Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Boltby
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Boltby
Jeśli szukasz ciszy i spokoju, odpoczynku od zgiełku miasta, to Północne Yorkshire z pewnością spełni twe oczekiwania. W tych rejonach przeważają tereny zielone; polany, pola uprawne i lasy, a także niewielkie, malownicze strumyki obfite w ryby, co stanowi gratkę dla miłośników rybołówstwa.
Jedną z wielu znajdujących się tam małych wiosek jest wieś Boltby, którą zamieszkuje zaledwie czterysta mieszkańców. Większość z nich zajmuje się uprawą roli, dlatego miasteczko tętni życiem od bladego świtu, zaś wczesnym wieczorem pogrąża się w mroku. Mimo swych niewielkich rozmiarów można w niej znaleźć wart uwagi zabytek - klasztor wybudowany w piętnastym wieku i wyremontowany w dziewiętnastym. Stanowi on dumę miejscowych, którzy wkładają wiele pracy w jego utrzymanie.
Jedną z wielu znajdujących się tam małych wiosek jest wieś Boltby, którą zamieszkuje zaledwie czterysta mieszkańców. Większość z nich zajmuje się uprawą roli, dlatego miasteczko tętni życiem od bladego świtu, zaś wczesnym wieczorem pogrąża się w mroku. Mimo swych niewielkich rozmiarów można w niej znaleźć wart uwagi zabytek - klasztor wybudowany w piętnastym wieku i wyremontowany w dziewiętnastym. Stanowi on dumę miejscowych, którzy wkładają wiele pracy w jego utrzymanie.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że wcale się nie stresowała, ale prawda była, że martwiła się, tylko bardziej o to, że kogoś zawiedzie, a jeżeli kogoś zawiedzie..wtedy to oznacza, że większej ilości może stać się krzywda. Skoro jednak Michael jej zaufał i uznał, że do tego się nada, to znaczyło, że musiała zaufać też jemu w tym momencie. Gdy Tonks przesłuchiwał chłopaka, ona przeglądała rzeczy osobiste, przyglądając się temu co miał przy sobie. Poprosiła również o ubrania, wiedząc, że to jest główna część przebrania – mało kto w końcu uwierzy, że zniknęła a potem wróciła w zupełnie nowych ubraniach, nawet jeżeli część ludzi nie była aż tak spostrzegawcza, jednak gdy ktoś był podejrzliwy, wystarczyła tylko jedna niepewna myśl aby przestali jej ufać.
- Nie będzie problemu. – Chłopak w końcu wydał im wszystkie sekrety, które wydał też innym, nie powinno więc ją wiele zaskoczyć, W innym wypadku będzie musiała kłamać, dlatego na wszelki wypadek zaczęła myśleć nad rozmaitymi przeszkodami i problemami, które mogła napotkać? Czemu się spóźniła? Ktoś mógł ją śledzić, nie chciała więc wydać nikogo ani przyciągnąć tłumów. Czemu się nie skontaktowała? Wolała nie zwracać na siebie uwagi. Wszystko dało się jakoś opowiedzieć, ale musiała być nieco przygotowana.
Odetchnęła głębiej, aby się skupić, nie poczuła jednak znajomego mrowienia. Odetchnęła głębiej, lecz również nic się nie zadziało. W niemej złości wbiła paznokcie w swoją skórę, oczekując tym razem efektu i udało się – gdyby Michael nie aresztował Alastaira, mógłby powiedzieć że to właśnie on stoi w tym miejscu, bo obecna forma nie dawała się absolutnie rozróżnić, od najmniejszej zmarszczki aż po tak trudny dla metamorfomagów kolor tęczówek. I nawet zaklęcia rozproszenia iluzji nie miały jej zdemaskować.
- Powodzenia. – Posłała jeszcze Tonksowi blady uśmiech zanim nie rozpłynęła się w powietrzu, teleportując się w okolice miejsca spotkania. Chyba nawet nie powinno zaskoczyć ją to, że na miejscu znalazła absolutny chaos, z ludźmi upychanymi do wozu bez jakiejkolwiek delikatności, z kobietami i dziewczynami bezpardonowo ciągniętymi za włosy, z wrzucaniem worków z czymś, co mogła podejrzewać, było zaopatrzeniem albo czymś bardzo prawdopodobnie nielegalnym. Skrzyczana od początku, nie musiała się jednak tłumaczyć, rzucona od razu do pracy i wciśnięta gdzieś pomiędzy dwóch postawnych mężczyzn, wraz z nimi przenosząc worki.
Obstawa nie była wielka, nie towarzysząc w końcu wielkiemu konwojowi, ale wystarczająco problematyczna na tyle, że mogła stanowić problem. Michael był jednak mistrzem planowania i zakładania pułapek, jak mogła przekonać się już wcześniej podczas pomocy w Northumbalandzie, pewna więc była, że plan z jego strony uda się, bądź na szybko stworzy coś równie ważnego.
Stukot kół wzbudzał jej nerwowość, głównie dlatego że powoli zbliżali się do miejsca, gdzie wpaść w mieli w wielce nieznaną jej zasadzkę. Udając, że chce jeszcze zerknąć na to, co się dzieje za nimi, ostrożnie przesunęła się na tyły konwoju, pozwalając, aby to inny mężczyzna wysunął się na przód. Dobrze, jego bogin zaskoczy pierwszego, a Thalia wyraźnie nie miała ochoty przebywać tuż obok panikującego konia. Albo konia w ogóle, ale póki co powtarzała sobie, że jeszcze nie musiała. Jeszcze.
Gdy zbliżali się do miejsca, uniosła różdżkę, gotowa zaatakować gdy tylko wyskoczy bogin. Walka mogła nie mieć sensu, ale chwilowe zamieszanie mogło im dać czas na zorganizowanie ucieczki. Po chwili jednak spojrzenie jej skierowało się na konia i przyszedł jej do głowy nowy plan - bo kto się spodziewa, że koń w panice zachowa się inaczej?
- Animatoris.
Nieudana próba jeden, nieudana próba dwa, udana przemiana trzy
- Nie będzie problemu. – Chłopak w końcu wydał im wszystkie sekrety, które wydał też innym, nie powinno więc ją wiele zaskoczyć, W innym wypadku będzie musiała kłamać, dlatego na wszelki wypadek zaczęła myśleć nad rozmaitymi przeszkodami i problemami, które mogła napotkać? Czemu się spóźniła? Ktoś mógł ją śledzić, nie chciała więc wydać nikogo ani przyciągnąć tłumów. Czemu się nie skontaktowała? Wolała nie zwracać na siebie uwagi. Wszystko dało się jakoś opowiedzieć, ale musiała być nieco przygotowana.
Odetchnęła głębiej, aby się skupić, nie poczuła jednak znajomego mrowienia. Odetchnęła głębiej, lecz również nic się nie zadziało. W niemej złości wbiła paznokcie w swoją skórę, oczekując tym razem efektu i udało się – gdyby Michael nie aresztował Alastaira, mógłby powiedzieć że to właśnie on stoi w tym miejscu, bo obecna forma nie dawała się absolutnie rozróżnić, od najmniejszej zmarszczki aż po tak trudny dla metamorfomagów kolor tęczówek. I nawet zaklęcia rozproszenia iluzji nie miały jej zdemaskować.
- Powodzenia. – Posłała jeszcze Tonksowi blady uśmiech zanim nie rozpłynęła się w powietrzu, teleportując się w okolice miejsca spotkania. Chyba nawet nie powinno zaskoczyć ją to, że na miejscu znalazła absolutny chaos, z ludźmi upychanymi do wozu bez jakiejkolwiek delikatności, z kobietami i dziewczynami bezpardonowo ciągniętymi za włosy, z wrzucaniem worków z czymś, co mogła podejrzewać, było zaopatrzeniem albo czymś bardzo prawdopodobnie nielegalnym. Skrzyczana od początku, nie musiała się jednak tłumaczyć, rzucona od razu do pracy i wciśnięta gdzieś pomiędzy dwóch postawnych mężczyzn, wraz z nimi przenosząc worki.
Obstawa nie była wielka, nie towarzysząc w końcu wielkiemu konwojowi, ale wystarczająco problematyczna na tyle, że mogła stanowić problem. Michael był jednak mistrzem planowania i zakładania pułapek, jak mogła przekonać się już wcześniej podczas pomocy w Northumbalandzie, pewna więc była, że plan z jego strony uda się, bądź na szybko stworzy coś równie ważnego.
Stukot kół wzbudzał jej nerwowość, głównie dlatego że powoli zbliżali się do miejsca, gdzie wpaść w mieli w wielce nieznaną jej zasadzkę. Udając, że chce jeszcze zerknąć na to, co się dzieje za nimi, ostrożnie przesunęła się na tyły konwoju, pozwalając, aby to inny mężczyzna wysunął się na przód. Dobrze, jego bogin zaskoczy pierwszego, a Thalia wyraźnie nie miała ochoty przebywać tuż obok panikującego konia. Albo konia w ogóle, ale póki co powtarzała sobie, że jeszcze nie musiała. Jeszcze.
Gdy zbliżali się do miejsca, uniosła różdżkę, gotowa zaatakować gdy tylko wyskoczy bogin. Walka mogła nie mieć sensu, ale chwilowe zamieszanie mogło im dać czas na zorganizowanie ucieczki. Po chwili jednak spojrzenie jej skierowało się na konia i przyszedł jej do głowy nowy plan - bo kto się spodziewa, że koń w panice zachowa się inaczej?
- Animatoris.
Nieudana próba jeden, nieudana próba dwa, udana przemiana trzy
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Nie przewidział jednego - przeraźliwego smrodu. Dobiegał zza drzew, a gdy Michael wyjrzał poza polanę, za zakręt drogi, zobaczył prawdziwie upiorny widok. Zemsta Dzierzby? Czy to mugole okaleczali tak czarodziejów? Zanotował w myślach, by kiedyś się tym zająć - ale nie teraz, nie dzisiaj, martwym już przecież nie pomoże. W powozie byli za to żywi, była poszukiwana przez męża żona matka. Z przygnębieniem wrócił na polanę, by czekać na Thalię i konwój - za późno w końcu na zmianę umówionego miejsca. Kryjąc się w krzakach, rozpoznał Wellers, wyglądała w końcu jak przesłuchiwany przez nich chłopak. Nastroił też bogina tak, by nie zaatakował jej.
Oprócz Thalii, mężczyzn było dwóch - więźniowie zostali w końcu rozbrojeni. Różdżki były zbyt cenne, by je wyrzucić, Mike podejrzewał, że też są w powozie, w jakiejś skrzyni. Zmrużył oczy, leżąc w krzakach i przyglądając się nadjeżdżającemu powozowi. Wtem koń zarżał przeraźliwie, stając dęba. To musiała być Thalia, dawała mu sygnał do działania.
Dalej wszystko potoczyło się szybko. Jeden z mężczyzn, ten na przodzie, usiłował okiełznać krnąbrnego wierzchowca i wtedy zobaczył bogina. A raczej akromantulę, ohydną i włochatą - można by się nawet uprzeć, że urządziła leże w tym lesie.
Mike skierował różdżkę na drugiego z mężczyzn i posłał w niego wiązkę niewerbalnego Amicusa. Rozproszony zamieszaniem, konwojent nie zdążył się obronić. Zamrugał, zdezorientowany - zaklęcie nie czyniło wszak nic więcej, poza kompulsem niekrzywdzenia nieznajomego blondyna.
Mike wstał i pojawił się na drodze, wznosząc jedną rękę do góry, a drugą celując w fikcyjną akromantulę.
-Pomogę wam! I uważajcie, tam dalej na drodze... są trupy! - skłamał z przejęciem. Posłał kolejną niewerbalną wiązkę, niby w kierunku pająka, ale tak naprawdę w stronę przerażonego mężczyzny. Regressio. Jeśli zdoła skołować jednego z nich, a drugiego utrzymać pod Amicusem - mają szansę zakończyć to szybko i sprawnie.
Podchwycił kontakt wzrokowy z Thalią, mrugnął do niej, zerknął w stronę wozu. Wiedział, że jest zdolna otworzyć go Alohomorą, sprawdzić, kto jest w środku. Teraz, to dobry moment.
Amicus, rzucam na Confundus
Oprócz Thalii, mężczyzn było dwóch - więźniowie zostali w końcu rozbrojeni. Różdżki były zbyt cenne, by je wyrzucić, Mike podejrzewał, że też są w powozie, w jakiejś skrzyni. Zmrużył oczy, leżąc w krzakach i przyglądając się nadjeżdżającemu powozowi. Wtem koń zarżał przeraźliwie, stając dęba. To musiała być Thalia, dawała mu sygnał do działania.
Dalej wszystko potoczyło się szybko. Jeden z mężczyzn, ten na przodzie, usiłował okiełznać krnąbrnego wierzchowca i wtedy zobaczył bogina. A raczej akromantulę, ohydną i włochatą - można by się nawet uprzeć, że urządziła leże w tym lesie.
Mike skierował różdżkę na drugiego z mężczyzn i posłał w niego wiązkę niewerbalnego Amicusa. Rozproszony zamieszaniem, konwojent nie zdążył się obronić. Zamrugał, zdezorientowany - zaklęcie nie czyniło wszak nic więcej, poza kompulsem niekrzywdzenia nieznajomego blondyna.
Mike wstał i pojawił się na drodze, wznosząc jedną rękę do góry, a drugą celując w fikcyjną akromantulę.
-Pomogę wam! I uważajcie, tam dalej na drodze... są trupy! - skłamał z przejęciem. Posłał kolejną niewerbalną wiązkę, niby w kierunku pająka, ale tak naprawdę w stronę przerażonego mężczyzny. Regressio. Jeśli zdoła skołować jednego z nich, a drugiego utrzymać pod Amicusem - mają szansę zakończyć to szybko i sprawnie.
Podchwycił kontakt wzrokowy z Thalią, mrugnął do niej, zerknął w stronę wozu. Wiedział, że jest zdolna otworzyć go Alohomorą, sprawdzić, kto jest w środku. Teraz, to dobry moment.
Amicus, rzucam na Confundus
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Okolica wydawała się przerażająco cicha, nie pozwalając na spokojną podróż i nawet gdyby nie podszywała się pod kogoś, coś w tej ciszy lasu by ją przerażało. Las, tak samo jak morze, nigdy nie powinien być cichy bo to najczęściej zwiastowało zagrożenie. I miała wrażenie, że jak raz nie chodzi tutaj o to, co przygotował Michael i coś jeszcze się działo. Zwolniła ostrożnie, starając się wraz z innymi rozpoznać, co dzieje się w lesie, ale nic nie zwróciło jej uwagi, a przynajmniej do czasu, gdy w nozdrza nie uderzył ją przeraźliwy zapach. Nie było potrzeba wiele, aby skojarzyć, jak pachnie rozkładające się ciało, chociaż gdyby miała nagle robić subiektywny ranking (a czemu o tym pomyślała przez chwilę, nawet nie umiała powiedzieć), to to wyrzucone na brzeg pachniało o wiele gorzej. Zakryła nos, starając się pilnować aby różdżka była w jej zasięgu, chociaż, gdy obserwowała swoich „towarzyszy”, żaden z nich niczego się spodziewać nie wydawał, co zdawało się tym bardziej martwiące.
Uspokoiła ją obecność Tonksa, bo to oznaczało, że plan kontynuowany był dalej zgodnie z ustaleniami. Cieszyła się, że nie widzi tego, co widziała osoba natrafiająca na dziwaczne zaklęcie – magia jak zawsze potrafiła być przerażająca – zaraz też uciekając na tył wozu, oglądając się jeszcze na pozostałych, jednak na całe szczęście nikt nie zwracał na nią uwagi. Na niego. Nie było to ważne. Złapała szybko zamek, przyglądając mu się, czy da się go otworzyć łatwiej, ale zaklęcie wydawało się najlogiczniejszym rozwiązaniem teraz.
- Alohomora– wycelowała w zamek, pozwalając mu szczęknąć i otworzyć się z cichym zgrzytnięciem. Pociągnęła za metalową kratę, pozwalając drzwiom na ustąpienie i kładąc palec na ustach, tak aby nikt nie zaczął wznosić alarmu. Jeszcze potrzebowała chwilę ich dyskrecji, tak aby nikt nie zwrócił na nich uwagę z przodu, a przynajmniej dopóki nie znajdzie miejsca, gdzie chowają ich różdżki, bo raczej nikt nie trzymałby tylu w kieszeniach. Szybko skanowała pomieszczenie wzrokiem aż nie dostrzegła zamka który znajdował się w podłodze wozu, znów zamknięty kłódką.
- Alohomora. – I ten zamek ustąpił, pozwalając jej otworzyć klapę w podłodze. Bingo! Przynajmniej różdżki mogła wyciągnąć, rzucając je w stronę wszystkich zgromadzonych. Najlepiej by było, aby zaczęli uciekać, ale najlepiej aby jednak trzymali coś w dłoni co mogło im pomóc obronić się przed potencjalnymi zaklęciami, nawet jeżeli obstawa była jeszcze zajęta dywersją Michaela.
Nie były to jednak tylko różdżki, ale coś jeszcze mignęło jej na dnie, dokładne sprawdzenie miało zająć chwilę, a póki co nie wiedziała, czy ją ma. Wysunęła się, zachęcając ludzi do szybkiego i dyskretnego wysiadania na zewnątrz. Jeżeli tylko jeszcze mogła mieć chwilę…
- Blondi! – Wolała nie wołać Tonksa po imieniu, bo nawet jeżeli robiła to szeptem, ludzie nie powinni się zorientować jeżeli zacznie wołać „HEJ, MICHAELU TONKSIE”. – Potrzebuję jeszcze chwilę. – Miała nadzieje, że pokieruje ludzi gdzie mają uciekać, a ona da radę zebrać to, co znajduje się w wozie. – Reducio. - Posłała zaklęcie na torbę, mając nadzieję, że zmniejszy to również jej zawartość.
Uspokoiła ją obecność Tonksa, bo to oznaczało, że plan kontynuowany był dalej zgodnie z ustaleniami. Cieszyła się, że nie widzi tego, co widziała osoba natrafiająca na dziwaczne zaklęcie – magia jak zawsze potrafiła być przerażająca – zaraz też uciekając na tył wozu, oglądając się jeszcze na pozostałych, jednak na całe szczęście nikt nie zwracał na nią uwagi. Na niego. Nie było to ważne. Złapała szybko zamek, przyglądając mu się, czy da się go otworzyć łatwiej, ale zaklęcie wydawało się najlogiczniejszym rozwiązaniem teraz.
- Alohomora– wycelowała w zamek, pozwalając mu szczęknąć i otworzyć się z cichym zgrzytnięciem. Pociągnęła za metalową kratę, pozwalając drzwiom na ustąpienie i kładąc palec na ustach, tak aby nikt nie zaczął wznosić alarmu. Jeszcze potrzebowała chwilę ich dyskrecji, tak aby nikt nie zwrócił na nich uwagę z przodu, a przynajmniej dopóki nie znajdzie miejsca, gdzie chowają ich różdżki, bo raczej nikt nie trzymałby tylu w kieszeniach. Szybko skanowała pomieszczenie wzrokiem aż nie dostrzegła zamka który znajdował się w podłodze wozu, znów zamknięty kłódką.
- Alohomora. – I ten zamek ustąpił, pozwalając jej otworzyć klapę w podłodze. Bingo! Przynajmniej różdżki mogła wyciągnąć, rzucając je w stronę wszystkich zgromadzonych. Najlepiej by było, aby zaczęli uciekać, ale najlepiej aby jednak trzymali coś w dłoni co mogło im pomóc obronić się przed potencjalnymi zaklęciami, nawet jeżeli obstawa była jeszcze zajęta dywersją Michaela.
Nie były to jednak tylko różdżki, ale coś jeszcze mignęło jej na dnie, dokładne sprawdzenie miało zająć chwilę, a póki co nie wiedziała, czy ją ma. Wysunęła się, zachęcając ludzi do szybkiego i dyskretnego wysiadania na zewnątrz. Jeżeli tylko jeszcze mogła mieć chwilę…
- Blondi! – Wolała nie wołać Tonksa po imieniu, bo nawet jeżeli robiła to szeptem, ludzie nie powinni się zorientować jeżeli zacznie wołać „HEJ, MICHAELU TONKSIE”. – Potrzebuję jeszcze chwilę. – Miała nadzieje, że pokieruje ludzi gdzie mają uciekać, a ona da radę zebrać to, co znajduje się w wozie. – Reducio. - Posłała zaklęcie na torbę, mając nadzieję, że zmniejszy to również jej zawartość.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
powyżej rzucałam oczywiście na Regressio, nie Confundusa
Niewerbalne Regression pomknęło w kierunku drugiego ze strażników, prosto w jego plecy. Bogin skutecznie rozkojarzył mężczyznę, a ugodzony zaklęciem - zaczął płakać jak dziecko, wciąż przejęty wielkim pająkiem.
-H..hej! - pozostający pod wpływem Amicusa brunet zamrugał z dezorientacją, widząc atak na swojego kolegę.
-Nie chcesz mnie skrzywdzić. Nie chcesz nikogo skrzywdzić. - uspokoił go Mike, na moment podnosząc ręce do góry. Nie mógł go atakować, by nie przerwać zaklęcia. -Uciekaj. Tam naprawdę są trupy. Na palach. - doradził zgodnie z prawdą. Bogin wciąż wydawał się realny, koń stawał dęba, panował chaos. Mężczyzna zerknął to wgłąb lasu, to na swojego towarzysza - a Mike zaczął wycofywać się w stronę tyłu wozu. Nie obchodziło go, czy mężczyzna pozostanie z towarzyszem czy faktycznie ucieknie, obliczał tylko w myślach ile zadziała Regressio, by być gotowym na ewentualną dalszą część walki. Na razie podszedł pod drzwi wozu, te, które otworzyła Thalia - chcąc być gotowym do pomocy ludziom.
-Salvio hexia. - mruknął cicho, wytyczając równoległą linię między sobą i wozem, a resztą polany. Chciał, by wychodzący z wozu więźniowie nie rzucili się strażnikom w oczy, choć ci wciąż byli zajęci boginem - albo płakaniem.
-Tutaj! Jesteśmy przyjaciółmi, niesiemy pieśń feniksa. - zajrzał wgłąb wozu, starając się mówić wyraźnie, ale nie krzyczeć - Amicus miał w końcu swoje limity. -Macie różdżki? Są tam w wozie, ruda? - zwrócił się najpierw do trójki więźniów, przebiegając wzrokiem po przerażonych, zdezorientowanych twarzach, a potem do Thalii - nie bacząc na to, że "ruda" brzmi dziwnie gdy kierował te słowa do postawnego mężczyzny. Wśród więźniów było dwóch mężczyzn, młodszy i starszy, oraz kobieta. Wychudzona, ale cała i zdrowa.
-Przysłał nas Peter. - spojrzał jej prosto w oczy, a imię męża zdawało się podziałać na nią jeszcze bardziej otrzeźwiająco niż wiadomość o pieśni feniksa. -Chodźcie, musimy uciekać. - zachęcił, podając jej rękę, by wyszła z wozu. Starszy mężczyzna wyskoczył za nią, młodszy obejrzał się na Thalię - jakby szukając wzrokiem własnej różdżki, albo czekając, czy może w czymś pomóc.
Niewerbalne Regression pomknęło w kierunku drugiego ze strażników, prosto w jego plecy. Bogin skutecznie rozkojarzył mężczyznę, a ugodzony zaklęciem - zaczął płakać jak dziecko, wciąż przejęty wielkim pająkiem.
-H..hej! - pozostający pod wpływem Amicusa brunet zamrugał z dezorientacją, widząc atak na swojego kolegę.
-Nie chcesz mnie skrzywdzić. Nie chcesz nikogo skrzywdzić. - uspokoił go Mike, na moment podnosząc ręce do góry. Nie mógł go atakować, by nie przerwać zaklęcia. -Uciekaj. Tam naprawdę są trupy. Na palach. - doradził zgodnie z prawdą. Bogin wciąż wydawał się realny, koń stawał dęba, panował chaos. Mężczyzna zerknął to wgłąb lasu, to na swojego towarzysza - a Mike zaczął wycofywać się w stronę tyłu wozu. Nie obchodziło go, czy mężczyzna pozostanie z towarzyszem czy faktycznie ucieknie, obliczał tylko w myślach ile zadziała Regressio, by być gotowym na ewentualną dalszą część walki. Na razie podszedł pod drzwi wozu, te, które otworzyła Thalia - chcąc być gotowym do pomocy ludziom.
-Salvio hexia. - mruknął cicho, wytyczając równoległą linię między sobą i wozem, a resztą polany. Chciał, by wychodzący z wozu więźniowie nie rzucili się strażnikom w oczy, choć ci wciąż byli zajęci boginem - albo płakaniem.
-Tutaj! Jesteśmy przyjaciółmi, niesiemy pieśń feniksa. - zajrzał wgłąb wozu, starając się mówić wyraźnie, ale nie krzyczeć - Amicus miał w końcu swoje limity. -Macie różdżki? Są tam w wozie, ruda? - zwrócił się najpierw do trójki więźniów, przebiegając wzrokiem po przerażonych, zdezorientowanych twarzach, a potem do Thalii - nie bacząc na to, że "ruda" brzmi dziwnie gdy kierował te słowa do postawnego mężczyzny. Wśród więźniów było dwóch mężczyzn, młodszy i starszy, oraz kobieta. Wychudzona, ale cała i zdrowa.
-Przysłał nas Peter. - spojrzał jej prosto w oczy, a imię męża zdawało się podziałać na nią jeszcze bardziej otrzeźwiająco niż wiadomość o pieśni feniksa. -Chodźcie, musimy uciekać. - zachęcił, podając jej rękę, by wyszła z wozu. Starszy mężczyzna wyskoczył za nią, młodszy obejrzał się na Thalię - jakby szukając wzrokiem własnej różdżki, albo czekając, czy może w czymś pomóc.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Gdyby widziała wielkiego pająka, być może nie panikowałaby aż tak, ale na pewno próbowałaby uciec za wszelką cenę albo walczyć, w zależności która opcja mogła być rozsądna. Na całe szczęście, nie miała przed nimi strachu, nie była więc tak sparaliżowana jak ten mężczyzna. Chociaż pewnie na swoje wizje płakałaby o wiele głośniej.
Nie zwracała jednak uwagi na żadnego z mężczyzn, wiedząc, że jej plecy są widocznie kryte, w ten sposób znacznie metaforyczny. I gdy otworzyła wóz, odetchnęła widząc ludzi całych. Czy zdrowych, nie miała pojęcia, ale każdy wydawał się być w stanie iść o własnych siłach. Na oględziny ze strony kogoś ze zdolnościami uzdrowiciela, czy to Michaelem, gdyby potrzebna była proste załatanie siniaków i porządniejszego od ich dwójki uzdrowiciela. Teraz jednak skoro dali radę iść, musiała ich stąd wygonić, zabrać ich do lasu i upewnić się dopiero później, czy dadzą sobie radę.
- Są tutaj, zabieram je, ale coś jeszcze jest! – Chciała dać znać, że znalazła więcej, niż jedną rzecz, co mogło potencjalnie wpłynąć na jej prędkość poruszania się albo działania. Niestety, nie wiedząc ile powinna wykorzystać na działania i co mogło być cenne, musiała patrzeć na wszystko po kolei, ale musiała też poświęcać minimalną ilość czasu. Ludzie byli o wiele ważniejsi, niż przedmioty. Póki co jednak sięgnęła po różdżki, w pierwszej kolejności chcąc upewnić się, że każdy będzie miał jak się bronić, podając je w kolejności losowej – będą mogli wymienić się jak to odpowiadało, woląc móc zająć się czymś innym w tym czasie niż ankietą na to, kto ma jaką różdżkę. Nie przejmowała się tym zawołaniem per ruda, bo przecież na coś musiała zareagować, a imiona w tym momencie mogły wydawać się niezbyt pożądane. Może Michael nie miał na sobie nagrody, ale lepiej było nie wywoływać większego niebezpieczeństwa z lasu.
- Łapcie to, będziemy uciekać. – Rzuciła mężczyźnie spoglądającego na nią dość sporą torbę, która jednak nie wydawała się obciążać jego możliwości ucieczki. Sama też wcisnęła jeszcze na siebie jakiś płaszcz, drugiej osobie, która wydawała się całkiem sprawnie poruszać wkładając w dłonie ostatnią z toreb. Nic więcej nie wydawało się warte złapania, a chociaż potem mogła sobie za to pluć w brodę, wolała po prostu zabrać to, co mogło wydawać się eliksirami bądź jakimś jedzeniem. W końcu bardzo ważnych rzeczy nie trzymaliby razem z więźniami, ale raczej przy sobie.
- Wezmę ich do lasu, jeżeli chcesz jeszcze tu zostać… - Nie wiedziała, czy planuje coś jeszcze, czy zaraz do nich dołączy, ale ścisnęła krótko jego ramię, łapiąc zaraz kobietę za rękę aby pociągnąć ją za sobą, pilnując tego, aby trzymać się rzuconej wcześniej Salvio Hexii. Mimo to, mężczyzna spojrzał jeszcze na wóz i worek zaraz przerzucił młodszemu od niej mężczyźnie, który chyba był jeszcze nastolatkiem.
- Zostaniemy tutaj i weźmiemy resztę. I pomożemy. – Skinął Michaelowi głowa, na co Thalia jedynie skinęła swoją. Wiedziała, że nie było sensu trzymać tu tych, którzy obawiali się walczyć, dlatego kobietę oraz młodszych zgarnęła ze sobą, machając głową w kierunku, w którym zaraz mieli biec.
- Za mną. – Chciała skierować się z dala od tego miejsca i najlepiej, z dala od trupów nabitych na pal.
Nie zwracała jednak uwagi na żadnego z mężczyzn, wiedząc, że jej plecy są widocznie kryte, w ten sposób znacznie metaforyczny. I gdy otworzyła wóz, odetchnęła widząc ludzi całych. Czy zdrowych, nie miała pojęcia, ale każdy wydawał się być w stanie iść o własnych siłach. Na oględziny ze strony kogoś ze zdolnościami uzdrowiciela, czy to Michaelem, gdyby potrzebna była proste załatanie siniaków i porządniejszego od ich dwójki uzdrowiciela. Teraz jednak skoro dali radę iść, musiała ich stąd wygonić, zabrać ich do lasu i upewnić się dopiero później, czy dadzą sobie radę.
- Są tutaj, zabieram je, ale coś jeszcze jest! – Chciała dać znać, że znalazła więcej, niż jedną rzecz, co mogło potencjalnie wpłynąć na jej prędkość poruszania się albo działania. Niestety, nie wiedząc ile powinna wykorzystać na działania i co mogło być cenne, musiała patrzeć na wszystko po kolei, ale musiała też poświęcać minimalną ilość czasu. Ludzie byli o wiele ważniejsi, niż przedmioty. Póki co jednak sięgnęła po różdżki, w pierwszej kolejności chcąc upewnić się, że każdy będzie miał jak się bronić, podając je w kolejności losowej – będą mogli wymienić się jak to odpowiadało, woląc móc zająć się czymś innym w tym czasie niż ankietą na to, kto ma jaką różdżkę. Nie przejmowała się tym zawołaniem per ruda, bo przecież na coś musiała zareagować, a imiona w tym momencie mogły wydawać się niezbyt pożądane. Może Michael nie miał na sobie nagrody, ale lepiej było nie wywoływać większego niebezpieczeństwa z lasu.
- Łapcie to, będziemy uciekać. – Rzuciła mężczyźnie spoglądającego na nią dość sporą torbę, która jednak nie wydawała się obciążać jego możliwości ucieczki. Sama też wcisnęła jeszcze na siebie jakiś płaszcz, drugiej osobie, która wydawała się całkiem sprawnie poruszać wkładając w dłonie ostatnią z toreb. Nic więcej nie wydawało się warte złapania, a chociaż potem mogła sobie za to pluć w brodę, wolała po prostu zabrać to, co mogło wydawać się eliksirami bądź jakimś jedzeniem. W końcu bardzo ważnych rzeczy nie trzymaliby razem z więźniami, ale raczej przy sobie.
- Wezmę ich do lasu, jeżeli chcesz jeszcze tu zostać… - Nie wiedziała, czy planuje coś jeszcze, czy zaraz do nich dołączy, ale ścisnęła krótko jego ramię, łapiąc zaraz kobietę za rękę aby pociągnąć ją za sobą, pilnując tego, aby trzymać się rzuconej wcześniej Salvio Hexii. Mimo to, mężczyzna spojrzał jeszcze na wóz i worek zaraz przerzucił młodszemu od niej mężczyźnie, który chyba był jeszcze nastolatkiem.
- Zostaniemy tutaj i weźmiemy resztę. I pomożemy. – Skinął Michaelowi głowa, na co Thalia jedynie skinęła swoją. Wiedziała, że nie było sensu trzymać tu tych, którzy obawiali się walczyć, dlatego kobietę oraz młodszych zgarnęła ze sobą, machając głową w kierunku, w którym zaraz mieli biec.
- Za mną. – Chciała skierować się z dala od tego miejsca i najlepiej, z dala od trupów nabitych na pal.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Thalia wypadła z wozu, a Mike mimowolnie odetchnął z ulgą. Wiedział, że jest zaradna i sprytna, że poradzi sobie w każdej sytuacji - przez lata udawała mężczyznę na statku, Merlinie - ale dzisiejsza akcja była dla nich czymś nowym, misją wykonywaną w szaleńczym tempie. Włamywał się już do Azkabanu i stawiał czoło potężnej czarnej magii, ale pierwszy raz przejmował rozpędzony konwój. Konie stały w miejscu, ale na jak długo? Czy przeciwników uda się zatrzymać z dala od ratowanych?
Kontrolnie rzucił wzrokiem na Thalię, by się upewnić, że jest cała, a potem podążył spojrzeniem za sporą torbą, którą wcisnęła w ramiona jednego z jeńców. Wydawało się, że nie jest na tyle ciężka by nie mógł z nią uciekać, ale lepiej aby jej rozmiar nie krępował jego ruchów.
-Reducio. - mruknął, kierując różdżkę na torbę. Ta skurczyła się prędko do pożądanych rozmiarów.
-Nie, uciekajmy. Rozdzielmy się na dwie grupy, kobiety razem, mężczyźni razem, osłonimy was - - zadecydował prędko, nie mogli tutaj zostać. Nie zdąży aresztować konwojentów i chyba nie chciał ich zabijać, nie gdy jedynym, na co miał dowód, był transport więźniów - zaskoczeni czarodzieje mogli być równie dobrze mieszkańcami Yorkshire, zmuszonymi do współpracy. -Spotkajmy i przegrupujmy się na umówionej polanie. - mruknął do Thalii. W lesie zgubią trop, a razem odeskortują kobietę do jej męża i na spokojnie dowiedzą się, gdzie podrzucić dwójkę pozostałych więźniów. Prawdopodobnie również należeli do sympatyków Zakonu, ale Mike niczego nie mógł być pewien, wojna oduczyła go zaufania - najlepiej zamieni z nimi kilka słów, na spokojnie.
Wychylił się ostrożnie zza Salvio Hexia, gestem dając znać mężczyznom, by samemu trzymali się za barierą. Amicus, obejmujące jednego z wrogów, chroniło w końcu tylko jego. Drugi ze strażników wciąż był oszołomiony Regressio, ale zaklęcie dogasało.
-Petrificus Totalus. - syknął, celując w zdziecinniałego strażnika, który nie miał szansy się ochronić.
-Ej! - strażnik pod Amicusem spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale nie był w stanie go skrzywdzić.
Niestety, ujrzał za Michaelem młodszego z więźniów, który zbyt pochopnie przestąpił magiczną barierę.
Aeris! - wycelował w drugiego z mężczyzn, a więźniowie wznieśli odzyskane różdżki aby posłać w strażnika nieudane wiązki zaklęć. Mike zaklął w myślach.
-Confundus! - zrezygnował z obrony by wyprowadzić atak w strażnika i, podobnie jak więźniowie, upadł boleśnie na ziemię. -Uciekajcie, teraz!
tutaj
Kontrolnie rzucił wzrokiem na Thalię, by się upewnić, że jest cała, a potem podążył spojrzeniem za sporą torbą, którą wcisnęła w ramiona jednego z jeńców. Wydawało się, że nie jest na tyle ciężka by nie mógł z nią uciekać, ale lepiej aby jej rozmiar nie krępował jego ruchów.
-Reducio. - mruknął, kierując różdżkę na torbę. Ta skurczyła się prędko do pożądanych rozmiarów.
-Nie, uciekajmy. Rozdzielmy się na dwie grupy, kobiety razem, mężczyźni razem, osłonimy was - - zadecydował prędko, nie mogli tutaj zostać. Nie zdąży aresztować konwojentów i chyba nie chciał ich zabijać, nie gdy jedynym, na co miał dowód, był transport więźniów - zaskoczeni czarodzieje mogli być równie dobrze mieszkańcami Yorkshire, zmuszonymi do współpracy. -Spotkajmy i przegrupujmy się na umówionej polanie. - mruknął do Thalii. W lesie zgubią trop, a razem odeskortują kobietę do jej męża i na spokojnie dowiedzą się, gdzie podrzucić dwójkę pozostałych więźniów. Prawdopodobnie również należeli do sympatyków Zakonu, ale Mike niczego nie mógł być pewien, wojna oduczyła go zaufania - najlepiej zamieni z nimi kilka słów, na spokojnie.
Wychylił się ostrożnie zza Salvio Hexia, gestem dając znać mężczyznom, by samemu trzymali się za barierą. Amicus, obejmujące jednego z wrogów, chroniło w końcu tylko jego. Drugi ze strażników wciąż był oszołomiony Regressio, ale zaklęcie dogasało.
-Petrificus Totalus. - syknął, celując w zdziecinniałego strażnika, który nie miał szansy się ochronić.
-Ej! - strażnik pod Amicusem spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale nie był w stanie go skrzywdzić.
Niestety, ujrzał za Michaelem młodszego z więźniów, który zbyt pochopnie przestąpił magiczną barierę.
Aeris! - wycelował w drugiego z mężczyzn, a więźniowie wznieśli odzyskane różdżki aby posłać w strażnika nieudane wiązki zaklęć. Mike zaklął w myślach.
-Confundus! - zrezygnował z obrony by wyprowadzić atak w strażnika i, podobnie jak więźniowie, upadł boleśnie na ziemię. -Uciekajcie, teraz!
tutaj
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Spojrzeniem szybko przesunęła po Michaelu i towarzystwie pozostałych mężczyzn, gotowa na w sumie wszystko, co mogło być od niej wymagane – atak, obronę, w sumie cokolwiek, nawet rzucenie się z pięściami. Paradoksalnie, w wypadku osób magicznego pochodzenia, wielu z nich wydawało się rzucać wszystkie siły na magiczne treningi (nie, żeby się dziwiła), dlatego trzaśnięcie kogoś w twarz było często dobrą decyzją. Na całe szczęście, na ile zdążyła się zorientować w tym krótkim przebłysku, wszystko wydawało się w porządku na tyle, na ile mogło, dlatego skupiła się na działaniu wewnątrz wozu, nie zamierzając przejmować się teraz swoimi plecami. Michael je chronił.
Nie było jednak zbyt wiele powodów, aby tutaj pozostawać, bo w momencie, gdy wyciągnęli ludzi i gdy mieli tyle rzeczy, ile zdążyli unieść, można było zabrać ich ze sobą i uciec z tego miejsca. Tonks również nie wydawał się zbytnio rozważać perspektywy urządzenia sobie tutaj wakacji z wygodnymi poduszkami i opowiadaniem traum przy ognisku, dlatego gdy dał jasny sygnał, że powinni opuścić to miejsce, nie zamierzała tutaj zostawać. Oczywiście, nie sama, bo najpierw upewniła się, że wszyscy będą jej się trzymać, mimo wszystko będąc jednąz najsprawniejszych w tym towarzystwie, zaraz potem biegnąc wraz z kobietami w stronę lasu, trzymając się dobrej strony zaklęcia. Umówili się na spotkanie w danym miejscu, wiec była pewna, że obydwie grupy będą wiedzieć gdzie zmierzać.
Nie było to miejsce oddalone na tyle, że dotarcie do niego mogło wyczerpać wszystkie siły, czekała ich jednak przebieżka po lesie i tak, jak wiedziała, że wszystko będzie boleć, każdy mięsień i gardło od szybkiego wdychania powietrza, ale prawda była, że potrzebowali biec i się nie zatrzymywać. W takich wypadkach zatrzymanie się mogło oznaczać niebezpieczeństwo, a nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek tutaj wrócił do tych ludzi.
Dopiero na miejscu zatrzymali się, ale Thalia nie zamierzała stać bezczynnie i czekać aż reszta dobiegnie – wycelowała w pomniejszoną torbę którą położyła na ziemi, pozwalając jej magicznie wrócić do dawnych rozmiarów. W pierwszej chwili musiała przejrzeć zawartość, próbując zorientować się, czy coś może pomóc wszystkim w tym miejscu.
- Ktoś jest ranny, potrzebuje opatrunku? – Spojrzała po zgromadzonych, sięgając do środka aby wyciągnąć koszulę. Nie była damska, być może należała do kogoś innego…a gdy patrzyła na książki czy świeczniki doszła do niej realizacja, że właśnie wpatruje się najpewniej w zawartość domów którą kazano mieszkańcom zabrać bądź wyniesiono ją za nich. Inne torby mogły zawierać coś jeszcze co przewożono, jednak chyba widok tej najbardziej ją zaniepokoił.
- Podejdź tutaj. – Poprosiła dziewczynę z widocznym skaleczeniem na dłoni, owijając czystą chustkę i delikatnie owijając bandaż dookoła skaleczenia, robiąc to ostrożnie i tak, jak uczyła ją Yvette i Aurelia. Gdy podeszła do niej kobieta z pończochą rozdartą przez bieg po lesie, z której również ciekła krew. Poświęcając fragment własnej (już teraz) koszuli, owinęła ją wokół jej rany i zawiązała tak, aby nie zsunęło się to i aby tamowało krew.
Dopiero wtedy usłyszała kroki, spoglądając na grupę którą prowadził Michael i unosząc lekko różdżkę, tak na wszelki wypadek gdyby jednak nie był to on. Dopiero po umówionym znaku i jej własnej odpowiedzi odetchnęła, opuszczając różdżkę i spoglądając na drugą cześć grupy.
- Nikt od nas – dziwnie było dzielić grupy ale musiała je jakoś wyróżnić w rozmowie – nie jest ranny, myślę, że nie będzie problemu z teleportacją. Mimo to…myślę że dobrze by było gdyby uzdrowiciel bądź uzdrowicielka się tym zajęli, tak na wszelki wypadek. – Rozejrzała się, ale nie wydawało się, aby były jeszcze jakieś powody do zwlekania.
- Powinniśmy coś jeszcze zrobić w tym miejscu? – Nie wydawało jej się, aby coś zostało do zrobienia i chyba najlepiej by było przenieść ludzi w bezpieczne miejsce, ale gdyby potrzeba było aby została, nie miała nic przeciwko temu. Pośledzić jeszcze dalej transport nie było problemem. Nie zamierzała jednak wychodzić przed szereg – Michael był lepszy w planowaniu i zawsze podczas takich sytuacji uważała, że do niego należy ostatnie słowo.
Nie było jednak zbyt wiele powodów, aby tutaj pozostawać, bo w momencie, gdy wyciągnęli ludzi i gdy mieli tyle rzeczy, ile zdążyli unieść, można było zabrać ich ze sobą i uciec z tego miejsca. Tonks również nie wydawał się zbytnio rozważać perspektywy urządzenia sobie tutaj wakacji z wygodnymi poduszkami i opowiadaniem traum przy ognisku, dlatego gdy dał jasny sygnał, że powinni opuścić to miejsce, nie zamierzała tutaj zostawać. Oczywiście, nie sama, bo najpierw upewniła się, że wszyscy będą jej się trzymać, mimo wszystko będąc jednąz najsprawniejszych w tym towarzystwie, zaraz potem biegnąc wraz z kobietami w stronę lasu, trzymając się dobrej strony zaklęcia. Umówili się na spotkanie w danym miejscu, wiec była pewna, że obydwie grupy będą wiedzieć gdzie zmierzać.
Nie było to miejsce oddalone na tyle, że dotarcie do niego mogło wyczerpać wszystkie siły, czekała ich jednak przebieżka po lesie i tak, jak wiedziała, że wszystko będzie boleć, każdy mięsień i gardło od szybkiego wdychania powietrza, ale prawda była, że potrzebowali biec i się nie zatrzymywać. W takich wypadkach zatrzymanie się mogło oznaczać niebezpieczeństwo, a nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek tutaj wrócił do tych ludzi.
Dopiero na miejscu zatrzymali się, ale Thalia nie zamierzała stać bezczynnie i czekać aż reszta dobiegnie – wycelowała w pomniejszoną torbę którą położyła na ziemi, pozwalając jej magicznie wrócić do dawnych rozmiarów. W pierwszej chwili musiała przejrzeć zawartość, próbując zorientować się, czy coś może pomóc wszystkim w tym miejscu.
- Ktoś jest ranny, potrzebuje opatrunku? – Spojrzała po zgromadzonych, sięgając do środka aby wyciągnąć koszulę. Nie była damska, być może należała do kogoś innego…a gdy patrzyła na książki czy świeczniki doszła do niej realizacja, że właśnie wpatruje się najpewniej w zawartość domów którą kazano mieszkańcom zabrać bądź wyniesiono ją za nich. Inne torby mogły zawierać coś jeszcze co przewożono, jednak chyba widok tej najbardziej ją zaniepokoił.
- Podejdź tutaj. – Poprosiła dziewczynę z widocznym skaleczeniem na dłoni, owijając czystą chustkę i delikatnie owijając bandaż dookoła skaleczenia, robiąc to ostrożnie i tak, jak uczyła ją Yvette i Aurelia. Gdy podeszła do niej kobieta z pończochą rozdartą przez bieg po lesie, z której również ciekła krew. Poświęcając fragment własnej (już teraz) koszuli, owinęła ją wokół jej rany i zawiązała tak, aby nie zsunęło się to i aby tamowało krew.
Dopiero wtedy usłyszała kroki, spoglądając na grupę którą prowadził Michael i unosząc lekko różdżkę, tak na wszelki wypadek gdyby jednak nie był to on. Dopiero po umówionym znaku i jej własnej odpowiedzi odetchnęła, opuszczając różdżkę i spoglądając na drugą cześć grupy.
- Nikt od nas – dziwnie było dzielić grupy ale musiała je jakoś wyróżnić w rozmowie – nie jest ranny, myślę, że nie będzie problemu z teleportacją. Mimo to…myślę że dobrze by było gdyby uzdrowiciel bądź uzdrowicielka się tym zajęli, tak na wszelki wypadek. – Rozejrzała się, ale nie wydawało się, aby były jeszcze jakieś powody do zwlekania.
- Powinniśmy coś jeszcze zrobić w tym miejscu? – Nie wydawało jej się, aby coś zostało do zrobienia i chyba najlepiej by było przenieść ludzi w bezpieczne miejsce, ale gdyby potrzeba było aby została, nie miała nic przeciwko temu. Pośledzić jeszcze dalej transport nie było problemem. Nie zamierzała jednak wychodzić przed szereg – Michael był lepszy w planowaniu i zawsze podczas takich sytuacji uważała, że do niego należy ostatnie słowo.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Ostatnio zmieniony przez Thalia Wellers dnia 29.11.22 11:45, w całości zmieniany 1 raz
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Confundus pomknęło w strażnika - ponadprzeciętnie mocne, zdolne wymazać mężczyźnie wspomnienia. Mężczyzna nie zdążył przywołać odpowiednio potężnej tarczy - prawdopodobnie nie znał się na tyle na obronie przed czarną magią lub brakło mu odpowiedniego doświadczenia. Konwojenci mieli w końcu tylko przetransportować więźniów, nikt nie spodziewał się napadów na tej drodze - Zakonowi pomogły informacje od kuzyna jednej z pojmanych kobiet.
Mike odetchnął z ulgą, wiedząc, że ani zdezorientowany zaklęciem mężczyzna ani poddany Regressio czarodziej nie zdołają zapamiętać zbyt wielu szczegółów tej sprawy. Zniknięcie więźniów i tak zostanie powiązane z rebelią, ale niech nie wiedzą, że akromantula była zwykłym boginem, ani że w sprawę był zamieszany auror. Ofiary "Dzierzby" skołują ich dodatkowo, a strategię być może będzie można wykorzystać.
-Riddiculus. - mruknął, celując w bogina-akromantulę, który stopniowo zaczął przybierać wilkołaczych kształtów. Wyobraził sobie wielkiego, różowego pufka. Bogin nie był już potrzebny, niech ucieka.
Mężczyźni biegli już w las, a Michael pognał za nimi. Pracował wytrwale nad kondycją, ale na polanę i tak dobiegł z zadyszką - klątwa likantropii uniemożliwiała mu powrót do pełni formy sprzed ugryzienia.
Łapał chwilę oddech, a potem obejrzał się za siebie. Nikt ich nie śledził, jego zaklęcia skutecznie spowolniły czarodziejów, ale przynajmniej jeden wciąż był na nogach - zdezorientowany, ale może szukać ich na ślepo. Tonks sobie z nim poradzi, ale nie chciał stawiać uratowanych ludzi w ogniu krzyżowym zaklęć.
-Salvio Hexia. - wydyszał. Zmęczenie chyba dało mu się we znaki, bo choć bariera zmaterializowała się i odgrodziła ich od lasu, to magia drgała niestabilnie.
-Działamy z ramienia Zakonu i jednego z waszych krewnych. - obwieścił, wodząc wzrokiem po nieco zdezorientowanych ludziach - trzech kobietach i dwójce mężczyzn. Zatrzymał na dłużej spojrzenie na żonie Petera. -Jeśli dacie radę się teleportować, zróbmy to czym prędzej, nie ma co ryzykować. Wszyscy wiecie gdzie jest Boltby? - najbliższa wieś. Mogą tam ich szukać, ale w domu ich informatora zdążą się przegrupować. -Spotkajmy się tam, na placu głównym. Potem znajdziemy uzdrowiciele albo teleportujecie się do domów. - poprosił, kiwając głową Thalii. Kilka godzin temu byli razem w tej wiosce, zdążyli trochę zorientować się w terenie.
salvia hexia - połowicznie udane
Mike odetchnął z ulgą, wiedząc, że ani zdezorientowany zaklęciem mężczyzna ani poddany Regressio czarodziej nie zdołają zapamiętać zbyt wielu szczegółów tej sprawy. Zniknięcie więźniów i tak zostanie powiązane z rebelią, ale niech nie wiedzą, że akromantula była zwykłym boginem, ani że w sprawę był zamieszany auror. Ofiary "Dzierzby" skołują ich dodatkowo, a strategię być może będzie można wykorzystać.
-Riddiculus. - mruknął, celując w bogina-akromantulę, który stopniowo zaczął przybierać wilkołaczych kształtów. Wyobraził sobie wielkiego, różowego pufka. Bogin nie był już potrzebny, niech ucieka.
Mężczyźni biegli już w las, a Michael pognał za nimi. Pracował wytrwale nad kondycją, ale na polanę i tak dobiegł z zadyszką - klątwa likantropii uniemożliwiała mu powrót do pełni formy sprzed ugryzienia.
Łapał chwilę oddech, a potem obejrzał się za siebie. Nikt ich nie śledził, jego zaklęcia skutecznie spowolniły czarodziejów, ale przynajmniej jeden wciąż był na nogach - zdezorientowany, ale może szukać ich na ślepo. Tonks sobie z nim poradzi, ale nie chciał stawiać uratowanych ludzi w ogniu krzyżowym zaklęć.
-Salvio Hexia. - wydyszał. Zmęczenie chyba dało mu się we znaki, bo choć bariera zmaterializowała się i odgrodziła ich od lasu, to magia drgała niestabilnie.
-Działamy z ramienia Zakonu i jednego z waszych krewnych. - obwieścił, wodząc wzrokiem po nieco zdezorientowanych ludziach - trzech kobietach i dwójce mężczyzn. Zatrzymał na dłużej spojrzenie na żonie Petera. -Jeśli dacie radę się teleportować, zróbmy to czym prędzej, nie ma co ryzykować. Wszyscy wiecie gdzie jest Boltby? - najbliższa wieś. Mogą tam ich szukać, ale w domu ich informatora zdążą się przegrupować. -Spotkajmy się tam, na placu głównym. Potem znajdziemy uzdrowiciele albo teleportujecie się do domów. - poprosił, kiwając głową Thalii. Kilka godzin temu byli razem w tej wiosce, zdążyli trochę zorientować się w terenie.
salvia hexia - połowicznie udane
Can I not save one
from the pitiless wave?
Czasem cieszyła się, że nie znajduje się po drugiej stronie zaklęć Tonksa, wiedząc, że nie miałaby najmniejszej szansy w walce, o ile nie uciekałaby się do podstępów. Nie mówiąc już o tym, że po prostu unosić różdżki na niego nie chciała, nie zastanawiając się, czy w ogóle nadejdzie na to czas, mając szczerą nadzieję, że jednak nie. Rozważania o takich sytuacjach mogły jednak odbywać się później, gdy wszyscy będą już bezpieczni i gdy nikogo nie będzie w pobliżu, żeby to ona zaraz nie skończyła pod zaklęciem albo czymś gorszym.
Przyjrzała się krytycznym spojrzeniem mężczyznom, których prowadził ze sobą Michael, ale nie wydawało się, aby ktokolwiek był jeszcze w potrzebie nagłego opatrunku. Głównie siniaki, może trochę obtarć czy rozbita warga, nic co, byłoby wielkim utrudnieniem w trakcie teleportacji, a co można było wyleczyć w spokojniejszych warunkach.
Na wspomnienie o Zakonie i krewnym kobieta, która żywcem przypominała tę wyjętą z ulotki (a Thalia miała szczerą nadzieję, że to jednak ona) otworzyła usta, chcąc chyba o coś zapytać, szybko je jednak zamknęła na kolejne słowa, kiwając głową. Nie było powodów, aby pozostawali w tym miejscu dłużej, a z jej zrozumienia, ta dwójka miała pójść wraz z nimi z tego co zrozumiała. I też, gdy spoglądała na kogoś, kto wyglądał jak jej kuzyn, na jej twarzy pojawiło się lekkie rozczarowanie, a mimo to starała się trzymać i nie pokazywać po sobie zbyt wiele.
- Wiemy wszyscy gdzie to jest, dziękujemy… - najstarszy z mężczyzn położył ostrożnie dłoń na ramieniu zmartwionej kobiety jakby chciał ją jakoś pocieszyć, zaraz jednak kiwając głową i odsuwając się od niej. – Spotkamy się na rynku? – Miał nadzieję, że w późniejszym wypadku będą w stanie dojść do tego, czy dwójka, która ich uratowała, będzie miała coś więcej do powiedzenia jak znajdą się na miejscu, oby miała.
- W takim razie do zobaczenia. – Thalia skinęła głową, spoglądając na to, czy wszyscy potwierdzają, że wiedzą, gdzie się teleportować. Skoro nie była tu potrzebna, sama również teleportowała się na miejsce, czekając aż wszyscy się tam znajdą. Po szybkiej organizacji i nieco dłuższych wyjaśnieniach, każdy mógł spokojnie się zorganizować, a Tonks i Wellers obiecali zabrać kobietę do jej męża.
ztx2
Przyjrzała się krytycznym spojrzeniem mężczyznom, których prowadził ze sobą Michael, ale nie wydawało się, aby ktokolwiek był jeszcze w potrzebie nagłego opatrunku. Głównie siniaki, może trochę obtarć czy rozbita warga, nic co, byłoby wielkim utrudnieniem w trakcie teleportacji, a co można było wyleczyć w spokojniejszych warunkach.
Na wspomnienie o Zakonie i krewnym kobieta, która żywcem przypominała tę wyjętą z ulotki (a Thalia miała szczerą nadzieję, że to jednak ona) otworzyła usta, chcąc chyba o coś zapytać, szybko je jednak zamknęła na kolejne słowa, kiwając głową. Nie było powodów, aby pozostawali w tym miejscu dłużej, a z jej zrozumienia, ta dwójka miała pójść wraz z nimi z tego co zrozumiała. I też, gdy spoglądała na kogoś, kto wyglądał jak jej kuzyn, na jej twarzy pojawiło się lekkie rozczarowanie, a mimo to starała się trzymać i nie pokazywać po sobie zbyt wiele.
- Wiemy wszyscy gdzie to jest, dziękujemy… - najstarszy z mężczyzn położył ostrożnie dłoń na ramieniu zmartwionej kobiety jakby chciał ją jakoś pocieszyć, zaraz jednak kiwając głową i odsuwając się od niej. – Spotkamy się na rynku? – Miał nadzieję, że w późniejszym wypadku będą w stanie dojść do tego, czy dwójka, która ich uratowała, będzie miała coś więcej do powiedzenia jak znajdą się na miejscu, oby miała.
- W takim razie do zobaczenia. – Thalia skinęła głową, spoglądając na to, czy wszyscy potwierdzają, że wiedzą, gdzie się teleportować. Skoro nie była tu potrzebna, sama również teleportowała się na miejsce, czekając aż wszyscy się tam znajdą. Po szybkiej organizacji i nieco dłuższych wyjaśnieniach, każdy mógł spokojnie się zorganizować, a Tonks i Wellers obiecali zabrać kobietę do jej męża.
ztx2
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Boltby
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire