Pokój
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Pokój
Mieszkanie Elviry nie jest duże, jednak jako samotna uzdrowicielka spędzająca w nim zaledwie kilka godzin dziennie nie potrzebuje niczego więcej. W głównym pokoju, który stanowi zarówno salon, jadalnię jak i podręczną bibliotekę, wszystkie meble rozłożono schludnie i z rozmysłem. Kanapa, fotel i stolik, nadszarpnięte nieco zębem czasu, szafki oraz komody z ciemnego drewna pełne profesjonalnych ksiąg, świeczniki ze sztucznego srebra, nieliczne impresjonistyczne (i niepokojące) obrazy, najmniejsza nawet popielniczka mają tutaj swoje dokładne miejsce. Granatowe ściany i prosta, drewniana podłoga w połączeniu z dużą ilością wolnej przestrzeni mogą sprawiać wrażenie chłodu, niedostępności, nienaturalności. Elvirze jest jednak wygodnie w bezosobowym mieszkaniu, gdyż jest to jej najprawdziwsza oaza wytchnienia po latach potykania się o stosy poezji w zapuszczonym domu rodzinnym
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 20.09.21 18:36, w całości zmieniany 6 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
12 listopada
Dni takie jak ten, gdy pomiędzy jednym dyżurem a drugim zaczynała istnieć przepaść, której nie mogły wypełnić jedynie odżywczy sen, książki i krótki spacer, zdarzały się Elvirze nadzwyczaj rzadko. Kiedy już los obdarzał ją niespecjalnie wyczekiwanym okresem odpoczynku od pracy zazwyczaj kierowała swoje kroki do rozsądnie zaludnionych miejsc, takich jak kawiarnie, biblioteki lub (a to już w najgorszym przypadku) teatru, przebywając tam na tyle długo, na ile wystarczało jej nerwów do bezspornego obcowania z motłochem społeczeństwa. Czasem decydowała się nawiedzić szpital pomimo braku obowiązku, rozkoszując się prestiżem swojego gabinetu i obserwując wysiłki pozostałych uzdrowicieli.
Dziś jednak miało być inaczej - narastające niepokoje i rozgardiasz przepełnionego szpitala, choć zdecydowanie energetyzujące i obrosłe w wyzwania, zaczynały w ostatnim czasie wpływać negatywnie na pokłady determinacji Elviry. Była... zmęczona, jeżeli w ten sposób można było podsumować bóle głowy, rozkojarzenie oraz napady irracjonalnego gniewu podczas planowania po raz kolejny tego samego leczenia dla następnego tragicznego i niestabilnego przypadku.
Swoje wolne godziny zdecydowała się więc wykorzystać do cna, przygotowując po sensownym wypoczynku prywatne, nieco porzucone stanowisko alchemiczne. Częstszy ostatnio czas w pracowniach Munga wzbudził w niej ochotę do odświeżenia własnego zasobu eliksirów. W wygodnej szacie, ze spiętymi niechlujnie, acz komfortowo włosami zabrała się do nieśpiesznego, metodycznego ścierania, szatkowania i obliczania, każdemu działaniu poświęcając pełnię uwagi, nie chcąc dopuścić do przypadkowego przedawkowania któregoś składnika. Na bazie bezoaru miała zamiar przyrządzić na własny użytek antidotum podstawowe. Tego typu medykamenty były czymś, co w każdej sytuacji należało mieć pod ręką, a jej dotychczasowy zapas utracił już swoje właściwości. Pracując w szpitalu mogłaby podebrać trochę z zapasów, lecz skoro potrafiła i miała sposobność przygotować je samemu, dlaczego by nie? Ostatecznie kupowane często z przyzwyczajenia ingrediencje, którymi zapełniała niektóre szafki swojego salonu, nie mogły pójść na zmarnowanie; każda szanująca się czarownica o tym wiedziała. Gotująca się woda w kociołku przyjęła bez przeszkód skrzydełka motyla, rozdrobniony mniszek lekarski oraz podarowane przez matkę przy zapomnianej już okazji olejek różany oraz ten z nasion malin. Oczekiwała momentu, w którym barwa mikstury zmieni swój kolor na mleczny, by być pewną, że wszystko przebiegło zgodnie z założeniem.
Antidotum podstawowe, st 40, astronomia 0, serce; bezoar
Dni takie jak ten, gdy pomiędzy jednym dyżurem a drugim zaczynała istnieć przepaść, której nie mogły wypełnić jedynie odżywczy sen, książki i krótki spacer, zdarzały się Elvirze nadzwyczaj rzadko. Kiedy już los obdarzał ją niespecjalnie wyczekiwanym okresem odpoczynku od pracy zazwyczaj kierowała swoje kroki do rozsądnie zaludnionych miejsc, takich jak kawiarnie, biblioteki lub (a to już w najgorszym przypadku) teatru, przebywając tam na tyle długo, na ile wystarczało jej nerwów do bezspornego obcowania z motłochem społeczeństwa. Czasem decydowała się nawiedzić szpital pomimo braku obowiązku, rozkoszując się prestiżem swojego gabinetu i obserwując wysiłki pozostałych uzdrowicieli.
Dziś jednak miało być inaczej - narastające niepokoje i rozgardiasz przepełnionego szpitala, choć zdecydowanie energetyzujące i obrosłe w wyzwania, zaczynały w ostatnim czasie wpływać negatywnie na pokłady determinacji Elviry. Była... zmęczona, jeżeli w ten sposób można było podsumować bóle głowy, rozkojarzenie oraz napady irracjonalnego gniewu podczas planowania po raz kolejny tego samego leczenia dla następnego tragicznego i niestabilnego przypadku.
Swoje wolne godziny zdecydowała się więc wykorzystać do cna, przygotowując po sensownym wypoczynku prywatne, nieco porzucone stanowisko alchemiczne. Częstszy ostatnio czas w pracowniach Munga wzbudził w niej ochotę do odświeżenia własnego zasobu eliksirów. W wygodnej szacie, ze spiętymi niechlujnie, acz komfortowo włosami zabrała się do nieśpiesznego, metodycznego ścierania, szatkowania i obliczania, każdemu działaniu poświęcając pełnię uwagi, nie chcąc dopuścić do przypadkowego przedawkowania któregoś składnika. Na bazie bezoaru miała zamiar przyrządzić na własny użytek antidotum podstawowe. Tego typu medykamenty były czymś, co w każdej sytuacji należało mieć pod ręką, a jej dotychczasowy zapas utracił już swoje właściwości. Pracując w szpitalu mogłaby podebrać trochę z zapasów, lecz skoro potrafiła i miała sposobność przygotować je samemu, dlaczego by nie? Ostatecznie kupowane często z przyzwyczajenia ingrediencje, którymi zapełniała niektóre szafki swojego salonu, nie mogły pójść na zmarnowanie; każda szanująca się czarownica o tym wiedziała. Gotująca się woda w kociołku przyjęła bez przeszkód skrzydełka motyla, rozdrobniony mniszek lekarski oraz podarowane przez matkę przy zapomnianej już okazji olejek różany oraz ten z nasion malin. Oczekiwała momentu, w którym barwa mikstury zmieni swój kolor na mleczny, by być pewną, że wszystko przebiegło zgodnie z założeniem.
Antidotum podstawowe, st 40, astronomia 0, serce; bezoar
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
4 stycznia
Czas następujący niedługo po sylwestrze zawsze miał w sobie coś z leniwego rozkojarzenia; nawet uzdrowiciele, którym poszczęściło się przy ustalaniu dyżurów, zazwyczaj dawali sobie wtedy czas na odpoczynek i regenerację po hucznych imprezach. Elvira była wyjątkiem. Chociaż w tym roku zaskakująco nie zdecydowała się samodzielnie zgłosić po nocny dyżur trzydziestego pierwszego grudnia, na swoje szczęście uniknęła wielkiego świętowania, spotykając jedynie z rodziną i częścią znajomych ze szpitala - jeżeli w ogóle mogła ich w ten sposób nazwać. Nie czuła, by ktokolwiek ze współpracowników był jej specjalnie bliski.
Wolne dni po nowym roku wykorzystywała na samokształcenie, nie tylko w dziedzinach teoretycznych i ciężkich podręcznikach, ale także praktycznie. Nigdy nie należała do wielkich eliksirotwórców, jako uzdrowiciel opierała swoje priorytety na zaklęciach, a resztę pozostawiała alchemikom, lecz nie mogła zaprzeczyć, że wykorzystywanie wiedzy z czasów stażu na powolne, dokładne przyrządzanie medykamentów, przyglądanie się zmieniającym barwom i konsystencjom eliksirów, uspokajało jej rozbiegane myśli w sposób, jaki ostatnimi czasy był jej niezwykle potrzebny. W mieszkaniu Elviry nie brakowało nigdy ingrediencji - ostatecznie na co kobieta miałaby wydawać ciężko zarobione pieniądze, jeżeli unikała sklepów z szatami oraz biżuterią i nie miała dzieci, pasożytujących na jej wolnym czasie.
Dzisiaj na podstawie ze skrzeloziela przygotowywała wywar wzmacniający o recepturze dobrze znanej nie tylko alchemikom z Munga, a którego porcję zawsze warto było posiadać. Dla odpowiedniego efektu przygotowała wcześniej płatki hibiskusa oraz igły jodłowe, podebrane z domu rodzinnego, gdy przebywała tam chwilowo podczas świąt. Krew salamandry i szczurze jelita zakupiła oczywiście w aptece, sama nie marnowałaby czasu na polowanie na drobną zwierzynę (a już tym bardziej na jej oporządzanie).
Mieszała w niewielkim kociołku, przygotowując do odstawienia go na bok. Eliksir wzmacniający wymagał dwóch pełnych dni, by nadawał się do użytkowania.
Wywar wzmacniający, ST 20, astronomia: 0, serce; skrzeloziele
Czas następujący niedługo po sylwestrze zawsze miał w sobie coś z leniwego rozkojarzenia; nawet uzdrowiciele, którym poszczęściło się przy ustalaniu dyżurów, zazwyczaj dawali sobie wtedy czas na odpoczynek i regenerację po hucznych imprezach. Elvira była wyjątkiem. Chociaż w tym roku zaskakująco nie zdecydowała się samodzielnie zgłosić po nocny dyżur trzydziestego pierwszego grudnia, na swoje szczęście uniknęła wielkiego świętowania, spotykając jedynie z rodziną i częścią znajomych ze szpitala - jeżeli w ogóle mogła ich w ten sposób nazwać. Nie czuła, by ktokolwiek ze współpracowników był jej specjalnie bliski.
Wolne dni po nowym roku wykorzystywała na samokształcenie, nie tylko w dziedzinach teoretycznych i ciężkich podręcznikach, ale także praktycznie. Nigdy nie należała do wielkich eliksirotwórców, jako uzdrowiciel opierała swoje priorytety na zaklęciach, a resztę pozostawiała alchemikom, lecz nie mogła zaprzeczyć, że wykorzystywanie wiedzy z czasów stażu na powolne, dokładne przyrządzanie medykamentów, przyglądanie się zmieniającym barwom i konsystencjom eliksirów, uspokajało jej rozbiegane myśli w sposób, jaki ostatnimi czasy był jej niezwykle potrzebny. W mieszkaniu Elviry nie brakowało nigdy ingrediencji - ostatecznie na co kobieta miałaby wydawać ciężko zarobione pieniądze, jeżeli unikała sklepów z szatami oraz biżuterią i nie miała dzieci, pasożytujących na jej wolnym czasie.
Dzisiaj na podstawie ze skrzeloziela przygotowywała wywar wzmacniający o recepturze dobrze znanej nie tylko alchemikom z Munga, a którego porcję zawsze warto było posiadać. Dla odpowiedniego efektu przygotowała wcześniej płatki hibiskusa oraz igły jodłowe, podebrane z domu rodzinnego, gdy przebywała tam chwilowo podczas świąt. Krew salamandry i szczurze jelita zakupiła oczywiście w aptece, sama nie marnowałaby czasu na polowanie na drobną zwierzynę (a już tym bardziej na jej oporządzanie).
Mieszała w niewielkim kociołku, przygotowując do odstawienia go na bok. Eliksir wzmacniający wymagał dwóch pełnych dni, by nadawał się do użytkowania.
Wywar wzmacniający, ST 20, astronomia: 0, serce; skrzeloziele
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Wyglądało na to, że procedura przebiegła poprawnie; gęstość oraz zapach eliksiru były niemalże podręcznikowe, choć oczywiście nadal brakowało w nim słodyczy i odpowiednio błękitnej barwy, na jaką musiała poczekać. Nie miała jednak zamiaru na tym poprzestać, przysiadła dzisiaj do swojego prywatnego stanowiska zdeterminowana, by wyciągnąć z niego jak najwięcej, odrobina praktyki w jakiejkolwiek dziedzinie jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Następny w planach był nieznacznie trudniejszy eliksir przeciwbólowy; choć bezbarwny, Elvira nie byłaby w stanie pomylić jego intensywnej woni z niczym innym, tak często stykała się z nim na oddziale chorób wewnętrznych. Zamierzała sprawdzić, czy jest w stanie przyrządzić go równie dobrze, a może nawet i lepiej od tych, które robiono specjalnie na potrzeby pacjentów.
Bazę stanowiły płatki ciemiernika. Jako dość wybredny składnik wymagały odpowiedniego doboru pozostałych ingrediencji; zdecydowała się na korę brzozową i cynamon, najprostsze do zdobycia w tej porze roku. Całość uzupełniła włosem z grzywy jelenia oraz ukruszonymi dokładnie pancerzykami rogowych ślimaków. Machnęła różdżką, by uregulować palenisko i cierpliwie wyczekiwała odpowiednich oparów.
Eliksir przeciwbólowy, ST 45, astronomia; 0, serce; płatki ciemiernika
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bazę stanowiły płatki ciemiernika. Jako dość wybredny składnik wymagały odpowiedniego doboru pozostałych ingrediencji; zdecydowała się na korę brzozową i cynamon, najprostsze do zdobycia w tej porze roku. Całość uzupełniła włosem z grzywy jelenia oraz ukruszonymi dokładnie pancerzykami rogowych ślimaków. Machnęła różdżką, by uregulować palenisko i cierpliwie wyczekiwała odpowiednich oparów.
Eliksir przeciwbólowy, ST 45, astronomia; 0, serce; płatki ciemiernika
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 24.07.19 11:45, w całości zmieniany 2 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
16.03
Elvira rzadko przebywała w mieszkaniu, na tyle, by nie przywiązywać większej wagi do jego bardziej lub mniej ogólnego wystroju. Nie należała do kobiet lubujących się ani w bibelotach ani przesadnie wyrafinowanych ozdobach. Wszystko to kojarzyło jej się z rodzinnym domem, chaosem i poczuciem wiecznego przytłoczenia. Pokoje były dla niej idealne wtedy, gdy zawierały dużo miejsca na swobodny ruch oraz dokładnie posegregowane książki, stoliki lśniły czystością, a okien nie przysłaniały żadne ciężkie zasłony, czy figury. Po prostu porządek. Minimalizm. Wygoda. Choć na pierwszy rzut oka kobieta taka jak ona mogła wydawać się wybredna, tak naprawdę nie potrzebowała wiele. Wszystko musiało być po prostu tak, jak ona to sobie wyobrazi i zaplanuje, jeżeli ten warunek został spełniony, nie oczekiwała niczego więcej, a już w szczególności wtedy, gdy w grę wchodziło coś tak trywialnego jak rzeczy materialne. Wiedzę ceniła po stokroć więcej, tak samo prestiż, który we właściwy sposób nabywało się poza komfortem czterech ścian.
Jakkolwiek jednak niewielka byłaby jej potrzeba dbania o mieszkanie, nie mogłaby zignorować inwazji niewielkich, a niepomiernie irytujących owadów. Było ich setki, lepkich i obrzydliwych, obłażących przede wszystkim kuchnię i znajdujące się tam jedzenie, choć nie wzgardziły również szklanymi karafkami składowanymi w salonie. Elvira odkryła je jednego wieczora po wyjątkowo wyczerpującym dniu, przez kilka dni próbowała pozbyć najbardziej konwencjonalnymi metodami, lecz ostatecznie zrezygnowała, gdyż jedyne, co udało jej się osiągnąć, to przedramiona pokryte czerwonymi, ledwie widocznymi krostkami. Nie miała cierpliwości do tego, by z nimi walczyć, nie teraz, gdy wszystko inne w jej życiu układało się tak tragicznie - trzymająca się na włosku praca w szpitalu wystarczała za wszystkie problemy, więc zamiast samej wypróbowywać oferowane w gazetach metody, oparła się na Horyzontach Zaklęć i odnalazła dziewczynę, która zgodziła się uwarzyć bahanocyd w zamian za eliksir wzmacniający, jeden z tych, które Elvira wytwarzała samodzielnie (a co za tym idzie - wyjątkowo skuteczny). Miała nadzieję, że antidotum na te małe paskudy również zadziała za pierwszym razem.
Zaprosiła ją do własnego mieszkania, niezwykle rzadki proceder z jej strony, przygotowując czyste stanowisko we w miarę niezajętym przez inwazję salonie. Sama nie starała się wywołać pozytywnego wrażenia, była na to zbyt nerwowa, ostała jedynie na golfie, wełnianej spódnicy oraz kapciach, jasne włosy spinając nieelegancko nad karkiem.
Biorąc pod uwagę okoliczności, nikt nie miał prawa jej za to winić.
Elvira rzadko przebywała w mieszkaniu, na tyle, by nie przywiązywać większej wagi do jego bardziej lub mniej ogólnego wystroju. Nie należała do kobiet lubujących się ani w bibelotach ani przesadnie wyrafinowanych ozdobach. Wszystko to kojarzyło jej się z rodzinnym domem, chaosem i poczuciem wiecznego przytłoczenia. Pokoje były dla niej idealne wtedy, gdy zawierały dużo miejsca na swobodny ruch oraz dokładnie posegregowane książki, stoliki lśniły czystością, a okien nie przysłaniały żadne ciężkie zasłony, czy figury. Po prostu porządek. Minimalizm. Wygoda. Choć na pierwszy rzut oka kobieta taka jak ona mogła wydawać się wybredna, tak naprawdę nie potrzebowała wiele. Wszystko musiało być po prostu tak, jak ona to sobie wyobrazi i zaplanuje, jeżeli ten warunek został spełniony, nie oczekiwała niczego więcej, a już w szczególności wtedy, gdy w grę wchodziło coś tak trywialnego jak rzeczy materialne. Wiedzę ceniła po stokroć więcej, tak samo prestiż, który we właściwy sposób nabywało się poza komfortem czterech ścian.
Jakkolwiek jednak niewielka byłaby jej potrzeba dbania o mieszkanie, nie mogłaby zignorować inwazji niewielkich, a niepomiernie irytujących owadów. Było ich setki, lepkich i obrzydliwych, obłażących przede wszystkim kuchnię i znajdujące się tam jedzenie, choć nie wzgardziły również szklanymi karafkami składowanymi w salonie. Elvira odkryła je jednego wieczora po wyjątkowo wyczerpującym dniu, przez kilka dni próbowała pozbyć najbardziej konwencjonalnymi metodami, lecz ostatecznie zrezygnowała, gdyż jedyne, co udało jej się osiągnąć, to przedramiona pokryte czerwonymi, ledwie widocznymi krostkami. Nie miała cierpliwości do tego, by z nimi walczyć, nie teraz, gdy wszystko inne w jej życiu układało się tak tragicznie - trzymająca się na włosku praca w szpitalu wystarczała za wszystkie problemy, więc zamiast samej wypróbowywać oferowane w gazetach metody, oparła się na Horyzontach Zaklęć i odnalazła dziewczynę, która zgodziła się uwarzyć bahanocyd w zamian za eliksir wzmacniający, jeden z tych, które Elvira wytwarzała samodzielnie (a co za tym idzie - wyjątkowo skuteczny). Miała nadzieję, że antidotum na te małe paskudy również zadziała za pierwszym razem.
Zaprosiła ją do własnego mieszkania, niezwykle rzadki proceder z jej strony, przygotowując czyste stanowisko we w miarę niezajętym przez inwazję salonie. Sama nie starała się wywołać pozytywnego wrażenia, była na to zbyt nerwowa, ostała jedynie na golfie, wełnianej spódnicy oraz kapciach, jasne włosy spinając nieelegancko nad karkiem.
Biorąc pod uwagę okoliczności, nikt nie miał prawa jej za to winić.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
❍ 16 marca, 1957 r. ❍
Spieszyła się tego dnia niesamowicie. Nie mogła się przecież spóźnić, prawda? Czekała na nią ważna osoba i, o dziwo, nie był to nikt z jej rodziny. Clementine miała jej pomóc z bahankami, a w zamian dostać eliksir dla młodszego brata, który mimo wieku dalej miał tendencję do chorowania. Brzmiało na uczciwą transakcję, więc czemu Clem miałaby się nie zgodzić? Wzięła wszystkie potrzebne składniki i czym prędzej ruszyła w kierunku umówionego miejsca.
Kiedy wreszcie dotarła, zapukała delikatnie. Może i nie było w jej stylu takie delikatne pukanie, ale cóż… Nieszczególnie znała lokatorkę, mogła ją przecież przestraszyć.
Nic więc dziwnego, że nieszczególnie przejęła się jej wyglądem. Sama podczas truchtu miała włosy, jakby przeszedł wokół niej huragan. Ale po co miałaby zwlekać? Te urocze – choć z pewnością szkodliwe – stworzenia pewnie dały się właścicielce mieszkania we znaki. Clementine nie mogła pozwolić, by dalej się to ciągnęło.
– Dzień dobry – powiedziała zasapana, choć może powinna powiedzieć „Cześć”? Ta dziewczyna nie wyglądała przecież na wiele starszą od niej. – Przepraszam za spóźnienie, nie wiedziałam, że sprzątanie cukierni się przedłuży.
Niestety, o ile ta mała kawiarenka nie była duża, o tyle czyszczenie wszystkiego, bo drugi pracownik zachorował, było strasznie czasochłonne. Nawet z magią i brakiem anomalii niewiele się to zmieniało. Wszystko w końcu trzeba było szorować dokładnie i z odpowiednią siłą. No i nawet przedmioty wykonujące to działanie potrzebowały czasu do realizacji tego zadani, więc…
– Gdzie mogę zacząć? – spytała ochoczo, rozglądając się wokół. Przytulnie, choć wolała swój dom, naturalnie. – Wybaczy pani, że nie zdążyłam zrobić eliksiru u siebie, ale nie miałam dużo czasu. – powiedziała ze skruchą. Bądź co bądź była jedną z podpór Thorne’ów, nie mogła próżnować. Dniami i nocami pracowała, próbując jakoś dać rodzinę lepsze perspektywy na życie. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że znowu straci coś cennego i wszyscy jej bliscy znowu wpadną w skrajną biedę.
Gdy już została skierowana do właściwego pomieszczenia, przypomniała sobie w sumie, że w sumie warto zapytać o coś jeszcze. Ile jest bahanek i w ilu pomieszczeniach się zalęgły – może i nie była magizoologiem, ale hej, to mogło być istotne! Możliwe że będą przecież potrzebowały więcej czasu i eliksirów niż przewidywały…
– Um… Tak swoją drogą, wie pani może, ile mniej więcej jest tu tych stworzeń i w ilu pokojach? – spytała, patrząc na lokatorkę. – Możliwe że będziemy potrzebować więcej porcji. – wyjaśniła tak dodatkowo. Metoda z Horyzontów Zaklęć, którą – pomimo braku bycia wybitnym naukowcem – z chęcią czytała choćby dla ciekawostek ze świata astronomii i innych tematów, powinna być w porządku, ale wciąż jedna porcja mogła nie wystarczyć. Dodatkowo ta gazeta raczej nie opisywała, ile dawek potrzeba na jednego osobnika... Więc dalej martwiło to poniekąd Clementine. Ale nic to, i tak muszą spróbować!
Spieszyła się tego dnia niesamowicie. Nie mogła się przecież spóźnić, prawda? Czekała na nią ważna osoba i, o dziwo, nie był to nikt z jej rodziny. Clementine miała jej pomóc z bahankami, a w zamian dostać eliksir dla młodszego brata, który mimo wieku dalej miał tendencję do chorowania. Brzmiało na uczciwą transakcję, więc czemu Clem miałaby się nie zgodzić? Wzięła wszystkie potrzebne składniki i czym prędzej ruszyła w kierunku umówionego miejsca.
Kiedy wreszcie dotarła, zapukała delikatnie. Może i nie było w jej stylu takie delikatne pukanie, ale cóż… Nieszczególnie znała lokatorkę, mogła ją przecież przestraszyć.
Nic więc dziwnego, że nieszczególnie przejęła się jej wyglądem. Sama podczas truchtu miała włosy, jakby przeszedł wokół niej huragan. Ale po co miałaby zwlekać? Te urocze – choć z pewnością szkodliwe – stworzenia pewnie dały się właścicielce mieszkania we znaki. Clementine nie mogła pozwolić, by dalej się to ciągnęło.
– Dzień dobry – powiedziała zasapana, choć może powinna powiedzieć „Cześć”? Ta dziewczyna nie wyglądała przecież na wiele starszą od niej. – Przepraszam za spóźnienie, nie wiedziałam, że sprzątanie cukierni się przedłuży.
Niestety, o ile ta mała kawiarenka nie była duża, o tyle czyszczenie wszystkiego, bo drugi pracownik zachorował, było strasznie czasochłonne. Nawet z magią i brakiem anomalii niewiele się to zmieniało. Wszystko w końcu trzeba było szorować dokładnie i z odpowiednią siłą. No i nawet przedmioty wykonujące to działanie potrzebowały czasu do realizacji tego zadani, więc…
– Gdzie mogę zacząć? – spytała ochoczo, rozglądając się wokół. Przytulnie, choć wolała swój dom, naturalnie. – Wybaczy pani, że nie zdążyłam zrobić eliksiru u siebie, ale nie miałam dużo czasu. – powiedziała ze skruchą. Bądź co bądź była jedną z podpór Thorne’ów, nie mogła próżnować. Dniami i nocami pracowała, próbując jakoś dać rodzinę lepsze perspektywy na życie. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że znowu straci coś cennego i wszyscy jej bliscy znowu wpadną w skrajną biedę.
Gdy już została skierowana do właściwego pomieszczenia, przypomniała sobie w sumie, że w sumie warto zapytać o coś jeszcze. Ile jest bahanek i w ilu pomieszczeniach się zalęgły – może i nie była magizoologiem, ale hej, to mogło być istotne! Możliwe że będą przecież potrzebowały więcej czasu i eliksirów niż przewidywały…
– Um… Tak swoją drogą, wie pani może, ile mniej więcej jest tu tych stworzeń i w ilu pokojach? – spytała, patrząc na lokatorkę. – Możliwe że będziemy potrzebować więcej porcji. – wyjaśniła tak dodatkowo. Metoda z Horyzontów Zaklęć, którą – pomimo braku bycia wybitnym naukowcem – z chęcią czytała choćby dla ciekawostek ze świata astronomii i innych tematów, powinna być w porządku, ale wciąż jedna porcja mogła nie wystarczyć. Dodatkowo ta gazeta raczej nie opisywała, ile dawek potrzeba na jednego osobnika... Więc dalej martwiło to poniekąd Clementine. Ale nic to, i tak muszą spróbować!
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Clementine Thorne - jak wynikało z ich wcześniejszej krótkiej i w dużej mierze słownej umowy - nie zrobiła na Elvirze nadzwyczaj dobrego wrażenia. Nie miała pojęcia, ile dziewczyna ma lat, ale wydawała się bardzo młoda. Choć sama również posiadała dziewczęce rysy, a co za tym idzie niejednokrotnie była mylona ze świeżymi absolwentkami Hogwartu, zdołała wykształcić sobie na przestrzeni lat dojrzałe obycie i postawę. Dzięki temu nawet w domowym swetrze i kapciach trzymała plecy prosto niczym guwernantka, nie miała zresztą powodu, by czynić inaczej, skoro spinała ją duma wysokiej pozycji oraz szanowanej profesji. Była uzdrowicielem i zawsze będzie, niezależnie od tego, co mógł sądzić na jej temat ordynator.
Sapnęła z irytacją i pokręciła głową, odganiając od siebie natrętne myśli. Nie teraz, dość już roztrzaskała szklanek w kuchni, naprawiając je magicznie w kółko i w kółku, by uwolnić frustrację.
- Witam - powiedziała przyciszonym, mniej mocnym głosem niż zazwyczaj. Przez te przeklęte miniaturowe paskudy nie mogła się nawet porządnie wyspać. Była zadowolona, że dziewczyna utrzymała grzeczny ton i nie odważyła się na poufałość. Ich kontakt był czysto handlową transakcją.
Nie skomentowała wzmianki o spóźnieniu, choć nie mogła powstrzymać sceptycznego wykrzywienia ust. Dobra alchemiczka pracująca w cukierni? Jeszcze o tym nie słyszała, ale kto wie?
- Właściwie przygotowałam ci już czyste stanowisko alchemiczne. Jeżeli pozwolisz, wolę mieć kontrolę nad tym, co robisz. Chodzi przecież o moje mieszkanie - stwierdziła nieco pompatycznie, wskazując na wcześniej zorganizowany stół z wyszorowanym kotłem i czystymi fiolkami. Choć przechowywała w szufladach najbardziej uniwersalne składniki, w dużej mierze pozostawiła dziewczynie konieczność dostarczenia ingrediencji, za to w końcu jej płaciła - Jeżeli natomiast pytasz o ilość... - przestąpiła z nogi na nogę, próbując przeliczyć to sobie w głowie, nawet jeżeli zrobienie tego jedynie na oko nie należało do najprostszych zadań. - W kuchni z pewnością przekraczają setkę, to przede wszystkim tam się zalęgły. Znalazłam również trochę w szafkach salonu, przyciągnęły je słodkie alkohole, jest ich tu jednak znacznie mniej - wydęła usta z niezadowoleniem, mając świadomość, że wszystkie były już zapewne zmarnowane. To nie tak, że była wielkim koneserem win, ale biorąc pod uwagę wszystko, z czym się ostatnio mierzyła, nie gardziła ich rozgrzewającym działaniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sapnęła z irytacją i pokręciła głową, odganiając od siebie natrętne myśli. Nie teraz, dość już roztrzaskała szklanek w kuchni, naprawiając je magicznie w kółko i w kółku, by uwolnić frustrację.
- Witam - powiedziała przyciszonym, mniej mocnym głosem niż zazwyczaj. Przez te przeklęte miniaturowe paskudy nie mogła się nawet porządnie wyspać. Była zadowolona, że dziewczyna utrzymała grzeczny ton i nie odważyła się na poufałość. Ich kontakt był czysto handlową transakcją.
Nie skomentowała wzmianki o spóźnieniu, choć nie mogła powstrzymać sceptycznego wykrzywienia ust. Dobra alchemiczka pracująca w cukierni? Jeszcze o tym nie słyszała, ale kto wie?
- Właściwie przygotowałam ci już czyste stanowisko alchemiczne. Jeżeli pozwolisz, wolę mieć kontrolę nad tym, co robisz. Chodzi przecież o moje mieszkanie - stwierdziła nieco pompatycznie, wskazując na wcześniej zorganizowany stół z wyszorowanym kotłem i czystymi fiolkami. Choć przechowywała w szufladach najbardziej uniwersalne składniki, w dużej mierze pozostawiła dziewczynie konieczność dostarczenia ingrediencji, za to w końcu jej płaciła - Jeżeli natomiast pytasz o ilość... - przestąpiła z nogi na nogę, próbując przeliczyć to sobie w głowie, nawet jeżeli zrobienie tego jedynie na oko nie należało do najprostszych zadań. - W kuchni z pewnością przekraczają setkę, to przede wszystkim tam się zalęgły. Znalazłam również trochę w szafkach salonu, przyciągnęły je słodkie alkohole, jest ich tu jednak znacznie mniej - wydęła usta z niezadowoleniem, mając świadomość, że wszystkie były już zapewne zmarnowane. To nie tak, że była wielkim koneserem win, ale biorąc pod uwagę wszystko, z czym się ostatnio mierzyła, nie gardziła ich rozgrzewającym działaniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pokiwała głową w zrozumieniu. Też nie dałaby obcym wejść do jej domu i nie patrzeć im na ręce – to prawie jak dawanie zaproszenia wilkołakom! Ona jednak nie zamierzała nikogo mordować, a już tym bardziej nie tutaj. Szanowała cudzą przestrzeń osobistą, nawet jeśli sama uwielbiała przytulanie, a do tego była wobec wszystkich niezmiernie przyjazna.
No ale przede wszystkim prawie się z lokatorką nie znały, więc pewnie trochę dystansu ich dzieliło. Nie wiedziały, jak która w jakiej sytuacji się zachowa. Dopiero się dzisiaj poznały… Ale kto wie, może to początek pięknej przyjaźni? Nie wiadomo, kiedy do drzwi takowa zapuka! A jak wiadomo, im więcej przyjaciół – tym lepiej.
– Jasne, nie ma problemu! – odpowiedziała wesoło, choć jej uwadze nie umknęła obecność całego stada bahanków. W końcu po co mieszkankę dodatkowo dołować? – Ale niech się pani nie martwi, nie spalę pani domu. A przynajmniej się postaram. – Mrugnęła do niej porozumiewawczo, po czym się roześmiała.
Swoją drogą, nie spodziewała się, że dostanie aż czyste stanowisko pracy… W sensie, w cukierni było to normą, ale tutaj? Była przyzwyczajona do warzenia eliksirów w gorszych warunkach, więc była szczerze zdziwiona, że zastała taki porządek. W domu w końcu przez braci prawie zawsze panował bałagan, a eliksiry przez brak wolnej przestrzeni w pozostałych pokojach najczęściej warzyła na strychu.
– Miejmy nadzieję, że jedna porcja wystarczy. – skomentowała, licząc, że faktycznie eliksir będzie mieć taką moc. – Często coś tam warzę, ale prawdę mówiąc, nigdy nie próbowałam wybijać bahanków…
Ale nic to, trzeba się wziąć do roboty! Pamiętała dobrze przepis na bahanocyd, swoim zdaniem nie musiała go więc powtarzać. Wyjęła ze swojej sakwy w pierwszej kolejności wydzielinę korniczaka i, zobaczywszy, że woda w kociołku zaczyna wrzeć, wlała do pojemnika zawartość fiolki. Później przyszedł czas na kwiaty bzu uzyskane podczas którejś wędrówki lasem i nalewkę malinową, pędzoną czasem przez Clementinową rodzinę. Kiedy wrzuciła oba składniki, pozostały już tylko dwa do dopełnienia eliksiru. Wzięła pióra sroki i pióra sowy i wrzuciła je do kociołka. Zadziwiające, bo akurat wyszło, że mogły jej się przydać, a zwykle zbierała je dla własnej przyjemności.
Tak czy owak mikstura miała już w sobie wszystkie składniki. Clem spojrzała ostrożnie na ciecz, zastanawiając się, czy jej wyszło. Póki co kobietom zostało jedynie czekanie, co się stanie.
No ale przede wszystkim prawie się z lokatorką nie znały, więc pewnie trochę dystansu ich dzieliło. Nie wiedziały, jak która w jakiej sytuacji się zachowa. Dopiero się dzisiaj poznały… Ale kto wie, może to początek pięknej przyjaźni? Nie wiadomo, kiedy do drzwi takowa zapuka! A jak wiadomo, im więcej przyjaciół – tym lepiej.
– Jasne, nie ma problemu! – odpowiedziała wesoło, choć jej uwadze nie umknęła obecność całego stada bahanków. W końcu po co mieszkankę dodatkowo dołować? – Ale niech się pani nie martwi, nie spalę pani domu. A przynajmniej się postaram. – Mrugnęła do niej porozumiewawczo, po czym się roześmiała.
Swoją drogą, nie spodziewała się, że dostanie aż czyste stanowisko pracy… W sensie, w cukierni było to normą, ale tutaj? Była przyzwyczajona do warzenia eliksirów w gorszych warunkach, więc była szczerze zdziwiona, że zastała taki porządek. W domu w końcu przez braci prawie zawsze panował bałagan, a eliksiry przez brak wolnej przestrzeni w pozostałych pokojach najczęściej warzyła na strychu.
– Miejmy nadzieję, że jedna porcja wystarczy. – skomentowała, licząc, że faktycznie eliksir będzie mieć taką moc. – Często coś tam warzę, ale prawdę mówiąc, nigdy nie próbowałam wybijać bahanków…
Ale nic to, trzeba się wziąć do roboty! Pamiętała dobrze przepis na bahanocyd, swoim zdaniem nie musiała go więc powtarzać. Wyjęła ze swojej sakwy w pierwszej kolejności wydzielinę korniczaka i, zobaczywszy, że woda w kociołku zaczyna wrzeć, wlała do pojemnika zawartość fiolki. Później przyszedł czas na kwiaty bzu uzyskane podczas którejś wędrówki lasem i nalewkę malinową, pędzoną czasem przez Clementinową rodzinę. Kiedy wrzuciła oba składniki, pozostały już tylko dwa do dopełnienia eliksiru. Wzięła pióra sroki i pióra sowy i wrzuciła je do kociołka. Zadziwiające, bo akurat wyszło, że mogły jej się przydać, a zwykle zbierała je dla własnej przyjemności.
Tak czy owak mikstura miała już w sobie wszystkie składniki. Clem spojrzała ostrożnie na ciecz, zastanawiając się, czy jej wyszło. Póki co kobietom zostało jedynie czekanie, co się stanie.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Clementine Thorne' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Elvira i Clementine były zupełnymi przeciwnościami i wystarczyło zaledwie parę minut rozmowy, by blondynka w pełni zdała sobie z tego sprawę. Thorne nosiła ze sobą entuzjazm jak najbardziej duszącą perfumę; jako dorosła już przecież kobieta odznaczała się większą energią oraz ekstrawertyzmem niż uzdrowicielka kiedykolwiek. A w każdym razie nie była sobie w stanie przypomnieć, by nawet jako dziecko zwracała się do obcych tak swobodnie i... ufnie? Wesołość dziewczyny zetknęła się jednak z tą barierą oschłości, wprawiając Elvirę w dyskomfort. Niemal bezwiednie mocniej spięła ramionami talię, wyprostowała plecy i odstąpiła krok w tył, powiększając dzielący je dystans. Nie miała dziś sił na to, żeby silić się na udawanie uprzejmości.
- Mam nadzieję, że uniknę pożaru - odparła, kręcąc głową. - Łączy nas umowa i jeżeli będzie trzeba, obarczę panią kosztami zrujnowanego mienia - nie chcąc jednak zabrzmieć zbyt oskarżycielsko (ostatecznie jaki miałaby pożytek z tak zestresowanej alchemiczki?) dodała jeszcze - To oczywiście tylko formalność, gdybym nie wierzyła w pani umiejętności to bym się z panią nie kontaktowała.
Chociaż potrzebowała pozbyć się bahanek jak najszybciej, a sprawy zawodowe spadały na nią z impetem najcięższych tomów w rozsypującej się bibliotece, nie mogłaby podjąć tej decyzji pochopnie i skonsultowała się wcześniej w środowisku. Wszyscy alchemicy w Mungu byli zbyt przepracowani, poza tym biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia, nie wydawali się Elvirze szczególnie przychylni, a co za tym idzie - nie mogła im ufać.
Wiadomość o tym, że miałaby to być pierwsza próba Clementine w warzeniu bahanocydu nie była może najbardziej budująca, ale eliksir nie mógł być aż tak skomplikowany, a dziewczyna - jak sama przyznała - zajmowała się eliksirotwórstwem na porządku dziennym. Elvira również, aczkolwiek ona skupiała się przede wszystkim na wywarach leczniczych.
- Oby wystarczyła - wymamrotała potwierdzająco, przechadzając się wzdłuż półek i zaglądając między książki w poszukiwaniu niewielkich stworzeń. Miała wrażenie, że wydawane przez nich ledwie słyszalne bzyczenie na trwałe wbiło jej się w umysł.
Co jakiś czas oglądała się na Clementine, analizując dodawane przez nią składniki. Trochę o tym wcześniej czytała i wiedziała, co mniej więcej było potrzebne do uwarzenia tego eliksiru, ale doceniała precyzję oraz pewność dziewczyny w przygotowaniu i dawkowaniu każdego składnika.
Po jakimś czasie w końcu zmogła ją niecierpliwość.
- Jak długo to jeszcze potrwa? - zapytała, nie przejmując się szorstkim zabarwieniem pytania.
- Mam nadzieję, że uniknę pożaru - odparła, kręcąc głową. - Łączy nas umowa i jeżeli będzie trzeba, obarczę panią kosztami zrujnowanego mienia - nie chcąc jednak zabrzmieć zbyt oskarżycielsko (ostatecznie jaki miałaby pożytek z tak zestresowanej alchemiczki?) dodała jeszcze - To oczywiście tylko formalność, gdybym nie wierzyła w pani umiejętności to bym się z panią nie kontaktowała.
Chociaż potrzebowała pozbyć się bahanek jak najszybciej, a sprawy zawodowe spadały na nią z impetem najcięższych tomów w rozsypującej się bibliotece, nie mogłaby podjąć tej decyzji pochopnie i skonsultowała się wcześniej w środowisku. Wszyscy alchemicy w Mungu byli zbyt przepracowani, poza tym biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia, nie wydawali się Elvirze szczególnie przychylni, a co za tym idzie - nie mogła im ufać.
Wiadomość o tym, że miałaby to być pierwsza próba Clementine w warzeniu bahanocydu nie była może najbardziej budująca, ale eliksir nie mógł być aż tak skomplikowany, a dziewczyna - jak sama przyznała - zajmowała się eliksirotwórstwem na porządku dziennym. Elvira również, aczkolwiek ona skupiała się przede wszystkim na wywarach leczniczych.
- Oby wystarczyła - wymamrotała potwierdzająco, przechadzając się wzdłuż półek i zaglądając między książki w poszukiwaniu niewielkich stworzeń. Miała wrażenie, że wydawane przez nich ledwie słyszalne bzyczenie na trwałe wbiło jej się w umysł.
Co jakiś czas oglądała się na Clementine, analizując dodawane przez nią składniki. Trochę o tym wcześniej czytała i wiedziała, co mniej więcej było potrzebne do uwarzenia tego eliksiru, ale doceniała precyzję oraz pewność dziewczyny w przygotowaniu i dawkowaniu każdego składnika.
Po jakimś czasie w końcu zmogła ją niecierpliwość.
- Jak długo to jeszcze potrwa? - zapytała, nie przejmując się szorstkim zabarwieniem pytania.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie musiała się o nic martwić – Clementine to nawet muchy by nie skrzywdziła – a jednak się martwiła. To dopiero dla młodej Thorne było dziwne! Ale w sumie skoro to był jej dom to mogła to poniekąd zrozumieć… Jedynym wobec czego była tak troskliwa, była właśnie mała chatka na skraju lasu. Może była ciasna, ale własna. W życiu nie pozwoliłaby, żeby ktoś wysadził ją w powietrze.
– W porządku, w porządku – odpowiedziała Clem niestrudzenie w ramach dodania otuchy rozmówczyni. Co prawda mała ufność nieznajomej trochę ją dobijała, ale co teraz mogła z tym fantem zrobić? Nie znały się, większość osób, które znała, potrzebowały czasu, by komuś w pełni uwierzyć, tutaj nie było wyjątku. – Miejmy jednak nadzieję, że się uda. Bez próbowania, nawet tego ryzykownego, przecież nigdy nie zrobimy eliksiru.
Po dodaniu składników wymieszała wszystko i zaczekała cierpliwie, aż cała konsystencja mikstury się ujednolici. Wyglądało to dobrze, ale – pomimo rzadkich preferencji smakowych – wolała jednak tego nie próbować. Jeszcze chwila i eliksir powinien być gotowy, tak przynajmniej sądziła.
– Cierpliwości, jeszcze chwilka – odparła z uśmiechem, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie w cieczy. – Gotowe.
Ostrożnie przelała eliksir do małej fiolki i podała prawowitej właścicielce. Chyba im się udało? A przynajmniej nie zanosiło się na to, by coś było nie tak. Zwykle i tak jakość wychodziła w praktyce.
Clem miała szczerą nadzieję, że ta jedna dawka wystarczy, by pozbyć się wszystkich bahanek i to już na dobre. Nie uśmiechało jej się przychodzić tu kolejny raz, choć lokatorka wydawała się pomimo sztywności nawet sympatyczna. Po prostu – wolała znaleźć się już w cieplutkim domu i to najlepiej pod pierzyną z kubkiem jakiegoś ciepłego napoju. W dni takie jak ten chłód okropnie szczypał policzki, więc najchętniej machałaby mu zza szyby.
– Proszę, teraz tylko spryskać całe mieszkanie. – oznajmiła, wręczając zleceniodawczyni przedmiot. – Niech pani czyni honory.
Wiśniowowłosa uśmiechnęła się ciepło, dając nieszczęsnej mieszkance szansę, żeby się nie niepokoiła, że znajoma chodzi po jej domu. Chciała zaczekać na zewnątrz i zobaczyć przez okna, czy bahanocyd jakkolwiek podziała. W razie czego mogą zrobić taki jeszcze jeden, bo co im szkodzi? Clem miała na tyle motywacji, by nie trapić się jedną nieudaną próbą. Była na to za dobra.
– Potem musimy opuścić to miejsce i pozostawić, aby wywietrzało. – dodała, domyślając się, że zapach po tym eliksirze raczej nie będzie zbyt przyjemny i przy czyimś pozostaniu na posterunku może nawet tego kogoś zatruć. A tego przecież zdecydowanie nie chciały.
– W porządku, w porządku – odpowiedziała Clem niestrudzenie w ramach dodania otuchy rozmówczyni. Co prawda mała ufność nieznajomej trochę ją dobijała, ale co teraz mogła z tym fantem zrobić? Nie znały się, większość osób, które znała, potrzebowały czasu, by komuś w pełni uwierzyć, tutaj nie było wyjątku. – Miejmy jednak nadzieję, że się uda. Bez próbowania, nawet tego ryzykownego, przecież nigdy nie zrobimy eliksiru.
Po dodaniu składników wymieszała wszystko i zaczekała cierpliwie, aż cała konsystencja mikstury się ujednolici. Wyglądało to dobrze, ale – pomimo rzadkich preferencji smakowych – wolała jednak tego nie próbować. Jeszcze chwila i eliksir powinien być gotowy, tak przynajmniej sądziła.
– Cierpliwości, jeszcze chwilka – odparła z uśmiechem, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie w cieczy. – Gotowe.
Ostrożnie przelała eliksir do małej fiolki i podała prawowitej właścicielce. Chyba im się udało? A przynajmniej nie zanosiło się na to, by coś było nie tak. Zwykle i tak jakość wychodziła w praktyce.
Clem miała szczerą nadzieję, że ta jedna dawka wystarczy, by pozbyć się wszystkich bahanek i to już na dobre. Nie uśmiechało jej się przychodzić tu kolejny raz, choć lokatorka wydawała się pomimo sztywności nawet sympatyczna. Po prostu – wolała znaleźć się już w cieplutkim domu i to najlepiej pod pierzyną z kubkiem jakiegoś ciepłego napoju. W dni takie jak ten chłód okropnie szczypał policzki, więc najchętniej machałaby mu zza szyby.
– Proszę, teraz tylko spryskać całe mieszkanie. – oznajmiła, wręczając zleceniodawczyni przedmiot. – Niech pani czyni honory.
Wiśniowowłosa uśmiechnęła się ciepło, dając nieszczęsnej mieszkance szansę, żeby się nie niepokoiła, że znajoma chodzi po jej domu. Chciała zaczekać na zewnątrz i zobaczyć przez okna, czy bahanocyd jakkolwiek podziała. W razie czego mogą zrobić taki jeszcze jeden, bo co im szkodzi? Clem miała na tyle motywacji, by nie trapić się jedną nieudaną próbą. Była na to za dobra.
– Potem musimy opuścić to miejsce i pozostawić, aby wywietrzało. – dodała, domyślając się, że zapach po tym eliksirze raczej nie będzie zbyt przyjemny i przy czyimś pozostaniu na posterunku może nawet tego kogoś zatruć. A tego przecież zdecydowanie nie chciały.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Oczekiwanie nużyło Elvirę, starała się jednak nie dawać tego po sobie poznać. Dziewczyna i tak musiała uznać uzdrowicielkę za wyjątkowo odstręczającą, a nie widziała sensu w tym, by bardziej ją do siebie zrażać; ostatecznie łączyła ich teraz prostego rodzaju społeczna relacja, polegająca na wymianie i to przede wszystkim Elvirze zależało na tym, by doprowadzić ją do skutecznego końca. Z obranego przez siebie miejsca - szarego, skrzypiącego lekko fotela w najdalszym rogu pokoju - obserwowała pracę dziewczyny, starając się powstrzymać odruchowe komentarze, które cisnęły jej się na usta. Powinnaś posiekać te kwiaty na mniejsze kawałki. Mieszaj drugą ręką, bardziej energicznie. Nie pochylaj się w ten sposób, bo włosy wpadną ci do kotła Trudno było całkiem zdusić w sobie władcze instynkty, szczególnie, gdy tyle lat spędziło się na wydawaniu poleceń i kierowaniu grupami stażystów. Starała się jednak, przygryzała usta i milczała, zdając sobie sprawę, że gdyby w rzeczywistości wiedziała o eliksirach tak wiele, jak próbowała przekonać ją pycha, to nie musiałaby wcale umawiać się z Clementine.
- Nie lubię ryzykować, lecz nie mam wyjścia - powiedziała, gdy w pewnym momencie miała dość bezczynnego siedzenia i zaczęła sortować swoje stare notatniki, katalogując je datami. Niektóre były już lekko nadgryzione zębem czasu, a jednak z przyjemnością przesuwała palcami po starych tytułach, które sięgały jeszcze czasów jej szkoły oraz stażu. Pochyłe litery rozpoczynające rozległe notatki wydawały się w tym momencie zarówno słodyczą jak i kpiną. Z prychnięciem zatrzasnęła ostatni kajet i w tym samym momencie dziewczyna obwieściła koniec pracy. Co za szczęście, albowiem jeszcze kilka minut i mogłaby przypadkiem stracić przy niej opanowanie.
- Wspaniale. Wygląda właściwie - powiedziała, zaglądając Clementine przez ramię. W gruncie rzeczy nie była całkiem pewna jak wyglądał doskonale uwarzony bahanocyd, miała jednak nadzieję, że ten takim właśnie był. Nie wytrzyma już ani dnia w towarzystwie tych stworzeń. Nie mogła się doczekać momentu, w którym będzie mogła wymieść ich martwe ciałka i wrzucić do ognia, tam, gdzie ich miejsce.
- Rozumiem. Wiem o tym - ucięła, przejmując od dziewczyny eliksir. Czytała przecież Horyzonty Zaklęć, w innym wypadku skąd miałaby znać tę metodę? - Oto twoja zapłata - wymamrotała już bez większego skupienia, wyciągając w stronę dziewczyny fiolkę wcześniej przygotowanego wywaru wzmacniającego. Eliksir za eliksir, taka była umowa. - Najrozsądniej będzie, jeżeli zacznę od kuchni, jest najbardziej zarażona - dodała tonem, który mógłby sugerować twierdzenie, gdyby tylko nie mierzyła przy tym dziewczyny uważnym spojrzeniem, najwyraźniej oczekując odpowiedzi.
- Nie lubię ryzykować, lecz nie mam wyjścia - powiedziała, gdy w pewnym momencie miała dość bezczynnego siedzenia i zaczęła sortować swoje stare notatniki, katalogując je datami. Niektóre były już lekko nadgryzione zębem czasu, a jednak z przyjemnością przesuwała palcami po starych tytułach, które sięgały jeszcze czasów jej szkoły oraz stażu. Pochyłe litery rozpoczynające rozległe notatki wydawały się w tym momencie zarówno słodyczą jak i kpiną. Z prychnięciem zatrzasnęła ostatni kajet i w tym samym momencie dziewczyna obwieściła koniec pracy. Co za szczęście, albowiem jeszcze kilka minut i mogłaby przypadkiem stracić przy niej opanowanie.
- Wspaniale. Wygląda właściwie - powiedziała, zaglądając Clementine przez ramię. W gruncie rzeczy nie była całkiem pewna jak wyglądał doskonale uwarzony bahanocyd, miała jednak nadzieję, że ten takim właśnie był. Nie wytrzyma już ani dnia w towarzystwie tych stworzeń. Nie mogła się doczekać momentu, w którym będzie mogła wymieść ich martwe ciałka i wrzucić do ognia, tam, gdzie ich miejsce.
- Rozumiem. Wiem o tym - ucięła, przejmując od dziewczyny eliksir. Czytała przecież Horyzonty Zaklęć, w innym wypadku skąd miałaby znać tę metodę? - Oto twoja zapłata - wymamrotała już bez większego skupienia, wyciągając w stronę dziewczyny fiolkę wcześniej przygotowanego wywaru wzmacniającego. Eliksir za eliksir, taka była umowa. - Najrozsądniej będzie, jeżeli zacznę od kuchni, jest najbardziej zarażona - dodała tonem, który mógłby sugerować twierdzenie, gdyby tylko nie mierzyła przy tym dziewczyny uważnym spojrzeniem, najwyraźniej oczekując odpowiedzi.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój
Szybka odpowiedź