Salon z kuchnią
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Salon z kuchnią
Nieduże, ale bardzo przytulne pomieszczenie połączone z jeszcze mniejszą kuchnią, by zaoszczędzić na przestrzeni. Do dekoracji salonu wykorzystano stare meble z rodzinnego domu Elyon, jakie nie były już potrzebne - pozostałe są wspomnieniem dawnej właścicielki, zostały tylko odpowiednio odświeżone. Najwygodniejszym miejscem bez wątpienia są dwie kanapy położone równolegle do siebie, obok kominka. Firany w oknach są krótkie, sięgające niewiele poza parapet, obcięte po tym, jak małe kocię rozprawiło się z ich krawędziami.
Elyon nigdy nie była przesadnie przykładną gospodynią.
Podczas gdy jej świętej pamięci matka ogarnięta szałem zbliżających się kroków gości wiecznie goniła od kąta do kąta, ścierała z półek niewidzialne kurze, polerowała kryształy i co rusz przekładała przedmioty z miejsca jednego na drugie, w swych oczach tworząc harmonię porządku, ona jedynie ograniczała się do zebrania znoszonych ubrań z kanap i przełożenia ich do kosza przeznaczonego na pranie. Poplamione wodą, herbatą, wydzielinami węży i ogrodową ziemią materiały musiały jeszcze poczekać na swoją kolej - nie po drodze było jej tego wieczora do rytualnej przepierki, nawet pomimo puszczonego w niepamięć faktu, że wiklinowego pojemnika nie sposób było już domknąć. Zamiast tego krzątała się po salonie. Spokojnie, letargicznie, i tylko jej spojrzenie zdradzało blask kotłującego się w myślach i sercu entuzjazmu. Minęło tyle lat!
Przygotowując się na wizytę przyjaciółki niewidzianej od dawien dawna, czarownica otwierała wino. Wskazówki zegara wiszącego na ścianie sugerowały, że dzwonek do drzwi powinien rozlec się już niedługo, więc w razie werbalnej katastrofy rozluźniający język trunek chciała mieć w gotowości. Przesypywała też przekąski do drewnianych misek, odkopywała pudełeczko kart z zapomnianego dna szuflady, a największe, najładniejsze z polan lądowały w kominku. Bez tańczącego wśród kamieni ognia salon nie był zbyt ciepły; leciwe ściany chętnie przypominały o historii niewielkiego domu, o przewijających się przez pomieszczenia poprzednich właścicielach, prawidłowo ogrzewając jedynie teren hodowli, która wymagała stałej, konkretnej temperatury niezależnie od warunków pogodowych. Gdy pamiętnego dnia Elyon wybierała swoje nowe gniazdko wraz z ojcem, nieprzesadnie zwróciła uwagę na warunki dla samej siebie - tylko dla swoich podopiecznych, oczywiście, uważna, by do ich życia nie wprowadzić niepotrzebnego stresu. Lekko skrzypiące, drewniane podłogi, stare mebele i niewielka przestrzeń do zagospodarowania nie były w jej oczach mankamentami.
Gdzieś pod jedną z kanap buszowało czarne kocię. Stworzenie ciemne niczym najczarniejsza noc, figlarne jak słońce chowające się za chmurami tylko po to, by przebijać się przezeń kilkoma promieniami i znów wracać za kurtynę wtedy, gdy planujesz opalić bladą skórę. Pazurki wprawiały w ruch umyty korek od butelki. Można powiedzieć, że tworzył własną wersję quidditcha dla futrzanych zawodników, gdy z radością odbijał przedmiot od nóżek mebli, lawirował między wszelkimi przeszkodami na swojej drodze - i robił przy tym niesamowicie dużo hałasu.
- Zachowuj się - upomniała go Elyon, parsknąwszy pod nosem, gdy Milk z impetem wbiegł pod stół zaraz po kopnięciu korka przez całą długość salonu. - Nie chciałabym, żeby Gillian zastała tutaj tylko pobojowisko.
Przyjaźnie i wszelkie relacje między kobietami były dla Gillian niezrozumiałe, a jej znajomość z osobą, która prawdopodobnie nigdy jej nie oceniła, już nie raz ją zastanawiała. Nie mogła pojąć jak i dlaczego po świństewku, które zrobiła, Ely wciąż chciała utrzymywać kontakt i właściwie jak to było, że ani razu nie wspomniała o tym, co poczuła tamtego dnia. A teraz w dodatku zadecydowała się na spotkanie, którego przebiegu dziennikarka widziała kilka scenariuszy. O ile nie posądzała dziewczyny o znalezienie w ten sposób okazji do zemsty, tak czuła głęboko w duszy, że wreszcie poruszą tę nieprzyjemną kwestię.
Nie myślała o pracy – co było rzadkością – i nie miała problemu z szalejącą burzą, kiedy z zawzięciem wytężała wzrok próbując odnaleźć numer dwadzieścia cztery na tej niezwykle długiej ulicy, która z Lawendowym Wzgórzem nie miała zbyt wiele wspólnego. A gdy już odnalazła właściwe miejsce, z początkowym zawahaniem wreszcie zapukała do drzwi i niewiele później przekroczyła ich próg. Nie dostrzegła chowającego się za rogiem kota. Zauważyła za to toczący się po ziemi z prędkością światła korek od wina i już wiedziała, że nawet w żartobliwy sposób nie może zrobić przyjaciółce przytyku o byciu niepoprawną gospodynią. Wprawdzie mieszkanie nie świeciło nowością, wypucowanymi podłogami, z kolei w powietrzu nie unosił się kwiatowy zapach odświeżacza, ale nie zwracała na to nigdy uwagi. Sama z porządkiem miała tyle wspólnego co smok z baletem i zamiast przesadnej czystości preferowała odpowiednie zaopiekowanie się jej podniebieniem. W tej chwili zamiast rzucania się stojącej naprzeciwko Eylon na szyję i oglądania uwitego przez nią gniazdka, spoglądała na leżący u stóp korek jakby siłą woli próbowała podnieść go z podłogi, chociaż tak naprawdę zastanawiała się jakie wino na nią czekało i co ważne, czy był to trunek, który rzeczywiście pijały kiedyś razem. Takie rzeczy wprawdzie się zapominało, kto zawracałby sobie głowę rodzajem wina sprzed miesięcy, o ile nie lat? Ale Gillian zawsze była zdania, że nawiązała się między nimi specyficzna nić porozumienia nawet w tak błahych i nieistotnych rzeczach. W tym momencie nie była jednak pewna czy przez tak długą rozłąkę wciąż mogła nazywać ją przyjaciółką – w końcu tamtego dnia, gdy widziały się po raz ostatni, nie zachowała się ani po przyjacielsku ani tym bardziej jak cywilizowany człowiek, paląc za sobą wszystkie mosty.
– Moja droga, wyładniałaś – uśmiechnęła się na powitanie, kiedy zauważyła, że przecież nie wypada stać bez słowa – przez chwilę myślałam, że pomyliłam adres – i dodała uszczypliwie, w koleżeńskim tonie, wyciągając w kierunku Elyon małe pudełeczko z kanarkowymi kremówkami zakupionymi w ostatniej chwili. Skoro miały nadrabiać zaległości a przy tym urządzić sobie babski wieczór potrzebowały odpowiedniej ilości niezdrowego dla organizmu cukru. Zaraz po tym z głębokiej kieszeni płaszcza – jakże ona ceniła te kieszenie! – wyciągnęła butelkę wina i wręczając ją gospodyni, zdjęła przemoczony płaszcz, zaraz po tym buty.
– Pomyślałam, że będziemy tego potrzebowały – czuła się nieswojo z myślą, że z jednej strony powinna przeprosić dziewczynę prosto w oczy niż listownie za swoje zachowanie, z drugiej nie rozumiała dlaczego to wprawiało ją w takie zakłopotanie, skoro do tej pory spotykała się ze spokojem. Po tych słowach Gillian wreszcie uciszyła się i zrobiła to, co miała zrobić na powitanie; bez ostrzeżenia złapała przyjaciółkę w objęcia, uważając oczywiście na alkohol i ciastka.
Nie myślała o pracy – co było rzadkością – i nie miała problemu z szalejącą burzą, kiedy z zawzięciem wytężała wzrok próbując odnaleźć numer dwadzieścia cztery na tej niezwykle długiej ulicy, która z Lawendowym Wzgórzem nie miała zbyt wiele wspólnego. A gdy już odnalazła właściwe miejsce, z początkowym zawahaniem wreszcie zapukała do drzwi i niewiele później przekroczyła ich próg. Nie dostrzegła chowającego się za rogiem kota. Zauważyła za to toczący się po ziemi z prędkością światła korek od wina i już wiedziała, że nawet w żartobliwy sposób nie może zrobić przyjaciółce przytyku o byciu niepoprawną gospodynią. Wprawdzie mieszkanie nie świeciło nowością, wypucowanymi podłogami, z kolei w powietrzu nie unosił się kwiatowy zapach odświeżacza, ale nie zwracała na to nigdy uwagi. Sama z porządkiem miała tyle wspólnego co smok z baletem i zamiast przesadnej czystości preferowała odpowiednie zaopiekowanie się jej podniebieniem. W tej chwili zamiast rzucania się stojącej naprzeciwko Eylon na szyję i oglądania uwitego przez nią gniazdka, spoglądała na leżący u stóp korek jakby siłą woli próbowała podnieść go z podłogi, chociaż tak naprawdę zastanawiała się jakie wino na nią czekało i co ważne, czy był to trunek, który rzeczywiście pijały kiedyś razem. Takie rzeczy wprawdzie się zapominało, kto zawracałby sobie głowę rodzajem wina sprzed miesięcy, o ile nie lat? Ale Gillian zawsze była zdania, że nawiązała się między nimi specyficzna nić porozumienia nawet w tak błahych i nieistotnych rzeczach. W tym momencie nie była jednak pewna czy przez tak długą rozłąkę wciąż mogła nazywać ją przyjaciółką – w końcu tamtego dnia, gdy widziały się po raz ostatni, nie zachowała się ani po przyjacielsku ani tym bardziej jak cywilizowany człowiek, paląc za sobą wszystkie mosty.
– Moja droga, wyładniałaś – uśmiechnęła się na powitanie, kiedy zauważyła, że przecież nie wypada stać bez słowa – przez chwilę myślałam, że pomyliłam adres – i dodała uszczypliwie, w koleżeńskim tonie, wyciągając w kierunku Elyon małe pudełeczko z kanarkowymi kremówkami zakupionymi w ostatniej chwili. Skoro miały nadrabiać zaległości a przy tym urządzić sobie babski wieczór potrzebowały odpowiedniej ilości niezdrowego dla organizmu cukru. Zaraz po tym z głębokiej kieszeni płaszcza – jakże ona ceniła te kieszenie! – wyciągnęła butelkę wina i wręczając ją gospodyni, zdjęła przemoczony płaszcz, zaraz po tym buty.
– Pomyślałam, że będziemy tego potrzebowały – czuła się nieswojo z myślą, że z jednej strony powinna przeprosić dziewczynę prosto w oczy niż listownie za swoje zachowanie, z drugiej nie rozumiała dlaczego to wprawiało ją w takie zakłopotanie, skoro do tej pory spotykała się ze spokojem. Po tych słowach Gillian wreszcie uciszyła się i zrobiła to, co miała zrobić na powitanie; bez ostrzeżenia złapała przyjaciółkę w objęcia, uważając oczywiście na alkohol i ciastka.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie była pewna, co zastanie za drzwiami. Kogo zastanie za drzwiami. Chociaż Gillian wciąż posiadała te same rysy twarzy, te same lśniące włosy, ten sam zapach znany jej jeszcze z czasów szkolnej, dziecięcej niewinności, a nawet ubierała się podobnie, była dzisiaj inną kobietą: naznaczoną pewną przeszłością, o której być może sama nie chciała pamiętać. Mądrość wyniesiona z książek uczyła jednak, że każdy błędy popełniać może, a nawet powinien. Żadną inną metodą nie sposób było rozwinąć się tak mocno, otworzyć umysłu na nieznane, dotąd uważane za płytkie lub niepotrzebne emocje, niż płacąc za wyrządzone krzywdy, naprawiając to, co zostało zepsute, akceptując ciszę urażonych, cierpiących osób niegdyś bliskich sercu. Gillian dorosła. Ugięła kark pod ciężarem zawijanych wokół własnych palców nici kłamstw, pomówień, rażących sensacji, odebrała smugi na plecy za odkopywanie pieczołowicie skrytych sekretów, zapomnianych starannie, często z właściwym ku temu powodem. I choć kiedyś niczym sęp rozrywała ciała w poszukiwaniu zamkniętych w sercach szeptów i prawd, choć pisanym słowem wymierzała ciosy i doprowadzała do ruiny królestwa a potem po prostu uciekła, dzisiaj była już innym człowiekiem; z tym przekonaniem Elyon otwierała drzwi, poddenerwowana, niepewna, a wystrzelony przez kocię korek przecisnął się przez utworzoną w drewnie szparę i zatrzymał tuż pod butami nadchodzącego gościa. Co za wyszukane powitanie.
W pierwszej chwili jej spojrzenie pomknęło w dół, ku małemu, brązowemu przedmiotowi jaki zakręcił się jeszcze kilka razy i finalnie osiadł na podłodze. Zachowuj się, powiedziała wcześniej stworzeniu, upomniała je matczynie, to jednak zadecydowało podążać własną drogą wyborów i jako pierwsze zamanifestowało swoją obecność w oczach czarownicy przez podzielenie się nową zabawką. Młodzieńcze wybory może nie były najtrafniejsze, nie znały jeszcze dojrzałej możności przewidywania następstw, ale w tym wypadku Elyon odetchnęła z dziwną, abstrakcyjną ulgą. Pierwsze lody zostały przełamane. Zamiast surowego uścisku ręki, oficjalnego powitania, czarownica wyszczerzyła się najpierw do korka, a potem uniosła spojrzenie i tym samym uśmiechem obdarzyła stojącą w progu Gillian. Nic się nie zmieniłaś.
- Naprawdę? - Ucieszyła się pierwotnie. Potem nadszedł żartobliwy kuksaniec, usta cmoknęły z dezaprobatą wobec własnej naiwności, brwi ściągnęły się zawadiacko i spojrzała na siebie oceniająco, odstąpiła od drzwi, bez słowa zapraszając kobietę do środka. - Och, wiesz, to zasługa często defekujących na mnie węży, kiedy wyjmuję je z terrariów. Działają dużo lepiej niż wszelkie eliksiry upiększające. Polecam, przydałoby ci się - odparła, odbiła piłeczkę.
Nie domagała się przeprosin od samego wejścia. Właściwie nie domagała się ich wcale, jedynie przyjmując przyniesione przez przyjaciółkę? dobra: pudełeczko ulubionych krówek i butelkę, na widok której powinno ucieszyć się nawet się samo czarne kocię ganiające gdzieś pod meblami. Nadprogramowy korek do zabawy był prawdziwym dniem dziecka dla zwierzęcego malucha. Zanim jednak Elyon zdążyła podziękować Gillian za wspaniałomyślność, ta zamknęła ją w objęciach, pełnych tęsknoty, niewerbalnej potrzeby przebaczenia; ostrożnie objęła więc kobietę, wzdychając z ulgą. Już wszystko było dobrze. Już wszystko będzie dobrze.
- Chodź, zobaczymy czy krówki nie zepsuły się w drodze - wyszeptała odrobinę zbyt cicho, zbyt troskliwie, cofnęła się potem w głąb mieszkania, nie wypuszczając Gillian z uścisku. Jej ciepło było zbawienne. Znajome.
W pierwszej chwili jej spojrzenie pomknęło w dół, ku małemu, brązowemu przedmiotowi jaki zakręcił się jeszcze kilka razy i finalnie osiadł na podłodze. Zachowuj się, powiedziała wcześniej stworzeniu, upomniała je matczynie, to jednak zadecydowało podążać własną drogą wyborów i jako pierwsze zamanifestowało swoją obecność w oczach czarownicy przez podzielenie się nową zabawką. Młodzieńcze wybory może nie były najtrafniejsze, nie znały jeszcze dojrzałej możności przewidywania następstw, ale w tym wypadku Elyon odetchnęła z dziwną, abstrakcyjną ulgą. Pierwsze lody zostały przełamane. Zamiast surowego uścisku ręki, oficjalnego powitania, czarownica wyszczerzyła się najpierw do korka, a potem uniosła spojrzenie i tym samym uśmiechem obdarzyła stojącą w progu Gillian. Nic się nie zmieniłaś.
- Naprawdę? - Ucieszyła się pierwotnie. Potem nadszedł żartobliwy kuksaniec, usta cmoknęły z dezaprobatą wobec własnej naiwności, brwi ściągnęły się zawadiacko i spojrzała na siebie oceniająco, odstąpiła od drzwi, bez słowa zapraszając kobietę do środka. - Och, wiesz, to zasługa często defekujących na mnie węży, kiedy wyjmuję je z terrariów. Działają dużo lepiej niż wszelkie eliksiry upiększające. Polecam, przydałoby ci się - odparła, odbiła piłeczkę.
Nie domagała się przeprosin od samego wejścia. Właściwie nie domagała się ich wcale, jedynie przyjmując przyniesione przez przyjaciółkę
- Chodź, zobaczymy czy krówki nie zepsuły się w drodze - wyszeptała odrobinę zbyt cicho, zbyt troskliwie, cofnęła się potem w głąb mieszkania, nie wypuszczając Gillian z uścisku. Jej ciepło było zbawienne. Znajome.
Poczuła ulgę, kiedy Ely odwzajemniła uścisk i nie odsunęła się odruchowo do tyłu, traktując to jako wyraźnie pomyślny znak. Ale wiedząc, że ani jedna ani druga nigdy nie należała do osób ckliwych i wylewnych w uczuciach, po stosownej chwili poluzowała ręce, zaskakująco synchronizując ruch z blondynką. Początkowo bez słowa pokonała kilka metrów a kiedy znalazły się w salonie, zadecydowała się w dawnym, ciekawskim zwyczaju zrobić rekonesans pomieszczenia. Musiała przecież sprawdzić, czy Meadowes wyrosła na człowieka z gustem, czy niespecjalnie przejmowała się wystrojem pomieszczenia, w którym spędzała bardzo dużo czasu – była niemal pewna, że w tej kwestii różniły się zawsze; Gilly swoim zachowaniem nie raz zakrawała o przesadyzm, kiedy każda z rzeczy musiała leżeć na swoim miejscu, musiała być dopasowana, nie tylko kolorystycznie, zaś najbardziej wysprzątanym miejscem w jej mieszkaniu była szafa z ubraniami, biurko i regał z książkami. Ale im dłużej patrzyła i wodziła wzrokiem dochodziła do wniosku, że widocznie się pomyliła. Jednak.
– Ładnie się urządziłaś, ktoś ci pomagał? – spytała z pozoru podejrzliwie, spoglądając na kobietę przez ramię, jakby próbowała doszukać się w jej twarzy choćby najmniejszego kłamstewka – jestem pod wrażeniem – każdy element pomieszczenia zdawał się ze sobą współgrać a zachęcająco wyglądająca kanapa wreszcie przyciągnęła ciemnowłosą do siebie. Kiedy tylko usiadła zatapiając się pomiędzy poduszkami, chwyciła w dłoń rozłożoną na stoliku talię kart i przetasowała kilkukrotnie.
– Twoje węże pewnie mają osobny pokój, co? – nie potrafiła zrozumieć tej pasji a pająki, czy węże zawsze traktowała z odpowiednim dystansem. W końcu nie były to małe, puchate kotki czy pieski, które należało obdarzyć miłością i otoczyć opieką bez obaw, że pewnego dnia straci się przez nie życie a o ile dobrze pamiętała, jadowite węże. I o ile z jednej strony podziwiała swoją przyjaciółkę za odwagę, oryginalność i wiedzę, o tyle z drugiej czasami wzdychała pobłażliwie, uznając to za dziwną fanaberię i mając nadzieję, że wie co robi. – Właściwie, co ty z nimi później robisz? – czy zapytała ją kiedykolwiek co działo się z wężem kiedy został odpowiednio odhodowany? Nie potrafiła sobie przypomnieć – poza upiększaniem się odchodami – uśmiechnęła się lekko, rozbawiona, rozdając przetasowany plik kart.
– Ładnie się urządziłaś, ktoś ci pomagał? – spytała z pozoru podejrzliwie, spoglądając na kobietę przez ramię, jakby próbowała doszukać się w jej twarzy choćby najmniejszego kłamstewka – jestem pod wrażeniem – każdy element pomieszczenia zdawał się ze sobą współgrać a zachęcająco wyglądająca kanapa wreszcie przyciągnęła ciemnowłosą do siebie. Kiedy tylko usiadła zatapiając się pomiędzy poduszkami, chwyciła w dłoń rozłożoną na stoliku talię kart i przetasowała kilkukrotnie.
– Twoje węże pewnie mają osobny pokój, co? – nie potrafiła zrozumieć tej pasji a pająki, czy węże zawsze traktowała z odpowiednim dystansem. W końcu nie były to małe, puchate kotki czy pieski, które należało obdarzyć miłością i otoczyć opieką bez obaw, że pewnego dnia straci się przez nie życie a o ile dobrze pamiętała, jadowite węże. I o ile z jednej strony podziwiała swoją przyjaciółkę za odwagę, oryginalność i wiedzę, o tyle z drugiej czasami wzdychała pobłażliwie, uznając to za dziwną fanaberię i mając nadzieję, że wie co robi. – Właściwie, co ty z nimi później robisz? – czy zapytała ją kiedykolwiek co działo się z wężem kiedy został odpowiednio odhodowany? Nie potrafiła sobie przypomnieć – poza upiększaniem się odchodami – uśmiechnęła się lekko, rozbawiona, rozdając przetasowany plik kart.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Komplement na temat wnętrza rozlał się w jej świadomości niespodziewanym, niemalże rodzinnym ciepłem, uśmiech ukoronował bladziutką twarz, nerwowo założyła przy tym kosmyk za ucho. Elyon nigdy nie była orłem w dziedzinie przyjmowania pochlebnych słów. Odruchowo skurczyła się odrobinę, przystanęła w miejscu, przestała też przekładać krówki na srebrną tackę; zamiast tego jej spojrzenie pomknęło w kierunku zwiedzonej przez kobietę przestrzeni, niepewne, głowa wygięła się lekko do boku. Pomarańczowe światło lamp przysłaniało rumieniec, jaki wkradł się ukradkiem na jej policzki.
- Większość mebli należała do poprzednich właścicieli, niektóre przytargaliśmy z ojcem z rodzinnego domu. Pamiątki po mamie. Właściwie nawet nie wiedziałam, że to prowizoryczne ustawienie może komuś przypaść do gustu... A już tym bardziej tobie - wyznała szczerze, pamiętała, jak surowym krytykiem była Gillian. Zawsze uważna, zawsze potrafiąca dopatrzyć się najgłębiej skrywanych brudów, z językiem ostrym jak brzytwa. Choć za czasów szkolnych co rozsądniejsi unikali Tremaine jak ognia, dbali o swoją prywatność i bezpieczeństwo tajemnic, o tyle Elyon nigdy nie podzielała ich obaw, niechęci. Zamiast tego z otwartymi ramionami pomaszerowała w kierunku paszczy lwa, ujarzmiając - zaprzyjaźniając się z niebezpieczeństwem, akceptując je w jego najczystszej, najszczerszej formie. Tak też było do dziś. Nawet pomimo niezapowiedziane niczym zniknięcie przyjaciółki, bez znaku, bez szeptu, że wszystko było z nią w porządku, że nie trzeba było się martwić - Elyon starała się mówić sobie, że nie zmieniło się nic.
- To prawda, mają swój pokój. Chyba nawet ładniejszy od mojego. Większość pieniędzy ze skrytki oszczędnościowej wolałam przeznaczyć na urządzenie hodowli, niż na własne - dodała potem, podchodząc do kącika z kanapami wraz z dwoma kieliszkami wina i odkorkowaną butelką. Następna rundka do kuchennej części zaowocowała przysmakami postawionymi na stole. - Generalnie staram się ich za bardzo nie złościć, - wyjaśniła, - a przy tym zbieram ich jad, karmię, rozmnażam, obserwuję. Jad sprzedaję różnym alchemikom. Jak chcesz, możemy je później odwiedzić. - Może cię nie zjedzą. Nie połkną w całości.
Tasowane i rozdawane karty zachęciły do usadowienia się naprzeciwko Gillian. Czarownica zajęła miejsce wśród kolorowych, miękkich poduszek, trzymała w rękach już kilka krówek, których odpakowywaniem zajęła się w tak zwanym międzyczasie.
- Ale powiedz mi w końcu co u ciebie, tak się martwiłam. Gdzie teraz pracujesz, gdzie mieszkasz? Jesteś z kimś? - Spojrzenie błękitnych oczu utkwione było w Gillian. - Jesteś szczęśliwa?
- Większość mebli należała do poprzednich właścicieli, niektóre przytargaliśmy z ojcem z rodzinnego domu. Pamiątki po mamie. Właściwie nawet nie wiedziałam, że to prowizoryczne ustawienie może komuś przypaść do gustu... A już tym bardziej tobie - wyznała szczerze, pamiętała, jak surowym krytykiem była Gillian. Zawsze uważna, zawsze potrafiąca dopatrzyć się najgłębiej skrywanych brudów, z językiem ostrym jak brzytwa. Choć za czasów szkolnych co rozsądniejsi unikali Tremaine jak ognia, dbali o swoją prywatność i bezpieczeństwo tajemnic, o tyle Elyon nigdy nie podzielała ich obaw, niechęci. Zamiast tego z otwartymi ramionami pomaszerowała w kierunku paszczy lwa, ujarzmiając - zaprzyjaźniając się z niebezpieczeństwem, akceptując je w jego najczystszej, najszczerszej formie. Tak też było do dziś. Nawet pomimo niezapowiedziane niczym zniknięcie przyjaciółki, bez znaku, bez szeptu, że wszystko było z nią w porządku, że nie trzeba było się martwić - Elyon starała się mówić sobie, że nie zmieniło się nic.
- To prawda, mają swój pokój. Chyba nawet ładniejszy od mojego. Większość pieniędzy ze skrytki oszczędnościowej wolałam przeznaczyć na urządzenie hodowli, niż na własne - dodała potem, podchodząc do kącika z kanapami wraz z dwoma kieliszkami wina i odkorkowaną butelką. Następna rundka do kuchennej części zaowocowała przysmakami postawionymi na stole. - Generalnie staram się ich za bardzo nie złościć, - wyjaśniła, - a przy tym zbieram ich jad, karmię, rozmnażam, obserwuję. Jad sprzedaję różnym alchemikom. Jak chcesz, możemy je później odwiedzić. - Może cię nie zjedzą. Nie połkną w całości.
Tasowane i rozdawane karty zachęciły do usadowienia się naprzeciwko Gillian. Czarownica zajęła miejsce wśród kolorowych, miękkich poduszek, trzymała w rękach już kilka krówek, których odpakowywaniem zajęła się w tak zwanym międzyczasie.
- Ale powiedz mi w końcu co u ciebie, tak się martwiłam. Gdzie teraz pracujesz, gdzie mieszkasz? Jesteś z kimś? - Spojrzenie błękitnych oczu utkwione było w Gillian. - Jesteś szczęśliwa?
we saw the power to change the future in our dream
Wysłuchała uważnie, pokiwała głową a za propozycję odwiedzenia węży podziękowała. Wierzyła, że miały lepiej niż ich właścicielka – Meadowes zawsze miała dobre serce, o czym faktycznie przekonała się już w szkole – wierzyła, że są piękne, godne uwagi i równie cenne, ale zdroworozsądkowe myślenie nakazywało jej pozostać tutaj, w bezpiecznym miejscu. Z daleka od czegoś, co mogło powalić ją jednym ugryzieniem.
– Może kiedyś się z nimi zaprzyjaźnię, ale to chyba nie ten dzień – nie była tchórzem, myślała trzeźwo; nie zamierzała więc na własne życzenie i bez jakiegokolwiek przekonania zbliżać się do potencjalnego niebezpieczeństwa, nawet jeśli tkwiło ono bezpiecznie w terrarium. Za to mogła o nich słuchać. Lubiła opowieści, szczególnie te pełne pasji i wiedzy, którą blondynka posiadała. Nim jednak zdołała o tym napomknąć, przyjaciółka zaskoczyła ją serią pytań; przynajmniej z początku, bo wiedziała, że prędzej czy później tego wieczoru one padną.
Odwróciła wzrok od tęczówek Ely, nie dlatego, że miała zamiar w swoim naturalnym zwyczaju obejść prawdziwą odpowiedź skrzętnie dookoła, byle jak najdalej od konkretu lub, co gorsza, ją okłamać. Musiała pozbierać myśli, odetchnąć; zastanowić się, czy nastał już ten moment, w którym gubiła niewielki dystans wyrobiony przez czas i obdzierała samą siebie z wszelkich tajemnic, wspomnień, czy sekretów, które do tej pory trzymała głównie dla siebie.
– To bardzo niekonkretne pytanie – zwróciła uwagę po krótkiej chwili, uśmiechając się lekko, w dziwnym rozbawieniu, kiedy punkt zaczepienia do odpowiedzi odnalazła w pytaniu o szczęście – i nieadekwatne do dzisiejszych wydarzeń – dodała, upominając przyjaciółkę spojrzeniem, że w stanie politycznych zawirowań, niepewności, nieprzewidywalnej pogody, która od kilku dni nieprzerwanie zsyłała deszcz i burzę, ciężko było być szczęśliwym. Być może ktoś, kto szybko adaptował się do zmian, nie miał z tym problemu i żył swoim życiem dalej, z pewnymi wyrzeczeniami, lecz ktoś, kto wykonywał zawód dziennikarza a więc miał nieco większą świadomość, pojęcie, na temat tego, co dzieje się wokół, pozostawał zwyczajnie wyczulony i swoje szczęście spychał na drugi plan. Tuż za wolą przetrwania. Ale znając siedzącą naprzeciwko blondynkę, Gilian wiedziała, że tak łatwo nie zmienią tematu. Wiele lat zajęło jej rozpracowanie charakteru Meadowes i mimo, że nie widziały się dość długo, wątpiła, by coś zmieniło się w tej kwestii.
– Pracuję w Proroku, mieszkam na Pokątnej. Jestem sama. Nic się nie zmieniło od jakichś... pięciu, może sześciu lat – sięgnęła po kieliszek z winem, szybko mocząc w nim wargi – być może zmienię pracę, skoro nad Codziennym zawisły ciemne chmury, a do związków nie mam głowy. Nigdy nie miałam – ponury grymas przemknął przez bladą twarz dziennikarki, ale zniknął równie szybko, bo wraz z drugim łykiem wina; pierścionek zdobiący jeden z palców zapiekł nieprzyjemnie, jednak zdawała się zwracać na to uwagi – nie mam też czasu na zastanawianie się, czy jestem szczęśliwa i czym w ogóle to szczęście jest, jeśli nie ulotną chwilą, kiedy mam chwilę spokoju – dokończyła z dziennikarską precyzją, konkretnie i porządnie, tym razem w stu procentach zgodnie z prawdą, dla odmiany. Więcej grzechów nie pamiętała. Przynajmniej w tym momencie. – A ty, Ely? Masz kogoś? – odbiła piłeczkę, chociaż mogła się domyślić, że z pewnością nie była ani wdową ani mężatką; nie miała pierścionka, domu nie zdobiły relikwie po mężu.
– Może kiedyś się z nimi zaprzyjaźnię, ale to chyba nie ten dzień – nie była tchórzem, myślała trzeźwo; nie zamierzała więc na własne życzenie i bez jakiegokolwiek przekonania zbliżać się do potencjalnego niebezpieczeństwa, nawet jeśli tkwiło ono bezpiecznie w terrarium. Za to mogła o nich słuchać. Lubiła opowieści, szczególnie te pełne pasji i wiedzy, którą blondynka posiadała. Nim jednak zdołała o tym napomknąć, przyjaciółka zaskoczyła ją serią pytań; przynajmniej z początku, bo wiedziała, że prędzej czy później tego wieczoru one padną.
Odwróciła wzrok od tęczówek Ely, nie dlatego, że miała zamiar w swoim naturalnym zwyczaju obejść prawdziwą odpowiedź skrzętnie dookoła, byle jak najdalej od konkretu lub, co gorsza, ją okłamać. Musiała pozbierać myśli, odetchnąć; zastanowić się, czy nastał już ten moment, w którym gubiła niewielki dystans wyrobiony przez czas i obdzierała samą siebie z wszelkich tajemnic, wspomnień, czy sekretów, które do tej pory trzymała głównie dla siebie.
– To bardzo niekonkretne pytanie – zwróciła uwagę po krótkiej chwili, uśmiechając się lekko, w dziwnym rozbawieniu, kiedy punkt zaczepienia do odpowiedzi odnalazła w pytaniu o szczęście – i nieadekwatne do dzisiejszych wydarzeń – dodała, upominając przyjaciółkę spojrzeniem, że w stanie politycznych zawirowań, niepewności, nieprzewidywalnej pogody, która od kilku dni nieprzerwanie zsyłała deszcz i burzę, ciężko było być szczęśliwym. Być może ktoś, kto szybko adaptował się do zmian, nie miał z tym problemu i żył swoim życiem dalej, z pewnymi wyrzeczeniami, lecz ktoś, kto wykonywał zawód dziennikarza a więc miał nieco większą świadomość, pojęcie, na temat tego, co dzieje się wokół, pozostawał zwyczajnie wyczulony i swoje szczęście spychał na drugi plan. Tuż za wolą przetrwania. Ale znając siedzącą naprzeciwko blondynkę, Gilian wiedziała, że tak łatwo nie zmienią tematu. Wiele lat zajęło jej rozpracowanie charakteru Meadowes i mimo, że nie widziały się dość długo, wątpiła, by coś zmieniło się w tej kwestii.
– Pracuję w Proroku, mieszkam na Pokątnej. Jestem sama. Nic się nie zmieniło od jakichś... pięciu, może sześciu lat – sięgnęła po kieliszek z winem, szybko mocząc w nim wargi – być może zmienię pracę, skoro nad Codziennym zawisły ciemne chmury, a do związków nie mam głowy. Nigdy nie miałam – ponury grymas przemknął przez bladą twarz dziennikarki, ale zniknął równie szybko, bo wraz z drugim łykiem wina; pierścionek zdobiący jeden z palców zapiekł nieprzyjemnie, jednak zdawała się zwracać na to uwagi – nie mam też czasu na zastanawianie się, czy jestem szczęśliwa i czym w ogóle to szczęście jest, jeśli nie ulotną chwilą, kiedy mam chwilę spokoju – dokończyła z dziennikarską precyzją, konkretnie i porządnie, tym razem w stu procentach zgodnie z prawdą, dla odmiany. Więcej grzechów nie pamiętała. Przynajmniej w tym momencie. – A ty, Ely? Masz kogoś? – odbiła piłeczkę, chociaż mogła się domyślić, że z pewnością nie była ani wdową ani mężatką; nie miała pierścionka, domu nie zdobiły relikwie po mężu.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niekonkretne pytania dawały z kolei najszersze pole do popisu; samoistnie ciągnęły za język, nakłaniały do eksploracji tematów, jakich sprecyzowane myśli być może nigdy nie śmiałyby poruszyć. Gillian zręcznie jednak uniknęła pułapki. Zamiast pozwolić ponieść się filozoficznym rozważaniom, przytoczyć sytuacje z niedalekiej przeszłości kojarzące się ze szczęśliwymi, mocno trzymała się przyziemnej konkretności, uparcie wytrącała czarownicy wszelkie triumfalne karty z rąk, na koniec pozwalając tylko odnieść się do zwyczajnych słów sygnujących zwyczajną codzienność. Nie opowiedziała o niesamowitych przygodach, których doświadczyła być może w trakcie swojego zniknięcia. O wielkiej, tajemnej miłości, jaka porwała ją na drugi koniec świata, skąpała usta w słodkości, ciało w spełnieniu. O mrożących krew w żyłach pojedynkach, o tym, jak walczyła w imię wszelkiego dobra i uwalniała z kajdan ciemności tych błądzących. Nie. Powiedziała prawdę.
Elyon wysłuchała kobiety z cieniem uśmiechu; dziwnym, odrobinę nostalgicznym, momentalnie melancholijnym. A zatem obie pozostały przyciśnięte do zimnej, skorumpowanej skorupy świata, obie nie wzbiły się do chmur. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, wpakowala krówkę do ust. W międzyczasie na kanapę wdrapało się czarne kocię, pomiędzy ostrymi jak igiełki zębiskami trzymając urozmaicający wieczór korek od wina, oczywiście ten obmyty z wszelkich pozostałości czerwonej substancji. Ostatnim, czego Elyon dzisiaj potrzebowała, był pijany, krwiożerczy rozbójnik.
- Masz jakąś konkretną kolumnę? - zainteresowała się po przełknięciu słodycza. Jeszcze do niedawna Prorok był jej głównym źródłem informacji o świecie czarodziejów, niekiedy bardziej, niekiedy mniej rzetelnym, ale z reguły konkretnym. Skoro Gillian nosiła się ze zmianą miejsca pracy, najwyraźniej rzeczywiście dusiły go ciemne łapska, szpony tych, których zadaniem było mącić i naginać fakty. - Jest w tym trochę racji. W dzisiejszych czasach chwila spokoju to szczęście. Niektórzy nie mają nawet tyle - przytaknęła jeszcze z głośnym westchnieniem. W ostatnich dniach Zakon wydawał się wyjątkowo niespokojny - o tym jednak nie wspomniała, dyplomatycznie, spętana przysięgą dochowania wierności ich sprawie, ich tajności. Do tego jeszcze odbite pytanie Gillian... Czarownica zmarszczyła brwi, teatralnie podparła podbródek na zaciśniętej gładko dłoni i odchrząknęła.
- Wątpisz? Oczywiście, że mam, nawet kilku - odparowała, cmoknęła. - Najprzystojniejszy jest Kevin, dużo starszy od innych. Mogę godzinami wpatrywać się w jego oczy; najbardziej lubię, gdy trzyma głowę na moich kolanach, drzemie. Z kolei Henry jest dużo bardziej energiczny. Lubi niebezpieczne gry, czasami doprowadza mnie do szału, ale po wszystkim jest bardzo słodki, łagodny jak baranek. Barrington przepada za moją kuchnią. Howard jest męski, czasem nawet za bardzo, typowy pies na baby; nie wiem tylko jak wybaczyć mu fakt posiadania przynajmniej siedemnastu dzieci...
Tak. Mówiła o wężach.
Elyon wysłuchała kobiety z cieniem uśmiechu; dziwnym, odrobinę nostalgicznym, momentalnie melancholijnym. A zatem obie pozostały przyciśnięte do zimnej, skorumpowanej skorupy świata, obie nie wzbiły się do chmur. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, wpakowala krówkę do ust. W międzyczasie na kanapę wdrapało się czarne kocię, pomiędzy ostrymi jak igiełki zębiskami trzymając urozmaicający wieczór korek od wina, oczywiście ten obmyty z wszelkich pozostałości czerwonej substancji. Ostatnim, czego Elyon dzisiaj potrzebowała, był pijany, krwiożerczy rozbójnik.
- Masz jakąś konkretną kolumnę? - zainteresowała się po przełknięciu słodycza. Jeszcze do niedawna Prorok był jej głównym źródłem informacji o świecie czarodziejów, niekiedy bardziej, niekiedy mniej rzetelnym, ale z reguły konkretnym. Skoro Gillian nosiła się ze zmianą miejsca pracy, najwyraźniej rzeczywiście dusiły go ciemne łapska, szpony tych, których zadaniem było mącić i naginać fakty. - Jest w tym trochę racji. W dzisiejszych czasach chwila spokoju to szczęście. Niektórzy nie mają nawet tyle - przytaknęła jeszcze z głośnym westchnieniem. W ostatnich dniach Zakon wydawał się wyjątkowo niespokojny - o tym jednak nie wspomniała, dyplomatycznie, spętana przysięgą dochowania wierności ich sprawie, ich tajności. Do tego jeszcze odbite pytanie Gillian... Czarownica zmarszczyła brwi, teatralnie podparła podbródek na zaciśniętej gładko dłoni i odchrząknęła.
- Wątpisz? Oczywiście, że mam, nawet kilku - odparowała, cmoknęła. - Najprzystojniejszy jest Kevin, dużo starszy od innych. Mogę godzinami wpatrywać się w jego oczy; najbardziej lubię, gdy trzyma głowę na moich kolanach, drzemie. Z kolei Henry jest dużo bardziej energiczny. Lubi niebezpieczne gry, czasami doprowadza mnie do szału, ale po wszystkim jest bardzo słodki, łagodny jak baranek. Barrington przepada za moją kuchnią. Howard jest męski, czasem nawet za bardzo, typowy pies na baby; nie wiem tylko jak wybaczyć mu fakt posiadania przynajmniej siedemnastu dzieci...
Tak. Mówiła o wężach.
we saw the power to change the future in our dream
Tremaineówna zawsze była przyziemna. Kierowała się rozsądkiem, faktami, ciągiem przyczynowo–skutkowym, nie zaś marzeniami, bujaniem w obłokach i wymyślaniem niestworzonych scenariuszy, które nazajutrz miała zamknąć w najszczelniejszej skrytce swojej głowy. Nie wykluczało to jednak kreatywności, którą dziewczyna w sobie posiadała – sam fakt wymyślania wyssanych z małego palca plotek na poczekaniu do Czarownicy świadczył o bujnej wyobraźni każdego, kto tam pracował. Lub ewentualnej nienawiści do otaczającego świata, rzadziej o braku innej pracy, która dawałaby odpowiednie zarobki i nie odbierałaby sił. Chociaż praca w plotkarskim czasopiśmie złamała i ją; silną i twardą, jak zwykle o sobie myślała, gdy zauważyła rysy na zdrowiu psychicznym i, olaboga, sumieniu tlącym się jednak pod kamiennym sercem. A kiedy tylko raz pokierowała się emocjami, skończyła sama z pierścionkiem na palcu i bez pieniędzy w obcym kraju. Co więc dobrego przynosiły emocje, miłość? Absolutnie nic. Zawsze zresztą wyznawała zasadę, że tylko spokój mógł ją ocalić i tenże spokój pielęgnowała nieprzerwanie od kilku lat.
– Nie to chciałaś usłyszeć, prawda? – spytała zaczepnie, ukazując rząd białych zębów w uśmiechu, po chwili kierując spojrzenie z twarzy przyjaciółki na czarnego kota. Gillian wiedziała, że prędzej czy później opowie blondynce całą historię, od początku do końca, ale potrzebowała do tego jeszcze odrobiny wina; w gruncie rzeczy z nikim nie rozmawiała ani na temat śmierci siostry ani na temat nieudanego narzeczeństwa ani o zmarłym ojcu. Nawet z matką, która wychodząc z depresji po utracie jednego dziecka niemal wpadła w kolejną tracąc męża. Uznając, że nie ma zamiaru powracać do traumatycznych wspomnień, w niewerbalnym porozumieniu z mamą zwyczajnie zepchnęły te tematy na dalszy plan, żałobę przechodząc osobno i na swój sposób; dlatego też nie miała pojęcia jak zareaguje na otworzenie się przed bliską sercu osobą, której jedynie zdawkowo napomknęła o tych zaskakujących punktach zwrotnych życia.
– Och, no, znasz mnie, karmelku – wzruszyła ramionami – gnam za sensacjami, wpycham nos tam, gdzie nie trzeba i podejmuję się najmniej bezpiecznych zadań – w końcu, co miała do stracenia? – ale z moim nastawieniem zaczynam zauważać, że może powinnam zostać detektywem, w tym momencie to chyba bardziej opłacalne zajęcie – tajemnicze zabójstwa, zwłoki odnalezione w biały dzień, co prawda w jednej z najmniej bezpiecznych dzielnic, i wiele innych tajemnic wszechświata czekających na wyjaśnienie. Z krótkiego rozmarzenia, w którym w butach na obcasie biegała za kolejnymi tropami pozostawianymi przez sprawców, wyrwał ją kot obwąchujący niepewnie jej dłoń.
– Czasami zastanawiałam się, czy wszystko z tobą w porządku – westchnęła, na początku nie załapując żartu Elyon i przyłapując się na tym, że rzeczywiście pomyślała o mężczyznach. Cóż, świadomość, że w ogóle nie pasowało to do jej przyjaciółki pojawiła się dopiero po chwili. – Mieszkasz tutaj sama? – ponowiła pytanie, konstruując jego formę na nowo.
– Nie to chciałaś usłyszeć, prawda? – spytała zaczepnie, ukazując rząd białych zębów w uśmiechu, po chwili kierując spojrzenie z twarzy przyjaciółki na czarnego kota. Gillian wiedziała, że prędzej czy później opowie blondynce całą historię, od początku do końca, ale potrzebowała do tego jeszcze odrobiny wina; w gruncie rzeczy z nikim nie rozmawiała ani na temat śmierci siostry ani na temat nieudanego narzeczeństwa ani o zmarłym ojcu. Nawet z matką, która wychodząc z depresji po utracie jednego dziecka niemal wpadła w kolejną tracąc męża. Uznając, że nie ma zamiaru powracać do traumatycznych wspomnień, w niewerbalnym porozumieniu z mamą zwyczajnie zepchnęły te tematy na dalszy plan, żałobę przechodząc osobno i na swój sposób; dlatego też nie miała pojęcia jak zareaguje na otworzenie się przed bliską sercu osobą, której jedynie zdawkowo napomknęła o tych zaskakujących punktach zwrotnych życia.
– Och, no, znasz mnie, karmelku – wzruszyła ramionami – gnam za sensacjami, wpycham nos tam, gdzie nie trzeba i podejmuję się najmniej bezpiecznych zadań – w końcu, co miała do stracenia? – ale z moim nastawieniem zaczynam zauważać, że może powinnam zostać detektywem, w tym momencie to chyba bardziej opłacalne zajęcie – tajemnicze zabójstwa, zwłoki odnalezione w biały dzień, co prawda w jednej z najmniej bezpiecznych dzielnic, i wiele innych tajemnic wszechświata czekających na wyjaśnienie. Z krótkiego rozmarzenia, w którym w butach na obcasie biegała za kolejnymi tropami pozostawianymi przez sprawców, wyrwał ją kot obwąchujący niepewnie jej dłoń.
– Czasami zastanawiałam się, czy wszystko z tobą w porządku – westchnęła, na początku nie załapując żartu Elyon i przyłapując się na tym, że rzeczywiście pomyślała o mężczyznach. Cóż, świadomość, że w ogóle nie pasowało to do jej przyjaciółki pojawiła się dopiero po chwili. – Mieszkasz tutaj sama? – ponowiła pytanie, konstruując jego formę na nowo.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie to chciałaś usłyszeć, prawda?
Choć wypowiedziane tonem zaczepnym, choć pozornie niewinne, słowa te wryły się do jej świadomości brutalnie, raptownie; w czasach owładniętych trwogą, trujących codzienność niepewnością o życie własne i bliskich, rzeczywiście dopatrywała się w przeszłości Gillian czegoś pięknego, malowniczego. Kolorów na płótnie tak jaskrawych, tak pięknych, że sama mogłaby jedynie westchnąć z nieukrywanym zachwytem. Otrzymała jednak zwyczajność. Uroczą, ale wciąż zwyczajność. Przyłapana na szalonych oczekiwaniach uśmiechnęła się odrobinę ponuro, karcąc się w myślach.
- Może i nie to. Ale najważniejsze jest, że wróciłaś cała i zdrowa, w kawałku jeszcze ładniejszym niż pamiętam, i chyba nawet odrobinę bardziej pokorna, co? - Odparowała, wcześniejszy uśmiech wzbił się teraz na wyżyny swojej rozbójnickiej natury, gdy z ramion strząsnęła chwilową nostalgię.
Krówkę już niedługo pogoniło wino. Elyon sięgnęła po swój kieliszek, w drugą dłoń chwytając rozdane przez Gillian karty, i upiła niewielki łyk z czerwonego trunku kołyszącego się pośród szkła. Było podobne do tego, jakie uwielbiały pijać w leniwe wieczory po pracy, w weekendy wolne od czegokolwiek, co nie było upojnym lenistwem; niższa niż zwykle cena pozostawiała swój ślad na jakości, oczywiście, jednak dla czarownicy było to wystarczającym zapalnikiem pozwalającym wspomnieniom powrócić wśród świeże myśli. Beztroska Hogwartu, młodzieńcze rzucenie się w wir dorosłości; rozpamiętywanie ich wspólnej przeszłości zostawiła jednak na później - oparła tylko brzeg kieliszka o policzek i przyjrzała się kartom. Ich rozłożenie musiało oznaczać, że miała ogromne szczęście w miłości.
- Aha, aha. Uważaj, bo jeżeli tak szybko będziesz zmieniać redakcje, w końcu zabraknie ci gazet i rzeczywiście będziesz musiała zmienić zawód. Detektyw, albo może krupier w dobrym kasynie? - Uniosła spojrzenie na Gillian, położyła jedną z kart na stole, zaczynając rozgrywkę. - Wiesz jak oskubać klienta dobrym rozdaniem.
Zawiadiacko wystawiła przy tym język, pozwoliła mięśniom twarzy wykreować przedziwną, karykaturalną minę - mnie już na pewno dzisiaj oskubiesz, zdawała się mówić niesłyszalnie, teatralnie oburzona swoim losem. Ile minut minęło od przejścia kobiety przez próg drzwi domu Elyon? Kilka zaledwie? A ile czasu minęło od jej zniknięcia? To już nie było ważne, w ogóle. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, tą krótką chwilą wspólnego bycia Meadowes wybaczyła jej wszystko, co miała wybaczyć.
- Ojciec został u siebie; chyba jest zadowolony, że w końcu nie siedzę mu na głowie - odparła, przytaknęła z rozbawionym westchnieniem. - A co, chcesz się wprowadzić? - Znów upiła kilka łyków wina.
Choć wypowiedziane tonem zaczepnym, choć pozornie niewinne, słowa te wryły się do jej świadomości brutalnie, raptownie; w czasach owładniętych trwogą, trujących codzienność niepewnością o życie własne i bliskich, rzeczywiście dopatrywała się w przeszłości Gillian czegoś pięknego, malowniczego. Kolorów na płótnie tak jaskrawych, tak pięknych, że sama mogłaby jedynie westchnąć z nieukrywanym zachwytem. Otrzymała jednak zwyczajność. Uroczą, ale wciąż zwyczajność. Przyłapana na szalonych oczekiwaniach uśmiechnęła się odrobinę ponuro, karcąc się w myślach.
- Może i nie to. Ale najważniejsze jest, że wróciłaś cała i zdrowa, w kawałku jeszcze ładniejszym niż pamiętam, i chyba nawet odrobinę bardziej pokorna, co? - Odparowała, wcześniejszy uśmiech wzbił się teraz na wyżyny swojej rozbójnickiej natury, gdy z ramion strząsnęła chwilową nostalgię.
Krówkę już niedługo pogoniło wino. Elyon sięgnęła po swój kieliszek, w drugą dłoń chwytając rozdane przez Gillian karty, i upiła niewielki łyk z czerwonego trunku kołyszącego się pośród szkła. Było podobne do tego, jakie uwielbiały pijać w leniwe wieczory po pracy, w weekendy wolne od czegokolwiek, co nie było upojnym lenistwem; niższa niż zwykle cena pozostawiała swój ślad na jakości, oczywiście, jednak dla czarownicy było to wystarczającym zapalnikiem pozwalającym wspomnieniom powrócić wśród świeże myśli. Beztroska Hogwartu, młodzieńcze rzucenie się w wir dorosłości; rozpamiętywanie ich wspólnej przeszłości zostawiła jednak na później - oparła tylko brzeg kieliszka o policzek i przyjrzała się kartom. Ich rozłożenie musiało oznaczać, że miała ogromne szczęście w miłości.
- Aha, aha. Uważaj, bo jeżeli tak szybko będziesz zmieniać redakcje, w końcu zabraknie ci gazet i rzeczywiście będziesz musiała zmienić zawód. Detektyw, albo może krupier w dobrym kasynie? - Uniosła spojrzenie na Gillian, położyła jedną z kart na stole, zaczynając rozgrywkę. - Wiesz jak oskubać klienta dobrym rozdaniem.
Zawiadiacko wystawiła przy tym język, pozwoliła mięśniom twarzy wykreować przedziwną, karykaturalną minę - mnie już na pewno dzisiaj oskubiesz, zdawała się mówić niesłyszalnie, teatralnie oburzona swoim losem. Ile minut minęło od przejścia kobiety przez próg drzwi domu Elyon? Kilka zaledwie? A ile czasu minęło od jej zniknięcia? To już nie było ważne, w ogóle. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, tą krótką chwilą wspólnego bycia Meadowes wybaczyła jej wszystko, co miała wybaczyć.
- Ojciec został u siebie; chyba jest zadowolony, że w końcu nie siedzę mu na głowie - odparła, przytaknęła z rozbawionym westchnieniem. - A co, chcesz się wprowadzić? - Znów upiła kilka łyków wina.
we saw the power to change the future in our dream
Czy wróciła ładniejsza? Nie zamierzała wcale zaprzeczać, przyjmując komplement z ust Elyon i dziękując za niego firmowym uśmiechem połączonym z arystokratycznym ukłonem, ale z pokornością mogła polemizować. Wprawdzie trochę się uspokoiła, stłumiła butę, która towarzyszyła jej od dnia narodzin, wciąż jednak posiadała w sobie cechy tamtej dziewczyny–szkolnej zołzy, którą najlepiej było omijać szerokim łukiem, by zachować resztki prywatności, godności i spokoju.
– Skoro tak uważasz, to pewnie tak jest – odparła po chwili namysłu – podobno nigdy się nie mylisz – i wieńcząc tę kwestię, ponownie upiła wina. To, że w myślach poddawała ocenie właśnie nieomylność przyjaciółki nie miało znaczenia; być może przez lata Gillian wykształciła w sobie odpowiednio twardą maskę albo dzięki nieprzyjemnym przeżyciom nauczyła się stopniowo ukrywać emocje. Bo nie wróciła ani cała, ani zdrowa, w dużej mierze psychicznie, mając świadomość, że utrata kolejnej bliskiej jej sercu osoby może być gwoździem do trumny.
Z odsieczą na wahania nastrojów przychodziły karty. Nie pamiętała, w którym momencie nauczyła się tak dobrze w nie grać i wychodzić z grą poza bezpieczne cztery ściany, do pubów i barów, gdzie kobiety zwykle trzymały się na uboczu, ale nie narzekała. Hazard zawsze był dobrą rozrywką, o ile znało się umiar, może niekoniecznie bezpieczną, skoro zdarzyło się jej ograć kilku godnych przeciwników o całkiem wątpliwej reputacji. Części z nich nie pamiętała, dlatego czasami zastanawiała się, czy gdzieś na ulicy nie czyhał na nią potencjalny wróg żądny zemsty za wyciągnięcie kilku monet średnio uczciwą grą, szybko uświadamiając sobie, że karty były niczym w porównaniu z wykonywanym zawodem. Na szczęście, mało kto wiedział kim jest, choć praca incognito czasami była trudna.
– To nie jest zły pomysł – oczy ciemnowłosej błysnęły niebezpiecznie, kiedy w myślach odszukiwała adresy kasyn dla bogaczy – jeśli nie będę miała za co jeść i opłacić rachunków to wezmę to pod uwagę, z drugiej strony... zawsze mogę połączyć aktualną pracę z grą – wyciąganie informacji, obserwacja, wyczuwanie potencjalnych sprawców związanych z opisywanymi przezeń wiadomościami. Unosząc wzrok znad czerwonej cieczy, posłała Ely wymowne spojrzenie. To, które zwykle nie zwiastowało nic dobrego i kto jak kto, ale blondynka znała jej najlepiej. To własnie przy niej najczęściej wpadała na najgłupsze, najgorsze i te najlepsze pomysły. – Jesteś genialna, karmelku – uśmiechnęła się niewinnie, sugerując, że póki co nie zamierza zdradzać swojego pomysłu. Taka była: musiała wszystko na początku przetrawić sama, żeby potem w najmniej odpowiednim momencie kogoś zaskoczyć, w tym przypadku swoją urokliwą przyjaciółkę, której nie zamierzała ponownie wypuścić z rąk.
– To dziwne – podsumowała natomiast przeprowadzkę Meadowes, wzdychając – zawsze byłaś córunią tatunia, co się zmieniło? – nie wierzyła, że dorosły wiek Ely był tu jakimkolwiek powodem, skoro większość kobiet nawet po ślubie w oczach ojców pozostawała małymi dziewczynkami, wyłączając szlachecką część społeczeństwa, która rządziła się innymi prawami – nie kuś mnie, Ely, wiesz, że jestem do tego zdolna – poprawiła się między poduszkami, ówcześnie siadając w siadzie skrzyżnym – ale nie wiem co twoi mężczyźni by powiedzieli na ten temat – tak, tym razem to ona mówiła o wężach.
– Skoro tak uważasz, to pewnie tak jest – odparła po chwili namysłu – podobno nigdy się nie mylisz – i wieńcząc tę kwestię, ponownie upiła wina. To, że w myślach poddawała ocenie właśnie nieomylność przyjaciółki nie miało znaczenia; być może przez lata Gillian wykształciła w sobie odpowiednio twardą maskę albo dzięki nieprzyjemnym przeżyciom nauczyła się stopniowo ukrywać emocje. Bo nie wróciła ani cała, ani zdrowa, w dużej mierze psychicznie, mając świadomość, że utrata kolejnej bliskiej jej sercu osoby może być gwoździem do trumny.
Z odsieczą na wahania nastrojów przychodziły karty. Nie pamiętała, w którym momencie nauczyła się tak dobrze w nie grać i wychodzić z grą poza bezpieczne cztery ściany, do pubów i barów, gdzie kobiety zwykle trzymały się na uboczu, ale nie narzekała. Hazard zawsze był dobrą rozrywką, o ile znało się umiar, może niekoniecznie bezpieczną, skoro zdarzyło się jej ograć kilku godnych przeciwników o całkiem wątpliwej reputacji. Części z nich nie pamiętała, dlatego czasami zastanawiała się, czy gdzieś na ulicy nie czyhał na nią potencjalny wróg żądny zemsty za wyciągnięcie kilku monet średnio uczciwą grą, szybko uświadamiając sobie, że karty były niczym w porównaniu z wykonywanym zawodem. Na szczęście, mało kto wiedział kim jest, choć praca incognito czasami była trudna.
– To nie jest zły pomysł – oczy ciemnowłosej błysnęły niebezpiecznie, kiedy w myślach odszukiwała adresy kasyn dla bogaczy – jeśli nie będę miała za co jeść i opłacić rachunków to wezmę to pod uwagę, z drugiej strony... zawsze mogę połączyć aktualną pracę z grą – wyciąganie informacji, obserwacja, wyczuwanie potencjalnych sprawców związanych z opisywanymi przezeń wiadomościami. Unosząc wzrok znad czerwonej cieczy, posłała Ely wymowne spojrzenie. To, które zwykle nie zwiastowało nic dobrego i kto jak kto, ale blondynka znała jej najlepiej. To własnie przy niej najczęściej wpadała na najgłupsze, najgorsze i te najlepsze pomysły. – Jesteś genialna, karmelku – uśmiechnęła się niewinnie, sugerując, że póki co nie zamierza zdradzać swojego pomysłu. Taka była: musiała wszystko na początku przetrawić sama, żeby potem w najmniej odpowiednim momencie kogoś zaskoczyć, w tym przypadku swoją urokliwą przyjaciółkę, której nie zamierzała ponownie wypuścić z rąk.
– To dziwne – podsumowała natomiast przeprowadzkę Meadowes, wzdychając – zawsze byłaś córunią tatunia, co się zmieniło? – nie wierzyła, że dorosły wiek Ely był tu jakimkolwiek powodem, skoro większość kobiet nawet po ślubie w oczach ojców pozostawała małymi dziewczynkami, wyłączając szlachecką część społeczeństwa, która rządziła się innymi prawami – nie kuś mnie, Ely, wiesz, że jestem do tego zdolna – poprawiła się między poduszkami, ówcześnie siadając w siadzie skrzyżnym – ale nie wiem co twoi mężczyźni by powiedzieli na ten temat – tak, tym razem to ona mówiła o wężach.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Teatralne przewrócenie oczyma miało dosadnie skomentować nagły zapał, jaki obudził się w Gillian - zapomniała już z jaką łatwością czarownica adaptowała czasem niefortunnie, bezmyślnie zaproponowane pomysły i wdrażała je w życie tak, by ostatecznie wyjść na tym jak najlepiej. Cóż, być może z wykluczeniem ostatnich lat. W czasach szkolnych Elyon zazdrościła wszystkim o podobnych talentach tego daru; sama musiała często wytężać mózg przez długie godziny, by z rozsianej po umyśle kreatywności wybrać szczątki dobrego pomysłu i pozwolić mu ujrzeć świało dzienne. Miała ich milion, tysiąc na minutę, jednak do realnego wykorzystania pozostawał zwykle jeden, góra dwa - i, na brodę Merlina, jakim prawem niektórzy potrafili zrobić użytek z całego tego miliona?
- Nigdy się nie mylę, jestem genialna... Ewidentnie musieli podmienić cię tam, gdziekolwiek się szlajałaś - podsumowała, wzdychając pobłażliwie. Nawet jeśli słowa Gillian nasączone były podwójnym, żartobliwym znaczeniem, a mądrości szkolnej przyjaciółki ta wcale nie doceniała, w głosie Elyon wciąż rozbrzmiewała nuta satysfakcji z przyjętych, naciąganych komplementów; z reguły wszystkim dziewojom z jej bezpośredniego towarzystwa łatwo było zaspokoić jej ego kilkoma miłymi słowami, a dzisiejsze spotkanie nie było wyjątkiem od innych tego typu okazji. - Swoją drogą, właśnie. - Usta ułożyły się w ciekawskim uśmiechu. - Jeśli to nie tajemnica, albo chociaż jeżeli możesz się podzielić jej częścią - gdzie ty w ogóle byłaś? Dokąd uciekłaś? Nie musisz mi opowiadać co robiłaś, ani nawet co cię tam wygnało; jestem po prostu ciekawa tego, co widziałaś.
Przekrzywiła głowę, upiła wina, przełożyła karty trzymane w dłoni tak, by ich kolejność miała większy sens i odbiła atak Gillian swoją damą. W jej mniemaniu pytanie było dość niewinne. Nie plądrowało kierującej wyborami czarownicy motywacji, nie wkraczało w obszar zbyt prywatny, a jedynie dociekało zarejestrowanych przez nią krajobrazów, widoków. Może przechadzała się portami na jakiejś odległej wyspie, przyglądała złowionym rybom o kolorowych łuskach? Może przemierzała ciasne uliczki weneckich korytarzy, pływała po kanałach? A może wygrzewała się w słońcu pustyni, wśród palm i oaz? Lub choćby zaszyła się gdzieś niedaleko, na innych terenach Wielkiej Brytanii, ale wciąż tam, dokąd nie sięgały pozbawione przyjemności eksploracji oczy Elyon. Ona sama miała okazję podróżować tylko przez swoje węże - ich obecność była dla niej poznaniem wszelkich miejsc, z jakich wywodziły się ich gatunki, zapalnikiem dzikiej wyobraźni, jakoby sama odwiedzała odległe zakątki świata, w jakich żyły. Czy ty aby na pewno sama nie zamknęłaś się w terrarium?
Na wspomnienie o ojcu wyprostowała nieznacznie plecy, poprawiła się na kanapie, dopiła wino znajdujące się w kieliszku - po czym odłożyła karty i napełniła go ponownie, proponując to samo Gillian.
- Prawdę mówiąc - nie dogadujemy się za dobrze. Prywatnie. Naukowo moglibyśmy rozmawiać godzinami, to fakt, ale gdy chcemy spędzić ze sobą trochę czasu tak po prostu, zapada cisza... I chyba żadne z nas nie wie, jak się wtedy zachować - wyznała, czując w ustach nieprzyjemną gorycz. - Śmierć matki wpłynęła na niego mocniej niż myślałam, z każdym rokiem jest coraz gorzej. Czeka na każdą możliwość odwiedzenia jej grobu. Już chyba tylko praca trzyma go przy zdrowych zmysłach. - Spojrzenie utkwiło w kociaku wdrapującym się na jej kolana; czarodziej pomógł jej urządzić to mieszkanie, przeznaczył na nią zbierane przez całe życie oszczędności, sam natomiast został w starym, pustym domu zamieszkanym przez wspomnienia. Rozpromieniła się jednak szybko, nie chcąc zatruwać atmosfery spotkania; uśmiech, jaki powrócił na jej usta, był jednak trochę przygaszony. - Och, zapraszam. Tylko musiałabyś spać na kanapie; swojego łóżka ci nie oddam - bo jestem jędzą, a wszystkie sypialnie dla gości akurat niedawno w magiczny sposób zaginęły.
- Nigdy się nie mylę, jestem genialna... Ewidentnie musieli podmienić cię tam, gdziekolwiek się szlajałaś - podsumowała, wzdychając pobłażliwie. Nawet jeśli słowa Gillian nasączone były podwójnym, żartobliwym znaczeniem, a mądrości szkolnej przyjaciółki ta wcale nie doceniała, w głosie Elyon wciąż rozbrzmiewała nuta satysfakcji z przyjętych, naciąganych komplementów; z reguły wszystkim dziewojom z jej bezpośredniego towarzystwa łatwo było zaspokoić jej ego kilkoma miłymi słowami, a dzisiejsze spotkanie nie było wyjątkiem od innych tego typu okazji. - Swoją drogą, właśnie. - Usta ułożyły się w ciekawskim uśmiechu. - Jeśli to nie tajemnica, albo chociaż jeżeli możesz się podzielić jej częścią - gdzie ty w ogóle byłaś? Dokąd uciekłaś? Nie musisz mi opowiadać co robiłaś, ani nawet co cię tam wygnało; jestem po prostu ciekawa tego, co widziałaś.
Przekrzywiła głowę, upiła wina, przełożyła karty trzymane w dłoni tak, by ich kolejność miała większy sens i odbiła atak Gillian swoją damą. W jej mniemaniu pytanie było dość niewinne. Nie plądrowało kierującej wyborami czarownicy motywacji, nie wkraczało w obszar zbyt prywatny, a jedynie dociekało zarejestrowanych przez nią krajobrazów, widoków. Może przechadzała się portami na jakiejś odległej wyspie, przyglądała złowionym rybom o kolorowych łuskach? Może przemierzała ciasne uliczki weneckich korytarzy, pływała po kanałach? A może wygrzewała się w słońcu pustyni, wśród palm i oaz? Lub choćby zaszyła się gdzieś niedaleko, na innych terenach Wielkiej Brytanii, ale wciąż tam, dokąd nie sięgały pozbawione przyjemności eksploracji oczy Elyon. Ona sama miała okazję podróżować tylko przez swoje węże - ich obecność była dla niej poznaniem wszelkich miejsc, z jakich wywodziły się ich gatunki, zapalnikiem dzikiej wyobraźni, jakoby sama odwiedzała odległe zakątki świata, w jakich żyły. Czy ty aby na pewno sama nie zamknęłaś się w terrarium?
Na wspomnienie o ojcu wyprostowała nieznacznie plecy, poprawiła się na kanapie, dopiła wino znajdujące się w kieliszku - po czym odłożyła karty i napełniła go ponownie, proponując to samo Gillian.
- Prawdę mówiąc - nie dogadujemy się za dobrze. Prywatnie. Naukowo moglibyśmy rozmawiać godzinami, to fakt, ale gdy chcemy spędzić ze sobą trochę czasu tak po prostu, zapada cisza... I chyba żadne z nas nie wie, jak się wtedy zachować - wyznała, czując w ustach nieprzyjemną gorycz. - Śmierć matki wpłynęła na niego mocniej niż myślałam, z każdym rokiem jest coraz gorzej. Czeka na każdą możliwość odwiedzenia jej grobu. Już chyba tylko praca trzyma go przy zdrowych zmysłach. - Spojrzenie utkwiło w kociaku wdrapującym się na jej kolana; czarodziej pomógł jej urządzić to mieszkanie, przeznaczył na nią zbierane przez całe życie oszczędności, sam natomiast został w starym, pustym domu zamieszkanym przez wspomnienia. Rozpromieniła się jednak szybko, nie chcąc zatruwać atmosfery spotkania; uśmiech, jaki powrócił na jej usta, był jednak trochę przygaszony. - Och, zapraszam. Tylko musiałabyś spać na kanapie; swojego łóżka ci nie oddam - bo jestem jędzą, a wszystkie sypialnie dla gości akurat niedawno w magiczny sposób zaginęły.
we saw the power to change the future in our dream
Temat tamtej podróży, choć zamknięty i wciśnięty głęboko pomiędzy odpowiednie szufladki w głowie, wciąż pozostawał w pewien sposób drażliwy. Nie dlatego, że sama podróż była błędem – bo nie była, coś przecież z niej wyniosła – ale skojarzenia z nią wiązane bardzo szybko potrafiły zepsuć nastrój ciemnowłosej.
– Powiedzmy, że to miał być początek nowego życia, lepszego życia – odwróciła spojrzenie na trzymaną w dłoni talię, ale wstrzymała się z wyciągnięciem kolejnej karty – postawiłam wszystko na jedną kartę, zebrałam się i wyjechałam do Norwegii z moim narzeczonym, który po miesiącu zostawił mi tylko pierścionek i zniknął. Nie jestem pewna czy w ogóle żyje – leniwie zsunęła niewielką obrączkę wysadzaną cyrkoniami z palca, po czym przesunęła ją po stoliku w stronę Elyon. Mała błyskotka od czasu do czasu systematycznie parzyła ją w skórę, przypominając o swoim istnieniu i tym, co sobie postanowiła zaraz po powrocie do domu rodzinnego – tak przynajmniej tłumaczyła sobie to dziwne zjawisko – oczywiście sam miesiąc był w porządku, inni ludzie, jedzenie, historia, piękne widoki, nie tak ponure jak u nas w Anglii, bardziej nostalgiczne, chociaż znalezienie pracy nie doszło do skutku. A po tym miesiącu już nie opłacało mi się szukać, skoro wróciłam – nie wiedziała co może jeszcze dodać, obawiając się reakcji Elyon na wieść o rychłych zaręczynach i równie szybkim końcu – a ten chłopak... myślałam, że się zakochałam i jeśli tak ma wyglądać miłość, to ja podziękuję – wzruszyła ramionami. Nigdy zresztą nie potrafiła zrozumieć relacji damsko–męskich, miłostek i gorących romansów, nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie czym jest miłość, skoro to, co przeżyła niekoniecznie nią było, lecz absurdalnym zafascynowaniem i chwilą słabości. Nigdy też nie ukrywała, że zazdrościła blondynce wianuszka adoratorów, których ona – jako dobra przyjaciółka – zawsze obserwowała i pilnowała, żeby nie złamali jej karmelkowi serca. Nieświadomie roztaczała nad Elyon parasol bezpieczeństwa, swoje szczęście w szkole spychając na dalszy plan; czuła się zobowiązana, skoro to dzięki niej wreszcie zjednała sobie całkiem zgrane grono znajomych, jednak spytana o to wprost – zaprzeczyłaby. Nie brała pod uwagę faktu, że prawdopodobnie gdyby nie odwróciła się od przyjaciółki, to ta wybiłaby jej z głowy ten głupi pomysł i zaręczyny, zapominając, że nie tylko tata Tremaine wyczuwał kłopoty, ale i Meadowes również. Kto jednak słuchał rodziców mając na oczach różowe okulary?
Spoważniała natomiast, wysłuchując dziewczyny z uwagą i współczuciem, kiedy natychmiast przed oczami stanęły jej relacje z rodziną, śmierć siostry i ojca, depresja matki i brak porozumienia między nimi obiema. Pozwalając sobie na blady uśmiech, poszła w ślady przyjaciółki: odłożyła karty na stół, wyprostowała się i postawiła kieliszek na blacie czekając na jego uzupełnienie. Nie musiała odpowiadać; winem nigdy nie gardziła.
– Powinnaś z nim porozmawiać i powiedzieć mu co czujesz – odparła cicho – rozmowa jest najlepszym, co można w tym momencie zrobić, w innym wypadku będziesz się zastanawiać co robi i zamartwiać się niepotrzebnie – doradzanie innym szło zdecydowanie lepiej, niż doradzanie samej sobie, podobnie zresztą realizacja planu, który próbowała wprowadzić w życie od dnia śmierci ojca. Miała świadomość, że rozmowa z mamą była koniecznością, by stłamszone głęboko emocje i myśli przestały ją męczyć, przytłaczając sobą najczęściej w środku nocy i każdym najmniej odpowiednim momencie, ale próba podjęcia tego tematu nie była wcale taka prosta – to nie jest łatwe, Ely, coś o tym wiem, ale musisz reagować, póki nie jest za późno – dodała, pozostawiając Meadowes furtkę gotową do otworzenia. Do tej pory nie wspomniała jej o śmierci ojca i dziwiła się, że tak długo trzymała to wewnątrz. Być może za długo, gdy zamiast przyjemnego posmaku wina czuła w gardle ogromną gulę.
– Powiedzmy, że to miał być początek nowego życia, lepszego życia – odwróciła spojrzenie na trzymaną w dłoni talię, ale wstrzymała się z wyciągnięciem kolejnej karty – postawiłam wszystko na jedną kartę, zebrałam się i wyjechałam do Norwegii z moim narzeczonym, który po miesiącu zostawił mi tylko pierścionek i zniknął. Nie jestem pewna czy w ogóle żyje – leniwie zsunęła niewielką obrączkę wysadzaną cyrkoniami z palca, po czym przesunęła ją po stoliku w stronę Elyon. Mała błyskotka od czasu do czasu systematycznie parzyła ją w skórę, przypominając o swoim istnieniu i tym, co sobie postanowiła zaraz po powrocie do domu rodzinnego – tak przynajmniej tłumaczyła sobie to dziwne zjawisko – oczywiście sam miesiąc był w porządku, inni ludzie, jedzenie, historia, piękne widoki, nie tak ponure jak u nas w Anglii, bardziej nostalgiczne, chociaż znalezienie pracy nie doszło do skutku. A po tym miesiącu już nie opłacało mi się szukać, skoro wróciłam – nie wiedziała co może jeszcze dodać, obawiając się reakcji Elyon na wieść o rychłych zaręczynach i równie szybkim końcu – a ten chłopak... myślałam, że się zakochałam i jeśli tak ma wyglądać miłość, to ja podziękuję – wzruszyła ramionami. Nigdy zresztą nie potrafiła zrozumieć relacji damsko–męskich, miłostek i gorących romansów, nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie czym jest miłość, skoro to, co przeżyła niekoniecznie nią było, lecz absurdalnym zafascynowaniem i chwilą słabości. Nigdy też nie ukrywała, że zazdrościła blondynce wianuszka adoratorów, których ona – jako dobra przyjaciółka – zawsze obserwowała i pilnowała, żeby nie złamali jej karmelkowi serca. Nieświadomie roztaczała nad Elyon parasol bezpieczeństwa, swoje szczęście w szkole spychając na dalszy plan; czuła się zobowiązana, skoro to dzięki niej wreszcie zjednała sobie całkiem zgrane grono znajomych, jednak spytana o to wprost – zaprzeczyłaby. Nie brała pod uwagę faktu, że prawdopodobnie gdyby nie odwróciła się od przyjaciółki, to ta wybiłaby jej z głowy ten głupi pomysł i zaręczyny, zapominając, że nie tylko tata Tremaine wyczuwał kłopoty, ale i Meadowes również. Kto jednak słuchał rodziców mając na oczach różowe okulary?
Spoważniała natomiast, wysłuchując dziewczyny z uwagą i współczuciem, kiedy natychmiast przed oczami stanęły jej relacje z rodziną, śmierć siostry i ojca, depresja matki i brak porozumienia między nimi obiema. Pozwalając sobie na blady uśmiech, poszła w ślady przyjaciółki: odłożyła karty na stół, wyprostowała się i postawiła kieliszek na blacie czekając na jego uzupełnienie. Nie musiała odpowiadać; winem nigdy nie gardziła.
– Powinnaś z nim porozmawiać i powiedzieć mu co czujesz – odparła cicho – rozmowa jest najlepszym, co można w tym momencie zrobić, w innym wypadku będziesz się zastanawiać co robi i zamartwiać się niepotrzebnie – doradzanie innym szło zdecydowanie lepiej, niż doradzanie samej sobie, podobnie zresztą realizacja planu, który próbowała wprowadzić w życie od dnia śmierci ojca. Miała świadomość, że rozmowa z mamą była koniecznością, by stłamszone głęboko emocje i myśli przestały ją męczyć, przytłaczając sobą najczęściej w środku nocy i każdym najmniej odpowiednim momencie, ale próba podjęcia tego tematu nie była wcale taka prosta – to nie jest łatwe, Ely, coś o tym wiem, ale musisz reagować, póki nie jest za późno – dodała, pozostawiając Meadowes furtkę gotową do otworzenia. Do tej pory nie wspomniała jej o śmierci ojca i dziwiła się, że tak długo trzymała to wewnątrz. Być może za długo, gdy zamiast przyjemnego posmaku wina czuła w gardle ogromną gulę.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pozłacana błyskotka przesunęła się w jej kierunku z głośnym, nieprzyjemnym szurnięciem, dziwnie ostrym, zupełnie tak, jakby niewidzialne dla oka sztylety drażniły drewnianą powierzchnię blatu, igrały z wyrobionymi przez czas wnękami; musiały wbijać się też w palce Gillian, gdy ta nosiła pamiątkę na palcu. Bez słowa sięgnęła po biżuterię, uniosła ją bliżej swoich oczu, przyjrzała się sfałszowanym, niby szlachetnym kamieniom - kłamstwo pozostawało kłamstwem pomimo niewątpliwego uroku, jaki roztaczał wokół siebie pierścionek, jednak chyba największe wrażenie wywierały słowa wypływające z ust przyjaciółki. Elyon słuchała ich z szeroko otwartymi oczyma. Z rozchylonymi w zdumieniu ustami, nieruchoma, zupełnie jakby przestraszona, że nagły ruch z jej strony mógłby przeszkodzić w snutej opowieści o przeszłości czarownicy. A zatem powodem zniknięcia był mężczyzna? Piękna, krótkotrwała i zabójcza miłość posyłająca na drugi koniec świata, daleko za kurtynę tego co znajome i bezpieczne? Przypominało jej to historie z harlekinów, w których niegdyś namiętnie zaczytywała się jej matka. Lenora Meadowes uwielbiała co prawda szczęśliwe zakończenia.
Gdy wyznanie dobiegło końca, Elyon jeszcze przez chwilę pozwoliła sobie trwać w milczeniu, przetrawić niespodziewany napływ informacji. A to dopiero. Jedna z jej najbliższych przyjaciółek z czasów szkolnych zamierzała wziąć potajemny ślub i rozpocząć nowe życie? Po dłuższej chwili wydała z siebie zdumione westchnięcie, rozprostowała plecy, niejako przygnieciona opowieścią.
- Naprawdę nie próżnowałaś - podsumowała w końcu, aż nagle na jej policzki wkradła się czerwień i z impetem uderzyła dłonią o swoje kolano, strasząc przy tym nierozumiejące powagi sytuacji kocię. - Co za palant. Jak mógł tak po prostu cię zostawić? Gdybym była na jego miejscu, zrobiłabym wszystko, żebyś była szczęśliwa, dostała to, na co zasługujesz. Nawet nie miał odwagi żeby powiedzieć, że odchodzi... Buc. - Mięśnie twarzy wykrzywiły się w grymasie, zupełnie jakby czarownica przed momentem połknęła połowę najkwaśniejszej cytryny. Uniosła potem obrączke, kilkakrotnie obróciła ją w palcach i wyciągnęła trzymającą ją dłoń w kierunku Gillian. - Ale nie wszyscy mężczyźni są tacy, Gill. Nawet jeżeli ten dał ci taki ładny pierścionek, to nie znaczy, że już nigdy nie dostaniesz ładniejszego - od wierniejszego kandydata.
Posłany kobiecie uśmiech był już pogodniejszy, wspierający, miał na celu napawać ją pewną nadzieją - w oczach Elyon tylko kwestią czasu było zamążpójście Tremaine, nawet biorąc pod uwagę jej trudny charakter; wiedziała przecież, że niektórzy mężczyźni takie usposobienia właśnie lubili, za takimi się oglądali, za takimi wskoczyliby w ogień. Dodając do tego urodę, jaką obdarzona była Gillian, wszelkie wątpliwości odchodziły w niepamięć.
- Rozmawialiśmy - przyznała, dolała przyjaciółce wina. - Oczywiście, że rozmawialiśmy. Tylko widzisz, on cały czas mówi, że jest mu dobrze, że niczego nie potrzebuje, nie chce zmieniać. Może gdyby poznał jakąś uroczą damę w swoim wieku... Ale gdzie takich szukać? - Oparłwszy podbródek na dłoni znów uniosła kieliszek do swoich ust, przechyliła, przełknęła gładko. Wino rzeczywiście rozluźniało język, wprowadzało delikatny szum wśród myśli - ale nie na tyle, by jej uwadze umknął kryjący się za słowami Gillian sekret. Zmarszczyła brwi, zapytała powoli: - Coś o tym wiesz?
Gdy wyznanie dobiegło końca, Elyon jeszcze przez chwilę pozwoliła sobie trwać w milczeniu, przetrawić niespodziewany napływ informacji. A to dopiero. Jedna z jej najbliższych przyjaciółek z czasów szkolnych zamierzała wziąć potajemny ślub i rozpocząć nowe życie? Po dłuższej chwili wydała z siebie zdumione westchnięcie, rozprostowała plecy, niejako przygnieciona opowieścią.
- Naprawdę nie próżnowałaś - podsumowała w końcu, aż nagle na jej policzki wkradła się czerwień i z impetem uderzyła dłonią o swoje kolano, strasząc przy tym nierozumiejące powagi sytuacji kocię. - Co za palant. Jak mógł tak po prostu cię zostawić? Gdybym była na jego miejscu, zrobiłabym wszystko, żebyś była szczęśliwa, dostała to, na co zasługujesz. Nawet nie miał odwagi żeby powiedzieć, że odchodzi... Buc. - Mięśnie twarzy wykrzywiły się w grymasie, zupełnie jakby czarownica przed momentem połknęła połowę najkwaśniejszej cytryny. Uniosła potem obrączke, kilkakrotnie obróciła ją w palcach i wyciągnęła trzymającą ją dłoń w kierunku Gillian. - Ale nie wszyscy mężczyźni są tacy, Gill. Nawet jeżeli ten dał ci taki ładny pierścionek, to nie znaczy, że już nigdy nie dostaniesz ładniejszego - od wierniejszego kandydata.
Posłany kobiecie uśmiech był już pogodniejszy, wspierający, miał na celu napawać ją pewną nadzieją - w oczach Elyon tylko kwestią czasu było zamążpójście Tremaine, nawet biorąc pod uwagę jej trudny charakter; wiedziała przecież, że niektórzy mężczyźni takie usposobienia właśnie lubili, za takimi się oglądali, za takimi wskoczyliby w ogień. Dodając do tego urodę, jaką obdarzona była Gillian, wszelkie wątpliwości odchodziły w niepamięć.
- Rozmawialiśmy - przyznała, dolała przyjaciółce wina. - Oczywiście, że rozmawialiśmy. Tylko widzisz, on cały czas mówi, że jest mu dobrze, że niczego nie potrzebuje, nie chce zmieniać. Może gdyby poznał jakąś uroczą damę w swoim wieku... Ale gdzie takich szukać? - Oparłwszy podbródek na dłoni znów uniosła kieliszek do swoich ust, przechyliła, przełknęła gładko. Wino rzeczywiście rozluźniało język, wprowadzało delikatny szum wśród myśli - ale nie na tyle, by jej uwadze umknął kryjący się za słowami Gillian sekret. Zmarszczyła brwi, zapytała powoli: - Coś o tym wiesz?
we saw the power to change the future in our dream
Emocje, które towarzyszyły ciemnowłosej w tej chwili były zaskakująco zbliżone do tego, co czuła pierwszego wieczora po powrocie do Anglii. Rozgoryczenie, niezrozumienie – postanowiła sobie tamtego dnia, że nigdy więcej nie będzie rozdrapywać zabliźnionych ran, z ogromną łatwością uznając, że najwidoczniej tak miało być, a i pewnie los to dla niej szykował. Ale wino rządziło się innymi prawami.
Reakcja Eylon wyrwała ją z niewielkiego zawieszenia pomiędzy wspomnieniami a rzeczywistością i właściwie całkiem rozbawiła, na dowód czego parsknęła pod nosem.
– Było, minęło – powiedziała z uśmiechem, który miał być przekonujący, ale zapewne wyglądał podejrzanie – przynajmniej zostawił mi pierścionek – dodała, mrugając pojednawczo. W gruncie rzeczy nie widziała sensu w roztrząsaniu tego tematu, który dawno uważała za zakończony, nieważny i zwyczajnie niepotrzebny, ale rozumiała także potrzeby przyjaciółki. O ile nie pojmowała dużej części babskich zachowań, to było jej nadzwyczaj bliskie; inaczej nie byłaby redaktorką. – Z tego wszystkiego zdążyłam zapomnieć jak wygląda – skłamała bez zająknięcia, bo doskonale pamiętała tamtego człowieka, każdy rys jego twarzy, znamię i rozkład pieprzyków na plecach, tembr głosu i uśmiech, którym obdarzał ją prawie każdego dnia. Niegdyś był osobą, którą chciała widywać codziennie, dzisiaj – koszmarem przypominającym od czasu do czasu jak łatwo dała się nabrać na złudne uczucia. Nawet nie miała zamiaru słuchać o tym, że nie wszyscy mężczyźni są tacy sami. Wydany przez siebie wyrok uważała za niepodważalny.
– Wiesz, Ely? Zatrzymaj ten pierścionek, na znak mojej miłości i wierności... czy coś, uklęknęłabym, ale kolana już nie te – dodała szybko, taksując szarawymi tęczówkami małą błyskotkę spoczywającą na środku damskiej dłoni. Nie potrzebowała jej, nie chciała, lecz przez wiele lat nie potrafiła pozbyć się pamiątki po byłym narzeczonym, zawsze znajdując wymówkę lub celowo zapominając. Musiała jednak zamknąć stary rozdział i rozpocząć nowy, z kolei spotkanie przyjaciółki z dawnych lat wydawało się idealnym momentem na taką decyzję.
Gillian nie zorientowała się, że gra w karty już dawno odsunęła się na dalszy plan, zaś na pierwszy wysunęło wino i wylewanie leżących na sercu rzeczy, którymi nie miała (miały?) się z kim podzielić, ale czuła ogromną ulgę, zauważając, że wciąż potrafiły rozmawiać jak dawniej. Z początku targało nią zwątpienie; co, jeśli to między nimi zapadnie niezręczna cisza? Co, jeśli przez ten czas ich sposoby myślenia zmieniły się na tyle, żeby nie odnaleźć wspólnego punktu? Ale im dłużej tutaj siedziała, każda z wcześniejszych obaw znikała bezpowrotnie topiona w kieliszku czerwonej cieczy.
– Nie powie ci, że nie jest w porządku, to tak nie działa – stwierdziła nieco oschle, ale znała ten mechanizm. Widząc go na własne oczy i czując go na swojej skórze już co najmniej trzeci raz w życiu potrafiła poznać ten schemat działania. Nim jednak zdołała cokolwiek dopowiedzieć, spojrzenie dziennikarki napotkało na drodze wzrok Elyon. Zawahała się, ale nim zdołała przemyśleć swoje słowa, odpowiedziała:
– Mój ojciec dołączył do Emmy jakiś czas temu – walczyła ze sobą i napływającymi do oczu łzami, których kilka ostatecznie spłynęło po zaróżowionych od alkoholu policzkach – ale to nieistotne, nie rozmawiajmy o tym – wierzchem dłoni przetarła wilgotną skórę i sięgnęła po napełniony kieliszek – moja mama przechodzi coś podobnego – wróciła do tematu, przyłapując się na myśli, że sama nie zrobiła w kierunku pomocy żadnego kroku.
Reakcja Eylon wyrwała ją z niewielkiego zawieszenia pomiędzy wspomnieniami a rzeczywistością i właściwie całkiem rozbawiła, na dowód czego parsknęła pod nosem.
– Było, minęło – powiedziała z uśmiechem, który miał być przekonujący, ale zapewne wyglądał podejrzanie – przynajmniej zostawił mi pierścionek – dodała, mrugając pojednawczo. W gruncie rzeczy nie widziała sensu w roztrząsaniu tego tematu, który dawno uważała za zakończony, nieważny i zwyczajnie niepotrzebny, ale rozumiała także potrzeby przyjaciółki. O ile nie pojmowała dużej części babskich zachowań, to było jej nadzwyczaj bliskie; inaczej nie byłaby redaktorką. – Z tego wszystkiego zdążyłam zapomnieć jak wygląda – skłamała bez zająknięcia, bo doskonale pamiętała tamtego człowieka, każdy rys jego twarzy, znamię i rozkład pieprzyków na plecach, tembr głosu i uśmiech, którym obdarzał ją prawie każdego dnia. Niegdyś był osobą, którą chciała widywać codziennie, dzisiaj – koszmarem przypominającym od czasu do czasu jak łatwo dała się nabrać na złudne uczucia. Nawet nie miała zamiaru słuchać o tym, że nie wszyscy mężczyźni są tacy sami. Wydany przez siebie wyrok uważała za niepodważalny.
– Wiesz, Ely? Zatrzymaj ten pierścionek, na znak mojej miłości i wierności... czy coś, uklęknęłabym, ale kolana już nie te – dodała szybko, taksując szarawymi tęczówkami małą błyskotkę spoczywającą na środku damskiej dłoni. Nie potrzebowała jej, nie chciała, lecz przez wiele lat nie potrafiła pozbyć się pamiątki po byłym narzeczonym, zawsze znajdując wymówkę lub celowo zapominając. Musiała jednak zamknąć stary rozdział i rozpocząć nowy, z kolei spotkanie przyjaciółki z dawnych lat wydawało się idealnym momentem na taką decyzję.
Gillian nie zorientowała się, że gra w karty już dawno odsunęła się na dalszy plan, zaś na pierwszy wysunęło wino i wylewanie leżących na sercu rzeczy, którymi nie miała (miały?) się z kim podzielić, ale czuła ogromną ulgę, zauważając, że wciąż potrafiły rozmawiać jak dawniej. Z początku targało nią zwątpienie; co, jeśli to między nimi zapadnie niezręczna cisza? Co, jeśli przez ten czas ich sposoby myślenia zmieniły się na tyle, żeby nie odnaleźć wspólnego punktu? Ale im dłużej tutaj siedziała, każda z wcześniejszych obaw znikała bezpowrotnie topiona w kieliszku czerwonej cieczy.
– Nie powie ci, że nie jest w porządku, to tak nie działa – stwierdziła nieco oschle, ale znała ten mechanizm. Widząc go na własne oczy i czując go na swojej skórze już co najmniej trzeci raz w życiu potrafiła poznać ten schemat działania. Nim jednak zdołała cokolwiek dopowiedzieć, spojrzenie dziennikarki napotkało na drodze wzrok Elyon. Zawahała się, ale nim zdołała przemyśleć swoje słowa, odpowiedziała:
– Mój ojciec dołączył do Emmy jakiś czas temu – walczyła ze sobą i napływającymi do oczu łzami, których kilka ostatecznie spłynęło po zaróżowionych od alkoholu policzkach – ale to nieistotne, nie rozmawiajmy o tym – wierzchem dłoni przetarła wilgotną skórę i sięgnęła po napełniony kieliszek – moja mama przechodzi coś podobnego – wróciła do tematu, przyłapując się na myśli, że sama nie zrobiła w kierunku pomocy żadnego kroku.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon z kuchnią
Szybka odpowiedź