wypuścić z dłoni różdżki i chronić zranioną rękę.
Gdy wreszcie podniosła się chwiejnie, spostrzegła obok Justine, a zaraz przed sobą dziwny, więcej niż niepokojący widok - zbiorowisko dzieci, olbrzymie ognisko, jasnowłosego chłopca siedzącego na skrzyni, a do tego kilka sylwetek, wśród których rozpoznała Ramseya, Bertiego i Alix, z którą szarpała się napotkana wcześniej szalona kobieta. Już w następnej chwili jej spojrzenie padło na grono ubrudzonych krwią dzieci, a gdy uświadomiła sobie, wokół czego lub kogo się zgromadziły, żołądek podszedł jej do gardła.
Czy czekał ich ten sam los?
Strach paraliżował ją do tego stopnia, że w milczeniu obserwowała prowadzoną przez dzieci Tonks. Choć przysłuchiwała się wymianie zdań, jej spojrzenie w panice lustrowało wąwóz, aż nagle padło na zagrzebaną w piachu różdżkę, która musiała należeć do kobiety zjedzonej przez dzieci. W tym samym momencie usłyszała inkantacje padające z dwóch różnych stron, więc niewiele myśląc i chcąc wykorzystać okazję, uniosła nieznacznie własną różdżkę.
- Accio różdżka – wyszeptała, nie spuszczając z oczu siedzących nieopodal dzieci i mając nadzieję, że uda jej się pochwycić różdżkę zamordowanej czarownicy. Ani trochę nie ufała upiornym maluchom i wolała nie myśleć, że mogłyby ją w jakiś sposób wykorzystać – one lub szalona kobieta.
You have witchcraftin your lips
The member 'Tilda Fancourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie wie kim są kobiety, za którymi kroczy w ciemność. Ani czym się parają na co dzień, ani czy są żonami i matkami, o które ktoś teraz martwi się w domu. Mogą pochodzić z gminu, być szlamami bądź zdrajczyniami krwi. W prawdziwym świecie, takim gdzie smoliste powietrze nie pulsuje, gdzie czarnomagiczne kreatury nie próbują odgryzać żywych kończyn, ich trójka mogłaby nie stanąć po tej samej stronie. Ulicy, sklepu. Może prychnęłaby pod nosem widząc jedną z nich głośno rozprawiającą w bibliotece? Albo wyśmiała zaściankowe, niesłuszne według Alix poglądy, zasłyszane przypadkiem w antykwariacie?
Jeszcze nie daje opętać się szaleństwu. Kroczy pośród ciemności skupiona i zdeterminowana; wie gdzie iść, a przynajmniej tak jej się wydaje. Ciężki, przyspieszony oddech zamiera w atmosferze, gdy od dobrych kilkunastu minut, nareszcie widzi pierwszą, jasną poświatę. Słyszy to - słyszy ich, śpiewną gromadę, która swą huczną kakofonią, odrzuca arystokratkę, kumuluję falę nieprzyjemnych dreszczy na karku. Stąpa dalej nie patrząc pod nogi, ale pod kolejnymi śmiałymi krokami, grunt osypuje się wgłąb wąwozu. Niczym szmaciana lalka zrzucona ze skarpy, turla się na sam dół, tocząc się w piachu i pyle, który niestety przylega gdzieniegdzie do zasychającej skorupy na dłoni.
Oszołomiona, zdezorientowana, nie zdąża poprawnie powstać na nogi oraz rozejrzeć się po przedszkolnej biesiadzie, bo dobiega do niej niespotkana wcześniej kobieta, która szarpie biedną Alix za kołnierz upapranego krwią futra.
- Jaką resztą? Niczego nie ukradłam! - siłuje się na wyjaśnienia, czując jak żyły pompują nową dostawę adrenaliny. Czy nieznajoma rozmawia właśnie z...dzieckiem? - nie chciałam, nie miałam nic innego na sobie i.... jest twoje, przepraszam! - nie walczy, nie wchodzi w dalszą polemikę i poddaje się, próbując wyślizgnąć się z futra, rzucając nim w stronę kobiety. Odziana jedynie w marną koszulę nocną, planuje oddalić się ostrożnie w stronę dopiero zlokalizowanej Tiny i rozejrzeć się wokół siebie.
Być może nie powinna tego robić. Nie z tak słabym żołądkiem.
|wydaje mi się, że Tilda i ja zostałyśmy przypadkowo zamienione miejscami na mapce!
Jeszcze nie daje opętać się szaleństwu. Kroczy pośród ciemności skupiona i zdeterminowana; wie gdzie iść, a przynajmniej tak jej się wydaje. Ciężki, przyspieszony oddech zamiera w atmosferze, gdy od dobrych kilkunastu minut, nareszcie widzi pierwszą, jasną poświatę. Słyszy to - słyszy ich, śpiewną gromadę, która swą huczną kakofonią, odrzuca arystokratkę, kumuluję falę nieprzyjemnych dreszczy na karku. Stąpa dalej nie patrząc pod nogi, ale pod kolejnymi śmiałymi krokami, grunt osypuje się wgłąb wąwozu. Niczym szmaciana lalka zrzucona ze skarpy, turla się na sam dół, tocząc się w piachu i pyle, który niestety przylega gdzieniegdzie do zasychającej skorupy na dłoni.
Oszołomiona, zdezorientowana, nie zdąża poprawnie powstać na nogi oraz rozejrzeć się po przedszkolnej biesiadzie, bo dobiega do niej niespotkana wcześniej kobieta, która szarpie biedną Alix za kołnierz upapranego krwią futra.
- Jaką resztą? Niczego nie ukradłam! - siłuje się na wyjaśnienia, czując jak żyły pompują nową dostawę adrenaliny. Czy nieznajoma rozmawia właśnie z...dzieckiem? - nie chciałam, nie miałam nic innego na sobie i.... jest twoje, przepraszam! - nie walczy, nie wchodzi w dalszą polemikę i poddaje się, próbując wyślizgnąć się z futra, rzucając nim w stronę kobiety. Odziana jedynie w marną koszulę nocną, planuje oddalić się ostrożnie w stronę dopiero zlokalizowanej Tiny i rozejrzeć się wokół siebie.
Być może nie powinna tego robić. Nie z tak słabym żołądkiem.
|wydaje mi się, że Tilda i ja zostałyśmy przypadkowo zamienione miejscami na mapce!
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dzieci, które prowadziły Ramseya, nie odpowiedziały na jego pytanie o opuszczony budynek - jedna z dziewczynek wygięła tylko usta w podkówkę i pokręciła głową, jeden z chłopców zaś zatkał brudnymi dłońmi uszy. Wspomnienie zniszczonego dworku wywoływało w nich niechęć, może lęk; Mulciber, mający ostatnimi czasy wiele do czynienia z niepełnoletnimi czarodziejami - choć nie mógł mieć pewności, że ma przy sobie dzieci posiadające we krwi magię - potrafił rozpoznać ich uczucia, zastanowić się nad tym, skąd pochodziły. I skąd pochodziło ich zachowanie, ten dziwny kult widoczny dla wszystkich, którzy zgromadzili się przy ognisku. Żadna z istot, siedzących na skrzyniach i innych podestach - Tonks mogła rozpoznać w części z nich mugolskie kozły i inne przyrządy do ćwiczeń - nie wyglądała na więcej niż piętnaście lat, większośc miała w okolicach dziesięciu, choć zdarzały się berbecie zaledwie kilkuletnie, zagubione, brudne, wyraźnie wychudzone, plączące się pomiędzy wysokimi kuframi i skrzyniami, tęsknie zerkające na grupkę, która pożywiła się ciałem Blaithin.
