Salon
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jasne kolory i poduszki – to te elementy, które szczególnie rzucają się w oczy w salonie należącym do Gwen Grey. Pomieszczenie jest raczej prostokątne, z dużym oknem, którego parapet pełni rolę siedziska (na którym właścicielka często zasypia). Dwuosobowa kanapa, stolik i wygodny fotel zwykle zawalone są różnej maści przyrządami do szkicowania oraz kartkami i kubkami po herbacie.
Naprzeciwko kanapy znajduje się kominek, który Gwen często rozpala, a po jego bokach umieszczone zostały szafki i regały, na których malarka trzyma książki i zdjęcia. W ostatnim czasie w okolicy okna została postawiona klatka, w której nocuje sowa malarki, jednak ponieważ dziewczyna nie ma serca, aby trzymać zwierzę zamknięte, ta zwykle lata po całym mieszkaniu luzem, do swojego więzienia wracając tylko po to, by coś zjeść.
Naprzeciwko kanapy znajduje się kominek, który Gwen często rozpala, a po jego bokach umieszczone zostały szafki i regały, na których malarka trzyma książki i zdjęcia. W ostatnim czasie w okolicy okna została postawiona klatka, w której nocuje sowa malarki, jednak ponieważ dziewczyna nie ma serca, aby trzymać zwierzę zamknięte, ta zwykle lata po całym mieszkaniu luzem, do swojego więzienia wracając tylko po to, by coś zjeść.
Skinęła głową. W drodze do salonu schowała kompas do jednej z szuflad: tak, by nie leżał na widoku i by przypadkiem nie zleciał. To były delikatne przyrządy. Z tego, co jednak panna Grey zauważyła, kompas działał przynajmniej pozornie poprawnie. Jeśli ktoś będzie go pilnie szukał, pewnie zauważy jakieś ogłoszenia rozlepione na ulicy. Jeśli nie, to trudno. Nawet cenne przedmioty czasem ginęły, a Gwen nie sądziła, aby wycieczka ze zgubionym kompasem na policje była dobrym pomysłem. Mieli tam pilniejsze sprawy na głowie.
Pytana o miejsce pracy, uniosła leżący na stole szkicownik. Szybko nakreślone sylwetki nie były doskonałe, ale nie musiały być: to były tylko szybkie koncepty. Gwen była jednak na tyle biegła w tej dziedzinie, że niewprawne oko mogło nie zwrócić uwagi na drobne niuanse związane z nieprawidłowymi proporcjami, czy nieco niedbale pociągniętą kreską.
– Dziękuję! Udało mi się dostać pracę w „Czarownicy” – powiedziała z uśmiechem, zerkając na Charlie znad szkicownika. – Pracuje jako ilustratorka. Niedługo czeka mnie ostatni dzień w muzeum… i w ogóle. Dążyłam do tego, no wiesz… chciałam się utrzymywać tylko z tworzenia. Tylko chyba trochę mi dziwnie z tą zmianą, przynajmniej na razie.
Musiała przywyknąć do myśli, że w końcu nie będzie pracować w konkretnych godzinach. Będzie przychodzić do redakcji na umówione spotkania, pracować skąd jej się podoba i modlić w duchu, aby jej prace spodobały się odbiorcom. W końcu wielu czarodziejów sięga po „Czarownicę” i szansa, że ktoś – jakiś mecenas czy bogacz – zauważy jej twórczość zdecydowanie wzrastała.
Odłożyła szkicownik i przysiadła na chwilę, aby nie spoglądać na koleżankę z góry. Głupio się czuła mówiąc do drugiej osoby w ten sposób. Z resztą, doskonale wiedziała, że to nie jest komfortowa pozycja także dla drugiej storny.
– Och, ale transmutacja chyba bywa bardzo pomocna! No wiesz… wystarczy zmienić kogoś w fretkę albo żabę i właściwie jest bezbronny. Chociaż nigdy nie szło mi to za dobrze. – Gwen podrapała się po głowie. – Jak chcesz, możemy kiedyś poćwiczyć razem, ale chyba wolałabym skupić się na urokach. I obronie oczywiście, chociaż ona zawsze szła mi gorzej. Właściwie… patronus dalej mi nie wychodzi. – Zaśmiała się cicho, choć Charlene mogła wyczuć w głosie dziewczyny odrobinę smutku. – Ale przynajmniej dwa ostatnie pojedynki udało mi się wygrać! – pochwaliła się. Nie była wcale taka złe w te klocki! Może była dla niej jakaś nadzieja?
Odruchowo kiwnęła głową na pytanie Charlie. Nie miała w prywatnym życiu wielkich dramatów. Oczywiście, że nie było doskonale: trwała przecież wojna! Ale ona sama dopiero co dostała nową pracę i żyła właściwie tą informacją.
– Właściwie tak… i o dziwo, nie, raczej mam szczęście co do ludzi. Może po prostu ludzie sztuki są bardziej empatyczni? – pomyślała na głos. Nie obracała się wśród wyższych sfer i raczej nie trafiała na szlachtę o szczególnie wysublimowanych gustach oraz poglądach. – Wiesz… bardziej chyba martwię się o mugoli, niż mugolaków. My potrafimy się bronić… i wiemy, jak działa ten świat. – Westchnęła. – A mugole? Połowa świata jest przed nimi zatajona. Dzieją się złe rzeczy, a oni nawet nie wiedzą jak z nimi walczyć. To jest chyba największa tragedia tej wojny. Ja wiem… że połączenie magicznej i niemagicznej części świata jest trudne, jeśli nie niemożliwe, ale to przecież JEDEN świat. Jeśli nie możemy działać razem to powinniśmy chociaż no wiesz… zminimalizować nas wpływ na nich. – Wstała. – Ale jestem tylko pojedynczą malarką, która nawet nie może wyczarować patronusa. Co ja mogę. – Uśmiechnęła się gorzko. – To ja pójdę zrobię tę herbatę. Czuj się jak u siebie – powiedziała, ruszając do kuchni.
Pytana o miejsce pracy, uniosła leżący na stole szkicownik. Szybko nakreślone sylwetki nie były doskonałe, ale nie musiały być: to były tylko szybkie koncepty. Gwen była jednak na tyle biegła w tej dziedzinie, że niewprawne oko mogło nie zwrócić uwagi na drobne niuanse związane z nieprawidłowymi proporcjami, czy nieco niedbale pociągniętą kreską.
– Dziękuję! Udało mi się dostać pracę w „Czarownicy” – powiedziała z uśmiechem, zerkając na Charlie znad szkicownika. – Pracuje jako ilustratorka. Niedługo czeka mnie ostatni dzień w muzeum… i w ogóle. Dążyłam do tego, no wiesz… chciałam się utrzymywać tylko z tworzenia. Tylko chyba trochę mi dziwnie z tą zmianą, przynajmniej na razie.
Musiała przywyknąć do myśli, że w końcu nie będzie pracować w konkretnych godzinach. Będzie przychodzić do redakcji na umówione spotkania, pracować skąd jej się podoba i modlić w duchu, aby jej prace spodobały się odbiorcom. W końcu wielu czarodziejów sięga po „Czarownicę” i szansa, że ktoś – jakiś mecenas czy bogacz – zauważy jej twórczość zdecydowanie wzrastała.
Odłożyła szkicownik i przysiadła na chwilę, aby nie spoglądać na koleżankę z góry. Głupio się czuła mówiąc do drugiej osoby w ten sposób. Z resztą, doskonale wiedziała, że to nie jest komfortowa pozycja także dla drugiej storny.
– Och, ale transmutacja chyba bywa bardzo pomocna! No wiesz… wystarczy zmienić kogoś w fretkę albo żabę i właściwie jest bezbronny. Chociaż nigdy nie szło mi to za dobrze. – Gwen podrapała się po głowie. – Jak chcesz, możemy kiedyś poćwiczyć razem, ale chyba wolałabym skupić się na urokach. I obronie oczywiście, chociaż ona zawsze szła mi gorzej. Właściwie… patronus dalej mi nie wychodzi. – Zaśmiała się cicho, choć Charlene mogła wyczuć w głosie dziewczyny odrobinę smutku. – Ale przynajmniej dwa ostatnie pojedynki udało mi się wygrać! – pochwaliła się. Nie była wcale taka złe w te klocki! Może była dla niej jakaś nadzieja?
Odruchowo kiwnęła głową na pytanie Charlie. Nie miała w prywatnym życiu wielkich dramatów. Oczywiście, że nie było doskonale: trwała przecież wojna! Ale ona sama dopiero co dostała nową pracę i żyła właściwie tą informacją.
– Właściwie tak… i o dziwo, nie, raczej mam szczęście co do ludzi. Może po prostu ludzie sztuki są bardziej empatyczni? – pomyślała na głos. Nie obracała się wśród wyższych sfer i raczej nie trafiała na szlachtę o szczególnie wysublimowanych gustach oraz poglądach. – Wiesz… bardziej chyba martwię się o mugoli, niż mugolaków. My potrafimy się bronić… i wiemy, jak działa ten świat. – Westchnęła. – A mugole? Połowa świata jest przed nimi zatajona. Dzieją się złe rzeczy, a oni nawet nie wiedzą jak z nimi walczyć. To jest chyba największa tragedia tej wojny. Ja wiem… że połączenie magicznej i niemagicznej części świata jest trudne, jeśli nie niemożliwe, ale to przecież JEDEN świat. Jeśli nie możemy działać razem to powinniśmy chociaż no wiesz… zminimalizować nas wpływ na nich. – Wstała. – Ale jestem tylko pojedynczą malarką, która nawet nie może wyczarować patronusa. Co ja mogę. – Uśmiechnęła się gorzko. – To ja pójdę zrobię tę herbatę. Czuj się jak u siebie – powiedziała, ruszając do kuchni.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Uśmiechnęła się, przekonana, że pozostawia przedmiot w dobrych, bo bardziej znających mugolski świat rękach.
- W „Czarownicy”? – uniosła brwi. – Myślę, że to na pewno dobre miejsce dla artystki. Sama raczej rzadko ją czytam, wolę czasopisma naukowe, ale... czasem się zdarzy zerknąć. – Charlie nie podążała ślepo za modą, ani tym bardziej za nowinkami z salonów. Nie interesowały ją skandale ze świata sportowych gwiazdek (chyba że wzmianki dotyczące jej kuzyna Josepha) ani z wyższych sfer, ale w ostatnich miesiącach przyłapywała się na tym, że czasem przeglądała „Czarownicę” w poszukiwaniu jednego konkretnego nazwiska z tego środowiska – Anthony Macmillan. No i czasem rzeczywiście zdarzyło jej się przeglądać poradniki modowe czy kulinarne, choć w kuchni radziła sobie nadal kiepsko. Nic dziwnego, że tak schudła, skoro tyle się zamartwiała, pracowała i na dodatek nie umiała sobie ugotować dostatecznie pożywnego obiadu. Cóż, nie odziedziczyła talentu po matce. Leonia Leighton była znakomitą gospodynią domową, przynajmniej wtedy, kiedy depresja na moment wypuszczała ją ze swojej otchłani.
- Kiedyś mi to bardzo pomogło. No wiesz, zmienienie kogoś w królika. Wpadliśmy kiedyś z pewnym znajomym w małe tarapaty, bo wadliwy kominek wyrzucił nas w złym miejscu... – zarumieniła się lekko, w końcu tym znajomym był nie kto inny jak Anthony. I wtedy akurat poznała świat mugoli z tej mniej miłej strony, ale nie generalizowała i nie skreślała wszystkich mugoli za to, że wtedy akurat trafiła na paru złych. Oprócz nich na pewno istniało mnóstwo dobrych mugoli. – Tam byli mugole, i oni mieli takie dziwne... coś, co wyglądało jak metalowa różdżka. Bałam się, że zrobią mojemu przyjacielowi krzywdę, i zmieniłam tego z metalową różdżką w królika. Ten przedmiot wyglądał naprawdę groźnie. – Aż wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Miała wtedy wyrzuty sumienia że użyła magii wobec mugola, ale Anthony był jej wdzięczny za ratunek, no i tamci mugole nie byli dobrymi ludźmi. – W każdym razie zawsze lubiłam transmutację. Uroki zawsze sprawiały mi ogromny problem, ale transmutacja była jedyną wymagającą różdżki dziedziną magii, którą szczerze polubiłam. Była bardziej... interesująca – dodała. Transmutowanie obiektów i wpływanie na otoczenie przemawiało do niej bardziej niż złośliwe zaklęcia czy uroki mające na celu zadawanie obrażeń. Nadal wzdrygała się na myśl o posłaniu w kogoś wiązki noży i tego typu zaklęciach. – A patronusa udało mi się wyczarować dopiero niedawno, wcześniej zawsze był srebrną mgiełką. – Była bardzo dumna z siebie, kiedy z jej różdżki wreszcie wyfrunął srebrny kot, a nie tylko mgiełka. – Tylko raz byłam w klubie pojedynków i szybko stwierdziłam, że się do tego nie nadaję i wolę swoje eliksiry, astronomię i zielarstwo. – Walka nie była dla niej, nawet taka na niby. Była w tym kiepska, więc nic dziwnego, że przegrała. I naprawdę miała nadzieję, że prawdziwe niebezpieczeństwa będą ją omijać i nie przyjdzie jej prędko stanąć do walki z prawdziwym wrogiem. Raczej nie wierzyła w to, że udałoby jej się wyjść z takiego starcia w jednym kawałku. I wiedziała, że powinna ćwiczyć, doskonalić się, ale z własnej woli nie planowała się pakować na pierwszą linię.
Też martwiła się o mugoli, zwłaszcza w czasie anomalii. Czarodzieje przynajmniej byli bardziej świadomi tego, co się działo, mugole nie. Obecna sytuacja zagrażała im, byli bezbronni, bo nie mogli użyć magii żeby się ochronić przed magicznym złem, którego nie rozumieli, ale zdawała sobie też sprawę z tego, że mugole byli znacznie liczniejsi niż czarodzieje, i że jeśli wojna rozleje się też na ich świat, naprawdę nie będzie wesoło ani dla nich, ani dla czarodziejów. Ich światy nie bez powodu żyły odrębnie, nawet Charlie mimo całej swojej tolerancji i otwartości wiedziała, że zasady tajności są potrzebne i mugole nie powinni wiedzieć o magii także dla własnego dobra. Nie bez powodu tym mugolom, którzy mieli czarodziejskie dzieci, nakazywano nie rozgłaszać tego i zachowywać tajemnicę. Wiedziała też od niektórych znajomych mugolaków, że nie każdy ze strony swojej rodziny spotkał się ze zrozumieniem i akceptacją, a niektórzy mugole nienawidzili magii tak samo, jak niektórzy czarodzieje mugoli. Ale przerażało ją to, że ta nienawiść wobec mugoli w świecie magii eskalowała coraz bardziej i wielu mugoli ginęło lub znikało po prostu dla czyjegoś kaprysu, dla zabawy. Bo zawinili fanatykom tym, że urodzili się po tej niby „gorszej” stronie świata. Byli dla wielu niczym zwierzęta, a nawet gorzej.
- Biorąc pod uwagę, że mugoli jest znacznie więcej niż czarodziejów i nasze światy tak bardzo się od siebie oddaliły, rozumiem zasadność zasad tajności i to, że dla obu stron jest lepiej, że nasze światy jednak są rozdzielone... Ale też się o nich martwię, uważam że to nie w porządku, dyskryminowanie ich i krzywdzenie tylko dlatego, że nie urodzili się z magicznymi zdolnościami – odezwała się. I ona mogła skrycie marzyć o świecie, w którym czarodzieje i mugole żyją w przyjaźni i pomagają sobie wzajemnie, ale była to utopia niemożliwa do realizacji. Wiedziała o tym. Światy mogły się przenikać, pojedynczy czarodzieje mogli mieszać się z mugolami lub fascynować ich wynalazkami, ale na pełną skalę to nie mogło zadziałać. – I tak mocno doświadczyły ich anomalie, a teraz jeszcze to... – westchnęła. Pomoc mugolakom mimo wszystko była łatwiejsza, nie wymagała łamania zasad tajności no i mugolaków nie było tak dużo jak mugoli. Łatwiej było pomagać niewielkiej grupie niż licznym milionom ludzi, którzy nawet nie wiedzieli o magii. Co nie znaczyło, że nie powinni robić chociaż drobnych rzeczy, żeby niemagicznym dyskretnie pomóc. – To naprawdę trudne, choć istnieje wielu czarodziejów, którzy wcale nie uważają mugoli za coś gorszego i którym leży na sercu dobro każdego istnienia, nieważne, czy magicznego czy nie – uśmiechnęła się blado. W tym momencie pierwszy raz zaczęła zastanawiać się na tym, czy może powinna kiedyś powiedzieć Gwen o Zakonie, uczynić ją sojuszniczką. Ale zaraz dopadły ją obawy, czy Gwen dałaby sobie radę i czy nie przeraziłoby jej to wszystko. Nie wątpiła w to, że malarka była dzielna i pełna zapału, pewnie dzielniejsza od Charlie, ale gdyby tak jej się coś stało, gdyby znalazła się w większym niebezpieczeństwie niż to, w którym już jest... Charlie by sobie nie wybaczyła, gdyby wciągnęła ją w jakieś bagno, zwłaszcza że po ostatnim spotkaniu sama czasem miała wątpliwości co do tego, czy nadawała się na Zakonniczkę. Dlatego się zawahała i postanowiła, że najpierw sprawdzi grunt. Przecież właściwie to wciąż słabo się znały. Ale nie mogła wykluczyć tej myśli, że może nie w porządku byłoby nie dać Gwen wyboru. W końcu należała do obu światów, oba były jej w jakiś sposób bliskie i może mogłaby zyskać większe możliwości ku temu, by pomagać mugolakom i mugolom. Może powinna z kimś na ten temat porozmawiać, opowiedzieć komuś o Gwen? Jeszcze nigdy nikogo nie wprowadzała, więc nie była pewna, jak to działa.
Właśnie takie rozważania zaprzątały jej umysł, kiedy Gwen wróciła z herbatą.
- W „Czarownicy”? – uniosła brwi. – Myślę, że to na pewno dobre miejsce dla artystki. Sama raczej rzadko ją czytam, wolę czasopisma naukowe, ale... czasem się zdarzy zerknąć. – Charlie nie podążała ślepo za modą, ani tym bardziej za nowinkami z salonów. Nie interesowały ją skandale ze świata sportowych gwiazdek (chyba że wzmianki dotyczące jej kuzyna Josepha) ani z wyższych sfer, ale w ostatnich miesiącach przyłapywała się na tym, że czasem przeglądała „Czarownicę” w poszukiwaniu jednego konkretnego nazwiska z tego środowiska – Anthony Macmillan. No i czasem rzeczywiście zdarzyło jej się przeglądać poradniki modowe czy kulinarne, choć w kuchni radziła sobie nadal kiepsko. Nic dziwnego, że tak schudła, skoro tyle się zamartwiała, pracowała i na dodatek nie umiała sobie ugotować dostatecznie pożywnego obiadu. Cóż, nie odziedziczyła talentu po matce. Leonia Leighton była znakomitą gospodynią domową, przynajmniej wtedy, kiedy depresja na moment wypuszczała ją ze swojej otchłani.
- Kiedyś mi to bardzo pomogło. No wiesz, zmienienie kogoś w królika. Wpadliśmy kiedyś z pewnym znajomym w małe tarapaty, bo wadliwy kominek wyrzucił nas w złym miejscu... – zarumieniła się lekko, w końcu tym znajomym był nie kto inny jak Anthony. I wtedy akurat poznała świat mugoli z tej mniej miłej strony, ale nie generalizowała i nie skreślała wszystkich mugoli za to, że wtedy akurat trafiła na paru złych. Oprócz nich na pewno istniało mnóstwo dobrych mugoli. – Tam byli mugole, i oni mieli takie dziwne... coś, co wyglądało jak metalowa różdżka. Bałam się, że zrobią mojemu przyjacielowi krzywdę, i zmieniłam tego z metalową różdżką w królika. Ten przedmiot wyglądał naprawdę groźnie. – Aż wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Miała wtedy wyrzuty sumienia że użyła magii wobec mugola, ale Anthony był jej wdzięczny za ratunek, no i tamci mugole nie byli dobrymi ludźmi. – W każdym razie zawsze lubiłam transmutację. Uroki zawsze sprawiały mi ogromny problem, ale transmutacja była jedyną wymagającą różdżki dziedziną magii, którą szczerze polubiłam. Była bardziej... interesująca – dodała. Transmutowanie obiektów i wpływanie na otoczenie przemawiało do niej bardziej niż złośliwe zaklęcia czy uroki mające na celu zadawanie obrażeń. Nadal wzdrygała się na myśl o posłaniu w kogoś wiązki noży i tego typu zaklęciach. – A patronusa udało mi się wyczarować dopiero niedawno, wcześniej zawsze był srebrną mgiełką. – Była bardzo dumna z siebie, kiedy z jej różdżki wreszcie wyfrunął srebrny kot, a nie tylko mgiełka. – Tylko raz byłam w klubie pojedynków i szybko stwierdziłam, że się do tego nie nadaję i wolę swoje eliksiry, astronomię i zielarstwo. – Walka nie była dla niej, nawet taka na niby. Była w tym kiepska, więc nic dziwnego, że przegrała. I naprawdę miała nadzieję, że prawdziwe niebezpieczeństwa będą ją omijać i nie przyjdzie jej prędko stanąć do walki z prawdziwym wrogiem. Raczej nie wierzyła w to, że udałoby jej się wyjść z takiego starcia w jednym kawałku. I wiedziała, że powinna ćwiczyć, doskonalić się, ale z własnej woli nie planowała się pakować na pierwszą linię.
Też martwiła się o mugoli, zwłaszcza w czasie anomalii. Czarodzieje przynajmniej byli bardziej świadomi tego, co się działo, mugole nie. Obecna sytuacja zagrażała im, byli bezbronni, bo nie mogli użyć magii żeby się ochronić przed magicznym złem, którego nie rozumieli, ale zdawała sobie też sprawę z tego, że mugole byli znacznie liczniejsi niż czarodzieje, i że jeśli wojna rozleje się też na ich świat, naprawdę nie będzie wesoło ani dla nich, ani dla czarodziejów. Ich światy nie bez powodu żyły odrębnie, nawet Charlie mimo całej swojej tolerancji i otwartości wiedziała, że zasady tajności są potrzebne i mugole nie powinni wiedzieć o magii także dla własnego dobra. Nie bez powodu tym mugolom, którzy mieli czarodziejskie dzieci, nakazywano nie rozgłaszać tego i zachowywać tajemnicę. Wiedziała też od niektórych znajomych mugolaków, że nie każdy ze strony swojej rodziny spotkał się ze zrozumieniem i akceptacją, a niektórzy mugole nienawidzili magii tak samo, jak niektórzy czarodzieje mugoli. Ale przerażało ją to, że ta nienawiść wobec mugoli w świecie magii eskalowała coraz bardziej i wielu mugoli ginęło lub znikało po prostu dla czyjegoś kaprysu, dla zabawy. Bo zawinili fanatykom tym, że urodzili się po tej niby „gorszej” stronie świata. Byli dla wielu niczym zwierzęta, a nawet gorzej.
- Biorąc pod uwagę, że mugoli jest znacznie więcej niż czarodziejów i nasze światy tak bardzo się od siebie oddaliły, rozumiem zasadność zasad tajności i to, że dla obu stron jest lepiej, że nasze światy jednak są rozdzielone... Ale też się o nich martwię, uważam że to nie w porządku, dyskryminowanie ich i krzywdzenie tylko dlatego, że nie urodzili się z magicznymi zdolnościami – odezwała się. I ona mogła skrycie marzyć o świecie, w którym czarodzieje i mugole żyją w przyjaźni i pomagają sobie wzajemnie, ale była to utopia niemożliwa do realizacji. Wiedziała o tym. Światy mogły się przenikać, pojedynczy czarodzieje mogli mieszać się z mugolami lub fascynować ich wynalazkami, ale na pełną skalę to nie mogło zadziałać. – I tak mocno doświadczyły ich anomalie, a teraz jeszcze to... – westchnęła. Pomoc mugolakom mimo wszystko była łatwiejsza, nie wymagała łamania zasad tajności no i mugolaków nie było tak dużo jak mugoli. Łatwiej było pomagać niewielkiej grupie niż licznym milionom ludzi, którzy nawet nie wiedzieli o magii. Co nie znaczyło, że nie powinni robić chociaż drobnych rzeczy, żeby niemagicznym dyskretnie pomóc. – To naprawdę trudne, choć istnieje wielu czarodziejów, którzy wcale nie uważają mugoli za coś gorszego i którym leży na sercu dobro każdego istnienia, nieważne, czy magicznego czy nie – uśmiechnęła się blado. W tym momencie pierwszy raz zaczęła zastanawiać się na tym, czy może powinna kiedyś powiedzieć Gwen o Zakonie, uczynić ją sojuszniczką. Ale zaraz dopadły ją obawy, czy Gwen dałaby sobie radę i czy nie przeraziłoby jej to wszystko. Nie wątpiła w to, że malarka była dzielna i pełna zapału, pewnie dzielniejsza od Charlie, ale gdyby tak jej się coś stało, gdyby znalazła się w większym niebezpieczeństwie niż to, w którym już jest... Charlie by sobie nie wybaczyła, gdyby wciągnęła ją w jakieś bagno, zwłaszcza że po ostatnim spotkaniu sama czasem miała wątpliwości co do tego, czy nadawała się na Zakonniczkę. Dlatego się zawahała i postanowiła, że najpierw sprawdzi grunt. Przecież właściwie to wciąż słabo się znały. Ale nie mogła wykluczyć tej myśli, że może nie w porządku byłoby nie dać Gwen wyboru. W końcu należała do obu światów, oba były jej w jakiś sposób bliskie i może mogłaby zyskać większe możliwości ku temu, by pomagać mugolakom i mugolom. Może powinna z kimś na ten temat porozmawiać, opowiedzieć komuś o Gwen? Jeszcze nigdy nikogo nie wprowadzała, więc nie była pewna, jak to działa.
Właśnie takie rozważania zaprzątały jej umysł, kiedy Gwen wróciła z herbatą.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Też mi się tak wydaje. To nie jest najbardziej artystyczne z magicznych pism… ale rozrywka też jest w życiu potrzebna, prawda? – powiedziała Gwen, której czasem zdarzało się sięgać po ten tytuł. Nie robiła tego dla plotek, a raczej dla artykułów związanych ze sztuką i modą. W końcu także w takim celu sięgała po niemagiczne, kolorowe pisma. Lubiła być na bieżąco z kobiecym światem.
Gwen wiedziała, że Charlie zna Anthony’ego Macmillana, ale nie miała pojęcia, jaka łączy ich relacja. Dziewczyna nigdy jej się nie zwierzała, a malarka nawet nie przypuszczała, że mogą być całkiem bliskimi znajomymi. Dla malarki Anthony, mimo wszystko, był wciąż przede wszystkim pracodawcą.
Zaśmiała się na jej słowa.
– Och, biedny człowiek! Wiesz… chyba nie mam pomysłu, jaki to mógł być przedmiot. Wyglądał bardziej jak rura? Czy właściwie jak co? – dopytała, całkiem ciekawa, jaka mugolska rzecz zapadła w pamięć alchemiczki.
Skinęła głową.
– Nie wszystko jest dla wszystkich, ale chyba warto próbować! Nie podoba ci się walka? Ja początkowo nie byłam do tego przekonana… i czasem mi głupio atakować innych, ale z drugiej strony… jesteśmy tam pod opieką innych, raczej nikt nie dopuściłby do trwałych zranień. – Wzruszyła ramionami.
Słowa Charlie w uszach dziewczyny nie brzmiały wcale najlepiej. Alchemiczka nie chciała, by mugolom działa się krzywda – chwała jej za to – ale Gwen tak czy siak wyczuła w nich sporą dawkę ignorancji. Panna Grey doskonale wiedziała, że to wynika z czarodziejskiego zachowania, a nie złych chęci dziewczyny, ale to pokazywało, jak wielkim problemem magicznej społeczności jest brak odpowiedniej edukacji.
Chcąc przemyśleć słowa dziewczyny, Gwen dała Charlie znać, że wrócą do rozmowy za chwilę, a sama ruszyła do kuchni, gdzie zaczęła robić herbatę, myśląc nad odpowiedzią, której powinna udzielić pannie Leighton. Nie chciała speszyć blonynki, ani sprawić, by ta poczuła się źle przez jej słowa. Jednocześnie czuła, że powinna to dokładniej wyjaśnić.
Po kilku minutach Gwen wróciła do salonu. Taca z zastawą lewitowała przed nią, przesuwając się do przodu. Skoro nie było już anomalii, rudowłosa wolała przenosić zastawę z gorącym płynem w ten sposób. Wydawał jej się bezpieczniejszy. Po chwili, z cichym brzdękiem, dzbanek z filiżankami wylądowały na stole z cichym brzdękiem. Gwen uśmiechnęła się pod nosem na ten widok. Machnęła delikatnie różdżką, zmuszając dzbanek do nalania naparu do filiżanek, po czym schowała różdżkę do kieszeni.
– Charlie… wiesz… trochę nie wiem, jak zacząć – powiedziała, niepewnie, patrząc to na zastawę, to na koleżankę. – Wydaje mi się… że trochę… przez takie myślenie jak twoje doprowadziliśmy do takiej sytuacji. To nie jest DRUGI, niemagiczny świat, Charlie. To jest jeden, NASZ świat. To, że wszystko jest dualne… no wiesz, zimno-ciepło, kobieta-mężczyzna, światło-mrok… to nie oznacza, że jesteśmy czymś innym. Jesteśmy rozdzieleni, ale jesteśmy tym samym światem; w końcu noc wcale nie przenosi nas na inną planetę, prawda? To działa tak samo.
Westchnęła, przerywając na chwilę, aby napić się herbaty. Chciała dobrze wyjaśnić Charlie swój światopogląd.
– Wydaje mi się też… że nie powinno się mówić o złym traktowaniu MUGOLI przez brak zdolności, czy dyskryminowaniu niemagicznych istnień. Nie sądzisz, że to brzmi trochę tak, jakbyś traktowała niemagicznych ludzi jak jakieś… zwierzęta? – Głos panny Grey był spokojny i nieco smutny. – Nie powinniśmy tak tego rozdzielać, naprawdę nie. To, że ich nie rozumiesz, nie oznacza, że nie są tak samo wartościowymi ludźmi jak ty. I ja wiem, że nie chcesz zrobić nikomu krzywdy… ani nic. Ale brak wiedzy i takie wartościowanie połączone razem może wzbudzać strach. A niektórzy na strach reagują agresją.
– Też mi się tak wydaje. To nie jest najbardziej artystyczne z magicznych pism… ale rozrywka też jest w życiu potrzebna, prawda? – powiedziała Gwen, której czasem zdarzało się sięgać po ten tytuł. Nie robiła tego dla plotek, a raczej dla artykułów związanych ze sztuką i modą. W końcu także w takim celu sięgała po niemagiczne, kolorowe pisma. Lubiła być na bieżąco z kobiecym światem.
Gwen wiedziała, że Charlie zna Anthony’ego Macmillana, ale nie miała pojęcia, jaka łączy ich relacja. Dziewczyna nigdy jej się nie zwierzała, a malarka nawet nie przypuszczała, że mogą być całkiem bliskimi znajomymi. Dla malarki Anthony, mimo wszystko, był wciąż przede wszystkim pracodawcą.
Zaśmiała się na jej słowa.
– Och, biedny człowiek! Wiesz… chyba nie mam pomysłu, jaki to mógł być przedmiot. Wyglądał bardziej jak rura? Czy właściwie jak co? – dopytała, całkiem ciekawa, jaka mugolska rzecz zapadła w pamięć alchemiczki.
Skinęła głową.
– Nie wszystko jest dla wszystkich, ale chyba warto próbować! Nie podoba ci się walka? Ja początkowo nie byłam do tego przekonana… i czasem mi głupio atakować innych, ale z drugiej strony… jesteśmy tam pod opieką innych, raczej nikt nie dopuściłby do trwałych zranień. – Wzruszyła ramionami.
Słowa Charlie w uszach dziewczyny nie brzmiały wcale najlepiej. Alchemiczka nie chciała, by mugolom działa się krzywda – chwała jej za to – ale Gwen tak czy siak wyczuła w nich sporą dawkę ignorancji. Panna Grey doskonale wiedziała, że to wynika z czarodziejskiego zachowania, a nie złych chęci dziewczyny, ale to pokazywało, jak wielkim problemem magicznej społeczności jest brak odpowiedniej edukacji.
Chcąc przemyśleć słowa dziewczyny, Gwen dała Charlie znać, że wrócą do rozmowy za chwilę, a sama ruszyła do kuchni, gdzie zaczęła robić herbatę, myśląc nad odpowiedzią, której powinna udzielić pannie Leighton. Nie chciała speszyć blonynki, ani sprawić, by ta poczuła się źle przez jej słowa. Jednocześnie czuła, że powinna to dokładniej wyjaśnić.
Po kilku minutach Gwen wróciła do salonu. Taca z zastawą lewitowała przed nią, przesuwając się do przodu. Skoro nie było już anomalii, rudowłosa wolała przenosić zastawę z gorącym płynem w ten sposób. Wydawał jej się bezpieczniejszy. Po chwili, z cichym brzdękiem, dzbanek z filiżankami wylądowały na stole z cichym brzdękiem. Gwen uśmiechnęła się pod nosem na ten widok. Machnęła delikatnie różdżką, zmuszając dzbanek do nalania naparu do filiżanek, po czym schowała różdżkę do kieszeni.
– Charlie… wiesz… trochę nie wiem, jak zacząć – powiedziała, niepewnie, patrząc to na zastawę, to na koleżankę. – Wydaje mi się… że trochę… przez takie myślenie jak twoje doprowadziliśmy do takiej sytuacji. To nie jest DRUGI, niemagiczny świat, Charlie. To jest jeden, NASZ świat. To, że wszystko jest dualne… no wiesz, zimno-ciepło, kobieta-mężczyzna, światło-mrok… to nie oznacza, że jesteśmy czymś innym. Jesteśmy rozdzieleni, ale jesteśmy tym samym światem; w końcu noc wcale nie przenosi nas na inną planetę, prawda? To działa tak samo.
Westchnęła, przerywając na chwilę, aby napić się herbaty. Chciała dobrze wyjaśnić Charlie swój światopogląd.
– Wydaje mi się też… że nie powinno się mówić o złym traktowaniu MUGOLI przez brak zdolności, czy dyskryminowaniu niemagicznych istnień. Nie sądzisz, że to brzmi trochę tak, jakbyś traktowała niemagicznych ludzi jak jakieś… zwierzęta? – Głos panny Grey był spokojny i nieco smutny. – Nie powinniśmy tak tego rozdzielać, naprawdę nie. To, że ich nie rozumiesz, nie oznacza, że nie są tak samo wartościowymi ludźmi jak ty. I ja wiem, że nie chcesz zrobić nikomu krzywdy… ani nic. Ale brak wiedzy i takie wartościowanie połączone razem może wzbudzać strach. A niektórzy na strach reagują agresją.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie nie miała czasu na zbyt częste czytanie „Czarownicy” i tego typu pisemek, była osobą zapracowaną, a nawet jeśli nie pracowała, to się czegoś uczyła lub wykonywała eliksirowe przysługi dla Zakonu. W dni wolne od pracy w Mungu musiała też odwiedzać Oazę, warzyć eliksiry dla jej mieszkańców i sprawdzać, jak się miewają. Dlatego stosunkowo niewiele było takich momentów, gdy mogła przysiąść spokojnie i oddawać się luźnym rozrywkom. Kiedy nie musiała tworzyć żadnych mikstur i mogła poczytać, to ostatnio najczęściej były to jakieś podręczniki dotyczące zielarstwa lub innych naukowych dziedzin, w których nieustannie się dokształcała. Nawet na czytanie powieści rzadko miała czas i miała ogromne zaległości w czytaniu dla rozrywki.
- Jasne, że jest. I czasem aż żałuję że nie mam więcej wolnego czasu – przytaknęła. Może kiedyś, gdy ta wojna wreszcie się skończy? Oby się skończyła i to pomyślnie, ale czy rzeczywistość miała być tak piękna? Pewnie nie.
Próbowała sobie przypomnieć tamten przedmiot.
- Coś jak krótka, wygięta rurka. Wylatywał z tego okropny huk i ten mężczyzna trzymał to tak, jak czarodzieje trzymają różdżkę kiedy chcą rzucić na kogoś zaklęcie – opisała to pokrótce, ale wszystko działo się wtedy tak szybko, a ona bała się o Anthony’ego, choć wówczas było to jedno z ich pierwszych spotkań i nie budził w niej jeszcze tych zawiłych, skomplikowanych uczuć, co teraz. – Mój przyjaciel chyba jakoś to nazywał, ale nazwa wyleciała mi z pamięci. Minęło sporo miesięcy...
Wzruszyła ramionami. Cóż, to było dawno, a ostatecznie cała przygoda skończyła się szczęśliwie i nikt nie ucierpiał. A zaklęcie zmieniające w królika było łagodne w porównaniu z tym, co potrafili rzucać niektórzy czarodzieje.
- Ani trochę – przyznała, kręcąc głową. – Nigdy mnie do tego nie ciągnęło, nawet w szkole. Nigdy nie ekscytował mnie ani klub pojedynków, ani quidditch, wolałam przesiadywać w bibliotece i się uczyć, albo zamykać się w pustych klasach i warzyć eliksiry z podręczników dla wyższych lat.
Nie wyobrażała sobie siebie w walce. Po prostu nie i już. Nawet taka na niby, bez zagrożenia jej nie kręciła. A od sytuacji realnego zagrożenia wolała się trzymać z daleka i naprawdę liczyła na to, że prawdziwa walka ją ominie, że wojna się o nią nie upomni i nie zmusi jej do tego, by faktycznie musiała opanować uroki i lepszą obronę. Naprawdę wolałaby pomagać Zakonowi tylko eliksirami, wiedzą i innymi sprawami nie wymagającymi mierzenia się z niebezpiecznymi czarnoksiężnikami znającymi czarną magię.
Charlie wychowała się jako czarownica, w rodzinie tolerancyjnej i otwartej na innych, ale jednak czarodziejskiej, przez co jej stan wiedzy o świecie mugoli był jaki był. Nigdy nie czuła do nich nienawiści, a wręcz ciekawił ją ich świat, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że mugole podlegali tym samym ludzkim słabościom co czarodzieje, że niektórzy z nich również byli źli i nietolerancyjni, dlatego naprawdę nie liczyła na sytuację, gdzie czarodzieje tak po prostu wyszliby z cienia i wszyscy odtąd żyliby w przyjaźni i pomagali sobie nawzajem.
Gwen po chwili wróciła z herbatą i już po jej pierwszych słowach Charlie wiedziała, że czeka je dość trudna rozmowa.
- Ci, którzy krzywdzą mugoli, robią to właśnie dlatego, dyskryminują ich przez brak magii, bo dla niektórych ludzi dobry jest każdy powód, by uważać się za lepszych i wynosić się ponad innych. W którym momencie powiedziałam, że to JA ich tak traktuję? Chyba nie słuchałaś mnie dostatecznie uważnie – zapytała, mimo wszystko trochę oburzona tak niesprawiedliwym zaszufladkowaniem, kiedy przecież była osobą tolerancyjną, która pomagała ludziom walczącym o to, by mugole i mugolacy nie byli zabijani dla czyjegoś kaprysu. Czy Gwen nie pamiętała, jak niedawno Charlie poszła z nią do mugolskiego kina, bo była ciekawa świata mugoli i chciała go lepiej poznać, na co wielu czarodziejów by się nie zdecydowało? A jednak teraz panna Grey oskarżała Charlie o to, że też uważała mugoli za coś gorszego. – Dla mnie nigdy nie miało znaczenia, jaką ktoś ma krew, liczy się dla mnie tylko to, jakim ktoś jest człowiekiem. Mówię jednak, jak działa świat czarodziejów, jak traktują ich ci, którzy szczycą się swoją czystą krwią. Dla nich, dla tych wszystkich fanatyków mugole są jak zwierzęta. Ale jest wielu czarodziejów, do których ja też należę, którzy nie chcą, żeby to tak wyglądało. Ale nie sądzę, by było możliwe wyjście czarodziejów z cienia i ujawnienie mugolom naszego istnienia. Niemniej jednak uważam, że mugoli należy chronić, są takimi samymi ludźmi jak my i mają takie samo prawo do życia. Ale wyobrażasz sobie, co by to było, gdyby wszyscy dowiedzieli się, że czarodzieje istnieją? – mówiła, pragnąc zaznaczyć swoje poglądy, by nie utwierdzić Gwen w mylnym przekonaniu o swojej rzekomej nietolerancji. Zgadza się, była ignorantką, nie znała świata mugoli i nie potrafiła się po nim poruszać, ale absolutnie nie zgadzała się z tym, co zarzucała jej teraz Gwen. Może przez to, że sama często stykała się z nietolerancją i krzywdzącym traktowaniem była przewrażliwiona i dlatego zaatakowała Charlie, mylnie doszukując się w jej słowach czegoś, czego wcale tam nie było? Alchemiczka splotła ramiona na piersi, czując, że ta rozmowa zawędrowała w niewłaściwą stronę i nie powinno to tak wyglądać. Na pewno nie po to przyszła do Gwen, by się kłócić czy słuchać nieprawdziwych zarzutów.
- Jasne, że jest. I czasem aż żałuję że nie mam więcej wolnego czasu – przytaknęła. Może kiedyś, gdy ta wojna wreszcie się skończy? Oby się skończyła i to pomyślnie, ale czy rzeczywistość miała być tak piękna? Pewnie nie.
Próbowała sobie przypomnieć tamten przedmiot.
- Coś jak krótka, wygięta rurka. Wylatywał z tego okropny huk i ten mężczyzna trzymał to tak, jak czarodzieje trzymają różdżkę kiedy chcą rzucić na kogoś zaklęcie – opisała to pokrótce, ale wszystko działo się wtedy tak szybko, a ona bała się o Anthony’ego, choć wówczas było to jedno z ich pierwszych spotkań i nie budził w niej jeszcze tych zawiłych, skomplikowanych uczuć, co teraz. – Mój przyjaciel chyba jakoś to nazywał, ale nazwa wyleciała mi z pamięci. Minęło sporo miesięcy...
Wzruszyła ramionami. Cóż, to było dawno, a ostatecznie cała przygoda skończyła się szczęśliwie i nikt nie ucierpiał. A zaklęcie zmieniające w królika było łagodne w porównaniu z tym, co potrafili rzucać niektórzy czarodzieje.
- Ani trochę – przyznała, kręcąc głową. – Nigdy mnie do tego nie ciągnęło, nawet w szkole. Nigdy nie ekscytował mnie ani klub pojedynków, ani quidditch, wolałam przesiadywać w bibliotece i się uczyć, albo zamykać się w pustych klasach i warzyć eliksiry z podręczników dla wyższych lat.
Nie wyobrażała sobie siebie w walce. Po prostu nie i już. Nawet taka na niby, bez zagrożenia jej nie kręciła. A od sytuacji realnego zagrożenia wolała się trzymać z daleka i naprawdę liczyła na to, że prawdziwa walka ją ominie, że wojna się o nią nie upomni i nie zmusi jej do tego, by faktycznie musiała opanować uroki i lepszą obronę. Naprawdę wolałaby pomagać Zakonowi tylko eliksirami, wiedzą i innymi sprawami nie wymagającymi mierzenia się z niebezpiecznymi czarnoksiężnikami znającymi czarną magię.
Charlie wychowała się jako czarownica, w rodzinie tolerancyjnej i otwartej na innych, ale jednak czarodziejskiej, przez co jej stan wiedzy o świecie mugoli był jaki był. Nigdy nie czuła do nich nienawiści, a wręcz ciekawił ją ich świat, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że mugole podlegali tym samym ludzkim słabościom co czarodzieje, że niektórzy z nich również byli źli i nietolerancyjni, dlatego naprawdę nie liczyła na sytuację, gdzie czarodzieje tak po prostu wyszliby z cienia i wszyscy odtąd żyliby w przyjaźni i pomagali sobie nawzajem.
Gwen po chwili wróciła z herbatą i już po jej pierwszych słowach Charlie wiedziała, że czeka je dość trudna rozmowa.
- Ci, którzy krzywdzą mugoli, robią to właśnie dlatego, dyskryminują ich przez brak magii, bo dla niektórych ludzi dobry jest każdy powód, by uważać się za lepszych i wynosić się ponad innych. W którym momencie powiedziałam, że to JA ich tak traktuję? Chyba nie słuchałaś mnie dostatecznie uważnie – zapytała, mimo wszystko trochę oburzona tak niesprawiedliwym zaszufladkowaniem, kiedy przecież była osobą tolerancyjną, która pomagała ludziom walczącym o to, by mugole i mugolacy nie byli zabijani dla czyjegoś kaprysu. Czy Gwen nie pamiętała, jak niedawno Charlie poszła z nią do mugolskiego kina, bo była ciekawa świata mugoli i chciała go lepiej poznać, na co wielu czarodziejów by się nie zdecydowało? A jednak teraz panna Grey oskarżała Charlie o to, że też uważała mugoli za coś gorszego. – Dla mnie nigdy nie miało znaczenia, jaką ktoś ma krew, liczy się dla mnie tylko to, jakim ktoś jest człowiekiem. Mówię jednak, jak działa świat czarodziejów, jak traktują ich ci, którzy szczycą się swoją czystą krwią. Dla nich, dla tych wszystkich fanatyków mugole są jak zwierzęta. Ale jest wielu czarodziejów, do których ja też należę, którzy nie chcą, żeby to tak wyglądało. Ale nie sądzę, by było możliwe wyjście czarodziejów z cienia i ujawnienie mugolom naszego istnienia. Niemniej jednak uważam, że mugoli należy chronić, są takimi samymi ludźmi jak my i mają takie samo prawo do życia. Ale wyobrażasz sobie, co by to było, gdyby wszyscy dowiedzieli się, że czarodzieje istnieją? – mówiła, pragnąc zaznaczyć swoje poglądy, by nie utwierdzić Gwen w mylnym przekonaniu o swojej rzekomej nietolerancji. Zgadza się, była ignorantką, nie znała świata mugoli i nie potrafiła się po nim poruszać, ale absolutnie nie zgadzała się z tym, co zarzucała jej teraz Gwen. Może przez to, że sama często stykała się z nietolerancją i krzywdzącym traktowaniem była przewrażliwiona i dlatego zaatakowała Charlie, mylnie doszukując się w jej słowach czegoś, czego wcale tam nie było? Alchemiczka splotła ramiona na piersi, czując, że ta rozmowa zawędrowała w niewłaściwą stronę i nie powinno to tak wyglądać. Na pewno nie po to przyszła do Gwen, by się kłócić czy słuchać nieprawdziwych zarzutów.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Na twarzy Gwen zaczęło pojawiać się zrozumienie, gdy Charlene coraz to dokładniej opowiadała jej o mugolskim przedmiocie. Skinęła głową.
– To był pewnie pistolet albo strzelba, w każdym razie jakaś broń palna – wyjaśniła. – Ten huk pewnie wywołał proch, który wylatuje ze środka z dużą siłą. Jak widzisz kogoś z tym czymś wycelowanym w ciebie to lepiej się chowaj. Albo przynajmniej go rozbrój. To działa jak avada kedavra… tylko z trochę mniejszą skutecznością, jeśli wypali. – Westchnęła. – Ale lepiej nie ryzykować i nie dać się postrzelić. Ten królik to chyba był dobry pomysł – pochwaliła Charlie.
Nigdy nawet nie miała broni w rękach. Jej ojciec chyba jakąś posiadał, ale zawsze ukrywał ją przed córką. Z reszta, nawet jej matka nie dotykała ukrytego w zamkniętym pudełku pistoletu. Ten był w domu tylko „w razie czego”, które – na szczęście – nigdy nie nadeszło. Doskonale wiedziała, że broń nie jest zabawką, chociaż przecież to samo można było powiedzieć o różdżkach. Choć te przedmioty ułatwiały czarodziejom życie, potrafiły być nie mniej zabójcze, niż mugolskie pistolety czy bomby. Chociaż czy cokolwiek magicznego jest w stanie przebić bombę atomową? Chyba mimo wszystko nie. I lepiej, by tak zostało.
Uśmiechnęła się pod nosem. Właściwie życie Gwen w Hogwarcie chyba było podobne do tego, które toczyła w szkole panna Leighton, tyle że zamiast eliksirów, dziewczyna skupiała się na rysunku. Nauka w większości przypadków była tylko obowiązkiem, a otaczający ją ludzie zwykle nie byli do niej najprzyjaźniej nastawieni. Dopiero teraz, z biegiem czasu, rudowłosa uświadomiła sobie, że to wszystko, co było jej wtłaczane do głowy przez siedem lat ma jednak sens. Nie bez powodu ostatnio starała się uzupełniać swoje braki w wiedzy w różnych czarodziejskich dziedzinach.
Nie miała jednak zamiaru opowiadać o tym Charlie. Szkoła była zamkniętym rozdziałem w jej życiu, na dodatek nieszczególnie szczęśliwym. Nie widziała potrzeby, aby analizować go po raz kolejny. Co było, to było i nie wróci. Teraz, na całe szczęście, jest w zupełnie innym miejscu w swoim życiu.
Rozmowa z Charlie na temat kwestii współżycia mugoli z czarodziejami nie mogła należeć do prostych. Gwen dobrze wiedziała, że jej znajoma ma w sobie dużo współczucia, ale nigdy nie była po drugiej stronie, nie mentalnie. Nie była związana z nią emocjonalnie i wszystko oceniała z dystansu. Panna Grey spędziła zaś sporo czasu, nie korzystając w ogóle z magii. To sprawiało, że – mimo najlepszych chęci – obydwie miały na całą sytuację nieco inne spojrzenie.
– Charlie… po prostu… dyskryminacja „tylko dlatego, że nie urodzili się z magicznymi zdolnościami” od razu stawia niemagicznych ludzi na gorszym miejscu. A to jest cecha, nie wada, czy zaleta. I jeśli chcemy, aby magiczna społeczność, także ta konserwatywna, w ten sposób traktowała niemagicznych ludzi, w ten sposób trzeba to przedstawiać – wyjaśniła możliwie łagodnie. – Gdyby stało się to nagle… nie, nie wyobrażam sobie, to byłby chaos. Nawet jeśli ktoś zdecydowałby się na połączenie tych dwóch płaszczyzn… to nie byłoby proste i raczej nie czuje się kompetentną osobą, aby to wprowadzić.
Westchnęła i zamilkła, aby po chwili kontynuować:
– Ale widzę świat po połączeniu, wiesz? Po połączeniu, które nastąpiłoby w odpowiednim momencie; takim, w której obydwie strony byłyby na to gotowe. Mugole mogliby dopracować swoje wynalazki tak, aby współgrały z magią. Ich technika połączona z czarami mogłaby zdziałać cudza. Magiczni uzdrowiciele sprawiliby, że niemagiczne szpitale zaczęłyby pustoszeć, a kreatywność niemagicznego świata na pewno uzupełniłaby braki w tych niemagicznych rejonach. Kto wie, może udałoby się znaleźć rozwiązanie na genetyczne choroby nękające szlachtę? Poza tym… wyobraź sobie tak zaawansowane technicznie pojazdy, że mogłyby swobodnie zwiedzać kosmos! A mugolska chemia jest nie mniej zaawansowana od alchemii, wiesz? Tylko inna. To też, gdyby połączyć… och, z tego mogłyby wyjść naprawdę piękne rzeczy, Charlie. Tylko najpierw, by chociaż próbować do tego dążyć, musimy zburzyć mury w głowach czarodziejów, którzy dzielą jeden świat na dwa.
– To był pewnie pistolet albo strzelba, w każdym razie jakaś broń palna – wyjaśniła. – Ten huk pewnie wywołał proch, który wylatuje ze środka z dużą siłą. Jak widzisz kogoś z tym czymś wycelowanym w ciebie to lepiej się chowaj. Albo przynajmniej go rozbrój. To działa jak avada kedavra… tylko z trochę mniejszą skutecznością, jeśli wypali. – Westchnęła. – Ale lepiej nie ryzykować i nie dać się postrzelić. Ten królik to chyba był dobry pomysł – pochwaliła Charlie.
Nigdy nawet nie miała broni w rękach. Jej ojciec chyba jakąś posiadał, ale zawsze ukrywał ją przed córką. Z reszta, nawet jej matka nie dotykała ukrytego w zamkniętym pudełku pistoletu. Ten był w domu tylko „w razie czego”, które – na szczęście – nigdy nie nadeszło. Doskonale wiedziała, że broń nie jest zabawką, chociaż przecież to samo można było powiedzieć o różdżkach. Choć te przedmioty ułatwiały czarodziejom życie, potrafiły być nie mniej zabójcze, niż mugolskie pistolety czy bomby. Chociaż czy cokolwiek magicznego jest w stanie przebić bombę atomową? Chyba mimo wszystko nie. I lepiej, by tak zostało.
Uśmiechnęła się pod nosem. Właściwie życie Gwen w Hogwarcie chyba było podobne do tego, które toczyła w szkole panna Leighton, tyle że zamiast eliksirów, dziewczyna skupiała się na rysunku. Nauka w większości przypadków była tylko obowiązkiem, a otaczający ją ludzie zwykle nie byli do niej najprzyjaźniej nastawieni. Dopiero teraz, z biegiem czasu, rudowłosa uświadomiła sobie, że to wszystko, co było jej wtłaczane do głowy przez siedem lat ma jednak sens. Nie bez powodu ostatnio starała się uzupełniać swoje braki w wiedzy w różnych czarodziejskich dziedzinach.
Nie miała jednak zamiaru opowiadać o tym Charlie. Szkoła była zamkniętym rozdziałem w jej życiu, na dodatek nieszczególnie szczęśliwym. Nie widziała potrzeby, aby analizować go po raz kolejny. Co było, to było i nie wróci. Teraz, na całe szczęście, jest w zupełnie innym miejscu w swoim życiu.
Rozmowa z Charlie na temat kwestii współżycia mugoli z czarodziejami nie mogła należeć do prostych. Gwen dobrze wiedziała, że jej znajoma ma w sobie dużo współczucia, ale nigdy nie była po drugiej stronie, nie mentalnie. Nie była związana z nią emocjonalnie i wszystko oceniała z dystansu. Panna Grey spędziła zaś sporo czasu, nie korzystając w ogóle z magii. To sprawiało, że – mimo najlepszych chęci – obydwie miały na całą sytuację nieco inne spojrzenie.
– Charlie… po prostu… dyskryminacja „tylko dlatego, że nie urodzili się z magicznymi zdolnościami” od razu stawia niemagicznych ludzi na gorszym miejscu. A to jest cecha, nie wada, czy zaleta. I jeśli chcemy, aby magiczna społeczność, także ta konserwatywna, w ten sposób traktowała niemagicznych ludzi, w ten sposób trzeba to przedstawiać – wyjaśniła możliwie łagodnie. – Gdyby stało się to nagle… nie, nie wyobrażam sobie, to byłby chaos. Nawet jeśli ktoś zdecydowałby się na połączenie tych dwóch płaszczyzn… to nie byłoby proste i raczej nie czuje się kompetentną osobą, aby to wprowadzić.
Westchnęła i zamilkła, aby po chwili kontynuować:
– Ale widzę świat po połączeniu, wiesz? Po połączeniu, które nastąpiłoby w odpowiednim momencie; takim, w której obydwie strony byłyby na to gotowe. Mugole mogliby dopracować swoje wynalazki tak, aby współgrały z magią. Ich technika połączona z czarami mogłaby zdziałać cudza. Magiczni uzdrowiciele sprawiliby, że niemagiczne szpitale zaczęłyby pustoszeć, a kreatywność niemagicznego świata na pewno uzupełniłaby braki w tych niemagicznych rejonach. Kto wie, może udałoby się znaleźć rozwiązanie na genetyczne choroby nękające szlachtę? Poza tym… wyobraź sobie tak zaawansowane technicznie pojazdy, że mogłyby swobodnie zwiedzać kosmos! A mugolska chemia jest nie mniej zaawansowana od alchemii, wiesz? Tylko inna. To też, gdyby połączyć… och, z tego mogłyby wyjść naprawdę piękne rzeczy, Charlie. Tylko najpierw, by chociaż próbować do tego dążyć, musimy zburzyć mury w głowach czarodziejów, którzy dzielą jeden świat na dwa.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- O, to chyba właśnie taka nazwa! – podchwyciła, wreszcie sobie coś przypominając, gdy Gwen użyła słowa, które wtedy słyszała, ale później zatarło jej się to w pamięci. – Tak podejrzewałam, że to może być groźne, bo ten mężczyzna wykonywał podobny gest jak przy celowaniu w kogoś różdżką. Wolałam nie sprawdzić, co się stanie, kiedy on użyje tego... przedmiotu. – Jak się okazywało, intuicja jej wtedy nie zawiodła. Jeśli to coś działało jak avada kedavra... Charlie aż się wzdrygnęła na samą myśl. Najwyraźniej źli mugole także mieli swój sposób na zabijanie innych, tak samo jak źli czarodzieje. Może mieli swoje odpowiedniki także innych zaklęć? Może odpowiedniki tych dobrych zaklęć też istniały. Mugole byli niesamowicie kreatywni, jeśli chodzi o radzenie sobie bez magii. Im więcej się o nich dowiadywała, tym bardziej mogła podziwiać ich zaradność.
Nadal jednak pozostawała osobą, która wychowywała się tylko w czarodziejskim świecie, nie na styku dwóch, tak jak Gwen. Dlatego, mimo całej swojej tolerancji i otwartości, nie potrafiła wczuć się w położenie mugoli równie skutecznie jak ktoś, kto się między nimi urodził. Jej rodzina zawsze pozostawała tolerancyjna, ale żyjąca po czarodziejsku i ucząca dzieci tylko magicznego życia. W domu Charlie zawsze były obecne czary, to ten świat był jej światem, a mugolski jawił się jako coś odrębnego, ale również ważnego. Pozostawał jednak w tle i przez większość życia nie myślała o nim zbyt wiele, tylko czasami zastanawiając się, jak żyją jej niemagiczni rówieśnicy, jakie mają problemy i jak wygląda ich codzienność. Kim sama byłaby, gdyby urodziła się w rodzinie, w której czary uchodzą co najwyżej za element bajek? Więcej o mugolach myślała dopiero od niedawna, kiedy zaczęła się wojna, a ich zaczęły dotykać anomalie i inne niebezpieczeństwa. Nie dołączyłaby do Zakonu, gdyby ich los nie leżał jej na sercu, bo choć nie znała ich świata, wiedziała, że każde istnienie należy chronić i nie można się zgadzać na zabijanie nikogo tylko dlatego, że nie czaruje.
- Nie stawiam ich na gorszym miejscu, po prostu na... innym. Bo tak naprawdę to jest jedyna różnica między nami, to że czarodzieje urodzili się z magią, a mugole nie. Pewne rzeczy zawsze będą dla nich niedostępne, ale potrafili stworzyć inne, których nie mamy my. – Nawet charłacy, którzy urodzili się w magicznych rodzinach, a nie posiadali mocy, nie mogli w pełni uczestniczyć w czarodziejskim życiu. Mogli zgłębiać wiedzę teoretyczną, ale władanie magią pozostawało poza ich zasięgiem, a perspektywy ograniczone. Tak samo było z mugolami, a nawet gorzej, bo oni o magii nie wiedzieli niczego, jeśli nie mieli w bliskiej rodzinie dziecka obdarzonego magiczną mocą lub nie poślubili czarodzieja. – Nie wiemy, jak będzie wyglądać świat za kilkadziesiąt, kilkaset lat. Może to, co teraz jest niemożliwe, kiedyś będzie. Nie za naszego życia, ale w jakiejś mglistej przyszłości. Może... ludzie do tego czasu przeżyją jakąś transformację i przestają dzielić się tak jak dzisiaj, i krzywdzić tych, których inności się boją.
To, o czym mówiła Gwen, w dzisiejszych czasach było utopią. Nie dało się tego zrobić ot tak, jak za pstryknięciem palca. Jeśli taki proces miałby móc kiedykolwiek zaistnieć, na pewno byłby rozciągnięty w czasie, i obie strony musiałyby do tego dojrzeć i znaleźć płaszczyznę porozumienia ponad podziałami. Ciekawe, czy kiedykolwiek nadejdzie taki moment, że choć część z tego, o czym mówiła Gwen, stanie się realne. Może panna Grey swoimi marzeniami mocno wyprzedzała epokę? A może to była tylko fantazja? Trudno powiedzieć. Charlie nie zamierzała zakładać się o to, jaki będzie świat za kilka stuleci. Wiele mogło się zmienić. Mogło wydarzyć się dosłownie wszystko, a ich już tutaj nie będzie i nie przekonają się o tym na własnej skórze.
Napiła się herbaty, wciąż zastanawiając się nad tym, czy Gwen odnalazłaby się w gronie Zakonników, czy podołałaby tak trudnej i niebezpiecznej roli. Charlie postanowiła jednak, że zanim jej cokolwiek o tym powie, spróbuje skonsultować to z kimś innym. Nigdy nikogo nie wprowadzała, więc bała się, że podejmie złą decyzję i w konsekwencji narazi zarówno Gwen, jak i Zakonników. Artystka wydawała się bardzo promugolską osobą, ale Charlie wiedziała, że w obecnych czasach musieli być niezwykle ostrożni z zaufaniem, którym obdarzali innych. Nawet własnym rodzicom nie powiedziała o organizacji i nadal to przed nimi zatajała. Wprowadzenie kogoś obcego powinno być prostsze, ale nadal towarzyszyło jej pewne wahanie, świadomość tego, że malarka była osobą bardzo młodą, ale też naiwnie idealistyczną.
- Pewnie niedługo będę się zbierać, muszę nakarmić koty. Ale... fajnie było wpaść i pogadać, i upewnić się, że wszystko w porządku. Mam tylko nadzieję, że nie myślisz o mnie źle. Los mugoli i mugolaków naprawdę nie jest mi obojętny i nie chcę, żeby spotykało ich to, co spotyka. Tak nie powinno być.
Uśmiechnęła się blado. Cóż, przy dość burzliwej rozmowie czas płynął dość szybko, a jej koty pewnie z niecierpliwością czekały na nasypanie im do misek świeżej karmy.
Nadal jednak pozostawała osobą, która wychowywała się tylko w czarodziejskim świecie, nie na styku dwóch, tak jak Gwen. Dlatego, mimo całej swojej tolerancji i otwartości, nie potrafiła wczuć się w położenie mugoli równie skutecznie jak ktoś, kto się między nimi urodził. Jej rodzina zawsze pozostawała tolerancyjna, ale żyjąca po czarodziejsku i ucząca dzieci tylko magicznego życia. W domu Charlie zawsze były obecne czary, to ten świat był jej światem, a mugolski jawił się jako coś odrębnego, ale również ważnego. Pozostawał jednak w tle i przez większość życia nie myślała o nim zbyt wiele, tylko czasami zastanawiając się, jak żyją jej niemagiczni rówieśnicy, jakie mają problemy i jak wygląda ich codzienność. Kim sama byłaby, gdyby urodziła się w rodzinie, w której czary uchodzą co najwyżej za element bajek? Więcej o mugolach myślała dopiero od niedawna, kiedy zaczęła się wojna, a ich zaczęły dotykać anomalie i inne niebezpieczeństwa. Nie dołączyłaby do Zakonu, gdyby ich los nie leżał jej na sercu, bo choć nie znała ich świata, wiedziała, że każde istnienie należy chronić i nie można się zgadzać na zabijanie nikogo tylko dlatego, że nie czaruje.
- Nie stawiam ich na gorszym miejscu, po prostu na... innym. Bo tak naprawdę to jest jedyna różnica między nami, to że czarodzieje urodzili się z magią, a mugole nie. Pewne rzeczy zawsze będą dla nich niedostępne, ale potrafili stworzyć inne, których nie mamy my. – Nawet charłacy, którzy urodzili się w magicznych rodzinach, a nie posiadali mocy, nie mogli w pełni uczestniczyć w czarodziejskim życiu. Mogli zgłębiać wiedzę teoretyczną, ale władanie magią pozostawało poza ich zasięgiem, a perspektywy ograniczone. Tak samo było z mugolami, a nawet gorzej, bo oni o magii nie wiedzieli niczego, jeśli nie mieli w bliskiej rodzinie dziecka obdarzonego magiczną mocą lub nie poślubili czarodzieja. – Nie wiemy, jak będzie wyglądać świat za kilkadziesiąt, kilkaset lat. Może to, co teraz jest niemożliwe, kiedyś będzie. Nie za naszego życia, ale w jakiejś mglistej przyszłości. Może... ludzie do tego czasu przeżyją jakąś transformację i przestają dzielić się tak jak dzisiaj, i krzywdzić tych, których inności się boją.
To, o czym mówiła Gwen, w dzisiejszych czasach było utopią. Nie dało się tego zrobić ot tak, jak za pstryknięciem palca. Jeśli taki proces miałby móc kiedykolwiek zaistnieć, na pewno byłby rozciągnięty w czasie, i obie strony musiałyby do tego dojrzeć i znaleźć płaszczyznę porozumienia ponad podziałami. Ciekawe, czy kiedykolwiek nadejdzie taki moment, że choć część z tego, o czym mówiła Gwen, stanie się realne. Może panna Grey swoimi marzeniami mocno wyprzedzała epokę? A może to była tylko fantazja? Trudno powiedzieć. Charlie nie zamierzała zakładać się o to, jaki będzie świat za kilka stuleci. Wiele mogło się zmienić. Mogło wydarzyć się dosłownie wszystko, a ich już tutaj nie będzie i nie przekonają się o tym na własnej skórze.
Napiła się herbaty, wciąż zastanawiając się nad tym, czy Gwen odnalazłaby się w gronie Zakonników, czy podołałaby tak trudnej i niebezpiecznej roli. Charlie postanowiła jednak, że zanim jej cokolwiek o tym powie, spróbuje skonsultować to z kimś innym. Nigdy nikogo nie wprowadzała, więc bała się, że podejmie złą decyzję i w konsekwencji narazi zarówno Gwen, jak i Zakonników. Artystka wydawała się bardzo promugolską osobą, ale Charlie wiedziała, że w obecnych czasach musieli być niezwykle ostrożni z zaufaniem, którym obdarzali innych. Nawet własnym rodzicom nie powiedziała o organizacji i nadal to przed nimi zatajała. Wprowadzenie kogoś obcego powinno być prostsze, ale nadal towarzyszyło jej pewne wahanie, świadomość tego, że malarka była osobą bardzo młodą, ale też naiwnie idealistyczną.
- Pewnie niedługo będę się zbierać, muszę nakarmić koty. Ale... fajnie było wpaść i pogadać, i upewnić się, że wszystko w porządku. Mam tylko nadzieję, że nie myślisz o mnie źle. Los mugoli i mugolaków naprawdę nie jest mi obojętny i nie chcę, żeby spotykało ich to, co spotyka. Tak nie powinno być.
Uśmiechnęła się blado. Cóż, przy dość burzliwej rozmowie czas płynął dość szybko, a jej koty pewnie z niecierpliwością czekały na nasypanie im do misek świeżej karmy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Westchnęła, spoglądając znad filiżanki herbaty na Charlene. Nie znalazła słów, które lepiej podsumowałyby ich rozmowę, więc po prostu milczała. Chwilę później poczuła, jak olbrzymi, psi łeb opiera się o jej kolano. Dłoń dziewczyny mimowolnie dotknęła psiej głowy. Betty cofnęła się, obwąchując rękę właścicielki, a następnie liżąc ją swoim wielkim językiem.
Po chwili milczenia panna Leighton znów się odezwała, komunikując, że chyba powinna się już zbierać. Na twarzy Gwen pojawił się łagodny uśmiech.
– Tak, rozumiem, oczywiście, że nie myślę o tobie źle, Charlie. Wiem o tym, trzeba być szaleńcem, by chcieć kogoś skrzywdzić z takiego powodu – odparła, uspakajająco. Czemu miałaby? Posiadanie nieco innego zdania nie było przecież niczym złym, szczególnie, że alchemiczka nie miała przecież na myśli niczego złego. Najzwyczajniej w świecie wychowała się w innych warunkach i miała pełne prawo spoglądać na świat odrobinę inaczej niż Gwen, która nie miała zamiaru jej tego zabraniać. Mogła wyjaśniać i tłumaczyć, spierać się i czasem może nawet się kłócić, ale tak długo, jak druga osoba nie nawoływała do nienawiści, nie miała podstaw, aby myśleć o niej źle.
Odstawiła filiżankę na stolik, powoli wstając i odprowadzając koleżankę do drzwi.
– Wpadaj, jak masz czas – powiedziała. – Teraz jestem częściej w domu, a czasem nawet pracuje mi się lepiej przy ludziach – wyjaśniła. Naprawdę nie miała nic przeciwko, by kto siedział obok i mówił do niej w chwili, w której coś tworzyła, tak długo, jak nie wymagał pełnej uwagi. Mieszkała sama, a przecież nie była typem samotnego wilka. Naprawdę lubiła otaczać się ludźmi, których wciąż jej brakowało, nawet jeśli Johnatan często wpadał bez zapowiedzi.
Zaczekała spokojnie w przedpokoju, aż Charlie ubierze swój wierzchni strój. Na twarzy dziewczyny malował się ciepły, choć nieco smutny uśmiech. Rozmowa wprawiła ją w melancholijny nastrój, który zapewne będzie towarzyszył jej aż do końca dnia. Chyba, że stanie się coś gwałtownego, ale tego nie zakładała. W końcu nie planowała żadnych wielkich przygód. Popracuje jeszcze trochę, wyjdzie z psem, zje kolacje… i pewnie będzie czytać do nocy. Albo ćwiczyć zaklęcia w sypialni. To też jej się ostatnio zdarzało.
– Na razie, Charlie – pożegnała wychodzącą z mieszkania koleżankę, zamykając za nią drzwi.
| zt x2
Po chwili milczenia panna Leighton znów się odezwała, komunikując, że chyba powinna się już zbierać. Na twarzy Gwen pojawił się łagodny uśmiech.
– Tak, rozumiem, oczywiście, że nie myślę o tobie źle, Charlie. Wiem o tym, trzeba być szaleńcem, by chcieć kogoś skrzywdzić z takiego powodu – odparła, uspakajająco. Czemu miałaby? Posiadanie nieco innego zdania nie było przecież niczym złym, szczególnie, że alchemiczka nie miała przecież na myśli niczego złego. Najzwyczajniej w świecie wychowała się w innych warunkach i miała pełne prawo spoglądać na świat odrobinę inaczej niż Gwen, która nie miała zamiaru jej tego zabraniać. Mogła wyjaśniać i tłumaczyć, spierać się i czasem może nawet się kłócić, ale tak długo, jak druga osoba nie nawoływała do nienawiści, nie miała podstaw, aby myśleć o niej źle.
Odstawiła filiżankę na stolik, powoli wstając i odprowadzając koleżankę do drzwi.
– Wpadaj, jak masz czas – powiedziała. – Teraz jestem częściej w domu, a czasem nawet pracuje mi się lepiej przy ludziach – wyjaśniła. Naprawdę nie miała nic przeciwko, by kto siedział obok i mówił do niej w chwili, w której coś tworzyła, tak długo, jak nie wymagał pełnej uwagi. Mieszkała sama, a przecież nie była typem samotnego wilka. Naprawdę lubiła otaczać się ludźmi, których wciąż jej brakowało, nawet jeśli Johnatan często wpadał bez zapowiedzi.
Zaczekała spokojnie w przedpokoju, aż Charlie ubierze swój wierzchni strój. Na twarzy dziewczyny malował się ciepły, choć nieco smutny uśmiech. Rozmowa wprawiła ją w melancholijny nastrój, który zapewne będzie towarzyszył jej aż do końca dnia. Chyba, że stanie się coś gwałtownego, ale tego nie zakładała. W końcu nie planowała żadnych wielkich przygód. Popracuje jeszcze trochę, wyjdzie z psem, zje kolacje… i pewnie będzie czytać do nocy. Albo ćwiczyć zaklęcia w sypialni. To też jej się ostatnio zdarzało.
– Na razie, Charlie – pożegnała wychodzącą z mieszkania koleżankę, zamykając za nią drzwi.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 26 marca
Właściwie nie znały się za dobrze. Nigdy nie były na wspólnej kawie, czy herbacie, raczej się nie odwiedzały i nie dyskutowały na głębokie tematy. Gdy widziały się na mieście, zostawały przy pytaniach o pogodę i mijający czas. Ale jednak coś pomiędzy nimi było. Coś, bardziej idea, niż prawdziwa relacja. Najpierw Marcella pomogła jej przy znalezieniu cennego przedmiotu, który we wrześniu 1956 roku został skradziony przez lokalnego złodziejaszka. Potem ona pomogła jej, wysyłając eliksir, gdy poprosiła. Kilka dni później spotkały się ponownie: Gwen miała chwilę wolnego, więc gdy dotarła do niej wieść o zaginionym chłopcu i poszukiwaniach, pojawiła się na miejscu w ramach wolontariatu.
Spędziły wtedy razem dłuższą chwilę, bez szczególnych rozmów i głębokich przemyśleń, za to w nerwach i wspólnym dążeniu do celu. W walce o życie chłopca, ale właściwie też o wspólną ideę. O świat, w którym ludzie współpracują, są razem, są jednością, szczególnie gdy trzeba pomóc drugiemu człowiekowi.
Poszukiwania nie przyniosły jednak rezultatu, przynosząc głównie smutek i rozpacz, ale jedność, którą poczuła z innymi, szukającymi dziecka, miała w sobie coś pocieszającego. Teraz się nie udało… ale jeśli dalej będą tkwić razem, w grupie, współpracując… może wtedy? Następnego dnia? Kolejnego? Za miesiąc, za rok, może uda się coś zmienić.
Siedziała na kanapie, czekając, aż panna Figg zadzwoni do drzwi. W międzyczasie głaskała Betty, która opierała swój potężny pysk o kolana swojej właścicielki, przymykając oczy i wydając z siebie ciche pomruki. Gdy w końcu rozległ się dzwonek do drzwi, Gwen delikatnie odepchnęła od siebie zwierzaka, ruszając w ich stronę. Spojrzała przez wizjer dosłownie na ułamek sekundy, dostrzegając charakterystyczne ni to blond, ni to rude włosy. Bez wahania otworzyła drzwi.
– Cześć – przywitała ją. – Dobrze cię widzieć, wchodź. – Zaprosiła pannę Figg ruchem dłoni, wskazując jej miejsce, w którym może powiesić rzeczy, a następnie zaczęła prowadzić ją do salonu.
Zaczekała, aż gość usiądzie na kanapie.
– Chcesz coś do picia? Herbatę? Kawę? Chyba mam też jakieś ciastka… Nie ma co rozmawiać tak bez niczego, nie sądzisz? – zapytała, nawiązując do listu Marcelli. Bo według jego treści właśnie po to panna Figg miała zamiar się z nią spotkać. By porozmawiać. Może chciała, by Gwen wykonała dla niej jakieś logo… szkic? Może czegoś poszukiwała, ale wiedziała jak wygląda? Jakiegoś przedmiotu. Mogłaby jej go opisać… a Gwen może byłaby w stanie go narysować? O to chodziło? Biorąc pod uwagę, że raczej nie były regularnie odwiedzającymi się przyjaciółkami, ewentualne artystyczne zlecenie ze strony Marcelli miałoby jak najbardziej sens.
Właściwie nie znały się za dobrze. Nigdy nie były na wspólnej kawie, czy herbacie, raczej się nie odwiedzały i nie dyskutowały na głębokie tematy. Gdy widziały się na mieście, zostawały przy pytaniach o pogodę i mijający czas. Ale jednak coś pomiędzy nimi było. Coś, bardziej idea, niż prawdziwa relacja. Najpierw Marcella pomogła jej przy znalezieniu cennego przedmiotu, który we wrześniu 1956 roku został skradziony przez lokalnego złodziejaszka. Potem ona pomogła jej, wysyłając eliksir, gdy poprosiła. Kilka dni później spotkały się ponownie: Gwen miała chwilę wolnego, więc gdy dotarła do niej wieść o zaginionym chłopcu i poszukiwaniach, pojawiła się na miejscu w ramach wolontariatu.
Spędziły wtedy razem dłuższą chwilę, bez szczególnych rozmów i głębokich przemyśleń, za to w nerwach i wspólnym dążeniu do celu. W walce o życie chłopca, ale właściwie też o wspólną ideę. O świat, w którym ludzie współpracują, są razem, są jednością, szczególnie gdy trzeba pomóc drugiemu człowiekowi.
Poszukiwania nie przyniosły jednak rezultatu, przynosząc głównie smutek i rozpacz, ale jedność, którą poczuła z innymi, szukającymi dziecka, miała w sobie coś pocieszającego. Teraz się nie udało… ale jeśli dalej będą tkwić razem, w grupie, współpracując… może wtedy? Następnego dnia? Kolejnego? Za miesiąc, za rok, może uda się coś zmienić.
Siedziała na kanapie, czekając, aż panna Figg zadzwoni do drzwi. W międzyczasie głaskała Betty, która opierała swój potężny pysk o kolana swojej właścicielki, przymykając oczy i wydając z siebie ciche pomruki. Gdy w końcu rozległ się dzwonek do drzwi, Gwen delikatnie odepchnęła od siebie zwierzaka, ruszając w ich stronę. Spojrzała przez wizjer dosłownie na ułamek sekundy, dostrzegając charakterystyczne ni to blond, ni to rude włosy. Bez wahania otworzyła drzwi.
– Cześć – przywitała ją. – Dobrze cię widzieć, wchodź. – Zaprosiła pannę Figg ruchem dłoni, wskazując jej miejsce, w którym może powiesić rzeczy, a następnie zaczęła prowadzić ją do salonu.
Zaczekała, aż gość usiądzie na kanapie.
– Chcesz coś do picia? Herbatę? Kawę? Chyba mam też jakieś ciastka… Nie ma co rozmawiać tak bez niczego, nie sądzisz? – zapytała, nawiązując do listu Marcelli. Bo według jego treści właśnie po to panna Figg miała zamiar się z nią spotkać. By porozmawiać. Może chciała, by Gwen wykonała dla niej jakieś logo… szkic? Może czegoś poszukiwała, ale wiedziała jak wygląda? Jakiegoś przedmiotu. Mogłaby jej go opisać… a Gwen może byłaby w stanie go narysować? O to chodziło? Biorąc pod uwagę, że raczej nie były regularnie odwiedzającymi się przyjaciółkami, ewentualne artystyczne zlecenie ze strony Marcelli miałoby jak najbardziej sens.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Dni wydawały się zlewać ze sobą, mijały powolnie, czasami nie do końca wiedziała, kiedy jest poniedziałek, kiedy niedziela. Jej życie nie było ustabilizowane. Praca na zmiany, dzienne i nocne, weekendowe i w środku tygodnia, potrafiła być naprawdę wyczerpująca. Czasami zajmowało jej o wiele dłużej niż by chciała, by się zorientować co właściwie dzieje się w jej życiu, zwłaszcza z powodu braku snu. Potrzebowała chwilę odsapnąć, pozwolić sobie na oddech. Świat jednak nie pozwalał na oddech. Ciągle coś się działo, coraz bardziej zajmowały ją sprawy Zakonu i sprawy policyjne. Ale najgorsze z tego wszystkiego były one. Koszmary.
Choć już od jakiegoś czasu mniej więcej się z nimi uporała, nadal czasami pojawiały się w jej głowie, skutecznie utrudniając sen. Czasami atakowały podczas popołudniowej drzemki. Czasami w środku nocy. Ale były, ciągle były. Nie wiedziała czemu nie chciały jej opuścić, ale zaczęło się od grudnia. Od tego feralnego momentu, gdy biały deszcz spadł na zniszczoną burzą ziemię. I choć nigdy nie miała problemów z mówieniem o tym, co jej dolega, wspomnienia o jej bezsenności były trudne do wyjawienia. Komukolwiek. Nawet najbliższym.
Traktowała to spotkanie dwojako. Z jednej strony było towarzyskie - chciała się rozluźnić, napić dobrej kawusi, prosto i bez konwenansów, bez gierek. Z drugiej strony miała też jeszcze jeden powód przybycia tutaj.
Może nie znała Grey najlepiej, ale cokolwiek by nie powiedzieć, na pewno dziewczyna nie prezentowała życia w odcieniach szarości. Przypominała Marcelli o dawnych czasach. Tych momentach, kiedy naprawdę uważała, że świat dzieli się na dobro i zło, a występek jest po prostu aktem zła. Porzuciła jednak to myślenie, na rzecz tego, by zacząć dostrzegać odcienie szarości. By pojmować, że nie zawsze dobro będzie odpłacane dobrem, a niewinność potrafi być ciężko zbrukana przez świat. Jak tego dnia, w jednym z londyńskich tuneli.
W drzwiach stała z łagodnym uśmiechem. W dłoniach trzymała zaś mały prezent zawinięty w szary papier. Nie zdarzało jej się przychodzić w gości bez chociaż drobnego upominku, przecież było to niezwykle niegrzeczne. Przynajmniej tak nauczyła ją siostra i ojciec.
To miejsce wyglądało bardzo egzotycznie. Zupełnie inaczej niż jej rodzinny dom, jak i wszystkie czarodziejskie domy, jakie widywała. Wprawdzie znała mugoli nieco lepiej niż przeciętny czarodziej - wiedziała jak zapalić światło, jak i to, że samochód to nie jest jakieś dziwne magiczne stworzenie. - Przyniosłam coś. - powiedziała zaraz po przywitaniu. Wręczyła gospodyni zawinięty w papier talerzyk wypełniony po brzegi owsianymi, maślanymi kruchymi ciasteczkami posypanymi cukrem, na które nazywa się Shortbread. Na przekąskę były idealne. - Poproszę kawę, jeśli byłabyś tak miła. Czarną, bez cukru. - Ciastka były wystarczająco słodkie. Rozejrzała się po salonie ponownie i choć wyglądała na dosyć zaskoczoną, to raczej nie na specjalnie wyobcowaną.
Choć już od jakiegoś czasu mniej więcej się z nimi uporała, nadal czasami pojawiały się w jej głowie, skutecznie utrudniając sen. Czasami atakowały podczas popołudniowej drzemki. Czasami w środku nocy. Ale były, ciągle były. Nie wiedziała czemu nie chciały jej opuścić, ale zaczęło się od grudnia. Od tego feralnego momentu, gdy biały deszcz spadł na zniszczoną burzą ziemię. I choć nigdy nie miała problemów z mówieniem o tym, co jej dolega, wspomnienia o jej bezsenności były trudne do wyjawienia. Komukolwiek. Nawet najbliższym.
Traktowała to spotkanie dwojako. Z jednej strony było towarzyskie - chciała się rozluźnić, napić dobrej kawusi, prosto i bez konwenansów, bez gierek. Z drugiej strony miała też jeszcze jeden powód przybycia tutaj.
Może nie znała Grey najlepiej, ale cokolwiek by nie powiedzieć, na pewno dziewczyna nie prezentowała życia w odcieniach szarości. Przypominała Marcelli o dawnych czasach. Tych momentach, kiedy naprawdę uważała, że świat dzieli się na dobro i zło, a występek jest po prostu aktem zła. Porzuciła jednak to myślenie, na rzecz tego, by zacząć dostrzegać odcienie szarości. By pojmować, że nie zawsze dobro będzie odpłacane dobrem, a niewinność potrafi być ciężko zbrukana przez świat. Jak tego dnia, w jednym z londyńskich tuneli.
W drzwiach stała z łagodnym uśmiechem. W dłoniach trzymała zaś mały prezent zawinięty w szary papier. Nie zdarzało jej się przychodzić w gości bez chociaż drobnego upominku, przecież było to niezwykle niegrzeczne. Przynajmniej tak nauczyła ją siostra i ojciec.
To miejsce wyglądało bardzo egzotycznie. Zupełnie inaczej niż jej rodzinny dom, jak i wszystkie czarodziejskie domy, jakie widywała. Wprawdzie znała mugoli nieco lepiej niż przeciętny czarodziej - wiedziała jak zapalić światło, jak i to, że samochód to nie jest jakieś dziwne magiczne stworzenie. - Przyniosłam coś. - powiedziała zaraz po przywitaniu. Wręczyła gospodyni zawinięty w papier talerzyk wypełniony po brzegi owsianymi, maślanymi kruchymi ciasteczkami posypanymi cukrem, na które nazywa się Shortbread. Na przekąskę były idealne. - Poproszę kawę, jeśli byłabyś tak miła. Czarną, bez cukru. - Ciastka były wystarczająco słodkie. Rozejrzała się po salonie ponownie i choć wyglądała na dosyć zaskoczoną, to raczej nie na specjalnie wyobcowaną.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nieco niepewne zachowanie panny Figg nie dziwiło Gwen. Nie były przyjaciółkami, a Marcella była w jej mieszkaniu po raz pierwszy. Malarka w takich sytuacjach, potrafiła być naprawdę nerwowa, a zaskoczenie na twarzy pani policjant dziewczyna zrzuciła na krab trzymanych w małym mieszkaniu zwierząt (w końcu klatka Vardy stała właśnie w salonie) i całkiem ładnego wnętrza. No, przynajmniej w oczach Gwen jej mieszkanie było całkiem ładne. Była estetką i lubiła przebywać w przyjemnych dla oka wnętrzach. Co prawda, może teraz by coś tu zmieniła, dopracowała, ale brakowało jej finansów na remont.
Przyjęła od Marcelli ciasteczka z miłym uśmiechem.
– Dziękuję – powiedziała. – To rozsiądź się wygodnie, zaraz wrócę ze wszystkim – powiedziała, zostawiając pannę Figg na chwilę samą.
Marcella mogła dostrzec panujący w salonie porządek, o który Gwen dopiero co zadbała. Kominek trzaskał radośnie, bo mimo marca, w Londynie wciąż było całkiem chłodno. Poza tym panna Grey po prostu lubiła go zapalać, zwłaszcza, że dzięki magii nie musiała się przy tym brudzić. Varda przysypiała na klatce, łypiąc na gościa niezbyt przyjemnym spojrzeniem, ale sowa dziewczyny generalnie nie przepadała za ludźmi. Nie było więc w tym nic dziwnego. Betty zaś chyba uznała, że woli przypilnować gościa, niż pałętać się pod nogami właścicielki, bo położyła się tuż obok kanapy, rozkładając się na boku i ukazując swój potężny, nieco brudny brzuch. Potężny ogon szczeniaka uderzał zaś rytmicznie o ziemię. Dorastający psiak był wyraźnie u siebie i nie miał zamiaru tego ukrywać.
Gwen w międzyczasie pognała do kuchni i przygotowała zastawę. Skoro anomalie zostały unieszkodliwione, nie wahała się korzystać z różdżki. Właściwie w przypadku gotowania używanie jej było nawet bezpieczniejsze. Czary nie wylewały wody, tak długo, jak dziewczyna była w miarę skupiona. Jej dłonie zaś potrafiły drżeć tym mocniej, im bardziej rudowłosej zależało na zrobieniu dobrego wrażenia na gościu.
Po kilku minutach Gwen wróciła do salonu, z tacą lewitującą naprzeciwko siebie. Znajdowało się na niej wszystko, co potrzebne do poprowadzenia miłej rozmowy. Ciasteczka, w dwóch rodzajach (jedne kupione w okolicznej cukierni, drugie przyniesione przez Figg), kawa, cukier i mleko – tak w razie czego, gdyby Marcella jednak zmieniła zdanie. Z resztą, Gwen wolała wszystko słodzić. Życie samo w sobie bywało zbyt gorzkie, by rezygnować z tej drobnej przyjemności.
Taca po chwili znalazła się na stoliku, a Gwen zajęła miejsce obok znajomej, delikatnie dając sygnał pieskowi, by zmienił miejsce: malarka nawet nie miała jak położyć nóg. Psisko wstało, rozciągnęło się i ruszyło w poszukiwaniu innego miejsca, po kilku chwilach kładąc się przy sowiej klatce.
– Powiedz mi, Marcella… znaleźliście tego chłopca? – spytała z powagą, zaczynając rozmowę. Jako gospodyni nie powinna przecież dopuszczać do nieprzyjemnej ciszy. Wprawdzie może nie był to najprzyjemniejszy temat rozmowy, ale Gwen naprawdę przejmowało się tą sprawą: w jej głosie dało się usłyszeć troskę. Poza tym to był jeden z tych niewielu punktów, który łączył obydwie panny. – Na pewno nie słodzisz? – dopytała, nalewając kawę do filiżanek. Sama nie żałowała sobie ani cukru, ani mleka.
Przyjęła od Marcelli ciasteczka z miłym uśmiechem.
– Dziękuję – powiedziała. – To rozsiądź się wygodnie, zaraz wrócę ze wszystkim – powiedziała, zostawiając pannę Figg na chwilę samą.
Marcella mogła dostrzec panujący w salonie porządek, o który Gwen dopiero co zadbała. Kominek trzaskał radośnie, bo mimo marca, w Londynie wciąż było całkiem chłodno. Poza tym panna Grey po prostu lubiła go zapalać, zwłaszcza, że dzięki magii nie musiała się przy tym brudzić. Varda przysypiała na klatce, łypiąc na gościa niezbyt przyjemnym spojrzeniem, ale sowa dziewczyny generalnie nie przepadała za ludźmi. Nie było więc w tym nic dziwnego. Betty zaś chyba uznała, że woli przypilnować gościa, niż pałętać się pod nogami właścicielki, bo położyła się tuż obok kanapy, rozkładając się na boku i ukazując swój potężny, nieco brudny brzuch. Potężny ogon szczeniaka uderzał zaś rytmicznie o ziemię. Dorastający psiak był wyraźnie u siebie i nie miał zamiaru tego ukrywać.
Gwen w międzyczasie pognała do kuchni i przygotowała zastawę. Skoro anomalie zostały unieszkodliwione, nie wahała się korzystać z różdżki. Właściwie w przypadku gotowania używanie jej było nawet bezpieczniejsze. Czary nie wylewały wody, tak długo, jak dziewczyna była w miarę skupiona. Jej dłonie zaś potrafiły drżeć tym mocniej, im bardziej rudowłosej zależało na zrobieniu dobrego wrażenia na gościu.
Po kilku minutach Gwen wróciła do salonu, z tacą lewitującą naprzeciwko siebie. Znajdowało się na niej wszystko, co potrzebne do poprowadzenia miłej rozmowy. Ciasteczka, w dwóch rodzajach (jedne kupione w okolicznej cukierni, drugie przyniesione przez Figg), kawa, cukier i mleko – tak w razie czego, gdyby Marcella jednak zmieniła zdanie. Z resztą, Gwen wolała wszystko słodzić. Życie samo w sobie bywało zbyt gorzkie, by rezygnować z tej drobnej przyjemności.
Taca po chwili znalazła się na stoliku, a Gwen zajęła miejsce obok znajomej, delikatnie dając sygnał pieskowi, by zmienił miejsce: malarka nawet nie miała jak położyć nóg. Psisko wstało, rozciągnęło się i ruszyło w poszukiwaniu innego miejsca, po kilku chwilach kładąc się przy sowiej klatce.
– Powiedz mi, Marcella… znaleźliście tego chłopca? – spytała z powagą, zaczynając rozmowę. Jako gospodyni nie powinna przecież dopuszczać do nieprzyjemnej ciszy. Wprawdzie może nie był to najprzyjemniejszy temat rozmowy, ale Gwen naprawdę przejmowało się tą sprawą: w jej głosie dało się usłyszeć troskę. Poza tym to był jeden z tych niewielu punktów, który łączył obydwie panny. – Na pewno nie słodzisz? – dopytała, nalewając kawę do filiżanek. Sama nie żałowała sobie ani cukru, ani mleka.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Była przyzwyczajona do obecności zwierząt w domu. Zazwyczaj jednak były to koty lub sowy, a poza nimi... No cóż, jej brat czasami zachowywał się jak zdziczały i to chyba się liczyło. Dlatego obecność znajomej sowy i szczeniaka w ogóle jej nie dziwiła. Zawsze wydawało jej się, że w porównaniu z mugolami, czarodzieje o wiele chętniej odnajdują się w otoczeniu zwierząt. Przy wyjeździe do Hogwartu w końcu niemal obowiązkowo zabierało się ze sobą jakiegoś niewielkiego towarzysza i naprawdę nie poznała czarodzieja, który nie miałby choćby własnej sowy, które najczęściej przebywały w szkolnej sowiarni. Gdy Gwen opuściła pokój, Marcella na chwilę skupiła się na psiaku, który obserwował jej ruchy. Cóż... Nie do końca wiedziała jak postępować z psami, więc traktowała szczeniaka z dystansem, jednak na pewno wiedziała, że nie powinna zachowywać się nienaturalnie i gwałtownie. Pewnie suczka sama do niej przyjdzie, jeśli tylko będzie chciała. Jej uwagę przykuło okno, na którym pojawiły się pierwsze krople popołudniowego deszczu. Mogłaby wprawdzie westchnąć czy narzekać, jednak nie był to specjalnie dziwny widok w londyńskiej codziennej szarudze.
Gospodyni wróciła dosyć szybko ciągnąc za sobą zapach mielonej kawy, na który kobieta aż uśmiechnęła się pogodnie. Przygotowaną przez Gwen filiżankę wzięła w dłonie i napiła się odrobinę. Cóż, trunek na pewno nie robił żadnej konkurencji kawie, którą wypiła w małej kawiarni jakiś czas temu w towarzystwie lorda Ollivandera, jednak była o jakieś trzysta klas wyżej od tego paskudztwa, którym raczyli ich w pracy. Właściwie była czymś idealnie po środku - nie tak ekskluzywna, by ją przytłoczyć, a nie tak okropna, by kwestionowała gust towarzyszącej czarownicy. - Nie... Niestety nie. - Naprawdę chciałaby w tym momencie przygasnąć, okazać więcej smutku, by wypełnił on jej oczy po brzegi i choć jej spojrzenie powędrowało teraz na blat stolika, to nie było widać w niej takiego zaangażowania jakie prezentowała Grey. Gdyby choć potrafiła zliczyć ile w ostatnich miesiącach spraw zaginięć trafiło w jej ręce i ile zostało nierozwiązanych. Choć pisała z nich raporty, zaznaczała numerami, nie oddawało to nijak ładunku żadnej z tych spraw. W pamięci zamazywały się imiona najbliższych wszystkich tych ludzi - płaczące żony, zdruzgotane matki, wściekli ojcowie, mężowie, bracia. Każdy potrzebował otuchy, choć nie mogło to zwrócić im ich bliskich. Pomoc przy poszukiwaniach była jednak bardzo cenna. W takich sprawach liczy się każda sekunda, a z minięciem każdej kolejnej doby przestaje się już szukać żywego człowieka, a zaczyna procedurę walki o odnalezienie... trupa.
- Nie, jestem przyzwyczajona. Nigdy nie słodziłam kawy. - Przyznała. Znowu jej uwagę przyciągnął deszcz. Szary, zwykły deszcz. Zastanawiała sie jak zacząć tę rozmowę. Jakoś płynnie, delikatnie. - Pamiętasz jak parę miesięcy temu z nieba spadł deszcz inny niż wszystkie?
Gospodyni wróciła dosyć szybko ciągnąc za sobą zapach mielonej kawy, na który kobieta aż uśmiechnęła się pogodnie. Przygotowaną przez Gwen filiżankę wzięła w dłonie i napiła się odrobinę. Cóż, trunek na pewno nie robił żadnej konkurencji kawie, którą wypiła w małej kawiarni jakiś czas temu w towarzystwie lorda Ollivandera, jednak była o jakieś trzysta klas wyżej od tego paskudztwa, którym raczyli ich w pracy. Właściwie była czymś idealnie po środku - nie tak ekskluzywna, by ją przytłoczyć, a nie tak okropna, by kwestionowała gust towarzyszącej czarownicy. - Nie... Niestety nie. - Naprawdę chciałaby w tym momencie przygasnąć, okazać więcej smutku, by wypełnił on jej oczy po brzegi i choć jej spojrzenie powędrowało teraz na blat stolika, to nie było widać w niej takiego zaangażowania jakie prezentowała Grey. Gdyby choć potrafiła zliczyć ile w ostatnich miesiącach spraw zaginięć trafiło w jej ręce i ile zostało nierozwiązanych. Choć pisała z nich raporty, zaznaczała numerami, nie oddawało to nijak ładunku żadnej z tych spraw. W pamięci zamazywały się imiona najbliższych wszystkich tych ludzi - płaczące żony, zdruzgotane matki, wściekli ojcowie, mężowie, bracia. Każdy potrzebował otuchy, choć nie mogło to zwrócić im ich bliskich. Pomoc przy poszukiwaniach była jednak bardzo cenna. W takich sprawach liczy się każda sekunda, a z minięciem każdej kolejnej doby przestaje się już szukać żywego człowieka, a zaczyna procedurę walki o odnalezienie... trupa.
- Nie, jestem przyzwyczajona. Nigdy nie słodziłam kawy. - Przyznała. Znowu jej uwagę przyciągnął deszcz. Szary, zwykły deszcz. Zastanawiała sie jak zacząć tę rozmowę. Jakoś płynnie, delikatnie. - Pamiętasz jak parę miesięcy temu z nieba spadł deszcz inny niż wszystkie?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nie zwracała uwagi na deszcz. W Londynie gościł często i Gwen przejmowała się nim właściwie tylko wtedy, gdy musiała wziąć w trakcie niego psa na spacer. Jak dobrze, że miała różdżkę – bez niej chyba nie poradziłaby sobie w domu z wielkim, puchatym zwierzęciem, które błoto uznawało za swój prywatny żywioł. Z resztą, była zbyt skupiona na gościu, aby wyglądać przez okno. Na jakiego gospodarza by wyszła, gdyby zamiast zająć się Marcellą spoglądała w przestrzeń?
Zmarszczyła brwi i odrobinę posmutniała na wieść panny Figg. Nie zajmowała się poszukiwaniami innych na co dzień, brakowało jej więc wiedzy i doświadczenia policjantki, ale brała przecież udział w tej sprawie. Została uświadomiona, jak bardzo liczy się czas, a dopowiedzenie sobie, dlaczego, wcale nie było trudne. Mimo tego… chyba wolała…
– Ale może jeszcze się znajdzie, prawda? – spytała. – Jeśli ciągle będziecie szukać… Czasami… czasami ludzie się znajdują… długo po czasie… czyż nie?
W głosie dziewczyny brakowało pewności. Dawanie sobie fałszywej nadziei pomagało jej jednak znieść tą porażkę w większym spokoju. Kolejną porażkę… swoją, innych wolontariuszy i Departamentu Przestrzegania Prawa. Pewnie źle szukali, w złym miejscu, krocząc po omacku i nie zauważając tych najlepszych rozwiązań. Ale z drugiej strony, kim byli, aby być w stanie przewidzieć wszystkie ewentualności? Władali magią, ale nie byli bogami. Ba, nawet do Merlina było im daleko.
Poczuła nieprzyjemne ukłucie, gdy uświadomiła sobie, że Marcella chyba jednak nie przeżywa tego tak mocno, jak ona. Nie miała zamiaru jej tego jednak wytykać. To była jej praca. Nie mogła angażować się w nią tak emocjonalnie, jak Gwen, okazjonalny wolontariusz, który na co dzień wiódł życie niemal pozbawione zmartwień. Przynajmniej w porównaniu do panny Figg.
Przytaknęła na znak, że rozumie jej słowa. Gościnność kazała zaproponować cukier czy mleko raz jeszcze, ale jeśli Marcella po prostu nie słodziła, Gwen nie miała zamiaru jej do tego namawiać. Rudowłosa podniosła filiżankę do ust, myślami wciąż krążąc wokół nieodnalezionego dziecka. Co by było, gdyby to Heath zniknął? Pewnie nie przestawałaby szukać, dopóki chłopiec nie zostałby znaleziony… Na szczęście, jako młody szlachcic, był dobrze pilnowany. Z drugiej jednak strony przecież i tak bezustannie wymykał się wszystkim, gdy tylko miał na to ochotę. Szansa na…
– Hm? – Podniosła wzrok znad filiżanki na Marcellę, nieco zdziwiona jej pytaniem. Potrzebowała kilku sekund, aby dojść w ogóle do tego, co kobieta do niej mówiła. – Ta… tak. Pamiętam. Byłam wtedy na spacerze z Betty. Znalazłam taki… dziwny kryształ. Mam go dalej nawet… Jest taki puchaty – wyjaśniła z delikatnym uśmiechem. – Stało się wtedy… coś? Coś złego? Po tym deszczu… nie było więcej anomalii. Myślałam, że to ma jakiś związek z tym.
Zmarszczyła brwi i odrobinę posmutniała na wieść panny Figg. Nie zajmowała się poszukiwaniami innych na co dzień, brakowało jej więc wiedzy i doświadczenia policjantki, ale brała przecież udział w tej sprawie. Została uświadomiona, jak bardzo liczy się czas, a dopowiedzenie sobie, dlaczego, wcale nie było trudne. Mimo tego… chyba wolała…
– Ale może jeszcze się znajdzie, prawda? – spytała. – Jeśli ciągle będziecie szukać… Czasami… czasami ludzie się znajdują… długo po czasie… czyż nie?
W głosie dziewczyny brakowało pewności. Dawanie sobie fałszywej nadziei pomagało jej jednak znieść tą porażkę w większym spokoju. Kolejną porażkę… swoją, innych wolontariuszy i Departamentu Przestrzegania Prawa. Pewnie źle szukali, w złym miejscu, krocząc po omacku i nie zauważając tych najlepszych rozwiązań. Ale z drugiej strony, kim byli, aby być w stanie przewidzieć wszystkie ewentualności? Władali magią, ale nie byli bogami. Ba, nawet do Merlina było im daleko.
Poczuła nieprzyjemne ukłucie, gdy uświadomiła sobie, że Marcella chyba jednak nie przeżywa tego tak mocno, jak ona. Nie miała zamiaru jej tego jednak wytykać. To była jej praca. Nie mogła angażować się w nią tak emocjonalnie, jak Gwen, okazjonalny wolontariusz, który na co dzień wiódł życie niemal pozbawione zmartwień. Przynajmniej w porównaniu do panny Figg.
Przytaknęła na znak, że rozumie jej słowa. Gościnność kazała zaproponować cukier czy mleko raz jeszcze, ale jeśli Marcella po prostu nie słodziła, Gwen nie miała zamiaru jej do tego namawiać. Rudowłosa podniosła filiżankę do ust, myślami wciąż krążąc wokół nieodnalezionego dziecka. Co by było, gdyby to Heath zniknął? Pewnie nie przestawałaby szukać, dopóki chłopiec nie zostałby znaleziony… Na szczęście, jako młody szlachcic, był dobrze pilnowany. Z drugiej jednak strony przecież i tak bezustannie wymykał się wszystkim, gdy tylko miał na to ochotę. Szansa na…
– Hm? – Podniosła wzrok znad filiżanki na Marcellę, nieco zdziwiona jej pytaniem. Potrzebowała kilku sekund, aby dojść w ogóle do tego, co kobieta do niej mówiła. – Ta… tak. Pamiętam. Byłam wtedy na spacerze z Betty. Znalazłam taki… dziwny kryształ. Mam go dalej nawet… Jest taki puchaty – wyjaśniła z delikatnym uśmiechem. – Stało się wtedy… coś? Coś złego? Po tym deszczu… nie było więcej anomalii. Myślałam, że to ma jakiś związek z tym.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Chciałaby naprawdę przejmować się tą sprawą tak bardzo jak gospodyni tego domostwa, ale kolejne sprawy i przytłaczająca ilość złych doniesień powoli utwardzała jej charakter. Kilka miesięcy temu zapewne płakałaby rzewnie nad losem każdego pozbawionego życia ciała, co z resztą miało miejsce. Dzisiaj przytłaczała ją jedynie niepewność. Czy to co robiła rzeczywiście było wystarczające? Ciągle czuła, że nie. Dlatego nie było możliwości by tracić czas na płacz. - Tak, masz rację, ale po takim czasie już w zupełnie inny sposób. Ta sprawa nie jest zamknięta, ciągle nad nią pracujemy. - Przyznała, co było stuprocentową prawdą. Teraz jednak szukali większej ilości dowodów, szukali świadków, a próżne przeszukiwanie terenu było czasochłonne i mało wydajne po tak długim czasie. Choć jej postawa nie była tak emocjonalna jak postawa Gwen, to i tak angażowała się w to bardziej niż spora większość jej współpracowników. Sama miała w głowie to, jak by się czuła, gdyby zniknął jeden z jej siostrzeńców lub jej siostra. Prawdopodobnie przeszukałaby każdy kamień w Londynie, a dla każdego czarodzieja, który byłby w to zamieszany, nie miałaby absolutnie żadnej litości.
- Masz rację. - Nie było to trudne do wydedukowania. W końcu deszcz zwiastował koniec anomalii, był wręcz jego przyczyną. - To był wspaniały widok. Przynajmniej przez te chwile, kiedy nie zamykałam oczu. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem do siebie i upiła odrobinę kawy ze swojej filiżanki. Właściwie tylko zamoczyła w niej usta. Była naprawdę dobra, niesamowite. Ale w sumie świadczyło to o pewnej dociekliwości Grey, to, że w ogóle chciała zauważyć ten fakt. To chyba dobrze, prawda? Gdy przyszła ona na poszukiwania zaginionego chłopca, Marcella dostrzegła w niej coś, co uznałaby za cechę lepszą niż wielka siła czy ogromna wiedza. A był to brak obojętności. - Chciałabym Cię spytać o pewną rzecz i zaproponować coś. Chcę, żebyś wiedziała też, że jeśli tylko będziesz chciała odmówić, nie będziesz nawet pamiętała, że ta rozmowa kiedykolwiek miała miejsce. Jeśli zaś będziesz chciała nam pomóc, będę mogła odpowiedzieć na wiele pytań, które na pewno mi zadasz. - Brzmiało to niesamowicie enigmatycznie, prawda? Prawie poczuła się jak bohater jakiegoś kryminalnego filmu. Tak... Jakoś fajnie nawet. - Ile byłabyś w stanie zrobić, żeby wojna się skończyła?
- Masz rację. - Nie było to trudne do wydedukowania. W końcu deszcz zwiastował koniec anomalii, był wręcz jego przyczyną. - To był wspaniały widok. Przynajmniej przez te chwile, kiedy nie zamykałam oczu. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem do siebie i upiła odrobinę kawy ze swojej filiżanki. Właściwie tylko zamoczyła w niej usta. Była naprawdę dobra, niesamowite. Ale w sumie świadczyło to o pewnej dociekliwości Grey, to, że w ogóle chciała zauważyć ten fakt. To chyba dobrze, prawda? Gdy przyszła ona na poszukiwania zaginionego chłopca, Marcella dostrzegła w niej coś, co uznałaby za cechę lepszą niż wielka siła czy ogromna wiedza. A był to brak obojętności. - Chciałabym Cię spytać o pewną rzecz i zaproponować coś. Chcę, żebyś wiedziała też, że jeśli tylko będziesz chciała odmówić, nie będziesz nawet pamiętała, że ta rozmowa kiedykolwiek miała miejsce. Jeśli zaś będziesz chciała nam pomóc, będę mogła odpowiedzieć na wiele pytań, które na pewno mi zadasz. - Brzmiało to niesamowicie enigmatycznie, prawda? Prawie poczuła się jak bohater jakiegoś kryminalnego filmu. Tak... Jakoś fajnie nawet. - Ile byłabyś w stanie zrobić, żeby wojna się skończyła?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Westchnęła i przytaknęła. Niewiele więcej mogła zrobić. W przypadku kolejnych, zbiorczych poszukiwań znów mogłaby pełnić rolę wolontariusza, ale zbieranie dowodów czy szukanie świadków raczej mijało się z jej kompetencjami. Nie miała pojęcia, jak mogłaby się za to zabrać, a nie mogła być przecież we wszystkim dobra. I tak odnosiła wrażenie, że zajmuje się zbyt dużą ilością dziedzin i tematów. Zbyt wiele rzeczy ją interesowało, co przekładało się na mierne zdolności w niemal każdej dziedzinie.
Krótka wymiana zdań o deszczu pozwoliła Gwen odsunąć od siebie na chwilę nieprzyjemne myśli o zaginionym chłopcu. Zaśmiała się cicho, widząc rozpogodzoną minę Marcelli.
– Dwa miesiące deszczu… a jednak człowiek dalej może się z niego cieszyć – zauważyła z uśmiechem. – To chyba nie były jakieś złe opary… prawda? Które udawały, że są czymś dobrym? – Zmarszczyła brwi.
W końcu Szatan zawsze udaje dobro. Tak przynajmniej słyszała, gdy uczęszczała z matką do kościoła. Nie zawsze to, co na pierwszy rzut oka wygląda na dobry wybór, jest nim w ostatecznym rozrachunku. Kto wie, czy deszcz nie niósł za sobą jakiejś potężnej klątwy? Panna Figg jednak wydawała się o nim mówić ze spokojem i radością, a chyba jako policjantka powinna lepiej znać jego naturę, niż Gwen, która podobne sprawy analizowała tylko samodzielnie, wiedzę czerpiąc ze stron gazet.
Już poruszenie tematu deszczu nieco zbiło z Gwen tropu. Zmieniało rozmowę w dość nagły sposób, chociaż właściwie może Marcella po prostu nie miała ochoty mówić o zaginionym chłopcu? A dyskusja na temat pogody była całkiem… normalna.
Gorzej z kolejnymi słowami panny Figg, które sprawiły, że na twarzy malarki pojawiła się konsternacja. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć o co jej dokładnie chodzi o co ma na myśli. Nie mając wiedzy o tym, skąd dokładnie wziął się deszcz z końca grudnia, nie miała pojęcia, do czego już wcześniej piła Marcella. Słuchała jednak jej uważnie, starając się pojąć cel wizyty kobiety w jej domu – bo jak się okazywało, chyba był znacznie poważniejszy, niż proste „chce pogadać”.
– Emm… tak, jasne? Ale… moment, chcesz mi mieszać w pamięci? To legalne? – spytała odruchowo, przekrzywiając głowę. – Marcella… ja… nie wiem, jestem… ja tylko maluję, przecież wiesz. Marna ze mnie raczej czarownica. Ostatnio trenowałam z Bertie Bottem, znasz go? Ani jeden urok mi nie wyszedł… Ja… nie zrozum mnie źle, ta wojna… nie, każda wojna to okropna sprawa i oczywiście, że chciałabym ją zakończyć, gdybym mogła, Marcella. Przecież pomagałam przy poszukiwaniach... i ten Sylwester... ugh... no wiesz... Ale nie pytaj mnie, ile jestem w stanie zrobić. Ja… ja nie wiem. – Zmarszczyła brwi przepraszająco. – Cz… czemu pytasz? Co... co to ma wspólnego z deszczem? I… wymazywaniem pamięci? Marcella?
Czekała na dalsze wyjaśnienia. Marcella brzmiała bardzo enigmatycznie. Poza tym… wymazywanie pamięci. To brzmiało przynajmniej przerażająco. Wiedziała, że istnieją czary, które na to pozwalały, ale chyba wolała mieć swoją głowę w całości, nie? W końcu to z niej czerpała pomysły i inspiracje, a te zaś pozwalały jej jakkolwiek wyżyć.
Krótka wymiana zdań o deszczu pozwoliła Gwen odsunąć od siebie na chwilę nieprzyjemne myśli o zaginionym chłopcu. Zaśmiała się cicho, widząc rozpogodzoną minę Marcelli.
– Dwa miesiące deszczu… a jednak człowiek dalej może się z niego cieszyć – zauważyła z uśmiechem. – To chyba nie były jakieś złe opary… prawda? Które udawały, że są czymś dobrym? – Zmarszczyła brwi.
W końcu Szatan zawsze udaje dobro. Tak przynajmniej słyszała, gdy uczęszczała z matką do kościoła. Nie zawsze to, co na pierwszy rzut oka wygląda na dobry wybór, jest nim w ostatecznym rozrachunku. Kto wie, czy deszcz nie niósł za sobą jakiejś potężnej klątwy? Panna Figg jednak wydawała się o nim mówić ze spokojem i radością, a chyba jako policjantka powinna lepiej znać jego naturę, niż Gwen, która podobne sprawy analizowała tylko samodzielnie, wiedzę czerpiąc ze stron gazet.
Już poruszenie tematu deszczu nieco zbiło z Gwen tropu. Zmieniało rozmowę w dość nagły sposób, chociaż właściwie może Marcella po prostu nie miała ochoty mówić o zaginionym chłopcu? A dyskusja na temat pogody była całkiem… normalna.
Gorzej z kolejnymi słowami panny Figg, które sprawiły, że na twarzy malarki pojawiła się konsternacja. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć o co jej dokładnie chodzi o co ma na myśli. Nie mając wiedzy o tym, skąd dokładnie wziął się deszcz z końca grudnia, nie miała pojęcia, do czego już wcześniej piła Marcella. Słuchała jednak jej uważnie, starając się pojąć cel wizyty kobiety w jej domu – bo jak się okazywało, chyba był znacznie poważniejszy, niż proste „chce pogadać”.
– Emm… tak, jasne? Ale… moment, chcesz mi mieszać w pamięci? To legalne? – spytała odruchowo, przekrzywiając głowę. – Marcella… ja… nie wiem, jestem… ja tylko maluję, przecież wiesz. Marna ze mnie raczej czarownica. Ostatnio trenowałam z Bertie Bottem, znasz go? Ani jeden urok mi nie wyszedł… Ja… nie zrozum mnie źle, ta wojna… nie, każda wojna to okropna sprawa i oczywiście, że chciałabym ją zakończyć, gdybym mogła, Marcella. Przecież pomagałam przy poszukiwaniach... i ten Sylwester... ugh... no wiesz... Ale nie pytaj mnie, ile jestem w stanie zrobić. Ja… ja nie wiem. – Zmarszczyła brwi przepraszająco. – Cz… czemu pytasz? Co... co to ma wspólnego z deszczem? I… wymazywaniem pamięci? Marcella?
Czekała na dalsze wyjaśnienia. Marcella brzmiała bardzo enigmatycznie. Poza tym… wymazywanie pamięci. To brzmiało przynajmniej przerażająco. Wiedziała, że istnieją czary, które na to pozwalały, ale chyba wolała mieć swoją głowę w całości, nie? W końcu to z niej czerpała pomysły i inspiracje, a te zaś pozwalały jej jakkolwiek wyżyć.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Poszukiwania ludzi odbywały się niemal na co dzień, ale często nie przenikały do publicznej świadomości. Zaginięcia dzieci o wiele częściej - wzbudzały w ludziach żal i współczucie, więc czasami wybierali się na pomoc sąsiadom czy znajomym, często po to, by uspokoić wyrzuty sumienia związane z bezczynnością. Jeden dobry uczynek sprawia, że trochę wybaczają sobie chęć normalnego, zwyczajnego życia. Nie jest to jednak nic złego. Nie każdy musi walczyć, są tacy, którzy po prostu chcą wieść swoje spokojne życia. I nikt nie powinien im tego zabraniać. - Nie, to było ich dokładne przeciwieństwo. - Jednak, żeby jej to wyjaśnić musiała się zagłębić mocniej w temat. Naprawdę ufała tej dziewczynie, jednak najważniejsze tutaj było to, że Zakon potrzebował wsparcia. Czasy były coraz trudniejsze i wymagały coraz trudniejszych rozwiązań. Odstawiła na spodek swoją filiżankę. Naprawdę nie chciała, żeby dziewczyna się przestraszyła, jej zapewnienie miło mieć bardziej uspokajający charakter. - Spokojnie. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem, wydawało jej się, że dziewczyna dostała jakiegoś zestresowanego słowotoku. Nie była też specjalnie zła na zasugerowanie, że grzebanie w pamięci może być nielegalne. To te podwójne standardy - gdy grzebało się w pamięci mugoli było to już przecież w porządku i w pełni uzasadnione przez zasady magicznego społeczeństwa. Szkoda, że tak to wygląda.
- Czy to ważne? Naprawdę chcemy teraz wdawać się w dyskusje czy to co jest legalne jest moralnie dobre w miejscu, w którym mamy taką władzę nad nami, jaką mamy? - Spytała, unosząc brew. Jako policjantka nieźle znała się w tym temacie. - Widziałam Cię w kilku sytuacjach i zauważyłam, że nie wyglądasz jakbyś chciała być obojętna temu, co się dzieje. W tej chwili... ludzie Malfoya pozbywają się czarodziejów o nieodpowiednim pochodzeniu i wszystkich, którzy stają im na drodze. Te zaginięcia, niewyjaśnione sprawy, wypuszczanie kryminalistów z więzienia... Wszystko jest właśnie ich sprawką. Możemy pracować dnie i noce, ale póki świat wygląda tak jak wygląda, poszukiwania są próżne. - powiedziała, bawiąc się nerwowo palcami. - Łączy się to bardzo prosto. Po godzinach pracuję dla grupy... rebeliantów. Nazywamy siebie Zakonem Feniksa, powstaliśmy z ostatnich słów Dumbledore'a. Z początku mieliśmy walczyć z Grinderwaldem, jednak dzisiaj, gdy nie ma już niebezpieczeństwa z jego strony, chcemy zakończyć wojnę, której przyczyną jest... ten, który pojawił się w Stonehenge tuż jego zniszczeniem. - Trudna sytuacja, lepiej o niej więcej nie opowiadać. - Znam Bertiego, on również jest jednym z nas. Podobnie jak pewnie wielu czarodziejów, których znasz i nie masz o tym pojęcia. Działamy w ukryciu. Wiem również co pisały gazety na temat wypadków związanych z anomaliami, a my wiemy co jest ich przyczyną i to również my... Tamtej nocy, deszcz, był wynikiem naszych działań. Nie znam się najlepiej na analizowaniu tego przypadku, ale to było coś na zasadzie... Bardzo zbitej białej magii.
- Czy to ważne? Naprawdę chcemy teraz wdawać się w dyskusje czy to co jest legalne jest moralnie dobre w miejscu, w którym mamy taką władzę nad nami, jaką mamy? - Spytała, unosząc brew. Jako policjantka nieźle znała się w tym temacie. - Widziałam Cię w kilku sytuacjach i zauważyłam, że nie wyglądasz jakbyś chciała być obojętna temu, co się dzieje. W tej chwili... ludzie Malfoya pozbywają się czarodziejów o nieodpowiednim pochodzeniu i wszystkich, którzy stają im na drodze. Te zaginięcia, niewyjaśnione sprawy, wypuszczanie kryminalistów z więzienia... Wszystko jest właśnie ich sprawką. Możemy pracować dnie i noce, ale póki świat wygląda tak jak wygląda, poszukiwania są próżne. - powiedziała, bawiąc się nerwowo palcami. - Łączy się to bardzo prosto. Po godzinach pracuję dla grupy... rebeliantów. Nazywamy siebie Zakonem Feniksa, powstaliśmy z ostatnich słów Dumbledore'a. Z początku mieliśmy walczyć z Grinderwaldem, jednak dzisiaj, gdy nie ma już niebezpieczeństwa z jego strony, chcemy zakończyć wojnę, której przyczyną jest... ten, który pojawił się w Stonehenge tuż jego zniszczeniem. - Trudna sytuacja, lepiej o niej więcej nie opowiadać. - Znam Bertiego, on również jest jednym z nas. Podobnie jak pewnie wielu czarodziejów, których znasz i nie masz o tym pojęcia. Działamy w ukryciu. Wiem również co pisały gazety na temat wypadków związanych z anomaliami, a my wiemy co jest ich przyczyną i to również my... Tamtej nocy, deszcz, był wynikiem naszych działań. Nie znam się najlepiej na analizowaniu tego przypadku, ale to było coś na zasadzie... Bardzo zbitej białej magii.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź