Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
To brzmi jak głupota. Szukanie guza w noc duchów, błąkanie się po nawiedzonych hotelach - trochę to dramatyczne wręcz. Pragnienie konfrontacji z największymi lękami, chociaż wiem co to oznacza. Ból rozrywający serce, smutek oraz zawstydzenie przed kimś, przed kim nie powinienem się otwierać. Ani teraz, ani nigdy. W ogóle. Mimo to świadomie podążam do paszczy lwa, nie będąc pewnym co tak właściwie robię. Chcę sobie coś udowodnić? Całkiem możliwe. Nieustannie brakuje mi adrenaliny, czegoś mocniejszego od codziennej rutyny na kursie. Wojna? Och, to też wydaje się już zbyt monotonne - i jestem przerażony tymi wnioskami. Zupełnie tak, jakbym wypleniał z siebie człowieczeństwo, ale to nieprawda. Zawsze będę stał na straży życia. Po prostu… dzisiejszej nocy śmierć kusi mnie bardziej niż zwykle. Zaprasza do zabawy, nęci i ekscytuje, dlatego właśnie zdecydowałem się na pojawienie się w nawiedzonym hotelu. Ciekaw, co przygotowały dla nas duchy. Przeszłości? Niezrozumienia? Przeznaczenia? Nie mam pojęcia.
Wiem tylko, że prezentuję się nadzwyczaj przeciętnie. Prosta, magiczna szata w czerni nocy nie wyróżnia mnie z tłumu. Zresztą, nie szukam uwagi, pocieszenia ani towarzystwa. No, może poza tym jednym jedynym, bez którego moje uczestnictwo w zabawie nie byłoby możliwe. Florence, dlaczego w ogóle o niej pomyślałem? Sam nie wiem. Znów moim życiem zawładnął impuls, niemający zbyt wiele wspólnego z rozsądkiem. Potem będę sobie pluł w brodę. Na razie propozycja została złożona, nie idzie jej już cofnąć.
- No co tam Fortescue, gotowa na rzeźnię? - pytam, kiedy już się spotykamy. Uśmiecham się trochę bezczelnie, a trochę niewinnie, bo przecież co złego to nie ja. Wcale nie chcę sprawić, żeby bała się jak mała dziewczynka szukająca strachów pod łóżkiem albo w szafie. Nuh-uh. - Mam nadzieję, że zabrałaś ze sobą porcję lodów dla duchów? Może dadzą się obłaskawić - rzucam lekko, po czym pociągam nosem. - Chociaż nie czuję żadnych zgniłych zapachów… - mruczę zamyślony. W końcu zjawy lubią takie dziwaczne rzeczy jak intensywny smród. Chyba nigdy tego nie pojmę. - Skoro masz ochotę na przegraną… nie będę oponować - dodaję wesoło, sprawiając wrażenie, jakby nasze kroki układające się w muzykę wygrywaną przez obcą kobietę wcale mnie nie stresowały. Nie, jestem oazą spokoju, wygram to, no przecież!
Wiem tylko, że prezentuję się nadzwyczaj przeciętnie. Prosta, magiczna szata w czerni nocy nie wyróżnia mnie z tłumu. Zresztą, nie szukam uwagi, pocieszenia ani towarzystwa. No, może poza tym jednym jedynym, bez którego moje uczestnictwo w zabawie nie byłoby możliwe. Florence, dlaczego w ogóle o niej pomyślałem? Sam nie wiem. Znów moim życiem zawładnął impuls, niemający zbyt wiele wspólnego z rozsądkiem. Potem będę sobie pluł w brodę. Na razie propozycja została złożona, nie idzie jej już cofnąć.
- No co tam Fortescue, gotowa na rzeźnię? - pytam, kiedy już się spotykamy. Uśmiecham się trochę bezczelnie, a trochę niewinnie, bo przecież co złego to nie ja. Wcale nie chcę sprawić, żeby bała się jak mała dziewczynka szukająca strachów pod łóżkiem albo w szafie. Nuh-uh. - Mam nadzieję, że zabrałaś ze sobą porcję lodów dla duchów? Może dadzą się obłaskawić - rzucam lekko, po czym pociągam nosem. - Chociaż nie czuję żadnych zgniłych zapachów… - mruczę zamyślony. W końcu zjawy lubią takie dziwaczne rzeczy jak intensywny smród. Chyba nigdy tego nie pojmę. - Skoro masz ochotę na przegraną… nie będę oponować - dodaję wesoło, sprawiając wrażenie, jakby nasze kroki układające się w muzykę wygrywaną przez obcą kobietę wcale mnie nie stresowały. Nie, jestem oazą spokoju, wygram to, no przecież!
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Bała się. Bała się wielu rzeczy i choć ostatnie wydarzenia sprawiły, że ciężar z wątłych barków opadł nieco, obniżając tym samym ilość dźwiganych problemów, to im bliżej Nocy Duchów się znajdowała, tym więcej koszmarów śniła. W dzień usiłowała zapomnieć - zajmowała się wszystkim tym, co mogłoby odwrócić uwagę Clary od przykrych wspomnień, ale pod osłoną nocy powracała do najskrytszych lęków. Uwalnianych jedynie przez podświadomość, ponieważ Waffling nie chciała się bać. Nie zamierzała żyć jako tchórz, w cieniu samej siebie; jednak na zewnątrz kobieta sprawiała wrażenie niepewnej. Musiała więc starać się jeszcze mocniej, tym samym wszystkie obawy tuszując pewnym siebie uśmiechem, zwłaszcza w otoczeniu Bertiego. Rozkosznie wesołego oraz energicznego pomimo tego, co zdołał niedawno przeżyć. Podziwiała w nim hart ducha oraz niezłomność charakteru - chciała być równie trudna do zniszczenia. Wytrzymała, bez obaw spoglądająca w przyszłość, choć ta wyglądała jak zamazana plama czegoś, na co nie czeka się z zapartym tchem wraz z niecierpliwością. Dlatego Clarence po prostu żyła z dnia na dzień, wyznaczając sobie nowe cele i… jakoś przy wesołym cukierniku łatwiej je osiągała.
Chyba tylko dlatego dała się namówić na przerażające przebranie… jako pani klaun prezentowała się wręcz okropnie, ale w tym strasznym sensie - natapirowane włosy w nieładzie przypominały gniazdo jakiegoś ptaka, zmechacony kapelusz nieco ugrzeczniał ten widok, ale makijaż twarzy został zrobiony wręcz perfekcyjnie! Clara nie mogła się nadziwić jak bardzo nie przypominała siebie, do tego kolorowe, wyblakłe ubranie… nie poznałaby się za nic na świecie. Wręcz dotykała zaskoczona swej twarzy pragnąć zorientować się czy na pewno odbicie w lustrze należało do niej - i należało, w istocie.
- Mam nadzieję, że strachy uciekną przed nami w popłochu - zwierzyła się swojemu Panu Klaunowi, kiedy zbliżali się do miejsca zbiórki. Uśmiechała się cały czas, co musiało wyglądać naprawdę strasznie karykaturalnie, ale w ten sposób maskowała swoją niepewność. Nie wiedziała co zastaną w środku i jak mocno odbije się to na kruchej psychice czarownicy. - Jeśli ty byłbyś rycerzem to ja kim? Zapomnianym szkieletem uwięzionej w wieży księżniczki? - spytała w zastanowieniu, choć musiała przyznać, że Bott miał trochę racji. Tytuł dzielnego, bohaterskiego klauna nie brzmiał zbyt dostojnie. - Jeśli powiem, że uratował mnie Bertie, to chyba od razu skojarzą cię z bohaterem - odpowiedziała pocieszająco, domyślając się, że w serduszku mężczyzny zakwitł smutek. Na chwilę, ale jednak! - Zobaczmy - przytaknęła, po czym ścisnęła rękę towarzysza. - To wiesz, tak dla bezpieczeństwa - wybąkała nieco zawstydzona, mając nadzieję, że jej nie wyśmieje ani nie odtrąci; byłoby jej z tego powodu niezwykle przykro. Jednak zamiast koncentrować się na odczuwanej niezręczności, zaczęła wdychać morskie zapachy - cóż, nie przypominało to przynajmniej środowiska kwintopedów.
Chyba tylko dlatego dała się namówić na przerażające przebranie… jako pani klaun prezentowała się wręcz okropnie, ale w tym strasznym sensie - natapirowane włosy w nieładzie przypominały gniazdo jakiegoś ptaka, zmechacony kapelusz nieco ugrzeczniał ten widok, ale makijaż twarzy został zrobiony wręcz perfekcyjnie! Clara nie mogła się nadziwić jak bardzo nie przypominała siebie, do tego kolorowe, wyblakłe ubranie… nie poznałaby się za nic na świecie. Wręcz dotykała zaskoczona swej twarzy pragnąć zorientować się czy na pewno odbicie w lustrze należało do niej - i należało, w istocie.
- Mam nadzieję, że strachy uciekną przed nami w popłochu - zwierzyła się swojemu Panu Klaunowi, kiedy zbliżali się do miejsca zbiórki. Uśmiechała się cały czas, co musiało wyglądać naprawdę strasznie karykaturalnie, ale w ten sposób maskowała swoją niepewność. Nie wiedziała co zastaną w środku i jak mocno odbije się to na kruchej psychice czarownicy. - Jeśli ty byłbyś rycerzem to ja kim? Zapomnianym szkieletem uwięzionej w wieży księżniczki? - spytała w zastanowieniu, choć musiała przyznać, że Bott miał trochę racji. Tytuł dzielnego, bohaterskiego klauna nie brzmiał zbyt dostojnie. - Jeśli powiem, że uratował mnie Bertie, to chyba od razu skojarzą cię z bohaterem - odpowiedziała pocieszająco, domyślając się, że w serduszku mężczyzny zakwitł smutek. Na chwilę, ale jednak! - Zobaczmy - przytaknęła, po czym ścisnęła rękę towarzysza. - To wiesz, tak dla bezpieczeństwa - wybąkała nieco zawstydzona, mając nadzieję, że jej nie wyśmieje ani nie odtrąci; byłoby jej z tego powodu niezwykle przykro. Jednak zamiast koncentrować się na odczuwanej niezręczności, zaczęła wdychać morskie zapachy - cóż, nie przypominało to przynajmniej środowiska kwintopedów.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przeszliście przez próg i poczuliście się niezwykle lekko - tak lekko, że wasze stopy oderwały się od podłogi. Oddalaliście się od drzwi, które z jęczącym skrzypnięciem zamknęły się, odcinając wam drogę ucieczki. pokój był zaskakująco wysoki, a na suficie znajdował się świetlik z pomarańczowego szkła, od którego wijąc się opadało osiem świetlistych lasso, krótszych i dłuższych, przypominających słoneczne promienie. Ich blask pozwolił wam dostrzec coś jeszcze - kule, większe i mniejsze, które unosiły się razem z wami w przestrzeni. Niektóre promienie i kule zdawały się być do siebie podobne barwą lub fakturą - nie dane było wam jednak zastanowić się nad tym dłużej, ponieważ dopiero teraz zorientowaliście się, że z każdą upływającą minutą oddycha się wam coraz ciężej, zupełnie jakby wraz z grawitacją znikało powietrze.
Musicie dopasować kule - planety - do odpowiednich promieni. ST wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczana jest biegłość astronomii.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 dla obu postaci na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Dodatkowo, jeżeli tylko jedna postać posiada biegłość astronomii i zdecyduje się udzielić wskazówek drugiej osobie z pary, czarodziej nie posiadający biegłości może liczyć bonus z biegłości astronomii zamiast -40 jako 0.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Musicie dopasować kule - planety - do odpowiednich promieni. ST wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczana jest biegłość astronomii.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 dla obu postaci na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Dodatkowo, jeżeli tylko jedna postać posiada biegłość astronomii i zdecyduje się udzielić wskazówek drugiej osobie z pary, czarodziej nie posiadający biegłości może liczyć bonus z biegłości astronomii zamiast -40 jako 0.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Zawiasy ciężkich, starych drzwi skrzypnęły, kiedy weszliście do kolejnego pokoju. Panował w nim nieprzyjazny półmrok, lecz mimo wątłego światła byliście w stanie zorientować się, że wielkie, ciemne wieże wyrastające tuż przed waszymi oczami to ogromne biblioteczne regały. Szybko okazało się, że za waszymi plecami zamiast wejścia również znajduje się jeden z nich - a w dłoni, która przed chwilą złapała za klamkę pojawiła się podniszczona księga, na której matowymi, złotymi literami brzmiało pytanie: Kto szuka wyjścia? Księgi były stare, podarte, niektóre zgniłe - ich woń zamiast zapachu nowego pergaminu przypominała bardziej zatęchły i zawilgotniały loch. Trudno było rozczytać się w zatartych literach, lecz zaskakującym było, że na każdej z nich widniało jedynie imię i nazwisko, żadnych tytułów. Nie jednak zdołaliście na dobre rozejrzeć się po zamkowej bibliotece powietrze przeciął powolny, skrzekliwy śmiech.
- Cóż za głupcy zdecydowali się tu wejść?
Głos przyprawiał o szczękościsk, nieprzyjemnym połączeniem wysokich i niskich tonów wdzierając się do waszych uszu. Pomieszczenie zniekształcało jednak dźwięk - nie byliście pewni skąd on tak dokładnie dociera. Także i wasze kroki odbijały się zwielokrotnionym echem, plącząc się wraz z coraz głośniejszym, chrobotliwym szuraniem brzmiącym tak, jakby coś dużego przemieszczało się coraz bliżej i bliżej pomiędzy regałami.
- Poznam wasze wszystkie sekrety, powie mi to wasze imię… a kogo sekrety poznam, na kim położę swoje oko, ten zostanie tu już na wieczność. Księgi, tyle ksiąg, tyle historii… Cóż za głupcy zdecydowali się więc tu wejść?
Zarówno wyjście, jak i strażnik biblioteki chcieli znać wasze imiona - jednak czy wyjawienie tego prawdziwego było rozsądnym posunięciem?
Wykonujecie rzut na kłamstwo, wasze wyniki sumują się, a do rzutu należy dodać bonus przysługujący z posiadanego poziomu biegłości kłamstwa. ST okłamania pokoju wynosi 60.
Biegłość historii magii pozwoli wam uwiarygodnić swoje alter ego i tym samym obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
- Cóż za głupcy zdecydowali się tu wejść?
Głos przyprawiał o szczękościsk, nieprzyjemnym połączeniem wysokich i niskich tonów wdzierając się do waszych uszu. Pomieszczenie zniekształcało jednak dźwięk - nie byliście pewni skąd on tak dokładnie dociera. Także i wasze kroki odbijały się zwielokrotnionym echem, plącząc się wraz z coraz głośniejszym, chrobotliwym szuraniem brzmiącym tak, jakby coś dużego przemieszczało się coraz bliżej i bliżej pomiędzy regałami.
- Poznam wasze wszystkie sekrety, powie mi to wasze imię… a kogo sekrety poznam, na kim położę swoje oko, ten zostanie tu już na wieczność. Księgi, tyle ksiąg, tyle historii… Cóż za głupcy zdecydowali się więc tu wejść?
Zarówno wyjście, jak i strażnik biblioteki chcieli znać wasze imiona - jednak czy wyjawienie tego prawdziwego było rozsądnym posunięciem?
Wykonujecie rzut na kłamstwo, wasze wyniki sumują się, a do rzutu należy dodać bonus przysługujący z posiadanego poziomu biegłości kłamstwa. ST okłamania pokoju wynosi 60.
Biegłość historii magii pozwoli wam uwiarygodnić swoje alter ego i tym samym obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Gwen przybiła Johnemu piątkę bez szczególnego przekonania, nie chcąc robić hałasu, gotowa uciekać, gdyby cokolwiek wokół drgnęło w podejrzany sposób.
– Może nie ma… – mruknęła bez przekonania, spoglądając w miejsce, w którym przed chwilą roiło się od duchów. Zadrżała.
Widząc, jak Johny sięga po piersiówkę, przeszło jej przez myśl, że chłopak może mieć problemy z alkoholem. W jej otoczeniu nie było wielu osób tak często sięgających po tę używkę jak on. Malarz praktycznie się z nią nie rozstawał, bezustannie pachnąc alkoholem. Kim jednak była, aby cokolwiek mu na ten temat mówić? Po prostu poczuła, że się trochę o niego martwi.
Ruszyli dalej. Gwen cały czas nie odsuwała się od Johnego nawet o krok. Gdy zobaczyła cielska śpiących zwierząt, zadrżała po raz kolejny, robiąc wielkie oczy. Bojczuk próbował ją uspokajać na migi, jednak to dało tylko przeciwny efekt. Tętno Gwen podskoczyło, a myśli zaczęły wariować.
Przecież Johny dopiero co mówił, że tu nie ma żadnych wilkołaków i wampirów! A te dwa stworzenia to co, pieski preriowe? Pudle? W jaki sposób ona dała mu się na to namówić! Już nigdy, przenigdy mu nie zaufa, jeśli chodzi o takie wycieczki. To był absolutnie najgorszy z możliwych pomysłów. Następnym razem będą najwyżej rzeźbić w mydle po raz kolejny. Żadnych kolejnych wycieczek do tajemniczych zamków pojawiających się raz do roku! To przecież był absolutnie głupi pomysł. W jaki sposób w ogóle wpadł do głowy Bojczuka?
Ruszyła za nim, starając się iść tak cicho, jak tylko była w stanie, ale nie było to proste. Nie miała doświadczenia w prześlizgiwaniu się przy dwóch wielkich wilkołakach. Poza tym chodzenie cicho oznaczało, że przynajmniej na chwilę musiała odkleić się od ramienia kolegi, co wcale nie pomagało jej samopoczuciu. Chciała jak najszybciej wyjść z tego miejsca i znaleźć się w ciepłym, przyjemnym łóżku, a jeśli to było niemożliwe przynajmniej znów poczuć bliskość ciała drugiej osoby, znajdując w nim oparcie. Niestety, w tej chwili było to niemożliwe i Gwen po prostu robiła wszystko, aby nie obudzić przerażających stworzeń śpiących tuż obok.
| Nie mam biegłości ukrywania się
– Może nie ma… – mruknęła bez przekonania, spoglądając w miejsce, w którym przed chwilą roiło się od duchów. Zadrżała.
Widząc, jak Johny sięga po piersiówkę, przeszło jej przez myśl, że chłopak może mieć problemy z alkoholem. W jej otoczeniu nie było wielu osób tak często sięgających po tę używkę jak on. Malarz praktycznie się z nią nie rozstawał, bezustannie pachnąc alkoholem. Kim jednak była, aby cokolwiek mu na ten temat mówić? Po prostu poczuła, że się trochę o niego martwi.
Ruszyli dalej. Gwen cały czas nie odsuwała się od Johnego nawet o krok. Gdy zobaczyła cielska śpiących zwierząt, zadrżała po raz kolejny, robiąc wielkie oczy. Bojczuk próbował ją uspokajać na migi, jednak to dało tylko przeciwny efekt. Tętno Gwen podskoczyło, a myśli zaczęły wariować.
Przecież Johny dopiero co mówił, że tu nie ma żadnych wilkołaków i wampirów! A te dwa stworzenia to co, pieski preriowe? Pudle? W jaki sposób ona dała mu się na to namówić! Już nigdy, przenigdy mu nie zaufa, jeśli chodzi o takie wycieczki. To był absolutnie najgorszy z możliwych pomysłów. Następnym razem będą najwyżej rzeźbić w mydle po raz kolejny. Żadnych kolejnych wycieczek do tajemniczych zamków pojawiających się raz do roku! To przecież był absolutnie głupi pomysł. W jaki sposób w ogóle wpadł do głowy Bojczuka?
Ruszyła za nim, starając się iść tak cicho, jak tylko była w stanie, ale nie było to proste. Nie miała doświadczenia w prześlizgiwaniu się przy dwóch wielkich wilkołakach. Poza tym chodzenie cicho oznaczało, że przynajmniej na chwilę musiała odkleić się od ramienia kolegi, co wcale nie pomagało jej samopoczuciu. Chciała jak najszybciej wyjść z tego miejsca i znaleźć się w ciepłym, przyjemnym łóżku, a jeśli to było niemożliwe przynajmniej znów poczuć bliskość ciała drugiej osoby, znajdując w nim oparcie. Niestety, w tej chwili było to niemożliwe i Gwen po prostu robiła wszystko, aby nie obudzić przerażających stworzeń śpiących tuż obok.
| Nie mam biegłości ukrywania się
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 24.03.19 23:13, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Nawet ludzie rozsądni robili czasem głupie rzeczy, zazwyczaj z ciekawości. Charlie zdarzało się to stosunkowo rzadko, ale – zdarzało się. Mimo raczej asekuracyjnej, rozważnej postawy, którą utrzymywała w życiu, czasem zdarzało jej się zrobić coś odważnego – jak choćby dołączyć do Zakonu, albo pójść z Rią do anomalii w mungowej łazience niecałe dwa tygodnie temu. Wtedy też dużo ryzykowała, ale zrobiła to, bo czuła że tak trzeba. Teraz pchał ją do przodu głód wiedzy, choć może rozsądniej byłoby, gdyby poprosiły kogoś z Zakonników, kogoś kto był bieglejszy w magii i mógłby w razie potrzeby uratować je z opałów i obronić przed niebezpieczeństwem. Ale już za późno, przyszły tu same i musiały samotnie zmierzyć się z potencjalnymi wyzwaniami.
- Moje kocie ciało funkcjonuje tak, jak prawdziwy kot. Widzę, słyszę i czuję zapachy jak kot, i równie zwinnie i bezszelestnie się poruszam – zapewniła. Możliwości zwierzęcego wcielenia były naprawdę niesamowite i pozwalały spojrzeć na świat w zupełnie inny sposób, który inaczej byłby dla niej niedostępny. Nigdy nie żałowała, że podjęła trud nauki tej umiejętności. – Dobrze byłoby znaleźć coś pomocnego w przyszłych badaniach – także zniżyła głos do szeptu, bo w końcu kto wie, co kryło się za rogiem korytarza? Albo kto?
Niestety w przypadku Very sprawa była dość skomplikowana i rodząca w jej umyśle coraz bardziej pesymistyczne myśli.
- Nigdy nie znikała na tak długo bez uprzedzenia. Nigdy. To nie w jej stylu – zapewniła, całkowicie przekonana że tak właśnie było. Że rozważna Vera, która zawsze dbała o bliskich bardziej niż o siebie samą, nie zachowałaby się w tak egoistyczny sposób, nie pozwoliłaby, żeby pragnienie przygód wzięło górę nad rozsądkiem. Nie należała do ludzi, którzy znikali nie licząc się z nikim. – Mieszkamy razem. Powiedziałaby, gdyby planowała dłuższy wyjazd, ale nie ma jej już dwa tygodnie, a sowa wraca bez odpowiedzi. W Mungu też jej nie ma, wiedziałabym, gdyby trafiła do szpitala. – W końcu tam pracowała, i czasem pytała zaufanych uzdrowicieli czy na oddział nie trafiła jej siostra, ale bezskutecznie. Co, jeśli Vera była ranna, jeśli ktoś ją napadł, wymazał pamięć jak Alexandrowi, padła ofiarą jakiejś ciężkiej klątwy... albo, co gorsza była martwa? Podzieliła się tymi zmartwieniami z Poppy, bo jej ufała, poza tym Vera podobnie jak i one była w Zakonie, dlatego nierozsądne byłoby rozmawiać o tym z kimś spoza organizacji. Biorąc pod uwagę co się działo, Charlie miała pełne prawo się bać, bo w tych czasach nagłe zniknięcie i brak znaku życia nie wróżyły niczego dobrego.
Wnętrze, w którym się znalazły, wyglądało ponuro i śmierdziało stęchlizną. Z pewnością dawno nikt nie wietrzył tych korytarzy. Po chwili jednak natrafiły na jakieś drzwi, za którymi kryło się kolejne pomieszczenie. Musiała zgodzić się ze stwierdzeniem Poppy – wyglądało to na coś w rodzaju zbrojowni, bo wszędzie walały się zbroje i różne bronie. Wszystko wyglądało na dość stare i od dawna nie używane, ale budziło swego rodzaju niepokój. Nie było jednak dalszej drogi, więc musiały zawrócić i poszukać innej... Ale wtedy drogę zagrodziły im dwie zbroje, zapewne poruszane jakąś dziwną magią.
- Aaaaa! – krzyknęła Charlie, wtórując Poppy, bo ją też ogarnął nagły strach na widok mieczy groźnie połyskujących w dłoniach ożywionych zbroi, które ruszyły w ich stronę, jakby zamierzały je zaatakować. Co one sobie myślały, przychodząc tu samotnie, bez biegłego w magii obronnej towarzysza, najlepiej jakiegoś dzielnego, silnego aurora? Mimo paniki, która ścisnęła jej serduszko, nie pozostawało jej nic innego, jak wzorem uzdrowicielki szarpnąć za drugi wystający z podłogi miecz. Uniosła go obiema dłońmi, próbując zablokować uderzenie, choć nawet nie wiedziała czy dobrze to robi, bo nigdy nie uczyła się szermierki ani tym bardziej wymachiwania mieczami. Nie posiadała też imponującej postury i siły Benjamina, mimo to starała się trzymać miecz najmocniej jak potrafiła, by uniknąć ciosu zadanego przez zbroję.
- Moje kocie ciało funkcjonuje tak, jak prawdziwy kot. Widzę, słyszę i czuję zapachy jak kot, i równie zwinnie i bezszelestnie się poruszam – zapewniła. Możliwości zwierzęcego wcielenia były naprawdę niesamowite i pozwalały spojrzeć na świat w zupełnie inny sposób, który inaczej byłby dla niej niedostępny. Nigdy nie żałowała, że podjęła trud nauki tej umiejętności. – Dobrze byłoby znaleźć coś pomocnego w przyszłych badaniach – także zniżyła głos do szeptu, bo w końcu kto wie, co kryło się za rogiem korytarza? Albo kto?
Niestety w przypadku Very sprawa była dość skomplikowana i rodząca w jej umyśle coraz bardziej pesymistyczne myśli.
- Nigdy nie znikała na tak długo bez uprzedzenia. Nigdy. To nie w jej stylu – zapewniła, całkowicie przekonana że tak właśnie było. Że rozważna Vera, która zawsze dbała o bliskich bardziej niż o siebie samą, nie zachowałaby się w tak egoistyczny sposób, nie pozwoliłaby, żeby pragnienie przygód wzięło górę nad rozsądkiem. Nie należała do ludzi, którzy znikali nie licząc się z nikim. – Mieszkamy razem. Powiedziałaby, gdyby planowała dłuższy wyjazd, ale nie ma jej już dwa tygodnie, a sowa wraca bez odpowiedzi. W Mungu też jej nie ma, wiedziałabym, gdyby trafiła do szpitala. – W końcu tam pracowała, i czasem pytała zaufanych uzdrowicieli czy na oddział nie trafiła jej siostra, ale bezskutecznie. Co, jeśli Vera była ranna, jeśli ktoś ją napadł, wymazał pamięć jak Alexandrowi, padła ofiarą jakiejś ciężkiej klątwy... albo, co gorsza była martwa? Podzieliła się tymi zmartwieniami z Poppy, bo jej ufała, poza tym Vera podobnie jak i one była w Zakonie, dlatego nierozsądne byłoby rozmawiać o tym z kimś spoza organizacji. Biorąc pod uwagę co się działo, Charlie miała pełne prawo się bać, bo w tych czasach nagłe zniknięcie i brak znaku życia nie wróżyły niczego dobrego.
Wnętrze, w którym się znalazły, wyglądało ponuro i śmierdziało stęchlizną. Z pewnością dawno nikt nie wietrzył tych korytarzy. Po chwili jednak natrafiły na jakieś drzwi, za którymi kryło się kolejne pomieszczenie. Musiała zgodzić się ze stwierdzeniem Poppy – wyglądało to na coś w rodzaju zbrojowni, bo wszędzie walały się zbroje i różne bronie. Wszystko wyglądało na dość stare i od dawna nie używane, ale budziło swego rodzaju niepokój. Nie było jednak dalszej drogi, więc musiały zawrócić i poszukać innej... Ale wtedy drogę zagrodziły im dwie zbroje, zapewne poruszane jakąś dziwną magią.
- Aaaaa! – krzyknęła Charlie, wtórując Poppy, bo ją też ogarnął nagły strach na widok mieczy groźnie połyskujących w dłoniach ożywionych zbroi, które ruszyły w ich stronę, jakby zamierzały je zaatakować. Co one sobie myślały, przychodząc tu samotnie, bez biegłego w magii obronnej towarzysza, najlepiej jakiegoś dzielnego, silnego aurora? Mimo paniki, która ścisnęła jej serduszko, nie pozostawało jej nic innego, jak wzorem uzdrowicielki szarpnąć za drugi wystający z podłogi miecz. Uniosła go obiema dłońmi, próbując zablokować uderzenie, choć nawet nie wiedziała czy dobrze to robi, bo nigdy nie uczyła się szermierki ani tym bardziej wymachiwania mieczami. Nie posiadała też imponującej postury i siły Benjamina, mimo to starała się trzymać miecz najmocniej jak potrafiła, by uniknąć ciosu zadanego przez zbroję.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k15' : 1
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k15' : 1
Czy bałby się pójść z nią? - tak brzmiało pytanie, które otrzymał od Maxine i które w pierwszej chwili wziął za jakieś przesłyszenie się.
Czy bałby się? Czy. Bałby. Się. Żartowała sobie, czy jak? Oczywiście, że żartowała, bo żadnej innej sensownej odpowiedzi na to pytanie Joe nie znał. I tak jej też odpowiedział:
Żartujesz sobie? Ja nie boję się niczego - tak właśnie powiedział. I to głośno i wyraźnie, coby nie miała ku temu jakichkolwiek wątpliwości.
Zresztą... już kiedyś, choć parę dobrych lat temu, był już w tym Hotelu Transylvania. I przeżył - to oczywiście widać. I nie uważał, że wtedy spotkało go tam coś przerażającego. Nieprzyjemnego - fakt, na tyle, że potem jakoś nie pchał się tutaj drugi raz, ale nie przerażającego.
O Hotelu jednak krążyło wiele historii w tym też taka, że nigdy nie przytrafia ci się w nim dwa razy ta sama rzecz, a skoro Maxine już z powodzeniem go sprowokowała, to Joe postanowił sprawdzić tą plotkę. Jeśli faktycznie była tylko plotką - to przynajmniej wiedział czego się spodziewać... i mógł to wykorzystać do postraszenia panny Desmond, a to mogła być niezła zabawa. Tak więc szukająca Harpii nie miała najmniejszych problemów i nie musiała się posuwać do żadnych podchodów i przekonywania go. Zapytała czy by się bał - i momentalnie otrzymała odpowiedź.
- Poczekam aż sama ze strachu się na mnie uwiesisz - odparł na jej zaczepkę z zawadiackim uśmiechem. Stawił się tutaj przed czasem tylko i wyłącznie dlatego, że miał coś wcześniej do załatwienia w okolicy - Maxine pewnie nawet nie wiedziała jakim była pod tym względem szczęściarzem. On trochę mniejszym, bo się już tutaj nastał i naczekał w tym deszczu - pogoda dzisiaj niestety nie była zachęcająca... ale fakt, nastrojowa, idealna, żeby wieczorkiem przejść się do Hotelu Transylvania.
Joe poprawił jeszcze rondo swojego nieśmiertelnego kapelusza kowbojskiego (całkiem nieźle chroniącego go od wody strugami lejącej się z nieba) i ruszył w stronę wejścia do zamczyska.
- Ja wiem, że znika o świcie - poprawił ją trochę zaskoczony tym pytaniem z jej strony. - Tyle osób tu przychodzi na drugi dzień i rzuca przeróżne zaklęcia i bada to miejsce, że sobie nawet nie wyobrażasz. Jeszcze nikomu nie udało się tu nic odkryć, więc to oczywiste, że znika - odparł, po czym zniżył głos - razem z tymi, którym nie udało się wydostać na czas.
W końcu nastrój to podstawa, prawda?
Przed wrota dotarli bez uszczerbku na życiu lub zdrowiu - deszcz to w końcu pikuś tak samo jak przemoczone kłaki trochę za bardzo wystające spod kapelusza i typowo mugolskie dżinsy, które Joe miał na sobie - tors miał deszczoodporny dzięki skórzanej kurtce. Otworzył drzwi, przepuścił Maxine i zaraz za nią wszedł do środka. No, to czym tym razem mnie zaskoczysz? - miał ochotę rzucić pytaniem w eter, ale ubiegło go pytanie Maxine.
- Tylko tych, które mogą wniknąć w człowieka i przejąć nad nim kontrolę - odpowiedział jej szeptem, siląc się na powagę i groźny ton. W rzeczywistości, co chyba jasne, żadnych duchów się nie bał. I nawet nie wiedział czy potrafiły robić takie rzeczy, ale... jeśli miał właśnie okazję nastraszyć Maxine... He he... to przecież musiał skorzystać.
- A ty? - zapytał przekornie równie cicho co poprzednio.
Czy bałby się? Czy. Bałby. Się. Żartowała sobie, czy jak? Oczywiście, że żartowała, bo żadnej innej sensownej odpowiedzi na to pytanie Joe nie znał. I tak jej też odpowiedział:
Żartujesz sobie? Ja nie boję się niczego - tak właśnie powiedział. I to głośno i wyraźnie, coby nie miała ku temu jakichkolwiek wątpliwości.
Zresztą... już kiedyś, choć parę dobrych lat temu, był już w tym Hotelu Transylvania. I przeżył - to oczywiście widać. I nie uważał, że wtedy spotkało go tam coś przerażającego. Nieprzyjemnego - fakt, na tyle, że potem jakoś nie pchał się tutaj drugi raz, ale nie przerażającego.
O Hotelu jednak krążyło wiele historii w tym też taka, że nigdy nie przytrafia ci się w nim dwa razy ta sama rzecz, a skoro Maxine już z powodzeniem go sprowokowała, to Joe postanowił sprawdzić tą plotkę. Jeśli faktycznie była tylko plotką - to przynajmniej wiedział czego się spodziewać... i mógł to wykorzystać do postraszenia panny Desmond, a to mogła być niezła zabawa. Tak więc szukająca Harpii nie miała najmniejszych problemów i nie musiała się posuwać do żadnych podchodów i przekonywania go. Zapytała czy by się bał - i momentalnie otrzymała odpowiedź.
- Poczekam aż sama ze strachu się na mnie uwiesisz - odparł na jej zaczepkę z zawadiackim uśmiechem. Stawił się tutaj przed czasem tylko i wyłącznie dlatego, że miał coś wcześniej do załatwienia w okolicy - Maxine pewnie nawet nie wiedziała jakim była pod tym względem szczęściarzem. On trochę mniejszym, bo się już tutaj nastał i naczekał w tym deszczu - pogoda dzisiaj niestety nie była zachęcająca... ale fakt, nastrojowa, idealna, żeby wieczorkiem przejść się do Hotelu Transylvania.
Joe poprawił jeszcze rondo swojego nieśmiertelnego kapelusza kowbojskiego (całkiem nieźle chroniącego go od wody strugami lejącej się z nieba) i ruszył w stronę wejścia do zamczyska.
- Ja wiem, że znika o świcie - poprawił ją trochę zaskoczony tym pytaniem z jej strony. - Tyle osób tu przychodzi na drugi dzień i rzuca przeróżne zaklęcia i bada to miejsce, że sobie nawet nie wyobrażasz. Jeszcze nikomu nie udało się tu nic odkryć, więc to oczywiste, że znika - odparł, po czym zniżył głos - razem z tymi, którym nie udało się wydostać na czas.
W końcu nastrój to podstawa, prawda?
Przed wrota dotarli bez uszczerbku na życiu lub zdrowiu - deszcz to w końcu pikuś tak samo jak przemoczone kłaki trochę za bardzo wystające spod kapelusza i typowo mugolskie dżinsy, które Joe miał na sobie - tors miał deszczoodporny dzięki skórzanej kurtce. Otworzył drzwi, przepuścił Maxine i zaraz za nią wszedł do środka. No, to czym tym razem mnie zaskoczysz? - miał ochotę rzucić pytaniem w eter, ale ubiegło go pytanie Maxine.
- Tylko tych, które mogą wniknąć w człowieka i przejąć nad nim kontrolę - odpowiedział jej szeptem, siląc się na powagę i groźny ton. W rzeczywistości, co chyba jasne, żadnych duchów się nie bał. I nawet nie wiedział czy potrafiły robić takie rzeczy, ale... jeśli miał właśnie okazję nastraszyć Maxine... He he... to przecież musiał skorzystać.
- A ty? - zapytał przekornie równie cicho co poprzednio.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było w tym wiele prawdy. Rozrywka była tym czego bez powodzenia szukać także w jej życiu. Nawet jeśli pozwalała sobie na chwilę wytchnienia między ciągłym zamartwianiem się to było to jak szybkie łapanie powietrza przed kolejnym zejściem na samo dno. Nie oczekiwała nawet, że w najbliższym czasie coś w ogóle się zmieni. Nadal brakowało im kropki nad „i” by przechylić szalę wygranej na swoją stronę, by chociażby potwierdzić nadzieje na to, że idą w dobrym kierunku. Po tym wszystkim czego była w ostatnim czasie świadkiem i po tym wszystkim czemu otwarcie była winna nie uważała, że zasługuje na rozrywkę czy chwile spokoju, ale cóż innego miała robić skoro noce i tak pozostawały dla niej bezsenne?
Lucinda wcale nie radziła sobie tak doskonale w lawirowaniu między salonami, a normalnością. Nie pamiętała już kiedy ostatnio przybrała maskę dobrej szlachcianki. Nie zależało jej na tym. Po tym co spotkało Alexa i po tym co stało się z jej rodem blondynka jeszcze mocniej stawiała kroki w normalnym świecie nie chcąc nawet myśleć do czego jeszcze zdolni byli jej krewni. Szlachcianka potrafiła zrobić dobrą minę do złej gry i Fox wcale się nie mylił określając ją farbowanym lisem. Chyba tak sama finalnie o sobie myślała.
Słysząc o propozycji zakładu uśmiechnęła się delikatnie i uniosła brew w pytającym geście. - Czyżbyś tęsknił za zdrową rywalizacją? - samej rywalizacji nie było brak nikomu. W końcu na co dzień musieli mierzyć się z drugim frontem, który za łatwego przeciwnika nie uchodził. Kiedyś można było z łatwością czerpać przyjemność z takich zakładów, ale teraz wszędzie można było znaleźć drugie dno. Każdy na boku robił to co dla niego było najlepsze, a konsekwencje mogły być naprawdę różne. - Zastanowię się – odparła przyglądając mu się przez chwile jakby chciała przejrzeć jego zamiary. Merlin jej świadkiem, że nie należało to do najprostszych rzeczy. W końcu on także był lisem.
Na wspomnienie o szczycie lekko się spięła. Nie był to temat już tak rażący, ale jednak sama myśl, że ktoś chciałby ją wydać za mąż i to jeszcze za kogoś kto prawdopodobnie przy najbliżej okazji wrzuciłby jej truciznę do herbaty była przerażająca. - Nigdy bym się na to nie zgodziła – powiedziała zgodnie z prawdą. - Nie jestem kandydatką na żonę i szczerze mówiąc wcale nie chce nią być. - dodała jeszcze z lekkim uśmiechem. No po tym wszystkim to nie widziała się już w żadnej z podobnych ról. Batka miała swoje koty i Lucinda także się w takie zaopatrzy. - Ale dziwne, że się na to zgodził. Nie było to całkowicie bezinteresowne – odparła spoglądając na mężczyznę znacząco. Lucinda podejrzewała, że już wtedy ta druga strona w jakimś stopniu się nią interesowała. Czemu nie poszła po rozum do głowy?
Przekraczając próg czuła jak włosy jeżą się jej na skórze. Nigdy nie przerażały ją zagadkowe pomieszczenia, ale to sam zamek wywoływał takie emocje i chyba nic nie można było na to poradzić. Czując jak kolejne krople spadają jej na głowę zakryła się kapturem. Nie potrzebowali za dużo czasu by przemoknąć do suchej nitki. - Dobrze – zaczęła odwracając się do idącego za nią Foxa. - Załóżmy się. Lepiej zacznę już zastanawiać się nad ów przysługą, bo czuje, że po prostu stchórzysz – dodała ze wzruszeniem ramion.
Idąc dalej przez śliskie kamienie Lucinda poczuła na sobie czyjś wzrok. Ktoś bacznie im się przyglądał i nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Kobieta zignorowała to uczucie bo w tym samym momencie zobaczyła ukryte w cieniu drzwi. - Tutaj – odparła wskazując mężczyźnie drzwi. Blondynka stawiała kroki niepewnie nie rozumiejąc fenomenu tego przejścia. - To chyba nie… - zaczęła, ale dalszą część jej słów zagłuszył dźwięczny śmiech kobiety. Widząc leżącą nieopodal nich syrenę niemal cofnęła się o krok w szoku. Czy te miały już ją prześladować do końca życia? Nie bała się syren, ale sam fakt, że jeszcze niedawno ledwo wyszła cało z Syreniego Lamentu był dla niej kłopotliwy. Blondynka westchnęła domyślając się, że przyjdzie im się zmierzyć z istotą i że wcale nie będzie to proste. - Śpiewaj – poleciła Selwyn widząc jak syrena nabiera powietrza w płuca chcąc zaczarować ich własną melodią. Blondynka w ogóle nie potrafiła śpiewać. Wiedziała co nieco o muzyce i potrafiła grać na instrumentach, ale nawet „wlazł kotek na płotek” w jej wykonaniu było jak noc w Azkabanie. No cóż… może syrena po prostu się przestraszy i ucieknie. Kobieta zaczęła śpiewać jakąś mało znaną jej piosenkę, bo w takich chwilach nigdy do głowy nie przychodzi to co trzeba.
Lucinda wcale nie radziła sobie tak doskonale w lawirowaniu między salonami, a normalnością. Nie pamiętała już kiedy ostatnio przybrała maskę dobrej szlachcianki. Nie zależało jej na tym. Po tym co spotkało Alexa i po tym co stało się z jej rodem blondynka jeszcze mocniej stawiała kroki w normalnym świecie nie chcąc nawet myśleć do czego jeszcze zdolni byli jej krewni. Szlachcianka potrafiła zrobić dobrą minę do złej gry i Fox wcale się nie mylił określając ją farbowanym lisem. Chyba tak sama finalnie o sobie myślała.
Słysząc o propozycji zakładu uśmiechnęła się delikatnie i uniosła brew w pytającym geście. - Czyżbyś tęsknił za zdrową rywalizacją? - samej rywalizacji nie było brak nikomu. W końcu na co dzień musieli mierzyć się z drugim frontem, który za łatwego przeciwnika nie uchodził. Kiedyś można było z łatwością czerpać przyjemność z takich zakładów, ale teraz wszędzie można było znaleźć drugie dno. Każdy na boku robił to co dla niego było najlepsze, a konsekwencje mogły być naprawdę różne. - Zastanowię się – odparła przyglądając mu się przez chwile jakby chciała przejrzeć jego zamiary. Merlin jej świadkiem, że nie należało to do najprostszych rzeczy. W końcu on także był lisem.
Na wspomnienie o szczycie lekko się spięła. Nie był to temat już tak rażący, ale jednak sama myśl, że ktoś chciałby ją wydać za mąż i to jeszcze za kogoś kto prawdopodobnie przy najbliżej okazji wrzuciłby jej truciznę do herbaty była przerażająca. - Nigdy bym się na to nie zgodziła – powiedziała zgodnie z prawdą. - Nie jestem kandydatką na żonę i szczerze mówiąc wcale nie chce nią być. - dodała jeszcze z lekkim uśmiechem. No po tym wszystkim to nie widziała się już w żadnej z podobnych ról. Batka miała swoje koty i Lucinda także się w takie zaopatrzy. - Ale dziwne, że się na to zgodził. Nie było to całkowicie bezinteresowne – odparła spoglądając na mężczyznę znacząco. Lucinda podejrzewała, że już wtedy ta druga strona w jakimś stopniu się nią interesowała. Czemu nie poszła po rozum do głowy?
Przekraczając próg czuła jak włosy jeżą się jej na skórze. Nigdy nie przerażały ją zagadkowe pomieszczenia, ale to sam zamek wywoływał takie emocje i chyba nic nie można było na to poradzić. Czując jak kolejne krople spadają jej na głowę zakryła się kapturem. Nie potrzebowali za dużo czasu by przemoknąć do suchej nitki. - Dobrze – zaczęła odwracając się do idącego za nią Foxa. - Załóżmy się. Lepiej zacznę już zastanawiać się nad ów przysługą, bo czuje, że po prostu stchórzysz – dodała ze wzruszeniem ramion.
Idąc dalej przez śliskie kamienie Lucinda poczuła na sobie czyjś wzrok. Ktoś bacznie im się przyglądał i nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Kobieta zignorowała to uczucie bo w tym samym momencie zobaczyła ukryte w cieniu drzwi. - Tutaj – odparła wskazując mężczyźnie drzwi. Blondynka stawiała kroki niepewnie nie rozumiejąc fenomenu tego przejścia. - To chyba nie… - zaczęła, ale dalszą część jej słów zagłuszył dźwięczny śmiech kobiety. Widząc leżącą nieopodal nich syrenę niemal cofnęła się o krok w szoku. Czy te miały już ją prześladować do końca życia? Nie bała się syren, ale sam fakt, że jeszcze niedawno ledwo wyszła cało z Syreniego Lamentu był dla niej kłopotliwy. Blondynka westchnęła domyślając się, że przyjdzie im się zmierzyć z istotą i że wcale nie będzie to proste. - Śpiewaj – poleciła Selwyn widząc jak syrena nabiera powietrza w płuca chcąc zaczarować ich własną melodią. Blondynka w ogóle nie potrafiła śpiewać. Wiedziała co nieco o muzyce i potrafiła grać na instrumentach, ale nawet „wlazł kotek na płotek” w jej wykonaniu było jak noc w Azkabanie. No cóż… może syrena po prostu się przestraszy i ucieknie. Kobieta zaczęła śpiewać jakąś mało znaną jej piosenkę, bo w takich chwilach nigdy do głowy nie przychodzi to co trzeba.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Jako facet, który większość dorosłego życia spędził w akcji w terenie (na przykład w norweskiej puszczy), Michael czasami gubił się w subtelnościach sygnałów niewerbalnych, a same sygnały dostrzegał z pewnym opóźnieniem. Tak było w przypadku wyprawy do hotelu. Szedł za dziwnie milczącą Marcellą z przytłaczającym poczuciem, że policjantka wolałaby towarzystwo kogokolwiek innego - i ze świadomością, że powinien zauważyć to w Ministerstwie, a nie teraz.
Wtedy był jeszcze czas na wycofanie się, ale - pomimo niezręcznej ciszy - nie zostawi Marcelli samej pod drzwiami mrocznego hotelu. Była...kobietą i była...młoda i była...policjantką! Nie żeby Michael uważał aurorów za lepszych czy coś, ale jego kurs przygotowawczy był przecież o wiele dłuższy, a staż pracy - większy. Ponadto, podobno w hotelu nie dało się używać magii. A on znał trochę...mugolskich sposobów na radzenie sobie. Kto wie, może Marcella jeszcze będzie zadowolona z jego towarzystwa!
Po wizycie w Gringottcie na pewno dostrzegła, że Tonks ją ignoruje albo spogląda na nią z wymowną urazą. Romans z goblinką w toalecie?! Kto to wymyślił i czy to byłoby w ogóle anatomicznie możliwe?
Ledwo się zmieścił do tej toalety.
W obliczu zmian w Ministerstwie pożałował jednak trochę swojego chłodu. Aurorom groziła likwidacja i poważnie rozważał przez chwilę przejście do policji - o ile w ogóle go nie wywalą. Bones ocaliła ich miejsca pracy, ale przemiany polityczne uświadomiły Michelowi, że głupio chować urazę o idiotyczne plotki. Marcella miała zbyt długi język, ale wydawała się solidna w swojej pracy i pomimo swojej czystej krwi nie przyłączała się czynnie do nieprzychylnych komentarzy na temat pochodzenia Micheala. Dlatego gdy wpadła do biura aurorów szukając towarzystwa na wypad do hotelu (a przynajmniej tak Tonks to zinterpretował), Mike postanowił zakopać topór wojenny i spontanicznie zgłosił się na ochotnika. Nie zrozumiał wtedy, że chyba szukała innego towarzystwa. A teraz było już za późno i czeka ich noc w tajemniczym budynku!
Posłał Marcelli nieco niepewny, ale w założeniu podnoszący na duchu uśmiech, po czym wszedł za nią do Hotelu Transylwania. Do miejskich legend podchodził nieufnie, więc prawdę mówiąc nie wiedział, co naprawdę ich tutaj czeka.
Wtedy był jeszcze czas na wycofanie się, ale - pomimo niezręcznej ciszy - nie zostawi Marcelli samej pod drzwiami mrocznego hotelu. Była...kobietą i była...młoda i była...policjantką! Nie żeby Michael uważał aurorów za lepszych czy coś, ale jego kurs przygotowawczy był przecież o wiele dłuższy, a staż pracy - większy. Ponadto, podobno w hotelu nie dało się używać magii. A on znał trochę...mugolskich sposobów na radzenie sobie. Kto wie, może Marcella jeszcze będzie zadowolona z jego towarzystwa!
Po wizycie w Gringottcie na pewno dostrzegła, że Tonks ją ignoruje albo spogląda na nią z wymowną urazą. Romans z goblinką w toalecie?! Kto to wymyślił i czy to byłoby w ogóle anatomicznie możliwe?
Ledwo się zmieścił do tej toalety.
W obliczu zmian w Ministerstwie pożałował jednak trochę swojego chłodu. Aurorom groziła likwidacja i poważnie rozważał przez chwilę przejście do policji - o ile w ogóle go nie wywalą. Bones ocaliła ich miejsca pracy, ale przemiany polityczne uświadomiły Michelowi, że głupio chować urazę o idiotyczne plotki. Marcella miała zbyt długi język, ale wydawała się solidna w swojej pracy i pomimo swojej czystej krwi nie przyłączała się czynnie do nieprzychylnych komentarzy na temat pochodzenia Micheala. Dlatego gdy wpadła do biura aurorów szukając towarzystwa na wypad do hotelu (a przynajmniej tak Tonks to zinterpretował), Mike postanowił zakopać topór wojenny i spontanicznie zgłosił się na ochotnika. Nie zrozumiał wtedy, że chyba szukała innego towarzystwa. A teraz było już za późno i czeka ich noc w tajemniczym budynku!
Posłał Marcelli nieco niepewny, ale w założeniu podnoszący na duchu uśmiech, po czym wszedł za nią do Hotelu Transylwania. Do miejskich legend podchodził nieufnie, więc prawdę mówiąc nie wiedział, co naprawdę ich tutaj czeka.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie miał pojęcia, co miało ich czekać w środku wielkiego budynku. Nigdy w nim nie był. Słyszał jedynie pogłoski o śmiałkach, którzy zniknęli we wnętrzu potwora i nigdy już go nie opuścili. Niektórym się to udawało, lecz przypominali bardziej duchy niż ludzi. No i zasada była taka, że przed świtem należało się wydostać poza granice hotelu, bo w przeciwnym razie stawało się jego częścią. Wspaniała wizja... Gdy Elphie przekroczył próg drzwi, nastała ciemność. A przynajmniej tak mu się zdawało... Bo wszystko zniknęło mu sprzed oczu i nie wiedział, gdzie znajdowała się góra a gdzie dół. Ale nie spadał. Nie poruszał się. Nic tak naprawdę się nie działo, a może tylko mu się to zdawało? Może to była jakaś ułuda albo pułapka? Czy to w sumie była utrata przytomności? Obudził go dopiero smród, którego nie potrafił przypasować do niczego, co znał. I co czuł już wcześniej. Jęknął, próbując sprawdzić, czy zakrycie twarzy coś dawało, ale mylił się. - Ja cię Merlinie... - wyrwało mu się, gdy tak patrzył na to, co ukrywał w sobie hotelu. Czy to w sumie wciąż był hotel? A może przenieśli się gdzieś, gdzie nie było czasu i przestrzeni? Nie. To było głupie. Elphie chciał postąpić krok w stronę Maeve, ale podłoże się ruszało! Zamarł w pół kroku i przez kilka uderzeń serca, bał się spojrzeć na dół. Co tam mogło być? Czy to było zwierzę? Czy może jeszcze coś innego? - Nie mam pojęcia - odparł zmieszany, przechodząc bliżej swojej towarzyszki. - To wygląda jak... No, nie wiem... Połknął nas olbrzym? - rzucił w przestrzeń, ale zabieranie tak często głosu w tym miejscu nie było dobrą opcją. Ostry zapach przedostał się przez jego gardło policjanta płuc i policjanta ogarnął paskudny kaszel, którego nie mógł powstrzymać. Dusił się przez jakiś czas, gdy w końcu przestał i spojrzał na pracownicę Wiedźmiej Straży. - Zostanie nam wygryźć sobie drogę? - To było głupie pytanie, ale przecież może to była jedyna opcja?
|brak biegłości
[bylobrzydkobedzieladnie]
|brak biegłości
[bylobrzydkobedzieladnie]
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Ostatnio zmieniony przez Elphie Urquart dnia 18.07.19 21:43, w całości zmieniany 1 raz
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elphie Urquart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Przeszliście przez drzwi i momentalnie uderzył was podmuch chłodnego, wilgotnego wiatru. Klamka wyślizgnęła się z uścisku palców i z głuchym trzaskiem drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając Was na zasnutym mgłą wzgórzu. Trawy gięły się pod naporem żywiołu, a świszczący wiatr przeszywał was na wskroś, wysysając ciepło z ciał. Nagle zrobiło się jeszcze zimniej, a wasze oddechy przemieniły się w białe obłoczki mieszające się z mleczną mgłą dookoła. Ogarnęło was poczucie beznadziei, wiara w wydostanie się z zamku gdzieś wyparowała wraz z uczuciem szczęścia. I wtedy ich dojrzeliście: kilkunastu dementorów sunęło na was. Nie mogliście czarować, więc jedyną drogą pozostawała ucieczka w zupełnie innym kierunku. Biegliście, aż nagle zza mgły wyłoniła się rzeka zbyt rwąca, aby ją przepłynąć. A na drugim jej brzegu zamajaczył wam obrys kolejnych drzwi. Sponad spienionego nurtu wystawały samotne, zmurszałe pale, a na każdym z nich widniała pojedyncza runa. Nie wiadomo jak długo drewno tkwiło w wodzie i jak bardzo było stabilne, jednak nawet bez znajomości run wiedzieliście, że istnieją runy ochronne, które mogły w jakiś sposób wzmocnić pale. Teraz wystarczyło tylko trafić w te właściwe, tyle że z oddechem dementorów łaskoczącym kark.
Wybór odpowiednich pali ma ST równe 35 dla każdego z was, a do rzutu należy dodać bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości starożytnych run. Jeżeli tylko jedna z postaci posiada biegłość i zdecyduje się ruszyć pierwsza, wtedy druga osoba z pary idąc po jej śladach nie wykonuje rzutu na starożytne runy, a na zapamiętanie ścieżki - do rzutu dolicza więc bonus wynikający z poziomu biegłości: spostrzegawczość.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Wybór odpowiednich pali ma ST równe 35 dla każdego z was, a do rzutu należy dodać bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości starożytnych run. Jeżeli tylko jedna z postaci posiada biegłość i zdecyduje się ruszyć pierwsza, wtedy druga osoba z pary idąc po jej śladach nie wykonuje rzutu na starożytne runy, a na zapamiętanie ścieżki - do rzutu dolicza więc bonus wynikający z poziomu biegłości: spostrzegawczość.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź