Czarodziejski wąwóz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Czarodziejski wąwóz
W pewnym zakątku zamglonego lasu znajduje się wąska ścieżka - odnajdzie ją tylko ktoś niezwykle spostrzegawczy. Ścieżynka zdaje się wydeptana setką bosych nóżek, prowadzi też w dół, w gęste krzewiny, za którymi rozciąga się widok na zadrzewiony wąwóz. Jego ściany są niezwykle strome, do wąwozu można zejść wyłącznie tą jedną drogą, a i ona nie należy do łatwych.
Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Miejsce odkryte przez uczestników eventu Noc - październik 1956Dno wąwozu wysypane jest kamieniami, większymi i mniejszymi: pulsują one dziwną energią, są przez cały rok ciepłe, nie zalega tu więc śnieg, a strome nawisy wąwozu nie pozwalają dotrzeć tutaj zawiejom. Dzięki magicznej specyfice tego miejsca przez cały rok w wąwozie panuje wiosna: rosną tutaj zielone kwiaty, płożą się świeże pędy, a spomiędzy kamieni wyrastają ciepłolubne rośliny. Choć panuje tu duchota, to miejsce jest wyjątkowe i, jak powiadają, przeklęte. Gdzieniegdzie na kamykach lśni zaschnięta krew a na ścianach wąwozu tkwią drewniane drzazgi. Ta anomalia przyrodnicza przyciąga wielu badaczy oraz miłośników flory - bowiem zwierzęta omijają to miejsce z daleka, nie sposób ujrzeć tu nawet gryzonia czy ptaka.
Tilda walczyła z czarodziejem, któremu z zadziwiającą łatwością przychodziło rzucanie bardzo silnych ofensywnych zaklęć, jak na kogoś, kto wyraźnie unikał bezpośredniej, krwawej walki. nie śledził jednak przebiegu tego pojedynku, choć zaklęcia świstały w różne strony. Jego własne zaklęcie pomknęło w kierunku beudnej szlamy, ale po raz kolejny przyzwała do siebie zbawienną moc patronusa. Miała szczęście. Świetlista łuna osłoniła ją przed czarnomagicznym zaklęciem. Podtrzymała swoją decyzję, po raz kolejny odsyłając w jego stronę silny urok. Nie zastanawiał się długo - tym bardziej, że magia tutaj była niestabilna, chwiejna. Nie był pewien, jak wpłynie na niego pod postacią mgły ewentualny wybuch, ale nie miał innego wyjścia. Najbezpieczniej było po prostu zniknąć. Opuścił nieznacznie różdżkę, nie odejmując wzroku od Tonks, by zmienić swoje ciało w niematerialną, magiczną formę czarnej jak smoła mgły.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Ramsey zawzięcie atakował Tonks, zarówno urokami jak i mocną, czarnomagiczną klątwą, budzącą w dzieciach wielki zachwyt. - Tak, utnij jej nogę! Jak kózce! - zapiszczał niezwykle pulchny berbeć, przebierając potwornie brudnymi - i tłustymi - stopami po piachu, wzbijając w powietrze chmurkę pyłu. Do ucięcia nogi jednak nie doszło, tuż przed blondynką pojawił się srebrzysty Patronus - wyczarowany z wielkim trudem, koszmarna wizja mordowanego dziecka uniemożliwiała skupienie się na dobrych wspomnieniach, wykrzesanie z siebie nadziei. Próba przekazania stojącej niepodal dziewczynce klucza nie powiodła się; dziecko pokręciło głową, odsuwając się dalej. - Musisz to zrobić samia, przecież jesteś Wstążeczką - wymamrotała, wycofując się daleko w tył, by schować się za ramionami starszego kolegi. Tonks opadała z sił, lecz nienawiść, jaką czuła wobec Mulcibera widocznie pozwoliła jej sięgnąć po rezerwy czarodziejskiej mocy - w stronę czarnoksiężnika pomknęłą wiązka zaklęcia, rozbijająca się na dziesiątki magicznych ostrzy, lecz i przed nimi Mulciber zdołał się ochronić, przemieniając się w czarną mgłę.
Tilda także nie ustępowała, walczyła dalej, uparcie sięgając po jeden z najtrudniejszych uroków. Chłopiec zaczynał rozumieć, że Fancourt gra na czas, że tak naprawdę nie jest w stanie wyczarować tak potężnego zaklęcia, ale zanim zdołał unieść gałąź i udzielić jej dorosłej reprymendy, z różdżki czarownicy wymknął się mocny promień; niestety, nadgarstek brunetki zadrżał a urok okazał się nieudany - o włos. Ręka Tildy trzęsła się coraz gwałtowniej, nie bez powodu; to prowizoryczny bandaż zupełnie przemókł i przestał ściśle ochraniać rozciętego przez Mulcibera przedramienia. Krwawienie powróciło a spomiędzy palców kobiety zaczęła kapać krew. W tym stanie, z ciągłymi, gwałtownymi i budzącymi obrzydzenie brutalnymi wizjami, nie zdołała obroniła się przed silnym urokiem Bertiego. W jej wątłe ciało wbiły się noże, rozcięły skórę piersi, brzucha, nóg, ramion. Czarownica poczuła potworny ból, lecz na szczęście nie trwał on zbyt długo - osunęła się na ziemię nieprzytomnie, a jej krew jeszcze szerszym sumieniem zaczęła spływać na ziemię, wsiąkać w podłoże wąwozu. Bott widział dokładnie, jak wielkie obrażenia zadało jego zaklęcie, ale nie mógł skupić całej uwagi na tym potwornym widoku pokiereszowanej kobiety - szarpanie, swędzenie i ból płynący z lewej stopy nasilał się, piasek wirował wokół jego kostki. Coś - małe stworzenia? magia? drobinki anomalii? - zdawało się go kąsać, obżerać ze skóry, żywcem; nie mógł ustać na nogach, opadł do tyłu, nie mogąc powstrzymać krzyku, gdy ujrzał to, co zostało z jego lewej stopy, obgryzionej niemalże do kości, pozbawionej paznokci i większości tkanek miękkich. Krzyk Bertiego zniknął jednak w ogólnej, potwornej wrzawie zgromadzonych wokół ogniska dzieci. Dziwnie zamglonych, coś działo się z otaczającą was sferą, dalej niezwykle namacalną, ale teraz zdającą się wypełniać szarą poświatą, nieutrudniającą oddychania.
Niezwykle mocne zaklęcia, które w ciągu ostatnich minut padły z każdej ze stron, ochłodziły powietrze, względnie ustabilizowały magię, wasze różdżki przestały drżeć a koszmarne mary zniknęły; oddychaliście swobodniej, czarna kopuła wisząca nad wąwozem odrobinę pojaśniała. Każda kropla krwi Tildy, która wsiąkała w ziemię, zdawała się uspokajać skumulowaną w tym miejscu czarną magię - i jeszcze mocniej rozzuhwalać dzieci, już nie wściekłe, nie gniewne, nie mordercze, a zachwycone, pełne typowego dla najmłodszych podekscytowania. Jeśli do tej pory w wąwozie panował zgiełk, to w tym momencie odgłosy łobuzerii stały się wręcz nie do wytrzymania; kakofonia okrzyków, przyśpiewek, pisków zachwytu mieszała się w jeden, trudny do zniesienia wizgot. W końcu przebił się przez niego drżący, bliski pisku typowego dla chłopców w okresie dojrzewania, ton głosu Łobuza. - Wspaniale! Tak, to zabawa! Przednia zabawa! - przerzucił gałąź z jednej dłoni do drugiej, wolną w danym momencie dłonią machając w stronę Alix. Półwila nie mogła odsunąć się dalej, ciągle otaczały ją dziewczynki. - Wspaniale się bawili, prawda, Ślicznotko? Jestem zachwycony, a ty? - zapiał z zachwytu, a jego twarz była rumiana, coraz lepiej widoczna w szarzejącym półmroku - to ognisko zaczęło dogasać, płomienie opadały w dół, jeszcze wyraźne, ale widocznie się zmniejszające i słabnące. - No, no, udało się wam to doskonale. Grubasek, Wiewiór, Farfocel, zajmijcie się tą koleżanką, zanim całkiem się nam zapiaszczy. Nikt nie lubi piachu w zębach, co nie? - spytał otaczającego go tłumu, a dzieci zawyły z uciechą. Troje dużych jak na swój wiek chłopców zeskoczyło ze skrzyni i wesołym truchcikiem pobiegło do Fancourt, przeciągając ją za nogi i ręce w bok, za szarą sferę - zostawiła po sobie krwawy ślad, różdżka wypadła z jej rozciętej ręki. - Dobrze, dobrze, doskonale - powtórzył Chłopiec, próbując nieudolnie zetknąć przed sobą opuszki palców, jak czynili to pewni siebie, zadowoleni dorośli, ale zupełnie mu to nie wychodziło, nawet kiedy wsunął gałąź pod pachę. - Została nam jeszcze jedna zabawa. Mianowicie... - zacmokał w zastanowieniu, kiwając ręką jeszcze raz, tym razem na Kobietę: ta, odrętwiała z przerażenia, w pierwszej chwili nie zareagowała, w drugiej jednak złapała Alix za ramię, wyswabadzając ją z natarczywych objęć dziewczynek, po czym podprowadziła ją do przodu, tuż przed Chłopca, ustawiając ją przodem do płonącego ogniska. - Bawiliście się tak pięknie, że szkoda nam się z wami żegnać, prawda? - Nie musiał pytać, dzieci wydawały się zachwycone widowiskiem, wygłodniałe, szczęśliwe. - Któreś z was musi z nami zostać. Z własnej woli. Reszta może odejść, choć nie będzie to łatwe - westchnął, mając na myśli raczej wielką tęsknotę dzieci za Dużymi niż trudności czekające ich później. - Zdecydujcie sami, jesteście w końcu Duzi i wiecie najlepiej, prawda? Lubicie rządzić. I decydować. Tylko żadnych płaczów, żadnych jęków, żadnego mazania się! - uderzył gałęzią w wieko kufra. - Oczywiście możecie też zdecydować za tamtą - wskazał na Tildę - ...ale nie lubimy takich kompanów zabaw, rozwalają się na kawałki zbyt szybko, prawda Lydio? - spojrzał przelotnie na drżącą Kobietę i westchnął rozdzierająco. - Śliczna, Golasek, Mądrala albo Wstążeczka. No i ewentualnie ten miły Trupek. Kto z nami zostanie? A może chcecie zostać z nami wszyscy, na zawsze? - podniósł głos jak rasowy konferansjer z magiczego cyrku. - Tylko radzę się wam pośpieszyć i nie używać różdżek, jak to coś wybuchnie, to nic po nas nie zostanie. Same flaczki - na sekundę jego usta wykrzywiły się w podkówkę, ale później ponownie nabrał animuszu, spoglądając wyczekująco na zgromadzonych przy ognisku. Mówił szczerze, wiedzieliście już, że Chłopiec was nie okłamuje i że jeśli przed czymś ostrzega, zapewne ma rację. - Ta jedna osoba się nami zaopiekuje...będzie się z nami bawić. I znów wrócimy do naszych łóżek! Tak, tak będzie, jeśli wszystko się powiedzie - zawiesił głos. - Kiedy już zdecydujecie, Wstążeczko...otworzysz skrzynię - zwrócił się do Tonks, poklepując dłonią wieko kufra, na którym siedział, beztrosko majtając nogami, jakby tuż przed nim nie zamordowano jednej kobiety - lub dwóch kobiet, ciało odciągniętej na bok Tildy nie dawało znaków życia, a stojące wokół niej dzieci niecierpliwie się oblizywały.
| Na odpis macie czas do 31.01 do godziny 16:00.
