Czarodziejski wąwóz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Czarodziejski wąwóz
W pewnym zakątku zamglonego lasu znajduje się wąska ścieżka - odnajdzie ją tylko ktoś niezwykle spostrzegawczy. Ścieżynka zdaje się wydeptana setką bosych nóżek, prowadzi też w dół, w gęste krzewiny, za którymi rozciąga się widok na zadrzewiony wąwóz. Jego ściany są niezwykle strome, do wąwozu można zejść wyłącznie tą jedną drogą, a i ona nie należy do łatwych.
Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Miejsce odkryte przez uczestników eventu Noc - październik 1956Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Spoglądał na Łobuza, chcąc dowiedzieć się o tym jak najwięcej; musiał wiedzieć z czym dokładnie mieli do czynienia. Z czym przyjdzie im się zmagać za moment kiedy Tonks, całkiem bezmyślnie uwolni bestię z zamkniętej skrzyni. Słowa chłopca przypominały mu dziecięcy koszmar. Sen, z którego nie możesz się zbudzić, choć się bardzo strasz. Sen, w którym widzisz to, czego najbardziej się boisz lub wyciągający z ciebie najzłośliwsze i najbardziej przerażające demony. Wpływ pełni księżyca na sen był ogromny i wiedział to nawet on, choć sypiał niewiele. Dawniej mówiono, że budzi do życia złe duchy, które są w stanie opanować duszę. To, co się podczas tych projekcji widzi miało być połączeniem najgłębszych bolączek, pragnień i lęków. A więc czy byli właśnie w takim śnie? Koszmarze, z którego nie mogli się obudzić, z którego jedynym możliwym wyjściem było pokonanie bestii? Stawienie jej czoła? Czy rzeczywiście byli na tyle dorośli, by temu podołać?
Anomalia karmiła się krwią i strachem. Zło, które kwitło, nieustannie pielęgnowane tylko po to, by przeżyć. Dzieci, które z ofiar stały się oprawcami. W miejscu obłożonym klątwą. Nie odpowiedział na jego pytanie, nie uśmiechając się, ani nie udając zdziwienia jego słowami. Temat musiał umrzeć sam.
Wieko otwarło się a po chwili ze skrzyni dobiegło go dziecięce kwilenie. Nieznana mu kobieta doskoczyła do kufra, a w środku, w środku było dziecko. Niezwykłe dziecko. Dziecko, które po chwili zaczęło się trząść, aż rozpadło się na drobne cząsteczki. Nigdy nie widział czegoś podobnego, ale jego wielomiesięczne studia na temat pasożytniczej mocy wyzwoliły w nim określone skojarzenia. Nim zdążył przyjrzeć się czemuś, wybuch mocy odrzucił go w tył. Otoczyła ich ciemność. Wszędzie było ciemno. Otaczał ich koszmarny mrok. I to coś. Ta bezkształtna masa, która zaczęła powoli nabierać wyraźnej formy. O wyłupiastych oczach, błoniastych skrzydłach, kopytach. Nie przypominało żadnej istoty o jakiej słyszał. Towarzyszyła mu typowa dla anomalii aura. Zupełnie jakby jej epicentrum było tuż przed nimi. Nie widział ani Tonks, ani mężczyzny — tylko stwora. Ale i bez tego nie zawachał się krzyknąć:
— Na co czekacie, durnie?! — Wiedział, że potrafili naprawiać anomalie. Wiedział, że przynajmniej próbowali. Przerabiali to na spotkaniach, podobnie jak i oni niewątpliwie próbowali rozpracować swojego wroga. Dziś Rycerze Walpurgii nie byli tajemnicą. Zakon Feniksa też powinien przestać. Zostałby w końcu zgnieciony jak robak. Sam też skierował różdżkę w stronę potwora i skoncentrował się na okiełznaniu mocy, cofając się o krok.
| CM ofkors i jedna kratka w dół.
Anomalia karmiła się krwią i strachem. Zło, które kwitło, nieustannie pielęgnowane tylko po to, by przeżyć. Dzieci, które z ofiar stały się oprawcami. W miejscu obłożonym klątwą. Nie odpowiedział na jego pytanie, nie uśmiechając się, ani nie udając zdziwienia jego słowami. Temat musiał umrzeć sam.
Wieko otwarło się a po chwili ze skrzyni dobiegło go dziecięce kwilenie. Nieznana mu kobieta doskoczyła do kufra, a w środku, w środku było dziecko. Niezwykłe dziecko. Dziecko, które po chwili zaczęło się trząść, aż rozpadło się na drobne cząsteczki. Nigdy nie widział czegoś podobnego, ale jego wielomiesięczne studia na temat pasożytniczej mocy wyzwoliły w nim określone skojarzenia. Nim zdążył przyjrzeć się czemuś, wybuch mocy odrzucił go w tył. Otoczyła ich ciemność. Wszędzie było ciemno. Otaczał ich koszmarny mrok. I to coś. Ta bezkształtna masa, która zaczęła powoli nabierać wyraźnej formy. O wyłupiastych oczach, błoniastych skrzydłach, kopytach. Nie przypominało żadnej istoty o jakiej słyszał. Towarzyszyła mu typowa dla anomalii aura. Zupełnie jakby jej epicentrum było tuż przed nimi. Nie widział ani Tonks, ani mężczyzny — tylko stwora. Ale i bez tego nie zawachał się krzyknąć:
— Na co czekacie, durnie?! — Wiedział, że potrafili naprawiać anomalie. Wiedział, że przynajmniej próbowali. Przerabiali to na spotkaniach, podobnie jak i oni niewątpliwie próbowali rozpracować swojego wroga. Dziś Rycerze Walpurgii nie byli tajemnicą. Zakon Feniksa też powinien przestać. Zostałby w końcu zgnieciony jak robak. Sam też skierował różdżkę w stronę potwora i skoncentrował się na okiełznaniu mocy, cofając się o krok.
| CM ofkors i jedna kratka w dół.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
- Kalwo, chciałabym ją poznać. - zawyrokowała swobodnie nie zerkając w kierunku Bertiego, ani Alix. Przelotnie zerknęła na Tildę, która nadal pozostawała nieprzytomna. - Cóż… - odpowiedziała na uśmiech który posłał w jej kierunku. - … to kwestia sporna. - powiedziała rozkładając dłonie gdy dzieci puściły jej dłonie, pozostawiając ją przed skrzynią. - A ja umiem zadbać o siebie. Sama. - dodała uznając pogawędkę za zakończoną. Zawiesiła spojrzenie na Łobuzie słuchając wprowadzenia do tego, co miało znajdować się w skrzyni. Skinęła Chłopcowi głową i uśmiechnęła się lekko. Klucz w szufladzie w pomieszczeniu w którym nie było nic do otwarcia stanowił zagadkę aż do teraz. Instynkt podpowiadał jej, by go zabrać i cieszyła się, że go posłuchała. Zerknęła na Mulcibera, więc był ktoś o ile wierzyć można było słowom szalonych dzieci i wierzyć w wizje. Ale jej własne pokazywały to… właśnie, co? Prawdę? Czy może to, czego obawiała się najmocniej. Skupiła się jednak na skrzyni i na tym, by ją otworzyć. Przekręciła klucz i podniosła się na nogi zaciskając mocniej dłonie na różdżce. Wieko zadrżało, coś zdecydowanie znajdowało się w skrzyni i próbowało podnieść wieko. Dziewczęce kwilenie przerwał krzyk Lydii. Zerknęła w jej kierunku i nagle wszystko jakby zaczęło mieć odrobinę więcej sensu - choć wciąż nie dużo. Kobieta podniosła wieko ukazując dziewczynkę, czy raczej to co w pierwszej chwili nią było. Rozstawiła szerzej nogi, ale nim zdążyła zrobić cokolwiek moc anomalii odrzuciła ją do tyłu. Upadła na plecy, wypuszczając powietrze z płuc. Jednak zerwała się na nogi najszybciej, jak potrafiła. Obserwowała jak dziewczynka zmienia się w coś, co zdawało się urzeczywistniać potwory z dziecięcych koszmarów. Zmrużyła lekko oczy, dawno nie widziała takiego paskudztwa.
- Nie wiem jak inni, ale ja liczę że on cię pożre i będe mieć cię z głowy. - odpowiedziała mu posuwając się szybko do przodu w kierunku Alix. Nie miała czasu, oni nie mieli go zbyt wiele i wiedziała, że w tym jednym Mulciber ma rację. Potrzebowali też każdej możliwej różdżki, żeby to poskromić. Nie spotkała się jeszcze z anomalią tak silną jak tak. Bertie wiedział co robić. Alix - wątpiła. - To anomalia. - powiedziała do niej jednak nie wypowiedziała jej imienia mówiła głośno i wyraźnie, poprawiając palce na białym drewnie. - Złożona z niestabilnej magii. Jest wokół nas, czujecie ją na pewno. Musimy się z nią połączyć przy pomocy naszej magii i przejąć kontrolę. Ostrożnie i z wyczuciem, bo jeden błąd będzie kosztował nas życie. - mówiła dalej, nie miała zdolności przywódczych i nie bardzo potrafiła przekazywać wiedzę, ale musiała spróbować wyjaśnić to najlepiej jak potrafiła. - Jasne? - szczerze w to wątpiła. Jednak nie było już więcej czasu. Wszystkie sekundy, które mogła, poświęciła, żeby wytłumaczyć to Alix najlepiej jak potrafiła. - Do roboty. - zarządziła, ale bardziej mówiła do siebie niż do pozostałych. Uniosła białą różdżkę i wzięła wdech, jej spojrzenie całkowicie skupiło się na karykaturalnym potworze. Mieli tylko jedną szansę, była tego więcej niż pewna. Zacisnęła wargi i skupiła się na magii, zarówno swojej jak i anomalii.
| no naprawiam OPCM
- Nie wiem jak inni, ale ja liczę że on cię pożre i będe mieć cię z głowy. - odpowiedziała mu posuwając się szybko do przodu w kierunku Alix. Nie miała czasu, oni nie mieli go zbyt wiele i wiedziała, że w tym jednym Mulciber ma rację. Potrzebowali też każdej możliwej różdżki, żeby to poskromić. Nie spotkała się jeszcze z anomalią tak silną jak tak. Bertie wiedział co robić. Alix - wątpiła. - To anomalia. - powiedziała do niej jednak nie wypowiedziała jej imienia mówiła głośno i wyraźnie, poprawiając palce na białym drewnie. - Złożona z niestabilnej magii. Jest wokół nas, czujecie ją na pewno. Musimy się z nią połączyć przy pomocy naszej magii i przejąć kontrolę. Ostrożnie i z wyczuciem, bo jeden błąd będzie kosztował nas życie. - mówiła dalej, nie miała zdolności przywódczych i nie bardzo potrafiła przekazywać wiedzę, ale musiała spróbować wyjaśnić to najlepiej jak potrafiła. - Jasne? - szczerze w to wątpiła. Jednak nie było już więcej czasu. Wszystkie sekundy, które mogła, poświęciła, żeby wytłumaczyć to Alix najlepiej jak potrafiła. - Do roboty. - zarządziła, ale bardziej mówiła do siebie niż do pozostałych. Uniosła białą różdżkę i wzięła wdech, jej spojrzenie całkowicie skupiło się na karykaturalnym potworze. Mieli tylko jedną szansę, była tego więcej niż pewna. Zacisnęła wargi i skupiła się na magii, zarówno swojej jak i anomalii.
| no naprawiam OPCM
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Słowa chłopca wydają się być równie prawdziwe, co bajkowe opowieści spowiadane głosem guwernantki, słyszane w dawnych czasach często przed snem. Są wyjęte z koszmaru, są wielką klamrą spinającą każdą potworność, którą odczuła. Reakcji pozostałych nie ogląda - podejrzewa, że pomimo kompletnie różnych życiowych doświadczeń, trwają w równie silnym niedowierzaniu, co ona. Nic już nie powinno jej dziwić, nic co dziś widziała, poczuła, każda rana odebrana na skórze, dotąd delikatnej niczym jedwabne włókna, nieskalanej, nietkniętej.
Wtedy też, gdy Tina czyni ostatnie honory, słyszy żałosne skomlenia dochodzące ze skrzyni. Wstrzymuje oddech, prawdopodobnie na zbyt długo, bo wizja zaczyna się lekko rozmywać. Umysł Alix, resztkami działających neuronów, aranżuje obraz nadchodzącego zagrożenia. Nie udaje mu się jednakże ulepić coś, co choćby trochę oddałoby okropność tworu, który się przed nimi kreował.
Najpierw widzą biedną, chudą dziewczynkę, do której dobiega zrozpaczona Lydia.
To... zaczyna nabierać sensu. Szkoda, że tak późno.
Ich pojednanie nie trwa długo - to nie dziecko jest ich ostatecznym wrogiem, a czarnomagiczna substancja, która nad nim zawładnęła. Przypatrując się makabrycznej przemianie, Lestrange nie jest w stanie odważyć się na choćby dłuższe mrugnięcie, bowiem z każdą sekundą, wytwór zamienia się w zapowiedzianego przez chłopca potwora. Widzi tylko poszczególne elementy. Czułki, kopyta, narośla i skrzydła. Nie układa ich w całość, bo moment później, w przypływie galopu serca, odwraca wzrok.
Wtedy też słyszy zbawienny głos Tiny.
To anomalia.
Unosi różdżkę i zerka niepewnie na resztę. Anomalia. Błąd, defekt ich świata. Naprawić magię. Kim ona do licha jest, żeby naprawiać magię?
Nie ma wyboru. To może być ostatnia szansa, żeby przetrwać i jeszcze raz zobaczyć twarze bliskich. Wrócić na Wyspę Wight, do swojej bezpiecznej przystani, do syren, do fortepianowych melodii, do morskiej bryzy i trytońskich bazgrołów.
Tina, czarnoksiężnik, wszyscy celują różdżkami w jeden cel. Alix boi się spojrzeć na kreaturę ponownie, boi się popełnić błąd, o którym wspomniała Tina, ale wie, że musi próbować tak jak reszta.
|używam OPCM
Wtedy też, gdy Tina czyni ostatnie honory, słyszy żałosne skomlenia dochodzące ze skrzyni. Wstrzymuje oddech, prawdopodobnie na zbyt długo, bo wizja zaczyna się lekko rozmywać. Umysł Alix, resztkami działających neuronów, aranżuje obraz nadchodzącego zagrożenia. Nie udaje mu się jednakże ulepić coś, co choćby trochę oddałoby okropność tworu, który się przed nimi kreował.
Najpierw widzą biedną, chudą dziewczynkę, do której dobiega zrozpaczona Lydia.
To... zaczyna nabierać sensu. Szkoda, że tak późno.
Ich pojednanie nie trwa długo - to nie dziecko jest ich ostatecznym wrogiem, a czarnomagiczna substancja, która nad nim zawładnęła. Przypatrując się makabrycznej przemianie, Lestrange nie jest w stanie odważyć się na choćby dłuższe mrugnięcie, bowiem z każdą sekundą, wytwór zamienia się w zapowiedzianego przez chłopca potwora. Widzi tylko poszczególne elementy. Czułki, kopyta, narośla i skrzydła. Nie układa ich w całość, bo moment później, w przypływie galopu serca, odwraca wzrok.
Wtedy też słyszy zbawienny głos Tiny.
To anomalia.
Unosi różdżkę i zerka niepewnie na resztę. Anomalia. Błąd, defekt ich świata. Naprawić magię. Kim ona do licha jest, żeby naprawiać magię?
Nie ma wyboru. To może być ostatnia szansa, żeby przetrwać i jeszcze raz zobaczyć twarze bliskich. Wrócić na Wyspę Wight, do swojej bezpiecznej przystani, do syren, do fortepianowych melodii, do morskiej bryzy i trytońskich bazgrołów.
Tina, czarnoksiężnik, wszyscy celują różdżkami w jeden cel. Alix boi się spojrzeć na kreaturę ponownie, boi się popełnić błąd, o którym wspomniała Tina, ale wie, że musi próbować tak jak reszta.
|używam OPCM
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Alix Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Czy ten wilgotny dotyk na kostce to to samo co jego tu wciągnęło? I sądząc po wcześniejszej rozmowie, chyba pozostałych także? Bertie aż nazbyt wyraźnie pamiętał to uczucie, tę lepką, dziwną ciemność.
Słuchał słów chłopca na wpół obecnie, czasem znów zerkając ku dziewczynie której krew pomogła uspokoić to miejsce. Wciąż zastanawiał się, czy da radę ją stąd wyciągnąć. Wciąż myślał też o Anie, o tym że być może i nią nakarmiono to miejsce, tę anomalię, te dzieci. I na samą myśl o tym miał dreszcze.
Skrzynia się jednak otwarła. Najpierw cisza i pełne napięcia oczekiwanie, później - przerażająca scena. Patrzył na kobietę, która stara się ratować swoje dziecko w którym najpewniej wiele z jej dziecka już nie było. Była szalona, jednak ta cała sytuacja w dużej mierze to szaleństwo tłumaczyło. Czy on nie byłby w stanie robić potwornych rzeczy dla najbliższej rodziny? Nie była to chwila na odpowiadanie przed sobą na podobne pytania, jednak zrodziło się w nim coś na wzór zrozumienia i żalu dla tej kobiety. Nadal jednak w napięciu czekał na to, co miało nastąpić. Jakaś gwałtowna siła odrzuciła kobietę daleko i brutalnie. Ciemność zaczęła wzrastać, ogień gasł, anomalia rozbudzała się przed nimi.
Anomalia, lub jakieś stworzenie, potwór z dziecięcych koszmarów, jawa przypominająca te jakie podsuwała mu wyobraźnia podsycana opowieściami starszych kuzynów, czy opowiadań jakie udawało mu się po ukradku podczytywać gdy do tego dorósł. Lęk z którego człowiek w naturalny sposób wyrasta i który porzuca na rzecz lęków bardziej realnych, bardziej codziennych w tej chwili stał przed nim - przed nimi, świecąc w dziwny sposób. Przez cały ten czas Bertie miał w skojarzeniach boginy, jakby ten las miał być pełen, teraz miał wrażenie jakby to coś miało być wspólnym boginem dzieci które się to znajdowały - jakkolwiek naiwna ta myśl by nie była.
Ten potwór niósł ze sobą jednak jeden szczególny lęk - wspomnienie wielu porażek związanych z próbami naprawiania anomalii. I choć Bertie w naturalny sposób zawsze skoncentrowany był na tym, że po prostu musi się udać, duża ilość porażek krzyczała mu prosto w twarz, że jednak nie jest to nic oczywistego.
Słuchał słów Just, jakby miał usłyszeć cokolwiek więcej czego jeszcze na ten temat nie słyszał, choć niestety - teorię zna już całkiem dobrze.
Nie było już z resztą czasu do stracenia, tak jak zapewne pozostali - wycelował swoją różdżkę w potwora, po raz kolejny starając się naprawić magię.
Korzystam z uroków.
Słuchał słów chłopca na wpół obecnie, czasem znów zerkając ku dziewczynie której krew pomogła uspokoić to miejsce. Wciąż zastanawiał się, czy da radę ją stąd wyciągnąć. Wciąż myślał też o Anie, o tym że być może i nią nakarmiono to miejsce, tę anomalię, te dzieci. I na samą myśl o tym miał dreszcze.
Skrzynia się jednak otwarła. Najpierw cisza i pełne napięcia oczekiwanie, później - przerażająca scena. Patrzył na kobietę, która stara się ratować swoje dziecko w którym najpewniej wiele z jej dziecka już nie było. Była szalona, jednak ta cała sytuacja w dużej mierze to szaleństwo tłumaczyło. Czy on nie byłby w stanie robić potwornych rzeczy dla najbliższej rodziny? Nie była to chwila na odpowiadanie przed sobą na podobne pytania, jednak zrodziło się w nim coś na wzór zrozumienia i żalu dla tej kobiety. Nadal jednak w napięciu czekał na to, co miało nastąpić. Jakaś gwałtowna siła odrzuciła kobietę daleko i brutalnie. Ciemność zaczęła wzrastać, ogień gasł, anomalia rozbudzała się przed nimi.
Anomalia, lub jakieś stworzenie, potwór z dziecięcych koszmarów, jawa przypominająca te jakie podsuwała mu wyobraźnia podsycana opowieściami starszych kuzynów, czy opowiadań jakie udawało mu się po ukradku podczytywać gdy do tego dorósł. Lęk z którego człowiek w naturalny sposób wyrasta i który porzuca na rzecz lęków bardziej realnych, bardziej codziennych w tej chwili stał przed nim - przed nimi, świecąc w dziwny sposób. Przez cały ten czas Bertie miał w skojarzeniach boginy, jakby ten las miał być pełen, teraz miał wrażenie jakby to coś miało być wspólnym boginem dzieci które się to znajdowały - jakkolwiek naiwna ta myśl by nie była.
Ten potwór niósł ze sobą jednak jeden szczególny lęk - wspomnienie wielu porażek związanych z próbami naprawiania anomalii. I choć Bertie w naturalny sposób zawsze skoncentrowany był na tym, że po prostu musi się udać, duża ilość porażek krzyczała mu prosto w twarz, że jednak nie jest to nic oczywistego.
Słuchał słów Just, jakby miał usłyszeć cokolwiek więcej czego jeszcze na ten temat nie słyszał, choć niestety - teorię zna już całkiem dobrze.
Nie było już z resztą czasu do stracenia, tak jak zapewne pozostali - wycelował swoją różdżkę w potwora, po raz kolejny starając się naprawić magię.
Korzystam z uroków.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Mrok uderzył w was potężną siłą, czerń zawładnęła wszystkim a Potwór stał się jedynym, co mogliście ujrzeć. Z pękatego tułowia wyrastały kolejne kończyny, każda zakończona innym, odzwierzęcym elementem, oczy pęczniały niczym ropnie a w nozdrza uderzył was okrutny swąd. Powietrze zgęstniało, przypominało śluz, utrudniało oddychanie oraz jakiekolwiek ruchy - lecz mimo tego każde z was uniosło w górę różdżkę, próbując okiełznać nacierającą, otaczającą was anomalie. Alix, poprowadzona słowami Tonks, podążyła za wskazówkami: obydwie czarownice skupiły się na obronie, na magii mającej chronić, pielęgnować i osłaniać to, co dobre i delikatne. Arystokratka nigdy wcześniej nie czuła czegoś podobnego, mocne szarpnięcie różdżki i napływ buzującej wokół energii sprawił, że rany na ręce i twarzy otworzyły się, znów zalała ją krew. Justine, mająca już do czynienia z anomaliami, poradziła sobie doskonale, lecz ona także zachwiała się na nogach sekundę po uniesieniu różdżki. Bertie opadł na plecy, poraniona stopa, właściwie w niczym nieprzypominająca tej kończyny, nie pozwoliła mu ustać na nogach, jednakże jego potężne zdolności w dziedzinie uroków wymknęły się z różdżki silnym promieniem, krzyżującym się z tym Ramseya, który sięgnął po oswojony już sposób i po najczarniejszą część swej duszy. Różnobarwne promienie zaklęć, skondensowanej czarodziejskiej mocy uderzyły w czarną chmurę Potwora, rozświetlając ją od środka brudną szarością. Istota anomalii wydała z siebie potworny, głuszający pisk - dziecięcy, dziewczęcy, sprawiający, że zaczęliście krwawić z uszu - a czarna chmura rozpadła się na tysiące drobnych strzępów przypominających tlące się strzępy starych gazet, dokumentów lub zeszytów. Najsilniejsza z anomalii, z jaką każde z was, oprócz Mulcibera, miało do czynienia, rozpadła się, zapadła pod ciężarem waszej mocy, a ten upadek miał wpływ na wszystko dookoła. Czarna kopuła wisząca nad lasem i wąwozem opadła, po ognisku na środku głębokiej zapadliny nie było śladu, a dzieci - wcześniej stojące jak zahipnotyzowane, popadały na ziemię, niczym zmiecione potężną falą zaklęcia. Najdłużej na nogach utrzymywał się Chłopiec a na jego twarzy zagościł zagubiony, zszokowany uśmiech, lecz i on opadł najpierw na kolana a potem na twarz.
Wszystko działo się w tym samym czasie, wizgot ustał, lecz opadające z nieba strzępy zalśniły w płomieniach; z góry spadał na was deszcz magicznego ognia, kotara płonących intensywnie rysunków, notatek i książeczek dla dzieci. Gdy czarne elementy dotykały podłoża, zapalały je; tak samo intensywnie płonęła drobna roślinność sunąca po piasku wąwozu jak i sam piasek; płonąć zaczęły też ciała dzieci i wasze ubrania. Na razie mogliście ugasić je uderzeniami dłoni, lecz wiedzieliście, że każda sekunda grozi wam coraz bardziej. Udało się wam okiełznać anomalie, lecz konsekwencje upadku przeżerającej to miejsce magii dotknęły was, osłabiły; czuliście zawroty głowy, krew mocniej zaczęła płynąć z potwornie zniszczonej stopy Bertiego, lecz to Ramsey ucierpiał najmocniej - czarna magia zderzona z tą samą istotą i z wpływem innych dziedzin czarów, zwłaszcza tak mocnych czarów obronnych, powróciła do śmierciożercy rykoszetem. Część złowrogiej siły odbiła się echem, wsiąkając w ciało czarnoksiężnika - raniąc je, przepalając, sięgając do najokrutniejszych czynów, pozostawiając po sobie swąd spalenizny. Mulciber poczuł bolesne pieczenie na lewej stronie szyi, jakby ucisk rozgrzanego noża, lecz jego uwagę przyciągnął bardziej rdzawy posmak krwi: krew spływała z dziąseł, z kącików ust i z nozdrzy, gwałtownym strumieniem; mężczyzna mógł czuć też, że jego przedramiona pęcznieją od sinych wybroczyn. Pomimo bólu i gwałtownego osłabienia, które niemalże rzuciło cię na kolana, mogłeś być prawie pewien, że dostałeś właśnie ataku sinicy, choroby i mocnej reakcji ciała na tak bliskie spotkanie z siłą tej konkretnej anomalii.
Rozpad epicentrum anomalii miał wpływ także na Tildę - w chwili, w której czarne elementy kopuły oraz Potwora zaczęły spadać z nieba, Fancourt otworzyła oczy i z trudem nabrała powietrza. Wokół szalały płomienie, ale część opiekuńczej mocy, wykorzystanej przez Tonks i Alix, pozwolila Fancourt na odzyskanie sił i odzyskanie przytomności; zapłata z krwi została odwołana. Czarownica wiedziała jednak, że dalej pozostaje osłabiona i że ten nagły wyrzut siły równie szybko się skończy.
| Na odpis macie czas do 09.02 do godziny 18:30.
Udało się wam okiełznać anomalie, gratulacje. Widzicie się wzajemnie, także przez płomienie. Przejście przez płomienie grozi poważnymi obrażeniami. Widzicie też jedyne proste wyjście z wąwozu - ścieżką, którą przybył tutaj Ramsey, na dole mapy.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jednak zdecydujecie się w tym poście opuścić wąwóz (bez żadnej innej akcji typu zaklęcie/pomoc komuś/inny czyn), uda się wam to w tej kolejce.
Tilda i Bertie nie są w stanie samodzielnie szybko się poruszać.
W tej kolejce pożar jeszcze nie zadaje wam obrażeń (ale od następnej zacznie).
Wszystko działo się w tym samym czasie, wizgot ustał, lecz opadające z nieba strzępy zalśniły w płomieniach; z góry spadał na was deszcz magicznego ognia, kotara płonących intensywnie rysunków, notatek i książeczek dla dzieci. Gdy czarne elementy dotykały podłoża, zapalały je; tak samo intensywnie płonęła drobna roślinność sunąca po piasku wąwozu jak i sam piasek; płonąć zaczęły też ciała dzieci i wasze ubrania. Na razie mogliście ugasić je uderzeniami dłoni, lecz wiedzieliście, że każda sekunda grozi wam coraz bardziej. Udało się wam okiełznać anomalie, lecz konsekwencje upadku przeżerającej to miejsce magii dotknęły was, osłabiły; czuliście zawroty głowy, krew mocniej zaczęła płynąć z potwornie zniszczonej stopy Bertiego, lecz to Ramsey ucierpiał najmocniej - czarna magia zderzona z tą samą istotą i z wpływem innych dziedzin czarów, zwłaszcza tak mocnych czarów obronnych, powróciła do śmierciożercy rykoszetem. Część złowrogiej siły odbiła się echem, wsiąkając w ciało czarnoksiężnika - raniąc je, przepalając, sięgając do najokrutniejszych czynów, pozostawiając po sobie swąd spalenizny. Mulciber poczuł bolesne pieczenie na lewej stronie szyi, jakby ucisk rozgrzanego noża, lecz jego uwagę przyciągnął bardziej rdzawy posmak krwi: krew spływała z dziąseł, z kącików ust i z nozdrzy, gwałtownym strumieniem; mężczyzna mógł czuć też, że jego przedramiona pęcznieją od sinych wybroczyn. Pomimo bólu i gwałtownego osłabienia, które niemalże rzuciło cię na kolana, mogłeś być prawie pewien, że dostałeś właśnie ataku sinicy, choroby i mocnej reakcji ciała na tak bliskie spotkanie z siłą tej konkretnej anomalii.
Rozpad epicentrum anomalii miał wpływ także na Tildę - w chwili, w której czarne elementy kopuły oraz Potwora zaczęły spadać z nieba, Fancourt otworzyła oczy i z trudem nabrała powietrza. Wokół szalały płomienie, ale część opiekuńczej mocy, wykorzystanej przez Tonks i Alix, pozwolila Fancourt na odzyskanie sił i odzyskanie przytomności; zapłata z krwi została odwołana. Czarownica wiedziała jednak, że dalej pozostaje osłabiona i że ten nagły wyrzut siły równie szybko się skończy.
| Na odpis macie czas do 09.02 do godziny 18:30.
Udało się wam okiełznać anomalie, gratulacje. Widzicie się wzajemnie, także przez płomienie. Przejście przez płomienie grozi poważnymi obrażeniami. Widzicie też jedyne proste wyjście z wąwozu - ścieżką, którą przybył tutaj Ramsey, na dole mapy.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jednak zdecydujecie się w tym poście opuścić wąwóz (bez żadnej innej akcji typu zaklęcie/pomoc komuś/inny czyn), uda się wam to w tej kolejce.
Tilda i Bertie nie są w stanie samodzielnie szybko się poruszać.
W tej kolejce pożar jeszcze nie zadaje wam obrażeń (ale od następnej zacznie).
- Mapa:
pomarańczowe bohomazy - zasięg płomieni
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
różowa kropka - Tilda
jasnoniebieska kropka - Justine
zielona kropka - Ramsey
fioletowa kropka - Alix
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar; na razie wiecie, że nie przepuszcza zaklęć na zewnątrz, a do środka trafia tylko czarna magia
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu. Nie można się po nich wdrapać
- Żywotności:
Bertie 163/220 (5 - osłabienie, 12 - oparzenia, 10 - psychiczne, 30-cięte [obrażenia lewej stopy] ); 18 uleczone w poprzedniej turze; -10 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Justine 213/240 (10 - cięte, 2 - tłuczone, 15 - psychiczne); (18 uleczone Episkey) -5 do kości
Alix 152/202 (40 - prawa ręka, cięte, 10 - psychiczne); - 10 do kościTilda 0/200 (5 - osłabienie, 140+ - cięte, 15 - psychiczne); -15 do kości3 tury przytomności, -60 do kości
Ramsey 160/215 (10 - cięte, prawy pośladek, 35 - psychiczne, cm); -10 do kości
Przemiany w mgły Ramseya: 3
Użycia Patronusa Zakonu Justine: 2
Tonks dostała wstążeczkę
Zły potwór, dziwaczna bestia z dziecięcych koszmarów był wszystkim, co widział. Ściągał ku sobie całą uwagę, zawładnął otoczeniem, rzeczywistością. Wziął we władanie całe światło, po ogniu nie było ani śladu. Powietrze było gęste, lepkie i ciężkie. Źle się nim oddychało. Sytuacja nie wywoływała nim panicznego oddechu, ani kołatania serca. Przyspieszyło, lecz nieznacznie. Zachowywał zimną krew, choć to, czemu miał stawić czoła wywoływało w im potwornie wielki niepokój. Zdecydowanie i pewnie kierował w niego różdżką, koncentrując się na sposobie naprawy anomalii przekazanym mu przez Czarnego Pana. Wiedział, że skutecznym. Był w Azkabanie. Widział największą anomalię i pokonał ją. I ta była potężna, ale był pewien, że w takiej grupie mogli ją powstrzymać, zadusić, stłamsić. Tak, by potem mogli zacząć się w końcu eliminować. Nie patrzył wokół siebie, choć widział, jak różnokolorowe wiązki wbiły się w bestię.
Przerażający pisk rozdarł przestrzeń, ogłuszył ich wszystkich, a może tylko jego. Pisk dziecka dźwięczał mu w uszach, piszczał, wrzał, gotował go od wewnątrz. Zdawało mu się, że pękały mu bębenki, że coś ciurkiem zaczęło płynąć mu z uszu. Zacisnął zęby, a zaraz potem powieki, zagryzajając i tłumiąc w sobie okrzyk bólu, jakiego doznał. Czarna chmura rozpadła się na tysiące kawałków; dzieci padły — martwe?, nie obchodziło go to; kopuła wokół nich opadła. Wraz z nią z nieba poleciał deszcz ognia. Palone gazety, gazetki, notatniczki. Nie widział tego wszystkiego. Magia, którą kierował w stronę potwora z koszmarów jakoś wróciła do niego, wniknęła w niego. Przeniknęła przez jego lewą dłoń, która rozpaliła go od środka żywym ogniem, przepłynęła żyłami do każdego zakamarka ciała. Palił się. Płonął od środka. Jakby ktoś podłożył iskrę pod wysuszoną ściółkę. Ból, który poczuł, był olbrzymi i potworny. Taki ból towarzyszył mu tylko wtedy, kiedy jego ciało zajęło się ogniem Szatańskiej Pożogi. A teraz ten ogień płonął w nim. Coś przywarło do jego szyi; zlokalizował inne, nowe ognisko bólu z opóźnieniem. Nie potrafił określić ani powodu ani źródła. Krzyknął przez zaciśnięte zęby. Cofnął się o krok, może o dwa, bezwiednie, słaniając się na nogach, ledwie zachowując równowagę. A po chwili jego usta wypełnił metaliczny smak krwi. Miał jej w ustach pełno. Paliły go też i dziąsła. Paliły go usta. Krew znów lała mu się z nosa. lała się z uszu. Rozchylił powieki, a jego mięśnie w ułamku sekundy, na moment przestały odczuwać ból, zwiotczały, zobojętniały na niego. Na rękach dojrzał wybroczyny i chyba wiedział, co może być tego powodem. Nie, pomyślał, wydychając z trudem powietrze, wyrzucając je z płuc gwałtownie, a wraz z nim plując krwią przed siebie. Musiał zagłuszyć ból. Musiał szybko się stąd wydostać.
Nie patrzył na dzieci. Nie dbał o to, czy były martwe. Zajęte drobnym ogniem ubranie szybko ugasił dłonią. W lewej ręce zaciskał różdżkę mocno. Nie mógł jej wypuścić. Ruszył przed siebie w kierunku, z którego tutaj przybył.
| Spadam stąd
Przerażający pisk rozdarł przestrzeń, ogłuszył ich wszystkich, a może tylko jego. Pisk dziecka dźwięczał mu w uszach, piszczał, wrzał, gotował go od wewnątrz. Zdawało mu się, że pękały mu bębenki, że coś ciurkiem zaczęło płynąć mu z uszu. Zacisnął zęby, a zaraz potem powieki, zagryzajając i tłumiąc w sobie okrzyk bólu, jakiego doznał. Czarna chmura rozpadła się na tysiące kawałków; dzieci padły — martwe?, nie obchodziło go to; kopuła wokół nich opadła. Wraz z nią z nieba poleciał deszcz ognia. Palone gazety, gazetki, notatniczki. Nie widział tego wszystkiego. Magia, którą kierował w stronę potwora z koszmarów jakoś wróciła do niego, wniknęła w niego. Przeniknęła przez jego lewą dłoń, która rozpaliła go od środka żywym ogniem, przepłynęła żyłami do każdego zakamarka ciała. Palił się. Płonął od środka. Jakby ktoś podłożył iskrę pod wysuszoną ściółkę. Ból, który poczuł, był olbrzymi i potworny. Taki ból towarzyszył mu tylko wtedy, kiedy jego ciało zajęło się ogniem Szatańskiej Pożogi. A teraz ten ogień płonął w nim. Coś przywarło do jego szyi; zlokalizował inne, nowe ognisko bólu z opóźnieniem. Nie potrafił określić ani powodu ani źródła. Krzyknął przez zaciśnięte zęby. Cofnął się o krok, może o dwa, bezwiednie, słaniając się na nogach, ledwie zachowując równowagę. A po chwili jego usta wypełnił metaliczny smak krwi. Miał jej w ustach pełno. Paliły go też i dziąsła. Paliły go usta. Krew znów lała mu się z nosa. lała się z uszu. Rozchylił powieki, a jego mięśnie w ułamku sekundy, na moment przestały odczuwać ból, zwiotczały, zobojętniały na niego. Na rękach dojrzał wybroczyny i chyba wiedział, co może być tego powodem. Nie, pomyślał, wydychając z trudem powietrze, wyrzucając je z płuc gwałtownie, a wraz z nim plując krwią przed siebie. Musiał zagłuszyć ból. Musiał szybko się stąd wydostać.
Nie patrzył na dzieci. Nie dbał o to, czy były martwe. Zajęte drobnym ogniem ubranie szybko ugasił dłonią. W lewej ręce zaciskał różdżkę mocno. Nie mógł jej wypuścić. Ruszył przed siebie w kierunku, z którego tutaj przybył.
| Spadam stąd
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ciemność, w której się znajdowała, była chłodna i niemalże kojąca – w przeciwieństwie do żaru i ostrych rozbłysków światła, które zatańczyły przed jej oczami, gdy nagle uniosła powieki.
Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna, ale marzyła o tym, by jeszcze raz osunąć się w nicość - tak cudowną i pozbawioną bólu, który na nowo odzywał się w jej ciele. Jednak z każdym oddechem, głębokim i drżącym, wracały do niej kolejne zmysły, a szeroko otwarte oczy śledziły szalejące wokół płomienie i opadające z nieba szczątki kopuły. Nie miała pojęcia, co się właśnie stało i dlaczego czuła dziwną moc ożywiającą jej sponiewierane ciało; jeszcze nigdy nie była tak zdezorientowana i pragnęła po prostu zamknąć z powrotem oczy, pogrążając się w ciemności.
Ale wizja trawiących ją płomieni wcale nie była przyjemna.
Z ogromnym trudem przewróciła się na bok i spróbowała podnieść się nieznacznie, pomagając sobie rękami – a przynajmniej prawą ręką, bo lewa wciąż promieniowała bólem. Dała sobie zaledwie chwilę, by rozejrzeć się dookoła i dostrzec Justine, Bertiego, Alix i oddalającego się Ramseya, a także leżące na ziemi dzieci, lecz zaraz uświadomiła sobie niewygodną prawdę – nie miała przy sobie różdżki. Bez niej czuła się jeszcze bardziej bezbronna i osłabiona; nie wiedziała nawet, czy różdżka znajdowała się tam, gdzie wcześniej upadła, czy może któreś dziecko postanowiło ją sobie przywłaszczyć.
Ale musiała spróbować ją odnaleźć – a potem spróbować się stąd wydostać.
- Pomocy – jej głos był słaby i zachrypnięty, ale musiała dać pozostałym znać, że jeszcze żyła. Rozglądając się dookoła i zbierając w sobie wszystkie siły, zaczęła poruszać się na czworaka z dala od szalejących za nią płomieni. W oddali dostrzegła ścieżkę – póki co nie szalał na niej ogień – ale zaraz utkwiła spojrzenie w ziemi, rozpaczliwie wypatrując różdżki.
rzucam na spostrzegawczość (II) i przesuwam się o 3 kratki na południowy wschód, jeśli mogę
Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna, ale marzyła o tym, by jeszcze raz osunąć się w nicość - tak cudowną i pozbawioną bólu, który na nowo odzywał się w jej ciele. Jednak z każdym oddechem, głębokim i drżącym, wracały do niej kolejne zmysły, a szeroko otwarte oczy śledziły szalejące wokół płomienie i opadające z nieba szczątki kopuły. Nie miała pojęcia, co się właśnie stało i dlaczego czuła dziwną moc ożywiającą jej sponiewierane ciało; jeszcze nigdy nie była tak zdezorientowana i pragnęła po prostu zamknąć z powrotem oczy, pogrążając się w ciemności.
Ale wizja trawiących ją płomieni wcale nie była przyjemna.
Z ogromnym trudem przewróciła się na bok i spróbowała podnieść się nieznacznie, pomagając sobie rękami – a przynajmniej prawą ręką, bo lewa wciąż promieniowała bólem. Dała sobie zaledwie chwilę, by rozejrzeć się dookoła i dostrzec Justine, Bertiego, Alix i oddalającego się Ramseya, a także leżące na ziemi dzieci, lecz zaraz uświadomiła sobie niewygodną prawdę – nie miała przy sobie różdżki. Bez niej czuła się jeszcze bardziej bezbronna i osłabiona; nie wiedziała nawet, czy różdżka znajdowała się tam, gdzie wcześniej upadła, czy może któreś dziecko postanowiło ją sobie przywłaszczyć.
Ale musiała spróbować ją odnaleźć – a potem spróbować się stąd wydostać.
- Pomocy – jej głos był słaby i zachrypnięty, ale musiała dać pozostałym znać, że jeszcze żyła. Rozglądając się dookoła i zbierając w sobie wszystkie siły, zaczęła poruszać się na czworaka z dala od szalejących za nią płomieni. W oddali dostrzegła ścieżkę – póki co nie szalał na niej ogień – ale zaraz utkwiła spojrzenie w ziemi, rozpaczliwie wypatrując różdżki.
rzucam na spostrzegawczość (II) i przesuwam się o 3 kratki na południowy wschód, jeśli mogę
You have witchcraftin your lips
The member 'Tilda Fancourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Przerażający pisk, uderzenie ciemności, rozpadająca się kopuła, pozbawiane przytomności dzieci. Wszystko działo się w jednej chwili, choć z jednej strony był pewien że się udało, z drugiej wcale nie był przekonany że to już koniec całego koszmaru. Noga, o ile nadal powinien w ten sposób nazywać swoją kończynę bolała potwornie, nie był w stanie się podnieść, nie sądził też by skakanie na jednej nodze miało wielki sens, już na czworakach miałby większe szanse. Przez chwilę nie widział, co się dzieje, usłyszał jednak głos kobiety którą atakował nie tak dawno, wiedział gdzie powinna znajdować się Justine której medycznych zdolności wszyscy potrzebowali jeśli mieli stąd w ogóle uciec.
- Nebula exstiguere. - wypowiedział, znów unosząc się do siadu i celując różdżką w płomienie przed sobą, za którymi powinna być Justine.
Rozglądał się także dookoła, starając się zorientować w tym, gdzie ile się ich znajduje, w jakim są stanie i czy jest szansa choć niektóre z nich wyratować.
- Nebula exstiguere. - wypowiedział, znów unosząc się do siadu i celując różdżką w płomienie przed sobą, za którymi powinna być Justine.
Rozglądał się także dookoła, starając się zorientować w tym, gdzie ile się ich znajduje, w jakim są stanie i czy jest szansa choć niektóre z nich wyratować.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie miała ochoty z nim współpracować, ale wiedziała że nie posiada wyjścia. Udało im się, wiedziała, ze tak, czuła to w magii, która kumulowała się w jej białej różdżce. Głośny pisk rozszedł się dookoła chwiejąc ją na nogach. Ognisko zgasło, a dzieci padały na ziemię. Słyszała głuchy stukot z którym upadały. Widziała twarz chłopca, nim upadł twarzą na ziemię. Z nieba zaczął spywać ogień, który podpalał to, co dotknął na ziemi. Strzepnęła ogień z brudnego rękawa ze zgrozą patrząc, jak ogień pokrywa nie tylko ich, ale i dzieci. Wzrok przesunął się po reszcie kończąc na Mulciberze.
- Dupek! - krzyknęła widząc jak odwraca się od nich by odejść. Zacisnęła mocniej zęby. Pieprzony egoista, nic liczyło się dla niego nic poza sobą. Najchętniej rzuciłaby mu czymś ciężkim w głowę, ale teraz nie było na to czasu. Rozejrzała się raz jeszcze dostrzegając ledwie uniosenią Tildę. Ciężki kamień spadł z jej serca. Drogę prosto ku niej zagradzał jej ogień, który zaczynał pochłaniać wszystko. - Bertie! Musimy to ugasić. Nie możemy pozwolić im zginąć. - krzyknęła do niego. Nie, nie mogli. Gdyby uciekli, nie byliby lepsi od Maulcibera. Musialała usilnie, próbując znaleźć rozwiązanie. Bertie nie był w stanie chodzić o własnych siłach, Tilda też, potrzebowała pomocy. Alix nie była w stanie jej nieść nieprzytomnej. Do tego znajdowały się dzieci. Czy zamiana w zwierzę leżała w jej zasięgu? Spojrzała na kobietę. Dlaczego nie nosiła w kieszeni eliksiru uzdrowicielskiego? Zaklęła pod nosem. - Nebula exstiguere. - wybrała w końcu kierując różdżkę w stronę w której ostatnio widziała chłopca, potem zamierzała przesunąć ją przed siebie i zgasić płomienie robiąc sobie przejście.
- Dupek! - krzyknęła widząc jak odwraca się od nich by odejść. Zacisnęła mocniej zęby. Pieprzony egoista, nic liczyło się dla niego nic poza sobą. Najchętniej rzuciłaby mu czymś ciężkim w głowę, ale teraz nie było na to czasu. Rozejrzała się raz jeszcze dostrzegając ledwie uniosenią Tildę. Ciężki kamień spadł z jej serca. Drogę prosto ku niej zagradzał jej ogień, który zaczynał pochłaniać wszystko. - Bertie! Musimy to ugasić. Nie możemy pozwolić im zginąć. - krzyknęła do niego. Nie, nie mogli. Gdyby uciekli, nie byliby lepsi od Maulcibera. Musialała usilnie, próbując znaleźć rozwiązanie. Bertie nie był w stanie chodzić o własnych siłach, Tilda też, potrzebowała pomocy. Alix nie była w stanie jej nieść nieprzytomnej. Do tego znajdowały się dzieci. Czy zamiana w zwierzę leżała w jej zasięgu? Spojrzała na kobietę. Dlaczego nie nosiła w kieszeni eliksiru uzdrowicielskiego? Zaklęła pod nosem. - Nebula exstiguere. - wybrała w końcu kierując różdżkę w stronę w której ostatnio widziała chłopca, potem zamierzała przesunąć ją przed siebie i zgasić płomienie robiąc sobie przejście.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Czarodziejski wąwóz
Szybka odpowiedź