Ogród od strony wrzosowiska
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród od strony wrzosowiska
Z daleka majaczy już szczyt wierzy domu, zamieszkiwanego przez rodzinę Figg. Choć teren wokół jest zupełnie płaski, z daleka szczyt dachu wygląda majestatycznie. Ta część ogrodu znajduje się na północnym-zachodzie od budowli, ponieważ od wschodu teren przecina rzeka Pulnure Burn. W przeciwieństwie do reszty ogrodu, ta część niepozbawiona jest niskich drzew, głównie owocowych takich jak jabłonie i śliwy. Latem urokliwie zakwitają, wypełniając atmosferę pięknym zapachem wabiącym nie tylko owady. Jesienią zaś, gdy gubią wszystkie liście, gałęzie przypominają dłonie strażników domostwa Figgów.
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Nie miał pojęcia, że tuż obok znajdował się poszukiwany przez niego wcześniej skrzat. Zaślepiony amortencją zapomniał o swoim życiu, a co dopiero o celu, w którym ruszył się od Pomony. Spojrzał z zaskoczeniem na porozrzucane dokoła pergaminy, nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle się tu znalazły. Owszem - wiedział, że kupił je na ulicy Pokątnej w wybranym sklepie, ale przecież nie były ważne. Nie tak ważne jak osoba, za którą się udał aż do odległej Szkocji. Nie, żeby na co dzień znajdował się w tym wspaniałym państwie. Jednak jego życie nie było kompletne, dopóki nie zdał sobie sprawy z faktu, że pod tym samym niebem żyła tak wspaniała istota. To zaślepienie zostało na chwilę przerwane, gdy usłyszał jej słowa. I będziemy mogli biegać po Drodze Mlecznej? - Cóż. Nie działa to do końca w ten sposób - odparł, czując wewnętrzny zgrzyt na myśl, że mieliby biegać po Drodze Mlecznej. Miłość była ślepa, ale nie aż tak! Jako astronom z zamiłowania i z przekonania nie mógł pozostać w absolutnej bierności, słysząc taką propozycję. Zresztą ktokolwiek by chciał tuptać po tej cudownej spiralnej galaktyce, zaraz musiałby się mierzyć z wyraźnym gniewem profesora. Gwiazd się nie deptało - gwiazdy się podziwiało i badało! Do gwiazd się wzdychało. No, chyba że miało się czerwone słońce tuż przed nosem. Nie przeszkadzało mu jednak wyłożyć swojej miłości, czym naprawdę było ów zjawisko, o którym już zaczęła mówić. - Bo nie wiem czy wiesz, ale Droga Mleczna stanowi jeden z elementów Wszechświata i razem z nim się porusza. Ziemia kręci się wokół Słońca, to z kolei wokół Drogi Mlecznej, a ona w Grupie Lokalnej, która z kolei wprawiana jest w ruch względem kosmicznego promieniowania, które stanowi pozostałość po Wielkim Wybuchu. Nazwa zaczerpnięta jest z mitologii greckiej, zgodnie z którą powstała ona na niebie z kropli mleka, którym Hera karmiła syna Zeusa – Heraklesa. - Marcella nawet nie wiedziała w jakim potrzasku się znalazła i nawet, gdy odeszła od niego, by szukać skrzata, Jay nie był w stanie tak po prostu zamilknąć. - Gdzie idziesz? Nie idź - rzucił za nią, nie zamierzając wcale się jej słuchać. Podreptał za nią, nie odstępując jej na krok. Musiała w końcu posłuchać, co miał do powiedzenia. Nie mógł pozwolić, żeby jego promyczek był niewydedukowany! - Jest to miejsce w kosmosie, w którym mieszkamy, a nadal tak mało o nim wiemy i tak wiele pozostaje do odkrycia. Według najnowszych badań liczy sobie około czternastu miliardów lat. Wyobrażasz sobie? Coś wspaniałego. Ale to jeszcze nie koniec! Ziemia jest jedną z planet, należących do Układu Słonecznego, wchodzących w skład Drogi Mlecznej, która zlokalizowana jest nieopodal płaszczyzny jej dysku, stąd kształt zarysu na niebie, jaki widzimy. Przy dobrej pogodzie, obserwując niebo, możemy zauważyć jasną smugę, która przecina nieboskłon. Dzisiaj tego nie dostrzeżemy, bo niestety mamy zachmurzenie całkowite, ale... Jeśli kiedyś będziesz planowała to zrobić, wybierz się w jak najmniej oświetlone sztucznym światłem miejsce. To ważne. Bardzo ważne. - Czy mogło być coś gorszego od niezamykających się ust przejętego tematem astronoma? Musiał po prostu się wygadać, chodząc za swoją towarzyszką i mówiąc jej to wszystko z dobroci serca. Z miłości i troski. Z chęci podzielenia się z nią czymś, co uwielbiał. A przynajmniej w teorii, bo bez amortencji był jedynie skrawkiem dawnego siebie. Być może właśnie podświadomość uzewnętrzniała się w ten sposób? Nie wiedział. Wiedział po prostu, że chciał jej o tym opowiadać i na nią patrzeć. To wszystko. A czego ona chciała w tym momencie?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wydawało jej się, że palce musnęły skrzata, jednak ten wymknął jej się i zniknął, przez co jej malutki skok w stronę stworzenia stał się próbą kompletnie nieudaną. Marcella przekoziołkowała na trawie, lądując na tyłku miękko, bez większych bolesnych konsekwencji swojego czynu. Zrobiła minę iście smutną. Szkoda jej było, że nie złapała tego skrzata, pewnie dostałaby za to w pracy jakąś miłą pochwałę... A przecież każda pochwała przybliża do podwyżki! Za chociaż niewiele więcej pieniążków z kolei mogłaby kupić swojemu nowemu ukochanemu jakiś miły prezent. W końcu rozsypał pergamin na ziemię, na pewno się zniszczył. A nie chciałaby przecież, żeby czegokolwiek mu brakowało.
Nadal siedziała na ziemi, gdy zaczynała wsłuchiwać się w jego miły dla ucha głos. Mogłaby go słuchać w nieskończoność, właściwie nawet kompletnie nie próbując się zastanawiać nad tym co mówi. Po prostu słuchać, nic więcej jej nie było potrzebne. Jego głos wręcz rozpieszczał uszy, gdy w dodatku wyglądał jakby był zupełnie pochłonął go temat, bliski mu i niesamowicie porywał umysł mężczyzny. Uśmiechnęła się łagodnie, opierając brodę na swoich dłoniach. I słuchała, słuchała powoli. Musiał mieć ogromną wiedzę. Ona uwielbiała czytać książki astronomiczne, a to co mówił wydawało się zupełnymi podstawami. I wydawało jej się, że wiedziała te rzeczy. W pewnym momencie coś zaczęło trybić w jej głowie... I to w bardzo złą stronę.
- A-ale... - W końcu przerwała mu to zapomnienie w temacie. Wydawała się skonsternowana, w dodatku trochę głos się jej łamał. - To było... z piosenki... nie znasz? Wielki wóz z małym wozem jadą po Mlecznej Drodze... - Zanuciła fragment niezbyt melodyjnie, ale jej głos wydawał się przyjemny w odbiorze. Powoli zaczęła lekko marszczyć brwi, a jej policzki lekko spąsowiały. - Wiem, ze Ziemia jest w Układzie Słonecznym! Wiem nawet, jaka gwiazda jest najbliżej Ziemi poza Słońcem i wiem, że prawdopodobnie w centrum naszej galaktyki jest czarna dziura! Czy Ty... Masz mnie za głupią?
Pewnie gdyby nie wpływ przedziwnej siły, która wskazywała, że to ten człowiek jest jej ukochanym do końca jej dni, byłaby oburzona, tupnęłaby z niezadowoleniem, pokazując, że takie sugestie są bardzo nie na miejscu, ale na pewno nie poczułaby takiego żalu w głębi serca jak teraz. Była bardzo wrażliwa na takie sugestie, chociaż na co dzień trzymała tę wrażliwość głęboko skrytą, a czasami nawet przez docinki innych ludzi zabierała się za studiowanie czegoś, o czym wcześniej by nie pomyślała. Z jakiegoś powodu jednak nagle poczuła się strasznie zraniona i przestraszona. Co jeśli uzna ją za głupią i sobie pójdzie? Zostawi ją tutaj tak? Ledwie powstrzymywała smutek spływający w kąciki oczu łzami. W całej tej farsie nawet nie zauważyła, że zza drzwi do domu, których nie domknęła zbyt przejęta spotkaniem z mężczyzną zaczyna dochodzić słabe światło świec, a to ona siedziała do wejścia przodem.
Nadal siedziała na ziemi, gdy zaczynała wsłuchiwać się w jego miły dla ucha głos. Mogłaby go słuchać w nieskończoność, właściwie nawet kompletnie nie próbując się zastanawiać nad tym co mówi. Po prostu słuchać, nic więcej jej nie było potrzebne. Jego głos wręcz rozpieszczał uszy, gdy w dodatku wyglądał jakby był zupełnie pochłonął go temat, bliski mu i niesamowicie porywał umysł mężczyzny. Uśmiechnęła się łagodnie, opierając brodę na swoich dłoniach. I słuchała, słuchała powoli. Musiał mieć ogromną wiedzę. Ona uwielbiała czytać książki astronomiczne, a to co mówił wydawało się zupełnymi podstawami. I wydawało jej się, że wiedziała te rzeczy. W pewnym momencie coś zaczęło trybić w jej głowie... I to w bardzo złą stronę.
- A-ale... - W końcu przerwała mu to zapomnienie w temacie. Wydawała się skonsternowana, w dodatku trochę głos się jej łamał. - To było... z piosenki... nie znasz? Wielki wóz z małym wozem jadą po Mlecznej Drodze... - Zanuciła fragment niezbyt melodyjnie, ale jej głos wydawał się przyjemny w odbiorze. Powoli zaczęła lekko marszczyć brwi, a jej policzki lekko spąsowiały. - Wiem, ze Ziemia jest w Układzie Słonecznym! Wiem nawet, jaka gwiazda jest najbliżej Ziemi poza Słońcem i wiem, że prawdopodobnie w centrum naszej galaktyki jest czarna dziura! Czy Ty... Masz mnie za głupią?
Pewnie gdyby nie wpływ przedziwnej siły, która wskazywała, że to ten człowiek jest jej ukochanym do końca jej dni, byłaby oburzona, tupnęłaby z niezadowoleniem, pokazując, że takie sugestie są bardzo nie na miejscu, ale na pewno nie poczułaby takiego żalu w głębi serca jak teraz. Była bardzo wrażliwa na takie sugestie, chociaż na co dzień trzymała tę wrażliwość głęboko skrytą, a czasami nawet przez docinki innych ludzi zabierała się za studiowanie czegoś, o czym wcześniej by nie pomyślała. Z jakiegoś powodu jednak nagle poczuła się strasznie zraniona i przestraszona. Co jeśli uzna ją za głupią i sobie pójdzie? Zostawi ją tutaj tak? Ledwie powstrzymywała smutek spływający w kąciki oczu łzami. W całej tej farsie nawet nie zauważyła, że zza drzwi do domu, których nie domknęła zbyt przejęta spotkaniem z mężczyzną zaczyna dochodzić słabe światło świec, a to ona siedziała do wejścia przodem.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Dziwne spotkanie zaczynało być jeszcze dziwniejsze, jednak Jayden wcale nie zamierzał tego ułatwiać. Zniszczony wewnętrznie nie był w stanie myśleć jaśniej na jawie, a co dopiero pod wpływem amortencji, którą został trafiony przez oszalałego przez anomalię skrzata. Czy była to zemsta za coś, co powiedział lub zrobił, a Kupidynek poczuł się urażony? Nawet jeśli z tego wszystkiego profesor astronomii zdawał by sobie sprawę, nie byłby w stanie przywołać żadnego wspomnienia, które by wskazywało na podobne zawirowania. Zawsze wydawało mu się, że miał dobry kontakt z tymi magicznymi istotami i traktował je w sposób, który nie pozwalał na błędne zrozumienie. Odkąd tylko pamiętał, nie widział w nich sług i czuł się zaszczycony sympatią, którą mu okazywały. A może to nie była żadna zemsta, a zwyczajny psikus oszołomionego czarami stworzenia? Vane zapewne nie miał się dowiedzieć tego już nigdy, gdy rudowłosej nie udało się ująć skrzata. Ten zniknął tak szybko jak się pojawił, zostawiając dwójkę czarodziejów samym sobie. A JD nie wiedział, że właśnie łamał serce swojej towarzyszce, rozpowiadając najlepsze o astronomii. Jeśli tak to jego uczennice musiały być zdruzgotane, skoro regularnie im wykładał na ten temat. A przecież nie miał nic złego na myśli. Po prostu chciał dobrze - wyszło jak zwykle. Cóż. W sumie to dopiero w przyszłości miał się dowiedzieć, że negowanie kobiecych kompetencji nie miało się skończyć dobrze. Pozostawał jednak póki co błogo nieświadomy, pochłonięty szaleństwem amortencji. Już miał odpowiedzieć, gdy usłyszał stukanie i szuranie za plecami dziewczyny, dochodzące z wyjścia z wieży. Nie mógł przecież tak po prostu tu zostać i narazić swoją ukochaną na krzywe spojrzenia, przykre słowa. To nieporozumienie zamierzał wyjaśnić przy najbliższym spotkaniu. Lub lepiej. Wysyłając w jej stronę Steve'a, chociaż nie miał bladego pojęcia, z kim rozmawiał. Czy to miało znaczenie w obliczu prawdziwej miłości? - Jutro o świcie w porcie - zdążył jedynie rzucić, zanim aktywował świstoklik, który go tu przeniósł i zniknął, znikając spod wieży i życia Marcelli. Jeszcze nie wiedział, że nad ranem zaskoczy go szara rzeczywistość, a dzikie ogłupienie było niczym więcej jak urokiem.
|zt
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się ani trochę, że obie jej siostry zepsują piękno dzisiejszego wieczoru. Cóż, ale od czego było rodzeństwo. Tutaj akurat znowu popisało się wspaniałym wejściem. I słysząc słowa niezaprzeczalnie ukochanego w jej oczach, miała ochotę rzucić - proszę, nie odchodź, nie teraz. Chciała o to błagać i prosić, ale jak romantycznie, jak niesamowicie mężczyzna zniknął jej z oczu zostawiając za sobą jedynie zapach skoszonej trawy i pierniczków. Czy na pewno to był jego zapach? Czy to po prostu nie było to, co uwielbiała ta rudowłosa okularnica? Nie wiedziała nawet jak krzyknąć, by go zatrzymać, orientując się, że przecież nawet nie spytała go o imię. Pozostanie więc nieznajomym, który stał się księciem wdrapującym się do niej po wieży.
Już chwilę później pojawiła się u jej boku siostra bliźniaczka. Próbowała wyciągnąć co się stało tego dnia, ale Marcella się tym nie podzieliła, szanując najmocniej to, że mężczyzna chciał uratować jej skromność tą brawurową ucieczką. Ona też nie chciała się narażać na przykre słowa. Opowiedziała tylko część historii - stwierdziła, że poszukiwała skrzata, który zniknął tego dnia z Hogwartu. Arabella była nieco podejrzliwa, widząc stan upojenia swojej siostry, która zazwyczaj nie zachowywała się aż tak wylewnie uczuciowo - tak, przytuliła swoją siostrę, wzdychając romantycznie. Zapomniała już o tym, że chwilę temu ukochany niemal łamał jej serce bolesnymi sugestiami.
Nim z powrotem udała się do domu, aby się nieco ogrzać, bo jeszcze przed chwilą z przejęcia nawet nie czuła chłodu, zza chmur wyszedł księżyc, daleki już od pełni.
Położyła się do łóżka z głową pełną myśli o tym magicznym jutrzejszym świcie, kompletnie nieświadoma tego, że za parę godzin jedyne co jej pozostanie z płomiennego uczucia to wspomnienie i niesmak z dania się w taki sposób omotać prostemu do rozpoznania czarowi. Dzisiaj to jeszcze nie obchodziło rudej głowy, mogła ułożyć się spokojnie pod swoją ciepłą kołdrą i nadal rozmyślać o tej ulotnej przyszłości u boku nieznanego mężczyzny, nie wiedząc jeszcze jak z przyjściem świtu cała miłość uleci z niej wraz z czarem, a zastąpi ją poczucie winy...
| zt
Już chwilę później pojawiła się u jej boku siostra bliźniaczka. Próbowała wyciągnąć co się stało tego dnia, ale Marcella się tym nie podzieliła, szanując najmocniej to, że mężczyzna chciał uratować jej skromność tą brawurową ucieczką. Ona też nie chciała się narażać na przykre słowa. Opowiedziała tylko część historii - stwierdziła, że poszukiwała skrzata, który zniknął tego dnia z Hogwartu. Arabella była nieco podejrzliwa, widząc stan upojenia swojej siostry, która zazwyczaj nie zachowywała się aż tak wylewnie uczuciowo - tak, przytuliła swoją siostrę, wzdychając romantycznie. Zapomniała już o tym, że chwilę temu ukochany niemal łamał jej serce bolesnymi sugestiami.
Nim z powrotem udała się do domu, aby się nieco ogrzać, bo jeszcze przed chwilą z przejęcia nawet nie czuła chłodu, zza chmur wyszedł księżyc, daleki już od pełni.
Położyła się do łóżka z głową pełną myśli o tym magicznym jutrzejszym świcie, kompletnie nieświadoma tego, że za parę godzin jedyne co jej pozostanie z płomiennego uczucia to wspomnienie i niesmak z dania się w taki sposób omotać prostemu do rozpoznania czarowi. Dzisiaj to jeszcze nie obchodziło rudej głowy, mogła ułożyć się spokojnie pod swoją ciepłą kołdrą i nadal rozmyślać o tej ulotnej przyszłości u boku nieznanego mężczyzny, nie wiedząc jeszcze jak z przyjściem świtu cała miłość uleci z niej wraz z czarem, a zastąpi ją poczucie winy...
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| 18.03
Rzeczywiście dawno nie była w Szkocji. Nawet gdy teleportacja już wróciła to i tak kursowała głównie między trzema miejscami: Doliną Godryka, gdzie mieszkała, stadionem Harpii, gdzie trenowała, a Londynem, gdzie czasem trzeba było załatwiać różne sprawy. Nic dziwnego, że czasu na wycieczki krajoznawcze ostatnio nie było. List Marcelli zaskoczył ją, gdy akurat była z matką i siostrą u jednego ze starszych braci; w ich domu zalęgły się bahanki i wcześniej tego samego dnia Jamie przeprowadziła oprysk bahanocydem, mając nadzieję, że to coś da i pozbędą się wreszcie tego paskudztwa.
Odpisała znajomej na list, a nazajutrz, korzystając z tego, że akurat nie miała dziś żadnego treningu quidditcha, postanowiła zrobić sobie mały wypad do Szkocji, do miejsca zamieszkania dawnej znajomej. W Hogwarcie dzielił je tylko rok różnicy i inne domy, ale łączyła miłość do quidditcha. Niestety Marcella miała mniej szczęścia i wcześnie zakończyła karierę, ale z tego co wiedziała McKinnon, znalazła już dla siebie inne, nowe zajęcie. Taki już los wszystkich tych, którzy musieli zakończyć przygodę z zawodowym quidditchem. Ją też to kiedyś czekało, jeśli tylko nie stanie się jedną z ofiar tej wstrętnej, nikomu nie potrzebnej wojny. Za kilka, góra kilkanaście lat też będzie musiała poszukać sobie jakiejś normalnej pracy, nawet jeśli z obecnego punktu widzenia taka perspektywa ani trochę jej nie pociągała.
Wzięła ze sobą miotłę. Mając w pamięci wzmiankę Marcelli nie mogła teleportować się bezpośrednio na miejscu, więc pojawiła się kilka kilometrów dalej, na jednym z wrzosowisk. Resztę drogi pozostałej do domostwa Figgów pokonała na miotle, widząc z powietrza, że śniegi i tutaj zaczynały zanikać, choć nadal było ich więcej niż w jej rodzinnych stronach, jednak Szkocja leżała wiele kilometrów dalej na północ niż Dolina Godryka. Wiosna wreszcie wkraczała na Wyspy Brytyjskie po kilku miesiącach okropnych anomalii i następującej po nich długiej i mroźnej zimie.
Zauważywszy dom pasujący do opisu zaczęła pikować w dół, aż wylądowała na skraju ogrodów. Chwyciła miotłę w dłoń i ruszyła ścieżką w kierunku drzwi, po czym zapukała. Była naprawdę ciekawa, o czym też Marcella chciała z nią porozmawiać i dlaczego kazała jej się przygotować na zakwasy. Czyżby zatęskniła za quidditchem i miała ochotę polatać nad wrzosowiskami wraz z Jamie? A może chodziło jej o coś innego? W każdym razie Jamie ucieszyła się na widok dawnej koleżanki.
- Cześć – rzuciła, gdy tylko Marcy pojawiła się w drzwiach. – Kawał czasu minął od naszego ostatniego spotkania, co u ciebie słychać? Wszystko w porządku? – Zlustrowała ją wzrokiem, z racji różnicy wzrostu zmuszona patrzeć w dół. Była wyższa od większości kobiet, dorównywała niektórym mężczyznom, a nad niektórymi też górowała. Miała świadomość, że ojciec Marcelli zginął tego samego dnia, co jej ojciec, w tym samym pożarze. Obie ich rodziny od tamtego dnia musiały jakoś sobie radzić. – Pewnie tęsknisz za lataniem, prawda? To dlatego do mnie napisałaś, bo masz ochotę wykorzystać pierwsze dni wiosny i polatać w ramach odskoczni od nowej pracy? – spytała. To kolejny powód, dla którego wzięła miotłę, bo rzeczywiście myślała, że pannie Figg chodzi właśnie o latanie.
Rzeczywiście dawno nie była w Szkocji. Nawet gdy teleportacja już wróciła to i tak kursowała głównie między trzema miejscami: Doliną Godryka, gdzie mieszkała, stadionem Harpii, gdzie trenowała, a Londynem, gdzie czasem trzeba było załatwiać różne sprawy. Nic dziwnego, że czasu na wycieczki krajoznawcze ostatnio nie było. List Marcelli zaskoczył ją, gdy akurat była z matką i siostrą u jednego ze starszych braci; w ich domu zalęgły się bahanki i wcześniej tego samego dnia Jamie przeprowadziła oprysk bahanocydem, mając nadzieję, że to coś da i pozbędą się wreszcie tego paskudztwa.
Odpisała znajomej na list, a nazajutrz, korzystając z tego, że akurat nie miała dziś żadnego treningu quidditcha, postanowiła zrobić sobie mały wypad do Szkocji, do miejsca zamieszkania dawnej znajomej. W Hogwarcie dzielił je tylko rok różnicy i inne domy, ale łączyła miłość do quidditcha. Niestety Marcella miała mniej szczęścia i wcześnie zakończyła karierę, ale z tego co wiedziała McKinnon, znalazła już dla siebie inne, nowe zajęcie. Taki już los wszystkich tych, którzy musieli zakończyć przygodę z zawodowym quidditchem. Ją też to kiedyś czekało, jeśli tylko nie stanie się jedną z ofiar tej wstrętnej, nikomu nie potrzebnej wojny. Za kilka, góra kilkanaście lat też będzie musiała poszukać sobie jakiejś normalnej pracy, nawet jeśli z obecnego punktu widzenia taka perspektywa ani trochę jej nie pociągała.
Wzięła ze sobą miotłę. Mając w pamięci wzmiankę Marcelli nie mogła teleportować się bezpośrednio na miejscu, więc pojawiła się kilka kilometrów dalej, na jednym z wrzosowisk. Resztę drogi pozostałej do domostwa Figgów pokonała na miotle, widząc z powietrza, że śniegi i tutaj zaczynały zanikać, choć nadal było ich więcej niż w jej rodzinnych stronach, jednak Szkocja leżała wiele kilometrów dalej na północ niż Dolina Godryka. Wiosna wreszcie wkraczała na Wyspy Brytyjskie po kilku miesiącach okropnych anomalii i następującej po nich długiej i mroźnej zimie.
Zauważywszy dom pasujący do opisu zaczęła pikować w dół, aż wylądowała na skraju ogrodów. Chwyciła miotłę w dłoń i ruszyła ścieżką w kierunku drzwi, po czym zapukała. Była naprawdę ciekawa, o czym też Marcella chciała z nią porozmawiać i dlaczego kazała jej się przygotować na zakwasy. Czyżby zatęskniła za quidditchem i miała ochotę polatać nad wrzosowiskami wraz z Jamie? A może chodziło jej o coś innego? W każdym razie Jamie ucieszyła się na widok dawnej koleżanki.
- Cześć – rzuciła, gdy tylko Marcy pojawiła się w drzwiach. – Kawał czasu minął od naszego ostatniego spotkania, co u ciebie słychać? Wszystko w porządku? – Zlustrowała ją wzrokiem, z racji różnicy wzrostu zmuszona patrzeć w dół. Była wyższa od większości kobiet, dorównywała niektórym mężczyznom, a nad niektórymi też górowała. Miała świadomość, że ojciec Marcelli zginął tego samego dnia, co jej ojciec, w tym samym pożarze. Obie ich rodziny od tamtego dnia musiały jakoś sobie radzić. – Pewnie tęsknisz za lataniem, prawda? To dlatego do mnie napisałaś, bo masz ochotę wykorzystać pierwsze dni wiosny i polatać w ramach odskoczni od nowej pracy? – spytała. To kolejny powód, dla którego wzięła miotłę, bo rzeczywiście myślała, że pannie Figg chodzi właśnie o latanie.
Szkocja miała swoje nieprawdopodobne uroki, o których zapomniała wspomnieć Jamie, kiedy zapraszała ją do siebie. Choć temperatury znacznie wzrosły na tyle, by pozbawić pobliskie pola śniegu, a atmosferę wypełniał świeży zapach wiosny, to wokół nadal wszystko pozostawało szare. Natura ukrywała wewnątrz siebie swoje życie, pozostawiając wspomnienie zimy na wierzchu. Wrzosowiska pokrywała warstwa brunatnej trawy, jakby zapomniała o łagodnej purpurze wrzosu. Ten moment roku najbardziej przypominał jesień, którą Marcella wręcz ubóstwiała. Nie tylko był to moment na najpiękniejsze kolory w ciągu całego roku, ale również na ubieranie się w najładniejsze możliwe sweterki i grube, dziane rajstopy. No i idealnie pasował do tego jej pomarańczowy płaszcz. Ulubiony z resztą!
Nie wspomniała jednak Jamie o tym, że Szkocja jest o wiele zimniejsza o tej porze roku niż Dolina Godryka. Choć zimowe temperatury odpuściły, wiatr dął mocniej w okna domu. Wydawało się to dosyć logiczne, jako, że Bargaly jednak znajdowało się o wiele dalej na północy, choć i tak nie na samym krańcu Szkocji. Więc mogło być gorzej.
Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, szybko zbiegła po schodach, nim którykolwiek z domowników o tym pomyślał. Dzisiaj miała dużo energii, o dziwo. Pierwszy raz od dłuższego czasu się wyspała, bo brane przez nią nadgodziny w ogóle nie pomagały w normalnym funkcjonowaniu. Jednak w jakiś sposób... Poprawianie sprawności fizycznej dobrze na nią działało. Już na samą myśl, że będzie miała okazję trochę się wzmocnić czuła się lepiej. Zjadła zdrowe śniadanie pierwszy raz od dawna nie w biegu i przygotowała się tak dobrze jak mogła. Przypominało jej to stare czasy, kiedy takie przygotowanie miało miejsce przed niemal każdym treningiem...
Otworzyła drzwi i zobaczyła w nich koleżankę, uzbrojoną w miotłę. Uśmiechnęła się od razu. - Poczekaj chwilkę! - poprosiła i na chwilę zniknęła w przedsionku, by włożyć buty oraz płaszcz na siebie. Wyszła przed dom w takim stroju. Powietrze było świeże, przyjemne. - Tak, pewnie, wszystko jest okej. - Białe kłamstwa są naprawdę łatwe do wypowiedzenia, nawet nie mrugnęła przy wypowiadaniu tego. Od dłuższego czasu dręczyły ją koszmary, jednak nie było to coś, o czym chciała dzisiaj rozmawiać. Żeby nie psuć atmosfery. - A co u Ciebie? Widziałam ostatni mecz, zawodowo dokopałaś temu gościowi z Pstułek. - Rozmowy o Quidditchu zupełnie zmieniały jej sposób mówienia na bardziej energiczny, taki w jaki sposób rozmawiali z innymi Wędrowcami. Kiwnęła na Jamie głową, by wskazać jej, że mogą się teraz choć trochę przejść, pogadać, zanim zaczną na dobre zabawę. - Wiesz... - Uśmiechnęła się niewinnie. - Właściwie to nie. Bardzo dużo latam nawet bez gry w Quidditcha. Zwłaszcza jak anomalie się pojawiły, wtedy głównie latałam. Tak było najłatwiej. - Jedno trzeba przyznać, czasami żałowała, że nie miała skrzydeł. Uwielbiała latać, zarówno na jawie jak i w snach. - Myślałam o czymś innym... - Przypomniała jej się jedna sytuacja z przeszłości. Nie do końca pamiętała jej kontekst, ale usłyszała wtedy od Jamie, że chciałaby poznać pewną sztukę, jednak wtedy Marcella jeszcze nie miała ku temu predyspozycji. Dzisiaj było inaczej. - Pamiętasz, jak wspominałaś, że chciałabyś móc komuś... dokopać? - Zaśmiała się pod nosem. - Myślałam, że możemy potrenować. Zwłaszcza, że... wiem. Komu pomagasz.
Nie wspomniała jednak Jamie o tym, że Szkocja jest o wiele zimniejsza o tej porze roku niż Dolina Godryka. Choć zimowe temperatury odpuściły, wiatr dął mocniej w okna domu. Wydawało się to dosyć logiczne, jako, że Bargaly jednak znajdowało się o wiele dalej na północy, choć i tak nie na samym krańcu Szkocji. Więc mogło być gorzej.
Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, szybko zbiegła po schodach, nim którykolwiek z domowników o tym pomyślał. Dzisiaj miała dużo energii, o dziwo. Pierwszy raz od dłuższego czasu się wyspała, bo brane przez nią nadgodziny w ogóle nie pomagały w normalnym funkcjonowaniu. Jednak w jakiś sposób... Poprawianie sprawności fizycznej dobrze na nią działało. Już na samą myśl, że będzie miała okazję trochę się wzmocnić czuła się lepiej. Zjadła zdrowe śniadanie pierwszy raz od dawna nie w biegu i przygotowała się tak dobrze jak mogła. Przypominało jej to stare czasy, kiedy takie przygotowanie miało miejsce przed niemal każdym treningiem...
Otworzyła drzwi i zobaczyła w nich koleżankę, uzbrojoną w miotłę. Uśmiechnęła się od razu. - Poczekaj chwilkę! - poprosiła i na chwilę zniknęła w przedsionku, by włożyć buty oraz płaszcz na siebie. Wyszła przed dom w takim stroju. Powietrze było świeże, przyjemne. - Tak, pewnie, wszystko jest okej. - Białe kłamstwa są naprawdę łatwe do wypowiedzenia, nawet nie mrugnęła przy wypowiadaniu tego. Od dłuższego czasu dręczyły ją koszmary, jednak nie było to coś, o czym chciała dzisiaj rozmawiać. Żeby nie psuć atmosfery. - A co u Ciebie? Widziałam ostatni mecz, zawodowo dokopałaś temu gościowi z Pstułek. - Rozmowy o Quidditchu zupełnie zmieniały jej sposób mówienia na bardziej energiczny, taki w jaki sposób rozmawiali z innymi Wędrowcami. Kiwnęła na Jamie głową, by wskazać jej, że mogą się teraz choć trochę przejść, pogadać, zanim zaczną na dobre zabawę. - Wiesz... - Uśmiechnęła się niewinnie. - Właściwie to nie. Bardzo dużo latam nawet bez gry w Quidditcha. Zwłaszcza jak anomalie się pojawiły, wtedy głównie latałam. Tak było najłatwiej. - Jedno trzeba przyznać, czasami żałowała, że nie miała skrzydeł. Uwielbiała latać, zarówno na jawie jak i w snach. - Myślałam o czymś innym... - Przypomniała jej się jedna sytuacja z przeszłości. Nie do końca pamiętała jej kontekst, ale usłyszała wtedy od Jamie, że chciałaby poznać pewną sztukę, jednak wtedy Marcella jeszcze nie miała ku temu predyspozycji. Dzisiaj było inaczej. - Pamiętasz, jak wspominałaś, że chciałabyś móc komuś... dokopać? - Zaśmiała się pod nosem. - Myślałam, że możemy potrenować. Zwłaszcza, że... wiem. Komu pomagasz.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Jamie tęskniła za wiosną i latem. Lubiła ciepłe, słoneczne dni, podczas których najlepiej i najprzyjemniej latało się na miotle. Zeszłe lato za sprawą anomalii nie należało do najcieplejszych, więc brakowało jej takiego lata z prawdziwego zdarzenia, oczywiście poprzedzonego wiosną. Będzie mogła wreszcie zastąpić grubsze płaszcze lżejszymi kurtkami, a pod spodnie nie będzie musiała ubierać rajstop.
W Szkocji było chłodniej niż w Dolinie Godryka, wiosna i tu się zbliżała, choć pewnie zjawi się odrobinkę później niż w jej stronach, co było całkowicie normalne, biorąc pod uwagę oddalenie tych miejsc. W końcu jednak wylądowała i ruszyła w stronę domu koleżanki, wolną od miotły dłonią przygładzając potargane kosmyki. Dziś miały ulubioną długość Jamie, kończyły się równo z linią żuchwy, a ich końce były nierówne, zupełnie jakby niedbale i nie patrząc w lustro własnoręcznie ścięła je kuchennymi nożycami. Pod materiałem zimowego płaszcza miała na sobie sweter i spodnie. Zobaczenie jej w spódnicy graniczyło z cudem i nie zakładała ich jeśli nie było to absolutnie konieczne. A do latania spodnie były zdecydowanie najlepsze i dobrze współgrały z postępową, feministyczną naturą Jamie, która pod pewnymi względami była, no cóż, dość męska.
Marcella pojawiła się chwilę później, a Jamie powitała ją, zadowolona z tego, że po dłuższym okresie nie widywania się mogły się znowu spotkać. Minęło już dość sporo czasu odkąd Marcy porzuciła quidditcha, ale Jamie pamiętała ich dawną przyjacielską rywalizację, gdzie na boisku każda walczyła dla swojej drużyny, a po meczach nic nie stało na przeszkodzie ku temu, żeby się kolegować.
- Cieszę się – rzekła, choć nie była pewna, ile w tych słowach jest prawdy, w końcu sama na podobne pytania też odpowiadała, że wszystko jest okej nawet jak nie do końca było. Potrafiła jednak przybrać na twarz uśmiech i ukrywać prawdziwe odczucia. Czy Marcella też tak robiła? – Tak, to był całkiem niezły mecz – uśmiechnęła się na to wspomnienie meczu mającego miejsce może na początku marca. – Myślę że mamy w tym roku szansę na dość wysokie miejsce w tabeli. – Dawniej z pewnością byłaby to dla niej bardzo ważna rzecz. Teraz jej hierarchia wartości nieco się poprzestawiała odkąd zrozumiała, że są ważniejsze rzeczy niż wygrany mecz, i że jeśli czegoś nie zrobią, wkrótce takie rzeczy jak quidditch przestaną mieć znaczenie, bo wojna pożre wszystko, co dobre.
Ruszyła za Marcellą, jak najbardziej chętna na spacer.
- Ja też wtedy najwięcej latałam, choć kiedy szalała burza, to jednak częściej decydowałam się na Błędnego Rycerza – powiedziała, ciesząc się, że ten czas już minął i anomalie dobiegły końca. – I pamiętam. To chyba było po tym, jak zaczepił mnie jakiś pijany typ a ja nie wiedziałam, jak przywalić mu na tyle skutecznie, by minęła mu ochota na podobne zaczepki. – Kiedyś, w czasach dzieciństwa czy szkoły zdarzyło jej się kogoś rąbnąć, korzystając z przewagi fizycznej, jaką dawał jej wysoki wzrost i słuszna postura, ale trudno byłoby się w tym doszukiwać jakiejś konkretnej techniki. W Hogwarcie przez dwa lata była pałkarką, to trochę siły w rękach miała i kiedyś nawet złamała nos jakiemuś ślizgońskiemu podskakiwaczowi, ale w dorosłym życiu było inaczej, nie miała już do czynienia z innymi dziećmi, a z ludźmi dorosłymi, gdzie nie wystarczyło tylko być wielką, zwinną i szybką. A nie znosiła być słaba. – Czasem bywa się w różnych dziwnych miejscach i dobrze byłoby umieć się obronić także bez różdżki. Choć nad obroną różdżką też ostatnio trochę pracowałam i widzę postępy.
Ale idealnie nie było, wciąż czekało ją sporo pracy, jeśli chciała być przydatna i użyteczna dla Zakonu.
Ostatnie słowa Marcelli zaintrygowały ją na tyle, że aż się zatrzymała. Czy to możliwe, że Marcella... wiedziała o Zakonie? Że też była jedną z nich?
- Komu pomagam? – spytała, żeby się upewnić. Ostatecznie dawna koleżanka mogła mówić o czymś innym, nawet jeśli pierwszym skojarzeniem Jamie był Zakon, może dlatego, że chwilę wcześniej myślała o tym, że chciałaby być bardziej przydatna. Ale wolała nie wypowiadać tej nazwy głośno póki się nie upewni, że myślały o tym samym. McKinnon nie znała wszystkich Zakonników poza kilkoma, o których już się dowiedziała, nie mogła więc być pewna że Marcella też do nich należy, ale było to całkiem prawdopodobne. Jamie nie wątpiła w to, że Figg wyznaje podobne wartości co ona, tym bardziej że przecież miała siostrę charłaczkę.
W Szkocji było chłodniej niż w Dolinie Godryka, wiosna i tu się zbliżała, choć pewnie zjawi się odrobinkę później niż w jej stronach, co było całkowicie normalne, biorąc pod uwagę oddalenie tych miejsc. W końcu jednak wylądowała i ruszyła w stronę domu koleżanki, wolną od miotły dłonią przygładzając potargane kosmyki. Dziś miały ulubioną długość Jamie, kończyły się równo z linią żuchwy, a ich końce były nierówne, zupełnie jakby niedbale i nie patrząc w lustro własnoręcznie ścięła je kuchennymi nożycami. Pod materiałem zimowego płaszcza miała na sobie sweter i spodnie. Zobaczenie jej w spódnicy graniczyło z cudem i nie zakładała ich jeśli nie było to absolutnie konieczne. A do latania spodnie były zdecydowanie najlepsze i dobrze współgrały z postępową, feministyczną naturą Jamie, która pod pewnymi względami była, no cóż, dość męska.
Marcella pojawiła się chwilę później, a Jamie powitała ją, zadowolona z tego, że po dłuższym okresie nie widywania się mogły się znowu spotkać. Minęło już dość sporo czasu odkąd Marcy porzuciła quidditcha, ale Jamie pamiętała ich dawną przyjacielską rywalizację, gdzie na boisku każda walczyła dla swojej drużyny, a po meczach nic nie stało na przeszkodzie ku temu, żeby się kolegować.
- Cieszę się – rzekła, choć nie była pewna, ile w tych słowach jest prawdy, w końcu sama na podobne pytania też odpowiadała, że wszystko jest okej nawet jak nie do końca było. Potrafiła jednak przybrać na twarz uśmiech i ukrywać prawdziwe odczucia. Czy Marcella też tak robiła? – Tak, to był całkiem niezły mecz – uśmiechnęła się na to wspomnienie meczu mającego miejsce może na początku marca. – Myślę że mamy w tym roku szansę na dość wysokie miejsce w tabeli. – Dawniej z pewnością byłaby to dla niej bardzo ważna rzecz. Teraz jej hierarchia wartości nieco się poprzestawiała odkąd zrozumiała, że są ważniejsze rzeczy niż wygrany mecz, i że jeśli czegoś nie zrobią, wkrótce takie rzeczy jak quidditch przestaną mieć znaczenie, bo wojna pożre wszystko, co dobre.
Ruszyła za Marcellą, jak najbardziej chętna na spacer.
- Ja też wtedy najwięcej latałam, choć kiedy szalała burza, to jednak częściej decydowałam się na Błędnego Rycerza – powiedziała, ciesząc się, że ten czas już minął i anomalie dobiegły końca. – I pamiętam. To chyba było po tym, jak zaczepił mnie jakiś pijany typ a ja nie wiedziałam, jak przywalić mu na tyle skutecznie, by minęła mu ochota na podobne zaczepki. – Kiedyś, w czasach dzieciństwa czy szkoły zdarzyło jej się kogoś rąbnąć, korzystając z przewagi fizycznej, jaką dawał jej wysoki wzrost i słuszna postura, ale trudno byłoby się w tym doszukiwać jakiejś konkretnej techniki. W Hogwarcie przez dwa lata była pałkarką, to trochę siły w rękach miała i kiedyś nawet złamała nos jakiemuś ślizgońskiemu podskakiwaczowi, ale w dorosłym życiu było inaczej, nie miała już do czynienia z innymi dziećmi, a z ludźmi dorosłymi, gdzie nie wystarczyło tylko być wielką, zwinną i szybką. A nie znosiła być słaba. – Czasem bywa się w różnych dziwnych miejscach i dobrze byłoby umieć się obronić także bez różdżki. Choć nad obroną różdżką też ostatnio trochę pracowałam i widzę postępy.
Ale idealnie nie było, wciąż czekało ją sporo pracy, jeśli chciała być przydatna i użyteczna dla Zakonu.
Ostatnie słowa Marcelli zaintrygowały ją na tyle, że aż się zatrzymała. Czy to możliwe, że Marcella... wiedziała o Zakonie? Że też była jedną z nich?
- Komu pomagam? – spytała, żeby się upewnić. Ostatecznie dawna koleżanka mogła mówić o czymś innym, nawet jeśli pierwszym skojarzeniem Jamie był Zakon, może dlatego, że chwilę wcześniej myślała o tym, że chciałaby być bardziej przydatna. Ale wolała nie wypowiadać tej nazwy głośno póki się nie upewni, że myślały o tym samym. McKinnon nie znała wszystkich Zakonników poza kilkoma, o których już się dowiedziała, nie mogła więc być pewna że Marcella też do nich należy, ale było to całkiem prawdopodobne. Jamie nie wątpiła w to, że Figg wyznaje podobne wartości co ona, tym bardziej że przecież miała siostrę charłaczkę.
Latanie na miotle zimą nie było ani bezpieczne ani specjalnie wygodne, ale zdarzały się przyjemniejsze dni, gdy mogła pozwolić sobie nawet na jakieś wyszukane akrobacje. Gdy niebo przykrywały tylko jasne chmury, które nie roniły deszczu. Powietrze było mroźne, ale odpowiednie gogle do latania robiły robotę, oczy były chronione, a jej kondycja fizyczna była na tyle dobra, by nie mieć problemów z oddychaniem. Oczywiście nie umywało się to do letniego podbijania nieba, ale było to możliwe. Nawet latanie w deszczu było możliwe, przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności i bez prób latania zbyt wysoko. Tak poradziła sobie w czasie anomalii.
Marcella wyglądała zupełnie inaczej. Jej styl nie był wystawny ani nie wyglądał jak z okładek magazynów, ale nosiła spódnicę do połowy łydki, bardzo popularną ostatnimi czasy. Spodnie właściwie nosiła tylko podczas latania na miotle, choćby dlatego, że chciałaby chociaż czasami wyglądać naprawdę dobrze. Tak, żeby czuć się ze sobą dobrze. Zdarzało jej się też używać modnych kosmetyków, o których czytała w pismach Arabelli. W porównaniu do Jamie wyglądała jak jej przeciwieństwo - niewysoka, w ubraniach skąpanych w przeróżnych kolorach. Najbardziej w oczy rzucał się jej pomarańczowy płaszcz wiosenny. Może to był jej problem, dlatego to nigdy nie wyszło? Może powinna zmienić ścieżkę? Jednak właściwie nie do końca ją zmieniła. Nadal lubiła sport, nadal była bardzo aktywną osobą i dawało jej to radość. Kompletnie niewyjaśnioną radość.
- Jesteście całkiem wysoko. To aż trochę boli, zostawiliście Wędrowców daleko w tyle. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Szkockiej drużynie wcale nie szło aż tak dobrze w tym roku. Szkoda, nadal trochę trzymała kciuki, nadal grali tam jej znajomi, których bardzo ceniła i za którymi nieraz tęskniła. Jednak wśród sportowców rzadko pojawiała się rywalizacja, którą przenosili poza boisko. Po meczu zazwyczaj związywały się trwałe przyjaźnie, które tylko wzmacniała rywalizacja.
- To świetnie. Ja też ostatnio popracowałam nad techniką i jest coraz lepiej. - Przypomniała sobie trening pod okiem jednego z aurorów. Chociaż dawał jej okropne fory i tak trudno jej było cokolwiek wykonać, jednak stawała się coraz lepsza z dnia na dzień. Nad zaklęciami też ciężko pracowała, by znaleźć się w tym miejscu, w którym była teraz. - Miałabyś ochotę trochę poćwiczyć? Później możemy też polatać. - W sumie to był dobry pomysł. Miała ochotę trochę polatać, ale przede wszystkim trochę rozprostować kości po siedzeniu przy biurku całymi dniami.
Przystanęła na chwilę, by potraktować Jamie miłym uśmiechem, aż w końcu uniosła swoją dłoń w okolice klatki piersiowej i pokazała jej swój pierścień - bardzo charakterystyczny pierścień, który nosili członkowie tylko jednej grupy. Był nie do podrobienia, z pewnością. Kiedy była już pewna, że McKinnon się dobrze przyjrzała, schowała ręce za plecami. - Więc... Dobrze będzie trochę się podszkolić. Zarówno z tego jak i z obrony przed czarną magią. Przyznaję, że w policji poznałam więcej takich technik.
Marcella wyglądała zupełnie inaczej. Jej styl nie był wystawny ani nie wyglądał jak z okładek magazynów, ale nosiła spódnicę do połowy łydki, bardzo popularną ostatnimi czasy. Spodnie właściwie nosiła tylko podczas latania na miotle, choćby dlatego, że chciałaby chociaż czasami wyglądać naprawdę dobrze. Tak, żeby czuć się ze sobą dobrze. Zdarzało jej się też używać modnych kosmetyków, o których czytała w pismach Arabelli. W porównaniu do Jamie wyglądała jak jej przeciwieństwo - niewysoka, w ubraniach skąpanych w przeróżnych kolorach. Najbardziej w oczy rzucał się jej pomarańczowy płaszcz wiosenny. Może to był jej problem, dlatego to nigdy nie wyszło? Może powinna zmienić ścieżkę? Jednak właściwie nie do końca ją zmieniła. Nadal lubiła sport, nadal była bardzo aktywną osobą i dawało jej to radość. Kompletnie niewyjaśnioną radość.
- Jesteście całkiem wysoko. To aż trochę boli, zostawiliście Wędrowców daleko w tyle. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Szkockiej drużynie wcale nie szło aż tak dobrze w tym roku. Szkoda, nadal trochę trzymała kciuki, nadal grali tam jej znajomi, których bardzo ceniła i za którymi nieraz tęskniła. Jednak wśród sportowców rzadko pojawiała się rywalizacja, którą przenosili poza boisko. Po meczu zazwyczaj związywały się trwałe przyjaźnie, które tylko wzmacniała rywalizacja.
- To świetnie. Ja też ostatnio popracowałam nad techniką i jest coraz lepiej. - Przypomniała sobie trening pod okiem jednego z aurorów. Chociaż dawał jej okropne fory i tak trudno jej było cokolwiek wykonać, jednak stawała się coraz lepsza z dnia na dzień. Nad zaklęciami też ciężko pracowała, by znaleźć się w tym miejscu, w którym była teraz. - Miałabyś ochotę trochę poćwiczyć? Później możemy też polatać. - W sumie to był dobry pomysł. Miała ochotę trochę polatać, ale przede wszystkim trochę rozprostować kości po siedzeniu przy biurku całymi dniami.
Przystanęła na chwilę, by potraktować Jamie miłym uśmiechem, aż w końcu uniosła swoją dłoń w okolice klatki piersiowej i pokazała jej swój pierścień - bardzo charakterystyczny pierścień, który nosili członkowie tylko jednej grupy. Był nie do podrobienia, z pewnością. Kiedy była już pewna, że McKinnon się dobrze przyjrzała, schowała ręce za plecami. - Więc... Dobrze będzie trochę się podszkolić. Zarówno z tego jak i z obrony przed czarną magią. Przyznaję, że w policji poznałam więcej takich technik.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Gdy tylko skończyła się anomalna burza Jamie chętnie wróciła do latania. Sam mróz nie dokuczał tak bardzo, jak nieustanna ulewa i niebezpieczne dla życia wyładowania z listopada i grudnia, a nawet Jamie nie miała w sobie tyle arogancji, by ryzykować bez potrzeby, choć naturalnie z rozgrywek i treningów nie zrezygnowała, ale poza nimi rzadko odrywała nogi od podłoża, czego wówczas bardzo jej brakowało. Jednak skoro wróciła teleportacja, na dalekie odległości szybciej było skorzystać z niej, więc najczęściej się teleportowała.
Rzeczywiście wyglądały jak przeciwieństwa. Marcella była dużo bardziej kobieca, a przy swoim niskim wzroście i jasnorudych włosach wyglądała wręcz dziewczęco. Jamie nigdy nie lubiła stroić się w dziewczyńskie fatałaszki. Krzywiła się i protestowała, gdy w dzieciństwie mama próbowała ubierać ją w spódnice i sukienki, i doprowadzała ją do rozpaczy, ilekroć wracała do domu, a te wszystkie idiotyczne ubranka były potargane i umazane błotem. Od dziecka była chłopczycą i zamiast bawić się lalkami wolała ganiać po dworze z chłopakami, wspinać się na drzewa i oczywiście latać na miotle. Może to był wpływ posiadania starszych braci, a może po prostu jej własnej natury, którą nie wrodziła się w swoją drobną, delikatną i kobiecą matkę. Już mając czternaście lat przerastała rodzicielkę o głowę i to bez pomocy metamorfomagii, choć kruczoczarne włosy bez wątpienia miała właśnie po jej rodzinie. W dorosłości sama decydowała o to, jak się ubierać i mama dawno przestała wzdychać nad tym, że w garderobie córki dominowały spodnie i inne dość męsko wyglądające elementy ubioru. Prawdopodobnie pogodziła się z niereformowalnością Jamie w kwestii wyglądu, ale załamywała ręce z kolei na tym, że absolutnie nie spieszyło jej się do szukania męża i rodzenia dzieci. Dobrze, że miała jeszcze czwórkę rodzeństwa i nie musiała przejmować się tym, że to z jej winy mama nie może spełniać się jako babcia. Jamie nie potrzebowała do szczęścia mężczyzny, dzieci z kolei oznaczałyby koniec kariery, a ten moment pragnęła odwlekać najdłużej jak się dało, bo nie chciała kończyć z quidditchem i osiąść w domu.
- Ostatnie miesiące nie były łatwe dla drużyn quidditcha – przytaknęła. Miała świadomość, że Harpie grały lepiej niż Wędrowcy, ale miała szacunek dla rywali, którzy poza tym, że grali w innych barwach, oddawali się tej samej namiętności do quidditcha, co i ona. Poza tym wiedziała, że Marcella mimo odejścia z drużyny nadal żywi do niej sentyment, tym bardziej że to drużyna z jej stron. – Dla nas też nie zawsze było łatwo, ale teraz jest lepiej. – Przynajmniej pod względem braku anomalii. Ale McKinnon miała obawy, jak obecna sytuacja w świecie magii wpłynie na rozgrywki i co będzie dalej.
- Chętnie poćwiczę – zgodziła się z entuzjazmem. – Nie wiadomo, kiedy może się to przydać, a nie znoszę, naprawdę nie znoszę czuć się słabą i niewystarczającą. – Nie chciała być w oczach innych tylko kobietą. W razie wpadnięcia w jakieś tarapaty chciała umieć obronić się sama, bez żadnej męskiej pomocy. Nie potrzebowała niczyjej opieki. Była Harpią, musiała być silna i niezależna.
Potem temat zszedł na pomaganie; Jamie chciała się upewnić, czy mówiły o tym samym, o Zakonie. W odpowiedzi na jej pytanie Marcella uniosła dłoń, pokazując znajdujący się na niej pierścień. McKinnon takiego nie miała, ale widziała podobne na dłoniach kilku innych członków Zakonu, których poznała. Najwyraźniej otrzymywało się je dopiero po zasłużeniu na zaufanie i dopuszczeniu do tajemnic.
- Och – rzekła więc. – Od jak dawna? – zapytała po chwili. – I od kiedy wiesz... o mnie?
Przyjrzała jej się uważnie, czując jednak przyjemne ciepło w sercu na myśl o tym, że były po tej samej stronie.
- Chętnie posłucham o twoich technikach i poznam je w praktyce. Jest tu gdzieś jakieś miejsce, gdzie możemy poćwiczyć?
Rozejrzała się po otoczeniu, zastanawiając się, ile będą potrzebowały miejsca. Miała też nadzieję, że się nie zbłaźni, naprawdę głupio byłoby przegrać z głowę niższą dziewczyną.
Rzeczywiście wyglądały jak przeciwieństwa. Marcella była dużo bardziej kobieca, a przy swoim niskim wzroście i jasnorudych włosach wyglądała wręcz dziewczęco. Jamie nigdy nie lubiła stroić się w dziewczyńskie fatałaszki. Krzywiła się i protestowała, gdy w dzieciństwie mama próbowała ubierać ją w spódnice i sukienki, i doprowadzała ją do rozpaczy, ilekroć wracała do domu, a te wszystkie idiotyczne ubranka były potargane i umazane błotem. Od dziecka była chłopczycą i zamiast bawić się lalkami wolała ganiać po dworze z chłopakami, wspinać się na drzewa i oczywiście latać na miotle. Może to był wpływ posiadania starszych braci, a może po prostu jej własnej natury, którą nie wrodziła się w swoją drobną, delikatną i kobiecą matkę. Już mając czternaście lat przerastała rodzicielkę o głowę i to bez pomocy metamorfomagii, choć kruczoczarne włosy bez wątpienia miała właśnie po jej rodzinie. W dorosłości sama decydowała o to, jak się ubierać i mama dawno przestała wzdychać nad tym, że w garderobie córki dominowały spodnie i inne dość męsko wyglądające elementy ubioru. Prawdopodobnie pogodziła się z niereformowalnością Jamie w kwestii wyglądu, ale załamywała ręce z kolei na tym, że absolutnie nie spieszyło jej się do szukania męża i rodzenia dzieci. Dobrze, że miała jeszcze czwórkę rodzeństwa i nie musiała przejmować się tym, że to z jej winy mama nie może spełniać się jako babcia. Jamie nie potrzebowała do szczęścia mężczyzny, dzieci z kolei oznaczałyby koniec kariery, a ten moment pragnęła odwlekać najdłużej jak się dało, bo nie chciała kończyć z quidditchem i osiąść w domu.
- Ostatnie miesiące nie były łatwe dla drużyn quidditcha – przytaknęła. Miała świadomość, że Harpie grały lepiej niż Wędrowcy, ale miała szacunek dla rywali, którzy poza tym, że grali w innych barwach, oddawali się tej samej namiętności do quidditcha, co i ona. Poza tym wiedziała, że Marcella mimo odejścia z drużyny nadal żywi do niej sentyment, tym bardziej że to drużyna z jej stron. – Dla nas też nie zawsze było łatwo, ale teraz jest lepiej. – Przynajmniej pod względem braku anomalii. Ale McKinnon miała obawy, jak obecna sytuacja w świecie magii wpłynie na rozgrywki i co będzie dalej.
- Chętnie poćwiczę – zgodziła się z entuzjazmem. – Nie wiadomo, kiedy może się to przydać, a nie znoszę, naprawdę nie znoszę czuć się słabą i niewystarczającą. – Nie chciała być w oczach innych tylko kobietą. W razie wpadnięcia w jakieś tarapaty chciała umieć obronić się sama, bez żadnej męskiej pomocy. Nie potrzebowała niczyjej opieki. Była Harpią, musiała być silna i niezależna.
Potem temat zszedł na pomaganie; Jamie chciała się upewnić, czy mówiły o tym samym, o Zakonie. W odpowiedzi na jej pytanie Marcella uniosła dłoń, pokazując znajdujący się na niej pierścień. McKinnon takiego nie miała, ale widziała podobne na dłoniach kilku innych członków Zakonu, których poznała. Najwyraźniej otrzymywało się je dopiero po zasłużeniu na zaufanie i dopuszczeniu do tajemnic.
- Och – rzekła więc. – Od jak dawna? – zapytała po chwili. – I od kiedy wiesz... o mnie?
Przyjrzała jej się uważnie, czując jednak przyjemne ciepło w sercu na myśl o tym, że były po tej samej stronie.
- Chętnie posłucham o twoich technikach i poznam je w praktyce. Jest tu gdzieś jakieś miejsce, gdzie możemy poćwiczyć?
Rozejrzała się po otoczeniu, zastanawiając się, ile będą potrzebowały miejsca. Miała też nadzieję, że się nie zbłaźni, naprawdę głupio byłoby przegrać z głowę niższą dziewczyną.
W ich domu nigdy nie było mowy o niedecydowaniu. Ostatnie słowo w rodzinie miał zawsze ojciec, Blathair, wspaniały człowiek, który niemal idealnie wpisywał się w każdą cnotę, o jakiej kiedykolwiek wspominano w kontekście Figgów. Każde jego słowo było łagodne i szczere, akceptował rzeczywistość i wolność, pozwalał swoim dzieciom przeżywać ich własne błędy na swojej skórze. Pozwalał sobie na niewybredne żarty, jednocześnie zachowując aurę spokoju i dojrzałości. Nie był silnym drogowskazem w życiu Marcelli, kiedyś sądziła, że to z tego powodu nie rozpoczęło się ono wesoło, a wręcz z wieloma trudnościami. Ostatecznie jednak to on był tą inspiracją, potrzebną jej do rozpoczęcia od nowa. On stworzył ją taką, jaką była dzisiaj. Czasami przygnębioną, czasami wesołą, czasami promienną, a czasami przygaszoną, ale pewną siebie i zdeterminowaną. - Już nie ma się czym martwić. Musimy iść do przodu i nie oglądać się za siebie. - Tego chciałby Blathair. Nie smutnej, zagubionej Marcelli, powinien widzieć ją radosną i silną. Powinna chcieć, by zawsze patrzył na nią taką jak teraz. Bo nieczęsto kontrolowała sytuację. Raz po raz wskazywano jej różdżce drogę przejścia zaklęcia, ale dzisiaj to ona panowała, ona wskazywała koleżance drogę. Nie czuła się od niej lepsza, ale chciała pokazać, że trzeba naprawdę niewiele, by Jamie mogła skorzystać z jej doświadczenia i rozkwitnąć. Ich ścieżki się rozeszły, umiejętności się zmieniły i mogły czerpać od siebie nawzajem.
- Świetnie, bo ja również. - To nie wymagało komentarza, po prostu miały podobny cel. Ona go rozumiała, jednak jej bezsilność nie opierała się na niemożliwości walki. Dobywała różdżki często, z różnym skutkiem. Jednak starała się. Jak najmocniej.
W sumie nie wiedziała czy powinna mówić o liście znajdującej się w Starej Chacie. Nie dość, że sojusznicy jeszcze nie powinni o tym wiedzieć to odebrało by to jej tajemniczości, a przyznać było trzeba, że nawet to lubiła. - Od paru miesięcy. I od początku, Jamie. Chyba wszyscy powinniśmy wiedzieć kto nam sprzyja, prawda? - Spytała, a po chwili wyciągnęła z rękawa swoją różdżkę. Wykonała nią na pewno znajomy dziewczynie ruch. - Salvio Hexia. - Rzuciła zaklęcie na pobliski obszar. Z zewnątrz nie można było ich teraz zobaczyć. - Teraz możemy poćwiczyć tutaj. Upadek na trawę naprawde nie będzie bolesny!
- Świetnie, bo ja również. - To nie wymagało komentarza, po prostu miały podobny cel. Ona go rozumiała, jednak jej bezsilność nie opierała się na niemożliwości walki. Dobywała różdżki często, z różnym skutkiem. Jednak starała się. Jak najmocniej.
W sumie nie wiedziała czy powinna mówić o liście znajdującej się w Starej Chacie. Nie dość, że sojusznicy jeszcze nie powinni o tym wiedzieć to odebrało by to jej tajemniczości, a przyznać było trzeba, że nawet to lubiła. - Od paru miesięcy. I od początku, Jamie. Chyba wszyscy powinniśmy wiedzieć kto nam sprzyja, prawda? - Spytała, a po chwili wyciągnęła z rękawa swoją różdżkę. Wykonała nią na pewno znajomy dziewczynie ruch. - Salvio Hexia. - Rzuciła zaklęcie na pobliski obszar. Z zewnątrz nie można było ich teraz zobaczyć. - Teraz możemy poćwiczyć tutaj. Upadek na trawę naprawde nie będzie bolesny!
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ojciec Jamie także dawał swoim dzieciom sporo wolności. Wpoił każdemu z nich solidne zasady moralne, ale pozwalał im popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski. Wiedział, że to one najlepiej i najskuteczniej uczą i nigdy nie trzymał dzieci pod kloszem, uczył także, że za swoje czyny trzeba brać odpowiedzialność i umieć zmierzyć się z konsekwencjami. Za sprawą jego wychowania każde z nich było zresztą dość rozsądne i poukładane, by nie zboczyć na złą drogę. Jamie miewała za młodu różne grzeszki i w Hogwarcie zaliczyła niejeden szlaban, będąc nieco na bakier z regulaminem, ale nigdy nie uczyniła nikomu czegoś naprawdę złego. To on wychował ją na osobę, którą była dzisiaj, kobietę silną, zdeterminowaną i potrafiącą sięgnąć po swoje marzenia. Nikt nigdy nie próbował jej wmówić, że jej miejsce jest w domu i jedyną drogą dla kobiety jest wyjście za mąż. Była traktowana na równi ze swoimi braćmi, co oznaczało, że nigdy nie miała też taryfy ulgowej i musiała starać się równie mocno jak oni, co całkowicie jej odpowiadało. Choć ojciec był aurorem, nigdy nie nalegał na pójście w jego ślady i pozwolił dzieciom obrać własne drogi. Może nie był do końca zachwycony tym, że Jamie postanowiła robić karierę w quidditchu, ale nigdy w żaden sposób jej tego nie okazywał ani nie próbował wybić jej tego z głowy. Gdy go zabrakło, poczuła pustkę, ale właśnie to wydarzenie pchnęło ją na drogę, na której znajdowała się dzisiaj.
- Zgadza się – przytaknęła. Jej ojciec też by tego chciał. Jamie silnej, zdeterminowanej, odważnej i gotowej do tego, by obrać konkretną stronę. Tę właściwą. On też na pewno poparłby Zakon. I na pewno byłby bardziej przydatny niż zawodniczka quidditcha, przed którą wciąż było dużo pracy, jeśli chciała w pojedynkach być równie skuteczna jak na boisku. Ale jego nie było, była za to Jamie, która bardzo chciała przysłużyć się Zakonowi. W związku z tym nie mogła spoczywać na laurach i musiała poznać jak najwięcej przydatnych umiejętności. Nie tylko tych dotyczących obrony przed czarną magią i uroków, które w ostatnich tygodniach zgłębiała, staczając pozorowany pojedynek z panem Rineheartem, a także dołączając na nowo do klubu pojedynków.
- Tak, racja. Za to ja nadal nie wiem, komu sprzyjam. Wiem o kilku osobach, o których mi powiedziano lub które same się ze mną skontaktowały. I to zawsze jest pewne zaskoczenie, gdy dowiaduję się, że znajomi przez kilka miesięcy coś przede mną ukrywali, ale cóż, najwyraźniej tak musi być – wzruszyła ramionami. Okazywało się, że sporo jej znajomych wiodło podwójne życie. Może kiedyś Gwardziści wreszcie jej zaufają. Wiedziała, że to od nich w znacznej mierze zależy to, do czego sojusznicy byli dopuszczani, a co przed nimi ukrywano. Teraz póki co pozostawało jej czekać, aż to ktoś się z nią skontaktuje i postanowi dać jej jakieś zajęcie. Zdawała sobie sprawę, że każde z tych zajęć to także swego rodzaju test. Wiedziała jednak podstawy o Zakonie. Pan Rineheart opowiedział jej co nieco, między innymi nazwiska niektórych ich wrogów, na których miała uważać.
- Nie boję się upadków, na pewno nie będą boleć tak, jak spadnięcie z miotły z wysokości kilkunastu metrów – powiedziała, uśmiechając się. Nie raz miała tę wątpliwą przyjemność upadku z miotły, więc przewrócenie się stojąc na ziemi nie wydawało się niczym strasznym. – Okej, to zaczynamy? Jakieś instrukcje na początek?
Oparła miotłę o najbliższe drzewo, po czym zdjęła torbę, a także najbardziej wierzchnią warstwę odzienia, bo spodziewała się, że pod wpływem wysiłku fizycznego mogłaby się przegrzać, poza tym wierzchnie ubranie krępowało ruchy. Została w spodniach i swetrze, a zdjęte rzeczy odłożyła na bok, obok drzewa i miotły.
- Zgadza się – przytaknęła. Jej ojciec też by tego chciał. Jamie silnej, zdeterminowanej, odważnej i gotowej do tego, by obrać konkretną stronę. Tę właściwą. On też na pewno poparłby Zakon. I na pewno byłby bardziej przydatny niż zawodniczka quidditcha, przed którą wciąż było dużo pracy, jeśli chciała w pojedynkach być równie skuteczna jak na boisku. Ale jego nie było, była za to Jamie, która bardzo chciała przysłużyć się Zakonowi. W związku z tym nie mogła spoczywać na laurach i musiała poznać jak najwięcej przydatnych umiejętności. Nie tylko tych dotyczących obrony przed czarną magią i uroków, które w ostatnich tygodniach zgłębiała, staczając pozorowany pojedynek z panem Rineheartem, a także dołączając na nowo do klubu pojedynków.
- Tak, racja. Za to ja nadal nie wiem, komu sprzyjam. Wiem o kilku osobach, o których mi powiedziano lub które same się ze mną skontaktowały. I to zawsze jest pewne zaskoczenie, gdy dowiaduję się, że znajomi przez kilka miesięcy coś przede mną ukrywali, ale cóż, najwyraźniej tak musi być – wzruszyła ramionami. Okazywało się, że sporo jej znajomych wiodło podwójne życie. Może kiedyś Gwardziści wreszcie jej zaufają. Wiedziała, że to od nich w znacznej mierze zależy to, do czego sojusznicy byli dopuszczani, a co przed nimi ukrywano. Teraz póki co pozostawało jej czekać, aż to ktoś się z nią skontaktuje i postanowi dać jej jakieś zajęcie. Zdawała sobie sprawę, że każde z tych zajęć to także swego rodzaju test. Wiedziała jednak podstawy o Zakonie. Pan Rineheart opowiedział jej co nieco, między innymi nazwiska niektórych ich wrogów, na których miała uważać.
- Nie boję się upadków, na pewno nie będą boleć tak, jak spadnięcie z miotły z wysokości kilkunastu metrów – powiedziała, uśmiechając się. Nie raz miała tę wątpliwą przyjemność upadku z miotły, więc przewrócenie się stojąc na ziemi nie wydawało się niczym strasznym. – Okej, to zaczynamy? Jakieś instrukcje na początek?
Oparła miotłę o najbliższe drzewo, po czym zdjęła torbę, a także najbardziej wierzchnią warstwę odzienia, bo spodziewała się, że pod wpływem wysiłku fizycznego mogłaby się przegrzać, poza tym wierzchnie ubranie krępowało ruchy. Została w spodniach i swetrze, a zdjęte rzeczy odłożyła na bok, obok drzewa i miotły.
z szafki
Jamie potrenowała trochę z Marcellą, słuchając jej rad i starając się przyswoić sobie wiedzę odnośnie tego, jak należy uderzać, by robić to skutecznie. Sam wzrost i siła to nie wszystko, liczyła się też technika, a tej Jamie do tej pory nie poznała zbyt skutecznie, bo w dziecięcych bójkach czy przepychankach z rodzeństwem trudno doszukiwać się jakichś konkretnych manewrów. Musiała na przykład dowiedzieć się tego, w jakie miejsca uderzać, żeby wywołać konkretny efekt i nie zrobić tego ani za słabo, ani też nie przesadzić. W którymś momencie uderzyła Marcellę chyba nawet zbyt mocno, różnica wzrostu i wagi jednak robiła swoje. Niewątpliwie będzie musiała odbyć więcej takich treningów, by jej siła została ukierunkowana właściwie i pozwoliła jej opanować metody walki wręcz. Mogły nadarzyć się sytuacje, kiedy nie będzie mogła posłużyć się różdżką i wtedy pozostanie liczyć tylko na siłę własnych rąk oraz zwinność wyrobioną latami gry w quidditcha.
Ale przyszedł moment gdy należało przerwać. Przypomniała sobie bowiem o pewnej sprawie, o której załatwienie poprosiła jej mama, a podczas tego treningu zupełnie straciła poczucie czasu i nawet nie zauważyła, jak szybko zleciał.
- Muszę już wracać. Dzięki za wskazówki, na pewno się przydadzą - zapewniła. W domu mogła nawet potrenować sama, uderzając w poduszki lub angażując najstarszego brata. Liczyło się żeby dbać o siłę mięśni i o to, by ręce nie zmęczyły się szybko podczas uderzeń. Minęło trochę czasu odkąd w Hogwarcie grała jako pałkarka, bo jako zawodowy gracz zawsze była ścigającą, więc nie musiała uderzać, a szybko i zwinnie rzucać kaflem lub przejmować go od przeciwników.
Pożegnała się i opuściła dom Figgów w Newton Stewart, teleportując się do Hogsmeade; będąc w Szkocji miała bowiem wstąpić po coś do znajomej mamy mieszkającej w wiosce, i przy okazji kupiła też trochę słodyczy z Miodowego Królestwa dla siebie i bliskich. W końcu po wysiłku fizycznym można było odrobinę sobie dogodzić i sprawić sobie słodką przyjemność, prawda? Potem przeniosła się do Doliny Godryka, gdzie wzięła od mamy maść na siniaki i starannie wsmarowała ją w obite miejsca, by skóra szybko odzyskała normalny wygląd, a ból zniknął.
| zt.
Jamie potrenowała trochę z Marcellą, słuchając jej rad i starając się przyswoić sobie wiedzę odnośnie tego, jak należy uderzać, by robić to skutecznie. Sam wzrost i siła to nie wszystko, liczyła się też technika, a tej Jamie do tej pory nie poznała zbyt skutecznie, bo w dziecięcych bójkach czy przepychankach z rodzeństwem trudno doszukiwać się jakichś konkretnych manewrów. Musiała na przykład dowiedzieć się tego, w jakie miejsca uderzać, żeby wywołać konkretny efekt i nie zrobić tego ani za słabo, ani też nie przesadzić. W którymś momencie uderzyła Marcellę chyba nawet zbyt mocno, różnica wzrostu i wagi jednak robiła swoje. Niewątpliwie będzie musiała odbyć więcej takich treningów, by jej siła została ukierunkowana właściwie i pozwoliła jej opanować metody walki wręcz. Mogły nadarzyć się sytuacje, kiedy nie będzie mogła posłużyć się różdżką i wtedy pozostanie liczyć tylko na siłę własnych rąk oraz zwinność wyrobioną latami gry w quidditcha.
Ale przyszedł moment gdy należało przerwać. Przypomniała sobie bowiem o pewnej sprawie, o której załatwienie poprosiła jej mama, a podczas tego treningu zupełnie straciła poczucie czasu i nawet nie zauważyła, jak szybko zleciał.
- Muszę już wracać. Dzięki za wskazówki, na pewno się przydadzą - zapewniła. W domu mogła nawet potrenować sama, uderzając w poduszki lub angażując najstarszego brata. Liczyło się żeby dbać o siłę mięśni i o to, by ręce nie zmęczyły się szybko podczas uderzeń. Minęło trochę czasu odkąd w Hogwarcie grała jako pałkarka, bo jako zawodowy gracz zawsze była ścigającą, więc nie musiała uderzać, a szybko i zwinnie rzucać kaflem lub przejmować go od przeciwników.
Pożegnała się i opuściła dom Figgów w Newton Stewart, teleportując się do Hogsmeade; będąc w Szkocji miała bowiem wstąpić po coś do znajomej mamy mieszkającej w wiosce, i przy okazji kupiła też trochę słodyczy z Miodowego Królestwa dla siebie i bliskich. W końcu po wysiłku fizycznym można było odrobinę sobie dogodzić i sprawić sobie słodką przyjemność, prawda? Potem przeniosła się do Doliny Godryka, gdzie wzięła od mamy maść na siniaki i starannie wsmarowała ją w obite miejsca, by skóra szybko odzyskała normalny wygląd, a ból zniknął.
| zt.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogród od strony wrzosowiska
Szybka odpowiedź