Salon
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jasne kolory i poduszki – to te elementy, które szczególnie rzucają się w oczy w salonie należącym do Gwen Grey. Pomieszczenie jest raczej prostokątne, z dużym oknem, którego parapet pełni rolę siedziska (na którym właścicielka często zasypia). Dwuosobowa kanapa, stolik i wygodny fotel zwykle zawalone są różnej maści przyrządami do szkicowania oraz kartkami i kubkami po herbacie.
Naprzeciwko kanapy znajduje się kominek, który Gwen często rozpala, a po jego bokach umieszczone zostały szafki i regały, na których malarka trzyma książki i zdjęcia. W ostatnim czasie w okolicy okna została postawiona klatka, w której nocuje sowa malarki, jednak ponieważ dziewczyna nie ma serca, aby trzymać zwierzę zamknięte, ta zwykle lata po całym mieszkaniu luzem, do swojego więzienia wracając tylko po to, by coś zjeść.
Naprzeciwko kanapy znajduje się kominek, który Gwen często rozpala, a po jego bokach umieszczone zostały szafki i regały, na których malarka trzyma książki i zdjęcia. W ostatnim czasie w okolicy okna została postawiona klatka, w której nocuje sowa malarki, jednak ponieważ dziewczyna nie ma serca, aby trzymać zwierzę zamknięte, ta zwykle lata po całym mieszkaniu luzem, do swojego więzienia wracając tylko po to, by coś zjeść.
Słowotok był typową reakcją Gwen na stresowe sytuacje. Nie była najlepsza w panowaniu nad emocjami, a kłamanie nigdy szczególnie jej nie wychodziło. Wypluwanie z siebie słowa za słowem zaś dziwnie… pomagało. Pozwalało wyrzucić z siebie nadmiar emocji i przekazać otoczeniu, co siedzi w jej głowie, co zazwyczaj skutkowało odzyskaniem spokoju ducha. Przynajmniej chwilowym.
Gdyby Marcella podzieliła się z Gwen swoją myślą o grzebaniu w pamięci niemagicznych, malarka pewnie by się z nią zgodziła. Pannie Grey nie podobał się podział świata na dwie części i gdyby tylko mogła, spróbowałaby scalić go w jeden. Była jednak tylko pojedynczą osobą, która na dodatek nie miała nic wspólnego z polityką: to nie były jej decyzje. Mogła więc jedynie patrzeć na sprawę w milczeniu, mając nadzieję, że osoby, które obmyśliły rządzące magicznym światem zasady miały jak najlepsze intencje. Zarówno w stosunku do czarodziejów, jak i mugoli.
Słuchała słów panny Figg tak uważnie, jak tylko była w stanie, ale miała wrażenie, że połowa ze słów znajomej do niej nie dociera bądź że po prostu nie rozumie w pełni ich znaczenia. Rebelia? Zakon Feniksa? Czy taka formacja byłaby w stanie się w ogóle utrzymać, biorąc pod uwagę potęgę magii i wpływy Ministerstwa? Poza tym… Bertie. Bertie i rebelia? Ten chłopak był przecież tylko uśmiechniętym cukiernikiem, który zajmował się urokami dla…
Moment. Zaraz. Przecież regularnie tracił kończyny. Prosił ją o eliksiry. Mówił, że to tylko zwykłe przypadki, ale to miałoby jednak sens. Nie mógł przecież iść do Munga za każdym razem, gdy coś mu się działo… Zakładając, że owa „rebelia” faktycznie regularnie walczyła i że Bertie stał w pierwszym szeregu. To też wyjaśniałoby, czemu jest zainteresowany urokami. Tłumaczenie, że „chce móc się bronić” miało jak najbardziej sens, ale dodanie do tego nielegalnego ugrupowania nie zaprzeczało jego słowom, wręcz przeciwnie.
Właściwie trochę ją zatkało. Ogólnie to tak… bardzo. Zupełnie. Gdy Marcella skończyła mówić, Gwen potrzebowała kilku chwil spędzonych w milczeniu. To była naprawdę spora dawka informacji, a malarka absolutnie nie spodziewała się, że panna Figg przyjdzie do niej w takiej sprawie. Nielegalnej, tajemniczej, grożącej utratą pamięci… i w gruncie rzeczy, jak najbardziej zgodnej z odczuciami rudowłosej. Przecież od dawna chciała MÓC coś zrobić i irytowała się, że samodzielnie nie jest w stanie niczego zdziałać. Ale w grupie…? Czyżby los w ten sposób chciał dać jej szansę, by naprawdę coś zmienić?
Wzięła głęboki oddech. Głos dziewczyny lekko drżał, wyraźnie widać było, że nie do końca wie, co powiedzieć.
– Ja… oczywiście, że nie chcę być obojętna, Marcella! Przecież to wszystko… to wszystko dotyczy też mnie. Moją… moją rodzinę, przyjaciół… nawet sklepikarzy u których kupuje ciastka, nie da się być obojętnym, gdy duża część świata chce ci wmówić, że to wszystko jest wrzodem na… na czterech literach. – Sytuacja może była niecodzienna, ale dalej przecież rozmawiała ze stróżem prawa, człowiekiem oficjalnym i wykształconym, prawda? Poza tym… Gwen raczej unikała brzydkich słów. – Ten cały Voldemort? Próbowałam coś o nim znaleźć… coś… na niego… ale… nie wyszło. – Tamto poszukiwanie w bibliotece było doprawdy rozpaczliwe. I całkiem głupie, szczególnie, gdy Gwen wspominała je z perspektywy czasu. – Bertie? A… a… Johnatan? Johnatan Bojczuk, jest może z… z wami? – Zmarszczyła brwi. To właściwie nie byłoby głupie. Chłopak mógł udawać, że woli nie plątać się w polityczne spiski, a w gruncie rzeczy brać udział w rebelii. Czemu nie? Był całkiem niezłym kłamcą, a Gwen nigdy nie próbowała go przyciskać. Nie w tym względzie. – Ja… ja… Marcella, nie wiem, co mam powiedzieć. Mam… mam wam jakoś pomóc? Wiesz… wiesz, skąd pochodzę, musiałabym być szalona, aby popierać działanie większości magicznej szlachty, ale ja… nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić ? Co mogę… dla was… zrobić? Nie jestem raczej… nikim wybitnym, ale… – Zawiesiła głos. Starała się. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyła się więcej, niż w ciągu siedmiu lat szkoły. Tyle tylko, że to chyba i tak nie było wystarczająco. Przynajmniej w oczach panny Grey.
Gdyby Marcella podzieliła się z Gwen swoją myślą o grzebaniu w pamięci niemagicznych, malarka pewnie by się z nią zgodziła. Pannie Grey nie podobał się podział świata na dwie części i gdyby tylko mogła, spróbowałaby scalić go w jeden. Była jednak tylko pojedynczą osobą, która na dodatek nie miała nic wspólnego z polityką: to nie były jej decyzje. Mogła więc jedynie patrzeć na sprawę w milczeniu, mając nadzieję, że osoby, które obmyśliły rządzące magicznym światem zasady miały jak najlepsze intencje. Zarówno w stosunku do czarodziejów, jak i mugoli.
Słuchała słów panny Figg tak uważnie, jak tylko była w stanie, ale miała wrażenie, że połowa ze słów znajomej do niej nie dociera bądź że po prostu nie rozumie w pełni ich znaczenia. Rebelia? Zakon Feniksa? Czy taka formacja byłaby w stanie się w ogóle utrzymać, biorąc pod uwagę potęgę magii i wpływy Ministerstwa? Poza tym… Bertie. Bertie i rebelia? Ten chłopak był przecież tylko uśmiechniętym cukiernikiem, który zajmował się urokami dla…
Moment. Zaraz. Przecież regularnie tracił kończyny. Prosił ją o eliksiry. Mówił, że to tylko zwykłe przypadki, ale to miałoby jednak sens. Nie mógł przecież iść do Munga za każdym razem, gdy coś mu się działo… Zakładając, że owa „rebelia” faktycznie regularnie walczyła i że Bertie stał w pierwszym szeregu. To też wyjaśniałoby, czemu jest zainteresowany urokami. Tłumaczenie, że „chce móc się bronić” miało jak najbardziej sens, ale dodanie do tego nielegalnego ugrupowania nie zaprzeczało jego słowom, wręcz przeciwnie.
Właściwie trochę ją zatkało. Ogólnie to tak… bardzo. Zupełnie. Gdy Marcella skończyła mówić, Gwen potrzebowała kilku chwil spędzonych w milczeniu. To była naprawdę spora dawka informacji, a malarka absolutnie nie spodziewała się, że panna Figg przyjdzie do niej w takiej sprawie. Nielegalnej, tajemniczej, grożącej utratą pamięci… i w gruncie rzeczy, jak najbardziej zgodnej z odczuciami rudowłosej. Przecież od dawna chciała MÓC coś zrobić i irytowała się, że samodzielnie nie jest w stanie niczego zdziałać. Ale w grupie…? Czyżby los w ten sposób chciał dać jej szansę, by naprawdę coś zmienić?
Wzięła głęboki oddech. Głos dziewczyny lekko drżał, wyraźnie widać było, że nie do końca wie, co powiedzieć.
– Ja… oczywiście, że nie chcę być obojętna, Marcella! Przecież to wszystko… to wszystko dotyczy też mnie. Moją… moją rodzinę, przyjaciół… nawet sklepikarzy u których kupuje ciastka, nie da się być obojętnym, gdy duża część świata chce ci wmówić, że to wszystko jest wrzodem na… na czterech literach. – Sytuacja może była niecodzienna, ale dalej przecież rozmawiała ze stróżem prawa, człowiekiem oficjalnym i wykształconym, prawda? Poza tym… Gwen raczej unikała brzydkich słów. – Ten cały Voldemort? Próbowałam coś o nim znaleźć… coś… na niego… ale… nie wyszło. – Tamto poszukiwanie w bibliotece było doprawdy rozpaczliwe. I całkiem głupie, szczególnie, gdy Gwen wspominała je z perspektywy czasu. – Bertie? A… a… Johnatan? Johnatan Bojczuk, jest może z… z wami? – Zmarszczyła brwi. To właściwie nie byłoby głupie. Chłopak mógł udawać, że woli nie plątać się w polityczne spiski, a w gruncie rzeczy brać udział w rebelii. Czemu nie? Był całkiem niezłym kłamcą, a Gwen nigdy nie próbowała go przyciskać. Nie w tym względzie. – Ja… ja… Marcella, nie wiem, co mam powiedzieć. Mam… mam wam jakoś pomóc? Wiesz… wiesz, skąd pochodzę, musiałabym być szalona, aby popierać działanie większości magicznej szlachty, ale ja… nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić ? Co mogę… dla was… zrobić? Nie jestem raczej… nikim wybitnym, ale… – Zawiesiła głos. Starała się. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyła się więcej, niż w ciągu siedmiu lat szkoły. Tyle tylko, że to chyba i tak nie było wystarczająco. Przynajmniej w oczach panny Grey.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wiedziała, że wielu ludzi z otoczenia Gwen może być zaangażowanych w Zakon Feniksa, nie wiedziała jednak z kim dziewczyna najmocniej się trzyma. Widziała w niej potencjał na pomoc - a w świetle nadchodzących niebezpieczeństw, potrzebowali tego. Potrzebowali każdej różdżki, każdej iskry nadziei, nawet jeśli nie byli to mistrzowie magii. W grupie siła, jednostka jest zerem. Sama również nie zdziałałaby nic, gdyby była w tym wszystkim zupełnie sama. Ale miała pomoc. Bertie, Samuel, Charlene, zawsze jej pomagali, kiedy była ku temu potrzeba. I Steffen, którego pośrednio uratowała też Gwen. Pomogła, więc zasługiwała na wyjaśnienia.
- Masz rację... - Bo w tym co mówiła Gwen było dużo prawdy. Konflikt dotyczył ich wszystkich. - Nie musisz być wybitnym czarodziejem, po prostu rób to, w czym czujesz się silna. Wiem, że robisz eliksiry. Muszę Ci powiedzieć, że potrzebowałam go, by uleczyć jednego z nas po misji. Nie wiem czy znasz Steffena, ale o niego chodziło. - I tak była gotowa wyciągnąć przeciwko Gwen różdżkę i użyć na niej Obliviate, by w jej głowie zmienić dzisiejszy wieczór na miłą pogawędkę o ciastkach i pieskach. I jeśli myślała, że Marcella spyta o pozwolenie, była w wielkim błędzie. Uśmiechnęła się na wspomnienie znajomego nazwiska. - Nie, on jest tylko pajacem, który próbuje ciągle wyciągać mnie na randkę. Ale jest mądry, ma dobre poglądy. Miło słyszeć, że trzymasz się z takimi czarodziejami. Posłuchaj, Grey. - pochyliła się teraz lekko nad stołem. - Potrzebujemy Cię. Potrzebujemy każdego czarodzieja. Nadchodzą bardzo złe czasy. Musisz uważać na każdego, kogo nie jesteś pewna. Ministerstwo jest infiltrowane ciągle przez zwolenników Voldemorta. Jeśli chcesz być jedną z nas, kluczem do poznania osoby, która ci pomoże, jest to. - Marcella uniosła swoją dłoń na wysokość twarzy i pokazała jej pierścień z błękitnym oczkiem spoczywający na serdecznym palcu. - Ludzie Zakonu noszą takie pierścienie. Wprawdzie nie wszyscy, ale tacy, którzy udowodnili, że są godni zaufania. Nie musisz wiele. Jeśli nie chcesz ryzykować, nie musisz iść do walki. Możesz wspierać nas eliksirami. Niedawno, właściwie w dzień Białych Kryształów, w miejscu, gdzie kiedyś był Azkaban, nasza magia zdołała przekształcić wyspę w Oazę. To miejsce otwarte dla zagubionych, dla mugolaków, charłaków, bezpieczna przystań. Potrzeba tam rąk do pracy. Nawet taka niewielka sprawa może dać wielu dach nad głową. Musisz tylko odpowiadać na wezwanie tych, którzy będą go potrzebować. I uważać. Nie mów nikomu, że jesteś jedną z nas, jeśli nie jesteś pewna, że jest po naszej stronie.
- Masz rację... - Bo w tym co mówiła Gwen było dużo prawdy. Konflikt dotyczył ich wszystkich. - Nie musisz być wybitnym czarodziejem, po prostu rób to, w czym czujesz się silna. Wiem, że robisz eliksiry. Muszę Ci powiedzieć, że potrzebowałam go, by uleczyć jednego z nas po misji. Nie wiem czy znasz Steffena, ale o niego chodziło. - I tak była gotowa wyciągnąć przeciwko Gwen różdżkę i użyć na niej Obliviate, by w jej głowie zmienić dzisiejszy wieczór na miłą pogawędkę o ciastkach i pieskach. I jeśli myślała, że Marcella spyta o pozwolenie, była w wielkim błędzie. Uśmiechnęła się na wspomnienie znajomego nazwiska. - Nie, on jest tylko pajacem, który próbuje ciągle wyciągać mnie na randkę. Ale jest mądry, ma dobre poglądy. Miło słyszeć, że trzymasz się z takimi czarodziejami. Posłuchaj, Grey. - pochyliła się teraz lekko nad stołem. - Potrzebujemy Cię. Potrzebujemy każdego czarodzieja. Nadchodzą bardzo złe czasy. Musisz uważać na każdego, kogo nie jesteś pewna. Ministerstwo jest infiltrowane ciągle przez zwolenników Voldemorta. Jeśli chcesz być jedną z nas, kluczem do poznania osoby, która ci pomoże, jest to. - Marcella uniosła swoją dłoń na wysokość twarzy i pokazała jej pierścień z błękitnym oczkiem spoczywający na serdecznym palcu. - Ludzie Zakonu noszą takie pierścienie. Wprawdzie nie wszyscy, ale tacy, którzy udowodnili, że są godni zaufania. Nie musisz wiele. Jeśli nie chcesz ryzykować, nie musisz iść do walki. Możesz wspierać nas eliksirami. Niedawno, właściwie w dzień Białych Kryształów, w miejscu, gdzie kiedyś był Azkaban, nasza magia zdołała przekształcić wyspę w Oazę. To miejsce otwarte dla zagubionych, dla mugolaków, charłaków, bezpieczna przystań. Potrzeba tam rąk do pracy. Nawet taka niewielka sprawa może dać wielu dach nad głową. Musisz tylko odpowiadać na wezwanie tych, którzy będą go potrzebować. I uważać. Nie mów nikomu, że jesteś jedną z nas, jeśli nie jesteś pewna, że jest po naszej stronie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Zmarszczyła brwi, słysząc imię kolegi. On… w rebelii? Steffen był chyba najmniej rozgarniętą osobą, z jaką ostatnio miała do czynienia. Najpierw, w Muzeum Brytyjskim, próbował wkręcić ją w dziwny i kompletnie niedojrzały spisek, aby następnie niemal uciec z jej mieszkania, gdy przyuważyła, jak bardzo jest zauroczony w pewnej młodej szlachciance, z którą Gwen miała przyjemność być na roku w Hogwarcie. Co jak co, ale Steffen, w ruchu oporu… to chyba nie było dobre połączenie.
– Steffen? – powtórzyła. – Ja… tak, tak, współpracujemy, ilustruję „Czarownicę” przez… dzięki niemu. On? Na Boga, nic mu nie jest? – spytała, choć przecież dobrze wiedziała, że nie. Z powodów zawodowych musiała mieć z chłopakiem regularny kontakt, choćby listowny. – Marcella, ja… warzę, ale tylko te podstawowe. Nie byłam przecież na szkoleniu – wyjaśniła, czując potrzebę naprostowania sytuacji. Chociaż Figg miała świadomość, czym na co dzień parała się Gwen to jednak dziewczyna czasem miała poczucie, że inni mają o jej zdolnościach zbyt wysokie mniemanie. W końcu ledwie kilka miesięcy temu jej kuchnia niemal spłonęła właśnie przez nieudane eksperymenty.
Zaśmiała się gorzko, słysząc komentarz Marcelli o Johnatanie. Wpsomnienie o przyjacielu pozwoliła jej na chwilę się rozluźnić i pomyśleć o czymś nieco bardziej znanym i przyziemnym.
– On tak chyba ze wszystkimi… raz miał mnie przeprosić i się dziwił, że nie działa, jak… Ech, nieważne. – Machnęła ręką. To nie była pora na opowiadanie Marcelli swoich przygód z Bojczukiem.
Słuchała dalszych słów Marcelli. Starała się za tym nadążać i choć chyba dawała sobie radę coraz lepiej to wciąż natłok informacji mącił jej w głowie i sprawiał, że serce panny Grey waliło jak oszalałe.
– Rozumiem – powiedziała, zerkając na pierścień. – Jest… ładny – dodała, trochę głupio, ale szczerze. To był po prostu ładny pierścień.
Wzięła głęboki oddech.
– Marcella, ale ja się nie boję ryzykować, jeśli… no wiesz, jeśli to będzie miało sens. To znaczy… boję się, ale… rozumiesz. – Naprawę miała nadzieję, że panna Figg ją rozumie. – Ja… pomogę. Tylko mów z czym. Ta Oaza… naprawdę? Właściwie to chyba dobry pomysł, mogłabym… zacząć od czegoś takiego, a jeśli w międzyczasie… byłabym potrzebna pilnie przy czymś innym… – Wzięła głęboki, drżący oddech. – Pomogę, oczywiście, że pomogę, Marcella, tylko mów jak. I nie powiem, obiecuję.
| zt x2?
– Steffen? – powtórzyła. – Ja… tak, tak, współpracujemy, ilustruję „Czarownicę” przez… dzięki niemu. On? Na Boga, nic mu nie jest? – spytała, choć przecież dobrze wiedziała, że nie. Z powodów zawodowych musiała mieć z chłopakiem regularny kontakt, choćby listowny. – Marcella, ja… warzę, ale tylko te podstawowe. Nie byłam przecież na szkoleniu – wyjaśniła, czując potrzebę naprostowania sytuacji. Chociaż Figg miała świadomość, czym na co dzień parała się Gwen to jednak dziewczyna czasem miała poczucie, że inni mają o jej zdolnościach zbyt wysokie mniemanie. W końcu ledwie kilka miesięcy temu jej kuchnia niemal spłonęła właśnie przez nieudane eksperymenty.
Zaśmiała się gorzko, słysząc komentarz Marcelli o Johnatanie. Wpsomnienie o przyjacielu pozwoliła jej na chwilę się rozluźnić i pomyśleć o czymś nieco bardziej znanym i przyziemnym.
– On tak chyba ze wszystkimi… raz miał mnie przeprosić i się dziwił, że nie działa, jak… Ech, nieważne. – Machnęła ręką. To nie była pora na opowiadanie Marcelli swoich przygód z Bojczukiem.
Słuchała dalszych słów Marcelli. Starała się za tym nadążać i choć chyba dawała sobie radę coraz lepiej to wciąż natłok informacji mącił jej w głowie i sprawiał, że serce panny Grey waliło jak oszalałe.
– Rozumiem – powiedziała, zerkając na pierścień. – Jest… ładny – dodała, trochę głupio, ale szczerze. To był po prostu ładny pierścień.
Wzięła głęboki oddech.
– Marcella, ale ja się nie boję ryzykować, jeśli… no wiesz, jeśli to będzie miało sens. To znaczy… boję się, ale… rozumiesz. – Naprawę miała nadzieję, że panna Figg ją rozumie. – Ja… pomogę. Tylko mów z czym. Ta Oaza… naprawdę? Właściwie to chyba dobry pomysł, mogłabym… zacząć od czegoś takiego, a jeśli w międzyczasie… byłabym potrzebna pilnie przy czymś innym… – Wzięła głęboki, drżący oddech. – Pomogę, oczywiście, że pomogę, Marcella, tylko mów jak. I nie powiem, obiecuję.
| zt x2?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź