Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]31.12.18 19:22
First topic message reminder :

Przed domem

Kurnik znajduje się na zboczu doliny, oddalony od zabudowań - dlatego dość ciężko go znaleźć jeżeli nie wiadomo, gdzie dokładnie szukać. Ogród otaczający dom jest zarośnięty, a ścieżka prowadząca do wejścia ledwo wygląda zza zachłannych traw i gałęzi. Niedaleko znajduje się jednak niewielka polana, a kawałek dalej - Rudera.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:14, w całości zmieniany 8 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 3 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Przed domem [odnośnik]06.08.21 17:38
Ty też grałeś w drużynie. – Nie pytała, po prostu stwierdzała fakt, próbując względnie taktownie uchwycić się wyciągniętego z jego odpowiedzi wniosku. Na krótką chwilę przestała zadręczać się widokiem rozciągniętego u jej stóp Perrota, zamiast tego zwróciła myśli ku niemu, ku odległym, wyblakłym czasom szkoły, kolekcjonując wszelkie strzępki informacji, którymi chciał się z nią podzielić. Nie pamiętała tamtych lat wybitnie wyraźnie, tym bardziej twarzy uczniów, którzy dumnie reprezentowali swe domy w dorocznych rozgrywkach Quidditcha. Nawet mimo tego, że i Caleb, i Kai uwielbiali zamęczać ją faktami na temat ukochanego sportu, nigdy nie przekonała się do niego na tyle, by regularnie siadywać na głośnych, wybuchających krzykami kibiców trybunach. A teraz tego żałowała; powinna poświęcać im tyle uwagi, ile tylko mogła, dopóki jeszcze miała ku temu sposobność. – Na jakiej pozycji? – dopytała cicho, z niekłamanym zainteresowaniem, bezwiednie kręcąc ujętą w dłoń szklanką, wprawiając doprawiony procentami płyn w ruch; nie próbowała unikać sedna rozmowy, niepostrzeżenie zmieniać jej torów, a jedynie zaspokoić swoją ciekawość. Kojarzyła Jaimiego, brata Hannah, głównie z opowieści. Lecz jego sylwetki, sylwetki panicza Malfoya, nie potrafiła wyłowić z otchłani zawodnej pamięci. Rozminęli się? – Mam nadzieję, że moi bracia nie zaszli ci za skórę – mruknęła jeszcze z czymś na kształt odległego rozbawienia, podejrzewając, że relacja Clearwaterów z jakimkolwiek przeciwnikiem z boiska, tym bardziej takim, który przywdziewał zieleń, a na piersi nosił węża, była, dość powiedzieć, trudna. Wiele oddałaby za to, by móc ich wtedy zobaczyć. Jego zobaczyć. Nawet jeśli z uwagi na przepaść, która dzieliła opływającego w luksusy, zajadającego się kawiorem szlachcica i przeciętną obywatelkę z obrzeży Londynu, do tego obywatelkę o nieidealnym rodowodzie, takie spotkanie nie skończyłoby się dobrze.
Nie chciała, by uśmiech, który wypełzł na usta rozmówcy wraz ze wspomnieniem tamtych chwil, tak szybko zniknął, został jednak brutalnie starty przez powracającą z kolejnymi słowami powagę, wciąż napierającą ze wszystkich stron melancholię. Tęsknota za beztroską, której zaoferował jej na wybrzeżu Oazy, za zaczepnym błyskiem w lisim oku i podszytą lekkością rozmową, była bolesna, niemalże namacalna. Czy jeszcze kiedykolwiek będą mogli do tego wrócić? Zapomnieć o wojnie, o ofiarach i głodzie? Po prostu cieszyć się swoją obecnością? Może nie. Może powinna przestać gonić za nieosiągalnym marzeniem, zamiast tego nauczyć się żyć tu i teraz. – Nie myśl o tym, przynajmniej nie w ten sposób. To było dawno. Nie znałeś mnie, kiedy sprawa trafiła w wasze ręce. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. – Próbowała odgonić emocje, które myślała, że rozpoznaje w jego głosie. Coś twardego, nieprzyjemnego i podobnego do złości. Dlaczego robił sobie wyrzuty? Poniekąd rozumiała tę reakcję; sama plułaby sobie w brodę, gdyby znalazła się w analogicznej sytuacji. Lecz nie było to do końca racjonalne. Była również świadoma, że czasem jej samej mimowolnie umykało, z kim ma do czynienia. Nie pamiętała o wszystkim, o czym pamiętać chciała, by traktować go z należnym wyczuciem i taktem, nie otworzyć żadnej z ran. O drodze, którą przebył, wszystkich przeciwnościach losu, którym musiał stawić czoło. I nie chciała, nie mogła pozwolić, by zadręczał się przeszłością. Bo przecież był dla niej, teraz, kiedy wiedział już, kim jest i jak ma na imię, przestała jawić się tylko i wyłącznie jako jako pozbawiony szczegółów przechodzień z korytarzy Ministerstwa. Poświęcał swój cenny czas i siły, by choćby spróbować ukoić ból. Odmawiał sobie odpoczynku w imię bezinteresownego wsparcia. – Nie, nie pomógł – wyartykułowała powoli, na dłuższą chwilę podchwytując spojrzenie Foxa. Mogłaby poprzestać jedynie na tym, resztę zachować dla siebie, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby potem pożałować. Lecz im dłużej kuliła się w swym fotelu, tym wyraźniej czuła, że Frederick naprawdę ją widzi, że słucha. A jeśli nawet narzucała się, męczyła swym zachowaniem, to doskonale potrafił to ukryć. – Wolałabym mieć się czym zająć, utonąć w papierach, by choćby na chwilę przestać o tym myśleć, o jego poranionym ciele, o śledztwie, które nie potrafiło wskazać winnego... Zamiast tego utknęłam w czterech ścianach, bez prawa do pracy, dla której poświęciłam wszystko. Odsunięta na bok, jak popsuta zabawka, o której myśleli, że naprawi ją czas, przymusowe wizyty u medyka i eliksiry uspokajające. – Nie próbowała nawet maskować pobrzmiewającej w kolejnych zgłoskach goryczy, panować nad krzywym, przypominającym uśmiech grymasem, który wykwitł na jej pobladłej twarzy. Nie wspominała tamtego czasu dobrze. I nie wiedziała, czy regularne wizyty u magipsychiatry przyniosły jakiekolwiek rezultaty oprócz tego, że dzięki nim nauczyła się lepiej udawać.
