Sala Burz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala Burz
Jeden z przeznaczonych dla gości salonów posiadłości Chaeau Rose, obszerny elegancki pokój wyłożony jedwabnym dywanem w orientalne wzory, podobnie jak reszta wnętrz urządzona w jasnym, delikatnym francuskim stylu. Stoliki pomiędzy krzesłami są dość wysokie, by można podać na nich przekąski, jednak nie dość szerokie, by mogły zastąpić jadalnię. Widok z przestronnych okien nie pada jednak na kwieciste ogrody Rosierów, a na morską wodę, nad którą czasem pojawiają się smoki. We wschodnim skrzydle, gdzie mieści się Sala Burz, najmocniej odczuwalne są efekty sztormów - stąd zwyczajowa nazwa pokoju.
Nie widział przekonania w Alphardzie, kiedy odpowiadał mu uściskiem dłoni. Sam Mathieu może nie był nazbyt przekonywujący w swych czarujących, wymuszonych uśmiechach i taki był efekt odbierania go przez przyszłego męża Melisande. Kuzynka być może pewnego dnia szepnie narzeczonemu słówko o charakterze młodszego Rosiera, który zdecydowanie odbiega od pozostałych członków rodziny. Tego dnia jednak nie było miejsca i czasu na rozważania tak poważne, rozmyślania o tym w jaki sposób jest się odbieranym, a w jaki nie jest. Choć poruszane początkowo tematy były ściśle powiązane z polityką, teraz powinni cieszyć się szczęściem przyszłego małżeństwa. W zasadzie on i Alphard znajdowali się w tym samym położeniu, niebawem ślub, piękne narzeczone i przyszłość jawiąca się pięknymi barwami w świecie, do którego tak uparcie dążyli. Czy to nie wspaniała okazja do pojednania? Oba sojusze, zarówno umocniony z rodem Avery, jak ten zupełnie nowy z rodem Black miały na celu umocnić Rosierów, umocnić kolejne pokolenia i dać im szanse na wspaniałą, świetlaną przyszłość. Reszta była bez znaczenia. Każda podejmowana przez nich decyzja miała swoje efekty w przyszłości, każda chwila, każda myśl... to wszystko prowadziło do jednego.
Od czasu do czasu wiódł wzrokiem za Callistą, obserwując jak narzeczona dogaduje się z Fantine, jak dołącza do nich Evandra. Obie kobiety były mu niezwykle bliskie i niewątpliwie radował się, że nić pomiędzy nimi, a Lady Avery pojawiła się od samego początku. Fantine wiedziała jakim uczuciem darzył narzeczoną, Evandra nie znała wszystkich jego tajemnic, ale była najlepszą powierniczką jego milczenia. Czasem miał wrażenie, że rozumiała go bez słów. Tristan miał wspaniałą żonę, a wszystko co zrobiła, aby przygotować to fantastyczne przyjęcie było niezwykłe i wspaniałe. Zasługiwała na oklaski.
- Rozchmurz się, wszak mamy wspaniałą okazję do świętowania. - odparł na jego słowa. Tego jeszcze nie było, Mathieu namawiał kogoś do rozchmurzenia się, uśmiechu i nie wiadomo czego jeszcze. Niemniej jednak, bardzo ciężko było patrzeć na Francisa, który w towarzystwie zachowywał się tak, jakby był tu za karę. Kto wie, może towarzystwo niekoniecznie mu odpowiadało. Na szczęście mógł liczyć na odpuszczenie, w końcu Mathieu nie należało do tych, którzy narzucają sie szczególnie. Chwilę później po prostu odszedł od Francisa i skierował swoje kroki w stronę Tristana. Obok kuzyna z pewnością czuł się najbardziej komfortowo, to na niego wszyscy zwracali uwagę, a Mathieu mógł po prostu być sobą.
Od czasu do czasu wiódł wzrokiem za Callistą, obserwując jak narzeczona dogaduje się z Fantine, jak dołącza do nich Evandra. Obie kobiety były mu niezwykle bliskie i niewątpliwie radował się, że nić pomiędzy nimi, a Lady Avery pojawiła się od samego początku. Fantine wiedziała jakim uczuciem darzył narzeczoną, Evandra nie znała wszystkich jego tajemnic, ale była najlepszą powierniczką jego milczenia. Czasem miał wrażenie, że rozumiała go bez słów. Tristan miał wspaniałą żonę, a wszystko co zrobiła, aby przygotować to fantastyczne przyjęcie było niezwykłe i wspaniałe. Zasługiwała na oklaski.
- Rozchmurz się, wszak mamy wspaniałą okazję do świętowania. - odparł na jego słowa. Tego jeszcze nie było, Mathieu namawiał kogoś do rozchmurzenia się, uśmiechu i nie wiadomo czego jeszcze. Niemniej jednak, bardzo ciężko było patrzeć na Francisa, który w towarzystwie zachowywał się tak, jakby był tu za karę. Kto wie, może towarzystwo niekoniecznie mu odpowiadało. Na szczęście mógł liczyć na odpuszczenie, w końcu Mathieu nie należało do tych, którzy narzucają sie szczególnie. Chwilę później po prostu odszedł od Francisa i skierował swoje kroki w stronę Tristana. Obok kuzyna z pewnością czuł się najbardziej komfortowo, to na niego wszyscy zwracali uwagę, a Mathieu mógł po prostu być sobą.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skinął głową Polluxowi, z szacunkiem, ze spokojem na twarzy, doskonale wiedząc, że Melisande wypełni swoją rolę najlepiej, jak może jak może to uczynić. Że sprowadzi na świat silnych i mądrych synów, którzy godnie poniosą schedę Blacków. Uniósł lekko kielich na jego słowa, upijając z niego drugi toast, przenosząc spojrzenie na samą przyrzeczoną; myśl, że opuści to miejsce na zawsze nie była mu wcale miła, nie była też dla niego łatwa, ale znał porządek wszechświata, który przygotował miejsce tak dla niego, jak dla niej. Dyskretnie spojrzał na matkę, ustępując jej miejsca, gdy Pollux wspomniał o dacie ślubu - wierząc, że jego matka podejmie ku temu najlepsze decyzje. Zdawała sobie sprawę tak z politycznych zawiłości, jak wojennego widma, które wspólnie nie mogły pozwolić tej ceremonii czekać zbyt długo. W milczeniu wsłuchiwał się w kolejne gratulacje, wysłuchując życzeń składanych tak Alphardowi, jak jego siostrze, zastanawiając się, czy potraktują ją na miejscu z odpowiednim szacunkiem. Jej przyszły mąż pragnął tego ślubu - i dostał, czego pragnął, ale wydawało się, że kierowało nim nie tylko wyrachowanie, przelotnie przemknął wzrokiem po profilu Evandry. Ze składanych życzeń czarodzieje przechodzili w towarzyskie rozmowy, zwrócił się do Cedriny i Polluxa, wychwytując kilka wstępnych dat, które należało zweryfikować po jednej i po drugiej stronie, zdania były jednakowe: nikt nie widział powodu, by czekać ze spełnieniem zawartej dziś umowy. Część oficjalna tego wieczoru dobiegła końca już wcześniej, jednak tak naprawdę minęła dopiero teraz - kiedy na dłoni jego siostry zalśnił czernią onyks. Dopił alkohol, odkładając kieliszek na bok, uchwycił spojrzenie Polluxa, który najpewniej nie zamierzał zabawić w Dover długo. Mieli do omówienia jeszcze sprawy finansowe - związane z organizacją uroczystości, ale te grzeczniej będzie omówić na osobności. Gestem zaprosił ku sobie Evandrę, opuszczając pomieszczenie wraz z nią, Polluxem i jego małżonką, zwieńczając to spotkanie okrężnym spacerem po posiadłości, w trakcie których oddali się półoficjalnym ustaleniom. Zrównał krok z mężczyzną, lady Rosier pozostawiając towarzystwo kobiety.
Tymczasem w Sali Burz toczyły się jeszcze czasem grzecznościowe, a czasem towarzyskie rozmowy. W oczekiwaniu na Polluxa służba gotowa była zająć się gośćmi, zareagować na najmniejsze sygnały, z wolna odprowadzając czarodziejów pod wrota dworu, skąd mieli wrócić do Londynu, gdzie mieli napotkać towarzystwo Polluxa. Kolejnym razem spotkają się tak tłumnie zapewne dopiero na Grimmuald Place, w trakcie zaślubin Alpharda i Melisande.
zt dla Tristana i Evandry i reszty, jeśli sobie tego życzą, pozostali mogą sobie jeszcze kończyć wątki.
Tymczasem w Sali Burz toczyły się jeszcze czasem grzecznościowe, a czasem towarzyskie rozmowy. W oczekiwaniu na Polluxa służba gotowa była zająć się gośćmi, zareagować na najmniejsze sygnały, z wolna odprowadzając czarodziejów pod wrota dworu, skąd mieli wrócić do Londynu, gdzie mieli napotkać towarzystwo Polluxa. Kolejnym razem spotkają się tak tłumnie zapewne dopiero na Grimmuald Place, w trakcie zaślubin Alpharda i Melisande.
zt dla Tristana i Evandry i reszty, jeśli sobie tego życzą, pozostali mogą sobie jeszcze kończyć wątki.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wsłuchując się w słowa wpierw Tristana Rosiera, a potem Polluxa Blacka, dało wyczuć się wzniosły klimat krótkiej chwili mającej na zawsze połączyć małżeństwem Alpharda i Melisande. Zaręczyny łatwo było zerwać, ale Ci wydawali się przekonani swoich racji i pewni tej decyzji. Na drodze nie powinno wiec stanąć im nic co mogłoby pokrzyżować te plany. Obydwoje wydawali się być zaangażowani w ten związek i szanse na to, że samo małżeństwo było zaaranżowane w opinii Black były dość nikłe. Alphard zresztą prawdopodobnie nigdy by się do tego nie przyznał. Każde jego słowo i każdy jego gest wobec Melisande wydawał się szczery, a Aquila lubiła myśleć, że te dwoje naprawdę coś do siebie czują i nie są tam tylko po to by nawiązać dawno potrzebny sojusz między Rosierami i Blackami. Kolejni zebrani gratulowali świeżym narzeczonym, a nastrój zdawał się wypłaszczać, powoli pozwalając by każdy wziął do płuc długo wyczekiwany oddech.
- Stawiam 10 galeonów, że będzie o tym mówił przez przynajmniej godzinę, a matka będzie mu wtórować - mrugnęła do brata ściszając głos do szeptu. - Ta kolacja była tak nudna... Ale Evandra spisała się doskonale - chciałaby czasem mieć ten jej szyk. - Co myślisz o Melisande? Wiesz, spotkałam ją kilka dni temu na Pokątnej, była zagubiona u Malkin, wyobrażasz sobie? - przewróciła lekko oczami dalej dbając o to by nikt przypadkiem jej nie usłyszał.
Pollux i Irma zniknęli prawdopodobnie w gabinecie Tristana. Krok skierowali więc w stronę Francisa Lestrange, patrząc jak towarzystwo powoli się rozrzedza. Ten stał koło kelnera, a w miarę upływu czasu i wlewanego w siebie alkoholu Aquila potrzebowała po prostu więcej wina by ugasić pragnienie wyjścia z domu.
- Lord Lestrange - kiwnęła delikatnie głową, wyraźnie bardziej już rozluźniona. - Co pijemy? - wzrokiem podążała za kelnerem, który na tacy trzymał wypełnione szkarłatnym płynem kieliszki.
Wino było dobrym pomysłem, chociaż być może potrzebowała by czegoś mocniejszego. Cały wieczór pilnowała się by alkohol nie uderzył jej do głowy za bardzo i dalej zamierzała trzymać godną jej nazwiska i jej samej postawę, ale taki kieliszek tequili wcale wiele by nie zmienił. Może nie warto było próbować? Spojrzała jeszcze na Rigela, który dalej stał po jej prawicy. Powinni poczekać na ojca i matkę, chociaż równie dobrze mogli wyjść już teraz to jednak skoro przyszli tu razem, to i razem powinni stąd odejść. Na powrót Alpharda do domu tej nocy już raczej nikt nie liczył, a Aquila spodziewała się, że pójdzie świętować swój sukces i zaręczyny, nawet jeśli zrobi to sam w swoim pokoju.
- Stawiam 10 galeonów, że będzie o tym mówił przez przynajmniej godzinę, a matka będzie mu wtórować - mrugnęła do brata ściszając głos do szeptu. - Ta kolacja była tak nudna... Ale Evandra spisała się doskonale - chciałaby czasem mieć ten jej szyk. - Co myślisz o Melisande? Wiesz, spotkałam ją kilka dni temu na Pokątnej, była zagubiona u Malkin, wyobrażasz sobie? - przewróciła lekko oczami dalej dbając o to by nikt przypadkiem jej nie usłyszał.
Pollux i Irma zniknęli prawdopodobnie w gabinecie Tristana. Krok skierowali więc w stronę Francisa Lestrange, patrząc jak towarzystwo powoli się rozrzedza. Ten stał koło kelnera, a w miarę upływu czasu i wlewanego w siebie alkoholu Aquila potrzebowała po prostu więcej wina by ugasić pragnienie wyjścia z domu.
- Lord Lestrange - kiwnęła delikatnie głową, wyraźnie bardziej już rozluźniona. - Co pijemy? - wzrokiem podążała za kelnerem, który na tacy trzymał wypełnione szkarłatnym płynem kieliszki.
Wino było dobrym pomysłem, chociaż być może potrzebowała by czegoś mocniejszego. Cały wieczór pilnowała się by alkohol nie uderzył jej do głowy za bardzo i dalej zamierzała trzymać godną jej nazwiska i jej samej postawę, ale taki kieliszek tequili wcale wiele by nie zmienił. Może nie warto było próbować? Spojrzała jeszcze na Rigela, który dalej stał po jej prawicy. Powinni poczekać na ojca i matkę, chociaż równie dobrze mogli wyjść już teraz to jednak skoro przyszli tu razem, to i razem powinni stąd odejść. Na powrót Alpharda do domu tej nocy już raczej nikt nie liczył, a Aquila spodziewała się, że pójdzie świętować swój sukces i zaręczyny, nawet jeśli zrobi to sam w swoim pokoju.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wraz z pierścionkiem na jej palcu wstępna umowa została zawarta. Stała się ważna, swoje potwierdzenie mając w znajdujących się tutaj dziś gościach, będącym świadkami tego wydarzenia. Poczuła się trochę lżej, kiedy jej palce obciążyła biżuteria. Nie stało się nic, co mogłoby zmącić dzisiejszy dzień. Przesuwała spojrzeniem po znajdujących się w sali gościach i mieszkańcach rodowej posiadłości. Wszyscy wkraczali właśnie na nową ścieżkę, choć to stojący obok niej mężczyzna wraz z nią mieli nieść na barkach ciężar utrzymania tego sojuszu. Uniosła wzrok znad pierścienia, uzyskując odpowiedź od swojego narzeczonego. Nawet jej myślach słowo brzmiało jeszcze obco. Kąciki ust dźwignęła ku górze. Dokonał tego, co postawił sobie za cel. Był człowiekiem, który potrafił osiągnąć to, czego zapragnął. Ona zaś posiadała własną siłę. Razem, mogli stać się prawdziwie znaczący. Opuściła rękę, splatając ją z drugą.
- Chciałabym ci coś zwrócić. - odezwała się jakiś czas później, kiedy Tristan razem z Evandrą i rodzicami Alpharda opuścili pomieszczenie. Jasne, niebiesko stalowe tęczówki odnalazły te należące do niego. Ciemnie jak noc, rozświetlana jednynie blaskiem gwiazd wędrujących po niebie. Wyciągnęła z wszystej w kreację kieszeni różdżkę i wypowiedziała ciche accio. Krótka chwila oczekiwania nie trwała długo, kiedy w jej stronę pomknęła fiolka. I tylko on, mógł domyślać się, co znajdowało się w środku. Złapała ją wyrywając z mocy zaklęcia i poświęciła jej chwilę uwagi, przesuwając palcem po szkle, który trzymała w dłoni. Wokół zapleciona była czerwona ścieżka, do której przyczepiony był kawałek pergaminu. Na nim zaś wygrawerowane jej charakterem pisma znajdowały się dwie litery “A. B.” Uniosła znów tęczówki wyciągając rozwiniętą dłoń ze znajdującą się na niej fiolką. - Nie widziałam go. - odpowiedziała na niezadane pytanie, które zawisło w powietrzu. Nie widziała. Nie musiała. Nie o to wtedy chodziło - wtedy, kiedy zażądała by je jej ofiarował. Musiał dokonać zapłaty, wspomnienie za wspomnienie. Teraz, kiedy ich ścieżki miały zostać złączone zwrot należącego do niego wspomnienia miał nie tylko gestem. Miał symbolizować jednocześnie powoli budujące się zaufanie. Bowiem właśnie wtedy i przez fakt, że nigdy nie postanowiła go zobaczyć, po raz pierwszy zaufała, że ofiarował jej coś równie ważne, co to, co skradł bez pozwolenia.
Wiedziała, że nikt nie będzie zwlekał ze ślubem. Zdawało się to jedynie kwestią ustaleń nestorów. Niewiele dzieliło ją od zmiany nazwiska, miejsca zamieszkania. Do momentu w którym stanie się jego.
Trudno było jednak przewidzieć, co miała przynieść przyszłość.
| zt
- Chciałabym ci coś zwrócić. - odezwała się jakiś czas później, kiedy Tristan razem z Evandrą i rodzicami Alpharda opuścili pomieszczenie. Jasne, niebiesko stalowe tęczówki odnalazły te należące do niego. Ciemnie jak noc, rozświetlana jednynie blaskiem gwiazd wędrujących po niebie. Wyciągnęła z wszystej w kreację kieszeni różdżkę i wypowiedziała ciche accio. Krótka chwila oczekiwania nie trwała długo, kiedy w jej stronę pomknęła fiolka. I tylko on, mógł domyślać się, co znajdowało się w środku. Złapała ją wyrywając z mocy zaklęcia i poświęciła jej chwilę uwagi, przesuwając palcem po szkle, który trzymała w dłoni. Wokół zapleciona była czerwona ścieżka, do której przyczepiony był kawałek pergaminu. Na nim zaś wygrawerowane jej charakterem pisma znajdowały się dwie litery “A. B.” Uniosła znów tęczówki wyciągając rozwiniętą dłoń ze znajdującą się na niej fiolką. - Nie widziałam go. - odpowiedziała na niezadane pytanie, które zawisło w powietrzu. Nie widziała. Nie musiała. Nie o to wtedy chodziło - wtedy, kiedy zażądała by je jej ofiarował. Musiał dokonać zapłaty, wspomnienie za wspomnienie. Teraz, kiedy ich ścieżki miały zostać złączone zwrot należącego do niego wspomnienia miał nie tylko gestem. Miał symbolizować jednocześnie powoli budujące się zaufanie. Bowiem właśnie wtedy i przez fakt, że nigdy nie postanowiła go zobaczyć, po raz pierwszy zaufała, że ofiarował jej coś równie ważne, co to, co skradł bez pozwolenia.
Wiedziała, że nikt nie będzie zwlekał ze ślubem. Zdawało się to jedynie kwestią ustaleń nestorów. Niewiele dzieliło ją od zmiany nazwiska, miejsca zamieszkania. Do momentu w którym stanie się jego.
Trudno było jednak przewidzieć, co miała przynieść przyszłość.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-O, tak. Ale najpierw zacznie komentarzem o ogólnej sytuacji w wybranym miejscu, a dopiero później rzuci komentarz. On zawsze zaczyna od przedstawienia kontekstu. - powiedział cicho i dla pewności ponownie rozejrzał się, czy nikt nie próbuje ich podsłuchać. -Dawno nie byliśmy na tak… nietypowym wydarzeniu. Jakby jednocześnie było ich dwa — jeden tu i teraz, a drugi — ten prawdziwy — dział się w naszych głowach. To gorsze niż te wszystkie wielkie oficjalne Sabaty.
Spojrzał ponownie na wystrój pomieszczenia. Piękne, gustowne, otulone ciepłym światłem. Tak bardzo zapraszało do dobrej zabawy, uśmiechów… Jednak z drugiej strony dawało się w tym wszystkim wyczuć bardzo ciche, ledwie słyszalne echo smutku. A może to tylko gra wyobraźni.
-Przyjęcie było mistrzowskie! Oh i te smaki. Tak cudownie dobrane do anturażu. Evandra to dopiero ma talent do dopracowywania detali. - uśmiechał się szeroko na wspomnienie tego doświadczenia. Bardzo chciał podziękować przyjaciółce za to, że tak dobrze przygotowała ten wieczór, jednak zobaczył, że ta jest bardzo zajęta sprawami polityczno-rodzinnymi. Cóż, nie szkodzi. Na pewno skrobnie jeszcze do niej sowę. Muszą się też w końcu spotkać — dokładnie jak za dawnych czasów.
Na pytanie Aquili zwrócił ukradkiem swój wzrok na Melisande. Kompletnie nie wiedział, co o niej sądzić. Nie mieli okazji normalnie porozmawiać, oprócz prostych wymian uprzejmości, standardowych rozmów o angielskiej pogodzie i aktualnie spożywanym trunku.
-Że co? No nie mów… - słowa siostry o zagubieniu przyszłej bratowej u Malkin wywołały u Rigela szok. - Biedna… Trzeba będzie jej pomóc. Przecież to straszne.
Lady Rosier była ubrana dobrze i każdy detal do siebie pasował w prawidłowy sposób. Kto by pomyślał, że za tą kreacją kryje się tak poważny problem?!
-Cóż, nie miałem wiele okazji, żeby ją poznać, ale wydaje się, że jest dobrą osobą. A ty co myślisz? Szybko się odnajdzie u nas?
Kiedy ich rodzice zniknęli za drzwiami, starszy z młodszych Blacków od razu wyłapał nastrój Aquili oraz jej zdeterminowany wzrok skierowany wprost na kelnera, a dokładniej na tacę z kieliszkami pełnymi wina, które niósł.
Ten pomysł wcale nie był głupi.
Blackówna oprócz alkoholu namierzyła również Lorda Lestrange’a, który, podobnie jak on wcześniej, smętnie stał na uboczu. Uśmiechnął się do niego na powitanie.
- Niesamowity wieczór, prawda?
Mimo zniknięcia nestorów nadal wolał utrzymać resztki typowego oficjalnego tonu. Przynajmniej do czasu aż się upewni, że może sobie pozwolić na wyluzowanie.
Spojrzał ponownie na wystrój pomieszczenia. Piękne, gustowne, otulone ciepłym światłem. Tak bardzo zapraszało do dobrej zabawy, uśmiechów… Jednak z drugiej strony dawało się w tym wszystkim wyczuć bardzo ciche, ledwie słyszalne echo smutku. A może to tylko gra wyobraźni.
-Przyjęcie było mistrzowskie! Oh i te smaki. Tak cudownie dobrane do anturażu. Evandra to dopiero ma talent do dopracowywania detali. - uśmiechał się szeroko na wspomnienie tego doświadczenia. Bardzo chciał podziękować przyjaciółce za to, że tak dobrze przygotowała ten wieczór, jednak zobaczył, że ta jest bardzo zajęta sprawami polityczno-rodzinnymi. Cóż, nie szkodzi. Na pewno skrobnie jeszcze do niej sowę. Muszą się też w końcu spotkać — dokładnie jak za dawnych czasów.
Na pytanie Aquili zwrócił ukradkiem swój wzrok na Melisande. Kompletnie nie wiedział, co o niej sądzić. Nie mieli okazji normalnie porozmawiać, oprócz prostych wymian uprzejmości, standardowych rozmów o angielskiej pogodzie i aktualnie spożywanym trunku.
-Że co? No nie mów… - słowa siostry o zagubieniu przyszłej bratowej u Malkin wywołały u Rigela szok. - Biedna… Trzeba będzie jej pomóc. Przecież to straszne.
Lady Rosier była ubrana dobrze i każdy detal do siebie pasował w prawidłowy sposób. Kto by pomyślał, że za tą kreacją kryje się tak poważny problem?!
-Cóż, nie miałem wiele okazji, żeby ją poznać, ale wydaje się, że jest dobrą osobą. A ty co myślisz? Szybko się odnajdzie u nas?
Kiedy ich rodzice zniknęli za drzwiami, starszy z młodszych Blacków od razu wyłapał nastrój Aquili oraz jej zdeterminowany wzrok skierowany wprost na kelnera, a dokładniej na tacę z kieliszkami pełnymi wina, które niósł.
Ten pomysł wcale nie był głupi.
Blackówna oprócz alkoholu namierzyła również Lorda Lestrange’a, który, podobnie jak on wcześniej, smętnie stał na uboczu. Uśmiechnął się do niego na powitanie.
- Niesamowity wieczór, prawda?
Mimo zniknięcia nestorów nadal wolał utrzymać resztki typowego oficjalnego tonu. Przynajmniej do czasu aż się upewni, że może sobie pozwolić na wyluzowanie.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Patrzę smętnie za oddalającą się Evandrą, rad byłbym choćby z uszczknięcia jej towarzystwa dzisiejszego wieczoru, ale jednak: istnieją rzeczy ważniejsze od rodziny. Obowiązki, reprezentatywność, konwenanse. Nie mam czego jej wybaczać, jest przykładną małżonką, rozumie wagę swoich słów i gestów, więc i ja idę za jej przykładem i próbuję zrozumieć.
To trudne, kiedy dojeżdża mnie wyobcowanie i wiem, że zawładnięcie uwagą siostry przyjmie się za faux pas, a nie braterską troskę. Cóż, tu separowanie jej od Tristana nie poszło po mej myśli, patrzę na nich razem i sam już nie wiem. Serce mi się kraje, ale przynajmniej są to idealne równe części, przecięte pieczołowicie ze starannością i dokładnością rzeźnika, który od lat siedzi w swym fachu i porcjuje mięso, nie roniąc łez nad losem małych prosiaczków. Uśmiecham się grzecznie do młodego narzeczeństwa, a także do rodziców Alpharda, którzy zaproszeni przez Rosiera oddalają się, by dopiąć tą transakcję. Zamążpójście mojej siostry musiało wyglądać tak samo, mężczyźni z przodu, kobiety z tyłu, przyklaskujące decyzjom partnerów. Koszula zaczyna mnie gryźć, pod szyją robi się jakby mniej miejsca, spalę fajkę i znikam, myślę. Wcześniej może jeszcze skorzystam z rady Mathieu, no kurwa, dlaczego sam na to nie wpadłem. Rozchmurzyć się, jakie to proste. Chciałbym choć sam siebie wkręcić w ten ból brzucha, może jakbym dojadł, to faktycznie żołądek dałby mi popalić tak, że kwestie metafizyczne zostałyby zepchnięte na drugi plan? Godne rozważenia, tymczasem biernie poddaję się rośnięciu, jako wallflower. Z kieliszkiem wina w dłoni i fają w ustach liczę na to, że prezentuję się jakbym był wyłącznie znudzony, a nie żałosny.
-Och, cokolwiek sobie wymarzysz, lady Black. Nie ograniczaj się, założę się, że piwniczka Rosierów jest wyśmienicie zaopatrzona. Moja siostra nie uskarżała się na dostępność takiego, czy innego alkoholu - odpowiadam lekko, posyłając Aquili dość blady uśmiech. Wybrakowany o widok zębów, ale staram się jak mogę - chociaż wy też pijecie inaczej, być może tyczą się was pewne zakazy, o jakich my nie mamy pojęcia - dodaję z przekąsem. Pić za dużo im nie wypada, wszak są kobietami, a tylko nam, facetom wolno urżnąć się i leżeć potem jak świnia przy korycie.
-Niesamowity? - powtarzam po Rigelu z uprzejmym zdziwieniem - rzekłbym raczej, że do bólu przewidywalny - stwierdzam, zakręciwszy lekko kieliszkiem. Wino plus fajka, zaraz się wstawię, na miłe zakończenie - niesamowita była ta zupa. Myślicie, że jeszcze jej trochę zostało? - zwracam się do rodzeństwa z sugestią, by powrócić do sali jadalnej i opchać się do granic możliwości.
To trudne, kiedy dojeżdża mnie wyobcowanie i wiem, że zawładnięcie uwagą siostry przyjmie się za faux pas, a nie braterską troskę. Cóż, tu separowanie jej od Tristana nie poszło po mej myśli, patrzę na nich razem i sam już nie wiem. Serce mi się kraje, ale przynajmniej są to idealne równe części, przecięte pieczołowicie ze starannością i dokładnością rzeźnika, który od lat siedzi w swym fachu i porcjuje mięso, nie roniąc łez nad losem małych prosiaczków. Uśmiecham się grzecznie do młodego narzeczeństwa, a także do rodziców Alpharda, którzy zaproszeni przez Rosiera oddalają się, by dopiąć tą transakcję. Zamążpójście mojej siostry musiało wyglądać tak samo, mężczyźni z przodu, kobiety z tyłu, przyklaskujące decyzjom partnerów. Koszula zaczyna mnie gryźć, pod szyją robi się jakby mniej miejsca, spalę fajkę i znikam, myślę. Wcześniej może jeszcze skorzystam z rady Mathieu, no kurwa, dlaczego sam na to nie wpadłem. Rozchmurzyć się, jakie to proste. Chciałbym choć sam siebie wkręcić w ten ból brzucha, może jakbym dojadł, to faktycznie żołądek dałby mi popalić tak, że kwestie metafizyczne zostałyby zepchnięte na drugi plan? Godne rozważenia, tymczasem biernie poddaję się rośnięciu, jako wallflower. Z kieliszkiem wina w dłoni i fają w ustach liczę na to, że prezentuję się jakbym był wyłącznie znudzony, a nie żałosny.
-Och, cokolwiek sobie wymarzysz, lady Black. Nie ograniczaj się, założę się, że piwniczka Rosierów jest wyśmienicie zaopatrzona. Moja siostra nie uskarżała się na dostępność takiego, czy innego alkoholu - odpowiadam lekko, posyłając Aquili dość blady uśmiech. Wybrakowany o widok zębów, ale staram się jak mogę - chociaż wy też pijecie inaczej, być może tyczą się was pewne zakazy, o jakich my nie mamy pojęcia - dodaję z przekąsem. Pić za dużo im nie wypada, wszak są kobietami, a tylko nam, facetom wolno urżnąć się i leżeć potem jak świnia przy korycie.
-Niesamowity? - powtarzam po Rigelu z uprzejmym zdziwieniem - rzekłbym raczej, że do bólu przewidywalny - stwierdzam, zakręciwszy lekko kieliszkiem. Wino plus fajka, zaraz się wstawię, na miłe zakończenie - niesamowita była ta zupa. Myślicie, że jeszcze jej trochę zostało? - zwracam się do rodzeństwa z sugestią, by powrócić do sali jadalnej i opchać się do granic możliwości.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Ojciec był dość przewidywalny. Działał wedle ściśle ustalonych własnych schematów, podpartych wieloletnim doświadczeniem zarówno w Ministerstwie Magii, jak i w rodzinie Blacków. Każdy ród miał swoje zwyczaje, tak samo jak każdy członek danego rodu. Pollux Black był skupiony na rodzinie tak samo mocno jak na komentowaniu sytuacji politycznej i gospodarczej w której znalazła się Anglia. Sojusz z Rosierami miał w końcu ziścić się dzięki małżeństwu Alpharda i Melisande, a prawdopodobnie nikt nie był z tego tak dumny jak jego własny ojciec. Aquila doskonale zdawała sobie z tego sprawę i ta myśl trzymała ją jedynie przy poczuciu jak potrzebne było to wydarzenie, niezależnie od tego jak bardzo trudny był pobyt w Château Rose. Jeśli zaś właśnie trwało omawianie daty ślubu w jednym z gabinetów, można było się spodziewać, że Melisande wprowadzi się na Grimmauld Place 12 szybciej niż spadnie pierwszy śnieg.
- Myślę, że życie w stolicy jest na tyle trudne, że jedynie my wiemy jak to naprawdę wygląda - wyszeptała do brata. - Jeśli ktoś całe życie otacza się różami to nie poczuje czym jest prawdziwe życie.
Lord Lestrange był jedną z najdziwniejszych osób które można było spotkać w Sali Burz, ale sam prawdopodobnie doskonale zdawał sobie z tego sprawę, przez większość wieczoru pozostając na uboczu. Być może nawet on i Rigel mieli ze sobą coś wspólnego, co rzuciło się w oczy młodej Black dopiero teraz. Obydwoje widocznie potrafili błyszczeć i obydwoje potrafili schować się głęboko, tak by nie rzucać się w oczy. Aquila uśmiechnęła się jedynie na słowa Francisa o piwniczce. Co prawda nigdy nie rozmawiała z Evandrą na temat wyposażenia barku Tristana, ale nigdy nie posądziłaby Rosierów o to, że w ich piwnicach mogłoby zabraknąć dobrego alkoholu.
- Szampana - powiedziała krótko do krzątającego się kelnera, a ten po chwili przybiegł niosąc tacę z trzema wysokimi kieliszkami. - Lordzie Lestrange, to zaledwie kieliszek szampana, a czym jest on więcej niżeli przyjemnością? Czy przyjemność powinna być zakazana? - zapytała zabierając z tacy pierwszy kieliszek i marszcząc brwi. - Domyślam się, że akurat kto jak kto, ale Lord doskonale zdaje sobie sprawę z potrzeby przyjemności w życiu, prawda? Smaki które oferuje Wenus przechodzą już do historii.
O cielesnych uciechach które w Wenus mógł zaoferować Lestrange wiedzieli wszyscy, chociaż to akurat nie powinno stać się tematem rozmów w Sali Burz, a już na pewno nie przy okazji zaręczyn. Oczywiście młoda Lady Black nigdy nie przekroczyła progu bawialni, ale gdyby świat wyglądał inaczej, zrobiłaby to bez wachania. W końcu czy przyjemność powinna być zakazana?
- Myślę, że życie w stolicy jest na tyle trudne, że jedynie my wiemy jak to naprawdę wygląda - wyszeptała do brata. - Jeśli ktoś całe życie otacza się różami to nie poczuje czym jest prawdziwe życie.
Lord Lestrange był jedną z najdziwniejszych osób które można było spotkać w Sali Burz, ale sam prawdopodobnie doskonale zdawał sobie z tego sprawę, przez większość wieczoru pozostając na uboczu. Być może nawet on i Rigel mieli ze sobą coś wspólnego, co rzuciło się w oczy młodej Black dopiero teraz. Obydwoje widocznie potrafili błyszczeć i obydwoje potrafili schować się głęboko, tak by nie rzucać się w oczy. Aquila uśmiechnęła się jedynie na słowa Francisa o piwniczce. Co prawda nigdy nie rozmawiała z Evandrą na temat wyposażenia barku Tristana, ale nigdy nie posądziłaby Rosierów o to, że w ich piwnicach mogłoby zabraknąć dobrego alkoholu.
- Szampana - powiedziała krótko do krzątającego się kelnera, a ten po chwili przybiegł niosąc tacę z trzema wysokimi kieliszkami. - Lordzie Lestrange, to zaledwie kieliszek szampana, a czym jest on więcej niżeli przyjemnością? Czy przyjemność powinna być zakazana? - zapytała zabierając z tacy pierwszy kieliszek i marszcząc brwi. - Domyślam się, że akurat kto jak kto, ale Lord doskonale zdaje sobie sprawę z potrzeby przyjemności w życiu, prawda? Smaki które oferuje Wenus przechodzą już do historii.
O cielesnych uciechach które w Wenus mógł zaoferować Lestrange wiedzieli wszyscy, chociaż to akurat nie powinno stać się tematem rozmów w Sali Burz, a już na pewno nie przy okazji zaręczyn. Oczywiście młoda Lady Black nigdy nie przekroczyła progu bawialni, ale gdyby świat wyglądał inaczej, zrobiłaby to bez wachania. W końcu czy przyjemność powinna być zakazana?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie czuła się rozgoryczona faktem, że Melisande wychodzi za mąż jako pierwsza. To rozumiało się wszak przez samo się. Była od niej starsza, niewiele, lecz wciąż starsza i choćby dlatego powinna stanąć na ślubnym kobiercu jako pierwsza - inaczej jakby to wyglądało? Gdyby miała młodszą siostrę i to ją najpierw wydano by za mąż wtedy czułaby się rozgoryczona. Rozumiała także dlaczego to akurat Melisande miała poślubić lorda Blacka. To niełatwy mariaż i sojusz, mający wielkie znaczenie i dużą rolę - by pogodzić dwa wielkie rody, zażegnać waśnie. Wymagał od przyszłej żony rozsądku, opanowania i wielkiej siły charakteru. Wszystko to miała Melisande. Była od swej młodszej siostry o wiele dojrzalsza i rozsądniejsza. Ognisty temperament Fantine mógł zniweczyć plany Tristana, choćby ona sama starała się ze wszystkich sił - niekiedy jednak zwyczajnie nie panowała nad emocjami.
To nie ona miała do wypełnienia tak trudne zadanie, a czuła ból jakby była na miejscu Melisande.
Złożywszy życzenia znów znalazła się przy lady Avery, ukojenie odnajdując w kieliszku szampana, a po chwili dołączyła do nich sama Evandra.
- Och, przyznaj, lady Avery, że to niezwykle wzruszająca uroczystość - powiedziała z przekąsem Fantine, ściszając ton, by jej słowa dotarły jedynie do obu blondynek, popijając szampana. - Na samych zaślubinach i ja nie będę mogła powstrzymać się od łez - stwierdziła, nie dopowiadając tego, że łzy nie będą miały źródła w poruszeniu pięknem chwili, a bólu, że umiłowana siostra zamieszka w paskudnej kamienicy, w brudnym Londynie, razem z szalonym lordem Black.
- Dzisiejszy wieczór jest naprawdę wyjątkowy. Wiele w tym twojej zasługi, Evandro - rzekła Fantine zaraz po lady Callisto, potwierdzając tym samym jej słowa i przyłączając się do komplementowania organizacyjnych umiejętności bratowej - te słowa były szczere i prawdziwe. Nie żałowała, że tym razem usunęła się w cień, oddając wszystko w ręce Evandry; półwila miała do tego talent i gdyby tylko przyszły pan młody nosił inne nazwisko, byłaby zachwycona wszystkim. - Och, zgódź się, najdroższa. Oczywiście, jeszcze nie pytałam Tristana, ale gdybyś to ty go o to zapytała... Zgodziłby się od razu. Lady Avery nie powinna być wtedy sama, a sama wiesz, że salony mody w Londynie nie mogą równać się z paryskimi - powiedziała, uchwyciwszy spojrzenie Callie, która szukała u Fannyw wsparcia. Róża z wielką chęcią zgodziła się towarzyszyć przyszłej żonie Mathieu, od dawna chciała powrócić do Paryża. Tristan mógł kręcić na to nosem, ze względu na to, co działo się w kraju, lecz Evandrze nie potrafiłby odmówić - któż mógł się oprzeć urokowi tej kobiety?
- Wybaczcie mi jednak, moje drogie, nieswojo się czuję, chyba zaczyna boleć mnie głowa. Pozwolę sobie opuścić was na chwilę, wybaczcie - przeprosiła kobiety Fantine, odkładając na najbliższą tacę pusty już kieliszek po szampanie i opuszczając Salę Burz.
Potrzebowała kielicha czegoś znacznie mocniejszego.
| zt
To nie ona miała do wypełnienia tak trudne zadanie, a czuła ból jakby była na miejscu Melisande.
Złożywszy życzenia znów znalazła się przy lady Avery, ukojenie odnajdując w kieliszku szampana, a po chwili dołączyła do nich sama Evandra.
- Och, przyznaj, lady Avery, że to niezwykle wzruszająca uroczystość - powiedziała z przekąsem Fantine, ściszając ton, by jej słowa dotarły jedynie do obu blondynek, popijając szampana. - Na samych zaślubinach i ja nie będę mogła powstrzymać się od łez - stwierdziła, nie dopowiadając tego, że łzy nie będą miały źródła w poruszeniu pięknem chwili, a bólu, że umiłowana siostra zamieszka w paskudnej kamienicy, w brudnym Londynie, razem z szalonym lordem Black.
- Dzisiejszy wieczór jest naprawdę wyjątkowy. Wiele w tym twojej zasługi, Evandro - rzekła Fantine zaraz po lady Callisto, potwierdzając tym samym jej słowa i przyłączając się do komplementowania organizacyjnych umiejętności bratowej - te słowa były szczere i prawdziwe. Nie żałowała, że tym razem usunęła się w cień, oddając wszystko w ręce Evandry; półwila miała do tego talent i gdyby tylko przyszły pan młody nosił inne nazwisko, byłaby zachwycona wszystkim. - Och, zgódź się, najdroższa. Oczywiście, jeszcze nie pytałam Tristana, ale gdybyś to ty go o to zapytała... Zgodziłby się od razu. Lady Avery nie powinna być wtedy sama, a sama wiesz, że salony mody w Londynie nie mogą równać się z paryskimi - powiedziała, uchwyciwszy spojrzenie Callie, która szukała u Fannyw wsparcia. Róża z wielką chęcią zgodziła się towarzyszyć przyszłej żonie Mathieu, od dawna chciała powrócić do Paryża. Tristan mógł kręcić na to nosem, ze względu na to, co działo się w kraju, lecz Evandrze nie potrafiłby odmówić - któż mógł się oprzeć urokowi tej kobiety?
- Wybaczcie mi jednak, moje drogie, nieswojo się czuję, chyba zaczyna boleć mnie głowa. Pozwolę sobie opuścić was na chwilę, wybaczcie - przeprosiła kobiety Fantine, odkładając na najbliższą tacę pusty już kieliszek po szampanie i opuszczając Salę Burz.
Potrzebowała kielicha czegoś znacznie mocniejszego.
| zt
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Miasto to doskonały przekrój tego, czym jest życie w całej swojej okazałości. - Rigel zgodził się ze swoją siostrą. - Na pewno Melisande nadrobi te braki, jak tylko znajdzie się w jego sercu.
Pamiętał, jak nie mógł się przyzwyczaić do mieszkania poza miastem podczas pierwszego roku w Hogwarcie. Było tam stanowczo za cicho. Jego piękne rodzinne miasto — Londyn — nigdy nie zasypiało. Zawsze był ktoś, kto urządzał sobie nocne spacery jego ulicami, jeździł w te i z powrotem powozami, albo śpiewał pijackim głosem jakieś piosenki, do czasu aż nie był brany na celownik przez odpowiednie służby.
Przyszła Lady Black, niestety, będzie musiała się do tego przyzwyczaić do tych odgłosów nocnego Londynu. Na szczęście ich rodowe gniazdo miało pokoje, których okna wychodziły na nieduży ogród. Tam bywało ciszej.
Nim odpowiedział Francisowi, odprowadził wzrokiem pannę Fantine Rosier, która właśnie opuszczała Salę Burz.
-Miałem na myśli to, w jaki sposób... - urwał, nie dodając tego, o czym właśnie pomyślał - “miłe wydarzenia mogą zmienić się w traumę na całe życie”, tylko się uprzejmie i lekko uśmiechnął - Ta zupa była zrobiona. Jaka dbałość o każdy składnik. Cudowne.
Chciał otwarcie porozmawiać o swoich spostrzeżeniach i odczuciach, jednak tak bardzo nie chciał, żeby jego słowa zostały użyte przeciwko nim. Sojusz dopiero zaczyna się budować i nie wybaczyłby sobie, gdyby w jakikolwiek sposób na tak wczesnym etapie go osłabił.
-Niedługo staniemy się jeszcze bliższą rodziną. Jak Lord się na to zapatruje?
Na słowa siostry o przyjemnościach i tego, co kryje się ze ścianami Wenus, prawie zakrztusił się szampanem i zrobił się lekko czerwonawy na twarzy. Wiele najdziwniejszych plotek słyszał o tamtym miejscu. Sam oczywiście nigdy tam nie był… no może tylko jako gość ich wyjątkowo dobrej włoskiej restauracji. Ale to, co było najciekawsze i balansujące na granicy skandalu nigdy specjalnie go nie pociągało. Prawdopodobnie z obawy, że jego wstydliwa tajemnica mogłaby tam wyjść na jaw.
Może to jest wyjście? Wziąć za gardło problem i go zniszczyć. Czas w końcu, tam zajrzeć…
-Czasami chwila przyjemności może skończyć się latami problemów- wydukał wbijając wzrok w podłogę. Miał szczerą nadzieję, że tym razem jego siostra nie pociągnie tematu dalej.
Pamiętał, jak nie mógł się przyzwyczaić do mieszkania poza miastem podczas pierwszego roku w Hogwarcie. Było tam stanowczo za cicho. Jego piękne rodzinne miasto — Londyn — nigdy nie zasypiało. Zawsze był ktoś, kto urządzał sobie nocne spacery jego ulicami, jeździł w te i z powrotem powozami, albo śpiewał pijackim głosem jakieś piosenki, do czasu aż nie był brany na celownik przez odpowiednie służby.
Przyszła Lady Black, niestety, będzie musiała się do tego przyzwyczaić do tych odgłosów nocnego Londynu. Na szczęście ich rodowe gniazdo miało pokoje, których okna wychodziły na nieduży ogród. Tam bywało ciszej.
Nim odpowiedział Francisowi, odprowadził wzrokiem pannę Fantine Rosier, która właśnie opuszczała Salę Burz.
-Miałem na myśli to, w jaki sposób... - urwał, nie dodając tego, o czym właśnie pomyślał - “miłe wydarzenia mogą zmienić się w traumę na całe życie”, tylko się uprzejmie i lekko uśmiechnął - Ta zupa była zrobiona. Jaka dbałość o każdy składnik. Cudowne.
Chciał otwarcie porozmawiać o swoich spostrzeżeniach i odczuciach, jednak tak bardzo nie chciał, żeby jego słowa zostały użyte przeciwko nim. Sojusz dopiero zaczyna się budować i nie wybaczyłby sobie, gdyby w jakikolwiek sposób na tak wczesnym etapie go osłabił.
-Niedługo staniemy się jeszcze bliższą rodziną. Jak Lord się na to zapatruje?
Na słowa siostry o przyjemnościach i tego, co kryje się ze ścianami Wenus, prawie zakrztusił się szampanem i zrobił się lekko czerwonawy na twarzy. Wiele najdziwniejszych plotek słyszał o tamtym miejscu. Sam oczywiście nigdy tam nie był… no może tylko jako gość ich wyjątkowo dobrej włoskiej restauracji. Ale to, co było najciekawsze i balansujące na granicy skandalu nigdy specjalnie go nie pociągało. Prawdopodobnie z obawy, że jego wstydliwa tajemnica mogłaby tam wyjść na jaw.
Może to jest wyjście? Wziąć za gardło problem i go zniszczyć. Czas w końcu, tam zajrzeć…
-Czasami chwila przyjemności może skończyć się latami problemów- wydukał wbijając wzrok w podłogę. Miał szczerą nadzieję, że tym razem jego siostra nie pociągnie tematu dalej.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zacznę liczyć czas, każdy pełen obrót wskazówki - Ziemia biegnąca wokół Słońca to za duże wyzwanie, dobrze, że ogarniamy godziny, bo dni mogą zlewać mi się w jedno. Kolejny z przywilejów urodzenia się herbowym, wszystko mi jedno, czy to piątek, czy środa. Obowiązują mnie jedynie pory posiłków, bo jedzenie przy jednym stole to świętość.
Chyba, że jesteś dzieckiem, bękartem albo charłakiem.
Albo, jak ja, masz nienormowany czas pracy, będący zarazem doskonałą wymówką.
Różowiejące niebo daje znak, że pora pryskać; dumny jestem całkiem z tej umiejętności - niektórzy nabyli ją jeszcze w szkole, ja zaś, jako przykładny leniwy student - dopiero, gdy wymagała tego ode mnie sytuacja. Z góry wyczytam więcej, niż na przykład z facjaty Claude'a, jak tak na niego spoglądam, to zastanawiam się nad pochodzeniem lokajów. Wszyscy podobni, jakby byli kserokopią antycznego pierwowzoru, starzeją się z godnością, a ich wieku nie wyznaczają zmarszczki, tylko umiejętność utrzymania tacy z herbatą w idealnym poziomie. Smakuję wina, wyborne, mimo że okoliczności są ledwie znośne. Cierpki alkohol podkreśla kwaśny uśmiech, jaki składam na metaforycznie wyciągnięte ręce lady Black. Gospodarze normalnie witają gości chlebem i solą, u mnie zwykle tę rolę przejmują blanty i kartony, a teraz, jako brat najważniejszej osoby w tym gronie (tego i każdego innego wieczoru, przynajmniej w moim odczuciu), obowiązkowo bawię jej przyszłych powinowatych tym, co mam.
To wyzwanie, dostarczyć samemu rozrywki, zabłysnąć osobowością tak bardzo, by przyćmić blask nienaturalnie białych zębów. Dziesięciu na dziesięciu dentystów poleca pastę, której używam, a to, sami wiecie, praktycznie w ogóle się nie zdarza, więc zadanie mam trudne.
-Przyjemność, lady Black, jest esencją - odpowiadam frywolnie, nie zważając na jej kłujące insynuacje. Pijąc szampana, pijesz w złym kierunku - mam ochotę jej rzec, nie zawstydzi mnie. I ja jej - również nie chcę. A mógłbym.
Zawstydzić, zszokować, obrazić.
Albo zaciekawić?
-Przyjemność jedzenia jest również jednym z niższych instynktów, lecz nie zamierzam polemizować. Żyjemy po to, by wieść to życie przyjemne, de facto, żyjemy po to, żeby jeść - dygam przed nią w ukłonie, który wyglądałby dobrze, gdybym miał na sobie suknię i mógł przytrzymać jej poły. Filozof ze mnie żaden, no, taki od siedmiu boleści. Kiedyś przeczytałem jednego de Sade i na jego podstawie uczyłem się Arystotelesa.
-Och, absolutnie się z tobą zgadzam, Rigelu. Aż kusi spytać, jak dokładnie została przyrządzona. Upiec kasztany każdy głupi potrafi, lecz skąd taki efekt? Może to przez opalanie nad drewnem, jak sądzicie? - wkradam się w te tajniki sztuki kulinarnej, subtelnej prawie, jak uprawianie miłości. Różdżką rozpalę ogień pod kuchenką, ale co dalej? Do kuchni wstępu nie mam, jeśli wieczorem zachce mi się mleka, muszę na kogoś zadzwonić, ewentualnie wypić je zimne.
-Mogę być z tobą szczery? - pytam, nachylając się nad Blackiem - bycie rodziną oznacza robienie sobie co roku wspólnego zdjęcia na Boże Narodzenie. Uwielbiam później je porównywać i patrzeć, jak krewni się starzeją, a ja nadal trzymam formę. Więc, lordzie Black, wreszcie będę miał z kim rywalizować - szeptem dzielę się z nim jedną z zabaw, które praktykuję od dzieciństwa. Znajdź dziesięć szczegółów różniących obrazki - zawsze w to wygrywałem.
-Droga lady Black, o smakach Wenus wypada mówić jedynie tym, którzy je poznali - napominam ją surowym tonem, kątem oka zerkając kontrolnie na Rigela, czy aby nie potrzebuje pomocy. Coś wleciało nie tą dziurką - jeśli się zdecydujecie - wiecie, gdzie mnie szukać - odkładam pusty kieliszek na tacę kelnera i skłaniam się elegancko. Przyjdą oboje. Tacy jak oni zawsze przychodzą.
franc robi wypad
Chyba, że jesteś dzieckiem, bękartem albo charłakiem.
Albo, jak ja, masz nienormowany czas pracy, będący zarazem doskonałą wymówką.
Różowiejące niebo daje znak, że pora pryskać; dumny jestem całkiem z tej umiejętności - niektórzy nabyli ją jeszcze w szkole, ja zaś, jako przykładny leniwy student - dopiero, gdy wymagała tego ode mnie sytuacja. Z góry wyczytam więcej, niż na przykład z facjaty Claude'a, jak tak na niego spoglądam, to zastanawiam się nad pochodzeniem lokajów. Wszyscy podobni, jakby byli kserokopią antycznego pierwowzoru, starzeją się z godnością, a ich wieku nie wyznaczają zmarszczki, tylko umiejętność utrzymania tacy z herbatą w idealnym poziomie. Smakuję wina, wyborne, mimo że okoliczności są ledwie znośne. Cierpki alkohol podkreśla kwaśny uśmiech, jaki składam na metaforycznie wyciągnięte ręce lady Black. Gospodarze normalnie witają gości chlebem i solą, u mnie zwykle tę rolę przejmują blanty i kartony, a teraz, jako brat najważniejszej osoby w tym gronie (tego i każdego innego wieczoru, przynajmniej w moim odczuciu), obowiązkowo bawię jej przyszłych powinowatych tym, co mam.
To wyzwanie, dostarczyć samemu rozrywki, zabłysnąć osobowością tak bardzo, by przyćmić blask nienaturalnie białych zębów. Dziesięciu na dziesięciu dentystów poleca pastę, której używam, a to, sami wiecie, praktycznie w ogóle się nie zdarza, więc zadanie mam trudne.
-Przyjemność, lady Black, jest esencją - odpowiadam frywolnie, nie zważając na jej kłujące insynuacje. Pijąc szampana, pijesz w złym kierunku - mam ochotę jej rzec, nie zawstydzi mnie. I ja jej - również nie chcę. A mógłbym.
Zawstydzić, zszokować, obrazić.
Albo zaciekawić?
-Przyjemność jedzenia jest również jednym z niższych instynktów, lecz nie zamierzam polemizować. Żyjemy po to, by wieść to życie przyjemne, de facto, żyjemy po to, żeby jeść - dygam przed nią w ukłonie, który wyglądałby dobrze, gdybym miał na sobie suknię i mógł przytrzymać jej poły. Filozof ze mnie żaden, no, taki od siedmiu boleści. Kiedyś przeczytałem jednego de Sade i na jego podstawie uczyłem się Arystotelesa.
-Och, absolutnie się z tobą zgadzam, Rigelu. Aż kusi spytać, jak dokładnie została przyrządzona. Upiec kasztany każdy głupi potrafi, lecz skąd taki efekt? Może to przez opalanie nad drewnem, jak sądzicie? - wkradam się w te tajniki sztuki kulinarnej, subtelnej prawie, jak uprawianie miłości. Różdżką rozpalę ogień pod kuchenką, ale co dalej? Do kuchni wstępu nie mam, jeśli wieczorem zachce mi się mleka, muszę na kogoś zadzwonić, ewentualnie wypić je zimne.
-Mogę być z tobą szczery? - pytam, nachylając się nad Blackiem - bycie rodziną oznacza robienie sobie co roku wspólnego zdjęcia na Boże Narodzenie. Uwielbiam później je porównywać i patrzeć, jak krewni się starzeją, a ja nadal trzymam formę. Więc, lordzie Black, wreszcie będę miał z kim rywalizować - szeptem dzielę się z nim jedną z zabaw, które praktykuję od dzieciństwa. Znajdź dziesięć szczegółów różniących obrazki - zawsze w to wygrywałem.
-Droga lady Black, o smakach Wenus wypada mówić jedynie tym, którzy je poznali - napominam ją surowym tonem, kątem oka zerkając kontrolnie na Rigela, czy aby nie potrzebuje pomocy. Coś wleciało nie tą dziurką - jeśli się zdecydujecie - wiecie, gdzie mnie szukać - odkładam pusty kieliszek na tacę kelnera i skłaniam się elegancko. Przyjdą oboje. Tacy jak oni zawsze przychodzą.
franc robi wypad
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Temat sztuki kulinarnej, który poruszył Lord Lestrange, sprawiła, że Rigel mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Gotowanie w pewien sposób przypominało wysoką sztukę warzenia eliksirów. Trzeba było zrozumieć, co dokładnie i w jakim celu się robi, żeby uzyskać zamierzony efekt. W jaki sposób we właściwy sposób przygotować poszczególne składniki, żeby wyciągnąć z nich zamierzony smak czy też maksymalną moc. Starszy z młodszych Blacków obecnych na sali czasami lubił zakradać się do kuchni, żeby podjadać smakołyki, jakie tam się znajdowały. To był również jeden z jego sposobów walki z zimnem w ich rodowym gnieździe i melancholią, którą sprowadzał chłód, gdyż co może lepiej przegonić smutki niż kawałek dojrzałego owocu? Albo ogrzać przyjemniej niż słodkie kakao przygotowywane przez służbę. Minusem tych kuchennych nawiedzeń i zerkania przez ramię, kiedy czynią swoja kulinarną magię, jednak czasami po prostu nie mógł się powstrzymać… A kto paniczowi zabroni?
Kiedy obserwował, jak czarny czekoladowy proszek przy nagrzewaniu się wody pokrywa się białą pianką, nie mógł znaleźć innej metafory niż teoria alchemii znana jeszcze ze szkoły. Nigredo — czarne stadium, odpowiadający za rozkład i gnicie, chaos czarnej materii, zmieniające się zgodnie z zasadą w Albedo — oczyszczone i odrodzenie. Co miało opaść na dno, dokładnie to czyni. Co miało zostać na powierzchni — wybiela się. Rozdzielenie światów. Magnum Opus w twoim kociołku. Ciekawe co by powiedział na to Nicolas Flamel? Pewnie był jednak stwierdził, że kakao to słaby materiał na kamień filozoficzny — tak bez Citrinitas i Rubedo? Kompletna strata czasu.
Te myśli wyraźnie wskazały na to, że Rigel zaczynał się robić pijany. A to nie wróżyło nic dobrego — szczególnie w tak dostojnym towarzystwie, a zwłaszcza w domu rodu, z którym dotychczas nie pałali do siebie wielką miłością.
Ale był dumny z siebie, że udało mu się nie udławić szampanem! Wyczyn godny mistrza.
-Doskonale. - uniósł kieliszek z resztkami napoju jak do toastu. - Więc wypijmy ten ostatni łyk za jak najdłuższą młodość, żeby zabawa trwała jak najdłużej. I żeby nawet wielcy alchemicy nam zazdrościli.
Kiedy zostali z Aquilą sami, prawdopodobnie synchronicznie zaczęli odliczać czas do momentu, aż ich ojciec ponownie pojawił się w drzwiach, aby wyruszyć do domu. Czas zwolnił jeszcze bardziej.
/zt dla Rigela i Aquili
Kiedy obserwował, jak czarny czekoladowy proszek przy nagrzewaniu się wody pokrywa się białą pianką, nie mógł znaleźć innej metafory niż teoria alchemii znana jeszcze ze szkoły. Nigredo — czarne stadium, odpowiadający za rozkład i gnicie, chaos czarnej materii, zmieniające się zgodnie z zasadą w Albedo — oczyszczone i odrodzenie. Co miało opaść na dno, dokładnie to czyni. Co miało zostać na powierzchni — wybiela się. Rozdzielenie światów. Magnum Opus w twoim kociołku. Ciekawe co by powiedział na to Nicolas Flamel? Pewnie był jednak stwierdził, że kakao to słaby materiał na kamień filozoficzny — tak bez Citrinitas i Rubedo? Kompletna strata czasu.
Te myśli wyraźnie wskazały na to, że Rigel zaczynał się robić pijany. A to nie wróżyło nic dobrego — szczególnie w tak dostojnym towarzystwie, a zwłaszcza w domu rodu, z którym dotychczas nie pałali do siebie wielką miłością.
Ale był dumny z siebie, że udało mu się nie udławić szampanem! Wyczyn godny mistrza.
-Doskonale. - uniósł kieliszek z resztkami napoju jak do toastu. - Więc wypijmy ten ostatni łyk za jak najdłuższą młodość, żeby zabawa trwała jak najdłużej. I żeby nawet wielcy alchemicy nam zazdrościli.
Kiedy zostali z Aquilą sami, prawdopodobnie synchronicznie zaczęli odliczać czas do momentu, aż ich ojciec ponownie pojawił się w drzwiach, aby wyruszyć do domu. Czas zwolnił jeszcze bardziej.
/zt dla Rigela i Aquili
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Wizyta była zapowiedziana. Tak uważał, dumnie krocząc holami posiadłości kuzyna, obcasami wypastowanych pantofli stukając w posadzkę. Zawinięty zielony aksamit prezent, zamknięty złotym szyfonem, z którego zawczasu uplótł kokardę, zdradzał rodzaj podarku. Tristan z resztą doskonale wiedział, w końcu go uprzedził, prawda? Nawet gdyby było inaczej, nie sądził, by komukolwiek to przeszkadzało; byle kim Edward nie był.
Dobrze wiedział, gdzie go prowadzono. Sala burz; miejsce, w którym spędzili z Rosierem sporo czasu, zostawiając po sobie kolejne puste butelki jedynego, słusznego szampana. Dziś też taki miał ze sobą i wierzył, że ten drobny gest przypadnie mu do gustu. Rzadki rarytas od pewnego czasu, jak się okazało. Ogrom rozczarowania, którego wtedy spotkało Parkinsona było czymś, co przyćmiewało naturalny blask. Lecz niezmiennie nim lśnił, jasnym spojrzeniem obdarzając innych, zaskakując ich szatami dobranymi nie tyle do samego dnia czy okazji, leczy pory i konkretnej sytuacji, każdemu podszeptowi w tej materii przytakując we własnej próżności, bo była to prawda. Poświęcał dużo czasu, być może za dużo, na to, jak wyglądał i co sobą reprezentował, nawet dla własnego kuzyna strojąc się godzinami, przymierzając szereg kreacji pasujących do eleganckich pantofli, guzików oraz spinek ozdobionych perłami. Miękki, bawełniany golf wystawał spod stójki zapiętej koszuli. Mijając jedno z własnych odbić, strzepnął nieistniejący pyłek z marynarki, posyłając sobie olśniewający uśmiech, upewniając się, że spomiędzy zębów nie wystawał ani jeden kawałek dzisiejszego posiłku. Niewielkiego, wyjątkowo skromnego jak na przyzwyczajenia Edwarda. Zostawiał miejsce na szampan, który powoli zaczynał grzać się w jego dłoni.
Przekroczenie progu Sali burz, odstawił butelkę zapakowaną w aksamit na stolik. Przemierzył kilka, dobrze wyważonych kroków po komnacie, wdychając jej lekki zapach przywołujący wspomnienia. Nie przejmował się tym, czy jeszcze był sam, czy Tristan już do niego dołączył. Był gotów poczekać na kuzyna taktowny kwadrans, czas ten poświęcając na rozejrzenie się po dobrze znanych murach. Niemal identycznych do tych paryskich.
— Lubię tu przychodzić — odezwał się w głuchą przestrzeń — przypomina mi paryskie salony i przyjęcia. Koronki zdobiące dekolty sukien, złote spinki wpięte w mankiety, palce kurczowo pocierające o pierścienie, spojrzenia wodzące za gołymi plecami. — Kilka kolejnych kroków w stronę okna i morskiego widoku za oknem w ciszy przerwanej stłumionym przez dywan stukotem obcasów pantofli. — Pamiętasz rauty u Beaumontów w czterdziestym dziewiątym? Wpadłeś ich córce w oko. A może to byłem ja. Sam nie wiem. Synek jeszcze nie skończył Beauxbatons, a zdejmował spodnie szybciej niż zdążyłem sięgnąć po szkicownik. Lubił pozować... szczególnie z tą Włoszką z butiku na rogu — odwrócił się, cały uśmiechnięty spoglądając na Tristana. Nie zastanawiał się, ile kuzyn i drogi przyjaciel z tego usłyszał. Niemal rozanielony tym spotkanie podszedł do niego, do nestora rodu i objął go, jak to nieelegancko miał w zwyczaju. Tego rodzaju okazywanie uczuć było niewłaściwe, doskonale o tym wiedział. Tutaj, w cichych murach mógł sobie na to pozwolić, nieco za długo pozostając w uścisku, by po jego zakończeniu posłać w zasadzie beztroski, pełen niewinności uśmiech, który ponoć miał moc wydostawania się z największych problemów. — Masz kieliszki? — Zapytał, nie siląc się na zwyczajową grzeczność. Czasu na rozmowę mieli przecież dość. W końcu uprzedził, że przybywał z wizytą.
Oczekiwał go, list, który otrzymał, wywołał na jego ustach łagodny uśmiech, a w myślach nostalgię; Edward był mu drogi, jako przyjaciel, jako krew z krwi ze wspólnego dziadka, jako kompan. Gościa powitał tak jak należało, przed czasem zjawiając się w Sali Burz - niegdyś w Chateau Rose dało się go spotkać w luźniejszym stroju, to białej koszuli wpuszczonej w spodnie, to w wygodnych, lecz nie aż tak wystawnych strojach, dziś już sobie na to nie pozwalał. Każdej jego wizycie i każdemu krokowi towarzyszyła elegancka czarodziejska szata, najczęściej w barwie poważnej czerni, zdobiona haftami, szarfami i podszyciami w rodowych barwach; broszę róży przy kołnierzu, podarowaną Evanowi, wymienił na sygnet lśniący tuż obok złotej obrączki. Fular pod szyją już nigdy nie był bawełniany, zawsze jedwabny, częściej jak dziś szkarłatny, już nie biały. I choć coraz mniej w tym było ekstrawagancji i lekkości, a coraz więcej powagi, kiedy jego przyjaciel pojawił się w sali powitał go jak zawsze, serdecznym i wylewnym uściskiem, nie do pomyślenia w deszczowej i ponurej Anglii, ale tak powszechnym w znacznie cieplejszej i jakże utęsknionej Francji, gdzie dorastał.
- Zatem powinieneś stać się tutaj częstszym gościem. Co trzyma cię ostatnim czasem, obowiązki? Krajobraz? Od pewnego czasu wszędzie jest burzliwie - zauważył, odejmując od niego ramiona, by spojrzeć mu w oczy, nim zajął miejsce na jednym z wygodnych miękkich foteli, gestem przywołał skrzatkę, która odpowiedziała na zadane przez niego pytanie i postawiła na kawkowym stoliku dwa wysokie kielichy, przeznaczone na wino, wkrótce rozłożyła również srebrne tace z pokrojoną bułką paryską i słoiczkiem malinowej konfitury oraz kawałkami placka żurawinowego; od pewnego czasu coraz trudniej było o przysmaki, które lubił najbardziej, ale te kłopoty były tylko przejściowe, przecież wiedział. Nie zamierzał przyjmować Edwarda z pustymi rękami. Z wewnętrznej koszuli szaty wyjął papierośnicę, częstując się cygaretką, po czym przesunął ją po stole w kierunku przyjaciela, częstując i jego. - Nie zraź się tytoniem, nie jest najwyższej klasy - uprzedził, zamierzając jednak zapalić i tak; potrzebował nikotyny do życia, uspokajała go, odprężała, pozwalała rozjaśnić myśli, zazwyczaj skłębione. Też burzliwie. Roześmiał się w głos, zaciągając się dymem, głowę nonszalancko odchylając na tyle oparcie fotela, przy Edwardzie mógł wypaść ze sztywnych ram nakreślonej mu roli. - Tu już tego nie ma. I nie będzie - odparł, lekkim tonem, nieco lekceważącym, umniejszając roli dam, o których była właśnie umowa - Odwróć się więcej niż raz, a Czarownica obsmaruje Cię w dziesięciu artykułach - Wyciągnął ramię, by strzepać cygaretkę do kryształowej popielnicy. - Mi już pewnie dadzą spokój, ale tobie - widzę te nagłówki - zatwardziały kawaler oddał serce debiutującej lady Flint. - Teatralnym gestem wysunął przed siebie dłoń, po wizjonersku wytyczając myślom trasę, by zaraz roześmiać się ponownie, krótko. - Mała Gilly Beaumont - westchnął, pamiętał bardzo dobrze. - Wodziła za tobą spojrzeniem tak nachalnie, że zniknęła z przyjęcia jeszcze przed północą. Nie widziałem tego, ale idę o zakład, że ojciec odesłał ją do jej komnat przerażony jej płomiennym uczuciem. Widać po synu, było w tym coś rodzinnego. Niestety nie zauważył, kiedy mała Gilly nauczyła się wymykać z komnat wtedy, kiedy jej stary ojciec nie potrafił tego dostrzec. - Grymas rozbawienia przemknął przez jego twarz, kiedy wspominał kolejne obrazy przeszłości. Czasem mu tego brakowało, beztroski. Wtedy uważał się za buntownika, kogoś, kogo nigdy nie złamie jego własny ojciec, minęło tylko kilka lat i wszedł w jego buty. Jeden do jednego. Szkice Edwarda miały w sobie niezwykłą magię cielesności, oddawały kształty w naturalnie pięknej formie. Zwłaszcza tamtej Włoszki. Dziewczyna z gminu, bez nazwiska, imponowały jej jego tytuły. Chciał myśleć, że coś więcej. - Masz z nimi kontakt? - zapytał, zastanawiając się, co mogła robić dzisiaj, miała gorącą krew. Kiedy Edward rozlał wino, uniósł kieliszek w toaście, zastanawiając się nad jego brzmieniem. - Za małą Gilly - oznajmił w końcu, nie bez rozbawienia. - I... jak jej było? - Pamiętał zapach jej włosów i kształt piersi, ale nie potrafił przypomnieć sobie imienia Włoszki.
- Zatem powinieneś stać się tutaj częstszym gościem. Co trzyma cię ostatnim czasem, obowiązki? Krajobraz? Od pewnego czasu wszędzie jest burzliwie - zauważył, odejmując od niego ramiona, by spojrzeć mu w oczy, nim zajął miejsce na jednym z wygodnych miękkich foteli, gestem przywołał skrzatkę, która odpowiedziała na zadane przez niego pytanie i postawiła na kawkowym stoliku dwa wysokie kielichy, przeznaczone na wino, wkrótce rozłożyła również srebrne tace z pokrojoną bułką paryską i słoiczkiem malinowej konfitury oraz kawałkami placka żurawinowego; od pewnego czasu coraz trudniej było o przysmaki, które lubił najbardziej, ale te kłopoty były tylko przejściowe, przecież wiedział. Nie zamierzał przyjmować Edwarda z pustymi rękami. Z wewnętrznej koszuli szaty wyjął papierośnicę, częstując się cygaretką, po czym przesunął ją po stole w kierunku przyjaciela, częstując i jego. - Nie zraź się tytoniem, nie jest najwyższej klasy - uprzedził, zamierzając jednak zapalić i tak; potrzebował nikotyny do życia, uspokajała go, odprężała, pozwalała rozjaśnić myśli, zazwyczaj skłębione. Też burzliwie. Roześmiał się w głos, zaciągając się dymem, głowę nonszalancko odchylając na tyle oparcie fotela, przy Edwardzie mógł wypaść ze sztywnych ram nakreślonej mu roli. - Tu już tego nie ma. I nie będzie - odparł, lekkim tonem, nieco lekceważącym, umniejszając roli dam, o których była właśnie umowa - Odwróć się więcej niż raz, a Czarownica obsmaruje Cię w dziesięciu artykułach - Wyciągnął ramię, by strzepać cygaretkę do kryształowej popielnicy. - Mi już pewnie dadzą spokój, ale tobie - widzę te nagłówki - zatwardziały kawaler oddał serce debiutującej lady Flint. - Teatralnym gestem wysunął przed siebie dłoń, po wizjonersku wytyczając myślom trasę, by zaraz roześmiać się ponownie, krótko. - Mała Gilly Beaumont - westchnął, pamiętał bardzo dobrze. - Wodziła za tobą spojrzeniem tak nachalnie, że zniknęła z przyjęcia jeszcze przed północą. Nie widziałem tego, ale idę o zakład, że ojciec odesłał ją do jej komnat przerażony jej płomiennym uczuciem. Widać po synu, było w tym coś rodzinnego. Niestety nie zauważył, kiedy mała Gilly nauczyła się wymykać z komnat wtedy, kiedy jej stary ojciec nie potrafił tego dostrzec. - Grymas rozbawienia przemknął przez jego twarz, kiedy wspominał kolejne obrazy przeszłości. Czasem mu tego brakowało, beztroski. Wtedy uważał się za buntownika, kogoś, kogo nigdy nie złamie jego własny ojciec, minęło tylko kilka lat i wszedł w jego buty. Jeden do jednego. Szkice Edwarda miały w sobie niezwykłą magię cielesności, oddawały kształty w naturalnie pięknej formie. Zwłaszcza tamtej Włoszki. Dziewczyna z gminu, bez nazwiska, imponowały jej jego tytuły. Chciał myśleć, że coś więcej. - Masz z nimi kontakt? - zapytał, zastanawiając się, co mogła robić dzisiaj, miała gorącą krew. Kiedy Edward rozlał wino, uniósł kieliszek w toaście, zastanawiając się nad jego brzmieniem. - Za małą Gilly - oznajmił w końcu, nie bez rozbawienia. - I... jak jej było? - Pamiętał zapach jej włosów i kształt piersi, ale nie potrafił przypomnieć sobie imienia Włoszki.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Sztywna elegancja Tristana ujmowała go za każdym razem. Czyż to nie on sam zaszczepił w nim ducha wyczucia stylu i smaku? A może to ich wspólne wycieczki po Paryżu i spotkania z lokalną bohemą za tym stały? Nieważne. Edward uwielbiał przypisywać sobie ten sukces i za każdym razem uśmiechał się szeroko do drogiego mu kuzyna, jakby odniósł sukces i pragnął podzielić się nim ze światem. Nie było to absolutnie dziwne, czyż nie? Tak samo jak wylewność, na którą sobie pozwalali z dala od ciekawskich. Jakby dwóm lordom nie wypadało być serdecznym, ale ten etap w swoim życiu Parkinson miał za sobą i nawet pogodził się z tym, że czasami nie wypadało.
— Brzmisz, jakbyś tęsknił za Paryżem — padło z jego strony. — I jakbyś rzeczywiście chciał słuchać mnie całymi dniami. Jesteś tego pewien? — zapytał z humorem, zaraz brnąc dalej w temat — Och, przecież wytrzymywałeś ze mną w Montmartre, monsieur Rosier — zaintonował, celowo podnosząc głos do piskliwego, starając się naśladować nie tylko werbalnie, ale i wizualnie jedną z tamtejszych ekspedientek. — Czy ta marynarka nie jest aby za ciasna, sir? Czy mógłby ją pan zdjąć? Jest przecież tak gorąco! — I teatralnym ruchem, przesłaniając oczy ramieniem, odchylił głowę do tyłu, drugą ręką natomiast wspierając się o mebel. Moment później spojrzał na Tristana, niezmiennie pozostając rozbawionym z przedstawionej scenki, mając w głowie ledwie jedno pytanie. Czy odtworzył ją wystarczająco przesadnie?
— Na szczęście wiejski klimat Broadway pozostaje niezmienny. — Póki co, ale tego nie dodał głośno. Wojenny klimat wciąż pozostawał nieco obcy Edwardowi. Odbierał z codziennej radości i starał się o tym nie myśleć, nie przywoływać zbyt często podczas rozmów, szczególnie w obecności Odetty, dla której cały świat miał pozostać niezmiennie ciepły i przyjazny, taki jak wcześniej. Choć, oczywiście, zaklinał rzeczywistość i wypierał, że jego ukochana i jedyna siostra była już w odpowiednim wieku. Podobnie jak Isadora przed laty... Mruknął pod nosem, nie chcąc teraz wspominać zmarłej. Jej odejście przyjął ciężko, ale poradził z tym sobie na swój sposób, wróciwszy do codziennych obowiązków. Odwrócił się plecami do kuzyna, wzrok zawieszając na zasłonach odsłaniających widok na ogród. Przez krótką chwilę patrzył się w milczeniu, a nawet zaśmiał, gdy padł tytuł najbardziej poczytnego magazynu w murach Broadway Tower.
— Nie zrobiłaby tego. Nie mi. Komu jak komu, ale nie mi, kuzynie. Przecież wie, że jestem największym fanem, a ostatni artykuł z przepisami na przekąski zawiesiłem jako menu w kuchni — odparł, nieco zbaczając z tematu dam, jedynie zaplatając ręce na piersi. — Och, tak! I kwadrans później uciekła ze wstydu, nie mogąc znieść, że u mego boku trwają już dwie kochanki — zakpił z humorem, celowo nie podając imion; oczywistym było, że owymi damami były igła i jedwabna nitka. — Gilly? Tak jej było na imię? Nie pamiętam. Ciągle mam przed oczami jej brata, jak deptał baronową. A może to deptał mnie? Sam nie wiem, Tristanie. Oboje mieli w sobie tyle płomiennych uczuć, że tylko głupiec trwałby w tej figurze dłużej niż chwilę. Za to ona... pomijając obrzydliwie nieszlachetne urodzenie, miała urodę godną okładki każdego katalogu na mojej półce. Cóż, nie każdemu pisany jest nasz los. — Obrócił się na pięcie w stronę stolika i czekających na wino kieliszków. Nie zwrócił uwagi na skrzatkę wypełniającą swoje obowiązki ani na to, że przytykając różdżkę do korka, nie czynił tego z prawdziwą francuską gracją. Cichy huk rozbrzmiał, uwalniając woń alkoholu, który rozlazł do kieliszek; jeden z nich wręczył Tristanowi, a drugi przytknął najpierw do nosa, delektując się aromatem. — I Gilberta? — Zapytał, ponownie uśmiechając się, po czym wziął łyk. Nie potrafił przypomnieć sobie, jak było na imię Francuzowi. I nie miało to większego znaczenia, kiedy w uszach Edwarda brzmiało to dostatecznie zabawnie. Gilly i Gilbert. — Od dłuższego czasu nie mam żadnych wieści od żadnego z nich. Wiem, że parę lat temu wyszła za mąż, ale nie wiem, dlaczego nie otrzymałem zaproszenia. Pewnie jej wstyd. Gilbert zajął się interesem ojca i przygarnął jakąś biedaczkę pod swoje skrzydła. Prawdziwy dobrodziej, do prawdy. Parę miesięcy temu przysłał mi list, że zmarła jego matka. Ponoć jakiś mugolski wynalazek eksplodował na ulicy. Chyba nawet pisali o tym w Magu? — Jął dalej, dość odważnie i naturalnie dla samego siebie odczuwając przyjemność ze słuchania własnego głosu. Cygaretkę od Tristana wreszcie zapalił, rozsiadając się wygodnie przy stoliku, zarzucając nogę na nogę swoim zwyczajem. Zaciągając się dymem, rzeczywiście nie był on najlepszy, spojrzał na Tristana ze zrozumieniem, co faktycznie miał na myśli. Odstawił kieliszek, sięgnął po kawałek bułki i wsunął ją między zęby. Przeżywając, cały czas obserwował kuzyna, jakby wyczekiwał odpowiedzi.
— Ach, tak! Claudia. Okropnie pospolite we Włoszech imię, nie uważasz? Nie mam pojęcia, czym się dzisiaj zajmuje. Podczas mojej ostatniej wizyty w Paryżu próbowałem odwiedzić butik, w którym pracowała, ale zniknął. Zastąpiony przez kolejną kawiarnię. Nieszczególnie godna uwagi, gdybyś zechciał się tam wybrać. — Odpowiedział tak rzetelnie i sumiennie, jak tylko był w stanie, wiedząc, że przez krótką chwilę towarzystwo Włoszki było dla Tristana interesującym doświadczeniem. Dla niego także, nie mógł zaprzeczyć, choć Edward zdecydowanie wolał ją rysować.
— Brzmisz, jakbyś tęsknił za Paryżem — padło z jego strony. — I jakbyś rzeczywiście chciał słuchać mnie całymi dniami. Jesteś tego pewien? — zapytał z humorem, zaraz brnąc dalej w temat — Och, przecież wytrzymywałeś ze mną w Montmartre, monsieur Rosier — zaintonował, celowo podnosząc głos do piskliwego, starając się naśladować nie tylko werbalnie, ale i wizualnie jedną z tamtejszych ekspedientek. — Czy ta marynarka nie jest aby za ciasna, sir? Czy mógłby ją pan zdjąć? Jest przecież tak gorąco! — I teatralnym ruchem, przesłaniając oczy ramieniem, odchylił głowę do tyłu, drugą ręką natomiast wspierając się o mebel. Moment później spojrzał na Tristana, niezmiennie pozostając rozbawionym z przedstawionej scenki, mając w głowie ledwie jedno pytanie. Czy odtworzył ją wystarczająco przesadnie?
— Na szczęście wiejski klimat Broadway pozostaje niezmienny. — Póki co, ale tego nie dodał głośno. Wojenny klimat wciąż pozostawał nieco obcy Edwardowi. Odbierał z codziennej radości i starał się o tym nie myśleć, nie przywoływać zbyt często podczas rozmów, szczególnie w obecności Odetty, dla której cały świat miał pozostać niezmiennie ciepły i przyjazny, taki jak wcześniej. Choć, oczywiście, zaklinał rzeczywistość i wypierał, że jego ukochana i jedyna siostra była już w odpowiednim wieku. Podobnie jak Isadora przed laty... Mruknął pod nosem, nie chcąc teraz wspominać zmarłej. Jej odejście przyjął ciężko, ale poradził z tym sobie na swój sposób, wróciwszy do codziennych obowiązków. Odwrócił się plecami do kuzyna, wzrok zawieszając na zasłonach odsłaniających widok na ogród. Przez krótką chwilę patrzył się w milczeniu, a nawet zaśmiał, gdy padł tytuł najbardziej poczytnego magazynu w murach Broadway Tower.
— Nie zrobiłaby tego. Nie mi. Komu jak komu, ale nie mi, kuzynie. Przecież wie, że jestem największym fanem, a ostatni artykuł z przepisami na przekąski zawiesiłem jako menu w kuchni — odparł, nieco zbaczając z tematu dam, jedynie zaplatając ręce na piersi. — Och, tak! I kwadrans później uciekła ze wstydu, nie mogąc znieść, że u mego boku trwają już dwie kochanki — zakpił z humorem, celowo nie podając imion; oczywistym było, że owymi damami były igła i jedwabna nitka. — Gilly? Tak jej było na imię? Nie pamiętam. Ciągle mam przed oczami jej brata, jak deptał baronową. A może to deptał mnie? Sam nie wiem, Tristanie. Oboje mieli w sobie tyle płomiennych uczuć, że tylko głupiec trwałby w tej figurze dłużej niż chwilę. Za to ona... pomijając obrzydliwie nieszlachetne urodzenie, miała urodę godną okładki każdego katalogu na mojej półce. Cóż, nie każdemu pisany jest nasz los. — Obrócił się na pięcie w stronę stolika i czekających na wino kieliszków. Nie zwrócił uwagi na skrzatkę wypełniającą swoje obowiązki ani na to, że przytykając różdżkę do korka, nie czynił tego z prawdziwą francuską gracją. Cichy huk rozbrzmiał, uwalniając woń alkoholu, który rozlazł do kieliszek; jeden z nich wręczył Tristanowi, a drugi przytknął najpierw do nosa, delektując się aromatem. — I Gilberta? — Zapytał, ponownie uśmiechając się, po czym wziął łyk. Nie potrafił przypomnieć sobie, jak było na imię Francuzowi. I nie miało to większego znaczenia, kiedy w uszach Edwarda brzmiało to dostatecznie zabawnie. Gilly i Gilbert. — Od dłuższego czasu nie mam żadnych wieści od żadnego z nich. Wiem, że parę lat temu wyszła za mąż, ale nie wiem, dlaczego nie otrzymałem zaproszenia. Pewnie jej wstyd. Gilbert zajął się interesem ojca i przygarnął jakąś biedaczkę pod swoje skrzydła. Prawdziwy dobrodziej, do prawdy. Parę miesięcy temu przysłał mi list, że zmarła jego matka. Ponoć jakiś mugolski wynalazek eksplodował na ulicy. Chyba nawet pisali o tym w Magu? — Jął dalej, dość odważnie i naturalnie dla samego siebie odczuwając przyjemność ze słuchania własnego głosu. Cygaretkę od Tristana wreszcie zapalił, rozsiadając się wygodnie przy stoliku, zarzucając nogę na nogę swoim zwyczajem. Zaciągając się dymem, rzeczywiście nie był on najlepszy, spojrzał na Tristana ze zrozumieniem, co faktycznie miał na myśli. Odstawił kieliszek, sięgnął po kawałek bułki i wsunął ją między zęby. Przeżywając, cały czas obserwował kuzyna, jakby wyczekiwał odpowiedzi.
— Ach, tak! Claudia. Okropnie pospolite we Włoszech imię, nie uważasz? Nie mam pojęcia, czym się dzisiaj zajmuje. Podczas mojej ostatniej wizyty w Paryżu próbowałem odwiedzić butik, w którym pracowała, ale zniknął. Zastąpiony przez kolejną kawiarnię. Nieszczególnie godna uwagi, gdybyś zechciał się tam wybrać. — Odpowiedział tak rzetelnie i sumiennie, jak tylko był w stanie, wiedząc, że przez krótką chwilę towarzystwo Włoszki było dla Tristana interesującym doświadczeniem. Dla niego także, nie mógł zaprzeczyć, choć Edward zdecydowanie wolał ją rysować.
I walk, I talk like I own the place
I play with you like it's a game
Kącik jego ust uniósł się nieznacznie w górę, gdy rozparty o siedzenie przyglądał się Edwardowi; przytknięty do ust papieros tlił się szarym dymem, kryjąc jego twarz za półprzejrzystą zasłoną.
- Może i tęsknię - przyznał, dni płynęły tam beztrosko, wolno, świat wyglądał inaczej, on był inny; płynął ja wolny duch, uciekając od rodzinnych obowiązków i rozpływając się w słodkiej rozpuście. Dziś był bardzo młodą głową rodu, mężem i ojcem, ale przede wszystkim Śmierciożercą. Nie mógł, nie zamierzał, nie chciał nawet porzucać tych obowiązków, wiedział że nie mógł, lecz przecież jak każdemu i jemu zdarzało się pragnąć chwili wytchnienia. - Twoje gadanie to jedno, żadne inne miasto Europy nie pachnie tak jak Paryż - zastanowił się przez chwilę, strzepując popiół do srebrnego naczynia. - Dymem i piżmem - Zatłoczonymi kawiarenkami wypełnionymi niespełnionymi artystami, kobietami o ciężkim makijażu i ciężkim zapachu, zepchniętymi poza granice nieskończonej dekadencji. - Potem - Tym słodkim, ciepłym, tym pachnącym rozkoszą - Latem - I tym wszystkim, co kojarzyło się ze słońcem. Francuzki miały styl, nawet Paryż miał swój styl, był tak inny od wiecznie zamglonego Londynu. Pokręcił z niedowierzaniem głową, z rozbawionym uśmiechem, słysząc imitację jednej z dziewcząt, może niezbyt wierną w swojej teatralności. Jego oko pomknęło ku zamkniętym drzwiom, upewniając się, że nikt nie mógł go tutaj usłyszeć. Grzechy burzliwej przeszłości miały nimi pozostać. - Jeśli Czarny Pan zechce Francji, osobiście poprowadzę atak. Wyobraź sobie jaki piękny byłby Paryż, gdyby po jego ulicach nie pełzały mugole. Czysty i wolny jak Londyn dzisiaj, baśń - westchnął z rozmarzeniem, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela - on nie potrafił ani nie mógł zapomnieć o toczonej wojnie. Jaskrawo jawiła się przed nim co dnia, nie pozwalając zwolnić tempa i wciąż stawiając przed nim nowe wyzwania. Czarny Pan był wszak wymagającym panem, a on, on był mu całkowicie wierny. Oddany, jak gończy pies gotowy na rozkaz.
- Godne polecenia? - zapytał od niechcenia o menu z Czarownicy, sam nie śledził artykułów w gazecie, czasem Fantine czytała niektóre z nich na głos, przykuwając uwagę; z rzadka. Tańczący na jego ustach uśmiech iskrzył sentymentem, ta refleksyjna podróż do przeszłości niosła wspomnienia innego świata, prostszego, pozbawionego obowiązków i trosk, tego sprzed wojny. Daleko zaszedł od tamtych chwil.
- Gilbert - powtórzył za nim, zastanawiając się, czy to rzeczywiście było jego imię. Herbert? Gerpert? Miał wrażenie, że krążyli niedaleko, nie potrafiąc chwycić właściwej opcji. Może nie miało to tak naprawdę aż takiego znaczenia. Żadnego znaczenia? - Baronowa była napalona na tego chłopca jak suka w rui, a on patrzył na nią z przerażeniem charakterystycznym dla przepełnionych niewinnością debiutantek. Ciebie, zdaje się, bał się nieco mniej - stwierdził, upijając łyk alkoholu; wino miało naprawdę doskonały smak. W milczeniu wysłuchał opowieści o tym, co robili dzisiaj, wydały mu się smutne. Ani jednego ani drugiego nie widział w tej opowieści szczęśliwymi, choć po prawdzie nie interesowało go to nadto. - Damą to ona nie była - westchnął, gdy wspomniał jej nieszlachetne urodzenie. Przelotna znajomość nie znaczyła dla niego wcale wiele, od powrotu z Francji nie rozmówił się z nimi ani razu. - Ciągle piszą o takich wypadkach - uznał, obracając między palcami tlącego się papierosa. - Mugole są coraz bardziej niebezpieczni. Te wszystkie ich... stworzenia, urządzenia - jaką mają nad tym kontrolę? Nie można winić ludzi, że się boją. Francja winna wyznaczyć podobne porządki, zbyt długo to wszystko tolerowała. Czarodzieje giną od ich lekkomyślności - Pokręcił głową z westchnieniem. - Może dobrze mu to zrobi? Pamiętam, że zawsze był niezdrowo przywiązany do matki, oto wreszcie nadeszła upragniona wolność. Czasem przypadkom przyświeca cel - zakończył zagadkowo, choć mało poważnie. Gilbert nie był nikim na tyle istotnym, by ktokolwiek zadał sobie trud ułożenia misternego planu jego zmężnienia.
- Dziewczyna też była pospolita - przytaknął od niechcenia. - A jednak jej włoski temperament pozwalał jej na kilka chwil stać się kimś innym. Miała piękne ciało - zamyślił się, gdy wspomniał krótką wycieczkę jej śladem. Wszyscy się zmieniali, nie tylko oni. - A jakie są teraz twoje plany? Zamierzasz wracać nad Sekwanę czy wreszcie zapuścisz korzenie tutaj?
- Może i tęsknię - przyznał, dni płynęły tam beztrosko, wolno, świat wyglądał inaczej, on był inny; płynął ja wolny duch, uciekając od rodzinnych obowiązków i rozpływając się w słodkiej rozpuście. Dziś był bardzo młodą głową rodu, mężem i ojcem, ale przede wszystkim Śmierciożercą. Nie mógł, nie zamierzał, nie chciał nawet porzucać tych obowiązków, wiedział że nie mógł, lecz przecież jak każdemu i jemu zdarzało się pragnąć chwili wytchnienia. - Twoje gadanie to jedno, żadne inne miasto Europy nie pachnie tak jak Paryż - zastanowił się przez chwilę, strzepując popiół do srebrnego naczynia. - Dymem i piżmem - Zatłoczonymi kawiarenkami wypełnionymi niespełnionymi artystami, kobietami o ciężkim makijażu i ciężkim zapachu, zepchniętymi poza granice nieskończonej dekadencji. - Potem - Tym słodkim, ciepłym, tym pachnącym rozkoszą - Latem - I tym wszystkim, co kojarzyło się ze słońcem. Francuzki miały styl, nawet Paryż miał swój styl, był tak inny od wiecznie zamglonego Londynu. Pokręcił z niedowierzaniem głową, z rozbawionym uśmiechem, słysząc imitację jednej z dziewcząt, może niezbyt wierną w swojej teatralności. Jego oko pomknęło ku zamkniętym drzwiom, upewniając się, że nikt nie mógł go tutaj usłyszeć. Grzechy burzliwej przeszłości miały nimi pozostać. - Jeśli Czarny Pan zechce Francji, osobiście poprowadzę atak. Wyobraź sobie jaki piękny byłby Paryż, gdyby po jego ulicach nie pełzały mugole. Czysty i wolny jak Londyn dzisiaj, baśń - westchnął z rozmarzeniem, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela - on nie potrafił ani nie mógł zapomnieć o toczonej wojnie. Jaskrawo jawiła się przed nim co dnia, nie pozwalając zwolnić tempa i wciąż stawiając przed nim nowe wyzwania. Czarny Pan był wszak wymagającym panem, a on, on był mu całkowicie wierny. Oddany, jak gończy pies gotowy na rozkaz.
- Godne polecenia? - zapytał od niechcenia o menu z Czarownicy, sam nie śledził artykułów w gazecie, czasem Fantine czytała niektóre z nich na głos, przykuwając uwagę; z rzadka. Tańczący na jego ustach uśmiech iskrzył sentymentem, ta refleksyjna podróż do przeszłości niosła wspomnienia innego świata, prostszego, pozbawionego obowiązków i trosk, tego sprzed wojny. Daleko zaszedł od tamtych chwil.
- Gilbert - powtórzył za nim, zastanawiając się, czy to rzeczywiście było jego imię. Herbert? Gerpert? Miał wrażenie, że krążyli niedaleko, nie potrafiąc chwycić właściwej opcji. Może nie miało to tak naprawdę aż takiego znaczenia. Żadnego znaczenia? - Baronowa była napalona na tego chłopca jak suka w rui, a on patrzył na nią z przerażeniem charakterystycznym dla przepełnionych niewinnością debiutantek. Ciebie, zdaje się, bał się nieco mniej - stwierdził, upijając łyk alkoholu; wino miało naprawdę doskonały smak. W milczeniu wysłuchał opowieści o tym, co robili dzisiaj, wydały mu się smutne. Ani jednego ani drugiego nie widział w tej opowieści szczęśliwymi, choć po prawdzie nie interesowało go to nadto. - Damą to ona nie była - westchnął, gdy wspomniał jej nieszlachetne urodzenie. Przelotna znajomość nie znaczyła dla niego wcale wiele, od powrotu z Francji nie rozmówił się z nimi ani razu. - Ciągle piszą o takich wypadkach - uznał, obracając między palcami tlącego się papierosa. - Mugole są coraz bardziej niebezpieczni. Te wszystkie ich... stworzenia, urządzenia - jaką mają nad tym kontrolę? Nie można winić ludzi, że się boją. Francja winna wyznaczyć podobne porządki, zbyt długo to wszystko tolerowała. Czarodzieje giną od ich lekkomyślności - Pokręcił głową z westchnieniem. - Może dobrze mu to zrobi? Pamiętam, że zawsze był niezdrowo przywiązany do matki, oto wreszcie nadeszła upragniona wolność. Czasem przypadkom przyświeca cel - zakończył zagadkowo, choć mało poważnie. Gilbert nie był nikim na tyle istotnym, by ktokolwiek zadał sobie trud ułożenia misternego planu jego zmężnienia.
- Dziewczyna też była pospolita - przytaknął od niechcenia. - A jednak jej włoski temperament pozwalał jej na kilka chwil stać się kimś innym. Miała piękne ciało - zamyślił się, gdy wspomniał krótką wycieczkę jej śladem. Wszyscy się zmieniali, nie tylko oni. - A jakie są teraz twoje plany? Zamierzasz wracać nad Sekwanę czy wreszcie zapuścisz korzenie tutaj?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Sala Burz
Szybka odpowiedź