Kostnica
-Jesteś bezczelny- Wiedziała, że Raiden ma niewyparzony język, ale nie sądziła, że aż do tego stopnia. A niech się sam rozbiera, jak dla niej może się nawet wykrwawić na tym stole. Przynajmniej będzie od razu w odpowiednim miejscu. Z irytacją przymrużyła oczy. Sama siebie okłamywała. Wbrew pozorom nie była bezduszną porcelanową lalką, choć mogła wzbudzać takie wrażenie. Może i mężczyzna ten ją denerwował, ale był człowiekiem i to takim, któremu trzeba było pomóc. Zdziwiła się widząc broń. Na początku nawet nie rozpoznała czym jest ten przedmiot, nigdy go nie widziała, ale swego czasu od brata słyszała dość sporo na temat "mugolskich sposobów na zabijanie". Nie popierała żadnych. Czy to mugolskich, czy czarodziejskich. Za bardzo ceniła życie aby być za morderstwem. Zresztą w tym pomieszczeniu, czy w prosektorium już i tak wystarczająco dużo ogląda śmierci. Zdawała sobie również sprawę z wyroku wiszącego nad nią samą. Po śmierci męża była dużo bardziej wyczulona na choroby błagając aby jej syn nie był obciążony jakąkolwiek z nich.
-Naprawdę prosisz się o jeszcze większe pogorszenie swojego stanu.-Powiedziała z groźbą w głosie.
Westchnęła robiąc krok w bok i sięgając do metalowego stolika ustawionego przy stole. Zrobiła nad nim kilka okrążeń dłonią szukając wzrokiem danego przedmiotu. W końcu pochwyciła nożyczki wracając do mężczyzny. Zacisnęła zęby, złapała rąbek jego koszuli od dołu zaczynając ją rozcinać. Jak tak dalej pójdzie zrobi sobie sam większą krzywdę aniżeli te "samotne panny". Robiąc już ostatni ruch nożyczek przecinając tym samym koszule przy kołnierzyku zastanawiała się czy nie wbić mu może ich w szyje. Wyrzucając tą myśl z głowy odłożyła przedmiot pomagając mężczyźnie zdjąć tą przeklętą koszule, którą zrzuciła na podłogę. Raczej już z niej nic nie będzie. Tak jak myślała nie wyglądało to dobrze. Stracił mnóstwo krwi, dziwi się jakim cudem ten mężczyzna jeszcze jest przytomny.
Wpatrywała się przez chwile z konsternacją w rany nie wiedząc za co się wziąć najpierw.
-No pięknie.-powiedziała w zadumie wyciągając z kieszeni ponownie różdżkę celując nią w klatkę piersiową mężczyzny. Zatrzymała jednak rękę w połowie drogi kierując wzrok na mężczyzny spoglądając na niego niepewnie.- Mogę?
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 17.10.16 23:03, w całości zmieniany 1 raz
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- A-a-a - zaświergotał, gdy poczuł chłód nożyczek na boku, po czym rzucił zaskoczone spojrzenie na Rowan. - Nie tak szybko - powiedział, ale ta w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Zaraz też zdarła z niego resztę koszuli, a Carter poczuł chłód tego miejsca. Może to i dobrze, bo pulsujący ból łagodniał, chociaż zdawał sobie sprawę z tego że nie był to powód do radości. Odetchnął, wciągając zapach kobiety, która była zdecydowanie bliżej niż normalnie. Gdy wycelowała w niego różdżką, zmarszczył czoło. - Nie możesz tego zrobić w tradycyjny sposób? - Oboje znali też konsekwencje nieudanych zaklęć uzdrawiających, a lekki szok, który przeżyła Rowan nie był normalnym stanem. Do tego trzeba było wyciszyć umysł. - Nie masz gdzieś jakiejś igły i nici? Sam sobie poradzę - mruknął, widząc, że kobieta nie mogła się zdecydować. - Jeszcze cię rozpraszam, więc nie wiem czy mogę ci ufać.
Pomimo wszystko dalej miał na to siłę - na przepychanki i podteksty. Kto jeśli nie on?
Come to talk with you again
Nie ufała sobie w tym momencie. Była wyczerpana, a i nie tyle zła co wystraszona wieloma poważnymi ranami mężczyzny. Dlatego też rozumiała co Raiden ma na myśli i była mu niemal za tą propozycje wdzięczna.
-Mogę i mam, ale na pewno nie dam ci tego zrobić samemu.-spojrzała na niego nieufnie. Siedziałby tu całą noc i prawdopodobnie całkiem by się wykrwawił, a więcej trupów tu dziś już nie chciała. Przewróciła oczami słysząc jego słowa, a następnie wbiła w niego wzrok.
-Potrzeba dużo aby mnie rozproszyć.-Przerwała na chwile odchodząc od mężczyzny i udając się w kierunku jednej z szafek stojących przy ścianie. Otworzyła ją wyciągając dwa kartony za którymi stała dość spora butelka raczej dobrego trunku. Cóż, nawet tutaj znajdzie się powód do świętowania. Wyciągnęła butelkę wracając do mężczyzny i podając mu ją do tej sprawniejszej ręki.-Lepiej dla ciebie abyś mi nigdy nie zaufał- uśmiechnęła się lekko mówiąc to ni to żartem ni to serio, sięgnęła ponownie do metalowego stolika stojącego przy stole biorąc do ręki cały komplet igieł i nicie. Ostrożnie pochwyciła jedną z haczykowatych igieł próbując nawlec na nią nić, która uporczywie nie mogła trafić do celu z powodu trzęsących się dłoni kobiety. Sama nie wiedziała czemu tak reaguje. Zawsze uznawała się za silną kobietę, zresztą szyła już setki razy, czy to martwych, czy żywych. Najwidoczniej z tymi drugimi nie była już w stanie się obchodzić... Nie podobał jej się fakt, iż odsłaniała przed Raidenem tą gorszą stronę siebie, słabszą. Przeklęła krótko pod nosem gdy kolejny raz jej się nie udało. Przewała na chwile wypuszczając powietrze z ust, aby następnie podjąć kolejną próbę ujarzmienia nici, która tym razem zakończyła się sukcesem. Musi się wziąć w garść. Nie może pozwalać aby ktokolwiek wyprowadził ją z równowagi. Tym bardziej jeśli tej osobie przynosi to satysfakcje. Odłożyła nawleczoną Dzięki Merlinowi igłę sięgając tym samym po jedną ze ścierek i miskę z wodą znajdujące się na małej półce pod metalowym stolikiem. Rzeczy te położyła obok mężczyzny. Pochwyciła ścierkę mocząc ją w wodzie i wyciskając z niej jej nadmiar. Nie patrząc nawet na Raidena postąpiła krok do przodu, aby być jak najbliżej ran mężczyzny przypatrując się im z konsternacją. Pochwyciła wreszcie, najdelikatniej jak mogła prawą rękę mężczyzny zaczynając ją obmywać z krwi od czasu do czasu płucząc ponownie ścierkę. Następnie tą samą czynność równie ostrożnie powtórzyła przy ranie obok obojczyka oraz tej po prawej stronie klatki piersiowej. Teraz mogła pracować, ale tak jak się obawiała nie wyglądało to za dobrze.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 03.10.16 16:25, w całości zmieniany 1 raz
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- No, niech ci będzie - mruknął, przewracając oczami, ale nic nie dodał. Prawdę powiedziawszy wyobrażał to sobie tak, że Rowan zwyczajnie go tu zostawi razem z całym dobytkiem i rzuci, żeby radził sobie sam. Przecież za nim nie przepadała, a już na pewno nie po dzisiejszej nocy. - Może sprawdzimy jak dużo, co? - rzucił za nią, gdy się odwracała, szukając odpowiednich narzędzi pracy. Gdy jednak dostał butelkę jakiegoś nieznanego alkoholu, spojrzał na nią z uznaniem. - Widzę, że imprezka zaczyna się dopiero rozkręcać.
Zabawnym faktem było to, że razem z przybyciem do Londynu Raiden co chwila trafiał na ludzi związanych z arystokracją. W Ameryce byli o wiele bardziej wolni i nie przywiązywali tyle uwagi do swoich tradycji, chociaż kontakt z nimi Carter miał praktycznie żaden. Zupełnie odmiennie miała się sprawa w konserwatywnej Anglii. Panna Carrow na początek zamknięta w tej swojej wieży, potem Ziva, Traversowa dziewczynka od gargulek, Rowan, no i Artis. Nieświadomie westchnął nieco głębiej na to wspomnienie. Pociągnął łyk alkoholu, stwierdzając, że był naprawdę mocny, ale to dobrze. Włożył dłoń w nieco przydługawe już włosy, ale nie zamierzał jeszcze ich ścinać. Teraz miał ważniejsze rzeczy do roboty. Zanim Yaxley przystąpiła do operacji, szybko oblał sobie rany procentami, zaciskając nie tylko oczy, ale również i dłonie na brzegu stołu. Potem w milczeniu dał jej pracować, wbijając spojrzenie wpierw w ścianę naprzeciwko, gdy myślał dalej nad przebiegiem akcji w magazynie. Dopiero po chwili przeniósł uwagę na rudowłosą, która w skupieniu zajmowała się obmywaniem go z krwi. Parę razy wykrzywiał twarz, czując stępiony ból. Wreszcie skończyła, biorąc do ręki igłę i nić.