Siedzący na środku Chłopiec zrobił zafrasowaną minę, spoglądająć na Ramseya. Później przeniósł spojrzenie jasnych oczu o niepokojąco rozszerzonych źrenicach na Justne i Alix oraz stojąca nieco dalej Tildę. - Niegrzeczne dziewczynki. Tak niszczyć wspólną własność - pogroził im surowo palcem, jeszcze raz poprawiając się na wielkiej skrzyni o złotym zamku, którą obrał sobie za centralne siedzisko.
Gdy Ramsey spytał o budynek, twarze wszystkich zgromadzonych wokół ogniska dzieci poszarzały. Kilkoro z nich, tych młodszych, zaczęło płakać, ale szybko umilkły, uspokajane kuksańcami starszych współbraci, również wyraźnie poruszonym wspomnieniem starego domu ginącgo w ciemnościach lasu. Złotowłosy westchnął głęboko, unosząc w górę gałąź, tak, by uciszyć niechętne podszepty. Atmosfera zabawy i beztroski nieco zgasła. - Nie będziemy rozmawiać o tym przeklętym miejscu. To przeszłość. Przeszłość, gdzie Duzi bili nas i robili nam brzydkie rzeczy. Przeszłość, którą zostawiamy za sobą - i nigdy więcej nie pozwolimy się skrzywdzić - wygłosił zdecydowanym tonem, świadom, że dziesiątki dziecięcych oczu wpatrują się w niego z oczekiwaniem, z jakim zazwyczaj spoglądały na swe matki, chroniące ich przed złem tego świata. - Ta...moc, ciemna chmura, która nadeszła, pozwoliła nam ochronić się przed tymi...złymi dużymi. Teraz za to płacą. I płacić będą - dodał złowrogo, po czym uśmiechnął się; gdzieniegdzie rozległy się pokrzykiwania wsparcia. - Duzi są źli - jak wy. Nie są sprawiedliwi. Karzą i biją. I robią gorsze rzeczy. Ale my, my jesteśmy inni. I teraz rządzimy tak, jak trzeba - kontynuowal zawzięcie, uderzając bosymi, niezwykle brudnymi stopami o wieko skrzyni, na której siedział. Spoglądał wyczekująco na resztę, ale nikt nie spróbował porozumieć się z Chłopcem; nikt nie odpowiedział na pytanie, które zadał. Chłopiec skrzywił się nerwowo i uderzył dzierżoną w ręku gałęzią kilkakrotnie o drewno.
- Niegrzeczni, niegrzeczni, tak bardzo niegrzeczni - zaczął niemal płaczliwie, ale opamiętał się, w surowym geście ściągając razem jasne, płowe brwi. - Pobawicie się więc na naszych oczach. To jedyny sposób, żeby była...sprawiedliwość, o tak. A tylko sprawiedliwość pozwoli wam przeżyć. Czworo z was musi nas zabawić. Tak, jak to dorośli lubią, machając różdżkami, krzywdząc, złorzecząc - głos mu się nieco załamał, ale odrząknął i ciągnął dalej, zachęcany pokrzywiniami tłumu dzieci, powracających do pełni głośności po wspomnieniu koszmarnego budynku, w którym zapewne do niedawna się znajdowały. - Jedna już dała nam się najeść, więc któreś z was będzie mieć szczęście...będzie mogło usiąść z nami i pooglądać a potem - zagrać w kulki! - wyraźnie zachwycił się pomysłem Justine; kilkoro młodszych dzieci uśmiechnęło się promiennie do Tonks. - Pozostała czwórka będzie walczyć. Tak, wesołe promienie, prawdziwe widowisko - zachęcił tonem konferansjera, lecz w jego błękitnych oczach czaiła się mroczna, niepokojąca nienawiść. - Przekonajcie nas, kto powinien być sędzią. Ten, kto udowodni, że oceni walkę najsprawiedliwiej, że sam nie ma sobie nic do zarzucenia, ten będzie mógł zasiąść z nami do uczty. Bezpieczny. Obserwując zmagania reszty. Do krwi. Do śmierci - poinformował łagodnie, przesuwając spojrzeniem po zgromadzonych wokół ogniska czarodziejach. - Oczywiście jeśli ktoś chce dobrowolnie brać udział w zabawie, droga wolna! Takich kolegów lubimy najbardziej - zachichotał, trzymając się za brzuch, a złote włosy opadły mu na czoło.
Dzieci zdawały się nie przejmować zachowaniem Kobiety; ta zdarła z Alix futro i przytulila je do piersi, łkając cicho. Wepchnęła głowę w ubranie, chcąc zaciągnąc się zapachem. Informacja o tym, że jej dom i ukochane dziecko zostały zniszczone, wywołała w niej spazmatyczny szloch; drżącą ręką uniosła różdżkę w kierunku Justine, wymawiając czarnomagiczną inkantację. Bucco okazało się niecelne, promień zaklęcia uderzył w stromą ścianę wąwozu, zsypując z niej trochę mniejszych kamieni. - Zabiłyście go...Ja...one pownny znaleźć się tam, na środku, powinny walczyć, powinny zapłacić za to, co zrobiły - wybełkotała, bliska szaleństwa, ciągle trzymając w garści włosy Alix, boleśnie i mocno. Kobieta chwiała się na nogach, widać było, że w względnym zdrowiu utrzymują ją reszki rozsądku.
W tym samym czasie kilkoro dzieci znalazło się dookoła Tildy.
Próba okiełznania anomalii przez Ramseya nie powiodła się - Śmierciożerca wyczuwał, że to jeszcze nie ten moment; że jeśli chce zerwać z niebios zasłonę ciemności i wydostać się z koszmarnego lasu, musi spełnić inne założenia, przejść przez pierwsze wrota wymagań, które mogły pokrywać się z wymaganiami Chłopca.
Justine skierowała różdżkę ku Bertiemu - drewno usłuchało ją bez problemów, lecz gdy Tonks znalazła się w pobliżu krańca szarej strefy, boleśnie uderzyła w bok kopuły. Czar nie zadziałał poza nią; nie mogła przedostać się dalej ani zaklęciami ani w żaden inny sposób. Dwie dziewczynki przytulły się do jej ud a chłopczyk chwicł za dłoń tak mocno, że nie mogła wyrwać jej ze swojego uścisku. - Nie chcesz mieć dzieci? A może - już masz to dziecko? W sobie? Od tego pana w zaułku? - szepnęła cicho dziewczynka z dwoma kucykami, dotykając ubrudzoną krwią do brzucha Fancourt. Tildę przeszył lodowaty dreszcz a tragiczne wizje sprzed momentu wydawały się realne, pęczniejące w jej łonie, wywołujące mdłości. Ledwie trzymała się na nogach, gdy dzieci doprowadziły ją bliżej ogniska: płomienie obdarzały ją przyjemnym ciepłem, lecz nie mogła poczuć go w pełni, przerażona i zdezorientowana, z pulsującym bólem ręki. Tym razem - tuż po wypowiedzeniu zaklęcia - jej wiodąca ręka pokryła się pulsującymi strupami z ropą; czarownica syknęła z bólu, ale różdżka Blathin trafiła do jej rąk. Drżących od cierpienia; jedna rozorona sztyletem, druga jakby skamieniała. Po kilku przerażających sekundach płaty skamielin opadły, lecz Tilda dalej mogła odczuwać konsekwencje anomalii - z trudem rozprostowywała palce.
Zaklęcie Bertiego, chcącego pozbawić wzroku szarpiącą Alix czarownicę, okazało się nieudane.
| Na odpis macie czas do 17.01 do godziny 17:30.
Jeśli zdecydujecie się przekonać Chłopca, każde z Was wykonuje rzut na biegłość Retoryki.
Widzicie wszystko i wszystkich w zasięgu mapki.
Veritas Claro (Ramsey): 2/5
Tilda (opatrunek): 2/5
Justine dzięki propozycji gier i zabaw oraz posiadaniu kulek ma +20 do rzutu kością (Retoryka).
Pozycja Alix poprawiona, dziękuję!
Siedzący na środku Chłopiec zrobił zafrasowaną minę, spoglądająć na Ramseya. Później przeniósł spojrzenie jasnych oczu o niepokojąco rozszerzonych źrenicach na Justne i Alix oraz stojąca nieco dalej Tildę. - Niegrzeczne dziewczynki. Tak niszczyć wspólną własność - pogroził im surowo palcem, jeszcze raz poprawiając się na wielkiej skrzyni o złotym zamku, którą obrał sobie za centralne siedzisko.
Gdy Ramsey spytał o budynek, twarze wszystkich zgromadzonych wokół ogniska dzieci poszarzały. Kilkoro z nich, tych młodszych, zaczęło płakać, ale szybko umilkły, uspokajane kuksańcami starszych współbraci, również wyraźnie poruszonym wspomnieniem starego domu ginącgo w ciemnościach lasu. Złotowłosy westchnął głęboko, unosząc w górę gałąź, tak, by uciszyć niechętne podszepty. Atmosfera zabawy i beztroski nieco zgasła. - Nie będziemy rozmawiać o tym przeklętym miejscu. To przeszłość. Przeszłość, gdzie Duzi bili nas i robili nam brzydkie rzeczy. Przeszłość, którą zostawiamy za sobą - i nigdy więcej nie pozwolimy się skrzywdzić - wygłosił zdecydowanym tonem, świadom, że dziesiątki dziecięcych oczu wpatrują się w niego z oczekiwaniem, z jakim zazwyczaj spoglądały na swe matki, chroniące ich przed złem tego świata. - Ta...moc, ciemna chmura, która nadeszła, pozwoliła nam ochronić się przed tymi...złymi dużymi. Teraz za to płacą. I płacić będą - dodał złowrogo, po czym uśmiechnął się; gdzieniegdzie rozległy się pokrzykiwania wsparcia. - Duzi są źli - jak wy. Nie są sprawiedliwi. Karzą i biją. I robią gorsze rzeczy. Ale my, my jesteśmy inni. I teraz rządzimy tak, jak trzeba - kontynuowal zawzięcie, uderzając bosymi, niezwykle brudnymi stopami o wieko skrzyni, na której siedział. Spoglądał wyczekująco na resztę, ale nikt nie spróbował porozumieć się z Chłopcem; nikt nie odpowiedział na pytanie, które zadał. Chłopiec skrzywił się nerwowo i uderzył dzierżoną w ręku gałęzią kilkakrotnie o drewno.
- Niegrzeczni, niegrzeczni, tak bardzo niegrzeczni - zaczął niemal płaczliwie, ale opamiętał się, w surowym geście ściągając razem jasne, płowe brwi. - Pobawicie się więc na naszych oczach. To jedyny sposób, żeby była...sprawiedliwość, o tak. A tylko sprawiedliwość pozwoli wam przeżyć. Czworo z was musi nas zabawić. Tak, jak to dorośli lubią, machając różdżkami, krzywdząc, złorzecząc - głos mu się nieco załamał, ale odrząknął i ciągnął dalej, zachęcany pokrzywiniami tłumu dzieci, powracających do pełni głośności po wspomnieniu koszmarnego budynku, w którym zapewne do niedawna się znajdowały. - Jedna już dała nam się najeść, więc któreś z was będzie mieć szczęście...będzie mogło usiąść z nami i pooglądać a potem - zagrać w kulki! - wyraźnie zachwycił się pomysłem Justine; kilkoro młodszych dzieci uśmiechnęło się promiennie do Tonks. - Pozostała czwórka będzie walczyć. Tak, wesołe promienie, prawdziwe widowisko - zachęcił tonem konferansjera, lecz w jego błękitnych oczach czaiła się mroczna, niepokojąca nienawiść. - Przekonajcie nas, kto powinien być sędzią. Ten, kto udowodni, że oceni walkę najsprawiedliwiej, że sam nie ma sobie nic do zarzucenia, ten będzie mógł zasiąść z nami do uczty. Bezpieczny. Obserwując zmagania reszty. Do krwi. Do śmierci - poinformował łagodnie, przesuwając spojrzeniem po zgromadzonych wokół ogniska czarodziejach. - Oczywiście jeśli ktoś chce dobrowolnie brać udział w zabawie, droga wolna! Takich kolegów lubimy najbardziej - zachichotał, trzymając się za brzuch, a złote włosy opadły mu na czoło.
Dzieci zdawały się nie przejmować zachowaniem Kobiety; ta zdarła z Alix futro i przytulila je do piersi, łkając cicho. Wepchnęła głowę w ubranie, chcąc zaciągnąc się zapachem. Informacja o tym, że jej dom i ukochane dziecko zostały zniszczone, wywołała w niej spazmatyczny szloch; drżącą ręką uniosła różdżkę w kierunku Justine, wymawiając czarnomagiczną inkantację. Bucco okazało się niecelne, promień zaklęcia uderzył w stromą ścianę wąwozu, zsypując z niej trochę mniejszych kamieni. - Zabiłyście go...Ja...one pownny znaleźć się tam, na środku, powinny walczyć, powinny zapłacić za to, co zrobiły - wybełkotała, bliska szaleństwa, ciągle trzymając w garści włosy Alix, boleśnie i mocno. Kobieta chwiała się na nogach, widać było, że w względnym zdrowiu utrzymują ją reszki rozsądku.
W tym samym czasie kilkoro dzieci znalazło się dookoła Tildy.
Próba okiełznania anomalii przez Ramseya nie powiodła się - Śmierciożerca wyczuwał, że to jeszcze nie ten moment; że jeśli chce zerwać z niebios zasłonę ciemności i wydostać się z koszmarnego lasu, musi spełnić inne założenia, przejść przez pierwsze wrota wymagań, które mogły pokrywać się z wymaganiami Chłopca.
Justine skierowała różdżkę ku Bertiemu - drewno usłuchało ją bez problemów, lecz gdy Tonks znalazła się w pobliżu krańca szarej strefy, boleśnie uderzyła w bok kopuły. Czar nie zadziałał poza nią; nie mogła przedostać się dalej ani zaklęciami ani w żaden inny sposób. Dwie dziewczynki przytulły się do jej ud a chłopczyk chwicł za dłoń tak mocno, że nie mogła wyrwać jej ze swojego uścisku. - Nie chcesz mieć dzieci? A może - już masz to dziecko? W sobie? Od tego pana w zaułku? - szepnęła cicho dziewczynka z dwoma kucykami, dotykając ubrudzoną krwią do brzucha Fancourt. Tildę przeszył lodowaty dreszcz a tragiczne wizje sprzed momentu wydawały się realne, pęczniejące w jej łonie, wywołujące mdłości. Ledwie trzymała się na nogach, gdy dzieci doprowadziły ją bliżej ogniska: płomienie obdarzały ją przyjemnym ciepłem, lecz nie mogła poczuć go w pełni, przerażona i zdezorientowana, z pulsującym bólem ręki. Tym razem - tuż po wypowiedzeniu zaklęcia - jej wiodąca ręka pokryła się pulsującymi strupami z ropą; czarownica syknęła z bólu, ale różdżka Blathin trafiła do jej rąk. Drżących od cierpienia; jedna rozorona sztyletem, druga jakby skamieniała. Po kilku przerażających sekundach płaty skamielin opadły, lecz Tilda dalej mogła odczuwać konsekwencje anomalii - z trudem rozprostowywała palce.
Zaklęcie Bertiego, chcącego pozbawić wzroku szarpiącą Alix czarownicę, okazało się nieudane.
| Na odpis macie czas do 17.01 do godziny 17:30.
Jeśli zdecydujecie się przekonać Chłopca, każde z Was wykonuje rzut na biegłość Retoryki.
Widzicie wszystko i wszystkich w zasięgu mapki.
Veritas Claro (Ramsey): 2/5
Tilda (opatrunek): 2/5
Justine dzięki propozycji gier i zabaw oraz posiadaniu kulek ma +20 do rzutu kością (Retoryka).
Pozycja Alix poprawiona, dziękuję!
- Mapa:
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
różowa kropka - Tilda
jasnoniebieska kropka - Justine
zielona kropka - Ramsey
fioletowa kropka - Alix
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu
- Żywotności:
Bertie 185/220 (5 - osłabienie, 30 - oparzenia); -5 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Justine 205/240 (10 - cięte, 20 - tłuczone, 5 - psychiczne); -5 do kości
Alix 162/202 (40 - prawa ręka, cięte); - 10 do kości
Tilda 145/200 (5 - osłabienie, 45 - cięte, 5 - psychiczne); -10 do kości
Ramsey 185/215 (10 - cięte, prawy pośladek, 20 - psychiczne, cm); -5 do kości
Przemiany w mgły Ramseya: 1
Tonks dostała wstążeczkę
Dopiero teraz zaczynała powoli rozumieć, na czym siedzą dzieci. Zmarszczyła lekko brwi. Budynek o który pytał Ramsey - czy właśnie z niego je wzięli? Jeśli tak musiała się tam mieścić jakaś placówka dla dzieci - szkoła, sierociniec. Ze świstem wciągnęłam powierzchnię gdy mózg przeszła ponura myśl: czy anomalia mogła ogarnąć tak wielki obszar? Przesunęła spojrzeniem po dzieciach. Miała nadzieję, że się myliła.
Gdy Chłopiec odezwał się znów zwróciła spojrzenie na niego. Jej wzrok przyciągnęła skrzynia na której siedział. Co znajdowało się w środku? Uważnie przyjrzała się chłopcu, zerkając też na rękę którą im groził. Nie odpowiedziała jednak nic, wątpiła też, by oczekiwał ich odpowiedzi.
Zamrugała kilka razy. Co za potwory musiały im towarzyszyć, żeby podnosić dłoń na mniejszych i bezbronnych? Rozejrzała się po dzieciach które wpatrywały się w swojego przywódcę.
Moc. To musiały być anomalie. Jednak ostatnie słowa wzmocniły jej czujność. Kolejne tylko potwierdził przeczucia. Ich żal, ból, smutek, może upokorzenie je wypaczyły - nie wiedziała, czy przy pomocy anomalii, czy może zwyczajnie po prostu. Słuchała go, co jakiś czas zerkając dookoła. Czy był sens wchodzić w tą dyskusję? Wątpiła, oni już wiedzieli wrzucając ich do jednego worka. Zmrużyła lekko oczy gdy mówił dalej. Więc to była ich zabawa. Zerknęła na Alix, całkowicie przerażoną, starając się nie ruszać, potem jej wzrok powędrował ku Tildzie, następnie do Bertiego. Nie mogli zdradzić, że się znają - a przynajmniej sądziła, że nie powinni. Wszystko co zobaczy Mulciber, mogło być użyte później przeciw nim. Ale jednego była pewna. Zacisnęła lekko wargi. Jedno z czworga. To nie była dobra statystyka.
Usłyszała czarnomagiczne zaklęcie padające z kobiecych ust. Zwróciła się w jej kierunku zaciskając dłoń, jednak nie musiała się bronić. Nadal jednak trzymała Alix. Zerknęła w dół, na swoje dłonie, na prawą w której zaciskała różdżkę i na lewą, w której nadal trzymała nóż. Niewiele wyżej, przy nadgarstku znaczyła się w nikłym świetle ogniska blizna ciągnąca się przez całą rękę. Gubiła się gdzieś pod pachą. Nierówna, poszarpana, świadcząca o tym, co zrobiła, o tym, co postanowiła. Była gwardzistką, musiała wepchnąć na bezpieczne miejsce kogoś, kto potrzebował go bardziej. Zerknęła znów na Alix, a zaraz przeniosła wzrok na Tildę. Albo znaleźć sposób, by obie uniknęły walki. Najpierw jednak musiała się wyrwać. Spróbowała i różdżka pociągnęła ją z siłą w kierunku Bertiego. Nie dotarła jednak do niego obijając się od dziwnej strefy. Podnosząc się spojrzała na niego.
- Słuchajcie… - zaczęła, zaraz jednak odwracając się do Chłopca. - Słuchaj… masz jakieś imię? - zapytała, bo do bezimiennych ciężko było się zwracać. - Podoba mi się ta zabawa. - zawyrokowała skinąwszy lekko głową. Nie była dobra w przekonywaniu, czy namawianiu, ale musiała spróbować. Zrobiła krok w kierunku Tildy przesuwając spojrzeniem po dzieciach. - Tylko, spójrz na nią - wskazała lekceważąco ręką z nożem na Alix, którą nadal trzymała kobieta. Nawet nie zerknęła w kierunku szlachcianki. - Ona nic nie umie, ledwie ze strachu na nogach stoi. Bardziej jednego z was przypomina, niż Dużych. Zero z nią zabawy. Puf, jedno zaklęcie i jej nie ma. - kontynuowała spokojnie składając i rozkładając dłonie w imitacji wybuchu nadal podchodząc do Tildy, przechadzając się, niby to kroku nadając swobody. - A ta? - nie przerywała wskazując głową na Tildę, obok której już była. - Sama się zaraz wykrwawi. Z taką raną nie da rady się bawić. - zerknęła na zabandażowaną dłoń, mając nadzieję, że Chłopiec podąży za jej wzrokiem. Nie spoglądała na kobiety, zupełnie jakby były jej całkowicie obojętne. - Będzie tak jak z tamtą - znów podbródkiem wskazała na Alix. - Puf i po zabawie. Chyba, że ją wyleczymy. - my, nie ona sama. W końcu mieli się razem bawić, byli już kompanami do zabawy, czyż nie? Tylko czy to były dobre słowa? Gdyby pozwolili jej wyleczyć Tildę zatamowałaby krwawienie, tylko wtedy zmusiliby ją do zabawy. Znów, brak zatamowania rany zaklęciem miał ją wykrwawić. Nie istniało dobre wyjście. Odeszła kawałek od Tildy odwracając się na pięcie i stając twarzą w kierunku Bertiego. - Ten trochę goły, ale wygląda jakby coś potrafił. - referowała dalej, udając, że widzie Bertiego pierwszy raz w życiu. W końcu zwróciła się w kierunku Ramseya, uśmiechając się do niego przesadnie. - Z tym najbardziej chciałbym się zabawić. - powiedziała kończąc swój obrót i znów stając na twarzą w kierunku chłopca. - Oh! - powiedziała nagle, marszcząc lekko brwi. - Tak sobie pomyślałam, że może powalczymy w trójkę, każdy na każdego. Ale to ty podejmujesz decyzję, nie? - zapytała mierząc go niebieskim spojrzeniem. Przestąpiła z nogi na nogę. - No i zasady. Do krwi, sprawiedliwie… - zawiesiła głos, specjalnie pomijając do śmierci - ale chyba nie chcesz, żeby ktoś kogoś zabił jednym zaklęciem. Co to za zabawa? - zapytała retorycznie. Musiała chociaż spróbować jakoś wykluczyć z repertuaru Mulcibera avadę. Musiała jakoś kupić im czas. I wpaść na cholerny pomysł jak się stąd wydostać. Wydęła lekko usta. zastanawiając się chwilę. Zmarszczyła lekko brwi. - Czy jak wygram pozwolisz mi zobaczyć co znajduje się w skrzyni, na której siedzisz? - zapytała, tymczasowo milknąc, mając nadzieję że cokolwiek uda jej się ugrać, choć Tonks znała swoje szczęście i wiedziała, że właściwie go nie ma. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce ukradkiem rozglądając się. Anomalia, jeśli była taka jak poprzednie musiała składać się z czegoś w rodzaju etapów. Czy było możliwym by właśnie te dzieci i ich zabawa były pierwszym, które musieli pokonać? Miała przecież wieczny płomień, mogłaby go użyć. Tylko… to nadal mimo wszystko były dzieci. Dzieci, które - wedle ich słów - wiele przeszły. Musiał być jakiś inny sposób.
Tylko na razie pozostawał dla niej niewidoczny.
| rzucam na retorykę, I poziom
Gdy Chłopiec odezwał się znów zwróciła spojrzenie na niego. Jej wzrok przyciągnęła skrzynia na której siedział. Co znajdowało się w środku? Uważnie przyjrzała się chłopcu, zerkając też na rękę którą im groził. Nie odpowiedziała jednak nic, wątpiła też, by oczekiwał ich odpowiedzi.
Zamrugała kilka razy. Co za potwory musiały im towarzyszyć, żeby podnosić dłoń na mniejszych i bezbronnych? Rozejrzała się po dzieciach które wpatrywały się w swojego przywódcę.
Moc. To musiały być anomalie. Jednak ostatnie słowa wzmocniły jej czujność. Kolejne tylko potwierdził przeczucia. Ich żal, ból, smutek, może upokorzenie je wypaczyły - nie wiedziała, czy przy pomocy anomalii, czy może zwyczajnie po prostu. Słuchała go, co jakiś czas zerkając dookoła. Czy był sens wchodzić w tą dyskusję? Wątpiła, oni już wiedzieli wrzucając ich do jednego worka. Zmrużyła lekko oczy gdy mówił dalej. Więc to była ich zabawa. Zerknęła na Alix, całkowicie przerażoną, starając się nie ruszać, potem jej wzrok powędrował ku Tildzie, następnie do Bertiego. Nie mogli zdradzić, że się znają - a przynajmniej sądziła, że nie powinni. Wszystko co zobaczy Mulciber, mogło być użyte później przeciw nim. Ale jednego była pewna. Zacisnęła lekko wargi. Jedno z czworga. To nie była dobra statystyka.
Usłyszała czarnomagiczne zaklęcie padające z kobiecych ust. Zwróciła się w jej kierunku zaciskając dłoń, jednak nie musiała się bronić. Nadal jednak trzymała Alix. Zerknęła w dół, na swoje dłonie, na prawą w której zaciskała różdżkę i na lewą, w której nadal trzymała nóż. Niewiele wyżej, przy nadgarstku znaczyła się w nikłym świetle ogniska blizna ciągnąca się przez całą rękę. Gubiła się gdzieś pod pachą. Nierówna, poszarpana, świadcząca o tym, co zrobiła, o tym, co postanowiła. Była gwardzistką, musiała wepchnąć na bezpieczne miejsce kogoś, kto potrzebował go bardziej. Zerknęła znów na Alix, a zaraz przeniosła wzrok na Tildę. Albo znaleźć sposób, by obie uniknęły walki. Najpierw jednak musiała się wyrwać. Spróbowała i różdżka pociągnęła ją z siłą w kierunku Bertiego. Nie dotarła jednak do niego obijając się od dziwnej strefy. Podnosząc się spojrzała na niego.
- Słuchajcie… - zaczęła, zaraz jednak odwracając się do Chłopca. - Słuchaj… masz jakieś imię? - zapytała, bo do bezimiennych ciężko było się zwracać. - Podoba mi się ta zabawa. - zawyrokowała skinąwszy lekko głową. Nie była dobra w przekonywaniu, czy namawianiu, ale musiała spróbować. Zrobiła krok w kierunku Tildy przesuwając spojrzeniem po dzieciach. - Tylko, spójrz na nią - wskazała lekceważąco ręką z nożem na Alix, którą nadal trzymała kobieta. Nawet nie zerknęła w kierunku szlachcianki. - Ona nic nie umie, ledwie ze strachu na nogach stoi. Bardziej jednego z was przypomina, niż Dużych. Zero z nią zabawy. Puf, jedno zaklęcie i jej nie ma. - kontynuowała spokojnie składając i rozkładając dłonie w imitacji wybuchu nadal podchodząc do Tildy, przechadzając się, niby to kroku nadając swobody. - A ta? - nie przerywała wskazując głową na Tildę, obok której już była. - Sama się zaraz wykrwawi. Z taką raną nie da rady się bawić. - zerknęła na zabandażowaną dłoń, mając nadzieję, że Chłopiec podąży za jej wzrokiem. Nie spoglądała na kobiety, zupełnie jakby były jej całkowicie obojętne. - Będzie tak jak z tamtą - znów podbródkiem wskazała na Alix. - Puf i po zabawie. Chyba, że ją wyleczymy. - my, nie ona sama. W końcu mieli się razem bawić, byli już kompanami do zabawy, czyż nie? Tylko czy to były dobre słowa? Gdyby pozwolili jej wyleczyć Tildę zatamowałaby krwawienie, tylko wtedy zmusiliby ją do zabawy. Znów, brak zatamowania rany zaklęciem miał ją wykrwawić. Nie istniało dobre wyjście. Odeszła kawałek od Tildy odwracając się na pięcie i stając twarzą w kierunku Bertiego. - Ten trochę goły, ale wygląda jakby coś potrafił. - referowała dalej, udając, że widzie Bertiego pierwszy raz w życiu. W końcu zwróciła się w kierunku Ramseya, uśmiechając się do niego przesadnie. - Z tym najbardziej chciałbym się zabawić. - powiedziała kończąc swój obrót i znów stając na twarzą w kierunku chłopca. - Oh! - powiedziała nagle, marszcząc lekko brwi. - Tak sobie pomyślałam, że może powalczymy w trójkę, każdy na każdego. Ale to ty podejmujesz decyzję, nie? - zapytała mierząc go niebieskim spojrzeniem. Przestąpiła z nogi na nogę. - No i zasady. Do krwi, sprawiedliwie… - zawiesiła głos, specjalnie pomijając do śmierci - ale chyba nie chcesz, żeby ktoś kogoś zabił jednym zaklęciem. Co to za zabawa? - zapytała retorycznie. Musiała chociaż spróbować jakoś wykluczyć z repertuaru Mulcibera avadę. Musiała jakoś kupić im czas. I wpaść na cholerny pomysł jak się stąd wydostać. Wydęła lekko usta. zastanawiając się chwilę. Zmarszczyła lekko brwi. - Czy jak wygram pozwolisz mi zobaczyć co znajduje się w skrzyni, na której siedzisz? - zapytała, tymczasowo milknąc, mając nadzieję że cokolwiek uda jej się ugrać, choć Tonks znała swoje szczęście i wiedziała, że właściwie go nie ma. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce ukradkiem rozglądając się. Anomalia, jeśli była taka jak poprzednie musiała składać się z czegoś w rodzaju etapów. Czy było możliwym by właśnie te dzieci i ich zabawa były pierwszym, które musieli pokonać? Miała przecież wieczny płomień, mogłaby go użyć. Tylko… to nadal mimo wszystko były dzieci. Dzieci, które - wedle ich słów - wiele przeszły. Musiał być jakiś inny sposób.
Tylko na razie pozostawał dla niej niewidoczny.
| rzucam na retorykę, I poziom
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Wolał myśleć o nich jako o potworach. To było wygodne i w jakiś sposób wydawało mu się oczywiste - że przecież nie mogą być prawdziwymi dziećmi, skoro są TAKIE, skoro są w stanie robić tak okrutne rzeczy. Dzieciom takie rzeczy nigdy nawet nie powinny przyjść przecież do głowy. Cały czas zastanawiał się jakie to istoty, co transmutowane w wygląd małych dzieci, CO to jest, nie dopuszczając do głosu potwornych myśli o tym, że to na prawdę mogą być dzieci sponiewierane przez krótkie życie do stopnia w którym same postanowiły zacząć się zachowywać w sposób okrutny. Musiała mieć z tym jednak związek jakaś klątwa. Cokolwiek. Nie dowierzał, by to wszystko było tak po prostu, tego było zwyczajnie zbyt wiele. Słuchał jednak kolejnych słów chłopca z których wynikało, że bardzo się pomylił.
Miał doświadczenie w rozmawianiu z dziećmi, jego rodzina była bardzo duża, jednak dzieci z którymi miewał do czynienia były zwyczajne - bawiły się małymi miotłami, grabkami i innymi takimi, ganiały się i robiły głupoty, zawsze były to jednak niewinne głupoty.
Kiedy Justine odbiła się od jakiegoś rodzaju zapory, upewnił się w tym przeświadczeniu, musiało się tu dziać coś szczególnego. Przyglądał się Justine, która zachowywała się jakby widziała go pierwszy raz w życiu i nie miał pojęcia, dlaczego to robi, wierząc jednak że ma w tym powód, zdecydował się na to samo.
Stał w miejscu, nie bardzo chcąc wchodzić pod zaporę, która później najpewniej nie pozwoliłaby mu wyjść. Zerkał w jej kierunku cały czas. Zastanawiał się co powiedzieć, a przede wszystkim jak, żeby było to jak najbardziej przystępne dla dziecka. Jak ująć to wszystko, nie oskarżając ich o nic i nie wskazując że w tej sytuacji same stają się potworami jak ci którzy dręczyli ich przedtem.
- Nie wszyscy Duzi są źli. - podjął w końcu. - Ci których do tej pory spotkaliście, na pewno byli, ale jest dużo takich którzy nigdy nie zrobiliby żadnemu dziecku krzywdy. - starał się dobierać słowa. Jego rodzina mogłaby być idealnym przykładem, Bertie żył w przeświadczeniu że dorastał w najszczęśliwszym domu na tej planecie, jednak nie był pewien, czy wspominanie własnej rodziny zapewne sierotom to dobry pomysł. - Mogę się bawić, jeśli na prawdę tego chcecie, ale wiecie, trochę się boję. - spróbował w ten sposób. Dzieci musiały bać się potwornie kiedy silniejszy znęcał się nad nimi, może w jakiś sposób wzbudzi w nich ludzkie odruchy. - Nawet nie trochę. Nieznoszę krwi. Jestem cukiernikiem, robię ciasteczka, ciasta i torty, bo to strasznie fajne kiedy ludzie są choć trochę weselsi. Nie chcę nikomu robić krzywdy - uwielbiał tę robotę, a co ważniejsze w tej chwili, dzieci uwielbiają słodycze. Ciastka i ciasteczka, cukierki, kolorowe żelki. - Poza tym znam dużo fajniejszych zaklęć niż te, które robią komuś krzywdę. Można się na przykład obrzucać kolorowymi śnieżkami. Bawiliście się kiedyś w bitwę na śnieżki? Ten śnieg jest super.
Uśmiechnął się lekko. Pewnie było po nim widać lęk. Jasne, że się bał, nie był ze stali, na prawdę kochał swoje życie, jednak możliwe że w tej chwili fakt, że nie potrafił kłamać działał na jego korzyść - mówił absolutną prawdę, cholernie chciał przekonać te dzieci, żeby zrezygnowały ze swoich igrzysk.
- Albo gdyby mieć jakiś kamyk większy i położyć na niego trochę trawy, możnaby go zmienić w jeża. Lubicie jeże, prawda? Nie da się ich nie lubić.
Zwierzęta zawsze były dobrą kartą przetargową w rozmowie z dziećmi. Były małe i urocze. Skoro jeża można zrobić przy pomocy magii to chyba magia też może być dobra, prawda? Co prawda był straszną nogą z transmutacji, jednak pamiętał jak kuzynka robiła takie rzeczy i w tej chwili modlił się by w razie potrzeby któraś z kobiet była w stanie tego jeża wyczarować.
- Możemy zająć się fajnymi rzeczami. Fajniejszymi niż robienie sobie krzywdy.
Cholera, nie chciał walczyć. Nie był pewien czy skrzywdenie kogoś kto w tej sytuacji jest tak samo ofiarą jak on byłoby gorsze, czy śmierć w tym miejscu, każda opcja była prawdziwym koszmarem i w duchu błagał żeby dzieci dały się przekonać do rezygnacji z tych igrzysk.
- Popatrzcie. - w tej chwili dopiero spojrzał na Justine, zawiesił na niej wzrok trochę dłużej, kiedy stała przodem do niego i wskazał ją dłonią. Jedno z nich musi ocaleć, cokolwiek dzieje się w tym miejscu, na pewno ma związek z jakąś anomalią, trzeba to więc naprawić. - Ta kobieta ma blizny. Nad nią też ktoś się znęcał. - podjął w końcu, przyglądając się Justine. - Widzieliście jej rękę? Koszmarnie to wygląda. - dodał zaraz. - Jej też ktoś zrobił krzywdę, na pewno ktoś duży. - znów spojrzał na chłopca który przewodził. - Więc ona powinna zostać z wami jako jury, prawda? Jeśli na prawdę chcecie się w to bawić.
Zgódźcie się na cholerne śnieżki...
Miał doświadczenie w rozmawianiu z dziećmi, jego rodzina była bardzo duża, jednak dzieci z którymi miewał do czynienia były zwyczajne - bawiły się małymi miotłami, grabkami i innymi takimi, ganiały się i robiły głupoty, zawsze były to jednak niewinne głupoty.
Kiedy Justine odbiła się od jakiegoś rodzaju zapory, upewnił się w tym przeświadczeniu, musiało się tu dziać coś szczególnego. Przyglądał się Justine, która zachowywała się jakby widziała go pierwszy raz w życiu i nie miał pojęcia, dlaczego to robi, wierząc jednak że ma w tym powód, zdecydował się na to samo.
Stał w miejscu, nie bardzo chcąc wchodzić pod zaporę, która później najpewniej nie pozwoliłaby mu wyjść. Zerkał w jej kierunku cały czas. Zastanawiał się co powiedzieć, a przede wszystkim jak, żeby było to jak najbardziej przystępne dla dziecka. Jak ująć to wszystko, nie oskarżając ich o nic i nie wskazując że w tej sytuacji same stają się potworami jak ci którzy dręczyli ich przedtem.
- Nie wszyscy Duzi są źli. - podjął w końcu. - Ci których do tej pory spotkaliście, na pewno byli, ale jest dużo takich którzy nigdy nie zrobiliby żadnemu dziecku krzywdy. - starał się dobierać słowa. Jego rodzina mogłaby być idealnym przykładem, Bertie żył w przeświadczeniu że dorastał w najszczęśliwszym domu na tej planecie, jednak nie był pewien, czy wspominanie własnej rodziny zapewne sierotom to dobry pomysł. - Mogę się bawić, jeśli na prawdę tego chcecie, ale wiecie, trochę się boję. - spróbował w ten sposób. Dzieci musiały bać się potwornie kiedy silniejszy znęcał się nad nimi, może w jakiś sposób wzbudzi w nich ludzkie odruchy. - Nawet nie trochę. Nieznoszę krwi. Jestem cukiernikiem, robię ciasteczka, ciasta i torty, bo to strasznie fajne kiedy ludzie są choć trochę weselsi. Nie chcę nikomu robić krzywdy - uwielbiał tę robotę, a co ważniejsze w tej chwili, dzieci uwielbiają słodycze. Ciastka i ciasteczka, cukierki, kolorowe żelki. - Poza tym znam dużo fajniejszych zaklęć niż te, które robią komuś krzywdę. Można się na przykład obrzucać kolorowymi śnieżkami. Bawiliście się kiedyś w bitwę na śnieżki? Ten śnieg jest super.
Uśmiechnął się lekko. Pewnie było po nim widać lęk. Jasne, że się bał, nie był ze stali, na prawdę kochał swoje życie, jednak możliwe że w tej chwili fakt, że nie potrafił kłamać działał na jego korzyść - mówił absolutną prawdę, cholernie chciał przekonać te dzieci, żeby zrezygnowały ze swoich igrzysk.
- Albo gdyby mieć jakiś kamyk większy i położyć na niego trochę trawy, możnaby go zmienić w jeża. Lubicie jeże, prawda? Nie da się ich nie lubić.
Zwierzęta zawsze były dobrą kartą przetargową w rozmowie z dziećmi. Były małe i urocze. Skoro jeża można zrobić przy pomocy magii to chyba magia też może być dobra, prawda? Co prawda był straszną nogą z transmutacji, jednak pamiętał jak kuzynka robiła takie rzeczy i w tej chwili modlił się by w razie potrzeby któraś z kobiet była w stanie tego jeża wyczarować.
- Możemy zająć się fajnymi rzeczami. Fajniejszymi niż robienie sobie krzywdy.
Cholera, nie chciał walczyć. Nie był pewien czy skrzywdenie kogoś kto w tej sytuacji jest tak samo ofiarą jak on byłoby gorsze, czy śmierć w tym miejscu, każda opcja była prawdziwym koszmarem i w duchu błagał żeby dzieci dały się przekonać do rezygnacji z tych igrzysk.
- Popatrzcie. - w tej chwili dopiero spojrzał na Justine, zawiesił na niej wzrok trochę dłużej, kiedy stała przodem do niego i wskazał ją dłonią. Jedno z nich musi ocaleć, cokolwiek dzieje się w tym miejscu, na pewno ma związek z jakąś anomalią, trzeba to więc naprawić. - Ta kobieta ma blizny. Nad nią też ktoś się znęcał. - podjął w końcu, przyglądając się Justine. - Widzieliście jej rękę? Koszmarnie to wygląda. - dodał zaraz. - Jej też ktoś zrobił krzywdę, na pewno ktoś duży. - znów spojrzał na chłopca który przewodził. - Więc ona powinna zostać z wami jako jury, prawda? Jeśli na prawdę chcecie się w to bawić.
Zgódźcie się na cholerne śnieżki...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Znajdował się we własnym koszmarze. Śnie pełnym dzieci, które uszyte z bólu, nienawiści do dorosłych i wygłodniałej żądzy zemsty postanowiły siać zniszczenie dla własnej rozrywki. To właśnie robiły. Prawie to, co on — choć on był ponad płytką i zezwierzęconą chorą satysfakcję. Miał w tym cel, którym nie była głęboko zakorzeniona żądza. Rozrywki doświadczał przy okazji, ale robił to dla nauki. Dla wyższych celów. Dla stworzenia czegoś nowego, dla ukoronowania magii, Czarnego Pana. One odwróciły role — uznając dorosłych za zwyrodnialców i oprawców postanowiły odegrać się na nich za wszystko to, czego doświadczyły. Opuszczony budynek budził w nich negatywne emocje. A więc to było dobre miejsce na to, by je pokonać. By je tam zamknąć i spalić. Ale choć małe — miały przewagę liczebną. Jeśli posiadały w sobie magię, nawet pojedynczo były niebezpieczne. Przeciwników było dużo. Nie mógł podjąć walki ze wszystkimi na raz, a dzieci — pchane nienawiścią do dorosłych nie były żadnymi sojusznikami. Był sam. Nie miał szans wyrosnąć jako dorosły do rangi kogoś bezpiecznego. Musiał udawać. Ale potrzebował kogoś jeszcze. Jeszcze jednej przychylnej różdżki.
— I żyjecie tuż obok miejsca, w którym pielęgnowano to zło? Nie chcecie go zniszczyć? Spalić? Patrzeć jak płonie razem z tą przeszłością?— spytał ze spokojem chłopca, który zachowywał się jak przywódca wszystkich ocalonych upadłych dzieci. Gdyby była tu Lysandra potrafiłaby im przemówić do rozumu, ale on nie miał pojęcia, jak obchodzić się z maluchami. Nie pozostało mu więc nic innego, niż traktować je jak dorosłych, rozumnych ludzi, którzy wbrew jego oczekiwaniom. — Oczywiście, że nie — pozwolicie się skrzywdzić. — Ta ciemna chmura, o której mówicie, to anomalia, którą wywołali duzi. Oczywiście przypadkiem. Znalazłyście w niej schronienie, ale nie będziecie tu długo bezpieczne. Czarodzieje, których tu widzicie przybyli tu w jednym konkretnym celu — skłamał gładko, wiedział, że wszyscy trafili tu jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności. — Ona — wskazał na Tonks. — Ona — wskazał na piękną kobietę, którą szarpano za włosy. Nie wiedział kim była, nie miał powodu, aby jej ufać. Trzymała się Tonks, pomagała jej, a to był dostateczny powód, aby stać po przeciwnej stronie. — I on— wskazał na półnagiego czarodzieja, który pozwolił, by niema kobieta została zjedzona. — Pozwoliłeś na to, by została złożona w ofierze? Przyjemnie się na to patrzyło?— spytał Bertiego. Przetarł dłonią usta i nos, w którym powoli zasychała jego własna krew. Zerknął na dłoń przelotnie, szybko spoglądając prosto w oczy dziecięcemu przywódcy. — Ta — wskazał na Tildę. — Przybyła tu razem ze mną. Trafiliśmy tu ściągnięci mocą kopuły, która was chroni. Zdezorientowani, ranni i słabi — nie był słaby, ale nie szkodzi. — Pozostali postanowią naprawić magiczne zaburzenia, zniszczą anomalię i wasze bezpieczne miejsce. Pozwolicie im siedzieć obok siebie, by w najodpowiedniejszym momencie wbili wam nóż w plecy?— zwrócił się znów do chłopca, ale popatrzył na wszystkie dzieci po kolei. On już nie posiadał przy sobie sztyletu, ale miał go ktoś inny. — Nie zawahają się poświęcić dzieci, jeśli to pomoże im pokonać anomalię, prawda?— spytał, zatrzymując wzrok na Tonks. Uśmiechnął się do niej cierpko, gorzko. — Macie doświadczenie w zabijaniu dzieci?— spytał głucho. Nie ruszył się z miejsca. Ani zabawianie dzieci, robiąc to, czego od nich żądały, ani siedzenie wśród nich i przyglądanie się sytuacji nie było dobrym rozwiązaniem. W pojedynkę nie uda mu się powstrzymać wygłodniałych istot; nawet jeśli zasiadłby między nimi czekałaby go wśród nich śmierć. Przystąpienie do igrzysk wydało mu się upokarzające, ale bardziej opłacalne. Musiał wyeliminować Tonks. Bez niej wszystko pójdzie sprawniej.
— Z przyjemnością dostarczę wam rozrywki, a raczej pozbawię życia jednego z waszych potencjalnych oprawców. Kogoś kto już wcześniej zaczął w tym bezpiecznym miejscu siać grozę i szerzył śmierć— dodał z drwiącym uśmiechem. — Ale ona nie jest niczemu winna. I nie uczyni wam krzywdy. — Wskazał na Tildę i dzieci, które ją otaczały. Zadarł brodę wyżej, zmarszczył brwi.— Jest w ciąży. Jeśli o nią zadbacie przysłuży wam się, urodzi wam kolejnego sprzymierzeca. Zapewni wam opiekę. A jeśli będzie trzeba będzie was zabawiać. Nie czyńcie jej krzywdy — popatrzył na Tildę wzrokiem, nieznoszącym sprzeciwu. Jeśli chciała to przetrwać, głupia czarownica, musiała zacząć zachowywać się jak ktoś, kto cenił sobie swoje życie. Powinna nauczyć się dokonywać słusznych wyborów.
— A po wszystkim pobawimy się w chowanego. To miejsce jest doskonałe do tego. Wszędzie jest ciemno. Co wy na to? Zawsze lubiłem szukać. — Zacisnął usta na moment. Już prawie nie pamiętał, jak podczas jednej z takich zabaw pod białym drzewem ciało bezbronnego chłopca zostało rozszarpane przez wilkołaka. — Będę liczył do piętnastu. Adolebitque— wypowiedział, celując różdżką w Tonks.
— I żyjecie tuż obok miejsca, w którym pielęgnowano to zło? Nie chcecie go zniszczyć? Spalić? Patrzeć jak płonie razem z tą przeszłością?— spytał ze spokojem chłopca, który zachowywał się jak przywódca wszystkich ocalonych upadłych dzieci. Gdyby była tu Lysandra potrafiłaby im przemówić do rozumu, ale on nie miał pojęcia, jak obchodzić się z maluchami. Nie pozostało mu więc nic innego, niż traktować je jak dorosłych, rozumnych ludzi, którzy wbrew jego oczekiwaniom. — Oczywiście, że nie — pozwolicie się skrzywdzić. — Ta ciemna chmura, o której mówicie, to anomalia, którą wywołali duzi. Oczywiście przypadkiem. Znalazłyście w niej schronienie, ale nie będziecie tu długo bezpieczne. Czarodzieje, których tu widzicie przybyli tu w jednym konkretnym celu — skłamał gładko, wiedział, że wszyscy trafili tu jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności. — Ona — wskazał na Tonks. — Ona — wskazał na piękną kobietę, którą szarpano za włosy. Nie wiedział kim była, nie miał powodu, aby jej ufać. Trzymała się Tonks, pomagała jej, a to był dostateczny powód, aby stać po przeciwnej stronie. — I on— wskazał na półnagiego czarodzieja, który pozwolił, by niema kobieta została zjedzona. — Pozwoliłeś na to, by została złożona w ofierze? Przyjemnie się na to patrzyło?— spytał Bertiego. Przetarł dłonią usta i nos, w którym powoli zasychała jego własna krew. Zerknął na dłoń przelotnie, szybko spoglądając prosto w oczy dziecięcemu przywódcy. — Ta — wskazał na Tildę. — Przybyła tu razem ze mną. Trafiliśmy tu ściągnięci mocą kopuły, która was chroni. Zdezorientowani, ranni i słabi — nie był słaby, ale nie szkodzi. — Pozostali postanowią naprawić magiczne zaburzenia, zniszczą anomalię i wasze bezpieczne miejsce. Pozwolicie im siedzieć obok siebie, by w najodpowiedniejszym momencie wbili wam nóż w plecy?— zwrócił się znów do chłopca, ale popatrzył na wszystkie dzieci po kolei. On już nie posiadał przy sobie sztyletu, ale miał go ktoś inny. — Nie zawahają się poświęcić dzieci, jeśli to pomoże im pokonać anomalię, prawda?— spytał, zatrzymując wzrok na Tonks. Uśmiechnął się do niej cierpko, gorzko. — Macie doświadczenie w zabijaniu dzieci?— spytał głucho. Nie ruszył się z miejsca. Ani zabawianie dzieci, robiąc to, czego od nich żądały, ani siedzenie wśród nich i przyglądanie się sytuacji nie było dobrym rozwiązaniem. W pojedynkę nie uda mu się powstrzymać wygłodniałych istot; nawet jeśli zasiadłby między nimi czekałaby go wśród nich śmierć. Przystąpienie do igrzysk wydało mu się upokarzające, ale bardziej opłacalne. Musiał wyeliminować Tonks. Bez niej wszystko pójdzie sprawniej.
— Z przyjemnością dostarczę wam rozrywki, a raczej pozbawię życia jednego z waszych potencjalnych oprawców. Kogoś kto już wcześniej zaczął w tym bezpiecznym miejscu siać grozę i szerzył śmierć— dodał z drwiącym uśmiechem. — Ale ona nie jest niczemu winna. I nie uczyni wam krzywdy. — Wskazał na Tildę i dzieci, które ją otaczały. Zadarł brodę wyżej, zmarszczył brwi.— Jest w ciąży. Jeśli o nią zadbacie przysłuży wam się, urodzi wam kolejnego sprzymierzeca. Zapewni wam opiekę. A jeśli będzie trzeba będzie was zabawiać. Nie czyńcie jej krzywdy — popatrzył na Tildę wzrokiem, nieznoszącym sprzeciwu. Jeśli chciała to przetrwać, głupia czarownica, musiała zacząć zachowywać się jak ktoś, kto cenił sobie swoje życie. Powinna nauczyć się dokonywać słusznych wyborów.
— A po wszystkim pobawimy się w chowanego. To miejsce jest doskonałe do tego. Wszędzie jest ciemno. Co wy na to? Zawsze lubiłem szukać. — Zacisnął usta na moment. Już prawie nie pamiętał, jak podczas jednej z takich zabaw pod białym drzewem ciało bezbronnego chłopca zostało rozszarpane przez wilkołaka. — Będę liczył do piętnastu. Adolebitque— wypowiedział, celując różdżką w Tonks.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k10' : 1
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k10' : 1
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Czarodziejski wąwóz
Szybka odpowiedź