Cmentarzysko statków
Strona 22 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cmentarzysko statków
Chociaż opustoszała, skalista wyspa położona na Morzu Północnym nie ma swojej oficjalnej geograficznej nazwy, to przez podróżujących pobliską trasą żeglarzy nazywana jest Cmentarzyskiem. Owiana legendami równie gęsto, co nigdy nieopadającą mlecznobiałą mgłą, stanowi czarny punkt na morskich mapach, który co ostrożniejsi starają się omijać szerokim łukiem. Niewielu jest jednak w stanie wskazać, gdzie dokładnie się znajduje, bo jej położenie zdaje się stale zmieniać - choć bardziej sceptyczni twierdzą, że wpływ na to mają silne, oplatające wyspę prądy, które znoszą nieuważnych kapitanów na manowce. Okręty, które miały nieszczęście znaleźć się w pobliżu, rzadko wychodzą z tego bez szwanku, gdyż usiane ostrymi skałami mielizny w połączeniu z często nawiedzającymi ten rejon sztormami, bardzo szybko zamieniają się w śmiercionośną pułapkę. W efekcie cała wyspa otoczona jest przez osiadłe na dnie wraki statków, których pochylone w różnym stopniu maszty wyłaniają się z mglistych oparów niczym ostrzegawcze znaki; chodzą słuchy, że to właśnie tutaj swoją ostatnią podróż zakończył niesławny Syreni Lament, pociągając na dno niemal setkę pasażerów i członków załogi, aczkolwiek samego okrętu nigdy nie odnaleziono.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.02.19 23:08, w całości zmieniany 2 razy
Złapał się gałęzi choć zupełnie nie wiedział, gdzie znajdywała się góra, a gdzie dół - gdzie znajdywało się cokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Czuł ostry ból, czuł jak chciało mu się kaszleć, ale nie wiedział nawet czy był pod wodą czy nad, kiedy w spazmach próbował łapać powietrze. Nie wiedział nawet czy to Celine podawała mu patyk i pomagała, czy ktoś zupełnie inny - wszystko zdawało się być zbiorem zamazanych plan, a on raz mocniej panikował. Bał się. Za każdym razem, chociaż wiedział doskonale jak jego zniknięcie mogłoby pomóc wszystkim dookoła - tchórzył. Bał się, uciekał, nie chciał i nie potrafił się poddać. Dlaczego? Nie potrafił tego zrozumieć, tak samo jak teraz, słysząc plusk, a on znalazł się wciąż w wodzie, ale jednak już na mieliźnie - na kolanach na piasku, brodził w wodzie gdzieś do ugiętych łokci. Nie było tutaj głęboko, nie tak jakby mogło się wydawać - a jednak on zupełnie zdawał się tego nie dostrzegać. Nie widział nawet jak jego ciało drży z zimna, z wody - nie mógł się ruszyć, kiedy co rusz fale znów przykrywały jego ciało, a on był w stanie tylko stać w miejscu, nawet jeśli już zagrożenie nie było tak wyraźne jak jeszcze kilka chwil temu.
A jednak bał się. Coś go paraliżowało, że nie potrafił się ruszyć - nie potrafił wykonać tego ruchu, nie powinien go nawet wykonywać. To wszystko zupełnie go obezwładniało. Nie rozumiał co działo się dookoła, nie rozumiał co miało miejsce...
Wciąż kaszlał, próbując wykrztusić wodę - a może jakąś dziwną, ciężką ciecz, która mu zaległa w tchawicy? Która była dla niego utrapieniem, która może nie była tylko wodą? Może była czym zupełnie innym? Może była znów krwią..? Tym widokiem, który przez ostatnie tygodnie go nawiedzał, który...
Ale wciąż ściskał jej chustkę w dłoni, nie puścił jej nawet na moment.
Słyszał jej głos gdzieś przebijając się, ale nie podniósł na nią wzroku - oczy go piekły, wciąż widział niewyraźnie. Wciąż się bał - jego ciało odmawiało mu jakiegokolwiek ruchu raz po raz będąc podmywane przez łagodne fale jeziora. Bał się się, nawet jeśli nie było zagrożenia, coś w nim zwyczajnie w świecie pękło.
Słyszał jej głos. Nie był pewny o co prosiła. O chustkę? Powinien jej ją oddać, wyciągnąć z wody. Powinien się na tym skupić.
Mimo kaszlu, na trzęsących się wciąż nogach, powoli się podniósł na mieliźnie, ruszając krok po kroku w stronę brzegu. A jednak szedł dość szybko, nawet jeśli kilka razy prawie się potknął i znów wpadł do wody. W tych momentach jego serce jakby zatrzymywało się zupełnie. Nie chciał znów tam wpaść - nie chciał znów mieć tej wody w płucach, którą wciąż próbował wykrztusić. Mógł oddychać, nawet jeśli z trudem - ale tyle wystarczy. To i tak było za dużo, że mógł oddychać...
Wciąż obraz dookoła nie był ostry. Wyciągnął dłoń z chustką w stronę Celine - tam gdzie zdawało mu się, że widział jej sylwetkę. Niech to weźmie od niego. Sam chciał... co chciał? Iść? Uciec stąd? Nie powinien się tutaj nawet znaleźć. Czuł jak chłód go ogarnia. Powinien się ogrzać? Wrócić do domu? A może nie robić nic? Nie powinien robić nic...
- Prz... prze... przeziębi... sz się... - wycharczał, zaraz po tym zanosząc się kaszlem. Widział że stała w wodzie. Widział, bo była blisko, a i on cały czas stał w tym nieszczęsnym jeziorze. Z każdą falą, z każdym uderzeniem tafli wody o jego łydki czuł jak dreszcz strachu przechodzi po całym jego ciele - jak jego umysł podpowiada mu, że zaraz prąd go wciągnie, a może coś go wciągnie? Czuł się słaby i wychłodzony. Czuł się... źle. Ale kiedy ostatni raz czuł się dobrze? Kiedy ostatni raz spał dobrze? Odpoczywał? Nie zasługiwał na to, przecież o tym wiedział. - Wy... wyjdź... z wody... - dodał znów, czekając na to, żeby ona to zrobiła pierwsza. Zrób to Celine, no już. Wyjdź z wody! Przecież powinna wiedzieć...
Ruszył powoli, chociaż chciał rzucić się biegiem - żeby jak najszybciej uciec z tej wody. A jednak nie miał siły na to. Był zmęczony, zdawał się być jeszcze bledszy, a do tego przerażony. Bał się wszystkiego.
Znajdując się w końcu na brzegu, sięgnął po swoje buty i ubranie, chociaż wciąż cały się trząsł. Był przemoczony, było mu zimno i nie chciał tutaj być - chociaż czy nie chciał być tutaj, czy po prostu nie chciał być? Nie był pewny czy było to jakąkolwiek różnicą.
A jednak nie spoglądał w stronę dziewczyny z głową spuszczoną na swoje stopy. Trząsł się z zimna, ze strachu. Czuł ten charkot w płucach jak nie mógł do końca dobrze oddychać - czuł jak chciało mu się kaszleć, ale zdawał się to powstrzymywać. Ruszył w stronę swojej miotły. Powinien odlecieć - a może pierw się ubrać? A może po prostu tutaj zostać? Poczekać? Ale poczekać na co?
A jednak bał się. Coś go paraliżowało, że nie potrafił się ruszyć - nie potrafił wykonać tego ruchu, nie powinien go nawet wykonywać. To wszystko zupełnie go obezwładniało. Nie rozumiał co działo się dookoła, nie rozumiał co miało miejsce...
Wciąż kaszlał, próbując wykrztusić wodę - a może jakąś dziwną, ciężką ciecz, która mu zaległa w tchawicy? Która była dla niego utrapieniem, która może nie była tylko wodą? Może była czym zupełnie innym? Może była znów krwią..? Tym widokiem, który przez ostatnie tygodnie go nawiedzał, który...
Ale wciąż ściskał jej chustkę w dłoni, nie puścił jej nawet na moment.
Słyszał jej głos gdzieś przebijając się, ale nie podniósł na nią wzroku - oczy go piekły, wciąż widział niewyraźnie. Wciąż się bał - jego ciało odmawiało mu jakiegokolwiek ruchu raz po raz będąc podmywane przez łagodne fale jeziora. Bał się się, nawet jeśli nie było zagrożenia, coś w nim zwyczajnie w świecie pękło.
Słyszał jej głos. Nie był pewny o co prosiła. O chustkę? Powinien jej ją oddać, wyciągnąć z wody. Powinien się na tym skupić.
Mimo kaszlu, na trzęsących się wciąż nogach, powoli się podniósł na mieliźnie, ruszając krok po kroku w stronę brzegu. A jednak szedł dość szybko, nawet jeśli kilka razy prawie się potknął i znów wpadł do wody. W tych momentach jego serce jakby zatrzymywało się zupełnie. Nie chciał znów tam wpaść - nie chciał znów mieć tej wody w płucach, którą wciąż próbował wykrztusić. Mógł oddychać, nawet jeśli z trudem - ale tyle wystarczy. To i tak było za dużo, że mógł oddychać...
Wciąż obraz dookoła nie był ostry. Wyciągnął dłoń z chustką w stronę Celine - tam gdzie zdawało mu się, że widział jej sylwetkę. Niech to weźmie od niego. Sam chciał... co chciał? Iść? Uciec stąd? Nie powinien się tutaj nawet znaleźć. Czuł jak chłód go ogarnia. Powinien się ogrzać? Wrócić do domu? A może nie robić nic? Nie powinien robić nic...
- Prz... prze... przeziębi... sz się... - wycharczał, zaraz po tym zanosząc się kaszlem. Widział że stała w wodzie. Widział, bo była blisko, a i on cały czas stał w tym nieszczęsnym jeziorze. Z każdą falą, z każdym uderzeniem tafli wody o jego łydki czuł jak dreszcz strachu przechodzi po całym jego ciele - jak jego umysł podpowiada mu, że zaraz prąd go wciągnie, a może coś go wciągnie? Czuł się słaby i wychłodzony. Czuł się... źle. Ale kiedy ostatni raz czuł się dobrze? Kiedy ostatni raz spał dobrze? Odpoczywał? Nie zasługiwał na to, przecież o tym wiedział. - Wy... wyjdź... z wody... - dodał znów, czekając na to, żeby ona to zrobiła pierwsza. Zrób to Celine, no już. Wyjdź z wody! Przecież powinna wiedzieć...
Ruszył powoli, chociaż chciał rzucić się biegiem - żeby jak najszybciej uciec z tej wody. A jednak nie miał siły na to. Był zmęczony, zdawał się być jeszcze bledszy, a do tego przerażony. Bał się wszystkiego.
Znajdując się w końcu na brzegu, sięgnął po swoje buty i ubranie, chociaż wciąż cały się trząsł. Był przemoczony, było mu zimno i nie chciał tutaj być - chociaż czy nie chciał być tutaj, czy po prostu nie chciał być? Nie był pewny czy było to jakąkolwiek różnicą.
A jednak nie spoglądał w stronę dziewczyny z głową spuszczoną na swoje stopy. Trząsł się z zimna, ze strachu. Czuł ten charkot w płucach jak nie mógł do końca dobrze oddychać - czuł jak chciało mu się kaszleć, ale zdawał się to powstrzymywać. Ruszył w stronę swojej miotły. Powinien odlecieć - a może pierw się ubrać? A może po prostu tutaj zostać? Poczekać? Ale poczekać na co?
Spodziewała się, że przy ostatnich krokach w kierunku brzegu Thomas zdecyduje się skorzystać z dłoni, którą ku niemu wyciągnęła - a jednak tego nie zrobił, jedynie podał chustkę, na której zaplątała się pojedyncza jeziorna roślinka o przerzedzonych, śliskich nitkach odstających od łodygi jak wyjątkowo miękkie kolce. Celine spojrzała w dół, gdy ją mijał, i przyjrzała się materiałowi odpowiedzialnemu za przeprawę przez kilka metrów jeziora o zdradliwym, nagle zapadającym się dnie. Może to lepiej, że nie chwycił jej za rękę. Chociaż nie sposób było mu nie współczuć na widok skóry czerwonej od niskiej temperatury wody, kropel cieknących po twarzy, które mogły równie dobrze być wystraszonymi łzami, współczuć na dźwięk chrapliwego oddechu drapiącego płuca - to cały czas nie czuła się przy nim bezpiecznie. Wdzięczność za to, co zrobił, za odratowanie bezcennej pamiątki, stała ością w gardle na myśl o wcześniejszej intrydze, na jaką cały czas nie rzucił większej ilości światła, zasnuwając swoje postępki mgłą niedopowiedzenia, unikania, kłamstwa czy ciszy. One nie znikną, nie tak. Jeden dobry uczynek automatycznie nie wymazywał dwóch szkodliwych. I tak powinna była uciec, gdy Doe z trudem łapał grunt, wierzgając rękoma i nogami w próbie dotarcia na stabilny ląd; przecież w każdej sekundzie upominała się w myślach, że nie mogła mieć pewności, że nie udawał, aż do ostatniej chwili, gdy zatrzymał się i odezwał, a półwila obróciła w palcach zlepioną tkaninę w kwiaty.
Przymknęła wtedy oczy, jeszcze mocniej opuściwszy głowę, wyczerpana, choć to nie jej przyszło zmagać się z zimnymi falami, nie ona walczyła z żywiołem chcącym wedrzeć się do nozdrzy i zalać rozżarzone strachem wnętrze. Wystarczyły emocje. Lęk o bezpieczeństwo (najpierw własne, później również i jego), piętrzące się pytania o to, jak ją odnalazł i co chciał przez to osiągnąć, jaki następny ruch zamierzał wykonać na szachownicy. Myśli, ich natłok, męczyły bardziej niż regenerujące się ciało. Męczyło też rozżalenie - nicością, przed którą stanęli, szarą ścianą. Dopiero gdy nogi zaczynały drętwieć z zimna Celine drgnęła i obróciła powoli, by samej wdrapać się na brzeg. Przemoczone trzewiki wydawały z siebie śmieszne, klaszczące odgłosy, ale jej nie było do śmiechu - pod powiekami piekł ją za to żar bezsilności; naprawdę liczyła, że doprowadzi ten konflikt, konflikt między nim a Marcelem, do szczęśliwego końca i przy okazji dowie się, co kierowało młodzieńcem przy rozsyłaniu listów o jej oswobodzeniu, wbrew przyjacielowi, ale to na nic. Stanąwszy na ziemi schyliła się i wycisnęła wodę z połów spódnicy. Różdżka spoczywająca w kieszeni mogłaby łatwo zaradzić chłodowi i mokrości, jednak nie śmiała po nią sięgnąć, czarne, piękne drewno wciąż kojarzyło się z krzywdą. Z siniakami i bólem.
- Szkoda, że niczego mi nie wyjaśnisz - odezwała się niemrawo, jedną z jasnych skarpetek podsuwając wyżej, ponad kostkę, bo zwieńczona koronką krawędź zdążyła obsunąć się w jeziorze. Nie sposób było już nie dopuszczać do siebie myśli, że spotkanie skończy się w inny sposób - że coś wymsknie się jeszcze spomiędzy wyziębionych, błękitnawych warg czarodzieja, jakaś prawda, wyznanie, pozostawała jedynie przestrzeń na domysły, a Merlin świadkiem, że lęgły się w głowie Celine jak ohydne larwy, jedna gorsza od drugiej, boleśniejsza, uzmysławiająca, że wszystko w domu Bathildy było kłamstwem. - Miałam nadzieję... - urwała i pokręciła głową. To nie ma sensu. Nie byli przyjaciółmi, źle ulokowała sympatię, zaufanie. Jeden wspólny punkt w historiach wystarczył, by pozwolić jej wierzyć, że byli podobni - i chociaż część jej duszy chciałaby teraz powiedzieć, że ona nigdy nie naraziłaby potencjalnego przyjaciela na niebezpieczeństwo, tak musiała pamiętać, że właśnie to zrobiła. To - i więcej. Ona wydała ojca na śmierć. - Ale no nic, nieważne. Dziękuję za chusteczkę, Tom. Jest pamiątką, jeszcze z portu, i musi wystarczyć za twarz, której już chyba nie ma w Anglii - wyjaśniła, po czym wsunęła materiał do wolnej kieszeni płaszcza i ruszyła w kierunku wysokich krzewów, za których ścianą zamierzała aportować się do domu. Jednak zanim zniknęłaby pośród nich, ostatni raz spojrzała na niego przez ramię. - Uważaj na siebie - i nie idź za mną.
Przed teleportacją do Syreniej Laguny odeszła na długi kawałek od jeziora, sprawdzając, czy nie podążał jej śladem. Dyskretnie spoglądała za siebie, przystawała w lekkim, niemal bezszelestnym chodzie, jakby przed tym, gdy znów znajdzie się w bezpiecznej przystani (w miejscu, gdzie znajdowała się również - i przede wszystkim - Yvette; nie naraziłaby jej na wizytę potencjalnie złego człowieka) usiłowała sprawdzić, czy w głowie chłopca naprawdę kwitły zdrożne pomysły, bo gdyby zaszeleściła roślinność mówiąca o śledzących ją krokach, wówczas wiedziałaby na pewno kim był. Ale odpowiedziała jej tylko cisza.
zt x2
Przymknęła wtedy oczy, jeszcze mocniej opuściwszy głowę, wyczerpana, choć to nie jej przyszło zmagać się z zimnymi falami, nie ona walczyła z żywiołem chcącym wedrzeć się do nozdrzy i zalać rozżarzone strachem wnętrze. Wystarczyły emocje. Lęk o bezpieczeństwo (najpierw własne, później również i jego), piętrzące się pytania o to, jak ją odnalazł i co chciał przez to osiągnąć, jaki następny ruch zamierzał wykonać na szachownicy. Myśli, ich natłok, męczyły bardziej niż regenerujące się ciało. Męczyło też rozżalenie - nicością, przed którą stanęli, szarą ścianą. Dopiero gdy nogi zaczynały drętwieć z zimna Celine drgnęła i obróciła powoli, by samej wdrapać się na brzeg. Przemoczone trzewiki wydawały z siebie śmieszne, klaszczące odgłosy, ale jej nie było do śmiechu - pod powiekami piekł ją za to żar bezsilności; naprawdę liczyła, że doprowadzi ten konflikt, konflikt między nim a Marcelem, do szczęśliwego końca i przy okazji dowie się, co kierowało młodzieńcem przy rozsyłaniu listów o jej oswobodzeniu, wbrew przyjacielowi, ale to na nic. Stanąwszy na ziemi schyliła się i wycisnęła wodę z połów spódnicy. Różdżka spoczywająca w kieszeni mogłaby łatwo zaradzić chłodowi i mokrości, jednak nie śmiała po nią sięgnąć, czarne, piękne drewno wciąż kojarzyło się z krzywdą. Z siniakami i bólem.
- Szkoda, że niczego mi nie wyjaśnisz - odezwała się niemrawo, jedną z jasnych skarpetek podsuwając wyżej, ponad kostkę, bo zwieńczona koronką krawędź zdążyła obsunąć się w jeziorze. Nie sposób było już nie dopuszczać do siebie myśli, że spotkanie skończy się w inny sposób - że coś wymsknie się jeszcze spomiędzy wyziębionych, błękitnawych warg czarodzieja, jakaś prawda, wyznanie, pozostawała jedynie przestrzeń na domysły, a Merlin świadkiem, że lęgły się w głowie Celine jak ohydne larwy, jedna gorsza od drugiej, boleśniejsza, uzmysławiająca, że wszystko w domu Bathildy było kłamstwem. - Miałam nadzieję... - urwała i pokręciła głową. To nie ma sensu. Nie byli przyjaciółmi, źle ulokowała sympatię, zaufanie. Jeden wspólny punkt w historiach wystarczył, by pozwolić jej wierzyć, że byli podobni - i chociaż część jej duszy chciałaby teraz powiedzieć, że ona nigdy nie naraziłaby potencjalnego przyjaciela na niebezpieczeństwo, tak musiała pamiętać, że właśnie to zrobiła. To - i więcej. Ona wydała ojca na śmierć. - Ale no nic, nieważne. Dziękuję za chusteczkę, Tom. Jest pamiątką, jeszcze z portu, i musi wystarczyć za twarz, której już chyba nie ma w Anglii - wyjaśniła, po czym wsunęła materiał do wolnej kieszeni płaszcza i ruszyła w kierunku wysokich krzewów, za których ścianą zamierzała aportować się do domu. Jednak zanim zniknęłaby pośród nich, ostatni raz spojrzała na niego przez ramię. - Uważaj na siebie - i nie idź za mną.
Przed teleportacją do Syreniej Laguny odeszła na długi kawałek od jeziora, sprawdzając, czy nie podążał jej śladem. Dyskretnie spoglądała za siebie, przystawała w lekkim, niemal bezszelestnym chodzie, jakby przed tym, gdy znów znajdzie się w bezpiecznej przystani (w miejscu, gdzie znajdowała się również - i przede wszystkim - Yvette; nie naraziłaby jej na wizytę potencjalnie złego człowieka) usiłowała sprawdzić, czy w głowie chłopca naprawdę kwitły zdrożne pomysły, bo gdyby zaszeleściła roślinność mówiąca o śledzących ją krokach, wówczas wiedziałaby na pewno kim był. Ale odpowiedziała jej tylko cisza.
zt x2
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 22 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
Cmentarzysko statków
Szybka odpowiedź