Tilda, możesz, ale nie musisz napisać posta w tej kolejce. Pozostali mogą napisać dowolną liczbę postów dyskusyjnych i konwersacyjnych między sobą, ale w którymś z postów powinna znaleźć się decyzja dotycząca tego, kto pozostanie z Dziećmi. Możecie głosować, ciągnąć zapałki (jeśli takie posiadacie w swoim ekwipunku) lub przedstawiać swoje typy, wszystkie retoryczne chwyty dozwolone. Nie musicie rzucać kością na retorykę.
Z tej odległości żadne z was nie może ocenić stanu Tildy. Tonks może stwierdzić, że dziewczyna być może żyje, ale krwawi niepokojąco mocno i jej chwile są policzone.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jeśli zbliżycie się do końca szarej strefy, niemożliwym stanie się jej opuszczenie - przy podjęciu próby opuszczenia jej, należy poczekać na post Mistrza Gry.
Proszę o dokładne opisywanie poruszania się względem mapki (skos w górę w lewo, zamiast "w lewo", w prawo zamiast "do przodu" - w tej kolejce MG uznawał poruszanie się losowo).
Przez pole z ogniskiem nie można przejść, ale można przez nie rzucać zaklęcia.
Tilda także nie ustępowała, walczyła dalej, uparcie sięgając po jeden z najtrudniejszych uroków. Chłopiec zaczynał rozumieć, że Fancourt gra na czas, że tak naprawdę nie jest w stanie wyczarować tak potężnego zaklęcia, ale zanim zdołał unieść gałąź i udzielić jej dorosłej reprymendy, z różdżki czarownicy wymknął się mocny promień; niestety, nadgarstek brunetki zadrżał a urok okazał się nieudany - o włos. Ręka Tildy trzęsła się coraz gwałtowniej, nie bez powodu; to prowizoryczny bandaż zupełnie przemókł i przestał ściśle ochraniać rozciętego przez Mulcibera przedramienia. Krwawienie powróciło a spomiędzy palców kobiety zaczęła kapać krew. W tym stanie, z ciągłymi, gwałtownymi i budzącymi obrzydzenie brutalnymi wizjami, nie zdołała obroniła się przed silnym urokiem Bertiego. W jej wątłe ciało wbiły się noże, rozcięły skórę piersi, brzucha, nóg, ramion. Czarownica poczuła potworny ból, lecz na szczęście nie trwał on zbyt długo - osunęła się na ziemię nieprzytomnie, a jej krew jeszcze szerszym sumieniem zaczęła spływać na ziemię, wsiąkać w podłoże wąwozu. Bott widział dokładnie, jak wielkie obrażenia zadało jego zaklęcie, ale nie mógł skupić całej uwagi na tym potwornym widoku pokiereszowanej kobiety - szarpanie, swędzenie i ból płynący z lewej stopy nasilał się, piasek wirował wokół jego kostki. Coś - małe stworzenia? magia? drobinki anomalii? - zdawało się go kąsać, obżerać ze skóry, żywcem; nie mógł ustać na nogach, opadł do tyłu, nie mogąc powstrzymać krzyku, gdy ujrzał to, co zostało z jego lewej stopy, obgryzionej niemalże do kości, pozbawionej paznokci i większości tkanek miękkich. Krzyk Bertiego zniknął jednak w ogólnej, potwornej wrzawie zgromadzonych wokół ogniska dzieci. Dziwnie zamglonych, coś działo się z otaczającą was sferą, dalej niezwykle namacalną, ale teraz zdającą się wypełniać szarą poświatą, nieutrudniającą oddychania.
Niezwykle mocne zaklęcia, które w ciągu ostatnich minut padły z każdej ze stron, ochłodziły powietrze, względnie ustabilizowały magię, wasze różdżki przestały drżeć a koszmarne mary zniknęły; oddychaliście swobodniej, czarna kopuła wisząca nad wąwozem odrobinę pojaśniała. Każda kropla krwi Tildy, która wsiąkała w ziemię, zdawała się uspokajać skumulowaną w tym miejscu czarną magię - i jeszcze mocniej rozzuhwalać dzieci, już nie wściekłe, nie gniewne, nie mordercze, a zachwycone, pełne typowego dla najmłodszych podekscytowania. Jeśli do tej pory w wąwozie panował zgiełk, to w tym momencie odgłosy łobuzerii stały się wręcz nie do wytrzymania; kakofonia okrzyków, przyśpiewek, pisków zachwytu mieszała się w jeden, trudny do zniesienia wizgot. W końcu przebił się przez niego drżący, bliski pisku typowego dla chłopców w okresie dojrzewania, ton głosu Łobuza. - Wspaniale! Tak, to zabawa! Przednia zabawa! - przerzucił gałąź z jednej dłoni do drugiej, wolną w danym momencie dłonią machając w stronę Alix. Półwila nie mogła odsunąć się dalej, ciągle otaczały ją dziewczynki. - Wspaniale się bawili, prawda, Ślicznotko? Jestem zachwycony, a ty? - zapiał z zachwytu, a jego twarz była rumiana, coraz lepiej widoczna w szarzejącym półmroku - to ognisko zaczęło dogasać, płomienie opadały w dół, jeszcze wyraźne, ale widocznie się zmniejszające i słabnące. - No, no, udało się wam to doskonale. Grubasek, Wiewiór, Farfocel, zajmijcie się tą koleżanką, zanim całkiem się nam zapiaszczy. Nikt nie lubi piachu w zębach, co nie? - spytał otaczającego go tłumu, a dzieci zawyły z uciechą. Troje dużych jak na swój wiek chłopców zeskoczyło ze skrzyni i wesołym truchcikiem pobiegło do Fancourt, przeciągając ją za nogi i ręce w bok, za szarą sferę - zostawiła po sobie krwawy ślad, różdżka wypadła z jej rozciętej ręki. - Dobrze, dobrze, doskonale - powtórzył Chłopiec, próbując nieudolnie zetknąć przed sobą opuszki palców, jak czynili to pewni siebie, zadowoleni dorośli, ale zupełnie mu to nie wychodziło, nawet kiedy wsunął gałąź pod pachę. - Została nam jeszcze jedna zabawa. Mianowicie... - zacmokał w zastanowieniu, kiwając ręką jeszcze raz, tym razem na Kobietę: ta, odrętwiała z przerażenia, w pierwszej chwili nie zareagowała, w drugiej jednak złapała Alix za ramię, wyswabadzając ją z natarczywych objęć dziewczynek, po czym podprowadziła ją do przodu, tuż przed Chłopca, ustawiając ją przodem do płonącego ogniska. - Bawiliście się tak pięknie, że szkoda nam się z wami żegnać, prawda? - Nie musiał pytać, dzieci wydawały się zachwycone widowiskiem, wygłodniałe, szczęśliwe. - Któreś z was musi z nami zostać. Z własnej woli. Reszta może odejść, choć nie będzie to łatwe - westchnął, mając na myśli raczej wielką tęsknotę dzieci za Dużymi niż trudności czekające ich później. - Zdecydujcie sami, jesteście w końcu Duzi i wiecie najlepiej, prawda? Lubicie rządzić. I decydować. Tylko żadnych płaczów, żadnych jęków, żadnego mazania się! - uderzył gałęzią w wieko kufra. - Oczywiście możecie też zdecydować za tamtą - wskazał na Tildę - ...ale nie lubimy takich kompanów zabaw, rozwalają się na kawałki zbyt szybko, prawda Lydio? - spojrzał przelotnie na drżącą Kobietę i westchnął rozdzierająco. - Śliczna, Golasek, Mądrala albo Wstążeczka. No i ewentualnie ten miły Trupek. Kto z nami zostanie? A może chcecie zostać z nami wszyscy, na zawsze? - podniósł głos jak rasowy konferansjer z magiczego cyrku. - Tylko radzę się wam pośpieszyć i nie używać różdżek, jak to coś wybuchnie, to nic po nas nie zostanie. Same flaczki - na sekundę jego usta wykrzywiły się w podkówkę, ale później ponownie nabrał animuszu, spoglądając wyczekująco na zgromadzonych przy ognisku. Mówił szczerze, wiedzieliście już, że Chłopiec was nie okłamuje i że jeśli przed czymś ostrzega, zapewne ma rację. - Ta jedna osoba się nami zaopiekuje...będzie się z nami bawić. I znów wrócimy do naszych łóżek! Tak, tak będzie, jeśli wszystko się powiedzie - zawiesił głos. - Kiedy już zdecydujecie, Wstążeczko...otworzysz skrzynię - zwrócił się do Tonks, poklepując dłonią wieko kufra, na którym siedział, beztrosko majtając nogami, jakby tuż przed nim nie zamordowano jednej kobiety - lub dwóch kobiet, ciało odciągniętej na bok Tildy nie dawało znaków życia, a stojące wokół niej dzieci niecierpliwie się oblizywały.
| Na odpis macie czas do 31.01 do godziny 16:00.
Tilda, możesz, ale nie musisz napisać posta w tej kolejce. Pozostali mogą napisać dowolną liczbę postów dyskusyjnych i konwersacyjnych między sobą, ale w którymś z postów powinna znaleźć się decyzja dotycząca tego, kto pozostanie z Dziećmi. Możecie głosować, ciągnąć zapałki (jeśli takie posiadacie w swoim ekwipunku) lub przedstawiać swoje typy, wszystkie retoryczne chwyty dozwolone. Nie musicie rzucać kością na retorykę.
Z tej odległości żadne z was nie może ocenić stanu Tildy. Tonks może stwierdzić, że dziewczyna być może żyje, ale krwawi niepokojąco mocno i jej chwile są policzone.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jeśli zbliżycie się do końca szarej strefy, niemożliwym stanie się jej opuszczenie - przy podjęciu próby opuszczenia jej, należy poczekać na post Mistrza Gry.
Proszę o dokładne opisywanie poruszania się względem mapki (skos w górę w lewo, zamiast "w lewo", w prawo zamiast "do przodu" - w tej kolejce MG uznawał poruszanie się losowo).
Przez pole z ogniskiem nie można przejść, ale można przez nie rzucać zaklęcia.
- Mapa:
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
różowa kropka - Tilda
jasnoniebieska kropka - Justine
zielona kropka - Ramsey
fioletowa kropka - Alix
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar; na razie wiecie, że nie przepuszcza zaklęć na zewnątrz, a do środka trafia tylko czarna magia
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu. Nie można się po nich wdrapać
- Żywotności:
Bertie 163/220 (5 - osłabienie, 12 - oparzenia, 10 - psychiczne, 30-cięte [obrażenia lewej stopy] ); 18 uleczone w poprzedniej turze; -10 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Justine 213/240 (10 - cięte, 2 - tłuczone, 15 - psychiczne); (18 uleczone Episkey) -5 do kości
Alix 152/202 (40 - prawa ręka, cięte, 10 - psychiczne); - 10 do kościTilda 0/200 (5 - osłabienie, 140+ - cięte, 15 - psychiczne); -15 do kości
Ramsey 160/215 (10 - cięte, prawy pośladek, 35 - psychiczne, cm); -10 do kości
Przemiany w mgły Ramseya: 3
Użycia Patronusa Zakonu Justine: 2
Tonks dostała wstążeczkę
Zmiana w czarną mgłę pozwoliła mu uniknąć ostrzy, które wbiłyby się w jego ciało z wielką mocą; osłabiony organizm sprawiał, że refleks był nie ten. Wyczarowanie wystarczająco silnej i dobrej tarczy, która ochroniłaby go przed bardzo dobrze rzuconym urokiem Tonks mogłaby okazać się niewystarczająca. Pod postacią mgły przemknął w drugą stronę, przeleciał tuż obok Tonks, by znaleźć się ostatecznie na drugim końcu obszaru, w którym zostali zamknięci — przy zwłokach kobiety, a raczej tym, co po zwłokach pozostało. Zmaterializował się znów tuż przy zakrwawionych i rozwalonych po ziemi resztkach. Magia uspokajała się, anomalia zdawała się być zaspokojona - Tilda nie miała zbyt wiele szczęścia. Spojrzał za nią, kiedy dzieci zbierały jej bezwładne ciało z areny, na której stoczyli bitwę. Ucierpiała mocno, zaklęcie półnagiego czarodzieja okazało się wyniszczające i bardzo celne. Kobieta — jeśli żyła — była z pewnością na skraju. Zerknął na szlamę i jej kompana. Zaklaskał teatralnie, a na jego twarzy wykwitł szeroki, pełen zadowolenia uśmiech.
— Brawo! Całkiem nieźle — rzucił z aprobatą w kierunku Zakonnika. — Podałeś im ją na srebrnej tacy, ale może dzięki temu nie staniesz się drugim daniem. Dobrze dla ciebie — dodał cierpko i kucnął, przy resztkach. Sam był zakrwawiony, widok mięsa, wnętrzności, krwi nie budził w nim ani obrzydzenia, ani strachu, ani właściwie żadnych innych emocji. Przyglądał się pozostałościom po czarownicy, uważnie słuchając słów chłopca, który przebił się przez wrzawę rozochoconych, szalejących dzieci. Nie podzielał ich radości. Nie podzielał ich euforii. A więc ktoś musiał tu z nimi zostać. I to z własnej woli.
Wciąż trzymał różdżkę w lewej dłoni, ale Łobuz zalecił im nie używać jej bez powodu. Dlatego się wstrzymał. Dobrze czuł anomalię, może nawet czerpał z niej siły i magię. Może był z nią połączony. Może powinny go zabić, a dopiero potem spróbować anomalię unormować. Spojrzał i na niego, powracając w końcu spojrzeniem do ciała. Poszukiwał przy nim czegoś szczególnego — magicznych przedmiotów, biżuterii. Czegoś, co mogłoby ją scharakteryzować i podpowiedzieć mu kim była.
Czy w skrzyni, na której siedział łobuz znajdowało się coś, co miało pomóc im stąd wyjść? Opuścić to miejsce? Jakiś wyjątkowy artefakt? Jeśli tak, być może był zaklęty. Ale nie zdziwiłby się, gdyby w skrzyni znajdowała się też ludzka głowa. Głowa kogoś, kto przysporzył im cierpienia i stał się trofeum. Nie zamierzał zostać kolejnym.
— Chciałaś się z nimi bawić, Tonks — powiedział głośno, nieprzerwanie oglądając zwłoki czarownicy. — Teraz możesz mieć niebywałą okazję do tego, by się nimi zaopiekować i o nie zadbać. Zostać matką. I niańką. Jak obiecałaś.— Nie sugerował, nie proponował. Liczył na to, że decyzja zapadnie szybko, a otaczająca ich sfera w końcu zniknie.
| Materializuję się na polu poniżej kropki z X i przeszukuję resztki Blai (jeśli mogę)
— Brawo! Całkiem nieźle — rzucił z aprobatą w kierunku Zakonnika. — Podałeś im ją na srebrnej tacy, ale może dzięki temu nie staniesz się drugim daniem. Dobrze dla ciebie — dodał cierpko i kucnął, przy resztkach. Sam był zakrwawiony, widok mięsa, wnętrzności, krwi nie budził w nim ani obrzydzenia, ani strachu, ani właściwie żadnych innych emocji. Przyglądał się pozostałościom po czarownicy, uważnie słuchając słów chłopca, który przebił się przez wrzawę rozochoconych, szalejących dzieci. Nie podzielał ich radości. Nie podzielał ich euforii. A więc ktoś musiał tu z nimi zostać. I to z własnej woli.
Wciąż trzymał różdżkę w lewej dłoni, ale Łobuz zalecił im nie używać jej bez powodu. Dlatego się wstrzymał. Dobrze czuł anomalię, może nawet czerpał z niej siły i magię. Może był z nią połączony. Może powinny go zabić, a dopiero potem spróbować anomalię unormować. Spojrzał i na niego, powracając w końcu spojrzeniem do ciała. Poszukiwał przy nim czegoś szczególnego — magicznych przedmiotów, biżuterii. Czegoś, co mogłoby ją scharakteryzować i podpowiedzieć mu kim była.
Czy w skrzyni, na której siedział łobuz znajdowało się coś, co miało pomóc im stąd wyjść? Opuścić to miejsce? Jakiś wyjątkowy artefakt? Jeśli tak, być może był zaklęty. Ale nie zdziwiłby się, gdyby w skrzyni znajdowała się też ludzka głowa. Głowa kogoś, kto przysporzył im cierpienia i stał się trofeum. Nie zamierzał zostać kolejnym.
— Chciałaś się z nimi bawić, Tonks — powiedział głośno, nieprzerwanie oglądając zwłoki czarownicy. — Teraz możesz mieć niebywałą okazję do tego, by się nimi zaopiekować i o nie zadbać. Zostać matką. I niańką. Jak obiecałaś.— Nie sugerował, nie proponował. Liczył na to, że decyzja zapadnie szybko, a otaczająca ich sfera w końcu zniknie.
| Materializuję się na polu poniżej kropki z X i przeszukuję resztki Blai (jeśli mogę)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uniosła brew gdy jedno z dzieci krzyknęło i zacisnęła mocniej wargi. Musiała zapamiętać nazwę uroku i - na Merlina - musiała się obronić. Jeśli miało ono rzeczywiście moc, by uciąć jej jakąś kończynę nie mogła dać mu się trafić. Szczęśliwie dla niej, jej patronus nie zawiódł jej tym razem.
Nie wzięła klucza. Nic nie szło po jej myśli. Wsadziła go na powrót w tylną kieszeń na tyłku i po rzuconym zaklęciu zerknęła w stronę skrzyni. Cóż, skoro musi otworzyć ją sama, zrobi to - chyba nie miała innego wyjścia. Mulciber ponownie rozmył się w gęstej, czarnej mgle. Cholerny szarlatan. Miała ochotę splunąć, a potem drugi raz, gdy zobaczyła rozpaczliwe próby obrony Tildy. Usta zacisnęły się jeszcze mocniej, gdy ramiona się spięły a ona pomyślała, że najmocniej jednak ma ochotę zdzielić przez łeb Botta. Zerknęła na niego, zaraz jednak znów powróciła spojrzeniem do drugiego z mężczyzn gdy klaskanie rozeszło się wokół nich. Skrzywiła się. Krzyk Bertiego rozciął powietrze, a gdy zwróciła spojrzenie w jego kierunku pierwsze co zobaczyła to jego stopa. Przymknęła powieki, zbyt wiele się działo, a wszystko zdawało się jedynie początkiem, a nie końcem.
Krzyki dzieci nie ustawały, a anomalia zdawała się spokojniejsza, jeśli można było tak powiedzieć o szalonej, skumulowanej chmurze magii. Zerknęła na Łobuza, gdy zaczął mówić posuwając się dalej w jego kierunku, jednak zerkała w kierunku Mulcibera nie chcąc oberwać zaklęciem w plecy. Te zaś spięły się, gdy widziała jak dzieci wyciągają Tildę za arenę, a słowa wieszczące kolejną zabawę nie rozluźniły ich nawet na chwilę. Przeniosła wzrok na Alix, ciągniętą przez kobietę. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, ale na razie nie reagowała. Słuchała go, zerkając na Tildę, miała szansę na przeżycie, może jeszcze żyła, jeśli Bertie nie trafił w najwrażliwsze punkty - wierzyła w to. Ale niezatamowane krwawienie mogło doprowadzić ją do zgonu. Brwi uniosły się wyżej na słowa chłopca. By zaraz spojrzeć na Mulcibera, który zwrócił się bezpośrednio do niej. Odwróciła się w jego stronę i oparła lewą dłoń na biodrze. Uśmiechnęła się do niego, sztucznie, krzywo. Odrzucał ją całą, Ale teraz już nie była tylko muchą. Zmrużyła oczy.
- Jeśli dobrze słyszałam i ty miałeś ochotę na chowanego. - odpowiedziała mu spokojnie, nie lubiła na niego patrzeć, powienien siedzieć zamknięty w Azkabanie. Albo wąchać kwiatki od ziemi, chodził i ranił - tylko to od zawsze potrafił. Zaśmiała się na kolejne słowa rozbawiona. Zostać matką, była nią już w innym świecie i innym miejscu. W tym nie miała tego mieć. Nie mogła, trwała wojna, a ona właśnie weszła z uniesionym czołem na pierwszy front. - Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. - powiedziała spokojnie, spojrzała na Bertiego i na Alix, ściskając mocniej różdżkę. Gdyby nie było tu Mulcibera, może zastanowiłaby się nad poświęceniem. Jednak poświęcenie siebie dla niego nie wchodziło w grę. - Zagłosujmy więc. - powiedziała przekrzywiając lekko głowę, zmarszczyła lekko brwi. - Daję swój głos tobie, Mulciber. Sam chciałeś im pomóc spalić coś. Będziesz miał do tego wiele okazji, gdy zostaniesz. - wypowiedziała płynnie, uśmiechając się lekko, swobodnie, jedynie oczy pozostawały zimnie i niewzruszone. Musiała się stąd wydostać. Musiała znaleźć Skamandera.
| idę dwie kratki w górę - dokładniej w stronę Łobuza i skrzyni
Nie wzięła klucza. Nic nie szło po jej myśli. Wsadziła go na powrót w tylną kieszeń na tyłku i po rzuconym zaklęciu zerknęła w stronę skrzyni. Cóż, skoro musi otworzyć ją sama, zrobi to - chyba nie miała innego wyjścia. Mulciber ponownie rozmył się w gęstej, czarnej mgle. Cholerny szarlatan. Miała ochotę splunąć, a potem drugi raz, gdy zobaczyła rozpaczliwe próby obrony Tildy. Usta zacisnęły się jeszcze mocniej, gdy ramiona się spięły a ona pomyślała, że najmocniej jednak ma ochotę zdzielić przez łeb Botta. Zerknęła na niego, zaraz jednak znów powróciła spojrzeniem do drugiego z mężczyzn gdy klaskanie rozeszło się wokół nich. Skrzywiła się. Krzyk Bertiego rozciął powietrze, a gdy zwróciła spojrzenie w jego kierunku pierwsze co zobaczyła to jego stopa. Przymknęła powieki, zbyt wiele się działo, a wszystko zdawało się jedynie początkiem, a nie końcem.
Krzyki dzieci nie ustawały, a anomalia zdawała się spokojniejsza, jeśli można było tak powiedzieć o szalonej, skumulowanej chmurze magii. Zerknęła na Łobuza, gdy zaczął mówić posuwając się dalej w jego kierunku, jednak zerkała w kierunku Mulcibera nie chcąc oberwać zaklęciem w plecy. Te zaś spięły się, gdy widziała jak dzieci wyciągają Tildę za arenę, a słowa wieszczące kolejną zabawę nie rozluźniły ich nawet na chwilę. Przeniosła wzrok na Alix, ciągniętą przez kobietę. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, ale na razie nie reagowała. Słuchała go, zerkając na Tildę, miała szansę na przeżycie, może jeszcze żyła, jeśli Bertie nie trafił w najwrażliwsze punkty - wierzyła w to. Ale niezatamowane krwawienie mogło doprowadzić ją do zgonu. Brwi uniosły się wyżej na słowa chłopca. By zaraz spojrzeć na Mulcibera, który zwrócił się bezpośrednio do niej. Odwróciła się w jego stronę i oparła lewą dłoń na biodrze. Uśmiechnęła się do niego, sztucznie, krzywo. Odrzucał ją całą, Ale teraz już nie była tylko muchą. Zmrużyła oczy.
