Boczna czytelnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Boczna czytelnia
W bibliotece oprócz czytelni głównej, gdzie niekiedy wciąż panuje niesamowita kakofonia dźwięków wywołana nieprzyjemnym szuraniem butów, szelestem ksiąg, szeptem rozmów, zgrzytem przesuwanych krzeseł i głośniejszymi rozmowami gości, istnieje także boczna czytelnia. Jest to mniejsze pomieszczenie, prowadzą do niego ciężkie dębowe drzwi idealnie wręcz izolujące wszelkie dźwięki.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
W bocznej czytelni znajdują się dwa wąskie rzędy regałów ustawionych pod ścianami. Na samym środku umiejscowiono zaś podłużny mahoniowy stolik, jak zwykle otoczony tuzinem krzeseł, a tuż przy jedynym oknie w pomieszczeniu stoi mały stoliczek i dwa fotele. Pomieszczanie oświetlają trzy małe żyrandole. Na ścianie tuż obok drzwi wisi ruchomy obraz przedstawiający Edwarda Burnetta Tylora, kawaler orderu Merlina trzeciej klasy, którego artykuły często ukazują się na łamach Walczącego Maga. Można tu spotkać przygotowujących się do do egzaminów młodych czarodziejów, jak i po prostu miłośników literatury ceniących sobie odosobnienie i ciszę.
Minnie się krzątała, panikowała, w pośpiechu na oślep rzucała zaklęciami, podczas gdy nieznajoma napotkana dziewczyna jednym ruchem nadgarstka uspokoiła rozjuszoną przez czarownicę szafę. Naprawiła jej błąd, perfekcyjnie posługując się transmutacją - ruchu nadgarstka, co prawda, Minerwa nie była w stanie dojrzeć, ale jej oczom odmalował się skutek: szafa wyraźnie zastygła w miejscu, prawdopodobnie oczekując na rozkazy dziewczyny.
Niesamowite.
W tym zamyśleniu nie dostrzegła nawet ksiąg sypiących się jej na głowę - na szczęście, z pomocą przyszła Darcy, która odciągnęła ją od tego deszczu spadającej mądrości. Kątem oka zdało jej się, że dostrzegła nawet, jak jeden z woluminów kłapie paszczą, zaraz, w jakiej właściwie części się znajdowali? Za mało czasu, za mało czasu na wszystko, nie mogła sobie teraz przypomnieć rozkładu biblioteki, nie mogła wiedzieć, jakie księgi się znajdowały po drugiej stronie regały, przy którym dotąd szperała dziewczyna. Być może niebezpieczne, a być może nie. Jedno było pewne: regał był już spokojny, a ktokolwiek pilnował dzisiaj biblioteki, nie mógł ich tutaj zobaczyć. Wątpliwe, że doceni pomoc w okiełznaniu mebla, którego wpierw same wprawiły w ruch i choć Minerwa zawsze starała się zachowywać racjonalnie, uczciwie i godnie, to w tym momencie ponad godność postawić wolała możliwość ponownego wstępu do biblioteki.
- W nogi, szybko - szepnęła, znalazłszy się blisko Darcy. Ujęła w dłoń jej nadgarstek, powoli oplatając wokół niego dłoń, aż w końcu szarpnęła ją w jedną z bocznych wyrw, musiały tam uciec. - I powiedz mu, żeby siedział spokojnie, jest całkowicie zdezorientowany - Z trudem powstrzymała się od podniesienia głosu, ale nikt nie mógł ich tutaj usłyszeć. Musiały zostawić całe to zamieszanie za sobą i wierzyć, że nikt nigdy nie dojdzie do tego, że maczały w nim palce. - Świetnie ci poszło - rzuciła, kiedy oddaliły się już nieco od miejsca zdarzenia. - Ja... przepraszam, nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. Na co dzień radzę sobie z tak prostymi zaklęciami!
Niesamowite.
W tym zamyśleniu nie dostrzegła nawet ksiąg sypiących się jej na głowę - na szczęście, z pomocą przyszła Darcy, która odciągnęła ją od tego deszczu spadającej mądrości. Kątem oka zdało jej się, że dostrzegła nawet, jak jeden z woluminów kłapie paszczą, zaraz, w jakiej właściwie części się znajdowali? Za mało czasu, za mało czasu na wszystko, nie mogła sobie teraz przypomnieć rozkładu biblioteki, nie mogła wiedzieć, jakie księgi się znajdowały po drugiej stronie regały, przy którym dotąd szperała dziewczyna. Być może niebezpieczne, a być może nie. Jedno było pewne: regał był już spokojny, a ktokolwiek pilnował dzisiaj biblioteki, nie mógł ich tutaj zobaczyć. Wątpliwe, że doceni pomoc w okiełznaniu mebla, którego wpierw same wprawiły w ruch i choć Minerwa zawsze starała się zachowywać racjonalnie, uczciwie i godnie, to w tym momencie ponad godność postawić wolała możliwość ponownego wstępu do biblioteki.
- W nogi, szybko - szepnęła, znalazłszy się blisko Darcy. Ujęła w dłoń jej nadgarstek, powoli oplatając wokół niego dłoń, aż w końcu szarpnęła ją w jedną z bocznych wyrw, musiały tam uciec. - I powiedz mu, żeby siedział spokojnie, jest całkowicie zdezorientowany - Z trudem powstrzymała się od podniesienia głosu, ale nikt nie mógł ich tutaj usłyszeć. Musiały zostawić całe to zamieszanie za sobą i wierzyć, że nikt nigdy nie dojdzie do tego, że maczały w nim palce. - Świetnie ci poszło - rzuciła, kiedy oddaliły się już nieco od miejsca zdarzenia. - Ja... przepraszam, nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. Na co dzień radzę sobie z tak prostymi zaklęciami!
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Darcy niemałym zdziwieniem obserwowała jak regał poddał się jej woli. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej udało jej się tak skomplikowane zaklęcie z zakresu magii transmutacyjnej. Wpatrywała się w unieruchomioną biblioteczkę przez chwilę, analizując sytuację i kiedy dziewczę szarpnęło ją za rękę, chociaż absolutnie się z nią zgadzała, że należało opuścić miejsce ich wspólnej zbrodni, nie wiedziała, czy bieganie nie było poniżej jej godności. Mimo to ruszyła za dziewczyną, pozostawiając za sobą dźwięk pantofli uderzających o posadzkę. W końcu zatrzymały się w jednym z korytarzyków, gdzie Darcy próbowała nie oddychać zbyt głębokimi haustami. Dawno już, po szkole, nie uprawiała żadnego sportu. Jeździectwa wystrzegała się jak ognia, tylo czasem uczestnicząc w wyścigach. Nie było już tak wielu okazji do tańca, jak kiedyś. Nieliczne tylko uroczystości zaślubin. Innych aktywności sportowych Rosier nie uprawiała. Nic więc dziwnego, że wydawała się odrobinę zbyt mocno przykładać teraz uwagę do zamaskowania swojego zmęczenia po tym krótkim biegu. Obiecując sobie jednocześnie, ze przy najbliższej okazji poprosi Tristana, czy Druellę o naukę polowania, czy latania na miotle. Czegokolwiek co byłoby w stanie podnieść jej kondycję.
— Lady Rosier — przedstawiła się, już kiedy były bezpieczne. Wpatrywała się przy tym w duże oczęta dziewczęcia, zastanawiając się, co tak naprawdę było prostego w zaklęciu transmutacyjnym, które przed chwilą zostało rzucone. Starała się jednak nie dać po sobie poznać, jak bardzo poddała w wątpliwość fakt, ze ta magia, w istocie była chyba bardziej złożona. „Prosta” to nie byłoby to słowo, którego chciałaby w tym kontekście użyć.
— Doprawdy? — upewniła się, taksując wzrokiem młodą dziewczynę. Nie mogła być ona starsza od niej. Jak na takie dziewczę, miała sporo pewności siebie.
— Z zawodu zajmujesz się transmutacją?
Nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie opanować tak ciężką dziedzinę magii…
— Lady Rosier — przedstawiła się, już kiedy były bezpieczne. Wpatrywała się przy tym w duże oczęta dziewczęcia, zastanawiając się, co tak naprawdę było prostego w zaklęciu transmutacyjnym, które przed chwilą zostało rzucone. Starała się jednak nie dać po sobie poznać, jak bardzo poddała w wątpliwość fakt, ze ta magia, w istocie była chyba bardziej złożona. „Prosta” to nie byłoby to słowo, którego chciałaby w tym kontekście użyć.
— Doprawdy? — upewniła się, taksując wzrokiem młodą dziewczynę. Nie mogła być ona starsza od niej. Jak na takie dziewczę, miała sporo pewności siebie.
— Z zawodu zajmujesz się transmutacją?
Nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie opanować tak ciężką dziedzinę magii…
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z daleka Minnie przyglądała się rozgardiaszowi, który narobiły, a który musiał pozostać anonimowy. Naprawdę obawiała się, że cały ten bałagan sprawi, że już nigdy nie wpuszczą ją do biblioteki, a gdyby już nigdy jej tutaj nie wpuścili, runęłoby dosłownie całe jej życie. Nie obwiniała za to Darcy, nie jej wina, że ugrzęzła między regałami ani tym bardziej nie jej wina, że Minerwa sięgnęła po zaklęcia, o których najwyraźniej zapomniała, jak się ich używa. Będzie musiała nad tym usiąść w domu i pobawić się świecznikiem lub lampą - z całą pewnością pójdzie jej w końcu lepiej. Co robiła źle? Przejęzyczała się, źle akcentowała, niedokładnie ruszała nadgarstkiem? Ach, wszystko przez nerwy - zawsze uniemożliwiały jej odpowiednią koncentrację. Minerwo McGonagall, kiedy wreszcie dorośniesz?
- Wygląda na to, ze nas nie zauważyli - mruknęła z wyraźną, trudno stwierdzić, czy bardziej do siebie, czy do swojej towarzyszki, w momencie, kiedy ta się przedstawiła - nazwisko Rosier było Minerwie znane. I budziło w niej niezbyt przychylne uczucia, choć z Rosierami w Hogwarcie nie miała styczności, dobrze wiedziała, że mogła postawić ich w jednym szeregu co Malfoyów, Blacków i innych zapatrzonych w siebie i swoją kazirodczą czystość krwi czarodziejów. Czarodziejów oddających się czarnomagicznym praktykom i wzbudzającym niechęć wszystkich normalnych ludzi. Nie bez powodu jej matka uciekła z tego świata. - Panna McGonagall - przedstawiła się więc równie zachowawczo, wciąż nie bardzo wiedząc, jak powinna zwrócić się do dziewczyny, nie znając jej imienia.
- Prowadzę prace badawcze - odpowiedziała z westchnieniem ulgi, znowu uciekając wzrokiem na stertę rozrzuconych ksiąg, które po sobie zostawiły. - Naprawdę... naprawdę dziękuję, że pomogłaś mi okiełznać ten regał, gdyby nie twoja pomoc, strach pomyśleć, co mógłby zrobić. Profesor Bartius zabiłby mnie gdybym nagle dostała dożywotni zakaz wstępu do biblioteki. - Oparła się o jedną ze ścian, oddychając ciężko, na chwilę kryjąc twarz w dłoniach - aż zeszło z niej napięcie. Jej mentor nie był surowym panem, z pewnością przymknąłby oko i odnalazł inny sposób, by Minerwa mogła uzyskać dostęp do woluminów - użyłby swoich wpływów lub sam wypożyczyłby odpowiednie pozycje... ale jak bardzo byłoby jej wstyd! - Interesujesz się tym? - Przeniosła spojrzenie na jej twarz, zaciekawione, lady Rosier nie była człowiekiem nauki, gdyby była - Minerwa z pewnością by o niej usłyszała, słyszała o każdym.
- Wygląda na to, ze nas nie zauważyli - mruknęła z wyraźną, trudno stwierdzić, czy bardziej do siebie, czy do swojej towarzyszki, w momencie, kiedy ta się przedstawiła - nazwisko Rosier było Minerwie znane. I budziło w niej niezbyt przychylne uczucia, choć z Rosierami w Hogwarcie nie miała styczności, dobrze wiedziała, że mogła postawić ich w jednym szeregu co Malfoyów, Blacków i innych zapatrzonych w siebie i swoją kazirodczą czystość krwi czarodziejów. Czarodziejów oddających się czarnomagicznym praktykom i wzbudzającym niechęć wszystkich normalnych ludzi. Nie bez powodu jej matka uciekła z tego świata. - Panna McGonagall - przedstawiła się więc równie zachowawczo, wciąż nie bardzo wiedząc, jak powinna zwrócić się do dziewczyny, nie znając jej imienia.
- Prowadzę prace badawcze - odpowiedziała z westchnieniem ulgi, znowu uciekając wzrokiem na stertę rozrzuconych ksiąg, które po sobie zostawiły. - Naprawdę... naprawdę dziękuję, że pomogłaś mi okiełznać ten regał, gdyby nie twoja pomoc, strach pomyśleć, co mógłby zrobić. Profesor Bartius zabiłby mnie gdybym nagle dostała dożywotni zakaz wstępu do biblioteki. - Oparła się o jedną ze ścian, oddychając ciężko, na chwilę kryjąc twarz w dłoniach - aż zeszło z niej napięcie. Jej mentor nie był surowym panem, z pewnością przymknąłby oko i odnalazł inny sposób, by Minerwa mogła uzyskać dostęp do woluminów - użyłby swoich wpływów lub sam wypożyczyłby odpowiednie pozycje... ale jak bardzo byłoby jej wstyd! - Interesujesz się tym? - Przeniosła spojrzenie na jej twarz, zaciekawione, lady Rosier nie była człowiekiem nauki, gdyby była - Minerwa z pewnością by o niej usłyszała, słyszała o każdym.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Darcy nie spoglądała za ramię. Stała prosto, wpatrując się prosto w twarz swojej rozmówczyni. W przeciwieństwie do niej, jej nazwisko lady Rosier niewiele mówiło. McGonagall… Nie interesowała się tez życiem naukowców w takim stopniu, żeby kojarzyć każdego z nich. Wiedziała o Constance i jej badaniach naukowych, ale nigdy nie dopytywała o przestrzeń ludzi, w której kobieta się poruszała, nic więc dziwnego, że tożsamość Minnie niewiele jej zdradzała.
— Proponuję mimo wszystko, przezornie oddalić się jeszcze bardziej. Do bocznej czytelni? — zaproponowała rozwiązanie. Tam przynajmniej nikt nie podejrzewałby ich o rujnowanie regałów w bibliotece. Darcy zgarnęła przypadkową lekturę z półki, której tytuł prawił o przedmiocie magicznym. Znajdowały się więc w okolicach działu ze zbiorami magicznymi. Z tą lekturą pod pachą, zerkając jeszcze raz na kobietę, ruszyła w zasugerowanym przez siebie kierunku.
— Przyjemność po mojej stronie — odpowiedziała na słowa dziewczyny, w sposób trochę arogancki, skoro sama zesłała na Minnie takie zagrożenie jak spadające regały.
— Chociaż gdyby nie ja, pewnie nie musiałabyś się tym martwić — zreflektowała się, uznając to za bezpieczniejsze i sprawiedliwsze wyjście wobec kogoś, kto być może pomógł jej się wydostać z potrzasku, czego jednak nie przyznałaby głośno. Zwłaszcza, że dziewczę, wyraźnie, nie należało do czystokrwistych.
— Interesują mnie inne dziedziny magii. Zajmuję się hipnozą — zdradziła dziewczynie, zerkając na nią kontrolnie. Nie była pewna, czy ktoś żyjący w tak hermetycznym światku naukowym interesował się czymś wykraczającym poza zakres własnych zainteresowań. Zdążyła się nauczyć, że naukowcy często skupiają się wyłącznie na jednej dziedzinie.
— Słyszałaś o niej, prawda?
Upewniała się, nie będąc pewna z jakim typem naukowca sama miała teraz do czynienia.
— Proponuję mimo wszystko, przezornie oddalić się jeszcze bardziej. Do bocznej czytelni? — zaproponowała rozwiązanie. Tam przynajmniej nikt nie podejrzewałby ich o rujnowanie regałów w bibliotece. Darcy zgarnęła przypadkową lekturę z półki, której tytuł prawił o przedmiocie magicznym. Znajdowały się więc w okolicach działu ze zbiorami magicznymi. Z tą lekturą pod pachą, zerkając jeszcze raz na kobietę, ruszyła w zasugerowanym przez siebie kierunku.
— Przyjemność po mojej stronie — odpowiedziała na słowa dziewczyny, w sposób trochę arogancki, skoro sama zesłała na Minnie takie zagrożenie jak spadające regały.
— Chociaż gdyby nie ja, pewnie nie musiałabyś się tym martwić — zreflektowała się, uznając to za bezpieczniejsze i sprawiedliwsze wyjście wobec kogoś, kto być może pomógł jej się wydostać z potrzasku, czego jednak nie przyznałaby głośno. Zwłaszcza, że dziewczę, wyraźnie, nie należało do czystokrwistych.
— Interesują mnie inne dziedziny magii. Zajmuję się hipnozą — zdradziła dziewczynie, zerkając na nią kontrolnie. Nie była pewna, czy ktoś żyjący w tak hermetycznym światku naukowym interesował się czymś wykraczającym poza zakres własnych zainteresowań. Zdążyła się nauczyć, że naukowcy często skupiają się wyłącznie na jednej dziedzinie.
— Słyszałaś o niej, prawda?
Upewniała się, nie będąc pewna z jakim typem naukowca sama miała teraz do czynienia.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Powinnyśmy jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego koszmaru - potwierdziła jej słowa, ruszając za nią; znów trudno było stwierdzić, czy mówiła bardziej do siebie, czy bardziej do Darcy. Szansa, że ktoś zwali winę za całą tę sytuacja na nie, malała z każdą kolejną chwilą, a Minnie z westchnieniem ulgi upewniła się, że wciąż trzyma pod pachą historię wojen goblińskich. Nie dostrzegła w słowach Darcy arogancji, Minnie była w szoku po tym, czego dokonała, a raczej po tym, czego nie dokonała - a co w sposób oczywisty dokonać powinna. Prawie zapomniała o prawdziwej przyczynie całego tego zajścia - liczyło się tylko to, że wprawiła w ruch regał, którego nie potrafiła później zatrzymać. Ostatnio przyciągała kłopoty jak magnes - dosłownie! - Powinnam zmierzać już raczej w kierunku wyjścia, naprawdę nie chcę kłopotów. Pójdziesz ze mną?
Minnie pretendowała do rangi omnibusa, lubiła wiedzieć wszystko, jak najwięcej, a wiedzę czerpała kosztem życia towarzyskiego, nie wychodziła z domu często, zanurzając nos w księgach, zarówno historycznych, zielarskich... i właściwie wszystkich innych. Przeżyła dopiero dwie dekady, nie była omnibusem, a braki w jej wiedzy były rozległe, ale człowiek, który wiedział wszystko, przecież nie istniał nigdy. Wiem, że nic nie wiem, ot życiowa mądrość. Magia miała przed nią jednak niewiele takich tajemnic, o których nie wiedziałaby nic. Dlatego też nie wstąpił na jej twarz wyraz zdziwienia, ale - być może - posmak zaciekawienia.
- Tak, pewnie - mruknęła, oglądając się jeszcze przez ramię, jakby chcąc się upewnić, że bałagan, który po nich pozostał, wciąż wydawał się anonimowy. Czytała kilka artykułów na ten temat, dwa, może trzy, fakt faktem nie dotyczyło to głównych aspektów jej zainteresowań. - Choć nie miałam styczności. Ponoć stan głębokiego odprężenia służy procesom modyfikacji pamięci. - Zamyśliła się, czy uważała, że to prawda? Prawdopodobnie nie miała jeszcze wyrobionej opinii. Miała bardzo mdłe doświadczenie w mniej tradycyjnych dziedzinach magii - ale ciągłe samodoskonalenie się uważała za swój obowiązek. - Transmutacja pamięci to ciekawe wyzwanie, a magia umysłu wcale nie jest tak daleką dziedziną od mojej, jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem. - Uśmiechnęła się, nieco zadziornie. Jakim typem naukowca była Minerwa? Wszechstronnym, otwartym i uczącym się z natury. Mądrość nie była księgą, mądrość była światem. Zdumiewającym, nieustannie działającym pomimo braku zegarmistrza i zachwycającym w każdym calu. Nie zamykała się we własnej dziedzinie, bo wierzyła, że każda dziedzina koreluje z wieloma innymi. A te korelacje były warte odnotowania - zrozumienie ich wiodło do poznania wszechrzeczy.
Minnie pretendowała do rangi omnibusa, lubiła wiedzieć wszystko, jak najwięcej, a wiedzę czerpała kosztem życia towarzyskiego, nie wychodziła z domu często, zanurzając nos w księgach, zarówno historycznych, zielarskich... i właściwie wszystkich innych. Przeżyła dopiero dwie dekady, nie była omnibusem, a braki w jej wiedzy były rozległe, ale człowiek, który wiedział wszystko, przecież nie istniał nigdy. Wiem, że nic nie wiem, ot życiowa mądrość. Magia miała przed nią jednak niewiele takich tajemnic, o których nie wiedziałaby nic. Dlatego też nie wstąpił na jej twarz wyraz zdziwienia, ale - być może - posmak zaciekawienia.
- Tak, pewnie - mruknęła, oglądając się jeszcze przez ramię, jakby chcąc się upewnić, że bałagan, który po nich pozostał, wciąż wydawał się anonimowy. Czytała kilka artykułów na ten temat, dwa, może trzy, fakt faktem nie dotyczyło to głównych aspektów jej zainteresowań. - Choć nie miałam styczności. Ponoć stan głębokiego odprężenia służy procesom modyfikacji pamięci. - Zamyśliła się, czy uważała, że to prawda? Prawdopodobnie nie miała jeszcze wyrobionej opinii. Miała bardzo mdłe doświadczenie w mniej tradycyjnych dziedzinach magii - ale ciągłe samodoskonalenie się uważała za swój obowiązek. - Transmutacja pamięci to ciekawe wyzwanie, a magia umysłu wcale nie jest tak daleką dziedziną od mojej, jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem. - Uśmiechnęła się, nieco zadziornie. Jakim typem naukowca była Minerwa? Wszechstronnym, otwartym i uczącym się z natury. Mądrość nie była księgą, mądrość była światem. Zdumiewającym, nieustannie działającym pomimo braku zegarmistrza i zachwycającym w każdym calu. Nie zamykała się we własnej dziedzinie, bo wierzyła, że każda dziedzina koreluje z wieloma innymi. A te korelacje były warte odnotowania - zrozumienie ich wiodło do poznania wszechrzeczy.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Dla Darcy doprowadzenie biblioteki do takiej ruiny nie było aż tak wielkim koszmarem. Na pewno w tej instytucji znajdowały się jakieś osoby odpowiedzialne za utrzymanie porządku wewnątrz budynku, jacyś odźwierni, woźni, czy bibliotekarze. Dlatego nie martwiła się o to, czy bałagan, jaki po sobie pozostawiły zostanie uprzątnięty. Bardziej niepokoiło ją, że nie znalazła tego, po co tu przyszła, a teraz wracanie się do działu, który pozostawiły w takim stanie, nie wchodziło w grę.
— Masz rację — przyznała dziewczynie spokojnie, z pełnym zrozumieniem dla jej słów, chociaż wewnętrznie musiała zaznaczyć, że robi to niechętnie. W końcu Minnie była nieczystokriwstą czarownicą, a szlachcice nie byli pozbawieni uprzedzeń. Nawet osoba tak czysta i dobrotliwa, jak Minerwa, słysząc nazwisko „Rosier”, zdążyła już pewnie przykleić Darcy pewną łatkę, której nie łatwo było się wyzbyć. Świat magiczny złożony był z tych uprzedzeń. Nikt nie mógł na to nic poradzić. Lady Rosier nie sądziła zresztą, że ścieżki jej i panny McGonagall będą mogły się jeszcze kiedyś skrzyżować. Poruszały się przecież w innych przestrzeniach.
— W porządku. Myślę, że dla mnie też wystarczy dzisiaj wrażeń.
To był ostatni raz, kiedy poruszały się w tym samym kierunku. Darcy jednak odłożyła lekturę, którą trzymała w dłoni na półkę, zerkając przelotnie na swoja towarzyszkę. W jednym się zgadzały. Nic tu po nich. Co do tematu innych dziedzin, wyraźnie miały różne podejścia. Widać to było chociażby w podejściu Minnie do hipnozy, jakby mieszała ze sobą pojęcie tej nauki z legilimencją, ale było to raczej częste. W końcu obie te dziedziny należały do magii umysłu. Minerwa wydawała się jednak dość pojętną osobą. Wyróżniała się na tle osób, które Darcy znała jako naukowych karierowiczów, dlatego postanowiła sprostować kwestię hipnozy.
— Nazwałabym to raczej modelowaniem pamięci. Każdy czarodziej w podświadomości ma zapisane pewne informacje, które często umysł pozostawia w sferze zapomnienia. Wykorzystujemy niewielki potencjał naszego mózgu. To, co moglibyśmy pamiętać, zapisujemy w podświadomości, jako informacje nieistotne. Gdybym Cię dzisiaj spytała ile widziałaś wczoraj pań ubranych w niebieskie suknie, mimo, że Twój mózg widział wszystkie z nich i przetworzył tą informację, nie potrafiłabyś mi udzielić na to pytanie odpowiedzi. Gdybyś jednak miała na to samo pytanie odpowiedzieć mi jutro, uznałabyś tą informację za istotną i udzieliłabyś mi na nie odpowiedzi. Hipnoza to nauka, która pomaga uzyskać z podświadomości wspomnienia wsteczne. Zniekształcanie tego, co wiesz, w coś, co dotrze do Twojej świadomości i co będziesz mogła użyć. Nie ma nic wspólnego z modyfikowaniem pamięci i fałszowaniem wspomnień. To może zrobić tylko doświadczony legilimenta.
Zakończyła swój wykład nie zdając sobie sprawy, że tym sposobem, zdążyły już minąć stanowisko bibliotekarza, gdzie Minnie wypożyczyła trzymany przez siebie tomik, a niewiele później, znajdowały się już przy wyjściu, gdzie ich drogi miały się rozejść.
— Nie znam się na transmutacji, ale mam wrażenie, że mogłabyś mnie w tej dziedzinie wiele nauczyć — dodała w grzecznościowej nucie, zanim skinęła dziewczynie głową na pożegnanie — miło było pannę poznać, panno McGonagall.
Kłamstwo czy nie, brzmiało szczerze.
| ztx2
— Masz rację — przyznała dziewczynie spokojnie, z pełnym zrozumieniem dla jej słów, chociaż wewnętrznie musiała zaznaczyć, że robi to niechętnie. W końcu Minnie była nieczystokriwstą czarownicą, a szlachcice nie byli pozbawieni uprzedzeń. Nawet osoba tak czysta i dobrotliwa, jak Minerwa, słysząc nazwisko „Rosier”, zdążyła już pewnie przykleić Darcy pewną łatkę, której nie łatwo było się wyzbyć. Świat magiczny złożony był z tych uprzedzeń. Nikt nie mógł na to nic poradzić. Lady Rosier nie sądziła zresztą, że ścieżki jej i panny McGonagall będą mogły się jeszcze kiedyś skrzyżować. Poruszały się przecież w innych przestrzeniach.
— W porządku. Myślę, że dla mnie też wystarczy dzisiaj wrażeń.
To był ostatni raz, kiedy poruszały się w tym samym kierunku. Darcy jednak odłożyła lekturę, którą trzymała w dłoni na półkę, zerkając przelotnie na swoja towarzyszkę. W jednym się zgadzały. Nic tu po nich. Co do tematu innych dziedzin, wyraźnie miały różne podejścia. Widać to było chociażby w podejściu Minnie do hipnozy, jakby mieszała ze sobą pojęcie tej nauki z legilimencją, ale było to raczej częste. W końcu obie te dziedziny należały do magii umysłu. Minerwa wydawała się jednak dość pojętną osobą. Wyróżniała się na tle osób, które Darcy znała jako naukowych karierowiczów, dlatego postanowiła sprostować kwestię hipnozy.
— Nazwałabym to raczej modelowaniem pamięci. Każdy czarodziej w podświadomości ma zapisane pewne informacje, które często umysł pozostawia w sferze zapomnienia. Wykorzystujemy niewielki potencjał naszego mózgu. To, co moglibyśmy pamiętać, zapisujemy w podświadomości, jako informacje nieistotne. Gdybym Cię dzisiaj spytała ile widziałaś wczoraj pań ubranych w niebieskie suknie, mimo, że Twój mózg widział wszystkie z nich i przetworzył tą informację, nie potrafiłabyś mi udzielić na to pytanie odpowiedzi. Gdybyś jednak miała na to samo pytanie odpowiedzieć mi jutro, uznałabyś tą informację za istotną i udzieliłabyś mi na nie odpowiedzi. Hipnoza to nauka, która pomaga uzyskać z podświadomości wspomnienia wsteczne. Zniekształcanie tego, co wiesz, w coś, co dotrze do Twojej świadomości i co będziesz mogła użyć. Nie ma nic wspólnego z modyfikowaniem pamięci i fałszowaniem wspomnień. To może zrobić tylko doświadczony legilimenta.
Zakończyła swój wykład nie zdając sobie sprawy, że tym sposobem, zdążyły już minąć stanowisko bibliotekarza, gdzie Minnie wypożyczyła trzymany przez siebie tomik, a niewiele później, znajdowały się już przy wyjściu, gdzie ich drogi miały się rozejść.
— Nie znam się na transmutacji, ale mam wrażenie, że mogłabyś mnie w tej dziedzinie wiele nauczyć — dodała w grzecznościowej nucie, zanim skinęła dziewczynie głową na pożegnanie — miło było pannę poznać, panno McGonagall.
Kłamstwo czy nie, brzmiało szczerze.
| ztx2
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|Data jeszcze nie wiem jaka
Krucza wieża, wyspa Wight.
Słowa te już od kilku dni nieustannie zapętlały się w jego głowie. Czuł niepokój, choć to było chyba oczywiste, nieprawdaż? Wiedział, że zgłaszając swój udział w tej "misji" pisze się na coś niebezpiecznego. A niebezpieczeństwo wzrastało, gdy tak niewiele wiedzieli o miejscu, do którego mieli się udać. Wystarczyło mu jedynie krótkie rozejrzenie się po twarzach reszty swojej grupy i już wiedział - ich wiedza byłą podobna do jego - czyli właściwie znikoma. Czuł jak jakieś nieprzyjemne uczucie wdziera się do jego organizmu, ściska serce i przewraca żołądek. Dopiero teraz rozumiał co to znaczy być w Zakonie Feniksa i walczyć o lepsze jutro. Choć tak naprawdę on jeszcze nie rozpoczął ów walki. To był przecież pierwszy raz, gdy pisał się na coś niebezpiecznego. A wiadomość ta, wbrew wszelkim zasadom odruchów samozachowawczych, wcale go nie cieszyła, a przynosiła wstyd.
W końcu w jego głowie zaświtała myśl. Dość nagła, a jednak również oczywista. Skoro nie wiedział - musiał ów informacji poszukać, prawda? Nie musiał długo rozmyślać nad potencjalnym miejscem, gdzie wiedza mu potrzebna mogła leżeć i się kurzyć. Gdy tylko skończył kolejny dyżur w Mungu - swe kroki niemalże natychmiast skierował do Biblioteki Londyńskiej, w której nie był od czasu kursu przygotowującego do pracy w Szpitalu Świętego Munga. Z nostalgią przyjął charakterystyczny zapach starych ksiąg oraz starego drewna. Nie wiedział jednak gdzie szukać i czego szukać. Przy regałach spędził więc dużo czasu, na "barki" swej różdżki ładując coraz więcej ksiąg. A potem wędrował z nimi do bocznej czytelni, w ciszy i skupieniu wertując kolejne strony, ostatecznie ciągle wzdychając.
To nie to.
Niewiele dała księga o ,,Wyspach Wielkiej Brytanii", równie mało informacji dostarczył ,,Spis starych wież". Inne księgi również lądowały na stosie tych niepotrzebnych, by ostatecznie znów zając swe stare miejsca na zakurzonych pułkach i czekać na swą kolej, która mogła nigdy nie nadejść. Alan westchnął, czując jak zmęczenie odznacza się sińcami pod oczami, a także bólem karku, który rozmasowywał palcami wiedząc, że i tak niewiele to da. Oparł się czołem o stare biurko, ignorując ukradkowe spojrzenia tych nielicznych, którzy zajmowali miejsca przy innych stolikach. Wzdychał, myślał, starał się ustalić czy ma jeszcze dość sił na dalsze poszukiwania. A skoro miał - zamierzał to wykorzystać. Nie bardzo wiedząc czego szukać - ponownie udał się do zbioru ksiąg magicznych, tachając za sobą kolejne, opasłe tomiszcza, które zdecydowanie nie zmieściłyby się w jego ramionach. Jak dobrze, że mógł wspomóc się magią. Ostatecznie siadał tylko po to, by znów wzdychać i odkładać księgi. To również niewiele dawało.
Aż w końcu - udało się. Wyprostował się gwałtownie, gdy jego wzrok natknął się na coś, co mogło okazać się przydatne. Zaraz potem rozejrzał się po sali, chcąc się upewnić, że nie przyciągnął zbyt dużej ilości uwagi i odkrywając, że sala była prawie pusta, zaś za oknami było już ciemno. Zagłębił się więc w lekturę, odkrywając dość mało istotnych informacji, lecz wcale się tym nie zniechęcając. To i tak była pierwsza wskazówka, którą odnalazł w przeciągu tych długich godzin. Było to mocne pocieszenie i równie ogromna motywacja do tego, by nie wyjść z Biblioteki i nie udać się do domu. Był głodny, był zmęczony i był śpiący, ale teraz również był naładowany nową energią i motywacją do tego, by szukać dalej.
Odniósł więc stare księgi na ich miejsce i rozpoczął poszukiwanie nowych, teraz już lepiej wiedząc czego szukać. A gdy odnalazł te, które zdawały mu się pomocne - ponownie ruszył ku Bocznej Czytelni, ignorując zasępiony wzrok jakiejś Pani, która widocznie stwierdziła, że tylko szaleniec spędziłby tu tyle czasu. On pełen nadziei wertował kolejne stronnice, wzrokiem prześlizgując się z litery na literę, z wyrazu na wyraz, ze zdania na zdanie. I szukał, szukał zawzięcie, odpychając zmęczenie i senność. Wyspa Wight, Wyspa Wight. Niczym najgorsza mara słowa te odbijały się echem w jego głowie. Wyspa Wight, historia magii, wyspa Wight. Chłonął informacje niczym gąbka, choć był gąbką wybredną i zdecydowanie odrzucał te, które wydawały mu się niepotrzebne. Te, które miały się na nic nie przydać. Przecierał palce oczami i czytał, ignorując Panią o złej minie, która najwyraźniej chciała się go stąd pozbyć.
Znajdywał nowe informacje, spisywał je na kartce lub starał się zapamiętać, ale także wykonywał próby łączenia ich. Puzelek po puzelku, jego układanka miała coraz więcej elementów i była coraz bliższa stania się całością lub chociażby czymś, co mógłby zidentyfikować i czego mógłby się chwycić. A gdy zamknął kolejną książkę poczuł, że już nic więcej w niego nie wejdzie, zaś wszystko to, co wsadził sobie do głowy może z niego ulecieć, jeżeli będzie próbował wrzucić tam coś jeszcze. Odłożył więc książki na swoje miejsce, zabrał częściowo zapisany pergamin i opuścił bibliotekę, marząc jedynie o śnie i nie będąc zdolnym już nawet do tego, by się nad czymkolwiek zastanawiać.
(782 słowa)
zt
Krucza wieża, wyspa Wight.
Słowa te już od kilku dni nieustannie zapętlały się w jego głowie. Czuł niepokój, choć to było chyba oczywiste, nieprawdaż? Wiedział, że zgłaszając swój udział w tej "misji" pisze się na coś niebezpiecznego. A niebezpieczeństwo wzrastało, gdy tak niewiele wiedzieli o miejscu, do którego mieli się udać. Wystarczyło mu jedynie krótkie rozejrzenie się po twarzach reszty swojej grupy i już wiedział - ich wiedza byłą podobna do jego - czyli właściwie znikoma. Czuł jak jakieś nieprzyjemne uczucie wdziera się do jego organizmu, ściska serce i przewraca żołądek. Dopiero teraz rozumiał co to znaczy być w Zakonie Feniksa i walczyć o lepsze jutro. Choć tak naprawdę on jeszcze nie rozpoczął ów walki. To był przecież pierwszy raz, gdy pisał się na coś niebezpiecznego. A wiadomość ta, wbrew wszelkim zasadom odruchów samozachowawczych, wcale go nie cieszyła, a przynosiła wstyd.
W końcu w jego głowie zaświtała myśl. Dość nagła, a jednak również oczywista. Skoro nie wiedział - musiał ów informacji poszukać, prawda? Nie musiał długo rozmyślać nad potencjalnym miejscem, gdzie wiedza mu potrzebna mogła leżeć i się kurzyć. Gdy tylko skończył kolejny dyżur w Mungu - swe kroki niemalże natychmiast skierował do Biblioteki Londyńskiej, w której nie był od czasu kursu przygotowującego do pracy w Szpitalu Świętego Munga. Z nostalgią przyjął charakterystyczny zapach starych ksiąg oraz starego drewna. Nie wiedział jednak gdzie szukać i czego szukać. Przy regałach spędził więc dużo czasu, na "barki" swej różdżki ładując coraz więcej ksiąg. A potem wędrował z nimi do bocznej czytelni, w ciszy i skupieniu wertując kolejne strony, ostatecznie ciągle wzdychając.
To nie to.
Niewiele dała księga o ,,Wyspach Wielkiej Brytanii", równie mało informacji dostarczył ,,Spis starych wież". Inne księgi również lądowały na stosie tych niepotrzebnych, by ostatecznie znów zając swe stare miejsca na zakurzonych pułkach i czekać na swą kolej, która mogła nigdy nie nadejść. Alan westchnął, czując jak zmęczenie odznacza się sińcami pod oczami, a także bólem karku, który rozmasowywał palcami wiedząc, że i tak niewiele to da. Oparł się czołem o stare biurko, ignorując ukradkowe spojrzenia tych nielicznych, którzy zajmowali miejsca przy innych stolikach. Wzdychał, myślał, starał się ustalić czy ma jeszcze dość sił na dalsze poszukiwania. A skoro miał - zamierzał to wykorzystać. Nie bardzo wiedząc czego szukać - ponownie udał się do zbioru ksiąg magicznych, tachając za sobą kolejne, opasłe tomiszcza, które zdecydowanie nie zmieściłyby się w jego ramionach. Jak dobrze, że mógł wspomóc się magią. Ostatecznie siadał tylko po to, by znów wzdychać i odkładać księgi. To również niewiele dawało.
Aż w końcu - udało się. Wyprostował się gwałtownie, gdy jego wzrok natknął się na coś, co mogło okazać się przydatne. Zaraz potem rozejrzał się po sali, chcąc się upewnić, że nie przyciągnął zbyt dużej ilości uwagi i odkrywając, że sala była prawie pusta, zaś za oknami było już ciemno. Zagłębił się więc w lekturę, odkrywając dość mało istotnych informacji, lecz wcale się tym nie zniechęcając. To i tak była pierwsza wskazówka, którą odnalazł w przeciągu tych długich godzin. Było to mocne pocieszenie i równie ogromna motywacja do tego, by nie wyjść z Biblioteki i nie udać się do domu. Był głodny, był zmęczony i był śpiący, ale teraz również był naładowany nową energią i motywacją do tego, by szukać dalej.
Odniósł więc stare księgi na ich miejsce i rozpoczął poszukiwanie nowych, teraz już lepiej wiedząc czego szukać. A gdy odnalazł te, które zdawały mu się pomocne - ponownie ruszył ku Bocznej Czytelni, ignorując zasępiony wzrok jakiejś Pani, która widocznie stwierdziła, że tylko szaleniec spędziłby tu tyle czasu. On pełen nadziei wertował kolejne stronnice, wzrokiem prześlizgując się z litery na literę, z wyrazu na wyraz, ze zdania na zdanie. I szukał, szukał zawzięcie, odpychając zmęczenie i senność. Wyspa Wight, Wyspa Wight. Niczym najgorsza mara słowa te odbijały się echem w jego głowie. Wyspa Wight, historia magii, wyspa Wight. Chłonął informacje niczym gąbka, choć był gąbką wybredną i zdecydowanie odrzucał te, które wydawały mu się niepotrzebne. Te, które miały się na nic nie przydać. Przecierał palce oczami i czytał, ignorując Panią o złej minie, która najwyraźniej chciała się go stąd pozbyć.
Znajdywał nowe informacje, spisywał je na kartce lub starał się zapamiętać, ale także wykonywał próby łączenia ich. Puzelek po puzelku, jego układanka miała coraz więcej elementów i była coraz bliższa stania się całością lub chociażby czymś, co mógłby zidentyfikować i czego mógłby się chwycić. A gdy zamknął kolejną książkę poczuł, że już nic więcej w niego nie wejdzie, zaś wszystko to, co wsadził sobie do głowy może z niego ulecieć, jeżeli będzie próbował wrzucić tam coś jeszcze. Odłożył więc książki na swoje miejsce, zabrał częściowo zapisany pergamin i opuścił bibliotekę, marząc jedynie o śnie i nie będąc zdolnym już nawet do tego, by się nad czymkolwiek zastanawiać.
(782 słowa)
zt
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Wolnym krokiem szła pomiędzy regałami, opuszkami palców muskając grzbiety książek. Wzrokiem śledziła mijane tytuły próbując znaleźć ten właściwy. Ktoś najwyraźniej zmienił jego położenie, bowiem wcześniej znajdował się niemalże na samym końcu regału, co ułatwiało odnalezienie lektury i jednoczesne skrycie się w cieniu. W lewej dłoni trzymała złożony kawałek pergaminu, który gładziła kciukiem. Co jakiś czas zatrzymywała się, by udawać iż przygląda się jednemu z tomów, by tak naprawdę kątem oka rozglądać się po pomieszczeniu. Nikt jednak się jej nie przyglądał - wszyscy byli zajęci własnymi sprawami, pochłonięci przez czytane treści. To dawało jej pewność, iż nie musi się obawiać odkrycia. Skutkowałoby to z pewnością odnalezieniem listu przez osobę do tego niepowołaną, a tego bardzo nie chciała.
Niesamowitym było jak wielka magia potrafi tkwić w skrawkach papieru. Wystarczyło jedynie pustą kartkę zapełnić słowami, a wówczas rozpoczynały się czary. Uwielbiała to, zawsze odnajdując przyjemność w pisaniu opowiadań, listów czy przelewaniu własnych myśli w notatnikach. Dawało jej to radość i pozwalało na bycie sobą chociażby w najmniejszym stopniu. Ostatnio odkryła, iż ma problem z własnym "ja", które zatarło się gdzieś pomiędzy licznymi maskami, które na co dzień przybierała. Nie była już tą samą osobą, która wkroczyła w progi Hogwartu. W ostatniej klasie dostała lekcję, której miała prawdopodobnie nigdy nie zapomnieć.
Nagle zatrzymała się, a jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Palec wskazujący zatrzymał się na poszukiwanej książce, którą po chwili chwyciła i wyciągnęła spomiędzy innych tomiszczy. Trzymając pewnie tomik, ruszyła na sam koniec regału. Tam otworzyła go na pierwszej stronie, upewniając się iż to ten, którego szukała. Po tym rozpoczęły się kolejne poszukiwania - postawiła sobie za cel znaleźć wiersz odpowiedni do treści listu. Okazało się być to zadanie o wiele trudniejsze niż poprzednio, lecz ostatecznie wykonalne. Środek książki okazał się skrywać króciutkie linijki tekstu, których przesłanie wyrażało więcej niż tysiąc słów. Delikatnie umieściła swój liścik w wybranym miejscu, chwilę wpatrując się w swoje dzieło. Przed zamknięciem książki poprawiła jedynie bladoróżową wstążkę, przytwierdzoną do wiadomości. Westchnęła cicho z pewnym zadowoleniem, po czym wolnym krokiem skierowała się do miejsca, gdzie znalazła tomik. Tam ułożyła go tak, by niezbyt rzucał się w oczy. Właściwa osoba miała go znaleźć. Żadni przypadkowi znalazcy nie byli mile widziani.
Delikatnie odgarnęła pojedynczy kosmyk za ucho. Wahała się nad tym czy powinna wrócić do domu czy może jeszcze chwilę pozostać w tym królestwie spisanych na papierze marzeń i fantazji.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Przeważała w nim słabość.
Słabość ta - zwykła przemawiać w sztuce, jej niezliczonych obliczach, reinkarnacji w formach niezakładanych w śmiałości najbardziej bezczelnych umysłów. Nienawiść wobec mugoli, nieodzowna, była zdolna przy niej łagodnieć; wymazywały się miotające stwierdzenia, plamy negatywnych emocji uwzględniających żałosność niemagicznego dorobku - z którym nie pragnął mieć czegokolwiek wspólnego. Z przyjemnością utonąłby w krajobrazie destrukcji, w ruinach ich domostw; śledził, jak wielkie, plujące dymem kominy poddają się ostatecznym wpływom eksplozji, jak spod ich gruzów rodzi się nowa idea świata.
Panoszyli się.
Byli wszędzie, na podobieństwo robactwa, karaczanów o lśniących, spłaszczonych, kolorach błota pancerzach, pozbawionych ogłady wędrówki pod płaszczem nocy - oni zaś, lepsi, wznioślejsi, musieli się najzwyczajniej ukrywać. Żałosne, prawda? Obrzydliwie żałosne. Posyłane spojrzenie - jasnych oczu, odzianych w lodowatość błękitu, mknęło na równi z pewnie stawianym krokiem. Podczas większości londyńskich przepraw, podjudzało dezaprobatę, paliło - jak gdyby pragnąc sprowadzić wrzenie. Nienawiść stanowiła truciznę, przenikającą w nitki błękitnych naczyń, tak doskonale widocznych pod bladym okryciem skóry. A jednak, w tym wszystkim, po przekroczeniu progów, w bibliotecznym nastroju ociężałym w zadumie, wszystko stawało się inne. Każde z dzieł było skłonnym przywoływać ciekawość, niezależnie od twórcy; irytowało wyłącznie nieprzestrzeganie zasad, nieregularność gwaru, żywcem wlewanych do uszu, niepożądanych dźwięków, od których zawsze uciekał - ukrywając się w mniejszej, mniej oficjalnej - bocznej czytelni.
Dzisiaj, Cadmus Flint nie był sobą.
Mimo analogicznie szczupłego uformowania sylwetki, odmienny kształt twarzy, odmienne rysy oraz lekko zafalowane, krótkie blond włosy gwarantowały anonimowość poczynań. Sycił się ciekawością, wzbierała w nim z nieodpartą systematyką (dotychczasowe próby odnalezienia zwieńczyły się, niestety, gorzką porażką) - odkąd w bibliotecznym zaciszu pojawił się jeden, intrygujący rytuał wzajemnych listów, komunikacji stworzonej ze świata pisanych słów, nakreślonych i umieszczonych z dbałością o odpowiedni w przekazie tytuł. Znajdował je pośród książek, wśród osobliwych lektur; nigdy nie zdołał ujrzeć obecnej po drugiej stronie autorki, chociaż, odczuwał wrażenie za każdym razem dostrzegania jej wnętrza, wrażliwego na sztukę, pozbawionego banałów przy postrzeganiu świata. Miała w zwyczaju uiszczać wszystko w niezmiernie trafnych, nietuzinkowych ujęciach - jej punkt widzenia zradzał w nim nieodparte pragnienie poznawania jej bliżej. Dojrzenia twarzy. Dowiedzenia się więcej. Nie byłby w stanie zaprzeczyć, zaprzestać - nie miał niemniej w zamiarach zniszczenia woalów tajemnic, ponieważ wszystko wzrastało dopiero w niedomówieniach.
Miał szczęście. Unoszone kąciki ust, wydłużyły wargi mężczyzny w delikatnym uśmiechu.
To m u s i a ł a być ona, wykonująca dokładnie te ruchy, o które posądzał ją, zawsze, pogrążony w otchłani rozmyślań - wybierająca pieczołowicie lekturę. Znalazł się nieopodal, za nią i chętnie podszedłby jeszcze bliżej; dlatego pozostawał w tym łudzącym zasięgu, w łatwości wyciągnięcia swej dłoni, aby zetknęła się z jej - odkładającą tytuł. Dopiero, wraz z zagoszczeniem książki na półce (gdy ona, mogłaby się oddalić; znów umknąć), przystał na podpowiedzi trudnej do odrzucenia pokusy.
- Mógłbym być każdym - powiedział nagle, cichym, lekko wyłamującym się tonem spod powszechnego milczenia. Nieidealnym, przeciwieństwem obecnej formy, starym, o poplamionych upływem lat dłoniach z łatwością wprawianych w drżenie bądź też zbyt młodym, zbyt brzydkim, zepsutym wewnątrz albo dziecinnie wiernym. Bogatym, biednym, o absolutnie niezakładanej ilości odziedziczonej z krwią magii. Czy byłby w stanie spełnić jej wymagania? Czy miała jakieś? Czy było istotne, kim on mógł być w swej otoczce, poza ofiarowaną cząstką, pozostawianą w listach?
Słabość ta - zwykła przemawiać w sztuce, jej niezliczonych obliczach, reinkarnacji w formach niezakładanych w śmiałości najbardziej bezczelnych umysłów. Nienawiść wobec mugoli, nieodzowna, była zdolna przy niej łagodnieć; wymazywały się miotające stwierdzenia, plamy negatywnych emocji uwzględniających żałosność niemagicznego dorobku - z którym nie pragnął mieć czegokolwiek wspólnego. Z przyjemnością utonąłby w krajobrazie destrukcji, w ruinach ich domostw; śledził, jak wielkie, plujące dymem kominy poddają się ostatecznym wpływom eksplozji, jak spod ich gruzów rodzi się nowa idea świata.
Panoszyli się.
Byli wszędzie, na podobieństwo robactwa, karaczanów o lśniących, spłaszczonych, kolorach błota pancerzach, pozbawionych ogłady wędrówki pod płaszczem nocy - oni zaś, lepsi, wznioślejsi, musieli się najzwyczajniej ukrywać. Żałosne, prawda? Obrzydliwie żałosne. Posyłane spojrzenie - jasnych oczu, odzianych w lodowatość błękitu, mknęło na równi z pewnie stawianym krokiem. Podczas większości londyńskich przepraw, podjudzało dezaprobatę, paliło - jak gdyby pragnąc sprowadzić wrzenie. Nienawiść stanowiła truciznę, przenikającą w nitki błękitnych naczyń, tak doskonale widocznych pod bladym okryciem skóry. A jednak, w tym wszystkim, po przekroczeniu progów, w bibliotecznym nastroju ociężałym w zadumie, wszystko stawało się inne. Każde z dzieł było skłonnym przywoływać ciekawość, niezależnie od twórcy; irytowało wyłącznie nieprzestrzeganie zasad, nieregularność gwaru, żywcem wlewanych do uszu, niepożądanych dźwięków, od których zawsze uciekał - ukrywając się w mniejszej, mniej oficjalnej - bocznej czytelni.
Dzisiaj, Cadmus Flint nie był sobą.
Mimo analogicznie szczupłego uformowania sylwetki, odmienny kształt twarzy, odmienne rysy oraz lekko zafalowane, krótkie blond włosy gwarantowały anonimowość poczynań. Sycił się ciekawością, wzbierała w nim z nieodpartą systematyką (dotychczasowe próby odnalezienia zwieńczyły się, niestety, gorzką porażką) - odkąd w bibliotecznym zaciszu pojawił się jeden, intrygujący rytuał wzajemnych listów, komunikacji stworzonej ze świata pisanych słów, nakreślonych i umieszczonych z dbałością o odpowiedni w przekazie tytuł. Znajdował je pośród książek, wśród osobliwych lektur; nigdy nie zdołał ujrzeć obecnej po drugiej stronie autorki, chociaż, odczuwał wrażenie za każdym razem dostrzegania jej wnętrza, wrażliwego na sztukę, pozbawionego banałów przy postrzeganiu świata. Miała w zwyczaju uiszczać wszystko w niezmiernie trafnych, nietuzinkowych ujęciach - jej punkt widzenia zradzał w nim nieodparte pragnienie poznawania jej bliżej. Dojrzenia twarzy. Dowiedzenia się więcej. Nie byłby w stanie zaprzeczyć, zaprzestać - nie miał niemniej w zamiarach zniszczenia woalów tajemnic, ponieważ wszystko wzrastało dopiero w niedomówieniach.
Miał szczęście. Unoszone kąciki ust, wydłużyły wargi mężczyzny w delikatnym uśmiechu.
To m u s i a ł a być ona, wykonująca dokładnie te ruchy, o które posądzał ją, zawsze, pogrążony w otchłani rozmyślań - wybierająca pieczołowicie lekturę. Znalazł się nieopodal, za nią i chętnie podszedłby jeszcze bliżej; dlatego pozostawał w tym łudzącym zasięgu, w łatwości wyciągnięcia swej dłoni, aby zetknęła się z jej - odkładającą tytuł. Dopiero, wraz z zagoszczeniem książki na półce (gdy ona, mogłaby się oddalić; znów umknąć), przystał na podpowiedzi trudnej do odrzucenia pokusy.
- Mógłbym być każdym - powiedział nagle, cichym, lekko wyłamującym się tonem spod powszechnego milczenia. Nieidealnym, przeciwieństwem obecnej formy, starym, o poplamionych upływem lat dłoniach z łatwością wprawianych w drżenie bądź też zbyt młodym, zbyt brzydkim, zepsutym wewnątrz albo dziecinnie wiernym. Bogatym, biednym, o absolutnie niezakładanej ilości odziedziczonej z krwią magii. Czy byłby w stanie spełnić jej wymagania? Czy miała jakieś? Czy było istotne, kim on mógł być w swej otoczce, poza ofiarowaną cząstką, pozostawianą w listach?
Gość
Gość
Żyła w perfekcyjnej iluzji, w której nie było miejsca na ból i cierpienie. Próbowała oddzielać się od podobnych uczuć, ignorując coraz bardziej niepokojące wieści ze świata. Nie chciała odczuwać negatywnych emocji, skupiała się jedynie na tych pozytywnych. Każdy dzień wypełniała miłymi spotkaniami, nietuzinkowymi konwersacjami i wydarzeniami, które tworzyły cały jej wszechświat - rozmowa z nieznajomym, odpisanie na odnaleziony list zrozpaczonego wdowca, zostawianie liścików w bibliotecznych książkach dla nieznajomego... To te małe rzeczy pozwalały jej na ubarwianie swojego życia w złotej klatce, którą stworzyła dla niej matka. I choć rzeczywistość wiele razy dawała jej o sobie znać, jak chociażby w maju, to ostatecznie w dalszym ciągu udawało jej się utrzymywać iluzję. Odnalazła oparcie i spokój w kreśleniu małych liścików, by później z niecierpliwością oczekiwać na odpowiedź. Nigdy nie stanęła ze swoim rozmówcom twarzą w twarz, lecz nigdy jej tego nie brakowało. Skrawki pergaminów i przelane na nie słowa wydawały się jej wystarczać, bowiem wierzyła, iż to właśnie w jego charakterze pisma i wgłębieniach po piórze tkwi jego dusza. To było zaś cenniejsze niż cokolwiek, a personalia mężczyzny przestawały mieć przy tym jakiekolwiek znaczenie. Obawiała się, że mogłoby to zniszczyć słodką otoczkę tajemnicy, która ich okrywała. A jednak czasami podczas zagłębiania się w treść liściku, odzywała się w niej ciekawość co do osoby swojego rozmówcy i pragnienie stanięcia z nim twarzą w twarz. Byli nieznajomymi, a jednocześnie wiedzieli o sobie wiele.
Zamierzała odejść - zagłębić się w inne regały, by nie przyciągać podejrzeń. Nie zdążyła - już po chwili z bijącym sercem zrozumiała, iż odkryto jej działanie. Strach że obca osoba zabierze jej wiadomość trwała jednak tylko pół minuty, bowiem szybko zrozumiała.
Odwróciła się w stronę mężczyzny, a na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
Mógłbym być każdym.
A zatem los postanowił skrzyżować w końcu ich drogi. Tym razem jednak nie odczuwała strachu w związku z przyłapaniem.
Pokręciła lekko głową przecząc.
- Nie. Dla mnie już dawno przestałeś być każdym - odpowiedziała, po krótkiej chwili milczenia. Nie miała złudzeń do kogo się odnosi i pomimo wcześniejszych obaw, nie obawiała się tej rozmowy. Przecież liczyło się wnętrze, prawda? Tak pisali we wszystkich książkach? A jednak inaczej go sobie wyobrażała, co mogło byś spowodowane faktem, iż kiedyś myślała, że go widziała. Spędzając czas w bibliotece czasami lubiła się zastanawiać, czy pośród tych wszystkich twarzy jest gdzieś ta pozornie nieznajoma. Najwyraźniej jednak musiała się pomylić.
Zamierzała odejść - zagłębić się w inne regały, by nie przyciągać podejrzeń. Nie zdążyła - już po chwili z bijącym sercem zrozumiała, iż odkryto jej działanie. Strach że obca osoba zabierze jej wiadomość trwała jednak tylko pół minuty, bowiem szybko zrozumiała.
Odwróciła się w stronę mężczyzny, a na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
Mógłbym być każdym.
A zatem los postanowił skrzyżować w końcu ich drogi. Tym razem jednak nie odczuwała strachu w związku z przyłapaniem.
Pokręciła lekko głową przecząc.
- Nie. Dla mnie już dawno przestałeś być każdym - odpowiedziała, po krótkiej chwili milczenia. Nie miała złudzeń do kogo się odnosi i pomimo wcześniejszych obaw, nie obawiała się tej rozmowy. Przecież liczyło się wnętrze, prawda? Tak pisali we wszystkich książkach? A jednak inaczej go sobie wyobrażała, co mogło byś spowodowane faktem, iż kiedyś myślała, że go widziała. Spędzając czas w bibliotece czasami lubiła się zastanawiać, czy pośród tych wszystkich twarzy jest gdzieś ta pozornie nieznajoma. Najwyraźniej jednak musiała się pomylić.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Uroczo
szepnęło niespodziewanie wśród niezliczonych myśli, gdzieś z tyłu czaszki i rzeczywiście, Cadmus Flint mógłby wzruszyć się tą perfekcją w doborze słów, identyczną zarówno w ulotnym, obecnym trwaniu w powietrzu, jak zapisaną w przekazie, wzruszyć - gdyby jedynie był zdolny do takich uczuć. Jako substytut pozostawała mu satysfakcja i czysta radość z rozpoczynanej rozmowy, o której wiedział - nie będzie w żadnym wypadku żałować. Być może był zdolny, z pewnością był, być może wmawiał sobie tę nieudolność (choć rzeczywiście, rozpoznawanie niektórych, panoszących się pod osłonami powłok emocji było nieomal nieosiągalne); z drugiej strony o wiele łatwiej, bardziej namacalnie mógł odnotować swą wściekłość, bezsilność i panoszącą się pustkę. Negatywne aspekty zawsze były w nim wyraźniejsze, barwiąc ciemnymi plamami jasny, dopiero bogacący się umysł. Lubił jednak niejednoznaczność - nie zastanawiał się, nie roztrząsał, nie rozkładał na części pierwsze tej sytuacji, najzwyczajniej dryfując na falach tego, co miało wkrótce nastąpić. Porzucił większość swoich rozważań na rzecz skupienia w nowości, próby rozczytania z jej twarzy więcej, niż mogły zawrzeć zdawkowe werbalizacje. Czy pozna kiedyś ją lepiej? Czy na zawsze - zostaną, zaklęci w pergaminowych skrawkach?
Słowa to cud, słowa to również niedoskonałe przekleństwo. Definicje, pojęcia, zawężały niekiedy znaczenia, ograniczały krawędzie dostosowanych umysłów. Bogactwo oraz zarazem ubogość. Słów było wiele, zaskakująco, przy liczbie zdolnych w wykorzystaniu liter. W swej ulotności raniły niczym sztylety, innym razem podnosząc, kierując na dobrą ścieżkę, innym z kolei racząc komplementami, aby wydobyć pogodność z twarzy ich adresata. A jednak, nie były w stanie przekazać najgłębiej zakopywanych sekretów, szczególnie upośledzone w ubraniu stanów wewnętrznych, tego, co człowiek czuje, niekiedy - co myśli, czego nie umiał wydobyć bez profanacji, bez żadnych, zniekształcających uszczerbków. Uwielbiał jednak ich świat, od dawna zaszywając się wśród regałów, dobierając coraz to nowe, intrygujące tytuły. Nie tylko - jak widać - naukowe, chociaż bezsprzecznie stanowił człowieka nauki.
- Wtedy - powiedział więc - to były pisane słowa. - Nie mogły poinformować o wszystkim. Pewnie dlatego ciekawość wzrastała, pewnie dlatego tak chciał ją spotkać, tak dążył, wreszcie - z nieuniknionym sukcesem.
- Myślisz, że mogły wyjawić wszystko? - dopytał. Czy darowane zapiski mogły złożyć się w namacalny całokształt osoby, gdy poznawali siebie nawzajem - w pośredni sposób? Czy prowadzona komunikacja w ten sposób była wystarczająca?
Co, gdyby skłamał? Gdyby skłamała ona?
szepnęło niespodziewanie wśród niezliczonych myśli, gdzieś z tyłu czaszki i rzeczywiście, Cadmus Flint mógłby wzruszyć się tą perfekcją w doborze słów, identyczną zarówno w ulotnym, obecnym trwaniu w powietrzu, jak zapisaną w przekazie, wzruszyć - gdyby jedynie był zdolny do takich uczuć. Jako substytut pozostawała mu satysfakcja i czysta radość z rozpoczynanej rozmowy, o której wiedział - nie będzie w żadnym wypadku żałować. Być może był zdolny, z pewnością był, być może wmawiał sobie tę nieudolność (choć rzeczywiście, rozpoznawanie niektórych, panoszących się pod osłonami powłok emocji było nieomal nieosiągalne); z drugiej strony o wiele łatwiej, bardziej namacalnie mógł odnotować swą wściekłość, bezsilność i panoszącą się pustkę. Negatywne aspekty zawsze były w nim wyraźniejsze, barwiąc ciemnymi plamami jasny, dopiero bogacący się umysł. Lubił jednak niejednoznaczność - nie zastanawiał się, nie roztrząsał, nie rozkładał na części pierwsze tej sytuacji, najzwyczajniej dryfując na falach tego, co miało wkrótce nastąpić. Porzucił większość swoich rozważań na rzecz skupienia w nowości, próby rozczytania z jej twarzy więcej, niż mogły zawrzeć zdawkowe werbalizacje. Czy pozna kiedyś ją lepiej? Czy na zawsze - zostaną, zaklęci w pergaminowych skrawkach?
Słowa to cud, słowa to również niedoskonałe przekleństwo. Definicje, pojęcia, zawężały niekiedy znaczenia, ograniczały krawędzie dostosowanych umysłów. Bogactwo oraz zarazem ubogość. Słów było wiele, zaskakująco, przy liczbie zdolnych w wykorzystaniu liter. W swej ulotności raniły niczym sztylety, innym razem podnosząc, kierując na dobrą ścieżkę, innym z kolei racząc komplementami, aby wydobyć pogodność z twarzy ich adresata. A jednak, nie były w stanie przekazać najgłębiej zakopywanych sekretów, szczególnie upośledzone w ubraniu stanów wewnętrznych, tego, co człowiek czuje, niekiedy - co myśli, czego nie umiał wydobyć bez profanacji, bez żadnych, zniekształcających uszczerbków. Uwielbiał jednak ich świat, od dawna zaszywając się wśród regałów, dobierając coraz to nowe, intrygujące tytuły. Nie tylko - jak widać - naukowe, chociaż bezsprzecznie stanowił człowieka nauki.
- Wtedy - powiedział więc - to były pisane słowa. - Nie mogły poinformować o wszystkim. Pewnie dlatego ciekawość wzrastała, pewnie dlatego tak chciał ją spotkać, tak dążył, wreszcie - z nieuniknionym sukcesem.
- Myślisz, że mogły wyjawić wszystko? - dopytał. Czy darowane zapiski mogły złożyć się w namacalny całokształt osoby, gdy poznawali siebie nawzajem - w pośredni sposób? Czy prowadzona komunikacja w ten sposób była wystarczająca?
Co, gdyby skłamał? Gdyby skłamała ona?
Gość
Gość
Po nocy pierwszego maja, podczas której świat stanął do góry nogami, a wybuch czarnej magii pochłonął setki niewinnych istnień, nie sądziła, że zatrzęsie się w posadach znów tak mocno - i tak prędko. Koniec czerwca po prostu wszystkich dobił tragedią jaka miała miejsce w Ministerstwie Magii dwudziestego szóstego dnia; jeśli ktokolwiek miał jeszcze nadzieję na rozwiązanie sytuacji w pokojowy sposób i unormowanie energii w eterze, to się rozwiały. Rozmyły jak dym idący w niebo. Już nie wisiał nad nimi cień wojny; ona już się zaczęła, coraz prędzej wkradała się do ich życia i nie dawała o sobie zapomnieć. W obliczu takich wydarzeń panna Pomfrey nie potrafiła spać spokojnie. Dręczyły ją koszmary i troski o tych, których kochała i lubiła, a właściwie - o wszystkie niewinne życia, które były teraz w stanie nieustannego zagrożenia. Nie potrafiła walczyć, nie mogła wspomóc Zakonu Feniksu swą różdżką w boju; nie skrzywdziłaby nawet muchy (no dobrze, to za wiele powiedziane, bo czasami załatwiała muchy gazetą). Chciała więc przysłużyć się im w inny sposób; nie tylko poprzez uleczanie ran. Od kilku dni rozmyślała nad tym, co może uczynić, a także nad tym, czego mogą potrzebować. Przeglądała wciąż i wciąż księgi z eliksirami oraz zaklęciami, które posiadała na swoich półkach, lecz były one dość popularne - a więc i wiedza w nich była okrojona. Skorzystawszy z wolnego dnia zjawiła się w Bibliotece Londyńskiej ubrana w skromną, niebieską sukienkę i z włosami splecionymi w warkocz. Na ramieniu miała wielką torbę, a w niej rolki pergaminu, pióro i kałamarz. Zamierzała dziś spędzić tu cały dzień wertując książki, których z pewnością nie mogłaby zakupić w Esach i Floresach, a które kryły w sobie mnóstwo wiedzy; nieznane jej dotąd eliksiry i zaklęcia. Przywitawszy się uprzejmie z bibliotekarką w magicznej części tego miejsca, ruszyła ku regałom, na których znajdowały się zbiory z recepturami na eliksiry. Spędziła przy nich mnóstwo czasu. Prawie każdą wyciągnęła z półki i sprawdziła, czy w ogóle jest sens ją przeglądać. 1001 mikstur na piękne rośliny w ogrodzie odłożyła na swoje miejsce od razu. Szukała ksiąg traktujących o miksturach głównie leczniczych, a także i bojowych.
| historia magii I poziom
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Ostatnie dni spędziła w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Nie wiedziała, czy powrót do szkoły był dobrą decyzją, nie było tam już wszak Grindelwalda, który zagrażałby bezpieczeństwu dzieci, nie miała jednak pewności, czy nie powrócą tam jego zwolennicy - któż mógł wiedzieć co ten potwór ukrył w murach szkoły? Skoro Salazarowi Slytherinowi udało się ukryć tam legendarnego potwora na wieku, skoro on wciąż gdzieś tam był, gotów by zaatakować, wezwany przez dziedzica Salazara... Nie mogli mieć pewności. Czuła, że powinna być na miejscu - dla dzieci. Jednocześnie nie mogła wyzbyć się wyrzutów sumienia, które nawiedzały Poppy, gdy rozmyślała o nadchodzącym spotkaniu Zakonu Feniksa. Nie wiedziała jak przekaże pozostałym wieści o dzieciach ocalonych podczas odsieczy. Na samą myśl czuła ścisk w żołądku. W Gospodzie pod Świńskim Łbem miała poruszyć jeszcze jeden temat - eliksiru, nad którym zaczęła pracę.
Odszedł na dalszy plan, gdy na jaw wyszła paląca potrzeba odnalezienia sposobu na dotarcie do Azkaabnu. Pracowali nad tym z Adrienem, Margaux i Cyrusem przez ostatnie tygodnie bardzo intensywnie. Poppy spędzała nad pergaminami, mapami nieba, tabelami numerologicznymi całe dnie i noce - pracowali bardzo ciężko i nie miała czasu, aby zająć się pomysłem, który zrodził się w jej głowie jeszcze w czerwcu. Teraz, gdy plan dotarcia do Azkabanu był gotowy - musiała powrócić do eliksiru. Była to Zakonowi Feniksa winna.
W Hogwarcie nie odnalazła wszystkich tytułów, które ją interesowały. Szkolna biblioteka zachwycała bogactwem zbiorów, lecz mimo to była dość uboga, jeśli chodziło o literaturę poświęconą magii leczniczej - nigdy nie nauczano jej w Hogwarcie. Opuściła więc szkołę i dotarła do Londynu. Odwiedziła Bibliotekę Londyńską i spędziła niemal godzinę na wyszukiwaniu wszystkich pozycji, w których mogłaby znaleźć mikstury wzmacniające i uodparniajace organizm ludzki. Zamierzała sprawdzić ich receptury i listę składników, zanim dokona pewnych zmian w tradycyjnej recepturze eliksiru wzmacniającego.
Odnalazłszy wszystkie książki - to nie mogły być wszystkie, z pewnością, dział z księgami o magii leczniczej i eliksirach był ogromny - usadowiła się przy jednym stoliczku i wertowała księgę za księgą.
Wykonuję punkt 3c z tych badań, turlam na magię leczniczą.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Boczna czytelnia
Szybka odpowiedź