Ogród od strony wrzosowiska
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ogród od strony wrzosowiska
Z daleka majaczy już szczyt wierzy domu, zamieszkiwanego przez rodzinę Figg. Choć teren wokół jest zupełnie płaski, z daleka szczyt dachu wygląda majestatycznie. Ta część ogrodu znajduje się na północnym-zachodzie od budowli, ponieważ od wschodu teren przecina rzeka Pulnure Burn. W przeciwieństwie do reszty ogrodu, ta część niepozbawiona jest niskich drzew, głównie owocowych takich jak jabłonie i śliwy. Latem urokliwie zakwitają, wypełniając atmosferę pięknym zapachem wabiącym nie tylko owady. Jesienią zaś, gdy gubią wszystkie liście, gałęzie przypominają dłonie strażników domostwa Figgów.
| 06.09
Przebudziła się nagle, czując, że leży na twardym podłożu, otoczona ciemnością... i świeżym powietrzem? Wciągnęła do nosa jego haust, nie wyczuwając woni, które towarzyszyły jej przez ostatni czas. Miesiąc? Dłużej? Straciła rachubę, w końcu nigdy przedtem nie przychodziło jej się znaleźć w zamknięciu i zupełnie straciła poczucie czasu, pozbawiona dostępu do dziennego światła, które pomogłoby jej określić porę dnia. Ale teraz bez wątpienia powietrze było świeże, ziemia twarda, a nad głową rozciągała się noc.
Ostatnią rzeczą jaką pamiętała był nagły wybuch i uczucie, jakby coś ją wciągało, wsysało niczym otchłań towarzysząca teleportacji. Musiała stracić przytomność, a potem obudziła się tutaj, nie mając zielonego pojęcia, jak daleko była od miejsca swojego zamknięcia, bo przecież nawet nie wiedziała, gdzie było ono położone ani gdzie znajdowała się teraz. Jeśli była gdzieś blisko, nie mogła tu zostać, musiała spróbować się oddalić. Nie mogła utracić wolności, skoro już dopisało jej tak ogromne szczęście i się wydostała. Myśl o wolności brzmiała tak wspaniale, że miała ochotę podskoczyć z radości, gdyby tylko miała na to siłę.
Miała na sobie tylko cienką, białą koszulę w którą była ubrana w „celi”, nie miała nawet butów. Jej włosy były potargane, a okryta cienkim materiałem sylwetka chudsza niż zwykle, bo choć wcześniej była osobą szczupłą, teraz sprawiała wrażenie wręcz wychudzonej. Na szczęście noc była zaskakująco ciepła, choć nie wiedziała, czy jeszcze trwał sierpień, czy może już wrzesień. Październik chyba jeszcze nie, przynajmniej taką miała nadzieję, że nie minęło aż tak wiele czasu. Jej rodzina pewnie się martwiła, kiedy zniknęła bez żadnego słowa wyjaśnienia.
Rodzina. Myśli o ojcu i siostrze, a także kuzynostwie pojawiły się w jej głowie, a towarzyszył im lęk, ale i pragnienie zobaczenia ich wszystkich ponownie. To dla nich musiała teraz wstać z tej ziemi i ruszyć do przodu, w nadziei że odnajdzie kogoś, kto pomoże jej się do nich dostać.
Stawiając kolejne chwiejne kroki, raniące delikatną skórę stópek, myślała o najbliższych, ale także pragnęła oddalić się od niebezpieczeństwa, które mogło czaić się gdzieś blisko. Nie mogła przecież wiedzieć, że anomalia rzuciła ją wiele kilometrów od miejsca, którego tak się bała. Mogła być teraz dosłownie wszędzie, a w ciemności nocy nie widziała niczego, co mogłoby wydać się znajome i co mogłaby powiązać z konkretnym miejscem.
Nie wiedziała, jak długo tak szła. Nogi bolały ją coraz bardziej, nie tylko stopy, ale i mięśnie odzwyczajone od wysiłku, bo przez ostatnie tygodnie jej świat był ograniczony do dość małej przestrzeni. Była też ogólnie osłabiona, bo nie karmiono jej zbyt obficie i również „eksperymenty” miały wpływ na jej ogólną formę. Ale nie mogła leżeć tu, w szczerym polu, musiała dojść do jakiegokolwiek domostwa, choć wolałaby, żeby nie był to dom mugoli, a czarodziejów. Bała się ponownego wydania w ich ręce, poza tym tylko czarodzieje mogli jej pomóc w dostaniu się do rodzinnego domu.
Wydawało jej się, że w ciemności dostrzegła jakieś światła przywodzące na myśl wysoko osadzone okna. Ruszyła w tamtą stronę, choć czuła się coraz słabiej. Nie zdążyła już dojść do samego budynku. W pewnym momencie wywróciła się o jakieś rośliny. Nogi się pod nią ugięły i już nie dała rady się podnieść, choć zacisnęła osłabłą dłoń na kępce trawy i próbowała unieść głowę. Po chwili odpłynęła w krainę snu leżąc tam, gdzie upadła, nie rejestrując już niczego, co się wokół niej działo.
Przebudziła się nagle, czując, że leży na twardym podłożu, otoczona ciemnością... i świeżym powietrzem? Wciągnęła do nosa jego haust, nie wyczuwając woni, które towarzyszyły jej przez ostatni czas. Miesiąc? Dłużej? Straciła rachubę, w końcu nigdy przedtem nie przychodziło jej się znaleźć w zamknięciu i zupełnie straciła poczucie czasu, pozbawiona dostępu do dziennego światła, które pomogłoby jej określić porę dnia. Ale teraz bez wątpienia powietrze było świeże, ziemia twarda, a nad głową rozciągała się noc.
Ostatnią rzeczą jaką pamiętała był nagły wybuch i uczucie, jakby coś ją wciągało, wsysało niczym otchłań towarzysząca teleportacji. Musiała stracić przytomność, a potem obudziła się tutaj, nie mając zielonego pojęcia, jak daleko była od miejsca swojego zamknięcia, bo przecież nawet nie wiedziała, gdzie było ono położone ani gdzie znajdowała się teraz. Jeśli była gdzieś blisko, nie mogła tu zostać, musiała spróbować się oddalić. Nie mogła utracić wolności, skoro już dopisało jej tak ogromne szczęście i się wydostała. Myśl o wolności brzmiała tak wspaniale, że miała ochotę podskoczyć z radości, gdyby tylko miała na to siłę.
Miała na sobie tylko cienką, białą koszulę w którą była ubrana w „celi”, nie miała nawet butów. Jej włosy były potargane, a okryta cienkim materiałem sylwetka chudsza niż zwykle, bo choć wcześniej była osobą szczupłą, teraz sprawiała wrażenie wręcz wychudzonej. Na szczęście noc była zaskakująco ciepła, choć nie wiedziała, czy jeszcze trwał sierpień, czy może już wrzesień. Październik chyba jeszcze nie, przynajmniej taką miała nadzieję, że nie minęło aż tak wiele czasu. Jej rodzina pewnie się martwiła, kiedy zniknęła bez żadnego słowa wyjaśnienia.
Rodzina. Myśli o ojcu i siostrze, a także kuzynostwie pojawiły się w jej głowie, a towarzyszył im lęk, ale i pragnienie zobaczenia ich wszystkich ponownie. To dla nich musiała teraz wstać z tej ziemi i ruszyć do przodu, w nadziei że odnajdzie kogoś, kto pomoże jej się do nich dostać.
Stawiając kolejne chwiejne kroki, raniące delikatną skórę stópek, myślała o najbliższych, ale także pragnęła oddalić się od niebezpieczeństwa, które mogło czaić się gdzieś blisko. Nie mogła przecież wiedzieć, że anomalia rzuciła ją wiele kilometrów od miejsca, którego tak się bała. Mogła być teraz dosłownie wszędzie, a w ciemności nocy nie widziała niczego, co mogłoby wydać się znajome i co mogłaby powiązać z konkretnym miejscem.
Nie wiedziała, jak długo tak szła. Nogi bolały ją coraz bardziej, nie tylko stopy, ale i mięśnie odzwyczajone od wysiłku, bo przez ostatnie tygodnie jej świat był ograniczony do dość małej przestrzeni. Była też ogólnie osłabiona, bo nie karmiono jej zbyt obficie i również „eksperymenty” miały wpływ na jej ogólną formę. Ale nie mogła leżeć tu, w szczerym polu, musiała dojść do jakiegokolwiek domostwa, choć wolałaby, żeby nie był to dom mugoli, a czarodziejów. Bała się ponownego wydania w ich ręce, poza tym tylko czarodzieje mogli jej pomóc w dostaniu się do rodzinnego domu.
Wydawało jej się, że w ciemności dostrzegła jakieś światła przywodzące na myśl wysoko osadzone okna. Ruszyła w tamtą stronę, choć czuła się coraz słabiej. Nie zdążyła już dojść do samego budynku. W pewnym momencie wywróciła się o jakieś rośliny. Nogi się pod nią ugięły i już nie dała rady się podnieść, choć zacisnęła osłabłą dłoń na kępce trawy i próbowała unieść głowę. Po chwili odpłynęła w krainę snu leżąc tam, gdzie upadła, nie rejestrując już niczego, co się wokół niej działo.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obudziły ją krzyki, tupot stóp, typowe odgłosy tego domu. Marcella Figg, pani posterunkowa, uniosła wtedy powieki leniwie z wielkim niezadowoleniem wypisanym na twarzy i jęknęła, zakrywając jeszcze twarz poduszką. Miała nadzieję na jeszcze chwile, jeszcze pięć minut, miała nadzieję, że ONI jej nie znajdą. Że myślą, że nie jest w pracy albo, że siostra się nimi zajmie, że da radę. Ale nie dała. Uchyliły się drzwi pokoju kobiety i po chwili ktoś wskoczył na jej łóżko, kolanami prosto na jej brzuch przez co zajęczała z niezadowolenia. Ciociu, ciociu! Gdy zabrała poduszkę z głowy zobaczyła błękitne oczka patrzące na nią z wielkim podekscytowaniem. Chłopiec z całej siły postarał się, żeby nie miała możliwości się nie obudzić.
Okazało się, że jej siostra pojechała do teściowej i nie było jej w nocy, a dzieciaki zostawiła pod opieką Arabelli. Późnym wieczorem, gdy Marcella wróciła do domu nie miała już okazji porozmawiać ani z jedną ani z drugą i nie miała pojęcia, że matka łobuzów ulotniła się. Wychodziło na to, że była jedyną dostepną czarownicą w najbliższej okolicy, więc mały skupił się na obudzeniu jej i podzieleniu się niesamowitymi rewelacjami, których właściwie się nie spodziewała.
Opowiadał tak żywiołowo i szybko, że z początku jej zupełnie zaspany umysł nic nie zrozumiał z wywodu chłopca. Zrzuciła go z siebie prosto na miejsce na materacu obok siebie i najpierw usiadła, przecierając oczy. Westchnęła do siebie. Za to co wszystko... Wczoraj miała tak stresujący dzień w pracy, a dzisiaj jeszcze to. Od rana nie dają jej się wyspać, jeszcze ciągle coś wypada. I jeszcze te larwy elfów ostatnio, ech. Dobrze, że się ich pozbyli.
W końcu dała chłopcu mówić. Ten opowiedział historię od początku, że chciał wyjść z samego rana do pieska bezpańskiego psa, który kręci się gdzieś w okolicy i często się razem bawią i znalazł coś dziwnego na podwórku. Wtedy zeskoczył z łóżka i pociągnął kobietę za rękę, żeby poszła za nim. Nawet nie chciał powiedzieć o co chodziło! Marcella więc ze stoickim spokojem i wielką niechęcią założyła na białą koszulę nocną szlafrok i wyszła za młodym na podwórko.
Gdy zobaczyła o co chodziło była zszokowana i mówiąc szczerze trochę zła, że od razu nie powiedział jej, że sytuacja jest tak poważna. Zbliżali się powoli do leżącego na ziemi ciała młodej dziewczyny, ale Marcella z każdą chwilą przyspieszała, nie biegnąc jednak, bo utrudniały jej to ciężkie, drewniane chodaki. Ciało? Ciało w ogródku? To się nie zdarzyło... nigdy! Dziewczyna nie ruszała się, w dodatku wyglądała na niezbyt przygotowaną na wyjście na dwór. Policjantka przykucnęła w końcu przy dziewczynie i obróciła jej ciało na plecy. Zobaczyła, że jej brzuch się rusza, że ona oddycha.
Poklepała blondynkę po policzku, próbując ją ocucić. - Hej, halo! Słyszysz mnie? - Mówiła dosyć głośno, żeby na wszelki wypadek ją obudzić.
Okazało się, że jej siostra pojechała do teściowej i nie było jej w nocy, a dzieciaki zostawiła pod opieką Arabelli. Późnym wieczorem, gdy Marcella wróciła do domu nie miała już okazji porozmawiać ani z jedną ani z drugą i nie miała pojęcia, że matka łobuzów ulotniła się. Wychodziło na to, że była jedyną dostepną czarownicą w najbliższej okolicy, więc mały skupił się na obudzeniu jej i podzieleniu się niesamowitymi rewelacjami, których właściwie się nie spodziewała.
Opowiadał tak żywiołowo i szybko, że z początku jej zupełnie zaspany umysł nic nie zrozumiał z wywodu chłopca. Zrzuciła go z siebie prosto na miejsce na materacu obok siebie i najpierw usiadła, przecierając oczy. Westchnęła do siebie. Za to co wszystko... Wczoraj miała tak stresujący dzień w pracy, a dzisiaj jeszcze to. Od rana nie dają jej się wyspać, jeszcze ciągle coś wypada. I jeszcze te larwy elfów ostatnio, ech. Dobrze, że się ich pozbyli.
W końcu dała chłopcu mówić. Ten opowiedział historię od początku, że chciał wyjść z samego rana do pieska bezpańskiego psa, który kręci się gdzieś w okolicy i często się razem bawią i znalazł coś dziwnego na podwórku. Wtedy zeskoczył z łóżka i pociągnął kobietę za rękę, żeby poszła za nim. Nawet nie chciał powiedzieć o co chodziło! Marcella więc ze stoickim spokojem i wielką niechęcią założyła na białą koszulę nocną szlafrok i wyszła za młodym na podwórko.
Gdy zobaczyła o co chodziło była zszokowana i mówiąc szczerze trochę zła, że od razu nie powiedział jej, że sytuacja jest tak poważna. Zbliżali się powoli do leżącego na ziemi ciała młodej dziewczyny, ale Marcella z każdą chwilą przyspieszała, nie biegnąc jednak, bo utrudniały jej to ciężkie, drewniane chodaki. Ciało? Ciało w ogródku? To się nie zdarzyło... nigdy! Dziewczyna nie ruszała się, w dodatku wyglądała na niezbyt przygotowaną na wyjście na dwór. Policjantka przykucnęła w końcu przy dziewczynie i obróciła jej ciało na plecy. Zobaczyła, że jej brzuch się rusza, że ona oddycha.
Poklepała blondynkę po policzku, próbując ją ocucić. - Hej, halo! Słyszysz mnie? - Mówiła dosyć głośno, żeby na wszelki wypadek ją obudzić.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Przez resztę nocy spała tam, gdzie upadła, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z tego, że nie było zbyt wygodnie ani ciepło. Wycieńczone, osłabione ciało potrzebowało snu, bo brakowało jej nawet sił, by podejść do drzwi najbliższego budynku i poprosić o pomoc. W tym czasie zdążył nadejść poranek, znaczący trawę, a także drobne ciało dziewczyny rosą. Nie wyglądała zbyt dobrze w tej przybrudzonej, długiej do kolan koszuli i z rozsypanymi po trawie włosami, które nie były pierwszej świeżości. Miała też brudne i poranione stopy, a także sine pręgi na nadgarstkach i kostkach po tym, jak jakieś dwa dni temu trzymano ją w pasach, by wypróbować na niej jakąś nieznaną substancję po której czuła się bardzo dziwnie, i zabliźniające się powoli rany na dwóch ostatnich palcach prawej dłoni. Leżała policzkiem przy ziemi, z ledwie widoczną bladą twarzą.
Do rzeczywistości przywróciło ją dopiero gwałtowne potrząśnięcie, gdy jej ciało zostało przewrócone na plecy. Usłyszała też głos. W pierwszej chwili krzyknęła cicho i poruszyła się niespokojnie, przez pierwsze ułamki sekund myśląc, że nadal jest w swojej celi i budzono ją, by zaraz zabrać na kolejne „badania”, jak nazywano to, co z nią robiono. Jej powieki uniosły się, ale zaraz się zacisnęły i zaczęły łzawić. Jako że od kilku tygodni nie oglądała dziennego światła, blask poranka w pierwszej chwili ją oślepił i musiała szybko osłonić oczy dłonią. Co się stało? Dlaczego tu było tak jasno, dużo jaśniej niż przy tym dziwnym mugolskim świetle? Dlaczego było widno jak w dzień, i w dodatku powietrze pachniało tak świeżo i czysto, tak... cudownie?
- Proszę, nic mi nie rób – wyszeptała bezwiednie, ale zaraz przypomniała sobie noc. Wybuch anomalii, wessanie przez teleportacyjną pustkę, a potem wyrzucenie w ciemności na jakimś polu czy cokolwiek to było. Przypomniała sobie jak szła przed siebie przez ciemność, aż zobaczyła coś przypominające światło okien... I upadła na ziemię.
- Gdzie ja jestem? I kim ty jesteś? Anomalie... – wyrzucała z siebie bezładnie, nie mając pojęcia, gdzie też się znalazła i jak to było daleko od miejsca, gdzie spędziła ostatnie tygodnie. Ale gdziekolwiek to było, Will i tak nie znała położenia tamtego miejsca. Niemniej jednak chciała wiedzieć, gdzie wylądowała. Może gdzieś blisko rodzinnego domu? Chciała też wiedzieć, z kim ma do czynienia. Mugolka czy czarownica? Ktoś dobry czy zły? Zarówno wśród mugoli, jak i czarodziejów byli różni ludzie, wśród jednych i drugich były jednostki zdolne do czynienia dobra, ale byli też i źli, jak ci, którzy ją porwali. Bała się tych ludzi, nawet jeśli w głębi duszy rozumiała rozpaczliwą chęć mugoli, by poznać prawdę na temat wydarzeń, które zasiały chaos w ich świecie.
Zaraz przypomniała sobie też o przyjacielu zza ściany. Czy też gdzieś tu trafił? Czy może wybuch wydostał tylko ją? Co, jeśli on tam został, albo zginął, albo trafił w zupełnie inne miejsce? Opcji mogło być wiele, ale póki co otworzenie oczu sprawiało zbyt duży ból, nawet jeśli pragnęła otworzyć je szeroko i chłonąć świat wokół, na wypadek, gdyby zaraz znowu miała zostać zamknięta. Może to też była część eksperymentu? Co, jeśli jej nadzieja na uwolnienie była złudna? Co, jeśli tylko znowu podano jej coś, żeby miała zwidy, i anomalia oraz droga przez noc były tylko omamem, a zaraz czekał ją powrót do celi? Niektóre substancji mugoli wywoływały w niej halucynacje, dlatego zdała sobie sprawę, że póki co nie może brać niczego za pewnik. To, czego doświadczała, było dla niej bardzo dziwnym i nowym uczuciem, całe życie była bardzo ufną i życzliwą osóbką.
- Jesteś z nimi? – zapytała nagle, nadal nie odsłaniając oczu, ale przekręciła głowę w stronę, gdzie jak jej się wydawało, będzie nieznajoma kobieta. – Jeśli tak to... to nie wrócę tam – szepnęła z naciskiem, kręcąc głową na boki i próbując się podnieść. Co było prawdą, a co tylko zwidami lub obrazami podsuwanymi przez doświadczony ostatnimi wydarzeniami umysł?
Na ten moment opierała się głównie na doznaniach słuchowych i dotykowych. A jej umysł wciąż wypełniała nadzieja, że może to czego doświadczała było prawdziwe i naprawdę była wolna. W tej chwili niczego nie pragnęła równie mocno jak wolności i powrotu do domu, do ojca i siostry. Chciała wierzyć, że to prawda.
Usiadła niezdarnie i pochyliła głowę, a przybrudzone włosy opadły na jej twarz, tworząc częściową osłonę przed światłem, które w cieniu drzewa i tak nie było aż tak ostre jak byłoby, gdyby leżała bezpośrednio na słońcu. Powoli zaczęła odsuwać dłoń od zmrużonych, załzawionych oczu, chcąc zobaczyć, z kim ma do czynienia i naprawdę miała nadzieję, że nie zobaczy białego kitla ani podkładki do notowania.
Do rzeczywistości przywróciło ją dopiero gwałtowne potrząśnięcie, gdy jej ciało zostało przewrócone na plecy. Usłyszała też głos. W pierwszej chwili krzyknęła cicho i poruszyła się niespokojnie, przez pierwsze ułamki sekund myśląc, że nadal jest w swojej celi i budzono ją, by zaraz zabrać na kolejne „badania”, jak nazywano to, co z nią robiono. Jej powieki uniosły się, ale zaraz się zacisnęły i zaczęły łzawić. Jako że od kilku tygodni nie oglądała dziennego światła, blask poranka w pierwszej chwili ją oślepił i musiała szybko osłonić oczy dłonią. Co się stało? Dlaczego tu było tak jasno, dużo jaśniej niż przy tym dziwnym mugolskim świetle? Dlaczego było widno jak w dzień, i w dodatku powietrze pachniało tak świeżo i czysto, tak... cudownie?
- Proszę, nic mi nie rób – wyszeptała bezwiednie, ale zaraz przypomniała sobie noc. Wybuch anomalii, wessanie przez teleportacyjną pustkę, a potem wyrzucenie w ciemności na jakimś polu czy cokolwiek to było. Przypomniała sobie jak szła przed siebie przez ciemność, aż zobaczyła coś przypominające światło okien... I upadła na ziemię.
- Gdzie ja jestem? I kim ty jesteś? Anomalie... – wyrzucała z siebie bezładnie, nie mając pojęcia, gdzie też się znalazła i jak to było daleko od miejsca, gdzie spędziła ostatnie tygodnie. Ale gdziekolwiek to było, Will i tak nie znała położenia tamtego miejsca. Niemniej jednak chciała wiedzieć, gdzie wylądowała. Może gdzieś blisko rodzinnego domu? Chciała też wiedzieć, z kim ma do czynienia. Mugolka czy czarownica? Ktoś dobry czy zły? Zarówno wśród mugoli, jak i czarodziejów byli różni ludzie, wśród jednych i drugich były jednostki zdolne do czynienia dobra, ale byli też i źli, jak ci, którzy ją porwali. Bała się tych ludzi, nawet jeśli w głębi duszy rozumiała rozpaczliwą chęć mugoli, by poznać prawdę na temat wydarzeń, które zasiały chaos w ich świecie.
Zaraz przypomniała sobie też o przyjacielu zza ściany. Czy też gdzieś tu trafił? Czy może wybuch wydostał tylko ją? Co, jeśli on tam został, albo zginął, albo trafił w zupełnie inne miejsce? Opcji mogło być wiele, ale póki co otworzenie oczu sprawiało zbyt duży ból, nawet jeśli pragnęła otworzyć je szeroko i chłonąć świat wokół, na wypadek, gdyby zaraz znowu miała zostać zamknięta. Może to też była część eksperymentu? Co, jeśli jej nadzieja na uwolnienie była złudna? Co, jeśli tylko znowu podano jej coś, żeby miała zwidy, i anomalia oraz droga przez noc były tylko omamem, a zaraz czekał ją powrót do celi? Niektóre substancji mugoli wywoływały w niej halucynacje, dlatego zdała sobie sprawę, że póki co nie może brać niczego za pewnik. To, czego doświadczała, było dla niej bardzo dziwnym i nowym uczuciem, całe życie była bardzo ufną i życzliwą osóbką.
- Jesteś z nimi? – zapytała nagle, nadal nie odsłaniając oczu, ale przekręciła głowę w stronę, gdzie jak jej się wydawało, będzie nieznajoma kobieta. – Jeśli tak to... to nie wrócę tam – szepnęła z naciskiem, kręcąc głową na boki i próbując się podnieść. Co było prawdą, a co tylko zwidami lub obrazami podsuwanymi przez doświadczony ostatnimi wydarzeniami umysł?
Na ten moment opierała się głównie na doznaniach słuchowych i dotykowych. A jej umysł wciąż wypełniała nadzieja, że może to czego doświadczała było prawdziwe i naprawdę była wolna. W tej chwili niczego nie pragnęła równie mocno jak wolności i powrotu do domu, do ojca i siostry. Chciała wierzyć, że to prawda.
Usiadła niezdarnie i pochyliła głowę, a przybrudzone włosy opadły na jej twarz, tworząc częściową osłonę przed światłem, które w cieniu drzewa i tak nie było aż tak ostre jak byłoby, gdyby leżała bezpośrednio na słońcu. Powoli zaczęła odsuwać dłoń od zmrużonych, załzawionych oczu, chcąc zobaczyć, z kim ma do czynienia i naprawdę miała nadzieję, że nie zobaczy białego kitla ani podkładki do notowania.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Życie Marcelli przypominało lot na miotle w trakcie burzy. Nigdy nie było wiadomo co uderzy Cię w najbardziej nieoczekiwanej strony. Kto mógłby się w ogóle spodziewać, że chłopiec znajdzie w jej ogrodzie ciało i to jeszcze żywe! Bo była całkiem żywa, nawet mówiła i poruszała się, gdy światło zaczęło padać na jej twarz. Figg przyglądała się dziewczynie. Była chudziutka i tak niepewna, że serduszko pękało dziewczynie na małe kawałki. Wyglądała na zupełnie niewinną, co więcej, je jasne włosy, młodziutka twarz i biała szata, ubrudzona od błota, przypominała aniołka, który spadł gdzieś z białej, puchatej chmurki i przeraził się widokiem tak okropnego świata dalekiego od błękitnego nieba.
Ziemia pachniała poranną rosą, była mokra i miękka, ale bardzo świeża. To był jeden z tych pięknych, choć pochmurnych poranków. Gdyby Marcy obudziła się w takiej trawie, pewnie byłaby zadowolona. Ale ona nie przechodziła traumy, którą było widać po blondynce na pierwszy rzut oka. Figg przyglądała jej się ze zmrużonymi oczami. Nie wzięła ze sobą okularów.
- Spokojnie, nic Ci nie zrobię, okej? - Upewniła dziewczynę i żeby to potwierdzić uśmiechnęła się całkiem ciepło i całkiem szczerze. Z jakiegoś powodu cieszyła się, że młodziutka blondynka żyje. W sumie martwe ciało w ogrodzie przysporzyłoby dużo problemów. - O, mogłabym spytać o to samo, wiesz? Mój siostrzeniec znalazł Cię w naszym ogrodzie, moja droga. - Wyjaśniła pokrótce. Chłopiec, który już przymierzał się do zaczęcia paplać o tym jak to wszystko wyglądało, został szybko odesłany do domu po jakiś koc, bo dziewczynie na pewno było zimno. Marcella przykucnęła przy niej, chociaż grunt średnio na to pozwalał ze względu na jego błotnistość, a jej buty naprawdę się z tym nie lubiły!
Gdy blondynka na nią spojrzała na pewno nie dostrzegła białego kitla, tylko pomarańczowy szlafroczek, wielkie, brązowe klompie i rozczochrane rude włosy, odstające nieco zbyt mocno na wszystkie strony. Zmrużone błękitne oczy przyglądały się dziewczynie równie intensywnie co blondynka rudowłosej. - Okej, okej, może zacznijmy inaczej. Jestem Marcella. - Powiedziała i wyciagnęła dłoń do dziewczyny, chcąc potraktować ją po prostu z dozą normalności. W końcu tak normalni ludzie się witali, nie? - Nie mam pojęcia gdzie nie chcesz wracać, ale mogę Ci zaproponować herbatę. Możesz chodzić?
Próbowała nie zwracać uwagi na przedziwny stan blondynki. Naprawdę wyglądała jakby przeszła przez coś nieciekawego, a z takimi trzeba bardzo uważać. Nie miała zamiaru jej pouczać o zabraniu włosów z twarzy czy coś. Chwilę później wrócił jej siostrzeniec z wielkim, wełnianym kocem, należącym do jego matki. Marcella szczelnie okryła nim dziewczynę nieprzejęta tym, że ciepły, ale lekko drapiący materiał dotyka trochę ubłoconej ziemi. - Byłoby mi bardzo miło, gdybyś chciała pójść ze mną do domu. Nie wzięłam okularów, a czuję się bez nich trochę niepewnie.
Ziemia pachniała poranną rosą, była mokra i miękka, ale bardzo świeża. To był jeden z tych pięknych, choć pochmurnych poranków. Gdyby Marcy obudziła się w takiej trawie, pewnie byłaby zadowolona. Ale ona nie przechodziła traumy, którą było widać po blondynce na pierwszy rzut oka. Figg przyglądała jej się ze zmrużonymi oczami. Nie wzięła ze sobą okularów.
- Spokojnie, nic Ci nie zrobię, okej? - Upewniła dziewczynę i żeby to potwierdzić uśmiechnęła się całkiem ciepło i całkiem szczerze. Z jakiegoś powodu cieszyła się, że młodziutka blondynka żyje. W sumie martwe ciało w ogrodzie przysporzyłoby dużo problemów. - O, mogłabym spytać o to samo, wiesz? Mój siostrzeniec znalazł Cię w naszym ogrodzie, moja droga. - Wyjaśniła pokrótce. Chłopiec, który już przymierzał się do zaczęcia paplać o tym jak to wszystko wyglądało, został szybko odesłany do domu po jakiś koc, bo dziewczynie na pewno było zimno. Marcella przykucnęła przy niej, chociaż grunt średnio na to pozwalał ze względu na jego błotnistość, a jej buty naprawdę się z tym nie lubiły!
Gdy blondynka na nią spojrzała na pewno nie dostrzegła białego kitla, tylko pomarańczowy szlafroczek, wielkie, brązowe klompie i rozczochrane rude włosy, odstające nieco zbyt mocno na wszystkie strony. Zmrużone błękitne oczy przyglądały się dziewczynie równie intensywnie co blondynka rudowłosej. - Okej, okej, może zacznijmy inaczej. Jestem Marcella. - Powiedziała i wyciagnęła dłoń do dziewczyny, chcąc potraktować ją po prostu z dozą normalności. W końcu tak normalni ludzie się witali, nie? - Nie mam pojęcia gdzie nie chcesz wracać, ale mogę Ci zaproponować herbatę. Możesz chodzić?
Próbowała nie zwracać uwagi na przedziwny stan blondynki. Naprawdę wyglądała jakby przeszła przez coś nieciekawego, a z takimi trzeba bardzo uważać. Nie miała zamiaru jej pouczać o zabraniu włosów z twarzy czy coś. Chwilę później wrócił jej siostrzeniec z wielkim, wełnianym kocem, należącym do jego matki. Marcella szczelnie okryła nim dziewczynę nieprzejęta tym, że ciepły, ale lekko drapiący materiał dotyka trochę ubłoconej ziemi. - Byłoby mi bardzo miło, gdybyś chciała pójść ze mną do domu. Nie wzięłam okularów, a czuję się bez nich trochę niepewnie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Willow pierwszy raz przeżywała podobną sytuację i nie była nawet pewna, czy może ufać swoim zmysłom, czy może to, czego doświadczała, było kolejnym omamem, kolejnym eksperymentem, któremu ją poddano, by zgłębić naturę dziwnych zjawisk nękających kraj. Tamtego dnia miała po prostu pecha, że trafiła w złe miejsce i w zły czas, dlatego ją porwano – zbiegiem okoliczności tamci mugole trafili wówczas na prawdziwą czarownicę, a nie tylko na mugola generującego anomalie. Przez cały ten czas przymusowego uwięzienia tęskniła za swoją rodziną i za wolnością, chciała znów poczuć wiatr we włosach, zapach świeżego powietrza i dotyk słońca na skórze. Teraz doświadczała tego wszystkiego, pragnąc wierzyć, że to się dzieje naprawdę i nie zostanie zaraz zakończone ponownym znalezieniem się w tamtej klitce bez okien.
W normalnych okolicznościach Willy z pewnością doceniłaby miękką, zroszoną rosą trawę, latem zawsze lubiła po takiej stąpać, koniecznie boso. Teraz na pierwszy plan wysuwały się emocje, szczęście i nadzieja zostały zabarwione strachem przed tym, że to się nie dzieje naprawdę, a jeśli dzieje, to zaraz okaże się, że to kolejny eksperyment. Minuty jednak mijały i nie budziła się ze snu, nie słyszała też skrzypienia dziwnego przyrządu zwanego „długopisem” po papierze.
Willy wyglądała naprawdę niewinnie i niepozornie, zwłaszcza, że po kilku tygodniach kiepskiego odżywiania się była bardzo chuda i przybrudzona koszula wisiała na niej jak na wieszaku. Choć zawsze była wyjątkowo blada, teraz jej skóra była wręcz kredowobiała. Nigdy wcześniej nie prezentowała się równie marnie, dorastała w atmosferze pełnej miłości i rodzinnego ciepła, bo jej rodzice byli szablonowymi Lovegoodami, naprawdę cudownymi ludźmi dbającymi o swoje dzieci. Dopiero po uprowadzeniu pierwszy raz zetknęła się z bliska z okrucieństwem świata i jej mydlana bańka pękła.
Przez chwilę siedziała tak, próbując przyzwyczaić się do dziennego światła i słuchając słów kobiety, która zapewniała, że nic jej nie zrobi.
- Nie wiem, skąd się tu wzięłam – szepnęła już nieco przytomniej niż przed chwilą. – Anomalie... Anomalia mnie zabrała. – Bez względu na to, czy nieznajoma była czarownicą, czy mugolką, każdy w tym kraju wiedział, czym są anomalie. – Pojawiłam się w nocy... Na łące. Szłam przed siebie, nie wiedząc dokąd. Widziałam w ciemności światła domu, chciałam do niego dojść, ale... upadłam i zasnęłam.
W końcu udało jej się minimalnie uchylić powieki i spod potarganych włosów częściowo przysłaniających bladą twarz zobaczyła materiał pomarańczowego szlafroka, a potem włosy, które były tak jasnorude, że również wydawały się pomarańczowe. Skupiła na niej wzrok, stopniowo dostrzegając coraz więcej. Kobieta nie wyglądała groźnie, ani nie przypominała nikogo z tych mugoli z poważnymi, kamiennymi twarzami, którzy obserwowali ją z naukowym zainteresowaniem. Nie wyglądała jak ktoś z nich, ani jak inna z przetrzymywanych osób. Pierwsze wrażenie było raczej sympatyczne i chciała mu zaufać.
- Willow – odpowiedziała, gdy kobieta się przedstawiła. Ostrożnie i powoli wyciągnęła do niej drobną, bladą rękę. Przywodziła na myśl drobne, ranne zwierzątko, które należało oswoić. – Tak... mogę – odpowiedziała. Była bardzo osłabiona przez niedożywienie i eksperymenty, ale mogła się poruszać. – Bardzo chce mi się pić. I jeść. Chętnie napiję się herbaty. – Wydawało jej się, że od wielu godzin nie miała nic w ustach, więc jej brzuch był ściśnięty z głodu, a usta spierzchły. Oddałaby wiele za pyszną herbatkę i choćby kawałek chleba, zresztą pewnie wszystko byłoby cudowne po kilku tygodniach picia zwykłej wody i jedzenia jakichś bezkształtnych brei lub czerstwego chleba. I za ciepłą kąpiel, bo choć w tamtym miejscu raz na jakiś czas prowadzono ją do dziwnego urządzenia zwanego „prysznicem”, ostatni raz miało to miejsce (jak jej się wydawało) parę dni temu, więc nie wyglądała ani nie pachniała najbardziej świeżo. Otuliła się jednak przyniesionym kocem, co zmniejszyło drżenie jej ciała. Póki co wyglądało na to, że nic złego się nie działo, więc może doświadczona anomalia miała miejsce naprawdę, nie była tylko halucynacją, i tym sposobem Willy szczęśliwie wyrwała się na wolność?
- Jesteśmy nadal w Anglii? – zapytała, uchylając oczy szerzej, by się rozejrzeć po otoczeniu. – Tak... chodźmy – dodała, po czym powoli i ostrożnie się podniosła, stając niepewnie na obolałych i niemożliwie brudnych stopach. Jej delikatna skóra, choć uwielbiała stąpać po mokrej trawie, nie była przyzwyczajona do brnięcia przez ciemność po polu pełnym chaszczy, błota i kamieni. Przytrzymując na sobie koc, powoli ruszyła za kobietą w stronę domu, zastanawiając się, co zostanie w środku. Może gdyby była osobą z natury bardziej paranoiczną wzdrygałaby się przed tym, ale mimo swoich przeżyć wciąż była Will Lovegood, osobą która pragnęła widzieć w ludziach przede wszystkim dobro, a także kurczowo uczepiła się myśli, że jej koszmar się skończył i była wolna.
W normalnych okolicznościach Willy z pewnością doceniłaby miękką, zroszoną rosą trawę, latem zawsze lubiła po takiej stąpać, koniecznie boso. Teraz na pierwszy plan wysuwały się emocje, szczęście i nadzieja zostały zabarwione strachem przed tym, że to się nie dzieje naprawdę, a jeśli dzieje, to zaraz okaże się, że to kolejny eksperyment. Minuty jednak mijały i nie budziła się ze snu, nie słyszała też skrzypienia dziwnego przyrządu zwanego „długopisem” po papierze.
Willy wyglądała naprawdę niewinnie i niepozornie, zwłaszcza, że po kilku tygodniach kiepskiego odżywiania się była bardzo chuda i przybrudzona koszula wisiała na niej jak na wieszaku. Choć zawsze była wyjątkowo blada, teraz jej skóra była wręcz kredowobiała. Nigdy wcześniej nie prezentowała się równie marnie, dorastała w atmosferze pełnej miłości i rodzinnego ciepła, bo jej rodzice byli szablonowymi Lovegoodami, naprawdę cudownymi ludźmi dbającymi o swoje dzieci. Dopiero po uprowadzeniu pierwszy raz zetknęła się z bliska z okrucieństwem świata i jej mydlana bańka pękła.
Przez chwilę siedziała tak, próbując przyzwyczaić się do dziennego światła i słuchając słów kobiety, która zapewniała, że nic jej nie zrobi.
- Nie wiem, skąd się tu wzięłam – szepnęła już nieco przytomniej niż przed chwilą. – Anomalie... Anomalia mnie zabrała. – Bez względu na to, czy nieznajoma była czarownicą, czy mugolką, każdy w tym kraju wiedział, czym są anomalie. – Pojawiłam się w nocy... Na łące. Szłam przed siebie, nie wiedząc dokąd. Widziałam w ciemności światła domu, chciałam do niego dojść, ale... upadłam i zasnęłam.
W końcu udało jej się minimalnie uchylić powieki i spod potarganych włosów częściowo przysłaniających bladą twarz zobaczyła materiał pomarańczowego szlafroka, a potem włosy, które były tak jasnorude, że również wydawały się pomarańczowe. Skupiła na niej wzrok, stopniowo dostrzegając coraz więcej. Kobieta nie wyglądała groźnie, ani nie przypominała nikogo z tych mugoli z poważnymi, kamiennymi twarzami, którzy obserwowali ją z naukowym zainteresowaniem. Nie wyglądała jak ktoś z nich, ani jak inna z przetrzymywanych osób. Pierwsze wrażenie było raczej sympatyczne i chciała mu zaufać.
- Willow – odpowiedziała, gdy kobieta się przedstawiła. Ostrożnie i powoli wyciągnęła do niej drobną, bladą rękę. Przywodziła na myśl drobne, ranne zwierzątko, które należało oswoić. – Tak... mogę – odpowiedziała. Była bardzo osłabiona przez niedożywienie i eksperymenty, ale mogła się poruszać. – Bardzo chce mi się pić. I jeść. Chętnie napiję się herbaty. – Wydawało jej się, że od wielu godzin nie miała nic w ustach, więc jej brzuch był ściśnięty z głodu, a usta spierzchły. Oddałaby wiele za pyszną herbatkę i choćby kawałek chleba, zresztą pewnie wszystko byłoby cudowne po kilku tygodniach picia zwykłej wody i jedzenia jakichś bezkształtnych brei lub czerstwego chleba. I za ciepłą kąpiel, bo choć w tamtym miejscu raz na jakiś czas prowadzono ją do dziwnego urządzenia zwanego „prysznicem”, ostatni raz miało to miejsce (jak jej się wydawało) parę dni temu, więc nie wyglądała ani nie pachniała najbardziej świeżo. Otuliła się jednak przyniesionym kocem, co zmniejszyło drżenie jej ciała. Póki co wyglądało na to, że nic złego się nie działo, więc może doświadczona anomalia miała miejsce naprawdę, nie była tylko halucynacją, i tym sposobem Willy szczęśliwie wyrwała się na wolność?
- Jesteśmy nadal w Anglii? – zapytała, uchylając oczy szerzej, by się rozejrzeć po otoczeniu. – Tak... chodźmy – dodała, po czym powoli i ostrożnie się podniosła, stając niepewnie na obolałych i niemożliwie brudnych stopach. Jej delikatna skóra, choć uwielbiała stąpać po mokrej trawie, nie była przyzwyczajona do brnięcia przez ciemność po polu pełnym chaszczy, błota i kamieni. Przytrzymując na sobie koc, powoli ruszyła za kobietą w stronę domu, zastanawiając się, co zostanie w środku. Może gdyby była osobą z natury bardziej paranoiczną wzdrygałaby się przed tym, ale mimo swoich przeżyć wciąż była Will Lovegood, osobą która pragnęła widzieć w ludziach przede wszystkim dobro, a także kurczowo uczepiła się myśli, że jej koszmar się skończył i była wolna.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słysząc te słowa Marcella kiwnęła głową i wyciągnęła do niej rękę, żeby ta mogła się na niej wesprzeć. Nie byłaby zaskoczona, gdyby jednak nie dała rady utrzymać się na nogach. Dawno nie widziała osoby tak niezdrowo wychudzonej. Musiała przejść przez okropne rzeczy, tak niepewna i przestraszona się wydawała. Naprawdę pękało jej serce, gdy widziała kogoś takiego. Nie chciała, żeby cokolwiek się jej stało. Podświadomie poczuła atak siostrzyczkowego instynktu... Zazwyczaj gdy widywała kogoś młodszego i biedniejszego lub zachowującego się nieodpowiedzialne, zaczynała prawić tej osobie kazania lub po prostu się opiekować. Również dorastała w kochającej rodzinie, pełnej ciepła, dlatego swoim ciepłem chciała dzielić się z innymi ludźmi, którzy go potrzebowali. A to było prawdopodobnie to, czego Willow w tej chwili potrzebowała najbardziej!
- Anomalie? - Marcella chwilę analizowała jej słowa. Czyli znała to zjawisko, to już bardzo dużo mówiło! - Czyli jesteś czarownicą? Masz ze sobą swoją różdżkę?
To nie było tak, że gdyby spotkała mugolkę to by jej nie pomogła. Oczywiście, że by pomogła, ale o wiele łatwiej będzie wyjaśnić pewne... Rzeczy gdy miała do czynienia z czarownicą. Nawet nie będzie musiała tłumaczyć za wiele. Ten świat musiał być dziewczynie znany, więc raczej samomyjące się naczynia albo latające po domu sowy nie będą ją dziwiły. Marcella na przykład nie wiedziała czemu mugoli to tak dziwiło! Zupełnie normalna sytuacja, przecież sowy były potrzebne, mycie naczyń też. - Rozumiem. Gdybym wiedziała, zeszłabym wcześniej. Nie musiałabyś spać na ziemi. - Westchnęła cicho. Trochę słabe pierwsze ugoszczenie, więc musiała się poprawić ze zwiększoną siłą!
Złapała mocno za wątłą dłoń dziewczyny i w sumie to od Marcelli pochodziła większość siły, która podniosła Willow do pozycji stojącej, ale widać było, że dziewczyna ledwo się na tych nogach trzyma. Rudowłosa złapała więc ją pod bokiem, w talli i pozwoliła się na sobie oprzeć, żeby bez problemu zacząć iść już w stronę wejścia do domu. Kawałek musiały przejść. Gdyby Figg miała iść zupełnie sama, zająłby pewnie kilka chwil, ale z blondynką u boku to były może dwie, trzy minuty. - Nie, jesteśmy w Szkocji. - Nie dziwiła się, że pomimo tego, że Marcella mówiła z dosyć wyraźnym akcentem, to Szkoci dosyć często byli widywani w Anglii. - Lubisz herbatę z mlekiem? - spytała pogodnie. Chciała jakby odwrócić uwagę dziewczyny od tych złych myśli.
zt i dalej będzie tutaj
- Anomalie? - Marcella chwilę analizowała jej słowa. Czyli znała to zjawisko, to już bardzo dużo mówiło! - Czyli jesteś czarownicą? Masz ze sobą swoją różdżkę?
To nie było tak, że gdyby spotkała mugolkę to by jej nie pomogła. Oczywiście, że by pomogła, ale o wiele łatwiej będzie wyjaśnić pewne... Rzeczy gdy miała do czynienia z czarownicą. Nawet nie będzie musiała tłumaczyć za wiele. Ten świat musiał być dziewczynie znany, więc raczej samomyjące się naczynia albo latające po domu sowy nie będą ją dziwiły. Marcella na przykład nie wiedziała czemu mugoli to tak dziwiło! Zupełnie normalna sytuacja, przecież sowy były potrzebne, mycie naczyń też. - Rozumiem. Gdybym wiedziała, zeszłabym wcześniej. Nie musiałabyś spać na ziemi. - Westchnęła cicho. Trochę słabe pierwsze ugoszczenie, więc musiała się poprawić ze zwiększoną siłą!
Złapała mocno za wątłą dłoń dziewczyny i w sumie to od Marcelli pochodziła większość siły, która podniosła Willow do pozycji stojącej, ale widać było, że dziewczyna ledwo się na tych nogach trzyma. Rudowłosa złapała więc ją pod bokiem, w talli i pozwoliła się na sobie oprzeć, żeby bez problemu zacząć iść już w stronę wejścia do domu. Kawałek musiały przejść. Gdyby Figg miała iść zupełnie sama, zająłby pewnie kilka chwil, ale z blondynką u boku to były może dwie, trzy minuty. - Nie, jesteśmy w Szkocji. - Nie dziwiła się, że pomimo tego, że Marcella mówiła z dosyć wyraźnym akcentem, to Szkoci dosyć często byli widywani w Anglii. - Lubisz herbatę z mlekiem? - spytała pogodnie. Chciała jakby odwrócić uwagę dziewczyny od tych złych myśli.
zt i dalej będzie tutaj
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Jakże wielki przeżywała smutek. Jedyne o czym potrafiła myśleć to ten bolesny smutek w głębi jej biednego serca. Nigdy wcześniej się tak nie czuła, nigdy! To musiało być to o czym stara babcia Figg czytała jej w baśniach, to musiała być miłość od pierwszego wejrzenia.
Nie stawiała jej się w ogóle. Nie odmawiała sobie nawet tych słów, wiedziała, że nie pomyliła tego z niczym innym, a już na pewno nie z jakimś przypadkowym odurzeniem. To była miłość. Najczystsza i piękna, aż miała ochotę usiąść do biurka i pisać, po prostu przelać wszystko co siedziało jej w głowie na papier. Ostatkami ledwie zdrowego rozsądku postanowiła jednak przygotować się do snu. Być może podczas patrolu znów wypatrzy go w tłumie, znów utopi spojrzenie oczu w jego ciemne włosy. Być może nawet powie coś do niego, choć nie wierzyła, że kiedykolwiek uda jej się wydusić choć słowo. Musiała jakoś się prezentować, skoro miała już w głowie ponowne spojrzenie. Dokładnie się wyszorowała w ciepłej wodzie z dodatkiem olejków fiołkowych, włożyła długą, białą koszulę nocną i ułożyła się do łóżka, pod ciepłą pierzynę. I patrzyła w rozmazany sufit rozciągający się dokładnie nad jej głową, nie móc nawet na chwilę przymknąć powiek. Jej myśli ciągle ograniczały się do jednej i tej samej osoby.
Ach, ile by dała, by teraz móc się dowiedzieć... Gdzie jest, co robi, czym się zajmuje, czym interesuje, jakim mówi głosem, czy jego włosy są miękkie w dotyku... Choć przecież nie odważyłaby się ich dotknąć! Czy to w ogóle możliwe, że myślała o tym? Zaskakiwała sama siebie, dotąd żaden człowiek nie utknął w jej myślach na tak długo, nie wywoływał czegoś takiego.
Wydawała się rozzłoszczona, gdy jej rozmyślenia przerwał huk. Było jej dobrze w tym stanie, nikt nie musiał jej przerywać, naprawdę! Mimo to nie mogła przecież zignorować, że ktoś rzucił w jej okno jakimś przedmiotem, jakby chciał je potłuc. Najpierw otworzyła okno na oścież i zajrzała przez nie. Niestety brak okularów i ciemność wokół sprawiła, że nie dostrzegła kto mógł być w ogrodzie państwa Figg. Szybko narzuciła na siebie podomkę, którą zawiązała w pasie, złapała za okulary, różdżkę i wybiegła pod dom. Znając jej szczęście albo znów znajdzie jakąś zagubioną dziewczynę albo jakiegoś rzezimieszka. Wydaje się jednak, że jacyś zbóje nie pojawiają się w tej okolicy zbyt często, to centrum Bargaly był jednak kawałek drogi. Dom Figgów stał jednak pośród łąk dosyć samotnie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
To miało być w miarę spokojne popołudnie, jeśli można było mówić o ostatnich ekscesach w życiu Jaydena. Co złego mogło się w końcu stać w podróży do sklepu piśmienniczego? Pfff. No, nic. A przynajmniej tak podświadomie chciał myśleć profesor, bo ile dziwnych rzeczy mogło spotkać jednego człowieka w tak krótkim czasie? Szczególnie, że wszystkie różniły się od siebie w dość brutalny sposób, jednak im dłużej nad tym myślał, tym większy chaos go ogarniał, dlatego tłumienie swojego własnego umysłu zdarzało mu się coraz częściej, chociaż nie zawsze mu się to udawało. Wszak znał podstawy oklumencji i mógł na nich się opierać - wykorzystanie tego w praktyce, nie przypominało w żadnym stopniu wiedzy teoretycznej. Nawet zwykłe tykanie zegara mogło stać się do nie do wytrzymania, podczas gdy szukał ukojenia, oderwania, zapomnienia. Przeniesienia swoich emocji i potoku w głowie na coś innego niż dotychczas. Nie spodziewał się, że tego dnia jego życzenie zostanie spełnione, lecz na zupełnie innych warunkach niż wszystko, o czym mógł chociażby pomyśleć. Ktoś miał jednak swoje własne plany w stosunku do jego osoby.
Wychodząc ze Scribbulusa z całym zestawem nowych pergaminów do kreślenia i armią piór, liczył na to, że prędko znajdzie się z powrotem w Szkole Magii i Czarodziejstwa, chociaż wcale nie odnajdywał w Hogwarcie spokoju. Już miał kierować się w stronę miejsca ze świstoklikami, gdy poczuł ukłucie gdzieś przy szyi. Co za owady szalały po Londynie, gdy tak napadały przechodniów? Jay chciał rozmasować nieprzyjemny punkt, jednak jego palce trafiły na małą, różową strzałkę do tego z wypisanymi na niej słowami - zbyt małymi, by mógł je rozczytać. Czyli to nie owady, a jakieś dziecko. Na pewno. W końcu był nauczycielem od dobrych sześciu lat i wiedział, co potrafili robić nieletni czarodzieje i czarownice. Zresztą nie pierwszy raz zostałby uwikłany w jakiś ich żart. Co prawda gdy padał ich ofiarą, nie był wyśmiewany ani wyszydzany. Znał uczniów, oni znali jego i nie istniała między nimi nienawiść czy żadna zawziętość. A przynajmniej nie było tam negatywnych emocji, chociaż jego aktualna sytuacja była odmienna od poprzednich powrotów do szkoły. Trzymając dalej w palcach strzałkę, rozejrzał się za dowcipnisiem, ale nie dostrzegł nikogo. A przynajmniej sytuacja przedstawiała się w inny sposób - nie dostrzegał już nikogo, gdy jego spojrzenie trafiło na n i ą. Czy to wszystko zwolniło, czy świat naprawdę zaczął poruszać się w zwolnionym tempie? Nie wiedział. Nic już nie wiedział. Kim był. Co tu robił. Czy oddychał. Czy był człowiekiem, gnomem czy krasnalem. Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, nie istniało i istnieć nie miało w przeciwieństwie do idealnego obrazu, który miał wyryć się w jego umyśle na zawsze. Czy coś takiego jak przeszłość istniało? Wątpił w to i wątpił, by kiedykolwiek żył naprawdę, bo oto narodził się na nowo, a jedynym co mogło zapewnić mu przyszłość, była ona. Nic więc dziwnego, że podążył jej śladem. Ba! Przecież było to całkiem normalne zachowanie, gdy czuło się miłość. Gdy spotkało się prawdziwą miłość. Gdyby ktoś go spytał o przyjaciół, rodzinę - nic nie miałoby znaczenia. Zapomniał o tym, że powinien był też kupić coś dla Pomony zgodnie z prośbą, zapomniał o tym, że miał zajść do Roselyn. Pustka, którą wypełnić mogła tylko ona.
Znalezienie jej domu nie było niczym trudnym. Wystarczyło popytać parę osób o szczegóły, a ci potrafili dość precyzyjnie mu w tym pomóc. Co prawda kilka razy Jaydenowi zdawało się, że słyszy czyjś śmiech tuż nad uchem, ale gdy się odwracał, nie było nikogo i znów wracał myślami do swojej ukochanej. Chociaż widział ją tylko raz, wiedział, że to była ona i tylko ona. To musiało być zresztą przeznaczenie - rudowłosa mieszkała w wieży. Czy Evey nie opowiadała mu o mugolskiej księżniczce zamkniętej w wieży? Czy książę nie zdecydował się wtedy wspiąć na sam szczyt, by z nią być? Do tego całe życie Vane'a toczyło się dokoła wież - Astronomicznej, Astrologów, na planszy szachów życia. A teraz kobieta jego marzeń mieszkała w kolejnej. Przypadek? Nie sądził. Musiał jeszcze skupić jej uwagę na sobie, a jedyne co przyszło mu do głowy to rzucenie kamykiem w jedno z okien. Skąd wiedział, że to właśnie to okno? Intuicja zakochanego. Miłość poprowadziła trajektorią kamyka. To nie musiało być naukowo dowiedzione - to się wiedziało. Jednak próba zwrócenia jej uwagi w ten sposób zdawała mu się być zbyt mała. Musiał tam do niej przyjść. Musiał się dostać na wieżę jak tamten książę, dlatego też złapał się pnącza rosnącego po ścianie budynku i zaczął powoli wspinać się w górę. Nie przewidział tylko, że ten genialny pomysł miał wady (nic co było związanego z nią ich nie miało oczywiście) i gdy tylko znalazł się kilka metrów nad ziemią, roślina nie wytrzymała, a profesor mógł poczuć jak leci w dół. Na szczęście pnącze okoliło jego kostkę i zamiast runąć twardo na glebę, zawisł głową w dół tuż przed jakąś postacią, która wynurzyła się z mroków wieży. Zaraz jednak ją rozpoznał, czując jak serce gwałtownie mu przyspieszyło, a na twarzy pojawił się wyjątkowo zawstydzony uśmiech. - Hej - bąknął głupio, starając się zapanować nad chrypą, ale nie potrafił - nie, patrząc właśnie na tę, do której szedł. Zapomniał już w jakiej sytuacji się znalazł. Liczyła się tylko ona.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wydawało się, że zupełnie zapomniała o incydencie ze strzałką. Na pewno zapomniała. W dodatku, jakby to był pierwszy raz, gdy dostała jakimś dziwnym przedmiotem w pracy. Zwinięta kulka papieru, czyjaś różdżka, nóżka indyka czy zupełnie przypadkowo lecąca ludzka ręka. Różnie bywało, wszystko zależało od miejsca i sprawy. Taką strzałkę uznała za coś względnie normalnego, w końcu w jej domu również mieszkali jej siostrzeńcy. Zabawkami też obrywała, czasami nawet miotłami. Chleb powszedni, kolejna zabawka nie robiła jej różnicy.
Gdy zbiegała po schodach, po drodze jakoś pod dłoń rzuciła się jej miotła. Nie latająca, zupełnie zwyczajna miotła. Jej nieco przyćmiony umysł uznał, że wspaniałym pomysłem będzie użyć tego narzędzia, żeby wygonić łobuza, który w tak nietaktowny sposób przerwał jej romantyczne przemyślenia. W myślach czuła się ciepło i blisko, nie potrzebowała więcej. Drzwi wieży otworzyły się powolnie, aż w końcu zajrzała przez nie dziewczyna, rozglądając się niepewnie. Gdzie sie podział ten człowiek? Uciekł? Dopiero po chwili go ujrzała, gdy roślina, nieco nie wytrzymując ciężaru, zaczęła opuszczać głowę ciemnowłosego dokładnie przed jej twarz. Zmrużyła oczy, zbliżając się bardziej, bo nie do końca wierzyła w to, co właśnie się jej przytrafiło. W końcu z kieszeni szlafroka wyciągnęła okulary, których ostatecznie w pośpiechu nie założyła. Wsunęła je na nos niezdarnie i choć w tym świetle i tak niewiele pomogły to widok stał się bardziej ostry. Ułożyła dłoń wolna od trzymania miotły na swojej klatce piersiowej i wpatrzyła się w twarz, o której mogła powiedzieć, że znała ją całe życie. Wszystko momentalnie zniknęło - jej wielkie kapcie, szlafrok, rozczochrane włosy, a nawet fakt, że mężczyzna wisiał przed nią do góry nogami, może nawet był trochę w tarapatach, ale nie zwróciła na to kompletnie uwagi. Wzięła głębszy oddech, gdy przyłapała się na tym, że na krótką chwilę zapomniała nawet o oddychaniu. To on! Odnalazł ją, jak w prawdziwej opowieści o księżniczce zamkniętej w wieży. Pomijając fakt, że był to po prostu jej dom, a ona wcale nie była zamknięta, zapomnijmy o tym! Najważniejsze, że przypominało to prawdziwą, niesamowitą baśń.
Usłyszała głos. Jej kolana momentalnie zadrżały, a żołądek zrobił fikołka. Hej takie przenikliwe słowo, tak trudno na nie odpowiedzieć. Powinna się odezwać? Raczej powinna, ale nie wiedziała w ogóle w jaki sposób. Z każdą chwilą ciemność stawała się coraz większym przyjacielem Marcelli, gdy jej twarz zaczęła nabierać koloru dojrzałych wiśni. - T-to Ty... - Wydała z siebie w końcu. Jednak przerosła ją odpowiednia odpowiedź na jego rozpoczęcie. Wydawała się tego nie dostrzegać. - Często tu tak... spadasz?
Figg, najlepiej nie odzywaj się już w ogóle.
Powoli zaczęła wymuszać na siebie trochę bardziej analityczne podejście do sytuacji. W końcu coś było nie tak, bardzo nie tak. Spojrzała w górę, dostrzegając od razu, że zawisł na bluszczu porastającym wieżę... - Czy na pewno Ci wygodnie? - Ton miała troskliwy.
Gdy zbiegała po schodach, po drodze jakoś pod dłoń rzuciła się jej miotła. Nie latająca, zupełnie zwyczajna miotła. Jej nieco przyćmiony umysł uznał, że wspaniałym pomysłem będzie użyć tego narzędzia, żeby wygonić łobuza, który w tak nietaktowny sposób przerwał jej romantyczne przemyślenia. W myślach czuła się ciepło i blisko, nie potrzebowała więcej. Drzwi wieży otworzyły się powolnie, aż w końcu zajrzała przez nie dziewczyna, rozglądając się niepewnie. Gdzie sie podział ten człowiek? Uciekł? Dopiero po chwili go ujrzała, gdy roślina, nieco nie wytrzymując ciężaru, zaczęła opuszczać głowę ciemnowłosego dokładnie przed jej twarz. Zmrużyła oczy, zbliżając się bardziej, bo nie do końca wierzyła w to, co właśnie się jej przytrafiło. W końcu z kieszeni szlafroka wyciągnęła okulary, których ostatecznie w pośpiechu nie założyła. Wsunęła je na nos niezdarnie i choć w tym świetle i tak niewiele pomogły to widok stał się bardziej ostry. Ułożyła dłoń wolna od trzymania miotły na swojej klatce piersiowej i wpatrzyła się w twarz, o której mogła powiedzieć, że znała ją całe życie. Wszystko momentalnie zniknęło - jej wielkie kapcie, szlafrok, rozczochrane włosy, a nawet fakt, że mężczyzna wisiał przed nią do góry nogami, może nawet był trochę w tarapatach, ale nie zwróciła na to kompletnie uwagi. Wzięła głębszy oddech, gdy przyłapała się na tym, że na krótką chwilę zapomniała nawet o oddychaniu. To on! Odnalazł ją, jak w prawdziwej opowieści o księżniczce zamkniętej w wieży. Pomijając fakt, że był to po prostu jej dom, a ona wcale nie była zamknięta, zapomnijmy o tym! Najważniejsze, że przypominało to prawdziwą, niesamowitą baśń.
Usłyszała głos. Jej kolana momentalnie zadrżały, a żołądek zrobił fikołka. Hej takie przenikliwe słowo, tak trudno na nie odpowiedzieć. Powinna się odezwać? Raczej powinna, ale nie wiedziała w ogóle w jaki sposób. Z każdą chwilą ciemność stawała się coraz większym przyjacielem Marcelli, gdy jej twarz zaczęła nabierać koloru dojrzałych wiśni. - T-to Ty... - Wydała z siebie w końcu. Jednak przerosła ją odpowiednia odpowiedź na jego rozpoczęcie. Wydawała się tego nie dostrzegać. - Często tu tak... spadasz?
Figg, najlepiej nie odzywaj się już w ogóle.
Powoli zaczęła wymuszać na siebie trochę bardziej analityczne podejście do sytuacji. W końcu coś było nie tak, bardzo nie tak. Spojrzała w górę, dostrzegając od razu, że zawisł na bluszczu porastającym wieżę... - Czy na pewno Ci wygodnie? - Ton miała troskliwy.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
♫♪♬
Vane często znajdował się w dziwnych sytuacjach i trzeba było mu przyznać, że ta była jedną z najmniej pokręconych. Żadna syrena nie próbowała go zwabić do wody; nie zagubił się w odległych lasach, czując na plecach spojrzenia tamtejszych centaurów; nie tłumaczył schorzenia tych nieparzystokopytnych istot na przykładzie gwiazdozbioru; nie był świadkiem wybuchu szalonych fajerwerków i nie spadał z tarasu wraz z półwilą. Była to dosłownie kropla w morzu życia profesora i można było tak wymieniać bez końca. Każdego dnia wszak spotykało go coś niespodziewanego. Jeszcze przed żałobą doświadczał ów wydarzeń znacznie częściej, chociaż otwarta osobowość i żądza przygód same załatwiały sporą część za astronoma, podsuwając mu pod nos niesamowitości. Co ciekawe podczas takich sytuacji nigdy nie czuł się nie na miejscu - optymistyczne spojrzenie na okoliczności nie pozwalało całkowicie mu się załamać, dlatego zachowywał na twarzy uśmiech, nie bojąc się niczego. Wszak zawsze wychodził z kłopotów cało. Ba! Wszechświat pilnował swojego naukowca i nie pozwalał, żeby zginął. Wtedy to wydawało się być normalne i takie naturalne. Od ponad miesiąca Jayden jednak odczuwał w dużej mierze jedynie cierpienie i smutek, nie spodziewając się, by kiedykolwiek miały one zniknąć. Tak naprawdę chciał zachować trzeźwy, niezmącony przez silne emocje umysł, by patrzeć na świat dokoła bez różowych okularów. A jednak stało się coś odwrotnego od jego życzeń właśnie dzisiejszego dnia, gdy miał pomagać w poszukiwaniach zaginionego skrzata. Kupidynek był odpowiedzialnym stworzeniem i nigdy nie sprawiał problemów - Jayden widywał go często w kuchni, gdzie czasami skrzat serwował profesorowi swoje wyborne ciasteczka w kształcie miłosnego symbolu. Dzielne serce i silny duch w tak drobnej istocie przełamywały każdy schemat, a gdy okazało się, że poszedł naprawiać anomalię, Vane nie mógł go powstrzymać. Był nieobecny i dopiero gdy wrócił do Hogwartu, usłyszał o całej tej sytuacji. Wyruszył więc do Londynu, gdzie podobno ostatni raz widziano skrzata, lecz przy okazji zajrzał do sklepu z artykułami piśmienniczymi. Potrzebował paru rzeczy, a przy okazji może właściciel coś wiedział? Zamiast dowiedzieć się czegoś i rozwiązać sprawę, JD doznał olśnienia. Kiedyś zdarzało się to podczas astronomicznych uniesień. Teraz miało być podobnie, chociaż amortencja nie sprawiała prawdy. Była ułudą i kłamstwem, lecz tak silnym, że Jayden nawet nie podważał szczerości swoich uczuć. W tym momencie, właśnie w tej minucie był niczym opętany rządzą miłości, którą odczuwał w stosunku do dziewczyny, którą zauważył po raz pierwszy na ulicy Pokątnej. Dlatego zaczął jej szukać i nie zamierzał przestać, aż nie odnajdzie kobiety swoich snów. To było ewidentnie przeznaczenie, gdy to jej sylwetka wyłoniła się z wieży i zmierzała ku niemu. Jednak nie mogła ona przyćmić sensu słów padających z jej urodziwych ust. Znała go? Skąd? Gdzie? I jeśli tak to dlaczego tego nie pamiętał? Niemożliwe! Dałby sobie rękę obciąć, że ich spotkanie w centrum Londynu było pierwszym. Przecież zapamiętałby, gdyby faktycznie przyszło im się zobaczyć wcześniej. - Ja? - spytał jedynie, nie wiedząc, co powinien był zrobić. Uśmiechnął się jeszcze kącikiem ust, by przygryźć na moment dolną wargę jakby próbując nie wyjść na jeszcze większego gumochłona niż był naprawdę. Wyglądał jak wyglądał i nikt nie mógł zaprzeczyć, że wiszenie głową w dół nie było niezręczną pozycją. Szczególnie przed obliczem kogoś, kogo uważało się za osobę, z którą chciało się spędzić resztę życia. Czemu Jay nie mógł się zachowywać ten jeden raz jak człowiek? - Robię to pierwszy raz, dlatego... - urwał, bo zaczął kręcić się dokoła własnej osi i właśnie robił piękny piruet tyłem do rudowłosej. Wyraźne skrępowanie odmalowało się w jego mimice, gdy znów znalazł się twarzą w twarz z czarownicą. Żałował, że światło było tak słabe, że nie widział jej dokładnie, ale po uwolnieniu się z więzów zamierzał ponownie ujrzeć umiłowane lico w pełnej jasności. Kolejne pytanie i kolejne motyle w brzuchu. - W sumie to niezbyt, bo już mi zaczyna drętwieć noga, także... Czułbym się zobowiązany - rzucił, widząc zresztą swoją różdżkę leżącą na ziemi. Musiała mu wypaść, a nawet tego nie zauważył. Najważniejsza rzecz dla czarodzieja nikła w blasku chwały, który go otaczał. Czy na głębsze wyznania było za wcześnie? Czy za późno?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była tak oczarowana, że nawet nie myślała o tym, że księciu mogło być niewygodnie. Gdyby miała okazję w ogóle poznać Spidermana, poczułaby się w tej chwili niczym Mary Jane, nawet trochę zgadzał się jej kolor włosów... Troszeczkę! Czy mogłoby być romantyczniej? Wieża, wspięcie się do jej okna, cóż za niesamowicie słodki widok dla jej serduszka.
Miłość nie była jej sprawą nieznaną, jednak nigdy jeszcze nie przybrała tak nieoczekiwanej formy. Przyznać trzeba, że zdarzyło jej się czuć coś do osoby, z którą nigdy nie zamieniła słowa. Było to jednak tak dawno, że nie pamiętają tego nawet najstarsi szamani, a co dopiero zupełnie upojona Marcella, dopiero teraz rozumiejąc, w jak niewygodnym miejscu się znaleźli. Z resztą nie mogła przecież pozwolić, aby cały czas zwisał w taki sposób, to nie na miejscu, przecież właśnie był jej gościem! I to bardzo ważnym gościem, którego musiała potraktować z honorami.
Zdecydowanie nie poznali się wcześniej. Na pewno by zapamiętała człowieka, w którym ulokowała najsilniejsze i najpiękniejsze uczucia. Nie potrafiła być obojętna wobec tego, że dostrzegła go już w tłumie i poczuła wewnątrz siebie przebicie jej serca strzałą kupidyna... Cóż za przedziwny zbieg okoliczności, że dostała wtedy strzałką.
Obeszła dookoła mężczyznę, próbując skupić się na myśleniu nad tym jak go uwolnić. Głupio jej było, ale nic nie przychodziło jej do głowy, kiedy był obok, nie mogła oderwać myśli. Przecież była taką zaradną osobą! Zawsze znajdowała wyjście z pokręconych sytuacji, których również w życiu jej nie brakowało. Głównie za sprawą jej pracy, policja to nie przelewki, czasami trzeba było główkować nad naprawdę pokręconymi umysłami przeróżnych ludzi, nawet nie tak wielkich zbrodniarzy. I tak przeszła sobie, wydawałoby się całkiem sprawnie, ale schodek postanowił zrobić jej straszną złośliwość i potknęła się o nierówno ułożone kamyczki przy wejściu do domu. Na szczęście bez większych ekscesów, po prostu przykucnęła nagle, sama bardziej zaskoczona tym wydarzeniem bardziej niż obserwator. Ale utrzymała się na nogach! Tylko musiała się wspomóc rękami... Trochę.
- P-przepraszam, niezdara ze mnie... - jęknęła cicho. - Już Cię uwolnię. - Wyprostowała się momentalnie, cicho chrząkając pod nosem. Czemu jej głos wydawał się teraz tak okropnie wysoki, jakby się strasznie stresowała. Nie potrafiła się już nawet wypowiadać ładnie i składnie?
Wyciągnęła różdżkę z kieszeni. To prawdopodobnie był jedyny sposób, żeby mogła uwolnić go spod działania okropnego bluszczu. Ten jednak wyręczył ją przed jakimkolwiek działaniem. Nie zdążyła nawet wypowiedzieć jakiegokolwiek zaklęcia, gdy w końcu roślina nie wytrzymała i przerwała się tuż nad nogą bruneta. Marcy była świadkiem jak ten runął na próg domu Figgów całym swoim ciężarem. Aż jęknęła przestraszona. - O nie, wszystko w porządku? - pisnęła. Głos robił się coraz wyższy, a w sytuacji stresowej jeszcze bardziej. Przyklęknęła tylko przy nim i ujęła twarz mężczyzny w dłonie, próbując jakoś go ocucić, co właściwie nie za bardzo umiała. Ale ojej, nawet w tej sytuacji trudno jej było trzeźwo myśleć. Jej ukochany był tutaj, w jej rękach, mogła go zabrać ze sobą gdzie tylko chciała...
Miłość nie była jej sprawą nieznaną, jednak nigdy jeszcze nie przybrała tak nieoczekiwanej formy. Przyznać trzeba, że zdarzyło jej się czuć coś do osoby, z którą nigdy nie zamieniła słowa. Było to jednak tak dawno, że nie pamiętają tego nawet najstarsi szamani, a co dopiero zupełnie upojona Marcella, dopiero teraz rozumiejąc, w jak niewygodnym miejscu się znaleźli. Z resztą nie mogła przecież pozwolić, aby cały czas zwisał w taki sposób, to nie na miejscu, przecież właśnie był jej gościem! I to bardzo ważnym gościem, którego musiała potraktować z honorami.
Zdecydowanie nie poznali się wcześniej. Na pewno by zapamiętała człowieka, w którym ulokowała najsilniejsze i najpiękniejsze uczucia. Nie potrafiła być obojętna wobec tego, że dostrzegła go już w tłumie i poczuła wewnątrz siebie przebicie jej serca strzałą kupidyna... Cóż za przedziwny zbieg okoliczności, że dostała wtedy strzałką.
Obeszła dookoła mężczyznę, próbując skupić się na myśleniu nad tym jak go uwolnić. Głupio jej było, ale nic nie przychodziło jej do głowy, kiedy był obok, nie mogła oderwać myśli. Przecież była taką zaradną osobą! Zawsze znajdowała wyjście z pokręconych sytuacji, których również w życiu jej nie brakowało. Głównie za sprawą jej pracy, policja to nie przelewki, czasami trzeba było główkować nad naprawdę pokręconymi umysłami przeróżnych ludzi, nawet nie tak wielkich zbrodniarzy. I tak przeszła sobie, wydawałoby się całkiem sprawnie, ale schodek postanowił zrobić jej straszną złośliwość i potknęła się o nierówno ułożone kamyczki przy wejściu do domu. Na szczęście bez większych ekscesów, po prostu przykucnęła nagle, sama bardziej zaskoczona tym wydarzeniem bardziej niż obserwator. Ale utrzymała się na nogach! Tylko musiała się wspomóc rękami... Trochę.
- P-przepraszam, niezdara ze mnie... - jęknęła cicho. - Już Cię uwolnię. - Wyprostowała się momentalnie, cicho chrząkając pod nosem. Czemu jej głos wydawał się teraz tak okropnie wysoki, jakby się strasznie stresowała. Nie potrafiła się już nawet wypowiadać ładnie i składnie?
Wyciągnęła różdżkę z kieszeni. To prawdopodobnie był jedyny sposób, żeby mogła uwolnić go spod działania okropnego bluszczu. Ten jednak wyręczył ją przed jakimkolwiek działaniem. Nie zdążyła nawet wypowiedzieć jakiegokolwiek zaklęcia, gdy w końcu roślina nie wytrzymała i przerwała się tuż nad nogą bruneta. Marcy była świadkiem jak ten runął na próg domu Figgów całym swoim ciężarem. Aż jęknęła przestraszona. - O nie, wszystko w porządku? - pisnęła. Głos robił się coraz wyższy, a w sytuacji stresowej jeszcze bardziej. Przyklęknęła tylko przy nim i ujęła twarz mężczyzny w dłonie, próbując jakoś go ocucić, co właściwie nie za bardzo umiała. Ale ojej, nawet w tej sytuacji trudno jej było trzeźwo myśleć. Jej ukochany był tutaj, w jej rękach, mogła go zabrać ze sobą gdzie tylko chciała...
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
♫♪♬
Jayden nie był specem od spraw miłości w szerokim polu tłumaczenia tego słowa. Nie znał się na związkach, etapach znajomości, poważniejszych układach czy randkach. Żadnej z tych rzeczy nie przeżył i przeżywać nie zamierzał, a przynajmniej do tego magicznego dnia, który zaprowadził go w miejsce, w którym właśnie się znajdował. Przez trzydzieści lat jednak nie interesowały go sprawy damsko-męskie. Pozostawał dużym dzieckiem z daleka od problemów łamanych serc, nieprzespanych nocy, przepłakanych godzin czy uczucia fenomenalnej wręcz zazdrości. Nie rozumiał, pozostawał błogo nieświadomy, obcując ze sferą kosmosu, która tyczyła się nauki jako stylu życia. Osobowość profesora, jego doświadczenia i pasja sprawiały, że nie patrzył nigdy na otaczające go kobiety w sposób inny niż jedynie czysto przyjacielski. Gdyby ktoś go zapytał, uważał, że każda z nich była piękna na swój własny sposób i nie można było ich oceniać. Jedne były mu bliższe, inne były po prostu znajome - bez względu na wszystko pozostawały na poziomie wyzbytym głębszej emocjonalności, za którą kryć się mogło poważne uczucie. Ot koleżeństwo, lecz nic więcej. Być może brak poszukiwań na tle romantycznym krył się w wychowywaniu między niewiastami, wszak te towarzyszyły mu odkąd tylko pamiętał. Posiadał niezliczoną rzeszę kuzynek, jego najbliższymi przyjaciółmi były przedstawicielki płci pięknej, na co dzień znajdował się w miejscu, które zalewały młode czarownice i jeśli miałby na którąkolwiek spojrzeć inaczej - byłoby to najdziwniejsze, co mogło mu się przydarzyć. Dlatego Jayden nie wiedział nic o tak pożądanym przez wielu uczuciu. Ba. Był dopiero pionierem w poznawaniu czegoś takiego jak przekraczanie granicy przyjaźni i zdawania sobie z tego faktu sprawy. A jednak gdy zobaczył rudowłosą na ulicy Pokątnej, wiedział, że to było to. Tego nie dało się pomylić z niczym innym i nawet niedoświadczony Vane, zdawał sobie z tego sprawę. Miłość inna niż do członków rodziny i przyjaciół owładnęła jego sercem i duszą, nakazując mu odszukać tą, która to w nim wywołała. Nie bał się konsekwencji - wszak prawdziwa miłość nie miała wrogów, prawda? Oczywiście nie pomyślał nawet o tym, że druga strona mogła nie podzielać tego uczucia, ale nawet jeśli coś takiego, by się stało, nie załamywałby się. Nawet jej małżeństwo nie mogłoby przełamać jego chęci. W końcu każdą przyczepę można było odczepić. Wystarczyła determinacja z domieszką zaparcia, a tego Jaydenowi nie brakowało. Miał jej aż nadto, nie mając bladego pojęcia, że te popędy i zapędy kryły się w silnym eliksirze płynącym w jego żyłach. Cokolwiek to nie było, sprowadziło go do niej. I to było najważniejsze. Widok tego cudownego zjawiska odsuwało od niego wszystkie złe wspomnienia, które przez ostatnie miesiące zżerały osobowość astronoma. W tym właśnie momencie nawet śmierć kuzynek, śmierć Caleba, widok zapłakanej Maeve na pogrzebie i brak piernika w święta, gdy miał trzynaście lat nie były w stanie go zasmucić. Nie, gdy mógł być tuż obok n i e j. Kobiety swoich marzeń i marzeń na pewno całego świata ludzkiego. Galaktyki. Wszechświata. Kosmosu. Wodził tylko za jej postacią spojrzeniem niczym posłuszny szczeniak, zupełnie nie zauważając, że bluszcz zaczynał odpuszczać. A gdy to się stało, było już za późno, by zareagować. - Jasna... - rzucił jedynie, nim runął w dół, dość mocno uderzając w ziemię. Jayden momentalnie mógł poczuć rozchodzące się po jego ciele fale nieprzyjemnego dreszczu, który miał się później okazać dość bolesnym stłuczeniem potylicy. Do tego zrobiło mu się ciemno przed oczami, a gdy małe gwiazdki przestały migać zawzięcie, mógł dostrzec nad sobą tę twarz. Nieznany impuls pokierował jego dłonią, która wplątała się w zmierzwione, urokliwe pukle nieznajomej, by po chwili przysunąć ją do siebie. Pachniała wspaniale. Fiołki. To były fiołki. Skąd to wiedział, chociaż nie znał się na zielarstwie? Magia miłości. Pocałunek był delikatny i czuły, bo w końcu musiała być traktowana z największą ostrożnością. Ona. Kobieta numer jeden. Wszystko w porządku? - Teraz już tak - mruknął, nie chowając się wcale ze swoim rozbawieniem. Było mu bardzo błogo i nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek gdziekolwiek odczuwał ten sam stan. Obecność ukochanej osoby sprawiła, że nabrał nowych sił i zanim rudowłosa piękność zdążyła cokolwiek powiedzieć, Jay wstał i pociągnął ją. - Uciekaj ze mną - rzucił na jednym wydechu, zbyt podekscytowany, żeby myśleć. Ale czy było nad czym? Oczywiście, że nie! Pfff. Niedoczekanie. - Pokażę ci międzygalaktyczne cuda i zbierzemy najwspanialszą kolekcję meteorytów na świecie. - Romantyzm w pełnej krasie. Nic nie mogło zepsuć tego momentu.
+rzut
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 15.02.19 19:24, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'Kupidynek' :
'Kupidynek' :
Teraz nic się już nie liczyło poza jego oczami, nieprzeniknionymi jak nieboskłon. Cieszyła się całym sercem, że nic mu nie było, gdy spadł w dość spektakularny sposób, naprawdę nie chciała, by stała mu się krzywda. I to przed jej domem, który był dla niej przecież zbiorowiskiem dobrych wspomnień. Dzieciństwo u boku Arabelli, wspólne bieganie po łąkach z Caileen, zaproszona na obiad Shelta, którą przywitano z największym honorem jak na przyjaciółkę Figg ze szkoły. Teraz nic się nie liczyło, po prostu on i tylko on, nieważne jak zareagowałaby zdenerwowana Constance, która znalazłaby intruza w domu rodzinnym w środku nocy. Jej przyrodnia siostra i gospodyni tego domostwa jest przecież osobą bardzo terytorialną i jest gotowa bronić swojego domu w każdym możliwym aspekcie, nawet z użyciem miotły.
Czy to był sen czy może bajka? Gdy ich usta zetknęły się, zupełnie nie spodziewała się efektów całego wydarzenia. Poczuła skręt żołądka i całą masę motyli, które na raz uniosły się w jej brzuchu. Pocałunek był miękki i czuły, sprawił że w jej głowie kręciło się jakby wszystkie gwiazdy nagle zechciały unieść się i zrobić wielki obrót w przyspieszonym tempie. Dobrze, że nie musiała utrzymać się na nogach, inaczej pewnie upadłaby spektakularnie na ziemię. Gdyby książę jej nie utrzymał! Z resztą już po chwili czuła jakby musiała być unoszona przez niego prosto w stronę miękkich, ciepłych chmurek. Jego dłonie w jej talii... Ach, jak jej było milo, jak jej było błogo! Jej dłonie od razu objęły mężczyznę za szyję, a czoło oparła w zagłębieniu jego szyi, muskając skórę ciepłym oddechem. Był chłodny, przyjemnie otrzeźwiał jej umysł, by mogła myśleć, ciągle tylko o nim, choć nawet nie znała jego imienia.
Mimo ogromnego romantyzmu w jej życiu, nie było w nim wielu mężczyzn. Zazwyczaj w uczuciach panowała stałość, a ukochanymi stawali się przyjaciele. Cóż za niesamowite doświadczenie, ostatnim razem dotyk czyichś ust czuła jakieś dwa lata temu, gdy jej ukochany odchodził od niej, zmęczony ciągłym podłym nastrojem kobiety, z którą się związał. To była jej wina - jej największa porażka była jej winą i cała masa konsekwencji była wyłącznie jej winą. Jej zaniedbania i jej głupoty. Arabella na pewno rozegrałaby to lepiej, ona nie popełniłaby tego błędu. Ile by dała, żeby choć na jeden dzień jej bliźniaczka mogła pożyczyć jej magiczny talent. Była pewna, że w ten jeden dzień zwojowałaby świat.
- I będziemy mogli biegać po Drodze Mlecznej? - Jej oczy zabłyszczały z ekscytacji. W końcu książki astronomiczne zapełniały jej wolny czas, a niebo obserwowała tak wiele razy - czy to chmurki czy to gwiazdy, szukała w nich odbicia swojego życia, spokoju. Teraz on wydawał się przyciągać jej spokój. Bycie w jego ramionach momentalnie ją uspokajało.
Przechyliła głowę w bok i tylko na chwilę spojrzała wgłąb ogrodu, gdzieś w stronę rosnących niedaleko jabłonek, które znała jak własną kieszeń. Od dzieciństwa bawiła się wśród krzewów i drzew w tym miejscu. I zobaczyła tam uszy... Zdecydowanie skrzacie uszy.
Zamrugała zaskoczona i odsunęła się nieznacznie po czym szepnęła konspiracyjnie: - Poczekaj chwilę, gwiazdeczko najjaśniejsza... - Nie wyciągała nawet różdżki. Wiedziała co to jest za stworzenie. Zaginiony skrzat, którego z resztą dzisiaj szukała z powodu swojej pracy. Kto wie czy nie mógł być agresywny, kiedy ich dostrzeże, a widać było, że stoi do nich tyłem. Zaczaiła się... Jej miękkie kapcie nie wydawały żadnego dźwięku, gdy ruszyła po trawie prosto w stronę skrzata i rzuciła się na niego, gdy była już wystarczająco blisko.
Spostrzegawczość - II ; zwinność - 10 * 2 + wynik rzutu
Czy to był sen czy może bajka? Gdy ich usta zetknęły się, zupełnie nie spodziewała się efektów całego wydarzenia. Poczuła skręt żołądka i całą masę motyli, które na raz uniosły się w jej brzuchu. Pocałunek był miękki i czuły, sprawił że w jej głowie kręciło się jakby wszystkie gwiazdy nagle zechciały unieść się i zrobić wielki obrót w przyspieszonym tempie. Dobrze, że nie musiała utrzymać się na nogach, inaczej pewnie upadłaby spektakularnie na ziemię. Gdyby książę jej nie utrzymał! Z resztą już po chwili czuła jakby musiała być unoszona przez niego prosto w stronę miękkich, ciepłych chmurek. Jego dłonie w jej talii... Ach, jak jej było milo, jak jej było błogo! Jej dłonie od razu objęły mężczyznę za szyję, a czoło oparła w zagłębieniu jego szyi, muskając skórę ciepłym oddechem. Był chłodny, przyjemnie otrzeźwiał jej umysł, by mogła myśleć, ciągle tylko o nim, choć nawet nie znała jego imienia.
Mimo ogromnego romantyzmu w jej życiu, nie było w nim wielu mężczyzn. Zazwyczaj w uczuciach panowała stałość, a ukochanymi stawali się przyjaciele. Cóż za niesamowite doświadczenie, ostatnim razem dotyk czyichś ust czuła jakieś dwa lata temu, gdy jej ukochany odchodził od niej, zmęczony ciągłym podłym nastrojem kobiety, z którą się związał. To była jej wina - jej największa porażka była jej winą i cała masa konsekwencji była wyłącznie jej winą. Jej zaniedbania i jej głupoty. Arabella na pewno rozegrałaby to lepiej, ona nie popełniłaby tego błędu. Ile by dała, żeby choć na jeden dzień jej bliźniaczka mogła pożyczyć jej magiczny talent. Była pewna, że w ten jeden dzień zwojowałaby świat.
- I będziemy mogli biegać po Drodze Mlecznej? - Jej oczy zabłyszczały z ekscytacji. W końcu książki astronomiczne zapełniały jej wolny czas, a niebo obserwowała tak wiele razy - czy to chmurki czy to gwiazdy, szukała w nich odbicia swojego życia, spokoju. Teraz on wydawał się przyciągać jej spokój. Bycie w jego ramionach momentalnie ją uspokajało.
Przechyliła głowę w bok i tylko na chwilę spojrzała wgłąb ogrodu, gdzieś w stronę rosnących niedaleko jabłonek, które znała jak własną kieszeń. Od dzieciństwa bawiła się wśród krzewów i drzew w tym miejscu. I zobaczyła tam uszy... Zdecydowanie skrzacie uszy.
Zamrugała zaskoczona i odsunęła się nieznacznie po czym szepnęła konspiracyjnie: - Poczekaj chwilę, gwiazdeczko najjaśniejsza... - Nie wyciągała nawet różdżki. Wiedziała co to jest za stworzenie. Zaginiony skrzat, którego z resztą dzisiaj szukała z powodu swojej pracy. Kto wie czy nie mógł być agresywny, kiedy ich dostrzeże, a widać było, że stoi do nich tyłem. Zaczaiła się... Jej miękkie kapcie nie wydawały żadnego dźwięku, gdy ruszyła po trawie prosto w stronę skrzata i rzuciła się na niego, gdy była już wystarczająco blisko.
Spostrzegawczość - II ; zwinność - 10 * 2 + wynik rzutu
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ogród od strony wrzosowiska
Szybka odpowiedź