Salon na parterze
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon na parterze
Do tego pomieszczenia wchodzi się bezpośrednio z przedsionka. Na pierwszy rzut oka widać, że meble nie były kupowane jednym rzutem, a być może nawet są z odzysku - każdy nieco z innej parafii, ale w podobnej kolorystyce co dodaje pomieszczeniu nieco chaotycznego, ale swojskiego wyglądu. Króluje uspokajająca zieleń w towarzystwie łagodnego beżu. Dodatkowo wszędzie da się dostrzec uwielbiane przez najstarszą z sióstr Figg motywy kwiatowe. Zaraz naprzeciwko wejścia stoi kominek, podłączony do sieci Fiuu, jednak nieczynny w tym momencie aż do naprawienia.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
stąd
Willow ostrożnie podała kobiecie drobną, chudą dłoń. Gdyby tak zobaczyła się teraz w lustrze, zapewne sama przestraszyłaby się tego, jak wygląda, bo zupełnie nie przypominała siebie. Przebudzenie z pięknego snu nie nadchodziło, co kazało jej sądzić, że może to rzeczywiście prawda – była wolna. Mogła napawać się zapachem świeżego powietrza i przyzwyczajać się na powrót do dziennego światła. Nigdy, przenigdy nie chciałaby wrócić do miejsca, gdzie spędziła ostatni czas. Pomijając to, co z nią robiono, dla każdego Lovegooda samo zamknięcie było tragedią, ale nie była sama – i poczucie obowiązku, by nieść pocieszenie mężczyźnie tkwiącemu tam dłużej od niej, pomogło jej pozostać przy zdrowych zmysłach, bo podczas dłużących się godzin w zamknięciu mogła leżeć z twarzą przy dziurze w dole ściany i snuć opowieści, które podnosiły na duchu ich dwójkę. Była bardzo ciekawa, co się z nim stało, ale gorąco życzyła mu, żeby ta anomalia zabrała stamtąd też jego. Jeśli tak było, to mógł wylądować dosłownie wszędzie. I, choć o tym starała się nie myśleć, mogła wyrządzić mu rany, jak jej mamie, która zmarła przez anomalię. Ciągle pamiętała zakrwawione, porozszczepiane ciało leżące na podwórzu w pierwszomajową noc. Co, jeśli jej towarzysz zza ściany też gdzieś dogorywał w podobny sposób?
Znów zwróciła spojrzenie na kobietę, która, jak się okazało, była czarownicą. Willy ulżyło; choć mimo swoich doświadczeń nie czuła nienawiści do mugoli, bo wiedziała, że nie wszyscy byli jak ci, którzy ją porwali, to wiedziała że czarownica może pomóc jej znacznie skuteczniej. Mogła zagwarantować jej kontakt z rodziną i powrót do domu, a także zrozumieć ją.
- Tak, ale... nie mam przy sobie różdżki – powiedziała, odczuwając brak tego małego drewienka, które odebrali jej mugole, jak wszystko co przy sobie miała, choć pewnie nie wiedzieli do końca, czym ów patyk jest. Nie zostawili jej jednak żadnych rzeczy osobistych, by nie mogła ich użyć do ucieczki. Zabrali nawet ubrania, zamiast nich dając ten biały łach, w jakim chodzili tam wszyscy osadzeni.
- To cudownie, że jest pani czarownicą! – rzekła z wyraźną ulgą. – Nie byłam pewna, gdzie trafiłam i kogo się spodziewać. Moi bliscy... pewnie się martwią. Muszę do nich wrócić.
Choć na początku była tak wystraszona, z upływem kolejnych chwil rozmowy coraz mniej przypominała zaszczute zwierzątko i zaczynała się otwierać. Była też mimo osłabienia bardziej ożywiona, kurczowo trzymając się nadziei na to, że wszystko jest dobrze i była już bezpieczna. Opierając się na ręce nieznajomej doszła do domu, lekko utykając. Gdyby nie pomoc kobiety, prawdopodobnie znowu by się potknęła. Tygodnie krążenia od ściany do ściany w małej przestrzeni robiły swoje, podobnie jak niedożywienie oraz krzywdzenie jej.
A więc okazało się, że wylądowała aż w Szkocji! Co prawda nie wiedziała, gdzie ją przetrzymywano, ale przypuszczała, że pewnie gdzieś w Anglii, choć pewna nie była.
- W Szkocji? – zdziwiła się. – Lubię – przytaknęła po chwili; wypiłaby teraz praktycznie wszystko, nawet najzwyklejszą wodę, byle zwilżyć suchość w gardle.
Weszły do domu kobiety, do czegoś w rodzaju salonu. Swojski, chaotyczny wystrój od razu przypadł Willy do gustu – i jej dom nie był szczytem uporządkowania. Był jakiś ekscentryczny urok w tych niedopasowanych do siebie meblach, co sprawiło, że poczuła się tu bardziej swobodnie. Lubiła takie miejsca i miała wrażenie, że właściciele takich domów byli bardzo ciekawymi ludźmi. Była to też cudowna, barwna odmiana po surowym wystroju miejsca, w którym spędziła ostatni czas, a w którym dominowały zimne, bezosobowe biele i szarości. W otoczeniu kolorów od razu poczuła się lepiej i pewniej, nie była już tak wystraszona.
- Podoba mi się tu – szepnęła, delikatnie gładząc materiał jakiegoś fotela zanim ostrożnie przysiadła na jego brzegu. Owinęła się kocem, bo nadal było jej zimno, choć mniej niż na dworze. Uważnie śledziła wzrokiem kobietę. – Którego dzisiaj mamy? – zapytała nagle, ciekawa, czy jeszcze trwał sierpień, czy może już wrzesień, a nawet październik...
Willow ostrożnie podała kobiecie drobną, chudą dłoń. Gdyby tak zobaczyła się teraz w lustrze, zapewne sama przestraszyłaby się tego, jak wygląda, bo zupełnie nie przypominała siebie. Przebudzenie z pięknego snu nie nadchodziło, co kazało jej sądzić, że może to rzeczywiście prawda – była wolna. Mogła napawać się zapachem świeżego powietrza i przyzwyczajać się na powrót do dziennego światła. Nigdy, przenigdy nie chciałaby wrócić do miejsca, gdzie spędziła ostatni czas. Pomijając to, co z nią robiono, dla każdego Lovegooda samo zamknięcie było tragedią, ale nie była sama – i poczucie obowiązku, by nieść pocieszenie mężczyźnie tkwiącemu tam dłużej od niej, pomogło jej pozostać przy zdrowych zmysłach, bo podczas dłużących się godzin w zamknięciu mogła leżeć z twarzą przy dziurze w dole ściany i snuć opowieści, które podnosiły na duchu ich dwójkę. Była bardzo ciekawa, co się z nim stało, ale gorąco życzyła mu, żeby ta anomalia zabrała stamtąd też jego. Jeśli tak było, to mógł wylądować dosłownie wszędzie. I, choć o tym starała się nie myśleć, mogła wyrządzić mu rany, jak jej mamie, która zmarła przez anomalię. Ciągle pamiętała zakrwawione, porozszczepiane ciało leżące na podwórzu w pierwszomajową noc. Co, jeśli jej towarzysz zza ściany też gdzieś dogorywał w podobny sposób?
Znów zwróciła spojrzenie na kobietę, która, jak się okazało, była czarownicą. Willy ulżyło; choć mimo swoich doświadczeń nie czuła nienawiści do mugoli, bo wiedziała, że nie wszyscy byli jak ci, którzy ją porwali, to wiedziała że czarownica może pomóc jej znacznie skuteczniej. Mogła zagwarantować jej kontakt z rodziną i powrót do domu, a także zrozumieć ją.
- Tak, ale... nie mam przy sobie różdżki – powiedziała, odczuwając brak tego małego drewienka, które odebrali jej mugole, jak wszystko co przy sobie miała, choć pewnie nie wiedzieli do końca, czym ów patyk jest. Nie zostawili jej jednak żadnych rzeczy osobistych, by nie mogła ich użyć do ucieczki. Zabrali nawet ubrania, zamiast nich dając ten biały łach, w jakim chodzili tam wszyscy osadzeni.
- To cudownie, że jest pani czarownicą! – rzekła z wyraźną ulgą. – Nie byłam pewna, gdzie trafiłam i kogo się spodziewać. Moi bliscy... pewnie się martwią. Muszę do nich wrócić.
Choć na początku była tak wystraszona, z upływem kolejnych chwil rozmowy coraz mniej przypominała zaszczute zwierzątko i zaczynała się otwierać. Była też mimo osłabienia bardziej ożywiona, kurczowo trzymając się nadziei na to, że wszystko jest dobrze i była już bezpieczna. Opierając się na ręce nieznajomej doszła do domu, lekko utykając. Gdyby nie pomoc kobiety, prawdopodobnie znowu by się potknęła. Tygodnie krążenia od ściany do ściany w małej przestrzeni robiły swoje, podobnie jak niedożywienie oraz krzywdzenie jej.
A więc okazało się, że wylądowała aż w Szkocji! Co prawda nie wiedziała, gdzie ją przetrzymywano, ale przypuszczała, że pewnie gdzieś w Anglii, choć pewna nie była.
- W Szkocji? – zdziwiła się. – Lubię – przytaknęła po chwili; wypiłaby teraz praktycznie wszystko, nawet najzwyklejszą wodę, byle zwilżyć suchość w gardle.
Weszły do domu kobiety, do czegoś w rodzaju salonu. Swojski, chaotyczny wystrój od razu przypadł Willy do gustu – i jej dom nie był szczytem uporządkowania. Był jakiś ekscentryczny urok w tych niedopasowanych do siebie meblach, co sprawiło, że poczuła się tu bardziej swobodnie. Lubiła takie miejsca i miała wrażenie, że właściciele takich domów byli bardzo ciekawymi ludźmi. Była to też cudowna, barwna odmiana po surowym wystroju miejsca, w którym spędziła ostatni czas, a w którym dominowały zimne, bezosobowe biele i szarości. W otoczeniu kolorów od razu poczuła się lepiej i pewniej, nie była już tak wystraszona.
- Podoba mi się tu – szepnęła, delikatnie gładząc materiał jakiegoś fotela zanim ostrożnie przysiadła na jego brzegu. Owinęła się kocem, bo nadal było jej zimno, choć mniej niż na dworze. Uważnie śledziła wzrokiem kobietę. – Którego dzisiaj mamy? – zapytała nagle, ciekawa, czy jeszcze trwał sierpień, czy może już wrzesień, a nawet październik...
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie palili w kominku na razie. Nie było na tyle chłodno, żeby było to w jakikolwiek sposób potrzebne. Choć noce nie sprzyjały na pewno spontanicznemu spaniu pod gwiazdami, to dni nadal przypominały, że nie skończyło się astronomiczne lato. Niedługo światło słoneczne ostatecznie zupełnie ogrzeje pomieszczenie w którym właśnie mogły przysiąść i dać sobie odpocząć.
- Oj proszę, nie tytułuj mnie pani. Na pani trzeba sobie zasłużyć! - powiedziała rozbawiona nieco tak miłym traktowaniem ze strony dziewczyny. Podejrzewała też, że Willow nie była dużo młodsza od niej, bo na młodszą wyglądała mimo wszystko. Być może dlatego, że była tak wychudzona, a może po prostu jasne włosy działały na korzyść. Może też powinna nieco zmienić odcień? Coraz częściej zarzucano jej bycie rudzielcem, a przecież była blondynką, tylko trochę ciemniejszą. - Odpoczniesz chwilę i spróbujemy to rozwiązać, okej? Pewnie Twoja rodzina zmartwiłaby się jeszcze bardziej, gdy wrócisz w takim stanie.
Marcella pozwoliła dziewczynie usiąść, ale sama tego nie zrobiła. Uśmiechnęła się tylko pogodnie, szykując się do chwilowej wycieczki do kuchni. - Tak, w Newton Steward. Witamy u Figgów, lubimy niespodziewanych gości. - Mówiła to nieco pół żartem, bo nie zawsze niespodziewany gość kojarzył się jej dobrze. Zwłaszcza z powodu spaczenia zawodowego, czasami żartowała sobie w ten sposób z przypadkowych włamań.
Gdy zniknęła za drzwiami kuchni, towarzystwa dotrzymywał blondynce siostrzeniec Marcelli. Chłopiec był ciekawski i pogodny, zadawał różne pytania, nie zawsze na miejscu, mogły one na pewno speszyć Willow. Gdy dziewczyna wróciła z dwiema herbatami, a na drugi sort przyniosła jeszcze podgrzaną owsiankę z jabłkami w małej misce. Jeśli dziewczyna była głodzona, lepiej, żeby nie jadła dużo na raz, to się zawsze bardzo źle kończyło. Gdy w końcu Figg usiadła na kanapie, wygoniła chłopca do swojego pokoju. Trzeba było zacząć bardziej dorosłe rozmowy, takie nieodpowiednie dla dzieci, a pewnie nieznajoma miała kilka takich do powiedzenia. - Powiedz, jeśli będziesz chciała trochę więcej miodu lub cynamonu. Dla siebie nie słodzę wiele. - Przyznała. Cóż, posiłek przygotowywała głównie z myślą o sobie, więc nie musiało to smakować dziewczynie. Przyjemnie jednak było zobaczyć, że cieszy się na widok zupełnie prostego, ale jakiegoś normalnego posiłku.
- Dzisiaj jest szósty września. - powiedziała cierpliwie, chociaż była zaskoczona, że dziewczyna aż tak straciła poczucie czasu. Marcella złapała za kubek i wrzuciła do niego jedną kostkę cukru z małej cukierniczki stojącej na środku stołu. Gdzieś między podróżami do kuchni na jej nosie pojawiły się okulary w cienkich oprawkach. - Dobrze, to zacznijmy od początku. Co właściwie Ci się przytrafiło?
W końcu to pytanie musiało paść. W tym przypadku grała tego dobrego glinę.
- Oj proszę, nie tytułuj mnie pani. Na pani trzeba sobie zasłużyć! - powiedziała rozbawiona nieco tak miłym traktowaniem ze strony dziewczyny. Podejrzewała też, że Willow nie była dużo młodsza od niej, bo na młodszą wyglądała mimo wszystko. Być może dlatego, że była tak wychudzona, a może po prostu jasne włosy działały na korzyść. Może też powinna nieco zmienić odcień? Coraz częściej zarzucano jej bycie rudzielcem, a przecież była blondynką, tylko trochę ciemniejszą. - Odpoczniesz chwilę i spróbujemy to rozwiązać, okej? Pewnie Twoja rodzina zmartwiłaby się jeszcze bardziej, gdy wrócisz w takim stanie.
Marcella pozwoliła dziewczynie usiąść, ale sama tego nie zrobiła. Uśmiechnęła się tylko pogodnie, szykując się do chwilowej wycieczki do kuchni. - Tak, w Newton Steward. Witamy u Figgów, lubimy niespodziewanych gości. - Mówiła to nieco pół żartem, bo nie zawsze niespodziewany gość kojarzył się jej dobrze. Zwłaszcza z powodu spaczenia zawodowego, czasami żartowała sobie w ten sposób z przypadkowych włamań.
Gdy zniknęła za drzwiami kuchni, towarzystwa dotrzymywał blondynce siostrzeniec Marcelli. Chłopiec był ciekawski i pogodny, zadawał różne pytania, nie zawsze na miejscu, mogły one na pewno speszyć Willow. Gdy dziewczyna wróciła z dwiema herbatami, a na drugi sort przyniosła jeszcze podgrzaną owsiankę z jabłkami w małej misce. Jeśli dziewczyna była głodzona, lepiej, żeby nie jadła dużo na raz, to się zawsze bardzo źle kończyło. Gdy w końcu Figg usiadła na kanapie, wygoniła chłopca do swojego pokoju. Trzeba było zacząć bardziej dorosłe rozmowy, takie nieodpowiednie dla dzieci, a pewnie nieznajoma miała kilka takich do powiedzenia. - Powiedz, jeśli będziesz chciała trochę więcej miodu lub cynamonu. Dla siebie nie słodzę wiele. - Przyznała. Cóż, posiłek przygotowywała głównie z myślą o sobie, więc nie musiało to smakować dziewczynie. Przyjemnie jednak było zobaczyć, że cieszy się na widok zupełnie prostego, ale jakiegoś normalnego posiłku.
- Dzisiaj jest szósty września. - powiedziała cierpliwie, chociaż była zaskoczona, że dziewczyna aż tak straciła poczucie czasu. Marcella złapała za kubek i wrzuciła do niego jedną kostkę cukru z małej cukierniczki stojącej na środku stołu. Gdzieś między podróżami do kuchni na jej nosie pojawiły się okulary w cienkich oprawkach. - Dobrze, to zacznijmy od początku. Co właściwie Ci się przytrafiło?
W końcu to pytanie musiało paść. W tym przypadku grała tego dobrego glinę.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Anomalie w ostatnich miesiącach wiele rzeczy wywracały do góry nogami, choć Will nie wiedziała nawet, jaka pogoda była na zewnątrz już po jej zniknięciu. Czy wszystko się normowało, czy może znowu nadeszła śnieżna zima w środku lata? To, co widziała na zewnątrz dzisiaj, przypominało dość typowy wrześniowy poranek, choć noc była zaskakująco ciepła.
Willy była grzeczna i wciąż nieco onieśmielona nową dla siebie sytuacją, choć przypuszczała, że Marcella nie może być od niej wiele starsza. Teraz, kiedy już znalazły się w środku i oczy nie łzawiły jej od dziennego światła, mogła przyjrzeć jej się dokładniej, odkrywając, że musiała być młodsza niż początkowo zakładała, najwyżej kilka lat starsza od niej samej. Była też kolorowa – nie tak jak tamci mugole odziani w biel. Monochromatyczność i surowość w barwach pewnie jeszcze długo miały przywoływać złe skojarzenia.
- Tak, dobrze – przytaknęła, kiwając grzecznie głową. Musiała przyznać jej rację, nie mogła wkroczyć do rodzinnego domu wyglądając w taki sposób. – Chciałabym chociaż napisać list do siostry i taty. Masz sowę? – zapytała, mimowolnie zastanawiając się, co robili jej ojciec i siostra. Czy jej szukali? Czy tęsknili? Mieli tylko siebie, odkąd umarła mama, a trzy lata wcześniej Mikael. Czuła się źle z tym, że tak nagle zniknęła i że bliscy musieli trwać w niepewności co do jej losów. Chciała jednak wierzyć, że oboje jakoś się trzymali i że uniknęli innych nieszczęść. Miała nadzieję, że żyją i robią to, co zawsze.
- Figg? Chyba kojarzę to nazwisko – zastanowiła się. Świat czarodziejów wbrew pozorom nie był duży, więc można było zapamiętać nazwiska czarodziejskich rodzin. – Ja jestem Lovegood. Willow Lovegood – dodała. Nazwisko Lovegood było chyba dość znane, jak odniosła wrażenie w Hogwarcie, choć większości ludzi kojarzyło się dość jednoznacznie z rodziną ekscentryków żyjących w swoim własnym świecie. Willy nigdy jednak się tym nie przejmowała, dumna z rodziny bez względu na to, co myśleli o nich inni. Nosiła swoje miano z dumą, utożsamiając się z nim w pełni.
Kiedy Marcella wyszła do kuchni, Willy pozostała na miejscu, przyglądając się elementom wyposażenia wnętrza. Jej wzrok był zadowolony z większej ilości bodźców, dzięki czemu nie musiała raz po raz liczyć pęknięć na posadzce i ścianach. Gdy pojawił się mały chłopiec, Willy zwróciła uwagę na niego, mimo ciekawskich pytań rozluźniając się, bo wydawało jej się to tak normalne i niewinne – widzieć pogodne, zadowolone dziecko. W ogrodzie magizoologicznym, gdzie pracowała, lubiła mieć kontakt z dziećmi, więc kiedy Marcella wróciła do pokoju, zastała znacznie weselszą Willy opowiadającą chłopcu o magicznych zwierzątkach.
Willow od razu poczuła przyjemny zapach herbaty, a także owsianki. Chwyciła obiema dłońmi kubek i ostrożnie wypiła kilka łyków, czując ogromną ulgę, jak herbata zwilżyła jej gardło. Następnie szybko chwyciła miseczkę i zaczęła energicznie pałaszować. Od dawna nie miała w ustach czegoś tak dobrego, więc każdy kęs był poezją dla jej podniebienia stęsknionego za normalnym jedzeniem. Zawartość zarówno miseczki, jak i kubka znikła bardzo szybko, choć przypuszczała, że pytania prędzej czy później nadejdą, skoro pojawiła się tutaj znikąd taka zmarniała i wystraszona, w lichej koszulinie i bez różdżki, i nawet nie wiedziała jaki mieli dzień. Może powinna była sobie podobne pytanie odpuścić, ale za bardzo chciała wiedzieć, ile minęło czasu.
Szósty września. Porwano ją dziesiątego sierpnia, więc spędziła w niewoli cztery tygodnie. Prawie miesiąc. Uświadamiając to sobie wyprostowała się bezwiednie. Miesiąc w zamknięciu, a jej rodzina przez cały ten czas nie wiedziała, co się z nią dzieje. Gdyby była kimś innym pewnie wpadłaby w panikę i zaczęła miotać się po pokoju, ale była Willow Lovegood i na zewnątrz mało było widać tego, co działo się w środku. Tylko siedziała z odrobinę bardziej nieobecnym, zamyślonym spojrzeniem. Niedługo miała wrócić do bliskich, kończąc ich niepokój. Ta myśl podtrzymywała ją na duchu.
A potem, słysząc kolejne pytanie, wyrwała się z zadumy. Duże, jasne oczy spoczęły na kobiecie, a potem opuściła wzrok i zaczęła bawić się brzegiem koca. Czy powinna komuś mówić o tym, co się stało? Chyba nie. Czuła się bardzo nieswojo z myślą o dzieleniu się tym, zwłaszcza w obliczu obecnych w społeczeństwie antymugolskich nastrojów, które zauważali nawet tak oderwani od rzeczywistości ludzie jak Lovegoodowie. Nie chciała przykładać ręki do rosnących uprzedzeń, ani tym bardziej być ciągana do ministerstwa by złożyć zeznania, jeśli Marcella zawiadomiłaby odpowiednie służby (a Willy jeszcze nie wiedziała, że sama była ich częścią), chociaż nie wyglądała też na jedną z tych konserwatywnych czarodziejów. Wydawała się miła, jej dom też wyglądał na lokum kogoś miłego, a mama zawsze mówiła, że obserwując czyjś dom można było wiele dowiedzieć się o nim samym. Tutaj musieli chyba mieszkać weseli, lubiący kolory ludzie. W jej wyobrażeniach ci źli mieli ponure domostwa pełne odcieni czerni i złowieszczych elementów wyposażenia.
- W sumie to... Nic szczególnego – odezwała się cicho. – Nie chcę o tym opowiadać. To... naprawdę nic takiego.
Willy była grzeczna i wciąż nieco onieśmielona nową dla siebie sytuacją, choć przypuszczała, że Marcella nie może być od niej wiele starsza. Teraz, kiedy już znalazły się w środku i oczy nie łzawiły jej od dziennego światła, mogła przyjrzeć jej się dokładniej, odkrywając, że musiała być młodsza niż początkowo zakładała, najwyżej kilka lat starsza od niej samej. Była też kolorowa – nie tak jak tamci mugole odziani w biel. Monochromatyczność i surowość w barwach pewnie jeszcze długo miały przywoływać złe skojarzenia.
- Tak, dobrze – przytaknęła, kiwając grzecznie głową. Musiała przyznać jej rację, nie mogła wkroczyć do rodzinnego domu wyglądając w taki sposób. – Chciałabym chociaż napisać list do siostry i taty. Masz sowę? – zapytała, mimowolnie zastanawiając się, co robili jej ojciec i siostra. Czy jej szukali? Czy tęsknili? Mieli tylko siebie, odkąd umarła mama, a trzy lata wcześniej Mikael. Czuła się źle z tym, że tak nagle zniknęła i że bliscy musieli trwać w niepewności co do jej losów. Chciała jednak wierzyć, że oboje jakoś się trzymali i że uniknęli innych nieszczęść. Miała nadzieję, że żyją i robią to, co zawsze.
- Figg? Chyba kojarzę to nazwisko – zastanowiła się. Świat czarodziejów wbrew pozorom nie był duży, więc można było zapamiętać nazwiska czarodziejskich rodzin. – Ja jestem Lovegood. Willow Lovegood – dodała. Nazwisko Lovegood było chyba dość znane, jak odniosła wrażenie w Hogwarcie, choć większości ludzi kojarzyło się dość jednoznacznie z rodziną ekscentryków żyjących w swoim własnym świecie. Willy nigdy jednak się tym nie przejmowała, dumna z rodziny bez względu na to, co myśleli o nich inni. Nosiła swoje miano z dumą, utożsamiając się z nim w pełni.
Kiedy Marcella wyszła do kuchni, Willy pozostała na miejscu, przyglądając się elementom wyposażenia wnętrza. Jej wzrok był zadowolony z większej ilości bodźców, dzięki czemu nie musiała raz po raz liczyć pęknięć na posadzce i ścianach. Gdy pojawił się mały chłopiec, Willy zwróciła uwagę na niego, mimo ciekawskich pytań rozluźniając się, bo wydawało jej się to tak normalne i niewinne – widzieć pogodne, zadowolone dziecko. W ogrodzie magizoologicznym, gdzie pracowała, lubiła mieć kontakt z dziećmi, więc kiedy Marcella wróciła do pokoju, zastała znacznie weselszą Willy opowiadającą chłopcu o magicznych zwierzątkach.
Willow od razu poczuła przyjemny zapach herbaty, a także owsianki. Chwyciła obiema dłońmi kubek i ostrożnie wypiła kilka łyków, czując ogromną ulgę, jak herbata zwilżyła jej gardło. Następnie szybko chwyciła miseczkę i zaczęła energicznie pałaszować. Od dawna nie miała w ustach czegoś tak dobrego, więc każdy kęs był poezją dla jej podniebienia stęsknionego za normalnym jedzeniem. Zawartość zarówno miseczki, jak i kubka znikła bardzo szybko, choć przypuszczała, że pytania prędzej czy później nadejdą, skoro pojawiła się tutaj znikąd taka zmarniała i wystraszona, w lichej koszulinie i bez różdżki, i nawet nie wiedziała jaki mieli dzień. Może powinna była sobie podobne pytanie odpuścić, ale za bardzo chciała wiedzieć, ile minęło czasu.
Szósty września. Porwano ją dziesiątego sierpnia, więc spędziła w niewoli cztery tygodnie. Prawie miesiąc. Uświadamiając to sobie wyprostowała się bezwiednie. Miesiąc w zamknięciu, a jej rodzina przez cały ten czas nie wiedziała, co się z nią dzieje. Gdyby była kimś innym pewnie wpadłaby w panikę i zaczęła miotać się po pokoju, ale była Willow Lovegood i na zewnątrz mało było widać tego, co działo się w środku. Tylko siedziała z odrobinę bardziej nieobecnym, zamyślonym spojrzeniem. Niedługo miała wrócić do bliskich, kończąc ich niepokój. Ta myśl podtrzymywała ją na duchu.
A potem, słysząc kolejne pytanie, wyrwała się z zadumy. Duże, jasne oczy spoczęły na kobiecie, a potem opuściła wzrok i zaczęła bawić się brzegiem koca. Czy powinna komuś mówić o tym, co się stało? Chyba nie. Czuła się bardzo nieswojo z myślą o dzieleniu się tym, zwłaszcza w obliczu obecnych w społeczeństwie antymugolskich nastrojów, które zauważali nawet tak oderwani od rzeczywistości ludzie jak Lovegoodowie. Nie chciała przykładać ręki do rosnących uprzedzeń, ani tym bardziej być ciągana do ministerstwa by złożyć zeznania, jeśli Marcella zawiadomiłaby odpowiednie służby (a Willy jeszcze nie wiedziała, że sama była ich częścią), chociaż nie wyglądała też na jedną z tych konserwatywnych czarodziejów. Wydawała się miła, jej dom też wyglądał na lokum kogoś miłego, a mama zawsze mówiła, że obserwując czyjś dom można było wiele dowiedzieć się o nim samym. Tutaj musieli chyba mieszkać weseli, lubiący kolory ludzie. W jej wyobrażeniach ci źli mieli ponure domostwa pełne odcieni czerni i złowieszczych elementów wyposażenia.
- W sumie to... Nic szczególnego – odezwała się cicho. – Nie chcę o tym opowiadać. To... naprawdę nic takiego.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wiedziała, że obie będą musiały popracować chwilę nad tym, jak będzie wyglądał najbliższy czas. Marcella była częścią służb porządkowych, a to znaczyło w tym momencie tyle, że po prostu umiała obchodzić się z trudnymi przypadkami. Po pierwsze, zadbanie o bezpieczeństwo przestraszonej osoby. To akurat było najprostsze, bo szło w parze z jej własną osobowością. Wiedziała, że cokolwiek osiągnąć będą mogły dopiero, kiedy Willow poczuje się swobodnie.
- Jasne, mam nawet własną. - powiedziała pogodnie po czym wstała z kanapy i podeszła do jednej z szafek, z której wyciągnęła samopiszące pióro oraz pergamin. Pióro wprawdzie należało do jej starszej siostry, ale ta na pewno się nie obrazi, że Marcy je sobie na chwilę pożyczyła. - Jak sobie radzisz na miotle? Ostatnio to najlepszy sposób przemieszczania się.
Położyła pergamin i pióro na stole po czym usiadła znów obok.
- Lovegood! Co za niespodzianka, mam koleżankę z Lovegoodów. Ma na imię Henrietta, pomagała mi ostatnio z plagą elfów w kuchni. Nawet nie wyobrażasz sobie jakie to było straszne, larwy były wszędzie, bo moja siostra kupiła sobie jakieś ziółka w doniczkach. - Westchnęła ciężko. Marcia nie była dobra w zielarstwie ani specjalnie... W rozpoznawaniu larw i wiedziała tyle ile powiedziała jej koleżanka na ten temat. Co więcej dostała uczulenia na te straszne larwy i musiała zrobić wielkie czyszczenie kuchni, straszna sprawa.
Poczekała aż dziewczyna zje, ogrzeje się i odpręży. Musiała jednak dowiedzieć się co naprawdę się przytrafiło. Moralność nie pozwalała jej zostawić takiej sprawy samej sobie. Musiała więc zająć się zdobyciem zaufania, a więc - musiała być z dziewczyną w pełni szczera. Mogło to mieć różne skutki - albo zadziałać naprawdę dobrze i w końcu dowie się o co chodzi w tej przedziwnej sprawie albo wręcz przeciwnie. Lovegood zupełnie zamknie się na wszystkie ewentualności.
- Rozumiem Cię bardzo dobrze, domyślam się, że to nie są najprzyjemniejsze wspomnienia. Nie możesz jednak całkiem się od tego odciąć, bo ludzie, którzy ci to zrobili pozostaną bezkarni. - wyjaśniła łagodnie. Trudno było oskarżyć Figga o poglądy antymugolskie. Rodzina może nie była najbardziej znana, mieli bardzo mało jednostek, które zaszły w swoim życiu daleko. Jednak rodzina to była bardzo stara, korzeniami sięgająca jeszcze do czasów, gdy Celtowie nie zamieszkiwali tylko Wysp Brytyjskich, a pół Europy. Gdy się poszperało, można było się dowiedzieć, że jeszcze w okolicy trzynastego wieku zaczęli bratać się z mugolami, czarownice brały sobie niemagicznych mężów, przez co rodzina nieodłącznie kojarzyła się z charłactwem. Zabawne, zwłaszcza, że rzeczywiście mieli w rodzinie charłaka. - Jeśli jednak chciałabyś mimo wszystko podzielić się z tym co się stało, chciałabym żebyś wiedziała, że mogę Ci pomóc. Widzisz... Pracuję dla magicznej policji. - Wyznała jasno i szybko, rzucając właściwie tę informację jak na loterii. Albo Willow całkowicie zamknie się na argumenty, albo wręcz przeciwnie.
- Jasne, mam nawet własną. - powiedziała pogodnie po czym wstała z kanapy i podeszła do jednej z szafek, z której wyciągnęła samopiszące pióro oraz pergamin. Pióro wprawdzie należało do jej starszej siostry, ale ta na pewno się nie obrazi, że Marcy je sobie na chwilę pożyczyła. - Jak sobie radzisz na miotle? Ostatnio to najlepszy sposób przemieszczania się.
Położyła pergamin i pióro na stole po czym usiadła znów obok.
- Lovegood! Co za niespodzianka, mam koleżankę z Lovegoodów. Ma na imię Henrietta, pomagała mi ostatnio z plagą elfów w kuchni. Nawet nie wyobrażasz sobie jakie to było straszne, larwy były wszędzie, bo moja siostra kupiła sobie jakieś ziółka w doniczkach. - Westchnęła ciężko. Marcia nie była dobra w zielarstwie ani specjalnie... W rozpoznawaniu larw i wiedziała tyle ile powiedziała jej koleżanka na ten temat. Co więcej dostała uczulenia na te straszne larwy i musiała zrobić wielkie czyszczenie kuchni, straszna sprawa.
Poczekała aż dziewczyna zje, ogrzeje się i odpręży. Musiała jednak dowiedzieć się co naprawdę się przytrafiło. Moralność nie pozwalała jej zostawić takiej sprawy samej sobie. Musiała więc zająć się zdobyciem zaufania, a więc - musiała być z dziewczyną w pełni szczera. Mogło to mieć różne skutki - albo zadziałać naprawdę dobrze i w końcu dowie się o co chodzi w tej przedziwnej sprawie albo wręcz przeciwnie. Lovegood zupełnie zamknie się na wszystkie ewentualności.
- Rozumiem Cię bardzo dobrze, domyślam się, że to nie są najprzyjemniejsze wspomnienia. Nie możesz jednak całkiem się od tego odciąć, bo ludzie, którzy ci to zrobili pozostaną bezkarni. - wyjaśniła łagodnie. Trudno było oskarżyć Figga o poglądy antymugolskie. Rodzina może nie była najbardziej znana, mieli bardzo mało jednostek, które zaszły w swoim życiu daleko. Jednak rodzina to była bardzo stara, korzeniami sięgająca jeszcze do czasów, gdy Celtowie nie zamieszkiwali tylko Wysp Brytyjskich, a pół Europy. Gdy się poszperało, można było się dowiedzieć, że jeszcze w okolicy trzynastego wieku zaczęli bratać się z mugolami, czarownice brały sobie niemagicznych mężów, przez co rodzina nieodłącznie kojarzyła się z charłactwem. Zabawne, zwłaszcza, że rzeczywiście mieli w rodzinie charłaka. - Jeśli jednak chciałabyś mimo wszystko podzielić się z tym co się stało, chciałabym żebyś wiedziała, że mogę Ci pomóc. Widzisz... Pracuję dla magicznej policji. - Wyznała jasno i szybko, rzucając właściwie tę informację jak na loterii. Albo Willow całkowicie zamknie się na argumenty, albo wręcz przeciwnie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Choć jako Lovegood posiadała ponadprzeciętną zdolność do adaptowania się w nowych warunkach, w obliczu doznanych przeżyć czuła się zwyczajnie zagubiona. Nie wiedziała, co powinna robić, bo dorastanie w mydlanej bańce pełnej rodzinnej miłości i tolerancji nie przygotowało jej na tego typu doświadczenie. Ciekawe, jak postąpiłaby jej siostra albo Mike, gdyby żył? Mike na pewno byłby bardzo silny i wiedziałby, co robić. Była co do tego przekonana. Mikael, który nie bał się stawać na przeciwko smoków, na pewno wiedziałby, co robić i w takiej sytuacji.
Na początek, kiedy już zaspokoiła pragnienie i pierwszy głód, musiała wysłać list do rodziny, żeby bliscy dowiedzieli się, że żyła i niedługo do nich wróci. Kiedy Marcella przyniosła pióro i pergamin, chwyciła je i przez chwilę zastanawiała się nad tym, jakie słowa nakreślić bez zdradzania zbyt wiele; na opowieści i wyjaśnienia przyjdzie czas gdy zobaczą się twarzą w twarz. Cóż, nigdy wcześniej nie była osobą zaginioną i nie wiedziała, jak odpowiednio uświadamiać bliskich o swoim znalezieniu się.
- Raczej średnio, na tak długie dystanse nigdy nie latałam, a mieszkam pod Londynem – powiedziała; jeśli byli w Szkocji, to musiałaby przelecieć kilkaset kilometrów, co wydawało jej się ponad możliwości, bo zdecydowanie nie była mistrzynią latania i w dodatku była osłabiona i brakowało jej do pełni sprawności. – Może spróbuję złapać gdzieś tu w okolicy Błędnego Rycerza? – To chyba był najprostszy sposób i bezpieczniejszy niż latanie.
Po chwili jednak zwinęła pergamin z ukończonym listem i podała go kobiecie, ufnie wychodząc z założenia, że ta go wyśle. Był krótki i dość lakoniczny, ale wiedziała, że siostra i ojciec rozpoznają jej charakter pisma i będą wiedzieli, że to od niej. Będą spokojniejsi. Ona też była spokojniejsza i wciąż wypełniało ją szczęście na myśl o tym, że naprawdę była wolna i niedługo zobaczy rodzinę, dom i odzyska swoje życie. Miała ochotę tańczyć i śpiewać z radości.
- To moja kuzynka – odpowiedziała, gdy Marcella wspomniała o Henriettcie. Lovegoodowie byli dość liczną rodziną, wielu z nich mieszkało poza granicami kraju, ale i w samej Wielkiej Brytanii trochę ich było, jej ojciec miał kilkoro rodzeństwa, a jeszcze więcej kuzynostwa. – Ten świat chyba jest naprawdę mały – zauważyła. Ale taka była prawda – świat czarodziejów był stosunkowo mały i łatwo było napotkać kogoś, z kim się miało wspólnych znajomych. – I... och, naprawdę mieliście tu elfy? – zaciekawiła się natychmiast, bo obudziła się w niej fascynacja magicznymi stworzeniami. Mogło być z nią naprawdę źle, ale musiałaby być umierająca, by nie zainteresować się wzmianką o zwierzętach. Brakowało jej magicznych stworzeń przez ten miesiąc.
Jej chwilowy entuzjazm i ożywienie przygasły jednak, gdy rozmowa zboczyła na niewygodny, drażliwy temat. Uśmiech zniknął z twarzy Willy jak za dotknięciem różdżki i znów przybrała bardziej zamkniętą postawę, jak na początku i zaczęła się lekko kołysać.
- I tak pozostaną – rzekła cicho. Czarodzieje nie mieli władzy nad mugolami, o których nawet nie potrafiłaby powiedzieć nic konkretnego bo nie wiedziała gdzie ją trzymali. Nikt nie potraktowałby jej poważnie, zwłaszcza że była Lovegoodem, a członkowie jej rodziny nie byli uważani za najbardziej wiarygodnych. Zapewne jej słowa zostałyby uznane za majaki lub szaleństwo spowodowane traumą po śmierci matki i prędzej odesłano by ją na oddział zamknięty w Mungu niż wysłuchano. Dlatego Lovegoodowie stronili od ministerstwa i byli wolnymi duchami, bo nikt z tych żałośnie przyziemnych ludzi nie rozumiał ich barwnego świata.
- Zresztą, kto by mi uwierzył? Mi, Lovegoodównie która zniknęła sobie na miesiąc? Dziękuję za chęć pomocy, ale cokolwiek się stało, już po wszystkim i mogę żyć dalej. Niedługo wrócę do domu i zobaczę rodzinę – dodała po chwili; wyznanie, że Marcella należała do magicznej policji raczej nie zwiększyło zaufania Willy, bo kobieta pewnie miałaby to obowiązek zgłosić. – Teraz już wszystko musi być dobrze. – Bo musiało być, prawda? Była wolna i wróci do domu. Chciała wierzyć, że to faktycznie koniec jej problemów, choć nie mogła wiedzieć, jak długofalowe będą skutki tego co doświadczyła.
Na początek, kiedy już zaspokoiła pragnienie i pierwszy głód, musiała wysłać list do rodziny, żeby bliscy dowiedzieli się, że żyła i niedługo do nich wróci. Kiedy Marcella przyniosła pióro i pergamin, chwyciła je i przez chwilę zastanawiała się nad tym, jakie słowa nakreślić bez zdradzania zbyt wiele; na opowieści i wyjaśnienia przyjdzie czas gdy zobaczą się twarzą w twarz. Cóż, nigdy wcześniej nie była osobą zaginioną i nie wiedziała, jak odpowiednio uświadamiać bliskich o swoim znalezieniu się.
- Raczej średnio, na tak długie dystanse nigdy nie latałam, a mieszkam pod Londynem – powiedziała; jeśli byli w Szkocji, to musiałaby przelecieć kilkaset kilometrów, co wydawało jej się ponad możliwości, bo zdecydowanie nie była mistrzynią latania i w dodatku była osłabiona i brakowało jej do pełni sprawności. – Może spróbuję złapać gdzieś tu w okolicy Błędnego Rycerza? – To chyba był najprostszy sposób i bezpieczniejszy niż latanie.
Po chwili jednak zwinęła pergamin z ukończonym listem i podała go kobiecie, ufnie wychodząc z założenia, że ta go wyśle. Był krótki i dość lakoniczny, ale wiedziała, że siostra i ojciec rozpoznają jej charakter pisma i będą wiedzieli, że to od niej. Będą spokojniejsi. Ona też była spokojniejsza i wciąż wypełniało ją szczęście na myśl o tym, że naprawdę była wolna i niedługo zobaczy rodzinę, dom i odzyska swoje życie. Miała ochotę tańczyć i śpiewać z radości.
- To moja kuzynka – odpowiedziała, gdy Marcella wspomniała o Henriettcie. Lovegoodowie byli dość liczną rodziną, wielu z nich mieszkało poza granicami kraju, ale i w samej Wielkiej Brytanii trochę ich było, jej ojciec miał kilkoro rodzeństwa, a jeszcze więcej kuzynostwa. – Ten świat chyba jest naprawdę mały – zauważyła. Ale taka była prawda – świat czarodziejów był stosunkowo mały i łatwo było napotkać kogoś, z kim się miało wspólnych znajomych. – I... och, naprawdę mieliście tu elfy? – zaciekawiła się natychmiast, bo obudziła się w niej fascynacja magicznymi stworzeniami. Mogło być z nią naprawdę źle, ale musiałaby być umierająca, by nie zainteresować się wzmianką o zwierzętach. Brakowało jej magicznych stworzeń przez ten miesiąc.
Jej chwilowy entuzjazm i ożywienie przygasły jednak, gdy rozmowa zboczyła na niewygodny, drażliwy temat. Uśmiech zniknął z twarzy Willy jak za dotknięciem różdżki i znów przybrała bardziej zamkniętą postawę, jak na początku i zaczęła się lekko kołysać.
- I tak pozostaną – rzekła cicho. Czarodzieje nie mieli władzy nad mugolami, o których nawet nie potrafiłaby powiedzieć nic konkretnego bo nie wiedziała gdzie ją trzymali. Nikt nie potraktowałby jej poważnie, zwłaszcza że była Lovegoodem, a członkowie jej rodziny nie byli uważani za najbardziej wiarygodnych. Zapewne jej słowa zostałyby uznane za majaki lub szaleństwo spowodowane traumą po śmierci matki i prędzej odesłano by ją na oddział zamknięty w Mungu niż wysłuchano. Dlatego Lovegoodowie stronili od ministerstwa i byli wolnymi duchami, bo nikt z tych żałośnie przyziemnych ludzi nie rozumiał ich barwnego świata.
- Zresztą, kto by mi uwierzył? Mi, Lovegoodównie która zniknęła sobie na miesiąc? Dziękuję za chęć pomocy, ale cokolwiek się stało, już po wszystkim i mogę żyć dalej. Niedługo wrócę do domu i zobaczę rodzinę – dodała po chwili; wyznanie, że Marcella należała do magicznej policji raczej nie zwiększyło zaufania Willy, bo kobieta pewnie miałaby to obowiązek zgłosić. – Teraz już wszystko musi być dobrze. – Bo musiało być, prawda? Była wolna i wróci do domu. Chciała wierzyć, że to faktycznie koniec jej problemów, choć nie mogła wiedzieć, jak długofalowe będą skutki tego co doświadczyła.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie sądziła, że tak wygląda opinia magicznej policji w oczach innych ludzi. Zwłaszcza tych, którzy teoretycznie stali zupełnie po ich stronie z perspektywy nawet Zakonników. W końcu Henrietta była jedną z nich, zaś jej kuzynka, cóż, najwyraźniej nie wierzyła w możliwości czarodziejów. Mugole wcale nie byli tak stuprocentowo niewinni wobec magicznego wymiaru sprawiedliwości, a tutaj sytuacja mogła być naprawdę trudna...
- A, tak, można wezwać błędnego tylko trzeba przejść pół kilometra do najbliższej drogi. Będziesz musiała odzyskać siły. - powiedziała Marcy i uśmiechnęła się pogodnie. Naprawdę chciała zmienić opinię o ludziach takich jak ona. W końcu byli po to, żeby pomagać, a jednak nie budzili takiego zaufania jakie chciałaby uzyskać. Tyle razy odpuszczała małe występki ludziom, gdy się poprawiali. Wszystko dlatego, że chciała wzbudzić zaufanie nawet tych, którzy zboczyli ze ścieżki prawa. Sama również była czasami zmuszona to robić, ale takie mieli czasy. Nie zawsze można było uzyskać wszystko.
Ciekawiła ją postać dziewczyny. Być może trauma ją blokowała przed powiedzeniem o co tak naprawdę chodziło. Być może jakieś inne problemy? Informacja, że zniknęła na miesiąc była nieco pomocna, wydawała się jasna. Nie zrobiła tego z własnej woli, to jasne. Inaczej nie wróciłaby w takim stanie. Marcella przymknęła na chwilę oczy. Dopiero po chwili skojarzyła sobie, że tak naprawdę nie znała jej nazwiska tylko dlatego, że miała znajomą z rodziny dziewczyny. Willow była poszukiwana przez magiczną policję od czasu zaginięcia. Jej rodzina na pewno bardzo się martwiła.
Marcy przechyliła głowę w bok. Figgowie słynęli z impulsywności, z chęci czynienia dobra i ze stawania po tej odpowiedniej stronie. Nie ważne jaką uważali akurat za dobrą, trzymali się jej najmocniej jak mogli. Uparte, szkockie umysły...
- Ja Ci wierzę... - powiedziała tylko po czym delikatnie się uśmiechnęła. Była przy tym pogodna. I tak, wierzyła jej, nawet jeśli zostałaby wyśmiana przez innych policjantów, gdyby zgłosili słowa dziewczyny policjantom. Ta sprawa mogłaby być trudna, ale nie musiała być nierozwiązana. - Ale jeśli nie będziesz chciała, nie powiem nikomu. Znaczy muszę powiedzieć o tym, że się znalazłaś, bo jesteś poszukiwana przez policję. - Wyjaśniła szybko. - Jeśli nie chcesz nic mówić, lepiej znajdź wymówkę, bo będą drążyć.
Nie będzie tak kolorowo jak Willow myślała. Ludzie nie znikają od tak sobie, nie mogła po prostu powiedzieć, że zniknęła i wróciła, to nie wystarczało służbom porządkowym. Na pewno zostanie wezwana przynajmniej na przesłuchanie. Wszystko w końcu ma swoje konsekwencje.
Marcella wstała z kanapy. Kiwnęła lekko głową na blondynkę.
- Chodź, przygotujemy Ci kąpiel i znajdę jakieś ubrania. Kiedy wróci moja siostra, zrobimy obiad. A właśnie... - powiedziała po czym chwyciła za leżący na stole zwinięty pergamin. - Wyślemy to przy okazji.
Ruszyła schodami na trzecie piętro domu, gdzie miała znaleźć w swojej szafie jakieś ubrania dla Willow. Na pewno będą bardzo kolorowe, żółte lub pomarańczowe, co nie będzie do końca pasowało, ale przecież nie o to chodziło. No i na pewno będą za duże!
| zt
- A, tak, można wezwać błędnego tylko trzeba przejść pół kilometra do najbliższej drogi. Będziesz musiała odzyskać siły. - powiedziała Marcy i uśmiechnęła się pogodnie. Naprawdę chciała zmienić opinię o ludziach takich jak ona. W końcu byli po to, żeby pomagać, a jednak nie budzili takiego zaufania jakie chciałaby uzyskać. Tyle razy odpuszczała małe występki ludziom, gdy się poprawiali. Wszystko dlatego, że chciała wzbudzić zaufanie nawet tych, którzy zboczyli ze ścieżki prawa. Sama również była czasami zmuszona to robić, ale takie mieli czasy. Nie zawsze można było uzyskać wszystko.
Ciekawiła ją postać dziewczyny. Być może trauma ją blokowała przed powiedzeniem o co tak naprawdę chodziło. Być może jakieś inne problemy? Informacja, że zniknęła na miesiąc była nieco pomocna, wydawała się jasna. Nie zrobiła tego z własnej woli, to jasne. Inaczej nie wróciłaby w takim stanie. Marcella przymknęła na chwilę oczy. Dopiero po chwili skojarzyła sobie, że tak naprawdę nie znała jej nazwiska tylko dlatego, że miała znajomą z rodziny dziewczyny. Willow była poszukiwana przez magiczną policję od czasu zaginięcia. Jej rodzina na pewno bardzo się martwiła.
Marcy przechyliła głowę w bok. Figgowie słynęli z impulsywności, z chęci czynienia dobra i ze stawania po tej odpowiedniej stronie. Nie ważne jaką uważali akurat za dobrą, trzymali się jej najmocniej jak mogli. Uparte, szkockie umysły...
- Ja Ci wierzę... - powiedziała tylko po czym delikatnie się uśmiechnęła. Była przy tym pogodna. I tak, wierzyła jej, nawet jeśli zostałaby wyśmiana przez innych policjantów, gdyby zgłosili słowa dziewczyny policjantom. Ta sprawa mogłaby być trudna, ale nie musiała być nierozwiązana. - Ale jeśli nie będziesz chciała, nie powiem nikomu. Znaczy muszę powiedzieć o tym, że się znalazłaś, bo jesteś poszukiwana przez policję. - Wyjaśniła szybko. - Jeśli nie chcesz nic mówić, lepiej znajdź wymówkę, bo będą drążyć.
Nie będzie tak kolorowo jak Willow myślała. Ludzie nie znikają od tak sobie, nie mogła po prostu powiedzieć, że zniknęła i wróciła, to nie wystarczało służbom porządkowym. Na pewno zostanie wezwana przynajmniej na przesłuchanie. Wszystko w końcu ma swoje konsekwencje.
Marcella wstała z kanapy. Kiwnęła lekko głową na blondynkę.
- Chodź, przygotujemy Ci kąpiel i znajdę jakieś ubrania. Kiedy wróci moja siostra, zrobimy obiad. A właśnie... - powiedziała po czym chwyciła za leżący na stole zwinięty pergamin. - Wyślemy to przy okazji.
Ruszyła schodami na trzecie piętro domu, gdzie miała znaleźć w swojej szafie jakieś ubrania dla Willow. Na pewno będą bardzo kolorowe, żółte lub pomarańczowe, co nie będzie do końca pasowało, ale przecież nie o to chodziło. No i na pewno będą za duże!
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Willow była przyzwyczajona do tego, że Lovegoodowie nie cieszą się opinią najbardziej wiarygodnych ludzi; nawet jej ojciec często był przez ministerialne organy traktowany z pewnym lekceważeniem. Dlatego rzadko szukali pomocy u tej instytucji, zwłaszcza po policji antymugolskiej i innych kontrowersyjnych reformach. Willy zwyczajnie bała się kłopotów i nie chciała ich, zwłaszcza że wiadomy okres dobiegł końca i jeśli dostała się do magicznego świata, to tamci ludzie już nie powinni jej zagrozić. Po co szukać sprawiedliwości, skoro na horyzoncie czekała perspektywa rychłego powrotu do domu i odzyskania swojego życia? Willy nie należała do tych, którzy usiłowali za wszelką cenę poszukiwać zadośćuczynienia swoich krzywd, nawet jeśli większość ludzi pragnęłaby, żeby ich krzywdziciele ponieśli odpowiednią karę. Trudno było jej ich nienawidzić, biorąc pod uwagę fakt, co anomalie zrobiły z ich światem i że próbowali desperacko dowiedzieć się, co to za zjawiska i jak sobie z nimi poradzić. Willy na swój sposób to rozumiała. Ale choć była osobą, która lubiła opowiadać o różnych rzeczach, o tych przejściach mówić nie chciała i wolałaby pogrzebać pamięć o nich we własnym umyśle.
Pokiwała głową, przyjmując do wiadomości zdanie o Błędnym Rycerzu.
- Więc tak zrobię – rzekła. – Jeśli ty i twoja rodzina nie macie nic przeciwko, mogę zostać do jutra, a potem nie będę się narzucać, wrócę do siebie. Ojciec i siostra na pewno czekają.
Uśmiechnęła się blado. Kobieta sprawiała miłe wrażenie i pomogła jej, choć wcale nie musiała. Wielu ludzi nie zainteresowałoby się nią, bo nie wszyscy byli dobrzy. W dodatku Marcella znała jej krewną, a Lovegoodowie raczej nie przyjaźnili się ze złymi ludźmi.
- To zbyt długa i pokręcona historia, nawet biorąc pod uwagę fakt, jak pokręcone historie lubią opowiadać członkowie mojej rodziny – odezwała się, niespokojnie bawiąc się brzegiem koca. – Powiem, że spontanicznie wyjechałam za granicę. My, Lovegoodowie, lubimy spontanicznie wyjeżdżać. – To najlepsza wymówka jaka przyszła jej do głowy, choć była grubymi nićmi szyta nawet jak na Lovegooda, zwłaszcza jeśli jej bliscy zgłosili zaginięcie. A mimo zwyczajowego unikania ministerstwa pewnie to zrobili, kiedy bez żadnego słowa nie wróciła po pracy do domu i nie wysłała żadnego listu, a nigdy nie znikała bez słowa na aż miesiąc. Naprawdę nie wiedziała, co z tym zrobić, kiedy ktoś się zainteresuje jej odnalezieniem, bo nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Wpędziło ją to w poczucie zagubienia, które odmalowało się na twarzy, ale po chwili stwierdziła, że póki co nie chce myśleć o tym, co prawdopodobnie nastąpi za kilka dni. Zamartwianie się z wyprzedzeniem i tak jej nie pomoże.
Kiedy kobieta wstała, Willy po chwili też się podniosła, nadal trzymając na sobie koc.
- Dobrze, dziękuję – powiedziała. – Naprawdę mi dziś pomogłaś, za co jestem bardzo wdzięczna.
Podążyła za Marcellą na górę. Nie przeszkadzały jej kolorowe ubrania, bo sama lubiła nietypowe barwy i zestawienia i często się tak nosiła. Po otrzymaniu ubrań pozwoliła się zaprowadzić do łazienki, gdzie wzięła długą i relaksującą kąpiel, zmywając z ciała cały brud i resztki zapachu tamtego miejsca. Bardzo jej brakowało tego jakże zwyczajnego rytuału, po którym mogła wyjść z łazienki już czyściutka i w za dużych, ale czystych i kolorowych ubraniach, a brudną koszulinę z ulgą wyrzuciła. List do rodziny prawdopodobnie był już w drodze i pewnie za kilka godzin go dostaną, a Willy mogła skoncentrować się na odpoczynku i próbach odzyskania sił przed powrotem do domu i do dotychczasowego życia.
| zt.
Pokiwała głową, przyjmując do wiadomości zdanie o Błędnym Rycerzu.
- Więc tak zrobię – rzekła. – Jeśli ty i twoja rodzina nie macie nic przeciwko, mogę zostać do jutra, a potem nie będę się narzucać, wrócę do siebie. Ojciec i siostra na pewno czekają.
Uśmiechnęła się blado. Kobieta sprawiała miłe wrażenie i pomogła jej, choć wcale nie musiała. Wielu ludzi nie zainteresowałoby się nią, bo nie wszyscy byli dobrzy. W dodatku Marcella znała jej krewną, a Lovegoodowie raczej nie przyjaźnili się ze złymi ludźmi.
- To zbyt długa i pokręcona historia, nawet biorąc pod uwagę fakt, jak pokręcone historie lubią opowiadać członkowie mojej rodziny – odezwała się, niespokojnie bawiąc się brzegiem koca. – Powiem, że spontanicznie wyjechałam za granicę. My, Lovegoodowie, lubimy spontanicznie wyjeżdżać. – To najlepsza wymówka jaka przyszła jej do głowy, choć była grubymi nićmi szyta nawet jak na Lovegooda, zwłaszcza jeśli jej bliscy zgłosili zaginięcie. A mimo zwyczajowego unikania ministerstwa pewnie to zrobili, kiedy bez żadnego słowa nie wróciła po pracy do domu i nie wysłała żadnego listu, a nigdy nie znikała bez słowa na aż miesiąc. Naprawdę nie wiedziała, co z tym zrobić, kiedy ktoś się zainteresuje jej odnalezieniem, bo nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Wpędziło ją to w poczucie zagubienia, które odmalowało się na twarzy, ale po chwili stwierdziła, że póki co nie chce myśleć o tym, co prawdopodobnie nastąpi za kilka dni. Zamartwianie się z wyprzedzeniem i tak jej nie pomoże.
Kiedy kobieta wstała, Willy po chwili też się podniosła, nadal trzymając na sobie koc.
- Dobrze, dziękuję – powiedziała. – Naprawdę mi dziś pomogłaś, za co jestem bardzo wdzięczna.
Podążyła za Marcellą na górę. Nie przeszkadzały jej kolorowe ubrania, bo sama lubiła nietypowe barwy i zestawienia i często się tak nosiła. Po otrzymaniu ubrań pozwoliła się zaprowadzić do łazienki, gdzie wzięła długą i relaksującą kąpiel, zmywając z ciała cały brud i resztki zapachu tamtego miejsca. Bardzo jej brakowało tego jakże zwyczajnego rytuału, po którym mogła wyjść z łazienki już czyściutka i w za dużych, ale czystych i kolorowych ubraniach, a brudną koszulinę z ulgą wyrzuciła. List do rodziny prawdopodobnie był już w drodze i pewnie za kilka godzin go dostaną, a Willy mogła skoncentrować się na odpoczynku i próbach odzyskania sił przed powrotem do domu i do dotychczasowego życia.
| zt.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 22 listopada
Relacja Priscilli z Marcellą nigdy nie była szczególnie bliska, ale w końcu były rodziną i jako taka musiały się przecież wspierać. Morgan nie raz martwiła się o swoją młodszą kuzynkę, szczególnie, gdy życie tej przestało się układać tak, jak sobie tego zamarzyła. Myślała o niej na tyle często, by Marcella przyśniła się jej pewnej październikowej nocy we wręcz przerażająco dziwnej wersji. W tym śnie Priscilla miała pięć lat i zachowywała się jak rozwydrzone dziecko, a Marcella przejęła tę rolę, którą zwykle dzierżyła jej starsza kuzynka: próbowała utrzymać to wszystko w ryzach. Ależ ta podświadomość, ona naprawdę potrafi płatać figle…
Problem polegał na tym, że Marcella w ostatnim czasie wydawała się unikać swojej krewnej. Priscilla kompletnie nie rozumiała dlaczego. Co prawda ostatnio niezbyt często ze sobą rozmawiały, ale przecież nie pokłóciły się, Morgan wydawało się, że wszystko jest między nimi w porządku. Początkowo kobieta zwalała to na karb pracy, ale im dłużej trwało zachowanie Figg, tym bardziej Priscilla się martwiła. Może w życiu Marcelli znów się nie układało i potrzebowała pomocy?
Uzbrojona w dokumenty z Ministerstwa (w końcu lepiej mieć konkretny powód odwiedzin), stanęła pod domem Figg. Pogoda wciąż była jak pod psem, dlatego Priscilla miała na sobie ciężki, mokry płaszcz z olbrzymim kapturem. Papiery trzymała zza pazuchą, pilnując, aby deszcz ich nie zniszczył. Sytuacja w ich departamencie i tak był napięta, Morgan wolała nie psuć jej jeszcze bardziej.
Zapukała do drzwi. Miała nadzieję, że zastanie Marcellę w domu. Dziś chyba powinna mieć wolne? Tyle przynajmniej wynikało z informacji, które zdobyła w Ministerstwie.
– Marcella, jesteś tam? Constance? Arabella? – zawołała, pukając. Naprawdę nie miała ochoty zbyt długo sterczeć na tym zimnie i deszczu. Miała nadzieję, że mieszkańcy domu nad Palnure Burn zrozumieją to i prędko wpuszczą gościa do środka.
Oby Marcella się w nic nie wpakowała. Priscilla, jako osoba często dzierżąca rolę tej najpoważniejszej osoby z młodszego pokolenia w rodzinie, czuła się odpowiedzialna zarówno za swoje rodzeństwo, jak i bliższych, czy dalszych kuzynów, dlatego kobieta naprawdę martwiła się o blondynkę. Nawet, jeśli nie zawsze okazywała to tak, jak inni tego oczekiwali.
Relacja Priscilli z Marcellą nigdy nie była szczególnie bliska, ale w końcu były rodziną i jako taka musiały się przecież wspierać. Morgan nie raz martwiła się o swoją młodszą kuzynkę, szczególnie, gdy życie tej przestało się układać tak, jak sobie tego zamarzyła. Myślała o niej na tyle często, by Marcella przyśniła się jej pewnej październikowej nocy we wręcz przerażająco dziwnej wersji. W tym śnie Priscilla miała pięć lat i zachowywała się jak rozwydrzone dziecko, a Marcella przejęła tę rolę, którą zwykle dzierżyła jej starsza kuzynka: próbowała utrzymać to wszystko w ryzach. Ależ ta podświadomość, ona naprawdę potrafi płatać figle…
Problem polegał na tym, że Marcella w ostatnim czasie wydawała się unikać swojej krewnej. Priscilla kompletnie nie rozumiała dlaczego. Co prawda ostatnio niezbyt często ze sobą rozmawiały, ale przecież nie pokłóciły się, Morgan wydawało się, że wszystko jest między nimi w porządku. Początkowo kobieta zwalała to na karb pracy, ale im dłużej trwało zachowanie Figg, tym bardziej Priscilla się martwiła. Może w życiu Marcelli znów się nie układało i potrzebowała pomocy?
Uzbrojona w dokumenty z Ministerstwa (w końcu lepiej mieć konkretny powód odwiedzin), stanęła pod domem Figg. Pogoda wciąż była jak pod psem, dlatego Priscilla miała na sobie ciężki, mokry płaszcz z olbrzymim kapturem. Papiery trzymała zza pazuchą, pilnując, aby deszcz ich nie zniszczył. Sytuacja w ich departamencie i tak był napięta, Morgan wolała nie psuć jej jeszcze bardziej.
Zapukała do drzwi. Miała nadzieję, że zastanie Marcellę w domu. Dziś chyba powinna mieć wolne? Tyle przynajmniej wynikało z informacji, które zdobyła w Ministerstwie.
– Marcella, jesteś tam? Constance? Arabella? – zawołała, pukając. Naprawdę nie miała ochoty zbyt długo sterczeć na tym zimnie i deszczu. Miała nadzieję, że mieszkańcy domu nad Palnure Burn zrozumieją to i prędko wpuszczą gościa do środka.
Oby Marcella się w nic nie wpakowała. Priscilla, jako osoba często dzierżąca rolę tej najpoważniejszej osoby z młodszego pokolenia w rodzinie, czuła się odpowiedzialna zarówno za swoje rodzeństwo, jak i bliższych, czy dalszych kuzynów, dlatego kobieta naprawdę martwiła się o blondynkę. Nawet, jeśli nie zawsze okazywała to tak, jak inni tego oczekiwali.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wszyscy z ich rodziny zawsze mieli otwarte drzwi i ich domu. Morgani bywali tutaj często. Zwłaszcza, gdy wszyscy mieli jeszcze po parę lat. Związali się nostalgicznymi wspomnieniami. Ojciec Priscilli i Blathair mieli dobre relacje, nawet gdy pan Figg postanowił wziąć kolejną kobietę za żonę. Lowri była obecna w tym domu cały czas. Macocha to akceptowała, pamięć o młodej pannie Morgan, która zostawiła po sobie w tym domu trójkę dzieci. W tym Marcellę i Arabellę. O to mogło się właśnie rozchodzić, prawda?
Dzisiaj dzień był lżejszy. W pracy jej nie było, więc utonęła w lekturze astronomicznych książek, które po prostu ją interesowały. Chciała odkryć kilka nowych spraw. Listopad był zbyt nostalgiczny, by szukać bardziej rozrywkowych zajęć. Niedawno przecież obchodzili rocznicę śmierci matki. Spotkała się z Calumem, który był taki jak zwykle. Zupełnie jakby cała sytuacja omijała jego głowę, choć doskonale wiedziała, że tak nie jest.
Priscilla ją zawiodła. Nigdy nie sądziła, że spotka ją coś takiego. Takim brakiem ostrożności w tych ciężkich czasach zapominała, że to co niedopowiedziane powinno takie zostać w grupie ludzi, gdzie nie ufała wszystkim do końca. Może rzeczywiście Figg nieco zawiodła. Powinna o wiele wcześniej zadbać o to, by kuzynka znała jej stanowisko.
Zeszła do salonu, kiedy usłyszała wołanie. Wiedziała czyje jest. Nie mogła odkładać już słów na inny moment ani na papier. W tej chwili stanęła przed Priscillą. Twarzą w twarz. Ta rozmowa musiała się odbyć wcześniej czy później. A lepiej, żeby odbyła się wcześniej.
- Pris... - jej głos urwał się jakby w połowie. Zupełnie jakby coś w tym było niedopowiedziane. Wiedziała, że Morgan nie pamięta tamtego wieczora, nie mogła więc obwiniać jej za to, co się stało. Nie mogła zdradzić się z tymi informacjami w swojej głowie. Nie mogła być szczerze zła. Przybrała więc maskę delikatnej obojętności. Spojrzenie blondynki było słabe i jakby uciekało. Nie wiedziała co myśleć. - Chcesz herbaty? - spytała tylko, odsuwając kosmyki włosów za ucho. Trochę zahaczały o jej twarz. Widać było, że nie planowała dzisiaj żadnego wyjścia - miała na sobie raczej luźniejsze ubrania. - Jaki jest powód Twojego przyjścia?
Dzisiaj dzień był lżejszy. W pracy jej nie było, więc utonęła w lekturze astronomicznych książek, które po prostu ją interesowały. Chciała odkryć kilka nowych spraw. Listopad był zbyt nostalgiczny, by szukać bardziej rozrywkowych zajęć. Niedawno przecież obchodzili rocznicę śmierci matki. Spotkała się z Calumem, który był taki jak zwykle. Zupełnie jakby cała sytuacja omijała jego głowę, choć doskonale wiedziała, że tak nie jest.
Priscilla ją zawiodła. Nigdy nie sądziła, że spotka ją coś takiego. Takim brakiem ostrożności w tych ciężkich czasach zapominała, że to co niedopowiedziane powinno takie zostać w grupie ludzi, gdzie nie ufała wszystkim do końca. Może rzeczywiście Figg nieco zawiodła. Powinna o wiele wcześniej zadbać o to, by kuzynka znała jej stanowisko.
Zeszła do salonu, kiedy usłyszała wołanie. Wiedziała czyje jest. Nie mogła odkładać już słów na inny moment ani na papier. W tej chwili stanęła przed Priscillą. Twarzą w twarz. Ta rozmowa musiała się odbyć wcześniej czy później. A lepiej, żeby odbyła się wcześniej.
- Pris... - jej głos urwał się jakby w połowie. Zupełnie jakby coś w tym było niedopowiedziane. Wiedziała, że Morgan nie pamięta tamtego wieczora, nie mogła więc obwiniać jej za to, co się stało. Nie mogła zdradzić się z tymi informacjami w swojej głowie. Nie mogła być szczerze zła. Przybrała więc maskę delikatnej obojętności. Spojrzenie blondynki było słabe i jakby uciekało. Nie wiedziała co myśleć. - Chcesz herbaty? - spytała tylko, odsuwając kosmyki włosów za ucho. Trochę zahaczały o jej twarz. Widać było, że nie planowała dzisiaj żadnego wyjścia - miała na sobie raczej luźniejsze ubrania. - Jaki jest powód Twojego przyjścia?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
W końcu drzwi do domu się otworzyły, a w nich pojawiła się Marcella. Ubrana po domowemu, co zdarzało jej się stosunkowo rzadko, zamiast powitać ją z serdecznym uśmiechem, uciekała wzrokiem. Coś zdecydowanie było na rzeczy. Tylko co? Tego się musiała chyba dowiedzieć.
– Cześć Marc – przywitała kuzynkę, wchodząc do środka. – Pogoda jak pod psidwakiem, tu też tak cały czas pada? – Może Szkocja była spokojniejsza, może częściej się przejaśniało? Nie mogło przecież być tak brzydko w absolutnie całej Wielkiej Brytanii.
Zaczęła ściągać płaszcz. W końcu przybyła do członków swojej rodziny, a nie do obcych ludzi. Czuła się dość swobodnie w tym szkockim, uroczym domku. Co prawda był na gust Priscilli nieco zbyt chaotyczny, ale i tak miał swój unikatowy charakter.
– Chętnie – odparła, słysząc propozycję Marcelli. Ciepły napar w taką pogodę zawsze był mile widziany. Wydawało jej się, że pije ostatnio więcej herbaty od kawy, co było dla niej nie lada wyczynem.
Słysząc pytanie o powód przyjścia, zaczęła grzebać w płaszczu, wyciągając po chwili schowane dokumenty. Podała je Marcelli, kierując się w stronę salonu.
– Masz tu namiary na paru wandali i drobnych złodziei. Udało mi się na nich trafić, gdy rozpracowywałam grubszą sprawę… Możesz ich przymknąć w Tower na parę dni, może spokornieją – stwierdziła bez szczególnego przekonania. – Masz tam też dane gościa nękającego młode kobiety na Pokątnej, z nim szczególnie przydałoby się zrobić porządek. Jeszcze sobie pomyśli, że jest bezkarny i posunie się dalej. Wygląda na takiego, co byłby do tego zdolny. Może nawet już zrobił coś więcej, ale nie udało mi się znaleźć żadnych dowodów.
Usiadła na kanapie, chcąc ogrzać się przy kominku. Musiała się wysuszyć; deszcz był niemiłosierny, wdzierając się pod płaszcz i mocząc jej ciemne włosy. Może powinna je ściąć, nie miałaby wtedy z nimi problemu.
– Pomóc ci z tą herbatą? – spytała po chwili, gdy jej dłonie zaczęły wracać do standardowej temperatury. Ziewnęła, zatykając usta dłonią: przyjemne ciepło kominka działało na nią rozluźniająco.
– Cześć Marc – przywitała kuzynkę, wchodząc do środka. – Pogoda jak pod psidwakiem, tu też tak cały czas pada? – Może Szkocja była spokojniejsza, może częściej się przejaśniało? Nie mogło przecież być tak brzydko w absolutnie całej Wielkiej Brytanii.
Zaczęła ściągać płaszcz. W końcu przybyła do członków swojej rodziny, a nie do obcych ludzi. Czuła się dość swobodnie w tym szkockim, uroczym domku. Co prawda był na gust Priscilli nieco zbyt chaotyczny, ale i tak miał swój unikatowy charakter.
– Chętnie – odparła, słysząc propozycję Marcelli. Ciepły napar w taką pogodę zawsze był mile widziany. Wydawało jej się, że pije ostatnio więcej herbaty od kawy, co było dla niej nie lada wyczynem.
Słysząc pytanie o powód przyjścia, zaczęła grzebać w płaszczu, wyciągając po chwili schowane dokumenty. Podała je Marcelli, kierując się w stronę salonu.
– Masz tu namiary na paru wandali i drobnych złodziei. Udało mi się na nich trafić, gdy rozpracowywałam grubszą sprawę… Możesz ich przymknąć w Tower na parę dni, może spokornieją – stwierdziła bez szczególnego przekonania. – Masz tam też dane gościa nękającego młode kobiety na Pokątnej, z nim szczególnie przydałoby się zrobić porządek. Jeszcze sobie pomyśli, że jest bezkarny i posunie się dalej. Wygląda na takiego, co byłby do tego zdolny. Może nawet już zrobił coś więcej, ale nie udało mi się znaleźć żadnych dowodów.
Usiadła na kanapie, chcąc ogrzać się przy kominku. Musiała się wysuszyć; deszcz był niemiłosierny, wdzierając się pod płaszcz i mocząc jej ciemne włosy. Może powinna je ściąć, nie miałaby wtedy z nimi problemu.
– Pomóc ci z tą herbatą? – spytała po chwili, gdy jej dłonie zaczęły wracać do standardowej temperatury. Ziewnęła, zatykając usta dłonią: przyjemne ciepło kominka działało na nią rozluźniająco.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Spojrzenie Marcelli było zupełnie inne niż zazwyczaj. Dzisiaj zachowywała do kuzynki pewien dystans. Wiedziała, że ich relacje już nie będą takie same, akceptowała takie rzeczy już w momencie, kiedy zasiliła szeregi Zakonu Feniksa, a sobie oraz, wtedy już nieżyjącemu, ojcu poprzysięgła, że jej różdżka będzie służyła dobrej sprawie. Priscilla zdecydowanie naruszyła jej zaufanie, przez co Figg wiedziała, że musi zachować do niej dystans i nie wygadać się dlaczego w ogóle czuje taką niechęć. Byłoby to ostatecznie dosyć problematyczne, nie bez powodu wymazywali Morgan pamięć.
Tamtego wieczoru na wzgórzu było jej strasznie głupio i nie miała pojęcia w jaki sposób spojrzy w oczy Brendanowi. Przekaz był zbyt jasny, by mógł zostać pomylony z jakimkolwiek innym, ich poglądy sprawiały, że bliskość relacji była nie na rękę i mogła spowodować ogromne problemy.
- Nie, dzięki, poradzę sobie. - powiedziała. Chwyciła za teczkę i zabrała ją ze sobą, by móc przejrzeć chociaż kilka spraw jeszcze przy oczekiwaniu aż woda na herbatę się zagotuje. Czajnik mieli zupełnie normalny ze względu na Arabellę. Jej siostra naprawdę nie lubiła się z magią.
Sprawa mężczyzny z Pokątnej sprawiła, że się skrzywiła. Naprawdę miała uczulenie na takich typów i powinni ich jak najszybciej złapać. Oczywiście w aktach żadnego znajomego nazwiska, które mogłaby wykorzystać w sprawie pani Douglas lub w tych mniej oficjalnych śledztwach. Za to zainteresowała ją bardzo kartka na temat wandali, którzy oklejali ściany w Londynie plakatami z wizerunkiem byłego Ministra. Była w połowie czytania na temat sprawy, gdy czajnik zaczął piszczeć, sygnalizując, że woda już jest gotowa, by zalać herbatę.
Dwa kubki przeniosła do salonu i ustawiła je na małym stoliku przy zielonym fotelu, obitym materiałem z motywem liści. - Dzięki za akta, zajmę się tym jak tylko będę w pracy.
Marcella usiadła na kanapie i spojrzała jeszcze raz na kartkę, mówiącą o tych wandalach. Przymknęła lekko oczy. Sama uważała to za dobrą inicjatywę. Popierała Longbottoma, wydawał się człowiekiem pewnym i będącym za jej poglądami, ale nie była jeszcze wariatką, by mówić to Priscilli wprost. Musiała przybrać maskę taką, jaką miała zazwyczaj w pracy, by dowiedzieć się więcej. - Nowy Minister tak szybko odbudował Ministerstwo, a i tak masa ludzi nadal jest za starym... Ciekawe, co?
Tamtego wieczoru na wzgórzu było jej strasznie głupio i nie miała pojęcia w jaki sposób spojrzy w oczy Brendanowi. Przekaz był zbyt jasny, by mógł zostać pomylony z jakimkolwiek innym, ich poglądy sprawiały, że bliskość relacji była nie na rękę i mogła spowodować ogromne problemy.
- Nie, dzięki, poradzę sobie. - powiedziała. Chwyciła za teczkę i zabrała ją ze sobą, by móc przejrzeć chociaż kilka spraw jeszcze przy oczekiwaniu aż woda na herbatę się zagotuje. Czajnik mieli zupełnie normalny ze względu na Arabellę. Jej siostra naprawdę nie lubiła się z magią.
Sprawa mężczyzny z Pokątnej sprawiła, że się skrzywiła. Naprawdę miała uczulenie na takich typów i powinni ich jak najszybciej złapać. Oczywiście w aktach żadnego znajomego nazwiska, które mogłaby wykorzystać w sprawie pani Douglas lub w tych mniej oficjalnych śledztwach. Za to zainteresowała ją bardzo kartka na temat wandali, którzy oklejali ściany w Londynie plakatami z wizerunkiem byłego Ministra. Była w połowie czytania na temat sprawy, gdy czajnik zaczął piszczeć, sygnalizując, że woda już jest gotowa, by zalać herbatę.
Dwa kubki przeniosła do salonu i ustawiła je na małym stoliku przy zielonym fotelu, obitym materiałem z motywem liści. - Dzięki za akta, zajmę się tym jak tylko będę w pracy.
Marcella usiadła na kanapie i spojrzała jeszcze raz na kartkę, mówiącą o tych wandalach. Przymknęła lekko oczy. Sama uważała to za dobrą inicjatywę. Popierała Longbottoma, wydawał się człowiekiem pewnym i będącym za jej poglądami, ale nie była jeszcze wariatką, by mówić to Priscilli wprost. Musiała przybrać maskę taką, jaką miała zazwyczaj w pracy, by dowiedzieć się więcej. - Nowy Minister tak szybko odbudował Ministerstwo, a i tak masa ludzi nadal jest za starym... Ciekawe, co?
Skoro Marcella nie potrzebowała jej pomocy, Priscilla nie miała najmniejszego zamiaru się narzucać. Kobieta widziała dziwne zachowanie kuzynki, jednak na razie uznała, że winnym musi być ktoś z rodziny Figg, bądź też po prostu praca Marcelli. Ta przecież nie była łatwa i mogła być stresująca, z czego Morgan doskonale zdawała sobie sprawę.
Czekała więc na kanapie, ciesząc się ciepłem skrzącego kominka. Naprawdę przyjemnie było przy nim usiąść przy tak niesprzyjającej pogodzie. Priscilla przymknęła na chwilę oczy, dając sobie kilka sekund na odpoczynek. Gdy jednak usłyszała, że do drzwi zbliża się jej jasnowłosa kuzynka, natychmiast otwarła oczy, uśmiechając się delikatnie.
– To przecież moja praca – powiedziała. – A kto ma ich złapać, jeśli nie ty? – W końcu lepiej, by sukcesy zostawały w rodzinie. Morgan znajduje problem, a Figg go rozwiązuje: tak po prostu powinno być, niezależnie od łączących ich relacji. Krew nie woda, rodzina zawsze musi być na pierwszym miejscu. Gdyby było inaczej, Prisiclla w wiedźmiej straży wylądowałaby już przecież dawno temu.
Morgan wzruszyła ramionami, słysząc słowa Marcelli.
– Sprawy władzy mnie nie kręcą, Marcella. A ludzie zawsze będą wiedzieć swoje. Malfoy przynajmniej coś robi, nie to co Longbottom. Tyle miesięcy nie odbudować Ministerstwa, a tu proszę: zaledwie chwila u władzy i już jest gotowe. Przynajmniej pokazuje, że się da. – Westchnęła. – A niszczenie mienia należącego do nas wszystkich nie jest niczym dobrym, niezależnie od poglądów i intencji. Lepiej, by ci ludzie prędko zrozumieli, w czym rzecz, bo jeszcze narobią sobie większych kłopotów. To chyba jakieś młode dzieciaki, zaraz po Hogwarcie. Pstro w głowie mają jeszcze.
Sięgnęła po kubek z herbatą, spoglądając uważnie na Marcellę. Policjantka wyraźnie była nie w sosie, co Priscilla zauważyła już wcześniej, a skoro powitanie miały za sobą…
– Coś się stało, Marc? Coś z Arabellą? Chłopcami? – Jak znała swoją kuzynkę, to Arabella mogła zamartwiać Figg. Policjantka czasem skakała wokół swojej siostry tak, jakby charłaczka była z porcelany… czemu Priscilla właściwie wcale się nie dziwiła. Arabella nie należała do osób szczególnie rozważnych, poruszając się na co dzień po mugolskim świecie, a kto jak kto, ale Morgan doskonale wiedziała, jak ten potrafił być niebezpieczny.
Czekała więc na kanapie, ciesząc się ciepłem skrzącego kominka. Naprawdę przyjemnie było przy nim usiąść przy tak niesprzyjającej pogodzie. Priscilla przymknęła na chwilę oczy, dając sobie kilka sekund na odpoczynek. Gdy jednak usłyszała, że do drzwi zbliża się jej jasnowłosa kuzynka, natychmiast otwarła oczy, uśmiechając się delikatnie.
– To przecież moja praca – powiedziała. – A kto ma ich złapać, jeśli nie ty? – W końcu lepiej, by sukcesy zostawały w rodzinie. Morgan znajduje problem, a Figg go rozwiązuje: tak po prostu powinno być, niezależnie od łączących ich relacji. Krew nie woda, rodzina zawsze musi być na pierwszym miejscu. Gdyby było inaczej, Prisiclla w wiedźmiej straży wylądowałaby już przecież dawno temu.
Morgan wzruszyła ramionami, słysząc słowa Marcelli.
– Sprawy władzy mnie nie kręcą, Marcella. A ludzie zawsze będą wiedzieć swoje. Malfoy przynajmniej coś robi, nie to co Longbottom. Tyle miesięcy nie odbudować Ministerstwa, a tu proszę: zaledwie chwila u władzy i już jest gotowe. Przynajmniej pokazuje, że się da. – Westchnęła. – A niszczenie mienia należącego do nas wszystkich nie jest niczym dobrym, niezależnie od poglądów i intencji. Lepiej, by ci ludzie prędko zrozumieli, w czym rzecz, bo jeszcze narobią sobie większych kłopotów. To chyba jakieś młode dzieciaki, zaraz po Hogwarcie. Pstro w głowie mają jeszcze.
Sięgnęła po kubek z herbatą, spoglądając uważnie na Marcellę. Policjantka wyraźnie była nie w sosie, co Priscilla zauważyła już wcześniej, a skoro powitanie miały za sobą…
– Coś się stało, Marc? Coś z Arabellą? Chłopcami? – Jak znała swoją kuzynkę, to Arabella mogła zamartwiać Figg. Policjantka czasem skakała wokół swojej siostry tak, jakby charłaczka była z porcelany… czemu Priscilla właściwie wcale się nie dziwiła. Arabella nie należała do osób szczególnie rozważnych, poruszając się na co dzień po mugolskim świecie, a kto jak kto, ale Morgan doskonale wiedziała, jak ten potrafił być niebezpieczny.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zrozumiała sugestię. Pris oczekiwała, że to właśnie Marcella zajmie się schwytaniem tych dzieciaków. Niech tak myśli, oczywiście. Problem był jednak w tym, że w takim razie nie zostaną złapani, bo Marcella uważała, że ich postępowanie jest... Może nie idealne moralnie, ale za to odpowiednie. Nowa władza dla Figg czymś nie do przyjęcia. W końcu próbowali jak mogli, żeby utrudnić im niesienie sprawiedliwości. Prawdziwej sprawiedliwości, bo zajmowanie się chwytaniem jakichś dzieciaków, których jedynym przewinieniem było nałożenie klajstru na mury było śmieszne. Nie w tym było prawdziwe niebezpieczeństwo, a w tych, którzy popierali Voldemorta. Tych nietykalnych, których Ministerstwo broniło jak lwy.
- O tak, Malfoy rzeczywiście robi naprawdę dużo, utrudnia nam pracę w naprawdę cudowny sposób. - w końcu to z niej wyszło, ale tematu już nie miała zamiaru kontynuować. Nie wiedziała jak się trzyma Wiedźmia Straż, powinna spytać o to Lorcana w najbliższym czasie. Była z tego powodu wściekła i od czasu spotkania z Bones i Longbottomem coraz bardziej zauważała jak bardzo problematyczne to było. Coraz mocniej problematyczne. A Priscilla wydawała się widzieć tylko fasadę tego wszystkiego, zapominając o tym, by spojrzeć głębiej. I naprawdę nie chciało jej się wierzyć, że ona tego nie widzi. Jak Morgan mogła być tak zaślepiona? Przecież nie trzeba było dostać tymi wiadomościami w twarz, żeby dostrzec problem.
Uniosła spojrzenie na ponownie na kuzynkę. Jakoś tak wspomnienie o Arabelli sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej rozjuszona. Zachowała jednak pokerową twarz, by nie próbować zaczynać tego tematu i szybko to zbyła.
- Nie, skądże. Ale wiesz, stres, rocznica odejścia mamy, trochę się tego zebrało. - Brzmiała całkiem neutralnie. Naprawdę nie chciała kłócić się z Pris, ale jej ostatnie zachowanie mocno nią poruszyło. Jednak kuzynka tego nie pamiętała. Może to i lepiej. - Wybacz, naprawdę ostatnie miesiące są coraz trudniejsze. Dostajemy mnóstwo zawiadomień o zaginięciach, choćby dzieci. To mnie trochę martwi.
Może rzeczywiście nie powinna traktować Arabelli w ten sposób. W końcu wykazywała ona o wiele więcej instynktu samozachowawczego niż sama Marcella. Czuła jednak, że niedługo może zostać postawiona w naprawdę patowej sytuacji...
- O tak, Malfoy rzeczywiście robi naprawdę dużo, utrudnia nam pracę w naprawdę cudowny sposób. - w końcu to z niej wyszło, ale tematu już nie miała zamiaru kontynuować. Nie wiedziała jak się trzyma Wiedźmia Straż, powinna spytać o to Lorcana w najbliższym czasie. Była z tego powodu wściekła i od czasu spotkania z Bones i Longbottomem coraz bardziej zauważała jak bardzo problematyczne to było. Coraz mocniej problematyczne. A Priscilla wydawała się widzieć tylko fasadę tego wszystkiego, zapominając o tym, by spojrzeć głębiej. I naprawdę nie chciało jej się wierzyć, że ona tego nie widzi. Jak Morgan mogła być tak zaślepiona? Przecież nie trzeba było dostać tymi wiadomościami w twarz, żeby dostrzec problem.
Uniosła spojrzenie na ponownie na kuzynkę. Jakoś tak wspomnienie o Arabelli sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej rozjuszona. Zachowała jednak pokerową twarz, by nie próbować zaczynać tego tematu i szybko to zbyła.
- Nie, skądże. Ale wiesz, stres, rocznica odejścia mamy, trochę się tego zebrało. - Brzmiała całkiem neutralnie. Naprawdę nie chciała kłócić się z Pris, ale jej ostatnie zachowanie mocno nią poruszyło. Jednak kuzynka tego nie pamiętała. Może to i lepiej. - Wybacz, naprawdę ostatnie miesiące są coraz trudniejsze. Dostajemy mnóstwo zawiadomień o zaginięciach, choćby dzieci. To mnie trochę martwi.
Może rzeczywiście nie powinna traktować Arabelli w ten sposób. W końcu wykazywała ona o wiele więcej instynktu samozachowawczego niż sama Marcella. Czuła jednak, że niedługo może zostać postawiona w naprawdę patowej sytuacji...
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Priscilla uniosła brew, słysząc komentarz Marcelli. Ona sama nie odczuwała aż tak dużej presji; zgadzając się z nowym ministrem co do poglądów związanych z czystością krwi, rozumiała, że ruszanie tych szlachetnie urodzonych mogłoby zniszczyć porządek panujący w ich wspólnym świecie. To zaś mogło mieć gorsze efekty, niż pozwolenie niektórym na przekroczenie norm prawa… w granicach rozsądku oczywiście. W idealnym świecie nie chciałaby na to pozwalać, oczywiście że nie. Ale nie żyli w utopii, a zachowanie magicznych tradycji było przecież niebywale istotne. Przynajmniej w oczach Morgan.
– Utrudnia pracę, chroniąc takich, jak my? – spytała. – On przynajmniej rozumie, że dopuszczenie mugoli i tych całych ich wynalazków jest… niebezpieczne. Dobrze wiesz, jak bardzo – mówiła, a w jej głosie czaiło się obrzydzenie i odrobina lęku przed niebezpieczeństwami tamtego świata.
Nie miała ochoty kłócić się z Marcellą i miała nadzieję, że kobieta nie będzie próbowała ciągnąć tego tematu; musiała jednak jej odpowiedzieć. Takich słów nie można zostawiać bez wyjaśnienia, bez próby… edukowania? Pokazania, jak naprawdę jest? Bo później, właśnie przez takie słowa, kiełkują niebezpieczne idee, jakie rozprzestrzeniał choćby Longbottom. Drgnęła niemal niewidocznie na myśl o tym, co też ten człowiek wyprawiał.
– Rozumiem. – Uśmiechnęła się łagodnie w stronę Figg, marszcząc brwi. – Może wyjedź gdzieś na kilka dni? Pewnie wszędzie jest lepsza pogoda niż teraz u nas – zaproponowała, zapominając trochę o tym, że Marcella pewnie nie ma odłożonego grosza. Priscilla zawsze dbała o porządek w swoim życiu, w tym i o finanse, dlatego zwykle miała odłożone kilka groszy i gdyby chciała, mogłaby pozwolić sobie na krótki wyjazd za granicę. Sęk w tym, że właściwie… nie chciała. Nie miała powodów, aby opuszczać Wielką Brytanię, przynajmniej na razie.
Zniknięcia dzieci naprawdę były problemem, którym Morgan jednak jak na razie się nie zajmowała: to nie był jej przydział, nie mogła robić przecież wszystkiego. W każdym razie jeśli to najmłodszym działaby się krzywda za sprawą Voldemorta oraz nowego ministra, Priscilla pewnie spróbowałaby zweryfikować swoje poglądy. W tej chwili nie wiedziała jednak nic więcej ponad to, że po prostu maluchy znikały.
– Masz jakieś tropy? Z czymś ci pomóc? – powiedziała, marszcząc brwi, a w jej głosie zabrzmiało prawdziwe zmartwienie. – Co to za dzieci?
– Utrudnia pracę, chroniąc takich, jak my? – spytała. – On przynajmniej rozumie, że dopuszczenie mugoli i tych całych ich wynalazków jest… niebezpieczne. Dobrze wiesz, jak bardzo – mówiła, a w jej głosie czaiło się obrzydzenie i odrobina lęku przed niebezpieczeństwami tamtego świata.
Nie miała ochoty kłócić się z Marcellą i miała nadzieję, że kobieta nie będzie próbowała ciągnąć tego tematu; musiała jednak jej odpowiedzieć. Takich słów nie można zostawiać bez wyjaśnienia, bez próby… edukowania? Pokazania, jak naprawdę jest? Bo później, właśnie przez takie słowa, kiełkują niebezpieczne idee, jakie rozprzestrzeniał choćby Longbottom. Drgnęła niemal niewidocznie na myśl o tym, co też ten człowiek wyprawiał.
– Rozumiem. – Uśmiechnęła się łagodnie w stronę Figg, marszcząc brwi. – Może wyjedź gdzieś na kilka dni? Pewnie wszędzie jest lepsza pogoda niż teraz u nas – zaproponowała, zapominając trochę o tym, że Marcella pewnie nie ma odłożonego grosza. Priscilla zawsze dbała o porządek w swoim życiu, w tym i o finanse, dlatego zwykle miała odłożone kilka groszy i gdyby chciała, mogłaby pozwolić sobie na krótki wyjazd za granicę. Sęk w tym, że właściwie… nie chciała. Nie miała powodów, aby opuszczać Wielką Brytanię, przynajmniej na razie.
Zniknięcia dzieci naprawdę były problemem, którym Morgan jednak jak na razie się nie zajmowała: to nie był jej przydział, nie mogła robić przecież wszystkiego. W każdym razie jeśli to najmłodszym działaby się krzywda za sprawą Voldemorta oraz nowego ministra, Priscilla pewnie spróbowałaby zweryfikować swoje poglądy. W tej chwili nie wiedziała jednak nic więcej ponad to, że po prostu maluchy znikały.
– Masz jakieś tropy? Z czymś ci pomóc? – powiedziała, marszcząc brwi, a w jej głosie zabrzmiało prawdziwe zmartwienie. – Co to za dzieci?
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon na parterze
Szybka odpowiedź