- Jeśli dobrze słyszałam i ty miałeś ochotę na chowanego. - odpowiedziała mu spokojnie, nie lubiła na niego patrzeć, powienien siedzieć zamknięty w Azkabanie. Albo wąchać kwiatki od ziemi, chodził i ranił - tylko to od zawsze potrafił. Zaśmiała się na kolejne słowa rozbawiona. Zostać matką, była nią już w innym świecie i innym miejscu. W tym nie miała tego mieć. Nie mogła, trwała wojna, a ona właśnie weszła z uniesionym czołem na pierwszy front. - Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. - powiedziała spokojnie, spojrzała na Bertiego i na Alix, ściskając mocniej różdżkę. Gdyby nie było tu Mulcibera, może zastanowiłaby się nad poświęceniem. Jednak poświęcenie siebie dla niego nie wchodziło w grę. - Zagłosujmy więc. - powiedziała przekrzywiając lekko głowę, zmarszczyła lekko brwi. - Daję swój głos tobie, Mulciber. Sam chciałeś im pomóc spalić coś. Będziesz miał do tego wiele okazji, gdy zostaniesz. - wypowiedziała płynnie, uśmiechając się lekko, swobodnie, jedynie oczy pozostawały zimnie i niewzruszone. Musiała się stąd wydostać. Musiała znaleźć Skamandera.
| idę dwie kratki w górę - dokładniej w stronę Łobuza i skrzyni
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechnął się pod nosem, słuchając Tonks, kiedy przeglądał zwłoki czarownicy. Krew, rozdarte, rozgryzione, poszarpane tkanki. Co tu się musiało wydarzyć przed ich przybyciem pozostało w sferze jego podejrzliwych domysłów. Nie zamierzał tego sprawdzać, ani tym bardziej stawać się kolejną ich ofiarą.
— Nie wierzysz w resocjalizację? Zostawiłabyś mnie tu, żebym spokojnie żył, zamiast zamknąć mnie w więzieniu, przeprowadzić ze mną poważną rozmowę, zapytać dlaczego i co dalej? Sądziłem, że wolisz ze mną stąd wyjść, wymierzając sprawiedliwość, ale wolisz mnie tu porzucić. Samego. Samiutkiego. — Uniósł na nią wzrok, czyniąc smutną minę skrzywdzonego siedmiolatka. Ponownie spojrzał na zwłoki, oddychając głęboko. — A nie pomyślałaś, że na tym to ma polegać? Że tylko dobrowolne poświęcenie, dobroć i chęć zostania z tymi pokrzywdzonymi dziećmi jest w stanie zbudować równowagę i uciszyć ich ból? Skazując mnie na zostanie niańką nie sprawi ani im, ani mnie żadnej radości.— Dodał jeszcze głośniej, z nutą zawodu w głosie, odsuwając dłonią kobiecą rękę. — Myślałem, że takimi kategoriami kieruje się Zakon Feniksa — dodał i westchnął.
— Nie wierzysz w resocjalizację? Zostawiłabyś mnie tu, żebym spokojnie żył, zamiast zamknąć mnie w więzieniu, przeprowadzić ze mną poważną rozmowę, zapytać dlaczego i co dalej? Sądziłem, że wolisz ze mną stąd wyjść, wymierzając sprawiedliwość, ale wolisz mnie tu porzucić. Samego. Samiutkiego. — Uniósł na nią wzrok, czyniąc smutną minę skrzywdzonego siedmiolatka. Ponownie spojrzał na zwłoki, oddychając głęboko. — A nie pomyślałaś, że na tym to ma polegać? Że tylko dobrowolne poświęcenie, dobroć i chęć zostania z tymi pokrzywdzonymi dziećmi jest w stanie zbudować równowagę i uciszyć ich ból? Skazując mnie na zostanie niańką nie sprawi ani im, ani mnie żadnej radości.— Dodał jeszcze głośniej, z nutą zawodu w głosie, odsuwając dłonią kobiecą rękę. — Myślałem, że takimi kategoriami kieruje się Zakon Feniksa — dodał i westchnął.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Powoli kierowała się w kierunku w którym stała wielka skrzynia, na której siedział Łobuz, starała się nie spuszczać spojrzenia z Mulcibera, chwila nieuwagi, mogła być chwilą w której pożegna się z życiem. Nieustanna czujność i gotowość. Tłukli jej to do głowy już drugi miesiąc, choć zdawała się być tego świadoma już wcześniej. Osikowa, biała różdżka naznaczona była krwią Tildy - poprawiła na niej uchwyt cofając się znów. Rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie w Twoją. - wzruszyła ramionami. Zalała ją zimna złość, jak śmiał mówić o sprawiedliwości. Nie miała dowodów, ale widziała go na pogrzebie Potterów, to jego posądzała o ich śmierć. Błękitne tęczówki nie odrywały się od niego. Musiała uważać, na każde słowo, a jednocześnie rozmawiać. Cofnęła się znów, uważając na to, by nie wejść w ognisko, starała się ominąć je z lewej strony(względem mapy). - Nie interesuje mnie dlaczego. - odpowiedziała lodowatym głosem.Grzebał w zwłokach jednocześnie robiąc zbolałe miny. Nienawidziła go jak nikogo innego.
- Nie dramatyzuj. - nadal cofała się powoli, co jakiś zerkając za siebie i sprawdzając czy idzie w dobrym kierunku. - Nie będziesz sam. Zobacz ile tu chłopców i dziewczynek. Jak nie będziesz mógł przejść bo rozboli cię brzuszek, albo nóżka, to Grubasek, Farfocel, Wiewiór ci pomogą - wymieniałam zasłyszane imiona. - Dziewczynki pobawią się pewnie chętnie w chowanego. Ba, zostawię wam nawet kulki. - wskazałam głowę na sylwetkę Tildy. - Trupek ma je w lewej kieszeni, dałam jej wcześniej swój płaszcz. - spojrzała na ciemnowłosą dziewczynkę, która wcześniej sepleniąc pytała o kulki. - Możesz je wyciągnąć, są wasze. - powiedziała skinając lekko głową w jej kierunku. - No i Łobuz jest w dechę, Ramsey, na pewno się dogadacie. - zawyrokowała mrużąc lekko oczy. - No i Lydia, chyba interesuje ją podobna magia co ciebie, macie wiele wspólnego. - uśmiechnęła się w jego kierunku. Nadal cofała się powoli, wstążka na jej kostce niezmiennie napawała ją obawą. Okropne przeczucie, że to nie koniec nie mijało, a nie miała pojęcia co znajduje się w skrzyni.
- Pomyślałam. - potwierdziła spokojnie przytakując głową. Zmierzyła go spojrzeniem. - Niestety, to jednak odrobinę patowa sytuacja. - rozłożyła ręce i zrobiła smutną minę. - Golasku, Ślicznotko, głosujcie. - dodała jedynie. Nie mogła zostać tutaj, puszczając go z Alix i Bertiem. Najprawdopodobniej na pierwszym zakręcie zabiłby ich, albo zrobił gorsze rzeczy. Potrzebowała, żeby tutaj został - jeśli istniała na to szansa. Warunek wolnej woli można było spełnić.
Mięsień drgnął pod szczęką, gdy usłyszała ostatnie zdanie, szczęśliwie był daleko. - To jakaś nowa drużyna Quidditcha? - zapytała, choć przeczuwała podskórnie, że on wie, tak jak i ona wiedziała. Nie miała tylko pojęcia skąd.
| nadal wędruję w stronę Łobuza, jeśli mi wolno
- Nie w Twoją. - wzruszyła ramionami. Zalała ją zimna złość, jak śmiał mówić o sprawiedliwości. Nie miała dowodów, ale widziała go na pogrzebie Potterów, to jego posądzała o ich śmierć. Błękitne tęczówki nie odrywały się od niego. Musiała uważać, na każde słowo, a jednocześnie rozmawiać. Cofnęła się znów, uważając na to, by nie wejść w ognisko, starała się ominąć je z lewej strony(względem mapy). - Nie interesuje mnie dlaczego. - odpowiedziała lodowatym głosem.Grzebał w zwłokach jednocześnie robiąc zbolałe miny. Nienawidziła go jak nikogo innego.
- Nie dramatyzuj. - nadal cofała się powoli, co jakiś zerkając za siebie i sprawdzając czy idzie w dobrym kierunku. - Nie będziesz sam. Zobacz ile tu chłopców i dziewczynek. Jak nie będziesz mógł przejść bo rozboli cię brzuszek, albo nóżka, to Grubasek, Farfocel, Wiewiór ci pomogą - wymieniałam zasłyszane imiona. - Dziewczynki pobawią się pewnie chętnie w chowanego. Ba, zostawię wam nawet kulki. - wskazałam głowę na sylwetkę Tildy. - Trupek ma je w lewej kieszeni, dałam jej wcześniej swój płaszcz. - spojrzała na ciemnowłosą dziewczynkę, która wcześniej sepleniąc pytała o kulki. - Możesz je wyciągnąć, są wasze. - powiedziała skinając lekko głową w jej kierunku. - No i Łobuz jest w dechę, Ramsey, na pewno się dogadacie. - zawyrokowała mrużąc lekko oczy. - No i Lydia, chyba interesuje ją podobna magia co ciebie, macie wiele wspólnego. - uśmiechnęła się w jego kierunku. Nadal cofała się powoli, wstążka na jej kostce niezmiennie napawała ją obawą. Okropne przeczucie, że to nie koniec nie mijało, a nie miała pojęcia co znajduje się w skrzyni.
- Pomyślałam. - potwierdziła spokojnie przytakując głową. Zmierzyła go spojrzeniem. - Niestety, to jednak odrobinę patowa sytuacja. - rozłożyła ręce i zrobiła smutną minę. - Golasku, Ślicznotko, głosujcie. - dodała jedynie. Nie mogła zostać tutaj, puszczając go z Alix i Bertiem. Najprawdopodobniej na pierwszym zakręcie zabiłby ich, albo zrobił gorsze rzeczy. Potrzebowała, żeby tutaj został - jeśli istniała na to szansa. Warunek wolnej woli można było spełnić.
Mięsień drgnął pod szczęką, gdy usłyszała ostatnie zdanie, szczęśliwie był daleko. - To jakaś nowa drużyna Quidditcha? - zapytała, choć przeczuwała podskórnie, że on wie, tak jak i ona wiedziała. Nie miała tylko pojęcia skąd.
| nadal wędruję w stronę Łobuza, jeśli mi wolno
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uderzył. Kobieta upadła. Przez ciało Botta przeszły dreszcze, sam miał ochotę krzyczeć, krzyczeć z przerażenia tym, co właśnie się stało. I chciał podbiec do niej, wołać Tonks o jakikolwiek ratunek. Zrobił to chcąc jakoś załagodzić anomalię, jednak widok krwawiącej, nieprzytomnej kobiety - to było dla niego za wiele. Nie był jednak w stanie zrobić nic, bo coś co działo się z jego nogą tylko się nasilało, ból był koszmarny, obrzydzenie jeszcze gorsze chyba. Upadł z krzykiem, na chwilę wbijając spojrzenie w swoją stopę. To się rozprzestrzenia... I pierwsze o czym pomyślał to finite incantatem, nie sięgnął jednak po różdżkę najzwyczajniej w świecie ze strachu że kolejny ruch sprzeciwiony woli temu morderczemu miejscu na nowo wzburzyłby je do wybuchu. Spróbował przesuwać się bliżej kobiety chcąc sprawdzić, co z nią, czy żyje, jakkolwiek odgrodzić ją od tych potwornych dzieci, te jednak pobudziły się już do reszty.
Anomalia także się zmieniała, coś się działo, choć póki co Bott nie do końca to jeszcze rozumiał. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wszystko nadal się uspokaja. Może wszystko poza małymi potworami, które bawiły się doskonale.
Dalej dzieci zaczęły tłumaczyć co ma się wydarzyć, jednak Bertie nie mógł oderwać wzroku od dzieci oblizujących się nad kobietą, która miał nadzieję - nadal żyła. Nie mógł tego jednak stwierdzić. Nie był także przekonany do tematu odejścia - co z Anastasią? Nie zostawi swojej siostry w tym koszmarze.
Dalej słuchał rozmowy między nieznajomym a Tonks, nie zareagował kiedy ten wprost wymienił nazwę Zakonu Feniksa, w sumie nie był nawet bardzo zaskoczony. Widział z jakiej magii korzystał, widział jak zachowują się z Tonks.
- Lubicie też podobne zabawy. - stwierdził. Nie potrafił udawać, że dobrze się bawi, w tej chwili w jego głowie działo się zdecydowanie zbyt wiele, zbyt wiele obaw już nie tylko o siostrę. Nie był także w stu procentach pewien czy zostawianie kogoś takiego wewnątrz tej anomalii to dobry plan. Z drugiej strony można się spodziewać, że ten kto zostanie podzieli los Lydii. - Myślę że najlepiej z nas wszystkich dogadasz się z Łobuzem.
Stwierdził patrząc na niego. Nie reagował na słowa, jakie ten wcześniej kierował w stronę Botta. Nie miały znaczenia, cokolwiek co powie ten człowiek to tylko słowa.
- Powinieneś tu zostać.
Anomalia także się zmieniała, coś się działo, choć póki co Bott nie do końca to jeszcze rozumiał. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wszystko nadal się uspokaja. Może wszystko poza małymi potworami, które bawiły się doskonale.
Dalej dzieci zaczęły tłumaczyć co ma się wydarzyć, jednak Bertie nie mógł oderwać wzroku od dzieci oblizujących się nad kobietą, która miał nadzieję - nadal żyła. Nie mógł tego jednak stwierdzić. Nie był także przekonany do tematu odejścia - co z Anastasią? Nie zostawi swojej siostry w tym koszmarze.
Dalej słuchał rozmowy między nieznajomym a Tonks, nie zareagował kiedy ten wprost wymienił nazwę Zakonu Feniksa, w sumie nie był nawet bardzo zaskoczony. Widział z jakiej magii korzystał, widział jak zachowują się z Tonks.
- Lubicie też podobne zabawy. - stwierdził. Nie potrafił udawać, że dobrze się bawi, w tej chwili w jego głowie działo się zdecydowanie zbyt wiele, zbyt wiele obaw już nie tylko o siostrę. Nie był także w stu procentach pewien czy zostawianie kogoś takiego wewnątrz tej anomalii to dobry plan. Z drugiej strony można się spodziewać, że ten kto zostanie podzieli los Lydii. - Myślę że najlepiej z nas wszystkich dogadasz się z Łobuzem.
Stwierdził patrząc na niego. Nie reagował na słowa, jakie ten wcześniej kierował w stronę Botta. Nie miały znaczenia, cokolwiek co powie ten człowiek to tylko słowa.
- Powinieneś tu zostać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może nie powinna była przekonywać Chłopca i dawać im czas. Może powinna była rzucić urok na dziecko, niecnymi sztuczkami próbować i walczyć. Może nieznajoma dziewczyna imieniem Tilda nie leżałaby teraz w piaszczystej głębi? Lestrange poddała się strachu, zagrała tak jak jej nakazano.
A na ziemi zaczyna spoczywać kolejne ciało pozbawione duszy.
Nie wyrywa się prowadzona przez Lydię ku rozpalonemu ognisku; nie wierzy już zresztą w to, aby którekolwiek z nich miałoby wydostać się stąd w pełni sił. To gra, wszystko jest podłą grą i koszmarem, kanwą jakiegoś sadysty.
Nie słyszy ani nie widzi już przebrzydłych mar, lecz jest już za późno. Zdążyły wyżłobić w świadomości kolejną bruzdę, możliwe iż głębszą niż szrama przecinająca policzek, możliwe iż głębszą, niż zmasakrowana dłoń. Nawet nie wie już czy w tym stanie chce aby ktokolwiek bliski ją widział. Może to ona powinna zostać z dziećmi?
W jej zmęczonych tęczówkach tańczą niemrawo wypalone iskry. Wzrokiem omiata zarówno Mulcibera oraz Tinę, ale to na półnagim chłopaku zawiesza spojrzenie.
- Ty potworze - charczy gardłowo, ale nawet temperamentnej pogardy nie jest w stanie z siebie wyłuskać. Nie potrafi znaleźć zrozumienia dla osoby, która przecież zagrała na zasadach tych samych co ona. Gdyby była na ich miejscu, musiałaby uczynić to samo. Czy uczyniłaby?
Ogląda swoją dłoń, dłoń utalentowanej, ślicznej pianistki, biednej, zasranej syrenki. Zachowują się tak, jakby byli w swej zwyczajowej codzienności. Przysłuchuje im się od niechcenia, wyłapując dziwne fragmenty, których nie rozumie. Tina jest rozsądna. I silna. Wie co robi, wie o czym mówi. Wraz z chłopakiem głosują na Czarnoksiężnika, ale Alix nie sądzi, żeby mężczyzna oddał się dobrowolnie. Sama się nie odzywa, staje jedynie bliżej ognia i wpatruje się w chyboczące ogniki. Przynajmniej jest jej ciepło.
A na ziemi zaczyna spoczywać kolejne ciało pozbawione duszy.
Nie wyrywa się prowadzona przez Lydię ku rozpalonemu ognisku; nie wierzy już zresztą w to, aby którekolwiek z nich miałoby wydostać się stąd w pełni sił. To gra, wszystko jest podłą grą i koszmarem, kanwą jakiegoś sadysty.
Nie słyszy ani nie widzi już przebrzydłych mar, lecz jest już za późno. Zdążyły wyżłobić w świadomości kolejną bruzdę, możliwe iż głębszą niż szrama przecinająca policzek, możliwe iż głębszą, niż zmasakrowana dłoń. Nawet nie wie już czy w tym stanie chce aby ktokolwiek bliski ją widział. Może to ona powinna zostać z dziećmi?
W jej zmęczonych tęczówkach tańczą niemrawo wypalone iskry. Wzrokiem omiata zarówno Mulcibera oraz Tinę, ale to na półnagim chłopaku zawiesza spojrzenie.
- Ty potworze - charczy gardłowo, ale nawet temperamentnej pogardy nie jest w stanie z siebie wyłuskać. Nie potrafi znaleźć zrozumienia dla osoby, która przecież zagrała na zasadach tych samych co ona. Gdyby była na ich miejscu, musiałaby uczynić to samo. Czy uczyniłaby?
Ogląda swoją dłoń, dłoń utalentowanej, ślicznej pianistki, biednej, zasranej syrenki. Zachowują się tak, jakby byli w swej zwyczajowej codzienności. Przysłuchuje im się od niechcenia, wyłapując dziwne fragmenty, których nie rozumie. Tina jest rozsądna. I silna. Wie co robi, wie o czym mówi. Wraz z chłopakiem głosują na Czarnoksiężnika, ale Alix nie sądzi, żeby mężczyzna oddał się dobrowolnie. Sama się nie odzywa, staje jedynie bliżej ognia i wpatruje się w chyboczące ogniki. Przynajmniej jest jej ciepło.
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Łobuz niecierpliwił się coraz bardziej, tak samo jak dzieci. Ociągali się, głosowali dość leniwie a Ślicznotka w ogóle nie zabrała głosu. Cichy pomruk gniewu narastał w szeregach niepełnoletnich, zagubionych istot, uciszony przez szybkie uniesienie gałęzi, trzymanej w rękach Chłopca. - Ale jesteś niegrzeczna, Ślicznotko. Niegrzeczna i głupia. Nie umiesz wybierać? - wycedził złowrogo, mocniej zaciskając palce na drewnie. To nie pierwszy raz, gdy półwila sprzeniewierzała się zasadom i nie odpowiadała na pytania, co wzbudzało w przywódcy całej bandy gorejącą niechęć, tylko odrobinę łagodzoną przez niezwykły urok kobiety. - Zapłacisz za to, ale później, na razie musimy przyjąć do naszej zabawy nowego kolegę! - zaklaskał w dłonie, spoglądając z zadowoleniem na Mulcibera, kucającego przy zwłokach Blaithin. Nie znalazł przy niej nic ciekawego, jedynie strzępy jej ciała, ogołocone z tkanek kości, kilka zębów, pukli włosów i rozlewający się oczodół. - Mądrala, zostaw to, to ja dysponuje jedzeniem - warknął Łobuz, wyraźnie zaniepokojony poczynaniami Ramseya, pewien, że ten pójdzie śladami wygłodniałych dzieci, wsuwając kawałki zwłok do ust. - Chodź tu do nas, później pójdziesz z nami do domu. Tam się pobawimy, już bez tych kłamczuchów, golasów i głupków - burknął, z dziecięcą pogardą spoglądając na resztę zgromadzonych wokół ogniska. - Przeprowadźcie go. I Wstążeczkę. Musimy dokończyć to, co zaczęliście - otwórz skrzynię - zawołał do dzieci; kilkoro z nich przebiegło przez szarą membranę i pochwyciło dłonie Ramseya oraz Tonks, prowadząc ich - w nieświadomej wariacji na temat doprowadzenia młodej, czarodziejskiej pary do ołtarza - przed Chłopca. Dziewczynki mocno trzymały dłonie Mulcibera, chłopcy - Tonks, wszyscy zaś z nadzieją spoglądali na tą drugą. Również Łobuz spojrzał prosto w jej oczy, a jego, szalone, puste, o rozszerzonych źrenicach, zalśniły. - To, co wypuścisz, będzie próbowało nas pokonać, nas zniszczyć; to coś, co zostawili po sobie oni, Duzi - wyjaśnił podekscytowanym, lecz nieco przerażonym tonem. - Jeśli się wam uda, wyjdziecie stąd żywi - a my, być może, będziemy mieć pod dostatkiem lepszego jedzenia. Jeśli nie...cóż, wyglądacie na dość lekkostrawnych - wzruszył ramionami, siląc się na nonszalanckość, co niezbyt mu wychodziło. Mimo wszystko pozostawał dzieckiem. Zeskoczył zgrabnie z kufra i przystanął za Ramseyem, zerkając pod jego ramieniem na wieko skrzyni. - A ciebie, Mądralo, naprawdę polubiłem, więc...powiedzmy, że dam ci wybór. Duzi lubią dawać wybory. Albo będziesz grzeczny albo nie pójdziesz na dwór. I takie tam - kontynuował trochę ciszej, zadzierając wysoko głowę, by móc spojrzeć na twarz Mulcibera. - Możesz z nami zostać, ale...możesz też odejść, lecz tylko jeśli zgodzisz się na to, by twoja wizja stała się prawdą. Z tamtą panią też dobrze byśmy się bawili, może nawet zszylibyśmy jej brzuch - zmarszczył brwi a Ramsey doskonale wiedział, o jakiej koszmarnej wizji mówi Chłopiec. - To jak będzie? - zagadnął, ale znów przeniósł spojrzenie na Justine. - No dalej, Wstążeczko. Dość już tego leżakowania w przerwie zabawy! - zawołał a otaczające ich dzieci zawtórowały. Powietrze wokól was drżało, nasycona krwią i magią anomalia powoli budziła się z drzemki: jej chwilowa stabilizacja umykała z każdą sekundą.
Ciągle znajdujący się blisko ogniska Bertie i Alix słyszeli każde słowo Chłopca - i coraz mocniej odczuwali swe obrażenia. Lewa noga Botta pulsowała potwornym bólem, promieniującym już aż do uda i biodra; nie mógł ustać na drugiej stopie więcej niż kilka chwil, zaś rana Alix - ta, która szpeciła jej twarz - wydawała się rosnąć, pulsując. Wyczuwaliście dziwne mrowienie w rejonie zadanych wam obrażeń i mogliście być prawie pewni, że jest to kara Chłopca lub drzemiącej tu anomalii za to, że się jej sprzeciwiliście.
W dogasającym blasku ognia, rozpaczliwie tlącego się pośrodku kanionu, widzieliście Tildę. Czarownica pozostawała nieprzytomna, lecz jedna noga drgnęła konwulsyjnie - mogliście to zauważyć. Zauważyła to także Kobieta: również drgnęła gwałtownie. - Łobuz, proszę, chcę... - zaczęła niepewnie, ale Chłopiec znów uciszył ją machnięciem różdżki. - Zamilcz, Lydia, p ó ź n i ej. Lub nigdy, jeśli będziesz się tak mazać - warknął, z wzrokiem utkwionym w Justine, hipnotycznie i wyczekująco, tak, jak reszta dzieci.
| Na odpis macie czas do 03.02 do godziny 18:30.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jeśli zbliżycie się do końca szarej strefy, niemożliwym stanie się jej opuszczenie - przy podjęciu próby opuszczenia jej, należy poczekać na post Mistrza Gry.
Przez pole z ogniskiem nie można przejść, ale można przez nie rzucać zaklęcia.
Tilda nie musi pisać w tej kolejce.
Ciągle znajdujący się blisko ogniska Bertie i Alix słyszeli każde słowo Chłopca - i coraz mocniej odczuwali swe obrażenia. Lewa noga Botta pulsowała potwornym bólem, promieniującym już aż do uda i biodra; nie mógł ustać na drugiej stopie więcej niż kilka chwil, zaś rana Alix - ta, która szpeciła jej twarz - wydawała się rosnąć, pulsując. Wyczuwaliście dziwne mrowienie w rejonie zadanych wam obrażeń i mogliście być prawie pewni, że jest to kara Chłopca lub drzemiącej tu anomalii za to, że się jej sprzeciwiliście.
W dogasającym blasku ognia, rozpaczliwie tlącego się pośrodku kanionu, widzieliście Tildę. Czarownica pozostawała nieprzytomna, lecz jedna noga drgnęła konwulsyjnie - mogliście to zauważyć. Zauważyła to także Kobieta: również drgnęła gwałtownie. - Łobuz, proszę, chcę... - zaczęła niepewnie, ale Chłopiec znów uciszył ją machnięciem różdżki. - Zamilcz, Lydia, p ó ź n i ej. Lub nigdy, jeśli będziesz się tak mazać - warknął, z wzrokiem utkwionym w Justine, hipnotycznie i wyczekująco, tak, jak reszta dzieci.
| Na odpis macie czas do 03.02 do godziny 18:30.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jeśli zbliżycie się do końca szarej strefy, niemożliwym stanie się jej opuszczenie - przy podjęciu próby opuszczenia jej, należy poczekać na post Mistrza Gry.
Przez pole z ogniskiem nie można przejść, ale można przez nie rzucać zaklęcia.
Tilda nie musi pisać w tej kolejce.
- Mapa:
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
różowa kropka - Tilda
jasnoniebieska kropka - Justine
zielona kropka - Ramsey
fioletowa kropka - Alix
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar; na razie wiecie, że nie przepuszcza zaklęć na zewnątrz, a do środka trafia tylko czarna magia
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu. Nie można się po nich wdrapać
- Żywotności:
Bertie 163/220 (5 - osłabienie, 12 - oparzenia, 10 - psychiczne, 30-cięte [obrażenia lewej stopy] ); 18 uleczone w poprzedniej turze; -10 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Justine 213/240 (10 - cięte, 2 - tłuczone, 15 - psychiczne); (18 uleczone Episkey) -5 do kości
Alix 152/202 (40 - prawa ręka, cięte, 10 - psychiczne); - 10 do kościTilda 0/200 (5 - osłabienie, 140+ - cięte, 15 - psychiczne); -15 do kości
Ramsey 160/215 (10 - cięte, prawy pośladek, 35 - psychiczne, cm); -10 do kości
Przemiany w mgły Ramseya: 3
Użycia Patronusa Zakonu Justine: 2
Tonks dostała wstążeczkę
Zanim Mulciber zdążył jej odpowiedzieć odezwał się Bertie. Dobrze, i on zagłosował, może nie miało im to dać nic, może jednak mogło pomóc. Nadal przesuwała się w kierunku skrzyni. Słowa wypowiedziane przez Alix przyciągnęły jej spojrzenie. Zacisnęła wargi i zerknęła na Bertiego i później znów na nią. Miała ochotę zdzielić ją przez piękną głowę, tak jak przed chwilą miała ochotę zrobić to z Bottem. Nie powiedziała jednak nic, choć język świerzbił. Na całe szczęście odezwał się Łobuz. A słowa które mówił dawały… nadzieję. Kącik ust drgnął lekko. Ale gdy usłyszała własną nazwę, którą nadały jej dzieci zszedł. Chłopcy złapały za jej dłonie i pociągnęły w kierunku skrzyni. Nie opierała się i tak zmierzała w tamtym kierunku z zamiarem otworzenia skrzyni. Jej wzrok zawiesił się na spojrzeniu Łobuza, życie nie obeszło się z nim lekko. Jednak to co miało znajdować się w skrzyni nie zostało dokładnie nazwane. Zmarszczyła brwi. Ale nie pytała na ten moment o nic więcej. Nawet obietnica pożarcia ich gdyby się nie udało, nie trafiła w nią za mocno. Spojrzała na Mulcibera, gdy Łobuz zwracał się do niego. Co zobaczył w swojej wizji? Wiedział tylko on i dzieci. Czy oznaczało to, że wiedziały też to co i ona? Zacisnęła dłoń, gdy Łobuz powiedział, że może odejść. Skłoniła się niczym poddany rycerz, zginając się w pół.
- Wedle życzenia, szefie. - powiedziała, sięgając dłonią do kieszeni w której miała klucz. Musiała ją otworzyć, prawdopodobnie gdyby odmówiła i tak zostałaby do tego zmuszona. Przyklękła przy skrzyni i wsadziła klucz w zamek czując na sobie spojrzenia wszystkich. Przekręciła go, czekając na to, co stanie się jako następne.
| otwieram skrzynię, ahoj przygodo
- Wedle życzenia, szefie. - powiedziała, sięgając dłonią do kieszeni w której miała klucz. Musiała ją otworzyć, prawdopodobnie gdyby odmówiła i tak zostałaby do tego zmuszona. Przyklękła przy skrzyni i wsadziła klucz w zamek czując na sobie spojrzenia wszystkich. Przekręciła go, czekając na to, co stanie się jako następne.
| otwieram skrzynię, ahoj przygodo
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Podniósł wzrok na Tonks, kiedy przestał się babrać w zwłokach. Wpierw przetarł dłonie o siebie, a później, kiedy wstał, o spodnie, które już i tak był brudne z zaschniętej krwi. Nie znalazł przy niej niczego interesującego. Żadnych przedmiotów, eliksirów, które mógłby tu wykorzystać. Rozejrzał się dookoła korzystając z okazji, obserwując to miejsce. Bardzo zagadkowe, tajemnicze. Mogłoby być pospolite i jedynie obezwładnione anomalią, a jednocześnie miejsce jak ze snu. Wciąż nie był pewien, czy to czego doświadczył wcześniej było prawdą, czy tylko bardzo mrocznym, tragicznym snem.
— Tak, drużyna quidditcha. Taka, w której grają same szlamy szydzące z czarodziejów czystej krwi. Bratające się z mugolami. Broniące takich jak ty, istot, które nie miały prawa poznać magii — odpowiedział to gładko z przyjemnym uśmiechem na ustach, bez cienia złości, czy pogardy, jakby prawił z nią o pogodzie, a nie toczył dysputę o ideach, które ich różniły. I które powinny różnić również innych obecnych tu czarodziejów. Ten, który zrobił Tildzie krzywdę strzelał do tej samej co Tonks obręczy, a ta piękna kobieta? Nie spoglądał w jej stronę. Chociaż świadom był swojej silnej woli nie zamierzał się rozpraszać tak przyziemnymi kwestiami.
— My się bawimy trochę inaczej – odpowiedział Zakonnikowi przekornie. Już po chwili przy jego nodze pojawiły się dzieci. Niezadowolony Łobuz skierował swoje słowa do kobiety, która wylała swe lekkie żale w kierunku nagiego mężczyzny. Mocno go trzymały za ręce, ale on nie wypuszczał z lewej dłoni różdżki. Pozostawał spokojny i luźny. Nie szarpał się z nimi, pozwolił się poprowadzić bez protestów — dzięki temu opuścił krwawą arenę, wyszedł ze sfery bez szwanku, zastanawiając się, czy w ogóle trzymała ich na miejscu tak skutecznie, czy to było tylko wrażenie. Wsłuchiwał się w słowa kierowane do Tonks bardzo uważnie. Spojrzał na nią, nie uświadczając jej pogardą ani gniewem. Patrzył na nią obojętnie, bez emocji. Słowa Łobuza brzmiały jak wybawienie.
— Dlaczego pozwalasz jej otworzyć skrzynię, jeśli to coś będzie próbowało was zniszczyć?— spytał Łobuza, nie pojmując jego dziecięcego toku rozumowania. Jego słowa brzmiały jak klucz do wydostania się stąd. Jeśli tylko pozwolić temu czemuś pokonać dzieci, mogliby je zostawić i stąd odejść. Wszyscy. Zachował jednak to dla siebie, zerkając tylko na chłopca podejrzliwie. Był pewien, że uda im się przezwyciężyć to coś — jemu na pewno — o dzieci nie dbał. Ani o resztę. Musiał tylko zawalczyć o siebie. Słowa łobuza przyjął ze spokojem. Szybko się zreflektował uśmiechając się do niego serdecznie i szeroko.
— I z wzajemnością — odparł mu bez zawahania. — Jesteś bardzo mądrym i zdolnym chłopcem. To coś, co was otacza. Ta magia. Potrafisz czerpać z niej siłę? Potrafisz to kontrolować? — spytał go, pochylając się lekko, by zrównać się z nim wysokością. Jego słowa wzmogły w nim czujność, ale nie pozwolił sobie na to, by choćby drobna niepewność odmalowała się na jego twarzy. Widział to już wcześniej. Moment wyboru, podejmowania decyzji. Decydowanie o czyimś losie, o losie kogoś, kto był w jego mniemaniu dość istotny. Chłopiec nie miał wpływu na wizje, które mu się objawiały, ale jeśli mógł tu ściągnąć uzdrowicielkę, zamknąłby ją bez szans na samodzielną ucieczkę. On sam był w stanie stąd uciec, był tego pewien. I ani przez chwilę nie przyszła mu na myśl kwestia poświęcenia. Myślał racjonalnie. Logicznie. Jego własne życie było dla niego najważniejsze, ale wiedza i umiejętności dawały mu znacznie większe szanse na przeżycie tutaj niż Cassandrze. Ciężarnej — czyjekolwiek dziecko nosiła w łonie. Jeśli było jego, musiało przeżyć. Za wszelką cenę. Ale słowa chłopca musiały oznaczać, że to, co mu się przytrafiło było wyłącznie złym snem. A krew, którą miał na sobie była albo iluzją, albo krwią kogoś innego. Być może tkwił w koszmarze, który poddawał go próbie. Wziął wzięł głęboki wdech — wciąż spokojny i zrównoważony.
— No tak, wolny wybór — odparł i uśmiechnął się, nie odrywając szarych oczu od Łobuza. — Zostanę tu z własnej woli, bez szantażu. Tu jest przecież tak fajnie. Nie wiem o kim mówisz — skłamał szybko — ale myślę, że my będziemy się bawić znacznie lepiej razem. Pokażę wam kilka fajnych sztuczek. — Nie chciał, by ktokolwiek wiedział o niej. O tym, że w ogóle istniała jakaś ona. Dla jej bezpieczeństwa, dla jego bezpieczeństwa przede wszystkim. — Ona nie potrafi się bawić — szepnął do niego konspiracyjnie, wskazując ruchem głowy na Tonks. Zacisnął jednocześnie palce na różdżce, gotów do ujarzmienia tego, co wyskoczy ze skrzyni.
— Tak, drużyna quidditcha. Taka, w której grają same szlamy szydzące z czarodziejów czystej krwi. Bratające się z mugolami. Broniące takich jak ty, istot, które nie miały prawa poznać magii — odpowiedział to gładko z przyjemnym uśmiechem na ustach, bez cienia złości, czy pogardy, jakby prawił z nią o pogodzie, a nie toczył dysputę o ideach, które ich różniły. I które powinny różnić również innych obecnych tu czarodziejów. Ten, który zrobił Tildzie krzywdę strzelał do tej samej co Tonks obręczy, a ta piękna kobieta? Nie spoglądał w jej stronę. Chociaż świadom był swojej silnej woli nie zamierzał się rozpraszać tak przyziemnymi kwestiami.
— My się bawimy trochę inaczej – odpowiedział Zakonnikowi przekornie. Już po chwili przy jego nodze pojawiły się dzieci. Niezadowolony Łobuz skierował swoje słowa do kobiety, która wylała swe lekkie żale w kierunku nagiego mężczyzny. Mocno go trzymały za ręce, ale on nie wypuszczał z lewej dłoni różdżki. Pozostawał spokojny i luźny. Nie szarpał się z nimi, pozwolił się poprowadzić bez protestów — dzięki temu opuścił krwawą arenę, wyszedł ze sfery bez szwanku, zastanawiając się, czy w ogóle trzymała ich na miejscu tak skutecznie, czy to było tylko wrażenie. Wsłuchiwał się w słowa kierowane do Tonks bardzo uważnie. Spojrzał na nią, nie uświadczając jej pogardą ani gniewem. Patrzył na nią obojętnie, bez emocji. Słowa Łobuza brzmiały jak wybawienie.
— Dlaczego pozwalasz jej otworzyć skrzynię, jeśli to coś będzie próbowało was zniszczyć?— spytał Łobuza, nie pojmując jego dziecięcego toku rozumowania. Jego słowa brzmiały jak klucz do wydostania się stąd. Jeśli tylko pozwolić temu czemuś pokonać dzieci, mogliby je zostawić i stąd odejść. Wszyscy. Zachował jednak to dla siebie, zerkając tylko na chłopca podejrzliwie. Był pewien, że uda im się przezwyciężyć to coś — jemu na pewno — o dzieci nie dbał. Ani o resztę. Musiał tylko zawalczyć o siebie. Słowa łobuza przyjął ze spokojem. Szybko się zreflektował uśmiechając się do niego serdecznie i szeroko.
— I z wzajemnością — odparł mu bez zawahania. — Jesteś bardzo mądrym i zdolnym chłopcem. To coś, co was otacza. Ta magia. Potrafisz czerpać z niej siłę? Potrafisz to kontrolować? — spytał go, pochylając się lekko, by zrównać się z nim wysokością. Jego słowa wzmogły w nim czujność, ale nie pozwolił sobie na to, by choćby drobna niepewność odmalowała się na jego twarzy. Widział to już wcześniej. Moment wyboru, podejmowania decyzji. Decydowanie o czyimś losie, o losie kogoś, kto był w jego mniemaniu dość istotny. Chłopiec nie miał wpływu na wizje, które mu się objawiały, ale jeśli mógł tu ściągnąć uzdrowicielkę, zamknąłby ją bez szans na samodzielną ucieczkę. On sam był w stanie stąd uciec, był tego pewien. I ani przez chwilę nie przyszła mu na myśl kwestia poświęcenia. Myślał racjonalnie. Logicznie. Jego własne życie było dla niego najważniejsze, ale wiedza i umiejętności dawały mu znacznie większe szanse na przeżycie tutaj niż Cassandrze. Ciężarnej — czyjekolwiek dziecko nosiła w łonie. Jeśli było jego, musiało przeżyć. Za wszelką cenę. Ale słowa chłopca musiały oznaczać, że to, co mu się przytrafiło było wyłącznie złym snem. A krew, którą miał na sobie była albo iluzją, albo krwią kogoś innego. Być może tkwił w koszmarze, który poddawał go próbie. Wziął wzięł głęboki wdech — wciąż spokojny i zrównoważony.
— No tak, wolny wybór — odparł i uśmiechnął się, nie odrywając szarych oczu od Łobuza. — Zostanę tu z własnej woli, bez szantażu. Tu jest przecież tak fajnie. Nie wiem o kim mówisz — skłamał szybko — ale myślę, że my będziemy się bawić znacznie lepiej razem. Pokażę wam kilka fajnych sztuczek. — Nie chciał, by ktokolwiek wiedział o niej. O tym, że w ogóle istniała jakaś ona. Dla jej bezpieczeństwa, dla jego bezpieczeństwa przede wszystkim. — Ona nie potrafi się bawić — szepnął do niego konspiracyjnie, wskazując ruchem głowy na Tonks. Zacisnął jednocześnie palce na różdżce, gotów do ujarzmienia tego, co wyskoczy ze skrzyni.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie zwracał uwagi na rozmowę pomiędzy Tonks i Mulciberem. Z jednej strony wyjaśnianie takim osobnikom, jak głupie jest to co mówią nigdy nie dawało skutku. Z drugiej strony - skoro ten człowiek wiedział, że Tonks jest w Zakonie, sam najpewniej należał do drugiej organizacji i nikt z tym teraz nie mógł nic zrobić, to nie była chwila na dodatkową walkę pomiędzy nimi. Ostatecznie też - nie było potrzeby dawać mu jakkolwiek poznać, że Bertie wie o czym mówią.
Zamiast tego obserwował dzieci chcąc się skupić na nich, nie na bólu. Kiedy usłyszał słowa nieznanej mu kobiety, spojrzał na nią, jednak nie mówił nic. Jego psychika zdecydowanie miała już dość i nie zamierzał przed nikim się tłumaczyć. Starał się nie myśleć o tym zbyt wiele, żeby zachować jakąkolwiek trzeźwość myślenia.
Nie był przekonany co do pomysłu otwierania skrzyni, jednak milczał wiedząc już, że oni nie mają tu wiele do gadania. Te dzieciaki wraz z tą anomalią i tak zmuszą ich do wszystkiego, jeśli zechcą, ta skrzynia i tak zostanie otwarta. I cokolwiek się miało stać, muszą wykorzystać szansę na przerwanie tego koszmaru.
Obserwował więc i czekał, trzymając mocno w ręce różdżkę i unosząc się na kolano - uznając, że w tej sytuacji tak będzie mu najwygodniej czarować w razie potrzeby, bez ryzyka, że straci równowagę lub rozproszy go ból dodatkowo podrażnianej nogi.
Będą mogli odejść.
Pytanie tylko, co stanie się z tym miejscem. Z osobami, które są tu prócz nich, o ile cokolwiek co się dzisiaj zdarzyło było prawdą - bo chwilami znów miewał wątpliwości mimo tego nawet, jak koszmarnie realny był ból w nodze.
Zamiast tego obserwował dzieci chcąc się skupić na nich, nie na bólu. Kiedy usłyszał słowa nieznanej mu kobiety, spojrzał na nią, jednak nie mówił nic. Jego psychika zdecydowanie miała już dość i nie zamierzał przed nikim się tłumaczyć. Starał się nie myśleć o tym zbyt wiele, żeby zachować jakąkolwiek trzeźwość myślenia.
Nie był przekonany co do pomysłu otwierania skrzyni, jednak milczał wiedząc już, że oni nie mają tu wiele do gadania. Te dzieciaki wraz z tą anomalią i tak zmuszą ich do wszystkiego, jeśli zechcą, ta skrzynia i tak zostanie otwarta. I cokolwiek się miało stać, muszą wykorzystać szansę na przerwanie tego koszmaru.
Obserwował więc i czekał, trzymając mocno w ręce różdżkę i unosząc się na kolano - uznając, że w tej sytuacji tak będzie mu najwygodniej czarować w razie potrzeby, bez ryzyka, że straci równowagę lub rozproszy go ból dodatkowo podrażnianej nogi.
Będą mogli odejść.
Pytanie tylko, co stanie się z tym miejscem. Z osobami, które są tu prócz nich, o ile cokolwiek co się dzisiaj zdarzyło było prawdą - bo chwilami znów miewał wątpliwości mimo tego nawet, jak koszmarnie realny był ból w nodze.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Usiłuje zebrać w sobie siły na łagodzącą, czarującą odpowiedź dla rozgniewanego chłopca, ale jeszcze jej się nie udaje. Nie wierzy, żeby w gruncie rzeczy miało to mieć znaczenie – sądzi, że to loteria, na której nawet najpiękniejsze, laurkowe słowa nie są w stanie o niczym zaważyć.
Wzrokiem manewruje między Tiną z kluczem w dłoni, a czarnoksiężnikiem Mulciberem. Dobrze dogaduje się z Łobuzem, może aż za dobrze? Może popełniają błąd głosując na niego i zostawiając go z mroczną anomalią krążącą nad ich głowami?
Wysłuchuje słów chłopca, mając wrażenie, że z każdą kolejną głoską, rana szpecącą jej twarz, pęcznieje coraz mocniej potęgującym bólem. Dotyka delikatnie rany, przyciska palce do wyżłobienia, tak jakby była w stanie wybadać źródło rozognienia. Rozgląda się nerwowo, szukając podobnej reakcji u reszty, ale natrafia jedynie na chłopaka. Spuszcza głowę, ściskając szczękę, piąstkę zacieśniając wokół różdżki.
Niczym wybudzona z transu, wzdryga się zauważając konwulsję ciała Tildy. Czyżby wciąż żyła? Czy to dogorywające impulsy targające mięśniami?
To, co wypuścisz, będzie próbowało nas pokonać, nas zniszczyć
- Tina, uważaj - wypowiada półszeptem, bezsensownie i kompletnie niepotrzebnie. Całkowicie instynktownie, cofa się, przechodząc dookoła ogniska, wierząc iż cokolwiek opuści skrzynię, będzie chciało ich skrzywdzić.
Znowu. Ponownie.
Wzrokiem manewruje między Tiną z kluczem w dłoni, a czarnoksiężnikiem Mulciberem. Dobrze dogaduje się z Łobuzem, może aż za dobrze? Może popełniają błąd głosując na niego i zostawiając go z mroczną anomalią krążącą nad ich głowami?
Wysłuchuje słów chłopca, mając wrażenie, że z każdą kolejną głoską, rana szpecącą jej twarz, pęcznieje coraz mocniej potęgującym bólem. Dotyka delikatnie rany, przyciska palce do wyżłobienia, tak jakby była w stanie wybadać źródło rozognienia. Rozgląda się nerwowo, szukając podobnej reakcji u reszty, ale natrafia jedynie na chłopaka. Spuszcza głowę, ściskając szczękę, piąstkę zacieśniając wokół różdżki.
Niczym wybudzona z transu, wzdryga się zauważając konwulsję ciała Tildy. Czyżby wciąż żyła? Czy to dogorywające impulsy targające mięśniami?
To, co wypuścisz, będzie próbowało nas pokonać, nas zniszczyć
- Tina, uważaj - wypowiada półszeptem, bezsensownie i kompletnie niepotrzebnie. Całkowicie instynktownie, cofa się, przechodząc dookoła ogniska, wierząc iż cokolwiek opuści skrzynię, będzie chciało ich skrzywdzić.
Znowu. Ponownie.
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Łobuz spoglądał na Ramseya odrobinę podejrzliwie, lecz widocznie spokój, z jakim mężczyzna zgadzał się na wspólną zabawę, sprawił, że Chłopiec nieco mu zaufał, nie odczytując z jego słów ewentualnego negatywnego wydźwięku, mogącego nakarmić paranoję blondynka. - To wychodzi przy każdej pełni księżyca. Gdy leżysz sam w łóżku a stopy wystają ci spod kołdry i słyszysz trzask desek a potem skrada się i skrada i czujesz wilgotny dotyk na kostce i... - zaczął dość nonszalancko, lecz z każdym słowem w jego oczach czaiła się większa nienawiść pomieszana ze strachem. Kilkoro zgromadzonych wokół niego kompanów pisnęło żałośnie. - Czasem udaje nam się to nakarmić, ale ostatnio jest coraz bardziej głodne. Tak jak my - odchrząknął, przenosząc zniecierpliwiony wzrok na pochylającą się na wielkim kufrem Tonks. - Duzi to zostawili, zostawili nas - i uciekli, zamknęli kłódki, zatrzasnęli drzwi...przez pierwsze tygodnie to pożerało nas po kolei, ale później...później nakarmiliśmy to krwią i strachem - dodał ciszej, odsuwając się dwa kroki do tyłu i przekrzywił głowę w bok, zainteresowany blaskiem klucza. - Dobrze, że go zabrałaś, to wiele ułatwi - dodał bardziej do siebie niż do Justine, kurczowo trzymając przed sobą różdżkę. Pokręcił też głową, słysząc następne pytanie Ramseya. - Ale jesteś gadatliwy...no ale jesteś Mądrala, nic dziwnego. No i chyba, mimo wszystko, bardzo musisz lubić tą panią, co nie? I ziarenko, które jej włożyłeś - westchnął, przestępując z nogi na nogę; jego wzrok ciągle przyciągały działania Justine, przekręcającej klucz w złotym zamku. - Teraz nieco potrafimy się z tym bawić, ale to - nie chce bawić się z nami. Chce więcej. Głodzi nas. A mogą to zabrać tylko Duzi. Duzi i ich zasady...Duzi i ich sprawiedliwość - splunął na ziemię z odrazą, na moment znów rozgniewany i poruszony, ale nie kontynuował rozmowy, bowiem w tym samym momencie rozległ się niezwykle, nienaturalnie głośny szczęk zamka a wieko kufra nieco odskoczyło od frontowej ściany.
Wszyscy zdawali się wstrzymać oddech, lecz w pierwszych kilku chwilach nic się nie zadziało. Dopiero po przedłużającej się ciszy i bezruchu w oczekiwaniu na najgorsze, wieko uchyliło się nieco wyżej: ktoś mocował się z wiekiem od środka, z trudem je unosząc, próbując wydostać się na zewnątrz. Słyszeliście dziwne kwilenie, dziewczęce biadolenie, lecz jedynie Lydia rozpoznała ich źrodło. - Kochanie, nie... NIE - wrzasnęła rozpaczliwie i nie bacząc na nic rzuciła się do kufra, gwałtownie podnosząc jej wieko do góry. W tym samym momencie waszym oczom ukazała się kilkuletnia dziewczynka, zakrwawiona, przeraźliwie chuda, słaniająca się na nogach. Widzieliście ją jednak jedynie przez ułamek sekundy, później - jej ciało zaczęło się trząść i rozpadło się na setki wibrujących cząsteczek magii, rosnąc, pęczniejąc, kumulując w sobie moc anomalii. Stojąca najbliżej Lydia nie miała szans, pochylając się nad kufrem została odrzucona do tyłu, upadła gdzieś za jednym z podestów, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Także Justine i Ramsey zostali odrzuceni do tyłu, opadli na plecy niedaleko Alix. Gwałtowna przemiana dziewczynki - lub czegoś, co ją przypominało - postępowała dalej, buzujący na środku wąwozu ogień zgasł, otoczyła was całkowita ciemność.
A jedynym, co mogliście ujrzeć był Potwór. Potwór prosto z dziecięcych koszmarów, taki, który opisywali zbudzeni ze snu wasi młodsi bracia, dzieci znajomych lub taki, który zapamiętaliście z własnego dzieciństwa. Potwór żywcem wyjęty z obrazków rysowanych niewprawną ręką. Nierówne, wyłupiaste ślepia wyrastały na czułkach z pękatej głowy, pokrytej obrzydliwymi, pulsującymi naroślami, przypominającymi czyrakobulwy, nogi kończyły się lśniącymi srebrem kopytami a dłonie - a raczej coś, co je przypominało - potwornymi, szponiastymi pazurami. Błoniaste skrzydła rozpostarły się na całą szerokość, wręcz przykrywając wąwóz od góry - a całe ciało Potwora świeciło fluorescencyjnym fioletem, rzucając wokól was niezdrową, drażniącą oczy poświatę.
Dzieci nie ruszały się z miejsc, wpatrzone w stworzenie jak zahipnotyzowane, bez mrugnięcia; jedynie Chłopiec trzymający w dłoniach różdżkę zdawał się oddychać, reszta zaś wydawała się sparaliżowana, zaklęta, skupiona wyłącznie na Potworze. Zrodzonym z dziecięcych koszmarów - i z waszych koszmarów, które mogły stać się prawdą. Byliście o tym przekonani, a Bertie, Ramsey i Justine ponownie poczuli to samo, co opanowywało ich podczas walki z anomalią. Potwór złączony z cząsteczek strachu, samotności i gniewu, który dopiero szykował się do ataku, nie miał jednolitej struktury, mienił się tym, co w magii najpotężniejsze i najstraszniejsze - nieprzewidywalnością. Musieliście spróbować go okiełznać, tak wpływając na skumulowaną magię, by ta poddała się, została zniszczona własną bronią. Także Alix, która o anomaliach mogła jedynie czytać, podejrzewała z czym ma do czynienia - jeśli któreś z was poprowadzi lady Lestrange, ona także może spróbować wpłynąć na Potwora.
Tilda pozostawała nieprzytomna.
| W związku z nieobecnością MG na odpis macie czas do 06.02 do godziny 16:30.
ST ujarzmienia anomalii wynosi 260. Do rzutu dodaje się wybraną przez was statystykę postaci z dziedziny uroków, OPCM, CM, transmutacji lub magii leczniczej. Na końcu posta podkreślcie, z jakiej dziedziny magii korzystacie. Nie rzucacie kością na anomalie.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jeśli zbliżycie się do końca szarej strefy, niemożliwym stanie się jej opuszczenie - przy podjęciu próby opuszczenia jej, należy poczekać na post Mistrza Gry.
Przez pole z ogniskiem nie można przejść, ale można przez nie rzucać zaklęcia.
Tilda nie musi pisać w tej kolejce.
Wszyscy zdawali się wstrzymać oddech, lecz w pierwszych kilku chwilach nic się nie zadziało. Dopiero po przedłużającej się ciszy i bezruchu w oczekiwaniu na najgorsze, wieko uchyliło się nieco wyżej: ktoś mocował się z wiekiem od środka, z trudem je unosząc, próbując wydostać się na zewnątrz. Słyszeliście dziwne kwilenie, dziewczęce biadolenie, lecz jedynie Lydia rozpoznała ich źrodło. - Kochanie, nie... NIE - wrzasnęła rozpaczliwie i nie bacząc na nic rzuciła się do kufra, gwałtownie podnosząc jej wieko do góry. W tym samym momencie waszym oczom ukazała się kilkuletnia dziewczynka, zakrwawiona, przeraźliwie chuda, słaniająca się na nogach. Widzieliście ją jednak jedynie przez ułamek sekundy, później - jej ciało zaczęło się trząść i rozpadło się na setki wibrujących cząsteczek magii, rosnąc, pęczniejąc, kumulując w sobie moc anomalii. Stojąca najbliżej Lydia nie miała szans, pochylając się nad kufrem została odrzucona do tyłu, upadła gdzieś za jednym z podestów, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Także Justine i Ramsey zostali odrzuceni do tyłu, opadli na plecy niedaleko Alix. Gwałtowna przemiana dziewczynki - lub czegoś, co ją przypominało - postępowała dalej, buzujący na środku wąwozu ogień zgasł, otoczyła was całkowita ciemność.
A jedynym, co mogliście ujrzeć był Potwór. Potwór prosto z dziecięcych koszmarów, taki, który opisywali zbudzeni ze snu wasi młodsi bracia, dzieci znajomych lub taki, który zapamiętaliście z własnego dzieciństwa. Potwór żywcem wyjęty z obrazków rysowanych niewprawną ręką. Nierówne, wyłupiaste ślepia wyrastały na czułkach z pękatej głowy, pokrytej obrzydliwymi, pulsującymi naroślami, przypominającymi czyrakobulwy, nogi kończyły się lśniącymi srebrem kopytami a dłonie - a raczej coś, co je przypominało - potwornymi, szponiastymi pazurami. Błoniaste skrzydła rozpostarły się na całą szerokość, wręcz przykrywając wąwóz od góry - a całe ciało Potwora świeciło fluorescencyjnym fioletem, rzucając wokól was niezdrową, drażniącą oczy poświatę.
Dzieci nie ruszały się z miejsc, wpatrzone w stworzenie jak zahipnotyzowane, bez mrugnięcia; jedynie Chłopiec trzymający w dłoniach różdżkę zdawał się oddychać, reszta zaś wydawała się sparaliżowana, zaklęta, skupiona wyłącznie na Potworze. Zrodzonym z dziecięcych koszmarów - i z waszych koszmarów, które mogły stać się prawdą. Byliście o tym przekonani, a Bertie, Ramsey i Justine ponownie poczuli to samo, co opanowywało ich podczas walki z anomalią. Potwór złączony z cząsteczek strachu, samotności i gniewu, który dopiero szykował się do ataku, nie miał jednolitej struktury, mienił się tym, co w magii najpotężniejsze i najstraszniejsze - nieprzewidywalnością. Musieliście spróbować go okiełznać, tak wpływając na skumulowaną magię, by ta poddała się, została zniszczona własną bronią. Także Alix, która o anomaliach mogła jedynie czytać, podejrzewała z czym ma do czynienia - jeśli któreś z was poprowadzi lady Lestrange, ona także może spróbować wpłynąć na Potwora.
Tilda pozostawała nieprzytomna.
| W związku z nieobecnością MG na odpis macie czas do 06.02 do godziny 16:30.
ST ujarzmienia anomalii wynosi 260. Do rzutu dodaje się wybraną przez was statystykę postaci z dziedziny uroków, OPCM, CM, transmutacji lub magii leczniczej. Na końcu posta podkreślcie, z jakiej dziedziny magii korzystacie. Nie rzucacie kością na anomalie.
Poruszacie się zgodnie z mechaniką, jednak jeśli zbliżycie się do końca szarej strefy, niemożliwym stanie się jej opuszczenie - przy podjęciu próby opuszczenia jej, należy poczekać na post Mistrza Gry.
Przez pole z ogniskiem nie można przejść, ale można przez nie rzucać zaklęcia.
Tilda nie musi pisać w tej kolejce.
- Mapa:
czarna plama - Potwór, centrum anomalii
niebieska kropka - Bertie
pomarańczowa kropka z krzyżykiem - ciało Blaithin
jasnopomarańczowa kropka - Kobieta
czerwona i jasnoróżowe kropki - dzieci (liczba kropek =/= liczba dzieci)
brązowe kropki - podesty
różowa kropka - Tilda
jasnoniebieska kropka - Justine
zielona kropka - Ramsey
fioletowa kropka - Alix
szara elipsa - niezidentyfikowany obszar; na razie wiecie, że nie przepuszcza zaklęć na zewnątrz, a do środka trafia tylko czarna magia
Krawędzie mapki to krawędzie wąwozu. Nie można się po nich wdrapać
- Żywotności:
Bertie 163/220 (5 - osłabienie, 12 - oparzenia, 10 - psychiczne, 30-cięte [obrażenia lewej stopy] ); 18 uleczone w poprzedniej turze; -10 do kościBlaithin 0/200(35 - cięte, rozszczepienie lewego przedramienia, 15 - psychiczne [levicorpus], 280 - rozszarpanie, cięte, gryzione, tłuczone) -10 do kości
Kobieta - 175/220
Justine 213/240 (10 - cięte, 2 - tłuczone, 15 - psychiczne); (18 uleczone Episkey) -5 do kości
Alix 152/202 (40 - prawa ręka, cięte, 10 - psychiczne); - 10 do kościTilda 0/200 (5 - osłabienie, 140+ - cięte, 15 - psychiczne); -15 do kości
Ramsey 160/215 (10 - cięte, prawy pośladek, 35 - psychiczne, cm); -10 do kości
Przemiany w mgły Ramseya: 3
Użycia Patronusa Zakonu Justine: 2
Tonks dostała wstążeczkę
Czarodziejski wąwóz
Szybka odpowiedź