Boczna czytelnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Boczna czytelnia
W bibliotece oprócz czytelni głównej, gdzie niekiedy wciąż panuje niesamowita kakofonia dźwięków wywołana nieprzyjemnym szuraniem butów, szelestem ksiąg, szeptem rozmów, zgrzytem przesuwanych krzeseł i głośniejszymi rozmowami gości, istnieje także boczna czytelnia. Jest to mniejsze pomieszczenie, prowadzą do niego ciężkie dębowe drzwi idealnie wręcz izolujące wszelkie dźwięki.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
Gdzieś w tle otworzyły się i zamknęły drzwi, ale nie wystarczyło to, by oderwać ją od jakże zajmujące lektury. Średnio obchodzili ją inni potencjalni goście biblioteki, bo i dlaczego powinna była się nimi przejmować, przychodząc tu z konkretnym celem oraz raczej nikłą szansą na zawarcie lukratywnych znajomości. Prędzej niż na potencjalnego partnera biznesowego wpadłaby na podrostka próbującego nadrobić braki w edukacji czy nudzącego się na starość smętnego seniora, szukającego sposobów na zabicie czasu. Pewnie nawet nie mieliby śmiałości zaprzątać jej głowę, bo i na cóż - wystarczyło napatrzeć się na jej osobę z daleka. Nacieszyć wzrok smukłą sylwetką pogrążoną w zadumie, patrzeć jak usta rozchylają się formując w kolejne zgłoski a palec drobnej dłoni przesuwa równolegle do czytanych wersów, wyznaczając rytm lektury, chłonąć refleksy słońca układające się na jasnych włosach ledwo muskających ramiona.
A jednak ktoś zdecydował się zakłócić jej skupienie, zaskarbić sobie moment atencji przemawiając językiem, z którym nierówną walkę toczyła już od jakiegoś czasu. Spisane cyrylicą słowa straciły jej uwagę, która to przeniosła się ku młodzieńcowi, naprędce zlustrowanemu, by wykluczyć zagrożenie z jego strony. Gdy zaś to już zadziało się, mogła pozwolić swemu zdziwieniu i ostrożności przerodzić się z coś na kształt skrępowania, niby przyłapane na brojeniu dziecię. Niby zmieszona nagłym pojawieniem się intruza przygryzła wargę, chociaż zapewne nawet ten drobny gest skrępowania należał do całej gamy wyuczonych i starannie dobranych względem sytuacji. Ta bowiem wymagała zawstydzenia się, nawet jeśli to tylko częściowo wydawało się odczuwalne w kobiecej duszy, połowicznie ustępując raczej frustracji. Celowo starała się znaleźć miejsce możliwie odosobnione, bez większych szans na wpadnięcie na innego z użytkowników biblioteki. Z zamysłem zaś uniknięcia kompromitacji, decydowała się odwlec konieczność zmagania się z własną niewiedzą, pod okiem mistrza w tej konkretnej dziedzinie. Mimo to los postanowił wyzłośliwić się, rzucając jej na twarz czarodzieja brzmiącego jakoby rosyjski był mu dobrze znanym od kołyski a jej żałosne próby lektury sprowadzić były zdolne co najwyżej uśmiech politowania na jego lico.
Pytanie było dość zrozumiałe, ale i tak niby zastanawiając się nad jego treścią przesunęła spojrzeniem między nieznajomym a wolnymi krzesłami wokół zajmowanego stołu. Kimże była by zabronić komukolwiek usadowienie się na którymś z siedzisk, nawet jeśli wizyta w bibliotece miała stanowić jeden z niewielu momentów w jej życiu, gdzie cieszyła się zupełnym brakiem towarzystwa. Ostatecznie bycie miłym niewiele ją, przynajmniej tym razem, kosztowało a może jeszcze zdołałoby jakoś zaprocentować.
- Oczywiście, acz muszę z góry przeprosić - nie będę najprzyjemniejszym dla ucha kompanem - wbrew słowom głos brzmiał przyjemnie dla ucha, podobnie jak cichy śmiech, którym zwieńczyła swoją wypowiedź. - Uczę się. Powoli - kolejne słowa wybrzmiały już mniej pewnie, układane z wciąż znanego tylko częściowo rosyjskiego, w którym brakowało jej biegłości gramatycznej oraz znajomości większej gamy słów.
Irytowało to niebotycznie, gdy jedynie proste zwroty i pozbawione rozbudowanego zdania odpowiedzi była zdolna wykrzesać z siebie, nawet wobec tematów tak podstawowych, jak grzecznościowa pogawędka ze spotkanym przypadkiem człowiekiem. Mimo to nie poddawała się, tak jak na każdym innym polu życia, wykazując ogromne pokłady samozaparcia nawet. Tak rzeczy błahe, jak i zupełnie poważne, nie były zdolne odwieźć jej od celu drobnymi trudnościami na drodze ku niemu. Zwłaszcza gdy te wynikały z jej własnej niekompetencji, za którą uważała wszelkie problemy z właściwym pojęciem zasad języka rosyjskiego. Własna sprawczość, od zawsze podkreślana jako powód do chluby, równie prędko mściła się na postaci panny Rookwood, stawiając ją w pozycji jedynego winnego wszelkim potknięciom lingwistycznym oraz trudnością z opanowaniem materiału, który przecież normalnie prezentowany był ledwo kilkuletnim dzieciom. I nawet wyczytane gdzieś informacje jakoby berbeciom zwyczajnie łatwiej było chłonąć podobną wiedzę nie przekonywały jej, dając pole do odrobiny wyrozumiałości.
A jednak ktoś zdecydował się zakłócić jej skupienie, zaskarbić sobie moment atencji przemawiając językiem, z którym nierówną walkę toczyła już od jakiegoś czasu. Spisane cyrylicą słowa straciły jej uwagę, która to przeniosła się ku młodzieńcowi, naprędce zlustrowanemu, by wykluczyć zagrożenie z jego strony. Gdy zaś to już zadziało się, mogła pozwolić swemu zdziwieniu i ostrożności przerodzić się z coś na kształt skrępowania, niby przyłapane na brojeniu dziecię. Niby zmieszona nagłym pojawieniem się intruza przygryzła wargę, chociaż zapewne nawet ten drobny gest skrępowania należał do całej gamy wyuczonych i starannie dobranych względem sytuacji. Ta bowiem wymagała zawstydzenia się, nawet jeśli to tylko częściowo wydawało się odczuwalne w kobiecej duszy, połowicznie ustępując raczej frustracji. Celowo starała się znaleźć miejsce możliwie odosobnione, bez większych szans na wpadnięcie na innego z użytkowników biblioteki. Z zamysłem zaś uniknięcia kompromitacji, decydowała się odwlec konieczność zmagania się z własną niewiedzą, pod okiem mistrza w tej konkretnej dziedzinie. Mimo to los postanowił wyzłośliwić się, rzucając jej na twarz czarodzieja brzmiącego jakoby rosyjski był mu dobrze znanym od kołyski a jej żałosne próby lektury sprowadzić były zdolne co najwyżej uśmiech politowania na jego lico.
Pytanie było dość zrozumiałe, ale i tak niby zastanawiając się nad jego treścią przesunęła spojrzeniem między nieznajomym a wolnymi krzesłami wokół zajmowanego stołu. Kimże była by zabronić komukolwiek usadowienie się na którymś z siedzisk, nawet jeśli wizyta w bibliotece miała stanowić jeden z niewielu momentów w jej życiu, gdzie cieszyła się zupełnym brakiem towarzystwa. Ostatecznie bycie miłym niewiele ją, przynajmniej tym razem, kosztowało a może jeszcze zdołałoby jakoś zaprocentować.
- Oczywiście, acz muszę z góry przeprosić - nie będę najprzyjemniejszym dla ucha kompanem - wbrew słowom głos brzmiał przyjemnie dla ucha, podobnie jak cichy śmiech, którym zwieńczyła swoją wypowiedź. - Uczę się. Powoli - kolejne słowa wybrzmiały już mniej pewnie, układane z wciąż znanego tylko częściowo rosyjskiego, w którym brakowało jej biegłości gramatycznej oraz znajomości większej gamy słów.
Irytowało to niebotycznie, gdy jedynie proste zwroty i pozbawione rozbudowanego zdania odpowiedzi była zdolna wykrzesać z siebie, nawet wobec tematów tak podstawowych, jak grzecznościowa pogawędka ze spotkanym przypadkiem człowiekiem. Mimo to nie poddawała się, tak jak na każdym innym polu życia, wykazując ogromne pokłady samozaparcia nawet. Tak rzeczy błahe, jak i zupełnie poważne, nie były zdolne odwieźć jej od celu drobnymi trudnościami na drodze ku niemu. Zwłaszcza gdy te wynikały z jej własnej niekompetencji, za którą uważała wszelkie problemy z właściwym pojęciem zasad języka rosyjskiego. Własna sprawczość, od zawsze podkreślana jako powód do chluby, równie prędko mściła się na postaci panny Rookwood, stawiając ją w pozycji jedynego winnego wszelkim potknięciom lingwistycznym oraz trudnością z opanowaniem materiału, który przecież normalnie prezentowany był ledwo kilkuletnim dzieciom. I nawet wyczytane gdzieś informacje jakoby berbeciom zwyczajnie łatwiej było chłonąć podobną wiedzę nie przekonywały jej, dając pole do odrobiny wyrozumiałości.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
Bardzo możliwe, że nie powinienem podchodzić, tak samo, jak nie powinienem kłamać i zabijać, a robiłem to tylko dla ochrony, bo po cóż innego? Każdy ten czyn wydawał się naturalny, tak samo, jak próba rozmowy z nieznajomą, zwyczajne odruchy, które nie miały specjalnej głębi, może poza oczywistym profitem. Książki w dłoniach nie ciążyły, wręcz przeciwnie, wydawały się bardzo lekkie, na tyle by móc swobodnie stać przez jakiś czas przy kobiecie, która zaśmiała się lekko, dając dość dobry znak, bo zirytowana przecież by się nie śmiała w ten sposób. Miała miłą oku aparycję, choć nie byłem przekonany, co było powodem, może trochę przypominała mi te słowiańskie, jasnowłose i jasnookie panny z moich kresów? Tęskniłem za moim wspaniałym krajem, ciekawe co stało się z naszym antykwariatem, chciałbym ujrzeć wszystko raz jeszcze, odetchnąć tym powietrzem, które pachniało tą charakterystyczną mieszanką kurzu i starych woluminów, co rozchodziło się w tej potężnej bibliotece zbyt ulotnie. Przywołałem na usta uśmiech, dość powściągliwe podniesienie kącików ust, jakbym naprawdę zrozumiał i grzecznie dał znać, że rozumiem, choć wiązanka była wciąż nieco zbyt szybka. Skupiłem się na barwie, która pasowała do jej jasności i perlistości aury.
- Co bardziej dokuczy, to rychlej nauczy - odezwałem się w języku rosyjskim z jedną z bardziej znanych rymowanek, starałem się mówić powoli i wyraźnie, bo przecież mogła nie rozumieć, a ja doceniałem jej starania i możliwość, która zatliła się w kąciku umysłu. - Ja też... - zacząłem po angielsku, starając się odpowiednie sformułować aparat mowy pod charakterystyczne wymagania ruszania ustami. - staram się mówić. - dokończyłem z niemałym trudem, chyba prawie złamałem sobie język, dobrze, że Kirył mówił o niezniszczalności tego elementu. Wierzyłem, że wszystko miało termin przydatności, ale wtedy starałem się skrócić tę dygresję przy późnym obiedzie składającego się z wędzonej plumpki z cebulą, ziemniakami i dynią. Bliźniak potrafił nieźle gotować, od czegoś w końcu miał ten nos do eliksirów, a ja? Tylko korzystałem, bo przecież głupio, żeby się zmarnowało. Mama zawsze zwracała uwagę, żeby nie zostawiać resztek, ta nauka przydawała się najbardziej. Dzisiaj śniadanie nie było zbyt szczególne, bo przecież po raz kolejny było to jajko z resztkami dyni i smażonej wczoraj cebulki, ale lepiej było jeść cokolwiek niż nic. Towarzyszka nie wyglądała na taką, która mogłaby mieć kłopoty z prowiantem, wręcz przeciwnie. Nie jawiła się jako wielka bogaczka, choć po samych ubraniach byłem w stanie zauważyć, że jest poziom wyżej niż przeciętny przechodnia, może właśnie dlatego pomyślałem, że był to próg na moje nogi? Przecież sam nie jawiłem się jako łajza, a porządny, wysoki i nieco wychudzony chłopaczyna, do którego schludności nie należało się jakkolwiek przyczepiać, bo też nie było o co. Dbałem o wszystko, zawsze. Nawet buty były wypastowane.
Położyłem dwie księgi na stole i zająłem miejsce naprzeciwko damy. Nie było w tym żadnej sugestii, po prostu uznałem, że większą przestrzeń będzie mieć, jeśli odnajdę się gdzieś dalej niż bliżej przy boku. Nikt nie lubił dzielić powietrza przy książce, szczególnie kiedy należało się czegoś nauczyć! Wyciągnąłem podręcznik do angielskiego i książkę Bułhakowa, ustawiając je odpowiednio na stole. Otworzyłem niemalże od razu na pierwszej stronie i choć nie znałem słów, czytałem cały początek cyrylicą, której tam nie było. Niewzruszony spróbowałem odnaleźć słownik i nici. Lekko podniosłem wzrok ponad półkę, na której znajdowała się Morfina Bułhakowa. Próbowałem wyłapać wzrok urzekającej kobiety. Nie miałem oporów przed mówieniem, bo przecież to było największym kluczem. Przytrzymując chwilę jej tęczówki skupione na swoich, podjąłem próbę nawiązania kontaktu. Brakowało mi mojego bohemistycznego towarzystwa. - Od dawna uczysz się rosyjskiego pani? - zacząłem dość śmiało w ojczystym języku, choć nie krzyczałem, tonowałem głos do nieco cichszego, starałem się być zrozumiały, więc akcentowałem trochę przesadnie, by łatwiej mnie zrozumiała. Może wolała po angielsku?
