Wydarzenia


Ekipa forum
Most w Richmond
AutorWiadomość
Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:24
First topic message reminder :

Most w Richmond

Most na obrzeżach Richmond nie jest szczególnie często uczęszczany - w przeciwieństwie do swojego zbudowanego z kamienia bliźniaka, który łączy ze sobą dwie części miejscowości leżące na przeciwległych brzegach Tamizy. Miasteczko znajduje się na przedmieściach Londynu w górnym biegu rzeki. Leżące dość blisko miasta Richmond stało się jednym z ulubionych miejsc wypoczynku angielskich królów - w rezydencji Sheanes mieszkał między innymi Henryk I czy Edward II. Znajdują się tu rozległe tereny łowieckie oraz kilka parków ulokowanych w zatokach rzeki. Okolica jest niezwykle spokojna, zamieszkana zarówno przez mugoli jak i czarodziejów, którzy uciekli na obrzeża miasta w poszukiwaniu spokoju i ciszy.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Most w Richmond - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Most w Richmond [odnośnik]15.02.21 18:34
Ona ich nie znosiła. Mimo, że znała je nader dobrze, bardziej niż by tego chciała, mimo że przylgnęły do ciała i spacerowały z nią krok w krok - nie znosiła kłopotów. To one znajdowały ją, nigdy na odwrót; niemal od zawsze, począwszy od dni, które ograniczały się tylko do murów budynku i sztachet płotu sierocińca, przez obce dzieci, które zawsze chciały więcej wiedzieć i więcej móc, po te obce, które z werwą wymachiwały magicznym drewienkiem, z lekkością wzbijały się w powietrze i z łatwością nazywały ją brzydkim słowem na sz.
Teraz też ich nie znosiła; wywoływały nieprzyjemny dreszcz w dole pleców i mrowienie w palcach, kiedy przyglądała się czerwonym plamom i smugom. Na moment wstrzymała oddech, krzyżując z nim spojrzenie, z niepewnie wysuniętą dłonią i przestrachem mieszającym się z wdzięcznością w spojrzeniu.
Znała go; jej oczy go znały – ze szkolnych korytarzy, hogwardzkich cieni i kłopotów, z którymi kroczył. Może nawet pamiętała jego imię, ale zdecydowała się nie mówić niczego, trwając jeszcze przez krótką chwilę z wyciągniętą chustką, na wypadek gdyby zmienił zdanie.
Finalnie pokręciła głową i cofnęła dłoń.
– Nie – dzięki niemu nie, bo zapewne dopadłby ją w kilku dłuższych susach na otwartej przestrzeni, chyba że zdążyłaby zbiec na leśną ścieżkę i zmylić jego kroki. Teraz wolała jednak o tym nie myśleć.
Wyciągnięte w jej kierunku owoce spotkały się z drobnym zmarszczeniem brwi; z ręki podniosła spojrzenie na jego twarz, nieco skonfundowana, sięgając w końcu po podarek gdy ponaglił swój gest głosem.
– Czemu to zrobiłeś? – czemu, po co, dlaczego znów? Gdyby nie stanął na drodze tamtego chłopca, nie wycierałby teraz lepkiej krwi, tyle tylko, że świeża jucha zdawała się mu w ogóle nie przeszkadzać.
Przyspieszyła kroku, w międzyczasie obierając mandarynkę, zostawiając za nimi pomarańczowe skrawki skórki; kiedy stanęła obok, przedzieliła owoc na pół i podała mu jedną część, swoją rozdzieliła i kawałek wsunęła do ust, kiwając głową na jego słowa. Jak wielu ich jeszcze było? Ile mieli siły, czasu i chęci, by bawić się w samozwańczych panów?
– Kojarzę cię ze szkoły – wypowiedziane dopiero po dłuższym czasie, naznaczonej odgłosem rwącego nurtu rzeki, jakby samo wspomnienie Hogwartu było na tyle odległe, że ocierało się niemalże o zapomnienie. A przecież nie była tam tak dawno temu. Powinna być tam teraz.
– Dokąd idziesz? – zapytała niepewnie, urywając kolejną część ze swojej połówki, podnosząc na niego spojrzenie.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Most w Richmond [odnośnik]18.02.21 13:22
Biel haftowanej chusteczki jaśniała w jej dłoni jeszcze przez chwilę. Nie mógł jej przyjąć. Nie zrobił tak naprawdę nic, by na nią zasłużyć, by ją sobie przywłaszczyć, splamić ją krwią, która nigdy się nie spierze. I kiedy przyjdzie jej otrzeć łzy lub tą delikatną buzię z kurzu i pyłu wznoszącego się spod butów podczas szaleńczego biegu, nie będzie miała czym. A tak się stanie. Wyglądała na dziewczynę, do której trudy życia przyklejały się niczym okruszki chleba do bosej stopy. Mała, niewinna, zagubiona. I to przerażenie w jej oczach wzbudzało w nim złość. Odwrócił się przez ramię wściekle wypatrując gnojka, który gnał za nią jak wilk za sarną. Chłystka, któremu od urodzenia powtarzano, że jest lepszy od innych i może kłaść łapska na wszystkim czego chciał. I jeśli chciał krzywdzić innych, to mógł, bo kiedyś mu przyzwolono. I jednocześnie zdawał sobie sprawę, że na takich nie było ani rady ani sposobu, a to, co zrobił by dać upust własnym frustracjom nie mogło być prawdziwą nauczką na przyszłość, dopóki znajdą się tacy, którzy będą mu przyklaskiwać i śmiać się z czynionych przez niego obrzydliwości.
A ona? Ona była taka drobna.
Jak dojrzały mlecz, mogła być zdmuchnięta jednym silniejszym powiewem wiatru.
Jej pytanie rozbiło się o niego zmuszając go do oderwania od niej spojrzenia i odrzucenia od siebie nieswoich spraw, konfliktów, dramatów. Nie chciał jej zatrzymywać, niech gna tam, dokąd zmierza. I on chciał iść dalej. A wciąż trudno mu było się ruszyć w przeciwną stronę. Gniotła go świadomość, że nie powinien jej zostawiać, przynajmniej nie teraz. Jeszcze bardziej gniotła go myśl, że sam mógł docenić jej towarzystwo, nawet jeśli jeszcze tych kilkanaście minut.
— Wpadł na mnie— skłamał gładko i szybko, nie patrząc jej oczy. — Nie widziałaś?— Wiedział przecież, że nie, zaczepił go, sprowokował. Minąłby go ledwie ocierając się o ramię, ale to nie miało już żadnego znaczenia. Pomógł mu pozbyć się tego czegoś, co go rozzłościło i co miało eksplodować na samą myśl, że znalazł sobie słabszą od siebie ofiarę, przedmiot nędznej, prymitywnej rozrywki — ale o tym pomyślał dopiero, gdy rzucił mu worek pod nogi, a on zatoczył się po drewnianej kładce. Poprawił worek na ramieniu i pokręcił głową, odpychając od siebie cichy, wewnętrzny głos szepczący prawdę o powodzie, dla którego to uczynił. Tak inny niż ten, który jej zdradził bez wahania. — Odmówiłaś mu spaceru, że postanowił zmienić go w polowanie? Nie wyglądasz na fankę gry w berka. — Zerknął na nią, stopy zaszurały na nierównym podłożu. Kiedy podała mu mandarynkę zawahał się, ale zaciśnięta obręcz wokół żołądka ostatecznie zmotywowała go do wzięcia połówki, którą obrała. Uśmiechnął się pod nosem do siebie jeszcze nim wyjawił jej sekret. — Nienawidzę ich obierać — podzielił się z nią luźno, przerywając krótką ciszę przetykaną skrzeczącym pod butami podłożem. — Zawsze pozostaje po nich ten zapach na dłoniach. — Uniósł brew i przyłożył mandarynkę do ust, zębami odrywając sobie kawałek mięsistego owocu. I o ile nie znosił tego aromatu na palcach, smakowały wybornie, słodko. I kojarzyły mu się z Hogwartem. W domu nigdy ich nie było. Przytaknął jej lekko. — James — przedstawił się, spoglądając na nią po dłużej chwili. On też ją znał, ale zapomniał jak miała na imię.
Oddalali się od Tamizy, tu drzewa zaczynały szumieć ciszej, spokojniej. Powietrze było lżejsza, bardziej rzeźnie.
— Miałem zamiar rozejrzeć się po mieście, poszukać jakiegoś zajęcia. Czegoś pod Londynem — brakowało mu tej wolności, która nie istniała w stolicy wypełnionej kamieniem, betonem, wysokimi kamienicami.— A ty? Odprowadzę cię – zaproponował, choć nawet nie powiedziała mu skąd uciekła. Pomoże jej wrócić do domu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Most w Richmond [odnośnik]18.02.21 16:14
Mogła się zastanawiać, czy zrobił to tylko dla adrenaliny – czy był jak inni chłopcy, którzy uwielbiali kłopoty, wypuszczali z ust zaczepki jak wydychane powietrze, a burdy sprawiały im rozrywkę porównywalną z najlepszymi zabawami. Nawet jeśli tak było, gdzieś w środku i, o zgrozo, też na buzi, teraz naznaczonej niepewnym grymasem, z oczami wypełnionymi nerwowością i zwykłym strachem, czuła się mu dłużna. Dłużna kilku ciosom i krwi, która poplamiła jego skórę i ubranie. Nie musiał tego robić. Nawet jeśli zapierałaby się w najlepsze i wierzyła w jego wersję wydarzeń, w której chłopak wpadł na niego.
Ale nie mówiąc już nic, uciekając wzrokiem od ciemnoczerwonych plam, pokiwała głową pospiesznie. Uratował ją – tyle i aż tyle.
– Dziękuję – było jedyną odpowiednią i wartą – niezbędną – do wypowiedzenia reakcją; bez zbędnych słów, bez zbędnego drążenia i prób zrozumienia, dlaczego to zrobił. Nie wiedziała też dlaczego tamten zrobił to co zrobił. I dlaczego uciekała, skoro ona sama nie zrobiła nikomu żadnej krzywdy.
Ale czasem to było za mało; za mało albo za dużo – niektórym przeszkadzał nieodpowiedni wzrok, zły krok, nawet najlichsze spojrzenie czy oddech posłany w złym kierunku. Nie chciała się zastanawiać nad powodami.
– Poszłam tam gdzie nie powinnam, chyba, sama nie wiem – stwierdziła, marszcząc nieco brwi i wzruszając ramionami. Tacy jak on nie potrzebowali wybujałych powodów, by zacząć pierw krzyczeć, później biec, finalnie grozić i obiecywać to, co mroziło krew w żyłach.
– Tacy jak on nie lubią takich jak ja – dodała, dużo ciszej, być może tylko do samej siebie, jakby te kilka słów i jej miało ułatwić zrozumienie. Tego, co nimi kierowało i tego, co rządziło podłym światem.
Miękka ziemia była niemalże jak zbawienie, przynosiła ulgę bolącym stopom i pozwalała uspokoić wciąż przyspieszony oddech. Mandarynka rozpłynęła się w ustach, jej smak i jego słowa wywołały czysty uśmiech.
– Nie ma za co – odpowiedziała, unosząc kącik ust wyżej. Maleńka próba złagodzenia własnego długu, jaki wobec niego miała. Wsunęła do ust kolejną część, a grymas na buzi nieco zelżał, jeden kącik ust wciąż tkwił w górze, drobny uśmiech wydawał się niemal beztroski, tak daleki od dzikiego pędu i przestrachu, jaki kwitł na jej policzku zaledwie kilka chwil temu.
– Annie – zrewanżowała się, podnosząc na niego spojrzenie na moment, nim znów nie omiotła nim ścieżki; teraz spokojniejszej, naznaczonej leśnym krajobrazem. Łagodniej, zupełnie jakby tamten chłopiec nie istniał.
Tutaj chyba nie mógł ich już znaleźć, nawet jeśli zamierzał wrócić.
– Prawdę mówiąc, nie jestem pewna – stwierdziła, całkiem szczerze, może przyznając się też przed samą sobą, że nie wie dokąd zmierza – Ale jak najdalej od Londynu, choć jak widać, średnio mi to wychodzi – kiedy stawia się stopy na obcej ziemi, należącej do obcych ludzi, którzy innych obcych wyjątkowo nie lubią.
– Może zostanę dziś w Richmond, a jutro pójdę dalej, zobaczymy – rzuciła w eter, dojadając resztę mandarynki.
– Jakiegoś zajęcia? Masz na myśli pracę?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Most w Richmond [odnośnik]09.03.21 14:25
Nie zrobił tego dla niej, a przynajmniej to sobie powtarzał uparcie. Nie był żadnym rycerzem, bohaterem. Nie miała za co dziękować, to był tylko przypadek, że na siebie wpadli, nie wierzył w przeznaczenie. Zbyt często widział jak babka wróży z dłoni za pieniądze, mamiąc i czarując swoich klientów, by wracali do niej po nowe informacje. Ponoć czasem zdradzała im prawdę, by ich utrzymać, ale za ciemne chmury nikt nie chciał płacić. Wracali po nadzieję, że słońce któregoś z dnia się zza nich wyłoni i doda im otuchy w ciemnych czasach. Świat obcych opierał się na kłamstwie, na pozorach. Oni wiedzieli zawsze lepiej, po cóż ich wyprowadzać z błędu, skoro można było dopasować rzeczywistość do tego, co uważali. Nie była taka, jak oni. Mógł ją nawet zrozumieć. Potrafił ją zrozumieć, chociaż wcale jej nie znał. Pokiwał głową i westchnął, znał to dobrze — niewłaściwe miejsce o niewłaściwym czasie.
— Teraz nigdzie nie jest bezpiecznie. Richmond też nie jest bezpieczne, jeśli tam zostaniesz, jutro może spotkać cię to samo — albo coś gorszego, ale tę wizję zachował już dla siebie. Spojrzał na nią z boku, kiedy szli przed siebie. Zerknął na jej profil. Wydawała się bezradna, zupełnie zagubiona. — Masz kogoś bliskiego? Kogoś, kto mógłby ci pomóc? — spytał bez ogródek. Oni zawsze trzymali się razem, dopóki ich nie rozdzielono, dopóki nie zagubili się w tym pogrążonym wojną świecie. Na rodzinę, nie tylko taką, z którym dzielili więzy krwi. Wychował się w przekonaniu, że tylko na nich mógł liczyć — Mam mieszkanie — skłamał, nie było jego, ale nie musiała o tym wiedzieć. — ale w porcie, w Londynie. — Tam nie było dla niej bezpiecznie. Służby ministerstwa robiły wszystko, by oczyścić miasto z ludzi, którzy według nich nie byli godni życia w nim. Chciałby jej powiedzieć, że znał ludzi, który mogli zapewnić jej bezpieczeństwo, ale to nie była prawda. Nie chciał robić jej nadziei. — Mogę z tobą dzisiaj zostać, jeśli chcesz — zaproponował, nie mając w tym żadnego celu. I tak sam włóczył się wszędzie bez powodu, ledwie zdobywając jedzenie. W mieszkaniu nie trzymało go nic, nikt na niego nie czekał. Wciąż liczył na to, że uda mu się zdobyć dostatecznie dużo pieniędzy, by zapłacić ludziom za informacje, zapłacić komuś, by odnalazł jego bliskich, a przynajmniej dowiedział się czegoś. Musiał wiedzieć gdzie są. Musiał wiedzieć, czy żyją. — W Twickenham i Hampton nie będzie lepiej. Byłaś kiedyś w Dorset? Devon? Albo Kornwalii? Ludzie mówią, że tam jest spokojniej. Uciekają w tamtą stronę. Tam byłabyś bezpieczna — Nie był pewien, czy tak zupełnie, ale na pewno miałaby się lepiej niż tutaj, gdzie każdy łypał na każdego nieufanie. Wepchnął sobie kawałek mandarynki w usta, a słodko-kwaśny smak rozlał się po języku i podniebieniu. Myślał przez chwilę — zastanawiając się nad tym, jak jej pomóc, sam oddalał od siebie własne problemy i dylematy. Sam nie wiedział, co powinien zrobić ani jak. Anglia była ogromna, ludzie, których szukał mogli być wszędzie. Biała gołębica wracała bez listów, ale nikt nigdy na żaden nie odpisał. Zaczynał tracić nadzieję, że żyją. — Tak — przytaknął, jej w końcu, przełknąwszy owoc. Ścieżka skręcała lekko w prawo, spojrzał na nią jeszcze, na delikatny profil, jasne włosy. — Ale i o to trudno teraz. Trudniej niż do tej pory. — tym bardziej dla kogoś takiego, jak on, wyglądającego jak on. — Chyba, że do grzebania ciał w zbiorowych mogiłach...— Westchnął cicho, smętnie, spuszczając wzrok pod nogi. — Jak to się dało, Annie, że jesteś tu sama?— spytał od razu, unosząc na nią oczy.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Most w Richmond [odnośnik]10.03.21 18:14
Przez znaczną część swojego życia nie wierzyła w to wszystko; w barwne iluzje, kolorowe światła, zagiętą rzeczywistość, która raz po raz potrafiła wywrócić świat do góry nogami, a potem namalować go na nowo. Pierwsze tygodnie w Hogwarcie były jak wejście w niezwykle wybujałą baśń, jak niekończący się sen, który mimo piękna potrafił także przerażać i niepokoić; potrzebowała lat, by zrozumieć, że szkoła jest jedynym miejscem, któremu faktycznie mogłaby nadać miano domu.
Ale teraz już jej nie miała – ani szkoły, ani przekonania o posiadaniu własnego miejsca, kąta, skrawka świata, w którym mogłaby być naprawdę sobą. Dawny dom zrównany z ziemią, kolejny wypełniony nieopisanym niebezpieczeństwem; gdzie tak naprawdę miała teraz pójść?
– Tak... tak jakby – bo przecież miała, prawda? Miała Petera, od zawsze i na zawsze; fakt, że od jakiegoś czasu gdzieś się zawieruszył, a ona nie mogła go znaleźć – jeszcze – nie świadczył wcale, że została sama.
– Ale się rozdzieliliśmy – sprostowała zaraz potem. Stwierdzenie, propozycja, prosta informacja; kiedy wspomniał o mieszkaniu, w portowym Londynie, zmarszczyła nieco brwi, nie do końca wiedząc co powinna była odpowiedzieć. - Więęęc? - angielska stolica kojarzyła jej się źle; bardzo źle, coraz gorzej, choć przecież to w niej się wychowała i ją znała niemalże jak własną kieszeń. Jedynie spoczywająca gdzieś na poboczu świadomości data, ta, którą wyznaczyła przypadkiem spotkana w lesie dziewczyna, kilka dni temu, przybliżała ją do myśli o Londynie. Chcąc nie chcąc musiała tam wrócić, przecież obiecała.
– Och, jeśli ty masz chęć, jasne – odpowiedziała, wciąż odrobinę skonfundowana  - wspólnie na pewno byłoby im raźniej, a ona nie czułaby na własnym karku oddechu niepokoju spowodowanego chociażby myślą o tych, którzy z wielkim zapałem gotowi byli przepędzać z przypadkowych miejsc ludzi takich jak ona. Ale gdzie mieli iść? Dokąd podążać? Gdzie zostać?
– Tylko no... tak jakby, nie wiem gdzie... gdzie mamy zostać – wybory odwiedzanych ziem dyktowane były tylko przypadkiem; czasem zasłyszaną plotką, czasem pochwyconą w biegu informacją o pozornym bezpieczeństwie czy zapasach jedzenia, które mogła znaleźć w określonym miejscu. Takie jak te, którymi dzielił się zaraz później; pokiwała głową na informacje o skrawkach ziemi, które być może mogły jeszcze zapewnić odrobinę schronienia.
– Może masz rację – przytaknęła głową, kodując, dla samej siebie, że to tam powinna pójść następnie; w końcu i tak nie miała już żadnego kroku, żadnej wskazówki, a trzymanie się centrum było najgorszym z możliwych wyborów.
– A ty? Ty tam byłeś? Albo wracasz? Pod Londynem masz rodzinę? – zapytała otwarcie; może byli tam i jego bliscy, skoro tam kierował kroki w poszukiwaniu pracy?
Utrzymywała wzrok na ścieżce starając się przekalkulować bilans zysków i strat, prawdopodobnych scenariuszy, wyobrazić sobie miejsca, w których faktycznie mogliby – albo on, albo ona – znaleźć coś do roboty, kawałek dachu nad głową i suche miejsce do spania. Trzymając się kurczowo myśli o tym, że faktycznie mogli jeszcze zrobić cokolwiek, starała się zignorować drobne drżenie wywołane kolejnymi z jego słów.
Śmierć, groby, porzucone, zapomniane ciała w zatęchłych uliczkach – jakim cudem jej miasto stało się wylęgarnią zła i strachu? Minęło kilka uderzeń serca, nim odważyła się podnieść na niego spojrzenie, odrobinę skonfundowane. Jak to się stało? Chyba sama nie wiedziała.
– Rozdzieliłam się z moim bratem. My...mieliśmy plany, a ja, prawdę mówiąc, powinnam być teraz w Hogwarcie – przyznała wprost; sojusz mandarynek i obity nos tamtego chłopca był wystarczającym gwarantem drobnej nici zaufania – Ale wszystko się posypało. Wszystko zaczęli niszczeć... ludzie zaczęli znikać – nie musiała mu tego mówić, na pewno wiedział. O strachu, o ucieczkach, o ukrywaniu się wśród zgliszczy – Ja nie mam żadnej... gwarancji. Gwarancji bezpieczeństwa, nikt za mnie nie poświadczy, więc jedyne co mogę robić, to szukać mojego brata – wyjaśniła po krótce; i jego zniknięcie, i własną brudną krew, choć pozornie nie wspomniała o niej słowem, mógł się domyślić.
– Jak go znajdę, to wszystko jakoś się ułoży. Wyjedziemy gdzieś, o, za granicę może.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Most w Richmond [odnośnik]17.03.21 1:36
Dom był tam, gdzie jego bliscy, rodzina, członkowie społeczności. Dom był tam, gdzie ludzie, którzy mogli się wspierać i na siebie liczyć, dzielić sukcesy i porażki. Nie chodziło przecież o mury. Puste ściany nic nie znaczyły, ale tęsknił za śmiechem rozbrzmiewającym w ciasnych czterech ścianach, za spojrzeniami pełnymi nadziei. Zawsze w to wierzył, a teraz nie było nikogo. Londyn był tak wielki, wcześniej pełen ludzi, teraz opustoszały. Opuszczony. Wypędzono z niego mieszkańców, rodziny. Rozbito bliskich. I też nie potrafił w tym wielkim mieście znaleźć kąta, w którym mógłby w końcu poczuć coś więcej. Nie miał nawet pojęcia, jak bardzo byli podobni w tym osamotnieniu i tęsknocie za skrawkiem własnego miejsca. Spojrzał na nią, ale na krótko, kiedy wspomniała o rozdzieleniu się. Poprawił worek na ramieniu i zacisnął na im mocniej palce.
— Napewno wkrótce się odnajdziecie. Na pewno dzieli was już mniej, niż więcej — odpowiedział powoli, starając się włożyć w zachrypły głos nieco otuchy. Czuł, że chciała to właśnie usłyszeć i pewnie, gdyby był na jej miejscu też by tego pragnął. Aby ktoś w to wierzył, tak jak on; nie przestawał mieć nadziei, że pewnego dnia jego rodzeństwo znów stanie mu na drodze. Pozwolił na chwilę myślą popłynąć dalej, zagubił się, nie skojarzywszy o co pytała w pierwszej chwili. — Więc? — powtórzył po niej, obracając głowę i unosząc brew. — Och, och! — Zreflektował się po chwili, ledwie powstrzymując się przed palnięciem otwartą dłonią w czoło. — Miałem na myśli, że jeśli nie masz się gdzie udać, możesz wrócić tam ze mną. Jeśli chcesz, możesz tam zostać. — Przymknął na moment oczy, obracając twarz przodem do kierunku drogi. — Źle to zabrzmiało — mruknął z rezygnacją, spoglądając na nią znów, szukając na chwilę jej spojrzenia. Ostatnie czego chciał w tej chwili to ją urazić i wystraszyć, po tym co przeszła.— Chciałem ci zaoferować pomoc w Londynie, jeśli jej potrzebujesz.— A może on jej też potrzebował, tylko nie potrafił przed sobą przyznać, że potrafiłby docenić nawet to jedno popołudnie. Nie nadawał się do samotności, źle znosił ciszę, odosobnienie. Nie miałby nic przeciwko, gdyby zechciała się tam z nim wybrać, ale przecież próbowała zrobić coś odwrotnego. Uciec z miasta, zniknąć z miejsca, które przesiąknięte było podejrzliwością.
— Gdziekolwiek.— Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że brzmiało to jakoś desperacko. Wzruszył ramionami. — W Richmond, tak jak w Londynie jest masa opuszczonych mieszkań. Niektóre z nich są otwarte, ludzie uciekają w pośpiechu, nie myślą o tym, by wziąć więcej niż w pierwszej chwili muszą. — Wybierała się dokądś, musiała założyć, że jeśli nie spotka tam swoich bliskich, będzie musiała znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, ciepły kąt, w którym będzie musiała odpocząć nocą. O takim miejscu właśnie myślał. Nim to jednak określił jaśniej, zerknął na nią, jakby w ogóle zastanawiał się, czy miała jakikolwiek plan, czy w ogóle wiedziała, jak o siebie zadbać. — Długo się już tak błąkasz? — Jak bardzo potrafiła się obyć w takich warunkach? Jaka była szansa, że dożyje końca tygodnia; że nie skończy w rynsztoku, albo przyparta twarzą do obskurnego muru. Ta myśl wywołała w nim ukłucie gdzieś w żołądku; myśli mimochodem pomknęły w stronę siostry, która mogła błąkać się dokładnie w ten sam sposób. Pozostawiona sama sobie. Przełknął gorycz, która pojawiła się w jego ustach, kiedy dotknęła ego tematu. Pokiwał przecząco głową, ale nie powiedział jej nic. Nie od razu. Wziął głęboki węch, wpatrując się w kamienie osadzone na ścieżce, którą kroczyli.
— W Londynie mam brata. Brata z innej matki— dodał po chwili. Marcel był jedynym członkiem rodziny, jaką tu miał. — Właściwie to dwóch — poprawił się po chwili, wciąż rozpatrując ile prawdy powinna usłyszeć, ile chciał jej powiedzieć. A może ona ją spotkała? Zaraz odrzucił w głowię tę myśl. Gdyby ich ścieżki się kiedykolwiek spotkały, znalazłby w swoim towarzystwie pocieszenie i siłę. Zwolnił, a w końcu się zatrzymał, kiedy wyznała, że szuka brata. Zatrzymał na niej spojrzenie, zastanawiając się nad tą ironią losu, nad tym — jak to możliwe, że się spotkali i czy naprawdę to spotkanie było przypadkiem. Nawet jeśli trwała wojna, nawet jeśli podczas jej trwania każdy kogoś zgubił, każdy kogoś szukał.
— Jak on wygląda?— spytał, świadom, że ma znacznie lepszą pamięć do samych twarzy niż imion. Czy mógł go przypadkiem spotkać? — Masz jakąś jego fotografię? — Po niej najłatwiej byłoby go odszukać. Znał ludzi, którzy może zechcieliby jej pomóc, ale nie zrobiliby tego z dobroci serca. Na takie jak ona wielu tylko ostrzyło zęby, czyhając na okazję. — Trudno dziś uciec za granicę.— Port był patrolowany, szukali uciekinierów do Francji, Niemiec, nawet Rosji. Ze świstoklikami był problem, słyszał to od ludzi nie raz. — Bez odpowiednich kontaktów... Ale trzymam kciuki. Mam nadzieję, że będzie tak, jak mówisz.— Nie chciał odbierać jej tego, choć nie był takim optymistą. Ruszył w końcu znów, powoli. Przed nimi droga rozwidlała się, w prawo kładka prowadziła na drugi z mostów do Richmond, prosto wracała w stronę centrum Londynu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Most w Richmond [odnośnik]18.03.21 11:59
Pokiwała głową na jego zapewnienia; na pewno tak musiało być.
Tylko tyle zostało.
I jej, i jemu, choć tego wiedzieć nie mogła; mieć nadzieję, przekonanie, desperacko i uparcie zaciskać palce na tym, co musiało być prawdą, oczywistą oczywistością, nawet jeśli świat co krok chciał wytrącić ich równowagę. Jakiś cel, nieważne jak wybujały – jasny, klarowny, punkt dla którego wstawali i szli dalej, nie patrząc na brak jedzenia, brak pracy, czy łobuzów goniących młode dziewczyny na skrzypiących mostach.
– Nie powinnam wracać do Londynu – mruknęła cicho, przez moment marszcząc brwi, kiedy zaczął się tłumaczyć; bardziej niż zakłopotana samą propozycją przejmowała się faktem, że życie tuż pod nosem tych, którzy tak gorliwie chcieli udowodnić jej – im – że wcale nie powinno ich tutaj być, wydawało się jakąś abstrakcją – Ale ilekroć to mówię, prędzej czy później znowu tam jestem – próbowała się uśmiechnąć, choć uśmiech wkradający się na wargi miał w sobie więcej niepokoju niźli wesołości.
Jej miasto. Jej, w którym spędziła całe życie, które znała tak dobrze, teraz przeczące niemal wszystkiemu.
– Richmond wydaje się odrobinę spokojniejsze, nie? – rzuciła, podnosząc na niego spojrzenie. Opuszczone mieszkanie tutaj, a na wpół zawalona kamienica w Londynie; zdecydowanie wolała zająć któreś w tej okolicy, wspólnie na pewno byłoby im raźniej – Ale mówiłeś, że szukasz jakiegoś zajęcia – przypomniała, unosząc brew ku górze. Wybierał się gdzie indziej; może mogli wybrać się tam rano, o świcie? Albo rozdzielić? Po raz kolejny miała ochotę niemal się roześmiać z przypadkowości jej obecnego życia.
Drobne wzruszenie ramionami było przez dłużej niż chwilę jedyną odpowiedzią; przeniosła wzrok na leśną ścieżkę, w międzyczasie wpychając dłonie w kieszenie kurtki. Mówiono, że czas jest względny, ale ile tak naprawdę to było dużo? Ile za dużo? Może już zbyt długo błąkała się bez celu.
– Od lata – proste, krótkie, choć niewiele wyjaśniające; czerwiec wydawał się bardzo odległy, o czym przypominały jesienne podrygi chłodnego wiatru.
Kiedy on wspomniał o rodzinie, zaczęła myśleć; i o upływającym czasie, i o łączących ich relacjach. O tęsknocie, żalu, smutku? Każdy miał swoją skalę wytrzymałości, każdy wolał nie dopuszczać pewnych myśli do głosu. Powoli pokiwała głową, nie chcąc chyba brnąć dalej, z obawy o przekroczenie jakiejś granicy.
– Och, pewnie – wyrzuciła z siebie prędko, zaraz potem sięgając do środka własnej torby; odrobinę pognieciona, naznaczona kilkoma rysami, ruchoma fotografia, którą pochwyciła, przedstawiała roześmianego Petera. Podała mu zdjęcie – Ma na imię Peter. Możesz kojarzyć go z Hogwartu, chyba. Ile masz lat? – pytaniu towarzyszył uniesiony wzrok, jak gdyby starała się określić, jak dużo starszy mógł być na podstawie rysów jego twarzy.
– Za granicę, do innego miasta, nad morze, do jakiejś wioski... tak czy siak, gdziekolwiek – skwitowała, wzruszając ramionami.
Rozwidlenie, jakie przed nimi wyrosło, spotkało się z drobnym zmarszczeniem brwi.
– Nie mam żadnych...planów – wymamrotała cicho; Londyn – Richmond, Richmond – Londyn; i co teraz? – Ty wybierz, James.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Most w Richmond [odnośnik]22.03.21 10:53
Uśmiechnął się ze zrozumieniem i pokiwał głową, patrząc przed siebie, na ścieżkę prowadzącą prosto do centrum stolicy. Nie musiała więcej zdradzać, jeśli nie była tam bezpieczna powinna trzymać się z daleka od miejsc, w których uliczni rabusie byli najmniejszym problemem.
— Nie jest, tak naprawdę— mruknął po chwili zastanowienia. — W porównaniu z tym, co działo się jeszcze niedawno, Londyn stał się bezpieczniejszy. Nie dla wszystkich — dodał szybko, zerkając na nią. — Na ulicach roi się od patroli, wszystkie formy buntu i agresji najczęściej są szybko tłumione. Wydaje mi się, że panuje tam duża dyscyplina, choć... ci, którzy jakiś czas temu musieli się ukrywać dziś bezkarnie chodzą sobie po ulicach, handlują czym popadnie, rzadkimi artefaktami, trutkami — przecież słyszał, w porcie dość często dochodziło do obrotu przedmiotami, których wartości nawet nie był w stanie oszacować, słysząc tylko skrawki informacji o tym, jak potworne i szkodliwe miały działanie. — Ci, którzy kiedyś mogli czuć się bezpiecznie musieli uciec. Los bywa przewrotny — mruknął smętnie. — Wokół Londynu czasem dochodzi do starć. Ci, którzy uciekli z centrum jeszcze stawiają opór temu, co się w nim dzieje.— Idealiści, przeklęci samobójcy. To, o co próbowali walczyć brzmiało pięknie i w głębi siebie potwornie pragnął, by te przewroty doszły do skutku i wizje dobrych ludzi się ziściły, ale nie wierzył, by szybko buntownikom udało się powstrzymać tę władzę, zatrzymać tyranię, która zakorzeniła się w Londynie, i która stawiała całą Anglię w stanie wojny. — Ale dla takich dziewcząt nigdzie nie jest bezpiecznie — młodych, samotnych, pozostawionych samych sobie. Spojrzał na nią, gryząc się w język. Nie chciał odbierać jej nadziei, stawiać ją w gorszym położeniu niż była, ale podróżując samotnie, tylko się narażała, gdziekolwiek nie była, mogła trafić na złych ludzi. Dziś trafiła na niego, udało jej się zbiec, ale następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. — Nie powinnaś się poruszać po Anglii sama — zasugerował jej subtelnie, unosząc nieco jedną brew. Nie mógł jej zaoferować niczego więcej, chciał tu zostać jeszcze przez chwilę. — Na pewno masz jakiś przyjaciół, u których mogłabyś się zatrzymać. Chodzenie po ulicach z nadzieją, że trafisz na swoje rodzeństwo jest mało skuteczne, zaufaj mi — urwał na chwilę, marszcząc brwi. Przyglądał się chwilę czarodziejowi na fotografii, którego wskazała i pokiwał lekko głową. Zdawało mu się, że go kojarzy, na pewno gdzieś kiedyś go widział — minął może, ale nie był w stanie przytoczyć żadnej konkretnej sytuacji. Mogło to być nawet w pierwszym dniu szkoły; na pewno nie miał z nim nic wspólnego. — Nie spotkałem go raczej, nie w ostatnim czasie.— Szukała go od lata, zaginął niedawno. Na pewno zapamiętałby, gdyby do ich spotkania doszło w takim czasie. Starał się zapamiętać rysy, jakby miał czujniej przyglądać się otoczeniu. Chciałby jej pomóc, chciałby posłać jej dobrą wiadomość w przyszłości. Oddając jej zdjęcie, uniósł wzrok, spoglądając w jej jasne, błyszczące oczy. — Też szukam siostry — wyznał jej w końcu; szczerość za szczerość. Nie zdradził jednak od jak dawna, wiedząc, że to pozbawi ją nadziei. Już od jakiegoś czasu przebijała się bolesna perspektywa; tragiczna świadomość, że wcale nie przeżyła, ale nie dopuszczał jej do siebie, nie chciał w nią wierzyć. — Twojego wzrostu, ciemne oczy, włosy, uśmiechnięta, dobra. Sheila. Kwiat paproci — uśmiechnął się lekko, ale poczuł nagle ścisk w żołądku i wrócił wzrok w stronę Richmond. — Chodźmy tam. Znajdziemy ci jakieś miejsce, w którym będziesz dziś bezpieczna. A jutro...— Jutro już zależało od niej. Zignorował pytanie o zajęcie, poszuka czegoś później. Nie chciał jej mówić, jaka była prawda. Kiedy na nią patrzył zalała go fala dziwnego wstydu. Ruszył w tamtą stronę, licząc na łut szczęścia.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Most w Richmond [odnośnik]23.03.21 14:04
Jego słowa niosły za sobą dziwaczne odrętwienie; uścisk zmusił zęby do naciśnięcia na dolną wargę ust, później przetoczył się przez gardło i zacisnął na krtani, niedługo potem wpływając bezdechem w płuca, by finalnie zalęgnąć się w żołądku, prawie boleśnie. Kiedy świat zaczął tak wyglądać? Kiedy zaczęły się pierwsze sygnały? Kiedy mieli jeszcze czas by coś naprawić?
Nie rozumiała – ani wtedy, ani teraz – dlaczego ludzie robili to wszystko, w imię czego, i dla kogo. James przedstawiał obraz miasta, które przecież było jej. W którym się urodziła i wychowała, które znała tak dobrze, tylko po to, by dziś wiedzieć, że nie znała go wcale.
Londyn już nigdy miał nie wrócić. Nie taki, jakiego go zapamiętała.
Nieważne ile czasu by minęło – krew spłynęła ulicami, wsiąknęła w ziemię. Budynki, które niegdyś znała, teraz przypominały gruzowisko. Ludzie, których znała nie żyli; znikali na zawsze, albo stawali się kimś całkowicie obcym.
Może sama przestawała już być sobą?
Lepsi i gorsi, źli i dobrzy, czyści i brudni – które z określeń miało takie znaczenie, by niszczyć i zabijać?
Milczała nadal, przecież i tak miał racje; było niebezpiecznie, z dnia na dzień coraz bardziej, dalej, głębiej – musiała znaleźć Petera zanim Anglia pozbędzie się nawet najmniejszego kąta, w którym mogłaby choć częściowo być sobą. Nie uciekać, nie ukrywać się, nie bać, chociaż przez moment.
Samotność, o której mówił, była niemalże czymś tak banalnie oczywistym, czymś z czego doskonale zdawała sobie sprawę – a mimo to wciąż robiła te same błędy, stawiała te same kroki, porywała się niemal z motyką na słońce, bez planu, pomysłu, czasem nawet tropu czy cienia faktycznej pewności, że może się udać. Czym różniło się Richmond od przeklętego Londynu? Czym różniła się Kornwalia? Po co były jej te wszystkie miejsca, skoro wciąż skupiała się tylko na jednym?
Przedłużyła milczenie, słowa płynęły gdzieś obok nich, dryfowały na poboczu jej świadomości, kiedy chowała z powrotem fotografię do torby. Dopiero wspomnienie o siostrze zmyło nieco nieobecne spojrzenie, zmieniło je w ożywione, a te prędko spoczęło na jego obliczu.
– Sheila? Paprotka to twoja siostra? – rzuciła niemal od razu, faktycznie zdumiona, kilkukrotnie mrugając, jak gdyby to miało jej faktycznie pomóc w rejestrowaniu rzeczywistości. Sheila Doe, której ciemne włosy i łagodne spojrzenie pamiętała aż za dobrze; obraz dziewczyny pojawił się niemal jak na zawołanie w jej głowie, kiedy wspominała szkolne czasy – Och, znam ją, to znaczy, znamy się – wyjaśniła prędko, potakując głową – Znam ją ze szkoły, ojej, ja nawet nie wiedziałam, że wy jesteście rodzeństwem – dawne dni wydawały się czymś z innego świata, choć pamiętała korytarze Hogwartu tak barwnie i szczegółowo.
– Ale, och, nie widziałam jej, od....jakiegoś czasu – pokręciła głową prędko, próbując przypomnieć sobie ostatni raz, kiedy faktycznie Paprotka była obecna w jej życiu.
Kolejne dziwaczne uczucie zaległo się w trzewiach, kiedy dotarło do niej, że obydwoje kogoś szukają. Obydwoje błądzą, obydwoje chcą znaleźć tych, którzy byli tak istotni w ich życiu. Rodzina była najważniejsza, tak mówiono, a ona w to wierzyła, nawet jeśli jej własna zamykała się tylko na jedną osobę.
– Zdecydujemy jutro – skwitowała, podnosząc wzrok ze ścieżki na niego. O tym co dalej, o tym gdzie iść, razem czy osobno; kroki popłynęły w kierunku Richmond, ale w tym momencie to nie było ważne. Wciąż starała się przypomnieć, kiedy ostatni raz widziała Sheilę; gdzie, kiedy, dlaczego.
Ale nieważne jak bardzo się starała, nie potrafiła znaleźć odpowiedzi; nawet kiedy zmierzch nawiedził nieboskłon, a oni znaleźli bezpieczne miejsce, w którym mogli spędzić noc – drewniany, opuszczony domek na skraju niegdyś owocowego sadu, teraz polany nagich drzew, jeszcze umeblowany, jeszcze nie do końca zabrudzony i wciąż pamiętający ludzką obecność.
Mandarynki zostały spłacone pieczonymi nad ogniskiem ziemniakami, informacje informacjami, jego troska ofiarowanym kocem, który miał mu pomóc zasnąć.
Kiedyś miało nadejść lepsze jutro. Tego wieczora była tego niemal pewna.

zt x2 :pwease:


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Most w Richmond [odnośnik]16.03.23 16:09
| 5 lipca

Nie było po nim śladu. Żaden z jego kontaktów – ani tych zdobytych w Peak District, ani dawnych, pochodzących jeszcze z czasów, w których z ramienia ministerstwa magii zajmował się organizowaniem zagranicznych wypraw – nie miał dla niego żadnych, choćby szczątkowych informacji, mogących nakierować go na miejsce przebywania Bena. Na pokładzie statków wypływających z angielskich portów nie podróżował nikt, kto pasowałby do jego (skądinąd charakterystycznego) rysopisu, nie natknęły się na niego patrole, nie zwrócił niczyjej uwagi – wszystko wskazywało na to, że zapadł się pod ziemię. I chociaż teoretycznie nie było to żadną nowością, bo minęły miesiące, odkąd otrzymał odpowiedź na któryś z wysłanych do przyjaciela listów, to gdzieś pomiędzy jego wyjazdem w poszukiwaniu zaginionych na morzu członków feralnej wyprawy, a powrotem do tkwiącego w wojennym zawieszeniu kraju, stało się coś, co doszczętnie zburzyło w nim wiarę, że Jaimie miał się dobrze, zwyczajnie gdzieś się ukrywając.
Dom w Sennen spłonął do gołej ziemi.
Wiedział, że to nie mógł być przypadek. Osoby, które – poza nim i Benem – znały położenie ukrytego w lesie schronienia, mógłby policzyć na palcach jednej ręki, a nie wierzył, by którakolwiek z nich ponosiła winę za zdradzenie jego lokalizacji. Dokładniejsze obejrzenie wygaszonych i wystygłych już zgliszczy (pośród których z dławiącym uczuciem rozpychającym się w klatce piersiowej odkrył truchła wszystkich trzech psów) dało mu pewność, że ognia nie zaprószono przez przypadek, ani że nie zrobił tego niesforny smoczognik; gdyby tak się stało, czworonogi zdążyłyby zbiec z płonącego budynku, wybiegając przez klapę w tylnych, wychodzących na rzekę drzwiach. Ktoś zniszczył dom w Sennen celowo – czy z zemsty, czy po to, żeby zwrócić jego uwagę – tego nie potrafił odgadnąć, ale fakt, że stało się to kilka tygodni po zniknięciu Benjamina, uwierał Percivala niemożliwie, jak paskudna, poszarpana i niemożliwa do zignorowania rysa na szkle.
Londyn był jednym z miejsc, w którym – z oczywistych powodów – szukać nie mógł, a którego port należał do ostatnich, niesprawdzonych jeszcze punktów; nie spodziewał się co prawda, że Jaimie mógłby się znaleźć na pokładzie któregoś z wypływających stamtąd statków, ale musiał się upewnić – dlatego wczesnym rankiem na grzbiecie Wichroskrzydłego wylądował nieopodal nieużywanego od dawna mostu, na którym miał spotkać się z informatorem, rzekomo swobodnie poruszającym się pośród londyńskich uliczek oraz kryjących się pośród nich sekretów. Nazwiska nieznajomego handlarza informacjami nie znał, nie miał też pojęcia, jak wyglądał – a siatka kontaktów, która go do niego doprowadziła, była wystarczająco odległa i wątpliwa, by sama perspektywa pojawienia się na przedmieściach stolicy wzbudziła u Percivala uzasadniony niepokój, uznał jednak ryzyko za warte podjęcia. Poza tym – innego wyboru nie miał, nie było go w Anglii wystarczająco długo, by zatarła się większość jego bardziej zaufanych znajomości; na lojalność nie mógł liczyć, miał jednak nadzieję, że nie zawiedzie go ludzka chciwość – i że brzęczące w sakiewce galeony wystarczą, by informator zgodził się nakierować go na nowy, niewystygły jeszcze trop.
Okolica wydawała się opustoszała, kiedy wszedł na most, prowadząc obok siebie hipogryfa; wiedział, że ostrzeże go w razie niebezpieczeństwa, póki co Wichroskrzydły nie okazywał jednak niepokoju – ani kiedy zatrzymali się pośrodku brzydkiej, metalowej konstrukcji, ani gdy po drugiej jej stronie zamajaczyła obca sylwetka. Kobieca. Percival uniósł brwi w chwilowym zaskoczeniu, czekając w milczeniu, aż czarownica do niego podejdzie – odruchowo poprawiając leżącą na ramionach pelerynę ze smoczych włókien, która co prawda była za ciepła jak na lipcową pogodę – ale która również posiadała wygodny kaptur, w razie potrzeby mogący służyć za dodatkową ochronę. Częściej przed spojrzeniami niż przed deszczem, jego twarz – niestety – wciąż wyzierała z ruchomych, porozwieszanych na murach fotografii, choć zarost i przydługie włosy szczęśliwie odróżniały go od zadowolonego z siebie arystokraty ze zdjęć, którym nie był już od dawna. – Nie zrobi ci krzywdy – odezwał się do kobiety, kiedy już znalazła się na tyle blisko, by móc usłyszeć jego słowa; na myśli miał rzecz jasna hipogryfa. A przynajmniej dopóki nie dostanie takiego polecenia, dodał milcząco, bezwiednie przesuwając pokrytą bliznami dłonią wzdłuż balustrady. Spojrzał na nieznajomą, czekając, aż się odezwie – licząc na potwierdzenie, że była tym, kogo spodziewał się tu spotkać.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Most w Richmond [odnośnik]24.03.23 19:16
Udało jej się odnowić kontaktu i krok po kroku, dzień po dniu, powolutku zaczynała stawać na nogi. Nie było to łatwe, świat zmienił się w ciągu tych kilku miesięcy, a ona musiała szybko dostosować się do zmian. To zawsze jest trudne i męczące. Ale jeżeli chciała wrócić na swoją pozycję, to musiała na nią mocno zapracować. Na szczęście starzy znajomi o niej pamiętali, najwyraźniej wyczuli zysk w pomocy Huxley i odzywali się do niej co jakiś czas podrzucając jej znajomych znajomych, którzy potrzebowali takiego kogoś jak ona. Dobrze znała doki, znała każdy zaułek, każdy rynsztok, każdy tajny tunel. Wiedziała gdzie piją marynarze, gdzie przychodzą niczego nieświadomi mugole oraz które mordy są pod władzą którego chuja jak to zwykła mówić. I jeżeli ktoś chciał coś lub kogoś znaleźć w dokach, to nie miała sobie równych. Chociaż w tym.
I takiej osoby właśnie szukano. Osoby, która poradzi sobie ze znalezieniem zguby. Nie znała szczegółów, szepnięto jej tylko kilka słów gdzie ma się spotkać z czarodziejem. Hux wzruszyła ramionami i stwierdziła, że co jej szkodzi. Od jakiegoś czasu nie podejmowała się zleceń, które uważała, że mogą stanowić dla niej trudność. Łatwe, proste zlecenia, a nie od razu na szeroką wodę. Szerokiej wody póki co miała dość.
Na spotkanie wybrała się odpowiednio wcześniej wiedząc, że może trafić na Merlin wie kogo. Ubrała się stosownie do panującej pogody, ciemne i długie już loki (których od dawna nie miała okazji przyciąć) przysłaniały jej twarz od boków, a wzrok miała skupiony i usta zaciśnięte. Praktycznie całą drogę pogrążona była we własnych myślach i całe szczęście nikt nie stanął jej na przeszkodzie. Mogła spokojnie dojść do celu, a w swoim umyśle przy okazji analizować to i tamto.
Nie spodziewała się tego. Klienta nie mogła nie rozpoznać, tak bardzo zwrócić na siebie uwagę przybywając tu na tym stworzeniu? Cóż, na zwierzętach nie znała się najlepiej. Wiele gatunków magicznych zwierząt było dla niej tajemnicą i tyle co pamiętała ze szkoły była w stanie przytoczyć. Natomiast te najbardziej charakterystyczne zwierzęta kojarzyła i rozpoznała, że stał przed nią hipogryf. Uniosła brew na słowa mężczyzny, nie zbliżyła się nawet o krok stojąc w miarę bezpiecznej, tak przynajmniej uważała, odległości. Skupiła się na zwierzęciu. Nigdy nie widziała hipogryfa na żywo, a przynajmniej sobie tego nie przypominała. Może w szkole powinien być na zajęciach? Ale czy na nich była? Tego też nie pamiętała, zdarzało jej się opuszczać lekcje. To chyba normalne? Przynajmniej dla niej. Natomiast skrzydlaty zwierz sprawiał ogromne wrażenie i przez chwilę kobieta zdążyła nawet zapomnieć po co tutaj przyszła.
Gdy tylko sobie przypomniała przerzuciła swoje spojrzenie na mężczyznę. Miał ciemno brązowe, lekko potargane włosy. Oczy koloru zielonego, wyglądały na zmęczone? Albo może przybite? Ciężko było odczytać cóż się za nimi kryło. Nie odezwała się przez krótką chwilę, doszła jednak do wniosku, że skoro mężczyzna nie minął jej i nie odszedł, czy też nie wskoczył na grzbiet swojego wierzchowca i nie odleciał, to była to osoba, z którą miała się spotkać.
- Miałam się tu spotkać z osobą, która poszukuje zguby w porcie. To ty? – Zapytała.
Tak po prostu. Zgubić w porcie można wiele rzeczy. Od partii diablego ziela, kufra pełnego fajek, skrzynki piwa po człowieka na drogocennych klejnotach kończąc. Tyle ile się rzeczy i ludzi przewijało przez doki tyle można było znaleźć różnych skarbów. A jeśli to podpucha, to miała taką wiedzę na temat przemytu różnego rodzaju dobra, że będzie w stanie wyciągnąć się ze wszystkiego.
Przyglądała się mężczyźnie raz po raz przerzucając swój wzrok na jego wierzchowca. Dziwnie się czuła. Coś jej tu nie grało, ale nie bardzo wiedziała co. Zmarszczyła brwi zawieszając na nim swoje spojrzenie.
Czego szukasz w dokach, człowieku?


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Most w Richmond [odnośnik]26.03.23 19:46
Przyglądał się kobiecie przez moment, nie dziwiąc się wcale, gdy nie zawierzyła jego słowom od razu, zachowując wyraźny dystans; w pierwszej chwili spoglądając nie na niego, a na stojącego za jego plecami hipogryfa. Wichroskrzydły zwracał na siebie uwagę – zdawał sobie z tego sprawę, tak jak i z tego, że w obecności wierzchowca znacznie łatwiej było powiązać go z poszukiwanym mężczyzną z listów gończych, ale tego dnia i tak nie spodziewał się zachować anonimowości. Miał spotkać się z informatorem, człowiekiem zarabiającym na handlu informacjami, a więc kimś, kto prawdopodobnie nie raz i nie dwa miał okazję przyglądać się rozwieszonym na murach fotografiom członków Zakonu Feniksa. Wątpił, by towarzystwo hipogryfa coś w tym przypadku zmieniło; decydując się zabrać go ze sobą liczył głównie na to, że jego onieśmielająca bliskość zniechęci nieznajomego do ewentualnego ataku, a jeśli coś miałoby pójść nie tak – umożliwi szybką ucieczkę. Czy taka gwarancja bezpieczeństwa była mu potrzebna? Póki co – nie był pewien, bo choć obserwował uważnie twarz ciemnowłosej kobiety, to ani w jej spojrzeniu ani w rysach nie wychwycił jednoznacznego dowodu na to, że zdążyła dopasować do niego imię i nazwisko. Być może miał szczęście, a czarownica naprawdę nie wiedziała, z kim przyszło jej się spotkać – a może zwyczajnie doskonale panowała nad własnymi reakcjami, nie zdradzając się z myślami, widocznie rozproszona jedynie obecnością Wichroskrzydłego.
Obrócił się w jego stronę na moment, żeby wyciągnąć rękę i pewnym, uspokajającym ruchem pogładzić masywną, obrośniętą piórami szyję stworzenia; upewniając go w ten sposób, że wszystko było w porządku. Dopiero wtedy zrobił kilka kroków w stronę kobiety, jednocześnie powstrzymując hipogryfa przed podążeniem za nim, pozostawiając go w pewnym oddaleniu; na tyle blisko, by w razie potrzeby móc przywołać go do siebie, ale jednocześnie – wystarczająco daleko, by nie budzić u nieznajomej natychmiastowego poczucia zagrożenia.
Tak – przytaknął, kiwając głową, pozwalając pytaniu zawisnąć ponad mostem jedynie na chwilę. – W porcie – albo w ogóle w Londynie – doprecyzował. Nie był do końca pewien, jak daleko sięgały kontakty stojącej przed nim czarownicy, ale jeśli istniała szansa, że byłaby w stanie zasięgnąć języka również poza dokami, to nie mógł z niej nie skorzystać. Bez względu na to, ile ostatecznie miałoby go to kosztować; nie rozmawiali jeszcze o cenie, póki co jednak o nią nie pytał, nie do końca przekonany, czy czarownica w ogóle postanowi podjąć się zadania. Starając się zachować opanowanie w gestach, sięgnął do kieszeni, żeby wyciągnąć z niej złożoną na pół fotografię Benjamina – starą, pochodzącą jeszcze z czasów jego zakończonej gwałtownie kariery gracza Quidditcha. Jeżeli kiedykolwiek posiadał inne – spłonęły razem z domem w Sennen, tej do niedawna widniejącej na listach gończych wykorzystywać z kolei nie miał zamiaru, nie chcąc rysować oczywistej linii pomiędzy sobą a (oficjalnie martwym) członkiem Zakonu Feniksa. – Potrzebuję odszukać tego człowieka – powiedział, podając czarownicy ruchome zdjęcie. – Dzisiaj może wyglądać na parę lat starszego, na twarzy ma blizny. Na ramionach tatuaże – dodał, do opisu dodając szczegóły, których nie było widać na wyblakłej nieco fotografii. Sięgnął dłonią twarzy, przesuwając palcami po brodzie; tych parę określeń zabrzmiało w jego ustach dziwnie sucho, gdyby chciał, mógłby opisywać wygląd i charakterystyczne zachowania Wrighta przez kolejnych dziesięć minut – ale wątpił, by którykolwiek z tych detali, wyrytych w jego pamięci tak wyraźnie, jakby widzieli się wczoraj, miał być dla kobiety pomocny. – Zapłacę za każdą informację: czy w ostatnim czasie ktoś widział go w Londynie, czy przypłynął lub wypłynął na którymś ze statków cumujących w porcie. – Zawahał się. – Czy ktoś podobny nie został aresztowany lub stracony. Przed zawieszeniem broni albo po nim – kontynuował, nie wykluczając takiej możliwości. Co prawda podejrzewał, że podobne informacje prędzej czy później dotarłyby do Zakonu Feniksa, ale odkąd wyjechał, nie miał stałego kontaktu z członkami organizacji – nie licząc Lucindy, która o zniknięciu Bena nie wiedziała więcej niż on. – Będziesz w stanie to ustalić? – zapytał, starając się brzmieć neutralnie – nie pozwalając, by do napiętego głosu wdarła się złudna nadzieja.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.04.23 13:20
Minęła chwila nim połączyła fakty. Być może ktoś inny zrobiłby to szybciej, ale zważając na jej ostatnie przygody, nie dziwiła się, że mężczyzny od razu nie rozpoznała. W końcu jeszcze do niedawna starała się wyprzeć jego wizerunek ze swoich wspomnień. Wyglądał inaczej niż na wspomnieniu, które otrzymała. Wyglądał też trochę inaczej niż na wizerunkach, które były rozwieszone na ulicach miasta. Zacisnęła usta, a serce zabiło jej mocniej. Co ona miała zrobić z tym fantem?
Gdy się lekko zbliżył odetchnęła. Wierzchowiec wyglądał na spokojnego, mężczyzna go uspokoił więc chyba ze strony tego zwierzęcia, przynajmniej póki co, nie było zagrożenia.
- W porcie albo ogólnie w Londynie? – Powtórzyła. – Szeroko…
Ostatnie słowo mruknęła już bardziej do siebie niż do niego. Nie oznaczało to, że nie mogła tego zrobić. Że były to obszary dla niej niedostępne. Raczej pewne zmartwienie, że Percival, jego imię wróciło we wspomnieniach, nie miał jakiś dokładniejszych danych. Chociaż lepsze to niż stwierdzenie „w całym kraju” czy coś podobnego. Bardzo często jednak szukanie kogoś w porcie było jak szukanie igły w stogu siana. Jeśli ktoś chciał zniknąć, to port i doki były dobrym miejscem.
Sięgnęła od niego po fotografię i przyjrzała jej się dokładnie. Przedstawiała mężczyznę, w miarę młodego i wysportowanego. Teraz mógł być starszy, bardziej zmęczony życiem. Miał blizny na twarzy, tatuaże. To już dość charakterystyczne informacje.
- Czy te blizny na twarzy są jakieś szczególne? Może w konkretnym miejscu? – dopytała. W końcu im więcej szczegółów tym lepiej.
Słuchała tego co chciał żeby ustaliła. Było to wykonalne, jak najbardziej. Miała swoich znajomych, myślała, że po tak długiej nieobecności wszystko straci, natomiast część z nich okazała się całkiem lojalna. Może obawiali się, że informacje które posiadała na ich temat nadal były aktualne i mogły im zaszkodzić? A może po prostu w tych ciężkich czasach uważali, że posiadanie Huxley po swojej stronie będzie im na rękę? Cokolwiek sobie myśleli i jakikolwiek przyświecał im cel – Rain miała punkt od którego poszukiwania mogła zacząć, a dalej już się zobaczy.
- Nie oczekuj wyników od razu. Mam swoich ludzi, którzy mogą posiadać takie informacje i od których poszukiwania mogę rozpocząć, natomiast port i doki są takim miejscem gdzie jeżeli ktoś chce zniknąć, to jest to jedno z lepszych miejsc. Zacznę od portu, mniejszy obszar i większa liczba kontaktów... Powiedz mi – dodała nagle – czy ten mężczyzna mógłby przedstawiać się jakimś innym imieniem i nazwiskiem? Miał tu może jakieś kontakty i znajomości. Bywał w porcie już wcześniej?
Musiała wyciągnąć z Percivala tyle ile się dało. Dobrze wiedziała, że sam wizerunek nic nie zdziała. Przecież niedawno w taki właśnie sposób szukała tego mężczyzny stojącego przed nią i gówno na tym ugrała. Szczegóły, potrzebowała więcej informacji. Tyle ile się da. Port i Londyn był miejscem dla niej dostępnym, dla tego pana przed nią już niekoniecznie. Może ma jakieś informacje, które z tego powodu nie mógł sam sprawdzić?
No i pozostawała druga kwestia. Stał przed nią Percival Nott, mężczyzna, którego kiedyś miała znaleźć sam do niej przyszedł. Sam jej się wystawił. Huxley tylko musiała zastanowić się czy zlecenie dane przez Mulcibera, po tym wszystkim co się wydarzyło, jest nadal aktualne. I czy ona może na tym skorzystać? Cokolwiek w tej kwestii postanowi, musiała zachować spokój i ujarzmić emocje. Mężczyzna nie mógł poczuć się zagrożony, dlatego starała się nie zatrzymywać wzroku na nim zbyt długo. Przerzuciła spojrzenie na zwierzę stojące za nim a potem znowu na fotografię, którą otrzymała.


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Most w Richmond [odnośnik]17.04.23 0:17
Zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmował, umawiając się na to spotkanie. Był poszukiwanym zbiegiem nie od dzisiaj – każdy czarodziej, który zawodowo zajmował się handlem informacjami, z pewnością o tym wiedział. Skoro stojąca przed nim kobieta trudniła się – między innymi – odszukiwaniem ludzi za pieniądze, to istniało spore prawdopodobieństwo, że ktoś słono zapłaciłby jej za namiary na niego. Czy był naiwny, licząc na to, że jego długa nieobecność, połączona z ogłoszonym niedawno zawieszeniem broni, gwarantowała mu przynajmniej parę chwil względnego spokoju? Przyglądał się twarzy kobiety, szukając w niej czegokolwiek, co mogłoby go zaalarmować, ale nic w jej rysach nie szarpnęło jego czujnością. Uśpioną, otumanioną? Wydawało mu się, że nauczył się już żyć z piętnem uciekiniera i zdrajcy, funkcjonować z dnia na dzień, za sukces uznając przetrwanie każdego kolejnego z nich – ale kiedy wszystkie słane w jego kierunku spojrzenia zaczął traktować jako podejrzane, to z czasem przestały takie być, mieszając się ze sobą, zamazując; aż wreszcie nie wiedział już, komu mógł zaufać.
W odpowiedzi na pytanie kobiety przytaknął, kiwając krótko głową. – To problem? – podjął, właściwie: nie miał pojęcia, czy szukanie Benjamina w stolicy miało jakikolwiek sens, ale po wyczerpaniu innych możliwości uchwycił się również tej, nie tyle licząc na odnalezienie go wśród portowych uliczek, co na odszukanie kogoś, kto posiadał jakiekolwiek informacje o miejscu jego przebywania. Jeżeli został aresztowany i przewieziony do Tower, to przecież ktoś musiał o tym wiedzieć: lubujący się w hazardzie strażnik więzienny albo poszukujący rozrywek gliniarz. Jaimie miałby problem z wtopieniem się w tłum, postawna sylwetka i tatuaże czyniły go zbyt charakterystycznym; ktoś mógł go zapamiętać, nawet jeśli pojawiłby się w dokach wyłącznie po to, by wejść na pokład zagranicznego okrętu. – Po prawej stronie – odpowiedział od razu, zapytany o blizny. Znał je na pamięć, przesuwał po nich opuszkami palców tyle razy, że gdyby potrafił rzeźbić, odtworzyłby je z alchemiczną dokładnością. – Stąd – mówił dalej, dotykając własnej żuchwy, a później przesuwając dłoń wyżej, przez policzek, aż do skroni – dotąd. Są nierówne, poszarpane. Jak po czarnomagicznym zaklęciu – opisał. Opuścił dłoń, żeby zacisnąć ją na biegnącej wzdłuż mostu barierce. Zawiesił spojrzenie na płynącej pod nimi rzece, i na promieniach słońca, odbijających się w jej falach. – Ma wykrzywiony prawy kącik ust – dodał, jakby mimochodem, ciszej – zaraz potem przenosząc na nieznajomą spojrzenie, oczekując deklaracji albo przynajmniej prostego tak lub nie. Zmarszczył brwi, wyczekująco, w milczeniu – jej kolejne słowa przyjmując z niezadowoleniem, ale bez protestów. Czas brzmiał jak coś, czego nie miał, ale nie znajdował się w pozycji do pertraktacji – kiwnął więc sztywno głową, zgadzając się na przedstawione przez kobietę warunki. – Bywał. Dawno temu – jeszcze przed wojną – potwierdził, mgliście wspominając nielegalnie działający w dokach klub pojedynków, w którym spotkał Jaimiego. W innym życiu, pod innym nazwiskiem; lata świetlne temu. – Jeżeli się jakoś przedstawił, to z pewnością nie swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem, ale nie wiem, jakiego mógłby użyć – przyznał, widniejące na listach gończych Benjamin Wright zdradziłoby go od razu. – Kiedyś mieszkał na Nokturnie – dodał po chwili, kontynuując wędrówkę w odmętach pamięci, przypominając sobie starą, zatęchłą kawalerkę, w której spędzili mnóstwo skradzionych od losu chwil. – Handlował chyba używkami. Nie wiem, czy ma to teraz znaczenie – wspomniał, to wszystko wydawało mu się miałkie, zamknięte w pozbawionej znaczenia przeszłości. Ale jeśli miało mu pomóc w zlokalizowaniu Bena – był gotów po to sięgnąć.
Jest jeszcze jedna sprawa – odezwał się po chwili, odrywając wzrok od twarzy ciemnowłosej kobiety, zawieszając go gdzieś na horyzoncie. – Potrzebuję miejsca, w którym mógłbym się zatrzymać. Gdzieś, gdzie nie zagląda magiczna policja, a właściciele nie zadają pytań. Znasz takie? – zapytał, dopiero po chwili kierując spojrzenie na jej profil. Jeśli była informatorką, to z pewnością znała takie miejsca, a on nie mógł siedzieć Lucindzie na głowie w nieskończoność. Potrzebował bezpiecznego kąta, jego kąta.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Most w Richmond [odnośnik]11.05.23 21:18
Uważnie go słuchała, gdy opowiadał o cechach charakterystycznych mężczyzny, którego poszukiwał. Wodziła wzrokiem za jego dłońmi, przyglądała się pilnie starając się zapamiętać wszystkie szczegóły. Absolutnie wszystko. Zapisać w pamięci, wrócić do domu i odtworzyć wszystko we własnych wspomnieniach raz jeszcze.
- A wiesz może jak mógł się przedstawiać w przeszłości? – zapytała po tym, jak Percival wspomniał, że kiedyś mężczyzna handlował dragami. – Może znajdzie się ktoś kto kojarzy go z dawnych lat i może gdzieś coś słyszał?
Co prawda szansa była nikła. Nawet jeżeli pojawił się w porcie ponownie, to raczej nie przedstawiłby się ponownie swoją starą osobowością. Raczej wymyśliłby coś nowego. Chociaż z drugiej strony, Huxley co prawda mogła sobie teraz tylko dywagować, mógł czuć się dzięki temu bezpieczniej i pewniej. Było to imię, które znał przez co mógł czuć się pewniej. Każda opcja jest warta sprawdzenia. Rain go nie znała, nie wiedziała jaki ma charakter i czy cokolwiek o czym teraz myślała mogło się w stosunku do niego sprawdzić. Chociaż w niewielkim stopniu. Zawsze jednak warto było spróbować.
Niczego nie mogła obiecać. Nie miała zamiaru spieprzyć tej sprawy, obiecać że wszystko pójdzie zgodnie z planem, a potem przyjść z niczym. W porcie ktoś co rusz zapadał się pod ziemię, znikał i nie odnajdywał się nigdy. Czasami po prostu dlatego, że wyjechał a czasami dlatego, że już dawno gryzł kwiatki od spodu. Chociaż w dokach może warto powiedzieć, że dogłębnie wąchał Tamizę od środka? Czy jakoś tak… Była też opcja, że ten kto znikał w końcu wracał. Ale wracał kompletnie odmieniony. Ciężko stwierdzić, która opcja jest tą lepszą.
Zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, że czekało ją rozwiązywanie jeszcze jednej sprawy. Aczkolwiek kiedy usłyszała co to za sprawa wzięła głębszy wdech wstrzymując na chwilę powietrze. Miała mu polecić miejsce, gdzie mógłby się zatrzymać? Wystawiał się jak nieświadome kurczę. Z jej gardła wydobyło się delikatne mruknięcie, podrapała się delikatnie w tył głowy. Nie spodziewała się takiego pytania i serio chwilę musiała zastanowić się co powiedzieć.
- Przez chwilę nie było mnie w porcie, ale jeżeli dużo się nie zmieniło to możesz spróbować w barze Ponurak, jedno z lepszych miejsc w porcie. Można wynająć tam pokój. Jeżeli chcesz coś za darmo, to w są też stare mieszkania robotnicze. Wystarczy znaleźć puste lokum, ale towarzystwo jest tam średnie, chyba że nie przeszkadzają Ci pijacy i ćpuni. Jest oczywiście Parszywy Pasażer, zmienił się ostatnio właściciel i możesz mnie tam czasami spotkać – kiwnęła lekko głową. – Tam też można wynająć pokój, ale taniej niż w Ponuraku… albo….
Tu się zawahała, ponieważ było to bardzo ryzykowne i nie wiedziała czy jej propozycja nie okaże się dla Percivala zbyt podejrzana. Natomiast nic jej nie szkodziło, by zaproponować. Dotychczas chyba nie wzbudziła w nim żadnego niepokoju. Jego wierzchowiec jej nie zaatakował, a on sam nie uciekł rzucając w nią zaklęcia. Przechyliła lekko głowę.
- Moje mieszkanie też jest puste, a tam na pewno nikt nie zagląda. To tak w razie ostateczności, gdybyś naprawdę nie miał się gdzie podziać – wzruszyła lekko ramionami.
Decyzja należała do niego.
- Moja sowa mam nadzieję, że cię znajdzie, jeśli bym miała jakieś informacje. Musisz uzbroić się w cierpliwość, pamiętaj – dodała cicho.
Chwilę będzie musiał zaczekać na rozwój sytuacji. Ale jak długo?


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Most w Richmond
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach