Czarodziejski wąwóz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Czarodziejski wąwóz
W pewnym zakątku zamglonego lasu znajduje się wąska ścieżka - odnajdzie ją tylko ktoś niezwykle spostrzegawczy. Ścieżynka zdaje się wydeptana setką bosych nóżek, prowadzi też w dół, w gęste krzewiny, za którymi rozciąga się widok na zadrzewiony wąwóz. Jego ściany są niezwykle strome, do wąwozu można zejść wyłącznie tą jedną drogą, a i ona nie należy do łatwych.
Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Miejsce odkryte przez uczestników eventu Noc - październik 1956Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zastanawiał się, co dalej - nie znalazł niczego, jedno zaklęcie chyba się udało? Choć nie mógł mieć pewności, nie dowie się dopóki czas znów nie ruszy z miejsca. Sam zachowywał się nerwowo, chcąc zrobić ile w jego mocy żeby udało się w końcu pozbyć głównej przeszkody - tej cholernej kobiety - i zacząć szukać Anastasii oraz wyjścia stąd. W pierwszym geście pomyślał o dole pod nimi, jednak kolejna nieznajoma (Blaithin) stała zbyt blisko, najpewniej wpadłaby razem z nią. Nie było sensu z resztą ryzykować.
Ponownie wymierzył w kobietą (nadal w wariatkę) różdżką.
- Esposas.
Wypowiedział w nadziei, że dwa czary kupią jemu i Blaithin trochę czasu.
Ponownie wymierzył w kobietą (nadal w wariatkę) różdżką.
- Esposas.
Wypowiedział w nadziei, że dwa czary kupią jemu i Blaithin trochę czasu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Bertie działał metodycznie i szybko, rzucając dwa zaklęcia, udane - ich drżące promienie zastygły w powietrzu, lecz po chwili - czarodziej nie mógł stwierdzić dokładnie jak długiej - czas przyśpieszył. Gwałtownie, było to doświadczenie tak intensywne, że Bottowi znów zakręciło się w głowie. Powrócił szum liści, trzask gałązek, odległe chichoty i śmiechy; szemrzenie otaczających ich krzewów a także głęboki spazmatyczny oddech Blaithin i wściekłe posapywanie Kobiety. Promień Drętwoty trafił ją w pierś, zdołała jednak wybudzić się z niej i sięgnąć po ukrytą gdzieś w zanadrzu sukni nieswoją różdżkę; jej próba obrony okazała się jednak nieskuteczna, kajdany zacisnęły się na nadgarstkach, lecz niezwykle słabo - ciągle posiadała przecież przy sobie różdżkę, w tym momencie nie była jednak w stanie czarować, wykrzywiając usta w grymasie gniewu. Coś było nie tak, zaklęcie uderzylo jakby znikąd a Bertie znajdował się w innym miejscu. Kobieta zawyła, puszczając rękę Blaithin - To ty, jesteś jednym z nich, parszywy łgarzu! - krzyknęła a później zakryła usta, przestraszona własnym wybuchem. Machnęła rękami a kajdany opadły, lecz nieznajoma nie uniosła różdżki przeciwko parze, coraz mocniej padająca w szaleństwo. - A więc zdecydowałeś, ona ruszy pierwsza. Znów będziesz miał kogoś na sumieniu, ale to dla ciebie nic nie znaczy, prawda? - wychrypiała, szarpiąc bezwładną, ogłuszoną i ociemniałą Blaithin, po czym pociągnęła ją za sobą. Fawleyówna ciągle krwawiła, zastygła maź zlepiała włosy i twarz szlachcianki; była osłabiona, nie stawiała oporu. Zanim Bertie zdążyłby zareagować, kobiety zniknęły za drzewami, najwidoczniej schodząc w dół zbocza - zza urwiska dobiegały coraz głośniejsze dziecięce chichoty, śmiech i odgłosy zabawy. Bertie, chodź się zobacz z Aną, ma tu frajdę niesłychaną. Razem z nami je frykasy, odpadają jej kulasy. Mówi do nas - Jacy duzi! - aż jej larwy lecą z buzi. Do kółeczka zapraszamy, twoje sekrety już znamy, usłyszał znów w tyle głowy, coś przyzywało go z kierunku, w którym zniknęła Kobieta i Blaithin. Mógł jednak zdecydować - czy ruszy za czarownicami, by przyjrzeć się temu, gdzie zniknęły - przez krawędź urwiska nie mógł dostrzec dokładnie gdzie się udały - czy też skieruje swe kroki gdzieś indziej.
Blaithin, otrzymasz PW z wiadomością gdzie jesteś i co się dzieje.
| Na odpis macie czas do 08.01 do godziny 17:30.
Veritas Claro Bertiego (3/5)
Blaithin, otrzymasz PW z wiadomością gdzie jesteś i co się dzieje.
| Na odpis macie czas do 08.01 do godziny 17:30.
Veritas Claro Bertiego (3/5)
- Żywotności:
Bertie 185/220 (5 - osłabienie, 30 - oparzenia); -5 do kości
Blaithin 150/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus]) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Druga różdżka. Przeklęta druga różdżka. Bertie przeklął widząc, jak kajdany z rąk kobiety opadają na ziemię, zacisnął jedną rękę na swojej różdżce, drugą przekładając do lewej, zaciskał dłonie oczekując niemal natychmiast ataku. Nic takiego się jednak nie stało, kobieta szarpnęła nieznajomą i pociągnęła ją za sobą.
I choć Bertie nie miał tego w zwyczaju, ponownie wymamrotał pod nosem przekleństwo. Nie zamierzał tam wchodzić, czuł że to jakaś cholerna pułapka, wiedział że musi szukać Any, a nie był już wcale pewien co jest prawdą, a co nie. Jedyną jego wskazówką w tej chwili zdawała się być Blaithin. Zaciskając więc w dłoniach obie różdżki ruszył za nimi, czując przy tym że właśnie popełnia cholerny błąd. Nie chciał jej jednak zostawiać z tą psychopatką.
I choć Bertie nie miał tego w zwyczaju, ponownie wymamrotał pod nosem przekleństwo. Nie zamierzał tam wchodzić, czuł że to jakaś cholerna pułapka, wiedział że musi szukać Any, a nie był już wcale pewien co jest prawdą, a co nie. Jedyną jego wskazówką w tej chwili zdawała się być Blaithin. Zaciskając więc w dłoniach obie różdżki ruszył za nimi, czując przy tym że właśnie popełnia cholerny błąd. Nie chciał jej jednak zostawiać z tą psychopatką.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bertie podjął decyzję - kolejną z serii decyzji trudnych, o niemożliwych (czy aby na pewno?) do przewidzenia konsekwencjach. Ruszył śladami Kobiety i Blaithin, ostrożnie stawiając kolejne kroki na grząskim mchu. Dzięki ciągle trwającemu zaklęciu widział wszelkie wyrwy, zapadliska oraz pnie drzew, omijał je zawczasu, nieświadomie idąc śladami zostawionymi przez przemierzające tą samą trasę czarownice, które zniknęły za krawędzią urwiska.
Na którym w końcu znalazł się sam Bertie. Zbocza wąwozu - nie był w stanie dostrzec jego krańców - przerażały stromizną, niesposób było wspiąć się na nie inaczej, niż szukając odpowiedniej ścieżki. Ta, wydeptana, niezwykle wąska, prowadziła zygzakiem w dół, pomiędzy drzewami. Ich bujne korony przesłaniły widok, uniemożliwiając wcześniejsze przyjrzenie się temu, co działo się poniżej.
A bez wątpienia działo się wiele; Bertie słyszał coraz głośniejsze chichoty, wymianę zdań - dziwnie wysokim, dziecięcym tonem - tupot stóp i trzask ognia. W końcu znalazł się na stabilnym, poziomym gruncie, obnażonym, pozbawionym drzew - i mógł w pełni dostrzec każdy detal nowej sytuacji, w jakiej się znalazł.
Na środku wąwozu paliło się ognisko, wielkie, wysokie, z wieloma drwami; iskry strzelały do nieba, zatrzymując się jednak w pewnym momencie tak, jakby natrafiały na niewidoczną przeszkodę. Tuż za nim znajdowały się sterty...skrzyni? Kamieni? Postumentów? A może kufrów o lśniacych złotem zamkach? Z tej odległości Bott nie widział dokładnie, dostrzegał jednak, że na tych podwyższeniach znajdują się ludzie lub istoty ludzkie; dorośłi niewielkich rozmiarów lub dzieci. Dokładne przyjrzenie się temu gronu uniemożliwiała dziwna mgiełka, unosząca się wokół ogniska w postaci elipsy. Bertie nie mógł rozpoznać jej właściwości, widział jednak, że za nią znajduje się Blaithin. Blada, drżąca, stojąca samotnie naprzeciw zgromadzonych na podestach istot, w poszarpanej, zakrwawionej koszuli nocnej. Nieopodal niej klęczała Kobieta, chyląc głowę przed najwyższym z podestów, na którym siedział...chłopiec. Miał dziesięć, może jedenaście lat, lecz wyglądał na dużo młodszego, a jego jasne włosy opadały złotą kaskadą na nagie ramiona. Usta miał czerwone od soku lub krwi i spoglądał z surowym rozbawieniem na nowych przybyszy.
- Witajcie! Cieszę się, że pojawiliście się na naszej zabawie...tak, brakuje nam ostatnio nowych gości. Nudzimy się. Jesteśmy głodni. Bardzo głodni - powiedział przesadnie patetycznym tonem, obkręcając w ręku coś, co przypominało grubą, pozbawioną kory gałąź, lśniącą w półmroku. - Już dawno nikogo nam nie przyprowadzałaś...ale widzę, że tym razem się spisałaś, w końcu. Już mieliśmy robić z małą Lydią to, co... - zaczął urywając, tak jakby deklamował swoją rolę groźnego władcy; przerwał, chichocząc, a zapadnięte policzki tylko podkreśliły wystające kości policzkowe. - Nie wiem, czy będziemy czekać na pozostałych, ja jestem głodny, a wy, braciszkowie? - Rozejrzał się dookoła a z ust przebywających na podestach istot wyrwał się dziki wrzask; niezadowolenia, podekscytowania i zniecierpliwienia. Wrzask słyszalny nawet dla Blaithin - był to pierwdzy dźwięk, jaki dotarł do jej uszu od bardzo dawna; poczuła wzruszenie i lęk, paraliżujące przerażenie. W oczach dzieci błyszczała dzikość, groźna i niepowstrzymana. Nie słyszała słów wypowiadanych przez Chłopca, jedynie pohukiwania i tupanie zgromadzonych na podestach istot, wpatrujących się w nią wygłodniałym wzrokiem, ledwie widocznym zza łuny potężnego ogniska. - Trochę chuda, ale myślę, że się nada...Ale czy mamy pozwolenie, moja droga? Czy on - tu machnął drugą ręką na czającego się na granicy widocznośći Bertiego - się zgodził? - zmarszczył pochmurnie brwi, co nadało jego dziecięcej twarzy jednoczesnie upiornego i niedorzecznego wyrazu. Kobieta skinęła głową, mamrocząc coś o córce i ofierze, nie śmiała jednak podnieść wzroku na gromadkę zasiadającą na kufrach i skrzyniach. Blondyn roześmiał się radośnie, po czym uniósł wysoko świetlistą gałąź - A więc do dzieła, kochani! Nasza uczta się zaczyna, cieszy się cała rodzina. Gdy ofiara taka grzeczna, w brzuszku pyszność jest bezsprzeczna!- zaczął inkantować dziwną, złowrogą pieśń piszczącym, chłopięcym, przechodzącym mutację głosem - a obsiadające skrzynie istoty z jeszcze większym wrzaskiem rzuciły się w stronę ogniska i Blaithin, sięgając po nią swymi małymi rączkami; zalewając ją niczym chmara pająków, owadów lub innego robactwa.
| Na odpis macie czas do 10.01 do godziny 18:30.
Blaithin, możesz też odnosić się do tego, co otrzymałaś w PW.
Veritas Claro Bertiego (4/5)
Na którym w końcu znalazł się sam Bertie. Zbocza wąwozu - nie był w stanie dostrzec jego krańców - przerażały stromizną, niesposób było wspiąć się na nie inaczej, niż szukając odpowiedniej ścieżki. Ta, wydeptana, niezwykle wąska, prowadziła zygzakiem w dół, pomiędzy drzewami. Ich bujne korony przesłaniły widok, uniemożliwiając wcześniejsze przyjrzenie się temu, co działo się poniżej.
A bez wątpienia działo się wiele; Bertie słyszał coraz głośniejsze chichoty, wymianę zdań - dziwnie wysokim, dziecięcym tonem - tupot stóp i trzask ognia. W końcu znalazł się na stabilnym, poziomym gruncie, obnażonym, pozbawionym drzew - i mógł w pełni dostrzec każdy detal nowej sytuacji, w jakiej się znalazł.
Na środku wąwozu paliło się ognisko, wielkie, wysokie, z wieloma drwami; iskry strzelały do nieba, zatrzymując się jednak w pewnym momencie tak, jakby natrafiały na niewidoczną przeszkodę. Tuż za nim znajdowały się sterty...skrzyni? Kamieni? Postumentów? A może kufrów o lśniacych złotem zamkach? Z tej odległości Bott nie widział dokładnie, dostrzegał jednak, że na tych podwyższeniach znajdują się ludzie lub istoty ludzkie; dorośłi niewielkich rozmiarów lub dzieci. Dokładne przyjrzenie się temu gronu uniemożliwiała dziwna mgiełka, unosząca się wokół ogniska w postaci elipsy. Bertie nie mógł rozpoznać jej właściwości, widział jednak, że za nią znajduje się Blaithin. Blada, drżąca, stojąca samotnie naprzeciw zgromadzonych na podestach istot, w poszarpanej, zakrwawionej koszuli nocnej. Nieopodal niej klęczała Kobieta, chyląc głowę przed najwyższym z podestów, na którym siedział...chłopiec. Miał dziesięć, może jedenaście lat, lecz wyglądał na dużo młodszego, a jego jasne włosy opadały złotą kaskadą na nagie ramiona. Usta miał czerwone od soku lub krwi i spoglądał z surowym rozbawieniem na nowych przybyszy.
- Witajcie! Cieszę się, że pojawiliście się na naszej zabawie...tak, brakuje nam ostatnio nowych gości. Nudzimy się. Jesteśmy głodni. Bardzo głodni - powiedział przesadnie patetycznym tonem, obkręcając w ręku coś, co przypominało grubą, pozbawioną kory gałąź, lśniącą w półmroku. - Już dawno nikogo nam nie przyprowadzałaś...ale widzę, że tym razem się spisałaś, w końcu. Już mieliśmy robić z małą Lydią to, co... - zaczął urywając, tak jakby deklamował swoją rolę groźnego władcy; przerwał, chichocząc, a zapadnięte policzki tylko podkreśliły wystające kości policzkowe. - Nie wiem, czy będziemy czekać na pozostałych, ja jestem głodny, a wy, braciszkowie? - Rozejrzał się dookoła a z ust przebywających na podestach istot wyrwał się dziki wrzask; niezadowolenia, podekscytowania i zniecierpliwienia. Wrzask słyszalny nawet dla Blaithin - był to pierwdzy dźwięk, jaki dotarł do jej uszu od bardzo dawna; poczuła wzruszenie i lęk, paraliżujące przerażenie. W oczach dzieci błyszczała dzikość, groźna i niepowstrzymana. Nie słyszała słów wypowiadanych przez Chłopca, jedynie pohukiwania i tupanie zgromadzonych na podestach istot, wpatrujących się w nią wygłodniałym wzrokiem, ledwie widocznym zza łuny potężnego ogniska. - Trochę chuda, ale myślę, że się nada...Ale czy mamy pozwolenie, moja droga? Czy on - tu machnął drugą ręką na czającego się na granicy widocznośći Bertiego - się zgodził? - zmarszczył pochmurnie brwi, co nadało jego dziecięcej twarzy jednoczesnie upiornego i niedorzecznego wyrazu. Kobieta skinęła głową, mamrocząc coś o córce i ofierze, nie śmiała jednak podnieść wzroku na gromadkę zasiadającą na kufrach i skrzyniach. Blondyn roześmiał się radośnie, po czym uniósł wysoko świetlistą gałąź - A więc do dzieła, kochani! Nasza uczta się zaczyna, cieszy się cała rodzina. Gdy ofiara taka grzeczna, w brzuszku pyszność jest bezsprzeczna!- zaczął inkantować dziwną, złowrogą pieśń piszczącym, chłopięcym, przechodzącym mutację głosem - a obsiadające skrzynie istoty z jeszcze większym wrzaskiem rzuciły się w stronę ogniska i Blaithin, sięgając po nią swymi małymi rączkami; zalewając ją niczym chmara pająków, owadów lub innego robactwa.
| Na odpis macie czas do 10.01 do godziny 18:30.
Blaithin, możesz też odnosić się do tego, co otrzymałaś w PW.
Veritas Claro Bertiego (4/5)
- Mapa:
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka - Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci
brązowe kropki - podesty
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu
- Żywotności:
Bertie 185/220 (5 - osłabienie, 30 - oparzenia); -5 do kości
Blaithin 150/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus]) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Nie wiedziała co się dzieje i czy powinna klęknąć, jak nieznajoma kobeita, która ją tutaj zaciagnęła, czy raczej zachować pełną czujność i stać gotowa do ucieczki. Ostatecznie zdecydowała się nie zmieniać położenia. Zacisnęła jeszcze mocniej palce na różdżce, powoli rozpoznając w nieznajomych cieniach sylwetki dzieci. Dzieci, które zjadały inne... dzieci? Nie rozumiała. Wcześniej szalona kobieta mówiła coś o dzieciach i pożywianiu się. Domyśliła się, że znajdowały się w miejscu żeru. Zaraz, kiedy wrzask tłumu przedarł się do jej świadomości, uniosła dłonie do uszu, zasłaniając je przed niespodziewanym dźwiękiem. Nigdy nie sądziłaby, że modliłaby się do Merlina, żeby go nie usłyszeć. Zew głodu, zniecierpliwienia i grozy jaki przemawiał w tym okrzyku, wprawił ją w chwilowy paraliż. Przez chwilę zapomniała wszystkie inkantacje zaklęć ochronnych poza jednym.
— Protego... Maxima!
A chociaż przez napływających ją zewsząd wrogów, zdawało jej się, że pauza pomiędzy jednym, a drugim słowem czaru trwała całą wieczność, w rzeczywistości było to tylko kilka milisekund.
Blaithin, bardziej niż wcześniej, modliła się, żeby mgła, jaka ich otaczała nie wiązała się z żadnymi zakłóceniami magicznymi. W takiej sytuacji byłaby całkowicie zgubiona i bezradna. Rozglądała się wokół niepewnie, ale kiedy dopadły ją małe ręce przerażających dzieci i tego zaprzestała. Miała nadzieję, liczyła na to, że zaraz pojawi się ktoś, kto będzie w stanie ją uratować. Ten dziwny mężczyzna, który podążał pewnie w ciemności ze sztyletem, jakby wiedział, jak odegnać większość zagrożeń, albo ten, który mierzył w nią różdżką, ale zaskakująco okazał się być po jej stronie. Wszystko wydawało jej się niepewne, a każda osoba wątpliwie jej sprzyjająca, ale śledząc przebieg wydarzeń miała pewność, że i tak każdy z nich sprzyjał jej bardziej niż te okoliczności.
— Protego... Maxima!
A chociaż przez napływających ją zewsząd wrogów, zdawało jej się, że pauza pomiędzy jednym, a drugim słowem czaru trwała całą wieczność, w rzeczywistości było to tylko kilka milisekund.
Blaithin, bardziej niż wcześniej, modliła się, żeby mgła, jaka ich otaczała nie wiązała się z żadnymi zakłóceniami magicznymi. W takiej sytuacji byłaby całkowicie zgubiona i bezradna. Rozglądała się wokół niepewnie, ale kiedy dopadły ją małe ręce przerażających dzieci i tego zaprzestała. Miała nadzieję, liczyła na to, że zaraz pojawi się ktoś, kto będzie w stanie ją uratować. Ten dziwny mężczyzna, który podążał pewnie w ciemności ze sztyletem, jakby wiedział, jak odegnać większość zagrożeń, albo ten, który mierzył w nią różdżką, ale zaskakująco okazał się być po jej stronie. Wszystko wydawało jej się niepewne, a każda osoba wątpliwie jej sprzyjająca, ale śledząc przebieg wydarzeń miała pewność, że i tak każdy z nich sprzyjał jej bardziej niż te okoliczności.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Blaithin Fawley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Szedł dalej przez ciemność w której widział jedynie dzięki udanemu zaklęciu - wiedząc, że to nie będzie trwać wiecznie. Nie wiedział, gdzie właściwie idzie, fakt że szalona kobieta wskazała tę drogę nie był zbyt kuszący, z drugiej strony jednak - wszędzie mogło czekać go zagrożenie. Nie chciał pozostawić drugiej nieznajomej samej sobie, a może po prostu chciał mieć jakąkolwiek wskazówkę co do tego, gdzie szukać Anastasii. Choć myśl o siostrze powoli cichła - nadal był to jego najbardziej istotny cel, starał się jednak skupić i działać, a zastanawianie nad losami siostry mu w tym nie pomagało.
Dostrzegł w końcu ognisko i zgraję... dzieci? Nieznajoma klęczała przed nimi, trzymając jednocześnie drugą kobietę. Dzieci były brudne, a sposób w jaki mówiły wywoływał dreszcze. Bertie uważnie obserwował wszystko, docierało do niego że spomiędzy wszystkiego co mówiła, wzmianka o kanibalizmie mogła być prawdziwa.
Przez głowę Bertiego przeszła myśl, że to nie mogą być zwykłe dzieci. Myśl o tym, że tak młodzi ludzie mogliby być tak absurdalnie źli bez powodu wykraczała poza wszelką logikę w jaką Bertie mógłby uwierzyć. Nie miał jednak czasu, by się nad tym dłużej zastanawiać.
- Na nic się nie zgadzałem! - odezwał się, słysząc pytanie. Nie miał pojęcia, dlaczego jego zdanie miałoby mieć tu jakiekolwiek znaczenie, jednak jeśli miało, musiał się sprzeciwić temu, co się tutaj działo, choćby i w ciemno, choć trochę liczył że sytuacja zostanie mu choć trochę wyjaśniona.
Ruszył w kierunku Blaithin, obserwując przy tym całe to dziwne, koszmarne zgromadzenie, a widząc że stworzenia ruszyły w jej kierunku, uniósł różdżkę. Pamiętał ostrzeżenia wedle których to-coś boi się magii, jednak jeśli tak jest - tym lepiej.
- Pavor veneno. - wypowiedział, różdżką celując w Blaithin jak i dzieco które ją obeszły. Czy te stworzenia miały różdżki czy nie, nie powinny być w stanie zrobić jej w tej chwili krzywdy, on sam pilnował by stać poza obszarem zaklęcia i obserwował całe zdarzenie, jak i drugą nieznajomą i liczył, że Blaithin spróbuje uciekać, najlepiej przy pomocy różdżki - i że jej się to uda, bo zdążył już zauważyć, że magia nie chce jej dzisiaj słuchać.
Dostrzegł w końcu ognisko i zgraję... dzieci? Nieznajoma klęczała przed nimi, trzymając jednocześnie drugą kobietę. Dzieci były brudne, a sposób w jaki mówiły wywoływał dreszcze. Bertie uważnie obserwował wszystko, docierało do niego że spomiędzy wszystkiego co mówiła, wzmianka o kanibalizmie mogła być prawdziwa.
Przez głowę Bertiego przeszła myśl, że to nie mogą być zwykłe dzieci. Myśl o tym, że tak młodzi ludzie mogliby być tak absurdalnie źli bez powodu wykraczała poza wszelką logikę w jaką Bertie mógłby uwierzyć. Nie miał jednak czasu, by się nad tym dłużej zastanawiać.
- Na nic się nie zgadzałem! - odezwał się, słysząc pytanie. Nie miał pojęcia, dlaczego jego zdanie miałoby mieć tu jakiekolwiek znaczenie, jednak jeśli miało, musiał się sprzeciwić temu, co się tutaj działo, choćby i w ciemno, choć trochę liczył że sytuacja zostanie mu choć trochę wyjaśniona.
Ruszył w kierunku Blaithin, obserwując przy tym całe to dziwne, koszmarne zgromadzenie, a widząc że stworzenia ruszyły w jej kierunku, uniósł różdżkę. Pamiętał ostrzeżenia wedle których to-coś boi się magii, jednak jeśli tak jest - tym lepiej.
- Pavor veneno. - wypowiedział, różdżką celując w Blaithin jak i dzieco które ją obeszły. Czy te stworzenia miały różdżki czy nie, nie powinny być w stanie zrobić jej w tej chwili krzywdy, on sam pilnował by stać poza obszarem zaklęcia i obserwował całe zdarzenie, jak i drugą nieznajomą i liczył, że Blaithin spróbuje uciekać, najlepiej przy pomocy różdżki - i że jej się to uda, bo zdążył już zauważyć, że magia nie chce jej dzisiaj słuchać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wrzask i jazgot zgromadzonych istot przybrał na sile, gdy kilkonaścioro z nich pomknęło ku Blaithin. Ich bose nogi tupały o piaszczyste podłoże wąwozu, w oczach lśnił ogień szaleństwa i głodu. Próba obrony Blaihin okazała się płonna, z jej różdżki wymknął się słaby, jasny promień - ostatni przebłysk magii - a kilka sekund później poczuła na sobie długie pazury, ostre ząbki i chude palce. Część z nich zaplątała się w jej włosy, część w ubranie; pęd niezwykle silnych ciałek obalił ją na ziemię a drżące kolana nie utrzymały ciężaru. Opadła na dół, deptana, rozrywana, gryziona i szarpana; agresywne istoty wyrwały różdżkę z jej drżących dłoni, odrzucając ją w bok, w lewo, nie tracąc nawet sekund na to, by spojrzeć gdzie upadła.
Z podestów docierał do nich zagrzewający wrzask - blondwłosy chłopiec, siedzący na najwyższej skrzyni, machał trzymaną w ręku gałęzią do taktu okrzyków, śmiejąc się radośnie. Uczta! Uczta i ofiara, to najlepsza dla nas para. My żegnamy dawny dom, teraz nasz jest dużych tron! zabrzmiały kolejne wersy, śpiewane na modłę dziecięcej rymowanki lub jakiegoś prostego hymnu. Blathin nie widziała już nic oprócz wykrzywionych nienawiścią i radością twarzyczek, zakrwawionych ust, pulchnych policzków pokropionych czerwoną mazią - tryskającą z jej skóry. Nienaturalnie ostre pazurki wbijały się w skórę a dziesiątki rąk rozszarpywały ciało Blaithin, odgryzając kęs po kęsie fragmenty przedramion i nóg, wygryzając dziurę w policzku. Kobieta nie miała sił się bronić, przeważające siły energicznych, oszalałych z głodu dzieci pokryły ją, przygniotły, pożarły żywcem - mogła tylko wrzeszczeć, lecz i ten potworny dźwięk nie wydobywał się długo z jej ust; chwilę później - a dla cierpiącej czarownicy całą wieczność później - jeden z większych chłopców wbił zęby i paznokcie w smukłe gardło, rozszarpując tętnicę.
Później Blaithin nie czuła już nic; nie słyszała, nie widziała, nie drżała z potwornego bólu. Odpłynęła w kojący mrok, w ciepło, w czułe objęcia kogoś, za kim tak bardzo tęskniła.
Bertie, który podszedł nieco bliżej dziwnej łuny, dokładnie widział śmierć Blaithin, słyszał też jej koszmarny krzyk; przed oczami miał obraz niemożliwy do zapomnienia; chmara dzieci, kawałki ciała, rozszarpywana żywcem kobieta, krew zalewająca piach, donośne, ekstatyczne śpiewy oraz melodia niewinnej rymowanki. Nie udało mu się rzucić zaklęcia, być może dlatego, że był zbyt wstrząśnięty tym, co właśnie działo się na jego oczach - być może z powodu tej dziwnej sfery, oddzielającej go od Kobiety, Blaithin i Dzieci. Gdy czarownica zamilkła, wykrwawiając się, jej ostatni, agonalny jęk odbijał się głośnym echem od ścian wąwozu. Dzieci ciągle obsiadały ciało, ocierając pulchne usta z krwi i płynów, wyszarpując sobie mięsa i płacząc, gdy nie mogły poradzić sobie z oderwaniem kości.
Nieznajoma Kobieta patrzyła na to z odrazą, ledwie stojąc na nogach, ale nie uczyniła nic, by pomóc Blaithin. Jej usta poruszały się i Bertie, jeśli na nią spojrzał, mógł odczytać z nich bezgłośne przywoływanie imienia Lydii.
Złotowłosy chłopiec zaklaskał w ręce, by uciszyć rozochocony tłum, po czym przeniósł zawadiackie spojrzenie na Bertiego. - Jak się nazywasz, nieznajomy? Jak możemy podziękować ci za ten dar? A może sam chcesz przejść na drugą stronę? - dopytał wesoło, prawie troskliwie, poprawiając poszarpane spodenki, bardziej przypominające przepaskę na biodrach. Z tej odległości Bott mógł zobaczyć, że był to szary, zwykły materiał. - I gdzie reszta twoich kompanów? Spóźniają się? Oj, będzie trzeba im sprać tyłki za takie zachowanie! - pokręcił z niezadowoleniem głową, a te słowa brzmiały w jego ustach nienaturalnie, tak, jakby powtarzał je po kimś dorosłym. Jedna z dziewczynek, ciągle żerująca na ciele Blaithin, załkała głośno, nie mogąc znaleźć się bliżej smaczniejszych kąsków - chłopiec przeniósł spojrzenie na nią. - Madie, nie becz, to jeszcze nie koniec, czekamy na deser - huknął, splatając przed sobą niewielkie dłonie, pośrodku których, niczym miecz, trzymał gałąź, wspartą końcem o wieko skrzyni.
| Na odpis macie czas do 13.01 do godziny 13:00.
Veritas Claro Bertiego (5/5)
Blaithin, możesz napisać ostatniego posta. Mistrz Gry dziękuje za wspólną przygodę!
Z podestów docierał do nich zagrzewający wrzask - blondwłosy chłopiec, siedzący na najwyższej skrzyni, machał trzymaną w ręku gałęzią do taktu okrzyków, śmiejąc się radośnie. Uczta! Uczta i ofiara, to najlepsza dla nas para. My żegnamy dawny dom, teraz nasz jest dużych tron! zabrzmiały kolejne wersy, śpiewane na modłę dziecięcej rymowanki lub jakiegoś prostego hymnu. Blathin nie widziała już nic oprócz wykrzywionych nienawiścią i radością twarzyczek, zakrwawionych ust, pulchnych policzków pokropionych czerwoną mazią - tryskającą z jej skóry. Nienaturalnie ostre pazurki wbijały się w skórę a dziesiątki rąk rozszarpywały ciało Blaithin, odgryzając kęs po kęsie fragmenty przedramion i nóg, wygryzając dziurę w policzku. Kobieta nie miała sił się bronić, przeważające siły energicznych, oszalałych z głodu dzieci pokryły ją, przygniotły, pożarły żywcem - mogła tylko wrzeszczeć, lecz i ten potworny dźwięk nie wydobywał się długo z jej ust; chwilę później - a dla cierpiącej czarownicy całą wieczność później - jeden z większych chłopców wbił zęby i paznokcie w smukłe gardło, rozszarpując tętnicę.
Później Blaithin nie czuła już nic; nie słyszała, nie widziała, nie drżała z potwornego bólu. Odpłynęła w kojący mrok, w ciepło, w czułe objęcia kogoś, za kim tak bardzo tęskniła.
Bertie, który podszedł nieco bliżej dziwnej łuny, dokładnie widział śmierć Blaithin, słyszał też jej koszmarny krzyk; przed oczami miał obraz niemożliwy do zapomnienia; chmara dzieci, kawałki ciała, rozszarpywana żywcem kobieta, krew zalewająca piach, donośne, ekstatyczne śpiewy oraz melodia niewinnej rymowanki. Nie udało mu się rzucić zaklęcia, być może dlatego, że był zbyt wstrząśnięty tym, co właśnie działo się na jego oczach - być może z powodu tej dziwnej sfery, oddzielającej go od Kobiety, Blaithin i Dzieci. Gdy czarownica zamilkła, wykrwawiając się, jej ostatni, agonalny jęk odbijał się głośnym echem od ścian wąwozu. Dzieci ciągle obsiadały ciało, ocierając pulchne usta z krwi i płynów, wyszarpując sobie mięsa i płacząc, gdy nie mogły poradzić sobie z oderwaniem kości.
Nieznajoma Kobieta patrzyła na to z odrazą, ledwie stojąc na nogach, ale nie uczyniła nic, by pomóc Blaithin. Jej usta poruszały się i Bertie, jeśli na nią spojrzał, mógł odczytać z nich bezgłośne przywoływanie imienia Lydii.
Złotowłosy chłopiec zaklaskał w ręce, by uciszyć rozochocony tłum, po czym przeniósł zawadiackie spojrzenie na Bertiego. - Jak się nazywasz, nieznajomy? Jak możemy podziękować ci za ten dar? A może sam chcesz przejść na drugą stronę? - dopytał wesoło, prawie troskliwie, poprawiając poszarpane spodenki, bardziej przypominające przepaskę na biodrach. Z tej odległości Bott mógł zobaczyć, że był to szary, zwykły materiał. - I gdzie reszta twoich kompanów? Spóźniają się? Oj, będzie trzeba im sprać tyłki za takie zachowanie! - pokręcił z niezadowoleniem głową, a te słowa brzmiały w jego ustach nienaturalnie, tak, jakby powtarzał je po kimś dorosłym. Jedna z dziewczynek, ciągle żerująca na ciele Blaithin, załkała głośno, nie mogąc znaleźć się bliżej smaczniejszych kąsków - chłopiec przeniósł spojrzenie na nią. - Madie, nie becz, to jeszcze nie koniec, czekamy na deser - huknął, splatając przed sobą niewielkie dłonie, pośrodku których, niczym miecz, trzymał gałąź, wspartą końcem o wieko skrzyni.
| Na odpis macie czas do 13.01 do godziny 13:00.
Veritas Claro Bertiego (5/5)
Blaithin, możesz napisać ostatniego posta. Mistrz Gry dziękuje za wspólną przygodę!
- Mapa:
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu
- Żywotności:
Bertie 185/220 (5 - osłabienie, 30 - oparzenia); -5 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Chciał coś zrobić - cokolwiek - ale nie mógł. Nie był w stanie, był za wolny. Chciał rzucić zaklęcie by ochronić kobietę, to okazało się jednak niemożliwe, nie udało mu się choć był tak pewny siebie w dziedzinie Zaklęć. Okazuje się jednak, że nie jest nadal DOŚĆ dobry. Co gorsza, nieznajoma nie zdążyła rzucić także własnego zaklęcia, nie zdążyła zrobić nic nim ta chmara na nią napadła i już po chwili było po wszystkim. Jej krzyki roznosiły się po okolicy, wywoływały dreszcze, Bertie stał i przyglądał się wszystkiemu nie mogąc zrobić nic więcej, gorączkowo szukając rozwiązania które zdawało się nie istnieć.
Nie mógł zrobić nic. A kobieta zamilkła. Patrzył na jej ciało i małe potwory, które nadal na nim żerowały, nim jednak najwidoczniej nie zainteresowane w większym stopniu. W dość oczywistym odruchu chciał uciekać, nie był jednak przekonany czy to dobry ruch. Przez jego ciało wciąż przechodziły dreszcze, dygotał i czuł jak żołądek podskakuje mu pod samo gardło, jednocześnie nie był w stanie nie zerkać wciąż na bezczeszczone zwłoki.
Nie wyglądało na to, żeby on miał być owym deserem. Więc kto? Ludzie którzy oddalili się od nich w stronę tamtej chaty?
- Możesz mi powiedzieć, czy wcześniej była tutaj inna kobieta. - jego głos drżał, zajęło mu chwilę zapanowanie nad nim. Wszystko to było makabryczne, a co jeśli Anastasia skończyła tak samo? Nie chciał w to wierzyć. Musiał ją znaleźć. - Szukam jej.
Mówił, jednak nie ruszał się, czekał na reakcję psychopatycznych dzieci, nie chciał jednak dać się im okrążyć.
Nie mógł zrobić nic. A kobieta zamilkła. Patrzył na jej ciało i małe potwory, które nadal na nim żerowały, nim jednak najwidoczniej nie zainteresowane w większym stopniu. W dość oczywistym odruchu chciał uciekać, nie był jednak przekonany czy to dobry ruch. Przez jego ciało wciąż przechodziły dreszcze, dygotał i czuł jak żołądek podskakuje mu pod samo gardło, jednocześnie nie był w stanie nie zerkać wciąż na bezczeszczone zwłoki.
Nie wyglądało na to, żeby on miał być owym deserem. Więc kto? Ludzie którzy oddalili się od nich w stronę tamtej chaty?
- Możesz mi powiedzieć, czy wcześniej była tutaj inna kobieta. - jego głos drżał, zajęło mu chwilę zapanowanie nad nim. Wszystko to było makabryczne, a co jeśli Anastasia skończyła tak samo? Nie chciał w to wierzyć. Musiał ją znaleźć. - Szukam jej.
Mówił, jednak nie ruszał się, czekał na reakcję psychopatycznych dzieci, nie chciał jednak dać się im okrążyć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Śmierć nigdy nie była piękna. Broniąc się zaklęciem, Blaithin nie wiedziała jeszcze jak kruche i ulotne jest życie. Nawet w obliczu realnego zagrożenia, nosiła jeszcze w sobie nadzieję, że to nie jest jej koniec. Nie wiedziała co trzyma ją przy życiu, co ją do tego motywuje. Szukała swojego celu i swojego miejsca. Smutnym i prawdziwym było, że odkryła je w momencie swojej śmierci. Kochała życie. Kochała muzykę. Swoich rodziców, dla nich chciała żyć. Bała się i unikała miłości, ale umierając zdała sobie sprawę, że nie przeżyła swojego życia. Doskwierała jej samotność serca i melencholia. Nie była świadoma swoich pragnień, ale gdzieś w głębi serca poczuła ulgę, że odchodzi. Dopiero wtedy, kiedy ból zelżał i nie czuła już nic. Przestała walczyć. Dotarło do niej, że odchodzi do innego świata. Świata, w którym być może znów go spotka. Swojego brata. Obiecywała sobie, że cofnęłaby się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy. Nigdy nie pomyślała, że mogliby się spotkać inaczej. W innym miejscu. Oddalonym od trosk i bólu istnienia, czy straty. Nie planowała tego. Nie pragnęła. Nie zdecydowałaby się na to sama, ale poddając się, nie myślała o bólu, który w którymś momencie stał się zwykłym echem. Nie wyobrażała sobie jak wygląda jej śmierć. To zmartwienie pozostawiła tym, którzy pozostali na tym świecie. Dziękowała rodzicom za życie, które jej dali i bratu za ramiona, jakimi przygarniał ją do siebie.
Śmierć nie była piękna.
Ale życie w zaświatach z nim mogło być.
| dobranoc
To ja dziękuję za wspaniałą rozgrywkę.
Śmierć nie była piękna.
Ale życie w zaświatach z nim mogło być.
| dobranoc
To ja dziękuję za wspaniałą rozgrywkę.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chłopiec teatralnie zastanowił się nad pytaniem Bertiego, po czym podrapał się po rozczochranych włosach. - Dużo kobiet i mężczyzn, dużo dużych tu było, część z nich ciągle czeka na swoją kolej...Zależy o kim mówisz! Jeśli twoja pani była dla nas miła, to nie masz się czego obawiać! - poinformował go Blondyn, poprawiając się na skrzyni. Kilkoro umorusanych dzieci siedzących na sąsiednich postumentach zaśmiało się w głos, trochę złośliwie a trochę niewinnie; część ciągle patrzyła z głodem i niecierpliwością na to, co zostało z Blaithin, lecz nie ruszały się z miejsca. Chłopiec chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamknął usta z cichym mlaśnięciem - wargi wygięły się w uśmiechu. - A oto nasi goście! W końcu w komplecie! - zakrzyknął radośnie, obserwując schodzącego ścieżką Ramseya. Grupka prowadzących go dzieci zapiszczała z uciechy i pognała do swych współbraci, nieporadnie wspinając się na mniejsze, prowizoryczne podesty. Nieznajoma Kobieta drgnęła nerwowo, oglądając się na niego, lecz sekundę później jej wzrok przyciągnęło coś innego - ze ściany wąwozu zsuwała się złotowłosa czarownica, w grubym futrze - Alix. - Ty paskudna złodziejko! - wrzasnęła Kobieta, rzucając się ku zdezorientowanej i mrużącej oczy w jarzącym blasku ogniska półwili. Szarpnęła ją mocno za ramię i wciągnęła za dziwną sferę, po czym zaczęła się z nią szarpać, próbując zdjąć z niej futro. - Co zrobiłaś z resztą? - wycedziła, zaciskając palce na jasnych puklach kobiety, szamocząc się z nią i dysząc z wściekłości. - Ona też na to zasłużyła, ona kradnie, tak jak kradł Tommy, a to przecież jest duża dziewczynka - chrypiała złowrogo, podnosząc spojrzenie na Chłopca - odwzajemnił się wzrokiem odrobinę zaintrygowanym, lecz pozbawionym gniewu. - Zajmiemy się tym za moment, Lydio. Wszystko w swoim czasie - zgodnie z harmogangranem - wygłosił przesadnie poważnym tonem, nie orientując się, że zupełnie przeinaczył trudne słowo. Przez moment nasłuchiwał, co nie mogło być łatwe w ciągle trwającym rozgardiaszu i chaosie - wkrótce jednak wszyscy zorientowali się, że jego wyczulone zmysły wyłapały bodźce zapowiadające pojawienie się przy ognisku dwóch kolejnych postaci. Z lewego krańca urwiska zsunęła się wątła sylwetka Tildy a niedaleko niej - Tonks. Wrzawa rozgorzała ponownie, zwłaszcza, gdy Blondyn wskazał na kostkę Justine, ozdobioną białą wstążeczką. - I mamy pierwszą chętną! Wspaniale! - zaklaskał w dłonie. W mgnieniu oka grupka kilkunastu dzieci otoczyła Justine, prowadząc ją - na razie delikatnie i ufnie - na środek wąwozu, tuż obok ogniska. Chłopiec znów powstał, odchrząknął i rozejrzał się, na dłużej skupiając wzrok na Ramseyu. - Witajcie w naszych skromnych progach, przyjaciele! Czy sprowadza was tutaj Zabawa? - uśmiechnął się tak szeroko, że wargi odsłoniły szczerby pomiędzy zębami; niektóre z nich czerniały.
Alix, Tilda, Justine, Bertie i Ramsey doskonale widzieli rozszarpane ciało kobiety. Jeśli uważnie przyjrzeli się Blaithin wcześniej, mogli rozpoznać to, co z niej pozostało - poszarpaną koszulę nocną, barwę powyrywanych włosów, porzuconą i zagrzebaną w piachu różdżkę. Wokół zalanego krwią i zbrukanego ciała czarownicy ciągle siedziała gromadka polepionych czerwonym płynem dzieci; część trzymała się za brzuchy, inne ocierały usta, jeszcze inne grzebały w rozciągniętych wnętrznościach z takim skupieniem, jakby spodziewały się ujrzeć ukrytą tam wyjątkowo smaczną przekąskę. Widok ten wzbudzał obrzydzenie praktycznie we wszystkich, pomijając Mulcibera. Ramsey doskonale wiedział, że zaklęcie Veritas Claro dalej działa, ale w otoczeniu nie znajdowało się nic, co zaalarmowałoby jego wyczulone zmysły. Odczuwał jedynie pulsującą bliskość wyjątkowo niestabilnej anomalii, a gdy spojrzał w górę, mógł zauważyć nad wąwozem - i całym lasem - dziwną, niepokojącą magiczną błonę, łunę oddzielającą ten zakątek świata od normalnej rzeczywistości. Jego uwagę przyciągnęła też jasnoszara, migocząca sfera rozciągająca się wokół ogniska - wydawała się być jakimś zaklęciem, ochronnym lub ograniczającym poruszanie się.
| Na odpis macie czas do 15.01 do godziny 13:00.
Widzicie wszystko i wszystkich w zasięgu mapki.
Veritas Claro (Ramsey): 1/5
Alix, Tilda, Justine, Bertie i Ramsey doskonale widzieli rozszarpane ciało kobiety. Jeśli uważnie przyjrzeli się Blaithin wcześniej, mogli rozpoznać to, co z niej pozostało - poszarpaną koszulę nocną, barwę powyrywanych włosów, porzuconą i zagrzebaną w piachu różdżkę. Wokół zalanego krwią i zbrukanego ciała czarownicy ciągle siedziała gromadka polepionych czerwonym płynem dzieci; część trzymała się za brzuchy, inne ocierały usta, jeszcze inne grzebały w rozciągniętych wnętrznościach z takim skupieniem, jakby spodziewały się ujrzeć ukrytą tam wyjątkowo smaczną przekąskę. Widok ten wzbudzał obrzydzenie praktycznie we wszystkich, pomijając Mulcibera. Ramsey doskonale wiedział, że zaklęcie Veritas Claro dalej działa, ale w otoczeniu nie znajdowało się nic, co zaalarmowałoby jego wyczulone zmysły. Odczuwał jedynie pulsującą bliskość wyjątkowo niestabilnej anomalii, a gdy spojrzał w górę, mógł zauważyć nad wąwozem - i całym lasem - dziwną, niepokojącą magiczną błonę, łunę oddzielającą ten zakątek świata od normalnej rzeczywistości. Jego uwagę przyciągnęła też jasnoszara, migocząca sfera rozciągająca się wokół ogniska - wydawała się być jakimś zaklęciem, ochronnym lub ograniczającym poruszanie się.
| Na odpis macie czas do 15.01 do godziny 13:00.
Widzicie wszystko i wszystkich w zasięgu mapki.
Veritas Claro (Ramsey): 1/5
- Mapa:
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
różowa kropka - Tilda
jasnoniebieska kropka - Justine
zielona kropka - Ramsey
fioletowa kropka - Alix
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu
- Żywotności:
Bertie 185/220 (5 - osłabienie, 30 - oparzenia); -5 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Justine 205/240 (10 - cięte, 20 - tłuczone, 5 - psychiczne); -5 do kości
Alix 162/202 (40 - prawa ręka, cięte); - 10 do kości
Tilda 145/200 (5 - osłabienie, 45 - cięte, 5 - psychiczne); -10 do kości
Ramsey 185/215 (10 - cięte, prawy pośladek, 20 - psychiczne, cm); -5 do kości
Przemiany w mgły Ramseya: 1
Tonks dostała wstążeczkę
Dzieci, wszędzie dzieci. Miał już dość dzieci — w Gwiezdnym Proroku, tych tutaj. Mówiły, że były żywe - jeśli taka była prawda, mogły stanowić dla niego źródło życia, energii, mocy. Zmarszczył brwi, kiedy coś wytarło się o niego. Zerknął w tamtą stronę, ale nie skupiał się na tym, co pozostało na jego spodniach. Był brudny z krwi, jego ubranie było poszarpane, zniszczone. Umorusanie ich choćby i treścią żołądka nie stanowiło dla niego czegoś obrzydliwego, choć niewątpliwie — nieprzyjemnego.
— Wy nie, a ja? Chcecie położyć mnie spać? Zrobić mi krzywdę?— spytał wprost, chociaż wiedział, że będą kłamać. Jak to dzieci. rzucone zaklęcie odebrało mu znów siły. Magia, już nie tylko czarna, niosła ze sobą koszt, ale był czarodziejem, nie wyobrażał sobie zrezygnowania z tego. Póki miał siły. Miał moc. Po chwili, choć ogarnęla go lekka słabość, ciemność zaczęła się rozstępować. Dziecko, dziewczynka, która do niego mówiła ssała ludzki kciuk. Odcięty lub odgryziony, wciąż brudny z krwi. Zmarszczył brwi. To nie był dobry znak. Wręcz przeciwnie — dzieci, które go otaczały były wypaczone, zaklęte, być może szalone. Może myślały, że żyją, a były martwe, ożywione mocą anomalii. Ale to znaczyło, że stanowiły dla niego zagrożenie. Dzieci, nawet jeśli były tylko dziećmi, teraz były niebezpieczne. Brudne z krwi, tajemnicze. Bez słowa i wyrazu wątpliwości podążał z nimi, omijając razem z nimi jamy i urwiska. Po drodze dostrzegł jakiś budynek z powybijanymi oknami. Dzieci nie chciały tam iść, prowadziły go na imprezę.
— Co to za miejsce? Tamten budynek?— Może sierociniec, może ich dom. Dziś siejący grozę i strach, wylęgarnia upiorów, siedlisko zła. Być może to właśnie tam znajdował się jego cel?
W kocu dotarli na miejsce. Ognisko, dookoła niego dzieci na podestach. Gdzieś niedaleko zwłoki. Zmasakrowane ciało. Był pewien, że kojarzył ten strój. Czy to była ta głucha kobieta, która uczepiła się jego ramienia? Zmarszczył brwi nieznacznie, odwracając od niej wzrok i nie czując ani odrobiny wyrzutów sumienia, choć pewnie gdyby nie zostawił jej na pastwę losu wciąż by żyła. Rozejrzał się, popatrzył po dzieciach. Resztki ciałai rozwalone były wszędzie, ale i ten widok go nie wzruszył — choć nie zostawił bez echa. Spiął się, czuł wokół niebezpieczeństwo.
— Och — westchnął głośno, widząc je wokół siebie. Gromadził dzieci, by robić na nich czarnomagiczne eksperymenty, a teraz one sprowadziły jego, by zabawić się jego kosztem. Cóż za paskudna ironia. Jego wzrok spoczął na nieznajomej kobiecie, która i na niego spojrzała, by potem rzucić się na piękną kobietę, wobec której jeszcze chwilę temu czuł pożądanie. Teraz — była mu całkiem obojętna. Pojawił się i [rawie nagi mężczyzna, którego wcześniej spotkał. Niepewny, zagubiony — a więc nie był kimś, kto znał to miejsce, również znalazł się tu przypadkiem.
W końcu pojawiła się i Tonks. I Tilda. Zdradziecka szmata. Popatrzył niewzruszenie na każdą z nich, zatrzymując wzrok na Fancourt. Spodziewał się po niej czegoś więcej. Znał ją długo, kiedyś w szkole pragnęła towarzystwa ludzi wielkich. Ale była podatna. Łatwa w manipulacji, jak chorągiewka na wietrze. Wolała zostać z Tonks- jej strata. Kiedy chłopiec zatrzymał na nim wzrok, uśmiechnął się lekko.
— Nie wszyscy z nas lubią się bawić — odpowiedział od razu chłopcu i lekko skinął mu głową, z wyrazem szacunku — nie czuł go wcale, ale jego położenie wymagało od niego określonych działań. — Te kobiety spaliły i zwaliły chatę w lesie, w której grasowała ożywiona istota. Dziecko. Zniszczone, poddane eksperymentom. Czym było i co to za miejsce?— spytał, patrząc na chłopca, który wydawał się być liderem. — Ten budynek — wskazał głową kierunek, w którym go widział. — Mieszkałyście tam?
Wokół ogniska znajdowało się coś dziwnego, nie zamierzał się do tego miejsca gwałtownie zbliżać. To wszystko wyglądało, jak mały sąd, dzieci zaś wyglądały jak mroczni sędziowie, którzy potrzebują złożonej ofiary. Dla rozrywki? Wysoko nad ich głowami znajdowała się jakaś kopuła. Prawdopodobnie to właśnie ona utrzymywała ich w tej dziwnej, zakrzywionej rzeczywistości. Uniósł dłonie powoli, nie w gwałtownie, oglądając się na dzieci uważnie. Nie chciał wzbudzać w nich niepokoju. Nawet jeśli to, co próbował zrobić wiązało się z czymś niekoniecznie dla nich przyjemnym. Wzniósł różdżkę przed siebie, wyżej, ponad dziecięce głowy. Nie chciał przymykać oczu, chciał mieć je wszystkie w zasięgu wzroku. I Spróbował skupić się, by zrównoważyć magię w tym miejscu, załatać magiczne dziury, zgodnie ze sposobem, który był im doskonale znany, który przekazał im Czarny Pan.
— Wy nie, a ja? Chcecie położyć mnie spać? Zrobić mi krzywdę?— spytał wprost, chociaż wiedział, że będą kłamać. Jak to dzieci. rzucone zaklęcie odebrało mu znów siły. Magia, już nie tylko czarna, niosła ze sobą koszt, ale był czarodziejem, nie wyobrażał sobie zrezygnowania z tego. Póki miał siły. Miał moc. Po chwili, choć ogarnęla go lekka słabość, ciemność zaczęła się rozstępować. Dziecko, dziewczynka, która do niego mówiła ssała ludzki kciuk. Odcięty lub odgryziony, wciąż brudny z krwi. Zmarszczył brwi. To nie był dobry znak. Wręcz przeciwnie — dzieci, które go otaczały były wypaczone, zaklęte, być może szalone. Może myślały, że żyją, a były martwe, ożywione mocą anomalii. Ale to znaczyło, że stanowiły dla niego zagrożenie. Dzieci, nawet jeśli były tylko dziećmi, teraz były niebezpieczne. Brudne z krwi, tajemnicze. Bez słowa i wyrazu wątpliwości podążał z nimi, omijając razem z nimi jamy i urwiska. Po drodze dostrzegł jakiś budynek z powybijanymi oknami. Dzieci nie chciały tam iść, prowadziły go na imprezę.
— Co to za miejsce? Tamten budynek?— Może sierociniec, może ich dom. Dziś siejący grozę i strach, wylęgarnia upiorów, siedlisko zła. Być może to właśnie tam znajdował się jego cel?
W kocu dotarli na miejsce. Ognisko, dookoła niego dzieci na podestach. Gdzieś niedaleko zwłoki. Zmasakrowane ciało. Był pewien, że kojarzył ten strój. Czy to była ta głucha kobieta, która uczepiła się jego ramienia? Zmarszczył brwi nieznacznie, odwracając od niej wzrok i nie czując ani odrobiny wyrzutów sumienia, choć pewnie gdyby nie zostawił jej na pastwę losu wciąż by żyła. Rozejrzał się, popatrzył po dzieciach. Resztki ciałai rozwalone były wszędzie, ale i ten widok go nie wzruszył — choć nie zostawił bez echa. Spiął się, czuł wokół niebezpieczeństwo.
— Och — westchnął głośno, widząc je wokół siebie. Gromadził dzieci, by robić na nich czarnomagiczne eksperymenty, a teraz one sprowadziły jego, by zabawić się jego kosztem. Cóż za paskudna ironia. Jego wzrok spoczął na nieznajomej kobiecie, która i na niego spojrzała, by potem rzucić się na piękną kobietę, wobec której jeszcze chwilę temu czuł pożądanie. Teraz — była mu całkiem obojętna. Pojawił się i [rawie nagi mężczyzna, którego wcześniej spotkał. Niepewny, zagubiony — a więc nie był kimś, kto znał to miejsce, również znalazł się tu przypadkiem.
W końcu pojawiła się i Tonks. I Tilda. Zdradziecka szmata. Popatrzył niewzruszenie na każdą z nich, zatrzymując wzrok na Fancourt. Spodziewał się po niej czegoś więcej. Znał ją długo, kiedyś w szkole pragnęła towarzystwa ludzi wielkich. Ale była podatna. Łatwa w manipulacji, jak chorągiewka na wietrze. Wolała zostać z Tonks- jej strata. Kiedy chłopiec zatrzymał na nim wzrok, uśmiechnął się lekko.
— Nie wszyscy z nas lubią się bawić — odpowiedział od razu chłopcu i lekko skinął mu głową, z wyrazem szacunku — nie czuł go wcale, ale jego położenie wymagało od niego określonych działań. — Te kobiety spaliły i zwaliły chatę w lesie, w której grasowała ożywiona istota. Dziecko. Zniszczone, poddane eksperymentom. Czym było i co to za miejsce?— spytał, patrząc na chłopca, który wydawał się być liderem. — Ten budynek — wskazał głową kierunek, w którym go widział. — Mieszkałyście tam?
Wokół ogniska znajdowało się coś dziwnego, nie zamierzał się do tego miejsca gwałtownie zbliżać. To wszystko wyglądało, jak mały sąd, dzieci zaś wyglądały jak mroczni sędziowie, którzy potrzebują złożonej ofiary. Dla rozrywki? Wysoko nad ich głowami znajdowała się jakaś kopuła. Prawdopodobnie to właśnie ona utrzymywała ich w tej dziwnej, zakrzywionej rzeczywistości. Uniósł dłonie powoli, nie w gwałtownie, oglądając się na dzieci uważnie. Nie chciał wzbudzać w nich niepokoju. Nawet jeśli to, co próbował zrobić wiązało się z czymś niekoniecznie dla nich przyjemnym. Wzniósł różdżkę przed siebie, wyżej, ponad dziecięce głowy. Nie chciał przymykać oczu, chciał mieć je wszystkie w zasięgu wzroku. I Spróbował skupić się, by zrównoważyć magię w tym miejscu, załatać magiczne dziury, zgodnie ze sposobem, który był im doskonale znany, który przekazał im Czarny Pan.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czarodziejski wąwóz
Szybka odpowiedź