Nie przerywała mu, w milczeniu słuchając pewnych, stanowczych słów o braniu spraw w swoje ręce. O tym, że ich obowiązkiem było stawać do walki i nie pozwolić, by panoszące się po Wyspach zło zapanowało na dobre. Naprawdę chciała, by jego przekonanie udzieliło się i jej, odgoniło wszelką wątpliwość, rozproszyło spowijające myśl burzowe chmury. Wiedziała przecież, że miał rację – nie było sprawiedliwości ani honoru w działaniach nowego Ministra, marionetki w rękach spowitego nimbem tajemnicy samozwańczego Lorda Voldemorta. Tylko co z nich zostanie, z ich czystych serc i dobrych intencji, z przyświecającym im niegdyś ideałów, jeśli będą plamić ręce krwią, raz po raz, w imię wymierzania samozwańczej sprawiedliwości? – Wiem, że masz rację. Że to oni nas do tego zmuszają. Ich działania. Po prostu boję się, że nie będę w stanie spojrzeć sobie w oczy, kiedy już będzie po wszystkim. O ile kiedykolwiek będzie po wszystkim. – Pamiętała, co powiedział jej w Dorset. Że niegdyś bycie idealistą przychodziło mu łatwiej. I łudziła się, że może jeszcze kiedyś zobaczy go takiego, pełnego nadziei, z promiennym uśmiechem na ustach, charakterystycznymi dołeczkami w policzkach, nie dokładającego sobie kolejnych ciężarów do dźwigania na barkach. Że będą pracować, ramię w ramię, bez lęku o stan swoich sumień. O to, czy kolejne pokolenie potępi ich czy rozgrzeszy.
Na chwilę zapomniała oddychać, gdy bezceremonialnie wszedł jej w słowo, by płomiennie, bez choćby cienia zawahania, przypomnieć jej, kim była, albo też – kogo w niej widział. Przelotnie spojrzała gdzieś w bok, w kierunku ginącego w ciemności podwórza, walcząc to z cisnącym się na usta pytaniem, to ze ściskającą gardło słabością. Na końcu języka zatańczyła wątpliwość, czy miał ją za mordercę, czy myślał o niej w ten sposób, zrezygnowała jednak, nim odpowiednie słowa znalazłyby drogę na przygryzane nerwowo wargi. Zamrugała raz, drugi, gdy nie była już w stanie powstrzymać łez, a obraz Foxa utracił na ostrości, rozmazał się; do tej pory próbowała zachować twarz, udawać silniejszą niż była, jednak miękka, niemalże czuła zachęta sprawiła, że opuściła gardę i poddała się. Pozwoliła sobie na tę chwilę słabości, czując, że Frederick wciąż jest obok, wciąż zamyka jej przedramię w stanowczym, pokrzepiającym uścisku. Pokiwała krótko głową, nie potrafiąc wydusić z siebie odpowiedzi; adrenalina, tylko tyle i aż tyle, musiał mieć rację. Był głosem rozsądku, który utraciła wraz z pojawieniem się na moczarach Queerditch Marsh. – Ła-łatwo o tym zapomnieć w takiej chwili. Dziękuję – mruknęła cicho, bojąc się, że gdyby spróbowała przemówić głośniej, ton wypowiedzi zdradziłby ją z kotłującymi się w piersi emocjami. Lecz przecież nie musiała nic mówić, i bez tego była już uosobieniem żalu i rozpaczy, z zaczerwienionymi, szklistymi oczyma, przyśpieszonym oddechem, twarzą, której nie potrafiła schować za żadną z masek.
Bała się jego reakcji na prośbę, na którą odważyła się, nim zdążyłaby ugryźć w język. Przez jego twarz nie przemknął jednak wyraz zdziwienia, który nakazałby wycofać się ze śmiałego życzenia, nie zawahał się nawet na chwilę, zamiast tego bezzwłocznie opuszczając zajmowane do tej pory miejsce – ruszył wprost ku niej, jak gdyby było to zupełnie normalne. Naturalne, akceptowalne. Pociągnęła nosem, naprędce ocierając mokre policzki rękawem szaty, zmieniając swą pozycję tak, by zrobić towarzyszowi więcej miejsca. Nie przemyślała tego. Fotel był wąski, zbyt wąski, by mogli wygodnie się w nim usadowić. To jednak było bez znaczenia, przynajmniej dla niej. Instynktownie przylgnęła do jego boku, nie myśląc o tym, co wypada, a przed czym powinna się wzbraniać – i co pomyślałby teraz którykolwiek z domowników, gdyby ich tutaj tak zastał. Potrzebowała go, potrzebowała ciepła wynikającego z niewinnej bliskości, z uderzającego w nozdrza zapachu wrzosowisk i gorącego oddechu drażniącego wciąż zziębniętą skórę; burbon już jej nie wystarczał. Patrzyła na niego długo i bez śladu wstydu, z nieprzyzwoicie niewielkiej odległości badając zamyślenie, które odbijało się w jego pociemniałych oczach, kilka jaśniejszych pasm włosów, fakturę pokrytych zarostem lic. Czy naprawdę jej nie potępiał? Nie żałował, że udała się wprost do niego...? Nie wiedziała, jak powinna interpretować padające z jego ust słowa. Może obiecywał jedynie, że nie wyrzuci na ten mróz, w siarczystą grudniową noc, a może próbował powiedzieć coś więcej. Nakłonić, by przysunęła się blisko, jeszcze bliżej. Oswoić.
Wciągnęła gwałtownie powietrze, marszcząc przy tym brwi, zaczynając kręcić delikatnie głową, gdy zaproponował, by została na noc. Zanim jednak zdążyłaby stanowczo odmówić, znaleźć jakąkolwiek wymówkę, powróciła jej resztka zdrowego rozsądku – przecież nie miała dokąd iść. Nie mogła wrócić do Lancaster. Po prostu nie mogła. – Jesteś pewien? Że dla nikogo nie będzie to problemem? – wyszeptała cicho, z rezygnacją i skrępowaniem. Była na siebie zła, była zła na Kaia, nie chciała jednak, by ślepa, wyniszczająca wściekłość powróciła. Nie teraz, gdy nadludzkim wysiłkiem obłaskawił ją i uspokoił. Trzymała więc tę zdradziecką siłę na uwięzi, ostrożnie ważąc kolejne słowa. – Już się rozszczepiłam. Teleportując się tutaj. I chyba boję się próbować znowu – dodała w formie wyjaśnienia, krzywiąc się przy tym lekko; nie chciała go martwić, obiecała jednak bewzględną szczerość.
Przez ciało przebiegł nieoczekiwany dreszcz, gdy ujął jej dłoń w swoją, większą i cieplejszą. Nie uciekała przed tym dotykiem, splotła ze sobą ich palce, w drugiej ręce wciąż ściskając resztkę alkoholu; dopiła ją szybko, jednym haustem, by w końcu odstawić szkło obok. Odnalazła spojrzeniem znajome tęczówki Foxa, przed chwilę, a może dłużej niż chwilę, po prostu milcząc. Napawając zrozumieniem, które jej zaoferował. Wiedziała, że prośba, którą dla niego miała, stanowiła kolejny ciężar, odpowiedzialność do złożenia na jego barkach. Był jednak jedynym, który mógł ją udźwignąć. Któremu chciała ją powierzyć. – Zrobię wszystko, żeby dać sobie radę. I walczyć dalej. Gdybym jednak... Gdybyś zauważył, że coś się ze mną dzieje, że trzeba mnie odsunąć... Czy mógłbyś powiedzieć o tym Longbottomowi? – W jej spojrzeniu na próżno byłoby szukać śladu zawahania. Zdawała sobie sprawę z faktu, jak niewygodna miałaby to być przysługa, lecz nie potrafiła już sobie ufać, nie w pełni. I choć trzewia palił wstyd, za nic nie chciałaby, by ktoś znów osądził, że dała się złamać – tym bardziej, by uznał tak on – to brzmiało to jak najlepsze możliwe rozwiązanie. Przyznanie się do tej obawy na głos sprawiło, że utraciła równowagę; nie potrafiła dłużej wytrzymać, uczucia wezbrały, łzy znów napłynęły do oczu, sprawiły, że przestała go widzieć. Impulsywnie schowała twarz w zagłębieniu szyi Foxa, dopiero teraz słysząc rytm jego serca, odmierzając upływ czasu kolejnymi głuchymi uderzeniami. Raz, dwa, raz, dwa. Liczyła wraz z nim, próbując odzyskać namiastkę kontroli, by przestać szarpać się w kolejnych spazmach bezgłośnego płaczu. A później przeprosić.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Przed domem [odnośnik]08.08.21 22:07
- Grałem. - Powolnym skinieniem potwierdziłem jej przypuszczenie. - Razem z Percivalem byliśmy pałkarzami. Ale wyrzucili mnie po piątej klasie. - Dodałem z nieukrywanym rozbawieniem. Wtedy był to cios. Dzisiaj, z perspektywy czasu i orężem szerszego horyzontu, łatwiej było podejść do tego wspomnienia z dystansem. - Kapitan wolał kogoś, kto gra słabiej, ale nie rozmawia ze szlamami. - Uśmiechnąłem się krótko, wzruszając ramionami; sięgnięcie pamięcią do czasów, kiedy wszystko było prostsze, na chwilę złagodziło atmosferę, odsuwając wojnę na dalszy plan. Z drugiej strony - podział na lepszych i gorszych dawał się zauważać już wtedy, zakorzeniany od zarania, niewypleniany, nietępiony, a w niektórych kręgach wręcz pielęgnowany. Trudno było prowadzić wartościową dyskusję z pokoleniem, które zostało wychowane w tradycji nienawiści. - Próbowali, ale Caleb zorientował się, że bardziej niż własną drużynę szanuję przeciwników. Chyba był tym bardziej rozważnym. - Obserwowałem oblicze Maeve, szukając oznak zaskoczenia. Nie mogła wiedzieć jaki byłem w Hogwarcie - podobnie jak ja nie miałem pojęcia, kim była ona. Dobrą, cichą uczennicą, która nigdy nie wychylała nosa z książek lub swojego szkicownika, nieco odciętą od świata i ludzi? Był to pierwszy obraz, który przyszedł mi do głowy. - To były dobre czasy. - Nuta nostalgii wybrzmiała w moim głosie. Miałem szczęście opuścić szkołę na rok przed tragicznym wypadkiem, który odmienił oblicze Hogwartu. Ponoć po śmierci tamtej Krukonki nic już nie było takie samo. Tego jednak wiedzieć nie mogłem. Miałem szczęście. Jak we wszystkim.
Wyprostowałem się, kiedy skierowała do mnie ostre słowa opamiętania. Miała rację - ale nawet mimo tego nie potrafiłem odpuścić. - Po prostu… czuję złość, kiedy nie mogę naprawić jakiegoś kawałka wszechświata. - Wyjaśniłem, rozkładając ręce w geście bezradności. W tej kwestii pozostawałem beznadziejnie nieuleczalnym przypadkiem. - Ty tak nie masz? - Rzuciłem jej podejrzliwe, ale nie oceniające spojrzenie. Zdarzało jej się dręczyć samą siebie za rzeczy, które nie zależały od niej, dostrzegłem to. Nie chciałem jej na to pozwalać, paradoksalnie samemu nie wykazując postawy godnej mentora i przewodnika.
- Nie jesteś popsuta. - Zaprzeczyłem stanowczo, ale i ze spokojem. Rozumiałem ją. Naprawdę. Nie wiedziałem jedynie, czy to dostrzegała, czy może tak bardzo zacietrzewila się w swoim poczuciu niemocy, że nie dostrzegała już sygnałów płynących ze świata zewnętrznego? - Nie dziwi mnie twoja złość. Czułbym się dokładnie tak samo na twoim miejscu. - Odmowa kontynuacji pracy byłaby ciosem. Upokorzeniem. - Współczuję ci, Maeve. Tylko czas może wyleczyć takie rany. Daj go sobie. Mam wrażenie, że jesteś dla siebie zbyt surowa. - Utrata bliskiej osoby i całkowita bezradność w tej sprawie nie są wydarzeniami, które można było zagłuszyć lub wcisnąć w ciemny kąt i pozwolić odejść im w niepamięć. Czułem jej rany jak własne. Jątrzyły się i nie dawały spokoju, nieustannie wywołując ból. Niosła go zupełnie sama, na swoim drobnym ciele. To było za dużo jak na jedną osobę. Słyszałem rozżalenie, które wybrzmiewało między głoskami, przeplatane z gniewem, ze strachem. Jak długo tłumiła w sobie te wszystkie emocje? Jak długo milczała, pozwalając, by żerowała na niej własna podświadomość? Chciałem to zatrzymać - tymczasem z dzielącego nas dystansu mogłem jedynie wnikać do jej duszy, szukając ukrytego wejścia w szklistych oczach. Ale dzisiaj, po raz pierwszy, wydawało mi się, że w końcu znalazłem się na właściwej drodze.
- Żadne z nas nie wie tego, co będzie za tydzień, miesiąc, rok. Zadręczanie się przyszłością niczego nie wniesie ani nie zmieni. Jeśli w tej chwili czujesz, że postępujesz w zgodzie z własną moralnością, to tak właśnie jest. - Nie mieliśmy innego kompasu. Czas rozliczenia nas z naszych czynów mógł nadejść bardzo szybko, ale mógł nadejść też nigdy - ale to nie werdykt społeczeństwa był dla mnie ważny. - Podejmujemy walkę o najwyższą wartość, która czyni nas ludźmi. O wolność. - Przypomniałem jej. To, co miało nadejść, mogło nie mieć znaczenia. Jedyny ważny moment był teraz.
Teraz, kiedy była już całkowicie obok, blisko jak nigdy wcześniej, nie tak zupełnie niewinnie, jak wtedy, gdy poznawaliśmy się lepiej na wybrzeżu Oazy. Nie wiedziałem, czy jej prośba była podyktowana silnymi emocjami, z którymi nie mogła sobie poradzić, czy potrzebowała jedynie wypłakać się w moją koszulę, by zrzucić z siebie choć trochę ciężaru, czy może nasycona była pragnieniem bliskości. Chciałem, by widziała we mnie kogoś bardziej i więcej niż przyjaciela. Żeby zasiadała przy mnie za każdym razem, kiedy sama nie miała już sił ustać na własnych nogach. Żeby z jednego dotyku mogła czerpać spokój, poczucie bezpieczeństwa i energię do życia.
Trudno było doszukiwać się wygód w ciasnym fotelu, ale mimo dyskomfortu nie potrafiłem odmówić jej prośbie. Nie chciałem. Jakby nagle, po zniwelowaniu dystansu, obecność Maeve stała się bardziej naturalna.
- Nie będzie. Wszyscy, którzy tutaj mieszkają, wiedzą, jakie mamy czasy. Każdy czasem jest w potrzebie. A ty jesteś przyjaciółką. - Skłamałem. Była kimś znacznie więcej. Nie chciałem jej w roli wyłącznie przyjaciółki. - To stąd ta rana? - Upewniłem się, wolną dłonią wskazując na zaplamiony fragment szaty, który tak bardzo starała się ukryć przed moim wzrokiem, że trudno było go przeoczyć. Nie drążyłem jednak na siłę tego, przed czym uciekała. Przez te kilka miesięcy znajomości przywykłem do jej charakteru. Do tego, że czasami ukrywała prawdę tylko po to, by nie stanowić ciężaru. Drażniła mnie tym - ale nie próbowałem jej zmienić. Zamiast tego doceniałem drobne gesty - jak te, że nie stawiała oporu ani w kwestii pozostania w Kurniku, ani w chwili, gdy ująłem jej dłoń. Byliśmy wolni od konwenansów i w końcu - wolni od własnego strachu. Chciałem więcej. Jej usta znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od moich, i we własnej głowie skradłem jej pocałunek już setki razy - nie tylko teraz, ale i w przeszłości. W Dorset, na Wyspie Sztormów, i nawet wtedy na wybrzeżu w Oazie. Schyliłem głowę, aż nasze czoła się zetknęły. Jej przenikliwe spojrzenie sprawiło jednak, że i tym razem się zawahałem. Nie mogłem być tak egoistyczny, by na deser uraczyć ją kolejną bombą emocji. Zatrzymałem się więc, w geście kapitulacji zamykając na chwilę oczy, które otworzyłem dopiero wtedy, gdy zabrała głos.
- To dość nietypowa prośba. Ale jeśli taka jest twoja wola - zrobię to. - Odpowiedziałem jej ostrożnie, po chwili zastanowienia, w duchu wyznaczając sobie osobiste zadanie, by do takiej sytuacji nie dopuścić. - Chcę jednak, żebyś wiedziała, że nie jesteś w tym sama, Maeve. Wszyscy w Zakonie Feniksa zmagają się z podobnymi problemami. - Każdy z nas był swoim własnym katem - i zdaje się, że w dziedzinie tej osiągnęliśmy już grupowe mistrzostwo. To nie prowadziło do niczego dobrego. Nasz wróg był silny - i takie same musiały pozostawać nasze głowy oraz kręgosłupy moralne. - Nie wiem, czy zawsze będę w stanie ci pomóc. Ale zawsze będę dostępny, jeśli będziesz potrzebowała porozmawiać czy wyrzucić coś z siebie. Nie osądzę cię. Nigdy. - Chciałem, by o tym pamiętała. By następnym razem nie zadręczała się, czy może ukraść trochę mojego czasu, uwagi, dotyku. Byłem gotów jej dać to wszystko - i jeszcze więcej.
Wypuściłem jej dłoń, kiedy jej płacz wezbrał na sile, odbierając oddech i kontrolę. Zamiast tego wsunąłem przedramię pod jej kolana, przenosząc je nad moje uda, drugą ręką zaś objąłem plecy Maeve, przysuwając ją do siebie jeszcze bliżej. Ze śmiałością ale i delikatnością, pełnoprawnie obejmując ją całą i zanurzając w jej włosach nos. Drżała; nie chciałem tego zatrzymywać. Potrzebowała tego. Nie w samotności, w pustym pokoju, w odcięciu od świata - tylko właśnie tutaj, w moich ramionach, bezpieczna i zrozumiana.
Nie liczyłem jak długo siedzieliśmy w tamtym fotelu, wtuleni w siebie, zapominając o świecie.

zt


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 3 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Przed domem [odnośnik]19.09.21 14:41
Między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka; wyrzucili, po piątej klasie? Mówił o tym z wyraźnym, a przy tym szczerze brzmiącym rozbawieniem, uśmiechem majaczącym w kącikach zwilżonych alkoholem ust. Może teraz, z perspektywy tych wszystkich lat, prezentowało się to w jego oczach niepoważnie. Jedno z wielu odległych, zabarwionych utraconą bezpowrotnie beztroską wspomnień. Mogłaby się jednak założyć, że wtedy, za czasów Hogwartu, wcale nie było mu do śmiechu – podejrzewała, że niewiele rzeczy bolało bardziej niż urażona duma arystokraty. Kiedy usłyszała to jedno słowo, szlamę, z jej piersi wyrwało się ciche, smutne „och”.  – Nie wiedziałam. – Ani o tym, że razem z Percivalem, tym Percivalem, grali jako pałkarze – swoją drogą, na najbrutalniejszej pozycji, jednak nie chciała o tym myśleć, nie teraz –  ani o tym, że pozbawili go przywilejów ze względu na to, z kim rozmawiał. Z jakich rodzin wywodziły się te osoby. Czy to nie nierozsądne? Po prostu głupie? Osłabiać drużynę z powodu takiego detalu...? – Przynajmniej mogłeś skupić się na nauce do Owutemów... – Posłała mu krótki, krzywy uśmiech; to raczej niewielka pociecha dla gracza, któremu odebrano prawo do rywalizacji, poza tym, zapewne nawet przez chwilę nie musiał obawiać się egzaminów, nie on, panicz Malfoy, o świetlanej, wytyczonej przez pana ojca przyszłości. Zaraz jednak jej myśli pomknęły dalej, ku sylwetce zmarłego brata, który musiał istnieć gdzieś obok nastoletniego, powoli wyłamującego się z utartego schematu Foxa, na tych samych korytarzach i błoniach, w Wielkiej Sali i bibliotece, a który rzeczywiście był tym rozważnym. A przynajmniej rozważniejszym od Kaia. – Trafne spostrzeżenie – mruknęła pod nosem, z nostalgią, ale i z chłodniejszą, zachowawczą nutą. Nie wiedziała, czy poprawnie interpretuje jego słowa, może podświadomie odczytywała je w taki a nie inny sposób, lecz to wystarczyło, by przed jej oczami pojawił się obraz wzburzonego, wypluwającego z siebie kolejne wyrzuty Kaia. O nim tym bardziej nie powinna teraz myśleć. – Na pewno lepsze niż te – dodała cicho, ledwie dosłyszalnie, przelotnie wznosząc dłoń ku górze i ściskając nasadę nosa między kciukiem a palcem wskazującym, walcząc z mocniejszym pulsowaniem skroni. Za dużo nerwów, emocji, zbyt świeżych ran.
Jeśli wzbierała w nim złość za każdym razem, gdy nie mógł naprawić kawałka wszechświata, jak czuł się teraz? Gdy wszystko wymykało im się z rąk, konflikt tylko przybierał na sile, a w każdej chwili ginął ktoś, kto miał jeszcze przed sobą długie lata życia? Niewinni ludzie, czarodzieje i niemagiczni, po prostu znajdujący się w złym czasie, o nieodpowiedniej porze? Dzieci...? Rozumiała go, może nawet zbyt dobrze – i z tego też powodu echem odległej irytacji reagowała na to podobieństwo. Na tę wspaniałą, idealistyczną słabość, która niegdyś wpędzi ich do grobu. – W pewnym stopniu, tak. Mam. Pamiętaj po prostu... Nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za wszystko i wszystkich. Nikt, nawet ty, nie udźwignie takiego ciężaru w pojedynkę. – Przechyliła lekko głowę, badając jego twarz uważnym, lecz nie nachalnym wzrokiem. Nie chciała prawić banałów, a jednocześnie – jeśli byłaby w stanie uderzyć w odpowiednią strunę, przedrzeć się przez pozory i naprawdę do niego dotrzeć, nie zamierzała odpuścić takiej okazji. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy, za mgłą szoku i adrenaliny, pojawiła się niewygodna myśl, że przemawia przez nią czysta hipokryzja.
Nie zauważyła, kiedy skuliła się w sobie jeszcze bardziej, jak gdyby mogło to w czymkolwiek pomóc, w zachowaniu resztek godności. Nie była popsuta? – Chciałabym, żebyś miał rację – odpowiedziała po chwili słabym szeptem, uciekając wzrokiem w kierunku ciemnego, wzbudzającego w niej niepokój okna; nie ufała swemu głosowi na tyle, by spróbować przemówić głośniej. Zacisnęła palce na oplecionej nimi szklance, mocno, aż pobielały jej od tego knykcie. – I pewnie ją masz – dodała zaraz pojednawczo, ostrożnie odnajdując jego tęczówki; poprzednie słowa mogły zabrzmieć opornie i nieuprzejmie, a wiedziała przecież, że postawiona przez niego diagnoza nie była błędna. Bywała dla siebie wymagająca, surowa, niekiedy stawała się swoim najgorszym wrogiem, bezlitośnie wytykającym każde potknięcie i każdą chwilę zawahania. – Po prostu boję się, że to już nie minie. Nigdy. Niezależnie od tego, ile upłynie miesięcy, lat. – Pozwoliła, by przez jej pobladłą twarz przemknął grymas bólu, niekłamanego strachu. Czasu mieli jak na lekarstwo, nad ich głowami wisiało widmo wtrącenia do Tower, tortur, śmierci, zaś za nim wystawiono list gończy. Już dawno ograbiono ich z komfortu wiary w przyszłość, w to, że na pewno nadejdzie. I jeszcze z nikim o tym nie rozmawiała, nikomu nie pokazywała się od tej strony: wątpiącej, wyniszczonej, słabej. Zachęcał ją jednak słowem i gestem, by przestała się przed tym bronić. Udawać. Stopniowo, lecz stanowczo odganiał podejrzliwość, dając przyzwolenie na pozbycie się choć części przygniatającego barki ciężaru. Nie zasługiwała na to, na wysiłek, który wkładał w uspokojenie skołatanych nerwów, na odmalowującą się w lisich oczach troskę, na bezinteresowną, ogrzewającą zziębnięte serce empatię. Na niego.
Przyjęła zapewnienia dotyczące słuszności podjętej decyzji w zabarwionym napięciem milczeniu; nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Karmiła się więc jego przekonaniem, wybrzmiewającą w kolejnych zgłoskach pewnością, znów stając się bezwolną i wiotką; potrzebowała tego, jego kierownictwa, godnej podziwu stałości, by przejść przez ten wieczór, tę krętą drogę, bez pogubienia kroków.
Potrzebowała też ciepła, lecz nie tylko tego wzbudzanego spojrzeniem, które mógł ofiarować na odległość, wciąż tkwiąc w siedzisku na przeciwko. Chciała poczuć go obok, przekonać się, że naprawdę istniał, że nie był jedynie wytworem spragnionej, wybujałej wyobraźni. Nie zastanawiała się nad tym, czy miała do tego prawo, czy powinna stawiać go w takiej sytuacji – w końcu czy potrafiłby odmówić, gdy widział ją taką, roztrzęsioną i bezsilną? – z niewysłowioną wdzięcznością chłonąć ofiarowany dotyk, szorstkość ściskanej dłoni. Tak było lepiej, dobrze, mieć go przy sobie, przełamywać narzuconą konwenansami granicę, po prostu korzystać z tego, co mógł jej z siebie dać. I znów nazywał ją przyjaciółką, tak jak wtedy, na wybrzeżu Oazy. Na krótką chwilę, ledwie mgnienie, wstrzymała oddech, próbując odnaleźć w jego oczach coś, co zadawałoby tym słowom kłam, coś cieplejszego, czulszego. Naprawdę tym właśnie byli? Przyjaciółmi? Tylko tyle i aż tyle? – W porządku. Dziękuję. Rano zniknę – wyartykułowała cicho, ledwie poruszając ustami, w formie lakonicznej, stonowanej odpowiedzi; kapitulacja smakowała słodko-gorzko, była powodem do wstydu, ale i obietnicą spędzenia ze sobą kilku kolejnych, z trudem wydartych wojnie chwil. Westchnęła, bezwiednie spoglądając w kierunku, który wskazał, na raniony bok; już dawno przestała się łudzić, że nie zauważy pociemniałego materiału czy nagłych drgnień, którymi reagowała na każde odległe rwanie stłumionego działaniem eliksirów bólu. Skinęła krótko głową, uważając przy tym na to, by nie poruszyć się zbyt gwałtownie; teraz, gdy siedzieli tuż obok siebie, w zupełności wystarczały subtelne, miękkie gesty. Powódź bodźców sprawiała, że z trudem zbierała wciąż chaotyczne, poplątane myśli; więc zamiast próbować nad tym zapanować obserwowała go z nieobyczajnej odległości, na pamięć ucząc się krzywizny łuków brwiowych i rozmieszczenia plamek tęczówek. Zetknęli ze sobą czoła, przekraczając kolejną granicę, bezlitośnie drażniąc zmysły; czuła na sobie jego oddech i niemalże poczuła usta, zatrzymali się jednak w połowie drogi, zamarli w tej pozie, jak gdyby żadne z nich nie śmiało zmącić zbudowanego słowo po słowie porozumienia. To nie była odpowiednia pora, nie kiedy wciąż balansowała między apatią a płaczem.
Poza tym, była przecież przyjaciółką.
Wiem, że... Że pozostali też mierzą się z takimi problemami. – Nie chciała, żeby miał ją za egocentryczną i ślepą na zmagania innych. Na jego zmagania. Jednak w tej jednej chwili czuła się od nich wszystkich gorsza, jak najsłabszy element mechanizmu, który może zawieść w najmniej odpowiednim momencie. Nie potrzebowali tego, kolejnych komplikacji. Mówił dalej, kojącym szeptem zapewniając o swym wsparciu, o tym, że będzie jej powiernikiem, a uścisk w gardle tylko przybrał na sile, na krótką chwilę pozbawiając ją głosu. Zanim odnalazła w sobie siłę, by przemówić, odpowiedziała kurczowym ściśnięciem jego dłoni. – Dziękuję. – W tym jednym, prostym słowie zawarła całą wdzięczność, która wezbrała w niej w reakcji na tę wizję i obietnicę wzięcia na swoje barki kolejnego ciężaru. Nie była jednak w stanie powiedzieć więcej, emocje znów doszły do głosu, wyrwały z piersi cichy, żałosny szloch. Schowała przed nim twarz, kuląc się i drżąc, próbując zapanować nad wymykającymi się kontroli reakcjami ciała, które nie potrafiło poradzić sobie z tym wszystkim, z nadmiarem sprzecznych emocji, z lawiną niejednoznacznych bodźców. Nie oponowała, gdy z tą samą delikatną stanowczością zmienił pozycję, przełożył jej nogi nad swoje, a później zamknął w klatce ramion, przyciskając do bijącego szybko serca.
Nie była pewna, ile czasu minęło, nim ucichła, zaczęła się uspokajać; nie przeprosiła jednak za ten wybuch, a im dłużej zwlekała, tym trudniej było się na to zdobyć. Powoli traciła siły, w końcu dając sobie przyzwolenie, by dojmujące znużenie i przyjemne ciepło jego ciała, z którego za nic nie chciała rezygnować, pozwoliły zapomnieć o tym wszystkim, o swej zbrodni, i odpłynąć między jawę a sen.

| zt


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Przed domem [odnośnik]10.01.22 21:52
15 stycznia, chwilę po północy

Ostatni tydzień był wyjątkowo pracowity - głównie dlatego, że każdego dnia spędzałem kilka godzin w Mglistym Lesie na ziemiach Greengrassów, kończąc nakładanie pułapki, która już nigdy miała nie dopuścić do powtórnej rzezi, która miała miejsce na początku stycznia. Wszyscy, którzy wtedy zginęli - nie tylko w tamtym lesie, ale i w całym Staffordshire - zapłacili najwyższą cenę za wolność, o której marzyli. Nie nawiedzali mnie już jednak w snach, nie dręczyli na jawie. Z miesiąca na miesiąc przyzwyczajałem się do morza trupów, którym słała się ziemia angielska. Znieczulałem się, ból przekuwając w gniew, a z gniewu przędąc żagle, w które dmuchał porywisty wiatr wojennej zawieruchy. Choć gwardia została rozwiązana, przysięga, którą złożyłem Bathildzie Bagshot i całemu Zakonowi Feniksa, dalej grała w mojej duszy. Nie zamierzałem składać broni.
Miałem już wszystko, czego potrzebowałem. Informacje wyciągnięte od dawnej służby, potencjalną liczbę ludzi, którzy mogli nam przeszkodzić, a także niezawodną grupę śmiałków, co do których byłem pewien, że poradzą sobie w każdej sytuacji. Pozostały ostatnie przygotowania - sprawdzenie i weryfikacja zapasów alchemicznych, wsunięcie eliksirów w specjalnie wykrojone w szacie zakamarki, wypastowanie miotły, by nie zawiodła i zmniejszenie jej do rozmiarów, które pozwalały na ukrycie jej w połach szaty. Za każdym razem, kiedy dotykałem starannie wykrojonego drewna, w głowie rozbrzmiewał mi głos Hannah. Byłem wdzięczny za ten prezent - była to zdecydowanie najlepsza miotła, jakiej kiedykolwiek dosiadałem.
- Reducio - wyinkantowałem z namaszczeniem, przykładając końcówkę różdżki do rękojeści miotły. Drewno wydało z siebie charakterystyczny stukot, po czym miotła posłusznie pomniejszyła się wystarczająco, by ukryć ją w szacie. Następnie mój wzrok spoczął na talizmanie wykonanym przez Sprouta, a później błyszczącej tafli lusterka dwukierunkowego. Ostrożnie ująłem je w dłonie, wahając się przez chwilę. Wiedziała, co zamierzam zrobić dzisiaj w nocy. Czy była szansa, że nie spała? Zaryzykowałem.
- Maeve? - minęła chwila, zanim jej spojrzenie zmaterializowało się w odbiciu, przyprawiając mnie o przyjemny dreszcz. - Zaraz ruszam. - Wiedziała dokąd. - Chciałem cię tylko zobaczyć. - Zamilkłem na chwilę, a niewypowiedziane kocham cię ugrzęzło mi w gardle. Była to prawda - ale nie chciałem przytłaczać jej tymi słowami. - Niedługo się spotkamy. - I po tej krótkiej wymianie zdań ukryłem lusterko głęboko w wewnętrznej kieszeni szaty.

rzut
zt


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 3 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach