Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]31.12.18 1:43
First topic message reminder :

Kuchnia

Do kuchni można dostać się w dwójnasób: kierując się korytarzykiem biegnącym od przedpokoju lub z pokoju dziennego. W ten sposób można okrążyć cały parter. W kuchni również króluje biel i zieleń, w tym ta soczysta rosnących tu roślin. Zawsze można tu znaleźć jakieś jedzenie pozostawione przez Bertiego Botta, w tym prototypy nowych słodyczy, które zamierza wprowadzić do menu swojej cukierni. W kuchni panuje też przeważnie lekki rozgardiasz, właściciel domu dopiero szlifuje swoje zdolności kulinarne, a także nie posiada zbyt wiele czasu aby należycie dbać o porządek po tychże próbach.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis

[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 17.03.21 22:21, w całości zmieniany 8 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Kuchnia [odnośnik]29.02.20 17:29
Gubiła się. Tonęła w szorstkim, syczącym grozą gąszczu, całkiem nieświadoma tego, że za krok, za dwa trafi na krawędź przepaści i że kiedy z niej spadnie, zatraci się w tym chaosie. Podświadomie tego nie chciała, nie chciała zginąć w środku, zacząć gnić, istnieć w tym świecie jak półtrup – z bijącym sercem, ale z oczami pustymi jak wyschnięte, ciemne studnie. Było jej zimno – może jednak już przepoczwarzała się w tę inną formę życia? Gniła jak chleb pozostawiony bezpańsko na blacie, po cichu, bez uwagi, dziwiąc się, gdy zorientowany właściciel odnajduje już te kilka kromek w stanie dekompozycji właściwej – a może tylko jej się zdawało. Trzęsła się, drżała okrutnie, chociaż zdawało jej się, że już mniej niż jeszcze przed chwilą. Kojąca obecność Alexa, jego dotyk, cichy, pełen spokoju głos, jasna sylwetka i inkantacje szeptane w znanej kolejności – to wszystko spowodowało spokojniejsze bicie serca, lekkie otępienie, dreszcz, gdy dotykał jej skóry. Nie czuła niczego niepokojącego, jakby on sam był definicją absolutnego bezpieczeństwa, ochrony i pewności, że przeżyje się następny dzień.
Jesteś dzielna, Ida. Nie, nie jestem, Alex. Chciała to powiedzieć, ale jej myśli nie odnalazły drogi do języka, krtań nie poruszyła delikatnymi strunami, szczękające zęby nie dały zezwolenia na nic podobnego. Nie jestem dzielna, bo uciekłam stamtąd jak tchórz. Zostawiłam tam rodziców, żeby ich ciała stopiły się pod palącymi jęzorami ognia. A teraz siedzę przed tobą i czekam, aż tym razem ty uratujesz mnie. Jestem tchórzem, Alex. Wypij, Ida. Więc wypiła. Duszkiem, jakby w tej malutkiej fiolce krył się magiczny specyfik, który zaraz wykasuje wszystkie złe wspomnienia i pozwoli cieszyć się życiem. Tymczasem przyniósł sen, ale był bardzo blisko granicy rozpoznania w nim cudu nauki. Potem czerwień i złoto zniknęły, zastąpione smolistą czernią i drobnymi plamami szarości.

Wrażenie wyspania przyszło nagle. Coś w umyśle przeskoczyło, ktoś delikatnym ruchem zapalił światło i odsłonił ciemnozielone zasłony, pokazał światło wlewające się ciepłem przez okno. Było tak przyjemnie cicho, ale w tej ciszy znalazło się miejsce dla kosa, tak sądziła, i dla zegara. Delikatna muzyka wiła się miękką wstążką w jej umyśle. Jeszcze nie wiedziała, gdzie jest, ani na czyim łóżku leży. Nie wiedziała, ile przespała godzin, a może dni. Mrugające powoli powieki zadziałały jednak jak chusteczka przecierająca zakurzone zdjęcie – wyostrzały poszczególne obrazy, a potem pozwoliły, by źrenice zogniskowały się na jasnej twarzy, którą tak dobrze znała, i odblokowały to, czego poprzedniego dnia chciała się pozbyć. Ogień. Ojciec padający martwy na ziemię. Matka biegnąca za nic, za chwilę wyjąca z bólu. Mokra ziemia. Strach.
Brwi drgnęły, dłoń, teraz czysta, niezakrwawiona, powoli zaczęła zbliżać się do policzka upstrzonego drobnymi igiełkami zarostu. Nie pamiętała, by miał go wcześniej. Kiedykolwiek. Jak to możliwe, że nie zwracała uwagi na takie rzeczy? Przecież zawsze dostrzegała szczegóły. Teraz zdawał się przez to starszy. Nie spał. Umiała rozpoznać w człowieku brak snu. Te zmęczone oczy, głodne odpoczynku, usta spragnione szklanki wody wypitej w spokoju.
Mówiłam ci kiedyś, że podobasz mi się taki, kiedy wszystko dookoła wali się jak domek z kart? – uśmiechnęła się. Smutno i drętwo, jakby ktoś wyginał jej usta jak sztywną gałąź, sprawiając, że nieprzyjemnie chrzęszczy, ostrzega przed złamaniem. Opuszkami palców, delikatnie, musnęła jego skórę na skroni i policzku kilka razy, jak gdyby był z porcelany, kruchy i grożący ucieczką jak spłoszona sarna. Patrzyła na niego nienachalnie, badała jeszcze raz, od początku. – Mam wrażenie, że kiedy oderwę od ciebie dłoń, źle się poczuję. Albo że wszystko zacznie znikać. Nie śpię już, prawda?
Nie śpisz, Ida. Ale ty nie uwierzysz własnym myślom. Uwierzysz już tylko jemu.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]29.02.20 18:32
Alexander nie był pewien ile czasu spędził siedząc na podłodze i obserwując, jak światło muska piegowate policzki Idy. Mogły minąć minuty, mogły minąć też godziny. Już dawno temu przekroczył granicę, za którą jego ciało było tak zmęczone, że nie czuło już bólu czy głodu. Nie był w stanie sformułować jakiejkolwiek myśli, siedząc tylko i słuchając jej równego oddechu wskazującego na niezmącony koszmarami magicznie wywołany sen. Nawet cieszył się, że jego umysł ogłosił strajk: doświadczył dziś zbyt wielu rzeczy, który wolałby nie doświadczać. Jeżeli musiałby to przeżyć to mógłby obdzielić nimi cały miesiąc drastycznych wydarzeń, lecz ten przywilej nie był mu dany. W przeciągu kilku godzin ujrzał bezlik ludzkich tragedii, które jeszcze mocniej wpychały go wewnątrz rozognionej skorupy, którą osłaniał się od świata.
Mógłby tak trwać wiecznie, a przynajmniej dopóki nie zabrałby go sen. Kiedy jednak jego powieki zaczęły stawać się zbyt ciężkie, te naprzeciw niego uniosły się. Alexander odepchnął od siebie znużenie, uważnie obserwując Idę; to, jak przez krótką chwilę po przebudzeniu jej spojrzenie było niezmącone ciężarem tego wszystkiego, co na nią spadło. Napawał się tym widokiem w pełni, zachowując w miejscu w pamięci, w którym trzymał rzeczy najszczersze i sobie najdroższe. Jego wzrok nie opuścił jej oczu nawet wtedy, gdy przygasły i zachmurzyły się, kiedy szukając schronienia wyciągnęła ku niemu dłoń. Schował zmęczone oczy za zasłoną powiek, kiedy jej dotyk kreślił na jego skórze nieśmiałe wzory, pozwalając im wsiąknąć głębiej i dotknąć go mocniej, niż fizycznie było to możliwe. Pod wpływem jej słów na usta chłopaka wkradł się wąski, zmęczony uśmiech.
Wątpię – odparł, oddychając z ulgą. Chciał poprosić ją, żeby zeszła z łóżka i wtuliła się w niego, żeby razem mogli schować się w swoich ramionach i przeczekać wszystko, co złe. Milczał jednak, walcząc z innymi myślami, tymi które gnębiły go od początku tego roku spędzając spokój z umysłu za każdym razem, kiedy widział Idę. Kiedy odezwała się ponownie wciąż milczał, jednak uniósł własną dłoń i przykrył tę, która wciąż błądziła po jego policzku. Była tak przyjemnie ciepła, żywa. – Nie śpisz – odparł, otwierając w końcu oczy i spotykając jej zlęknione spojrzenie. Tyle było rzeczy, które potrzebował jej powiedzieć, tyle słów, które musiały wybrzmieć poza jego głową, które musiała poznać i przetrawić. Było już o wiele za późno na tę rozmowę, jednak nawet tak paskudnie przeterminowana nie mogła zostać tak po prostu wyrzucona i zapomniana.
Ida – zaczął, szukając w jej naznaczonych zielenią oczach siły. Musiała być silna. Oboje skazali ją na ten los i teraz nie mogła już się wycofać. – Powinienem porozmawiać z tobą już wieki temu – powiedział, a coś w jego tonie zwiastowało złe wieści. – To chyba najgorszy moment żebyś się o tym dowiedziała, więc jeżeli nie chcesz, jeżeli nie czujesz się na siłach jeszcze nie jest za późno, żebym zamilknął – oznajmił, a jego ciało mimowolnie zaczęło się spinać. Uniósł jej dłoń do swoich ust, delikatnie całując opuszek każdego z palców po kolei. Przepraszał ją, choć ona jeszcze nawet nie mogła w żaden sposób wiedzieć za co.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]29.02.20 19:33
Chaos był jakby przytłumiony. Demony ujadały spod ciężkiej pokrywy skrzyni, która za każdym ich mocniejszym podrygiem drgała niebezpiecznie – to był ten moment, gdy przestraszona osoba odskakiwała, blada i zdjęta obawą o swoje życie. Teraz to rozumiała. To, co zazwyczaj widziała w oczach innych, teraz trzymała w sobie, usiłowała gładzić po szorstkiej sierści, nie zważając na to, że ostre zębiska zaczynają orać po skórze, krwawić i piec. Tak już po prostu było. Miało być. Teraz przyszedł kolejny krok, ale tego nie chciała wykonać – nie była też pewna, czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić. Musiała pochować rodziców, choćby symbolicznie, bo ciała zapewne spłonęły żywcem. Może chodziło tylko o pogrzebanie prochów, rozsypanie ich na angielskim wybrzeżu, gdzie lubili przyjeżdżać na wakacje, robić tam pikniki, puszczać latawce. Nie, to nie ten czas; to jeszcze nie ta pora. Zostanę tu na chwilę, na dwie, może na dziesięć lat. Tu jest dobrze. W tej ciepłej pościeli, gdy słońce grzeje ci odsłonięte plecy, a bose stopy przeciągają się lekko jak rozleniwiony kot. Tu jest dobrze, gdy dotykam jego policzków, delikatnie szorstkich, ale tak przyjemnych, o sztywnych ramach, które zaledwie drgają w niektórych emocjach. Lubiła na niego patrzeć w tym stanie – kiedy dobrze mu było z nią, kiedy reagował pod jej dotykiem jak cieniutki, wiosenny liść drżący jeszcze od wybuchów życia.
Podobasz mi się taki – już nie chciała kończyć, bo świat walił się nie na ziemię, tylko na jej ramiona, a każde dodatkowe słowo było kolejną ciężką cegłą. Mrugała powoli, chłonąc tę chwilową przyjemność, drobną, ale intymną, gdy objął jej dłoń i poczuła kojący chłód na swojej rozgrzanej snem skórze.
Nie śpisz, Ida. Poczuła rozczarowanie, chociaż nie okazała tego, jakby uczucia nie mogły przebić się przez grubą warstwę porannego otępienia, powolnego wybudzenia i układającego się żalu. Wolała spać. Wtedy nie czuła niczego, a teraz musiała wstać i żyć. Nie, jeszcze chwila, dwie. Jeszcze dziesięć lat.
Intensywność jego spojrzenia i pocałunki, które składał na jej dłoniach, choć tak dobre i pochłaniające, skojarzyły jej się z czymś złym. Z psem, który znany z łagodności, nagle atakuje. Albo z rośliną, która uważana była za lekarstwo na chorobę, zabija. Delikatny uśmiech zniknął z twarzy, a bladość, do tej pory przykryta przez ten dziewczęcy grymas, pokryła równomiernie twarz. Jej źrenice nie skupiały się już na jego tęczówkach, błądziła po twarzy, szukając najwyraźniej drogi ucieczki. Z trudem podniosła się i zeszła z łóżka, bardziej spłynęła z niego ociężale, lądując zaraz obok kolan Alexa. Chciała już mu odpowiedzieć, kiedy spojrzała na swoje kolana. Rany były już uleczone, zniknęły, ale brud i krew wciąż na nich były.
Muszę się umyć, Alex – powiedziała nagle, marszcząc brwi. – Nie chcę, żebyś milczał. Twojego głosu potrzebuję teraz najmocniej – dotknęła palcami drugiej dłoni jego włosów, łagodnie zaczesała je ze skroni, zakreśliła pojedynczą linię gdzieś między kolejnymi kosmykami. – Pójdź ze mną. Odwrócisz się. Nie chcę być sama. Będziesz mówił, a ja będę słuchała.
Twarz spiętą miała skupieniem i pewnością tego, że słowa wypowiada świadomie. Potrzebowała go teraz, choć w głowie migotała niebezpiecznie myśl, że nie powinna. Oni też nie powinni zabijać jej rodziców. Chciała zrobić losowi na przekór. Chociaż ten jeden raz.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]02.03.20 19:42
Gdyby życie tak bezdusznie nie odzierało go z nadziei to najprawdopodobniej zaśmiałby się na jej słowa, odpowiedział coś żartobliwego w czym kryłaby się dobrze odmierzona doza grzecznego i przyzwoitego flirtu. Zamiast tego jednak mocniej ścisnął kobiecą dłoń i wtulił szorstki policzek w jej skórę, łaknąc ciepła i bliskości. Tak rzadko miał czas, aby poświęcać go na momenty jak ten; kiedy już mógł więc sobie na to pozwolić stawał się zachłanny i samolubny, wykorzystując pannę Lupin tak długo, dopóki nie pozna ona całej prawdy. Kiedy po ucałowaniu każdego z palców jej dłoni uniósł na nią wzrok widział, jak z jej twarzy umyka także i ta blada namiastka uśmiechu, zostawiając za sobą lico smutne i pozbawione nadziei. Strach, to strach czaił się w jej oczach i pod ramię z bólem maszerował przez jej duszę siejąc spustoszenie zostawiając wręcz zbyt dosłowne pogorzelisko.
Odruchowo wyciągnął ku niej ramiona, lecz nawet pomimo jego asekuracji deski ugięły się i zadudniły pod jej ciałem. Obserwował wyraz jej twarzy kiedy ogarnęła spojrzeniem swój wygląd. Przypatrywał się czujnie niczym kruk, który w jej brwiach dostrzegł dwie zbliżające się ku sobie gąsieniczki.
Dobrze – odpowiedział, nie zamierzając milknąć. Zrobił to jednak mimo woli, ponieważ następne jej słowa całkowicie zbiły go z tropu. Proponowała nieprzyzwoitości, które nie mogły zmieścić mu się w głowie, których zaakceptować nie mógł. Pokręcił przecząco głową, a skręcone włosy zatańczyły mu na głowie. – Jeżeli bym się na to zgodził to zrobiłbym coś wbrew sobie  i tobie, Ida – odpowiedział, z ciężkim westchnieniem podnosząc się z podłogi. Kiedy wstał i spojrzał na jej drobną i brudną sylwetkę na poniżej to wydała mu się jeszcze bardziej bezbronna i delikatna niż gdy miał ją przy sobie. Wyciągnął ku niej obie dłonie i przyciągnął bliżej siebie, lądując w ten sposób ledwie centymetry od jej ciała. Nabrał w płuca powietrza, lecz zamiast charakterystycznego zapachu, który kojarzył mu się tylko z nią, poczuł dym, pot i krew. Nachylił się lekko i musnął jej czoło ustami, powtarzając ten sam gest, który wykonał kilka godzin temu. Ciężko mu było uwierzyć, że to było ledwie kilka godzin, nie zaś długie dni jak jawiło mu się to w myślach.
Jej prawą dłoń wciąż trzymał w swojej lewej kiedy złapał za różdżkę i poprowadził ją na korytarz i schodami w dół. Przeszli przez przedpokój, który zalany był leśnym, zielono-złocistym światłem wdzierającym się do środka przez okna. Nie skierowali się jednak na prawo, skąd dobiegały ich ciche dźwięki rozmowy, lecz na lewo, gdzie w korytarzu czekały na nich uchylone drzwi łazienki. Alexander wszedł z Idą do środka i z szafki pod umywalką wyciągnął dla niej czysty ręcznik w niebieskim kolorze. Podał go jej, lecz kiedy miał odwrócić się i wyjść poczuł pewien opór, który odmalował się na jego twarzy widocznym dylematem. Zasiała w jego umyśle pokusę, z którą walczył teraz zawzięcie, jednak rozsądek i lata wpajania mu reguł wygrały z chwilową słabością.
Pójdę zorganizować ci coś do ubrania – powiedział, odsuwając się o krok. – W domu jest Lotta, Louis i Anthony. Louis to mugol, a Anthony tylko robi groźne miny. Nie jest w stanie mówić. Jeszcze – wytłumaczył, patrząc na Idę. – Wyjdę teraz i wrócę za chwilę, dobrze? – zapytał, kładąc dłoń na klamce, nie ośmielając się jednak opuścić pomieszczenia dopóki nie otrzymał odpowiedzi.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]08.03.20 20:47
Jego odmowa była dla niej zupełnie jasna. Nie powinnaś, Ida. Chociaż wszystkie ściany już upadły, a fundament zaczął kruszeć – nie powinnaś. Wyszłaś z dobrego domu, a on został odpowiednio wychowany. Oboje jesteście za młodzi na takie niegodziwości. Nie wiedziała nawet, co ją do tego pokusiło. Tak, mignęło jej w umyśle przekorne postawienie się losowi, ale czy naprawdę o to chodziło? Nie, to mógł być zaledwie bodziec, pojedyncza myśl, w rzeczywistości najbardziej zależało jej na nim. Potrzebowała go jak dziecko, które bez wspierającej i ciepłej ręki ojca zaczyna się gubić, otacza go gruba mgła, która nie pozwala na odnalezienie drogi do domu. Na szczęście nie miał jej za złe, jak sądziła, bo te dłonie, których potrzebowała, uchwyciły jej palce i pomogły wstać, zaraz otulając miękko skórę spiętą cieniutką siateczką zaschniętego potu, zapachu krwi i brudnej ziemi. Jednak zdecydowanie bardziej przeszkadzało jej to, co w tej chwili coraz mocniej gniło w jej głowie. Jakaś parszywa choroba rozkładająca ciało od środka. To ciało czarodzieja, silne i odporne na niemoc, teraz przeżerało bez grama wysiłku.
Poszła za nim posłusznie, pobieżnie rozglądając się po kątach mieszkania, które już całkiem dobrze zdołała poznać. Kojarzyła zapachy, choć niektóre, kojarzyła barwy i odcienie drewna, z którego skrupulatnie stworzono kiedyś meble. Światło oślepiało, więc zasłoniła oczy dłonią. Łazienkę zaledwie kojarzyła, to schowane niczym niedźwiedzia gawra w lesie pomieszczenie było przez nią omijane głównie przez wzgląd na swoją intymność. Zacisnęła zęby, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co mu zaproponowała. I cieszyła się, była mu wręcz wdzięczna, że odmówił. Przyjęła ręcznik, starała się nie dotknąć nim siebie. Był czysty i miał taki pozostać. Uniosła spojrzenie na Alexa, widząc, że chce już wyjść. I dostrzegła to. To niepotrzebne zmieszanie, niepewność, tę iskrę propozycji, że jeśli go wybłaga, zostanie. Nie, Alex, podjąłeś dobrą decyzję. Nie kuszę cię już, ty nie kuś mnie.
Nie zamknę drzwi, ale może zostaw ubrania pod ścianą. Poradzę sobie. Zjemy coś? Wypijemy herbatę? – na jej ustach odmalował się lekki uśmiech, słaby i blady. – Mugol? – zdziwiła się cicho, pytanie zabrzmiało dziwnie nieskładnie, jakby falowało niezgrabnie na granicy zaskoczenia i ulgi. – Pozwoliłbyś mi tu zostać?
W tej chwili najważniejsze było odnalezienie miejsca, przy którym mogłabym zakotwiczyć, choć na chwilę, swoje życie. Kurnik był chyba najlepszą z opcji. Prawie jedyną. Innych nie chciała rozważać.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]09.03.20 16:50
Alex zacisnął palce na klamce, kiwając głową. Jasne. Zostawić na korytarzu, to było o wiele bardziej logiczne niż niezręczne próby przekazania Idzie ubrań do rąk własnych.
Na co tylko masz ochotę – odpowiedział, na morośniętą igiełkami zarostu twarz przywołując zmęczony uśmiech. Nie miał pojęcia w jaki sposób był w stanie jeszcze działać, mówić, chodzić, oddychać. Jego ciało krzyczało o sen, jego umysł zaczynał momentami protestować, lecz on był głuchy na te krzyki i jęki. Uchylił drzwi szerzej, wzruszając ramionami. Mugol. Nie robiło mu to jakiejkolwiek różnicy, czy meszkał pod jednym dachem z czarodziejami czy niemagicznymi. – Przyjaciel – poprawił jednak Idę, chcąc wyprostować tę jedną kwestię. Chciał już wyjść, zostawić pannę Lupin samą z jej myślami, pozwolić jej w czterech ścianach łazienki odreagować chociaż kawałek stresu, lecz jej kolejne pytanie zatrzymało go w pół kroku. Spojrzał na czarownicę i uśmiechnął się, delikatnie, jakby bał się, że intensywniejszym i bardziej śmiałym gestem mógłby ją spłoszyć.
Oczywiście – odparł, po czym z wolna zamknął drzwi. Westchnął wtedy cicho, nim nie przeszedł kilku kroków do przedpokoju żeby założyć buty i zarzucić na plecy płaszcz. Przeszedł się po domu i znalazł Lottę, którą poprosił o naszykowanie jemu i Idzie jakiegoś śniadania na werandzie. Sprawdził, czy ma w kieszeni sakiewkę, przypasał pokrowiec z różdżką i skierował się do Rudery gdzie wiedział, że znajdzie Florence. Miał wrażenie, że były z Idą bardzo podobnego wzrostu i rozmiaru, więc istniała szansa na to, że uda mu się pożyczyć od niej jakąś sukienkę. Kilka minut później faktycznie dostał to, o co poprosił: materiał był w przyjemnym, ciepłym odcieniu różu. Podziękowawszy teleportował się jeszcze bliżej centrum Doliny, gdzie w jedynym w wiosce sklepiku odzieżowym za – na szczęście – niezbyt wygórowaną cenę udało mu się kupić parę brązowych damskich trzewików w rozmiarze Idy oraz szary płaszczyk. Chowając dumę do kieszeni zdobył się jeszcze na zakup bielizny, spojrzeniem uciekając przed zerknięciem na wyraz twarzy kobiety, która go obsługiwała. Tym sposobem jego oczy padły na wstążki, wyeksponowane na zaokrąglonych stojakach i zawiązane w kokardy.
Coś jeszcze? – zapytała sprzedawczyni, a Alex bez chwili zastanowienia poprosił o szeroką wstążkę z satyny w pomarańczowym kolorze. Mandarynkowym. Zapłacił i, starając się nie myśleć ile pieniędzy mu jeszcze zostało, zebrał zakupione rzeczy i opuścił sklep. Wydostał się poza zabudowania i schowawszy się za pniem jednego z drzew zniknął z trzaskiem.
Kiedy przekroczył próg Kurnika to wpierw odwiesił na wieszak nowe palto dla Idy i odstawił pod nim trzewiki. Spojrzał jednak na szary materiał i zmarszczył brwi, z lekkim niezadowoleniem sięgając po różdżkę. Przyłożył jej koniec do płaszczyka i skupił się na dość prostym zaklęciu: na jego oczach szary płaszcz stał się pomarańczowy, w kolorze odpowiadającym temu, jaki Ida nosiła podczas ich pierwszego spotkania. Zrzucił z ramion własny płaszcz i po zzuciu butów ze stóp podszedł do drzwi łazienki. Złożył przy nich ubrania, na samym wierzchu kładąc satynową wstążkę. Zapukał po tym do drzwi.
Będę czekał na ciebie na werandzie – powiedział i zrobił, jak jej zaanonsował.
Kiedy Ida do niego dołączyła, Alexander nie patrzył w jej stronę. Siedząc przy stoliku zastawionym skromnym śniadaniem wyglądał ponad barierką werandy, wpatrując się w soczyście zielony las. W dłoniach trzymał najnowsze wydanie Proroka Codziennego z trzeciego kwietnia. – Zamknij, proszę, drzwi – powiedział, nie zerkając na Idę. Zrobił to dopiero, kiedy usiadła po przeciwnej stronie stolika, a jego twarz miała bardzo poważny wyraz. – Jeżeli chcesz tu zostać, jeżeli chcesz zostać ze mną... jest coś, o czym muszę ci powiedzieć, a z czym zwlekałem już zbyt długo – oznajmił, po czym podał jej gazetę, gestem zachęcając do przeczytania artykułu na pierwszej stronie.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]09.03.20 19:18
Dzisiaj wszyscy byli dla niej intruzami. Wszyscy prócz Alexandra Farleya, tej pierwszej bajkowej miłości, która teraz zdawała prędko pryskać. Ten czar opadał razem z kurzem wojny wzniecanym przez porywisty wiatr. Nie było już słodkości, uroczych uśmiechów, młodzieńczych dotknięć dłoni, które kwitowane były niezręcznymi uśmiechami, pąsowiejącymi policzkami. Dzisiaj na swoich oczach dojrzewali, wychodzili ze skóry zauroczonych sobą dzieci, by przyjąć tę należącą do dorosłych albo przynajmniej dorastających nastolatków, którzy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, ze świata, który ich otaczał i z tego, że nigdy nie byli na nim sami. Patrzyła na niego uważnie, jakby badała, czy w ogóle wyjdzie, czy może jednak rozmyśli się i zaneguje jej słowa – nie, Ida, zostanę. Ale nie został. Z jednej strony, tej bardziej rozsądnej, wciąż mu na ten ruch przytakiwała, klaskała, chwaliła, ale z drugiej coś wewnątrz niej błagało rozpaczliwie o bliskość. Jego bliskość. Był taki dobry. A ona wkradała się w jego życie, powoli zabierała każdy jeden kawałek, aż w końcu nie będzie mogła bez niego żyć. Uspokój się, Ida. Dystans. Każde z nich powinno mieć własną przestrzeń, ten fakt powinien pozostać niezmienny, w smutku i radości. To, że jej przestrzeń była teraz pusta i szara, nie powinien tego zmienić. Uszanuj to.
Przez chwilę jeszcze stała, patrzyła w zamknięte drzwi do łazienki, jasne, białe, ale nie oślepiające. Objęła się za ramiona, rozglądając się wokół tego obcego pomieszczenia, z którego miała korzystać w najbliższym czasie. Została sama. Sama z roślinami walczącymi z grawitacją, które, zapewne nieświadomie, były jej całkiem bliskie w staraniach. Patrzyła na nie, obserwowała ich liście, gdy zdejmowała z siebie resztki sukienki i przydymioną, szarą bieliznę. Zerkała też na nie, gdy nalewała wody, siadając na skraju białej wanny tylko we własnej skórze, świeżo zagojonej, choć wciąż jasnej i cienkiej jak świeży pergamin. Wyglądała jeszcze bladziej pod wodą, pod przezroczystą warstwą ciepłej cieczy, która prędko zaczęła mętnieć, kiedy zmywała z siebie mieszankę zaschniętej krwi, potu, ziemi i sadzy. W końcu zaczęła spozierać na nią stara wersja, kąpiel rozgrzała krew, która dodała warstwie pergaminu odrobinę różu. Pozwoliła sobie namydlić skórę przyjemnie pachnącym olejkiem, zapewne należącym do tajemniczej Lotty, włosy umyła odrobiną szamponu, z ciemnego brązu znów przyjęły barwę letniej słomy, rozcieranych w dłoniach pszenicznych kłosów. Na chwilę zaledwie ułożyła policzek na oparciu wanny, wchłaniając każdą kroplę unoszących się nad wodą (w końcu) przyjemnych zapachów, pozwalając im ułożyć delikatny dywan na dnie świadomości, gdy szturmem do jej umysłu wdarło się pytanie. Przysnęła. Musiała przysnąć. Nie chciała, żeby dłużej na nią czekał, więc prędko wyszła z wanny i wytarła się porządnie, najpierw ciało, później jasne już włosy i otuliła się nim dobrze, zanim uchyliła delikatnie drzwi, sięgając po ubrania.
Sukienkę rozwinęła w swoich dłoniach ostrożnie, powoli, z uwagą i czułością patrząc, jak rozwija swój materiał gładko, zwiewnie, skromnie. Nie mogła powstrzymać uśmiechu wkradającego się na usta, który zaraz zmieszał się z dziewczęcym wyrazem zawstydzenia, gdy dłonie dotknęły bielizny. Odetchnęła cicho. Na pewno siostra mu pomagała. Albo wysłał ją samą. Będzie musiała jej za to podziękować. Sukienka była niemal jak szyta na miarę – pasowała. Lekko układała się na bokach, była miękka, tak przyjemna. Wstążka musiała upaść, gdy ściskała w dłoniach wszystko to, co dla niej przygotował. Uniosła ją uważnie, palcami badając fakturę, sprawdzając długość. To wszystko dla niej. Delikatnie marszcząc usta rozpuściła włosy, przeczesując je palcami, by odzyskały swoje ułożenie, i lekko związała je wstążką, z jej końców tworząc zgrabną kokardkę. To wszystko dla niej.
Sądziła, że to będzie trudna rozmowa, nie tylko po jego tonie, jaki ją przywitał, ale przede wszystkim – po jego wcześniejszych słowach. Mówił to z dziwnym bólem, ciężarem dziwnej odpowiedzialności. To się czuło w ludzkim głosie, tembr nie brzmiał tak znajomo, obciążony był nieznanymi dotąd dźwiękami, przedziwną dysfonią. Przełknęła ślinę, według jego prośby zamykając zaraz za sobą drzwi na werandę. Było na niej pięknie, w ciemności zroszonej wilgotną ziemią i chłodem liści można było odpocząć. Na odpoczynek być może przyjdzie jeszcze czas. Nie dziś. Nie teraz. Teraz Ida usiadła w jednym z foteli, niepewnie nakrywając lewą pięść palcami prawej dłoni.
Słucham cię – nie wiedziała, co powiedzieć więcej. Nie czuła się na siłach i w obowiązku, by negować jego zachowanie, sprzeciwiać mu się, ale też czuła wewnętrzną walkę między stroną, która mówiła, że w pewien sposób dopuścił się na niej oszustwa, a tą drugą, która chciała go bronić. Nie była pewna, czy fakt, że tak wiele do niego czuła, pomoże jej w wyklarowaniu własnego stanowiska. Jak mogłaby nie chcieć z nim zostać?
Spojrzała ostrożnie na podawaną przez niego gazetę i przyjęła ją, wzrokiem szukając u niego wskazówek, które prędko odnalazła. Nagłówki wręcz krzyczały, ruszające się zdjęcia przerażały; starała się czytać uważnie, ale natłok informacji poganiał jej źrenice śledzące drukowane litery. Malfoy, dementorzy, rejestracja różdżek, Zakon Feniksa, mugole opuszczający granice miasta. Atak w Othery musiał być spowodowany samowolą ministra magii - mieszkały tam rodziny z mugolskimi korzeniami, państwo Sefried, pani Crooch. Uniosła palce do ust, muskając dolną wargę w skupieniu opuszkami palców.
To znaczy, że... minister magii wypowiedział Anglii wojnę? – spojrzała na Alexandra, nie kryjąc, przestraszona.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]09.03.20 20:18
Alexander dał Idzie czas, aby zapoznała się z treścią podsuniętego pod nos artykułu. Nie był pewien, jak na to zareaguje, czy w ogóle czytywała Proroka, który – jakby nie patrzeć – był nielegalny. Sam fakt posiadania przez niego tej gazety mógł zacząć budzić wątpliwości. Ale sam fakt, że trzymał pod dachem mugola musiał już Idę w jakiś sposób zaalarmować. Przecież zapytała, zdziwiona takim stanem rzeczy. Farley chciał westchnąć, ale nie odważył się na to: nie pozwolił sobie na zburzenie ciszy wiosennego wczesnego popołudnia, na zakłócenie śpiewu ptaków czy cichego szumu poruszanych delikatnym wiatrem drzew. Zamiast tego obserwował pochyloną nad gazetą czarownicę, jak jej brwi ściągały się w skupieniu, jak jej palce w zatrwożeniu szukały ust, jak przez oczy przebiegała kawalkada różnych emocji. Był cierpliwy. Dzięki temu mógł też odwlec w czasie moment, kiedy będzie musiał wyjawić przed nią swoje sekrety. Nie był pewien, czy zrozumie. Miał tylko nadzieję o to, że będzie potrafiła mu wybaczyć i któregoś dnia będzie prawie tak, jak dawniej. Tak, okłamywał się, lecz potrzebował w tej momencie jakiejś złudnej wiary w cokolwiek dobrego. Niech będzie dobrze.
Kiedy uniosła na niego błękitno-zielone oczy wiedział, że jego czas dobiegł końca. Westchnął w końcu, pozbywając się niewielkiego fragmentu stresu, który szorstkimi manilowymi sznurami zdawał się krępować i ściskać jego pierś.
Tak – odpowiedział powoli, zawieszając na niej spojrzenie. Nie wytrzymał jednak długo, chowając twarz w dłoniach i przecierając ją. Oparł łokcie o krawędź stolika i opuszkami palców delikatnie przejechał po zamkniętych powiekach. W końcu odsłonił oczy i z resztą twarzy wciąż skrytą w rękach po patrzył jeszcze na moment na pannę Lupin. Wiedział, że już go przejrzała. Wiedziała, że nie miał dla niej żadnych dobrych nowin.
Malfoy wypowiedział wojnę wszystkim, którzy nie są z nim. Mugolom. Mugolakom. Wszystkim z nimi sympatyzującym. Czarodziejom promugolskim, zdrajcom krwi – wyrzucił z siebie, nie pozwalając głosowi zadrżeć na ostatnich dwóch słowach. Jego twarz była poważna, tak poważna. Burzowe oczy kryły w sobie sekrety, które tylko błona mydlanej bańki zdawała się powstrzymywać przed pęknięciem. – Cronos Malfoy jest jednak marionetką, tak jak i jego rząd – powiedział, po czym wziął głęboki oddech. – Za nimi stoi ktoś o wiele potężniejszy, wraz z rzeszą wiernych mu ludzi. To czarnoksiężnik, który zwie się... – urwał, znów oddychając ciężko. Obraz Czarnego Pana wgryzał się w jego myśli, próbując rozedrzeć ich spójność. – Który zwie się Lordem Voldemortem – oznajmił w końcu, nie będąc w stanie oderwać oczu od Idy. Nie chciał przeoczyć jakiejkolwiek emocji, która przebiegała przez twarz czarownicy. – Jego poplecznicy to Rycerze Walpurgii, którzy od jakichś dwóch lat, jeszcze za czasów Grindelwalda zaczęli dążyć do przejęcia kontroli nad czarodziejską Wielką Brytanią – powiedział i na moment zamilknął. Oderwał spojrzenie od Idy i przeniósł je na las,bojąc się jednak tego, co zaraz miał jej wyznać. – Zakon Feniksa, organizacja, o której przed chwilą czytałaś... – zaczął, urywając nów na moment. Wdech. Wydech.Jestem jej członkiem od sierpnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku – powiedział powoli, wyraźnie artykułując każdą zgłoskę. Wypowiedział te słowa tak, jakby zamiast rzucania je na wiatr wyrył je w kamieniu. Były tu, na zawsze. I już nie miały zniknąć. – Walczyliśmy z Grindelwaldem, walczymy z... z Voldemortem i Rycerzami Walpurgii. Aurorzy, uzdrowiciele, alchemicy, urzędnicy, cukiernicy, pisarze, artyści... wszyscy, którzy nie zgadzają się z ideami czystości krwi, którzy uważają, że nie można dopuścić, aby tamci osiągnęli swój cel – powiedział, po czym prychnął, znów chowając twarz w dłoniach. – To, co stało się pierwszego kwietnia jest chyba największą tragedią od czasu wybuchu anomalii – powiedział, prostując się i znów patrząc na Idę. – Dzieląc się z tobą tymi informacjami czynię cię jednym z sojuszników Zakonu Feniksa, Ida. To jest wojna. Wiedza o Zakonie jest niebezpieczna, wystawia cię na niebezpieczeństwo. Jednak nie większe niż to, które ściągasz na siebie będąc ze mną – oznajmił i znów wziął głęboki oddech. Zrzucił na nią wielki głaz, a teraz miał dorzucić kolejny. – Jestem jedną z osób, które Rycerze Walpurgii znają, ponieważ... jestem jednym z Gwardzistów Zakonu. Osób, które przewodzą w organizacji. Ponad nami jest tylko Harold Longbottom. Ale to nie wszystko – powiedział, mając ochotę udławić się własnym językiem. Patrzył an Idę, jakby była jedyną deską ratunkową unoszącą się na samym środku oceanu, grożącą tym, że rozleci się pod jego palcami. – W walce z Rycerzami straciłem pamięć. Nie pamiętam właściwie nic, co działo cię przed siedemnastym czerwca zeszłego roku. Przez dwa tygodnie znajdowałem się pod klątwą Imperiusa, ubezwłasnowolniony, zmuszony do posłuszeństwa czarnoksiężnikowi. Kiedy klątwa została ze mnie zdjęta musiałem wrócić do życia, którego nie pamiętałem. I o tym, jakie było moje życie, też cię okłamałem – przyznał, nie będąc w stanie się poruszyć. Mógł tylko patrzeć na nią. – Ten dom wcale nie należał do moich dziadków. Kupiłem go we wrześniu, kiedy miałem dosyć życia z rodziną. Nie nazywałem się od zawsze Alexander Farley. Moje prawdziwe nazwisko brzmi Selwyn – wydusił z siebie, zamykając oczy. – Aż do października zeszłego roku byłem jednym z dziedziców Essex, szlachcicem. Zostałem wydziedziczony podczas szczytu w Stonehenge za publiczne oskarżenie Tristana Rosiera i Morgotha Yaxleya o zdradę stanu – powiedział, a jego głos był teraz odrobinę tylko głośniejszy niż szept. Serce waliło mu jak oszalałe, a krew tętniła w uszach, ogłuszając je szumem. Bał się otworzyć oczy, bał się zobaczyć wyrazu twarzy Idy i odkryć w nim, jak bardzo ją zranił.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]09.03.20 21:23
Czuła te emocje. Wylewały się z niego, nie mógł utrzymać ich za tamą swojego ciała, każdy ruch świadczył o ich nadmiarze, przeładowaniu w przejętej doczesnymi wydarzeniami głowie. Przez to nie była już pewna tego, czy jego gotowa, a ta pewność nabrała tylko większego wymiaru, kiedy z delikatnym szelestem odkładała gazetę na stolik, rozpoczynając festiwal. Widownia zamarła, melodia opłynęła, wojenny hymn dopiero rozpoczynający tkać pełną historię. Historię wojny, w której centrum cię wrzucono. Widziałaś te płomienie, wykrzykiwane hasła. Szlamy, brudnokrwiści, insekty. To właśnie była melodia wojny – przekleństwa, klątwy, śmierć mknąca niczym strzała. Wiadomości o Malfoyu i jego ideach przyjęła z pewną niemą zgodą, bo owszem, wiedziała, że ten człowiek nie powinien nigdy znaleźć się na tak ważnym stanowisku, nie powinien prowadzić czarodziejów w kierunku konserwatywnych poglądów, tak brutalnie zarysowanych, niezgodnych z jej własnymi. Mogłą powiedzieć, że się z nim zgadza, wykrzyczeć „prawda!”, ale chaos myśli to wszystko zalewał ciemnymi falami. Każda kolejna odejmowała oddech, dusiła. Lord Voldemort, Rycerze Walpurgii… czuła, że jest w samym środku tej wojny, że wszystko toczy się wokół niej, że jest w oku cyklonu, a tymczasem przywitał ich słoneczny dzień, ptaki odgrywały swoje pieśni, liście usiłowały uspokajać.
Merlinie… – szepnęła tylko, teraz dowiadując się, że Alexander stał po drugiej stronie barykady. Że walczył. Walczył jak setki innych osób, które próbowały coś w życiu wygrać, coś osiągnąć, udowodnić własną różdżką, że są lepsi. Zakon Feniksa. – Co? – Zakon Cholernego Feniksa. Tak długo tam był i o niczy jej nie powiedział. Ile tajemnic jeszcze ją czeka. Przełknęła ślinę.
I wtedy orkiestra wybuchnęła tysiącem ciemnych barw, czerwienią ostrych słów, kaskadą emocji, które osiadły ciężkim kowadłem na samym dnie jej żołądka. Obróciła się do niego schylona od ciężaru informacji, dłonie zaciskając na podłokietnikach tak mocno, że knykcie odznaczyły się bielą.
Czy ty właśnie wciągasz mnie w to bagno bez mojego pozwolenia? Jak ty w ogóle… – zacisnęła usta. – Jak śmiesz?! – była przerażona, nie mogła złapać oddechu, nie mogła poukładać tego, co od niego dostała. Taki ogrom informacji ją przerastał, nie chciała się w nic pakować, była tą, która chciała uciekać, a nie zaglądać wrogowi prosto w oczy. Wstała gwałtownie, odepchnęła się od krzesła, stanęła przy kolumnie porastanej z wolna przez bluszcz, dłonie zacisnęła na drewnianej poręczy, wychyliła się do przodu, zerwała wstążkę we wściekłości i z nią w pięści wystawiła w jego stronę oskarżycielski palec. – Brzydzę się tobą. Teraz. Tymi kłamstwami. Merlinie, jaka ja byłam naiwna. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe – zaczęła chodzić od kolumny do kolumny, zła, pełna żalu i niezrozumienia dla siebie samej. – I wiesz, co powiem ci teraz? Że zmanipulowałeś mnie jak pierwszą głupią kozę, jak trzpiotkę, która mogłaby się zakochać w kimś takim jak ty. I udało ci się! Merlinie, jaka ja jestem głupia! – rzuciła w niego wstążką, ale ta, zamiast trafić go jak strzała, pofalowała razem z wiatrem, wylądowała obok filiżanki, oblekła ją ognistym trenem. – Gdzie był twój Zakon Feniksa, kiedy czarnoksiężnicy atakowali Othery?! Gdzie byli, kiedy zaklęcie niewybaczalne trafiło mojego ojca w pierś?! Gdzie byli, gdy płonął mój dom?! Walczyli z tym… – jego imię. Czytała o nim. Nie, nie wypowie go, bała się. Był jak koszmar nawiedzający w nocy, jak świadomy sen tonącego w studni wypełniającej się smołą. – z Nim?! I szlachta?! Byłeś szlachcicem?! O wszystkie dyptamy świata, jaka ja jestem na ciebie WŚCIEKŁA! Gdyby nie to, co się stało, kiedy miałeś zamiar mi to powiedzieć? Co, jeśli nie zdążyłbyś, bo twoje ciało leżałoby porzucone w rynsztoku?! I świadom musisz być, na litość – warknęła, uderzyła otwartą dłonią w kolumnę. Gotowało się w niej jak w garze gorącego żelaza. – Masz być świadom, że nie przebaczę ci tych kłamstw, nie zapomnę ich za nic, bo powiedziałeś mi o nich z d e c y d o w a n i e za późno, ale nie jestem też tchórzem i choćbyś mnie zniechęcał, co doskonale ci wychodzi, to nie mam zamiaru cię zostawiać! Chociaż powinnam, Merlinie, POWINNAM!
Nie potrafiła ułożyć tego bałaganu, to było awykonalne. Jak zamieść piasek na pustyni. Nie potrafiła nazwać już niczego, co się w niej kotłowało. Niczego.
Masz mi przysiąc, że już nigdy mnie nie okłamiesz! Przysięgaj!
Była w absolutnym szoku.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]09.03.20 23:07
Kiedy zaczął mówić to nie było już odwrotu: ani dla niej, ani dla niego. Zmęczone słowa wypłynęły, pełne winy i nabrzmiałe, przejrzałe kłamstwami i niedopowiedzeniami. Puściły wszelkie bariery, pozwalając prawdzie ujrzeć światło dzienne: to zaś było dziś niesamowicie pogodne, jakby naśmiewając się z intencji Alexandra. Powinno padać, huczeć wiatrem i grzmotami burzy.
W końcu jego błagania zostały wysłuchane: lecz zawierucha była nie tą, której tak pragnął. A może...? Może lepiej, że zaczęła krzyczeć? Czy byłby w stanie znieść tę ciszę? Nie, błagałby ją na kolanach, żeby powiedziała do niego cokolwiek, żeby w jakiś sposób pokazała, że jeszcze cokolwiek do niego czuje, że nie stał się jej obojętny. Dlatego przyjmował na siebie jej wrzaski i słowa, pozwalał im się obmyć niczym spragniony wody wędrowiec trwający w deszczu, na przekór niepogodzie, która dla innych będąc utrapieniem, jemu jawiła się wyzwoleniem. Przyjmował kolejne słowa z pokorą i w milczeniu, chłonąc każdy dźwięk jej złości.
Był łajdakiem. Wiedział, że powinna o tym wiedzieć, wciąż jednak przez tyle czasu nie potrafił zdobyć się na to, aby wyznać jej prawdę. Był kłamcą. Od pół roku codziennie mydlił jej oczy. Był wyzyskiwaczem. Każdy dzień w którym tkwiła w niewiedzy był jego własnym, prywatnym zyskiem. Był gorzej niż najgorszy.
Wodził za nią spojrzeniem, kiedy miotała się z kąta w kąt, próbując znaleźć sobie miejsce w rzeczywistości, która przestała pasować do jej drobnej formy. Jakby materac został porządnie wygnieciony przez inne ciało i teraz nie chciał przyjąć sylwetki, która powinna wpasowywać się w niego bez jakichkolwiek kantów. Zbił szklane ściany, z których zbudowała sobie schronienie, poharatał gładkie szkło i resztki stabilizacji, wyszarpnął z uścisku ramion ostatnie koło ratunkowe, łamiąc przy tym kości. Nie próbował powiedzieć nic więcej. Wierzył, że kiedy emocje opadną, zrozumie. Zrozumie, że bardzo nieudolnie starał się ją chronić. Że Zakon nie wiedział, że ktokolwiek planuje zaatakować Othery. Że żałował, że nie pojawił się tam wcześniej, że nie oszczędził jej bólu i łez. Nigdy nie chciał poddać jej manipulacji, lecz wciąż to zrobił, jakby to, kim się urodził nigdy nie miało zostać wywabione z niego, pozostając w krwi na zawsze i po wsze czasy mając o sobie przypominać głuchym wołaniem, cieniem ciężkiego i przytłaczającego dziedzictwa ledwo utrzymującego się na cienkich, glinianych nogach.
Przyjmował jej słowa ze ściśniętym gardłem i mocno bijącym sercem, nie odrywając od niej spojrzenia – bał się, że jeżeli to zrobi to Ida zniknie i już nigdy jej nie ujrzy. Zostanie tylko wspomnieniem, które ktoś będzie mógł skraść z jego myśli oraz raną w sercu, której nawet niepamięć nie będzie zdolna ukoić. Nie był w stanie nic powiedzieć, kiedy wywrzeszczała mu prosto w twarz, że nie odejdzie. Nie, raczej kiedy wywrzeszczała mu prosto w twarz, dlaczego tak bardzo na nią nie zasługiwał. Czekał poniekąd na to, co miało nadejść jako kolejne, jakby w naturalnym porządku rzeczy: niczym owoc powstający z kwiatu, tak oskarżenia przemieniły się w żądania. Wtedy Alexander poruszył się po raz pierwszy, odkąd Ida zaczęła krzyczeć. Z wolna kiwnął głową, lecz nie przysiągł. Nie od razu. Spojrzał na zaplątaną wokół filiżanki pomarańczową wstążkę i zaczął wyrzucać z siebie jeszcze wszystko to, czego Idzie nigdy nie powiedział. Mówił prędko, niedbale, jakby w strachu że przetrzymywanie tej wiedzy choćby o chwilę dłużej zniszczy wszystko to, co jeszcze pozostało.
Jestem metamorfomagiem. Jestem też legilimentą, ale nie wiem, dlaczego ani jak posiadłem tę zdolność. Moja matka umarła, gdy miałem pięć lat, wtedy rodzina pozbyła się Charlotte. Była ledwie noworodkiem, zrobili to ze względu na przepowiednię, której treści nie znam. Lotta jest charłakiem i nie ma pojęcia o Zakonie. Louis wie, co się dzieje, ale również nie ma pojęcia o Zakonie. Anthony, któremu pomagam wyzdrowieć po starciu z Rycerzami, jest Zakonnikiem i wie o wszystkim. Rzuciłem pracę w Mungu dwa dni temu. Lowe popiera czystą krew i nie zamierzam dla niego pracować. Wczoraj kupiłem niewielki domek w lesie, tu niedaleko i chcę otworzyć w nim lecznicę dla tych, którzy nie mogą dostać się do Londynu. I to – powiedział, biorąc prędki, roztrzęsiony oddech i zaczynając zdzierać z siebie koszulę. Niedbale, przez głowę, ciskając ją na deski. – To mam chyba od zawsze – obrócił się lekko na krześle, pokazując bardzo starą bliznę po oparzeniu, wyciągniętą na skórze przez lata rośnięcia – To zrobił mi Bertie, podobno drasnął mnie siekierą – wskazał drobną, skośną bliznę nad okiem. Lekko drżały mu dłonie. – Od łokcia w górę poparzył mnie ogień wywerny, pierwsza misja – wskazał na lewe ramię. – Od łokcia w dół to efekt czarnomagicznej klątwy skórującej ciało – przejechał palcem na przedramię, po czym obrócił je wewnętrzną stroną do góry: tak, żeby ukazał się jej się równy bliznowiec po tym, jak podciął sobie żyły. – To... dobrze wiesz, co to jest – powiedział, a jego głos wydał mu się nagle strasznie słaby. Zimnymi, spoconymi dłońmi złapał za koszulę i naciągnął ją na powrót na kark, po czym spojrzał na Idę. – Było ich więcej, ale je wyleczyłem. Pod koniec grudnia miałem rozharatane udo, dlatego utykałem na Sylwestrze. I ja nie zasługuję – przerwał, biorąc głęboki oddech. – Nie zasługuję na ciebie, ani na twoje wybaczenie, a moje słowa powinny dla ciebie nic nie znaczyć po tym, co zrobiłem, ale Ida – mówiąc to wstał i chciał podejść krok bliżej, ale powstrzymał się. Nie miał prawa jej dotknąć. – Chociaż będą rzeczy, których ze względu na złożone przysięgi nie będę mógł ci wyjawić to obiecuję, przysięgam, że będę z tobą szczery – powiedział, oddychając ciężko, oczyma błądząc po jej twarzy i błagając ją w myślach, aby przyjęła jego zapewnienie. Nie widział, czy byłby w stanie dalej funkcjonować, dalej czuć i być sobą, gdyby go odepchnęła.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]12.03.20 16:57
Wydawało jej się, że znała granicę swojej własnej wytrzymałości, ale los zdawał się pchać ją w kolejne próby, które miały udowodnić jej, jak daleko może jeszcze zajść z utratą własnej cierpliwości i stopnia odczuwania bombardujących spustoszony umysł emocji. Krzywiła się z każdym słowem coraz bardziej, krzywiła się z płaczem, ale chociaż nie szlochała, łzy już nie miały jak zatrzymywać się na granicy powiek, było ich zbyt wiele, ciało nie miał jak wylać żalu, jak strząsnąć z siebie ten brud przeszłych wydarzeń, brud kłamstw, brud świadomości, że jedyna osoba, jaka ci pozostała w tej pustce i jaką wciąż kochasz, tak bardzo cię oszukała. A może teraz, Ido Lupin, ta miłość powoli ulatywała? Nie była pewna. Czuła żar, ale to nie był ogień zapalający policzki w wyznaniach, z czegoś głębszego. A ona była zbyt młoda zbyt niedoświadczona, by móc to nazwać jednym słowem, jedną emocją, ocenić jednym spojrzeniem.
Chodziła od ściany do ściany bez ustanku, ale nawet w tej wędrówce przypatrywała mu się, wypluwając z siebie nieskładnie to, co czuła, o czym myślała, co chciała mu w gniewie przekazać. Sadystyczny chciała zobaczyć na jego twarzy skruchę, bagaż emocji, którą jej oddawał, ale kiedy dostrzegła jego bladość, skrępowanie, usta otwarte w oddechu i zamykające się nozdrza, już nie chciała go takim widzieć. Wywoływał w niej ból – najpierw mentalny, potem fizyczny. Odwróciła wzrok, nie mogąc zdzierżyć tego, co teraz się działo, próbując w przestrzeni zawiesić nieskończoną ilość przebiegających po jej głowie myśli i wizji.
Nie miała innego wyjścia, musiała tu zostać – jej dom spłonął, rodzice nie żyli, bracia byli już dawno rozproszeni, siostra dawno leżała głęboko pod ziemią. Nie miała ubrań, a jedyne to te, które aktualnie miała na sobie. Żadnych butów, żadnego płaszcza, czapki, beretu, szalu. Niczego, Merlinie. Chociaż tym chciała nadrobić stratę – przysięgą. Chciała chociaż szczerości, zaledwie jej. A on mówił dalej, nie dając jej ani słowa o tym, czego pragnęła jako zadośćuczynienie w imię krzywd. Obróciła się do niego, stanęła w końcu w miejscu. Skrzyżowała ramiona, kuląc je zaraz ku sobie niczym trzęsące się z zimna kocię.
Godryku… – znów na niego nie patrzyła, mieliła w swoim ciele te wszystkie tragedie. Coś znów powiedziało jej „jesteście tacy sami”, ale cicho, tak, że za chwilę ta drobna uwaga zginęła w hałasie wściekle galopujących przed siebie koni. I wtedy wspomniał o Lowe, wróciły wspomnienia o walce z samą sobą względem porzucenia pracy w Mungu, gdzie działo się coraz gorzej. Była półkrwi, patrzono na nią krzywo, traktowano gorzej, chociaż skończyła już staż i wielokrotnie podejmowała w ciągu ostatnich kilku miesięcy samodzielne, odpowiedzialne decyzję względem chorych pacjentów. Wydarzenia toczące się w Anglii zmusiły do tego wszystkich młodych magomedyków, nie była jedyna, ale teraz…? Teraz zamiast leczyć wszystkich, zapewne zaczną segregować czarodziejów na lepszych i gorszych, na godnych życia, które należy się wszystkim bez wyjątku, i tych, którzy na to życie już nie zasługują. Wciąż była na niego wściekła i nie sądziła, żeby jej stan wobec niego zmienił się w czasie następnych kilku godzin albo nawet dni, ale on trafił w czuły punkt, dotknął struny, która brzmiała najmocniej na całym instrumencie jej życia. Rany, uleczone, zastygłe przez miesiące na kruchym ciele, blizny, bliznowce, strupy. Wszystkie przypomniały o Virginii i o przysiędze, którą dała sama sobie – będzie ratować ludzkie życie, będzie je chronić, będzie łatać rozcięcia, zaszywać rany, leczyć. Nie miała zamiaru z tego rezygnować i teraz, właśnie teraz, kiedy straciła wszystko, on wciągnął ją w Zakon Feniksa, który najwyraźniej miał ten cel.
Patrzyła na jego blizny już nie ze złością, a z przerażeniem. Ile walk musiał stoczyć? Ile…
Zbladła, zakręciło jej się w głowie, więc po prostu usiadła w fotelu przy stoliku, oddychając głęboko świeżym powietrzem, zamknęła oczy. Siekiera, przecinane żyły, oparzenia, blizny. Blizny. Święty Barnabo, blizny. Ile ich miał. Mnóstwo. Nie policzę. Nie było mnie wtedy, nie wiedziałam. O niczym nie wiedziałam. Nie widziałam, chociaż wojna tuż przed moimi oczami pulsowała krwią jak otwarta rana. Przycisnęła dłonie do oczu, pochyliła się do kolan.
Godryku, słodki Merlinie, święty Barnabo, słodka Helgo… – mamrotała pod nosem. Za dużo, za dużo, zdecydowanie za dużo. – Dobrze, DOBRZE! – podniosła na niego wzrok. – Legilimencja, Alex. Widziałam ludzi, którzy mówili, że byli torturowani przez legilimentów, ci sami, których później wysyłaliśmy do ciebie, do magipsychiatrów. Widziałam ich twarze, przerażone, zbolałe, oczy niemal wypływały na wierzch, krwawili w najgorszych wypadkach z uszu. Godryku, a ty teraz mi mówisz… – skrzywiła się, wyprostowała, błądziła wzrokiem po drewnie, którym wyłożony był niewielki taras. – Tajemnice, wszędzie tajemnice… – przysiągł jej szczerość i czuła, podświadomie, być może nietrafnie, że wylał już wszystko, co chciał, i że teraz jego słowa są faktycznie takie, jakie być miały – wiarygodne, wykreowane w myśl prawdy.
Wstała, zrobiła kilka kroków, znów jej dłonie odnalazły poręcz. Nie mogła znaleźć dla siebie miejsca i może teraz to był dla niej dobry start. Zakon Feniksa. Jeśli ten feniks miał nieść pomoc, to może warto było do niego dołączyć. Zająć czymś myśli, czas, uwagę. Odepchnąć od siebie tę cholerną miłość, która sprowadziła ją na manowce. Oszukała.
Moja różdżka spłonęła w domu, ale nawet, jakbym ją miała – nie mam zamiaru i nigdy nie będę walczyć w imię jakichkolwiek idei – powiedziała pewnie, choć jej głos wciąż drżał z lekka. Zamknęła oczy, zmarszczyła w żalu brwi. – Mogę leczyć, ale nie walczyć. To wszystko.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]15.03.20 15:38
Czekał napięty jak struna na cios, który spodziewał się otrzymać, kiedy jego ciałem wstrząsnął dreszcz i nagle wszystko zdało się z niego spaść. Ciężar, który dźwigał na ramionach od tylu miesięcy nagle jakby skruszał i odpadł, zupełnie jak ciężka skorupa zaschniętego błota, która do tej pory zdawała się go szczelnie okrywać. Spróbował nabrać powietrza w płuca i odkrył, że niewidzialne obręcze ściskające do tej pory jego gardło i żebra pękły. Poczuł się, pierwszy raz od naprawdę dawna, wolny. Wyrzucił z siebie tajemnice i sekrety, które z biegiem dni tylko coraz bardziej oddalały go od Idy, nawet jeżeli pozornie z każdą chwilą byli sobie coraz bliżsi. Nie mógł, po prostu nie mógł próbować stworzyć z nią czegokolwiek, jeżeli ona nie wiedziała. Musiała wiedzieć i chociaż teraz była na niego wściekła to prawdziwie wierzył w to, że mu wybaczy i zrozumie, że któregoś dnia przyjdzie i będzie chciała słuchać. Albo i nie, może po prostu pojawi się nagle obok i on tylko patrząc w jej oczy będzie wiedział, że ona rozumie.
To niestety kryła w sobie przyszłość, której Alexander nie miał prawa być pewien. Być może właśnie stworzył wyrwę, przepaść wręcz, której żadne z nich już nigdy nie będzie w stanie przeskoczyć, grzebiąc tym samym szanse na jakiekolwiek namiastki normalnego życia, które mogliby sobie podarować. Stojąc niczym słup soli, zawieszony pomiędzy chęcią wyjścia a wzięciem jej w ramiona Alexander pobladł, rozumiejąc co się właśnie dzieje, do czego się przyznawał. Odkrycie to sprawiło, że odsunął się od niej jeszcze o krok. Wendelino, on ją kochał. Tak pilnie skupiał się na tym, aby była bezpieczna w swojej niewiedzy, że nie zauważył kiedy wślizgnęła się niepostrzeżenie do jego serca. Farley zacisnął szczękę, sztywno przełykając. Powiedział jej chyba wszystko, co przychodziło mu na myśl, odpychając ją od siebie, tak, owszem: w tej samej chwili otworzył jednak na oścież drzwi do samego siebie, oferując jej jedyną rzecz, która do tej pory pozostawała tylko i wyłącznie jego własną, prywatną. Ofiarował jej prawdę, uczynił z niej swój słaby punkt. Nienaturalnie powściągliwie skinął głową, zaciskając na moment usta w wąską linię.
Napiszę do Ollivandera, żeby odwiedził nas przy najbliższej okazji – oznajmił. Zawahał się na moment czy nie powiedzieć czegoś jeszcze, ale był tak koszmarnie zmęczony, że tylko westchnął i odwrócił się, wychodząc z werandy i zamykając za sobą drzwi, zostawiając tym samym pannę Lupin samą sobie, z zimną już herbatą i śniadaniem stojącym na stoliku. Zanim jednak było mu dane położyć się na tak upragniony odpoczynek musiał pomóc Louisowi przeprowadzić się z najmniejszego pokoju na piętrze do swojej własnej sypialni. Udało mu się transmutować ławkę z ogrodu w drugie łóżko i po kolejnej godzinie wszystkie pościele były przeniesione, a łóżka zasłane. Rozważał jeszcze napisanie do Ollivandera, ale porzucił ten plan. Zrobi to jak wstanie.
Ledwo jego głowa dotknęła poduszki, Alexander zasnął. Spał aż do wieczora, a jego sny pełen były spopielonych ciał i krzyków, które niosły się wśród otulonych czarną nocą drzew.

| zt x2 :pwease:


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]04.04.20 13:10
20 maja
Każdy przeżywał stratę i żałobę na swój sposób. Jedni nurzyli się w żalu, nie wychodząc przy tym z łóżek, wypłakując każdą łzę, jaka tylko wciąż trwała pod cieniutkimi tamami powiek. Inni przeobrażali smutek w złość, wykrzykując innym o tym, co przeżyli i jak bardzo nie należy im się życie, skoro los odebrał go najbliższym. Rozwiązań i ludzkich charakterów było nieskończenie wiele. Każdego ranka próbowała dopasować siebie do któregoś scenariusza, nadać sobie łatkę, etykietkę, na którą mogła patrzeć, kiedy tylko okaże się, że zaczyna się zmieniać – na gorsze. Nie chciała dusić się biernością, musiała zawsze w dłoniach mieć pracę, musiała być czymś zajęta, żeby cienie nie mogły dostać się do opróżnionej z zajmujących myśli głowy. Z początku czuła apatię, niemal co noc budziła się z koszmarnymi wizjami pod powiekami, ale gdy zaczęła pracować w lecznicy, a czas dzięki temu płynął jej szybciej, czuła się lepiej. Na tyle, żeby prócz myślenia o sobie samej, zacząć też myśleć o innych.
Porankami, kiedy nie pracowała, wychodziła na pobliski rynek, z którego za własne pieniądze kupowała wszystkie potrzebne do domu produkty, szukając wśród zaprzyjaźnionych twarzy tych, którzy pomogliby jej ze zdobyciem tych najświeższych. Mleko prosto od krów, jajka z pobliskiego gospodarstwa, ser, domowe, opiekane w piecach pieczywo. Aromaty sprawiały, że wracała do życia i przypominała sobie, jak bardzo jej matka uwielbiała gotować. Może to był czas, żeby powróciła świadomość radości, jaką sama Ida mogła z tego wyciągnąć.
Mandarynkowa peleryna za sprawą magii delikatnie opadła na haczyk tuż obok płaszcza Alexandra, a trzewiki lekko zastukały pod ścianą – ich właścicielka boso przeszła do kuchni, gdzie odstawiła na stół kosz pełen wiosennych dobrodziejstw, świeżych i pachnących, w większości wyrośniętych na żyznej ziemi z pomocą magicznych specyfików, nie brakowało jednak prawdziwie mugolskich wspaniałości. Nie liczyło się jednak, kto i jak, najważniejszym był fakt, że obie strony wzajemnie sobie pomagały, nawet w tak drobnych gestach.
Z rączki od piekarnika sięgnęła po fartuszek z wyhaftowanym na przodzie koszem pełnym owoców i francuskim „bon apetit” (prezent od jednej z pacjentek), po czym zajęła się wyjmowaniem z plecionki wszystkich składników, z których miała zamiar zrobić pyszna szarlotkę. Wydawało jej się, że dobrze pamiętała przepis, był prosty i schematyczny, ale nie opuszczało ją wrażenie, że o którejś z ingrediencji zapomniała.  Może to tylko fatamorgana.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Kuchnia [odnośnik]14.04.20 18:00
To nieznajome oswajała codziennie. Za każdym razem, kiedy wejrzenie wiosennego światła łaskotało ją po policzku, spodziewała się zdziwienia. Ostatnie dwa tygodnie oznaczały ciągłe odkrywanie, potknięcia i zachwyty splatające się z szybko wygaszanym przerażeniem. Nie znała życia, które wiódł Alexander. Wyobrażenia były ledwie iskrą, kiedy nowa rzeczywistość okazała się rwącą rzeką ognia. Tak jakby wyjęto ją z jednej opowieści i usadzono w całkiem innej, bez instrukcji, nagle, z ledwie drobnym zapasem wspomnień koniecznym do szybkiego zatarcia. Sama o to poprosiła. Stare nawyki musiała wyrywać jak niechlubne chwasty. Przyjęto ją do domu pełnego twarzy i niespodzianek, pulsującego energią i serdecznością. Wysychały bajora przepłakanych dni, przemilczane zamyślenia uciekały przed spojrzeniem domowników. Nie chciała być spłoszonym kaczątkiem. Chciała być częścią społeczności, do której ją zaproszono. Zresztą lubiła uwagę, długie rozmowy i towarzyskie poruszenia. Nie mogła nagle z księżniczki przeobrazić się w mieszczankę, ale próbowała jakoś… zapanować nad szerokimi wodospadami nowości. Wciąż musiała pytać, przełykać zdziwienie, bo tutaj nic nie brało się znikąd i życzenia nie wypełniały się same. Balbina i bez wielkich umiejętności potrafiła czytać jej w myślach, ale tutaj pozostało Belli jedynie wspomnienie usłużnego dziewczęcia. Nikt nie wodził za nią surowym wzrokiem, chociaż Alex czasami pewnie tak zerkał. Nikt nie prasował jej sukienek i nie pastował bucików. Czuła się jak kilkulatka, uczyła się chodzić, uczyła się rozumieć świat i nie dusić w ciasnych przestrzeniach. Domek był maleńki, ledwie wielkości chatki ogrodnika w Beaulieu, ale to, co kryło się pod tymi dachami warte było przyjęcia zupełnie nowych widoków na świat. Każdy niepozorny element budził jej uwagę, nie znała kuchennych przyrządów, nie przebywała nigdy tak blisko zwierząt i nie brudziła bucików błotem. Na stole poszukiwała widelca do sałatek i noża do sera, w kalendarzu oznaczała datę premiery wyczekiwanej operetki, na którą nigdy nie pójdzie. W sercu czuła powoli kiełkującą radość. Ta jednak nie umiała zamknąć szlachetnej buzi, kiedy loki nie chciały się zakręcać same, a plamy za głęboko wsiąkały w sukienki. Jak bardzo była nieznośna dla nowych współlokatorów?
Po schodkach zbiegła chyba zbyt gwałtownie. Było ich niewiele, niezbyt szerokie, choć czasami wyobrażała sobie, że stopnie otulone są wyśmienitymi dywanami, a poręcz jest ze złota – jak w dostojnym holu wejściowym. Wielkie przestrzenie pozwalały jej często poruszać się zbyt szybko, nie tłumiła radości za każdym razem, kiedy gość wkraczał do pałacu. O tym zwykle powiadamiała służba, ale w tym domku dźwięki przenosiły się niedyskretnie między pomieszczeniami. Słyszała czyjeś nadejście. Obiecała sobie nie izolować się i nie przeżywać więcej smutków, kiedy wokół były przyjazne twarze, które zasługiwały na poznanie. Ida. Obydwie osaczone niedawnymi stratami, choć tak skrajnie różnymi. Ida – postać do wcześniej nieistniejąca, a jakże ważna, jak najcenniejszy skarb Alexa, misternie chowany, choć wolny. Przemknęła do wnętrza kuchni zaintrygowana jej zdobyczami. – Co takiego robisz, Ido? – zapytała zainteresowana. Widziała pakunki, jedzenie, ale nie miała pojęcia, co one właściwie oznaczały. A może to tylko uzupełnienie zapasu? – Opowiesz mi o tym? – zapytała, skubiąc lekko złotawy lok. Ida była śliczna, ozdobiona naturą, owinięta fartuszkiem. Bella raczej… nie wychodziła, jeszcze nie. Ciekawiło ją jednak, dokąd zabłądziła ukochana jej kuzyna i co takiego przyniosła. Kuchnia była tajemnicą. Potrafiła czytać mapy nieba i wyrecytować motta dwudziestu siedmiu rodów, ale przyszykowanie śniadania wydawało się bardziej skomplikowane, o wiele trudniejsze od uwarzenia eliksiru wielosokowego.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Kuchnia - Page 2 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Kuchnia [odnośnik]11.07.20 23:01
Wciąż jeszcze były momenty, kiedy czuła się w Kurniku… nieswojo. Łączyła to z nagłym, brutalnym pojawieniem się w domu jakiś czas temu (nie liczyła dni, bo rzeczywistość stawała się wtedy kanciasta i nie układała się dobrze w dłoniach, co zmuszało niepokojące wspomnienia do powrotu z samych czeluści piekieł), to nie było delikatne spotkanie z Alexandrem okupione popijaniem herbaty z porcelanowych, pięknie zdobionych filiżanek, a drastyczne zderzenie okoliczności z rozbieganymi myślami i paniką w najbardziej żywym wydaniu. Łączyła to też z tęsknotą za domem – tym swoim, ozdobionym zielonymi drzwiami frontowymi, miękkimi, wzorzystymi dywanami rozłożonymi na każdym możliwym skrawku podłogi. Ten wciąż był cudzy, inny, nie posiadał tych samych ścian i nie to samo drewno wyłożone było na podłogach, nawet obrazy nie były podobne, kolory mebli, usytuowanie bibelotów, nomen omen, również różniących się zasadniczo od tych przez nią poznanych i kochanych. I przede wszystkim – czarodzieje spędzający w nim czas również byli inni. Nadstawiała uszu, ale nie słyszała już szelestu gazetowych stron przewracanych rozgorączkowanymi palcami ojca, nie słyszała delikatnego śpiewu matki dochodzącego z kuchni, nie było rodzicielskich butów i płaszczy, nie było niczego, co do tej pory wiązało się z jej życiorysem. Musiała wejść na nowy grunt i, mało tego, pogodzić się z tym.
Zapach jabłek jej to ułatwił, aromat świeżego mleka dołączył do orszaku pocieszycielek, a ledwo co zmielona mąka motywowała do każdego następnego gestu. Mimo wciąż odczuwanego lekkiego niepokoju, chciała oddać domownikom to, co miała do zaoferowania – polepszane z dnia na dzień umiejętności kucharskie, które pozwalały jej chociaż przez kilka chwil czuć się przydatną. Nowa obecność i głos, który połączyła z nią, gdy tylko ten zabrzmiał wśród ścian, skutecznie zwróciły jej uwagę. Obróciła się, nie dbając o to, czy zaskoczenie na jej twarzy, nazbyt głęboki i blade, nie przerazi kobiety. Nie lubiła już niespodzianek, bała się ich i wszystkie traktowała jak niepożądanych gości. Panika wbiła szpikulec w jej ciało tak głęboko, że na chwilę całkiem zapomniała, jakie ta drobna postać nosi imię. Na szczęście szpikulec został wyrwany szybko, a personalia powróciły zaraz za nim.
Isabella – na ustach pojawił się przepraszający, nieco nerwowo uśmiech. Jej kroki były tak ciche, bezszelestne, nawet teraz, gdy podchodziła bliżej, nie słyszała ich. Szlachcianki uczone były takich techniki tak, gdzie mieszkały? W tych ogromnych pałacach, gdzie słychać było pewnie nawet trzepot motylich skrzydeł? – Ja… tak – zmarszczyła lekko brwi i przeniosła wzrok na to, co ułożyła na stole. Mleko w butelce, jajka ułożone skrupulatnie w opakowaniu ze świeżym sianem, dojrzałe jabłka i lniana torebka z mąką. – Pomyślałam, że zrobię szarlotkę. Moja mama… – jej wspomnienie było wciąż świeże, stanowiło ranę. – Moja mama zawsze robiła ją na świąteczne dni. Na mus układała paski z ciasta, czasem pozwalała nam tworzyć z nich jakieś wzory. Potrafiłam zrobić gwiazdę. – nie wiedziała, czemu to mówiła. Nie wiedziała, skąd pojawiła jej się potrzeba wylania przed obcą przecież osobą tego wspomnienia. – Chciałabyś mi pomóc? I, och, mama nie używała magii. Ciasto wyrabiane dłońmi lepiej smakuje.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach