Dinham Bridge
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dinham Bridge
Sprawa wydaje się prosta - szeroki, kamienny most, ewidentnie nadgryziony zębem czasu. Ekspert doda, że chociaż większa jego część pamięta nie więcej, niż koniec XIX w., podwaliny są dużo starsze. Przede wszystkim jednak, jest już zupełnie nieprzejezdny. Nawet pieszo lepiej nie ryzykować więcej, niż kilka kroków. Chyba, że wie się gdzie prowadzi... to właśnie po przekroczeniu go oczom czarownic i czarodziei jawi się prawdziwy obraz Ludlow Castle - nie ruin, ale wspaniałej, wciąż zamieszkanej, średniowiecznej budowli.
Jasny kamień pomaga odnaleźć drogę po zmierzchu, ale niemal zupełnie znika wśród gęstej, porannej mgły typowej dla tej okolicy.
Jasny kamień pomaga odnaleźć drogę po zmierzchu, ale niemal zupełnie znika wśród gęstej, porannej mgły typowej dla tej okolicy.
|wychodzimy z szafki
Sectumsempra, rzucona wyjątkowo pewną ręką, mimo doskwierajacych mi niedogodności, ugodziła trolla w pierś i ramiona, pozostawiając po sobie głębokie szramy. Rany natychmiast wypełniły się posoką, a stwór zachwiał się na nogach, zachybotał i runął jak długi do tyłu, wzbijając w górę obłoki gwiezdnego pyłu i kurzu. Skrzywiłem się nieznacznie ― wciąż było mi szkoda potencjalnego zysku ― ale nie pozwoliłem sobie na dłuższe rozwodzenie się nad tą sytuacją. Musiałem powiadomić o zdarzeniu nestora, rozesłać łowców; kto wie, czy to był jedyny uciekinier z Ironbridge. Nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej strat.
Widząc, że Cornelius nie utrzymał się na nogach po skoku trolla i upadł, wyciągnąłem do niego dłoń. Mimowolnie zauważyłem wtedy sieć czarnych żył zdobiących rękę, ale widok ten nie był dla mnie niczym nowym; używałem czarnej magii od lat, wiedziałem, że ta potężna magia potrafi upomnieć się o swoje.
Gdy Sallow się podniósł ― krótko skinąłem mu głową w niemym wyrazie podziękowania. Ceniłem sobie jego oddanie i wyczucie czasu; zawsze pojawiał się przy mym boku wtedy, gdy wymagała tego sytuacja, od samego początku, od czasów, gdy pozwolono nam się wspólnie bawić.
Wezwałem do siebie skrzata krótkim rozkazem. Magiczna istota pojawiła się przy nas niemalże natychmiast i skłoniła się z wypracowaną dbałością o każdy ruch.
― Pan jest ranny ― zauważył skrzekliwym tonem i zaraz skulił się pod ciężarem mojego spojrzenia.
― Posprzątaj to ― poleciłem ― powiadom łowców i strażników z Ironbridge, że mają do odbioru ciało ― urwałem na moment, przyjrzałem się trollowi w zamyśleniu. Skoro już byliśmy w plecy, a powód jego szału nadal był nieznany… ― Przekaż Marcusowi, że oczekuję wyników sekcji.
Z trolla nie było już pożytku ― równie dobrze mogliśmy go pokroić i sprawdzić, czy aby powód agresji nie kryje się gdzieś wewnątrz.
Wzniecony upadkiem obłok gwiezdnego osiadał powoli na murach i ziemi, mienił się i skrzył w promieniach wschodzącego słońca. Oglądałem dziedziniec z podejrzliwą miną, gotów do kolejnego potencjalnego starcia, ale ― być może na szczęście ― nic nie wskazywało na to, że czeka nas powtórka z rozgrywki.
― Skoro poranną niespodziankę mamy za sobą ― zacząłem, wyjmując z kieszeni pedantycznie złożoną chusteczkę ― to zgodzisz się chyba, że powinniśmy omówić następne kroki ― strzepnąłem materiał jednym ruchem i przytknąłem sobie pod nos; wciąż zmagałem się z efektami użycia czarnej magii, a perspektywa powrotu do warowni kreowała nowy problem w postaci Idun i jej potencjalnego przejęcia tą sprawą. Widywała mnie w gorszym stanie co prawda, ale miniona noc kosztowała nas zdecydowanie zbyt dużo nerwów i lęku. Wolałem jej nie dokładać.
― Panie ― skrzat podszedł w naszą stronę. W dłoni ściskał coś błyszczącego, jakby… jakiś kamień wypełniony mgłą. Wyciągnął go w moją stronę. ― To było przy trollu…
Uniosłem nieznacznie brwi i wolną dłonią odebrałem od niego błyszczący odłamek. Widywałem już takie, parę razy przewinęły mi się nawet przez ręce, znałem ich wartość rzemieślniczą i kolekcjonerską.
Może jednak nie byłem aż tak bardzo stratny, jak początkowo mi się wydawało.
Sectumsempra, rzucona wyjątkowo pewną ręką, mimo doskwierajacych mi niedogodności, ugodziła trolla w pierś i ramiona, pozostawiając po sobie głębokie szramy. Rany natychmiast wypełniły się posoką, a stwór zachwiał się na nogach, zachybotał i runął jak długi do tyłu, wzbijając w górę obłoki gwiezdnego pyłu i kurzu. Skrzywiłem się nieznacznie ― wciąż było mi szkoda potencjalnego zysku ― ale nie pozwoliłem sobie na dłuższe rozwodzenie się nad tą sytuacją. Musiałem powiadomić o zdarzeniu nestora, rozesłać łowców; kto wie, czy to był jedyny uciekinier z Ironbridge. Nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej strat.
Widząc, że Cornelius nie utrzymał się na nogach po skoku trolla i upadł, wyciągnąłem do niego dłoń. Mimowolnie zauważyłem wtedy sieć czarnych żył zdobiących rękę, ale widok ten nie był dla mnie niczym nowym; używałem czarnej magii od lat, wiedziałem, że ta potężna magia potrafi upomnieć się o swoje.
Gdy Sallow się podniósł ― krótko skinąłem mu głową w niemym wyrazie podziękowania. Ceniłem sobie jego oddanie i wyczucie czasu; zawsze pojawiał się przy mym boku wtedy, gdy wymagała tego sytuacja, od samego początku, od czasów, gdy pozwolono nam się wspólnie bawić.
Wezwałem do siebie skrzata krótkim rozkazem. Magiczna istota pojawiła się przy nas niemalże natychmiast i skłoniła się z wypracowaną dbałością o każdy ruch.
― Pan jest ranny ― zauważył skrzekliwym tonem i zaraz skulił się pod ciężarem mojego spojrzenia.
― Posprzątaj to ― poleciłem ― powiadom łowców i strażników z Ironbridge, że mają do odbioru ciało ― urwałem na moment, przyjrzałem się trollowi w zamyśleniu. Skoro już byliśmy w plecy, a powód jego szału nadal był nieznany… ― Przekaż Marcusowi, że oczekuję wyników sekcji.
Z trolla nie było już pożytku ― równie dobrze mogliśmy go pokroić i sprawdzić, czy aby powód agresji nie kryje się gdzieś wewnątrz.
Wzniecony upadkiem obłok gwiezdnego osiadał powoli na murach i ziemi, mienił się i skrzył w promieniach wschodzącego słońca. Oglądałem dziedziniec z podejrzliwą miną, gotów do kolejnego potencjalnego starcia, ale ― być może na szczęście ― nic nie wskazywało na to, że czeka nas powtórka z rozgrywki.
― Skoro poranną niespodziankę mamy za sobą ― zacząłem, wyjmując z kieszeni pedantycznie złożoną chusteczkę ― to zgodzisz się chyba, że powinniśmy omówić następne kroki ― strzepnąłem materiał jednym ruchem i przytknąłem sobie pod nos; wciąż zmagałem się z efektami użycia czarnej magii, a perspektywa powrotu do warowni kreowała nowy problem w postaci Idun i jej potencjalnego przejęcia tą sprawą. Widywała mnie w gorszym stanie co prawda, ale miniona noc kosztowała nas zdecydowanie zbyt dużo nerwów i lęku. Wolałem jej nie dokładać.
― Panie ― skrzat podszedł w naszą stronę. W dłoni ściskał coś błyszczącego, jakby… jakiś kamień wypełniony mgłą. Wyciągnął go w moją stronę. ― To było przy trollu…
Uniosłem nieznacznie brwi i wolną dłonią odebrałem od niego błyszczący odłamek. Widywałem już takie, parę razy przewinęły mi się nawet przez ręce, znałem ich wartość rzemieślniczą i kolekcjonerską.
Może jednak nie byłem aż tak bardzo stratny, jak początkowo mi się wydawało.
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z lekkim ukłuciem ambicji obserwowałem celność zaklęć Harlana. Z jednej strony to logiczne, że znając się na trollach pokonał tą istotę szybciej, a jego ataki były skuteczniejsze niż moja Lancea. Z drugiej—potęga czarnej magii wciąż budziła we mnie zazdrość, a zbyt powolne (moim zdaniem, choć ćwiczyłem wytrwale) postępy frustrację. Z potoku myśli wyrwało mnie runięcie na kość ogonową, nie ustałem na nogach gdy troll wstrząsnął całym otoczeniem. Jak silne były te istoty i dlaczego przed oczyma mignęły mi spadające gwiazdy, trzęsąca się ziemia w Londynie, nienawistne spojrzenie mojego bezużytecznego syna i nieobecne oczy Multon? Zobaczyłem przed sobą wyciągniętą rękę Harlana; który pomógł mi nie tylko powstać, ale i odpędzić niechciane myśli. I pokonał trolla. Mój lord, książę z krwawych, celtyckich mitów. Nawet życie osobiste ułożył sobie o wiele prędzej i idealnie, a ja zastanawiałem się, czy Idun też posłała mu o poranku rozczarowane spojrzenie za to, że śmiał iść do pracy (Layla, ku mojej złości, zachowywała się tak samo). Pewnie nie. Na pewno nie.
Czy tak czuła się Merja, gdy to ja odprowadzałem ją zirytowanym wzrokiem?
Chwyciłem jego dłoń i podniosłem się z wdzięcznością, ale moje spojrzenie zsunęło się na pociemniałe żyły. Moje wyglądały podobnie, gdy ćwiczyłem w piwnicy na bezpańskich psach.
-Zdechł? - upewniłem się, bo martwy lub nieprzytomny troll—to dla mnie to samo. -Kojarzę pierwsze zaklęcie, które rzuciłeś. - wymamrotałem, wciąż miałem żal do ojca o to, że nie zadbał o moją edukację zawczasu i czułem się niezręcznie z tym, że czegoś nie wiem. -A drugie... chyba słyszałem kiedyś. Na pojedynkach z ludźmi. - spojrzałem na Harlana z cichym uznaniem, pamiętając śmiercionośne czary przywołane przez Deirdre i lorda Mathieu. -Bolało? - zapytałem cicho, tak by skrzat nie usłyszał. W moim spojrzeniu lśniła nie troska, a krukońska ciekawość: jak wielką ceną trzeba okupić potęgę? Mnie bolało bardzo, ale przez ostatnie tygodnie dopiero rozpoczynałem naukę; Harlan był zahartowany swoim doświadczeniem.
-Po to przybyłem. - zgodziłem się, że powinniśmy omówić następne kroki. -Nie ma ich więcej, po drodze? - upewniłem się cicho, Harlan wiedział, że nie grzeszę brawurą na widok dzikich stworzeń. -Pamiętasz to koło astronomów, ufundowane po sympozjum w Shropshire z pominięciem podatków dla was? - zapytałem jadowicie, Vane wywinął się zanim Harlan zdążył go dorwać. -Doskonale wydane pieniądze, a choć prywatne, to zebrane u nas. Możemy przedstawić ludziom poetycką sprawiedliwość i... moglibyśmy je odzyskać? - ja potrafiłem siać nienawiść, Harlan potrafił znaleźć galeony. Nie, żeby pomogły w obliczu strat, ale nawet symbol się liczy. -To tylko pierwszy pomysł. - westchnąłem, z poszarzałą twarzą. -Jakie masz raporty, jaka jest skala zniszczeń? Które miasteczka i wioski trzeba uspokoić? Pojechać gdzieś z przemówieniem? Nie wiem, co z ministerialną pomocą, będzie tam panował chaos, ale zrobię co mogę. - mówiłem szybko, jak zwykle w chwilach przejęcia. Szkoda, że Harlan nie pracował w Ministerstwie; ze swoją znajomością ekonomii od razu skołowałby pieniądze - ja mogłem jedynie pociągać za sznurki przysług i wpływów. -Pomyśleć, że po Festiwalu mieliśmy przeszukiwać las w Wenlock Edge, a nie gasić pożary... - westchnąłem, żałując, że nie chodzi tylko o pożary. Wtem, gdy Harlan oglądał odłamek, zamrugałem z niedowierzaniem, widząc na murze pohukującą sowę, z listem z pieczęcią Ministra. Co było tak pilne, że sowa odszukała nas właśnie tutaj? Zbliżyłem się, dostrzegłem na kopercie własne nazwisko. Rozdarłem ją niecierpliwie i...
-Minister skazał na śmierć Szefa Biura Dezinformacji. - wykrztusiłem, spoglądając na przyjaciela szeroko otwartymi oczyma. -Zostałem Szefem Biura D...Informacji.
Umarł król, niech żyje król...?
Czy tak czuła się Merja, gdy to ja odprowadzałem ją zirytowanym wzrokiem?
Chwyciłem jego dłoń i podniosłem się z wdzięcznością, ale moje spojrzenie zsunęło się na pociemniałe żyły. Moje wyglądały podobnie, gdy ćwiczyłem w piwnicy na bezpańskich psach.
-Zdechł? - upewniłem się, bo martwy lub nieprzytomny troll—to dla mnie to samo. -Kojarzę pierwsze zaklęcie, które rzuciłeś. - wymamrotałem, wciąż miałem żal do ojca o to, że nie zadbał o moją edukację zawczasu i czułem się niezręcznie z tym, że czegoś nie wiem. -A drugie... chyba słyszałem kiedyś. Na pojedynkach z ludźmi. - spojrzałem na Harlana z cichym uznaniem, pamiętając śmiercionośne czary przywołane przez Deirdre i lorda Mathieu. -Bolało? - zapytałem cicho, tak by skrzat nie usłyszał. W moim spojrzeniu lśniła nie troska, a krukońska ciekawość: jak wielką ceną trzeba okupić potęgę? Mnie bolało bardzo, ale przez ostatnie tygodnie dopiero rozpoczynałem naukę; Harlan był zahartowany swoim doświadczeniem.
-Po to przybyłem. - zgodziłem się, że powinniśmy omówić następne kroki. -Nie ma ich więcej, po drodze? - upewniłem się cicho, Harlan wiedział, że nie grzeszę brawurą na widok dzikich stworzeń. -Pamiętasz to koło astronomów, ufundowane po sympozjum w Shropshire z pominięciem podatków dla was? - zapytałem jadowicie, Vane wywinął się zanim Harlan zdążył go dorwać. -Doskonale wydane pieniądze, a choć prywatne, to zebrane u nas. Możemy przedstawić ludziom poetycką sprawiedliwość i... moglibyśmy je odzyskać? - ja potrafiłem siać nienawiść, Harlan potrafił znaleźć galeony. Nie, żeby pomogły w obliczu strat, ale nawet symbol się liczy. -To tylko pierwszy pomysł. - westchnąłem, z poszarzałą twarzą. -Jakie masz raporty, jaka jest skala zniszczeń? Które miasteczka i wioski trzeba uspokoić? Pojechać gdzieś z przemówieniem? Nie wiem, co z ministerialną pomocą, będzie tam panował chaos, ale zrobię co mogę. - mówiłem szybko, jak zwykle w chwilach przejęcia. Szkoda, że Harlan nie pracował w Ministerstwie; ze swoją znajomością ekonomii od razu skołowałby pieniądze - ja mogłem jedynie pociągać za sznurki przysług i wpływów. -Pomyśleć, że po Festiwalu mieliśmy przeszukiwać las w Wenlock Edge, a nie gasić pożary... - westchnąłem, żałując, że nie chodzi tylko o pożary. Wtem, gdy Harlan oglądał odłamek, zamrugałem z niedowierzaniem, widząc na murze pohukującą sowę, z listem z pieczęcią Ministra. Co było tak pilne, że sowa odszukała nas właśnie tutaj? Zbliżyłem się, dostrzegłem na kopercie własne nazwisko. Rozdarłem ją niecierpliwie i...
-Minister skazał na śmierć Szefa Biura Dezinformacji. - wykrztusiłem, spoglądając na przyjaciela szeroko otwartymi oczyma. -Zostałem Szefem Biura D...Informacji.
Umarł król, niech żyje król...?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnąłem głową. Powoli i oszczędnie, jakby bolał mnie kark, choć tak naprawdę nie czułem dyskomfortu, przynajmniej nie fizycznego. Bo ten psychiczny owszem ― właśnie przeszedł nam worek galeonów koło nosa. Z wyrzutem spojrzałem w niebo, winiąc przeklętą kometę, to że się rozpadła i cholernego trolla, którego ktoś nie upilnował. Z morza irytacji wyłowił mnie głos Corneliusa, słowa dotyczące czarnej magii.
― Kiedy nabierzesz wprawy, sam będziesz ciskał je we wrogów ― odparłem z cieniem satysfakcji; czarna magia była dziedziną magii, której poświęciłem się w całości i bezapelacyjnie. Żadne inne czary nie wydawały mi się tak fascynujące i nie rozumiałem podejścia poprzedniej władzy do czarnoksiężników. Najwyraźniej bali się potęgi, byli zbyt słabi by po nią sięgnąć i sprostać wymaganiom. Na szczęście, Czarny Pan to zmienił. Czarna magia nie była już nauką tajemną, a jej siłę mogliśmy podziwiać w jego działaniach. Mimowolnie wspomniałem także Ramseya, to, jaką mocą obecnie dysponował i zwinąłem palce w pięść, ignorując towarzyszący ruchowi ból i mrowienie kończyny. Chciałem tej mocy. Chciałem potęgi, jaką dysponowali tylko Śmierciożercy i sam Czarny Pan.
― Nie, w okolicy nie ma więcej trolli ― odparłem spokojnie, w ton wkradło się znużenie. Cornelius nie podzielał mojego entuzjazmu względem jeździectwa, nie podzielał go także w tematyce polowań. Brawury podczas bliskich spotkań z dzikimi stworzeniami także nie wykazywał. Momentami mnie to bolało, kładło się cieniem na naszej relacji, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że nikt nie jest bez was. Zresztą, łączyło nas zdecydowanie więcej niż dzieliło. ― Ale jakiś zbłąkany smok lub nundu… ― dodałem niskim, tajemniczym tonem ze złośliwym błyskiem w oku ― …kto wie.
Ruszyłem sprężystym krokiem w stronę warowni; czarna magia upomniała się o swoją cenę, ale zaprawiony w trudach tej sztuki, szybko dochodziłem do siebie.
― Pamiętam tamtą zbiórkę ― mruknąłem niechętnie; brak podatku zabolał mnie wtedy do żywego. Zwłaszcza, że koło regularnie zwracało się do publiki o coraz to nowsze zbiórki na wydatki. Trzymałem się od tego z daleka, co było finansowanie prywatnie, niech takie pozostanie.
― Poetycka sprawiedliwość może się przydać. ― Podwójne, ciężkie drzwi rozwarły się przed nami bezszelestnie; osobiście zadbałem o to by skrzat zadbał o wiekowe zawiasy. ― Zwłaszcza, że gdy minie pierwsza fala krzywd, płaczu i solidarności, ludzie zapragną kozła ofiarnego. Koło astronomów brzmi idealnie w roli kandydata ― stwierdziłem zimno, bez emocji. ― Zająłbym się tym jednak w drugiej kolejności.
Wąski korytarz niósł echo naszych kroków, kamienne rzeźby zdawały się ruszać, zerkać w naszą stronę i zastygać gdy tylko spojrzenie wędrowało w ich stronę. Znikoma ilość światła wpadająca przez wąskie okna nadawała wnętrzu ponurego wyrazu, a rozpalone wszędzie niezliczone, lewitujące świece wprawiały w dziwny nastrój.
― Przemówienia najlepiej będzie spleść z pomocą ― orzekłem, otwierając drzwi mojego gabinetu i wchodząc do środka. ― Suche słowa, choćby wypowiedziane z twoim darem jednania sobie ludzi, mogą tym razem okazać się niewystarczające. Naszym najbardziej palącym problemem jest sytuacja na północy hrabstwa, w Whitchurch spadł jeden z największych odłamków i cóż… jesteśmy ubożsi o jedno miasto.
Dałem temu komunikatowi wybrzmieć, wypełnić przestrzeń, osiąść dobrze na barkach Corneliusa. Nadal nie przetrawiłem tej informacji, nadal szarpałem się z tą świadomością, ale faktom nie dało się zaprzeczyć.
― Prócz tego pomniejsze zniszczenia i pożary ― chwyciłem plik dokumentów spisanych w nocy na podstawie doniesień ― trzęsienia, zawalone budynki, tysiące chorych, rannych i poszkodowanych. Dobrze, że przynajmniej pogoda póki co dopisuje, że ten cyrk nie dzieje się zimą. ― Pokręciłem głową, jawnie zirytowany.
― Ministerstwo zapewne zwróci się w stronę tych, którzy ucierpieli najmocniej. Zniszczone ziemie, niezadowolona ludność… tylko czekać, aż tematem zainteresują się terroryści, aż zaczną sączyć swoją brudną propagandę w czystokrwistą społeczność…
Urwałem, spoglądając na trzymany w dłoni Corneliusa list. Przyniosła go sowa, jeszcze na dziedzińcu, w tym samym momencie w którym ja podnosiłem odłamek. Kolejne złe wieści? Może rozkazy?
Na jego rewelacje nie byłem jednak w żaden sposób gotowy. Przez chwilę milczałem, analizując możliwe powody Ministra by skazać na śmierć poprzedniego szefa, ale szybko doszedłem do wniosku, że najwidoczniej nie wypełniał swoich obowiązków lub okazał się wyjątkowo dobrze zamaskowanym szlamolubem. Uśmiechnąłem się, szczerze, choć cierpko. Fatalny czas na świętowanie.
― Umarł szef ― mruknąłem ― niech żyje szef. Kazałbym odkorkować najstarsze wino z piwnicy, ale okoliczności nie sprzyjają, Corneliusie. Wybacz zatem moje oszczędne gratulacje. ― Wyciągnąłem do niego dłoń, chcąc zamknąć jego rękę w mocnym uścisku; klepnąłem go w ramię. ― Nadrobimy, gdy sytuacja się unormuje.
― Kiedy nabierzesz wprawy, sam będziesz ciskał je we wrogów ― odparłem z cieniem satysfakcji; czarna magia była dziedziną magii, której poświęciłem się w całości i bezapelacyjnie. Żadne inne czary nie wydawały mi się tak fascynujące i nie rozumiałem podejścia poprzedniej władzy do czarnoksiężników. Najwyraźniej bali się potęgi, byli zbyt słabi by po nią sięgnąć i sprostać wymaganiom. Na szczęście, Czarny Pan to zmienił. Czarna magia nie była już nauką tajemną, a jej siłę mogliśmy podziwiać w jego działaniach. Mimowolnie wspomniałem także Ramseya, to, jaką mocą obecnie dysponował i zwinąłem palce w pięść, ignorując towarzyszący ruchowi ból i mrowienie kończyny. Chciałem tej mocy. Chciałem potęgi, jaką dysponowali tylko Śmierciożercy i sam Czarny Pan.
― Nie, w okolicy nie ma więcej trolli ― odparłem spokojnie, w ton wkradło się znużenie. Cornelius nie podzielał mojego entuzjazmu względem jeździectwa, nie podzielał go także w tematyce polowań. Brawury podczas bliskich spotkań z dzikimi stworzeniami także nie wykazywał. Momentami mnie to bolało, kładło się cieniem na naszej relacji, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że nikt nie jest bez was. Zresztą, łączyło nas zdecydowanie więcej niż dzieliło. ― Ale jakiś zbłąkany smok lub nundu… ― dodałem niskim, tajemniczym tonem ze złośliwym błyskiem w oku ― …kto wie.
Ruszyłem sprężystym krokiem w stronę warowni; czarna magia upomniała się o swoją cenę, ale zaprawiony w trudach tej sztuki, szybko dochodziłem do siebie.
― Pamiętam tamtą zbiórkę ― mruknąłem niechętnie; brak podatku zabolał mnie wtedy do żywego. Zwłaszcza, że koło regularnie zwracało się do publiki o coraz to nowsze zbiórki na wydatki. Trzymałem się od tego z daleka, co było finansowanie prywatnie, niech takie pozostanie.
― Poetycka sprawiedliwość może się przydać. ― Podwójne, ciężkie drzwi rozwarły się przed nami bezszelestnie; osobiście zadbałem o to by skrzat zadbał o wiekowe zawiasy. ― Zwłaszcza, że gdy minie pierwsza fala krzywd, płaczu i solidarności, ludzie zapragną kozła ofiarnego. Koło astronomów brzmi idealnie w roli kandydata ― stwierdziłem zimno, bez emocji. ― Zająłbym się tym jednak w drugiej kolejności.
Wąski korytarz niósł echo naszych kroków, kamienne rzeźby zdawały się ruszać, zerkać w naszą stronę i zastygać gdy tylko spojrzenie wędrowało w ich stronę. Znikoma ilość światła wpadająca przez wąskie okna nadawała wnętrzu ponurego wyrazu, a rozpalone wszędzie niezliczone, lewitujące świece wprawiały w dziwny nastrój.
― Przemówienia najlepiej będzie spleść z pomocą ― orzekłem, otwierając drzwi mojego gabinetu i wchodząc do środka. ― Suche słowa, choćby wypowiedziane z twoim darem jednania sobie ludzi, mogą tym razem okazać się niewystarczające. Naszym najbardziej palącym problemem jest sytuacja na północy hrabstwa, w Whitchurch spadł jeden z największych odłamków i cóż… jesteśmy ubożsi o jedno miasto.
Dałem temu komunikatowi wybrzmieć, wypełnić przestrzeń, osiąść dobrze na barkach Corneliusa. Nadal nie przetrawiłem tej informacji, nadal szarpałem się z tą świadomością, ale faktom nie dało się zaprzeczyć.
― Prócz tego pomniejsze zniszczenia i pożary ― chwyciłem plik dokumentów spisanych w nocy na podstawie doniesień ― trzęsienia, zawalone budynki, tysiące chorych, rannych i poszkodowanych. Dobrze, że przynajmniej pogoda póki co dopisuje, że ten cyrk nie dzieje się zimą. ― Pokręciłem głową, jawnie zirytowany.
― Ministerstwo zapewne zwróci się w stronę tych, którzy ucierpieli najmocniej. Zniszczone ziemie, niezadowolona ludność… tylko czekać, aż tematem zainteresują się terroryści, aż zaczną sączyć swoją brudną propagandę w czystokrwistą społeczność…
Urwałem, spoglądając na trzymany w dłoni Corneliusa list. Przyniosła go sowa, jeszcze na dziedzińcu, w tym samym momencie w którym ja podnosiłem odłamek. Kolejne złe wieści? Może rozkazy?
Na jego rewelacje nie byłem jednak w żaden sposób gotowy. Przez chwilę milczałem, analizując możliwe powody Ministra by skazać na śmierć poprzedniego szefa, ale szybko doszedłem do wniosku, że najwidoczniej nie wypełniał swoich obowiązków lub okazał się wyjątkowo dobrze zamaskowanym szlamolubem. Uśmiechnąłem się, szczerze, choć cierpko. Fatalny czas na świętowanie.
― Umarł szef ― mruknąłem ― niech żyje szef. Kazałbym odkorkować najstarsze wino z piwnicy, ale okoliczności nie sprzyjają, Corneliusie. Wybacz zatem moje oszczędne gratulacje. ― Wyciągnąłem do niego dłoń, chcąc zamknąć jego rękę w mocnym uścisku; klepnąłem go w ramię. ― Nadrobimy, gdy sytuacja się unormuje.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miałem pojęcia, ile dokładnie kosztują trolle, co niewątpliwie przyczyniało się do mojego nieco lepszego humoru. Dostrzegłem za to znajomą, chłodną irytację w oczach przyjaciela, co uchroniło mnie od dopytania go ile dokładnie kosztują trolle. Harlan był skryty, gdybym poznał go później pewnie bezustannie narażałby mnie na pokusę dyskretnego sięgania po różdżkę by lepiej zrozumieć jego emocje—ale na szczęście znaliśmy się od zawsze. Miał minę zupełnie jak wtedy, gdy jakiś Gryfon potrącił nas w Hogsmeade i rozlało się trochę kremowego piwa kupionego za nasze-własne-kieszonkowe. Nie wiem jak Harlan, ale ja doskonale zapamiętałem twarz niezdary i gdy dwa lata później zostałem prefektem, z satysfakcją odejmowałem temu lwiątku punkty.
-Pewnie tak. - odpowiedziałem wymijająco, bo chociaż zazdrościłem potęgi Śmierciożercom (ba, nie tylko im, błyskawiczny sposób w jaki Harlan pokonał trolla wywoływał ciarki) i samemu jej pragnąłem, to z natury byłem ostrożny i pragmatyczny. Nie osiągnę postępów bez ryzyka, ale jak często będę ryzykował, wiedząc, że Lamino praktycznie nigdy mnie nie zawodzi, a klątwy grożą niepowodzeniem i osłabieniem własnego ciała? Na razie ćwiczyłem na bezpańskich psach, niedługo przejdę do ćwiczeń na mugolach—to nie psychopatia, legilimencję też tak ćwiczyłem—ale bezbronna ofiara to co innego niż groźny cel.
Wzniosłem oczy do nieba, gdy sobie ze mnie żartował.
-Najbliższe smoki są pewnie w Derbyshire. - zaprotestowałem logicznie, udając, że perspektywa spotkania z szalonym smokiem wcale mnie nie przestraszyła. -Może zjedzą swoich lordów. - błysnąłem zębami w uśmiechu, który spełzł na wspomnienie zbiórki Vane'a. Harlan rozgraniczał finanse prywatne od danin dla hrabstwa, ale ja nie musiałem tego robić—więc mogłem podchodzić do sprawy emocjonalnie.
-Nie da się wyciągnąć z niej konsekwencji? Teraz, gdy tak spektakularnie zawiedli? - dopytałem, mając na myśli oczywiście konsekwencje podatkowe. Te propagandowe już planowałem, a myśli Harlana podążały podobną ścieżką. Pokiwałem głową z satysfakcją, uznając wzmiankę o koźle ofiarnym za zgodę mojego lorda do rozmontowania kółka astronomicznego na jego ziemiach. I tak brzmieli tu jakoś niepoważnie—ludzie w Shropshire powinni zajmować się trollami i handlem i walką, a jeśli już musieli spoglądać w gwiazdy to mogliby chociaż zrozumieć co widzą na niebie.
Przeszliśmy do gabinetu i do poważniejszych zmartwień. Byłem mściwy i wiedziałem, że lud potrzebuje chleba i igrzysk, a moja wyobraźnia instynktownie biegła ku igrzyskom i spektaklowi zemsty. Nie znałem jednak jeszcze całej skali zniszczeń i najpilniejszych priorytetów.
-A czy zapewnimy im pomoc? - zapytałem wprost, spoglądając na Harlana zmęczonym wzrokiem. Ministerstwo już raz przysłało pomoc humanitarną Shropshire, ale wątpiłem, czy po zniszczeniach w Londynie hrabstwo znów znajdzie się na liście ich priorytetów. Moje wpływy nie sięgały do ministerialnych ekonomów, choć może gdyby porozmawiał z nimi Harlan...
-Ubożsi o... całe miasto? - dopytałem, czując jak zasycha mi w gardle. Matka Edmunda chyba stamtąd pochodziła. Miałem nadzieję, że nie wpłynie to na jego efektywność w pracy.
-Jak radzą sobie uzdrowiciele? - choć pobladłem, usiłowałem pytać logicznie, myśleć logicznie. Harlan mógł jednak dostrzec, jak mocno zacisnąłem palce na krześle.
-Pytanie, kto i kiedy oceni, które ziemie ucierpiały najmocniej. - skwitowałem gorzko. W przeciwieństwie do Harlana, dla którego liczby były chyba obiektywną prawdą, ja postrzegałem świat inaczej. Finanse były w nim argumentem, a prawda była subiektywna. Kształtowana przez tych, którzy byli w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. -Mógłbyś pokazać się w Londynie. Odwiedzić mnie w Ministerstwie i przypadkiem wpaść na tych, którzy podejmują teraz kluczowe decyzje. Przypomnieć im o zasługach Shropshire w tej wojnie, o naglących potrzebach hrabstwa. - zasugerowałem powoli. Wiedziałem, że Harlan jest patriotą i że obowiązkowość nie pozwoli mu zapewne zabierać ze skarbca tych, którzy potrzebują pomocy bardziej—ale z drugiej strony, obydwaj byliśmy też lokalnymi patriotami, a skala zniszczeń w hrabstwie wykraczała ponad to, do czego się przygotowywaliśmy. Zmarszczyłem lekko brwi, gdy zaniepokoił się o rebeliantów, bo akurat na to byliśmy przygotowani. -Tereny, na których się ukrywają - duma nie pozwalała mi nazwać Półwyspu Kornwalijskiego ich terenami -też musiały ucierpieć. - czy mieliby siłę na kontrdziałanie? Jeśli tak... -...a my będziemy przygotowani. Od wieków dbacie o czystość krwi na tych ziemiach, wszyscy mamy to we krwi. - zacząłem z pasją. Atak rebeliantów na rzekę Severn, który z mojej inicjatywy został odparty, był jedyną porażką Shropshire w tej wojnie. -Oczyściliśmy z nich ziemie niemal całkowicie, nie wrócą tu. Zresztą, do czego mieliby wracać? Stracili swoje bazy i domy jeszcze przed zawieszeniem broni, meteoryty dołożyły zniszczeń. Omal nie stracili Staffordshire, a przy swoich granicach mają ziemie Parkinsonów i Carrowów, których ludność jest podzielona, a lordowie bezczynni. A na kontrpropagandę im nie pozwolę. - zapowiedziałem twardo, chcąc zarówno uspokoić przyjaciela, jak i przygotować się do działań prewencyjnych. Za rozprowadzanie "Proroka Codziennego" wieszano w Londynie, a w Shropshire moglibyśmy nawet karać ich jeszcze kreatywniej, zgodnie zokrutnymi przedwiecznymi tradycjami tych ziem.
List mnie zaskoczył, miałem nadzieję na awans, ale nie spodziewałem się go w takich warunkach. Nieobecnie odwzajemniłem ambiwalentny uśmiech Harlana, skinąłem w oszołomieniu głową.
-Teraz będę miał większe możliwości. - wymamrotałem, ale unikałem jego spojrzenia, w namyśle pocierając szyję. I większą szansę na stratę głowy. -Co jeszcze wymaga pilnej uwagi? Nie wiem, kiedy wrócę z Londynu. - przyznałem, możliwe, że czeka mnie parę zarwanych nocy w nowym gabinecie.
-Pewnie tak. - odpowiedziałem wymijająco, bo chociaż zazdrościłem potęgi Śmierciożercom (ba, nie tylko im, błyskawiczny sposób w jaki Harlan pokonał trolla wywoływał ciarki) i samemu jej pragnąłem, to z natury byłem ostrożny i pragmatyczny. Nie osiągnę postępów bez ryzyka, ale jak często będę ryzykował, wiedząc, że Lamino praktycznie nigdy mnie nie zawodzi, a klątwy grożą niepowodzeniem i osłabieniem własnego ciała? Na razie ćwiczyłem na bezpańskich psach, niedługo przejdę do ćwiczeń na mugolach—to nie psychopatia, legilimencję też tak ćwiczyłem—ale bezbronna ofiara to co innego niż groźny cel.
Wzniosłem oczy do nieba, gdy sobie ze mnie żartował.
-Najbliższe smoki są pewnie w Derbyshire. - zaprotestowałem logicznie, udając, że perspektywa spotkania z szalonym smokiem wcale mnie nie przestraszyła. -Może zjedzą swoich lordów. - błysnąłem zębami w uśmiechu, który spełzł na wspomnienie zbiórki Vane'a. Harlan rozgraniczał finanse prywatne od danin dla hrabstwa, ale ja nie musiałem tego robić—więc mogłem podchodzić do sprawy emocjonalnie.
-Nie da się wyciągnąć z niej konsekwencji? Teraz, gdy tak spektakularnie zawiedli? - dopytałem, mając na myśli oczywiście konsekwencje podatkowe. Te propagandowe już planowałem, a myśli Harlana podążały podobną ścieżką. Pokiwałem głową z satysfakcją, uznając wzmiankę o koźle ofiarnym za zgodę mojego lorda do rozmontowania kółka astronomicznego na jego ziemiach. I tak brzmieli tu jakoś niepoważnie—ludzie w Shropshire powinni zajmować się trollami i handlem i walką, a jeśli już musieli spoglądać w gwiazdy to mogliby chociaż zrozumieć co widzą na niebie.
Przeszliśmy do gabinetu i do poważniejszych zmartwień. Byłem mściwy i wiedziałem, że lud potrzebuje chleba i igrzysk, a moja wyobraźnia instynktownie biegła ku igrzyskom i spektaklowi zemsty. Nie znałem jednak jeszcze całej skali zniszczeń i najpilniejszych priorytetów.
-A czy zapewnimy im pomoc? - zapytałem wprost, spoglądając na Harlana zmęczonym wzrokiem. Ministerstwo już raz przysłało pomoc humanitarną Shropshire, ale wątpiłem, czy po zniszczeniach w Londynie hrabstwo znów znajdzie się na liście ich priorytetów. Moje wpływy nie sięgały do ministerialnych ekonomów, choć może gdyby porozmawiał z nimi Harlan...
-Ubożsi o... całe miasto? - dopytałem, czując jak zasycha mi w gardle. Matka Edmunda chyba stamtąd pochodziła. Miałem nadzieję, że nie wpłynie to na jego efektywność w pracy.
-Jak radzą sobie uzdrowiciele? - choć pobladłem, usiłowałem pytać logicznie, myśleć logicznie. Harlan mógł jednak dostrzec, jak mocno zacisnąłem palce na krześle.
-Pytanie, kto i kiedy oceni, które ziemie ucierpiały najmocniej. - skwitowałem gorzko. W przeciwieństwie do Harlana, dla którego liczby były chyba obiektywną prawdą, ja postrzegałem świat inaczej. Finanse były w nim argumentem, a prawda była subiektywna. Kształtowana przez tych, którzy byli w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. -Mógłbyś pokazać się w Londynie. Odwiedzić mnie w Ministerstwie i przypadkiem wpaść na tych, którzy podejmują teraz kluczowe decyzje. Przypomnieć im o zasługach Shropshire w tej wojnie, o naglących potrzebach hrabstwa. - zasugerowałem powoli. Wiedziałem, że Harlan jest patriotą i że obowiązkowość nie pozwoli mu zapewne zabierać ze skarbca tych, którzy potrzebują pomocy bardziej—ale z drugiej strony, obydwaj byliśmy też lokalnymi patriotami, a skala zniszczeń w hrabstwie wykraczała ponad to, do czego się przygotowywaliśmy. Zmarszczyłem lekko brwi, gdy zaniepokoił się o rebeliantów, bo akurat na to byliśmy przygotowani. -Tereny, na których się ukrywają - duma nie pozwalała mi nazwać Półwyspu Kornwalijskiego ich terenami -też musiały ucierpieć. - czy mieliby siłę na kontrdziałanie? Jeśli tak... -...a my będziemy przygotowani. Od wieków dbacie o czystość krwi na tych ziemiach, wszyscy mamy to we krwi. - zacząłem z pasją. Atak rebeliantów na rzekę Severn, który z mojej inicjatywy został odparty, był jedyną porażką Shropshire w tej wojnie. -Oczyściliśmy z nich ziemie niemal całkowicie, nie wrócą tu. Zresztą, do czego mieliby wracać? Stracili swoje bazy i domy jeszcze przed zawieszeniem broni, meteoryty dołożyły zniszczeń. Omal nie stracili Staffordshire, a przy swoich granicach mają ziemie Parkinsonów i Carrowów, których ludność jest podzielona, a lordowie bezczynni. A na kontrpropagandę im nie pozwolę. - zapowiedziałem twardo, chcąc zarówno uspokoić przyjaciela, jak i przygotować się do działań prewencyjnych. Za rozprowadzanie "Proroka Codziennego" wieszano w Londynie, a w Shropshire moglibyśmy nawet karać ich jeszcze kreatywniej, zgodnie z
List mnie zaskoczył, miałem nadzieję na awans, ale nie spodziewałem się go w takich warunkach. Nieobecnie odwzajemniłem ambiwalentny uśmiech Harlana, skinąłem w oszołomieniu głową.
-Teraz będę miał większe możliwości. - wymamrotałem, ale unikałem jego spojrzenia, w namyśle pocierając szyję. I większą szansę na stratę głowy. -Co jeszcze wymaga pilnej uwagi? Nie wiem, kiedy wrócę z Londynu. - przyznałem, możliwe, że czeka mnie parę zarwanych nocy w nowym gabinecie.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
― Oczywiście, że zapewnimy ― odparłem gładko, bez cienia zawahania. Shropshire było surową ziemią zamieszkałą przez surowy lud, ale w obliczu tak ogromnej katastrofy wszystko traciło swój wydźwięk i kolor, liczyło się wsparcie. Nie znałem mieszkających tu ludzi osobiście, byli dla mnie jedynie statystyką, rzędem dusz i liczb zapisanych w dokumentach, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to ten rząd dusz płaci podatki i wytwarza dobra, które składają się na życie arystokracji. Bez nas zamieszkałe tu rodziny tworzyłyby jedynie bezmyślny motłoch bez spójnej historii i celu, bez nich nie byłoby czym rządzić. Trwaliśmy w tym układzie wspólnie, a w dobie kryzysu to na nas kierowano spojrzenia, uszy głodne były choćby strzępów informacji płynących z wnętrza warowni.
― Proponowałem wcześniej Juliusowi, by opróżnić część magazynów i spichlerzy, a składowane tam dobra przenieść do naszych lochów. Unikniemy w ten sposób możliwości kradzieży, zapanujemy nad ilością wydawanego pożywienia, uchronimy także zapasy przed ewentualnymi konsekwencjami kapryśnej pogody. Opróżnione magazyny z kolei posłużą nam za tymczasowe schrony dla matek z dziećmi i osób starszych. Całą resztę trzeba będzie zaangażować do prac; mężczyzn do cięższych, kobiety do lżejszych ― machnąłem lekceważąco ręką, Cornelius na pewno sam doskonale domyślał się do czego zmierzam ― zajęte ręce i umysł to gwarancja spokoju, a możliwość realnej pomocy, poczucie sprawczości, wypali niezadowolenie.
Dostrzegłem, jak czarodziej zaciska palce na oparciu krzesła, jak pobladł, na wieść o utracie całego miasta. Przyjrzałem mu się z wyrachowanym wręcz spokojem, zajrzałem w oczy, by zaraz beznamiętnie dodać:
― Całe miasto.
Miałem całą noc na przyswojenie tej informacji, teraz, po wielu godzinach analiz, planów i kolejnych nieprzyjemnych wiadomościach, nie robiła już na mnie takiego wrażenia.
― Uzdrowicieli jest za mało ― mruknąłem, przesuwając dokument po biurku. Spod niego wyłonił się kolejny, ten który mnie interesował ― w południe mam jednak spotkanie z najstarszym profesorem, który nieoficjalnie przejął dowodzenie nad medykami. Być może uda nam się nieco załagodzić nadciągający kryzys opieki zdrowotnej: do obwiązywania ran i podawania wody nie trzeba wybitnie skomplikowanego przeszkolenia medycznego, mogą to robić wcześniej wspomniane kobiety, mają ku temu naturalne predyspozycje. ― W końcu nie bez powodu to właśnie one opiekowały się potomstwem, dbały o zdarte kolana, leczyły proste zatrucia po zjedzeniu nieświeżego jabłka.
Gdy Cornelius poruszył kwestię pokazania się w Londynie ― uniosłem na niego zmęczone spojrzenie.
― Londyn ma teraz swoje własne problemy ― odparłem ostrożnie, płynnym ruchem odnajdując kolejny dokument. Ten był spisany chaotyczną ręką, nierównym pismem, w pośpiechu godzin nocnych. Zmarszczyłem lekko brwi, usiłując odczytać słupki danych sporządzonych przez mojego syna na podstawie otrzymanych doniesień i listów. ― Magiczny pył obudził w mieszkańcach stolicy chęci na lecznicze kuracje za jego pośrednictwem, zatem przewiduję, że Mung będzie nie tylko obłożony ludźmi poważnie rannymi i wymagającymi zaawansowanej opieki, ale także cymbałami testującymi gwiezdne kąpiele na własnej skórze. ― Znów uniosłem spojrzenie znad dokumentu. ― Stolica wymaga opieki i zasobów, to serce naszego kraju. Nie mógłbym prosić o wsparcie, nie teraz. Zresztą, czas pokaże które z hrabstw wymagają najwięcej naszej uwagi, logicznym posunięciem byłoby wsparcie najbardziej zniszczonych ziem.
Wysłuchałem kolejnych słów Corneliusa, tym razem w temacie rebeliantów. Nie mogłem zaprzeczać sam przed sobą ― temat mnie martwił, choć przecież wiedziałem, że kultywowane na naszych ziemiach tradycje czystej krwi nie pozwoliłyby się brudnym terrorystom zagnieździć tu na dłużej. Shropshire od wieków błyszczało swoim antymugolskim nastawieniem i Cornelius miał rację ― ryzyko ataku było niskie, o ile nie zerowe.
Westchnąłem głęboko i potarłem palcami zmęczone oczy. Potrzebowałem czegoś, co postawi mnie na nogi, a o odżywczej drzemce nie było nawet mowy.
― Masz rację ― mruknąłem ― martwi mnie jedynie świadomość tego, że zabiedzony i zapędzony w kąt kundel w końcu przestanie szczerzyć kły i rzuci się bez pomyślunku i bez opamiętania, w ostatniej szarży ku wyzwoleniu. Atak byłby ryzykowny i nielogiczny, ale czy ryzykowne i nielogiczne akcje nie są tym, co terroryści uprawiają od początku wojny? ― Przechyliłem lekko głowę, przyglądając się chaosowi na własnym biurku. Było tyle spraw, które wymagały uwagi, tyle rzeczy do omówienia, do zaplanowania…
Uniosłem dłoń, uścisnąłem nasadę nosa, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Czułem, jak pod kopułą czaszki zaczyna kiełkować tępy ból spowodowany brakiem snu.
― Na ten moment trudno wskazać jednoznaczny priorytet. Gdyby coś się zmieniło ― poinformuje cię ― zapowiedziałem, odejmując dłoń od twarzy. Brałem rzecz jasna pod uwagę awans Corneliusa i ogrom spraw czekających na niego w stolicy, a on sam przecież wiedział, że nie poślę do niego sowy lub skrzata z byle ochłapem.
― Proponowałem wcześniej Juliusowi, by opróżnić część magazynów i spichlerzy, a składowane tam dobra przenieść do naszych lochów. Unikniemy w ten sposób możliwości kradzieży, zapanujemy nad ilością wydawanego pożywienia, uchronimy także zapasy przed ewentualnymi konsekwencjami kapryśnej pogody. Opróżnione magazyny z kolei posłużą nam za tymczasowe schrony dla matek z dziećmi i osób starszych. Całą resztę trzeba będzie zaangażować do prac; mężczyzn do cięższych, kobiety do lżejszych ― machnąłem lekceważąco ręką, Cornelius na pewno sam doskonale domyślał się do czego zmierzam ― zajęte ręce i umysł to gwarancja spokoju, a możliwość realnej pomocy, poczucie sprawczości, wypali niezadowolenie.
Dostrzegłem, jak czarodziej zaciska palce na oparciu krzesła, jak pobladł, na wieść o utracie całego miasta. Przyjrzałem mu się z wyrachowanym wręcz spokojem, zajrzałem w oczy, by zaraz beznamiętnie dodać:
― Całe miasto.
Miałem całą noc na przyswojenie tej informacji, teraz, po wielu godzinach analiz, planów i kolejnych nieprzyjemnych wiadomościach, nie robiła już na mnie takiego wrażenia.
― Uzdrowicieli jest za mało ― mruknąłem, przesuwając dokument po biurku. Spod niego wyłonił się kolejny, ten który mnie interesował ― w południe mam jednak spotkanie z najstarszym profesorem, który nieoficjalnie przejął dowodzenie nad medykami. Być może uda nam się nieco załagodzić nadciągający kryzys opieki zdrowotnej: do obwiązywania ran i podawania wody nie trzeba wybitnie skomplikowanego przeszkolenia medycznego, mogą to robić wcześniej wspomniane kobiety, mają ku temu naturalne predyspozycje. ― W końcu nie bez powodu to właśnie one opiekowały się potomstwem, dbały o zdarte kolana, leczyły proste zatrucia po zjedzeniu nieświeżego jabłka.
Gdy Cornelius poruszył kwestię pokazania się w Londynie ― uniosłem na niego zmęczone spojrzenie.
― Londyn ma teraz swoje własne problemy ― odparłem ostrożnie, płynnym ruchem odnajdując kolejny dokument. Ten był spisany chaotyczną ręką, nierównym pismem, w pośpiechu godzin nocnych. Zmarszczyłem lekko brwi, usiłując odczytać słupki danych sporządzonych przez mojego syna na podstawie otrzymanych doniesień i listów. ― Magiczny pył obudził w mieszkańcach stolicy chęci na lecznicze kuracje za jego pośrednictwem, zatem przewiduję, że Mung będzie nie tylko obłożony ludźmi poważnie rannymi i wymagającymi zaawansowanej opieki, ale także cymbałami testującymi gwiezdne kąpiele na własnej skórze. ― Znów uniosłem spojrzenie znad dokumentu. ― Stolica wymaga opieki i zasobów, to serce naszego kraju. Nie mógłbym prosić o wsparcie, nie teraz. Zresztą, czas pokaże które z hrabstw wymagają najwięcej naszej uwagi, logicznym posunięciem byłoby wsparcie najbardziej zniszczonych ziem.
Wysłuchałem kolejnych słów Corneliusa, tym razem w temacie rebeliantów. Nie mogłem zaprzeczać sam przed sobą ― temat mnie martwił, choć przecież wiedziałem, że kultywowane na naszych ziemiach tradycje czystej krwi nie pozwoliłyby się brudnym terrorystom zagnieździć tu na dłużej. Shropshire od wieków błyszczało swoim antymugolskim nastawieniem i Cornelius miał rację ― ryzyko ataku było niskie, o ile nie zerowe.
Westchnąłem głęboko i potarłem palcami zmęczone oczy. Potrzebowałem czegoś, co postawi mnie na nogi, a o odżywczej drzemce nie było nawet mowy.
― Masz rację ― mruknąłem ― martwi mnie jedynie świadomość tego, że zabiedzony i zapędzony w kąt kundel w końcu przestanie szczerzyć kły i rzuci się bez pomyślunku i bez opamiętania, w ostatniej szarży ku wyzwoleniu. Atak byłby ryzykowny i nielogiczny, ale czy ryzykowne i nielogiczne akcje nie są tym, co terroryści uprawiają od początku wojny? ― Przechyliłem lekko głowę, przyglądając się chaosowi na własnym biurku. Było tyle spraw, które wymagały uwagi, tyle rzeczy do omówienia, do zaplanowania…
Uniosłem dłoń, uścisnąłem nasadę nosa, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Czułem, jak pod kopułą czaszki zaczyna kiełkować tępy ból spowodowany brakiem snu.
― Na ten moment trudno wskazać jednoznaczny priorytet. Gdyby coś się zmieniło ― poinformuje cię ― zapowiedziałem, odejmując dłoń od twarzy. Brałem rzecz jasna pod uwagę awans Corneliusa i ogrom spraw czekających na niego w stolicy, a on sam przecież wiedział, że nie poślę do niego sowy lub skrzata z byle ochłapem.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Harlan myślał teraz o finansach i rozwiązaniach, a ja o tym, co ludzie powiedzą. Może w tym tkwiły różnice naszych charakterów i temperamentów, a może to rodziny ukształtowały naszą wrażliwość. Niektórzy szlachcice przywiązywali nadmierną uwagę do przyjęć i kostiumów i uśmiechów i szczeniackich intryg, ale nie moi surowi panowie. Owszem, mój rówieśnik lord Avery wyglądał i zachowywał się nienagannie, podobnie jak wszyscy jego krewni—ale wątpię, by odebrane wraz z pozycją wychowanie zaprzątało mu głowę. Nigdy nie musiał zastanawiać się nad tym, czy jest lubiany. Nie potrzebował tego.
Od tego, by łagodzić słowa i usprawiedliwiać rozkazy naszych lordów—oraz wykonywać rozkazy, którymi im parać się nie wypadało—od wieków byliśmy my. Do dziś pamiętam, jak pan dziadek wziął mnie na stronę gdy pierwszy raz przekraczaliśmy Dinham Bridge. Jeden z chłopców, Harlan, jest twoim rówieśnikiem i będziesz jego użytecznym cieniem. A jeśli traficie poza Shropshire w swoim towarzystwie, podłożysz świnię każdemu chłopcu, który spojrzy na niego krzywo, ale tak żeby się nie zorientował. - zarządził, nakazując mi wkupić się bezwzględnością w łaski Harlana i doskonale wiedziałem, że za niepowodzenie spotka mnie lanie. Pan dziadek nie wyjaśnił, czym są krzywe spojrzenia, więc w młodzieńczych latach nabrałem na to pewnej nadwrażliwości.
Jak krzywo spojrzą na Averych ludzie zaprzągnięci do dodatkowej pracy? Wiedziałem, że to się nie liczy—zrobią to tak czy siak. Wiedziałem też, że Harlan lub jego krewni po prostu wydadzą im rozkaz. Zanotowałem w pamięci, by być wtedy w Shropshire i samemu obwieścić dekret gdzie mogę, ściskając ludzkie dłonie z przekonującym uśmiechem.
-Jak myślisz, kiedy wprowadzicie te dekrety? - zagaiłem, tak żeby na razie się nie zorientował. Zakładałem, że mamy trochę czasu, najpierw ktoś musi transmutować lochy tak, by wilgoć nie zagroziła zbożu. Skinąłem uprzejmie głową, nie mówiąc mu na razie, że i tak będą niezadowoleni. Chyba, że... -Więcej zboża dla tych, którzy będą pracować najszybciej. Może nawet jakieś niepotrzebne, ale budzące respekt odznaczenia dla bohaterów odbudowy. - zaproponowałem, lud potrzebował chleba i igrzysk. Choć nie mieszkałem w Shropshire stale, to nadal kojarzyłem ludzi i ich twarze, moi rodzice—zwłaszcza matka, usiłująca odnaleźć się w roli pani dworku po wychowaniu w tłocznym Londynie w kamienicy Crabbe'ów—dbali o sieć relacji i zażyłości z lokalną ludnością. Siostra Edmunda osiedliła się na terenach, które chyba nie ucierpiały, ale krawcowa matki mieszkała w Whitchurch...
-Oderżnięte kończyny są ważniejsze od problemów dziewuch, które zamiast sprzątać gruzy natarły się księżycowym pyłem. - nie wszedłem mu w słowo z uprzejmości, ale gdy odezwałem się w kwestii Londynu, nie hamowałem już języka. Przy Harlanie zresztą nie musiałem, dyplomatyczna maska stawała się przy przyjacielu luźniejsza, kołnierz koszuli nie był zapięty tak ciasno jak zwykle. -Ten drugi problem da się rozwiązać akcją informacyjną. - dodałem spokojniej, odpychając na bok myśli o głupocie młodych ludzi. -I pracą, niech dziewuchy zajmą się czymś pożytecznym zamiast myśleć o kosmetykach. To powinno odciążyć uzdrowicieli i—nie od razu, ale z biegiem czasu—święty Mung okiełzna kryzys w stolicy, by pomóc poza nią. - myślałem na głos. Westchnąłem, ciężko. -Wczoraj, na uroczystości, widziałem młodzież, która nie miała za grosz poszanowania dla powagi okazji. - mruknąłem, wspominając nienawistne spojrzenie własnego syna i niezrozumiałe humorki kuzynki Elviry. Prawdę mówiąc, przy mnie łatwo było zdradzić swoje emocje nawet gdy się o tym nie wiedziało; byłem na nie ponadprzeciętnie wyczulony, a w razie wątpliwości sięgałem po różdżkę—ale to nie zmieniało faktu, że kuzynki Multon powinny pozostać jednością w oczach nowopoznanego polityka. -Kilkanaście lat różnicy, a już taka przepaść. - gdybym ja jako dziecko okazał publicznie swój zły humor, przez tydzień nie mógłbym usiąść bez bólu.
-Od wieków jesteśmy ostoją dla czystej krwi, ale nie jesteśmy symbolem. - mruknąłem, gdy zaczęliśmy dywagować o rebeliantach. Avery brutalnie forsowali swoją nietolerancję dla odmieńców, ale nie robili tego głośno. Samemu pomagałem im tuszować różne rzeczy, jako jedna z nielicznych rodzin wiedzieli o moim talencie do usuwania wspomnień sporo przedtem zanim Rycerze zapewnili mi nietykalność. -Jeśli rzucą się do ostatniej szarży to na Londyn, może na hrabstwa namiestników—one mają długą, mugolską historię. - dzięki płomieniom i krwi, mugolska historia na naszych ziemiach była... obecna, ale tłamszona.
-Będę do dyspozycji. - przytaknąłem, prostując się. Potrzebowałem kawy, może w Ministerstwie zostały jakieś całe zapasy. Oddaliłem się do pracy, pozwalając Harlanowi pracować. Nieprzyjemny pył wznosił się na dziedzińcu z każdym moim krokiem, a martwego trolla ominąłem bardzo szerokim łukiem.
/zt
Od tego, by łagodzić słowa i usprawiedliwiać rozkazy naszych lordów—oraz wykonywać rozkazy, którymi im parać się nie wypadało—od wieków byliśmy my. Do dziś pamiętam, jak pan dziadek wziął mnie na stronę gdy pierwszy raz przekraczaliśmy Dinham Bridge. Jeden z chłopców, Harlan, jest twoim rówieśnikiem i będziesz jego użytecznym cieniem. A jeśli traficie poza Shropshire w swoim towarzystwie, podłożysz świnię każdemu chłopcu, który spojrzy na niego krzywo, ale tak żeby się nie zorientował. - zarządził, nakazując mi wkupić się bezwzględnością w łaski Harlana i doskonale wiedziałem, że za niepowodzenie spotka mnie lanie. Pan dziadek nie wyjaśnił, czym są krzywe spojrzenia, więc w młodzieńczych latach nabrałem na to pewnej nadwrażliwości.
Jak krzywo spojrzą na Averych ludzie zaprzągnięci do dodatkowej pracy? Wiedziałem, że to się nie liczy—zrobią to tak czy siak. Wiedziałem też, że Harlan lub jego krewni po prostu wydadzą im rozkaz. Zanotowałem w pamięci, by być wtedy w Shropshire i samemu obwieścić dekret gdzie mogę, ściskając ludzkie dłonie z przekonującym uśmiechem.
-Jak myślisz, kiedy wprowadzicie te dekrety? - zagaiłem, tak żeby na razie się nie zorientował. Zakładałem, że mamy trochę czasu, najpierw ktoś musi transmutować lochy tak, by wilgoć nie zagroziła zbożu. Skinąłem uprzejmie głową, nie mówiąc mu na razie, że i tak będą niezadowoleni. Chyba, że... -Więcej zboża dla tych, którzy będą pracować najszybciej. Może nawet jakieś niepotrzebne, ale budzące respekt odznaczenia dla bohaterów odbudowy. - zaproponowałem, lud potrzebował chleba i igrzysk. Choć nie mieszkałem w Shropshire stale, to nadal kojarzyłem ludzi i ich twarze, moi rodzice—zwłaszcza matka, usiłująca odnaleźć się w roli pani dworku po wychowaniu w tłocznym Londynie w kamienicy Crabbe'ów—dbali o sieć relacji i zażyłości z lokalną ludnością. Siostra Edmunda osiedliła się na terenach, które chyba nie ucierpiały, ale krawcowa matki mieszkała w Whitchurch...
-Oderżnięte kończyny są ważniejsze od problemów dziewuch, które zamiast sprzątać gruzy natarły się księżycowym pyłem. - nie wszedłem mu w słowo z uprzejmości, ale gdy odezwałem się w kwestii Londynu, nie hamowałem już języka. Przy Harlanie zresztą nie musiałem, dyplomatyczna maska stawała się przy przyjacielu luźniejsza, kołnierz koszuli nie był zapięty tak ciasno jak zwykle. -Ten drugi problem da się rozwiązać akcją informacyjną. - dodałem spokojniej, odpychając na bok myśli o głupocie młodych ludzi. -I pracą, niech dziewuchy zajmą się czymś pożytecznym zamiast myśleć o kosmetykach. To powinno odciążyć uzdrowicieli i—nie od razu, ale z biegiem czasu—święty Mung okiełzna kryzys w stolicy, by pomóc poza nią. - myślałem na głos. Westchnąłem, ciężko. -Wczoraj, na uroczystości, widziałem młodzież, która nie miała za grosz poszanowania dla powagi okazji. - mruknąłem, wspominając nienawistne spojrzenie własnego syna i niezrozumiałe humorki kuzynki Elviry. Prawdę mówiąc, przy mnie łatwo było zdradzić swoje emocje nawet gdy się o tym nie wiedziało; byłem na nie ponadprzeciętnie wyczulony, a w razie wątpliwości sięgałem po różdżkę—ale to nie zmieniało faktu, że kuzynki Multon powinny pozostać jednością w oczach nowopoznanego polityka. -Kilkanaście lat różnicy, a już taka przepaść. - gdybym ja jako dziecko okazał publicznie swój zły humor, przez tydzień nie mógłbym usiąść bez bólu.
-Od wieków jesteśmy ostoją dla czystej krwi, ale nie jesteśmy symbolem. - mruknąłem, gdy zaczęliśmy dywagować o rebeliantach. Avery brutalnie forsowali swoją nietolerancję dla odmieńców, ale nie robili tego głośno. Samemu pomagałem im tuszować różne rzeczy, jako jedna z nielicznych rodzin wiedzieli o moim talencie do usuwania wspomnień sporo przedtem zanim Rycerze zapewnili mi nietykalność. -Jeśli rzucą się do ostatniej szarży to na Londyn, może na hrabstwa namiestników—one mają długą, mugolską historię. - dzięki płomieniom i krwi, mugolska historia na naszych ziemiach była... obecna, ale tłamszona.
-Będę do dyspozycji. - przytaknąłem, prostując się. Potrzebowałem kawy, może w Ministerstwie zostały jakieś całe zapasy. Oddaliłem się do pracy, pozwalając Harlanowi pracować. Nieprzyjemny pył wznosił się na dziedzińcu z każdym moim krokiem, a martwego trolla ominąłem bardzo szerokim łukiem.
/zt
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wydałem z siebie pełen zadumy pomruk graniczący z aprobatą. Dodatkowa zachęta była miła dla oka, miła dla serca, szczególnie dla tych, którzy mogliby na tym potencjalnie zyskać. Cokolwiek by to jednak było, musiało być łatwe w zorganizowaniu i ― najlepiej ― bez kosztów, które poniósłby ród. Skarbiec był w dobrym stanie, sam o to zadbałem, ale w obliczu globalnej katastrofy czekały nas inne wydatki niż odznaczenia na pokaz.
― Ta decyzja pozostaje w gestii Juliusa ― mruknąłem, gdy spytał o przybliżoną datę wcielenia w życie nowych decyzji. Mogłem, na bazie własnego doświadczenia i znajomości charakteru nestora i sposobu jego pracy, snuć domysły i mieć pewne przypuszczenia, według mnie sprawa zostanie ogłoszona tuż po tym, jak spłyną do nas absolutnie wszystkie wieści i raporty. Czasu było więc niewiele, przynajmniej w teorii. Gdyby w rzeczonych wiadomościach dotarła do nas jakaś wywrotowa informacja ― wszystko mogłoby się wydłużyć.
Wykrzywiłem wargi w gorzkim grymasie, gdy Cornelius żywo zareagował na wspomnienie dziewczyn lubujących się w gwiezdnych kąpielach. Owszem, problem wydawał się niewart uwagi, ale ― jak zawsze ― starałem się sięgać wzrokiem i umysłem dalej niż pierwsza fala konsekwencji. Część z tych kobiet, siłą rzeczy, zapewne nosiła pod sercem nowe życie. Jak kontakt z pyłem wpłynie na dziecko? Czy za parę miesięcy miała dosięgnąć nas fala wiadomości o urodzonych potworkach bez głów?
Cornelius wydawał się już mieć plan, a przynajmniej jego zalążek. Akcja informacyjna brzmiała dobrze; odruchowo pomyślałem o niskim nakładzie kosztów i potencjalnie wysokiej skuteczności. Zresztą, nie pracowałby jako jeden z czołowych propagandzistów, gdyby nie był diablo skuteczny.
― Młodzieży brakuje dyscypliny ― orzekłem gorzko, z dozą rozczarowania. Nie chciałem teraz przywoływać przykładu własnego syna; choć Emeric odebrał wzorowe wychowanie i jak dotąd nie przyniósł mi wstydu, tak dostrzegałem w nim pewne braki, których wolałbym nie oglądać. ― Brakuje w nich poszanowania dla starych tradycji i autorytetów, brakuje im świadomości. Być może tragedia wojny pozwoli im dojrzeć do właściwego zachowania.
W milczącej zadumie wysłuchałem jego słów o teoretycznym ataku na ziemie oddane pod pieczę namiestników i nie mogłem się z nim nie zgodzić. Shropshire od wieków pozostawało hrabstwem w którym mugolom przytrafiały się przykre wypadki, niewiele inaczej miała się sprawa z mugolakami. Tereny zdobytych hrabstw, choć teraz otoczone najlepszą możliwą opieką, mogły przyciągać ku sobie wysiedleńców, straceńców chcących odzyskać dawny dom.
Skinąłem głową w ramach milczącego pożegnania i wróciłem spojrzeniem do dokumentów rozłożonych na biurku. Moje myśli jeszcze przez moment dryfowały w kierunku spraw wojny i obronności, ale gdy stojący pod ścianą zegar wybił kurant pełnej godziny, wróciłem do tego co tu i teraz. Do spraw Shropshire.
|zt
― Ta decyzja pozostaje w gestii Juliusa ― mruknąłem, gdy spytał o przybliżoną datę wcielenia w życie nowych decyzji. Mogłem, na bazie własnego doświadczenia i znajomości charakteru nestora i sposobu jego pracy, snuć domysły i mieć pewne przypuszczenia, według mnie sprawa zostanie ogłoszona tuż po tym, jak spłyną do nas absolutnie wszystkie wieści i raporty. Czasu było więc niewiele, przynajmniej w teorii. Gdyby w rzeczonych wiadomościach dotarła do nas jakaś wywrotowa informacja ― wszystko mogłoby się wydłużyć.
Wykrzywiłem wargi w gorzkim grymasie, gdy Cornelius żywo zareagował na wspomnienie dziewczyn lubujących się w gwiezdnych kąpielach. Owszem, problem wydawał się niewart uwagi, ale ― jak zawsze ― starałem się sięgać wzrokiem i umysłem dalej niż pierwsza fala konsekwencji. Część z tych kobiet, siłą rzeczy, zapewne nosiła pod sercem nowe życie. Jak kontakt z pyłem wpłynie na dziecko? Czy za parę miesięcy miała dosięgnąć nas fala wiadomości o urodzonych potworkach bez głów?
Cornelius wydawał się już mieć plan, a przynajmniej jego zalążek. Akcja informacyjna brzmiała dobrze; odruchowo pomyślałem o niskim nakładzie kosztów i potencjalnie wysokiej skuteczności. Zresztą, nie pracowałby jako jeden z czołowych propagandzistów, gdyby nie był diablo skuteczny.
― Młodzieży brakuje dyscypliny ― orzekłem gorzko, z dozą rozczarowania. Nie chciałem teraz przywoływać przykładu własnego syna; choć Emeric odebrał wzorowe wychowanie i jak dotąd nie przyniósł mi wstydu, tak dostrzegałem w nim pewne braki, których wolałbym nie oglądać. ― Brakuje w nich poszanowania dla starych tradycji i autorytetów, brakuje im świadomości. Być może tragedia wojny pozwoli im dojrzeć do właściwego zachowania.
W milczącej zadumie wysłuchałem jego słów o teoretycznym ataku na ziemie oddane pod pieczę namiestników i nie mogłem się z nim nie zgodzić. Shropshire od wieków pozostawało hrabstwem w którym mugolom przytrafiały się przykre wypadki, niewiele inaczej miała się sprawa z mugolakami. Tereny zdobytych hrabstw, choć teraz otoczone najlepszą możliwą opieką, mogły przyciągać ku sobie wysiedleńców, straceńców chcących odzyskać dawny dom.
Skinąłem głową w ramach milczącego pożegnania i wróciłem spojrzeniem do dokumentów rozłożonych na biurku. Moje myśli jeszcze przez moment dryfowały w kierunku spraw wojny i obronności, ale gdy stojący pod ścianą zegar wybił kurant pełnej godziny, wróciłem do tego co tu i teraz. Do spraw Shropshire.
|zt
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Dinham Bridge
Szybka odpowiedź