- Hej, hej - mruknął jeszcze, odwracając się do niej i łapiąc ją za nadgarstek. - Wszystko ok? - spytał, patrząc na nią uważnie, wyzbywając się swojego protekcjonalnego tonu. Szukał w jej spojrzeniu potwierdzenia, że sobie poradzi. Nie chciał jej do niczego zmuszać, a dwa... No, cóż. Lubił swoje ciało i nie chciał wychodzić stąd w gorszym stanie niż przyszedł.
Come to talk with you again
Trzecia zaś była płytka i nie wymagała na szczęście szycia. -Następnym razem nie będę cię łatać, więc radzę być ostrożnym w dobieraniu sobie towarzystwa.- Szczerze? Była bardzo ciekawa co naprawdę przytrafiło się Raidenowi, że skończył tak marnie. Napastnicy musieli go zaskoczyć, bo mężczyzna ten raczej nie dałby się na tyle do siebie zbliżyć aby pozwolić sobie zadać tego typu obrażenia. Mogła o nim powiedzieć wiele, ale nie to, że wykonywał swoją pracę źle. Odłożyła wszystkie przedmioty na metalowy stolik, aby ponownie udać się do szafki po drugiej stronie pomieszczenia zabierając jedno z wcześniej wyjętych pudełek i kładąc je na stole. Wyjęła z niego gazę i bandaże, a następnie zajęła się opatrywaniem ran, wszystkich po kolei. Gdy skończyła zdjęła rękawiczki wyrzucając je do kosza stojącego obok.
-Jutro... a raczej dziś powinieneś pojawić się w Mungu. Lepiej aby uzdrowiciel to obejrzał. Musi podać ci antybiotyk.- Przerwała oglądając efekt swojej pracy. Nie potrzebnie panikowała, choć osobiście wolała używać magicznych sposobów. Cóż i raczej go nie oszpeciła. Niektóre kobiety lubią mężczyzn z bliznami.
-Chwila.- Powiedziała i udała się do gabinetu gdzie z jednaj z szuflad biurka wyjęła fiolkę. Następnie znów powróciła do Raidena podając mu ją. -Eliksir wzmacniający.- Upewniła go, gdyż sądząc po jego minie zastanawiać się musiał czy nie jest to czasem trucizna. Przez jej chorobę wolała dmuchać na zimno i mieć zawsze mały zapas tego specyfiku pod ręką. Nigdy nie wiadomo kiedy jej stan może się pogorszyć, a już kiedyś jej Śmiertelna Bladość zaskoczyła ją w pracy.-Niestety nie mam tu eliksiru uzupełniającego krew. Będziesz musiał sam dojść do siebie na przynajmniej jeszcze te kilka godzin.-Gdyby nie była tak wyczerpana teleportowałaby się do Munga po potrzebne jej rzeczy, ale wolała nie ryzykować. Rzucanie zaklęć to jedno, ale przeniesienie się w inne miejsce... Nie chciała skończyć będąc rozczepioną. Teoretycznie mogłaby się tam przenieść za pomocą Fiuu, ale zresztą to po co? Nie krwawi już, co prawda ma słabszy puls niż powinien i utracił dużo krwi, ale jeśli wypocznie powróci do formy. To duży chłopiec.
-Chcesz tu zostać? Kozetka w gabinecie jest dość wygodna, a na tamto pomieszczenie jest nałożone zaklęcie, więc nie zamarzniesz. Tylko niczego nie zniszcz i nie wypuszczaj śpiących.-Wskazała ręką na szuflady, w których leżały ciała ofiar uśmiechając się wrednie. A co jej szkodziło zaproponować? Jeśli coś... albo ktoś zniknie to przynajmniej będzie wiedziała kogo oskarżyć.
-A butelkę możesz sobie zachować.- spojrzała krzywo na wspomniany przedmiot. I tak dużo z jej zawartości już nie zostało.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- Może - mruknął, wstając i idąc w jej stronę. Zatrzymał się dopiero dwadzieścia centymetrów od niej, gdy stała pod ścianą. Uśmiechnął się łobuzersko, po czym wyciągnął rękę. Złapał czyste prześcieradło z półki i włożył je sobie pod pachę. Musiał się czymś przykryć, bo mimo że w gabinecie na pewno było cieplej, nie aż tak, by mogło się obejść bez przynajmniej jednej warstwy. Odsunął się od Rowan i odwrócił się, by zabrać swoje rzeczy i co najważniejsze - alkohol, który mu wcześniej dała. Upił go już trochę, gdy go zszywała, ale coś tam jeszcze było. Uniósł szkło do światła, by zbadać poziom płynu. Wykrzywił usta w grymasie zadowolenia i ruszył w stronę gabinetu. Prosektorium nie było duże i mijał drzwi do pomieszczenia służbowego, gdy szedł do Rowan. Walnął to co trzymał na biurko i z prześcieradłem i butelką odwrócił się jeszcze do Yaxley. - No, dzięki. Już teraz sobie poradzę. Chyba że zmieniłaś zdanie - mruknął, patrząc na nią z góry, jednak gdy szlachcianka odpowiedziała mu, zaśmiał się i po krótkim Dobranoc, zamknął jej drzwi przed nosem. - Nie ma podglądania! - rzucił jeszcze, po czym usłyszał odgłos teleportacji. Gdy tylko opuściła to miejsce, opadł bez sił na kozetkę, czując się kompletnie wypranym z energii.
|zt
Come to talk with you again
NA słowa mężczyzny uniosła brew do góry krzyżując ręce na swej piersi.
-W twoich snach-Odpowiedziała z przekąsem. Musiała mu przyznać rację co do jego stwierdzenia na początku. O kobietach takich jak ona. Najwidoczniej nie tylko ona była dobrym obserwatorem. Podświadomie czekamy na kogoś takiego jak on, to prawda, komplemenciarza, która zawiezie nas na przejażdżkę samochodem... no może akurat nie nim, albo nawet chciałybyśmy czegoś więcej? Pozostaje tylko pytanie: Czy jest w tym coś złego? Z jakiego powodu przez śmierć swojego męża nie może normalnie żyć? Może i nosiła niegdyś nazwisko Burke, może i jest godną reprezentantką tego nazwiska przez chłodne i zdystansowane podejście do ludzi, ale Na Merlina ona też jest człowiekiem. Choć nie lubi swojego aktualnego życia, nie zamieniłaby go na żadne inne. Nie podjęłaby również innych decyzji, gdyż po prostu niczego nie żałuję. Było warto, choć nie jest łatwo. Nigdy nie jest i nie będzie. Hmmm... ale Carter nie musi o tym wszystkim wiedzieć.
Uśmiechnęła się lekko słysząc mężczyznę.
-Gdyby jeszcze było kogo.- Mruknęła pod nosem zdejmując z siebie kitel, który rzuciła na wieszak przy drzwiach. Dobrze, że już się uspokoiła. Przynajmniej wróciła jej zdolność logicznego myślenia, no i nie musi martwić się już rozczepieniem. Patrząc na bałagan westchnęła tylko wyciągając różdżkę, lecz po chwili schowała ją tym razem do kieszeni płaszcza, który następnie pochwyciła. Jutro się zajmie tym pobojowiskiem. Znając życie musiałaby sprzątać tu dziś jeszcze drugi raz po tym jak już Raiden wyjdzie. Zamknęła oczy, to był długi dzień i jeszcze dłuższa noc. Zdecydowanie za dużo wrażeń jak na tak krótki odstęp czasu. Westchnęła i z cichym kliknięciem przeteleportowała się do domu.
|zt
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 17.10.16 23:15, w całości zmieniany 1 raz
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
Praca aurora ściśle związana jest z nieokreślonymi godzinami pracy; dla Raven nie było niczym dziwnym, że Biuro Aurorów już opustoszało, a jedynym źródłem światła, oświetlającym dokumenty była świeca na jej biurku. Niespodziewanie, tuż pod koniec niezwykle wymagającego dnia, otrzymała do zredagowania kilka raportów od swojego kursanta, a, co gorsza, wciąż musiała stworzyć raport związany z podejrzanym zabójstwem młodego mężczyzny w Dokach. Od ciała biła czarna magia, lecz do dokumentów musiała zamieścić oficjalny raport koronera, który miał znaleźć się na jej biurko kilka godzin temu. W tej sytuacji nie pozostało jej nic innego, jak próba odwiedzenia kostnicy - być może, pomimo późnej pory, uda się jej tam zastać kogokolwiek... oczywiście, oprócz trupów.
Dla Rowan był to także ciężki dzień, obfitujący w utrapienia. Nie dość, że zwolennicy Grindelewalda wzmogli swoją działalność po grudniowym sabacie, przez co wzrosła ilość ciał trafiających do kostnicy, to jeszcze kilkakrotnie wzywała dział techniczny, by poprawił zaklęcia nałożone na jej gabinet. Ministerstwo słynęło z okien obrazujących pogodę na zewnątrz, jednak zbyt często stawały się one prawdziwym utrapieniem. Tym razem sufit przeciekał, lady Yaxley niejednokrotnie musiała wyczarowywać naczynia, w których zbierała się woda zanim zjawił się ktokolwiek zdolny do naprawy. Rowan właśnie zakończyła jeden z sześciu pozostałych raportów i już miała przygotowywać się do wyjścia - dzisiaj zrobiła stanowczo za dużo nadgodzin - gdy usłyszała pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła, ujrzała w nich młodą, ciemnowłosą kobietę, lecz niespodziewany gość był najmniejszym problem - dźwięk, który usłyszała sekundy później, mroził krew w żyłach. Tym razem delikatne kapanie zamieniło się w łoskot ciężkich kropel - jej pracownie nawiedziła prawdziwa ulewa, która doszczętnie zniszczy całą dokumentacje, książki, a przedostanie się na korytarz, jeśli ktokolwiek temu nie zapobiegnie. Tylko kto ma to zrobić, gdy Ministerstwo świeci pustkami?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Raven wpatrywała się tępo w oświetlane lichym płomieniem świecy dokumenty i zastanawiała się właśnie, jak w sumie ma na imię. Powiedzieć, że miała dość, było mało. Jeszcze ten dureń pod sam koniec dnia, akurat, gdy już powoli przygotowywała się do wyjścia z Biura, dołożył jej kolejne raporty do zredagowania, przez co kobieta musiała zostać po godzinach. Oczywiście Raven ubóstwiała swoją pracę i często zostawała po godzinach, ale papierkowa robota nie zawsze jej podchodziła. Czasami wolała sobie posiedzieć w domu. Tak jak dzisiaj. Właśnie w tej chwili. Zaraz, gdzie ona miała dom?
Na pewno nie tutaj i nie w tym momencie. Musiała jeszcze znaleźć ten raport od koronera... lecz po paru bezsensownych próbach odszukania go na swojej stercie uznała, że nikt OCZYWIŚCIE jej tego nie doniósł i jak zwykle musi się pofatygować sama. Tyle, że która była godzina? Późna, sądząc po opustoszałym Ministerstwie i naciskającej na uszy ciszy. Finalnie auror przypomniała sobie swoje imię, ba, nawet nazwisko i adres zamieszkania, po czym westchnąwszy teatralnie, odsunęła od siebie krzesło i wstała. Zmęczonym wzrokiem wodziła wokół siebie krótką chwilę, chyba nie do końca kontaktując już ze światem realnym, po czym zabrawszy ze sobą różdżkę, poszła do kostnicy, mając płonne nadzieje na to, że kogoś tam zastanie.
Jakież więc było jej zdziwienie, gdy drzwi do trupiarni otworzyła jej ruda kobieta. Jak jej było? Roway? Rowan... chyba od Yaxleyów. W tym momencie zasypiająca na stojąco Raven naprawdę nie wiedziała, kto dokładnie przed nią stoi. Zdołała otworzyć usta, by poprosić o te raporty, gdy niesamowite uczucie senności nagle minęło, bo coś niespodziewanie zadziało się za plecami rudej wdowy. W pierwszej sekundzie Raven przeszło przez myśl, że to trupy wstały, ale gdy zerknęła ponad ramieniem pani koroner, aż rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- Pada? - spytała zdziwiona, patrząc na wodę lejącą się z sufitu. - Chyba... powinnaś coś z tym zrobić – stwierdzenie faktu oczywistego, ale rzecz jasna Raven wciąż mało kontaktowała. Patrzyła jak z dachu pracowni Rowan leje się jak z cebra; była bardzo oniemiała i jak na razie wcale nie próbowała pomóc.
Jej praktycznie jedyną odskocznią od tego całego bajzlu była praca. Nie było sekretem, że Rowan po prostu swój zawód lubiła. Zdarzało się też częściej niż rzadziej, że brała ona nadgodziny. Tak też było i dzisiejszego dnia, gdy musiała uporać się z zalegającą pracą papierkową, która była jedynym szczegółem w jej obowiązkach, którego naprawdę nie cierpiała.
Jeszcze teraz ten okropny sufit, będący jej aktualnie największym utrapieniem. Gdy tylko pojawią się ci jakże śpieszący się pracownicy działu technicznego bardzo miło im podziękuję za "fatygę".
Westchnęła odkładając pióro i chowając dokumenty do jednej z teczek, którą odłożyła na kupkę z pozostałymi. Przetarła dłonią swój kark przymykając przy tym oczy. Chciała dziś jak nigdy wrócić już do domu, ale dobrze wiedziała, że jeśli dziś tego nie skończy to później trudno będzie jej się za to znowu zabrać. Otworzyła oczy, wstała i zdjęła kitel przewieszając go przez oparcie krzesła.
Wyszła z gabinetu kierując się w stronę drzwi wyjściowych, ale zatrzymała się słysząc pukanie do drzwi. Jeśli to znowu Raiden to go ukatrupię... Pewna, że za drzwiami stoi właśnie ten mężczyzna zamaszyście je otworzyła. Przystanęła jednak nagle widząc przed sobą nieznajomą jej kobietę. Otwierała już usta chcąc odpowiedzieć na jej pytanie, ale oczywiście coś musiało jej pokrzyżować plany. Zamurowało ją gdy usłyszała łoskot dobiegający z pomieszczenia, które właśnie opuściła. To chyba jakieś żarty...
Słowa kobiety skwitowała jedynie groźnym spojrzeniem. Odwróciła się w kierunku niepokojącego dźwięku idąc w stronę gabinetu. Widząc jednak "mały przeciek" jedynie na co było ją stać wpatrywała się w niego zszokowana. Czy ta jej pechowa passa mogła się w końcu skończyć?
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- Rowan? - rzuciła w głąb pomieszczenia, wchodząc głębiej. Zaraz jednak stanęła zszokowana. - Na Merlina, kochana! Co tu się dzieje?! - wykrzyknęła, chociaż nie czekając na odpowiedź wyciągnęła różdżkę i rzuciła Reparo w stronę jednego z uszkodzonych okien. Spojrzała do tego nieufnie na obcą kobietę. Czy tylko jej się wydawało, czy owa nieznajoma stała i obserwowała całe zamieszanie?
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- I nikt nie przyszedł?! - spytała, chociaż był to jednak okrzyk zdumienia z niekompetencji pracowników działu technicznego Ministerstwa. Co oni do diaska robili całe dnie?! Nie mieli aż tak dużo roboty! Bez przesady! - Od rana? Oh, Rowan. Czemu po mnie nie posłałaś? We dwójkę szybciej byśmy coś na to poradziły.
Gdy rudowłosa przeszła koło niej, Demelza podeszła jeszcze uszczelnić jedno z okien. Paskudna sprawa. I nagle tak wszystko zaczęło się walić? Czy był to przypadek, że trafiło akurat w ten dzień? Zmarszczyła lekko nosek, ale nic nie powiedziała, wiedząc, że Yaxley na pewno myśli o tym samym. Dział techniczny na pewno zjawiłby się szybciej, gdyby przepadał za szlachcicami, ale nie rozumieli, że Rowan była jedną z nich, a nie sztywną wdówką z pieniędzmi? Reparo kolejny raz zdało egzamin, a woda przestała lecieć. Na pytanie koleżanki z pracy westchnęła, patrząc na swoje nogi. Całe w wodzie. Szybko się schyliła, żeby zdjąć obcasy i położyć je na stole, by bardziej już nie zamokły. - Powinnam, ale zapomniałam dokumentów. O tych - dodała, wskazując na pływający pergamin. - A ta pani tu po co? - spytała lekko obruszona, jednak tak cicho żeby nieznajoma nie usłyszała. Wyglądała na w ogóle nie chętną do pomocy. Demelza złapała swoje papiery, które rozmiękły jej w dloni.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- Ah! Co za bałagan! - jęknęła cicho, wiedząc, że papiery będzie można odzyskać, ale to wszystko zajmie im czas. Czas, który mogły spędzić w domu. Gdzie ten oddział techników? - Najwyraźniej już się tym zajmujemy - dodała ciągle skrzywiona, ale wiedziała, że Yaxley nie weźmie tego do siebie. Ta trzecia kobieta... Lepiej jakby poszła.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3