Pokój
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pokój
Niewielkie pomieszczenie, które służy zarówno za pokój dzienny, jak i sypialnię. Maeve stara się utrzymywać w porządek, choć ze względu na niewielką przestrzeń bywa z tym różnie. Półki zastawione są książkami, notatnikami, bibelotami, zaś pod oknem stoi kilka - gładkich czy zamalowanych - płócien. Niedaleko wspomnianego okna - które wychodzi na wschód - stoi łóżko, koło niego zaś niewielki stoliczek.
Nałożono: Bubonem, Muffliato i TenebrisOstatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 07.07.19 10:22, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 28 października
Jayden wiedział, jak rozbudzić jej ciekawość. Jego ostatnie listy były nieco enigmatyczne, zapowiadały jednak zajęcie, które posłuży nie tylko im, ale i reszcie czarodziejskiej społeczności. Wiedziała o anomaliach, wiedziałaby o nich nawet gdyby nie była wiedźmią strażniczką - nie była to szczególnie pilnie strzeżona informacja. Miała również świadomość tego, że ministerstwo nie dopuszczało do nich postronnych, a za próbę złamania zakazu zbliżania się groziło aresztowanie przez Oddział Kontroli Magicznej... Dlaczego więc Jayden zaproponował jej, by wybrali się w takie miejsce? I spróbowali okiełznać szalejącą tam magię? Nie wiedziała - i właśnie dlatego przystała na jego warunki, chcąc zaspokoić swą ciekawość, a przy okazji na własne oczy zobaczyć te anomalie.
Był już wieczór, gdy przysiadła na pościelonym równo łóżku z zamiarem zmiany swej aparycji. Podjęła decyzję, że będzie to najrozsądniejsze rozwiązanie; nie chciała przecież, by - gdyby coś poszło nie tak - ktoś połączył ją z włamaniem na teren zamknięty. Obawiała się przy tym o reputację towarzysza, był przecież szanowanym profesorem Hogwartu, jednak nie zwróciła mu na to uwagi, a na pewno nie tak wyraźnie, jakby mogła; wścibstwo okazało się silniejsze. Była to jedna z nielicznych okazji, by coś zrobić, coś dobrego, co miałoby realny wpływ na ich sytuację. Spojrzała w trzymane w dłoni lusterko i przyjrzała się sobie z uwagą. Wystarczyłoby zmienić twarz - nie zależało jej na imitacji doskonałej, mogła zachować swoje wymiary i barwę głosu. Najważniejsze, by nikt nie rozpoznał jej na pierwszy rzut oka. W razie kłopotów będą przecież uciekać. Wolała jednak myśleć, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Bo przecież astronom musiał mieć jakiś plan.
Zaczęła wyobrażać sobie, że jej poskręcane włosy prostują się, a blada skóra pokrywa się piegami. Twarz wydłuża się, staje bardziej pociągła, z kolei nos maleje. Kolor oczu zawsze pozostawał ten sam - nigdy jeszcze nie udało się jej go zmienić, niezależnie od tego, jak bardzo się starała - zawsze mogła jednak coś zrobić z brwiami. Powinny być mocniej zarysowane, tak to widziała, a przynajmniej... Ona by je takimi stworzyła. Narysowała.
| rzucam na przemianę
Jayden wiedział, jak rozbudzić jej ciekawość. Jego ostatnie listy były nieco enigmatyczne, zapowiadały jednak zajęcie, które posłuży nie tylko im, ale i reszcie czarodziejskiej społeczności. Wiedziała o anomaliach, wiedziałaby o nich nawet gdyby nie była wiedźmią strażniczką - nie była to szczególnie pilnie strzeżona informacja. Miała również świadomość tego, że ministerstwo nie dopuszczało do nich postronnych, a za próbę złamania zakazu zbliżania się groziło aresztowanie przez Oddział Kontroli Magicznej... Dlaczego więc Jayden zaproponował jej, by wybrali się w takie miejsce? I spróbowali okiełznać szalejącą tam magię? Nie wiedziała - i właśnie dlatego przystała na jego warunki, chcąc zaspokoić swą ciekawość, a przy okazji na własne oczy zobaczyć te anomalie.
Był już wieczór, gdy przysiadła na pościelonym równo łóżku z zamiarem zmiany swej aparycji. Podjęła decyzję, że będzie to najrozsądniejsze rozwiązanie; nie chciała przecież, by - gdyby coś poszło nie tak - ktoś połączył ją z włamaniem na teren zamknięty. Obawiała się przy tym o reputację towarzysza, był przecież szanowanym profesorem Hogwartu, jednak nie zwróciła mu na to uwagi, a na pewno nie tak wyraźnie, jakby mogła; wścibstwo okazało się silniejsze. Była to jedna z nielicznych okazji, by coś zrobić, coś dobrego, co miałoby realny wpływ na ich sytuację. Spojrzała w trzymane w dłoni lusterko i przyjrzała się sobie z uwagą. Wystarczyłoby zmienić twarz - nie zależało jej na imitacji doskonałej, mogła zachować swoje wymiary i barwę głosu. Najważniejsze, by nikt nie rozpoznał jej na pierwszy rzut oka. W razie kłopotów będą przecież uciekać. Wolała jednak myśleć, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Bo przecież astronom musiał mieć jakiś plan.
Zaczęła wyobrażać sobie, że jej poskręcane włosy prostują się, a blada skóra pokrywa się piegami. Twarz wydłuża się, staje bardziej pociągła, z kolei nos maleje. Kolor oczu zawsze pozostawał ten sam - nigdy jeszcze nie udało się jej go zmienić, niezależnie od tego, jak bardzo się starała - zawsze mogła jednak coś zrobić z brwiami. Powinny być mocniej zarysowane, tak to widziała, a przynajmniej... Ona by je takimi stworzyła. Narysowała.
| rzucam na przemianę
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Zamrugała kilka razy, wciąż przyglądając się sobie w lusterku. Z nieskrywanym zadowoleniem obserwowała, jak sięgające ramion włosy wydłużają się i prostują, a rysy twarzy zmieniają się nie do poznania. Westchnęła cicho, dłuższą chwilę oglądając zdobiące skórę piegi; zawsze chciała mieć piegi. Metamorfoza, której dokonała dzięki swemu - nienawidzonemu długimi latami - darowi, powinna zapewnić jej anonimowość. I dobrze. W końcu oderwała wzrok od tafli lustra i odłożyła je na stojący obok łóżka stoliczek. Sprawdziła godzinę - niedługo powinna wychodzić, jeśli chciała pojawić się na miejscu punktualnie - i zniknęła w łazience z zamiarem przebrania się w wygodniejsze, ciemniejsze szaty. Nie była pewna, co tam dokładnie zastaną i czy faktycznie będą musieli uciekać przed służbami porządkowymi, wolała jednak dmuchać na zimne.
Kwadrans później chwyciła leżącą na łóżku miotłę, przewiesiła przez ramię pasek torby i wyruszyła w podróż do Oksfordu, mając nadzieję, że Jayden wiedział, co robi.
| zt
Kwadrans później chwyciła leżącą na łóżku miotłę, przewiesiła przez ramię pasek torby i wyruszyła w podróż do Oksfordu, mając nadzieję, że Jayden wiedział, co robi.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 2 listopada
Nie mogła wytrzymać w swym mieszkaniu. Było upiornie puste, obce; choć nigdy nie współdzieliła go z nikim innym, to po śmierci Caleba nie czuła się w nim już bezpiecznie. Wciąż dręczył ją pomysł powrotu do domu rodzinnego, mimo to nie chciałaby znów mieszkać z rozbitymi mamą i tatą; łudziła się, że powrót Ronana choć trochę podnosił ich na duchu. I choć zdawać się to mogło zupełnie pozbawione sensu, to skoro jej niewielki pokoik napawał ją niechęcią, skłaniał do niezbyt wesołych przemyśleń, wolała już ruszyć w - jeszcze groźniejsze - miasto, do portu czy na Nokturn, by próbować dowiedzieć się czegoś nowego. Do tego jednak musiała zmienić swój wygląd.
Przysiadła na łóżku z cichym westchnieniem, tocząc dookoła nieobecnym wzrokiem. Musiała się skupić, by sprawnie wykorzystać swój dar - czy, jak wolała o nim myśleć za czasów szkoły, przekleństwo. Spojrzała w trzymane w dłoni lusterko i z uwagą zaczęła przyglądać się swojemu chorobliwie blademu odbiciu. Nie zależało jej na przemianie całkowitej, na pozbyciu się kobiecych atrybutów - chciała jednak podszyć się pod konkretną osobę, która swobodnie kursowała między portem, Nokturnem, a bardziej uczęszczanymi dzielnicami Londynu. Przywołała w pamięci obraz piegowatej, ciemnowłosej kobiety, o mocno zarysowanych brwiach i głęboko osadzonych oczach. Miała pewność, że nie natknie się na nią w trakcie swej wieczornej wycieczki, a przy tym jej kartoteka świadczyła o posiadaniu wolnego wstępu do mniej legalnej części centrum miasta. Wyobraziła sobie, jak poskręcane pukle włosów prostują się, a bladą skórę znaczą liczne brązowe plamki; nos musiał się nieco zmniejszyć, zaś uszy zmienić swój kształt, przylegać bardziej do głowy. Czy uda jej się osiągnąć efekt, który mógłby pozwolić jej na śledzenie Tildy? O ile to w ogóle była ona... Nie widziały się kilka długich lat, przynajmniej. Wciąż nie mogła w to uwierzyć, że wieloletnia koleżanka z dormitorium została stałą bywalczynią takich rewirów - wolała więc udać się tam, po raz kolejny w przeciągu ostatnich dni, i mimo niesprzyjającej aury upewnić się, z kim ma do czynienia.
| rzut na przemianę, ST 50-41
Nie mogła wytrzymać w swym mieszkaniu. Było upiornie puste, obce; choć nigdy nie współdzieliła go z nikim innym, to po śmierci Caleba nie czuła się w nim już bezpiecznie. Wciąż dręczył ją pomysł powrotu do domu rodzinnego, mimo to nie chciałaby znów mieszkać z rozbitymi mamą i tatą; łudziła się, że powrót Ronana choć trochę podnosił ich na duchu. I choć zdawać się to mogło zupełnie pozbawione sensu, to skoro jej niewielki pokoik napawał ją niechęcią, skłaniał do niezbyt wesołych przemyśleń, wolała już ruszyć w - jeszcze groźniejsze - miasto, do portu czy na Nokturn, by próbować dowiedzieć się czegoś nowego. Do tego jednak musiała zmienić swój wygląd.
Przysiadła na łóżku z cichym westchnieniem, tocząc dookoła nieobecnym wzrokiem. Musiała się skupić, by sprawnie wykorzystać swój dar - czy, jak wolała o nim myśleć za czasów szkoły, przekleństwo. Spojrzała w trzymane w dłoni lusterko i z uwagą zaczęła przyglądać się swojemu chorobliwie blademu odbiciu. Nie zależało jej na przemianie całkowitej, na pozbyciu się kobiecych atrybutów - chciała jednak podszyć się pod konkretną osobę, która swobodnie kursowała między portem, Nokturnem, a bardziej uczęszczanymi dzielnicami Londynu. Przywołała w pamięci obraz piegowatej, ciemnowłosej kobiety, o mocno zarysowanych brwiach i głęboko osadzonych oczach. Miała pewność, że nie natknie się na nią w trakcie swej wieczornej wycieczki, a przy tym jej kartoteka świadczyła o posiadaniu wolnego wstępu do mniej legalnej części centrum miasta. Wyobraziła sobie, jak poskręcane pukle włosów prostują się, a bladą skórę znaczą liczne brązowe plamki; nos musiał się nieco zmniejszyć, zaś uszy zmienić swój kształt, przylegać bardziej do głowy. Czy uda jej się osiągnąć efekt, który mógłby pozwolić jej na śledzenie Tildy? O ile to w ogóle była ona... Nie widziały się kilka długich lat, przynajmniej. Wciąż nie mogła w to uwierzyć, że wieloletnia koleżanka z dormitorium została stałą bywalczynią takich rewirów - wolała więc udać się tam, po raz kolejny w przeciągu ostatnich dni, i mimo niesprzyjającej aury upewnić się, z kim ma do czynienia.
| rzut na przemianę, ST 50-41
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Przyglądała się swemu odbiciu z uwagą, oceniając efekt przemiany, zestawiając go z tym, co zapamiętała, a tym, co udało jej się osiągnąć. Wyglądało na to, że trafnie odwzorowała wygląd ostrożnie upatrzonej kobiety. Włosy wyprostowały się i wydłużyły, sięgały już łopatek, nie ramion, z kolei stalowoszare oczy - podkreślone przez grube brwi - spoglądały na nią spod ciężkich, na wpół przymkniętych powiek. Przez dłuższą chwilę przyglądała się piegom, o których zawsze marzyła, a które mogła zdobyć jedynie dzięki metamorfomagii, w końcu jednak zebrała się z zajmowanego do tej pory łóżka, by wygrzebać z szafy ubranie odpowiednie na tę okazję.
Odziana od stóp do głów w dyskretną czerń, z grubą peleryną opadającą na plecy, a twarzą skrytą pod głębokim kapturem, opuściła swe mieszkanie, by następnie skierować się w okolice Pokątnej. To miała być długa noc.
| zt
Odziana od stóp do głów w dyskretną czerń, z grubą peleryną opadającą na plecy, a twarzą skrytą pod głębokim kapturem, opuściła swe mieszkanie, by następnie skierować się w okolice Pokątnej. To miała być długa noc.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 4 grudnia
Była rozdrażniona. Nie wiedziała, co było tego przyczyną, jednak od rana coś ją gryzło. Miała trudności ze skupieniem się na analizie zebranych materiałów, z obojętnym i spokojnym znoszeniem zachowania współpracowników, z krzywymi spojrzeniami mijanych na korytarzach ulubieńców nowej władzy. I choć teraz był już wieczór, choć znajdowała się we własnym – przeraźliwie pustym – mieszkaniu, to nadal daleko jej było do odzyskania równowagi. Wciąż nie ustaliła niczego nowego w sprawie śmierci Caleba, wciąż nie potrafiła uspokoić rodziny czy zadbać o relację z Ronanem tak, jakby tego chciała. Niespokojnie krążyła od jednego kąta do drugiego, rozpamiętując spotkanie na zamglonych wzgórzach. Minął już miesiąc, święta nadchodziły wielkimi krokami, zaś przed nimi wciąż było tyle do zrobienia… Bała się konsekwencji, lecz wiedziała, że działanie przeciwko poplecznikom lorda Voldemorta było słuszne. Maeve miała pewność, że Poppy by to pochwaliła, gdyby tylko mogła z nią o tym porozmawiać.
W końcu zadecydowała. Nie miała głowy do raportów, nie chciała malować, chwyciła więc skrawek pergaminu i nabazgrała – siląc się na inny charakter pisma – krótką wiadomość, którą następnie przywiązała do nóżki protestującej Artemizji. Czarownica miała wyrzuty sumienia, wszak wraz z początkiem grudnia szalejąca po Anglii burza zamieniła się w równie silną zamieć, nie miała jednak innego sposobu, by skontaktować się z odbiorcą listu. Gdy została już sama, całkiem sama, i mimowolnie zaczęła wyobrażać sobie wszystkie okropności, które musi znosić jej niewielka sówka, przysiadła na łóżku i chwyciła w dłoń leżące na szafce lustro. Jeśli chciała ruszyć w teren, musiała zadbać o odpowiedni wygląd. Krytycznie przyjrzała się swej bladej, zmęczonej twarzy, przygryzionej z nerwów wardze – kim miała się stać tego wieczoru? Odetchnęła głośno, próbując skupić się na upodobnieniu się do kobiety ze swych wspomnień; doskonale wiedziała, jakie mogą być skutki nieudanej przemiany, i wolała ich za wszelką cenę uniknąć. Włosy powinny urosnąć, wyprostować się i wygładzić, zaś skóra pokryć drobnymi piegami. Żuchwa miała być szersza, nos mniejszy, a brwi bardziej wyraziste...
| rzucam na przemianę, ST 50-41
Była rozdrażniona. Nie wiedziała, co było tego przyczyną, jednak od rana coś ją gryzło. Miała trudności ze skupieniem się na analizie zebranych materiałów, z obojętnym i spokojnym znoszeniem zachowania współpracowników, z krzywymi spojrzeniami mijanych na korytarzach ulubieńców nowej władzy. I choć teraz był już wieczór, choć znajdowała się we własnym – przeraźliwie pustym – mieszkaniu, to nadal daleko jej było do odzyskania równowagi. Wciąż nie ustaliła niczego nowego w sprawie śmierci Caleba, wciąż nie potrafiła uspokoić rodziny czy zadbać o relację z Ronanem tak, jakby tego chciała. Niespokojnie krążyła od jednego kąta do drugiego, rozpamiętując spotkanie na zamglonych wzgórzach. Minął już miesiąc, święta nadchodziły wielkimi krokami, zaś przed nimi wciąż było tyle do zrobienia… Bała się konsekwencji, lecz wiedziała, że działanie przeciwko poplecznikom lorda Voldemorta było słuszne. Maeve miała pewność, że Poppy by to pochwaliła, gdyby tylko mogła z nią o tym porozmawiać.
W końcu zadecydowała. Nie miała głowy do raportów, nie chciała malować, chwyciła więc skrawek pergaminu i nabazgrała – siląc się na inny charakter pisma – krótką wiadomość, którą następnie przywiązała do nóżki protestującej Artemizji. Czarownica miała wyrzuty sumienia, wszak wraz z początkiem grudnia szalejąca po Anglii burza zamieniła się w równie silną zamieć, nie miała jednak innego sposobu, by skontaktować się z odbiorcą listu. Gdy została już sama, całkiem sama, i mimowolnie zaczęła wyobrażać sobie wszystkie okropności, które musi znosić jej niewielka sówka, przysiadła na łóżku i chwyciła w dłoń leżące na szafce lustro. Jeśli chciała ruszyć w teren, musiała zadbać o odpowiedni wygląd. Krytycznie przyjrzała się swej bladej, zmęczonej twarzy, przygryzionej z nerwów wardze – kim miała się stać tego wieczoru? Odetchnęła głośno, próbując skupić się na upodobnieniu się do kobiety ze swych wspomnień; doskonale wiedziała, jakie mogą być skutki nieudanej przemiany, i wolała ich za wszelką cenę uniknąć. Włosy powinny urosnąć, wyprostować się i wygładzić, zaś skóra pokryć drobnymi piegami. Żuchwa miała być szersza, nos mniejszy, a brwi bardziej wyraziste...
| rzucam na przemianę, ST 50-41
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Tak intensywnie wpatrywała się w lustro, że aż wzrok zaszedł jej mgłą. Zamrugała kilka razy, a gdy znów ujrzała swe odbicie, wyglądała już inaczej. Odetchnęła z ulgą, spoglądając ku obcej, lecz obracającej się zgodnie z jej wolą twarzy. Choć nie dokonała pełnej przemiany i wciąż posiadała swoje głos, wejrzenie czy gabaryty, to wierzyła, że to powinno wystarczyć. Zresztą, miała zamiar udać się do portu, zaś tam wszyscy byli pijani w sztok - jej rozmówca nie powinien wiele pamiętać z tego wieczoru.
Nie musiała czekać wiele dłużej, aż zezłoszczona Artemizja powróciła z odpowiedzią; kiwała krótko głową, gdy zapoznawała się z kilkoma nakreślonymi krzywo zdaniami. Teraz pozostawało już tylko znaleźć odpowiednie ubrania, zabezpieczyć dom i dostać się do odległej dzielnicy portowej.
| zt
Nie musiała czekać wiele dłużej, aż zezłoszczona Artemizja powróciła z odpowiedzią; kiwała krótko głową, gdy zapoznawała się z kilkoma nakreślonymi krzywo zdaniami. Teraz pozostawało już tylko znaleźć odpowiednie ubrania, zabezpieczyć dom i dostać się do odległej dzielnicy portowej.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
|z somerset
Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia były równie zaskakujące co cały zeszły rok. Działo się w tych miesiącach tak wiele, że Jayden nie wiedział, gdzie podział się ten czas. Szczególnie ostatnie miesiące niesamowicie przyspieszyły, a dni od końca wakacji do aktualnego stanu rzeczy raz zdawały mu się wiecznością, by po chwili zastanowienia zmienić się w jeden oddech. Nie przypominał sobie, by wcześniej chwile płynęły mu równie prędko i gwałtownie. Kiedyś może i było prościej — funkcjonować według szkolnych zasad, czuć na języku słodki posmak kolejnych wypieków zamkowych skrzatów i patrzeć w niebo, jednak to już było i nie miało wrócić. Co prawda Vane wciąż żył w tej samej rzeczywistości, lecz nadeszły zmiany, których się nie spodziewał. Zmiany, których sam był częścią. Został pozbawiony dziecięcego płaszcza niewinności, przez który nie dostrzegał tak wielu życiowych spraw, jakie stawały na drodze każdego dorosłego człowieka; odarto go z maski pozytywu, która zbyt długo zalegała na jego twarzy; wrzucono w chaos i cierpienie, jakich nie był w stanie znieść. Zrzuciło go to wszystko na dno, gdzie myślał, że już nigdy nie wstanie i nie podniesie głowy, szukając tak ukochanego mu nieba okraszonego gwiazdami. Powoli jednak zaczynał dostrzegać światło, niespotykane dobro w tych złych momentach. Zaczął patrzeć inaczej — na siebie oraz innych. Zobaczył, że nie był sam i wszyscy dokoła mierzyli się już od dawna z problemami straty czy własnych rozterek. I wciąż szli naprzód, nie bacząc na to, jak wielkie brzmię zostało na nich zrzucone. Jedną z tych osób była niewątpliwie Meave, która pojawiła się tak nagle w jego życiu, pozwalając na to, by zawiązali niemy sojusz, nie oznaczając tak naprawdę dokładnej nazwy. Partnerzy w zbrodni? Nocni łamacze zasad? A może po prostu przyjaciele? Patrząc na młodą kobietę, którą stała się Clearwater, Jayden czuł jak dawno nieodkurzana przeszłość własnych hogwarckich przeżyć odżyła na nowo i chociaż niektóre aktualne fakty bolały, cieszył się, że znów los ich ze sobą zetknął. Tak. Zmienił się. Jednak działo się to głównie przez ludzi, którzy go otaczali. Maeve mogła nie mieć świadomości co do tego, lecz ich nocne eskapady ratowały go przed kompletnym zatraceniem się w buchających winą myślach, a jej towarzystwo podnosiło go na duchu. Nawet ze zmienioną twarzą wiedział, że to była ona — mała panna Clearwater, którą czasami przemycał do zamkowej kuchni, gdy należeli jeszcze do grona uczniów.
Nigdy nie spodziewał się, że przyjdzie mu biegać po mieście z Krukonką u boku i starać się naprawiać świat. A jednak. Byli tam, lecząc swoje ego po nieudanych próbach. Dzisiejszy wieczór również nie był najlepszy, ale szybka ewakuacja z miejsca zdarzenia pozwoliła im uniknąć kary. Maeve zaproponowała własne mieszkanie, gdzie JD miał odpocząć przed powrotem do Hogsmeade. I chociaż chciał powiedzieć, że wszystko w porządku, zgodził się. Był jej to winien, bo od czasu spotkania na cmentarzu nie mieli czasu na spokojną rozmowę. O tym, co się działo, o tym, co robili i dlaczego to robili. O sobie samych. Do tego wszystkiego wyleczone ledwo co rany wciąż dawały o sobie znać, więc astronom musiał skapitulować. Miłą odmianą też było wejście do ciepłego pomieszczenia, gdy na zewnątrz wciąż panowała zamieć stulecia. Jayden pozwolił sobie na rozejrzenie się po mieszkaniu, a w tym samym czasie gospodyni zaproponowała coś do picia, co przyjął energicznym (być może aż za bardzo) przytaknięciem. Gorąca, rozgrzewająca herbata była tym, o czym marzył. W momencie, w którym Maeve zniknęła w kuchni, czarodziej podszedł do okna, obserwując lecące z nieba chaotycznie płatki śniegu. Przypominały bardziej lodowate bicze — Jay ciągle czuł ich bezlitosne uderzenia. Gdzieś pomiędzy tą zawieruchą mignął mu również w prześwicie Księżyc, przypominając mężczyźnie o Pomonie. Zastanawiał się, co robiła. Czy też wypatrywała go przez okno? Czy otrzymała krótką wiadomość, którą jej wysłał? Miał taką nadzieję, jednak nagłe poczucie winy rodzące się w jego wnętrzu wcale nie chciało maleć. Jayden wiedział zresztą, że nie zniknie, dopóki nie znajdzie się twarzą w twarz z zielarką i znów spojrzy na znajome rysy. Westchnął cicho, ale zaraz przeniósł uwagę na Clearwater i odebrał od niej kubek z ciepłą herbatą.
- Pozwolisz, że postoję. Strasznie boli mnie tyłek - zaśmiał się dość żałośnie, gdy zaproponowała mu miejsce. Odczuwał wciąż skutki bolesnego upadku na gruby lód, dlatego jeszcze jakiś czas miał trzymać się z daleka od siedzisk. Przez moment trwali w milczeniu, słuchając uderzeń kostek lodu o szybę, jednak to on zdecydował się przerwać zawieszenie. Wiedział, że powinien. Chciał tego. Musiał się przed nią wytłumaczyć. - Wybacz, że w ten sposób, ale... - urwał, wzdychając ciężko i patrząc wprost w sarnie oczy czarownicy. - Chyba musiałem jakoś odreagować. No, wiesz... Tę sprawę z Pokątnej. W Mungu jakiś pacjent czytał na głos artykuł w Proroku. Słyszałaś o właścicielce cukierni? Nie miałem pojęcia, że była w środku. Byłem tam w momencie, w którym... W którym to się stało. Mogłem... Mogłem coś zrobić - urwał, nawet nie rejestrując, że z każdym kolejnym słowem ściszał głos, a jego spojrzenie z Maeve przeniosło się na herbatę. Do tego zaczął jeździć po zewnętrznej części kubka kciukiem, starając się, powstrzymać dochodzące do niego emocje z poprzedniej nocy. Pociągnął nosem i podniósł wzrok, uśmiechając się blado. - To okropne uczucie, gdy przegrywasz, a ludzie dokoła cierpią. Z twojej winy. To, co pisali w tej gazecie... Nawet nie wiedzą, co piszą. Żaden ze mnie bohater. Oni nie pozwalają na krzywdę innych. - Przejechał dłonią przez zmęczoną, przepełnioną emocjami twarz. Nie chciał zalewać Maeve tym wszystkim na dzień dobry, dlatego zaśmiał się trochę histerycznie, chcąc pokonać gulę ściskającą jego gardło. - Wybacz. To wszystko wciąż jeszcze do mnie dociera - wyjaśnił, zerkając na czarownicę i uciekając spojrzeniem na powrót ku kubkowi. Kretyn. Idiota.
Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia były równie zaskakujące co cały zeszły rok. Działo się w tych miesiącach tak wiele, że Jayden nie wiedział, gdzie podział się ten czas. Szczególnie ostatnie miesiące niesamowicie przyspieszyły, a dni od końca wakacji do aktualnego stanu rzeczy raz zdawały mu się wiecznością, by po chwili zastanowienia zmienić się w jeden oddech. Nie przypominał sobie, by wcześniej chwile płynęły mu równie prędko i gwałtownie. Kiedyś może i było prościej — funkcjonować według szkolnych zasad, czuć na języku słodki posmak kolejnych wypieków zamkowych skrzatów i patrzeć w niebo, jednak to już było i nie miało wrócić. Co prawda Vane wciąż żył w tej samej rzeczywistości, lecz nadeszły zmiany, których się nie spodziewał. Zmiany, których sam był częścią. Został pozbawiony dziecięcego płaszcza niewinności, przez który nie dostrzegał tak wielu życiowych spraw, jakie stawały na drodze każdego dorosłego człowieka; odarto go z maski pozytywu, która zbyt długo zalegała na jego twarzy; wrzucono w chaos i cierpienie, jakich nie był w stanie znieść. Zrzuciło go to wszystko na dno, gdzie myślał, że już nigdy nie wstanie i nie podniesie głowy, szukając tak ukochanego mu nieba okraszonego gwiazdami. Powoli jednak zaczynał dostrzegać światło, niespotykane dobro w tych złych momentach. Zaczął patrzeć inaczej — na siebie oraz innych. Zobaczył, że nie był sam i wszyscy dokoła mierzyli się już od dawna z problemami straty czy własnych rozterek. I wciąż szli naprzód, nie bacząc na to, jak wielkie brzmię zostało na nich zrzucone. Jedną z tych osób była niewątpliwie Meave, która pojawiła się tak nagle w jego życiu, pozwalając na to, by zawiązali niemy sojusz, nie oznaczając tak naprawdę dokładnej nazwy. Partnerzy w zbrodni? Nocni łamacze zasad? A może po prostu przyjaciele? Patrząc na młodą kobietę, którą stała się Clearwater, Jayden czuł jak dawno nieodkurzana przeszłość własnych hogwarckich przeżyć odżyła na nowo i chociaż niektóre aktualne fakty bolały, cieszył się, że znów los ich ze sobą zetknął. Tak. Zmienił się. Jednak działo się to głównie przez ludzi, którzy go otaczali. Maeve mogła nie mieć świadomości co do tego, lecz ich nocne eskapady ratowały go przed kompletnym zatraceniem się w buchających winą myślach, a jej towarzystwo podnosiło go na duchu. Nawet ze zmienioną twarzą wiedział, że to była ona — mała panna Clearwater, którą czasami przemycał do zamkowej kuchni, gdy należeli jeszcze do grona uczniów.
Nigdy nie spodziewał się, że przyjdzie mu biegać po mieście z Krukonką u boku i starać się naprawiać świat. A jednak. Byli tam, lecząc swoje ego po nieudanych próbach. Dzisiejszy wieczór również nie był najlepszy, ale szybka ewakuacja z miejsca zdarzenia pozwoliła im uniknąć kary. Maeve zaproponowała własne mieszkanie, gdzie JD miał odpocząć przed powrotem do Hogsmeade. I chociaż chciał powiedzieć, że wszystko w porządku, zgodził się. Był jej to winien, bo od czasu spotkania na cmentarzu nie mieli czasu na spokojną rozmowę. O tym, co się działo, o tym, co robili i dlaczego to robili. O sobie samych. Do tego wszystkiego wyleczone ledwo co rany wciąż dawały o sobie znać, więc astronom musiał skapitulować. Miłą odmianą też było wejście do ciepłego pomieszczenia, gdy na zewnątrz wciąż panowała zamieć stulecia. Jayden pozwolił sobie na rozejrzenie się po mieszkaniu, a w tym samym czasie gospodyni zaproponowała coś do picia, co przyjął energicznym (być może aż za bardzo) przytaknięciem. Gorąca, rozgrzewająca herbata była tym, o czym marzył. W momencie, w którym Maeve zniknęła w kuchni, czarodziej podszedł do okna, obserwując lecące z nieba chaotycznie płatki śniegu. Przypominały bardziej lodowate bicze — Jay ciągle czuł ich bezlitosne uderzenia. Gdzieś pomiędzy tą zawieruchą mignął mu również w prześwicie Księżyc, przypominając mężczyźnie o Pomonie. Zastanawiał się, co robiła. Czy też wypatrywała go przez okno? Czy otrzymała krótką wiadomość, którą jej wysłał? Miał taką nadzieję, jednak nagłe poczucie winy rodzące się w jego wnętrzu wcale nie chciało maleć. Jayden wiedział zresztą, że nie zniknie, dopóki nie znajdzie się twarzą w twarz z zielarką i znów spojrzy na znajome rysy. Westchnął cicho, ale zaraz przeniósł uwagę na Clearwater i odebrał od niej kubek z ciepłą herbatą.
- Pozwolisz, że postoję. Strasznie boli mnie tyłek - zaśmiał się dość żałośnie, gdy zaproponowała mu miejsce. Odczuwał wciąż skutki bolesnego upadku na gruby lód, dlatego jeszcze jakiś czas miał trzymać się z daleka od siedzisk. Przez moment trwali w milczeniu, słuchając uderzeń kostek lodu o szybę, jednak to on zdecydował się przerwać zawieszenie. Wiedział, że powinien. Chciał tego. Musiał się przed nią wytłumaczyć. - Wybacz, że w ten sposób, ale... - urwał, wzdychając ciężko i patrząc wprost w sarnie oczy czarownicy. - Chyba musiałem jakoś odreagować. No, wiesz... Tę sprawę z Pokątnej. W Mungu jakiś pacjent czytał na głos artykuł w Proroku. Słyszałaś o właścicielce cukierni? Nie miałem pojęcia, że była w środku. Byłem tam w momencie, w którym... W którym to się stało. Mogłem... Mogłem coś zrobić - urwał, nawet nie rejestrując, że z każdym kolejnym słowem ściszał głos, a jego spojrzenie z Maeve przeniosło się na herbatę. Do tego zaczął jeździć po zewnętrznej części kubka kciukiem, starając się, powstrzymać dochodzące do niego emocje z poprzedniej nocy. Pociągnął nosem i podniósł wzrok, uśmiechając się blado. - To okropne uczucie, gdy przegrywasz, a ludzie dokoła cierpią. Z twojej winy. To, co pisali w tej gazecie... Nawet nie wiedzą, co piszą. Żaden ze mnie bohater. Oni nie pozwalają na krzywdę innych. - Przejechał dłonią przez zmęczoną, przepełnioną emocjami twarz. Nie chciał zalewać Maeve tym wszystkim na dzień dobry, dlatego zaśmiał się trochę histerycznie, chcąc pokonać gulę ściskającą jego gardło. - Wybacz. To wszystko wciąż jeszcze do mnie dociera - wyjaśnił, zerkając na czarownicę i uciekając spojrzeniem na powrót ku kubkowi. Kretyn. Idiota.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żałowała, że ich próba naprawy anomalii skończyła się tak szybko - i bezowocnie - nie zamierzała jednak narzekać. Najważniejsze, że udało im się uciec, że byli cali i, cóż, prawie zdrowi; Jayden mógł być obolały, jednak odniesione przed Somerset House obrażenia nie zagrażały jego życiu. Łudziła się, że wszelkie urazy, których nabawił się w trakcie obrony Pokątnej, zostały zażegnane przez uzdrowicieli z Munga, lecz wyglądało na to, że towarzysz nie miał sił, by kontynuować wyprawę. Dlatego też wykorzystała okazję i zaprosiła go do siebie, gdzie mogli w spokoju porozmawiać i zagrzać się; nawet niedługie spacery w tej śnieżycy sprawiały, że czarodziej przemarzał do kości. Nie mogła przewidzieć, w jaki sposób przebiegnie to spotkanie, jak będzie im się układać rozmowa, z drugiej jednak strony - czuła się w jego towarzystwie na tyle komfortowo, że nie obawiała się krępującej ciszy. Poza tym, z trudem przychodziło jej opanowanie dręczącej ją od rana ciekawości. Skąd się tam wziął? Jak wyglądali napastnicy? I czy wydarzyło się coś, o czym nie wspominał Prorok...? Gdy w końcu dotarli do kamienicy i wspięli się po schodach na odpowiednie piętro, Maeve otworzyła przed gościem drzwi do mieszkania, by następnie zająć się jego okryciem. Zaraz po tym zaproponowała coś do picia, oboje musieli się rozgrzać. Po chwili wróciła do pokoju z dwoma parującymi kubkami, gdzie zastała Jaydena wpatrującego się w okno. O czym myślał? Podeszła bliżej i wręczyła mu naczynie z herbatą, wyginając usta w bladym uśmiechu.
- Oczywiście, nie przejmuj się - mruknęła cicho. - Jesteś pewien, że nie powinien obejrzeć cię medyk? - dodała, między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Myślała, że upadek nie był bardzo poważny, nie mogła jednak wiedzieć, na ile Vane był po nim obolały. Opadła ciężko na łóżko, które zaskrzypiało w odpowiedzi, i odstawiła swój wyszczerbiony kubek na blat niewielkiego stoliczka. Przez chwilę trwali w milczeniu, a jedynym, co przerywało ciszę, był grad uderzający o okno i blaszany parapet. Oboje pogrążeni we własnych myślach, czekający na odpowiedni moment, by odezwać się, zrzucić z piersi ciężar. Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim Jayden zaczął mówić. Nie przerywała mu, nie wchodziła w słowo, zamiast tego bezwiednie kiwała głową. Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, gdy zaczął obwiniać się o śmierć właścicielki cukierni.
- Nie dziwię ci się, Jayden. Trudno przywyknąć do takich rzeczy, trudno przejść nad nimi do porządku dziennego... I tak, słyszałam o niej. - Śledziła go wzrokiem, choć towarzysz nie patrzył już na nią; widziała, że jest mu ciężko, nie mógł, ani nie starał się, tego ukryć. - Myślę jednak, że jesteś dla siebie zbyt surowy. Nie cierpiała z twojej winy. Żadna z tych osób nie cierpiała z twojej winy. Próbowałeś pomóc, zrobić coś pożytecznego i kto wie, jakby się to skończyło, gdybyś się tam nie pojawił. Gdyby i inni zignorowali tę krzywdę, która się tam działa. Bohaterstwem jest to, że nie uciekliście w popłochu. Nie byliście obojętni na zło. - Uważnie dobierała słowa, próbując modulować głos tak, by brzmiał jak najspokojniej, łagodnie. Dawno nie mieli już okazji, by tak rozmawiać, stąpała więc na niepewnym gruncie. Obawiała się, że astronom zareaguje rozdrażnieniem albo uzna, że wcale go nie rozumie, podczas gdy ona tylko chciała podnieść go na duchu, choć odrobinę. - Nie mam ci czego wybaczać, wszystko jest w porządku. Możesz mi się wygadać. - Bo dlaczego nie. Nie przemawiała przez nią ciekawość, którą nadal odczuwała, a współczucie. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Cierpiał. - Chcesz się napić czegoś mocniejszego? - zapytała nagle, dziwiąc tym i siebie.
- Oczywiście, nie przejmuj się - mruknęła cicho. - Jesteś pewien, że nie powinien obejrzeć cię medyk? - dodała, między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Myślała, że upadek nie był bardzo poważny, nie mogła jednak wiedzieć, na ile Vane był po nim obolały. Opadła ciężko na łóżko, które zaskrzypiało w odpowiedzi, i odstawiła swój wyszczerbiony kubek na blat niewielkiego stoliczka. Przez chwilę trwali w milczeniu, a jedynym, co przerywało ciszę, był grad uderzający o okno i blaszany parapet. Oboje pogrążeni we własnych myślach, czekający na odpowiedni moment, by odezwać się, zrzucić z piersi ciężar. Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim Jayden zaczął mówić. Nie przerywała mu, nie wchodziła w słowo, zamiast tego bezwiednie kiwała głową. Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, gdy zaczął obwiniać się o śmierć właścicielki cukierni.
- Nie dziwię ci się, Jayden. Trudno przywyknąć do takich rzeczy, trudno przejść nad nimi do porządku dziennego... I tak, słyszałam o niej. - Śledziła go wzrokiem, choć towarzysz nie patrzył już na nią; widziała, że jest mu ciężko, nie mógł, ani nie starał się, tego ukryć. - Myślę jednak, że jesteś dla siebie zbyt surowy. Nie cierpiała z twojej winy. Żadna z tych osób nie cierpiała z twojej winy. Próbowałeś pomóc, zrobić coś pożytecznego i kto wie, jakby się to skończyło, gdybyś się tam nie pojawił. Gdyby i inni zignorowali tę krzywdę, która się tam działa. Bohaterstwem jest to, że nie uciekliście w popłochu. Nie byliście obojętni na zło. - Uważnie dobierała słowa, próbując modulować głos tak, by brzmiał jak najspokojniej, łagodnie. Dawno nie mieli już okazji, by tak rozmawiać, stąpała więc na niepewnym gruncie. Obawiała się, że astronom zareaguje rozdrażnieniem albo uzna, że wcale go nie rozumie, podczas gdy ona tylko chciała podnieść go na duchu, choć odrobinę. - Nie mam ci czego wybaczać, wszystko jest w porządku. Możesz mi się wygadać. - Bo dlaczego nie. Nie przemawiała przez nią ciekawość, którą nadal odczuwała, a współczucie. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Cierpiał. - Chcesz się napić czegoś mocniejszego? - zapytała nagle, dziwiąc tym i siebie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie, no. Spokojnie. W razie czego mam się do kogo zgłosić - odpowiedział od razu, uspokajając ją i uśmiechając się ciepło w podziękowaniu za troskę swojej gospodyni. W przeciwieństwie do niej nie miał żalu, że musieli się wycofać i nie podjęli żadnych dalszych działań związanych z odwiedzeniem kolejnych miejsc naznaczonych anomaliami. Już nie. Pierwsza fala emocji powoli zaczęła opadać, a Jayden zdał sobie sprawę, że zachował się nieprofesjonalnie i nieodpowiedzialnie. Dał się ponieść własnym odczuciom wewnętrznej niesprawiedliwości i przeniósł to na Maeve, którą potraktował przedmiotowo. Nie powinien był... Przecież nie tak zachowywali się przyjaciele, prawda? Nie potrafił znaleźć dla niej czasu, żeby zwyczajnie porozmawiać, dlatego wyrywał ją późnym wieczorem z domu, by ryzykowała zdrowiem i wykryciem przez Ministerstwo Magii? Co to za odpowiedzialność? Caleb zdecydowanie powiedziałby mu, co o tym sądził... Westchnął po raz kolejny. - Niepotrzebnie cię w to wciągnąłem - zaczął i skierował spojrzenie ku młodej czarownicy, chcąc dać jej znak, by mu nie przerywała. By przyjęła jego słowa w ciszy i nie próbowała im zaprzeczać. Czy tak samo postępował ze swoimi uczniami, gdy chciał ich opanować? Porównanie Maeve do jego podopiecznych mogłoby wywołać na jego twarzy uśmiech, gdyby nie fakt, że dziwnym sposobem czuł się za nią odpowiedzialny. Dlatego nie kazał jej zbyt długo czekać i kontynuował urwaną myśl:
- Przed momentem były Święta, zaraz jest Sylwester — na pewno masz lepsze plany niż spędzanie czasu ze mną w taki sposób. To było nieodpowiednie i egoistyczne. Chciałem jakoś zagłuszyć to poczucie beznadziei za wszelką cenę, udowodnić sobie, zagłuszyć niesprawiedliwość i dlatego nie pomyślałem... Wykorzystałem to, że mi wcześniej towarzyszyłaś. Kompletnie się zatraciłem. Przepraszam - skończył szczerze. Każde słowo, które wypowiedział takie było. Podobnie zresztą jak te, które opuszczały jej usta. Wiedział to i chyba dlatego jeszcze bardziej go to dotykało. Maeve mówiła, on milczał, pozwalając, by spokojny, kobiecy głos przesiąkał do jego wnętrza. - Dziękuję za te słowa, V - odparł cicho, gdy zapadła cisza między nimi. - Jednak nie wiesz wszystkiego. To moja wina, że nie zdążyłem zareagować odpowiednio... Magia odwróciła się ode mnie i nie potrafiłem powstrzymać wybuchu na czas. Gdyby się udało, gdybym zatrzymał to wszystko w odpowiednim momencie, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło. Gdy o tym pomyślę, zdaję sobie sprawę, że nie potrafiłbym obronić swoich bliskich. Uczniów. Co, jeśli miałoby to miejsce w szkole? Lub tutaj? Nie, Maeve. Nie jestem dla siebie zbyt surowy. Po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że ci, którzy stoją po drugiej stronie, są silniejsi niż sądziłem. Zmarnowałem trzydzieści lat, żyjąc w bańce własnego świata i dopiero śmierć rodziny mnie otrząsnęła. Myślę... - urwał na chwilę, dopiero zdając sobie sprawę, że podniósł głos bardziej niż chciał. Nie chciał w żaden sposób naskakiwać na towarzyszkę przez brak kontroli nad emocjami, dlatego odetchnął głęboko, pozwalając nadmiarowi skumulowanej energii opuścić jego ciało. - A co jeśli pracowałbym nad obroną wcześniej? Myślę nad tym, ile osób wciąż by żyło, gdyby nie moja ślepota... Masz rację, V. Nie da się przejść z tym do porządku dziennego - umilkł w końcu, oddychając ciężej niż jeszcze moment temu. Nie spodziewał się takiego wylewu własnych przemyśleń, ale nie miał do kogo z tym pójść. Mógł o tym powiedzieć Pomonie, mógł po prostu ukryć się w jej spojrzeniu, jednak czy niewystarczająco już obrzucił ją brzemieniem własnej winy? Nie. Nie potrzebowała tego. Za to on potrzebował chociaż chwilę rozproszenia i otrzymał ją wraz z nagłą propozycją Maeve. Ciężka maska opadła z jego twarzy, ustępując na moment rozluźnieniu. - A napijesz się ze mną? - spytał, patrząc na nią z pewną dozą nieśmiałości, ale również dziwnej chęci zasmakowania tego wieczoru w czymś alkoholowym. Wciąż trwała przerwa bożonarodzeniowa, wkrótce miał się rozpocząć Nowy Rok — czy nie powinni chociaż raz wspólnie wypić za to, co było? I dodać sobie odwagi przed rozmową, która miała się tak naprawdę dopiero zacząć. - Jeśli to nie świąteczny poncz, wezmę wszystko, co proponujesz. W Hogwarcie było go pełno - zaśmiał się już luźniej, czysto i szczerze, przenosząc się na chwilę do spędzonych dni na zamku. Tam atmosfera była zupełnie inna. Chociaż wszyscy martwili się o bliskich, o dziecięce anomalie i nadchodzące zmiany... To wciąż była Szkoła Magii i Czarodziejstwa. Przetrwała tyle wieków, przetrwała Grindelwalda. Musiała przetrwać i kolejne tysiąc lat, chroniąc to, co było najcenniejsze.
- Przed momentem były Święta, zaraz jest Sylwester — na pewno masz lepsze plany niż spędzanie czasu ze mną w taki sposób. To było nieodpowiednie i egoistyczne. Chciałem jakoś zagłuszyć to poczucie beznadziei za wszelką cenę, udowodnić sobie, zagłuszyć niesprawiedliwość i dlatego nie pomyślałem... Wykorzystałem to, że mi wcześniej towarzyszyłaś. Kompletnie się zatraciłem. Przepraszam - skończył szczerze. Każde słowo, które wypowiedział takie było. Podobnie zresztą jak te, które opuszczały jej usta. Wiedział to i chyba dlatego jeszcze bardziej go to dotykało. Maeve mówiła, on milczał, pozwalając, by spokojny, kobiecy głos przesiąkał do jego wnętrza. - Dziękuję za te słowa, V - odparł cicho, gdy zapadła cisza między nimi. - Jednak nie wiesz wszystkiego. To moja wina, że nie zdążyłem zareagować odpowiednio... Magia odwróciła się ode mnie i nie potrafiłem powstrzymać wybuchu na czas. Gdyby się udało, gdybym zatrzymał to wszystko w odpowiednim momencie, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło. Gdy o tym pomyślę, zdaję sobie sprawę, że nie potrafiłbym obronić swoich bliskich. Uczniów. Co, jeśli miałoby to miejsce w szkole? Lub tutaj? Nie, Maeve. Nie jestem dla siebie zbyt surowy. Po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że ci, którzy stoją po drugiej stronie, są silniejsi niż sądziłem. Zmarnowałem trzydzieści lat, żyjąc w bańce własnego świata i dopiero śmierć rodziny mnie otrząsnęła. Myślę... - urwał na chwilę, dopiero zdając sobie sprawę, że podniósł głos bardziej niż chciał. Nie chciał w żaden sposób naskakiwać na towarzyszkę przez brak kontroli nad emocjami, dlatego odetchnął głęboko, pozwalając nadmiarowi skumulowanej energii opuścić jego ciało. - A co jeśli pracowałbym nad obroną wcześniej? Myślę nad tym, ile osób wciąż by żyło, gdyby nie moja ślepota... Masz rację, V. Nie da się przejść z tym do porządku dziennego - umilkł w końcu, oddychając ciężej niż jeszcze moment temu. Nie spodziewał się takiego wylewu własnych przemyśleń, ale nie miał do kogo z tym pójść. Mógł o tym powiedzieć Pomonie, mógł po prostu ukryć się w jej spojrzeniu, jednak czy niewystarczająco już obrzucił ją brzemieniem własnej winy? Nie. Nie potrzebowała tego. Za to on potrzebował chociaż chwilę rozproszenia i otrzymał ją wraz z nagłą propozycją Maeve. Ciężka maska opadła z jego twarzy, ustępując na moment rozluźnieniu. - A napijesz się ze mną? - spytał, patrząc na nią z pewną dozą nieśmiałości, ale również dziwnej chęci zasmakowania tego wieczoru w czymś alkoholowym. Wciąż trwała przerwa bożonarodzeniowa, wkrótce miał się rozpocząć Nowy Rok — czy nie powinni chociaż raz wspólnie wypić za to, co było? I dodać sobie odwagi przed rozmową, która miała się tak naprawdę dopiero zacząć. - Jeśli to nie świąteczny poncz, wezmę wszystko, co proponujesz. W Hogwarcie było go pełno - zaśmiał się już luźniej, czysto i szczerze, przenosząc się na chwilę do spędzonych dni na zamku. Tam atmosfera była zupełnie inna. Chociaż wszyscy martwili się o bliskich, o dziecięce anomalie i nadchodzące zmiany... To wciąż była Szkoła Magii i Czarodziejstwa. Przetrwała tyle wieków, przetrwała Grindelwalda. Musiała przetrwać i kolejne tysiąc lat, chroniąc to, co było najcenniejsze.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przekrzywiła głowę, gdy powiedział, że niepotrzebnie ją w to wciągnął. Naprawdę tak uważał? Zaczynał mieć wyrzuty sumienia z powodu wtajemniczenia jej w naprawę anomalii? Nie przerwała mu, wiedziała, że rozwinie myśl; w ciszy podchwyciła spojrzenie, którym ją uraczył, próbując domyślić się, w jakim kierunku podąży ten temat. Upiła pierwszy łyk trzymanej w rękach kawy, wciąż nie mogąc zapomnieć o panującym na zewnątrz mrozie. Przyjemne ciepło rozlało się po przełyku, by prędko spłynąć niżej; mimowolnie drgnęła, nie mogąc powstrzymać tej reakcji. - Nie masz za co przepraszać, Jayden - zaczęła łagodnie, nie odrywając wzroku od twarzy astronoma. - Nie uważam, żebyś zrobił coś złego. Wprost przeciwnie, jestem ci wdzięczna za to, że napisałeś. Pokazałeś mi, jak naprawiać anomalie. Byłam oczywistym wyborem. Jedynym, co mnie martwi, jest fakt, że odczuwane smutek, złość... mogły cię rozkojarzyć i doprowadzić do tragedii. - Nie odniosła się do tego, czy miała plany, jak spędzić ten czas lepiej. Gdyby nie napisał, pewnie siedziałaby tutaj sama, po raz kolejny zagłębiając się w śledztwie w sprawie śmierci Caleba lub malując dziwne, karykaturalne obrazy. Uśmiechnęła się blado, gdy nazwał ją V. Kiedy ostatnio miała okazję, by to usłyszeć? Przypomniał jej się Hogwart, ich pokój wspólny, ciekawe jak wyglądał teraz, lecz odrzuciła te wspomnienia tak szybko, jak szybko się pojawiły. Bez zwłoki wróciła do uważnego przyglądania się przyjacielowi, najwidoczniej miał więcej do powiedzenia na temat walki z Pokątnej. Westchnęła ciężko, między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. - Nadal uważam, że jesteś dla siebie zbyt surowy - zaczęła, wciąż obstawała przy swoim, choć obawiała się reakcji rozmówcy. - Próbowałeś coś zrobić. Zareagować. A magia... ostatnio odwraca się od wszystkich, również przez te przeklęte anomalie. - Umilkła. Nie dziwiła mu się, że tak myślał, że miał ogromne wyrzuty sumienia i kwestionował wszystko, łączenie ze swoją przeszłością i zdolnościami do obrony bliskich. Sama pewnie reagowałaby podobnie. Ale to tylko tym bardziej zachęcało ją do kontynuowania swego wywodu. Potrzebował pocieszenia, potrzebował innego punktu widzenia. - Nie możesz wiedzieć, czy byłbyś w stanie ochronić swoich bliskich lub uczniów. Nikt z nas nie może tego wiedzieć. Ale dlatego powinniśmy robić, co tylko możemy, by położyć kres anomaliom, by rozwijać się, swoje umiejętności, i spróbować być gotowym, gdy dojdzie do kolejnej takiej walki. Bo na pewno dojdzie. - Upiła kolejny łyk kawy, zyskując w ten sposób nieco czasu na ubranie swych przemyśleń w odpowiednie słowa. - Gdybyś pracował nad obroną wcześniej, zapewne byłbyś lepszy w zaklęciach defensywnych, to prawda. Nie uważam jednak, by miało sens robienie sobie wyrzutów z tego powodu. Dlaczego nie zostaliśmy aurorami? Dlaczego nie walczymy z czarnoksiężnikami na co dzień? Nie, podjęliśmy swoje decyzje i nie powinniśmy ich żałować. Nie znaliśmy przyszłości, nie wiedzieliśmy, w jakich czasach przyjdzie nam żyć. - Odstawiła kubek na stolik i wstała z zajmowanego do tej pory miejsca. Miała nadzieję, że wypowiedziane słowa brzmiały dla niego choć trochę logicznie. Że pomogły w uspokojeniu się. Nie miała żalu o to, że podniósł głos; targały nim silne emocje. Wprost przeciwnie, posiadała wiele wyrozumiałości i sympatii. Opanowanie, które prezentowała w tej chwili, zaskakiwało nawet i ją samą. - Oczywiście. - Kącik ust drgnął jej lekko, nie miała powodu, by nie napić się wraz z nim. - Zaraz wrócę - dodała i ponownie zniknęła w niewielkiej kuchni. Wróciła po kilku minutach, w jednej ręce trzymała napoczętą butelkę whisky, w drugiej dwie szklanki. - Zdecydowanie nie jest to poncz, mam więc nadzieję, że nie odmówisz. Rozlejesz? - Spojrzała ku niemu pytająco. Sama nie przepadała za tym alkoholem, to nie było teraz jednak najważniejsze. Powinien pomóc w ogrzaniu się i rozluźnieniu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 09.09.19 5:54, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Gdyby wiedział, co siedziało w głowie panny Clearwater, byłby o wiele bardziej precyzyjny. Nie żałował tego, że w ogóle pokazał jej anomalie — chodziło o ten konkretny raz, kiedy zmusił ją do wyjścia ze świątecznie ciepłego mieszkania i wskazał miejsce, w którym miała się pojawić. Jak też było widać, bez większej potrzeby. Nie. Nie chciał, by myślała, że przepraszał ją za każde poprzednie momenty, bo wcale tak nie było. W pewnym sensie cieszył się z tego, że mieli możliwość spróbowania czegoś wspólnie. Czegoś, co należało tylko do nich. Tak jak kiedyś w Pokoju Wspólnym dzielili się wiedzą, tak teraz posiadali tajemnicę nocnych eskapad, o których nie wiedział nikt poza samymi zainteresowanymi. Czy można było też mówić o pewnego rodzaju nauce? W końcu ponownie Jayden wychodził naprzeciw, stając za plecami Maeve i starając się naprowadzić jej różdżkę w odpowiednim kierunku. Młoda czarownica była pojętą uczennicą, a przy okazji zdawała się współgrać z myślą Vane'a. W końcu nie zmieniła w żaden sposób swoich poglądów, nie stała się radykałem i chociaż pracowała w Ministerstwie Magii, nie bała się podejmować kroków przeciwko rządowi. A próby okiełznania szalejącej magii niewątpliwie tym właśnie było. Jay nie czuł jednak żadnych wyrzutów sumienia, bo przecież prawo powinno chronić obywateli, nie zaś próbować ich wyniszczyć. Prawo było prawem, jeśli wynikało z moralnych pobudek, a od dłuższego czasu formy nakazów i zakazów nałożone przez szaleńców zostały karykaturalnie wrzucone pod to nienaruszalne słowo. Nie oznaczało to jednak, że astronom miał się do tego ustosunkować. Właśnie dlatego też starał się uczestniczyć i odwiedzać jak najwięcej miejsc związanych z zaburzeniami magii. Pamiętał to, co się działo w samym Hogwarcie z nocy z kwietnia na maj i ile uczniów zostało dosłownie wyrwanych ze swoich łóżek i rzuconych w nieznane. To był koszmar. Obiecali im ochronę, bezpieczeństwo, rodzice zaufali im w tej materii, a oni zawiedli. Większość dzieci się znalazła w gorszym lub lepszym stanie, ale dwójka wciąż pozostała nieodnaleziona. I chociaż zdawało się, że minęło tak dużo czasu, Jayden nie mógł o nich zapomnieć. Nie mógł zapomnieć o tym, że to jego dzieci spotkał podobny los, a on nie opiekował się nimi w odpowiedni sposób. Gdyby tak się stało, nic takiego nie miałoby miejsca. Jego ostro zarysowana linia żuchwy wyraźnie się zaznaczyła w momencie, gdy tylko o tym myślał i nie mógł tego powstrzymać — tych wyrzutów sumienia, uwłaczającej winy, złości na samego siebie. Taki już był i nic nie miało tego zmienić, jednak równocześnie miało go to motywować do większego wysiłku, starania się i mocowania z tym, co nadchodziło.
- Wiesz, to nie tak, że żałuję poprzednich wyjść. Tego teraz żałuję - wyklarował na głos, żeby nie było wątpliwości co do własnych odczuć. - Po prostu byłem tak zafiksowany, żeby coś zrobić po tym zdarzeniu w cukierni, że... Ah. Szkoda gadać. Masz rację — pewnie było to niepotrzebne - dodał, wyszukując spojrzenie Maeve, by w chwilę później wsłuchać się w jej słowa i opuścić wzrok. Nie przerywał jej, dając dokończyć cały wywód. Brzmiał sensownie, logicznie, tak jak sam by go powiedział komuś innemu, ale nie sobie. I chociaż tak wiele prawdy w nim odnajdywał, niekoniecznie się z nim zgadzał. Zamiast komentarza uśmiechnął się blado, wpatrując się w fusy herbaty na dnie swojego kubka, które jeszcze trochę się unosiły na ostatnim łyku napoju. Czy oni naprawdę tak długo tu stali i rozmawiali, czy to po prostu on wypił wszystko w zabójczym tempie? W pewnym momencie zapanowała chwilowa cisza, jednak Vane nie czuł się w niej niekomfortowo. Żadne z nich nie rzucało słów na wiatr, przez co dłuższe myślenie nad odpowiedzią nie było odbierane jako coś zaburzającego rozmowę. - Jak... Jak ci się w ogóle udaje połączyć te dwie rzeczy? Mam na myśli pracę w Ministerstwie i to. Czymkolwiek to latanie po nocy jest - zaśmiał się krótko, chcąc zadać to pytanie już jakiś czas temu. - Bo siebie rozumiem. Jestem szarym obywatelem, ale ty jako pracownica rządowa podejmujesz się większego ryzyka. Zresztą... Nie razi cię to, co Ministerstwo wyczynia? I to od dłuższego już czasu - spytał wprost, nie zamierzając przed nią ukrywać swoich myśli ani ciekawości. Jaką ideą kierowała się panna Clearwater, pozostając w tak zniszczonej strukturze, jaką była aktualnie władza? Czy była podobna do tej, którą sam wyznawał podczas tych wszystkich lat, w których na stołku dyrektora Hogwartu zasiadał Grindelwald?
Zaraz jednak Maeve nieco rozluźniła atmosferę, przynosząc butelkę z bursztynowym płynem i prosząc go o rozporcjowanie. Jayden nie był znawcą alkoholi ani nie wiedział dokładnie, jak się go rozdzielało, dlatego zerkał co jakiś czas na swoją towarzyszkę, a gdy zobaczył na jej twarzy zadowolenie, przekazał jej kubek z niewielką ilością whiskey. Sam nalał sobie tyle samo. - Za Nowy Rok? - zaproponował, wznosząc szklankę w górę i patrząc pytająco na Maeve. - Żeby był lepszy od poprzedniego - dokończył, czekając na swoją gospodynię, by dołączyła do toastu. Gdy to zrobili, astronomowi przyszła do głowy pewna kwestia, która niewątpliwie zajmowała część jego rozmyślań. - Mieszkasz sama? - spytał, chociaż czarownica mogła wyczuć inny przekaz tej wiadomości. Znała Jaydena zbyt długo, żeby przegapić ten pewien braterski wzrok i wyjątkową troskę w głosie. Jesteś sama?, wybrzmiewało w innej sferze, która była zrozumiała jedynie przez nich. Bo nikt nie powinien być teraz sam.
- Wiesz, to nie tak, że żałuję poprzednich wyjść. Tego teraz żałuję - wyklarował na głos, żeby nie było wątpliwości co do własnych odczuć. - Po prostu byłem tak zafiksowany, żeby coś zrobić po tym zdarzeniu w cukierni, że... Ah. Szkoda gadać. Masz rację — pewnie było to niepotrzebne - dodał, wyszukując spojrzenie Maeve, by w chwilę później wsłuchać się w jej słowa i opuścić wzrok. Nie przerywał jej, dając dokończyć cały wywód. Brzmiał sensownie, logicznie, tak jak sam by go powiedział komuś innemu, ale nie sobie. I chociaż tak wiele prawdy w nim odnajdywał, niekoniecznie się z nim zgadzał. Zamiast komentarza uśmiechnął się blado, wpatrując się w fusy herbaty na dnie swojego kubka, które jeszcze trochę się unosiły na ostatnim łyku napoju. Czy oni naprawdę tak długo tu stali i rozmawiali, czy to po prostu on wypił wszystko w zabójczym tempie? W pewnym momencie zapanowała chwilowa cisza, jednak Vane nie czuł się w niej niekomfortowo. Żadne z nich nie rzucało słów na wiatr, przez co dłuższe myślenie nad odpowiedzią nie było odbierane jako coś zaburzającego rozmowę. - Jak... Jak ci się w ogóle udaje połączyć te dwie rzeczy? Mam na myśli pracę w Ministerstwie i to. Czymkolwiek to latanie po nocy jest - zaśmiał się krótko, chcąc zadać to pytanie już jakiś czas temu. - Bo siebie rozumiem. Jestem szarym obywatelem, ale ty jako pracownica rządowa podejmujesz się większego ryzyka. Zresztą... Nie razi cię to, co Ministerstwo wyczynia? I to od dłuższego już czasu - spytał wprost, nie zamierzając przed nią ukrywać swoich myśli ani ciekawości. Jaką ideą kierowała się panna Clearwater, pozostając w tak zniszczonej strukturze, jaką była aktualnie władza? Czy była podobna do tej, którą sam wyznawał podczas tych wszystkich lat, w których na stołku dyrektora Hogwartu zasiadał Grindelwald?
Zaraz jednak Maeve nieco rozluźniła atmosferę, przynosząc butelkę z bursztynowym płynem i prosząc go o rozporcjowanie. Jayden nie był znawcą alkoholi ani nie wiedział dokładnie, jak się go rozdzielało, dlatego zerkał co jakiś czas na swoją towarzyszkę, a gdy zobaczył na jej twarzy zadowolenie, przekazał jej kubek z niewielką ilością whiskey. Sam nalał sobie tyle samo. - Za Nowy Rok? - zaproponował, wznosząc szklankę w górę i patrząc pytająco na Maeve. - Żeby był lepszy od poprzedniego - dokończył, czekając na swoją gospodynię, by dołączyła do toastu. Gdy to zrobili, astronomowi przyszła do głowy pewna kwestia, która niewątpliwie zajmowała część jego rozmyślań. - Mieszkasz sama? - spytał, chociaż czarownica mogła wyczuć inny przekaz tej wiadomości. Znała Jaydena zbyt długo, żeby przegapić ten pewien braterski wzrok i wyjątkową troskę w głosie. Jesteś sama?, wybrzmiewało w innej sferze, która była zrozumiała jedynie przez nich. Bo nikt nie powinien być teraz sam.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pokój
Szybka odpowiedź