- Co bardziej dokuczy, to rychlej nauczy - odezwałem się w języku rosyjskim z jedną z bardziej znanych rymowanek, starałem się mówić powoli i wyraźnie, bo przecież mogła nie rozumieć, a ja doceniałem jej starania i możliwość, która zatliła się w kąciku umysłu. - Ja też... - zacząłem po angielsku, starając się odpowiednie sformułować aparat mowy pod charakterystyczne wymagania ruszania ustami. - staram się mówić. - dokończyłem z niemałym trudem, chyba prawie złamałem sobie język, dobrze, że Kirył mówił o niezniszczalności tego elementu. Wierzyłem, że wszystko miało termin przydatności, ale wtedy starałem się skrócić tę dygresję przy późnym obiedzie składającego się z wędzonej plumpki z cebulą, ziemniakami i dynią. Bliźniak potrafił nieźle gotować, od czegoś w końcu miał ten nos do eliksirów, a ja? Tylko korzystałem, bo przecież głupio, żeby się zmarnowało. Mama zawsze zwracała uwagę, żeby nie zostawiać resztek, ta nauka przydawała się najbardziej. Dzisiaj śniadanie nie było zbyt szczególne, bo przecież po raz kolejny było to jajko z resztkami dyni i smażonej wczoraj cebulki, ale lepiej było jeść cokolwiek niż nic. Towarzyszka nie wyglądała na taką, która mogłaby mieć kłopoty z prowiantem, wręcz przeciwnie. Nie jawiła się jako wielka bogaczka, choć po samych ubraniach byłem w stanie zauważyć, że jest poziom wyżej niż przeciętny przechodnia, może właśnie dlatego pomyślałem, że był to próg na moje nogi? Przecież sam nie jawiłem się jako łajza, a porządny, wysoki i nieco wychudzony chłopaczyna, do którego schludności nie należało się jakkolwiek przyczepiać, bo też nie było o co. Dbałem o wszystko, zawsze. Nawet buty były wypastowane.
Położyłem dwie księgi na stole i zająłem miejsce naprzeciwko damy. Nie było w tym żadnej sugestii, po prostu uznałem, że większą przestrzeń będzie mieć, jeśli odnajdę się gdzieś dalej niż bliżej przy boku. Nikt nie lubił dzielić powietrza przy książce, szczególnie kiedy należało się czegoś nauczyć! Wyciągnąłem podręcznik do angielskiego i książkę Bułhakowa, ustawiając je odpowiednio na stole. Otworzyłem niemalże od razu na pierwszej stronie i choć nie znałem słów, czytałem cały początek cyrylicą, której tam nie było. Niewzruszony spróbowałem odnaleźć słownik i nici. Lekko podniosłem wzrok ponad półkę, na której znajdowała się Morfina Bułhakowa. Próbowałem wyłapać wzrok urzekającej kobiety. Nie miałem oporów przed mówieniem, bo przecież to było największym kluczem. Przytrzymując chwilę jej tęczówki skupione na swoich, podjąłem próbę nawiązania kontaktu. Brakowało mi mojego bohemistycznego towarzystwa. - Od dawna uczysz się rosyjskiego pani? - zacząłem dość śmiało w ojczystym języku, choć nie krzyczałem, tonowałem głos do nieco cichszego, starałem się być zrozumiały, więc akcentowałem trochę przesadnie, by łatwiej mnie zrozumiała. Może wolała po angielsku?
Anastasya „Nastya” Maksimovna Gerasimova, przez przyjaciół znana też jako pliszka, zjawiła się w Wielkiej Brytanii ledwie dwa miesiące temu. Co było jej powodem przyjazdu – nikt nie wiedział. Znaczy wiedzieli wszyscy, bo mieszkańcy Ealing sądzili, że przyjechała do pracy na Arenie Carringtona, kręcący się w okolicy Redbridge sądzili, że jej rodzina to badacze smoków, a zamieszkujący port marynarze nic nie sądzili, bo przez miejsce to przemykała z taką prędkością, że wydawać by się mogło, że wcale nie stawia stóp na ziemi. Cokolwiek ją tu przygnało, zachowywała to dla siebie, gładkimi słowami, szelmowskim uśmiechem oraz niepokojąco jasnymi oczyma. Jakimś cudem zawsze miała pieniądze, jakoś zawsze znajdowała dach nad głową. Była wszędzie i nigdzie, a może tak po prostu się innym zdawało?
Dziś zawitała do biblioteki, spokojnie i z powagą przemierzając alejkę po alejce. Krążyła między wszystkimi półkami, mniej bądź bardziej zakurzonymi, zupełnie niczym zwierzę na łowach gotowe do złapanie ofiary w swoje szpony, gotowa pochwycić pierwszą ciekawostkę która rzuci się w jej oczy…a jeżeli nie? Może rzeczywiście coś przeczyta, może wyrwie strony z jednej książki i odłoży je do zupełnie innej gdzieś na dalekim końcu półek? Może przygarnie jakąś jedną, samotną, dokładnie wtedy kiedy bibliotekarz akurat odwróci wzrok?
Jednak wtedy, kiedy palce jej przeciągnęły się po szorstkiej oprawie jednego z tomów, do jej uszu doszły słowa w jej ojczystym języku. Wychyliła głowę lekko znad półek, odgarniając lekko czarne kosmyki znad twarzy tak, aby móc lepiej dostrzec gdzie powinien iść jej bystry wzrok. Zaraz też zrozumiała, w którą stronę szło jej zainteresowanie.
Zostawiając wszystkie zakurzone książki gdzieś za sobą, spokojnie schodząc po wytartych schodach antresoli. Widziała, że jasnowłosa kobieta oddaliła się z tego towarzystwo, dlatego ostrożnie odchrząknęła, aby dać o sobie znać, jednocześnie przyglądając się chłopakowi stojącemu przed nią. Był całkiem przystojny. Może dałoby się razem pobawić, chociaż przez chwilę
- Podsłuchiwać rzecz nieuprzejma, ale słyszałam, że mówisz po rosyjsku. Uczysz się, czy pochodzisz z Europy? – zagadnęła z ciekawością, a delikatny uśmiech błąkał się na jej ustach. Nie da się zbyć łatwo, zdecydowanie nie teraz.
Dziś zawitała do biblioteki, spokojnie i z powagą przemierzając alejkę po alejce. Krążyła między wszystkimi półkami, mniej bądź bardziej zakurzonymi, zupełnie niczym zwierzę na łowach gotowe do złapanie ofiary w swoje szpony, gotowa pochwycić pierwszą ciekawostkę która rzuci się w jej oczy…a jeżeli nie? Może rzeczywiście coś przeczyta, może wyrwie strony z jednej książki i odłoży je do zupełnie innej gdzieś na dalekim końcu półek? Może przygarnie jakąś jedną, samotną, dokładnie wtedy kiedy bibliotekarz akurat odwróci wzrok?
Jednak wtedy, kiedy palce jej przeciągnęły się po szorstkiej oprawie jednego z tomów, do jej uszu doszły słowa w jej ojczystym języku. Wychyliła głowę lekko znad półek, odgarniając lekko czarne kosmyki znad twarzy tak, aby móc lepiej dostrzec gdzie powinien iść jej bystry wzrok. Zaraz też zrozumiała, w którą stronę szło jej zainteresowanie.
Zostawiając wszystkie zakurzone książki gdzieś za sobą, spokojnie schodząc po wytartych schodach antresoli. Widziała, że jasnowłosa kobieta oddaliła się z tego towarzystwo, dlatego ostrożnie odchrząknęła, aby dać o sobie znać, jednocześnie przyglądając się chłopakowi stojącemu przed nią. Był całkiem przystojny. Może dałoby się razem pobawić, chociaż przez chwilę
- Podsłuchiwać rzecz nieuprzejma, ale słyszałam, że mówisz po rosyjsku. Uczysz się, czy pochodzisz z Europy? – zagadnęła z ciekawością, a delikatny uśmiech błąkał się na jej ustach. Nie da się zbyć łatwo, zdecydowanie nie teraz.
I show not your face but your heart's desire
Nagły nieznajomy głos innej damy przyciągnął moją uwagę. Nie zamierzałem oponować przed ćwiczeniami, choć wyjątkowo niegrzecznym wydawało mi się nagłe odwrócenie od krótkowłosej blondynki, której zadałem pytanie, a jednak rodzimy język przekonał mnie do odwrócenia twarzy.
- Owszem, pochodzę z dalszych kresów niż Brytania. - odpowiedziałem płynnie w języku rosyjskim do lekko uśmiechającej się panienki. - Proszę wybaczyć. - tym razem zwróciłem się do jasnowłosej, bo mało uprzejmości było w rozmowie językiem dla początkujących. Sam bardzo dobrze wiedziałem, jak to jest, kiedy ktoś klepie językiem tak szybko, że ledwo można zrozumieć choćby trzy słowa! - My może zostawimy panią... w pokoju. - uchyliłem lekko głowę w kierunku jasnowłosej damy uczącej się najpiękniejszego języka, jaki istniał na ziemi. Czułem, że ciekawska pani, która podeszła do nas przed chwilą nie tak łatwo sobie odpuści, a też niepoprawne wydawało się trzymanie wszystkich w jakiejś mistycznej niepewności językowej. Wolałem pozostawić uczącą się samą sobie, więc pożegnawszy się porządnym ukłonem grzecznościowym, odwróciłem się w stronę nowoprzybyłej towarzyszki, którą zaprosiłem gestem dłoni do oddalonego stanowiska ze stołem i krzesłami.
- Domyślam się, że przywiodła panią ciekawość. - zacząłem dość pewnie, równając z nią kroku, bo przecież oczywiste było, że uległa mojej propozycji pozostawienia w spokoju zaczytanej blondynki. - W czym mógłbym pomóc? Słyszę, że pani biegle mówi w języku rosyjskim, śmiem spytać... korzenie? - zaproponowałem z lekko uniesionymi kącikami ust. Zgadywałem, że miała słowiańską krew, inaczej nie śmiałaby podejść do dwójki nieznajomych i nas zagadywać. Z samej urody zdawała się rdzenną mieszkanką znanych mi kresów. Nie sprawiało mi to żadnej dodatkowej przyjemności.
Bez pytania podszedłem do siedzenia, które odsunąłem dla nowopoznanej damy, byłem przecież porządnie wychowany, a z obserwacji prowadzonych w czasach szkolnych zdołałem nauczyć się o wiele więcej z etykiety młodych lordów. W oczach osób nieokrzesanych mogłem wydawać się sztywny i zdecydowanie zbyt szablonowy, a jednak nie sprawiało mi to żadnej różnicy, bo przecież ich zdanie i tak się nie liczyło. Budowanie potęgi polegało na czymś innym niż zyskiwaniu poklasku pośród hołoty. Najpierw jednak musiałem odpowiednio zadbać o koneksje.
- Owszem, pochodzę z dalszych kresów niż Brytania. - odpowiedziałem płynnie w języku rosyjskim do lekko uśmiechającej się panienki. - Proszę wybaczyć. - tym razem zwróciłem się do jasnowłosej, bo mało uprzejmości było w rozmowie językiem dla początkujących. Sam bardzo dobrze wiedziałem, jak to jest, kiedy ktoś klepie językiem tak szybko, że ledwo można zrozumieć choćby trzy słowa! - My może zostawimy panią... w pokoju. - uchyliłem lekko głowę w kierunku jasnowłosej damy uczącej się najpiękniejszego języka, jaki istniał na ziemi. Czułem, że ciekawska pani, która podeszła do nas przed chwilą nie tak łatwo sobie odpuści, a też niepoprawne wydawało się trzymanie wszystkich w jakiejś mistycznej niepewności językowej. Wolałem pozostawić uczącą się samą sobie, więc pożegnawszy się porządnym ukłonem grzecznościowym, odwróciłem się w stronę nowoprzybyłej towarzyszki, którą zaprosiłem gestem dłoni do oddalonego stanowiska ze stołem i krzesłami.
- Domyślam się, że przywiodła panią ciekawość. - zacząłem dość pewnie, równając z nią kroku, bo przecież oczywiste było, że uległa mojej propozycji pozostawienia w spokoju zaczytanej blondynki. - W czym mógłbym pomóc? Słyszę, że pani biegle mówi w języku rosyjskim, śmiem spytać... korzenie? - zaproponowałem z lekko uniesionymi kącikami ust. Zgadywałem, że miała słowiańską krew, inaczej nie śmiałaby podejść do dwójki nieznajomych i nas zagadywać. Z samej urody zdawała się rdzenną mieszkanką znanych mi kresów. Nie sprawiało mi to żadnej dodatkowej przyjemności.
Bez pytania podszedłem do siedzenia, które odsunąłem dla nowopoznanej damy, byłem przecież porządnie wychowany, a z obserwacji prowadzonych w czasach szkolnych zdołałem nauczyć się o wiele więcej z etykiety młodych lordów. W oczach osób nieokrzesanych mogłem wydawać się sztywny i zdecydowanie zbyt szablonowy, a jednak nie sprawiało mi to żadnej różnicy, bo przecież ich zdanie i tak się nie liczyło. Budowanie potęgi polegało na czymś innym niż zyskiwaniu poklasku pośród hołoty. Najpierw jednak musiałem odpowiednio zadbać o koneksje.
Nie uważała, aby wbicie się do rozmowy było jakkolwiek nieuprzejme, kiedy blondwłosa kobieta zdecydowanie nie radziła sobie w konwersacji, a i chyba chciała wrócić do swojego zajęcia. Tak przynajmniej Pliszka sobie chciała wmawiać, gdy zagarniała dla sobie całą uwagę Kostyi bez cienia żalu czy skruchy. Wręcz przeciwnie, rzuciła jej całkiem szeroki uśmiech na odchodne, pozwalając zabrać sobie Kostyę ze sobą, spoglądając jeszcze dookoła, czy nikt aby nagle nie nabrał ochoty aby do nich podejść.
- Pannę, jeszcze pannę. Ledwie skończyłam osiemnaście lat. – Rozbawienie na jej twarzy było widoczne przez chwilę, zaraz jednak wrócił łagodny i spokojny uśmiech. Tylko jej oczy, nieustępliwe w kolorze morza sprawiały, że odróżniała się od mocno naiwnej i cukierkowo-słodkiej panienki. – Owszem, rodzice z dalekich europejskich stron. Teraz zaś siedzę tutaj. Będę musiała zająć się rodziną, dlatego szukam pracy.
Czy powiedziała to w ramach uprzejmości, czy tez była to rzeczywiście kolejna historyjka, wymyślona na potrzeby tej rozmowy? Kto wie, w końcu tej Rosjance słowa przychodziły tak gładko i płynnie jak innym przychodziły rozmowy o pogodzie. Oczy spoglądały na Kostka, tak, jakby teraz tęskniły za odrobiną ludzkiego kontaktu. Czy była samotna? Nie, musiała porzucać takie myśli. Po prostu ten krajanin wydawał się bardzo ciekawy. A może po prostu był pierwszym napotkanym?
Pozwoliła sobie zająć miejsce, spoglądając na niego z zaciekawieniem, siadając tak aby móc wiedzieć człowieka, ciekawa całkiem, jaka dokładnie jest jego historia. Wiedziała, że nikt nie opowiada o sobie jeżeli nie musi, była gotowa jednak zapytać go i uzyskać odpowiedź chociażby i żadną. Niektórzy z własnej przeszłości próbowali się oswobodzić, a jednak Nastya była ciekawa.
- Czy pan jest zza granicy tak w pełni, czy jednak urodził się na tych ziemiach z rodziny przybyłej? – Miała swoje przypuszczenia, wypadało jednak zapytać, zwłaszcza kiedy po tak impertynenckim wtargnięciu w cudzą rozmowę właśnie ją kontynuowała. Nie była w końcu całkowicie pozbawiona jakichkolwiek manier! – Nie znam jeszcze miasta, nie wiem więc, gdzie zacząć poszukiwania.
- Pannę, jeszcze pannę. Ledwie skończyłam osiemnaście lat. – Rozbawienie na jej twarzy było widoczne przez chwilę, zaraz jednak wrócił łagodny i spokojny uśmiech. Tylko jej oczy, nieustępliwe w kolorze morza sprawiały, że odróżniała się od mocno naiwnej i cukierkowo-słodkiej panienki. – Owszem, rodzice z dalekich europejskich stron. Teraz zaś siedzę tutaj. Będę musiała zająć się rodziną, dlatego szukam pracy.
Czy powiedziała to w ramach uprzejmości, czy tez była to rzeczywiście kolejna historyjka, wymyślona na potrzeby tej rozmowy? Kto wie, w końcu tej Rosjance słowa przychodziły tak gładko i płynnie jak innym przychodziły rozmowy o pogodzie. Oczy spoglądały na Kostka, tak, jakby teraz tęskniły za odrobiną ludzkiego kontaktu. Czy była samotna? Nie, musiała porzucać takie myśli. Po prostu ten krajanin wydawał się bardzo ciekawy. A może po prostu był pierwszym napotkanym?
Pozwoliła sobie zająć miejsce, spoglądając na niego z zaciekawieniem, siadając tak aby móc wiedzieć człowieka, ciekawa całkiem, jaka dokładnie jest jego historia. Wiedziała, że nikt nie opowiada o sobie jeżeli nie musi, była gotowa jednak zapytać go i uzyskać odpowiedź chociażby i żadną. Niektórzy z własnej przeszłości próbowali się oswobodzić, a jednak Nastya była ciekawa.
- Czy pan jest zza granicy tak w pełni, czy jednak urodził się na tych ziemiach z rodziny przybyłej? – Miała swoje przypuszczenia, wypadało jednak zapytać, zwłaszcza kiedy po tak impertynenckim wtargnięciu w cudzą rozmowę właśnie ją kontynuowała. Nie była w końcu całkowicie pozbawiona jakichkolwiek manier! – Nie znam jeszcze miasta, nie wiem więc, gdzie zacząć poszukiwania.
I show not your face but your heart's desire
Sieć domysłów sprawiała, że każde posiadało własne sekreciki godne odkrycia. Oczywistym wydawało się, że próbowałem spostrzec każdą z możliwych podpowiedzi co do jej postaci. Zdecydowanie nie była lady jakiegoś rodu, bo któż śmiałby tak przerywać w rozmowie, ze skrajnej biedoty również miała przecież schludny ubiór. Spotkaliśmy się w bibliotece, więc mogła być osobą światłą albo zwyczajnie się starała. Wszelki trud należało oczywiście docenić, choć nie zamierzałem samemu osiadać na takich laurach, a tym bardziej spoglądać na nią tak przychylnym okiem. Postacie snujące się po takich miejscach były co najmniej różnorodne, to samo można było powiedzieć o ulicy. Nie rozumiałem wszystkiego, co docierało do moich uszu, a jednak szeroka barwa profesji, które uprawiano, sprawiała, że wielorakość przestawała być tak onieśmielająca. Pomimo młodego wieku widziałem wiele. Ucieczka z rodzimego kraju w żaden sposób nie pozwalała na ciągłe trwanie w komforcie, choć ten starałem się odnaleźć wszędzie. Kiro miał pewne wymagania, jak również i ja! Życie jako hołota nigdy nie była dla nas. Co więcej - nie zamierzałem pozwalać, aby nawet ten średni poziom pozostał z nami na zawsze. Byliśmy przecież ponad. Kirill był mojej krwi, a ja jego - nic nie mogło temu zaprzeczyć.
Skinąłem głową na jej słowa o wieku. Młodzieńcza twarz zdecydowanie grała na jej korzyść i stąd pewnie była ta ciekawość. Dziwiło mnie jedynie, że rodzice pozwalali takiej pannie wychodzić i szukać problemów, oczywiście nie ze mną. W trymiga przyznała się również do faktu bycia kobietą pracującą, więc na pewno nie była z zamożnej rodziny. Wysyłanie panien do pracy w rzeczywistości wcale mi nie przeszkadzało, jednak grając w rytmie lubianym przez społeczność z wyższych sfer, musiałem wykazywać uprzedzenie w pewnych kierunkach - przynajmniej wtedy gdy byli oni w towarzystwie. Potrafiłem być przecież zaradnym, musiałem za bliźniaka i siebie.
Dziwny dobór miejsca na poszukiwanie pracy, ale przecież nie była to kwestia dotycząca mnie, stąd ponownie powolnie przytaknąłem ruchem głowy w geście zrozumienia. Dobrze wiedziałem, że na obczyźnie należało ważyć słowa, choć przez myśl przemknęło mi pytanie o to, czy również uciekała z ZSRS, ale milczałem.
Pomagając jej przysunąć krzesło, jak to dżentelmeni mieli w zwyczaju, zaraz zająłem miejsce naprzeciwko, kładąc księgę z runami oraz podręcznik do języka angielskiego z rosyjskimi tłumaczeniami. Wielka szkoda, że to ten naród nie był pod naszym panowaniem, wszyscy zrozumieliby, jak ważna jest znajomość naszego języka.
- Nie uczęszczałem do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. - odpowiedziałem w sposób przemyślany, dając odpowiedź, która w moich oczach była adekwatna do sytuacji. - A Pani panno... - w naturalny wręcz sposób, poprosiłem ją o dane, ani na chwilę nie zamierzając pozwalać sobie na jakieś przeoczenie. Mój wzrok nie był rozbiegany, wręcz przeciwnie, obserwowałem ją.
Skinąłem głową na jej słowa o wieku. Młodzieńcza twarz zdecydowanie grała na jej korzyść i stąd pewnie była ta ciekawość. Dziwiło mnie jedynie, że rodzice pozwalali takiej pannie wychodzić i szukać problemów, oczywiście nie ze mną. W trymiga przyznała się również do faktu bycia kobietą pracującą, więc na pewno nie była z zamożnej rodziny. Wysyłanie panien do pracy w rzeczywistości wcale mi nie przeszkadzało, jednak grając w rytmie lubianym przez społeczność z wyższych sfer, musiałem wykazywać uprzedzenie w pewnych kierunkach - przynajmniej wtedy gdy byli oni w towarzystwie. Potrafiłem być przecież zaradnym, musiałem za bliźniaka i siebie.
Dziwny dobór miejsca na poszukiwanie pracy, ale przecież nie była to kwestia dotycząca mnie, stąd ponownie powolnie przytaknąłem ruchem głowy w geście zrozumienia. Dobrze wiedziałem, że na obczyźnie należało ważyć słowa, choć przez myśl przemknęło mi pytanie o to, czy również uciekała z ZSRS, ale milczałem.
Pomagając jej przysunąć krzesło, jak to dżentelmeni mieli w zwyczaju, zaraz zająłem miejsce naprzeciwko, kładąc księgę z runami oraz podręcznik do języka angielskiego z rosyjskimi tłumaczeniami. Wielka szkoda, że to ten naród nie był pod naszym panowaniem, wszyscy zrozumieliby, jak ważna jest znajomość naszego języka.
- Nie uczęszczałem do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. - odpowiedziałem w sposób przemyślany, dając odpowiedź, która w moich oczach była adekwatna do sytuacji. - A Pani panno... - w naturalny wręcz sposób, poprosiłem ją o dane, ani na chwilę nie zamierzając pozwalać sobie na jakieś przeoczenie. Mój wzrok nie był rozbiegany, wręcz przeciwnie, obserwowałem ją.
Czyż takie sekrety nie były o wiele lepsze? W końcu nie musieli o sobie wiedzieć wszystkiego na sam początek, a nawet i na środek rozmowy. Łączyło ich całkiem sporo , a przynajmniej sam kraj pochodzenia – dawniej Carstwo, Imperium, Republika, teraz Związek… Jakkolwiek chcieli to nazwać, wciąż byli pewnego rodzaju grupą i narodowością. Nastya uznawała to za bardzo dobrą podstawę do znajomości, ale to jak na tym polegała w życiu codziennym było już inną kwestią. Nie mogła uniknąć rozpoznania jej zagranicznego akcentu, musiała więc tylko wyczuwać co powiedzą inni. Co powiedzą jej inni? Co myślał sam obcy w bibliotece, obok którego przechodziła i z którym mogła porozmawiać na tematy tak trywialne, że mogły być rzeczywistością?
Miała nadzieję, że ta rozmowa zapoczątkuje coś ciekawego. Miała tak nadzieję na każdą rozmowę, ale ten tutaj wydawał się przy okazji gentlemanem, więc może coś z tego miało potem sprawić, że wynikłaby z tego jakaś ciekawa okazja? Następne spotkanie? Zobaczenie się w późniejszym terminie? Łatwo fiksowała się na wszystkim, co możliwe, więc przeskakiwała łatwo z jednego aspektu na drugi. Tak, jakby nagle cała jej uwaga biegła tylko na jedną rzecz, a kiedy znajdowała co jej potrzebne, od razu skupiała na tym swoje życiowe działania i cele. Może była po prostu dziwna? A może było to coś więcej. Nastya nie wiedziała ale nie skupiała się na tym.
Na miejscu wskazanym przez Kostyę zasiadła z płynnością i elegancją, zerkając jeszcze na książki które przysuwał w swoim kierunku. Sama wybrała brytyjskie legendy, zastawiając się, czy znajdzie w nich coś wartościowego co potem mogłaby odnieść w rozmowie z kimś. Ot, nawet jeżeli nie udałoby się w pełni do tego nawiązać…może prezentowanie jakiegoś oświecenia, które przynajmniej mogłoby sprawić, że będzie wypadać lepiej w rozmowach. Najpierw jednak musiała się starać więcej mówić z Brytyjczykami ich językiem, ale wydawał się szorstki i nieprzyjemny.
- Anastasya Maksimovna, panie… - Miała nadzieję, że się przedstawi, chociaż wiedziała, że równie dobrze mogła oddać informację o swoim imieniu na marne. Mimo to, postanowiła zaryzykować, może jednak dostanie prawdziwe imię i nazwisko. – Również nie uczęszczałam do tutejszej placówki edukacyjnej. Słyszałam jednak, że mają dużo dziwnych rzeczy w tej szkole, jak poltergaista, którego się nie da wyrzucić.
Czy nikt nie miał tam dyscypliny? Przecież to nie były aż takie trudne zaklęcia czy działania, by się jednego męczącego ducha pozbyć.
Miała nadzieję, że ta rozmowa zapoczątkuje coś ciekawego. Miała tak nadzieję na każdą rozmowę, ale ten tutaj wydawał się przy okazji gentlemanem, więc może coś z tego miało potem sprawić, że wynikłaby z tego jakaś ciekawa okazja? Następne spotkanie? Zobaczenie się w późniejszym terminie? Łatwo fiksowała się na wszystkim, co możliwe, więc przeskakiwała łatwo z jednego aspektu na drugi. Tak, jakby nagle cała jej uwaga biegła tylko na jedną rzecz, a kiedy znajdowała co jej potrzebne, od razu skupiała na tym swoje życiowe działania i cele. Może była po prostu dziwna? A może było to coś więcej. Nastya nie wiedziała ale nie skupiała się na tym.
Na miejscu wskazanym przez Kostyę zasiadła z płynnością i elegancją, zerkając jeszcze na książki które przysuwał w swoim kierunku. Sama wybrała brytyjskie legendy, zastawiając się, czy znajdzie w nich coś wartościowego co potem mogłaby odnieść w rozmowie z kimś. Ot, nawet jeżeli nie udałoby się w pełni do tego nawiązać…może prezentowanie jakiegoś oświecenia, które przynajmniej mogłoby sprawić, że będzie wypadać lepiej w rozmowach. Najpierw jednak musiała się starać więcej mówić z Brytyjczykami ich językiem, ale wydawał się szorstki i nieprzyjemny.
- Anastasya Maksimovna, panie… - Miała nadzieję, że się przedstawi, chociaż wiedziała, że równie dobrze mogła oddać informację o swoim imieniu na marne. Mimo to, postanowiła zaryzykować, może jednak dostanie prawdziwe imię i nazwisko. – Również nie uczęszczałam do tutejszej placówki edukacyjnej. Słyszałam jednak, że mają dużo dziwnych rzeczy w tej szkole, jak poltergaista, którego się nie da wyrzucić.
Czy nikt nie miał tam dyscypliny? Przecież to nie były aż takie trudne zaklęcia czy działania, by się jednego męczącego ducha pozbyć.
I show not your face but your heart's desire
Choć nie zamierzałem tego przed sobą w ten sposób przedstawiać, czułem, że lekkość rozmowy przebiegała bardzo płynnie. Tęsknota za własnym krajem nie była byle błahostką. Potrzebowałem czegoś więcej niż peanów wypisywanych w księgach, do których dostęp nie był tak łatwy w oryginalne. Nie rozumiałem czy Brytyjczycy obawiali się jakiegoś powstania społeczności i przewrotu? Nasza lektura była piękna, jednak z perspektywy satyrycznych podejść pisarzy bardzo często odczytywano ją nie dosłownie, a bardzo metaforycznie, doszukując się czegoś więcej. Spostrzegłem to niedawno po wyjeździe z ukochanego kraju. Wymieniano nazwiska, które były mi balsamem dla duszy, a jednak mimo to nikt nie potrafił zrozumieć, bo każdy, kto starał się interpretować ich z własnej perspektywy, nie wiedział jak żyło się w ZSRS, a nawet jeszcze wcześniej. Mało kto znał naszą historię, która była obfita w przeróżne przewroty i rebelie, a to wszystko z dobrą myślą o ludziach - o nas. Dbano o nas. Starałem się nie myśleć o tym, że równie mocno KGB może starać się nas wyśledzić, choć w rzeczywistości nie zabiłem nikogo ważnego. To był tylko sąsiad. Juri? Ivan? Nawet jego imię nie było ważne, więc i pewnie życie również. Starałem się o tym nie myśleć, bo przecież zrobiłem dobrze. Obroniłem nas. Panienka Anastasya nie mogła wiedzieć, kim jestem, nawet z imienia.
- Nikita Pawłowicz Zinowjew, niezmiernie miło mi poznać panno Anastasyo Maksimovna. - skinąłem głową w geście powitania na tyle dżentelmeńsko, w jakim stopniu mogłem w pozycji siedzącej. Nigdy się nie płaszczyłem, ale też wydawało się nieodpowiednim tak zwyczajnie nie angażować ze słowami gestów, wtedy wszystko zwykle nabierało dodatkowego sensu. Byłem całkiem niezły w wymyślaniu rzeczywistości, robiłem to przecież od dziecka, żeby tylko odnaleźć się w odpowiednim mojemu poziomowi środowisku. - Bardzo możliwe, jednakże spoglądając na ich poziom wychowania, czekają przed nimi lata nauki. Zaiste do szkoły powinny uczęszczać jedynie osoby, które coś z tego wynoszą. Ci Brytyjczycy wydają się niebywale niedbali i leniwi. - zauważyłem, pokazując na swojej twarzy pewien niesmak, jakbym rozmawiał z kimś pokroju wysoko urodzonej damy, nie kogoś, kto poszukuje pracy. - Dziwi mnie, brak sierpu i młota w ich fladze. - stwierdziłem gładko, pozwalając sobie na chwilę wyjątkowej refleksji. Tym razem wydawało się wręcz błogosławieństwem ten brak zrozumienia Brytyjczyków naszego języka, mowy panów. Powinniśmy rządzić światem.
Resztę czasu spędziliśmy na przyjaznej pogawędce dotyczącej różnic pomiędzy krajami, a kiedy w końcu wybiła godzina swobodnej rozmowy, każde z nas oddało się lekturze, pozwalając milczeniu objąć wzajemnie nasze postacie. Momentami łapałem jej wzrok i niby w geście pokrzepienia podnosiłem kąciki ust do góry w przyjaznym geście. Była mi obojętna, ale zawsze to jedna rosyjska twarz więcej w nieznajomym mieście. Mogłem jeszcze mieć z niej korzyść. W ciągu pięciu sekund zatopiłem się w lekturze traktującej o starożytnych runach.
| zt. x2
- Nikita Pawłowicz Zinowjew, niezmiernie miło mi poznać panno Anastasyo Maksimovna. - skinąłem głową w geście powitania na tyle dżentelmeńsko, w jakim stopniu mogłem w pozycji siedzącej. Nigdy się nie płaszczyłem, ale też wydawało się nieodpowiednim tak zwyczajnie nie angażować ze słowami gestów, wtedy wszystko zwykle nabierało dodatkowego sensu. Byłem całkiem niezły w wymyślaniu rzeczywistości, robiłem to przecież od dziecka, żeby tylko odnaleźć się w odpowiednim mojemu poziomowi środowisku. - Bardzo możliwe, jednakże spoglądając na ich poziom wychowania, czekają przed nimi lata nauki. Zaiste do szkoły powinny uczęszczać jedynie osoby, które coś z tego wynoszą. Ci Brytyjczycy wydają się niebywale niedbali i leniwi. - zauważyłem, pokazując na swojej twarzy pewien niesmak, jakbym rozmawiał z kimś pokroju wysoko urodzonej damy, nie kogoś, kto poszukuje pracy. - Dziwi mnie, brak sierpu i młota w ich fladze. - stwierdziłem gładko, pozwalając sobie na chwilę wyjątkowej refleksji. Tym razem wydawało się wręcz błogosławieństwem ten brak zrozumienia Brytyjczyków naszego języka, mowy panów. Powinniśmy rządzić światem.
Resztę czasu spędziliśmy na przyjaznej pogawędce dotyczącej różnic pomiędzy krajami, a kiedy w końcu wybiła godzina swobodnej rozmowy, każde z nas oddało się lekturze, pozwalając milczeniu objąć wzajemnie nasze postacie. Momentami łapałem jej wzrok i niby w geście pokrzepienia podnosiłem kąciki ust do góry w przyjaznym geście. Była mi obojętna, ale zawsze to jedna rosyjska twarz więcej w nieznajomym mieście. Mogłem jeszcze mieć z niej korzyść. W ciągu pięciu sekund zatopiłem się w lekturze traktującej o starożytnych runach.
| zt. x2
8.07
Ostatnio bywał w bibliotece o wiele częściej niż zwykle—równie często jak przed ślubem. Zawieszenie broni było doskonałą okazją do nadrobienia zaległości w nauce, bo wieczorami nie musiał się już martwić nagłymi wezwaniami ani bezpieczeństwem swojej...
...no dobrze, tak naprawdę siedział ile mógł w bibliotece, bo nawet ona była głośniejsza od żałośnie cichego domu. Tęsknił za swoim małym mieszkaniem w Londynie, które w popłochu i niekorzystnie sprzedał po Bezksiężycowej Nocy. Tęsknił za czasami pokoju. Tęsknił za mamą, która za granicą była bezpieczniejsza i też bardzo tęskniła, ale jej listy i wyjce tylko pogarszały mu humor zamiast go poprawiać. Tęsknił za żoną, bez której dom już nie był domem.
Chyba chciał znaleźć jego namiastkę w bibliotece, ale nawet ona zmieniła się na niekorzyść. Przed wojną zawsze wymijał tutaj mugoli, lawirując do ukrytego przed nimi działu i ukrytych ksiąg i może bywało to trochę irytujące, ale tak przecież wyglądała normalność. Teraz niemagiczne czytelnie zostały udostępnione czarodziejom, ale większa przestrzeń wcale nie zachwycała, była dołująca.
Od kwietnia 1957 wszystko było nie tak.
Od zeszłego kwietnia, albo może maja, w bibliotece zaczął też bywać on. Brunet, na oko jego rówieśnik, wypożyczający książki, które dotychczas interesowały głównie - albo tylko - Steffena. Wszyscy starsi runiści mieli je w swoich kolekcjach albo już je znali, wszyscy początkujący runiści zaczynali od innych tytułów, mało kto rozumiał przestarzałą już zdaniem niektórych naukowców "Teorię run" Diggory'ego, a nieco ezoteryczne podejście w "Magii ochronnej" Madame Tremaine nie odpowiadało wielu czytelnikom. Steffenowi odpowiadało, bo nieco szalona autorka przemyciła tam trochę zawoalowanych informacji o nakładaniu klątw, a to było (oczywiście tylko w teorii!) całkiem ciekawe.
Poznał nazwisko posępnego rówieśnika, gdy ten sprzątnął mu sprzed nosa "Teorię run" w zeszłym roku. Cattermole zwracał i wypożyczał ją regularnie, ale dowiedział się od bibliotekarki, że tym razem ma ją niejaki Igor Karkaroff. Przezornie przetrzymał wtedy dłużej "Magię ochronną", bo jeszcze nie skończył jej czytać. Po kilku tygodniach Karkaroff spytał go z obcym akcentem kiedy ją odda, a Steffen szczeniacko uznał, że "wkrótce" i przetrzymał ją dłużej, ze złośliwości.
Czystokrwiści czarodzieje zabrali im wtedy Londyn, nie będą im zabierali nawet książek!
Potem zapalczywość trochę mu przeszła i naprawdę oddałby "Magię ochronną" w terminie, ale wziął ślub i zapomniał i nawet w bibliotece przestał już bywać.
Powrócił w zeszłym miesiącu i któregoś razu poczuł na sobie oskarżycielskie spojrzenie Karkaroffa, ale udał, że go nie widzi. Nie rozumiał zresztą, dlaczego ten typ tak na niego patrzy, bo wypożyczona książka już dawno utonęła w bałaganie jego domu i chaosie jego myśli.
Przypomniało mu się kilka dni temu, gdy dostał z biblioteki list ponaglający o amnestii. Zdziwił się, bo grzywna wydawała mu się wysoka i nigdy wcześniej nie dostawał takich ponagleń. Czy to kolejne zmiany w nowym, wspaniałym Londynie? - pomyślał gorzko, zastanawiając się, czy cholerny Malfoy właśnie tak zbiera fundusze na ich głupi Festiwal. A potem z trudem znalazł zaginioną książkę w piwnicy i posłusznie, może nawet z ukłuciem paniki, udał się do biblioteki i do pani Warbeck aby wyjaśnić całą sprawę.
Bibliotekarka, pani Warbeck, zawsze go lubiła, bo zawsze czytała przy swoim biurku najświeższe numery "Czarownicy", a Steffen kiedyś to skomplementował i potem zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami ilekroć oddawał (rzadko) lub wypożyczał (często) książki. Najpierw o modzie, potem o plotkach, a od jakiegoś czasu Steff streszczał jej przedpremierowo listy do Wilhelminy i pani Warbeck była zachwycona tym, że tak trafnie potrafi je przewidzieć. Nie była przecież świadoma, że samemu pisał te odpowiedzi. Gdy niewinnie spytał o ponaglenia, wyraziła szczere zdziwienie, a on już wiedział, że list wcale nie przyszedł z biblioteki.
Czując irracjonalne ukłucie przykrości i złości, uśmiechnął się do pani Warbeck najsłodszym uśmiechem i poprosił o drobną przysługę.
Następnego dnia zjawił się w bocznej czytelni - wiedział, gdzie go znaleźć - punktualnie po pracy, z "Magią ochronną" pod pachą i jakże szczerym, przepraszającym uśmiechem.
-Igor, prawda? Nie przeszkadzam? - przywitał się uprzejmie, mając nadzieje, że mu przeszkodził. -Słuchaj, trochę przetrzymałem tą książkę, strasznie niezręczna sprawa. Pamiętam, że chyba na nią czekałeś? Spróbowałem to wyjaśnić z panią Warbeck i obiecała, że jak to podpiszesz to od razu można ją wypożyczyć tobie, żeby nikt inny jej nie podebrał. - na kolejny rok.
W geście pokoju położył na stole ciężką, grubą księgę i formularz wypożyczenia.
Odruchowo wygładził przetarte spodnie, z irytacją orientując się, że Karkaroff jest ubrany bardziej elegancko od niego.
Długo - czyli całą godzinę - zastanawiał się jak zemścić się na Igorze Karkaroff za okrutny, sfałszowany list, aż wreszcie na to wpadł. Kiedyś Bojczuk (co się z nim działo...?) strasznie się wkurzył za to, że z romansidła, które pożyczył Steffenowi wypadło kilka stron kluczowego rozdziału. Prawie go wtedy pobił!
Byłoby strasznie szkoda, gdyby szczury zjadły jedyny rozdział "Magii ochronnej", który traktował o teorii nakładania klątw. Igorowi nie powinno to przeszkadzać, porządni runiści nie interesują się przecież takimi sprawami, prawda? Ba, to nawet przysługa, nie wiedzieć nic o wiedzy zakazanej.
Ostatnio bywał w bibliotece o wiele częściej niż zwykle—równie często jak przed ślubem. Zawieszenie broni było doskonałą okazją do nadrobienia zaległości w nauce, bo wieczorami nie musiał się już martwić nagłymi wezwaniami ani bezpieczeństwem swojej...
...no dobrze, tak naprawdę siedział ile mógł w bibliotece, bo nawet ona była głośniejsza od żałośnie cichego domu. Tęsknił za swoim małym mieszkaniem w Londynie, które w popłochu i niekorzystnie sprzedał po Bezksiężycowej Nocy. Tęsknił za czasami pokoju. Tęsknił za mamą, która za granicą była bezpieczniejsza i też bardzo tęskniła, ale jej listy i wyjce tylko pogarszały mu humor zamiast go poprawiać. Tęsknił za żoną, bez której dom już nie był domem.
Chyba chciał znaleźć jego namiastkę w bibliotece, ale nawet ona zmieniła się na niekorzyść. Przed wojną zawsze wymijał tutaj mugoli, lawirując do ukrytego przed nimi działu i ukrytych ksiąg i może bywało to trochę irytujące, ale tak przecież wyglądała normalność. Teraz niemagiczne czytelnie zostały udostępnione czarodziejom, ale większa przestrzeń wcale nie zachwycała, była dołująca.
Od kwietnia 1957 wszystko było nie tak.
Od zeszłego kwietnia, albo może maja, w bibliotece zaczął też bywać on. Brunet, na oko jego rówieśnik, wypożyczający książki, które dotychczas interesowały głównie - albo tylko - Steffena. Wszyscy starsi runiści mieli je w swoich kolekcjach albo już je znali, wszyscy początkujący runiści zaczynali od innych tytułów, mało kto rozumiał przestarzałą już zdaniem niektórych naukowców "Teorię run" Diggory'ego, a nieco ezoteryczne podejście w "Magii ochronnej" Madame Tremaine nie odpowiadało wielu czytelnikom. Steffenowi odpowiadało, bo nieco szalona autorka przemyciła tam trochę zawoalowanych informacji o nakładaniu klątw, a to było (oczywiście tylko w teorii!) całkiem ciekawe.
Poznał nazwisko posępnego rówieśnika, gdy ten sprzątnął mu sprzed nosa "Teorię run" w zeszłym roku. Cattermole zwracał i wypożyczał ją regularnie, ale dowiedział się od bibliotekarki, że tym razem ma ją niejaki Igor Karkaroff. Przezornie przetrzymał wtedy dłużej "Magię ochronną", bo jeszcze nie skończył jej czytać. Po kilku tygodniach Karkaroff spytał go z obcym akcentem kiedy ją odda, a Steffen szczeniacko uznał, że "wkrótce" i przetrzymał ją dłużej, ze złośliwości.
Czystokrwiści czarodzieje zabrali im wtedy Londyn, nie będą im zabierali nawet książek!
Potem zapalczywość trochę mu przeszła i naprawdę oddałby "Magię ochronną" w terminie, ale wziął ślub i zapomniał i nawet w bibliotece przestał już bywać.
Powrócił w zeszłym miesiącu i któregoś razu poczuł na sobie oskarżycielskie spojrzenie Karkaroffa, ale udał, że go nie widzi. Nie rozumiał zresztą, dlaczego ten typ tak na niego patrzy, bo wypożyczona książka już dawno utonęła w bałaganie jego domu i chaosie jego myśli.
Przypomniało mu się kilka dni temu, gdy dostał z biblioteki list ponaglający o amnestii. Zdziwił się, bo grzywna wydawała mu się wysoka i nigdy wcześniej nie dostawał takich ponagleń. Czy to kolejne zmiany w nowym, wspaniałym Londynie? - pomyślał gorzko, zastanawiając się, czy cholerny Malfoy właśnie tak zbiera fundusze na ich głupi Festiwal. A potem z trudem znalazł zaginioną książkę w piwnicy i posłusznie, może nawet z ukłuciem paniki, udał się do biblioteki i do pani Warbeck aby wyjaśnić całą sprawę.
Bibliotekarka, pani Warbeck, zawsze go lubiła, bo zawsze czytała przy swoim biurku najświeższe numery "Czarownicy", a Steffen kiedyś to skomplementował i potem zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami ilekroć oddawał (rzadko) lub wypożyczał (często) książki. Najpierw o modzie, potem o plotkach, a od jakiegoś czasu Steff streszczał jej przedpremierowo listy do Wilhelminy i pani Warbeck była zachwycona tym, że tak trafnie potrafi je przewidzieć. Nie była przecież świadoma, że samemu pisał te odpowiedzi. Gdy niewinnie spytał o ponaglenia, wyraziła szczere zdziwienie, a on już wiedział, że list wcale nie przyszedł z biblioteki.
Czując irracjonalne ukłucie przykrości i złości, uśmiechnął się do pani Warbeck najsłodszym uśmiechem i poprosił o drobną przysługę.
Następnego dnia zjawił się w bocznej czytelni - wiedział, gdzie go znaleźć - punktualnie po pracy, z "Magią ochronną" pod pachą i jakże szczerym, przepraszającym uśmiechem.
-Igor, prawda? Nie przeszkadzam? - przywitał się uprzejmie, mając nadzieje, że mu przeszkodził. -Słuchaj, trochę przetrzymałem tą książkę, strasznie niezręczna sprawa. Pamiętam, że chyba na nią czekałeś? Spróbowałem to wyjaśnić z panią Warbeck i obiecała, że jak to podpiszesz to od razu można ją wypożyczyć tobie, żeby nikt inny jej nie podebrał. - na kolejny rok.
W geście pokoju położył na stole ciężką, grubą księgę i formularz wypożyczenia.
Odruchowo wygładził przetarte spodnie, z irytacją orientując się, że Karkaroff jest ubrany bardziej elegancko od niego.
Długo - czyli całą godzinę - zastanawiał się jak zemścić się na Igorze Karkaroff za okrutny, sfałszowany list, aż wreszcie na to wpadł. Kiedyś Bojczuk (co się z nim działo...?) strasznie się wkurzył za to, że z romansidła, które pożyczył Steffenowi wypadło kilka stron kluczowego rozdziału. Prawie go wtedy pobił!
Byłoby strasznie szkoda, gdyby szczury zjadły jedyny rozdział "Magii ochronnej", który traktował o teorii nakładania klątw. Igorowi nie powinno to przeszkadzać, porządni runiści nie interesują się przecież takimi sprawami, prawda? Ba, to nawet przysługa, nie wiedzieć nic o wiedzy zakazanej.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zewsząd dobierał się do trzewi charakterystyczny swąd wojennych trupów, na przemian z chłodem lochu milczącej kostnicy i szarzyzną kamiennych nagrobków. Irytującą monotonią wybrzmiewało w umyśle echo kondolencji, składanych raz po raz przeżywającym tragedie rodzinom. Męczył go już ten nieustanny obowiązek pogrzebowej miny i żałobnego nastroju; męczyła go dumna rola wysłannika bezwzględnej kostuchy. Dopadał go też nieprzyjemnie tutejszy upał, godne świadectwo pełni zastałego lata. Nienormalnym sentymentem zaczynał z wolna tęsknić do skandynawskich mrozów, przeżywanych w ponurych murach Durmstrangu, później ― w dziczy norweskich lasów, gdzie brodząc do pasa w śniegu przyszło mu walczyć o życie. I o własną przyszłość, w pełni kontrolowaną, niepodległą cudzym decyzjom, ani przewrotnej losowości. Wszystko w imieniu nienazwanej żadną emocją pasji; przypominała niekiedy obsesję, innym razem istniejąc na podobieństwo stonowanej fascynacji, napędzanej zaledwie wizją intratnego interesu. Stary druid-przestępca łaskawie obdarowywał go tajemnicą starożytnych run, jakby w podzięce za kiepskiej jakości obiady, albo z czystej wiary w żywiołowość młodzieńca, który błyszczał niewykorzystanym potencjałem. Niezwykle dobrze wspominał tamto istnienie, w bliskości z naturą i z dala od wyniszczającej cywilizacji; niezwykle ambitnie myślało się o ścieżkach własnego przeznaczenia, gdy od obecności strawy na stole zależał wynik polowania albo wartościowa spostrzegawczość. Cenił sobie niezależność, nią właśnie kroczył w stronę angielskiego świata, którego nie rozumiał chyba jeszcze dostatecznie. Różnił się on bowiem znacząco od poznanych na Północy obyczajów: tam nie wymagano kurtuazyjnego dygania i oszczędności języka, tam nie patrzono wymownie na wspomnienie dawnej kochanki, wreszcie ― tam też nie karmiono się wzajemnie parszywymi kłamstwami. Szczerość zastygała często w powietrzu jako dowód dziwacznej jedności; w przestrzeniach manierycznych salonów nie było jednak na nią miejsca. Pewnie dlatego wariacko przepadał za wysokim gmachem londyńskiej biblioteki; tylko w jej murach, albo ciasnocie własnej sypialni, wracał uznaniem do czasów, gdy wszystko było prostsze. Jedynie wysiłek dążności przynosił ulgę. Tak miało być i w tym przypadku. Na swojej drodze spragnionego wiedzy naukowca napotkał bowiem prowokującą staturę ― przeciwnika, z którym rywalizować mu przyszło o lichy podręcznik. I parę innych, dotyczących fantazji klątw, pozycji literackich, kąsających zalotnie skórę początkującego badacza. Cierpliwie przeczekał miesiąc, potem dwa następne, aż skrzętna książeczka będzie nareszcie dostępna jego ochoczym łapkom; napisana po angielsku i tak stanowić miała zaszyfrowane trudnością misterium, bo z początku nie nawykł jeszcze do ich słowa pisanego. Zwłaszcza takiego, które w ogólnym rozrachunku przypominało akademicki bełkot, pozbawiony głębi merytorycznego sensu. W chwili kryzysu ochoczo pomagała mu jednak kochająca rodzina, wyrozumiale spoglądająca na wszelkie, niekiedy też naiwne, pytania o przewodnią myśl wyczytanej nowiny. Wbrew stanowczym wymaganiom tytuł nie trafił jak dotąd w jego ręce, jakby tamten dominująco rościł sobie do niego prawa. Pech chciał, że w ogarniętym wojną kraju nikt nie myślał o instytucjach kultury czy oświacie, więc jeden egzemplarz wystarczyć miał wszystkim. Niefart podpowiedział natomiast, iż bzdurne oczekiwanie na zmianę nigdy nie nastąpi; tak też postanowił wykończyć tamtego chłopaka nieszkodliwym sprytem. Czarujący uśmiech w stronę bibliotekarki wystarczył, by zdradziła mu nazwisko złośliwca; sprezentowana jej dzień później, półkilogramowa paczka kawy podsunęła mu sugestię o miejscu zamieszkania. I tak uknuł intrygę, która na powrót ściągnąć miała szatyna w mury czytelni. Oczekiwał posłusznej postawy, nagłej zmiany zachowania, Magii ochronnej pod tamtą męską pachą, która niechybnie trafić miałaby w jego sidła. Dość zręcznie, choć chyba niewystarczająco, spreparował cwaniacko list. Dobrodusznie informował w nim o amnestii, chroniącej przed niebotycznymi opłatami za nieterminowe wypożyczenia. Cokolwiek wspaniałomyślnego, byleby przemądrzały utrapieniec wreszcie oddał to pieprzone kompendium. Z satysfakcją wysłał tamtą fałszywkę, potem czekał już tylko w napięciu na efekty. Pani Warbeck doszczętnie jednak wszystko zepsuła; zdziwienie na kobiecej twarzy podsunęło tamtemu wymowną koncepcję. I tak dojść miało do zastanawiającej konfrontacji.
― Rozczulające, Steffenie ― stwierdził ironicznie, celowo mówiąc po imieniu, którym jak dotąd nie zdążył się podzielić; spojrzał nań wrogo i trochę cynicznie, a zaraz koncentrował wzrok na grubym woluminie. Na lewy formularz nawet nie zerknął, pozostawiwszy go z boku, całkiem umyślnie. W atmosferze wisiała bowiem destrukcyjna potrzeba zemsty. Tamta kartka na dobre pogrzebać miała pewnie całość dotychczasowych starań; niewinna twarz mężczyzny była jedynie maską prawdziwego niegodziwca. ― Doceniam twoją koleżeńskość ― dodał zaraz, wertując stronice masywnej księgi. Zaraz przewracał jednak w placach tamten dziwaczny druczek. W udawanej egzaltacji pomachał nim przed nosem wygadanego bystrzaka, wreszcie podpytał, z pozowanym przejęciem i teatralnym westchnieniem:
― Czy to naprawdę konieczne? Dla pewności jeszcze ja porozmawiam z panią Warbeck ― zapowiedział, niby skromnie i przyzwoicie, choć w tonie głosu tkwiła niezaprzeczalna zajadłość.
Nie łudź się, że to podpiszę, dupku.
― Rozczulające, Steffenie ― stwierdził ironicznie, celowo mówiąc po imieniu, którym jak dotąd nie zdążył się podzielić; spojrzał nań wrogo i trochę cynicznie, a zaraz koncentrował wzrok na grubym woluminie. Na lewy formularz nawet nie zerknął, pozostawiwszy go z boku, całkiem umyślnie. W atmosferze wisiała bowiem destrukcyjna potrzeba zemsty. Tamta kartka na dobre pogrzebać miała pewnie całość dotychczasowych starań; niewinna twarz mężczyzny była jedynie maską prawdziwego niegodziwca. ― Doceniam twoją koleżeńskość ― dodał zaraz, wertując stronice masywnej księgi. Zaraz przewracał jednak w placach tamten dziwaczny druczek. W udawanej egzaltacji pomachał nim przed nosem wygadanego bystrzaka, wreszcie podpytał, z pozowanym przejęciem i teatralnym westchnieniem:
― Czy to naprawdę konieczne? Dla pewności jeszcze ja porozmawiam z panią Warbeck ― zapowiedział, niby skromnie i przyzwoicie, choć w tonie głosu tkwiła niezaprzeczalna zajadłość.
Nie łudź się, że to podpiszę, dupku.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Już list wskazywał na to, że ten nuworysz z zagranicy i roszczący sobie prawo do jego (wspólnych, ale Steffen był tu pierwszy!) książek intruz jakimś cudem poznał jego imię i któreś z miejsc zamieszkania. W dokumentach biblioteki wciąż figurował stary, londyński adres Steffena, bo ten nie pomyślał aby go zmienić i chyba nie chciałby go zmieniać. Przed laty wpisywał go w formę rejestracyjną z nieskrywaną dumą chłopca, który wyprowadził się wreszcie od rodziców do wynajętego mieszkania. Nie chciał wtedy, by ktokolwiek wiedział, że jest po prostu maminsynkiem z małej wioski, był samodzielnym profesjonalistą z Londynu. Teraz pusty dom zdawał się azylem, a Cattermole musiał go pilnować, choć nie do końca wiedział dla kogo: czy rodzice kiedykolwiek wrócą? Czy był sens dbać o własne bezpieczeństwo, jeśli żona nie powróci? Pewnie nie, nie, nie. Pewnie skończy martwy na brukowej ulicy prędzej czy później, jak Bertie albo zniknie bez śladu jak Bojczuk, a kwiaty w ogrodzie mamy i tak zdążył już zabić. Zanim wybuchła wojna, nigdy nie myślał o śmierci. Po jej wybuchu, zaczął się jej panicznie bać. Dopiero od niedawna—chyba jakoś od zniknięcia Belli, ale wolał tych rzeczy nie korelować—zaczął czuć coś, co inni nazwaliby nihilistyczną obojętnością, ale czego nazwać nie umiał. Czuł, że to jest złe i dziękował w myślach losowi za zawieszenie broni i za to, że nie ciągnie go do głupot, ale czasami i tak nie umiał odpędzić mściwej wizji Belli dowiadującej się o jego bohaterskim zgonie. A potem orientował się, że ona i tak nigdy się nie dowie i czuł się jeszcze gorzej.
Tak czy siak, zanim przypomniał sobie, że sowy wciąż trafiają ze starego adresu na nowy, list z biblioteki trochę go przestraszył. A gdy nabrał pewności, że został wysłany przez tego wymuskanego chłopaka, który wyglądał trochę jak skrzyżowanie kanonu piękna "Czarownicy" z jakimś arystokratą z Ravenclawu—parsknął z pogardą. Igor Karkaroff z pewnością nie wiedział o strachu nic, z pewnością nie wiedział o śmierci nic, nic, nic.
Chyba, że przyjechał do Londynu zanim z ulic zdążono posprzątać ciała mugoli.
Igor wiedział za to, jak Steffen ma na imię i choć Steff wiedział o nim to samo, to jakoś go to rozzłościło. Albo nie imię, tylko ten ton - czy on był ironiczny, czy to po prostu obcy akcent i jakieś różnice kulturowe? Francuzi byli popierdoleni, więc Rosjanie (to chyba rosyjskie nazwisko, a może węgierskie?) musieli być jeszcze dziwniejsi. Może i Steffen nie umiał zbytnio okłamywać własnych przyjaciół, ale łgał świetnie przy obcych i przy pani Warbeck - dlaczego ten typ zdawał się niewzruszony jego szczerze przepraszającym tonem? Czyżby nie spełnił oczekiwań jakże panicza?
-Steffen. - wtrącił, porzucając na moment maskę skruchy. -To się wymawia przez S, twarde s, Ssss-teffen. - poprawił angielszczyznę Igora z przemiłą, pasywną agresją. Z uwagi na germański rodowód można to też było czytać z miększym s, albo nawet z okropnym "sh" (sz), i sprawa wcale nie była oczywista nawet dla Anglików, ale spojrzał na cudzoziemca jakby to było o c z y w i s t e. -A co, potrzebujesz pomocy w przetłumaczeniu formularza? - zatroskał się uprzejmie. -Ten biurokratyczny slang jest czasem trudny. Podobnie jak ta książka, jest napisana dziewiętnastowiecznym angielskim. - poklepał okładkę, uśmiechając się z fałszywą serdecznością. Ucieczka do kwestii językowych była prymitywna i mało wyrafinowana, ale wiedział o tym chłopaku niewiele - poza tym, że zaskakująco wiele wiedział o jego guście literackim. Wiedział, że był z zagranicy i że pojawił się w tej bibliotece już po wybuchu wojny, jak wielu innych czarodziejów o słusznym rodowodzie i poglądach zwabionych do Anglii jak krwiożercze muchy do padliny. Jakże on nimi gardził!
Jakże chciał gardzić Igorem Karkaroff!
Nie był pewien, czy potrafi gardzić kimś, kto dzieli jego pasję do mniej oczywistych pozycji z zakresu starożytnych run (przez umysł przemknęła mu nawet zdradziecka, idiotyczna myśl, że może mógłby z nim porozmawiać o runach, nikt nie chciał z nim rozmawiać o zdejmowaniu klątw...), ale postanowił spróbować.
-Pani Warbeck powiedziała, że to konieczne dla porządku i że to przysługa, że możemy to załatwić od razu. Inaczej mam zwrócić książkę do zwrotów i pewnie przeprocesują ją i zwrócą na półkę za kilka dni... albo tygodni? Wiesz, jak bywa. Albo może ktoś inny wypożyczy ją znowu zanim ty zdążysz. - wyszczerzył zęby, spoglądając Igorowi prosto w oczy. -Znaczy, chcieliśmy ci zrobić przysługę - zreflektował się, jakby przepraszająco. -bo pamiętałem, że byłeś zainteresowany ta książką, a panią Warbeck znam od lat - nie to co ty, intruzie -i ma sporo stresu na głowie, ktoś się podobno pod nią ostatnio podszywał, wyobrażasz sobie? - postarał się spoglądać na niego groźnie, ale nie wiedział, czy wyszło. -...ale jeśli to zbędna koleżeńskość, to przepraszam, że przeszkodziłem ci w lekturze i idę zwrócić ją normalnie. Zresztą, i tak nie wiem, czy by cię zaciekawiła - jest strasznie trudna. - ciekawe, czy Karkaroff wyczuje przytyk, czy też przeszkodzi mu kolejna różnica kulturowa.
Tak czy siak, zanim przypomniał sobie, że sowy wciąż trafiają ze starego adresu na nowy, list z biblioteki trochę go przestraszył. A gdy nabrał pewności, że został wysłany przez tego wymuskanego chłopaka, który wyglądał trochę jak skrzyżowanie kanonu piękna "Czarownicy" z jakimś arystokratą z Ravenclawu—parsknął z pogardą. Igor Karkaroff z pewnością nie wiedział o strachu nic, z pewnością nie wiedział o śmierci nic, nic, nic.
Chyba, że przyjechał do Londynu zanim z ulic zdążono posprzątać ciała mugoli.
Igor wiedział za to, jak Steffen ma na imię i choć Steff wiedział o nim to samo, to jakoś go to rozzłościło. Albo nie imię, tylko ten ton - czy on był ironiczny, czy to po prostu obcy akcent i jakieś różnice kulturowe? Francuzi byli popierdoleni, więc Rosjanie (to chyba rosyjskie nazwisko, a może węgierskie?) musieli być jeszcze dziwniejsi. Może i Steffen nie umiał zbytnio okłamywać własnych przyjaciół, ale łgał świetnie przy obcych i przy pani Warbeck - dlaczego ten typ zdawał się niewzruszony jego szczerze przepraszającym tonem? Czyżby nie spełnił oczekiwań jakże panicza?
-Steffen. - wtrącił, porzucając na moment maskę skruchy. -To się wymawia przez S, twarde s, Ssss-teffen. - poprawił angielszczyznę Igora z przemiłą, pasywną agresją. Z uwagi na germański rodowód można to też było czytać z miększym s, albo nawet z okropnym "sh" (sz), i sprawa wcale nie była oczywista nawet dla Anglików, ale spojrzał na cudzoziemca jakby to było o c z y w i s t e. -A co, potrzebujesz pomocy w przetłumaczeniu formularza? - zatroskał się uprzejmie. -Ten biurokratyczny slang jest czasem trudny. Podobnie jak ta książka, jest napisana dziewiętnastowiecznym angielskim. - poklepał okładkę, uśmiechając się z fałszywą serdecznością. Ucieczka do kwestii językowych była prymitywna i mało wyrafinowana, ale wiedział o tym chłopaku niewiele - poza tym, że zaskakująco wiele wiedział o jego guście literackim. Wiedział, że był z zagranicy i że pojawił się w tej bibliotece już po wybuchu wojny, jak wielu innych czarodziejów o słusznym rodowodzie i poglądach zwabionych do Anglii jak krwiożercze muchy do padliny. Jakże on nimi gardził!
Jakże chciał gardzić Igorem Karkaroff!
Nie był pewien, czy potrafi gardzić kimś, kto dzieli jego pasję do mniej oczywistych pozycji z zakresu starożytnych run (przez umysł przemknęła mu nawet zdradziecka, idiotyczna myśl, że może mógłby z nim porozmawiać o runach, nikt nie chciał z nim rozmawiać o zdejmowaniu klątw...), ale postanowił spróbować.
-Pani Warbeck powiedziała, że to konieczne dla porządku i że to przysługa, że możemy to załatwić od razu. Inaczej mam zwrócić książkę do zwrotów i pewnie przeprocesują ją i zwrócą na półkę za kilka dni... albo tygodni? Wiesz, jak bywa. Albo może ktoś inny wypożyczy ją znowu zanim ty zdążysz. - wyszczerzył zęby, spoglądając Igorowi prosto w oczy. -Znaczy, chcieliśmy ci zrobić przysługę - zreflektował się, jakby przepraszająco. -bo pamiętałem, że byłeś zainteresowany ta książką, a panią Warbeck znam od lat - nie to co ty, intruzie -i ma sporo stresu na głowie, ktoś się podobno pod nią ostatnio podszywał, wyobrażasz sobie? - postarał się spoglądać na niego groźnie, ale nie wiedział, czy wyszło. -...ale jeśli to zbędna koleżeńskość, to przepraszam, że przeszkodziłem ci w lekturze i idę zwrócić ją normalnie. Zresztą, i tak nie wiem, czy by cię zaciekawiła - jest strasznie trudna. - ciekawe, czy Karkaroff wyczuje przytyk, czy też przeszkodzi mu kolejna różnica kulturowa.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Idea wspólnej książki śmierdziała nierealną wizją równości, zupełnie jak mugolskie, komunistyczne mrzonki. A wszyscy normalni wiedzieli przecież, że lewicowa symetria nigdy nie miała we wszechświecie miejsca. Byli ci lepsi i gorsi, ci bogatsi i biedniejsi, ci z krwią szlachetną, nieskażoną brudem niemagicznej dzisiejszości, wreszcie ― ci urodzeni z jarzmem tej skazy. On, doglądając uważnie prowadzonych w nowym kraju czystek, jedynie umacniał znaczeniem swe z natury rasistowskie przekonania. Walczono wszakże o lepszy świat, pozbawiony zbędnego plugastwa, psującego społeczeństwo od podstaw, niczym podłożona cichcem toksyna. W tymże utopijnym świecie nadludzi byłyby dwie książki, dla obu pochłoniętych pasją naukowców; sytuacje sporne rozstrzygałaby z kolei prosta konfrontacja, krótki osąd, zależny od treści obowiązującego wszystkich prawa. Tutejszy regulamin też stanowił pewnie o analogicznych warunkach, przemądrzały szatyn zdawał się jednak ten fakt zgrabnie ignorować, przetrzymując dziewiętnastowieczne dzieło przez równe trzynaście miesięcy. Arogancko czynił to jeszcze pod samym okiem czujnej pani Warbeck, która od uśmiechu wymuskanego arystokraty-Krukona najwyraźniej preferowała nadrabiającego gadką wyrostka, co to sprzedawał sprytnie informacje o spreparowanych przez babską gazetę sekcjach. Całkiem zabawne, że za staturą takiego obcesowego utrapieńca skrywała się, pozornie niepasująca do usposobienia, wyjątkowa zdolność dogadzania ckliwym babom prostym listem z miłosnymi poradami. Z jakiegoś dziwacznego powodu tamten nie zwykł chyba jednak przechwalać się tym na prawo i lewo, świecąc sugestią ledwie przed podstarzałą bibliotekarką, której sympatię zdążył zaskarbić sobie przez lata. Zazdrościł mu nieco tej skrzętnej drogi do triumfu, niewymagającej przekupstwa kawą ani nienaturalnej uprzejmości; dominująco próbował zgnieść go intrygą z podsuniętym pod nos druczkiem, kojarzącym się mgłą szachrajstwa podobną umowom szybkich chwilówek. Nim jednak naiwnie i pod presją czasu oznaczył formularz własnym podpisem, wojować mieli o niepodważalny sukces podjętych manewrów. Chłopak, poza rozsądkiem, dzierżył w duszy imponującą zawziętość czynu, więc niepostrzeżenie pragnął odpłacić się pięknym za nadobne. Zaiste intrygujące, jak wielkie starania czynili dla kilku lichych stron Magii ochronnej. Może była to jednak niewypowiedziana na głos potrzeba zabawy w ogromie zastałej nudy, może coś na wzór niemych zmagań o tytuł młodego erudyty. Dziś nastąpiła kumulacja rozpoczętego między wierszami sporu; z satysfakcją karmił się zatem słowami byle riposty, z namysłem szukając kierunku odwetu, który nieprzyjemnie dorwać się miał do trzewi tego okrutnego złośliwca. Wszystko odbywało się jednak w zachowaniu gry nieskomplikowanego blefu, napędzanego słowami wzajemnego szacunku i sprytnej dyplomacji. Żeby nikt nie pomyślał niesłusznie, że z miałkiej dyskusji pomiędzy regałami wyrosnąć miało niepokojące starcie fizyczności. Droczyli się przecież zaledwie o podstarzałe tomiszcze; bynajmniej nie miał w zamiarze łamać mu z tego powodu nosa. Na razie.
― Och, wybacz, Szteffenie ― odparł nagląco, niby w geście szczerych przeprosin, zarazem jednak znacznie bardziej kalecząc jego imię dziwaczną intonacją. Tym razem już całkiem nie na serio i w kontrolowanej furii, że byle chłystek pozwolił sobie poprawiać jego akcent. Być może nie do końca obyty był jeszcze z tutejszym językiem, nie na tyle jednak znacząco, by krótkie komunikaty wymagały korekty ze strony jakiegoś irytującego typka. Nad wyraz szybko opanował angielski żargon, zapewne dzięki germańskim podwalinom norweskiej mowy, którą latami biegle władał w murach Durmstrangu, później jeszcze w skandynawskiej dziczy. Tamtejsze zgłoski bywały twardsze od tej brytyjskiej, inicjującej jego godność, ale chyba celowo zgrywał nieco zagubionego, egzotycznego imigranta. Stojący obok towarzysz nie znał zapewne położenia Bułgarii na mapie; w to przynajmniej chciał wierzyć, niesłusznie uznając z góry jego zaplecze umiejętności za niewątpliwie bardzo wąskie. Na pewno władał jedynie ojczystym głosem; na pewno nie wiedział wiele o runach; na pewno skrywał jakieś tajemnice, za które powinien kiedyś w końcu zawisnąć. Źle mu z oczu patrzyło, nawet jeśli rozmowa nie krzyczała jawnie echem uszczypliwości. O wszystkim gadał wszakże dosyć miękko, jakby naprawdę sympatycznie i koleżeńsko. Niepokojąco, z pewnością jedynie dla zamglenia uwagi, coby wreszcie podpisał z wygadanym diabłem ten przeklęty cyrograf.
― Poradzę sobie ― stwierdził, przelotnym spojrzeniem wodząc po zbitych w słowa literach. Urzędowy styl nie zdradzał się żadnym podstępem, ale nie miał w nawyku zostawiać autografów tam, gdzie nie kryła się rzeczona konieczność. Wyczekiwana od tygodni księga też bynajmniej nie straszyła niemożliwym do pokonania wyzwaniem; przywykł już do stawiania czoła przeciwnościom i przestarzały, akademicki bełkot nie miał wystarczającej siły przebicia, by to zmienić. ― Wciąż śmiem sądzić, że nie jest to tej sytuacji konieczne ― powiedział wreszcie, z westchnieniem emocji godnej lepszej sprawy. Posłał mu naznaczone obojętnością spojrzenie, potem pochwycił gruby wolumin w ręce, gotów zaatakować bronią większego kalibru. Nawet jeśli okazać się ona mogła obosieczną. W całym tym potoku słów wyłapał wszakże myśl o podszywaniu się, bez przejęcia gotów był jednak zawalczyć o ostateczny cel, choćby w manierze jawnego kłamstwa, którego dopuścił się dla tego pieprzonego podręcznika. ― Co za troskliwość ― wycedził po chwili, zmęczony manierą męskiego ferworu. Sądził, że dotkną go przytyki tego formatu? Naiwniak. ― Skoro raczyłeś poświęcić mi do tej pory aż tyle swojej cennej wspaniałomyślności, bądź tak dobry i wytrzymaj jeszcze chwilę. Pozwól za mną ― dodał bez zawahania, uśmiechając się, niby kurtuazyjnie i nadal kulturalnie. Ciekawe, czy przed panią Warbeck nie zabraknie mu języka w gębie.
Będziesz się z tego tłumaczył, cwaniaku.
― Och, wybacz, Szteffenie ― odparł nagląco, niby w geście szczerych przeprosin, zarazem jednak znacznie bardziej kalecząc jego imię dziwaczną intonacją. Tym razem już całkiem nie na serio i w kontrolowanej furii, że byle chłystek pozwolił sobie poprawiać jego akcent. Być może nie do końca obyty był jeszcze z tutejszym językiem, nie na tyle jednak znacząco, by krótkie komunikaty wymagały korekty ze strony jakiegoś irytującego typka. Nad wyraz szybko opanował angielski żargon, zapewne dzięki germańskim podwalinom norweskiej mowy, którą latami biegle władał w murach Durmstrangu, później jeszcze w skandynawskiej dziczy. Tamtejsze zgłoski bywały twardsze od tej brytyjskiej, inicjującej jego godność, ale chyba celowo zgrywał nieco zagubionego, egzotycznego imigranta. Stojący obok towarzysz nie znał zapewne położenia Bułgarii na mapie; w to przynajmniej chciał wierzyć, niesłusznie uznając z góry jego zaplecze umiejętności za niewątpliwie bardzo wąskie. Na pewno władał jedynie ojczystym głosem; na pewno nie wiedział wiele o runach; na pewno skrywał jakieś tajemnice, za które powinien kiedyś w końcu zawisnąć. Źle mu z oczu patrzyło, nawet jeśli rozmowa nie krzyczała jawnie echem uszczypliwości. O wszystkim gadał wszakże dosyć miękko, jakby naprawdę sympatycznie i koleżeńsko. Niepokojąco, z pewnością jedynie dla zamglenia uwagi, coby wreszcie podpisał z wygadanym diabłem ten przeklęty cyrograf.
― Poradzę sobie ― stwierdził, przelotnym spojrzeniem wodząc po zbitych w słowa literach. Urzędowy styl nie zdradzał się żadnym podstępem, ale nie miał w nawyku zostawiać autografów tam, gdzie nie kryła się rzeczona konieczność. Wyczekiwana od tygodni księga też bynajmniej nie straszyła niemożliwym do pokonania wyzwaniem; przywykł już do stawiania czoła przeciwnościom i przestarzały, akademicki bełkot nie miał wystarczającej siły przebicia, by to zmienić. ― Wciąż śmiem sądzić, że nie jest to tej sytuacji konieczne ― powiedział wreszcie, z westchnieniem emocji godnej lepszej sprawy. Posłał mu naznaczone obojętnością spojrzenie, potem pochwycił gruby wolumin w ręce, gotów zaatakować bronią większego kalibru. Nawet jeśli okazać się ona mogła obosieczną. W całym tym potoku słów wyłapał wszakże myśl o podszywaniu się, bez przejęcia gotów był jednak zawalczyć o ostateczny cel, choćby w manierze jawnego kłamstwa, którego dopuścił się dla tego pieprzonego podręcznika. ― Co za troskliwość ― wycedził po chwili, zmęczony manierą męskiego ferworu. Sądził, że dotkną go przytyki tego formatu? Naiwniak. ― Skoro raczyłeś poświęcić mi do tej pory aż tyle swojej cennej wspaniałomyślności, bądź tak dobry i wytrzymaj jeszcze chwilę. Pozwól za mną ― dodał bez zawahania, uśmiechając się, niby kurtuazyjnie i nadal kulturalnie. Ciekawe, czy przed panią Warbeck nie zabraknie mu języka w gębie.
Będziesz się z tego tłumaczył, cwaniaku.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Steffen nie wiedział czym była lewicowa symetria, ale wiedział, że jego mama bała się komunistów i sufragożystek, czymkolwiek by nie były. Sam, gdyby zapoznał się z ideałami Sowietów (a mógł, bo pracował w banku z goblinką wprost z prawdziwego-Leningradu-nie-Bułgarii), uznałby je (nie licząc wolnej miłości, to oburzające) za intrygujące. Świat, w którym arystokraci nie mieliby pieniędzy, a każdy miałby wolny dostęp do książek byłby przecież piękny—o ile wciąż mógłby czytać książki tyle, ile mu się podobało, czyli przez godzinę lub trzynaście miesięcy, w zależności od fantazji.
Na szczęście nie miał ani czasu ani możliwości zapoznawać się z takimi ideologiami. Ani, przede wszystkim, potrzeby. Kierował się w życiu sercem, a ono przecież nigdy się nie myliło—ani wtedy, gdy opłakiwał śmierć niemagicznej mamy przyjaciela i martwił się o własną, ani wtedy, gdy dał się porwać charyzmie lakonicznego Harolda Longbottoma. Nooo, może pomylił się trochę wtedy, gdy nie wiedział jak zareagować po wybuchu wojny na widok cholernego lorda Blacka (swojego rówieśnika, bo tych lordów było wiele) i zaprosił go na drinka, ale uczył się przecież na błędach! Nie zaprosi na przykład nigdy na piwo Igora Karkaroffa, choć sądząc po jego gustach literackich byłby ciekawszym rozmówcą niż lord Black.
O tym, czy pomylił się w sprawie Belli wolał nie myśleć, bo po pierwsze to bolało, a po drugie nie był pewien czy nawet wiedząc o tym bólu postąpiłby inaczej.
Zabolał za to sposób, w jaki Igor Karkaroff okaleczył jego imię. Nawet Ślizgoni w szkole go tak nie przezywali. Tak niemiecko. Próbował sobie przypomnieć, po której stronie byli Rosjanie w mugolskiej wojnie między Anglią i Niemcami, ale mgliście kojarzył tylko, że po obu stronach. Taka odpowiedź wydawała się dość dziwna, więc chyba byli po tej złej.
-Nie szkodzi, Aiigorze. - odparował zatem zanim pomyślał, ale nawet po namyśle stwierdzi, że nie żałuje.
-Niewątpliwie. A nawet jeśli nie przypadnie ci do gustu zawiły język Madame Tremaine, to gdyby nie jakieś grzywny za przetrzymywanie książek - mógłbyś ją czytać przez czternaście miesięcy. - obydwoje wiedzieli, że żadnych grzywn nie ma, więc Steffen spiorunował go surowym we własnym mniemaniu spojrzeniem.
Wiem o twoim fortelu, Karkaroff - i co, dasz radę patrzeć mi prosto w oczy, wiedząc, że wysłałeś o s z u k a ń c z y list? - zakomunikowałby mu, gdyby można było komunikować się samym wzrokiem.
-Formularze są konieczne - przynajmniej te prawdziwe, a ten był prawdziwy. Nie zemściłby się przecież fałszywym dokumentem, małpując podstęp Igora! Postanowił wpaść na coś oryginalniejszego i inteligentniejszego, więc zeżarł kluczowe strony tej książki. -najwyżej podpiszesz inny gdy będziesz ją wypożyczał po przeprocesowaniu. - uśmiechnął się promiennie, chyba chcąc go nastraszyć ironiczną sugestią długiego procesowania, ale wtem Igor położył łapie na książce, na jego książce. Póki nie podpisał formularza i jej nie wypożyczył, wciąż była jego!
-Hej, wciąż jest moja! - wypalił zanim pomyślał, czując zaborczość jakiej nie czuł od dawna. Zaborczość czy cień strachu? Nie, nie da się przecież nastraszyć temu paniczowi, nawet jeśli zaniepokoiła go myśl, że ten pójdzie teraz do Warbeck, a ta zobaczy wygryzione strony. Mógłby zmyślić łzawą historię o myszach w domu, w którą by uwierzyła, ale i tak zobaczy wtedy zmartwienie na jej twarzy, a nie chciał żeby jej było smutno!
Jeśli już, to chciał żeby było jej smutno przez Igora, bo to on miał zwrócić nadniszczoną (tylko trochę, Merlinie, nie wygryzł z niej nic istotnego, nic istotnego dla ludzi porządnych i przeciętnych) książkę.
Uniósł brwi i skrzyżował ramiona na piersiach, bo jego koledzy robili tak gdy chcieli wyglądać groźniej. Na jego kolegach marynarki (bo tak, przyszedł dziś w marynarce, której granat kontrastował z musztardowymi spodniami. Ostatnio już ich nie lubił, bo wyblakły, ale musiał zrobić dobre wrażenie na Warbeck, a ona zawsze mu mówiła, że wygląda w tym jak uroczy, elegancki młodzieniec) co prawda nie wisiały jak na strachu na wróble (bo byli szersi w barach i nie nosili marynarek), ale to szczegół.
-Mówi się proszę. - zwrócił uwagę. Nie będzie mu jakiś Rosjanin mówił "pozwól za mną", jakby był co najmniej lordem albo krewnym któregoś z nowych namiestników. -Ale - musiał doprowadzić tą sprawę do końca, a już lepiej żeby był wtedy przy Warbeck niż nie. -pójdę, tylko powiedz właściwie, co zainteresowało cię w tej książce? Nikt normalny jej nie czyta. - docinek sam spłynął z jego warg, zanim zorientował się, w jakim świetle stawia jego samego. Ze złością zarzucił torbę na ramię i wtedy wypadł z niej najnowszy numer "Czarownicy", przyniesiony Warbeck w darze ofiarnym (darze, którego odmówiła, bo już zdążyła kupić swój egzemplarz, więc speszony Steff upchnął gazetę z powrotem do torby, niechlujnie, i teraz się wyślizgnęła) - z okładką traktującą o najmodniejszych kreacjach na Festiwal Lata.
Na szczęście nie miał ani czasu ani możliwości zapoznawać się z takimi ideologiami. Ani, przede wszystkim, potrzeby. Kierował się w życiu sercem, a ono przecież nigdy się nie myliło—ani wtedy, gdy opłakiwał śmierć niemagicznej mamy przyjaciela i martwił się o własną, ani wtedy, gdy dał się porwać charyzmie lakonicznego Harolda Longbottoma. Nooo, może pomylił się trochę wtedy, gdy nie wiedział jak zareagować po wybuchu wojny na widok cholernego lorda Blacka (swojego rówieśnika, bo tych lordów było wiele) i zaprosił go na drinka, ale uczył się przecież na błędach! Nie zaprosi na przykład nigdy na piwo Igora Karkaroffa, choć sądząc po jego gustach literackich byłby ciekawszym rozmówcą niż lord Black.
O tym, czy pomylił się w sprawie Belli wolał nie myśleć, bo po pierwsze to bolało, a po drugie nie był pewien czy nawet wiedząc o tym bólu postąpiłby inaczej.
Zabolał za to sposób, w jaki Igor Karkaroff okaleczył jego imię. Nawet Ślizgoni w szkole go tak nie przezywali. Tak niemiecko. Próbował sobie przypomnieć, po której stronie byli Rosjanie w mugolskiej wojnie między Anglią i Niemcami, ale mgliście kojarzył tylko, że po obu stronach. Taka odpowiedź wydawała się dość dziwna, więc chyba byli po tej złej.
-Nie szkodzi, Aiigorze. - odparował zatem zanim pomyślał, ale nawet po namyśle stwierdzi, że nie żałuje.
-Niewątpliwie. A nawet jeśli nie przypadnie ci do gustu zawiły język Madame Tremaine, to gdyby nie jakieś grzywny za przetrzymywanie książek - mógłbyś ją czytać przez czternaście miesięcy. - obydwoje wiedzieli, że żadnych grzywn nie ma, więc Steffen spiorunował go surowym we własnym mniemaniu spojrzeniem.
Wiem o twoim fortelu, Karkaroff - i co, dasz radę patrzeć mi prosto w oczy, wiedząc, że wysłałeś o s z u k a ń c z y list? - zakomunikowałby mu, gdyby można było komunikować się samym wzrokiem.
-Formularze są konieczne - przynajmniej te prawdziwe, a ten był prawdziwy. Nie zemściłby się przecież fałszywym dokumentem, małpując podstęp Igora! Postanowił wpaść na coś oryginalniejszego i inteligentniejszego, więc zeżarł kluczowe strony tej książki. -najwyżej podpiszesz inny gdy będziesz ją wypożyczał po przeprocesowaniu. - uśmiechnął się promiennie, chyba chcąc go nastraszyć ironiczną sugestią długiego procesowania, ale wtem Igor położył łapie na książce, na jego książce. Póki nie podpisał formularza i jej nie wypożyczył, wciąż była jego!
-Hej, wciąż jest moja! - wypalił zanim pomyślał, czując zaborczość jakiej nie czuł od dawna. Zaborczość czy cień strachu? Nie, nie da się przecież nastraszyć temu paniczowi, nawet jeśli zaniepokoiła go myśl, że ten pójdzie teraz do Warbeck, a ta zobaczy wygryzione strony. Mógłby zmyślić łzawą historię o myszach w domu, w którą by uwierzyła, ale i tak zobaczy wtedy zmartwienie na jej twarzy, a nie chciał żeby jej było smutno!
Jeśli już, to chciał żeby było jej smutno przez Igora, bo to on miał zwrócić nadniszczoną (tylko trochę, Merlinie, nie wygryzł z niej nic istotnego, nic istotnego dla ludzi porządnych i przeciętnych) książkę.
Uniósł brwi i skrzyżował ramiona na piersiach, bo jego koledzy robili tak gdy chcieli wyglądać groźniej. Na jego kolegach marynarki (bo tak, przyszedł dziś w marynarce, której granat kontrastował z musztardowymi spodniami. Ostatnio już ich nie lubił, bo wyblakły, ale musiał zrobić dobre wrażenie na Warbeck, a ona zawsze mu mówiła, że wygląda w tym jak uroczy, elegancki młodzieniec) co prawda nie wisiały jak na strachu na wróble (bo byli szersi w barach i nie nosili marynarek), ale to szczegół.
-Mówi się proszę. - zwrócił uwagę. Nie będzie mu jakiś Rosjanin mówił "pozwól za mną", jakby był co najmniej lordem albo krewnym któregoś z nowych namiestników. -Ale - musiał doprowadzić tą sprawę do końca, a już lepiej żeby był wtedy przy Warbeck niż nie. -pójdę, tylko powiedz właściwie, co zainteresowało cię w tej książce? Nikt normalny jej nie czyta. - docinek sam spłynął z jego warg, zanim zorientował się, w jakim świetle stawia jego samego. Ze złością zarzucił torbę na ramię i wtedy wypadł z niej najnowszy numer "Czarownicy", przyniesiony Warbeck w darze ofiarnym (darze, którego odmówiła, bo już zdążyła kupić swój egzemplarz, więc speszony Steff upchnął gazetę z powrotem do torby, niechlujnie, i teraz się wyślizgnęła) - z okładką traktującą o najmodniejszych kreacjach na Festiwal Lata.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziwaczną rywalizacją jaśniało to spotkanie. Zupełnie jakby rozchodziło się o sprawę znacznie bardziej znaczącą od byle książki, której inny egzemplarz znalazłby zapewne pośród chaosu domowej biblioteczki wujka Drew. Nie przywykł jednak do grzebania w cudzych rzeczach, a krewniak miał teraz inne, znacznie bardziej absorbujące zajęcia od prostej wymiany runicznymi lekturami. Ta tutaj skrywała pośród swojej obfitości zaledwie jeden, potencjalnie interesujący go rozdział; fragment ten był jednakowoż na tyle ważny, że początkujący zaklinacz ― zwłaszcza ten ambitny ― w wyrazie pełnej stanowczości winien zainteresować się jego treścią. Dodatkową przeszkodą zdawała się być nieznana mu wciąż na tyle biegle, dziewiętnastowieczna, akademicka angielszczyzna, regulamin funkcjonowania tutejszej wypożyczalni, wreszcie ― nienormalna wrogość tego knypka. Skoro tak bardzo spodobałyby mu się mugolskie ideologie marksistów, co powstrzymywało go przed oddaniem podręcznika przez ostatnie trzynaście miesięcy? Skoro tak głośno stawiał się za tolerancją, skąd ta nienormalna ksenofobia? Zaledwie nazwisko zdradzało jeszcze bułgarskie reminiscencje, osobiście zwykł już zresztą przedstawiać się dumną godnością Macnair, bo za niego właśnie się w duszy uznawał. Przejął się w pełni losami mglistych, wilgotnych wysp; poznał równie mocno lokalną mowę, do tej pory wszakże jej tajniki zdradzały zaledwie zasłyszane w dzieciństwie od matki baśnie; poznał także trudy dotrzymania kroku w walce o prym, z ciążącą barkom, niemą presją oczekiwań. Sporo bliskich osób miało tutaj wobec niego jakieś konkretne plany; wyrażone w formule dyskretnej sugestii nie były narzuconym nań losem, któremu ostatecznie należało się podporządkować, ale wieczna potrzeba dominacji wymywała się w takich momentach z odmętów jego temperamentu. Zupełnie jakby nieśmiało wierzył, że inni, przed którymi pokornie chylił czoła, zdolni byli poprowadzić go ścieżką znacznie mniej krętą, drogą niezrównanych ambicji, wąskim torem perspektyw, które leżały tuż w zasięgu ręki. W tym sporze, z przemądrzałym, niepokojąco kolorowym błaznem krzątającym się pomiędzy regałami, nie miał zamiaru poddawać się bez walki. Nie, gdy stawką nie było już naukowe kompendium, lecz triumf w starciu z enigmatycznym runistą, który nieznośnie rozpływał się w z wolna nabrzmiewającej irytacji. Pojedynek na pokraczne traktowanie poznanych podstępem imion skwitował jakimś fikuśnym akcentem, ale jego nie bolała ta miałka riposta. Czy ten knypek miał pojęcie, że etymologia niepozornego Igora sięgała dawnych, germańskich zwyczajów? Że skandynawskie Ingvarr wywodziło się od nordyckiego boga i wzoru wojownika? Z kimś takim właśnie zadzierał, ten brzmiący z niemiecka Szteffen, uprzykrzający mu życie i wciskający się dokładnie tam, gdzie nikt o to nie prosił.
― W razie konieczności zapłacę. Choć szczerze nie sądzę, bym potrzebował ponad roku na rozszyfrowanie tak prostego zagadnienia ― odparł obojętnie, na pozór bez zajadliwości; o taką postanowił upiększyć kolejną ze swoich wypowiedzi. Bo mógł, nikt bowiem nie podsłuchiwał, grymaśnie oceniając oddalający się od konwersacji brak manier; bo chciał spróbować dopiec mu w formie wyższej od świadomego przekręcenia głosek. ― Jak mniemam, tobie zeszło tak długo właśnie z tego powodu? ― kontynuował, zaszczyciwszy tamtego uśmiechem nieskrywanej satysfakcji. Cios wymierzony prosto w zaplecze erudycji musiał nad wyraz mocno boleć tego żałosnego piwniczaka. Zdarzało mu się w ogóle wyściubiać nos za mury londyńskiej czytelni? Wyglądał mu na takiego, co w pełni poświęcił się tylko studiowaniu. Zaiste, bardzo inspirujące.
― Najwyżej podpiszę ― skwitował bez zająknięcia, po raz ostatni już obdarzając nieufnym spojrzeniem zaproponowany formularz. Nie szkodziło zapytać starej pani Warbeck, która z pewnością nie odważyłaby się okłamać tak czarującego młodzieńca. Ten drugi nie miał w sobie tyle gracji, więc sprytnie zdobywał jej uznanie w jakiś inny sposób. Jeszcze chwila i miał poznać oblicze jego nieczystych zagrywek.
― Będąc precyzyjnym, wcale nie. To własność biblioteki ― oznajmił w wyrazie chłodnego rozsądku, bo tamten panicznie wzmagał się przed oddaniem Magii ochronnej. Wreszcie jednak zdecydował się rozwiązać spór na oczach podstarzałej bibliotekarki; i całe szczęście, dosyć miał już tego egzaltowanego teatru obsesji. Zawczasu został jeszcze upominany w kwestii banalnego proszę, a nim nie zwykł przecież rzucać ot tak, zwłaszcza w stronę ludzi tego pokroju; zignorował jednak kolejną reprymendę, nieprzejęty zupełnie uwagą towarzysza, który z nienazwanym natręctwem pragnął ciągle go naprostowywać. Niech się wysila i denerwuje, a on skorzysta jeszcze z pokładów kończącej się powoli cierpliwości. W krytycznej chwili podstawi mu nogę, najlepiej w pobliżu jakiegoś ostrego rogu stoliczka, coby dodatkowo ― poza obdarciem kolan ― poczuł jeszcze zgrzyt w szczęce.
― W takim razie jestem nienormalny ― zauważył rozbawiony, zgarniając w ręce pozostałości własnych manatków; zaraz pod nogami tamtego wykwitło babskie pisemko. Czarownica cieszyła się taką sławą, że z ciekawości rzucił kiedyś na nią okiem; stek tamtejszych dyrdymałów przytłoczył go od razu i bez skrępowania pozbył się tego szajsu. Nawet jego matka nie chciałaby pewnie tego czytać. ― Och, czyli tym się inspirujesz. ― A już na pewno w sprawie ubioru. Spodnie w kolorze musztardy? Całkiem jak kolor rzygowin z Mantykory. Prędko porzucił jednak nieskrywaną wesołość na rzecz dalszej konfrontacji, tuż przy biureczku znudzonej życiem kobiety, która z chęcią przyjęłaby uprzejmy uśmieszek Karkaroffa, jak i świeże wydanie dziennikarskiej szmiry od Cattermole'a. Z namysłem wręczył jej do rąk przedmiot całego tego rabanu i oczekiwał wyroku. Wprawny wzrok mógł przeoczyć bowiem brakujące strony.
1-50 ― pani Warbeck nie widzi wad
51-100 ― pani Warbeck widzi, że brakuje rozdziału
― W razie konieczności zapłacę. Choć szczerze nie sądzę, bym potrzebował ponad roku na rozszyfrowanie tak prostego zagadnienia ― odparł obojętnie, na pozór bez zajadliwości; o taką postanowił upiększyć kolejną ze swoich wypowiedzi. Bo mógł, nikt bowiem nie podsłuchiwał, grymaśnie oceniając oddalający się od konwersacji brak manier; bo chciał spróbować dopiec mu w formie wyższej od świadomego przekręcenia głosek. ― Jak mniemam, tobie zeszło tak długo właśnie z tego powodu? ― kontynuował, zaszczyciwszy tamtego uśmiechem nieskrywanej satysfakcji. Cios wymierzony prosto w zaplecze erudycji musiał nad wyraz mocno boleć tego żałosnego piwniczaka. Zdarzało mu się w ogóle wyściubiać nos za mury londyńskiej czytelni? Wyglądał mu na takiego, co w pełni poświęcił się tylko studiowaniu. Zaiste, bardzo inspirujące.
― Najwyżej podpiszę ― skwitował bez zająknięcia, po raz ostatni już obdarzając nieufnym spojrzeniem zaproponowany formularz. Nie szkodziło zapytać starej pani Warbeck, która z pewnością nie odważyłaby się okłamać tak czarującego młodzieńca. Ten drugi nie miał w sobie tyle gracji, więc sprytnie zdobywał jej uznanie w jakiś inny sposób. Jeszcze chwila i miał poznać oblicze jego nieczystych zagrywek.
― Będąc precyzyjnym, wcale nie. To własność biblioteki ― oznajmił w wyrazie chłodnego rozsądku, bo tamten panicznie wzmagał się przed oddaniem Magii ochronnej. Wreszcie jednak zdecydował się rozwiązać spór na oczach podstarzałej bibliotekarki; i całe szczęście, dosyć miał już tego egzaltowanego teatru obsesji. Zawczasu został jeszcze upominany w kwestii banalnego proszę, a nim nie zwykł przecież rzucać ot tak, zwłaszcza w stronę ludzi tego pokroju; zignorował jednak kolejną reprymendę, nieprzejęty zupełnie uwagą towarzysza, który z nienazwanym natręctwem pragnął ciągle go naprostowywać. Niech się wysila i denerwuje, a on skorzysta jeszcze z pokładów kończącej się powoli cierpliwości. W krytycznej chwili podstawi mu nogę, najlepiej w pobliżu jakiegoś ostrego rogu stoliczka, coby dodatkowo ― poza obdarciem kolan ― poczuł jeszcze zgrzyt w szczęce.
― W takim razie jestem nienormalny ― zauważył rozbawiony, zgarniając w ręce pozostałości własnych manatków; zaraz pod nogami tamtego wykwitło babskie pisemko. Czarownica cieszyła się taką sławą, że z ciekawości rzucił kiedyś na nią okiem; stek tamtejszych dyrdymałów przytłoczył go od razu i bez skrępowania pozbył się tego szajsu. Nawet jego matka nie chciałaby pewnie tego czytać. ― Och, czyli tym się inspirujesz. ― A już na pewno w sprawie ubioru. Spodnie w kolorze musztardy? Całkiem jak kolor rzygowin z Mantykory. Prędko porzucił jednak nieskrywaną wesołość na rzecz dalszej konfrontacji, tuż przy biureczku znudzonej życiem kobiety, która z chęcią przyjęłaby uprzejmy uśmieszek Karkaroffa, jak i świeże wydanie dziennikarskiej szmiry od Cattermole'a. Z namysłem wręczył jej do rąk przedmiot całego tego rabanu i oczekiwał wyroku. Wprawny wzrok mógł przeoczyć bowiem brakujące strony.
1-50 ― pani Warbeck nie widzi wad
51-100 ― pani Warbeck widzi, że brakuje rozdziału
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Igor Karkaroff' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Boczna czytelnia
Szybka odpowiedź